Powiem coś odkrywczego: mam dość polskiej polityki. Całkowicie od czapy zapraszam na spotkanie ze Strusiem Pędziwiatrem.
Nie da się już pewnie ustalić, kim był pracownik telewizji polskiej, który czterdzieści lat temu nadał ten tytuł kreskówce z importu. Przez niego do dziś mamy problem, bo przecież kreskówkowy ptak jest za mały na strusia.
I jak tu teraz po polsku pisać o piosenkach „Road Runner” (istnieją dwa różne standardy rockowe o tym samym tytule)? No i jak pisać o samym ptaszku, Geococcyx californianus? Ma on wprawdzie polską nazwę (kukawka kalifornijska), ale to nie upraszcza sytuacji, bo piosenki nawiązują do skojarzenia z serialem.
Kukawka vel struś przebiegła mi parokrotnie drogę podczas mojej amerykańskiej podróży. Nie miałem szans na zrobienie zdjęcia, bo typowe spotkanie z road runnerem wygląda tak: spokojnie sobie pomykasz przez pustynię, aż tu nagle ptak wybiega ci pod koła, zaczynasz hamować, ale na szczęście frrrrruuu, Geococcyx wylatuje prosto spod maski.
Zblazowanym Amerykanom pewnie nie chce się hamować, więc kukawka jest na liście gatunków zagrożonych. Gubi ją wygodnictwo, które prowadzi do synantropijności.
Geococcyx jest prawie nielotny, do wzbicia się w powietrze potrzebuje sporego rozbiegu. Niby na pustyni da się rozpędzić, ale oczywiście łatwiej na asfalcie.
Zdjęcie, które zamieszczam, zrobiłem w Alamogordo. Zwiedzałem muzeum lotów kosmicznych. Z nieba lał się gorąc, gdybym zostawił laptopa w samochodzie, to pewnie zastałbym po powrocie kałużę rozpuszczonego aluminium.
Zostawiłem więc torbę z elektroniką w kasie muzeum. Przypomniałem sobie o niej jakieś sto mil dalej (moje życie, jak widać, pełne jest ekscytujących przygód).
Wracałem w ponurym humorze, bo w ogóle nie cierpię wracać tą samą drogą. Szczególnie gdy jest to najgorszy rodzaj powrotu: nie na tarczy, nie z tarczą, tylko po tarczę (dowcip skradziony braciom Minkiewiczom, mieli fajny rysunek przedstawiający hoplitę robiącego facepalma).
W Alamogordo stanąłem na czerwonym świetle i patrzę… Geococcyx! Będzie startować! Szybko, gdzie aparat? Jak widać – zdążyłem. Los wynagrodził mi powrót po tarczę fajnym photo-opem.
Zwierzątko, które występuje tylko w Ameryce Północnej i najłatwiej je spotkać na asfaltowej drodze, jest oczywiście pięknym symbolem narodowym. Doczekało się dwóch piosenek na swoją cześć: Bo Diddleya z 1960 roku i młodszą o 10 lat zespołu Modern Lovers (poświęcona jest leżącej bardzo daleko od habitatu kukawki wielkiej obwodnicy Massachusets, Route 128).
Obie kowerowali klasycy punk rocka – Bo Diddley spodobał się Kleszom a Modern Lovers Pistolsom. Moją ulubioną pieśnią o kukawce jest szalony cover z płyty „The Great Rock’n’Roll Swindle”, z Rottenem jęczącym, że nie zna słów.
Choć tak w ogóle jakby ktoś pytał, to jestem za Kleszami.
Obserwuj RSS dla wpisu.