Mem o Biurowej Klasie Średniej w fascynujący sposób podzielił nasze blogowe towarzystwo wzajemnej adoracji – flejmy przeleciały np. tu, tu i tu. Mam taki zapieprz w przemyśle nienawiści, że aż zaniedbuję blogowanie, więc z wielkim opóźnieniem sam się ustosuję blogonotką.
W gościnnych występach na cudzych blogach zajmowałem stanowisko sympatyka BKŚ. Jeśli dobrze rozumiem, zarzuty moich kolegów pod jej adresem sprowadzają się do tego, że BKŚ ma fatalny gust, który rykoszetem uderza w nas.
W jednym z ostatnich felietonów Krzysztof Varga dramatycznie pyta, dlaczego mamy Cezarego Pazurę, a nie mamy Woody Allena. Gdyby Varga czytał nasze blogi, znałby odpowiedź: Biurowej Klasie Średniej wystarczają do szczęścia polskie filmy, polskie seriale, polskie portale. Skoro oni to i tak kupią, to po co przepłacać.
Skwaszeńcom takim jak ja, Varga czy MRW pozostaje więc taka popkultura, jaką na Zachodzie produkuje się dla tamtejszej middle class – jak nie „Lost” to „House”, jak nie „Wire” to „Wired”, jak nie „Mad Men” to „Desperate Housewives”. Ale tak widzę swoją rolę jako krytyka i publicysty: kroczek po kroczku przerabiać polską BKŚ w zachodnią MMC przez delikatne wpływanie na jej gust.
Ludzie, którzy mnie znają z Internetu tak długo jak MRW mogą pamiętać, że miałem kiedyś teorię, że polski wyż demograficzny z pierwszej połowy lat 80. spowoduje rewolucję analogiczną do tej, jaką spowodował wyż demograficzny z drugiej połowy lat 40.: czyli słynne pokolenie baby boomers.
Gdzieś tak koło 2005 byłem gotów przyznać się do porażki. Pokolenie wyżu okazało się zaskakująco konformistyczne. Ze zdumieniem patrzyłem, jak pokornie ustawiają się w kolejkach w dziekanacie i znoszą traktowanie, które za naszych czasów wywołałoby zamieszki na uczelni. Potem – jak energicznie wyrabiają sobie wizytówki na goldenline, szukając najnudniejszych wyobrażalnych ścieżek kariery.
A jednak to chóralne „veto!” tej formacji pokoleniowej obaliło IV RP. To im zawdzięczamy powstrzymanie postępującej klerykalizacji Bolandy (to oni zresztą wylansowali to powiedzonko, bo przywieźli je ze swoich wyjazdów last minute do Egiptu).
I to w trosce o ich głosy Platforma musiała się przesunąć w lewo (w porównaniu z rokiem 2005, w którym niedoszły premier z Krakowa mówił o „naszych przyjaciołach z PiS”). Jasne, że to jest takie „w lewo”, jakie w normalnym kraju jest „centroprawo”, ale hej – ja pamiętam lata 90., w których rasizm Marcina Kydryńskiego mieścił się w głównym nurcie opinii.
Może i nie była to rewolucja w sensie „uniwersytet w płomieniach”, ale dokładnie dzięki tym ludziom homofobia, rasizm i klerykalizm przestały być głównym nurtem opinii, stały się skrajnym marginesem. Jeszcze w 1997 było odwrotnie, o czym świadczy np. brak ówczesnych reakcji na tekst Kydryńskiego.
Czy to nie jest rewolucja? Jak u Barei, to jest rewolucja na miarę naszych możliwości. My tą rewolucją otwieramy oczy niedowiarkom i to nie jest nasze ostatnie słowo. Zawsze mi było bliżej do Kautsky’ego niż do Lenina, więc przeboleję jakoś ten brak płonących uniwersytetów.
Gdybym miał wybrać, czy bardziej lubię mamusia czy tatusię – na przykład złota rybka dała mi możliwość zostania ulubionym dziennikarzem BKŚ albo ulubionym dziennikarzem hipsterów od Sierakowskiego, wybrałbym od razu BKŚ.
Mógłbym to próbować uzasadniać na wiele sposobów. Politycznie: z nimi można będzie zdziałać więcej dobrego. Cynicznie: oni mają większą siłę nabywczą, więc lepiej targetować pod nich. Estetycznie: bo jakbym miał coś oglądać pod przymusem jak w MST3K, to z dwojga złego wolałbym maraton „BrzydUli” od maratonu latynoskiego offowego kina ekofeministycznego.
Ale to jest tak naprawdę wybór emocjonalny. Przeszedłem długą i wyczerpującą drogę z postinteligenta w postapokaliptycznych latach 90. do middle middle class. BKŚ ma inny punkt wyjścia, a więc do tego samego punktu dojścia idzie zupełnie inną drogą. Ale ich droga też jest długa i wyczerpująca, bez dwóch zdań.
Patrzę na nich tak, jak weteran z Ia Drang mógł patrzeć na weteranów z Da Nang. Jak w tej piosence, której ja słuchałem wtedy, gdy dzisiejsza BKŚ raczkowała w tetrowych pieluchach: it’s written in the starlight and every line on your palm. We’re fools to make war on our brothers in arms.
Obserwuj RSS dla wpisu.