Kiedy piszę, że nie oglądam telewizji, to jest to oczywiście uproszczenie – oglądam Discovery, AXN, HBO i „American Dad” na Canal+. Chodzi po prostu o tę taką normalną telewizję, którą ogląda ta część społeczeństwa, która wie, kto to są Piróg i Jacyków.
Ale i tutaj czasem robię wyjątek. Najpierw dla teleturnieju „Hole in the Wall”, teraz dla „Wipeout”. Te teleturnieje są tak idiotyczne, że pasują do medium, w którym za poważnych dziennikarzy uchodzą Kraśko czy Pałasiński.
To trochę tak, jak z talk show Jerry’ego Springera. Też go lubię, bo nie ma tam udawania, że to jest serio. Springer zaprasza jakichś dziwnych ludzi, w rodzaju działaczy skrajnej prawicy albo transseksualnych prostytutek – i pozwala im zrobić pokaz dziwolągów dla spragnionej sensacji publiczności.
Oto na przykład transwestyta, który flirtuje z lesbijką, opuszcza spodnie i ujawnia swoją biologiczną płeć. Ta wydaje z siebie kanoniczny okrzyk „How can you do this to me… on national television?”. Jej matka wyskakuje z pięściami, na nich wskakują ochroniarze, tłum okłada się krzesłami po głowach, widownia skanduje „Jerry, Jerry”.
Żałosne, głupie, wątpliwe etycznie – zgoda. Ale jednak uczciwsze od talk show Ewy Drzyzgi, która zaprasza takich samych świrów i udaje, że się szczerze, tak od serca, pochyla nad ich losem.
Oglądałem kiedyś odcinek jej programu o ludziach, na których wróżka rzuciła klątwę, którzy szlochali, jakie ich od tego spotykają nieszczęścia – „trzy lata później zmarł mój ojciec”! No to mi się jednak uczciwsza wydaje brutalna szczerość Springera, który by na taki tekst zareagował złośliwym docinkiem.
„Wipeout” i „Hole in the Wall” to parodia telewizyjnych widowisk sportowych. Sport ma dla mnie pewną dwuznaczność – oglądamy te wyścigi, bo w głębi ducha marzymy, że ktoś się malowniczo wykopyrtnie. Udajemy, że interesuje nas siatkówka kobiet, bo chcemy się pogapić na dziewczątka w obcisłych strojach.
W „Hole in the Wall” sportowa rywalizacja polega na tym, że zawodnicy muszą sprobować się ustawić tak, żeby zmieścić się w otworze wyciętym w zbliżającej się „ścianie”. Jeśli się nie uda – a przeważnie się nie udaje – wpadną do basenu albo ściana się rozbije na kasku zawodnika (gdy mowa o sportowcach, unikam słowa „głowa”).
„Wipeout” podnosi to na wyższy poziom. Moją ulubioną „dyscypliną” jest oczywiście Sucker Punch, w którym zawodnik wspina się po ściance takiej jak do trenowania wspinaczki skałkowej – tyle że z różnych otworów wysuwają się rękawice bokserskie, niespodziewanie walące zawodnika w różne części ciała. Jak się nie uda – a przeważnie się nie udaje – ląduje w zbiorniku sztucznego błota.
Próby są obmyślone tak, żeby zawodników ośmieszyć w oczach widzów. Śmiejemy się patrząc, jak nieporadnymi kroczkami wychodzą z wirówki, w której zaburzono im zmysł równowagi – żeby potem biegali po ruchomych przeszkodach nasmarowanych dla lepszego poślizgu wazeliną.
Tak jak u Springera, może i są tu jakieś wątpliwości etyczne, ale rozbraja je dla mnie starożytna zasada „Volenti non fit iniuria”. Może tym ludziom za to po prostu bardzo dużo płacą. A może po prostu chcą po powrocie do Mycisk Niżnich chodzić w glorii Kogoś Kogo W Telewizji Pokazali. Łot-ewa. Widziały gały w co się pakowały.
Dopełnieniem całości w „Wipeout” są komentatorzy, starszy i młodszy. Obaj bezimienni – ten starszy ciągle młodszego tytułuje ksywką (?) „Jankes”, ten młodszy do starszego mówi „ty” (rzadko, bo jest tak zasłuchany w brzmienie własnego głosu, że słabo kontaktuje z otoczeniem).
Redaktor Krzyżaniak okazał się być fanem jednego z nich i zagroził srogą zemstą, jeśli na blogu o nich napiszę tak, jak się o nich wyraziłem w prywatnej rozmowie. Podobno oni się tylko inteligentnie dostosowują do konwencji.
Dyplomatycznie więc powiem, że wychodzi im to wyśmienicie. Bo jak tu błyskotliwie komentować to, że znowu ktoś wpadł do basenu z błotem? Albo że zawodniczka, zmuszona przez kolejną próbę do przyjęcia silnie wypiętej pozycji, jest… bardzo dobrze zbudowana? Z konieczności wpadają w rutynę i klepanie w kółko tych samych głupawych grepsów.
Zawodników w „Wipeout” odbieram jako parodię sportowców. Próby, którym są poddawani – jako parodię sportowych dyscyplin. A komentatorów – jako parodię dziennikarstwa sportowego. Bo faktycznie, na ile sposobów można inteligentnie zawołać „goooool!”?
Obserwuj RSS dla wpisu.