Z okazji smutnej rocznicy chciałem znów przemówić do zaglądających tu czasem kaczystów. Rozumiem wasze poszukiwania spiskowych teorii lepiej, niż przypuszczacie. Obserwowałem ten sam mechanizm przy okazji 11 września na amerykańskiej lewicy.
Tak jak Wy nienawidzicie Putina do tego stopnia, że zaakceptujecie dowolnie wariacką teorię stawiającą go w złym świetle – tak samo amerykańskiej lewicy odbijało na punkcie Busha juniora. Waszym „termobarycznym meaconingiem” było ich „kontrolowane wyburzenie”.
Ja i Busha, i Putina darzę jednakowym brakiem entuzjazmu. Można mnie zaklasyfikować jako umiarkowanego rusofoba – w życiu w Rosji nie byłem i się nie wybieram. Gdy słucham jak koledzy z pracy opisując przeżycia z bywszego sojuza, zawsze mam tylko jedno pytanie: po co? Jest tyle piękniejszych krajów, gdzie za filet mignon z kieliszkiem pinot noir zapłaci się mniej niż za tę tuszonkę z bimbrem, po którą tam jedzie Hugo-Bader.
Przy całej niechęci, nie uważam jednak Busha ani Putina za wariatów. A tylko wariat wymyślałby plany typu „wysadźmy wieżowce, a dla lepszego efektu walnijmy w nie jeszcze samolotami”. Albo „wytwórzmy sztuczną mgłę i dla pewności odpalmy bombę”.
Historia zna różne udane spiski i były to zwykle spiski proste w założeniu („opanować pałac i ogłosić upadek rządu tymczasowego”). Spiski zakładające zbyt dużo szczęsliwych zbiegów okoliczności kończą się zwykle jak zamach na Hitlera.
Amerykańska lewica zapłaciła słoną cenę za swój spiskowy odlot. Krytyków Busha łatwo było ośmieszyć mówiąc, że to po prostu kolejny świr od kontrolowanego wyburzenia – dokładnie tak, jak ja teraz słysząc Piotra Zarembę zarzucającego Osieckiemu „obsługiwanie interesów rosyjskich”, robię pewien charakterystyczny gest wokół głowy, dodając przy tym „łoś łoś meaconing”.
Michael Moore nakręcił głupi film „Fahrenheit 9/11”, jakże podobny do produkcji naszych prawicowych „dziennikarzy śledczych”. Moore też nie wysuwał oskarżeń wprost, ale szukał sensacyjnie brzmiących ciekawostek („pozwolili wyjechać Saudyjczykom!”), montując z nich sugestię o odpowiedzialności administracji Busha. Do dziś zresztą wierzą w to niedobitki tzw. truthersów, czyli ruchu na rzecz „prawdy o 11 września”.
Dokładnie tak jak ruch na rzecz „prawdy o Smoleńsku”, truthersi wcale nie chcą prawdy, tylko potwierdzenia swoich teorii. I podobnie jak ten ruch, w kilku punktach mają rację. Tajne służby w USA zapewne nie ujawniły wszystkiego – ale czy naprawdę po 11 września 2001 trzeba było robić Al Kaidzie prezent z ujawnienia sekretów?
Rosjanie zapewne będą starali się ukryć to, co stawia ich w złym świetle. Ale to nie jest dowód zamachu, podobnie nie jest nim to, że nie dostaliśmy wszystkich czarnych skrzynek.
Nie podoba wam się to, że polskie władze wykonywały serdeczne gesty pod adresem Rosjan – ale przecież tak działa dyplomacja. Walenie pięścią w stół jest malownicze, ale nieproduktywne.
Skuteczne działanie wymaga, żeby robić z Rosjanami wszystkie misiu-misiu i cmoku-cmoku tak, żeby potem rzucić „skoro tak się kochamy, to nie będziecie mieć nic przeciwko temu, że sobie skopiujemy nagrania z wieży kontrolnej” – i szybciutko podłączyć USB zanim obmyślą uzasadnienie odmowy.
Dla mnie najważniejszym argumentem przeciwko hipotezie zamachu jest podobieństwo katastrofy tupolewa do wcześniejszej katastrofy w Mirosławcu. W obu wypadkach złamano procedury bezpieczeństwa i nieprawidłowo eksploatowano system TAWS.
Przy okazji dziennikarskiego wyjazdu do Tuluzy rozmawiałem o Smoleńsku z szefem bezpieczeństwa w Airbusie. Powiedział mi, że cywilni piloci szkoleni są tak, żeby nie próbowali być mądrzejsi od TAWS. Na komendę „pull up” robią natychmiastowe odejście w górę, a POTEM zastanawiają się, o co chodziło.
Uzasadnienie, które słyszeliśmy od naszych pilotów, że „lotniska nie było w bazie”, budziło zdumienie mojego rozmówcy. Są specjalne procedury przewidziane na takie sytuacje, których piloci tupolewa nie zastosowali.
Skoro w krótkim odstępie czasu doszło do dwóch tak podobnych katastrof to znaczy, że coś jest fundamentalnie nie tak w szkoleniu i procedurach. Pisowscy dziennikarze i politycy w tym momencie lubią zawołać, że to szkalowanie pamięci poległych (cięcie do przebitki ze szlochającą wdową), ale gdyby tak podchodzić do katastrof lotniczych, nic by nie można było poprawić w procedurach i szkoleniu od osiemdziesięciu lat.
Upierając się przy zamachu, robicie Tuskowi taki sam prezent, jaki Bushowi zrobił Michael Moore. Dlaczego wam to zdradzam? Po pierwsze, wierzę w talent Prezesa do zrażania do siebie wielomilionowych grup wyborców. Już stracił Górny Śląsk, a do wyborów jeszcze parę miesięcy.
A poza tym znam Was – więc wiem, że i tak nic nie dotrze :-).
Obserwuj RSS dla wpisu.