W Grzegorzu Napieralskim najbardziej lubię te próby wczucia się w los zwykłego, szarego Polaka – po których jeszcze wyraźniej widać, że jest tak samo wyalienowany jak reszta polskiej klasy politycznej.
Nie robi sam zakupów, nie obsługuje komputera, nie tankuje samochodu – wszystko za niego robi jakiś pan Miecio, który nosi za nim teczkę, odbiera telefony i prowadzi fikcyjne profile w serwisach społecznościowych.
Tak samo jest oczywiście z Kaczyńskim, Rokitą czy Tuskiem, co wychodzi na jaw, gdy ci udają, że potrafią samodzielnie zrobić zakupy w sklepie albo podróżować samolotem. Z Napieralskim jest jednak najśmieszniej.
Jakiś doradca do spraw wizerunkingu marketingowego mu kiedyś powiedział, że lewica powinna walczyć o głosy zwykłych Polaków i to jeszcze najlepiej młodzieży. Więc biedak musi w to wkładać dużo więcej hipokryzji.
Stąd teksty takie jak kultowe „Grzegorz jestem i lubię ‘surfować’”. Brzmi jakby to był sabotaż ze strony asystenta, którego Surfujący Grzegorz wrobił w prowadzenie swojego konta na Twitterze.
Żenada tego tekstu ma wielopiętrowe piękno. „Surfing” jako metafora korzystania z Internetu to pojęcie z lat 90., kiedy najpopularniejszą wyszukiwarką było Yahoo, a podstawą poruszania się po sieci było skakanie z linka na link – jakby się surfowało po fali.
Metafora przestała mieć sens w czasach Google, a zupełnie zabiło ją Web 2.0 i serwisy społecznościowe. Internet dzisiaj to już nie jest surfing, to zatłoczony aquapark.
Jego asystent użył więc archaizmu z zeszłego stulecia i dodatkowo umieścił w cudzysłowie, jakby był to neologizm. Być może ta sama osoba zaproponowała Napieralskiemu przeniesienie kampanii do kolejnego symbolu nowoczesności – gry Second Life. W roku dwa tysiące kurna jedenastym!
Wygląda mi to na zemstę źle opłacanego pracownika – który nie dostał podwyżki, więc inteligentnie sabotuje działania pracodawcy. Podobnie tłumaczę najnowszą kampanię „Kłamstwa Rostowskiego” – w której ktoś występujący jako „TV SLD” obszedł okolice hipsterskiej knajpy „Warszawa Powiśle”, by zebrać wypowiedzi kierowców na temat drożyzny.
W pierwszej wypowiedzi studentka lub młoda nauczycielka siedzi w samochodzie noovka shtooka i mówi – spisane verbatim! – „Jak dwa dni temu dostałam wypłatę, to nie kupiłam sobie dosłownie nic, a 300 zł poszło na tankowanie tego samochodu, żebym mogła dojeżdżać do szkoły”.
Pewnie gdy to słyszał Napieralski, to aż miał łzy w oczach. Mój Boże! Jaka ta warszawska młodzież niedożywiona! Przez dwa dni nic sobie nie kupiła! A na zatankowanie noovki shtooki studentka wydała już 300 zł! To ile to będzie na stare?
W następnym klipie warszawski biznesmen, miętoląc kluczykami do swojego Nissana Pathfindera, skarży się, że podatki nie dają mu spokojnie prowadzić biznesu. A Napieralski pewnie już ze szlochu przeszedł do otwartych spazmów – jaki ten człowiek spauperyzowany, musi jeździć samochodem dostawczym, bo nie stać go na zwykłego mercedesa.
Pewnie stąd wypowiedź Napieralskiego o cenach piwa w knajpie Krytyki Politycznej – musiał biedak być jeszcze ciągle roztrzęsiony po obejrzeniu szokujących materiałów o warszawskiej nędzy. Sam nigdy w tej knajpie nie byłem, ale akurat w najnowszej „Lampie” poeta Marcin Orliński (unrelated) mówi w wywiadzie, że piwo tam kosztuje 6 zł.
„Czy biednego studenta stać na to” – pyta Napieralski, a Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego mu odpowiada tak, jakby próbowało z tego bełkotu wyłuskać racjonalne jądro. Ale przecież nie ma podstaw do śmiałego założenia o istnieniu takowego.
Napieralski pyta – bo nie wie. Jeśli może szlochać nad losem spauperyzowanej studentki albo zrujnowanego biznesmena to znaczy, że on generalnie nie wie, ile co kosztuje i kogo na co powinno być stać. Skąd ma to wiedzieć? Kiedy ostatni raz sam sobie kupował piwo w zwyczajnej knajpie, w której mógłby go spotkać, nie daj Boże, Zwyczajny Człowiek?
Że piwo za sześć zyka jest bardzo drogie Napieralski mogł natomiast usłyszeć od swojego źle opłacanego asystenta, co nam wszystko zamyka w logiczną całość – od kretyńskiego wywiadu dla Polska The Times aż po wirtualną kampanię w Second Life w roku 2011.
Grzesiu, Wojciech jestem i też lubię surfować. Dam ci więc prywatną radę jak surfer surferowi: idą Święta, to dobry moment, żeby dać tym asystentom podwyżkę, żeby Cię przestali ośmieszać. Skoro już żyjesz z moich podatków, to chociaż marnuj je z klasą.