W debacie o lewicowych superbohaterach pojawiły się echa marksistowskiej teorii pracy. Towarzysze z #ttdkn słusznie zwracali uwagę na to, że superbohater to błędna odpowiedź na ważne pytania, na które prawidłową odpowiedzią może być tylko kolektywna praca, najlepiej społeczna.
Gdy jednak mówimy o pracy z pominięciem kwestii alienacji pracy, przedstawiamy marksizm silnie zniekształcony. Szybciutko omówię więc to pojęcie dla uniknięcia deprawowania blogowej młodzieży.
Uświadomienie sobie alienacji pracy to kluczowy element wkraczania w dorosłość. Dziecko tego pojęcia nie rozumie, dlatego właśnie może uwierzyć w bajkę o Bobie Budowniczym albo w pozytywny przykład Fronesisa – kolektywną pracę społeczną w „Kiwaczku”.
W dorosłym świecie gdyby spróbować zrobić dokładnie to, co Kiwaczek i Krokodyl Gienia – powinien wkroczyć w to prokurator. Samowola budowlana, bez projektu, nadzoru i uzgodnień? „Wypożyczenie” sprzętu z jakiejś bazy maszynowej? Cud, że jeszcze nie było wypadku – ale nie byłbym zdziwiony, gdyby wkrótce po przemówieniu Kiwaczka coś się tam komuś zawaliło na głowę.
Realna praca jest nudna i nie nadaje się na bajkę. Prawdziwy działacz społeczny w miejscu Kiwaczka utonąłby w papierkach. Nawet praca społeczna alienuje, a niespołeczna – to już ho ho.
Gdy w marksizmie mówi się o tym, że praca uszlachetnia, uczłowiecza, nadaje wartość – tam zawsze trzeba dodać końcówkę trybu warunkowego. Praca uszlachetniaŁABY, gdyby nie alienacja.
Dziecko wyobraża sobie na przykład, że istotą pracy lekarza jest pomaganie chorym. Dorosły lekarz już wie, że istotą tej pracy jest w rzeczywistości wypełnianie papierków i odsiadywanie dupogodzin. To właśnie alienacja. Praca domowa: przeanalizować to na przykładzie nauczyciela, dziennikarza czy hydraulika.
Ponieważ wyalienowana praca jest nudna, nie chcemy jej oglądać w popkulturze. I właśnie to – a nie prawicowość! – sprawia, że komiksy o superbohaterach udzielają złej odpowiedzi. Wiemy mniej więcej, jaka odpowiedź byłaby prawidłowa, ale właśnie dlatego wolimy fantazję o zamaskowanym mścicielu.
Niechęć do pracy prowadzi do mojego ulubionego motywu popkultury, jakim jest pusta fabryka (aż dziwne, że nie ma takiego hasła na tvtropes). W komiksach i filmach akcji stosunkowo często pojawia się jakaś huta albo „fabryka chemiczna” – ale tam prawie nigdy nie ma pracowników!
Coś sobie bąbelkuje w jakichś kadziach, tu i ówdzie sika para, prasa hydrauliczna coś sobie tłucze, ale nikt tego nie pilnuje. Ile razy widzieliście dramatyczną strzelaninę w fabryce – i ile razy ktoś zadbał o takie minimum realizmu, jak pokazanie przerażonych pracowników?
Wayne Industries zatrudnia tysiące ludzi. Ilu widzieliśmy w filmach i komiksach? A przecież kiedy Lucius Fox prezentuje paniczowi Bruce nowy batwihajster, ktoś go musiał fizycznie wytoczyć na obrabiarce.
Jeśli zastanowić się nad istnieniem tego kogoś, cała fabuła się sypie. Rośnie liczba osób znających sekret Batmana. W dodatku to już nie są milionerzy, tylko ludzie zarabiający przeciętną pensję robotnika. Ile by kosztowało Jokera odwrócenie ich lojalności?
Jeśli ten wątek się nie pojawił przez 72 lata Batmana to nie dlatego, że nikt na to nie wpadł tylko dlatego, że nikt nie chce słuchać takich historii. Nie chcemy myśleć o kolesiu przy obrabiarce.
Istotą komiksu o superbohaterach jest eskapizm. Fantazja kompensacyjna. Wiemy, że to bzdura, ale właśnie dlatego chcemy pofantazjować.
Chociaż komiks udziela błędnej odpowiedzi na pytanie, to często samo postawienie pytania już bywa wyrazem lewicowości. Ilustruję trailerem epizodu „Appointment in Crime Alley” z „Batman – The Animated Series” (1992).
To jest, towarzyszki i towarzysze, opowieść o gentryfikacji. W zapuszczonej części Gotham – właśnie tej, w której leży mroczna uliczka, na której zginęli rodzice Wayne’a – milioner Roland Daggett chce wyburzyć rudery i postawić nowe wspaniałe wieżowce.
W dyskursie neoliberalnym w ogóle nie ma problemu. W lewicowym pojawia się jednak pytanie: a co z ludźmi, którzy tam mieszkają?
Odpowiedź: „zamaskowany mściciel przefasonuje oblicze ludziom dewelopera” jest oczywiście błędna, ale samo postawienie pytania już jest lewicowe. Z przyjemnością patrzyłem, jak kilka odcinków później Daggett ostatecznie wylądował w pierdlu – z tą bolesną świadomością, że w praktyce to równie realne, jak fruwający koleś w trykotach.
Obserwuj RSS dla wpisu.