Pod skądinąd arcysłuszną notką MRW pojawiła się dyskusja o lewicowych superbohaterach. Od początku jednak poszła moim zdaniem w złym kierunku.
Gdybym kiedyś dostał zlecenie na Fuchę Mojego Życia, czyli ktoś z DC albo Marvela zwrócił się do mnie z prośbą o pomysł na scenariusz komiksu o superbohaterze, nie próbowałbym wymyślać od zera jakiegoś swojego Kolkhozmana. Wziąłbym dowolnego z istniejących i opowiedział jego historię po lewicowemu.
Ilustruję kadrem z komiksu Marka Millara, który zrobił właśnie to – wziął zupełnie zwyczajnego Supermana i wymyślił fabułę rewolucyjnie genialną w swojej prostocie. A co gdyby kapsuła, którą dziecko z Kryptona przybyło na Ziemię, wylądowała nie na farmie w Kansas, tylko w radzieckim kołchozie?
Superman wyrasta w innej rodzinie, wychowany jest w innym systemie wartości, służy innemu państwu – a więc oczywiście historia zimnej wojny toczy się inaczej. Ostatnią szansą USA jest czempion wolnego rynku i swobodnej przestępczości Lex Luthor (i wytworzony przez niego Bizarro).
Podobną rewolucję Millar przeprowadził w świecie Marvela, gdzie znów wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie: motyw podobny do „Strażników” Moore’a, czyli delegalizację działalności zamaskowanych mścicieli, zastosował do najbardziej klasycznego świata superbohaterów, jak Iron Man, Spider-Man, Hulk czy Kapitan Ameryka.
Część superbohaterów się zgadza a część nie – stąd tytułowa „wojna domowa”. I znowu nie chodzi o to, że jedna ze stron tej wojny jest lewicowa a druga prawicowa, raczej o popkulturową aplikację hasła „wątpić we wszystko”, które za swoje motto uważał sam Karol Marks (tak przynajmniej wpisał się córkom do sztambucha).
Bohaterowie komiksów jak Batman, Superman czy nawet Punisher nie są więc sami w sobie ani lewicowi ani prawicowi – lewicowe i prawicowe jest to, co z nimi robi scenarzysta. Na ile jego fabuła będzie się odwoływała do niewzruszonej wiary w wartości absolutne, a na ile będzie wątpić i relatywizować, jak w omówionych wyżej dwóch świetnych dekonstrukcjach świata DC i świata Marvela.
Komiksowi scenarzyści o poglądach na lewo od centrum, jak Jean Van Hamme, Pierre Christin czy Neil Gaiman, tworzą opowieści pełne zwątpienia. Przypomnijmy „bohaterów wbrew woli” Van Hamme’a, jak XIII czy Thorgal, albo pozbawiony wyraźnej osi dobro/zło świat Sandmana.
Powiedziałbym też, że zjazdowi Franka Millera ze zdrowego lewicującego antyreaganizmu w latach 80. do otwartego wsparcia neoconów w latach 90., towarzyszy zanik wątpliwości w jego komiksach – od „Powrotu mrocznego rycerza” przez „Sin City” do „300”.
To o tyle fajne kryterium, że oddaje nam Alana Moore’a. Wprawdzie przy jego gnostyckim neopoganizmie trudno go zakwalifikować w kategoriach, ehem, doczesnych – to jednak ilekroć w jego komiksach zdarza się komentarz polityczny, wyczuwam zgodność ideową.
Ten klucz ciekawie pasuje do „Strażników”. Najsympatyczniejsze postacie to postacie pełne wątpliwości (Silk Spectre i Nite Owl). Pewna postać wydaje nam się najbardziej wredna, bo początkowo zdaje się mieć najmniej wątpliwości: w finale dwie osoby okazują się jeszcze gorsze. Właśnie dlatego, że były jeszcze bardziej pewne swoich decyzji!
Pomijam oczywiście Manhattana, bo on jest już ponad naszymi drobnymi sprawami (zapewne tak jak odleciały w mistycyzm Alan Moore). Nie pominę natomiast komiksu-w-komiksie, czyli „Czarnego Frachtowca”: to przecież opowieść o człowieku, który dokonał zła z powodu niedostatku wątpliwości!
Nie ma więc sensu pytanie, czy Kapitan Ameryka to postać sama w sobie lewicowa czy prawicowa – pytanie raczej, czy kiedy scenarzysta pokaże showdown z villainem, superbohaterowi zadrży ręka, czy raczej wypali mu w łeb bez większych wątpliwości.
Obserwuj RSS dla wpisu.