Mój drogi kolega Tomasz Kwaśniewski, z którym się nie zgadzam właściwie w żadnej kwestii, ale i tak bardzo z nim lubię towarzystko trajkotać, uruchamia swój internetowy cykl rozmów „po co dzieci?”.
Swoim zwyczajem rozmówców dobiera wśród ludzi prawicy, bo to albo jego ulubiony bohater Rafał Porzeziński, a to Konstanty Radziwiłł a to posłanka Jakubiak. Tomek obiecuje wprawdzie, że będzie pytać „możnych, mądrych i wpływowych. Polityków, artystów, naukowców, sportowców”, ale na razie zanosi się na konserwatywny głos w twoim domu.
Zastanawiając się, dlaczego tak jest, zrobiłem mały eksperyment myślowy – co by było, gdyby Tomek postanowił dla wyrównania prawicowego przechyłu cyklu zrobić rozmowę ze mną i zadawać mi pytania typu „chcesz mieć więcej dzieci?”. Mniej lub bardziej dosadnie odpowiedziałbym, że to nie jego zachlastana fifulka.
O rodzicielstwie mogę rozmawiać na wysokim poziomie abstrakcji, ale nie uważam planów reprodukcyjnych za temat do ogłaszania w mediach. I być może już na tym poziomie objawia się mechanizm wstępnej selekcji rozmówców.
Dla konserwatystów deklaracja o niestosowaniu antykoncepcji jest oczywiście deklaracją polityczną. To jest coś, o czym chętnie opowiedzą Kwaśniewskiemu, a nawet w razie potrzeby mogą sobie to wymalować na czole.
Dla mnie ważne jest nie tyle samo stosowanie czy niestosowanie antykoncepcji, co głębokie przekonanie, że to prywatna sprawa każdej pary. Ta pozorna prawicowa otwartość ma brzydkie, opresyjne podłoże – tak jak za komuny manifestacyjne głosowanie bez skreśleń.
Lewicowy dyskurs na temat rodziny i prokreacji to dyskurs odwołujący się do miłości. Jako taki nie nadaje się na medialną debatę. O żonie i dzieciach mogę pogadać z Tomkiem prywatnie, ale jakby spróbował to nagrać i opublikować, straciłby kolegę a zyskał spore doświadczenie z bycia stroną w procesie o prywatność.
Pytania typu „po co dzieci”, „jak przekonać do trzeciego dziecka”, dla mnie są absurdalnie podstawione. W kochającej się parze pojawia się taka potrzeba – albo i się nie pojawia. Nie można nikogo do tego „przekonać”, jak Kwaśniewski to sobie wyobraża, „zamknij oczy i myśl o Anglii”?
Obleśnie żarciki o „czwartym filarze”, którymi lubi rzucać prawica, budzą we mnie sprzeciw, bo to wyraz instrumentalnego traktowania własnych dzieci. Ja nie chcę na taki temat nawet żartować, bo podmiotowość dziecka to dla mnie sprawa trochę zbyt poważna.
Nie sprowadziłem na świat dzieci, żeby się mną opiekowały. Swoje rodzicielstwo traktuję służebnie, nie roszczeniowo. Moje dzieci nic mi nie są winne.
Tak samo traktuję wszelkie próby nadawania decyzjom prokreacyjnym pseudouzasadnienia w rodzaju „bo przyszłość kraju”, „bo PKB”, „bo emerytury”, „bo papież”. Każdemu, kto swoją decyzję o rodzicielstwie motywuje troską o PKB, ufunduję dużą paczkę dureksów, bo lepiej, żeby tacy ludzie tylko teoretyzowali.
Cykl rozmów „po co dzieci” na samym początku zakłada więc negatywną selekcję rozmówców – jeśli komuś wydaje się, że umie intersubiektywnie odpowiedzieć na takie pytanie to z automatu oznacza, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Jedyna rozsądna odpowiedź na pytanie „po co dzieci” brzmi: DZIECI NIE SĄ „PO COŚ”. Życzę Tomkowi z całego serca jak najlepiej, zatem życzę mu także, żeby jak najszybciej znalazł sobie jakiś lepszy pomysł na cykl.
Obserwuj RSS dla wpisu.