Chińskie fiasko na A2 nie powinno być zaskoczeniem dla czytelników tego bloga – od lat wątpię w szanse na dociągnięcie autostrady do Warszawy na Euro 2012. Niespecjalnie więc teraz rozpaczam tym bardziej, że jak wiadomo piłka nożna ogólnie mi zwisa i powiewa, kibicuję wyłącznie Oddziałom Prewencji.
Jak zwykle jestem tylko zrozpaczony medialnymi materiałami na ten temat. W TVN obejrzałem klip wideo ilustrowany pustką na placu budowy. Na placu widać było w oddali Pałac Kultury, a więc raczej nie były to chińskie odcinki A i C, tylko najprawdpodobniej podwarszawskie E, najwyżej D.
Po co jednak tłuc się daleko poza Warszawę, skoro można nakręcić inny odcinek pod samą stolicą i wrócić do redakcji po godzinie. Po tym, jak Panorama kiedyś tezę o „pęknięciach na S8” zilustrowała zbliżeniem szczeliny dylatacyjnej i tak trudno pobić rekord drogowego kretynizmu w mediach (minuta osiem na tym klipie).
Nie ma więc co rozpaczać, że bez odcinka Stryków-Konotopa kibice nie dojadą do Warszawy. Jeśli na 600 kilometrów między Warszawą a Berlinem około stu będzie przebiegać po drodze krajowej, to jeszcze nie jest żadna tragedia.
Kiedy się robi tysiąc kilometrów przez Niemcy, Austrię, Włochy czy Francję, też trzeba być nastawionym na to, że nie cała trasa będzie biegła po idealnie przejezdnej autostradzie. Tu remont, tam wypadek – i kierują nas na jakiś okropny Umleitung przez małe miasteczka.
Pechowo Chińczycy wystartowali w przetargach na odcinki A i C, bez których pozostałe mają niewielką wartość. Bez nich A2 uda się doprowadzić od strony Warszawy tylko do DK50, czyli obwodnicy dla tirów, co i tak powinno solidnie odciążać wylotowe trasy na południowy zachód.
Minister Polaczek ma teraz swoje pięć minut, może lansować się w mediach i oskarżać Platformę o nieudolność. Kiedyś napiszę większą notkę, detalicznie opisującą historię A2 – podobną do tej, którą napisałem kiedyś o historii A4. Na razie omówmy podstawowe fakty.
W PRL udało się wybudować trasę Poznań-Konin, która nie trzymała autostradowych parametrów, ale była przynajmniej dwujezdniowa. A ciągnęło się to, jak to te peerelowskie budowy miały w zwyczaju, z dziesięć lat, bo otwierano w połowie lat 80.
Rząd Buzka zaczął budować południową obwodnicę Poznania, ale budowa ugrzęzła w martwym punkcie. Rząd Millera, w którym minister Pol traktował tę trasę priorytetowo, dokończył obwodnicę, wybudował zupełnie nowy odcinek Poznań-Września (gierkowski prowadził do centrum miasta, autostradowy na obwodnicę), zupgradował pozostałości i tak w 2003 powstała Kulczykstrasse, dająca realną korzyść kierowcy jadącemu na Berlin.
Rząd Millera wydłużył tę drogę o 50 km na zachód, otwierając w 2004 odcinek do Nowego Tomyśla (gdzie kończy się do dziś), a rząd Belki o 103 km na wschód. Ten odcinek otworzył z wielką pompą w 2006 Jarosław Kaczyński, choć jego rząd nie miał kompletnie nic wspólnego z jego wybudowaniem.
Wydawało się logiczne, że w roku 2006 budowa ruszy dalej na wschód i na zachód. Nie ruszyła. A nie, przepraszam – tymczasowa organizacja ruchu skierowanego w centrum Strykowa była takim koszmarem, że w 2007 roku minister Polaczek wybudował niewielki odcinek tzw. „obwodnicy Strykowa”.
W zależności jak liczyć, oznaczało to wydłużenie A2 o pół lub półtora kilometra. Rozbieżności biorą się z tego, że wkład ministra Polaczka w budowę A2 to typowa polska prowizorka biegnąca częściowo śladem przyszłej A1 – teraz to trzeba będzie skuć i zrobić ponownie.
Powiedzmy więc, że Polaczkowi udało się wybudować około kilometra autostrady, która docelowo ma tych kilometrów mieć 610. To daje około 1,6 promila, a więc jak na standardy narodowo-chrześcijańsko-prawicowe, niezbyt dużo. Prawicowy polityk dopiero zaczyna się dobrze bawić i zasiada za kierownicą wózka golfowego, żeby pokazać zagranicznym hotelarzom, jak się bawią polscy politycy.
Polaczek ma więc swoje miejsce w historii A2 jako budowniczy jednego kilometra. Grabarczyk przejdzie do historii jako ten, kto wybudował jej 220 km, czyli ponad jedną trzecią. To, że z tej puli na 50 km z winy chińskiego wykonawcy pojawiło się paromiesięczne opóźnienie, więc nie udało się otworzyć przed jakąś tam zakichaną imprezą sportową – to w historii polskiego drogownictwa będzie za parę lat mieć tylko rangę przypisu.
Obserwuj RSS dla wpisu.