Artykuł z „USA Today” przypomniał mi, że dawno już chciałem napisać notkę w obronie idei powszechnej ewidencji ludności. To jeden z tych elementów urządzenia społeczeństwa, których Amerykanie powinni się uczyć od nas.
Podstawą współczesnego kapitalizmu jest kredyt. Czy to dobrze czy źle, to temat na osobną dyskusję, na razie zgódźmy się, że tak w tej chwili po prostu jest.
Kredyt opiera się na zabezpieczeniu. W kraju z systemem ewidencji ludności wystarczającym zabezpieczeniem jest dowód osobisty i świadectwo zatrudnienia lub uprawnień do wykonywania wolnego zawodu.
I ja, i zapewne znakomita większość czytelników bloga, choć raz kredyt tego typu uzyskaliśmy – na przykład wyrabiając sobie kawałek plastiku, bez którego nie można używać iPhone’a ani zameldować się w porządniejszych hotelach. Amerykanin nie ma takiej opcji, bo nie ma dowodu.
Bank uzależnia to, czy w ogóle będzie chciał z nim rozmawiać, od „dobrowolnego” poddania się ocenie wiarygodności kredytowej, tzw. „credit rating”. Wziąłem dobrowolność w cudzysłów, bo jest równie hipotetyczna jak dobrowolność ubezpieczenia OC samochodu w niektórych stanach – żeby próbować z niej skorzystać, nie można normalnie żyć.
Agencję teoretycznie można sobie wybrać dowolną, praktycznie mamy klasyczny kapitalistyczny oligopol – liczą się tylko trzy: Equifax, Experian i TransUnion. Jeśli poczujesz się źle potraktowany przez jedną z nich, możesz oczywiście trzasnąć drzwiami i przenieść się do konkurencji, ale to będzie klasyczny kapitalistyczny wybór między Spritem a 7UP.
Od etykietki nadanej Ci przez agencję w dużym stopniu zależy Twoje życie – w jakiej dzielnicy będziesz mieszkać, jaką dostaniesz pracę, jakiego smartfona będziesz używać. 60% pracodawców w swojej polityce rekrutacyjnej sprawdza wiarygodność kredytową potencjalnego pracownika, co przy wysokim amerykańskim bezrobociu może zadecydować o posłaniu kogoś na ulicę.
Przedstawiciele „wielkiej trójki” agencji ratingowych twierdzą, że ich polityka ocen jest obiektywna i wiarygodna i w 0,5 % przypadków dochodzi do błędów kończących się złą kwalifikacją. To nie jest „tylko” lecz „aż” – zauważa Stuart K. Pratt w „USA Today” (wszystkie cyferki przytaczam za jego artykułem).
Amerykanie dzielą się na 15,3% Amerykanów „superprime”, 25,8% „prime”, 19,8% „near prime”, 20,6% „subprime” i 18,5 „deep subprime”. Ciekawe nawiasem mówiąc, że prime i superprime razem wzięci są w mniejszości.
W tym systemie jest około miliona ludzi, których błędnie zaszufladkowano z powodu jakiejś drobnej nieprawidłowości. „USA Today” przytacza przykład policjantki z Filadelfii, za którą do niedawna ciągnął się cień sporu z właścicielem nieruchomości z 2004. Spór dawno już rozstrzygnięto, ale dla agencji TransUnion policjantka wciąż była subprime.
W Polsce sprawa jest prostsza: albo jesteś na rejestrze nierzetelnych dłużników, albo cię na nim nie ma. Jeśli się tam znajdziesz przez pomyłkę, masz proste procedury odwoławcze. W Ameryce ocena jest kwestią arbitralnej „polityki firmy”, jak zeznał przedstawiciel TransUnion w sądzie, do którego sprawę skierowała zrozpaczona policjantka.
Jeśli dostaniesz błędną ocenę, choćby z powodu pomyłki urzędniczej, jesteś w beznadziejnej sytuacji. Możesz wysłać do agencji komplet kwitów z łopatologicznym wyjaśnieniem, skąd się wziął błąd – nieważne. Nikt tego nawet nie będzie czytał.
Dostaniesz numer skargi, a agencja wyśle pismo do instytucji, w której pojawił się błąd – nie przekazując jej Twoich wyjaśnień. Jeśli ta instytucja powtórzy błędną ocenę, agencja uwierzy jej, a nie Tobie, bo taka jest „polityka firmy”.
Pal sześć pomyłki zresztą. Załóżmy, że w sprawie policjantki z Filadelfii nie chodziło o pomyłkę systemu, tylko naprawdę swojemu landlordowi w 2004 roku przez pewien czas zalegała na 530 dolarów z powodu chwilowej niewypłacalności. Taka właśnie kwota przez dalsze 7 lat rujnowała jej życie, zaniżając jej „credit rating”.
Czy to jest sprawiedliwe? Czy chciałbyś żyć w kraju, w którym przejściowy zanik płynności finansowej prześladować Cię będzie w następnej dekadzie, nawet już po uregulowaniu wszystkich zaległości? A pamiętaj, że w gruncie rzeczy właśnie to proponują wszystkie Palikoty, głoszące zniesienie ewidencji ludności.
Obserwuj RSS dla wpisu.