Komentatorzy proszą czasem o notkę z argumentami za podniesieniem podatków najbogatszym. Trzy najcenniejsze argumenty przytoczę więc w formule comiesięcznego rankingu.
Argument najważniejszy to jednocześnie źródło materiału ilustracyjnego do notki. Historycy ekonomii nazywają lata 1945-1975 „złotą erą kapitalizmu”. Kraje kapitalistyczne notowały wtedy średnio trzyprocentowy wzrost rocznie, podczas gdy przez ostatnie 30 lat średni wzrost jest o połowę niższy.
Bohater najnowszej powieści Stephena Kinga cofa się do 1958 i pierwszy szok kulturowy jaki przeżywa w tej epoce to widok robotników, którzy nie tylko mają pracę (!), ale jeszcze z tej pracy mogą sobie kupić ówczesne samochody, do dzisiaj szokujące nas swoim przepychem.
Różne kraje kapitalistyczne mają różne nazwy na określenie tego okresu bezprecedensowej prosperity. Włosi mówią o latach dolce vita, Niemcy o niemieckim cudzie gospodarczym, Amerykanie o latach rokendrola, ale wspólną cechą jest nostalgia za kapitalizmem, który działał.
Neoliberalne reformy z przełomu lat 70. i 80. miały ten kapitalizm poprawić, ale w rzeczywistości go zepsuły. Po 30 latach widać to już bardzo wyraźnie – miało być lepiej, a jest z roku na rok coraz gorzej.
Błądzić jest rzeczą ludzką, ale żeby trwać przez 30 lat przy tym samym błędzie, trzeba być już neoliberałem. Czas naprawić to, co zepsuli Thatcher i Reagan, żeby kapitalizm znowu przypominał ten ze złotej ery. A górne stawki podatku dochodowego potrafiły wtedy sięgać 95%.
Przeciwnicy progresji podatkowej powiedzą, że to będzie zniechęcać – ale jakoś to jednak nie zniechęcało legendarnych przywódców biznesu z lat 50. i 60.
Steve Jobs jako szef Apple pobierał symboliczne wynagrodzenie w wysokości jednego dolara rocznie. Myślicie, że nie chciałoby mu się wymyślać iPada czy iPhona, gdyby mu z tego dolara zabrać 95 centów?
Wielcy przywódcy biznesu to nie są ludzie kierujący się zwykłą żądzą zysku. Takich ludzi należy zniechęcać do obejmowania kierowniczych stanowisk, bo chciwy człowiek na kierowniczym stanowisku zarżnie firmę – i to jest argument drugi.
Szef koncernu Unilever Paul Polman udzielił w zeszłym roku wywiadu, w którym wyśmiał wizję „prezesa-reprezentanta-akcjonariuszy”, czyli tak zwanego „kapitalizmu Jacka Welcha”, który na nieszczęście trwa od 30 lat.
„Bardzo łatwo byłoby mi ogłosić świetne rezultaty na krótką metę, odebrać wielką premię od akcjonariuszy i odpłynąć na wyspy Bahama” – powiedział – „ale moim zadaniem jest myślenie o rozwoju firmy w perspektywie kilku lat. Służę konsumentowi, nie akcjonariuszom”.
Ludzi takich, jak Steve Jobs czy Paul Polman, wysokie podatki nie zniechęcą. Zniechęcą zapewne ludzi takich jak szefowie Enronu i Worldcomu. I całe szczęście!
Gordon Gekko nie miał racji. Chciwość nie działa. Chciwość kończy jak Lehman Brothers.
Trzeciego argumentu dostarczył sam Henry Ford, gdy 5 stycznia 1914 zaszokował Amerykę dobrowolnie przyznając robotnikom w jego nowym zakładzie blisko stuprocentową podwyżkę. „Wierzę w biznes polegający na prosperity 20.000 zadowolonych robotników, a nie w poganianie niewolników” – powiedział.
Konkurencja była wściekła i oskarżała Forda o „zdradę klasową”. Wiedzieli, że muszą dać swoim robotnikom podobne podwyżki – albo najlepsi odejdą do Forda.
Ford wierzył, że produkcja samochodów będzie mieć sens tylko wtedy, gdy przeciętny robotnik będzie mógł sobie pozwolić na nówkę sztukę. Największe sukcesy kapitalizmu zbudowano na zasadzie dobierania cen i płac tak, żeby przeciętny człowiek mógł sobie kupić dom, samochód i iPhona do pełni szczęścia.
Kapitalizm pod koniec lat 70. zdradził tę zasadę, czego wizualnym symbolem jest upadek Detroit. Tymczasem zbytnia nierówność majątkowa jest niekorzystna dla wszystkich – na dalszą metę także dla firm takich jak Apple czy Unilever.
Złota era kapitalizmu to także złoty okres niewielkich różnic społecznych. Udział dochodów górnego procenta w globalnych dochodach USA osiągnął historyczny niż w roku 1976 i wynosił 8,9%. Teraz to jest około 25%, jak w latach 20. zeszłego stulecia. Wtedy też to się kiepsko skończyło.
Nierówności w kapitalizmie są już teraz za duże i należy je zmniejszać zaostrzoną progresją podatkową. Uczciwych prezesów firm, stawiających na zadowolenie konsumentów i pracowników – jak Paul Polson czy Henry Ford – to nie zniechęci.
A jeśli zniechęci to jakiegoś cwaniaczka od funduszu hedgingowego – cóż, świat będzie lepszym miejscem bez niego i jego hazardu na koszt podatników.
Obserwuj RSS dla wpisu.