„Wykazałem (na moim blogu), że Wasz tekst o hipokryzji księży kompletnie nie trzyma się kupy. Punkt po punkcie. Wykaż, że się trzyma” – napisał Szymon Hołownia do Tomasza Lisa.
Z pewnością wiedział przy tym, że Lisowi nie wypada ciągnąc tej polemiki. OK, ja to spróbuję zrobić jako wolontariusz.
Merytoryczne zarzuty Hołowni wobec tekstu w „Newsweeku” sprowadzają się do tego, że „opiera się na trzech przypadkach, w tym jeden jest anonimowy”, więc nic z niego nie wynika poza tym, że „istnieje dwóch księży oraz jeden profesor, którzy mają przemożne wrażenie (bo nie adresy, nazwiska i dane), że to szerszy problem”.
Dla osoby orientującej się w świecie mediów zarzuty Hołowni sprowadzają się do tego, że tekst jest reportażem. Reportaż z natury rzeczy skupia się na jednostkowych przypadkach
Napisanie reportażu o, dajmy na to, setce bohaterów, jest prawie niemożliwe. Dodaję „prawie”, żeby komentatorzy nie wlatywali w offtopiki, ale w tej kwestii to nic nie zmienia.
Gdyby w tekście występowała setka księży – Hołownia mógłby tak samo argumentować, że to nawet nie jest jeden procent populacji. Czego jak czego, ale księży w tym kraju przecież nie brakuje.
Reportaż o – dajmy na to – narkomanii w Polsce też powinien zawierać sylwetki kilkorga bohaterów, żebyśmy mogli poznać ludzki wymiar tematu. Rzetelny reporter powinien oczywiście sprawdzić oficjalne statystyki.
I tu się zaczyna problem. Skąd wziąć statystyki dotyczące życia seksualnego księży?
Kościół być może je prowadzi, ale przecież nigdy ich nie poda. To instytucja z bardzo bogatą tradycją trzymania wszystkiego w tajemnicy.
Od każdej instytucji zbierającej pieniądze do puszek i na tacę polskie prawo wymagałoby drobiazgowych rozliczeń. Ale nie od Kościoła Katolickiego.
Od każdej instytucji pobierającej publiczne pieniądze polskie prawo wymagałoby drobiazgowych rozliczeń. Ale nie od Kościoła Katolickiego.
Tu wszystko jest tajemnicą, tu wszystko jest ukryte pod sutanną, tu wszystko pod dywan zamiecie siostra Celestyna. Przypomnijmy choćby, ile wysiłku Kościół Katolicki włożył w tuszowanie księżowskiej pedofilii.
Autorkom reportażu w tej sprawie pozostało już tylko szukanie naukowca, który te liczby próbuje szacować – i to i tak cud, że znalazły w tym kraju aż jednego, który odważył się o tym porozmawiać pod nazwiskiem.
Kiedy więc Hołownia deklaruje, że nie ma nic przeciwko krytykowaniu Kościoła, byle opierano się na rzetelnych statystykach, tak naprawdę chodzi mu o krótkie przesłanie: nie wolno wam ruszać tego tematu. Bo przecież dobrze wie, że rzetelnych statystyk Kościół nigdy nie ujawni.
Strategia wymuszonego milczenia o grzeszkach Kościoła była w Polsce przez wiele lat bardzo skuteczna. Wyobrażacie sobie podobny reportaż w „Newsweeku”, powiedzmy, sześć lat temu? Byłaby oczywiście histeria, że za krótko po żałobie papieskiej na pisanie o takich rzeczach.
A osiem lat temu? „Papież właśnie umiera, a wy takie rzeczy”. Dziesięć lat temu? „Papież dopiero co przyjechał, a wy takie rzeczy”. Piętnaście lat temu? „Papież zaraz przyjedzie, a wy takie rzeczy”. Nie ma lepszego knebla od papieskiej kremówki.
Dopiero od niedawna spod tego knebla coś się w Polsce wreszcie wydostaje. Stąd webcamowe wycipinglenia Terlikowskiego i obłudne „drogi Tomku” Hołowni.
Z dwojga złego wolę Terlikowskiego, bo ten przynajmniej jest szczery. Hołownia natomiast przypomina mi robota bojowego ze Stanisława Lema, który tak oto przemawiał do „drogiego Ijona”:
„Wyszedł mi naprzeciw i podniósł ramiona bezpośrednim, serdecznym gestem, jakby ujrzał starego znajomego.
– Witaj, witaj! Daj ci Bóg zdrowia… Jak to dobrze, że przyszedłeś nareszcie! (…) równocześnie kopnął mnie tak mocno i gwałtownie w goleń, że upadłem jak długi, i runął mi obu kolanami na brzuch (…) Nie odzywałem się, raczej zdezorientowany, ponieważ, przytwierdzając po kolei moje ręce do gruntu (…) mówił jednocześnie dalej: – Dobrze ci będzie, kochany… my prości, życzliwi, łagodnie nastrojeni, ja cię lubię i ty mnie polubisz, kochany (…) ze słowami „Daj Bóg zdrowia”, wbił w moją pierś [nożyce] jednym zamachem”.
Jak dla mnie – wykapany Hołownia. Udawana serdeczność – i kop. Uśmiech od ucha do ucha – i cios z okrzykiem „daj Bóg zdrowia”. To już lepszy terlikowsiał, który po prostu zwartusiał.
PS. Ta linijka to ręczny trackback do szpro.