Filmy Tarantino przeżywa się dwa razy. Najpierw w kinie, potem tam, gdzie najchętniej słuchamy muzyki – co w przypadku osoby o życiu tak nudnym jak moje oznacza zwykle wnętrze samochodu. O ileż przyjemniejsze stają się warszawskie korki z soundrackiem z „Django Unchained” w odtwarzaczu!
Czym dla „Pulp Fiction” było „You Never Can Tell” Chucka Berry, czym dla „Jackie Brown” było „Across 110th Street” Bobby Womacka, czym dla „Kill Billa” było „Battle Without Honor or Humanity” Tomoyasu Hotei – tym dla „Django” jest piosenka ze spaghetti westernu z 1966 pod tym samym tytułem.
Główną rolę grał w nim Franco Nero, który u Tarantino pojawia się jako dziwaczny Włoch, kibicujący walce mandingo przeciw Di Caprio. To on prosi Jamie Foxxa o przeliterowanie imienia „Django” i dopiero wtedy zrozumiała się staje kwestia „I know”, którą odpowiada na pamiętne „The D is silent”.
Piosenka jest wspaniała, ale gdy szukałem innych utworów tego samego wykonawcy, spotykały mnie same rozczarowania. Tak to jest z tym Tarantino, że wygrzebuje dla nas perełki, żebyśmy sami nie musieli się babrać.
Charles Roberts przyszedł na świat w Miami w 1941. Południe USA to nie było dobre miejsce dla Afroamerykanina chcącego zrobić karierę.
Roberts próbował sił w zawodowym boksie i zawodowym tańcu, z tego okresu zaczerpnął pseudonim Rocky. Potem wciągnął się do marynarki i na pokładzie USS Independence przepłynął Atlantyk i dotarł do Europy, cudownego kontyntentu, na którym do dzisiaj można jako-tako się utrzymać z samego zawodowego bycia Amerykaninem.
Przez Francję dotarł do Włoch, gdzie zafunkcjonował w świecie włoskiej szmiry estradowej. Śpiewał i tańczył z gracją byłego boksera. Polecam ekstremalnie niedobre „Stasera mi butto” i „Sono tremendo”, oraz już tylko zabawne „Gira Gira” w duecie z Lolą Falaną (mamma mia!).
Na szczęście robiąc muzykę do „Django”, spotkał się z wielkim Luisem Bacalovem, którego miłośnicy Tarantino znają już z „Kill Billa”. Dzięki temu została po nim choć jedna piosenka, której można dziś słuchać nieironicznie…