Jedno jest pewne – „Kongres” Ari Folmana będzie miał najlepszy soundtrack z dotychczasowych adaptacji Stanisława Lema. Z całym szacunkiem dla ambientowego soundtracku „Solaris”.
Od pokazu nie mogę się uwolnić od głównej piosenki z filmu, jednej z dwóch śpiewanych przez odtwórczynię głównej roli, Robin Wright. Ta, od której się uzależniłem, wykonywana jest w Knajpie Rodem Z Marzeń w miejscu, które w tym filmie jest odpowiednikiem Hiltona z noweli Lema.
Tekst „zamilknę, jeśli taka twoja wola” pochodzi z piosenki Leonarda Cohena, raczej religijnej w wymowie (choć nie bądźmy zembaci i nie ujednoznaczniajmy piosenek Leonarda). Sposób, w jaki coveruje ją Robin Wright sugerowałby raczej historię miłosną.
A jednocześnie przewrotnie pasuje to do fabuły dopisanej Lemowi przez Folmana. Jak już pisałem, zamiast Ijona Tichego mamy tu aktorkę, która stoi w obliczu końca swojego zawodu. Jedyne, co jej pozostaje, to podpisanie umowy, na mocy której ona sama już nigdy nie zagra w filmie, za to wytwórnia po wskanowaniu jej do swojego systemu będzie mogła robić co chce z jej awatarem.
Nas wszystkich to czeka. Jeśli ci się wydaje, że Twojego zawodu to nie spotka, pochwal się, a ja spróbuję opisać, jakie na niego zakusy zastawi cyberturbokapitalizm.
W każdym razie, Ari Folman tnąc koszty nie musiał budować dekoracji do futurystycznej sceny skanowania aktorki. Po prostu poszli do prawdziwego studia oferującego takie usługi w Los Angeles.
W notce błędnie pisałem, że film robiono rotoskopingiem. Poprawił mnie komcionauta o nieczytelnej ksywce. Folman mówi, że tym też by ściął koszty, ale zależało mu właśnie na kresce przypominającej rysunkowe filmy Fleischerów.
W teledysku [embedowanie zdisablowane] mamy coś w rodzaju „making of” – nie wszystkie sceny z udziałem aktorów widzimy w filmie jako sceny z udziałem aktorów. Część mozolnie przerysowano jak za analogowego króla Ćwieczka do niesamowitej, anarchicznej animacji, w której wszystko się może wydarzyć.
Jak w świecie, w którym odhibernowano Ijona Tichego…