Gdzieś w połowie października Salon24 zwykł był obchodzić urodziny. Czas zaprzeszły, bo oldskulowe urodziny według formuły „spotykamy się wszyscy na piwie jako wielka blogerska rodzina” obchodzili po raz ostatni w 2011.
Potem sobie odpuścili, bo tamta formuła już wtedy była martwa, tylko jeszcze zrobiła parę kroków z rozpędu, jak ruski gangster w filmie sensacyjnym. Janke, Łyżeczka, Cień Azraela, Sosenka, Nicpoń (ej ty łobuziaku, ty!), Leski, Warzecha, Rybitzky, Fym, Łazarz, Major, Jarecki i Gniewomir raczej by już się nie spotkali dzisiaj na jednej imprezie.
Hassliebe, które czuję do tego serwisu, wynika choćby ze wspólnoty kalendarzowej. Mój blog ma tylko kilka miesięcy więcej. Siódme urodziny Salonu24 automatycznie uświadamiają mi więc, jak długo ja już te ekskursje po dyskursie uskuteczniam.
Jednocześnie za każdym razem mam powody, by sobie gratulować obrania innej filozofii blogowania – która lepiej wytrzymała próbę czasu. Jak wiedzą moi blogobywalcy, nie wierzyłem w internetowe „wolność, równość, braterstwo”, w utopię „mediów obywatelskich”, w hasło „w internecie wszyscy jesteśmy twórcami”.
To ostatnie hasło jest szalenie popularne i do dzisiaj usłyszymy je w okolicach imprez pod szyldem „kultura 2.0”. Ale przecież nie ma sensu – od samego uzyskania adresu IP mamy nagle dostawać przypływu weny? Gdyby to było takie proste, twórcy by nosili tak ze dwadzieścia modemów w torbie.
Mirosław Filiciak w ostatniej książce przyznaje, że z badań postaw internautów wyłania się coś przeciwnego. Margines coś próbuje tworzyć, reszcie wystarcza bezmózga konsumpcja – oglądanie na yotubie debilnych filmików, retweetowanie trombnięć o updacie statusu na fejsie oraz szerowanie kontentu z okrzykiem „łoo” i przygarścią emotykonek.
I jeśli coś w tym jest zdumiewające, to tylko to, że ktoś tym jest zdumiony. Ludzie nie lubią tworzyć, kropka.
Gdy zakładałem bloga, nie zamierzałem uczestniczyć w oddolnym ruchu mediów obywatelskich – a takie utopijne założenie towarzyszyło Salonowi24. Kiedyś musiałem wyjaśniać blogobywalcom, że fundamentalnie nie wierzę w symetrię relacji gospodarz/komcionauta. Od pewnego czasu już nie muszę, bo zostali ci, do których to dotarło (przynajmniej na poziomie operacyjnym).
Założyciele Salonu24 zdawali się wierzyć w tę utopię. Tak jak joemonster miał przed kwejkiem formułę kury znoszącej złote jajka, ale to przegapił i zarżnął ją na rosół – tak samo Igor Janke i Radosław Krawczyk na wiele lat przed Lisem i Machałą zastosowali formułę Arianny Huffington, „przemieszajmy celebrytów i normalsów”, nie rozumiejąc jej istoty.
Pokazuje to odświeżona pierwsza strona Salonu, na której znalazły się główki dawnych salonowych blogerów-celebrytów. Większości ludzi na tych zdjęciach już na Salonie nie ma. Węglarczyk? Wildstein? Chrabota?
Poszli sobie, a Salon nie potrafił ich zatrzymać. Nic dziwnego, wariatów nawołujących do zabicia Węglarczyka trzeba było ubić od razu i po cichu, a nie hołubić – a Salon miał wieloletnią tradycję dopieszczania ekstremistów.
Dopieszczano ich zapewne dlatego, że pasowali do ideologii „obywatelskości” – byli tacy oddolni, tacy autentyczni, tacy szczerzy. Nie to, co korporacyjny Węglarczyk.
Ale tak się nie robi tego biznesu. Dziwaczną polityką moderacyjną Janke i Krawczyk wypłoszyli celebrytów i zostały im same eksperty smoleńskie. Kura Huffington znosi teraz złote jaja komuś innemu.
Jednego im nie odmówię: stworzyli coś trwałego. Przekonują się o tym ciągle blogerzy, którzy odchodzą z salonu. Ogłaszają z hukiem „mam dosyć! odchodzę! obrażono mnie tu!”. I wracają po miesiącu z podkulonym ogonem, bo odkrywają, że na ich nowego blogaska gdzie indziej pies z kulawą nogą nie zagląda.
Mimo wszystkich błędów, Jankemu i Krawczykowi nie da się odmówić tego, że stworzyli coś o solidnej formule. Tyle, że ta formuła nie ma perspektyw, gdy już okazało się, że przyszłością Web 2.0 nie są blogi, tylko społecznościówki.
Nowym pomysłem ma być przyciągnięcie autorki, która zwalcza chemię w diecie, nie znając chemii ani dietetyki. Tak, to genialna metoda na wyprowadzenie Salonu z otchłani, w którą wrzucili ją smoleńscy eksperci i odkrywcy nowych cząstek elementarnych (metodą profesora Bazijewa).
Rozwijając alternatywną chemię, Salon sprawi, że już nikt nie będzie sobie mógł przypomnieć, skąd właściwie wzięła się łatka „psychiatryka”, którą przylepili mu szyderczy prześmiewcy.