O aborcji nie da się nic nowego napisać, więc wracam do tego tematu niechętnie. Szlag mnie jednak trafia, kiedy prawica zakłamuje kolejne pojęcie, tym razem eugeniki.
Eugenika to dążenie do genetycznego udoskonalenia rasy ludzkiej. Pseudonaukowe, bo sto lat temu ci ludzie jeszcze nie rozumieli, co jest dziedziczne, a co nie jest – a z kolei my dzisiaj, kiedy to już rozumiemy, jesteśmy też dużo ostrożniejsi w ocenianiu, co jest doskonalsze od czego.
W większości przypadków aborcja dokonywana z powodu wad wrodzonych płodu nie ma nic wspólnego z eugeniką. Wady wrodzone nie zawsze mają podłoże genetyczne i prawie nigdy nie są dziedziczne.
Warto rozumieć różnicę między tymi dwoma pojęciami: wrodzony, genetyczny i dziedziczny. Wady wrodzone mogą się brać z nieprawidłowej diety matki, spożywania przez nią substancji teratogennych (słynna afera talidomidu), albo jej chorób takich jak alkoholizm.
Dziedziczne mogą być pieniądze albo dobre wychowanie (tzw. dziedziczenie kulturowe). Niektóre cechy genetyczne nie są w ogóle dziedziczne, na przykład mitochondria dziedziczymy wyłącznie po matce, zatem mężczyzna z jakąś genetyczną chorobą związaną z mitochondriami będzie miał zdrowe dzieci.
Zespół Downa jest chorobą wrodzoną i genetyczną, ale dziedziczną tylko w teorii (w praktyce sukces reprodukcyjny kogoś z tym syndromem jest skrajnie mało prawdopodobny). Przyczyną jest trisomia chromosomu 21.
W najczęstszym scenariuszu w komórce jajowej nieprawidłowo przebiegła mejoza, mająca w teorii dać pojedynczą kopię wszystkich chromosomów (czyli genom haploidalny). Jeden chromosom się nie rozdzielił z diploidalnego pierwowzoru i zachował dwie kopie, do której doszła trzecia, najczęściej z haploidalnego plemnika. I już mamy kogoś, kto ma o jeden chromosom więcej.
Prawica mówi, że to też istota ludzka, bo wzięła się z zapłodnienia – mimo że to przebiegło nie do końca prawidłowo. Stawianie arbitralnych kryteriów jest zaś niedopuszczalne, bo to wejście na równię pochyłę dyskutowania o tym, kto jest człowiekiem, a kto nie.
Już kiedyś pisałem, że ten argument nie ma sensu, bo arbitralnych kryteriów nie da się uniknąć. Nawet w Watykanie, nawet w Ordo Iuris.
Da się ułożyć takie spektrum deformacji płodu, że w końcu nawet Marek Jurek nie uzna ich już za istotę ludzką. Klasycznym przypadkiem jest zaśniad.
Czy to człowiek? Moim zdaniem nie. Podobnie uważa medycyna, która takie deformacje klasyfikuje jako rodzaj nowotworu (tzw. potworniak) i leczy chemioterapią. Argumenty stosowane przez prawicę, że „nowy organizm stworzony z zapłodnienia”, stosują się także do zaśniadu.
On też bierze się z zapłodnienia komórki jajowej przez plemnik. Tyle, że przebiegło ono troszkę nieprawidłowo.
Prawicowa biologia ogólnie działa podobnie do fizyki smoleńskiej. Rozmija się ze stanem wiedzy naukowej. Wszystko sprowadza się w niej do ideologicznych haseł typu „z góry wiadomo, kto jest istotą ludzką” (albo „z góry wiadomo, kto jest mężczyzną a kto kobietą”).
W przypadku zaśniadu to drugie jest zresztą akurat w pewnym sensie prawdziwe. Jeśli zaśniady są ludźmi – to są kobietami. Moim zdaniem, nie są ani jednym, ani drugim, no ale ja nie z prawicy, ja z uniwersytetu.
Nie widzę uzasadnienia dla zmuszania kobiet do rodzenia tworów, które nie mają głowy, albo mają ich kilka, albo w ogóle nie mają wykształconego niczego, co moglibyśmy nazwać głową czy ręką. Te kobiety już przeżywają dramat, nie dodawajmy im jeszcze bólów porodowych.
Gdyby ruchom pro-life naprawdę chodziło o życie, działałyby inaczej. Działałyby w stronę pozytywnego zachęcania kobiet do rodzenia – tak, żeby miały poczucie, że ktoś (państwo lub jakaś fundacja) pomoże w opiece nad dzieckiem z zespołem Downa.
Od przeszło stu lat zawsze mają w repertuarze tylko jedno. Karać, zmuszać, terroryzować, zabijać ginekologów, przykuwać rodzące kajdankami do łóżka. Bo i nie o życie im chodzi.