Tekst Wosia o potrzebie zbliżenia lewicy i PiS wydał mi się tak głupi, że aż niewart polemiki. Jego jedynym pozytywnym skutkiem wydawało mi się sprowokowanie do polemiki Śpiewaka (co zabawne, ci, którzy się domagali od Śpiewaka jasnej deklaracji, że wyklucza współpracę z PiS i wrzucali jako #sprawdzoneinfo niby-przecieki, że będzie startował jako wiceprezydent u Jakiego, w ogóle tą deklarację przeoczyli).
Skoro ten tekst sprowokował te wszystkie ruchy kadrowe, które również nie wydają mi się przesadnie mądre (nie wierzę, że mediom liberalnym wyjdzie na dobre taka wymuszona jednomyślność), to jednak zapolemizuję.
Otóż PiS jest partią wodzowską, więc dopóki Jarosław Kaczyński stoi na jej czele, nie ma „rozmów z PiS”, są rozmowy z prezesem. Metafora „Ucha Prezesa” wydaje mi się zasadniczo trafna, PiS to nie jest grupa ludzi zjednoczonych jakimś wspólnym spojrzeniem na sprawy kraju, to jest grupa pokornych minionków Prezesa.
To się może bardzo radykalnie zmienić, gdy Prezes odejdzie na emeryturę. Nie wiadomo, czy to będzie za rok czy za dziesięć lat, więc póki co, nie ma o czym debatować.
Wiadomo natomiast, że przez 30 lat kariery politycznej Kaczyński zademonstrował, że potrafi działać tylko na zasadzie „aut Caesar, aut nihil”. Nie umie działać w zespole w innej roli niż rola wodza.
W jego świecie nie ma równorzędnych partnerów czy cenionych współpracowników. Wszyscy dzielą się dla niego na wrogów i wasali. Woś więc proponuje lewicy złożenie lennego hołdu Kaczyńskiemu.
Przez te 30 lat parokrotnie wyrażano nadzieję, że Kaczyński się zmienił. Kto je miał, ten się zawsze mylił.
Kaczyński się nie zmienia i nie zmieni, a zatem łatwo odpowiedzieć na pytanie, które Woś zadał w jednym z wywiadów. A co jeśli w 2020 PiS wygra wybory, ale będzie mu brakowało mandatów do sejmowej większości, a jednocześnie lewica wprowadzi kilkudziesięciu posłów.
Czy warto będzie poprzeć Kaczyńskiego, w zamian za jakieś socjalne postulaty? Nie, bo to będzie powtórka z lat 2005-2007, Kaczyński będzie udawał, że zawiązuje koalicję, ale jednocześnie inicjował prowokacje przeciwko ministrom własnego rządu.
Ten rząd będzie tak pochłonięty wewnętrznymi intrygami, że nic nie zdziała. Ani nie spełni tych socjalnych postulatów, ani żadnych innych. Jak rząd z lat 2005-2007.
Powyższe rozważania staną się oczywiście nieaktualne, gdy prezes odejdzie na emeryturę. Pozostaje jednak jeszcze strategiczna odpowiedź na tezy Wosia, już niezależna od zmian kadrowych w PiS.
Woś nie jest pierwszy z pomysłem, że skoro lud kocha batiuszkę cara, to lewica powinna wraz z nim wznosić pokorne suplikacje do Najjaśniejszego Pana. „Prawicowa lewica” czy „żółte związki” to jest koncepcja starsza od popa Hapona, można się z tym cofnąć co najmniej do bonapartyzmu.
Historia mówi, że to nie działa. Przykłady wielkich reform społecznych, które przyniosły ludowi realne korzyści, to przykłady lewicowe lub przynajmniej centrowe – kraje nordyckie, New Deal, ordoliberalizm.
Lud potrzebuje przede wszystkim podmiotowości. Socjalny ochłap w rodzaju 500+ mniej znaczy od stabilności zatrudnienia czy możliwości samorozwoju. Te zaś wymagają silnych związków i prawa pracy, które odgrywały kluczową rolę w powyższych przykładach udanych reform.
Wszystkie wcielenia prawicy łączy jedno: reprezentują klasę wyższą. Dlatego ze strony PiS można się spodziewać nowych zasiłków, ale nie likwidacji śmieciówek. Jeśli się mylę, to obiecuję Notkę Pochwalną; pesymiści lubią się mylić w prognozach.
PiS nawet specjalnie tego nie ukrywa, że celem deformy edukacji jest utrudnienie mobilności społecznej. Im to odpowiada, że bogaci poślą swoje dzieci do szkół tzw. „społecznych”, a biedota będzie skazana na teatr okrucieństwa minister Zalewskiej.
Obietnice „prawicy z programem socjalnym” nie działały w Hiszpanii Franco i Portugalii Salazara, nie zadziałają też w Polsce Kaczyńskiego. Kaczyński szykuje bogactwo dla swoich wasali, w tych wszystkich spółkach i fundacjach, i biedę dla całej reszty.
A że umowy są ważniejsze od zasiłków, o tym świadczą odmienne losy zwalnianych ostatnio dziennikarzy. Śmieciówkowca można zwolnić mailem, jak tego biedaka z Biełsatu. Etatowca można tylko przesunąć do innych zadań. Dlatego lepiej mieć etat niż pięć stów plus.