Jednak nie mogę o niczym innym myśleć, więc napiszę pożegnalną notkę. I tutaj już zapraszam do dyskusji, może ktoś się do niej dołączy z zaświatów?
Nie wiem, czy mam prawo ujawnić tożsamość Johanny Haase – bo to oczywiście był pseudonim. Kiedy dostałem ze szpitala SMSa (głos z zaświatów: „iMessage”!), że jest źle i szukają respiratora, nie zapytałem „czy mogę zdradzić tożsamość”. Odpisałem, że się nie mogę doczekać, aż mi opowie o swojej covidowej przygodzie przy piwie.
Bardzo lubiłem nasze pogaduszki o wszystkim i o niczym, o technologii, polityce, historii i winylach z lat 80. Przy wszystkim, co nas łączyło, jedno nas bardzo różniło.
Jestem Warszawiakiem, na dobre i na złe – identyfikuję się także z wadami tego miasta (np. z wiecznym bałaganem i tym, że każdy plan robi się nieaktualny jeszcze zanim się go wprowadzi w życie; c’est moi!). Te rozmowy pozwoliły mi dokładniej to sobie uświadomić.
Dla Johanny Haase kluczowym elementem auidentyfikacji był Śląsk – ten galicyjski, z zaboru austriackiego. I tu już słyszę głos z zaświatów: „nie nazywaj tego zaborem, mieliśmy wtedy więcej wolności niż w II Rzeczpospolitej”.
Ten pseudonim nawiązuje do tej tradycji. To zresztą prawdziwe imię i nazwisko, tylko że z drzewa genealogicznego.
Pogrzeb był w tej małej ojczyźnie. Rzecz można: ze Śląska do Warszawy przyjedziesz, ale na Śląsku w proch się obrócisz.
Z punktu widzenia Johanny Haase Warszawa była prowincją. Miasto według niej jest tam, dokąd da się dojechać tramwajem. Bo po wsiach się jeździ autobusami.
Jako fanatyczny Warszawiak znoszę takie narzekania wyrozumiale. Cokolwiek nam powiedzą mieszkańcy Krakowa czy Mycisk – my i tak będziemy ze stolycy, a oni nie.
Nie odtworzę już teraz, na ile to był skutek rozmów z Johanną Haase, a na ile uboczny efekt mojego riserczu do Lema, ale chyba zacząłem rozumieć galicyjski punkt widzenia. Taki od „nie nazywaj tego zaborem”.
W drugiej połowie XIX wieku Galicja była jednym z najdemokratyczniejszych państw Europy. Formalnie była niepodległa, ale połączona z Austro-Węgrami unią personalną.
To dawało margines swobody, którego nie mieli nawet Węgrzy czy Czesi, nie mówiąc już o Słowakach. Ani o Polakach w pozostałych zaborach.
Gdy ktoś mówi, że Polacy nie mają tradycji demokracji i praworządności, przyjmuje kongresówkocentryczny punkt widzenia. To niemądre, bo utrudnia nam zrozumienie postaci takich, jak choćby Wincenty Witos, nie mówiąc już o Daszyńskim. „No wy tam w Rosji rzeczywiście nie mieliście, ale nas w to nie wciągajcie” – mogłaby mruknąć Johanna Haase.
Gdzieś znalazłem cytat z Witosa, że sanacja uświadomiła mu różnicę między wolnością a niepodległością. W Galicji miał wolność, ale nie niepodległość, w II RP odwrotnie.
Johanna Haase widziała to chyba podobnie, tzn. ta prawdziwa, z drzewa genealogicznego. Dwudziestowieczne totalitaryzmy przekreśliły ten punkt widzenia – za Hitlera i Stalina już nie można było być po prostu „tutejszym”, od tożsamościowego stempelka zależało miejsce w kolejce po kartki żywnościowe, albo i w kolejce do eksterminacji.
Dla Johanny Haase te „małe ojczyzny” i galicyjskie niejednoznaczności były jak utracony skarb. Wysłuchalem wielu wspomnień o różnych jej przodkach. Chwilami to przypominało opowieści lemowskiego Cezarego Kouski.
Tam też był „dziadek z Wehrmachtu”, a raczej pradziadek w KuK Kriegsmarine. Największe wrażenie zrobiła na mnie opowieść o austriackim marynarzu, który uczestniczył w czymś, co – o ile dobrze zapamiętałem – było pościgiem za krążownikami Goeben i Breslau (nie robiłem notatek, mogłem coś pokręcić).
Dużo tu dyskutujemy o „ściganiu Europy”. Dla Johanny Haase to kolejny temat z serii „problemy Kongresówki”. Berlin, Wiedeń, Paryż, Ateny, były jej równie bliskie jak Warszawa (trochę razem bywaliśmy na różnych iwentach). Morze Śródziemne było dla niej tym, czym dla Warszawiaka zalew zegrzyński.
Traktowała Europę tak, jakby była postacią z powieści dziejącej się 120 lat temu – kimś, kto Orient Expressem przekracza granice, na których nie sprawdza się paszportów. No bo faktycznie moi kongresówkowi przodkowie potrzebowali ich nawet na wyprawę do Białegostoku – a jej cesarsko-królewscy przodkowie bez paszportu mogli popłynąc i do Stanów.
Nasuwają mi się teraz frazesy o „ostatniej podróży”, więc na tym już urwę to wspomnienie. Poza wszystkim innym, była to po prostu Dobra, Porządna Ludzka Osoba. Kto ją poznał, ten ją dobrze wspomina – a kto nie poznał, jego strata.
Nigdy nie poznałem, poza komentarzami na tym blogu, felietonami, aktywizmem społecznym i notkami o piosenkach sprzed lat. Składam kondolencje.
Korekta obywatelska:
-Zaświadów
-o jedno „to” za dużo w „pozwoliły mi to dokładniej to sobie uświadomić”
-chyba „rzec”?: „Rzecz można: ze Śląska do Warszawy przyjedziesz, ale na Śląsku w proch się obrócisz”
P.S. W kontekście malych ojczyzn rozjeżdżanych przez totalitaryzmy i sytuacje, gdy do odwiecznych „tutejszych” przychodzą obce siły i każą się nagle określać narodowościowo, co prowadzi do tragedii – czytam obecnie „Wymazaną granicę” Grzywaczewskiego. Bardzo polecam.
Nie za bardzo wiem co napisać. Komentarze Johanny były dla mnie jednym z, po samych wpisach ciekawszych elementów tego bloga i bardzo mi smutno na myśl o tym, że już nigdy nie będę scrollował w poszukiwaniu kolejnego. Oprócz jej komentarzy to czytałem chyba wszstko, co pod swoim pseudonimem publikowała – jednego i drugiego bloga oraz krótkie teksty na facebooku – bardzo żałowałem, kiedy częstotliwość wpisów spadła.
Jak wielu innych czytelników nigdy jej nie poznałem osobiście i bardzo tego żałuje. Z jej pisania wyłaniał się obraz naprawdę interesującej osoby. (kiedyś zdaje mi się, zapytałem na blipie @wo czy to może pani X, ale nawet nie pamiętam o kogo wtedy pisałem i czy trafiłem).
Warszawska perspektywa jest bardzo dominująca w polskich mediach i bardzo mnie zawsze cieszył ten kontr-punkt widzenia, że Przedlitawia, że Galicja. Dla mnie też zawsze było bliżej do Berlina niż do Warszawy.
@wo „Dla Johanny Haase kluczowym elementem auidentyfikacji był Śląsk – ten galicyjski, z zaboru austriackiego.”
To zawęża obszar do raptem dwóch większych miast – Bielska lub Cieszyna. Zacne okolice, choc nie „śląskie” w rozumieniu hut i kopalń. Słynne słowo gorol, oznaczające nie-Hanysa, tj. nie-Górnoślązaka, odnosiło się pierwotnie do górali beskidzkich albo właśnie przybyszów z Cieszyna.
A pani Johanny bardzo szkoda, 53 lata to zdecydowanie zbyt wcześnie żeby żegnać się z tym światem.
Każdy jakoś się nazywa i gdybyśmy poznali Jej prawdziwe personalia, to wtedy co? Jej wpisy, także na własnym blogu na którego prowadzenie zdecydowała się na przysłowiowe 5 min. przed wyjęciem wtyczki z bloxa, czy też na FB, miały dla mnie moc nadzwyczajnie inspirującą bo też odhibernować mnie nie jest łatwo. Dzięki Jej notce o przodku-marynarzu sam odtworzyłem przypuszczalne losy mojego pradziadka po którym zostało mi tylko jedno zdjęcie w mundurze K.u.K. oraz zatarte czasem rozmowy przy stole z dzieciństwa. Dziwiłem się sam sobie z zawstydzeniem, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Postawiłem kiedyś nawet tezę, że rozpoznaję w tym jak pisała jakiś wspólny dla naszej Galicji, sposób opowiadania o ludziach i świecie, wyraźny czy to u Lema, Schulza czy u pomniejszych, jak np. u Włodzimierza Kłaczyńskiego.
Wolę przyjąć, że to jakiś zew Morza Śródziemnego pchnął na Kretę także Jej wujka (jeśli czegoś nie pokręciłem?), niż widzieć w tym zachciankę pewnego kaprala dla którego jako spadochroniarz pod Studentem, zdobywał tę wyspę. Może to zresztą z powodu jakichś wojennych historii Ona sama tam wracała?
Rany, jakieś 3 dni temu o Niej myślałam: że taka niesamowita osoba, że gdzieś znikła, że szkoda, że już nie pisze, ale pewnie jej się znudziło, gdzieś szaleje na swoim motocyklu i nie chce Jej się wypisywać.
Straszna szkoda. Ubyło kogoś, kto generował ciekawe rzeczy przebijające się przez szum.
RIP.
KO: auidentyfikacji
@carstein: „Dla mnie też zawsze było bliżej do Berlina niż do Warszawy.”
Same here. Do Pragi zresztą też, a do Wiednia dokładnie tyle samo, co do W-wy. We wszystkich tych trzech stolicach byłem dużo wcześniej, aniżeli w tym mieście z Pałacem Kultury. To trochę zmienia perspektywę, kiedy dawną granicę prusko-rosyjską przekracza się dużo rzadziej niż obecną granicę na Nysie czy w Sudetach. W byłej Rosji gdzieś tam za Częstochową krajobraz wydaje mi się bardziej obcy niż w Saksonii albo takim Hradec Kralove.
„Oprócz jej komentarzy to czytałem chyba wszstko, co pod swoim pseudonimem publikowała”
Same here. Lubię jej zamaszysty i nieraz złośliwy styl.
@Tyrystor:
„W byłej Rosji gdzieś tam za Częstochową krajobraz wydaje mi się bardziej obcy niż w Saksonii albo takim Hradec Kralove.”
Kiedy przeprowadziłem się do Zurichu i zamieszkałem początkowo przy Kreuzplatz, to stwierdziłem, że jakby tak Wildę w Poznaniu trochę wysprzątać byłaby nie do odróżnienia.
Wspominki Johanny bardzo do mnie przemawiały, bo część moich pradziadków też lepiej mówiła po Niemiecku niż po Polsku a pradziadek walczył w Wielkiej Wojnie na froncie zachodnim.
ale, kurwa, jak to?
Cholernie żałuję, że nie będzie więcej Haasanek. Nie mam pojęcia, kim była offline, uwielbiałem jej sieciową osobowość i cięty język.
Od pierwszego komentarza pani Johanny tutaj na blogu myślałam o pani Johannie, że to niezwykła osoba i zawsze czekałam na jej komentarze, a także wpisy w jej netowych miejscach.
Jest dla mnie postacią tajemniczą i niemal mityczną. Nie mam pojęcia, kto się krył za tym nom de plume. Tak pewnie zostanie i to tylko spotęguje jeszcze tę tajemniczość, mityczność i niezwykłość.
Chciałabym poznać oczywiście, kto się krył za Johanną Haase, głównie dlatego, że może wtedy miałabym szansę trafić na jej inne teksty publikowane pod prawdziwym nazwiskiem, jeśli takie są.
Bardzo, bardzo szkoda, no i to stanowczo, stanowczo za wcześnie na koniec tak niezwykłego życia tak niezwykłej osoby.
@TranquilityBase
„jeśli takie są.”
Są, ale sprzed dłuższego już czasu – jakoś 15 lat temu rozstała się z dziennikarstwem. Czego zresztą zawsze zazdrościłem, ale brakowało mi odwagi.
@notka
„Śląsk – ten galicyjski, z zaboru austriackiego”
Dla porządku: nie było czegoś takiego. Śląsk to Śląsk, Galicja to (była) Galicja. Bez części wspólnej.
@mbied
Bardzo się mylisz, zwłaszcza przy pozornej tautologii „Śląsk to Śląsk”. To nie jest historycznie niezmienna kraina o granicach wytyczonych raz na zawsze (przez kogo, przez Chrobrego?). Nie chcę podawać konkretnej nazwy miejscowości, żeby za bardzo nie ułatwiać odgadnięcia tożsamości, ale mówimy o mieście, które było w pewnym okresie swojej historii częścią pewnego ciała mającego „Śląsk” w nazwie. A tak poza tym należącej do Galicji.
„Śląsk to Śląsk, Galicja to (była) Galicja. Bez części wspólnej.”
O’rly? Do 1564 była.
@wo
OK, mój błąd, zagalopowałem się. Ziemie dawnych księstw: oświęcimskiego i zatorskiego rzeczywiście zaliczano do Śląska w średniowieczu (były częściami księstwa cieszyńskiego) i nazwano powiatem śląskim w Koronie Polskiej, a jednocześnie weszły w skład Królestwa Galicji i Lodomerii po rozbiorach I RP; przez kilkadziesiąt lat XIX miały bodaj nawet jakąś podwójną przynależność – administracyjną do Królestwa Galicji i Lodomerii i jednocześnie formalną do Śląska, a więc do ziem Korony Czeskiej; natomiast żeby współcześnie ktoś na wschód od rzeki Białej odczuwał tożsamość śląską to dla mnie, przyznaję, nowość. (Natomiast jeśli chodzi o tereny na zachód od Białej, czyli Bielsko, Skoczów, Cieszyn itd., czyli Śląsk w znaczeniu bliższym teraźniejszości, to one oczywiście nie wchodziły w skład Galicji).
@rpyzel
„Do 1564 była”
To akurat nie 😉 wtedy Księstwo Halicko-Włodzimierskie (na kontynuację którego powoływali się Habsburgowie przy konstrukcji, trochę na rympał, Królestwa Galicji i Lodomerii) było położone niezbyt blisko Śląska.
Wielka, wielka szkoda. Polski internet stracił niesamowitą osobowość. Prowadziła jedne z niewielu kont dla których w ogóle warto zaglądać na fejsa czy ćwierkacza. Szkoda, że nie poczytamy na blogu dalszego ciągu cyklu o Turyngii, magdalenkowych wspominek (banalny bilet na moskiewskie mpk okazał się wspaniałym tematem, nawet kolejki w PRL opisała z nieoczywistej perspektywy).
Podobnie jak większość komentujących znałem tylko jej wcielenie internetowe, kiedyś bez przekonania próbowałem wyguglać kto zacz. Bez przekonania, bo to chyba nie jest aż takie ważne.
Kondolencje wszystkim którzy mieli szczęście poznać ją osobiście.
@wo
Och, nawet sprzed 15 lat. No to jednak mi szkoda. Tożsamość pani Johanny pozostanie dla mnie w takim razie Wielką Tajemnicą, jak kilka innych rzeczy, które w głowie mam w pudełeczku z etykietką „I guess I’ll never know”.
@carstein
„Kiedy przeprowadziłem się do Zurichu i zamieszkałem początkowo przy Kreuzplatz, to stwierdziłem, że jakby tak Wildę w Poznaniu trochę wysprzątać byłaby nie do odróżnienia.”
I taką opowieść o Poznaniu sprzedawał Wojciech Szczęsny Kaczmarek, prezydent miasta w latach 1990-1998. Mi się to aż tak bardzo nie narzuca.
Natomiast to zejście to jest ogromna strata. Mnie też tekst o pradziadku Alojzym wyrwał z butów i też przez niego rozmyślałem dłuższy czas o polskim wkładzie w dziedzictwo Prus. To żadną miarą nie była Galicja, ale byłoby dobrze, by ktoś opisał to szerzej, wychodząc poza Bismarcka i hakatę.
To powiedziawszy chcę dodać, że wczoraj jak wyguglałem w końcu kim była cioteczka Haase to miałem dysonans poznawczy. Wyobrażałem sobie zupełnie inną postać.
Znałem osobiście, ale była to znajomość z zupełnie innej strony. Tzn. Johanna Haase nie miała pojęcia, że czytam jej teksty blogowe czy komentarze u WO. Zresztą nie od razu wiedziałem, kto się kryje za tym nickiem. Domyśliłem się po jakichś szczegółach, których już nie pamiętam, właśnie w tutejszych komentarzach (tzn. jeszcze na bloxie). Postać nietuzinkowa. R.I.P.
@wo
Haase i Warszawa
O ile dobrze rekonstruuję w pamięci przebieg wydarzeń, to tam była grubsza akcja z tym jak Haase przyczyniła się do odbudowy mostu łazienkowskiego po pożarze. Początkowa reakcja ratusza szła w stronę nowego projektu i przebudowy mostu i to miało trwać latami. Komentarz cioteczki o tym czemu matoły nie użyjecie do odbudowy planów mostu, który wam się właśnie zjarał ktoś wziął w wyborczej jako swój i zdaje się, że na końcu tak właśnie zrobiono.
@wo
„@mbied
Bardzo się mylisz,”
No ale jak. Königreich Galizien und Lodomerien mit dem Großherzogtum Krakau und den Herzogtümern Auschwitz und Zator z całą pewnością nie obejmowało Bielska, Cieszyna ani Bohumina, które były częścią Korony Czeskiej. Z tego właśnie powodu były te wszystkie awantury w latach ’20, ’30 i prawie, że w ’40.
Jak większość, nie potrafiłem domyślić się prawdziwej toższamości Johanny Haase. Tym bardziej, nie mam pojęcia skąd pochodziły poszczególne gałęzie jej rodziny, może z Galicji w szerszym lub węższym znaczeniu. Ale Śląsk Cieszyński to jendnak faktycznie Śląsk, włącznie z kopalniami.
Boję się, że będę tu miał detektywów, tropiących prawdziwą tożsamość i dzielących się tym ze światem – ostrzegam, odradzam, apeluję o uszanowanie.
Wielka szkoda. Czytałem Haasanki swojego czasu. Bardzo żałowałem, że zrezygnowała z bloga.
eh, uwielbiałem „ciotkę Haase”.
parszywe czasy
Co za smutna wiadomość. Nawet zaznajomiliśmy się fejsowo. Kilka tekstów mi opiniowała, przy kilku akcjach społecznych doradziła. Potem jakoś nagle kontakt się urwał. Choć zawsze ciekawiła mnie prawdziwa tożsamość, to podskórnie czułem, że wypytywanie byłoby jakimś przekroczeniem granicy.
Szkoda.
Powtórzę po poprzednim komentarzu: jest mi bardzo przykro, o wiele bardziej, niż spodziewałbym się po osobie którą znałem tylko wirtualnie.
Wpisy Johanny Haase były nieodmiennie bardzo ciekawe, pełne nieznanych mi szczegółów i znamionujące erudycję autorki. Komentarze bywały złośliwe, ba, czasem trolujące, do tego stopnia, że w pierwszych miesiącach jej aktywności byłem przekonany, że to jakieś alter ego gospodarza („stronki za 10 tysięcy delikatnym paluszkiem na Maku”, pamiętamy). Co powiedziawszy, z reguły były też interesujące i wnosiły coś do dyskusji, zwłaszcza kiedy kopała rozmaitych kretynów. Za notki o Delicjach, bilecie tramwajowym („projezdnoj!”) czy egzegeza piosenki „Ale wkoło jest wesoło” wręczyłbym jakąś nagrodę. Wielka szkoda, że już nic nie napisze, jestem pewien że wiele jeszcze miałaby do powiedzenia. Bardzo żałuję, że nigdy nie będę miał okazji jej poznać, postawić jakiegoś dobrego alkoholu i po prostu pogadać.
Strasznie szkoda… Anegdotycznie dodam że x lat temu byłem przez jakiś czas „prawie pewien” że wiem kim jest JH, mnóstwo rzeczy się zgadzało. Oczywiście okazało się że się myliłem. Ale nigdy nie zamierzałem udawać Szerloka i robić śledztw, szanuję jej wybór że chciała zostać anonimowa. Syf.
@tp
„„stronki za 10 tysięcy delikatnym paluszkiem na Maku””
Te liczby były prawdziwe, choć drobne oszukaństwo polegało na tym, że nie była to typowa cena fuchy tylko tzw. outlier. Ale to nas tak ogólnie łączyło w flejmach z tej serii, że zwykle nasze makbuki amortyzowały się bardzo szybko po zakupie, po prostu z różnych fuch (i czy można by je robić z thinkpada – no pewnie na upartego można, ale…).
Trochę nie wiem, dlaczego Galicjanie mieli mieć większy „zakres swobody” niż Węgrzy, którzy po prostu po 1867 mieli własne państwo – tyle że z monarchą z Wiednia i wspólną polityką zagraniczną. Czechy też przeżywały wtedy odrodzenie narodowe i okres błyskawicznego rozwoju kulturalnego i politycznego. To była więc specyfika całej CK Monarchii (a dokładnie Przedlitawii, bo za Litawą Węgrzy rozwój innych narodów tłumili, co się na nich zresztą tragicznie zemściło).
A że historia Polski jest kongresówkocentryczna i że dla większości ludzi z Kongresówki to jest przezroczyste, to oczywiście prawda. To jest np. mój mocny zarzut do „Ludowej historii Polski” – tam Śląsk, Wielkopolska czy Pomorze, z zupełnie innymi relacjami społecznymi, zostały po prostu pominięte (Leszczyński co prawda wspomina o tym pominięciu, ale przechodzi nad nim do porządku dziennego).
@wo „Te liczby były prawdziwe, choć drobne oszukaństwo polegało na tym, że nie była to typowa cena fuchy tylko tzw. outlier.”
No tak, sam kojarzę architektów, ktorzy biorę setki tysięcy w lokalnej walucie za sam projekt koncepcyjny, ale znam ich raptem paru. Reszta się cieszy, jeśli stawka procentowa/godzinowa nie bedzie niższa niż była poprzednim razem.
@”zwykle nasze makbuki amortyzowały się bardzo szybko po zakupie”
To jak z samochodem, wiekszość aut dowiezie nas na miejsce, ale wielu ludzi, zazwyczaj z czystego snobizmu, wyda na wóz zauważalnie więcej niż to niezbędne (dzień dobry) a potem będzie wszem i wobec głosić, że to było koniecznie konieczne, inaczej się nie dało…
@airborell
„Trochę nie wiem, dlaczego Galicjanie mieli mieć większy „zakres swobody” niż Węgrzy, którzy po prostu po 1867 mieli własne państwo – tyle że z monarchą z Wiednia i wspólną polityką zagraniczną. ”
Nie chodzi o swobodę grupy etnicznej (przeraża mnie samo rozumowanie w takich kategoriach), tylko o swobodę jednostek. Galicja po prostu miała wyższy poziom wolności słowa, pluralizmu politycznego itd. Acz nie mam teraz pod ręką stosownych lektur (przed pandemią w BUW bym od razu trafił do książki o polskich posłach w wiedeńskim parlamencie, tam było fajne porównanie ich sytuacji do sytuacji Czechów – a teraz to nawet tytułu ni autora nie pomnę).
„polskich posłach w wiedeńskim parlamencie, tam było fajne porównanie ich sytuacji do sytuacji Czechów”
Taki drobny przykład (na odpowiedzialność link to lubimyczytac.pl).
W czasie I wojny polskie oddziały miały prawo śpiewać Mazurek Dąbrowskiego, natomiast Czesi nie mieli prawo do „Hej, Słowianie”. Ponieważ melodia była praktycznie identyczna, Czesi dołączali się do Polaków.
@janekr:
No ale to jest właśnie różnica praw narodowych, a nie w kwestii większego pluralizmu czy wolności słowa. Z drugiej strony happeningi autora wspomnianego Szwejka nie mogłyby się zdarzyć w kraju na niższym poziomie wolności słowa czy osobistej.
Być może mówimy o różnych okresach – Czechy w początku XX wieku różniły się od Czech gdzieś koło 1870.
Smutna to wiadomość, zawsze ciekawie było poczytać i komentarze, i notki Johanny. Była nawet przez pewien czas na Twitterze (tfu!), ale chyba uznała, że to nie miejsce dla niej.
KO: w przedostatnim akapicie jest: „popłynąc”, winno być: „popłynąć”.
„opowieść o austriackim marynarzu, który uczestniczył w czymś, co – o ile dobrze zapamiętałem – było pościgiem za krążownikami Goeben i Breslau”
Ale Goeben i Breslau gonili Anglicy a nie Austriacy…
Vide jeden z pierwszych rozdzialow „Guns of August”
@kotkotson
„Ale Goeben i Breslau gonili Anglicy a nie Austriacy…”
A czy ja napisałem, że przodkowie Johanny Haase byli Anglikami?
Abstrahujac od Johanny, ale z cytatu: „austriackim marynarzu, który uczestniczył w czymś, co było pościgiem za krążownikami” dla mnie wynika ze gonili Austriacy. Co robil austriacki marynarz na brytyjskich okretach?
@kotkotson
Uczestniczyć w pościgu można też podstawiając nogę goniącemu. SMS „Erzherzog Franz Ferdinand” osłaniał ucieczkę SMS „Goeben” i SMS „Breslau”.
To było chyba tak że Goeben i Breslau były w austriackiej bazie na Adriatyku gdy wybuchała wojna i to właśnie stamtąd chciały uciec by w niej nie utknąć na całą wojnę. Na pełne morze im się już nie udało bo przeszkodzili Brytyjczycy więc popłynęli do Konstantynopola i poddali się Turkom. Niewątpliwy ślad austriacki w tej historii w każdym razie jest.
„z cytatu: „austriackim marynarzu, który uczestniczył w czymś, co było pościgiem za krążownikami” dla mnie wynika ze gonili Austriacy.”
A dla mnie nie. Jak dam panu bana, będzie pan uczestniczył w banowaniu.
No tak, a pobity niechybnie uczestniczył (będzie) w pobiciu, logiczne.
Osłaniający uciekającego okręt uczestniczył w ucieczce, nie pościgu. Ale co ja tam wiem.
Z dedykacją dla wszystkich internetowych Herculesów Poirot. Pamiętacie Państwo ogólnopolską akcję (z udziałem sporej części internetu i niektórych dziennikarzy) demaskowania Kataryny? Akcję zakończoną sukcesem, z którego jednakże nic tak naprawdę nie wynikło (poza wzruszeniem ramion i refleksją typu „aha”).
W przypadku JH (i wielu innych) ważniejsze było co, a nie kto. Różne są motywy używania nom-de-plume, do wszystkich należy odnosić się ze zrozumieniem. A już najzabawniejsze jest, gdy jeden anonim próbuje legitymować drugiego.
sheik.yerbouti
„No tak, a pobity niechybnie uczestniczył (będzie) w pobiciu, logiczne.”
W art. 158 KK „Kto bierze udział w bójce lub pobiciu,…” wobec pobitego też działa.
„Andrzejowi Majdanowi, działaczowi warszawskiego Komitetu Obrony Demokracji, postawiono zarzut udziału w bójce podczas ubiegłorocznej demonstracji w Radomiu. Z nagrań i zdjęć wynika jednak, że to młodzi narodowcy najpierw zakłócali przebieg pokojowej manifestacji, a następnie przewrócili i kopali Majdana.”
link to natemat.pl
„uczestniczył w czymś, co – o ile dobrze zapamiętałem – było pościgiem za krążownikami Goeben i Breslau” to nie jest „uczestniczył w pościgu za krążownikami Goeben i Breslau”, gdyby to miało być, że ścigał, wystarczyło by „w – o ile dobrze zapamiętałem – pościgu”
@sheik
„Osłaniający uciekającego okręt uczestniczył w ucieczce, nie pościgu. Ale co ja tam wiem.”
Pod taką nazwą ta operacja przeszła do historii. Historyczne nazwy nie zawsze są logiczne, do wielu można się przychrzaniać na tej zasadzie („jakie tam pod Grunwaldem”).
link to en.wikipedia.org
Ciekawe, czy w Londynie jakiś absolwent Eton i Oxfordu miał wygodny etat, stworzony specjalnie do wymyślania tych nieprawdopodobnych nazw dla kolejnych HMS.
@rpyzel „W art. 158 KK „Kto bierze udział w bójce lub pobiciu,…” wobec pobitego też działa.”
Jeśli zakwalifikujesz pobicie jako udział w bójce, to oczywiscie tak. Nie wiem jak wygląda praktyka.
@Michał Babilas
„Pamiętacie Państwo ogólnopolską akcję (z udziałem sporej części internetu i niektórych dziennikarzy) demaskowania Kataryny? Akcję zakończoną sukcesem, z którego jednakże nic tak naprawdę nie wynikło”
Musiałem to przegapić, ponieważ nie interesowały mnie żadne Karyny czy Kominki. JH miała ciekawe wpisy, artykuły właściwie (wspomnienia z PRL-u, przygody na Podhalu i teczka w Stasi, prawdziwe pochodzenie „Delicji”, o czym jest ta piosenka) – więc byłem ciekaw tej postaci, a czy u Kataryny było coś ciekawego oprócz publicystycznej bieżączki (1001 tekst z serii „Wyborcza zdemaskowana!!!” albo „Kaczyński wielkim strategiem jest”)? Zresztą większość blogów z tamtych lat to był chyba taki ówczesny twitter, tyle że bez limitu znaków.
JH jestem ciekaw też z tego powodu, że – OIDP – zapowiadała na blogu wydanie książki o tekstach w polskiej muzyce rockowej lat ’80, ale nie wiem, czy w końcu doszło to do skutku.
sheik.yerbouti
„Nie wiem jak wygląda praktyka.”
Przecież podlinkowałem, masz zdjęcie biorącego udział w bójce jako worek treningowy – dostał zarzuty.
@embercadero
Goeben i Breslau były w austriackiej bazie na Adriatyku gdy wybuchała wojna i to właśnie stamtąd chciały uciec by w niej nie utknąć na całą wojnę. Na pełne morze im się już nie udało bo przeszkodzili Brytyjczycy
Nie tylko. OIDP zespół G/B miał wstępnie zaplanowane zadanie przechwycenia po wybuchu wojny francuskich transportów wojsk kolonialnych z Afryki (Pn.). W końcu nic z tego nie wyszło. Gdyby Włochy nie ogłosiły neutralności, tylko wystąpiły po stronie formalnych sojuszników, pewnie by spróbowali.
więc popłynęli do Konstantynopola i poddali się Turkom
Raczej oddali się w prezencie.
@sheik
„Ciekawe, czy w Londynie jakiś absolwent Eton i Oxfordu miał wygodny etat, stworzony specjalnie do wymyślania tych nieprawdopodobnych nazw dla kolejnych HMS.”
Jeśli tak to było to gdzieś circa about XVII-XVIII wieku bo większość tych durnych nazw przeróżnych HMS-ów to kolejne iteracje z pierwowzorem gdzieś w tamtych czasach. W XX wieku jeśli pojawiały się nowe nazwy to raczej geograficzne bądź pochodzące od nazwisk.
@monday.night.fever
W ogóle nie implikuję, że to ta sama liga. Nie buduj sobie chochoła, proszę.
@rpyzel „Przecież podlinkowałem, masz zdjęcie biorącego udział w bójce jako worek treningowy – dostał zarzuty.”
Czyli tak, jak z kolei ja napisałem – jeśli zioberna prokuratura akurat przypadkiem uzna, ze protestując przeciw władzy braleś udział w bójce, no to oczywiscie będzie cię ścigać. Ale zakładam, że to jest zarezerwowane dla wrogów władzy, a nie powszechna praktyka, że każdy jeden pobity/a dostaje zarzuty, nawet jeśli nie zaczął i się nie bronił. Having said that – nie znam praktyki.
@wo
link to en.wikipedia.org
O dziwo nie ma nieimeckiej wersji tego na Wiki – ciekawe czy u nich bylby poscig czy ucieczka
@Johanna Haase ku pamięci
Pisała na blogach w tradycji dziennikarstwa społecznego XX wieku, z szerokim oddechem, ale bez poetyzacji, nie udając neutralnego dystansu wobec tematu, z okiem na szczegół i słuchem na potoczność.
W jej przypadku decyzja o pisaniu pod pseudonimem nie była wyborem anonimowości, lecz raczej stworzeniem wyrazistego alter ego dla swojej twórczości. Nie bała się tej wyrazistości, bo jak sama pisała „umówmy się, większość z nas nie przeszukuje internetu w poszukiwaniu doniesień z fejsa od anonimowych łosi z internetu (jak to elegancko ujmuje jeden mój kolega dziennikarz)”.
Była bez wątpienia jedną z tych osób jakie pisać po prostu musiały. Pozostaje smutek i poczucie straty.
Gammon No. 82
„Raczej oddali się w prezencie.”
A jeszcze bardziej raczej – przyjęli turecką banderę i pod tym samym dowództwem (Souchon) blokowali Dardanele a potem zaatakowali Rosjan na Morzu Czarnym. Przechylając szalę zaangażowania osmańskiej marynarki, przed wojną pro-brytyjskiej, na rzecz państw centralnych i włączając Osmanów do wojny. Co przedłużyło wojnę o rok-dwa i o kilka milionów ofiar. A także uruchomiło rozpad imperium osmańskiego i jego kolonialną parcelację, ze skutkami widocznymi do dziś. Oraz umożliwiło rewolucję w Rosji, zadecydowało o powstaniu polskiej republiki i ostatecznym końcu politycznego bytu Galicji.
@kotkotson
„ciekawe czy u nich byłby pościg czy ucieczka”
Pościg – „Verfolgung der Goeben und Breslau” np. tu:
link to modellmarine.de
@awal
„Oraz umożliwiło rewolucję w Rosji”
Moznaby powiedziec pewnie cos pro i contra, ale to chyba nieuprawniony wniosek
Wiekszosc zaangazowanych w rewolucje ledwo wiedzialo o istnieniu Turcji –
Vide wspomnienia Knoxa, podaje anekdote jak jednemu ze zbolszewizowanych zolnierzy pomylil sie „Konstantynopol” i „kontrybucja”
Fajnie, że Galicja cieszyła się taką wolnością.
Trochę mniej fajnie, że nazywana była „Golicją i Głodomerią”.
Może dlatego, że dzięki tej wolności chłopi po zniesieniu pańszczyzny mogli w Galicji dobrowolnie kultywować żelarkę.
Trochę mi te zachwyty nad Galicją zgrzytają z deklarowaną przez Gospodarza lewicowością.
„Wiekszosc zaangazowanych w rewolucje ledwo wiedzialo o istnieniu Turcji” – ale wiedziało w jakim stanie jest rosyjska armia i carat. A ten byłby w stanie przetrwać gdyby miał większe możliwości frontowego manewru z Brytyjczykami, a wojna zakończyła się w 1916 r.
@amplat
„Trochę mi te zachwyty nad Galicją zgrzytają z deklarowaną przez Gospodarza lewicowością.”
To lewicowość spod znaku Polskiej Partyi Socyalno-Demokratycznej. Pan se sprawdzi w wikipedii.
amplat
„Może dlatego, że dzięki tej wolności chłopi po zniesieniu pańszczyzny mogli w Galicji dobrowolnie kultywować żelarkę.”
Tak ciekawostkowo, dla mnie zaskoczenie spore, ostatni chłop pańszczyźniany w Polsce zmarł w sierpniu 2007,
OSTATNI ŻYJĄCY ŻELORZ
„Pan Jan Janos pamięta dawne czasy, które już znala-zły miejsce na kartach historii. Przyszedł na świat pierw-szego czerwca 1903 roku w rodzinie żelarskiej w miej-scowości Niedzica – Zamek. Jego rodzinny dom znajdo-wał się nad rwącym Dunajcem, u stóp zamku. Na próż-no dzisiaj szukać tego miejsca, gdyż zostało przykrytewodami Jeziora Czorsztyńskiego. Pan Janos przeżył jużwiek i trzy lata, a zatem pamięta czasy madziarskie kie-dy to jego rodzinna wieś należała do Austro – Węgier,a zamkiem Dunajec w Niedzicy władała ostatnia węgier-ska właścicielka Ilona Salamon. ”
link to kacwin.com
@rpyzel
Dlatego każdemu kto dziwi się ile może trwać „przełamywanie dziedzictwa niewolnictwa” w USA mówię – a ile u nas potrwa jeszcze radzenie sobie z pańszczyzną? Oba zjawiska „zniknęły” w latach 60-tych XIX wieku, czy jak kto woli – zaczęły znikać. Przy czym w USA ofiary wykazywały więcej własnej grupowej świadomości i aktywności, ale i napotkały większy opór.
@amplat: ale sprawdź zanim coś napiszesz. Żelarka funkcjonowała na Orawie i Spiszu, które akurat nie należały do Galicji, tylko były częścią Krajów Korony Świętego Stefana.
@awal
„wiedziało w jakim stanie jest rosyjska armia i carat. A ten byłby w stanie przetrwać gdyby miał większe możliwości frontowego manewru z Brytyjczykami, a wojna zakończyła się w 1916 r.”
Turcja nawet probrytyjska przenigdy nie sprzymierzyłaby się z Rosją i nie zrobiłaby niczego by Rosji pomóc. Nie po 200 latach zbierania od tej Rosji nieustannych batów. Gdyby nie przyłączyli się do państw centralnych w najlepszym razie pozostaliby neutralni. A to nie mialoby zbyt dużego wpływu na przebieg zdarzeń na froncie wschodnim
@gammon
„OIDP zespół G/B miał wstępnie zaplanowane zadanie przechwycenia po wybuchu wojny francuskich transportów wojsk kolonialnych z Afryki (Pn.). W końcu nic z tego nie wyszło.”
Nie pamiętałem tego. Jeśli tak to biorąc pod uwagę ilość francuskich i brytyjskich okrętów na M. Sródziemnym to byłoby to niezłe kamikaze.
@embercadero
Gdyby nie przyłączyli się do państw centralnych w najlepszym razie pozostaliby neutralni. A to nie mialoby zbyt dużego wpływu na przebieg zdarzeń na froncie wschodnim
Cieśniny pozostałyby otwarte dla tranzytu, jak przed wojną. To miałoby kolosalny wpływ na przebieg zdarzeń.
Bez możliwości zaopatrywania Rosji przez Morze Czarne pozostawało przebić się siłą na Bałtyk (rozważano, ale było słabo wykonalne – chyba, że Jellicoe wygrałby definitywnie koło Jutlandii), korzystać z Władywostoku i kolei transsyberyjskiej (i wozić waciki) albo z Murmańska (ale kolej do Murmańska zbudowano dopiero w czasie wojny i ukończono w 1917, tj. ciut za późno).
Nie pamiętałem tego. Jeśli tak to biorąc pod uwagę ilość francuskich i brytyjskich okrętów na M. Sródziemnym to byłoby to niezłe kamikaze.
Niemcy mogli liczyć na swoją przewagę prędkości nad francuskimi ciężkimi krypami i przewagę uzbrojenia i pancerza nad brytyjskimi krążownikami pancernymi (zagrozić im mogły brytyjskie krążowniki liniowe, których nie musiało być we właściwym miejscu i czasie, żeby zespół G/B przechwycić).
Komentarze ciotki Haase to zawsze był ważny element bloga, a sam blog był i jest jednym z dwu miejsc, które sprawiły że zacząłem skręcać na lewo. Jest mi bardzo przykro, że już więcej nie przeczytam Jej komentarzy, nie będę się zastanawiać jak można kochać motory (dobrze pamiętam?), nie poczytam jej historii o Galicji (ważnej także dla mnie, ponieważ spora część mojej rodziny ma tam swe korzenie). Bardzo, bardzo smutno. Druga bliska-daleka osoba którą żegnam.
Wiem, że nie powinienem gdybać, ale ta myśl jest jednak głęboko: co by było gdyby nasz kochany rząd działał nieco racjonalniej, szczepił nieco szybciej…
Ech…
Gospodarzu wyrazy współczucia.
Ależ namieszaliście Państwo z tym „Goebenem”, pościgiem i rolą austriackiego marynarza.
To było tak: SMS Goeben i SMS Breslau przeniosły sie na Morze Śródziemne już w 1912 dla reprezentowania interesów Niemiec na tym akwenie. W 1914 SMS Goeben miał naprawiane kotły w austriackiej wted Puli, którą opuścił 28 lipca 1914 (w dniu w którym Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii). 4 sierpnia przeprowadził wraz z SMS Breslau bombardowanie francuskich portów w Algierii po tym jak Niemcy powiedziały wojnę Francji 3 sierpnia. Dowódca Goebena – kontradmirał Souchon poprosił przez radio dowódzwo floty austro-węgierskiej o zaangażowanie i wypłynięcie w kierunku Zatoki Mesyńskiej dla osłony odwrotu. Departament Marynarki CK Ministerstwa Wojny nie wyraził zgody na podjęcie akcji, ponieważ Austro-Węgry nie były w stanie wojny ani z Francją, ani też z Anglią.
Oba niemieckie krążowniki wycofały się do Messyny śledzone ale nie atakowane przez Anglików (gdyż Niemcy i Anglia nie były jeszcze w stanie wojny). Anglia wypowiedziała Niemcom wojnę 4 sierpnia, ale niemieckie krążowniki zdołały 5 sierpnia rano zawinąć do neutralnej Messyny. Brytyjskie okręty o wypowiedzeniu wojny dowiedziały się dopiero 5 sierpnia o świcie. Podczas gdy Niemcy bunkrowali w Messsynie węgiel Berlin ponownie poprosił swoich CK sprzymierzeńców o udzielenie wsparcia poprzez nie tyle włączenie się w walkę, ale demonstrację siły. Niemieckie krążowniki opuszczają Messynę 6 sierpnia ruszając na wschód wbrew kalkulacjami Anglików i kierują się w stronę Konstantynopola obierając początkowo kurs na Adriatyk.
I wtedy, 7 sierpnia wkraczają Austriacy: Admirał Haus wyprowadza z Puli pierwszy i drugi dywizjon pancerników, krążownik pancerny Sankt Georg, szybki krążownik Admirał Spaun, 6 kontrtorpedowców typu Tatra oraz 13 torpedowców. Ruszyli na południe, ale dużo nie zademonstrowali, bo zawrócili do bazy tego samego dnia na wysokości Splitu, gdy tylko dowiedzieli się, że niemieckie krążowniki pzedarły się na Morze Egejskie.
Niemcy zarzucali Austriakom postgępowanie niegodne ducha braterstwa broni (cyt. za Karoly Csonkareti „Marynarka Wojenna Austro-Węgier w I Wojnie Światowej”), ale obu krażownikom udało sie dotrzeć do Stambułu i pomóc we włączeniu Turcji do przymierza Państw Centralnych.
Jakby na to nie patrzeć spora ilość austriackich marynarzy wzięła udział w wydarzeniu pod nazwą „Pościg za niemieckimi krążownikami Goeben in Breslau” paradując na Adriatyku 7 i 8 sierpnia 1914.
@embercadero
„Turcja nawet probrytyjska przenigdy nie sprzymierzyłaby się z Rosją i nie zrobiłaby niczego by Rosji pomóc. Nie po 200 latach zbierania od tej Rosji nieustannych batów.”
Ech, ta historia! Nie pierwszy to już raz w naszych dyskusjach wyrażany jest pogląd, że coś po prostu na zdrowy rozum nie mogło się zdarzyć, no gdzieżby! A historia złośliwie przypomina, że się zdarzyło. Trzeba ją zdecydowanie doprowadzić do porządku!
5 sierpnia 1914 r. Enver Pasza, osmański minister wojny i jeden z członków wojskowego tryumwiratu rządzącego Portą przedstawił rosyjskiemu attaché wojskowemu propozycję wycofania części tureckich wojsk ze wspólnej granicy w Kaukazie i przesunięcia ich do wschodniej Tracji celem zaszachowania Bułgarów i Greków, aby nie myśleli o sprzymierzeniu się z Niemcami. Ponadto Enver zadeklarował że na późniejszym etapie osmańskie siły byłyby gotowe wspomóc działania Rosji przeciw Austrii, gdyby w zamian otrzymały pomoc w spodziewanym konflikcie z Grecją i Bułgarią [1].
Oczywiście tę propozycję należy czytać w szerszym kontekście – Porta już wtedy pozostawała od 5 dni w tajnym porozumieniu z Niemcami (nie wymagającym jednak jej natychmiastowej aktywności wojskowej), na wniosek Churchilla doszło już też do rekwizycji dwóch budowanych w UK dla Osmanów okrętów, co pomimo oferowanej rekompensaty ostudziło nastroje frakcji pro-brytyjskiej. „Goeben” i „Breslau” czekały na pozwolenie wejścia w Dardanele i rozpuszczona celowo wiadomość o tureckich negocjacjach z Rosją dawała możliwość żądania wyższych niemieckich koncesji w zamian za owo pozwolenie – które to koncesje przyszły w dzień później, w postaci deklaracji ambasadora Wangenheima wsparcia Turcji m.in. w konflikcie z Rosją o muzułmański Azerbejdżan. Osmanowie jednak nadal paktowali na dwa fronty i jeszcze 9 sierpnia Enver proponował rosyjskiemu ambasadorowi formalny pakt turecko-rosyjski, co było powtórzeniem podobnych propozycji składanych wiosną 1914 r. w czasie wizyty w carskiej rezydencji na Krymie przez Talaata Paszę, innego członka młodotureckiego tryumwiratu.
To jest mniej dziwne niż mogłoby się wydawać. Porta w 1914 r. była bardziej „chorym człowiekiem Europy” niż kiedykolwiek przedtem. Po wyniszczających i przeważnie przegranych konfliktach z Włochami i krajami bałkańskimi, po wojskowych puczach i lokalnych powstaniach, z nieefektywnym systemem politycznym i bankrutującą gospodarką, Porta nie mogła sobie pozwolić na uczestnictwo w dużej wojnie, potrzebowała czasu na reformy. Jej przywódcy zdawali sobie jednak sprawę, że kontnentalny konflikt nadchodzi i szukali sojusznika, który zapewni im w takim wypadku względną ochronę. Każdy taki sojusz wymagałby przełknięcia gorzkiej pigułki – Brytyjczycy i Francuzi podkopywali osmańskie posiadłości w Afryce i na Bliskim Wschodzie, państwa centralne współodpowiedzialne były za utratę Bałkanów, w tym Bośni, gdzie zginął austriacki arcyksiążę, o którego formalnie miała być ta wojna. Nawet Bułgaria, była turecka posiadłość, okupowała po pierwszej wojnie bałkańskiej Adrianopol (Edirne), dawną osmańską stolicę. Członkowie elity władzy osmańskiej gotowi byli jednak się układać z nimi wszystkimi. Najbardziej do takiego sojuszu parli Niemcy, widzący w Turcji swoje „okno na świat” – szlaki handlowe i surowce. A powinni byli Rosjanie – gdyby tylko zdawali sobie sprawę, że ich kraj jest w równie opłakanym stanie i potrzebuje zabezpieczenia przynajmniej jednej flanki. Rosyjska elita władzy nie była jednak zdolna do takiej refleksji – myślała o Turcji, przeciwnie do Niemiec, jako o kraju blokującym jej dostęp do świata i odrzuciła składane propozycje.
[1] „The Origins of World War I”, ed. Richard F. Hamilton, Holger H. Herwig, Cambridge University Press, 2003; str. 346, link: link to books.google.de
Rzadko się zdarza, że mogę coś dodać po Awalu, ale chociaż drobne polecenie lekturowe:
'The Fall of the Ottomans’ Eugene Rogan,
@Awal Biały
Trudno powiedzieć, co ostatecznie zrobiłaby Turcja, gdyby jej rząd w ogóle o czymkolwiek decydował. O przystąpieniu Turcji do wojny przesądził „turecki” rajd pod rosyjskie wybrzeże i zbombardowanie Odessy, a była to prywatna inicjatywa Envera Paszy (i, do pewnego stopnia, Talaata Paszy). Enver działał w porozumieniu z Berlinem – ale oidp pozostałych ministrów postawił przed faktami dokonanymi.
@Gammon No. 82
”Trudno powiedzieć, co ostatecznie zrobiłaby Turcja, gdyby jej rząd w ogóle o czymkolwiek decydował. O przystąpieniu Turcji do wojny przesądził „turecki” rajd pod rosyjskie wybrzeże i zbombardowanie Odessy, a była to prywatna inicjatywa Envera Paszy.“
Ten rajd nastąpił 29 października 1914 r. w określonej sytuacji militarnej – gdy Rosja już okazywała się niezdolna do decydującej inicjatywy frontowej. Wydarzenia polityczne o jakich piszę miały miejsce na początku sierpnia, z preludiami w ciągu wcześniejszych miesięcy (wizyta Talaata Paszy w Rosji, negocjacje Cemala Paszy w Paryżu). Porta jak najbardziej miała rząd, który w większości był antywojenny i skłonny do negocjacji dyplomatycznych. Jego premierem (wielkim wezyrem) był Talaat Pasza i to on głównie stał za negocjacjami z Rosjanami. Z kolei minister floty Cemal Pasza był pro-brytyjski, jak cała flota pływająca na okrętach brytyjskiej produkcji (pamiętajmy, że UK było wówczas formalnym trybutariuszem Porty w odniesieniu do Cypru, którym Brytyjczycy administrowali – na prośbę Porty – od 1878 r. jako gwaranci bezpieczeństwa w tym regionie; ów trybut był w istocie płacony przez Greków cypryjskich, to inna historia). Enver Pasza jako były attaché w Berlinie był pro-niemiecki, ale nie miał dominującego wpływu. Układ sił w rządzie istotnie zmienił się na skutek przyjęcia flotylli Souchona, zainscenizowanego jako zakup niemieckich okrętów wraz z załogą. W kluczowym miejscu teatru wojny pojawiły się siły realizujące de facto interesy Berlina, które za pomocą faktów dokonanych przekreśliły zabiegi o utrzymywanie dyplomatycznej równowagi – stało się tak, kiedy Enver ponad głową Cemala pozwolił na odeski rajd (notabene jak dziwnie brzmią informacje o tym, że dowódcy statków informowali z 2-godzinnym wyprzedzeniem ludność rosyjskich portów o planowanym rozpoczęciu bombardowań…) Akcja ta była katastrofalnym błędem, tak jak inne ówczesne działania Envera m.in. zakończona klęską kampania kaukaska. Ten jeden młody człowiek (33-latek w chwili wybuchu wojny) oraz skromna flotylla jaka znalazła się na Morzu Czarnym w wyniku serii przypadków mieli nieproporcjonalnie wielki wpływ na przebieg i długofalowe efekty wojny.
To że negocjowali z Rosją nie oznacza że mieli realne zamiary rzeczywistego z nią przymierza (ani że Rosja miała), to raczej był moim zdaniem tylko element nacisku na Niemców by więcej od nich wyciągnąć. Można też być pewnym że wśród młodych Turków dołki kopała wszelka możliwa agentura i każda z nich powodowała ruchy, mniej lub bardziej realne w dowolną stronę
@embercadero
„To że negocjowali z Rosją nie oznacza że mieli realne zamiary rzeczywistego z nią przymierza (ani że Rosja miała)”
Rozsądnie myśląca część CUP (partii rządzącej) wiedziała, że na wojnę Imperium Osmańskiego nie stać. Szukała możliwości zachowania równowagi za pomocą układu przymierzy, które wzajemnie mogły być sprzeczne, ale których efekt netto miał być taki, aby Stambuł mógł pozostawać poza głównym obszarem działań wojennych, a na koniec przyłączyć się do zwycięzcy. W sumie strategia podobna do włoskiej i do tej jaka – nauczona historią – Turcja zajęła w drugiej wojnie. Akcja Envera zburzyła to podejście.
(myślę, że Wasza rozmowa jest Godnym i Adekwatnym Pożegnaniem, gdyż brzmi to jak rozmowa w stylu JH)
Dziękuję w imieniu swoim i kolegów, muszę przyznać, że duch Johanny dał się tu odczuć…
Odzywam się dopiero teraz, niestety choroba sprawiła że byłem z dala…
Ogromnie szkoda, zwłaszcza że Jej wpisy były jednymi z tych które otwierały oczy na wiele spraw. R. I. P.
A co do #rapierów, Awalu, prośba wielka „okrętów” nie statków, prooszę…
@wo
„(myślę, że Wasza rozmowa jest Godnym i Adekwatnym Pożegnaniem, gdyż brzmi to jak rozmowa w stylu JH)”
staramy się naśladować najlepszych… ale jej inteligentnej złośliwości (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) nie podrobisz.
@sfrustrowany_adiunkt
„A co do #rapierów, Awalu, prośba wielka „okrętów” nie statków, prooszę…”
Bez obrazy, ale to dla mnie było zawsze coś a’la wymóg mówienia per ksiądz do księdza i oburzanie się tychże, gdy się do nich per pan wyjechało, jakby facetami nie byli (no, aniołami to raczej nie są). Ale kościół i armia mają w sumie wiele wspólnego. W każdym razie formalnie okręt to statek, a ksiądz to facet.
@WO
Być może za kilkanaście komciów rozmowa stoczy się na Turków, którzy bronili Galicji przed rosyjskimi barbarzyńcami ze stepów. Turcja wysłała tam, na pomoc sojuszniczym Austromadziarom, cały dwudywizyjny korpus. Pozostały po tym zabawne wspomnienia, które napisał niejaki Mehmet Şevki Yazman, polskie wydanie (2016): Książka Gdzież jest ta Galicja panie dowódco? Mehmecik [Mehmetçik] w Europie. Turcy na froncie galicyjskim 1916-1917. Jako #rapiery niespecjalnie ciekawe, ale obyczajowo fascynujące.
@bartolpartol
formalnie okręt to statek
Ale statki da się ochędożyć, a chędożenie okrętów może być niebezpieczne dla zdrowia.
@bartolpartol
Ja się trzymam okrętów, żeby nie prowokować przewidywalnych dygresji. „Dowódcy statków” napisałem raz przez pomyłkę. Tu może pomóc jedynie dowódca bloga.
@awal
„Tu może pomóc jedynie dowódca bloga”
Wypraszam sobie. To nawet nie jest pomyłka! To jakby napisać miecz zamiast rapier.
Moja żona, jak chce mnie striggerować to każdą włócznię, pikę, sulicę, spisę, gizarmę, halabardę, kopię lub oszczep nazywa uparcie „dzida”.
@awal
…coś po prostu na zdrowy rozum nie mogło się zdarzyć, no gdzieżby! A historia złośliwie przypomina, że się zdarzyło…
Ba, dla nie obeznanego z historią młodego człowieka, wychowanego na mapie współczesnej Europy, samo pojęcie: austriacka flota, to coś jak austriackie gadanie.
@carstein „każdą włócznię, pikę, sulicę, spisę, gizarmę, halabardę, kopię lub oszczep nazywa uparcie „dzida”.
No bo przecież to są wszystko dzidy. Różnią się co najwyżej przeddzidziem albo sróddzidziem.
@mw.61
dla nie obeznanego z historią młodego człowieka (…) samo pojęcie: austriacka flota
No cóż, obrazki trzeba młodym pokazywać.
link to upload.wikimedia.org
@okręt i statek
Po polsku jest jeszcze opozycja śmigłowiec/helikopter, a już każdy płatowiec z napędem to samolot. Tymczasem po szwedzku jest jeszcze ostrzej (nie mam niestety oryginału):
„- Tak, właśnie to samo próbowałem wyrazić, tylko trochę uprzejmiej. Chcą wiedzieć, czy będziemy potrzebować więcej niż jeden dywizjon myśliwców.
– I co powiedziałeś?
– Że w ogóle nie potrzebujemy samolotów.
– Naprawdę?
– Tak. Ten generał trochę się obraził. „Samolot” to widocznie brzydkie słowo.
– To prawda. Równie złe jak nazwanie pokładu podłogą na statku.”
@janekr
„To prawda. Równie złe jak nazwanie pokładu podłogą na statku.”
Ludzie to potrafią sobie skomplikować życie. Jeśli laik wyrazi się nieprawidłowo, to powinno się to olewać, bo i tak wiadomo o co chodzi. Jak specjalista wyrazi się nieprawidłowo, to bywa gorzej. Ale jestem daleki od puryzmu językowego i pojęciowego, oczywiście dopóki nie wprowadza niejednoznaczności i zamieszania. Nazwanie każdego kija zaostrzonego na jednym końcu dzidą jest jak najbardziej do przyjęcia. Machanie nożem jak mieczem, czy innym rapierem też. Dopóki dwóch rapierowców nie zacznie rozmawiać o tym czy konkretna dzida to oszczep, czy halabarda, bo wtedy jednoznaczność pojęciowa jest wskazana.
Za mojej młodości regatowej niektórzy mówili na ster kierownica i nikt, poza harcerzami i warszawiakami, się nie oburzał. Ja na liny mówiłem sznurki i też nikt normalny się nie czepiał. Ale „harcerz” to było jeszcze gorsze wyzwisko niż „warszawiak”. Tak że ten.
O kłopotach z terminologią można co nieco przeczytać tutaj: link to blog.dobryslownik.pl
Pojawia się też okręt i statek, choć dłuższe omówienie jest za paywallem.
@janekr:
Po polsku nie ma helikopterów 😛
Nie obrażałbym się. Już. Bo wychowany na Skrzydlatej Polsce, nigdy nie widziałem słowa „helikopter” użytego przez fachowca po polsku (za to uwielbianego przez profanów — cóż, jako dziecko też kochałem to słowo bo było takie egzotyczne i dało się przerobić na helegikopter…). Ale z sugerowania, że to analogia do statek-okręt, wnioskuję, że widzisz jakieś różnice znaczeniowe miedzy śmigłowcem a helikopterem. Ich nie ma. Gdybyś powiedział, że analogią jest wiropłat-śmigłowiec, to owszem, ale kto dziś pamięta o słowie „wiropłat”?
@carstein
Może częściej przypominaj z czego się składa dzida bojowa, to da spokój 😀
@wo „ale chyba zacząłem rozumieć galicyjski punkt widzenia. Taki od „nie nazywaj tego zaborem”. […]
Gdy ktoś mówi, że Polacy nie mają tradycji demokracji i praworządności, przyjmuje kongresówkocentryczny punkt widzenia.”
W mainstrimowym nauczaniu historii, literatury dominuje narracja walki z zaborcą, oporu i bohaterskiej śmierci za ojczyznę. moje dzić zakuwają na pamięć „Śmierć Pułkownika”, „Reutę Ordona”, Drzymała, Ślimak, Syzyfowe Prace, sama śmierć krew i łzy. Każdy, kto nie zginął za Ojczyznę jest o ile nie podejrzany, to na pewno nie godny miana patrioty.
Tu w Galicji było nieco inaczej – można było się włączyć w mechanizmy państwowe: Kazimierz Badeni – urodzony w Surochowie i wykształcony w Krakowie był premierem rządu Austrii w latach 1895-97. Lekko nie miał, zwłaszcza po uznaniu języka czeskiego jako drugiego urzędowego na terenie Czech. Doszło nawet do pojedynku pistoletowego z niemieckim posłem Karlem (a jakże) Wolffem. W jego gabinecie (Badeniego) ministrem finansów był Leon Biliński, Edward Rittner ministrem Galicji, a ministrem spraw zagranicznych Austro-Węgier był Agenor Gołuchowski. A jeśli mówiliśmy o flocie, to dowódcą głównej bazy morskiej Austrii w Puli był Louis Napoleon von Wawel – syn krakowskiego prawnika i mało brakowało, aby KuK Kriegsmarie dowodził (również krakus) Juliusz Franciszek Ripper, awansowany w roku 1911 do rangi admirała – zmarł w lipcu 1914.
Te historie są mocno obesne w krakowskim resentymencie do nie-tylko CK historii ale też nadal żyją w języku. Zakopiański „gazda” (a co za tym idzie „gaździno” – żona „gazdy”, „gazdówka” – gospodarstwo, wszystko wymawiane z mocnym akcendem na pierwszą sylabę) to węgierski „rolnik” w rozumieniu „gospodarz”. Mój dziadek na Orawie zawsze „Siódemkę” naywał „cysorką” – drogą cesarza. On też miał swój epizod w Wermachcie, kiedy jako obywatel naonczas słowacki został wysłany do Włoch, aby służyć jako woźnica na zapleczu frontu.
Te nieliniowości polskiej historii są teraz mocno pomijane, a wręcz prasowane parowym żelazkiem jedynego słusznego wyklętego patriotyzmu. Bezrefleksyne „Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem…” zamyka jakąkolwiek rozmowę o patriotyźmie i wspólnocie wyrzucając poza nawias polskości kżdego kto nie maszeruje równym krokiem.
Galicja i Lodomeria nie były idealnym miejscem w XIX i początku XX wieku (nie przypdkiem nazywane „Golicją” i „Głodomerią”) ale dawały szansę na włączanie się w rządy CK monarchii, próby zmieniania zastanego świata metodami politycznymi, dogadywania się, szukania kompromisów i rozwiązań akceptowalny nie tylko dla rządzącej mniejszości.
Wielki szacun dla Johanny za konsekwentne otwieranie innych niż „jedynie słuszne” perspektyw.
@ Turcja / rapiery
Trop między wojującą Turcją a kryzysem carskiej Rosji wydaje się trafny. Nawet jakby nie było sojuszu Turcja-Rosja, to odpadają 3 elementy destabilizujące i parę korzystnych dla Aliantów.
Gallipoli to „tylko” 400 tys. walczących i 200 tys. ofiar, ale w 1915-1916 oznacza to dla Commonwealthu do 20% kadry w momencie gdy BEF zmienia się w wojnę masową. A mamy w tym ANZAC, który niebezpodstawnie da się porównać z zawodowym BEF. Do tego oczywiście jakieś drobiazgi typu łatwiejszy transport do Rosji, plus zluzowanie paru tysięcy ludzi i mniej bólu głowy na Bliskim Wschodzie. Ze skutków ubocznych: być może niejaki Thomas Edward Lawrence wylądowałby pod Sommą lub gdzieś w Afryce.
Ale to są drobne spekulacje w porównaniu z wpływem frontu kaukaskiego na stabilności Rosji carskiej. Gdyby udało się tam utrzymać pokój z Turcją, to w 1916 Rosjanie mają do dyspozycji koło 200-600 tys. osób więcej. Trudno oszacować, bo wiele z dywizji było stamtąd cofanych „awaryjnie”, wiele osób też dezerterowało.
Za dolny szacunek proponuję przyjąć 150 tys. Tylu żołnierzy rosyjskich zginęło na Kaukazie, w walce z Turcją. Drugi Tannenberg. Istotne wsparcie dla Brusiłowa i kamyczek do stabilizacji politycznej. Nawet przy przegranym Tannenbergu, to nadal istotna liczba ludzi pod bronią.
W tym scenariuszu, Gospodarza i innych przyzwoitych ludzi powinna ucieszyć też nieco mniejsza szansa na ludobójstwo w Armenii. Raz, bo nie ma wtedy ormiańskich dywizji walczących z Turkami. Dwa, bo pozycja Enwera Paszy i reszty frakcji wojskowej jest w naturalny sposób słabsza.
@Awal
„Ten rajd nastąpił 29 października 1914 r. w określonej sytuacji militarnej – gdy Rosja już okazywała się niezdolna do decydującej inicjatywy frontowej.”
Już? Ofensywa Brusiłowa rozpoczęła się 4 czerwca 1916 roku?
@Wojciech Czapliński
Już? Ofensywa Brusiłowa rozpoczęła się 4 czerwca 1916 roku?
Według oczekiwań z 1914 roku w czerwcu 1916 powinien od dawna panować pokój, a nie że jakaś tam ofensywa Brusiłowa.
Rosyjski „walec parowy” miał już na początku wojny co najmniej okupować Prusy Wschodnie, a przy odrobinie wysiłku – zniszczyć armię Prittwitza i nie dać mu uciec za Wisłę. Zamiast tego był Tannenberg. Na przełomie października i listopada 1914 roku obserwatorom ze Stambułu mogło się wydawać, że warto postawić na Państwa centralne. Francuzom nie wyszła offensive à outrance. Wprawdzie Niemcy nie dokonali wielkiego okrążenia na zachodzie, a nawet nie zajęli Paryża, ale właśnie podjęli „wyścig do morza” w rejonie Ypres (nikt jeszcze nie wiedział, że to będzie Kindermord bei Ypern). Austriacy wprawdzie zostali przetrzepani w Galicji, ale ich ofensywa na Serbię wydawała się być w tym momencie „pewniakiem”. Jeśli uwzględnić potężną porcję wishful thinking u proniemieckich polityków tureckich, można ich decyzje zrozumieć.
Jeśli mówimy już o karierze Wawela, to nie zapominajmy o jego późniejszych kolegach, takich jak Steyer czy Unrug, którzy admiralskich szlifów dorobili się w innych flotach.
Przypomnę jeszcze jedną ciekawostkę o której notorycznie się zapomina: przez część XIX wieku być może najwolniejszym obszarem była Rzeczpospolita Krakowska, aka Wolne Miasto Kraków.
Co do okrętów/statków, rozróżnienie oczywiście jest kluczowe, bo inaczej nie będziemy wiedzieli co zrobić ze statkami uzbrojonymi.
@pulemiot
„(nie przypdkiem nazywane „Golicją” i „Głodomerią”) ”
Ten suchar już tutaj raz poleciał, więc wreszcie się wkurzę i przypomnę, że to była golicja na tle reszty Przedlitawii – a nie na tle pozostałych zaborów, czyli powiedzmy Polesia czy Podlasia. Rodzina Paula Barana pochodziła z biedniejszego rejonu niż rodzina Stanisława Lema.
„Rodzina Paula Barana pochodziła z biedniejszego rejonu niż rodzina Stanisława Lema”
Mam wrażenie, że między Lwowem a Krakowem – głównymi miastami Galicji – były istotne różnice. W końcu Lwów dał światu Szkołę Matematyczną i Lema, a Kraków dał Polsce (ale nie światu!) kilku niezłych malarzy, paru poetów i… Boya-Żeleńskiego.
Chętnie bym zobaczył monografię ukierunkowaną na porządne porównanie dorobku tych miast.
Jako młodszy żałuję, że nie zetknąłem się z panią Haase. Z Krakowa czuję większą tęsknotę za Śląskiem niż Polską (precyzyjnie uchwyciła to uczucie z tramwajami).
„Nędza galicyjska” to dla polskiej szkoły pojęcie niemal najważniejsze przy omawianiu Galicji. Nie tyle na tle Cis co i Translitawii, a nawet Królestwa Polskiego, na przykładzie statystyk Szczepanowskiego z 1888.
> Kraków dał Polsce (ale nie światu!)
Leninowi coś dał.
@Kraków dał Polsce (ale nie światu!)
Dealer Rolling Stonsów był z Krakowa. Zawsze to coś.
Przyznam, że nieznajomość tożsamości Johanny mnie męczy. Kiedy żyła, byłem lekko ciekaw kim jest, ale bez spiny. Teraz, kiedy odeszła, jest mi jakoś trudno pogodzić się z faktem, że osoba, której teksty tak bardzo ceniłem, umarła (dla mnie, choć fakt, że nie dla wszystkich jest jakąś pociechą) jakoś tak anonimowo. Była i nie ma, a ja nawet nie wiem, kogo nie ma. Nie wiem, jak ukierunkować ten żal. Wyrazy współczucia dla bliskich.
@janekr,
Kraków miał pecha z komputerami, które przedwcześnie zabiły krakowiany.
Może specjalność Krakowa to właśnie np. astronomia
Czy szkoły krakowską/warszawską/lwowską można jakoś sensownie stopniować?
@jak to w Galicyi bywało
Jednym z najbardziej wartościowych, jak dla mnie, dzieł mistrza Wajdy jest serial telewizyjny „Z biegiem lat, z biegiem dni”. Powstał na podstawie kilku dramatów z epoki albo na temat epoki młodopolskiej, które Joanna Olczak-Ronikierowa jako scenarzystka inteligentnie połączyła w ciąg fabularny. Superciekawe w nim jest to, że oprócz smacznych szczegółów obyczajowo-kostiumowych i godnej uwagi gry aktorskiej (sam serial jest bodaj adaptacją tasiemcowego przedstawienia w Teatrze Starym w Krakowie) jest to de facto obraz gierkowskiej fazy PRL-u, z dylematami właściwymi dla życia bez pełnej suwerenności państwowej itp. Bo rzeczywiście, chyba sporo łączyło te dwie epoki, i to mistrz Wajda trafnie podpatrzył. Z jednej strony, w dni rocznic patriotycznych wszyscy demonstracyjnie spacerowali po linii A-B w kontuszach albo czamarach, z drugiej – na co dzień ważniejszym zmartwieniem było obstalowanie łuczków Karwowskiego do mieszkania albo zorganizowanie wyjazdu wakacyjnego do Abacji czy do Warny przyczepą Niewiadów 126n. Oraz takie czy inne kariery objęte c.k. rangami urzędniczymi albo nomenklaturą. A kiedy orkiestra zagrała hymn państwowy, np. na olimpiadzie, to robiło się jakoś przyjemnie i to państwo było takie prawie nasze. Mam wrażenie, że jest to perspektywa, o której wielu chętnie zapomniałoby, łącznie z samym mistrzem Wajdą po 1989 r., przyjmując w zamian „kongresówkocentryczną” opowieść o PRL-u jako domenie wyłącznie ciemięstwa i oporu.
> krakowiany
Banachiewicz ma w Krakowie ulicę długości adekwatnej do użyteczności tego kalambura na temat wciąż wtedy jeszcze używanych kwaternionów.
@bartolpartol
„Za mojej młodości regatowej niektórzy mówili na ster kierownica”
Chyba na koło sterowe, bo płetwa sterowa, szturwał, czy rumpel nie są nawet odlegle podobne. A „sznurki” chyba też tylko za pierwszym razem, bo jak ktoś się regaci, to musi w miarę sprawnie reagować na komendy i nie wymagać dookreśleń: „Sznurek! Nie ten, ten w paski! Tamten dalszy!”. Napisałabym generalnie troll harder (ale nie napiszę, bo #rapiery), bo nie ma możliwości, żeby ktoś uprawiał taki sport i nie przyswoił sobie nawet słowa „ster”.
@duxripae
„Przyznam, że nieznajomość tożsamości Johanny mnie męczy”
– Przecież właśnie teksty są ważniejsze, niż nazwisko i adres. Nawet nie ma problemu, że któryś tekst byłby jaśniejszy, gdyby znać pochodzenie autorki – bo podawała je na tacy.
Irytowała mnie strasznie, ale podczytywałem.
@janekr
„Mam wrażenie, że między Lwowem a Krakowem – głównymi miastami Galicji – były istotne różnice.”
#mamotymesej (to jeden z serii esejów inspirowanych): link to wyborcza.pl
Kraków był stolicą dewocji, zacofania, obskurantyzmu, zapatrzenia w przeszłość. Są na to fantastyczne cytaty z Daszyńskiego, Sienkiewicza, Żeromskiego. Lwów był stolicą racjonalizmu, laicyzmu, postępu, przyszłości.
Straciliśmy Lwów. Ostał się nam ino Kraków i kremówki papieskie.
@mbied
„Jednym z najbardziej wartościowych, jak dla mnie, dzieł mistrza Wajdy jest serial telewizyjny „Z biegiem lat, z biegiem dni”. ”
Wkurzał mnie jak jeszcze byłem nastolatkiem (czyli kiedy leciał premierowo).
@wo
„Wkurzał mnie jak jeszcze byłem nastolatkiem”
Mnie też 😀 tych całych kilka minut, zanim z irytacji i znudzenia przestałem oglądać. Ale, cóż, czterdziestonastolatek ma inne gusta niż nastolatek bezprzedrostkowy (przynajmniej w moim przypadku tak to działa).
@krystyna
„Napisałabym generalnie troll harder (ale nie napiszę, bo #rapiery), bo nie ma możliwości, żeby ktoś uprawiał taki sport i nie przyswoił sobie nawet słowa „ster”.”
I słusznie. Nie jest istotnym kto sobie co przyswoił, ale jakich pojęć używał, bo było mu wygodniej. Kierownica, bo ster służy do kierowania. Sznurki, bo to w końcu są sznurki. Harcerze podniecali się nomenklaturą (harcerze ogólnie podniecają się dziwnymi rzeczami) i pewnie dlatego żeglowanie zawsze słabo im wychodziło. Regatowcy się regatowali i waliło ich jak się formalnie nazywa sznurek, który ciągną.
„A „sznurki” chyba też tylko za pierwszym razem, bo jak ktoś się regaci, to musi w miarę sprawnie reagować na komendy i nie wymagać dookreśleń: „Sznurek! Nie ten, ten w paski! Tamten dalszy!”.”
Hmmm. Nie wiem jakie są Twoje doświadczenia regatowe, ale moją są takie, że w załodze regatowej nie istnieje problem tłumaczenia komuś co ma ciągnąć, bo po prostu ten ktoś to wie. I tyle.
@wo „Lwów był stolicą racjonalizmu, laicyzmu, postępu, przyszłości.”
I to się do tych wszystkich tamtejszych pogromów na Żydach ma jak? Pozytywna korelacja?
@WO
„Wypraszam sobie. To nawet nie jest pomyłka!”
W istocie napisałem „notabene jak dziwnie brzmią informacje o tym, że dowódcy statków informowali z 2-godzinnym wyprzedzeniem ludność rosyjskich portów o planowanym rozpoczęciu bombardowań”. Zgłębiwszy sprawę, chyba też muszę postawić znak zapytania przy słowie pomyłka. Istota problemu tkwi w logistyce tego informowania ludności cywilnej – dokonywali go (w Teodozji i Noworosyjsku) oficerowie dobijający do brzegu łodziami wysłanymi z okrętów [1]. Taka łódź była chyba jednak bardziej statkiem niż okrętem (okręcikiem?), więc oficera nią zawiadującego można chyba określić jako „dowódcę statku”, który ostrzegał ludność cywilną w imieniu dowódcy okrętu? Rapierzyści, do dzieła!
[1] link to gwpda.org
@ “Śląsk galicyjski”
Dorastałem na granicy Śląska Cieszyńskiego i Galicji (rodzina przeniosła się z Zaolzia) i pierwszy raz spotykam się z twierdzeniem, że istnieje jakaś część wspólna. Wszyscy znani mi lokalsi uważają, że granicą jest rzeka Biała. Stąd np. Komorowice Śląskie i Komorowice Krakowskie, Mikuszowice Śląskie i Mikuszowice Krakowskie, Bystra Śląska i Bystra Krakowska. To długo była granica między Czechami a Polską, potem między Austrią a Polską, potem między Śląskiem a Galicją wewnątrz Austrii, potem między autonomicznym Śląskiem a Województwem Krakowskim. Po wysiedleniu Niemców z Bielska po wojnie i wszystkich wędrówkach ludów granica na pewno straciła na kulturowym znaczeniu, ale cały czas żywy jest np. stereotyp cwaniaczka z Galicji, który sprowadził się na Śląsk, żeby paść się naszym kosztem (przykład: link to upload.wikimedia.org), a ksenofobiczne żarty z Kaniowa czy Bestwiny są na porządku dziennym.
@Awal Biały
Istota problemu tkwi w logistyce tego informowania ludności cywilnej – dokonywali go (w Teodozji i Noworosyjsku) oficerowie dobijający do brzegu łodziami wysłanymi z okrętów [1]. Taka łódź była chyba jednak bardziej statkiem niż okrętem (okręcikiem?)
A gdyby w tej samej łodzi siedział pododdział abordażowy/desantowy? Albo gdyby wasza matka staruszka, siedziała tam z tyłu? Uzbrojona w rakietotorpedy protonowe XVIII generacji?
@Galicja a Królestwo
Koniec XIX i początek XX wieku to był jednak okres dynamicznego rozwoju gospodarczego Królestwa, co prawda wyspowego, ale jednak Łódź, Warszawa, Zagłębie Dąbrowskie, Częstochowa, dolina Kamiennej stawały się ważnymi ośrodkami przemysłowymi.
Galicję ten rozwój omijał. Wyjątkiem był chwilowy boom na przemysł naftowy, no i przemysł włókienniczy w Białej, ciążącej jednak ku Śląskowi Cieszyńskiemu. Poważniejsze uprzemysłowienie nastąpiło tu dopiero w erze COP i jeszcze później.
Oraz: Galicja też miała swoje Polesia (Huculszczyzna!).
Ojej ale się narobiło, niestety odpisać mogę dopiero teraz.
Delikatna uwag o okrętach wynikała z tego że tego rajdu dokonano na jednostkach pływających będących w służbie flot wojennych, dowodzonych przez oficerów marynarki (to odróżnia wszak od choćby korsarstwa czy innych zjawisk mowa wszak o XX wieku). By dodać zamieszania, owszem zdarzają się statki uzbrojone – choćby jednostki pływające służb granicznych (o ile nie są to formacje wojskowe jak kiedyś w Polsce czy obecnie w USA) zwane statkami w służbie państwowej.
A wracając do Awalowego pytania – admiralnie, łodzie czy kutry wszelkiej maści, niezależnie od ich wielkości czy tego czy są przynależne do wiekszego okrętu czy działają samodzielnie, prawnie traktowane są tak jak „duże” okręty, nie muszą nawet należeć do Marynarki Wojennej – ot żeby daleko nie szukać, w Polsce mieliśmy kiedyś małą inbę pod hasłem „komandosom na ich łodziach nie wolno podnosić bandery MW bo nie są częścią MW” aczkolwiek miało to tylko znaczenie, nazwijmy to wewnętrzne. Ale dla zainteresowanych istotne 😉
@sfrustrowany_adiunkt
link to i.pinimg.com
(po czym zaczną się spory o statkokrętowość kół ratunkowych i kapoków)
@sfrustrowany adiunkt, Gammon No.82
Proszę zatem: „notabene jak dziwnie brzmią informacje o tym, że oficerowie wysłani na brzeg łodziami okrętowymi uprzedzali ludność niebronionych rosyjskich portów o planowanym bombardowaniu”
@Awal Biały
Wydaje mi się, że jest tak:
Jeśli chodzi o semantykę, uć to nie jest statek ani okręt, tylko uć.
Jeśli chodzi o prawo, to się nie znam. Możliwe, że w tym dziwacznym kontekście „statek” / „okręt” to określenia zarezerwowane dla pływadeł wymienionych w jakimś formalnym rejestrze. Małe pływadło może być w takim rejestrze (kutrów rybackich, ścigaczy torpedowych, dozorowców MW lub straży granicznej) albo nie być w żadnym. Uć (kajak, rower wodny, prom rzeczny, itp.) stanowią część sił zbrojnych, jeśli są uzbrojone lub zasiedlone wojskiem. Rozkminy „statek” czy „okręt” są tu (chyba) nieważne i nie na temat.
@sheik
„I to się do tych wszystkich tamtejszych pogromów na Żydach ma jak? Pozytywna korelacja?”
Miały różne mechanizmy, ale wspólnym elementem jest to, że inspirowała je obca armia, okupująca Lwów. Nie było ani jednego spontanicznie-oddolnego, że „poszła plotka o ukrywaniu dzieci w piwnicy”.
@mbied
„Ale, cóż, czterdziestonastolatek ma inne gusta niż nastolatek bezprzedrostkowy (przynajmniej w moim przypadku tak to działa).”
Masz rację, powienienem zrobić drugie podejście. Ja na przykład podczas lekturowego podejścia do „Moralności pani Dulskiej” uważałem Zbyszka za fajnego gościa, z którym chętnie bym poszedł na lumpkę. Dziś uważam go za skurwiesyna, któremu rękę bym przestał podawać, gdybym się dowiedział o tej aferze (tak jak zerwałem relację z kilkoma Przemocowymi Lowelasami).
@Gammon
„Uć (kajak, rower wodny, prom rzeczny, itp.) stanowią część sił zbrojnych, jeśli są uzbrojone”
A bajdarka z uzbrojonym eskimosem na pokładzie? Właściwie to w środku, bo się w kajaku siedzi pod pokładem. Pomijam tutaj fakt, że eskimos z kajakiem tworzy jedność (można powiedzieć, że związek Polaka z samochodem jest zwulgaryzowaną wersją związku eskimosa z jego kajakiem).
„Rozkminy „statek” czy „okręt” są tu (chyba) nieważne i nie na temat.”
Słusznie. Tak samo jak rozkmina czy wybierając baksztag ciągniemy za sznurek, linę, szot czy fał nie ma absolutnie żadnego znaczenia, liczy się efekt.
@self
Niedobrze ze mną. Napisałem Polak z wielkiej, a Eskimos z małej.
@Gammon. No.82
„Rozkminy „statek” czy „okręt” są tu (chyba) nieważne i nie na temat.”
Dlatego napisałem „łódź okrętowa”.
@WO
„Miały różne mechanizmy, ale wspólnym elementem jest to, że inspirowała je obca armia, okupująca Lwów.”
Chyba trochę idealizujesz Lwów i przez kontrast demonizujesz Kraków. Słynna epopeja Orląt Lwowskich wzięła się przecież z tego, że polska elita miasta była wzorcowo skłócona wewnętrznie i pozwoliła się zaskoczyć Ukraińskiej Armii Halickiej. Z kolei Kraków to też np. krakowska szkoła gastrologiczna (Edward Korczyński, Walery Jaworski i Antonie Gluziński), która zapisała się kilkoma pionierskimi terapiami w historii medycyny [1].
[1] link to khm.cm-uj.krakow.pl
@awal
„Chyba trochę idealizujesz Lwów i przez kontrast demonizujesz Kraków.”
Raczej odwrotnie, ale możliwe, że masz rację. Po prostu na marginesie riserczowania tematów okołolemowskich uderzyło mnie, jak dużo w memuarystyce czy epistolografii tekstów takich jak:
Co do mnie, w Krakowie znajdę parę osób, z którymi potrafię żyć, ale bardzo on mi się nie uśmiecha z powodu swojej dusznej, pańsko-klerykalnej atmosfery. Źle jest, jeśli w jakiejś społeczności jest więcej Kościoła niż Chrystusa i więcej obserwancji niźli chrześcijaństwa, a w Krakowie tak jest, tego rodzaju pieczęć wyciśnięta została na umysłach [Henryk Sienkiewicz, 1898]
No przecież to jest esencja tego dziwiszo-zollo-wojtyło-maleszko-gowinowego konserwatyzmu!
@bartolpoartol
„Niedobrze ze mną. Napisałem Polak z wielkiej, a Eskimos z małej.”
Luz, ważne aby z wielkiej pisać o Inuitach, Jugytach i Aleutach kryjących się pod tym raczej nieszczęśliwym terminem (znaczącym „zjadacz surowego mięsa” w językach ich sąsiadów i pomijającym faktyczne różnice etniczne).
Re: okręt, statek, uć, kajak etc.
Chyba skapituluję.
@WO
„No przecież to jest esencja…”
Z kolei o Lwowie w początkach XIX wieku pisano: „Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak się człowiek we Lwowie nudzić musi. Nie można tu nic skorzystać ze względu na naukę. Wielu ludzi poczciwych znalazłem, ale ani jednego wykształconego. Gromada suchych figur perorujących sofizmatami” (Stanisław Chołoniewski cytowany w S. Wasylewski, „Historie lwowskie”). Cezurą było chyba powstanie krakowskie w 1846 r. (do którego lwowianie nie dołączyli). Austriacy zaczęli stawiać na Lwów jako na „bezpieczniejszy” ośrodek miejski Galicji i byli również akuszerami zerwania z przykościółkowością, sekularyzując zakony kontemplacyjne i lokalizując uniwersytet, teatr itd. w ich dawnych budynkach. Według mnie dał się w tym nagle awansowanym Lwowie wyczuć wyraźny rys „boom town” znany np. z Lipska czy Chicago: nuworyszostwo i blagę. Na co jako social climber patrzę ze zrozumieniem.
@Gammon Np. 82
„Chyba skapituluję.”
Pierwsza w historii kapitulacja przed łodzią z poselstwem humanitarnym.
@Awal Biały
„nazywa się: trudno”
@awal
„Z kolei o Lwowie w początkach XIX wieku pisano:”
No jak się cofniemy do Rusi Czerwonej, będzie jeszcze inaczej. Cała „demokracja galicyjska” to przecież fenomen drugiej połowy XIX wieku, uboczny skutek wielkiego kompromisu konstytucyjnego.
„wyraźny rys „boom town” znany np. z Lipska czy Chicago: nuworyszostwo i blagę. Na co jako social climber patrzę ze zrozumieniem.”
A ja jako warsiawiak – z odruchową autoidentyfikacją. Krakowa nie lubię przecież właśnie głownie za te dynastie.
@wo
„Kraków był stolicą dewocji, zacofania, obskurantyzmu, zapatrzenia w przeszłość (…) Lwów był stolicą racjonalizmu, laicyzmu, postępu, przyszłości”
Ciekawym, jak to się ma do dzisiejszej sytuacji w Polsce. Bo mam wrażenie, że tzw. „Kresy Zachodnie” zaludnione po 1945 są obecnie stolicą racjonalizmu i postępu (szczególnie Wrocław, zresztą zasiedlony repatriantami m.in. ze Lwowa, pełni dziś rolę modelowego „fajnego” miasta). A im dalej na wschód, tym więcej kremówek – porównajmy sobie Ziemie Odzyskane do Ściany Wschodniej, to dwa różne światy.
@wo „inspirowała je obca armia, okupująca Lwów”
W 1918 masz na myśli polską armię?
Fragment wywiadu z G.Gaudenen w Polityce:
„- W samym centrum przy rynku był jubilerski sklep Zippera. Kusił.
– Bo słynny na całą Galicję. Mityczny sezam. Żaluzje były solidne, żelazne. Żołnierze por. Abrahama zaczęli od wysadzenia ich granatami. Sklep zresztą działał i potem, przez całą II RP. Był wyłącznym importerem zegarków Longines. Na stronie Longinesa znalazłem niedawno informację, że współpraca z firmą Zipper ustała w 1940 r. Chłodna szwajcarska precyzja. Ani słowa o powodach.
– Potem szło łatwo: żołnierze, a za nimi tłum, idą od sklepu do sklepu, wchodzą do mieszkań w dzielnicy żydowskiej.
– 50 spalonych domów, 500 sklepów. 50, może 150 ofiar śmiertelnych. 50 to liczba minimalna, tak podaje sędzia Sądu Najwyższego Zygmunt Rymowicz, który przewodniczył polskiej komisji rządowej badającej sprawę. Jego raporty i zawodowa rzetelność robią niesłychane wrażenie. Inne źródła wymieniają większą liczbę 70, a nawet 150 ofiar śmiertelnych. Tu pojawiają się dyskusje metodologiczne: kogo uznać za ofiarę pogromu?
– Maurycy Baczes mówi o paniach „w eleganckich płaszczach, w kapeluszach i rękawiczkach”.
– Przychodziły na pogrom ze służącymi. Kobiecie z pewnych sfer nie wypada samej nosić zakupów ani tego, co udało się zrabować. Parasolka i torebka: tylko to może mieć w ręku ówczesna elegancka kobieta z lepszej sfery.
– Przypomina mi się rozmowa z red. Niklasem Frankiem, synem nazistowskiego zbrodniarza Hansa Franka. Wspominał mi, że mama lubiła jeździć autem do krakowskiego getta, gdzie mogła tanio kupić futro.
– Kupiła, choć mogła zabrać! Też dbałość o formy w uprawianym zdziczeniu – trzeba zachowywać się elegancko. Chyba to jednak ona dyktowała cenę. Ja opisuję jedną z lwowskich dam, która pogania żołnierza. Każe wynieść ze sklepu więcej sukien. I ma uważać, co bierze, bo jedna jest podarta.”
@wo
„Ten suchar już tutaj raz poleciał, więc wreszcie się wkurzę i przypomnę, że to była golicja na tle reszty Przedlitawii – a nie na tle pozostałych zaborów, czyli powiedzmy Polesia czy Podlasia. Rodzina Paula Barana pochodziła z biedniejszego rejonu niż rodzina Stanisława Lema.”
Wspominajęc biedę w Galicji – miałem na myśli opisy pochodzące od Stanisława Sczepanowskiego (Nędza Galicyi w cyfrach i program energicznego rozwoju gospodarstwa krajowego 1888 link to pbc.biaman.pl)
Jana Szewczuka („Kronika klęsk elementarnychw Galicji w latach 1772-1848”
link to sanockabibliotekacyfrowa.pl)
Bronisława Łozińskiego („Szkice z historii Galicji w XIX wieku” link to rcin.org.pl)
Analizy porównawczej z biedą na Polesiu nie prowadziłem, przyznaję się może nie tyle dla uniknięcia perspektywy udziału w banowaniu (zwłaszcza pasywnego), co dla przez szacunek do mistrzów metodologii takiego porównania: (Monty Python „We were so poor” link to youtube.com)
@janekr
„W końcu Lwów dał światu Szkołę Matematyczną i Lema, a Kraków dał Polsce (ale nie światu!) kilku niezłych malarzy, paru poetów i… Boya-Żeleńskiego.”
tak na szybko to przychodzi mi na myśl tylko Olszewski, Wróblewski, – pierwsi skroplili tlen, azot, zestalili CO2 (może tu by szukać polskiego wkładu w disco?) Smoluchowski – fizyka statystyczna.
Ale nie czarujmy się – w 1900 roku Kraków był dwukrotnie mniejszy od Lwowa i prawie dziesięciokrotnie mniejszy od Warszawy. Nie ta liga po prostu.
Ale jeśli chodzi o bycie stolicą „dewocji, zacofania, obskurantyzmu, zapatrzenia w przeszłość” to Kraków dzielnie trwa w tradycji smogu intelektualnego …
@sheik
„W 1918 masz na myśli polską armię?”
Miałem na myśli „pozalwowską”.
Jeżeli chodzi o cytaty, to desperacko brakuje mi jednego: „ Niedawny jest ten czas, kiedy Franciszek Józef Pierwszy „wydobył miecz” na małą Serbię, „albowiem wszystko przewidział”. Nie przewidział tego jednego, iż następca jego zostanie sam jeden wśród swych „ukochanych ludów”, błazeński fircyk, którego wyprą się nietylko wszyscy wielojęzyczni poddani, lecz właśni jego niemieccy rodacy. Morze wylanej ludzkiej krwi, powiew zarazy, głód, zniszczenie wszystkiego, cokolwiek w ciągu lat dźwignęła praca człowieka, — oto rezultat, jakiego nie przewidział był stary obłudnik i egoista, zamaskowany despota, którego „apostolskie” rządy pozwalały wywieszać i wytępić pół Serbii, rzucić w grób pół Bośni, a połowę „Galicyi” zastawić taką ilością szubienic, iż zaiste, stary oprawca Wilna, „Wieszatiel”, zakryłby z trwogi przed tym widokiem krwawemi dłońmi oblicze.”
(Stefan Żeromski, „Początek świata pracy”)
Ojej, co za smutna wiadomość 🙁 Też byłem fanem jej złośliwych komentarzy tu i tekstów w innych miejscach.
@bartolpartol
„w załodze regatowej nie istnieje problem tłumaczenia komuś co ma ciągnąć, bo po prostu ten ktoś to wie.”
Oczywiście, że w załodze regatowej problem tłumaczenia nie istnieje, bo jak się powie: „Podbierz lekko topenantę”, to każdy wie, o czym mowa. Przy prostych manewrach w ogóle mówi się mało, może poza zasygnalizowaniem manewru („i zwrot”), ale czasami jednak więcej, bo dowodzi jedna osoba i nie jest tak, że reszta czyta jej w myślach i zawsze magicznie wie, co zamierza. Nie mam pojęcia, jak używanie słowa „sznurek” na określenie wszystkich sznurków miałoby cokolwiek ułatwiać, w całym swoim życiu, regatowym czy innym, nie spotkałam też nikogo, kto upierałby się nazywać kierownicą – nadal nie wiem co, rumpel? – bo tak mu wygodniej.
@Gammon No.82
„Możliwe, że w tym dziwacznym kontekście „statek” / „okręt” to określenia zarezerwowane dla pływadeł wymienionych w jakimś formalnym rejestrze.”
Kodeks morski (z dn. 18 września 2001 r.): „Art. 2. § 1. Statkiem morskim jest każde urządzenie pływające przeznaczone lub używane do żeglugi morskiej”. Załącznik do konwencji Międzynarodowe Przepisy o Zapobieganiu Zderzeniom na Morzu, Część A, Prawidło 1, stwierdza, że: „wyraz „statek” obejmuje wszelkiego rodzaju urządzenia pływające inne niż wodnosamoloty na wodzie, które są używane lub mogą być użyte jako środek transportu na wodzie”. Czyli w świetle obu dokumentów każdy okręt wojenny to jednocześnie statek (a odwrotnie niekoniecznie, choć pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że wg k.m. „Art. 23 § 1. Statek stanowiący polską własność podlega obowiązkowi wpisu do polskiego rejestru OKRĘTOWEGO”…).
@krystyna.ch
A więc materacyk dymany niekiedy bywa statkiem (w każdym razie w sensie używanym w k.m.). I dryfująca boja sonarowa też, i chyba nawet butelka z listem nadanym przez Robinsona C. – tyle że statkiem bezzałogowym.
Na domiar złego specjaliści od budowy statków chyba kończą kierunek: budownictwo okrętowe.
Wiedziałem, że ta dyskusja pójdzie w jakimś niebezpiecznym kierunku.
@krystyna
„bo jak się powie: „Podbierz lekko topenantę”, to każdy wie, o czym mowa”
No przecież nikt tak nie mówi. Może na Mazurach lub Zegrzyńskim, ale nie wiem, bo tam nie pływałem. Mówi się „podciągnij wyżej bom”. A poza tym nie wiem co ma topenanta do żeglarstwa regtowego, bo tego czegoś używa się tylko i wyłącznie przy zrzuconym grocie na większych łódkach (jak łódka ma bezana, to również bezana to dotyczy), a nie do ustawiania żagli. Chyba, że w Was w Warszawie używa się topenanty inaczej.
„Przy prostych manewrach w ogóle mówi się mało, może poza zasygnalizowaniem manewru („i zwrot”)”
Często na sygnalizowanie manewru nie ma czasu, mówi się „zwrot” i wszyscy wiedzą, że mają sekundy na wykonanie swoich czynności. I wszyscy doskonale wiedzą co mają robić, bo to jest element treningu. Zresztą wołanie „przygotować się do zwrotu” gdy słyszy to konkurent płynący kilka metrów obok ma mało sensu, bo zdradza zamiary.
„ale czasami jednak więcej, bo dowodzi jedna osoba i nie jest tak, że reszta czyta jej w myślach i zawsze magicznie wie, co zamierza.”
Załoga obserwuje i wie co się dzieje. Duża część sukcesu w regatach, to zgrana, dobrze wytrenowana załoga rozumiejąca sternika/skippera bez zbędnych słów.
„Nie mam pojęcia, jak używanie słowa „sznurek” na określenie wszystkich sznurków miałoby cokolwiek ułatwiać, w całym swoim życiu, regatowym czy innym, nie spotkałam też nikogo, kto upierałby się nazywać kierownicą – nadal nie wiem co, rumpel? – bo tak mu wygodniej.”
Ach ci warszawiacy! Przecież tu chodzi tylko i wyłącznie o nonszalancję! Jesteście gorsi od harcerzy.
Poza tym nie mówi się „wybierz lekko lewy szot genui” (sprawdzić czy nie harcerz), tylko „podbierz genuę” i każdy ogarnięty załogant wie, który sznurek ma pociągnąć. A jak nie jest ogarnięty, to mu nazwa „lewy szot genui” dokłanie nic nie powie. Za to „zielony sznurek w czerwone kropki tam po lewej” powie zdecydowanie więcej (pomijam tutaj fakt, czy będzie wiedział co z nim zrobić).
„nazywać kierownicą – nadal nie wiem co, rumpel?”
No przecież kierownica służy do kierowania. Nie rozumiem z czym masz problem.
@krystyna
„Art. 23 § 1. Statek stanowiący polską własność podlega obowiązkowi wpisu do polskiego rejestru OKRĘTOWEGO”
Holly shit, zawsze mi się wydawało, że tylko do Polskiego Rejestru Statków. A tu faktycznie jest jakiś rejestr okrętów prowadzony przez Izby Morskie.
@gammon
„Wiedziałem, że ta dyskusja pójdzie w jakimś niebezpiecznym kierunku.”
Trzeba było nie zaczynać.
@bartolpartol
„No przecież nikt tak nie mówi.”
W Trójmieście tak mówili wszyscy, których znałam.
„co ma topenanta do żeglarstwa regtowego, bo tego czegoś używa się tylko i wyłącznie przy zrzuconym grocie na większych łódkach”
„Używa się” jej cały czas (bo podtrzymuje końcówkę bomu). A kiedy reguluje się ją podczas żeglowania – wtedy, kiedy chce się pójść jak najostrzej przy słabym wietrze. Najpierw likwiduje się luz na topenancie, a dopiero potem przyciąga bom talią do osi, żeby nie naprężać za bardzo liku tylnego i nie przebrać żagla w górnej części.
„Często na sygnalizowanie manewru nie ma czasu, mówi się „zwrot””
I to jest sygnalizowanie manewru.
„Załoga obserwuje i wie co się dzieje. Duża część sukcesu w regatach, to zgrana, dobrze wytrenowana załoga rozumiejąca sternika/skippera bez zbędnych słów.”
Jak jest zgrana, to jest zgrana, a czasem jest z łapanki w klubie, bo, na przykład, ma się ochotę wziąć udział w regatach o puchar prezydenta, a nikt ze stałego składu akurat w ten weekend nie znalazł czasu.
„Przecież tu chodzi tylko i wyłącznie o nonszalancję!”
Czyli poprzednie komentarze (myląco) sugerowały istnienie jakiejś reguły zamiast incydentalnej sytuacji, gdzie komuś _zdarzało_ się użyć potocznego słowa zamiast żargonu, który tak poza tym bardzo dobrze zna? Oczywiście, że recytowanie: „prawy szoka szot luzuj, lewy foka szot wybieraj” jest dobre tylko przy egzaminie na patent żeglarza, oczywiście, że czasem się mówi: „sklaruj sznurek, wybierz szmatę”. Ale absolutnie nie zgadza się z moim doświadczeniem, że „regatowców waliło jak się formalnie nazywa sznurek”, żeglarze, którzy lubią swoje hobby, a zwłaszcza regatowcy, często tych prawidłowych nazw jednak używają, bo są precyzyjne i po prostu wygodne.
To może teraz o futbolu?
@bartolpartol
Trzeba było nie zaczynać.
Nie zaczynałem. Ani o statkokrętach, ani o sterbombranzlach.
@Kraków
To jeszcze Boy-Żeleński:
Paryż rozkłada się na dwóch brzegach Sekwany, przy czym terminy rive gauche, rive droite budzą pewne pojęciowe i wzrokowe kompleksy. Otóż Kraków, tak geograficznie, jak metaforycznie, był cały – lewym brzegiem. Były tam – niby w Faubourg SaintGermain – stare arystokratyczne pałace. Snuły się po nim – jak w okolicach Saint-Sulpice – kwefy, sutanny i czarne kapelusze. Były poważne mury Akademii, birety i togi; roje młodzieży wysypywały się z uniwersyteckich gmachów. Była i dzielnica artystów, gdzie kwitły sztuki piękne i gdzie, w zaciszach pracowni, uzbrojone w węgiel młode dłonie kopiowały, częściej co prawda gipsowe niż żywe modelki. Były i wąskie uliczki, ciche, cichutkie; i malownicze zakątki, i stare kościoły – to był lewy brzeg, wcale imponujący: nie powstydziłaby się go żadna stolica.
Ale na tym był koniec: gdy na prawym brzegu Sekwany huczy cały nowoczesny, bogaty, ludny, rojny, modny Paryż, na prawym brzegu Wisły były tylko – Dębniki.
Ale co tu wspominać Paryż. Ot, taki Lwów to był szczęściarz! Austria zrobiła go, licho wie za jakie zasługi, stolicą: był siedzibą Sejmu, Wydziału Krajowego, Namiestnictwa, co za tym idzie, skupiał tysiące interesów. Położony w ogromnej połaci kraju, która stanowiła jego dopływ naturalny, w żyznej ziemi podolskiej, miał w dodatku w pobliżu na okrasę – naftę! Toteż Lwów (w porównaniu z Krakowem i na miarę zabiedzonej przez Austrię Galicji) kipiał życiem.
@janekr
A gdzie należy lokalizować Barbarę Ubryk? (tak, wiem, da się samemu sprawdzić na planie).
@janekr:
Jako obecny mieszkaniec (formalnie rzecz biorąc) Dębnik, to sobie wypraszam. O!
Dziwi mnie, że tu są „Dębniki”, bo przecież na drugim brzegu jest Podgórze, owszem, według pewnych kryteriów łączą je z Dębnikami, według innych nie. Podgórze miało być austriacką przeciwwagą dla polskiego Krakow — miastem od nowa wzniesionym w czasach gdy Kraków był wolnym miastem, a Austria zaczynała się po drugiej stronie (prawej, skądinąd…) Wisły. To raczej jest tak, że Podgórze nigdy nie stało się tym, czym stać się miało, niż że nie było zamiarów.
„Podgórze miało być austriacką przeciwwagą dla polskiego Krakow — miastem od nowa wzniesionym w czasach gdy Kraków był wolnym miastem”
Nie „w czasach gdy był wolnym miastem”, tylko po I rozbiorze. Ale zaraz potem był III rozbiór.
@airborell:
Tak, masz rację. Ale po Kongresie Wiedeńskim znowu nabrało znaczenia.
@krystyna
„Używa się” jej cały czas (bo podtrzymuje końcówkę bomu). A kiedy reguluje się ją podczas żeglowania – wtedy, kiedy chce się pójść jak najostrzej przy słabym wietrze. Najpierw likwiduje się luz na topenancie, a dopiero potem przyciąga bom talią do osi, żeby nie naprężać za bardzo liku tylnego i nie przebrać żagla w górnej części.”
O matko.
„Jak jest zgrana, to jest zgrana, a czasem jest z łapanki w klubie, bo, na przykład, ma się ochotę wziąć udział w regatach o puchar prezydenta, a nikt ze stałego składu akurat w ten weekend nie znalazł czasu.”
Tak podejrzewałem. Ja o żeglarstwie wyczynowym, Ty o weekendowych zabawach „regatowców”.
APELUJĘ I PRZESTRZEGAM
czy można lepiej uczcić pamięć Cioteczki niż bezsensownym flejmem rodem z usenetu
Myślę, że powinniśmy jeszcze ciut o linuksie i jabłuszkach.
Już tylko robiąc go w realu, z bratwurstem i berliner kindl
@carstein „Myślę, że powinniśmy jeszcze ciut o linuksie i jabłuszkach.”
28k PLN za MacBooka!? Czy oni całkiem oszaleli? To się nigdy nie zwróci.
@sheik
„28k PLN za MacBooka!? Czy oni całkiem oszaleli? To się nigdy nie zwróci.”
Wśród różnych biznesów, które ciotka robiła po odejściu z mediów, był import przenośnych rzutnikow prezentacyjnych. Aż mi głupio, że w końcu żadnego nie kupiłem – argumentowałem, że gdzie mnie zapraszają na prezentację, tam zwykle jakiś swój już mają. No ale to rzeczywiście przed pandemią narażało mnie na regularne występowanie w dowcipie (używam go już nawet jako sygnału kontrolnego przy kalibrowaniu rzutnika) – „naprawdę jesteś wykładowcą? to powiedz coś po wykladowsku… czy wiedzą państwo jak włączyć ten rzutnik?”).
Pewnie powinienem był kupić. Acz pandemia sprawia, że i tak prezentuję przez teamsy…
@wo
„APELUJĘ I PRZESTRZEGAM”
No dobra, to napiszę tylko krótkie wyjaśnienie, żeby nikogo nie wzbudzać niepotrzebnie. Najwyżej wywalisz.
Weekendowi „regatowcy”. Przepraszam za cudzysłów. Nie chciałem oceniać, tylko rozróżnić. Nie ma nic złego w weekendowym ściganiu się. Ogólnie żeglarstwo fajne jest i każda forma jego uprawiania jest w porządku (poza pływaniem na rympał, ordynarnym chlaniem na pokładzie i zakłócaniem innym spokoju oraz narażaniem innych na niebezpieczeństwo, ale to dotyczy każdej aktywności). Nawet gdy ktoś mówi na ster kierownica. I idzie do sklepu żeglarskiego po sznurek.
Swoją drogą mówię, że „gram na trąbie”. I przynajmniej wiadomo, że trąbię. A jak powiem, że „gram na kornecie” to muszę tłumaczyć co to za instrument. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że „gram na trąbce” i byłoby jasne, bo dla większości to jeden pies, ale to jednak nieprawda, pomimo dużych podobieństw.
@pak4: po Kongresie Wiedeńskim zaborcy z jednej strony i tak mieli dużą kontrolę nad Rzeczpospolitą Krakowską, z drugiej – liczyli że prędzej czy później (raczej prędzej) uda im się ją połknąć. Inwestowanie w Podgórze w tym kontekście specjalnie nie rokowało.
@bartol
…mówię, że „gram na trąbie”…
Mam kumpla, który gra na wiośle, czyli gitarza. Ma ich w domu cały zestaw, ba, nawet oddzielny pokój muzyczny. Kiedyś mnie instruował. Patrz, mówi, ta jest do bluesa, i coś tam zagrał. A ta do hiszpańskich rytmów, i dawaj jakieś pasodoble. A teraz patrz, ta od bluesa, nie brzmi jak powinna przy pasodoble, prawda?
Hm, nie słyszę różnicy.
Dostał palpitacji i powiedział, że głuchy jestem.
No właśnie. Dla większości to jeden pies.
To samo na jachcie. Ja akurat liznąłem żeglarstwa w szczecińskim HOMie(niestety nie złapałem bakcyla i teraz trochę żałuję)i szot to jednak linka nie sznurek, ale ale dla mojej z najlepszych żon, wanta to ten sznurek czy też drut,
którego trzeba się trzymać gdy buja, a nie to coś co trzyma maszt w pionie.
Dlatego przychylam się do twojego stwierdzenia. Żeglarstwo fajne jest i już, bez względu jak nazwiemy ten drążek, który trzyma ten mądrala sternik, karząc ciągnąć jakieś sznurki, i nie wiadomo dlaczego utrudnia, nazywając je szotami.
@bartolpartol
A jak powiem, że „gram na kornecie” to
To niektórzy pójdą sprawdzić, na czym nie umiał grać Piotr Płaksin, telegrafista.
@Z biegiem lat…
Ci, którzy oglądali, pewnie pamiętają, że w 3 odcinku odbyła się publiczna prelekcja Przybyszewskiego, który ku zgrozie konserwatywnego Krakowa opisał szczegółowo walory Szatana, a ściślej mówiąc jego fallusa.
Gammon No.82 nakłonił mnie do sprawdzenia tej prelekcji. Przejrzałem dzieła Przybyszewskiego, ograniczając się leniwie do dostępnych bez wychodzenia z domu i dalej nie wiem. Pewne fragmenty prelekcji znalazłem tych dziełach, pewnych nie.
Nie wiem więc, czy autorzy scenariusza dysponowali pełniejszym zestawem tekstów Przybyszewskiego, czy inkrustowali prelekcję własną fantazją.
FRIN.
@janekr „publiczna prelekcja Przybyszewskiego, który ku zgrozie konserwatywnego Krakowa opisał szczegółowo walory Szatana, a ściślej mówiąc jego fallusa. (..)Pewne fragmenty prelekcji znalazłem tych dziełach, pewnych nie.”
Może zaczerpnęli z twórczości Micińskiego, który się z Przybyszewskim kumplował? I pochodził wprawdzie z Kongresówki, ale przynajmniej studiował w Krakowie i mógł tam epatować mieszczuchów. Do dziś pamiętam z przypadkiem przejrzanego za nastolatka tomiku jego wizje wtykania narządu w tłustą czarną glebę (i tak bardziej wstrząsnęły mną baśnie 1001 nocy, z ich nieoczekiwanie dosłowną erotyką).
@mw61 „Hm, nie słyszę różnicy.
Dostał palpitacji i powiedział, że głuchy jestem.”
Jeśli coś kogoś kompletnie nie interesuje, to naprawdę _nie widzi_ nawet niby oczywistej różnicy; ostatnio tłumaczylem bardzo ciekawemu świata ośmiolatkowi, czym się różni gitara klasyczna od akustycznej, a ta z kolei od elektrycznej, i nie aż tak łatwo to wytlumaczyć, nawet mając rekwizyty pod ręką. Anegdotka: pewna dobrze znana mi, bardzo ogarnięta i bystra osoba, nie interesując się kompletnie samochodami, rozpoznaje je głównie po brzmieniu silnika. Dlatego na widok drącego się Golfa R potrafi zapytać: to Ferrari?
@mw
„Dostał palpitacji i powiedział, że głuchy jestem.”
Ludziom brakuje luzu niestety.
„Ja akurat liznąłem żeglarstwa w szczecińskim HOMie(niestety nie złapałem bakcyla i teraz trochę żałuję)”
No, gdybym zaczynał u harcerzy do pewnie też bym nie złapał. Harcerze potrafią zniechęcić do wszystkiego. Z życiem włącznie. Pucki HOM, w którym często bywałem przy okazji różnych regat i zgrupowań, zawsze przyprawiał mnie o depresję.
„Żeglarstwo fajne jest i już, bez względu jak nazwiemy ten drążek, który trzyma ten mądrala sternik, karząc ciągnąć jakieś sznurki, i nie wiadomo dlaczego utrudnia, nazywając je szotami.”
Ano. Co nie znaczy, że nie znam tych wszystkich nazw i nie potrafię ich używać (Krystyna chyba jest do mnie uprzedzona i dała się niechcący strollować). Po prostu uważam, że w życiu ważny jest luz i jak ktoś powie sznurek na szot czy inny bras, albo kierownica na ster, to nie ma w tym nic złego.
Ale trymowanie grota topenantą to jakaś masakra jest. Coś z stylu przesuwania wózka grota na zawietrzną i wybieranie szotów na kabestanie, żeby z grota zrobić blachę przy półwietrze (słyszałem o takich artystach). To jakieś metody z I połowy XX wieku, których nikt od dawna nie powinien już uzywać.
@Gammon
„To niektórzy pójdą sprawdzić, na czym nie umiał grać Piotr Płaksin, telegrafista.”
No nie bardzo. Co prawda musiałem sprawdzić kto zacz, ale jak się okazło on nie umiał grać na klarnecie. A to zupełnie inny instrument jednak jest, na którym w dodatku zdecydowanie się nie trąbi.
@bartolpartol „okazało on nie umiał grać na klarnecie. A to zupełnie inny instrument”
Skąd pewność, że akurat na kornecie potrafił grać?
@sheik
„Skąd pewność, że akurat na kornecie potrafił grać?”
A skąd Twoja pewność, że ja mam pewność?
@bartolpartol
Co prawda musiałem sprawdzić kto zacz, ale jak się okazało on nie umiał grać na klarnecie.
Też musiałem sprawdzić, bo w pamięci utkwiło mi „na k-necie”. Chociaż byłem prawie (prawie) pewien, że nie na kornecie.
A to zupełnie inny instrument jednak jest, na którym w dodatku zdecydowanie się nie trąbi.
Wierzę. Nie znam się ani trochę na technice gry na instrumentach dętych (poza harmonijką ustną).
Technikę gry najlepiej opisuje pewien mem z braćmi Golec: „my dmuchamy w te trąby, a one pierdzom”.
@bartolpartol
Nic mnie tak nie odstręczyło od żeglarstwa, które w sumie okazało się być bardzo fajną rozrywką, jak ta cała nadęta terminologia, którą przepełniona była dostępna w latach osiemdziesiątych popularna literatura żeglarska.
@technika grania na trąbie
No więc z trąbami jest tak, że trąba sama z siebie nie gra, w sensie, że się dmucha i jakiś dźwięk się wydobywa (jak to jest np. w harmonijce ustnej lub flecie prostym). Dźwięk generuje się wargami wprowadzając je w odpowiednie wibracje (w przeciwieństwie do wspomnianego klarnetu, gdzie dmuchając wprowadza się w wibracje stosowny element w ustniku). Czyli pierdzi się na wargach mówiąc obrazowo i dosłownie. Ustnik jest po to, żeby stworzyć stabilne środowisko do pierdzenia na wargach. Trąba jest po to, żeby dźwięk wygładzić i wzmocnić. Ogólnie rzecz ujmując trąba jest trudnym instrumentem (wg wielu osób najtrudniejszym), bo wymaga od gracza samodzielnego generowania dźwięku. Nie tylko w odpowiedniej wysokości, ale również dynamice. A te trzy przyciski (czasem 4) to tylko zmiana długości rury, przez którą się dmucha, więc na wargach trzeba umieć wygenerować każdy dźwięk jaki chce się zagrać.
@jesus…
„jak ta cała nadęta terminologia, którą przepełniona była dostępna w latach osiemdziesiątych popularna literatura żeglarska.”
Ach, bo tymi bzdurami przejmują się tylko dęciaki i dziadersi. I harcerze. Jak ktoś nie wie co powiedzieć, to rzuca skomplikowaną terminologią mając nadzieję, że zrobi na kimś wrażenie. No wiec na mnie tacy ludzie nie robią wrażenia. Oczywiście trzeba jakoś wytłumaczyć co jest czym i do czego służy, ale na Wielkiego Różowego Yetti, nie każdy idzie od razu na egzamin na sternika. Dużo ważniejsze jest wiedzieć o co w tym chodzi, czyli co zrobić, żeby popłynąć tam gdzie się chce bez strachu w oczach i strat w ludziach. A potem, jak ktoś bardzo musi, to może sobie terminologię przyswoić. Zresztą wiele terminów przyswaja się w sposób naturalny.
Muszę powiedzieć, że czasem mnie bawi jak widzę co ludzie wyprawiają np. dobijając do kei w marinie. Te wszystkie komendy, jakieś dziwne manewry, ustawienia załogi. Łomatko, skąd oni to biorą? Wpływa się, patrzy gdzie jest miejsce i parkuje. Albo rzuca się cumy i odpływa. Żadna filozofia.
@janekr
„na prawym brzegu Wisły były tylko – Dębniki”
Jak pisała poetka: „Jak się to rozniesie po ulicy, to chyba dom sprzedać i wynieść się na Dębniki”. (Moralność pani Dulskiej, akt II, scena XIV, mutacja krakowska, bo, jak wiadomo, były dwie).
@bartolpartol
technika grania na trąbie
Brzmi to jak coś bardzo trudnego. Harmonijka ustna wymaga w najgorszym razie grania długo na wdechu – oczy wyłażą na wierzch i czasem nie bardzo wiadomo, jak i kiedy pozbyć się nadmiaru powietrza z płuc.
@bartol
W sumie to żeglarstwo i muzykowanie są w pełni analogiczne. Żeby grać na instrumencie wystarczy na tyle słuchu żeby powtórzyć melodię i na tyle poczucia rytmu żeby w miarę równo zagrać, do tego opanowanie techniki gry na podstawowym poziomie i już. W dzisiejszych czasach nie musisz znać zapisu nutowego ani nawet tabulatury czytać bo są tutoriale na yt nuta po nucie jak grać jakiś kawałek, ja już parę osób oszukałem że umiem grać na klawiszach bo sobie przyswoiłem Imagine z takiego filmiku. Niestety jak w każdej dziedzinie życia znajdziesz też snobów którzy zasypią cię terminologią analizując Wlazł kotek na płotek, oraz również znajdziesz szurów udowadniających ci że np. tylko strojenie wszystkiego do 432hz ma sens bo od 440 się głuchnie i dostaje raka.
Jak to drzewiej mawiano na tym blogu: każdemu jego porno.
@gammon
Z dęciakami też trzeba kontrolować oddech i ztcp są jakieś techniki oddechowe żeby grać naprawdę długie dźwięki, może mają też zastosowanie przy harmonijce? Tylko trzeba uważać bo ja raz widziałem jak znajomy saksofonista zleciał ze sceny grając taki niekończący się dźwięk aż mu w oczach pociemniało.
@Havermeyer
„do tego opanowanie techniki gry na podstawowym poziomie i już”
Co na trąbce zajmuje jakieś 2 lata.
„są jakieś techniki oddechowe żeby grać naprawdę długie dźwięki”
Oddech cyrkulacyjny, czy jak to tam się zwie, ale nie wiem, czy to się nadaje do długich wdechów.
@Havermeyer, bartolpartol
Są sposoby szybkiego nabrania powietrza, żeby je potem względnie powoli wydychać, bo bez tego nie dałoby się m.in. śpiewać oper i oratoriów (i nurkować też trudno). Ale dotychczas nie znalazłem nic na temat, jak robić, żeby było odwrotnie – długi wdech i szybkie pozbywanie się powietrza zanim człowiekowi płuca wybuchną. W prostych samouczkach harmonijkowych jakoś to w ogóle nie było wyjaśniane, a sam nie szukałem zbyt intensywnie.
@Gammon No.82
„szybkie pozbywanie się powietrza”
może też trochę kwestia kompozycji / dobierania dźwięków w improwizacji – w strategicznych momentach ostro zaatakowana subdominanta 😉 (bo zakładam, że mówimy o technice crossharp).
Natomiast jeśli chodzi o akordeon…
@bartolpartol
Wybrałeś pan sobie trudny instrument to masz. Przygodę z żaglami większość ludzi zaczyna jednak od jakiejś omegi a nie że od razu prowadzimy solo morski katamaran.
Ja ostatnio po latach grania przesiadłem się na bezprogowy bas i ciągle muszę patrzeć co robi lewa ręka bo nagle ten milimetr czy dwa robią dużą różnicę która często aż boli. Za to mając minimalną koordynację ruchową można już coś wyplumkać na klawiszach czy cymbałkach, albo nauczyć się tych 3 akordów na gitarę czy ukulele i nie musisz wiedzieć gdzie gitara ma mostek a gdzie siodełko żeby się dobrze bawić. Możesz nawet połączyć to z tym drugim hobby, wyjąc o hiszpańskich dziewczynach o 3 w nocy na przystani w Mamerkach. 😉
A co do circular breathing to polecam tego allegrowicza:
link to youtu.be
@Gammon
„Ale dotychczas nie znalazłem nic na temat, jak robić, żeby było odwrotnie – długi wdech i szybkie pozbywanie się powietrza zanim człowiekowi płuca wybuchną.”
No patrz, wygląda na to, że da się: link to youtube.com, ale chyba najpierw trzeba się nauczyć standardowo, a potem zrobić odwrotnie, o ile dobrze zrozumiałem.
@sheik
„Natomiast jeśli chodzi o akordeon…”
… to ręce bolą od oddychania.
@sheik
…Natomiast jeśli chodzi o akordeon…
Ee tam, czepiasz się to bardzo ciekawe. W życiu nie wiedziałem, że na trąbce się pierdzi a nie dmucha, a skoro gospodarza nie wycina, to pewnie też jest tym faktem zdumiony.
A na marginesie. Czytając wpisy naszych blogaskowych przyjaciół, dochodzę do wniosku, że można można by tu zmontować całkiem mocną ekipę ekspercką od wszystkiego.
…natomiast jesli chodzi o akordeon, to jest to instrument ludzi dobrze wychowanych, gdyż, jak zauważył Martyn Jacques z The Tiger Lillies, „a gentleman is a man who can play accordion, but doesn’t”
@Havermayer „A co do circular breathing to polecam tego allegrowicza”
Przede wszystkim Colin Stetson! On chyba oddycha stopami. link to youtu.be
@sheik
…akordeon, to jest to instrument ludzi dobrze wychowanych…
Sorry, nie zajarzyłem intencji. Myślałem, że ironizujesz.
@mw61
„Czytając wpisy naszych blogaskowych przyjaciół, dochodzę do wniosku, że można można by tu zmontować całkiem mocną ekipę ekspercką od wszystkiego”
Specjalistyczna terminologia żeglarska, akordeony i pierdzenie na trąbce. Fascynujące. To może teraz coś o Lewandowskim?
@mw61 „Sorry, nie zajarzyłem intencji. Myślałem, że ironizujesz”
Intencje me czyste, zawsze dopuszcząjace możliwość robienia sobie tzw. jaj.
Oczywiście sam znam porządnego człowieka grającego na akordeonie, no judging.
No dobra. DOSYĆ TEGO. Futbolem już za bardzo gardzę.
@wo
„Futbolem już za bardzo gardzę.”
No to ban dla mnfa i kontynuujemy klasyczne stypowe rozmowy.
To wreszcie zrozumiałem czemu swego czasu znajomi z Argentyny twierdzili że trumpero to po ichniemu pierdzieć (a że nie znam języka cervantesa to nijak nie mogłem tego zweryfikować) i bardzo ich cieszyło to że amerykański prezydent nazywa się Trump.
Trumpero to byłby rzeczownik, jak embercadero. Pierdzieć to tirarse los pedos, pedorrear. Czasownik trumpear google zna wyłącznie jako neologismo związane z byłym prezydentem USA. Być może to coś po argentyńsku, ale nawet wtedy powinno dać się wyszukać.
Ewentualnie, la trampa – pułapka? Trampear – oszukiwać?
Mogłem niedokładnie zrozumieć bo było to w warunkach knajpianych. Generalnie chodziło o użycie tego samego czasownika na trąbienie trąbą (trumpero to nie czasem jakiś rodzaj traby?) i wydawanie dźwięków drugim końcem. Plus zbieżność z nazwiskiem.
@Kraków jeszcze:
Dla Krakowa pechowy był XVII wiek. Nie dość, że Szwedzi to jeszcze epidemia za epidemią. Zmarło więcej osób niż mieszkało, czyli ktoś musiał ciągle przyjeżdżać by zamieszkać. (Owszem, Szwedzi i epidemie wówczas całą Polskę niszczyli, ale przynajmniej jeśli chodzi o epidemie, to Kraków był mistrzem klasyfikacji na najbardziej mordercze miasto Rzeczpospolitej.)
Generalnie, po Szwedach i epidemii padł system wodociągów i zmieniła się struktura społeczna. Przed, królować mieli kupcy, rzemieślnicy i ewentualnie żacy z profesorami. Po: arystokracja, która chciała mieć w tak prestiżowym miejscu swoje pałace. A jeśli po wodę i tak posyła się służącego, to po co naprawa wodociągów, na ten przykład?
I miasto żywe zamieniło się w miasto skamieniałość. Aż do XX wieku.
@mw.61
„Czytając wpisy naszych blogaskowych przyjaciół, dochodzę do wniosku, że można można by tu zmontować całkiem mocną ekipę ekspercką od wszystkiego.”
Taki, powiedzmy, Think Tank? Można by go nazwać, na ten przykład Dyskurs-Kultura-Nauka…
@Terry…
„Chyba jesteś tu nowy.”
Chyba nie, bo coś tę ksywę kojarzę. Ale zdecydowanie wacław to taki podpity wujuaszek, który na stypie próbuje rozbawić towarzystwo prostackimi dowcipasami.
Egzaktli. Zakończmy więc na tym interakcję, proszę.
@WO
„W drugiej połowie XIX wieku Galicja była jednym z najdemokratyczniejszych państw Europy. Formalnie była niepodległa, ale połączona z Austro-Węgrami unią personalną.”
Korekta obywatelska: Galicja w drugiej połowie XIX wieku nawet formalnie nie była niepodległa. Była, tak jak np. Czechy, częścią Przedlitawii i wysyłała reprezentację parlamentarną do Wiednia. Był jeden parlament, jeden premier, jednolita administracja etc. Galicja miała w ramach Przedlitawii autonomię, własny Sejm Krajowy, autonomiczną administrację obok tej centralnej etc., ale była integralną częścią „Królestw i Krajów reprezentowanych w Radzie Państwa”.
Unią personalną nie można nazwać nawet relacji między Austrią a Węgrami, a co do dopiero między Galicją a Wiedniem.
To jest nieprawdopodobnie smutna i przykra wiadomość. Johanna – którą znam wyłącznie z wirtualnej persony, tutaj, na forum GW, blogów i w końcu fejsa – była osobą jedyną w swoim rodzaju, uosobieniem życia, wiedzy, zrozumienia i ironicznego podejścia do świata; kimś tak bardzo z innego świata niż nadwiślański zaścianek, a zarazem kimś tak bardzo stąd. Już chyba wszystko było wyżej powiedziane, ja tylko dorzucę do zbioru Haasankaliów Cioteczki recenzje knajp z Zomato (wtedy to chyba jeszcze byli gastronauci.pl) – nadal łatwo googlalne.