Emblematyczny TAAKS AVOYD

Kiedyś nudziłem się na dyżurze i szukałem w archiwum „Gazety Wyborczej” najstarszego tekstu zapowiadającego rychłe bankructwo Szwecji. Wydaje mi się, że jest to tekst Piotra Cegielskiego „Kryzys po szwedzku” z 30.10.1990 – sama „Gazeta” istniała wtedy od niedawna.

Przeciętny Polak miał wtedy infantylne wyobrażenie kapitalizmu, bo w czasach PRL trudno było wyjechać. A nawet jak ktoś wyjechał, to tyle tam z tego rozumiał, co w „Misiu” („my money, w wasz bank, fersztejen?” „dlaczego nie fersztejen? my wszystko fersztejen!”).

W to wyobrażenie wpisywała się niejasna świadomość, że Szwecja próbowała połączyć kapitalizm z socjalizmem. Skoro zaś socjalizm zawsze musi się skończyć katastrofą (za to wówczas przeciętny polski inteligent dałby się pokroić!), Szwecja też zaraz upadnie.

Skandynawia rzeczywiście przeżywała wtedy kryzys gospodarczy, podobnie jak cały świat. Media najbardziej lubią publikować to, co potwierdza stereotypy, wolały więc pisać o kryzysie w Szwecji niż, powiedzmy, w Nowej Zelandii – umacniając tym stereotyp (itd.). Ten sam mechanizm działał parę lat temu z uchodźcami.

Dziś podróżować po Europie jest łatwiej, przybywa więc ludzi – zwłaszcza młodych – którzy już wiedzą, że lepiej upadać jak Szwecja, niż rozkwitać jak Polska. A co więcej, że wiele innych państw ma podobne rozwiązania ustrojowe (oraz równie dobre thrillery nordyckie).

To najprostsze wyjaśnienie, dlaczego młode pokolenie Polaków – zwłaszcza wykształconych, znających języki, podróżujących – skręciło w lewo. Żaden gazetowy tekst ich nie przekona, że w Finlandii źle się żyje, bo byli i widzieli.

Są jednak ludzie, dla których czas się zatrzymał na początku lat 90. I oni w kółko od 30 lat piszą ten sam tekst o nieuchronnym upadku socjalizmu, tak jak ich poprzednicy całe życie pisali tekst o nieuchronnym triumfie socjalizmu.

Inspiracją do tej notki jest tekst „Socjalizm szkodzi w każdym wieku” Janusza A. Majcherka, ale przykładów można przytoczyć multum. Trudno jednak przebić pierwsze zdanie: „Główny problem z młodą polską lewicą wynika stąd, że jest młoda, zatem jej eksponenci nie pamiętają realnego socjalizmu”.

Ja jestem stara lewica, więc pamiętam zbowidowskich dziadków, którzy przychodzili na szkolne apele, by wspominać, jak ciężko było za sanacji. Słuchałem ich z tym samym szyderczym uśmiechem, z jakim dziś młodzież słucha dziadków neoliberalnych.

„Lewicowi aktywiści wskazują na ogół Skandynawię, ze szczególną atencją dla Szwecji” – pisze Majcherek. To nieprawda, obsesję na punkcie tego kraju mają właśnie neoliberałowie, bo tutaj przynajmniej mogą powtórzyć kilka tych samych sloganów, co zwykle (o Islandii czy Finlandii nie mają już do powiedzenia nic, nie rozumieją nawet geograficznego zniuansowania, za sprawą którego wolimy mowić o krajach „nordyckich” niż „skandynawskich”).

Majcherkowi nawet się jednak nie chce sięgać po te slogany. Dosłownie CAŁA jego argumentacja przeciw modelowi nordyckiemu sprowadza się do tego, że „założyciel i główny udziałowiec emblematycznego dla szwedzkiej gospodarki koncernu IKEA miliarder Ingvar Kamprad” nie płacił podatków.

Wnioskuje z tego, że lewicy nie uda się dziś budowa modelu nordyckiego, bo biznesmen „kilkoma prostymi czynnościami może przerejestrować swoją firmę i wszelkie zasoby do państwa, gdzie podatki są niższe”, a więc zabraknie środków „koniecznych do sfinansowania socjalistycznych projektów”.

Sprowadzenie podatkowego schematu Kamprada do „kilku prostych czynności” obraża jego księgowych. Zainteresowanych odsyłam do raportu grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim, wystylizowanego graficznie na instrukcję montażu mebla „TAAKS AVOYD”. To pajęczyna powiązań, w których jedna sekretna fundacja należy do drugiej.

U schyłku życia Kamprad zaczął w końcu płacić podatki, co Majcherek przedstawia jako jego wielkoduszną reakcję na ich obniżenie. W rzeczywistości po prostu władze kilku państw zaczęły mu się dobierać do bioder (stąd m.in. powyższy raport).

Z niejasnych przyczyn Majcherek dodaje do tego Gerarda Depardieu. Pisze, że był „pierwszym uciekinierem”, jakby po nim byli jacyś inni. Ich nazwisk jednak Majcherek oczywiście nie podaje.

W istocie Depardieu miał serię medialnych deklaracji, którym zaprzeczały władze francuskie i belgijskie. Ani obywatelstwa francuskiego nie można się zrzec konferencją prasową, ani nie można tak uzyskać belgijskiej rezydencji podatkowej.

Nie wiadomo, co się w ogóle udało uzyskać Żerardowi Renowiczowi, głównym źródłem informacji jest rosyjska propaganda, zawsze gotowa generować niusy typu „Zachód upada”, żeby na Zachodzie powielali je użyteczni idioci. Nic nie wskazuje, żeby przed czymkolwiek rzeczywiście uciekł. Nadal gra we Francji (a więc ze wsparciem francuskich podatników), ale te wybryki nie przysporzyły mu popularności.

Gdy jeszcze byłem dziennikarzem, rozmawiałem z gwiazdami nordyckiego kina czy literatury, a więc z ludźmi, którzy naprawdę mogą łatwo uciec przed fiskusem. Jo Nesbo przecież równie dobrze mogłby pisać na Bahamach.

Pytałem ich, czemu tego nie robią. Nesbo na przykład odpowiedział, że lubi biegać turystyczno-rekreacyjnie: że czasem przez las, czasem przez miasto, i gdy go nachodzi ochota na skręcenie w jakąś ścieżkę czy uliczkę, nie chce się zastanawiać, czy to bezpieczne. Więc gdzie mu się będzie lepiej biegało?

Czasem dociskałem, cytując klasyczne argumenty polskiej publicystyki. „Nie przeszkadza ci, że pracujesz na utrzymanie emigranckiej wielodzietnej rodziny?” W odpowiedzi słyszałem: „pielęgniarka, która mi w ostatnich chwilach życia będzie wycierać tyłek, będzie pochodziła z takiej rodziny – jesteśmy kwita”.

Lone Scherfig udzieliła mi pamiętnej odpowiedzi na inny wariant tego pytania: „pracujesz na zasiłek dla ludzi, którzy cały dzień piją piwo przed telewizorem”. „To moi dobroczyńcy!” – roześmiała się – „Gdy potrzebuję pieniędzy, kręcę telewizyjną reklamę piwa” (puściła mi swoją reklamę Carls Special, z Madsem Mikkelsenem w roli barmana).

Rzeczywistość pokazuje, że jest akurat odwrotnie, niż to pisze Majcherek. To państwo „kilkoma prostymi czynnościami” może zablokować przekręty takie jak „TAAKS AVOYD”.

Długo nie było do tego woli politycznej, za sprawą bałamutnej ideologii twierdzącej, że „bogactwo skapuje”, więc po co podatki. Ta ideologia wszędzie na świecie jest w odwrocie, dziś wyznaje ją już właściwie tylko kilku smutnych starszych panów nad Wisłą.

Schematy „TAAKS AVOYD” mają swoją cenę. Ten kampradowski możliwy jest tylko gdy firma ma jednego właściciela (nawet nie „głównego udziałowca”), gotowego na względnie ascetyczny styl życia oraz z góry nastawionego, że nie będzie mógł wejść na giełdę (formalnie IKEA nie jest „koncernem”).

„Żaden rozwijający biznes przedsiębiorca nie zapłaci postulowanych przez młodych lewicowców danin na cele publiczne (niektórzy sugerują nawet 70 proc. od dochodów)” – pisze Majcherek, pokazując tym dominujące w Polsce zeszłego stulecia wyobrażenie sobie biznesu jako działalności osoby fizycznej, PPHU Transinterjanusz, bez oddzielenia pieniędzy firmowych od prywatnych.

W praktyce „rozwijający biznes przedsiębiorca” raczej i tak nie będzie sobie wypłacać takich zarobków, żeby wpadać w wysokie progi PIT. Gdy w USA górna stawka sięgała 92%, mało który biznesmen rzeczywiście w nią wpadał – to zachęcało do reinwestowania, a zniechęcało do przejadania.

Kraje nordyckie zazwyczaj przodują we wszyskich rankingach, także tych na łatwość „rozwijania biznesu”. Łatwiej go rozwijać ze świadomością, że porażka nie oznacza katastrofy, bo w NAJGORSZYM wypadku będzie można przyzwoicie żyć na zasiłku. A PIT do tego ma się zwyczajnie nijak.

18 lat temu trójka studentów politechniki w Helsinkach wystartowała w zorganizowanym przez Nokię konkursie na grę na telefony komórkowe. Wygrali i założyli startupa.

Napisali 51 gier, żadna nie odniosła wielkiego sukcesu, ale oni się nie przejmowali. Nie mieli przecież na głowie wielkich kredytów – mieszkali w kraju, w którym mieszkania są komunalne, samochód niepotrzebny, a szpitale, przedszkola i uniwersytety darmowe. Próbowali więc dalej.

Ich pięćdziesiątą drugą grą było „Angry Birds”. I to jest właśnie dla mnie „emblematyczna” firma dla nordyckiej gospodarki.

Tylko że aby zrozumieć, dlaczego startupa z nowych technologii łatwiej założyć w Helsinkach czy w Sztokholmie, niż w Panamie czy na Bahamach, trzeba myśleć w kategoriach XXI wieku. Polscy neoliberalni publicyści mentalnie tkwią w latach 90.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

210 komentarzy

  1. Btw jeśli już się pojawiła ta Nowa Zelandia to mógłby ktoś mi w skrócie opisać jej gospodarkę? Słyszałem, że jest bardziej jak europejska socjaldemokracja.

  2. @WO
    „Skoro zaś socjalizm zawsze musi się skończyć katastrofą (za to wówczas przeciętny polski inteligent dałby się pokroić!)”

    – Mam wrażenie, że przeciętny polski inteligent został przeciętnym polskim inteligentem właśnie dlatego, że ten socjalizm dał mu szansę. Może nie przeciętny, co głośny i zaangażowany politycznie?

    Brak oddzielenia pieniędzy firmowych od prywatnych jest całkiem bieżącym modelem biznesu. Zwłaszcza małego – a małych jest najwięcej. Oczywiście mówimy tylko o oddzieleniu w jedną stronę, bo co długi firmy, to nie ja.

  3. Ta notka to złoto! Niestety nie przeczytają jej liberałowie z dawnego KLD, którzy wejdą raczej na blog Gwiazdowskiego niż Orlińskiego. Tu potrzeba by chyba książki na temat modelu nordyckiego („Skandynawia nie istnieje”?).

    Z tym, że „młodzież skręca na lewo, bo widziała Finlandię”, to byłbym ostrożny – ona póki co poznała raczej Wielką Brytanię i Irlandię niż nordycki socjalizm (a przecież „na wyspach nie ma tyle biurokracji co w Polsce”). Żeby się przekonać co młodzi mają w głowach, od czasu do czasu zaglądam na wykop – jest to bastion korwinizmu, który trzyma się alt-rzeczywistości pazurami. To m.in. stamtąd słyszę teksty że PiS to „katolewica”, która chce „reaktywować PRL, tyle że w wersji pobożnej”. Choć też, mówiąc szczerze, nie jestem pewien, jaki jest tam teraz rozkład wiekowy – być może to wishful thinking, ale wmawiam sobie, że jego użytkownicy byli młodzieżą 10 lat temu, a *obecna* młodzież trzyma się od tego portaliku i Krula z daleka (I want to believe).

    Co do dziadersów, to oni są już nieuleczalnie zainfekowani. Na innym blogu dyskutowałem już z Polakiem od lat mieszkającym w Szwecji, który pomstował na socjalizm (i chwalił tamtejsze wolnorynkowe reformy z lat ’90 „które w zasadzie rozmontowały szwedzki model dobrobytu, np. poprzez urynkowienie służby zdrowia”). Obecnie jedynym punktem odniesienia dla typowego dziadersa jest wolnorynkowy ideał z jego młodości, czyli Stany Zjednoczone Reagana – bo tylko to realnie poznał (pod koniec ejtisów, poprzez głupiutkie filmy na kasetach VHS – oraz dulary wysyłane przez wuja Zdzisia z Jackowa). W głowach namieszała im też „Dynastia” („i ty możesz zostać potomkiem nafciarzy!”). Nie wspominając już o tym, że Reagan razem z Thatcher i Janem Pawłem II obalili komunę – więc tym bardziej należy rozmontować Welfare State, zderegulować i zgasić światło jak Ronnie przykazał. Do dziś pamiętam okładkę którejś Frondy z lat ’90, zatytułowaną „SZWECJALIZM”.

    Główne argumenty dziadersa przeciw „szwecjalizmowi”, jakie usłyszałem – oprócz tego że już już zaraz upadnie, tak jak wróżbita Jackowski który co roku przewiduje koniec świata – to (pomijam tu durne pseudoargumenty typu „Szwedzi żyją jak niewolnicy”, „niewidzialny totalitaryzm w białych rękawiczkach”, „chrześcijanie są prześladowani w Sztokholmie”, „Cywilizacja Śmierci morduje staruszków”, „zabraniają mówić mama i tata”):

    – nie ma darmowych obiadów – żeby rozdawać, najpierw trzeba zarobić, a więc musimy poczekać aż Polska dobije do klubu państw bardzo bogatych, to wtedy będziemy mogli ich naśladować;
    – Skandynawia „śpi na diamentach”, więc może sobie na to pozwolić, a my nie mamy ropy naftowej;
    – „une tam są uczciwe – nie to, co ta hołota u nas, która zaraz wszystko by rozkradła”;
    – może i mają tam socjalizm, ale ten system hamuje u nich inicjatywę i prowadzi do zastoju, za to Polska jest Tygrysem Europy (choć u nas też wciąż jest za dużo socjalizmu!);
    – z powodu rozdawnictwa „biała Szwecja umiera”, bo rodzi się coraz mniej dzieci;
    – może i Szwecja jest lewicowa, ale i tak prześladuje przedsiębiorców sto razy mniej niż lewacka Polska w której urządasy blokują innowacyjność (a w ogóle to należy zaorać ZUS);
    – w Skandynawii jest inna mentalność, bo nie było tam pańszczyzny, zaborów i wojen, więc mogą sobie eksperymentować.

  4. @notka @m.n.f.

    „przeciętny polski inteligent dałby się pokroić”

    Gdybym był na tyle szalony, aby coś mniemać albo i nie mniemać o tak rozmytym bycie jak przeciętny polski inteligent, to powiedziałbym, że jego konstytutywną cechą jest przekonanie o własnej inteligencji wyższej niż faktyczna. W szczególności twierdzę, że umykały nam (bo i samego siebie wypada mi zaliczyć do tej problematycznej grupy społecznej) dwa czynniki kształtujące to, za co dalibyśmy się pokroić i co braliśmy za wynik refleksji własnej. Raz: do końca lat 80. zeszłego wieku trwał konflikt międzynarodowy na światową skalę i niezależnie od tego, jak rozdzielaliśmy i rozdzielamy sympatie między jego uczestników, dla jednej ze stron byliśmy siłą żywą przeciwnika i celem, na nasze szczęście – nie bomb, ale wytrwałej i przeważnie celnej propagandy typu „kapitalistyczne nogi dobre, socjalistyczne nogi złe”. (Na co przeciętny polski inteligent, przekonany o własnej roztropności, odpowiadał „bee, bee, bee, tak właśnie jest”). Drugi czynnik najlepiej spuentował nieznany mi współpasażer w pociągu (na oko: przeciętny polski robotnik wykwalifikowany) w formie melancholijnie rzuconej w przestrzeń uwagi: „Za komuny kłamali nam o socjalizmie i mówili prawdę o kapitalizmie; a my z rozpędu myśleliśmy, że kłamią i o tym, i o tym”.

  5. @mnf
    „Niestety nie przeczytają jej liberałowie z dawnego KLD, którzy wejdą raczej na blog Gwiazdowskiego niż Orlińskiego. Tu potrzeba by chyba książki na temat modelu nordyckiego („Skandynawia nie istnieje”?).”

    Książek to oni już na pewno nie czytają (co było widać np. po ich znajomości Piketty’ego).

  6. @wo
    „łatwość „rozwijania biznesu”. Łatwiej go rozwijać ze świadomością, że porażka nie oznacza katastrofy, bo w NAJGORSZYM wypadku będzie można przyzwoicie żyć na zasiłku.”

    Chyba jeszcze łatwiej nowe biznesy rozwijać ze świadomością że nawet w tym najgorszym przypadku nie grozi zasiłek do końca życia tylko można się po pewnym czasie podnieść, a to jest ogólna słabość Europy na tle USA – w USA ta „kara” za upadłość jest po prostu mniejsza (w sensie mniej zajmuje powrót do normalnego obiegu, zarówno w rozumieniu formalnym jak i percepcji otoczenia). Badania które jakiś czas temu były robione wskazywały na to jak na jedną z istotnych różnicę w rozwoju innowacyjności pomiędzy USA a Europą, jedno ze źródeł niepowodzeń tzw. strategii lizbońskiej.

    „Tylko że aby zrozumieć, dlaczego startupa z nowych technologii łatwiej założyć w Helsinkach czy w Sztokholmie, niż w Panamie czy na Bahamach, trzeba myśleć w kategoriach XXI wieku.”

    Ale chyba jeszcze łatwiej w tych turbokapitalistycznych Stanach, czy nie? Poza tym z tego co zerkałem to Sztokholm nawet na tle innych europejskich stolic nie stoi szczególnie wysoko akurat w tym kryterium…

  7. @dude
    „Ale chyba jeszcze łatwiej w tych turbokapitalistycznych Stanach, czy nie? ”

    Chyba jednak już nie. Bywałem na różnych panelach na ten temat, czasem jako moderator. Pogląd, że pod tym względem Krzemowa Dolina już się skończyła, słyszy się na nich od mniej więcej 10 lat. Acz sam nie mam kategorycznego zdania w tej kwestii, przecież nie będę żadnego zakładać (argumenty są mniej więcej takie, że Krzemowa Dolina padła ofiarą swojego sukcesu, ceny nieruchomości są szalone, jakość życia znacząco się pogorszyła, San Francisco stało się cyberpunkową dystopią).

  8. @Dude Yamaha

    „chyba jeszcze łatwiej w tych turbokapitalistycznych Stanach”

    Ja bym w sumie przed sformułowaniem takiej opinii chętnie jeszcze zastanowił się, komu łatwiej, tzn. uśrednił nie tylko po Siergiejach Brinach, ale i George’ach Floydach tego społeczeństwa.

  9. @mnf
    Wykop – moi synowie i ich znajomi (większość koło 20 r. ż.) wyrażają się o tym miejscu z pewnym politowaniem.
    Dzietność – patrząc na to, co się dzieje, to już niedługo możemy być Szwecją.

  10. @monday.night.fever
    Wykopy i inne „śmieszne” stronki to raczej domena późnych milenialsów, nastolatki to teraz głównie Insty i Fejsy.

    Zaś co do skręcania młodzieży na lewo, myślę że to jest zwyczajnie kwestia buntu przeciwko pisowi (lub/i rodzicom pisiorom), który odkąd sięgają pamięcią wchodzi im na głowę i mówi jak mają żyć.

  11. @Dude Yamaha
    „w USA ta „kara” za upadłość jest po prostu mniejsza”

    Tak, za to w Europie mniejsza jest „kara” za urodzenie się w rodzinie o niskim kapitale majątkowym czy kulturowym. W Stanach, jeśli już urodziłeś się na biednym zadupiu, to prędzej zgniją ci zęby z braku higieny niż awansujesz do klasy średniej. W Europie nie ma aż tak wielkich dziedzicznych nierówności (nawiązując do notki: w Szwecji lat ’80 Gini Index wynosił ~0.2 – to chyba rekord świata, bo nawet w PRL był wyższy).

    @wo
    „jakość życia znacząco się pogorszyła, San Francisco stało się cyberpunkową dystopią”

    Wydaje mi się (ale to już moje palcossawki, nie byłem) że San Francisco przyciąga liberalne elity, i to już od dekad. Po prostu jest przyjemnym miejscem do życia, przynajmniej w sensie kulturowym. Gdybyś był zamożnym gejem mającym do wyboru różne lokalizacje, to raczej wybierzesz San Francisco w Kalifornii niż Baton Rogue w Louisianie. Co tworzy sprzężenie zwrotne (bo to „modne” miejsce, a coraz więcej fajnych(*) ludzi ściąga coraz szybciej jeszcze więcej fajnych ludzi) – i stąd ten boom na nieruchomości. W prostych słowach ująłbym to tak: „w tej knajpie może i jest drogo, ale za to jesteś w dobrym towarzystwie”. SF jest oczywiście „fajne” tylko jak na warunki amerykańskie, bo do Skandynawii nie ma toto podejścia.

    * – „Fajność” miasta jest wartością niby niewymierną (nie wierzę w te durne rankingi Mercera), a jednak można ją zmierzyć pośrednio – przeglądałem wyniki ostatnich wyborów w USA i w SF Trump miał rekordowo niskie poparcie w skali kraju.

  12. Nie byłem w Szwecji, ale miałem okazję zwiedzić trochę Norwegię (Oslo – Stavanger (Preikestolen!) – Odda (Trolltunga!) – Bergen) i ze względu na powszechną drożyznę, przeglądałem cebulackie tipy dla turystów. Ktoś gdzieś napisał, że np. nie warto kupować biletów w komunikacji miejskiej, bo ze względu na wysokie koszta pracy Oslo zatrudnia niewielu kontrolerów, a system i tak opiera się na zaufaniu w uczciwość obywateli. Jakby co, to nie skorzystałem z tej rady, ale pomijając wszystko inne, to to, czego brakuje mi w Polsce – tak naiwnie – to właśnie zaufanie obywateli do rządu (i vice versa). Nie mam doświadczenia w sektorze prywatnym, ale nawet w akademii powszechnym doświadczeniem jest poczucie, że jest się potencjalnym oszustem, którego trzeba pilnować czy na pewno wywiązuje się ze swoich obowiązków i wielu akademików szuka sposobu na przechytrzenie systemu, żeby mieć spokój. Łatwą odpowiedzią jest, że ta wzajemna wrogość na linii ludzie-system to pewnie zaszłości z czasów komuny, ale chyba coś w tym jest. Koniec końców mi także udziela się nieufność, czy ten lub tamten rząd podnosi podatki ze względu na interes narodowy czy raczej partyjny.

    Poza tym, nie wiem, czy Polska jest na tyle silnie gospodarczo krajem, że opodatkowanie najbogatszych zrobi z nas drugą Szwecję. Być może najpierw trzeba stworzyć warunki, aby faktycznie powstały w naszym kraju firmy o międzynarodowym potencjale – w powszechnej opinii (mylnej?) Polska to wciąż kraj, który importuje raczej tanią siłę roboczą, a nie innowacje. Wiadomo, że to działanie na wielu płaszczyznach, ale uzupełniłbym tę socjalną poduszkę bezpieczeństwa o miękką inżynierię społeczną, by zachęcać do podejmowania ryzyka, ale też żeby dbać o dobro wspólne, że publicznie nie znaczy niczyje, ale wspólne, że uczciwość to nie frajerstwo itd. Trochę ględzę, ale chyba wiecie, o co mi chodzi.

  13. @Skandynawia nie istnieje: Nie istnieje, a w każdym razie nie dla wszystkich.
    Droga Lewicowa Młodzież spakowała swoje lewackie serduszko, szlifowane Ekskursyjnym papierem ściernym, laptopa i notatki ze świeżo rozpoczętej nauki szwedzkiego i pojechała do Szwecji na staż podoktorski. Trzeba wziąć paszport i środki przeciwbólowe, bo tu są drogie, umowa czasowa na nieopodatkowane stypendium, ubezpieczenie zdrowotne wszyscy w Szwecji mają, w załączniku publikacje do przeczytania, będzie fajnie.
    Z początku nowe miejsce Lewicową Młodzież zachwyciło: lasy piękne i bezpieczne, powietrze czyste, mieszkanie takie, że w Warszawie by w takim mieszkało czworo studentów, ludzie ponoć nie porzucają psów i słowo „adopcja” znaczy „przygarnięcie psa po zmarłym opiekunie”, a samochody nie próbują Lewicowej Młodzieży zamordować; ta zresztą spotyka je na drodze do pracy jakieś dwa-trzy razy na trzy kilometry, bo drogi w tej części miasta to obwodnice wokół osiedli. Poszła więc Droga Lewicowa Młodzież, pełna optymizmu, do urzędu podatkowego w celu wyrobienia tzw. personnummer (numeru personalnego), załączając standardowe dokumenty z uniwersytetu. Personnummer to takie coś, bez czego się w Szwecji nie istnieje: nie można mieć na przykład konta w banku, umowy na internet (rozwiązaniem tymczasowym jest pożyczanie wifi od sąsiadów), a dostęp do usług publicznych jest ograniczony, bo wszędzie najpierw pytają o personnummer.
    Po kilku miesiącach oczekiwania, dodatkowo wydłużonych niesprawnością poczty i niespójnością systemu numeracji mieszkań (w Polsce przynajmniej awiza dochodzą na czas), zaczęły się schody, bo urząd zażądał dodatkowych dokumentów i potwierdzeń, że DLM ma gdzie mieszkać i z czego żyć. Z pomocą mnóstwa ludzi na uniwersytecie większość dokumentów udało się przedłożyć i sprawa się rozbiła tylko o ubezpieczenie zdrowotne, które w Polsce jest związane z zatrudnieniem, a w Szwecji z obywatelstwem i/lub posiadaniem numeru personalnego. Nie wgłębiając się w szczegóły (mogę się wgłębić, jeśli ktoś jest zainteresowany), dwa kraje Unii Europejskiej nie mogły się dogadać, kto mnie ubezpiecza, co skutkuje wielomiesięcznym chodzeniem bez żadnego ubezpieczenia. Szef z dobrej woli wykupił mi z grantu jakieś NNW, choć niewystarczające do uzyskania numerka, więc do lekarza chodzę tylko jeśli umieram od kilku dni. Licznie wykonane telefony na obie strony Morza Bałtyckiego przynoszą wniosek, że urzędnicy w Polsce, nawet jeśli tylko podają kolejny numer telefonu, są przynajmniej kompetentni (w odróżnieniu od dych drugich). Uniwersytet jest instytucją państwową, zatem szwedzkie państwo, mackami urzędu podatkowego, czepia się samo siebie, że nie dało mi przyzwoitej opodatkowanej umowy o pracę.
    Sprawa jest elementem szerszego problemu, jakim jest uśmieciowienie zatrudnienia w nauce w skali świata. Szeroko stosowaną praktyką na tym uniwersytecie jest zatrudnianie młodych szefów zespołów na kontraktach, w których ci dostają pensje wyłącznie z własnych grantów, tzn. jak nie mają grantu, to nie mają pensji. Stałych etatów dla naukowców niebędących szefami zespołów w zasadzie nie ma – po co, skoro to samo można zrobić postdokami na stypendiach. W polskiej nauce, z tego co wiem, można być dwadzieścia lat na czasowych kontraktach, ale są to oskładkowane umowy o pracę.
    Z drugiej strony, Lewicowa Młodzież nadal się zastanawia, dlaczego deweloperzy mają obowiązek zapewnić po półtora miejsca parkingowego na mieszkanie, jeśli można budować przedszkola na osiedlach mieszkaniowych i zapewnić możliwość bezpiecznego przewiezienia zakupów rowerem.

  14. Tak trochę żeby popsuć nastrój muszę przyznać, że nordycka socjaldemokracja też często się nie sprawdza. Skrajna prawica i populizm trzymają się naprawdę dobrze, a sytuacja imigrantów nie jest idealna vide zamieszki w Rinkeby czy kilkuset szwedzkich muzułmanów dołączyło do ISIS. Według mnie to są akurat poważne rysy na tamtejszym systemie.

  15. Pozdrawiam i dziękuję za notkę – Zueira (coś nie tak z ustawieniami profilu)

  16. @kolkusz
    „Zaś co do skręcania młodzieży na lewo, myślę że to jest zwyczajnie kwestia buntu przeciwko pisowi (lub/i rodzicom pisiorom), który odkąd sięgają pamięcią wchodzi im na głowę i mówi jak mają żyć”

    No właśnie coś mi się tu nie zgadza, bo młodzież skręcała na prawo zawsze odkąd sięgam pamięcią (przy czym nieważne kto był u władzy – liberałowie czy konserwa), ale nie chcę teraz rozwijać offtopu i testować cierpliwości Gospodarza, bo raz że zużyłem już na to klawiaturę, a dwa, że nordycki socjalizm jest jednak ciekawszy niż rozkminy o Osiedlowych Sebixach.

  17. @m.n.f.

    „San Francisco […] [p]o prostu jest przyjemnym miejscem do życia”

    Nigdzie nie widziałem tylu koczujących bezdomnych, co w San Francisco. Ani w Delhi, ani w Kairze, ani dosłownie nigdzie. Pewnie, że jedną z przyczyn jest klimat, mniej bezlitosny niż w wielu innych miejscach, i pod tym względem rzeczywiście jest to przyjemne miejsce do życia (na ulicy). Ale i tak wrażenie było mocne.

    @worek kości

    „uzupełniłbym tę socjalną poduszkę bezpieczeństwa o miękką inżynierię społeczną, by zachęcać do podejmowania ryzyka, ale też żeby dbać o dobro wspólne, że publicznie nie znaczy niczyje, ale wspólne, że uczciwość to nie frajerstwo itd.”

    Brzmi jak doskonały program dla Polskiej Partii Konserwatywno-Liberalnych Socjalistów im. Leszka Kołakowskiego 😉

  18. @worek kości
    „Łatwą odpowiedzią jest, że ta wzajemna wrogość na linii ludzie-system [i brak zaufania społecznego] to pewnie zaszłości z czasów komuny, ale chyba coś w tym jest”

    W większości krajów Trzeciego Świata (a już w szczególności w Ameryce Łacińskiej, w tych wszystkich Salwadorach i Hondurasach) komuny nigdy nie było, a też masz wrogość na linii ludzie-system, powszechny brak zaufania i zerowy kapitał społeczny.

    „Poza tym, nie wiem, czy Polska jest na tyle silnie gospodarczo krajem, że opodatkowanie najbogatszych zrobi z nas drugą Szwecję”

    Hodując Kulczyków na pewno nią nie zostaniemy.

    „Być może najpierw trzeba stworzyć warunki, aby faktycznie powstały w naszym kraju firmy o międzynarodowym potencjale…”

    …na przykład podwyższając podatki do 92% i egzekwując ich płacenie, co zachęci do reinwestowania, a zniechęci do kupowania jachtów.

    „Trochę ględzę, ale chyba wiecie, o co mi chodzi”

    No nie bardzo. Czyżby kolega twierdził, że socjalizm to zło, Szwecja zbankrutuje, a to właśnie liberalizm a’la Balcerowicz pozwoli nam zbudować to wymarzone przez nas wszystkich Dobro Wspólne i kapitał społeczny?

  19. @zaufanie między obywatelami a rządem: W Szwecji przez pierwsze kilka dni choroby można nie przychodzić do pracy bez zwolnienia lekarskiego, trzeba tylko zawiadomić pracodawcę o nieobecności, bo pracodawca ufa, że, jak pracownik mówi, że jest chory, to znaczy, że jest chory i może zarażać. Skądinąd w Polsce by to nie przeszło, bo wiele osób wzięłoby L4 na zmęczenie – ale to jest kwestia zatrudniania ludzi w warunkach powodujących przemęczenie. W drugą stronę – jak rząd zaleca (nie nakazuje), żeby nie imprezować i nie podróżować, to ludzie nie imprezują i nie podróżują, bo ufają, że te zalecenia są przemyślane i mają sens (na pewno większy niż zakaz wstępu do lasów). Ale takiego zaufania się nie buduje akcjami propagandowymi, tylko ono wynika ze sposobu funkcjonowania państwa.
    @publiczne nie znaczy niczyje: nie niczyje, tylko tego, kto wykupił działkę pod zabudowę w tym rezerwacie.

  20. @worek
    „Poza tym, nie wiem, czy Polska jest na tyle silnie gospodarczo krajem, że opodatkowanie najbogatszych zrobi z nas drugą Szwecję. Być może najpierw trzeba stworzyć warunki,”

    Jest pan z nami od niedawna, panie Worku, więc nie zna pan wcześniejszych dyskusji na ten temat. Wszystkie kraje nordyckie NAJPIERW zaczęły politykę socjaldemokratyczną, a POTEM przyszedł dobrobyt. Nie było takiego mitycznego momentu, że ktoś powiedział „słuchajcie, już mamy warunki, to możemy wybrać lewicę”. Z dawnych notek na ten temat na początek proponuję (właściwie powinienem był to podlinkować):

    link to ekskursje.pl

  21. @worek kości:
    Fukuyama popełnił na temat ekonomicznego znaczenia zaufania książkę. Czytałem w swoim czasie, bardzo zainteresowany (cóż, naszą część Europy traktuje powierzchownie, ale niektóre porównania, np. większe zaufanie w Niemczech niż we Francji z przełożeniem na wyniki ekonomiczne; albo problemy (przeszłe?) Chin z zaufaniem społecznym — ciekawe. Proszę tylko o poprawkę, że czytałem tak ze dwadzieścia lat temu i może trochę teraz idealizuję…

    @Dude Yamaha:
    Podczytywałem sobie kilka miesięcy temu „Valley of Genius” (taka mówiona historia doliny krzemowej) i to co mnie uderzało, to oprócz bliskości, która umożliwiała dość łatwo rozmowy ludziom zaangażowanym w różne projekty, był ogromny kapitał inwestycyjny. Nie widziałem tam lepszej kultury, czy innego podejścia do prawa, a jedynie łatwość uzyskania finansowania na realizację pomysłów. (Nawet z poprawką, że po bańce dotcomów, wyraźnie go ubyło.)

  22. @mnf
    Wg Gemiusa na Wykopie najwięcej czasu spędzają mężczyźni 30-44, więc raczej już nie młodzież.

    @korekta obywatelska
    „Szwecja probowała”, „co się w ogóle udało w uzyskać”

  23. Zauważmy, że spory udział w malowaniu obrazu krajów nordyckich na czarno spory udział mają autorzy kryminałów. Chwilami mam wrażenie, że dostaję dotacje na odstraszania imigrantów.
    Co ciekawsze kawałki samobiczowania wrzucałem tu: link to blabler.pl

  24. @slimanio

    Pracowałem w Szwecji, kilka razy w Finlandii i powiem że nie wiem o czym mówisz. Za każdym razem wszystkie takie formalności załatwiał za mnie HR pracodawcy, ja dostawałem adres (a raczej listę adresów) gdzie mogę iść do lekarza i traktowano mnie tam jak każdego innego. Oczywiście nic nie płaciłem. Akurat ja wtedy bylem tam sam, ale kolega który ze mną pracował był z żoną i w Finlandii dorobili się dwójki dzieci. Cała opieka za free. Prawdopodobnie więc to rzeczywiście dziadostwo zatrudnienia w nauce. No chyba że ostatnio się aż tak bardzo pogorszyło, bo moje doświadczenia są jednak sprzed paru lat. Dodatkowo, co w moim przypadku odróżnia Skandynawów, to fakt że nikt z nich nigdy nie zaproponował mi B2B, dokładnie odwrotnie niż w Niemczech, nie mówiąc już o UK.

    Szwecja ma swoje wady ale to i tak jedno z najlepszych miejsc do życia w Europie (choć chyba osobiście wolę Finlandię). Choć mogę być nieobiektywny – oprócz pracy od 20-tu lat mam tam rodzinę i spędziłem bardzo liczne wakacje. Zresztą w Finlandii i Norwegii też.

  25. @embercadero: Tych kilka lat może mieć duże znaczenie, bo podobno w koronaczasach się pogorszyło i już mniej chcą wpuszczać obcych i ich utrzymywać. Z ciekawości spytam: miałeś numerek?
    U lekarza traktowano mnie dobrze i starano się pomóc, nawet jeśli nieco wykraczało to poza procedury. Odsyłano mnie z tradycyjnym skandynawskim pozdrowieniem „Go home and take a painkiller”, ale mówiono, co mi jest i kiedy przejdzie. I przechodziło. A potem przychodził rachunek na kilkaset złotych.
    Nie twierdzę, że Szwecja to nie jest jedno z najlepszych miejsc do życia. Twierdzę, że przez ileś miesięcy Szwecji nie udało się uznać mnie za osobę istniejącą. Może zresztą problem leży bardziej po stronie Polski, która traktuje swoich obywateli jak roszczeniowych nierobów, który nie dość, że chce żyć z zasiłków, to jeszcze przy tym chodzić do lekarzy? Może powiązanie ubezpieczenia z zatrudnieniem to nie jest taki dobry ani taki oczywisty pomysł jak nam się wydaje?

  26. @zueira
    'Skądinąd w Polsce by to nie przeszło, bo wiele osób wzięłoby L4 na zmęczenie”

    Otóż w Polsce też można. Jeśli ktoś z czytających ma umowę o pracę, może po prostu powiedzieć lekarzowi (rzecz jasna, o ile to jest zgodnie z prawdą – nie pochwalam łamania prawa), że praca go przysparza o dolegliwości psychofizyczne (bezsenność, płaczliwość, trzęsionkę wzdłużną) i dostanie zwolnienie na parę miesięcy. Dlaczego wszyscy tego nie robimy, to jedna z największych zagadek kapitalizmu.

    Temat w każdym razie jest na tyle stabuizuowany, że gdy po prostu o tym napisałem – HR Agory spowodował katastrofę PR Agory podczas nieudanej próby zwolnienia mnie. To jest coś, co działy zarządzania zasobami ludzkimi w rozmaitych korporacjach chce przed wami ukryć za wszelką cenę, nawet za cenę Major PR Disaster – wszyscy możemy z tego korzystać. Mamy do tego prawo, płacimy składki.

  27. @w Polsce by nie przeszło,
    Są dwa haczyki w Szwecji. Pierwszy – pierwszy dzień jest bezpłatny, drugi – pracodawca może poprosić jednak o papier od lekarza, np. jak się za często zgłasza chorobę bez lekarza.

    @Dlaczego wszyscy tego nie robimy,
    Wielu z nas nie spina się budżet przy 80% wypłaty

  28. @mnf
    „Wydaje mi się (ale to już moje palcossawki, nie byłem) że San Francisco przyciąga liberalne elity, i to już od dekad. Po prostu jest przyjemnym miejscem do życia, przynajmniej w sensie kulturowym”

    Już po prostu nie jest. Pierwszy raz tam byłem, nie wiem, ze 20 lat temu? I wtedy rzeczywiście byłem zachwycony, po pierwszym negatywnym szoku, jakiego doznalem po ÓWCZESNYM Los Angeles. Na początku stulecia po SF można było chodzić pieszo i jeździć komunikacją miejską, w LA to budziło uniesione brwi („nobody walks in LA!”). To się jakby odwróciło, acz zacznaczam, że ostatni raz w ogóle byłem w Kaliforni na długo przed pandemią. W każdym razie, gdy pisałem książke o Baranie, SF i Krzemowa Dolina mnie po prostu przerażały – bezdomni, narkomani, upiorne korki, brak sensownego zbiorkomu.

    W hipotetycznym scenariuszu, w którym Złota Rybka mi proponuje tam pracę (powiedzmy, wykładowcę na polonistyce na Stanfordzie – tak, mają tam taki kierunek), odrzuciłbym, o ile nie dostałbym naprawdę wielkiej kasy. Której bym nie dostał, więc po prostu odrzucilbym. To jest teraz koszmarnie nieprzyjemne miejsce (tzn. było w 2019).

  29. „Na początku stulecia po SF można było chodzić pieszo i jeździć komunikacją miejską”
    Dalej tak się robi, tyle że, niestety, z klapkami na oczach i ze ściśniętym nosem. Zbiórkom, jak na USA, jest w SF całkiem OK. Co jest (było?) straszne to totalny, wszechogarniający syf. Nie byłem tam co prawda od początku pandemii, więc może coś się zmieniło. Natomiast nie jest tak że „Krzemowa Dolina” (nie wiem kiedy ostatni raz słyszałem od kogoś lokalnego „Silicon Valley” a nie „Bay Area”) jako całość jest taka. Tylko San Francisco.

  30. @Lewicowanie młodzieży

    Wydaje mi się, że zamiast sięgać po anecdaty, lepiej spojrzeć na sondaże. Na przykład parę tygodni temu CBOS puścił jeden, wedle którego ludzie 18-24 są najbardziej lewicowi od czasu drugiej wygranej Kwaśniewskiego [1]. W innych krajach obraz jest dość podobny, młodzi częściej popierają lewicą społeczną i/lub gospodarczą: w USA masowo popierali Sandersa, w DE jakaś jedna trzecia <25 ludzi głosuje na Zielonych, w UK połowa <30 na Pracę, i tak dalej. Stąd zresztą wychodzą te wszystkie akcje na amerykańskich uczelniach typu "dziaders napisał coś dziaderskiego na soszal mediach i się zdziwił, że młodzież się buntuje". Pewnie tak samo, jak nasi dziadersi się buntowali, kiedy ich dziadersi heheszkowali z Żydów i Włochów-mafiozów.

    Jeśli miałbym jakoś wyjaśnić popularność lewicy gospodarczej, odwołując się do własnego doświadczenia: kryzys z 2008, moje pokolenie mniej więcej wtedy startowało na rynku pracy, a zarazem odbierało pierwszą lekcję z Realpolitik: trochę trudno wierzyć w kapitalizm, kiedy ultra-kapitalista Bush nagle musiał na kolanie pisać ustawę ratującą prywatne mega-banki (słynny TARP). A kiedy już jakoś zaczęło się poprawiać, mamy nagle covida — genzeki to pewnie przy millenialsach będą trockiści.

    @WO
    "Ich pięćdziesiątą drugą grą było „Angry Birds”. I to jest właśnie dla mnie „emblematyczna” firma dla nordyckiej gospodarki."

    Muszę się z gospodarzem nie zgodzić, symbolem skandywsko-nordyckiej firmy z branży gier komputerowych jest oczywiście Paradox (teraz chyba P Interactive).

    Sondaże:
    Polska: link to twitter.com
    Niemcy: link to dw.com
    (wciąż-)U K: link to yougov.co.uk

  31. @Zueira
    Czy miałem numerek? W tym cały problem że ja nawet nie wiem. Przez cały ten czas nie musiałem niczego załatwiać w żadnym urzędzie. Z tego co mówisz to musiałem mieć (bo miałem np konto w szwedzkim banku, nie chcieli mi robić przelewów na nieszwedzkie, i płaciłem przecież podatki) ale jeśli tak, to dostałem go z HR razem z umową. Choć szczerze mówię że nic takiego nie pamiętam więc może jednak nie miałem a ten numerek nie jest aż tak powszechnie potrzebny. Np przy owym koncie pamiętam że wypełniając kwity poległem, ale miła pani wytłumaczyła mi że dla nie szwedów a obywateli EU jest inny prostszy (i faktycznie był prosty), zapewne tam wymogu tego numerka nie było. Podejrzewam że kwestia banku, ich system bankowy przy naszym to średniowiecze, jak źle trafiłeś to żadna opowieść mnie nie zdziwi. Miałem tu benefit rodziny na miejscu która mi powiedziała do którego banku warto iść.

  32. @Dude

    Zdefiniujmy co jest łatwością rozwijania startupu. Czy:
    a) łatwość rozwinięcia produktywnej firmy, która ma szanse realnie zrobić coś wartościowego na rynku
    czy
    b) łatwość rozwinięcia lukrowanego łajna, które kupią inwestorzy venture capital by opchnąć naiwnym ciułaczom i dorobić się majątku, choć łajno realnej wartości na rynek ani nawet pokrycia kosztów swoich nie odrobi?

    Jeśli b) – tak, jest to łatwiejsze w stanach, bo więcej tam funduszy venture capital polujących na taką formę dorobku. Jeśli a) to jednak zdecydowanie większa szansa na to będzie już od jakiegoś czasu poza stanami.

  33. @ Lewicowanie młodzieży

    Warto też rozróżnić kwestie po osi płciowej – kobiety masowo idą w kierunku lewicy, faceci niestety gubią się często w petersonach, shappiro i innej manosferze.

  34. @wo
    „gdy pisałem książke o Baranie, SF i Krzemowa Dolina mnie po prostu przerażały – bezdomni, narkomani (…) to jest teraz koszmarnie nieprzyjemne miejsce (tzn. było w 2019)”

    Come on, człowieku man! Przecież to dawna mekka hipisów! Taki flower power mix (bezdomni, narkotyki, brodaci guru, miasteczka namiotowe, you name it…) trzeba brać z całym dobrodziejstwem inwentarza. Podczas Lata Miłości też pewnie niektórzy malkontenci narzekali, że hałas, naćpana młodzież, walające się kondomy – sodoma, gomora i armagiedon, panie. A ceny nieruchomości zostały wywindowane do skandalicznego poziomu, to fakt, z jednej strony dlatego, że miasto stało się „modne” dla zamożnych liberałów z klasy średniej (średnia półka), z drugiej – przez rush nadzianych palantów od hi-tech (rynek premium). Podobnie jak robione bez umiaru zakupy oligarchów ze wschodu napompowały ceny nieruchomości w Londynie.
    – „Uwaga. Wszedłeś do SHOTWELLS. W tym pubie przepłacasz za zasyfiony stolik w zamian za towarzystwo naćpanego i brodatego guru w przepoconej koszulce, który od 30 lat zbiera na bilet do Tybetu; w bonusie dostaniesz przynudzanie farmazonów o latach ’70 oraz pokaz wymęczonego karaoke Jefferson Airplane”. PRZYSIADASZ SIĘ? (Y/N)
    – „HELL YEAH! Shut up and take my money!”

    Na marginesie: wyśmiewany tu (słusznie!) Majcherek niestety na tego bloga nie zajrzy. Przydałaby mu się natomiast jakaś odpowiedź w postaci polemiki gazetowyborczej. Może czas Przerwać Milczenie? Ktoś musi obnażyć głupotę tych jego kocopołów. Ostatni flejm Twardocha i spółki był nawet, nawet… Jeśli mam być szczery, to uwielbiam takie akcje („oburzony Igrekowski odpowiada na bezczelnne insynuacje Iksińskiego”).

  35. San Fransisco kojarzy mi się z niemieckim dokumentem który widziałem jakiś czas temu – o ludziach którzy mimo pracowania nadal są bezdomni i żyją w aucie, bo w San Fran nie stać ich nawet na najpodlejsze zakwaterowanie… Tak więc no… To chyba dobre miejsce aby być bogatym – ale generalnie dobrze jest być bogatym w większości miejsc.

  36. @mnf „No właśnie coś mi się tu nie zgadza, bo młodzież skręcała na prawo zawsze odkąd sięgam pamięcią”
    Jak już kilka osób Ci tu napisało, traktujesz portal dla podtatusiałych 35-latkow jako młodzież, ktorą oni byli w okolicach 2005. Niesamowicie mocne przywiązanie do własnych przekonań przewija się w Twoich postach wielokrotnie, ja też już wielokrotnie się go czepiałem, pozostaje mi, hie hie, zachęcic Cię do wyjścia ze strefy komfortu i konfrontacji ze rzeczywistoscią, ktora często wyglada po prostu inaczej niż przywykłeś byłeś uważać.

    San Francisco: w roku 2020 straciło ok. 20% mieszkancow (89 tys. z 880 tys.), średnie czynsze za 1-bedroom apartment spadły o ponad 25%. 12% mieszkań pozostawało pod koniec 2020 niewynajętych. 18% powierzchni biurowej stało puste. Ciekawe czy teraz, kiedy USA robią sie już mocno wyszczepione, trend sie odwróci.
    źródło: link to nzz.ch

    @Artur Krol „Zdefiniujmy co jest łatwością rozwijania startupu”
    Frapuje mnie, ze praktycznie nie mówi sie tu na blogu o „starej” ekonomii, czy wszyscy mamy zakladać startupy? Jak wielki jest rynek dla gier i śmiesznych apek na ajfony? Rynek, na ktorym zresztą karty rozdają wlasciciele iOS i Androida, skrajnie zoligopolizowany (i jeszcze zoptymalizowany podatkowo, to add insult to injury). Czy nie ma juz nadziei na produkowanie w Europie czegoś nie na komorki? Czy opcjonalnie pozostaje już tylko znalezienie roboty w Wielkiej Czwórce i obmyślanie ceny transferowych tak zoptymalizowanych, żeby najlepiej wyrolować własne państwo?

    @embercadero „Choć szczerze mówię że nic takiego nie pamiętam więc może jednak nie miałem a ten numerek nie jest aż tak powszechnie potrzebny. Np przy owym koncie pamiętam że wypełniając kwity poległem”
    To jednak w porównaniu z w/w Szwajcaria jest rzeczowa, kompetentna i ma proste formularze. Kwestią kluczowa jest zatrudnienie, nastepnie meldunek (ktorego nie dadzą bez wykazania zródła utrzymania), z tymi dwoma można założyć konto a wreszcie z kontem ubezpieczyć sie zdrowotnie. Urzednicy/czki są niezwykle mili i pomocni, choc nie zawsze szybcy. A skoro rachunki za poradę lekarska przychodzą w Szwecji i tak, to przestaję rozumiec te wysokie podatki – znajomy, ktory przeniósł sie do Zurychu z Danii, opowiadał, ze wprawdzie podatki i składki to była tam niemal połowa pensji brutto, ale w zamian za to wszystko już było w cenie.

  37. #Lewicująca młodzież
    Trudno mi to jakoś umieścić porównawczo z innymi krajami (bo to by rzeczywiście mogło ogólniejsze powody sugerować) natomiast ostatni skok lewicowych przekonań wśród młodzieży (wykresy pokazują, że wzrost był dramatyczny w ostatnim roku) wiązałbym z robotą, które zrobiły nasze koleżanki ze Strajku Kobiet (wespół z PiSem, KK oraz Konfederacją).
    Szczególnie cieszy mnie to, że Konfederacja straciła sporo stając ostro po „złej” stronie sporu. W mojej fb bańce mam parę korwinoidów (znajomości z czasów młodości głównie) i aż miło było patrzeć na ich oburzenie, że oto partia, którą kochają bo nie będzie im zaglądała w portfele i pozwoli się bogacić nie patrząc na innych, ma zamiar zaglądać im do łóżka.

  38. @pak4
    „Podczytywałem sobie kilka miesięcy temu „Valley of Genius” (taka mówiona historia doliny krzemowej) i to co mnie uderzało, to oprócz bliskości, która umożliwiała dość łatwo rozmowy ludziom zaangażowanym w różne projekty, był ogromny kapitał inwestycyjny. Nie widziałem tam lepszej kultury, czy innego podejścia do prawa, a jedynie łatwość uzyskania finansowania na realizację pomysłów. (Nawet z poprawką, że po bańce dotcomów, wyraźnie go ubyło.)”

    Nieśmiało zwrócę uwagę że jest to lekko niezgodne z linią tego bloga zgodnie z którą sukces Silicon Valley zawdzięcza interwencjonizmowi państwowemu (zaangażowanie DARPA).

    @Artur Król
    „Jeśli a) to jednak zdecydowanie większa szansa na to będzie już od jakiegoś czasu poza stanami.”

    Mogę z ciekawości poprosić o jakąś argumentację do tego?

  39. @numerek: przy kontrakcie poniżej roku mogłeś nie mieć. Nic mi też nie wiadomo o przypadkach uzyskania numerka bez własnej świadomości. Widocznie Twoja firma się zachowała lepiej niż januszujący uniwersytet. Czy lista przychodni, do których mogłeś pójść, była państwowa czy firmowa?
    @Szwajcaria: A w tym układzie ile czasu pozostajesz faktycznie bez ubezpieczenia zdrowotnego, zakładając, że przyjechałeś do pracy pół miesiąca po wygaśnięciu poprzedniego kontraktu, a zatem masz jeszcze pół miesiąca działającego ubezpieczenia z tytułu poprzedniej pracy?
    @rachunki za lekarza w Szwecji: Za pierwszych kilka wizyt się płaci po kilkadziesiąt złotych, a po przekroczeniu rocznego limitu kosztów, niezbyt wysokiego, nie płaci się w ogóle. Tylko że dotyczy to tylko ponumerowanych i ubezpieczonych.

  40. Młodzieży na portalach (o ile w ogóle tam jest) szukałbym już prędzej na Kwejku, Demotywatorach i Jbzd niż na Wykopie. Jest tam trochę myśli lewicowej, np. przedsiębiorca to raczej „janusz” oferujący śmieciówkę i bezpłatne nadgodziny niż heros gospodarki. Łączy się to jednak z brakiem zaufania do państwa (mem urzędnika jako złodzieja i biurokraty, do tego „500+ bierze patologia”), więc nie przekłada się na pomysły typu uzwiązkowienie czy progresywne podatki.

    Obyczajowo wygrywa antyklerykalizm spod znaku cenzopapy, a billboardy z płodami są przedmiotem szyderstw. Z drugiej strony jest też hardkorowy rasizm (Floyd = bandyta) i cały pakiet incelowo-altprawicowy.

  41. @dude
    „Nieśmiało zwrócę uwagę że jest to lekko niezgodne z linią tego bloga zgodnie z którą sukces Silicon Valley zawdzięcza interwencjonizmowi państwowemu (zaangażowanie DARPA).”

    Niezupełnie, tam po prostu jest kilka generacji. Już Paul Baran był drugą – i nadal przyciąganą przez projekty zbrojeniowe. Niekoniecznie DARPA, Barana przyciągnął projekt SAGE. Engelbart pracował chyba bezpośrednio dla USAF. No i jeszcze RAND (też dziecko USAF). Klasyczny „venture capital” pojawia się w latach 70. – kiedyś wiedziałem, kto był tym pierwszym VC, właśnie jakiś generał, który przeszedł na emeryturę, ale miał dużo kontaktów w Dolinie.

    Czyli jak zawsze – żeby liberałowie mogli się dzielić bogactwem, państwo musi je zbudować.

  42. @mnf
    „Podczas Lata Miłości też pewnie niektórzy malkontenci narzekali, że hałas, naćpana młodzież, walające się kondomy – sodoma, gomora i armagiedon, panie.”

    Im jestem starszy, tym mniej mam do tego sympatii.

    „Przydałaby mu się natomiast jakaś odpowiedź w postaci polemiki gazetowyborczej. Może czas Przerwać Milczenie? Ktoś musi obnażyć głupotę tych jego kocopołów. ”

    Nie ma mowy. Nawet gdy jeszcze tam pracowałem, nie chciało mi się tego pisać. Osoba polemizująca z Majcherkiem jest w takiej sytuacji, jak tutaj kolega Worek Kości – jest na nieprzyjaznym terytorium. Napracujesz się nad odpowiedzią, redaktor będzie mial tysiące uwag i poprawek, takich niby-to-merytorycznych, że „tu za bardzo upraszczasz” (i nawet jeśli będą prawdziwe, to ciekawe, że Majcherek czy Gadomski sobie mogą upraszczać ile chcą). Potem redaktorzy odłożą to na półkę („nie mogliśmy dać dzisiaj, bo coś tam”), a potem z wielką łaską dadzą tylko do onlajna. Szkoda mi czasu.

    ” Ostatni flejm Twardocha i spółki był nawet, nawet… ”

    Zwracam uwagę, że polemika Adriany ukazała się tylko na jej fejsie. Ona też nie miała siły się przez to przebijać.

    „Jeśli mam być szczery, to uwielbiam takie akcje („oburzony Igrekowski odpowiada na bezczelnne insynuacje Iksińskiego”).”

    A ja nie. Zazwyczaj jednak są nudne.

  43. @Zueira „A w tym układzie ile czasu pozostajesz faktycznie bez ubezpieczenia zdrowotnego, zakładając, że przyjechałeś do pracy pół miesiąca po wygaśnięciu poprzedniego kontraktu, a zatem masz jeszcze pół miesiąca działającego ubezpieczenia z tytułu poprzedniej pracy?”
    Zero, bo stety/niestety płacisz składki wstecznie licząc od momentu przekroczenia granicy – oczywiscie mówimy o pobycie nieturystycznym. W ciagu 14 dni musisz się zameldowac, potem zgłaszasz się do ktorejś kasy chorych (jeśli ktoś jest pilny i grzeczny, obie rzeczy ogarnie w ciagu dwoch pierwszych dni, jesli ogarniety logistycznie, to i w jeden dzien). Ubezpieczenie np. w NFZ nie ma przy tym znaczenia (ponownie uwaga: mówimy o nie-turystach)
    Rachunki: do wysokosci zadeklarowanej tzw. franczyzy placisz 100% (zwykla wizyta lekarska to ok. 150CHF), po jej przekroczeniu 10%. Powyzej 3000CHF juz nic (tak to ciekawa synteza amerykanskiej medycyny, w sensie absolutnie najnowszych technologii w przapadku np. raka, z europejksim ograniczeniem wysokosci kosztow ponoszonych przez pacjenta.

  44. @addur
    „To chyba dobre miejsce aby być bogatym – ale generalnie dobrze jest być bogatym w większości miejsc.”

    Też nie. Wolałbym być bogatym choćby w LA – w ogóle przez te 20 lat te miasta się jakby zamieniły miejscami. W LA rozbudowano metro i jest już takie jak w filmie „Her”, można dojechać z centrum do Santa Monica (W „Her” to było science-fiction”!). A jak wiadomo dobre miasto to nie jest takie, w którym każdy ma samochód tylko takie, w ktorym bogacz jedzie metrem.

    Przede wszystkim jednak nawet gdybym miał być bogaczem (nigdy oczywiście nie będę) to chcialbym razem z bogactwem nie stracić tego, co bardzo prywatnie lubię – wprawdzie nie biegam jak Jo Nesbo, ale jak on, lubię sobie od czapy spacerować czy też jechać rowerem i nie zastanawiać się, czy mnie nie porwą/obrabują. W Krzemowej Dolinie jak wyruszymy rowerem/pieszo, szybko dojdziemy do miejsca, w którym kończy się chodnik, a zaczynają okolice wyglądające jak co bardziej ponure odcinki „Breaking Bad/BCS”.

    Samochodem też do nich dotrzemy, no ale po prostu przejedziemy bez zatrzymywania się.

  45. @wo „W Krzemowej Dolinie jak wyruszymy rowerem/pieszo, szybko dojdziemy do miejsca, w którym kończy się chodnik, a zaczynają okolice wyglądające jak co bardziej ponure odcinki „Breaking Bad/BCS”.
    Samochodem też do nich dotrzemy, no ale po prostu przejedziemy bez zatrzymywania się.”

    Czyli wypisz-wymaluj jak w RPA, tylko bez tej fajnej miejscowej muzyki.

  46. Dziś na stronach tygodnika centrolewicowego establiszmentu zwanego jako The Economist pojawił się króciutki artykuł (będzie pewnie w najbliższym numerze papierowym) „The case for Danish welfare” [https://www.economist.com/special-report/2021/04/05/the-case-for-danish-welfare].
    Autorzy zauważają, że Dania ma najbardziej szczodry system pomocy dla bezrobotnych a jednocześnie najbardziej elastyczny rynek pracy. Stwierdzają dalej, że wynika to z faktu „flexicurity”. Zasiłek stanowi ponad 80% ostatnich dochodów, a jeżeli bezrobotni mają dzieci zbliża się do 100%. Z drugiej strony zwolnić i zatrudnić pracownika jest bardzo łatwo. Ludzie tracą i znajdują nową pracę ale ich dochód pozostaje stały. Jednocześnie Dania ma mały współczynnik długotrwałego bezrobocia i duży poziom aktywności zawodowej. To dlatego, że Dunka/Duńczyk musi w ciągu 2 tygodniu od utraty pracy przedłożyć CV trenerowi i można utracić zasiłek z tego powodu, że nie dość dobrze stara się uzyskać pracę.
    Autorzy konkludują: „This offers a tough lesson for those arguing for more generous welfare states. Simply boosting benefits may dissuade employment, as it did in America before 2014. To stop this happening requires massive investment in training, monitoring and enforcement of the rules for those out of work—spending money to avoid wasting it, in other words. The world’s best welfare system does not come cheap.”

  47. @pierwszy artykuł o upadku Szwecji – może i był w Wyborczej, ale jako smakosz szurii prawicowych pamiętam, że był tego masowy wystąp w Res Publice i innych Nowych Światach. To pewnie jest już nie-do-zbadania, ale nurtuje mnie pytanie, czy atak tego typu bredni nie był związany ze strachem ówczesnego establiszmętu przed możliwością dyskutowania innego, niż szokowy, modelu transformacji. Upraszczając: musimy wybrać tego Sachsa, w socjaldemokratyczne modele nie warto iść, bo one i tak zbankrutują za rok lub dwa.
    Problem braku szwedzkiego numerka, który tutaj jest opisywany dowodzi jedynie, że przyjezdnym nie jest miło być w skandynawskim kraju, co mnie jakoś specjalnie nie dziwi, bo raz, że generalnie przyjezdni to mają przerąbane teraz wszędzie (świat się zamyka) i dwa: my tu chyba nie szukamy wygodnej drogi do Szwecji dla emigrujących Polaków, ino sposobu, by Szwecję sobie urządzić w Polsce.
    A red. Majcherek zawsze był wyśmienitym dostawcą wybornej beki, przez lata każdy jego artykuł to był wyśmienity dowód na to, że jak w GW w dziale Opinie coś piszą o gospodarce, to trzeba robić dokładnie na odwrót, niż tam radzą.

  48. @aldek „jako smakosz szurii prawicowych pamiętam, że był tego masowy wystąp w Res Publice”
    Uważasz Res Publikę za prawicową szurię? Ciekawe. Lewicowi nigdy nie byli, ale jest chyba coś pomiędzy, np. konserwatywny liberalizm?
    „nurtuje mnie pytanie, czy atak tego typu bredni nie był związany ze strachem ówczesnego establiszmętu przed możliwością dyskutowania innego, niż szokowy, modelu transformacji. Upraszczając: musimy wybrać tego Sachsa, w socjaldemokratyczne modele nie warto iść”
    Uważasz, że Polska w 1989/1990 miała wybór? Noooo, mogła sobie ogłosić jednostronnie bankructwo, zamiast się układać z wierzycielami. I radośnie wprowadzać sobie potem model szwedzki (szalejący w spoleczenstwie alkoholizm już się zgadzał ze szwedzkim punktem wyjścia), bez żadnych pieniędzy, za to z Armią Czerwoną w Legnicy. Powodzenia.
    Albo – można było podążyć za mejnstrimem, czyli neolibem.

  49. @sheik
    „Czyli wypisz-wymaluj jak w RPA, tylko bez tej fajnej miejscowej muzyki”

    Muzyka tam jest akurat znakomita, bo tam jest Meksyk (historycznie, kulturowo, metaforycznie). Ja tam zresztą często mieszkam, bo tam są tanie hotele. W RPA nigdy nie byłem (w ogóle słabo znam inne kontynenty, nie wiem czy zdążę jeszcze nadrobić).

  50. niechętnie reagując na tę zaczepkę nadmienię jeno, że ta szuria prawicowa barwami się mieni – od niby-to-rozsądnych KLD-dowców po Nowe Światy.
    Nie wiem, czy Polska miała wybór, i nawet tego nie rozstrząsam specjalnie. Piszę, że wszelka próba podnoszenia takiej możliwości była wówczas niszczona nawalaniem jakąś tępą pałą, a pytanie które stawiam brzmi: czy te brednie o bankructwie socjalizmu szwedzkiego nie były czasem jedną z tych pał, mającą zobrazować absolutną nieuchronność doktryny neoliberalnej jako dziejowej konieczności amen.

  51. albowiem gdybyż jednak taki dyskurs szerzej zaistniał, to może szok byłby ciut mniejszy, nie byłoby popiwku takiego, deepegeeryzacji tak bezwzględnej albo chociaż schładzania gospodarki gdy Balcerowicz returns. Ale się nie upieram, serdeczności życzę.

  52. @Teksty w dziale Opinie
    Staram się w ogóle nie otwierać tych tekstów, bo większość, które kojarzę to czysta strata czasu. Jestem gotów uwierzyć, że sztuczna inteligencja będzie w stanie już wkrótce produkować podobnej klasy artykuły. Każda taka publikacja jest pisana na jedno kopyto, ponieważ autor nie zadał sobie żadnego trudu poznania jakichkolwiek danych. Chyba tylko pani Michalik udowodniono w przeszłości, że coś czyta, ale ona uznała to za powód do wstydu.

    Co do tekstów polemicznych, to nawet jeśli lubię czytać autorki i autorów, wolę jeśli koncentrują się na innych tematach. Adriana przebiła się ze swoją polemiką, co najmniej na portal, i tylko z jej streszczenia znam wypociny księciunia [1].

    @Zaufanie do państwa i system opieki zdrowotnej
    W listopadzie we Francji, wśród innych wątków dotyczących drugiej fali, przeszła debata o wprowadzeniu rzeczywistego obowiązku samoizolacji dla chorych. Macron ogłosił, że liczy na to, że rząd i parlament wprowadzą restrykcje za nieprzestrzeganie samoizolacji przez osoby z potwierdzonym Covidem. Tam i w niektórych innych krajach europejskich samoizolacja jest zalecana, ale nie jest egzekwowana przez żadne kary. Jednym z zastrzeżeń podnoszonych przez specjalistów było to, że wprowadzenie kar i nadzoru będzie miało szkodliwy wpływ, ponieważ ludzie przestaną się testować, a teraz można liczyć na ich rozsądek i niechęć do zakażania znajomych [2]. W Polskim systemie walki z pandemią najbardziej przeraża mnie to, że rząd od dawna trzymał obostrzenia, które inne kraje wprowadzały tylko w ostateczności (zamknięcie szkół) i równolegle trenował wszystkich obywateli do obchodzenia nawet sensownie wprowadzonych przepisów.

    Podobnie jest z chorobowym – chyba w większości krajów Zachodu można zgłosić chorobowe na jeden dzień bez żadnych konsekwencji, chociaż to pewnie przywilej klasy średniej, James Bloodworth wspominał w swoim „Hired“, że oczywiście można zgłosić nieobecność przy pracy w magazynie, ale dostaje się za to negatywne punkty, które kończą się rozwiązaniem kontraktu.

    @Dolina Krzemowa
    Wysokie wyceny tamtejszych startupów uważam za rodzaj samonapędzającego się mechanizmu. Jeśli ktoś sprzedał część udziałów w swojej firmie wycenianej na sto miliardów dolarów, to chętnie zainwestuje w stukrotnie mniejszą firmę pompując jej wycenę na miliard; a założyciele tej firmy wrzucą dwa miliony w całkiem świeży produkt.

    [1] – link to wyborcza.biz
    [2] – link to lci.fr

  53. @sheik yerbouti
    „Uważasz Res Publikę za prawicową szurię? Ciekawe. Lewicowi nigdy nie byli, ale jest chyba coś pomiędzy, np. konserwatywny liberalizm?”

    Kolega z tych, którzy wciąż wierzą w istnienie Cywilizowanych Krakowskich Konserwatystów? No to ja już parę razy widziałem, jak rzekomo Rozsądny Chadek O Umiarkowanych Poglądach nagle publicznie odstawia szurię (albo robi oborę w samolocie), po czym wszyscy są niesamowicie zdziwieni: ależjakto, dlaczego ten wykształcony i elokwentny pan, dawniej członek Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Dominikańskiego Duszpasterstwa Akademickiego „Beczka”, nagle usłyszał krzyk zarodków/uwierzył w zamach smoleński/chce strzelać do uchodźców uchodźców/jest fanem Trumpa/nosi folię aluminiową na głowie (niepotrzebne skreślić)? CO MU SIĘ STAŁO?

    Mogę wymienić dziesiątki przypadków ludzi, którzy niektórzy jeszcze 15 lat temu byli ulubieńcami liberalnych mediów (no, może nieco kontrowersyjnymi, ale to tylko dodaje odrobiny pikanterii), a których AD ZOZI te same media nie zaprosiłyby już za żadne skarby. Cejrowski kiedyś był „fajnym podróżnikiem”, Kolonko – „fajnym dziennikarzem”, Ziemkiewicz – „fajnym publicystą”, ksiądz Oko – „fajnym księdzem”, a Żalek kiedyś należał do Partii Uśmiechu.

    Otóż Iksiński czy Igrekowski zawsze był prawicowym szurem, tyle że pewnego pięknego dnia uznał, że w końcu może to głośno wykrzyczeć. Dwadzieścia lat temu przy „winku i ośmiorniczkach” usłyszałem od rzekomo cywilizowanych uniowolnościowych elit rzeczy, od których do dziś jeżą mi się włosy na głowie. Mój szok wynikał z tego, że zanim to nastąpiło, myślałem że są lepsi – bo WTEDY nie wypadało ich jeszcze głosić publicznie (w dobrym tonie było się maskować). Do dziś pewnie się maskują, ale nie zdziwiłbym się, gdyby któryś wyskoczył dziś na YT, np. broniąc Janusza Walusia w stylu „OCZYWIŚCIE jestem jak najdalszy od usprawiedliwiania ekstremizmu, ALE resztę kary powinien spędzić w Polsce”.

  54. „Uważasz, że Polska w 1989/1990 miała wybór? Noooo, mogła sobie ogłosić jednostronnie bankructwo, zamiast się układać z wierzycielami. I radośnie wprowadzać sobie potem model szwedzki (szalejący w spoleczenstwie alkoholizm już się zgadzał ze szwedzkim punktem wyjścia), bez żadnych pieniędzy, za to z Armią Czerwoną w Legnicy. Powodzenia.
    Albo – można było podążyć za mejnstrimem, czyli neolibem.”

    Ogólnego kierunku pewnie zmienić się nie dało, ale Polska mogłaby nie być aż takim prymusem terapii szokowej np. w likwidacji zbiorkomu na prowincji. W Czechach i na Słowacji jakoś to działa do dziś. Mogliśmy się też obyć bez eksperymentów typu OFE albo pararynek w ochronie zdrowia.

  55. @Ł.Wyrak – chronologiczny spis tych wspaniałych następstw naszego prymusowania w neolibie (czyli takich debilizmów, co to mogłoby ich nie być, a nam urządzili) to byłby niezły pomysł na jakąś wosiowatą książkę parę lat temu, ale teraz to po co, i tak wszyscy co mają choć odrobinę oleju w głowie to wiedzą, a jak dziś kto nie wie, to próżny trud. Obok tych OFE i innych PPP koniecznie dorzuciłbym tam takie kwiaty jak likwidacja funduszu alimentacyjnego (za SLD!)

  56. @Polska droga szwedzka
    Ja tylko twierdzę, że w 1989/90 Polska była na kolanach i faktycznie bankrutem, może i można było być mniej gorliwym, the hindsight is always 20/20. W kolejnych latach wiele już z własnej inicjatywy spieprzono, trudno się nie zgodzić.

    @mnf „Kolega z tych, którzy wciąż wierzą w istnienie Cywilizowanych Krakowskich Konserwatystów? No to ja już parę razy widziałem, jak rzekomo Rozsądny Chadek O Umiarkowanych Poglądach nagle publicznie odstawia szurię”
    Tutaj to już jednak poproszę o konkretne nazwiska i dowód na prawicowe odloty. Ja z RSN pamietam Jolantę Brach-Czainę, Adama Wiedemana i Marcina Króla. A Ty kogo?

  57. Niektóre z tych debilizmów wprowadzał rząd Tuska, jak deregulacje gowinowskie i ich wpływ jeszcze nie został dobrze opisany, a już widać szkody.

  58. @aldek
    „chronologiczny spis tych wspaniałych następstw naszego prymusowania w neolibie (czyli takich debilizmów, co to mogłoby ich nie być, a nam urządzili) to byłby niezły pomysł na jakąś wosiowatą książkę parę lat temu”

    Może się wygłupię, bo określenie „wosiowatą” pewnie nie znalazło się tu bez powodu, ale w „To nie jest kraj dla pracowników” (2017) Woś sporo pisał właśnie o tej „doktrynie szoku” i wprowadzaniu zmian neoliberalnych, po pierwsze, za szybko, po drugie, bez żadnych konsultacji społecznych, czy choćby prób rozpatrzenia wobec niewydolnych przedsiębiorstw jakichkolwiek scenariuszy alternatywnych do „natychmiast likwidować”. (OIDP, podaje konkretne przykłady, ale nie robi wyczerpującej kwerendy). W ogóle czytało mi się tę książkę nieźle i z każdym kolejnym felietonem w TP i każdym wpisem tego człowieka na twitterze jest mi coraz bardziej przykro, aż mam ochotę zacząć podobna rozkminę, jaką kiedyś Awal urządził wobec pewnego (byłego) autora SF – co mu się stało i w którym momencie?

  59. Z jednej strony bardzo mnie mierzi żałowanie gościowi w bramie na piwo czy wielkomiejskie przekonanie, że dokładamy się patolii przez 500+, ale z drugiej strony wcale nie jestem przekonany co do nordyckiego modelu tylko dlatego, że jeszcze nie zbankrutował, jak mu przewidywali. Całkiem sporo ludzi w USA wiedziało, że boom na rynku mieszkaniowym nie może trwać, często sami twórcy balonowych kredytów hipotecznych i podobnych wynalazków, ale bardzo niewielu było w stanie przewidzieć, jak mocno rynek klęknie i że akurat w 2007 roku.

    Podobnie teraz. Wielu ludzi się hiperwentyluje pisząc o hiperinflacji (vide Wykop, jeśli ktoś ma dużą odporność na głupotę), ale to wcale niekoniecznie znaczy, że można drukować tryliony bez limitu i konsekwencji. Racjonaliści mają takie powiedzenie, „reverse stupidity is not intelligence.”

    Natomiast nordycka przedsiębiorczość wydaje mi się nieco papierowa

    „Kraje nordyckie zazwyczaj przodują we wszyskich rankingach, także tych na łatwość „rozwijania biznesu”. Łatwiej go rozwijać ze świadomością, że porażka nie oznacza katastrofy, bo w NAJGORSZYM wypadku będzie można przyzwoicie żyć na zasiłku. A PIT do tego ma się zwyczajnie nijak.”

    bo realnie przoduje USA, gdzie można stracić wszystko, włącznie z ubezpieczeniem zdrowotnym, a i tak ich startupy rządzą również naszym rynkiem, a najlepiej zakładać w Dolinie Krzemowej, co może zmieni dopiero pandemia, a nie żadna konkurencja z naszej strony. Rankingi zazwyczaj tworzą ludzie, którzy nie tworzą biznesów.

    Fajnie, że zrobili Angry Birds i Spotify, ale Amerykanie rządzą światem przy pomocy Facebooka (i kilku lotniskowców). Zresztą, my mamy CD Projekt, więc co tam Angry Birds, ale to też nie to samo.

  60. @sheik
    „Uważasz Res Publikę za prawicową szurię? Ciekawe. Lewicowi nigdy nie byli, ale jest chyba coś pomiędzy, np. konserwatywny liberalizm?”

    Niby jest, ale pamiętaj, że na początku lat 90. Korwin-Mikke czy Michalkiewicz byli uważani za „coś pomiędzy” i chętnie publikowani w takich periodykach. Różne nurty konserwatywnego liberalizmu nie były wtedy jeszcze tak skłócone, jak dzisiaj. Ci ludzie wręczali sobie nawzajem tzw. „nagrody Kisiela” i spotykali się na tzw. „Balu Dziennikarzy” (gdzie radośnie razem bawili się Dominika Wielowieyska i Rafał A. Ziemkiewicz). Granica między prawicą szuryjną a normalną była wtedy bardzo umowna (a może w ogóle jest umowna).

  61. @sheik
    „Uważasz, że Polska w 1989/1990 miała wybór? ”

    Co do ogólnego przyjęcia konsensusu waszyngtońskiego – oczywiście nie. Ale Trammer w swojej książce świetnie pokazuje, że niszczenie kolei nie wynikało z samych tylko niezbędnych oszczędności, to był długofalowy program motywowany idelogicznie. Przypuszczam, że takich sytuacji było więcej – uwierzyliśmy, że całe sektory gospodarki „musiały upaść, bo były niedochodowe”. Ale czy naprawdę musiały? Czy naprawdę trzeba było wszystkie PGRy po prostu unicestwić? Nie jestem przekonany.

    @kch
    „W ogóle czytało mi się tę książkę nieźle i z każdym kolejnym felietonem w TP i każdym wpisem tego człowieka na twitterze jest mi coraz bardziej przykro, aż mam ochotę zacząć podobna rozkminę, jaką kiedyś Awal urządził wobec pewnego (byłego) autora SF – co mu się stało i w którym momencie?”

    Pieniądze. Zawód pundita, czyli publicysty opinii jest lekki i lukratywny. Nie musisz nic riserczować, jak Jors Truli, po prostu walisz tzw. „głośne teksty” z serii „co powinien zrobić PiS”, które po prostu wyciągasz z kiszki jeden po drugim. To dlatego nie chcę byc częścią zjawiska typu „Igrekowski odpowiedział Iksińskiemu”, brzydzę się tym gatunkiem quasi-dziennikarskim po całości.

    Bodajże jedyny publicysta opinii, którego sobie cenię, to Majmurek – ale nie za te teksty z serii „co powinien PiS’, bo są tandetne jak cały ten gatunek, tylko za Całą Resztę. Ale Majmur Całą Resztę robi z Poczucia Obowiązku, a publicystykę opinii robi dla kasy. To się po prostu opłaca.

  62. Korwin zawsze był szurem, ale był też o wiele bardziej interesującym szurem niż teraz. Pozycja na skali politycznej to jedno, ale nawet kompletnie nie mając racji, można być interesującym (vide Bicameral Mind).

  63. @tymczasowekontonagazecie

    Co do drukowania pieniędzy, temat przebadał dobrze Werner (ten od Princes of Yen) i wskazuje dość prostą zależność:
    a) drukowanie pieniędzy przez banki (bo to one drukują) na kredyty inwestycyjne dla lokalnych firm jest spoko (co sugeruje, że np. też na inwestycje w infrastrukturę będzie spoko)
    b) drukowanie pieniędzy przez banki na kredyty spekulacyjne jest bardzo nie spoko, 2007 był pochodną takiego druku

  64. @krystyna.ch

    Co do Wosia, mam nieco inną interpretację, niż WO. Jasne, bycie punditem jest opłacalne, ale obserwuję akurat podobne zjawisko zachodzące „w trakcie” u innego lewicowego autora (niestety próby zahamowania go dotąd nie działają -_- ). I wydaje mi się, że mechanizmem może być też układ, w którym jeden element lewicowej układanki ma się dość rozbudowany, ale inne poglądy są nieco dziaderskie, a początkowy sukces buduje na tyle duże przekonanie o swojej nieomylności, że raczej się w te poglądy brnie, a ewentualną krytykę ze strony lewicy traktuje od razu jako ten mityczny zamek wampirów, zamiast jako powód do refleksji.

  65. ja tam skromnie uważam, że cukrowanie konserwatywnego liberalizmu przez dział Opinii GW (oraz jedno czy drugie 'byliśmy głupi’) nie powinno zmienić ogólnej oceny wpływu tego intelektualnego oczadzenia na kształt RP. Nie wiem, co dobrego wnieśli, co odkrywczego dodali, widziałem jeno, że ich tytaniczne próby przerobienia prymitywnego darwinizmu społecznego na wyrafinowany prąd filozoficzny były żałosne. Szczególnym rozbawieniem darzyłem ich wytrwałe próby pożenienia chrześcijaństwa z liberalizmem rynkowym, które to swoje maksimum osiągnęły w postaci księdza Stryczka.
    Co do wosiowatości, to nieustanne podgryzanie bezzębnych już dziadersów jest chyba jałowe, nic z tego już nie wynika, jak kto jeszcze Balcerowicza słucha, FOR lajkuje, to trudno, położyć krzyżyk na nim trza, beznadziejny przypadek, żadna książka Wosia już tego nie zmieni.

  66. @Artur Król
    „a) drukowanie pieniędzy przez banki (bo to one drukują)”

    Ostatnimi czasy na pewno nie:

    link to global-macro-monitor.com

    @wo
    „Czy naprawdę trzeba było wszystkie PGRy po prostu unicestwić?”

    Problem w tym że nikt chyba nie pokazuje realnej ścieżki przywracania ich do rentowności w tamtych czasach (70% nich była nierentowna na początku lat 90-tych).

    Jakiś pogląd na to „co by było, gdyby” mogą dawać case studies branży górnictwa i hutnictwa, z którą jedną sprywatyzowano (przyznam że z potężnymi problemami korupcyjnymi, w końcu tutaj głównie krążył Dochnal) a drugą nie.

    W tym ostatnim temacie ostatnio przeczytałem że JSW na kolejne 10 lat przedłużyła gwarancje zatrudnienia dla swoich pracowników. W porozumieniu z załogą jest zapisane że zarząd wszelkich ewentualnych oszczędności będzie szukał poza sferą wynagrodzeń w przyszłości.

  67. @ak
    „obserwuję akurat podobne zjawisko zachodzące „w trakcie” u innego lewicowego autora”

    U KOGO U KOGO U KOGO?

  68. „U KOGO U KOGO U KOGO?”

    Po emocjonalnych flejmach z ostatnich miesięcy, jakie toczył Artur Król, zgaduję, że chodzi o Kamila Fejfera.

  69. @Dude Yamaha:
    Pisałem o współczesności, bo przecież nie ma tu dyskusji o tym, kto był bardziej odkrywczy w latach 70-tych; a konkretnie zafascynowały mnie opowieści o powstaniu Googla. Założyciele skarżyli się, że musieli zaczynać z niskim kapitałem, ale ten niski kapitał to była seria wpłat po pół miliona dolarów. Na biznes, którego jeszcze nikt nie potrafił zmonetyzować. Nawet jeśli tych wpłat po 0,5 miliona byłoby tylko kilka, to wciąż mamy miliony na start. Znajdź mi podobne warunki dla europejskich startupów.

    I mam wrażenie, że coś w tym nadal jest, bo sam realizuję zlecenie dla byłego europejskiego startupy, który gdy okazało się, że może wypalić, został wykupiony przez przysłowiowych Teksańczyków i przeniesiony za Ocean.

    PS.
    Nie tak dawno skończyłem „Herbatke o piątej!” Brysona, który chwali Brytyjczyków za uniwersytety. I dodaje, że w USA też są dobre, ale finanse na ich funkcjonowanie są tam zupełnie inne. W tej dyskusji o skutecznym realizowaniu tego, czy innego zadania, nie można uciekać od tego, ile na to zadanie przeznacza się pieniędzy.

  70. @fj
    „Po emocjonalnych flejmach z ostatnich miesięcy, jakie toczył Artur Król, zgaduję, że chodzi o Kamila Fejfera.”

    A tak, to ten sam mechanizm (pundytyzacja). Facet kiedyś się starał. A potem odkrył, że po co, skoro hottejki są równie skuteczne monetyzacyjnie, a ileż to wysiłku, Napisać Coś Kontrowersyjnego.

  71. @sheik.yerbouti

    Ale startup nie oznacza, że firma zajmuje się „robieniem gier na komórki”. Theranos był startupem medycznym. Obserwowałem w PL losy startupu oferującego usługi zarządzania wiedzą dla korpo. Wielka beka o startupy była odnośnie startupu sprzedającego nowatorską wyciskarkę do soków i specjalnie przygotowane owoce dla niej (okazywało się, że łatwiej je wycisnąć ręcznie…)

  72. @WO

    „Przypuszczam, że takich sytuacji było więcej”

    Przecież nawet w strategicznej dziedzinie jaką jest i była zbrojeniówka, do dziś jest gigantyczny problem ze wspieraniem przemysłu (przemysłu jako takiego, nie politycznych nominatów ) przez państwo. Nie jest to kwestia tylko rządów aktualnych – tak było niestety od circa about 1990. Coś co jest w państwach zachodnich i nie tylko normą, czyli kupujemy co się da w miejscowym przemyśle albo wymuszamy produkcję/montaż na miejscu a gdy już coś produkujemy to państwo na wszelkie sposoby wspiera promocję i eksport – nie istnieją. Normalne kontakty na linii przemysł – użytkownik próbowano blokować na różne sposoby (pod hasłem walki z korupcją także).

    Natomiast co jest? Jest mętna woda w której pływają sobie lobbyści (zwłaszcza z kilku państw), kiedyś – gdy jeszcze przemysł był silniejszy – ławicami pływali związkowcy, krążą sobie decydenci wojskowi i cywilni i w tej mętnej wodzie od trzech dekad czasem następowała eksplozja gigantomanii („samolot pola walki Skorpion”) czasami wymuszania zakupów metodą „po co robić coś nowego, wojsko i tak musi kupić” (co pięknie zabijało innowacyjność) czasami metodą „Słuchaj, podpisz tutaj te wymagania, bo widzisz, Marek jest w komisji ale jego kolega Zenek ma taką firmę…” a czasami dzięki determinacji osób myślących o czymś więcej niż zajęcie na emeryturze udawało się doprowadzić do jakiegoś sensownego rozstrzygnięcia. Ewentualnie zdarzało się że cos było tak ważnego (albo zostało uznane za ważne, czasem dzięki presji z zewnątrz, czasem oddolnej) że na samej górze kazano w końcu coś z tym zrobić.

    Efekt jest taki że ze zbrojeniówki ogromnej, która musiała iść częściowo pod nóż zostały…no właśnie wyspy nowoczesności, jakieś pojedyncze udane programy wynikające z tych zdolności jakie przemysł miał lub mógł rozwinąć a cała reszta, no cóż, w najlepszym razie egzystuje w postaci montowni / poddostawcy zagranicznej korporacji.

    Więc jak miało być w przemyśle niestrategicznym, uznanym z góry za skazany na porażkę, czy choćby w tych PGR-ach…?

  73. @WO

    Po iluś rozmowach nie mam wrażenia, że tam jest pod spodem takie tłumaczenie jak opisujesz. (Tzn. mechanizm warunkowania może być taki jak piszesz i na pewno wyjaśnia to część, może i całość zmiennych. Ale doświadczenie tego mechanizmu i jego racjonalizacja są raczej w ramach tego co opisywałem.)

  74. @adiunkt
    „Przecież nawet w strategicznej dziedzinie jaką jest i była zbrojeniówka, do dziś jest gigantyczny problem ze wspieraniem przemysłu (przemysłu jako takiego, nie politycznych nominatów ) przez państwo. Nie jest to kwestia tylko rządów aktualnych – tak było niestety od circa about 1990. ”

    Była taka afera na początku lat 90., że gdzieś na Zachodzie zatrzymano handlowców z zakładów „Łucznik” pod zarzutem korupcji (gdyż w tej branży skądinad trudno coś komuś sprzedać bez jakiegoś „offsetu”). Media liberalne potężnie się wtedy rozjechały z opinią publiczną – komentarze w mediach liberalnych były typu „komunistyczni zbrodniarze”, opinia publiczna była raczej jak „polski przemysł, polskie miejsca pracy”.

  75. @monday.night.fever, polemika z Majcherkiem

    A próbowałeś sam napisać? Z doświadczenia wiem że w miarę sprawnie napisany „list do redakcji” przyjmą chętnie i puszczą bez problemu. Pieniędzy z tego oczywiście nie ma ale można się wyżyć polemicznie i zdobyć trochę niszowego „fejmu”.

  76. @wo „Ale Trammer w swojej książce świetnie pokazuje, że niszczenie kolei nie wynikało z samych tylko niezbędnych oszczędności, to był długofalowy program motywowany idelogicznie.”
    Pełna zgoda. Nawiasem mówiąc, znam braci Trammerow osobiście i to frapujace obserować taką powolną, ale wyraźną ewolucję poglądow z generalnie mocno prawicowych na lewo.

    @fj „zgaduję, że chodzi o Kamila Fejfera.”
    Ojjjj, tez to zauważyłem. Szkoda chłopa, ale to było do przewidzenia.

    @wo „na początku lat 90. Korwin-Mikke czy Michalkiewicz byli uważani za „coś pomiędzy” i chętnie publikowani w takich periodykach.”
    Nie czytałem ResPubliki we wczesnych latach 90, kończyłem wtedy podstawowkę. W okolicach roku 2000 RPN trafiła pod skrzydła Polityki i reprezentowała mniej więcej ich profil – popierajacych Słuszne Nowe Czasy liberałów. Jeśli kiedyś publikowali tego ***** Michalkiewicza, to bardzo mi przykro z tego powodu.
    @dude „Jakiś pogląd na to „co by było, gdyby” mogą dawać case studies branży górnictwa i hutnictwa, z którą jedną sprywatyzowano (przyznam że z potężnymi problemami korupcyjnymi, w końcu tutaj głównie krążył Dochnal) a drugą nie.”
    Mittal właśnie wygasza Sendzimira, hutnictwo w Polsce i szerzej w Unii raczej nie ma już przyszłości. Górnictwo oczywiście też nie ma, w dodatku wpakowano w nie znacznie więcej miliardów publicznej kasy, a szkody górnicze na Śląsku to jeszcze kolejny kosztowny temat, który nigdzie sie nie wybiera…

  77. a widzisz, @sheik, bo ja akurat zupełnie odwrotnie – podczytywałem ją w latach 90, a potem przestałem, bo to już nudne było. To była taka intelektualna kuźna 'idei’ dla KLD.

  78. @pak4
    „Założyciele skarżyli się, że musieli zaczynać z niskim kapitałem, ale ten niski kapitał to była seria wpłat po pół miliona dolarów.”

    Jeśli dobrze pamiętam to nawet było to kilka czeków po 100 tys. dolarów, w tym jeden wypisany w pośpiechu przez inwestora przed jego domem przed wyjazdem do pracy.

    „Nawet jeśli tych wpłat po 0,5 miliona byłoby tylko kilka, to wciąż mamy miliony na start. Znajdź mi podobne warunki dla europejskich startupów.”

    Że jak? Takie pieniądze to i na zapyziałym warszawskim bruku na startup można w 5 min znaleźć. Europejski rynek VC jest znacząco mniejszy od amerykańskiego, ale nie jest aż tak mały.

    @sheik.yerbouti
    „Górnictwo oczywiście też nie ma, w dodatku wpakowano w nie znacznie więcej miliardów publicznej kasy”

    That was my point. Wcale nie jest powiedziane że próby ratowania PGR-ów skończyłyby się tym co „ratowanie” górnictwa od 30 lat. A hutnictwo jednak od czasów swojej prywatyzacji porównywalnych miliardów publicznej kasy nie wymagało, a była nie mniejszym problem child w okresie transformacji.

  79. @WO

    „gdzieś na Zachodzie zatrzymano handlowców z zakładów „Łucznik” pod zarzutem korupcji ”

    Pamiętna afera karabinowa – ale to nawet nie była tylko korupcja. Polakom podstawiono informatora a potem agentów pod przykryciem amerykańskich służb i wrobiono w próbę dostawy broni do Iraku. Nawet oficjalna strona FB Radom sprawę opisuje jednoznacznie (i też wspomina o reakcjach opinii publicznej) [1]. jakimś cudem Niemców czy innych państw nie ścigają, choć zarzutów o sprzedawanie różnym – łagodnie mówiąc – niezbyt przestrzegającym praw człowieka odbiorcom jest co niemiara…

    [1] ]https://fabrykabroni.pl/historia/lata-80/]

  80. @SF i Bay Area
    Od jakiegoś roku tam nie byłem, ale regularnie jeżdźiłem przez ostatnie 8 lat (jeden rok to był taki, że się zastanawiałem nawet, czy mi w .ch starczy miesięcy na rezydencję podatkową) i muszę powiedzieć, że San Francisco jakoś nigdy nie polubiłem. Przede wszystkim jest brudno, zimno i śmierdzi. O bezdomnych nawet nie wspominam. Samo miasto nie zachwyca mnie niczym specjalnym. Owszem, na tle takiego LA to niemal po europejsku da się po kilku ulicach przejść jak człowiek bo są chodniki. Jest kilka jasnych punktów – podobało mi się Presidio, MOMA (jak ktoś się nie załapał, to na lotnisku mają jeszcze sklep z pamiątkami) i można sobie pospacerować przy Embarcadero (unikać Fisherman’s Wharf). Problemem jest mieszkanie tam – strasznie drogo i trochę głupio oddawać jedną trzecią pensji za pokój i mieszkać z trzema kolegami. Komunikacja publiczna to dramat a dla miłośników kolejowych zabytków polecam przejechać się Caltrain (BART ciut lepiej). Niestety – mieszkając w Bay Area i chcąc mieć minimum życia towarzyskiego jest się na SF skazanym, czy nam się to podoba czy nie. Po prostu, poza San Jose to w tych wszystkich Mountain View, Sunnyvale czy Palo Alto naprawdę nic się nie dzieje – jest sobie w MTV Castro Street i w zasadzie w 2 tygodniach człowiek jest w stanie zaliczyć wszystkie restauracje na tej ulicy. Owszem, kilka z nich bardzo lubię, ale ile można. Zresztą – starczy odejść 100 metrów w dowolną stronę i literalnie tam nic nie ma poza osiedlami domków. Oczywiście, na slow live z rodziną jest ok i kilka fajnych perełek można znaleźć (fenomenalne The Midwife and the Baker albo Chez TJ), ale jak ktoś jest singlem, to SF only.
    Ze wszystkich miast to jeszcze w Palo Alto cokolwiek się dzieje (ze względu na uniwersystet Standforda i studentów).

    A, jeszcze co do korków – z powodu jetlaga przez pierwszy tydzień zwykle dojeżdżałem do pracy w okolicach 5 rano i zajmowało mi to 10 minut. W drugim tygodniu robiła się już 7 rano i wtedy dojazd trwał 30 minut i to tylko dlatego, że znałem sporo „tricków” (po co stać 20 minut czekając na zjazd w prawo skoro można pojechać w lewo i zrobić nawrotkę na następnych światłach). Dojazd do SF to 35 minut w weekend i 1h30 minut w normalny dzień, a i to przy założeniu, że nie będzie wypadku.

    Podsumowując – jak California, to tylko dom w Caramel (link to archdaily.com), ew. rancho w Napa, bo czego by o Californi nie mówić, to jednak krajobraz jak dla mnie jest super.

  81. Tak na marginesie marginesu, to ja nie jestem pewien czy w pandemicznym dzisiaj jest łatwiej podróżować po Europie niż na początku lat 90tych…

  82. @sheik
    „Jeśli kiedyś publikowali tego ***** Michalkiewicza, to bardzo mi przykro z tego powodu.”

    Nie twierdzę tego konkretnie, twierdzę tylko, że na początku lat 90. to było przemieszane, ówcześni tzw. „umiarkowani konserwatyści” okazywali się właśnie klasyczną szurią. Przy czym to nie oni się zmienili, tylko świat się zmienił – dziś po prostu jednak rzeczywiście rasistowskie czy seksistowskie dowcipaski a la Cejrowski skreślają człowieka w wielu miejscach, wtedy nie skreślały.

  83. @przyszłość hutnictwa w Europie
    Zdaje się, że trwają próby zawrócenia procesu dehutnizacji Europy przy pomocy wodoru. Chyba, że jak to zostanie dopracowane to korposy to wywiozą do aktualnych Chin.

  84. @s.trabalski
    „Zdaje się, że trwają próby zawrócenia procesu dehutnizacji Europy przy pomocy wodoru.”

    To na północ od nas. HYBRIT: link to hybritdevelopment.se. Swoją drogą każda taka inicjatywa cieszy, bo wywala paliwa kopalne z kolejnych „strategicznych” miejsc sprawiając, że są coraz mniej potrzebne.

  85. @tymczasowekontonagazecie
    „wcale nie jestem przekonany co do nordyckiego modelu tylko dlatego, że jeszcze nie zbankrutował, jak mu przewidywali”

    Szwecja bankrutuje już od pół wieku i jakoś zbankrutować nie może. Więc chyba można zaryzykować stwierdzenie, że model nordycki został już pozytywnie przetestowany. I kluczem do sukcesu wcale nie jest tu chyba model gospodarczy sam w sobie, ale kapitał społeczny, który z niego pośrednio wyrasta (kapitał społeczny wynika wprost ze spójności społecznej, która jest pokłosiem m.in. niskiego Giniego). Podobne zjawisko umożliwiło budowę powojennego dobrobytu w Japonii (a uniemożliwiało zbudowanie go w republikach bananowych). Mówiąc w skrócie: kiedy obywatele identyfikują się z państwem i społeczeństwem, to dostajesz szereg pozytywnych sprzężeń zwrotnych, dzięki czemu państwo jako całość o wiele lepiej funkcjonuje (szczególnie w sytuacjach kryzysowych). Tak – odpowiedź na fundamentalne pytanie „jakim prawem trzmiel może latać?” jest aż tak prosta.

    @wo
    „Bodajże jedyny publicysta opinii, którego sobie cenię, to Majmurek”

    Ja z kolei bardzo sobie cenię felietony Tomasza Markiewki (acz nie jestem pewien, czy można je zaszufladkować jako „publicystykę opinii” – nawet biorąc pod uwagę jej niszową odmianę).

    @aldek
    „tytaniczne próby przerobienia prymitywnego darwinizmu społecznego na wyrafinowany prąd filozoficzny [przez konserwatywnych liberałów] były żałosne”

    Wyrafinowane toto nigdy nie było, za to skuteczne – jak najbardziej (co najmniej dwa pokolenia zostały przez nich w stu procentach urobione). I ze strony naszych liberałów nie było tu żadnej inwencji, po prostu kopiowano gotowe matryce stworzone w Stanach za Reagana, przy czym balceryści chyba nawet nie zauważyli, że za oceanem w międzyczasie zmieniali się prezydenci.

    @k.kisiel
    „A próbowałeś sam napisać [polemikę z Majcherkiem]? Z doświadczenia wiem że w miarę sprawnie napisany „list do redakcji” przyjmą chętnie i puszczą bez problemu”

    Miło że kolega tak twierdzi, ale nikt by mi moich wypocin nie wydrukował, nawet jako „listu do redakcji” (sam na miejscu redaktorstwa bym ich nie dał do druku!). Już pomijając fakt, że jestem randomem i że za darmo, ale do takich rzeczy trzeba mieć wiedzę i risercz. Z Facebooka nie korzystam, na niszowym blogasku mogę się powygłupiać, ale w Poważnym Medium Majcherkowi powinno jednak odpowiedzieć jakieś Poważne Nazwisko (z braku laku niechby nawet Woś!) – i zrobić to rzetelnie, punktując go i patrząc jak puchnie.

    @sheik yerbouti
    „Nawiasem mówiąc, znam braci Trammerow osobiście i to frapujące obserwować taką powolną, ale wyraźną ewolucję poglądów z generalnie mocno prawicowych na lewo”

    Inny pozytywny przykład to Artur Domosławski – w latach ’90 neoliberał (jak my wszyscy wówczas…), którego jednak wyleczyło obserwowanie neoliberalnych rajów z bliska.

    „W okolicach roku 2000 RPN trafiła pod skrzydła Polityki i reprezentowała mniej więcej ich profil – popierających Słuszne Nowe Czasy liberałów”

    I nie było po drodze żadnych ryngrafów dla Pinocheta?

    @wo
    „to nie oni się zmienili, tylko świat się zmienił – dziś po prostu jednak rzeczywiście rasistowskie czy seksistowskie dowcipaski a la Cejrowski skreślają człowieka w wielu miejscach, wtedy nie skreślały”

    Ale równoległym zjawiskiem był też skręt szurii w prawo (a raczej zrzucenie obowiązujących jeszcze w latach ’90 listków figowych – nawet Kaczyński AD 1993 nie stał tam gdzie stoi dziś). To oczywiście pokłosie ekspansji alt-prawicy za wielką wodą: te wszystkie rewelacje z Fox News powoli przesączały się do nas i zatruwały środowisko polityczne. Z drugiej strony – „cancel culture” to też import ze Stanów, tyle że dla odmiany pozytywny…

  86. Tak się zastanawiam, czy rozważania o tym, jaką drogę obrała Polska w trakcie transformacji ustrojowej nie są obarczone pewnym błędem logicznym. Wydaje mi się, że dyskusja sugeruje, że systemy państwowe są „transferowalne”, czyli że przyjmując ten czy inny schemat podatkowy, finansowania służby zdrowia, szkolnictwa i formy służby wojskowej dostajemy między Bałtykiem a Tatrami Szwecję, Bawarię, Koreę Południową lub USA. Tymczasem nawet eksperyment „Demoludy” pokazał że wdrożenie takiego samego systemu, światopoglądu, uzbrojenia (oraz innych czynników państwotwórczych) daje inne wyniki w NRD, Czechosłowacji lub Bułgarii. Może więc jest tak, że systemy nie są tak po prostu przeszczepialne, ale to, co określamy modelem Skandynawskim/Nordyckim jest wypadkową działania Przyjętego Systemu na Społeczeństwie O Pewnych Cechach Narodowych.
    Mamy przykłady zastosowania różnych systemów na tych samych społeczeństwach (Korea Południowa vs Pólnocna, NRD vs. NRF albo Hong Kong i Chiny) oraz tego same
    go systemu na różnych społeczeństwach, (socjalizm typu ZSRR od Kamczatki po Kubę). I odnoszę wrażenie, że wyniki były mocno zróżnicowane. Czy zatem oprócz systemu podatkowego również charakter narodowy (z dokładnością do pokrywania się pojęcia „naród” z pojęciem „grupa społeczna zamieszkująca teren objęty wspólną organizacją państwową”).
    Szanowny Gospodarz przeprowadza takie symulacje regularnie ratując Europę przed totalitaryzmami, ale algorytmy jego symulacji mają mocno zaszyte schematy predefiniowane więc się nie liczy.
    Podsumowując: wydaje mi się, że wpakowanie w Polsce szwedzkiego modelu prawno-fiskalnego nie wystarczy do uzyskania sukcesu nordyckiego.

  87. @pulemiot
    Te różnice wynikają z tego, że to nigdy nie były dokładnie te same systemy. Inny był realny socjalizm w Polsce, inny w ZSRR a jeszcze inny w NRD. To samo z kapitalizmem – USA, Korea Pd. czy Francja to niby to samo ale nie do końca.
    Przyczyny są dość oczywiste – ten charakter narodowy, o którym piszesz to instytucje zastane w momencie implementacji systemu oraz wynikające z nich zwyczaje i struktury społeczne. Jakiś czas temu przez polską prasę przewaliła się dyskusja o fińskim szkolnictwie – czemu takie fajne i czy nie da się u nas tak samo. I odpowiedź była trywialna – nie, nie da się przenieść samej organizacji oświaty i dostać takie same rezultaty. Trzeba jeszcze np. zmienić model kształcenia oraz wynagradzania nauczycieli, dorzucić socjalu uczniom i ich rodzinom (może w formie tych fajnych wyprawek może inaczej) itd itp. Nawet takie szczegóły jak estetyka podręczników czy książek dla dzieci jest ważna (podpisuję się wszystkimi czterema kopytami pod ostatnim rantem Marcina Napiórkowskiego). Czyli wprowadzanie fińskiego modelu u nas to zadanie na lata konsekwentnej pracy nie tylko w szkolnictwie jako takim.
    No i na koniec zauważmy ten banalny fakt, że kraje nordyckie też się od siebie różnią…

  88. @s.trabalski & Pulemiot

    Bardzo chciałem poprzeć kolegów w tym co napisali.

    Ten czy inny model rozwoju może być chyba tylko jedynie źródłem inspiracji bo to zawsze będzie „Polska droga do socjalizmu”. Przy czym dla mnie otwartym pozostaje pytanie czy nam się może udać. Wątpliwość główna związana jest z tym, że kapitał kulturowy budowany (znów, chyba?) przez kraje katolickie nie jest wystarczający do zbudowania dobrze zarządzanego kraju. A proces laicyzacji też tu wiele może nie pomóc bo choć obrzędowość, tak jak w innych krajach, zaniknie to wartości czy instytucje zostaną. Z drugiej jednak strony ostatnie 30 lat w Polsce to jest jednak bezprecedensowy sukces na skale światową i historyczną więc mimo, że te wartości są jakie są to jednak postęp jest możliwy?

  89. @Obywatel
    Bawaria jest landem katolickim i jednocześnie bogatym, więc mamy szansę. Co najbardziej by nam się przydało, to zainwestowanie w oświatę. Zgadzam się, że przeniesienie do nas fińskiej szkoły to dużo więcej niż fińskie pensje nauczycieli i fińskie wyposażenie budynków, ale od czegoś trzeba zacząć.

  90. @Obywatel

    To chyba po prostu kwestia czasu. Szwedzi jak wiadomo zaczynali swoją drogę będąc społecznie w zupełnie innym miejscu. Z XIXwiecznych relacji jak wpływał statek ze szwedzką załogą do portu, to port się wyludniał.

    Sukcesywne wdrażanie zmienia instytucje. A instytucje zmieniają społeczeństwo.

  91. @sfrustrowany_adiunkt
    „jakimś cudem Niemców czy innych państw nie ścigają, choć zarzutów o sprzedawanie różnym – łagodnie mówiąc – niezbyt przestrzegającym praw człowieka odbiorcom jest co niemiara…”

    Polska mogła mieć na początku lat 90. nieco pod górkę w tym temacie bo za PRL dość intensywnie nasze służby dilowały za pośrednictwem Cenzin z Monzerem al-Kassarem a inny terrorysta miał siedzibę swojej filii na szczycie Intraco i wyniósł się dopiero na wyraźną prośbę USA. Plus z tego co pamiętam ta sprawa z Łucznikiem nie była zupełnie dęta…

    @carstein
    „Po prostu, poza San Jose to w tych wszystkich Mountain View, Sunnyvale czy Palo Alto naprawdę nic się nie dzieje – jest sobie w MTV Castro Street i w zasadzie w 2 tygodniach człowiek jest w stanie zaliczyć wszystkie restauracje na tej ulicy. Owszem, kilka z nich bardzo lubię, ale ile można. Zresztą – starczy odejść 100 metrów w dowolną stronę i literalnie tam nic nie ma poza osiedlami domków.”

    Po prostu taki urok wielu amerykańskich miast że w wiele miejsc trzeba dojeżdżać, ale nie wiem czy określiłbym to mianem „nic się nie dzieje”. Ogólnie zakładam że w Bay Area sporo się dzieje w zakresie kultury, o nauce nie mówiąc.

    @Modele rozwoju
    Tych modeli w samej Europie jest więcej niż tylko nordycki i reszta, jak ktoś jest zainteresowany to dość dobrze eksplorował to swego czasu Bank Światowy w poniższej publikacji (nie wiem czy aktualizowanej po kryzysie).

    link to documents.worldbank.org

  92. @Jacek Pryszcz

    Austria jeszcze może być przykładem. Ale co do Bawarii – zastanawiałem się nad tym i może to jest tak, że z racji wymieszania religijnego mniej więcej pół na pół (w skali Niemiec), nie mają jednak przewagi nad Polską gdzie brak jest tego wymieszania ?

  93. @MZ

    Tylko czy do tego wdrażania z sukcesem nie ma znaczenia również stan spraw w D-1 a nie sam upływ czasu do D+1000? Czyli choćby ta religia, albo nawet system polityczny (monarchia? ;-), czy też sytuacja gospodarcza (rewolucja przemysłowa i zapotrzebowania na robotników w XIX Szwecji?). Ja na to patrzę w ten sposób, że na ten moment mamy raczej słabe instytucje, z Kościołem konkurującym z Państwem o władzę i nie zainteresowanym zmianą oraz gospodarkę, która raczej już nie będzie generować dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle.

    Ja się „obawiam” tego, że z czasem stare instytucje w rodzaju Kościoła stracą wpływ polityczny ale zostawią po sobie negatywny bilans kapitału społecznego, czyli brak zaufania, hipokryzję itd Nie oznacza to oczwiście, że wzorem naczelnika, chce bronić tych okopów ale ryzyko widzę.

  94. @pulemiot
    „to, co określamy modelem Skandynawskim/Nordyckim jest wypadkową działania Przyjętego Systemu na Społeczeństwie O Pewnych Cechach Narodowych.”

    Ten argument padał tu wielokrotnie. Mój kontrargument – różnice między Cechami Narodowymi 5 krajów tradycyjnie uważanych za nordyckie są większe niż między Polską a krajem najpodobniejszym do nas (Finlandią).

  95. @obywatel
    „kapitał kulturowy budowany (znów, chyba?) przez kraje katolickie nie jest wystarczający do zbudowania dobrze zarządzanego kraju. ”

    W Starej Unii nie widać prawidłowości, że kraje katolickie są biedniejsze.

  96. @Obywatel
    „Ja się „obawiam” tego, że z czasem stare instytucje w rodzaju Kościoła stracą wpływ polityczny ale zostawią po sobie negatywny bilans kapitału społecznego, czyli brak zaufania, hipokryzję itd Nie oznacza to oczwiście, że wzorem naczelnika, chce bronić tych okopów ale ryzyko widzę.”

    Ale to jest akurat szansa, bo jak Kk sobie pójdzie na swoje miejsce, to przestanie mieszać w państwie i masowo ludziom w głowach i będzie łatwiej pracować nad zbudowaniem ogólnie pojętego zaufania społecznego. Akurat Kk stoi w Polsce po ciemnej stronie mocy i robi wszystko, żeby niszczyć więzi społeczne i zaufanie do państwa.

  97. @Jacek Pryszcz @Obywatel
    „Bawaria jest landem katolickim i jednocześnie bogatym, więc mamy szansę.”

    Już kiedyś wyjaśniałem to u siebie na blogu[1]: Bawaria jeszcze w początku lat dziewięćdziesiątych była po stronie biedniejszych landów i była biorcą w Landerfinanzausgleich. Do dawców przemieściła się głównie na skutek dodania do systemu landów wschodnich. Jednocześnie jej katolickość systematycznie spada.
    A katolickość Bawarii przejawia się najbardziej w tym, że mają tam swoją partię rządzącą – katolicką CSU. No i to CSU uważam za większe zagrożenie dla demokracji w Niemczech niż AfD – tak durne pomysły miewają.

    [1] link to nrdblog.cmosnet.eu

  98. @MZ, Obywatel
    I dlatego jeżeli implementować to całościowo (choć w szczegółach może i nieco odmiennie). Kapitał społeczny (jak każdy inny) nie spada z nieba tylko musi być wypracowany. Trzymając się przykładu tej szkoły – zmiany w kształceniu nauczycieli są pożądane niezależnie od docelowej struktury szkolnictwa. Godziwe wynagradzanie nauczycieli (i reszty budżetówki) takoż. Zmiany w programie – musimy wprowadzić tak czy inaczej. Zastane instytucje są zastane, jeżeli mamy zastępy słabych nauczycieli w dodatku wypalonych zawodowo to też musimy jakoś im pomóc. Finowie swój system budują od dziesięcioleci, my możemy bazować ma ich wynikach i skrócić ten proces ale nadal zajmie nam to lata.
    Podobnie w innych dziedzinach – od systemu podatkowego po kulturę.

  99. @Obywatel
    Na podstawie dostępnych danych przecenia Pan wpływ Kościoła na kapitał kulturowy. Choćby na poruszonym nieco wcześniej przykładzie u nas: górnictwo vs. PGR-y. Górnicy chyba właśnie dlatego nie dali się zlikwidować, że ich kapitał kulturowy był dużo wyższy niż kapitał pracowników PGR. A KK na przemysłowym Górnym Śląsku był co najmniej tak samo silny jak na PGR-owskich wioskach. A chyba nawet bardziej, co też wynikało z wyższego kapitału kulturowego ludzi w hierarchii Kościoła.

  100. @Dude Yamaha:
    „Po prostu taki urok wielu amerykańskich miast że w wiele miejsc trzeba dojeżdżać, ale nie wiem czy określiłbym to mianem „nic się nie dzieje”. Ogólnie zakładam że w Bay Area sporo się dzieje w zakresie kultury, o nauce nie mówiąc.”

    Ale ja mówie o kwadratach 1km na 1km gdzie po prostu nie ma nic poza domami mieszkalnymi – ani sklepu, ani baru – nic. Góra jakiś park.
    W samym Bay Area jeśli coś się dzieje to głównie właśnie w SF. Poza to jakieś rodzynki w stylu pikniku naukowego w Computer History Museum czy Moffett Field. Po prostu tam się nie da (poza SF) znaleźć miejsca w stylu – pojadę, pochodzę, może na coś ciekawego trafie.

  101. @carstein
    „Ale ja mówie o kwadratach 1km na 1km gdzie po prostu nie ma nic poza domami mieszkalnymi – ani sklepu, ani baru – nic. Góra jakiś park.”

    Co więcej, przekroczymy jakieś skrzyżowanie (albo co gorsza wiadukt) i znajdziemy się across the tracks, wśród takich domków, jak te w co bardziej ponurych scenach z „Better Call Saul” (np. gdy Mike Ehrmantraut aktywnie szuka guza i chce, żeby go ktoś pobił ze skutkiem śmiertelnym).

  102. @JP”Bawaria jest landem katolickim i jednocześnie bogatym, więc mamy szansę.”

    Bawaria a właściwie to Monachium, a także Frankfurt i Stuttgart po wojnie tak szybko awansowały gospodarczo bo przeniosły się tam korporacje z niemiec wschodnich i Berlina. Gdyby nie ten fakt to Bawaria byłaby na poziomie Styrii czy innej Karyntii.

  103. @wo:
    „Co więcej, przekroczymy jakieś skrzyżowanie (albo co gorsza wiadukt) i znajdziemy się across the tracks, wśród takich domków, jak te w co bardziej ponurych scenach z „Better Call Saul” (np. gdy Mike Ehrmantraut aktywnie szuka guza i chce, żeby go ktoś pobił ze skutkiem śmiertelnym).”

    Miałem taką przygodę – pierwsze zwiedzanie San Francisco zawiodło mnie na Candlestick Point i potem kazałem GPSowi wybrać najkrótszą trasę na Mission do restauracji gdzie się miałem ze znajomymi spotkać. GPS w odpowiedzi przewiózł mnie przez takie rejony, że tylko czekałem, aż zaczną strzelać.

  104. @carstein
    „Ale ja mówie o kwadratach 1km na 1km gdzie po prostu nie ma nic poza domami mieszkalnymi – ani sklepu, ani baru – nic. Góra jakiś park.”

    No ale jak pisałem, taki ich urok – mają suburbia i całą resztę. Dzięki temu mieszkają w domkach jednorodzinnych a nie w mieszkaniach w blokach i w tych suburbiach mają z reguły super bezpiecznie. Widzę wady i zalety obu rozwiązań (porównując do europejskich).

  105. @dude
    „mają suburbia i całą resztę”

    Odwrotnie, mają kilka normalnych ulic na krzyż i całą resztę w postaci sprawki.

    „w tych suburbiach mają z reguły super bezpiecznie”

    Dude… nie bierz tego do siebie, ale chyba rzadko tam bywasz.

  106. @wo
    „„w tych suburbiach mają z reguły super bezpiecznie”

    Dude… nie bierz tego do siebie, ale chyba rzadko tam bywasz.”

    W amerykańskich suburbiach nie jest bezpiecznie? Z ciekawości są ku temu jakieś statystyki może?

  107. @dude
    „W amerykańskich suburbiach nie jest bezpiecznie? ”

    Po prostu nie wszystkie są tym wyidealizowanym zakątkiem z „Desperate Housewives”. W istocie to mniejszość. Choćby prawie całe uniwersum BB/BCS dzieje się na suburbiach, w tym tych zdominowanych przez gangi. Zamieszki w Los Angeles działy się w suburbiach, polecam swoją starą notkę:

    link to ekskursje.pl

  108. @dude
    „W amerykańskich suburbiach nie jest bezpiecznie? ”

    Zaraz mi oczywiście powiesz, że no tru scotsman i że to wcale nie suburbia, ale …
    link to areavibes.com – tam właśnie jechałem samochodem i autentycznie się bałem. No ale na google street view oczywiście same domki jednorodzinne, więc musi być przecież super bezpiecznie.

  109. @dude.yamaha

    Kiedy byłem nastolatkiem, pewnym uznaniem wśród mojego kręgu towarzyskiego cieszył się film Boyz n the Hood (link to imdb.com). To, co nas zdziwiło, to to, że ci wszyscy czarni gangsterzy mieszkają w domkach jednorodzinnych i że te jednorodzinne domki ciągną się hektarami. Suburbia rozumiane jako brak zabudowy wielommieszkaniowej to po prostu defaultowa forma amerykańskiego miasta (sprawdzić czy nie Nowy Jork, częściwo też Boston i Chicago) i wszystko co złe w zaniedbanych miastach, dzieje się także tam.

  110. @wo
    „Zamieszki w Los Angeles działy się w suburbiach, polecam swoją starą notkę:”

    Myślę że mało który Amerykanin by określił skrzyżowanie Florence z Normandie jako „suburbia”, zresztą zdjęcie też raczej nie skłania do takich skojarzeń.

    Ogólnie tej dyskusji przydałoby się trochę jakiś obiektywnych miar żeby nie iść w dowody anegdotyczne, pierwsze co wstukałem pod kątem bezpieczeństwa miast dało San Francisco ranking tuż za Sztokholmem, ranking przygotowany przez Economist Intelligence Unit. Z pewnością są też lepsze rankingi i statystki.

    link to independent.co.uk

  111. @dude
    „Myślę że mało który Amerykanin by określił skrzyżowanie Florence z Normandie jako „suburbia”, zresztą zdjęcie też raczej nie skłania do takich skojarzeń.”

    Wielu Amerykanów określa LA jako „niekończące się suburbia”. Bo zresztą tak to w praktyce wygląda – domki, domki, domki, stacja benzynowa, domki, domki…

  112. @dude:
    „Myślę że mało który Amerykanin by określił skrzyżowanie Florence z Normandie jako „suburbia”, zresztą zdjęcie też raczej nie skłania do takich skojarzeń.”

    A nie mówiłem, że zaraz będzie argument, że „to nie są prawdziwe suburbia”? Surprise, 90% Bay Area tak właśnie wygląda, tylko, że w niektórych częściach po prostu zablokują ci samochód, wyciągną cię za szmaty, dadzą w mordę, zabiorą portfel i odjadą.

    „Ogólnie tej dyskusji przydałoby się trochę jakiś obiektywnych miar żeby nie iść w dowody anegdotyczne, pierwsze co wstukałem pod kątem bezpieczeństwa miast dało San Francisco ranking tuż za Sztokholmem, ranking przygotowany przez Economist Intelligence Unit. Z pewnością są też lepsze rankingi i statystki.”

    Mówimy o raporcie z https://safecities.economist.com/wp-content/uploads/2019/08/Aug-5-ENG-NEC-Safe-Cities-2019-270×210-19-screen.pdf?
    Przecież on jest praktycznie bez wartości, bo kwantyfikuje tyle czynników, że poszczególne składniki tracą znaczenie. Popatrz sobie na stronę 11 co tam jest wliczane – łącznie z digital security (czy miasto ma privacy policy) i health security, czyli ilość łóżek w szpitalu na 1000 mieszkańców (a że cię nie stać to już inna bajka).

    Ten raport się ma nijak to statystyk policyjnych wskazujących np. na skokowy wzrost kradzieży samochodów i morderstw w SF ale i spadek gwałtów oraz napadów. Źródła poniżej. Reasumując i wracając do punktu wyjścia; jak napisał @wo, SF staje się cyberpunkową dystopią – centrum wypełnione bezdomnymi koczującymi pomiędzy wieżowcami oraz rozlewające się suburbia gdzie można stracić portfel i samochód. Pomiędzy nimi okazjonalne enklawy bogactwa.

    [1] link to sfchronicle.com
    [2] link to sfchronicle.com

  113. „pierwsze co wstukałem pod kątem bezpieczeństwa miast dało San Francisco ranking tuż za Sztokholmem”
    kliknąłem w link, oni tam biorą pod uwagę „digital security” oraz „“urban resilience”: the ability of a city to bounce back from a shock.”. Super i wogle, ale daje to miejsce miastu z murder rate 6.35 (SF) tuż za miastem z murder rate 1.3(Sztokholm). Fajnie, że moje wi-fi jest bezpieczne w SF, ale nie w zamian za możliwość zostania zamordowanym.

  114. @wo
    „Wielu Amerykanów określa LA jako „niekończące się suburbia”.”

    Tak, no, ale ogólnie to gdzieś te suburbia jednak muszą się kończyć, w końcu musi być miejsce na „da hood”.

    @carstein
    W tym artykule też są np. takie cytaty:
    „From 1975 to 2015, homicides in the city decreased by 70%, rapes decreased by 50%, robberies decreased by 51% and aggravated assaults decreased by 24%. ”

    „But a look at the data shows that while San Francisco’s crime rates did deviate from previous trends in 2020, most types of violent crime actually plummeted — and all violent crime rates remain near their lowest levels since 1975. ”

    Ogólnie to nie bronię tezy San Francisco jest jakąś oazą bezpieczeństwa, raczej tego że suburbia są ogólnie rzecz biorąc bezpieczne. Jeżeli ktoś zna jakieś statystyki które mówią co innego to oczywiście wycofam się z tego zdania. Pamiętam że jak sam zgłębiałem te statystyki to byłem niektórymi zaskoczony.

  115. @dude:
    „But a look at the data shows that while San Francisco’s crime rates did deviate from previous trends in 2020, most types of violent crime actually plummeted — and all violent crime rates remain near their lowest levels since 1975.”
    Ogólnie taki jest trend w całych stanach, co na tym blogu już wałkowaliśmy. Hipotez jest dużo – Rose vs. Wade, farby z ołowiem, tough policing itp.
    Ale to nadal, jak przywołał @duxripae jest 6.35 vs. 1.3.
    I tak, część z tych przestępstw zdarza się na tych superbezpiecznych suburbiach. Podawałem już link kilka komentarzy wyżej – link to areavibes.com a tu masz podgląd na żywo – link to spotcrime.com

  116. @WO
    „Dziś podróżować po Europie jest łatwiej, przybywa więc ludzi – zwłaszcza młodych – którzy już wiedzą, że lepiej upadać jak Szwecja, niż rozkwitać jak Polska. A co więcej, że wiele innych państw ma podobne rozwiązania ustrojowe (oraz równie dobre thrillery nordyckie).
    To najprostsze wyjaśnienie, dlaczego młode pokolenie Polaków – zwłaszcza wykształconych, znających języki, podróżujących – skręciło w lewo.”

    Młode pokolenie nie tyle skręca w lewo, co „we wrażliwo”. Reaguje instynktownym odrzuceniem na przemocowe matryce jakie widzi u starszych. Aktor Poniedziałek broni się, że jak kogoś zbluzgał na próbie to mu przykro, ale to był impuls w procesie twórczym, a w ogóle to na niego o wiele gorzej krzyczano. Rówieśnicy gratulują Poniedziałkowi dobrego załatwienia sprawy. A młodzi widzą przemocowca usprawiedliwiającego przemoc. Dziennikarz Lis o zaszczepionym Szymonie Hołowni pisze, że jego tłumaczenia to „pojękiwania i fochy a la Trump”, na co polityk Brudziński przebija: „Trump??? Można nie cierpieć Trumpa ale nie można odmówić mu „cojones”. Pan Hołownia pochlipuje raczej jak Meghan, księżna Sussexu”. Ta wymiana tweetów to ekstrakt dotychczasowego stylu polemiki między prawicą a libkowym centrum, a jednocześnie dobry wzorzec tego, co odrzuca młodych: maczyzmu, mizoginii, seksualności traktowanej jako narzędzia dominacji, szydzenia ze świadectwa traumy. PiS z tą głęboko zaszytą przemocową retoryką nie ma czego szukać u młodych. Jest dla nich oblechowy jak spocony wujek przytulający się do dziewczyn na weselu. I tak samo jak on uważa się za mistrza podrywu w tejże chwili. Jest nadzieja.

  117. @dude
    „ale ogólnie to gdzieś te suburbia jednak muszą się kończyć, w końcu musi być miejsce na „da hood”.”

    Ale w takim wypadku to już odpływamy w tautologie. Jak okolica jest bezpieczna, to są suburbia a jak nie to jest da hood, więc z definicji suburbia są bezpieczne.

  118. @dude
    „Tak, no, ale ogólnie to gdzieś te suburbia jednak muszą się kończyć, w końcu musi być miejsce na „da hood”.”

    W sensie urbanistycznym, architektonicznym itd się tam nie kończą. Ale sam w swoim komciu napisałem – ” przekroczymy jakieś skrzyżowanie (albo co gorsza wiadukt) i znajdziemy się across the tracks, wśród takich domków, jak te w co bardziej ponurych scenach”.

  119. @dzieci cieci
    „Młode pokolenie nie tyle skręca w lewo, co „we wrażliwo”. Reaguje instynktownym odrzuceniem na przemocowe matryce jakie widzi u starszych. ”

    To jest cholernie ciekawe zjawisko i ja od lat (a może jednak miesięcy) planuję o tym notkę.

  120. @Franciszek Jaromiec
    „Jak okolica jest bezpieczna, to są suburbia a jak nie to jest da hood, więc z definicji suburbia są bezpieczne.”

    Z tym „da hood” to taki lekki żart był. Ja się nie trzymam kurczowo tej tezy, szczerze wydaje (wydawała) mi się raczej niekontrowersyjna.

    @wo
    „W sensie urbanistycznym, architektonicznym itd się tam nie kończą.”

    Nie żebym szczególnie chciał ciągnąć ten wątek, no ale gdzieś tam muszą się kończyć jednak chyba. Na przykładzie Los Angeles to chyba nikt okolic Staples Center czy Convention Center czy ogólnego downtown nie określiłby jako suburbia. Co nie zmienia postaci rzeczy że suburbia wokół Los Angeles ogólnie są dość kosmiczne.

  121. Da hood zaczyna się za torami, urbanistyka w Stanach jest przecież, jak niemal wszystko, rasowo segregowana. Gospodarz zresztą już o tym był pisał.

  122. @dude
    „Na przykładzie Los Angeles to chyba nikt okolic Staples Center czy Convention Center czy ogólnego downtown”

    Samego downtown nie, ale tam [prawie] nikt nie mieszka. Jak sobie to narysujesz jakoś cyrklem na mapie, to ci wyjdzie, że tam jest taka malutka kropka nie-suburbiów, a potem już sprawl w nieskończoność, tzn. kończący się ewentualnie oceanem albo pustynią.

  123. @dude
    „Z tym „da hood” to taki lekki żart był. Ja się nie trzymam kurczowo tej tezy, szczerze wydaje (wydawała) mi się raczej niekontrowersyjna.”

    Przypuszczam, że za sprawą polskiego skojarzenia, że „da hood” to bloki. No nie. To znaczy, to może dotyczyć East Coast, ale tam nie mówią „da hood”, tam mówią np. „projects”. Określenie pochodzi z rapu West Coast, („ain’t nothing good in da hood, I’d run away from this bitch if I could”) i tam oznacza to właśnie pejzaż typu domki, domki, domki, stacja benzynowa, domki, domki, domki.

  124. @wo
    „Określenie pochodzi z rapu West Coast, („ain’t nothing good in da hood, I’d run away from this bitch if I could”)”

    Jak sądzę „hood” pochodzi raczej ze skrócenia „neighborhood”, które to skrócenie podejrzewam było używane na długo przed narodzinami zjawiska jakim/był jest rap zachodniego wybrzeża. A „da” to mniemam takie po prostu „the” w Ebonics.

  125. @Dude

    Szybki gugiel wyplul mi taki artykulik [1] który wywodzi 'hood’ ze slangu czarnych gangów Chicago lat 60tych, więc od początku był to synonim ghetto i generalnie dzielnic 'across the tracks’. Tak jak pisał WO na zachodnim wybrzeżu hood po prostu wygląda jak w 'Boyz n the Hood’, albo jak w GTA San Andreas, którego finał zresztą nawiązuje do tych słynnych zamieszek w LA po sprawie Rodneya Kinga oidp.

    1. link to bloomberg.com

  126. Wszystkim koneserom artykułów o „upadku Szwecji” polecam poniższy, dawno nie widziałem śmieszniejszego: link to money.pl

    Tak, tytuł to nie jest przejęzyczenie, populacja kraju wzrosła ale w jakiś magiczny sposób w oczach autora jest to „wyludnianie”.

  127. hattivat
    ” populacja kraju wzrosła ale w jakiś magiczny sposób w oczach autora jest to „wyludnianie”.’

    Nie pierwszy to przypadek, gdy ludzie nie rozumieją, że pierwsza pochodna dodatnia, ale druga ujemna 😉

  128. @hattivat i rapyzel
    To jest jakieś magiczne myślenie. Tak jak swego czasu nasz orzeł z MZ: „Jeżeli oddzielilibyśmy Śląsk i zakażenia koronawirusem w kopalniach od przebiegu epidemii w Polsce, to mielibyśmy już tendencje spadkową, ocenił w niedzielę minister zdrowia Łukasz Szumowski.”

    Więc wystarczyłoby, żeby autor artykułu dodał, że gdyby odjąć nowe urodzenia i imigrację, to byłby spadek i wszystko by grało. Jak widać uczył się od Szumowskiego, ale nie do końca się nauczył.

  129. @WO
    „„Uważasz, że Polska w 1989/1990 miała wybór?

    Co do ogólnego przyjęcia konsensusu waszyngtońskiego – oczywiście nie. Ale Trammer w swojej książce świetnie pokazuje, że niszczenie kolei nie wynikało z samych tylko niezbędnych oszczędności, to był długofalowy program motywowany idelogicznie.”

    Tylko ideologiczne niszczenie to jeśli dobrze pamiętam tezy Trammera to lata późniejsze. Rzeź połączeń lokalnych nastąpiła w latach 2000-2001 za rządów AWS-UW*. Wtedy też podjęto np. ideologiczną decyzję, by PLK stworzyć jako spółkę, a nie agencję rządową tak jak GDDKiA (jak to uczyniono w Czechach). Zarząd „bankomatów”, którzy wprost twierdzili, że kolej powinna zapewniać tylko dochodowe połączenia między maistami, to 2012.

    Niestety, Polska kolej na przełomie wieków była w zupełnie innym miejscu niż w Czechach. Nasze drogi rozeszły się już w latach 70-80, gdy na południu inwestowano w lekki motorowy tabor do obsługi linii lokalnych, a u nas stawiano na elektryfikację, podnoszenie prędkości i ciężkie składy z lokomotywami. 20-30 lat później okazało się, że na liniach lokalnych wożenie pasażerów ciężkimi składami jest bardzo drogie, dodatkowo tory wymagają częstszych remontów. Na przełomie wieków czasy przejazdów były całkowicie niekonkurencyjne, wiele linii wymagało pilnych remontów, a funduszy unijnych jeszcze nie było.

    Podsumowując – zły kierunek rozwoju PKP to dziedzictwo PRL, a zaraz po transformacji nikt nie pomyślał, by go odkręcać. 10 lat później nawet bardzo lewicowy rząd musiałby ciąć siatkę połączeń. Oczywiście kolejne zmarnowane kilkanaście lat to już w imię wspomnianej ideologii.

    *Swoją drogą teraz nie do pomyślenia, że w jednym rządzie był Kaczyński, Komorowski, Czarnecki, Balcerowicz, Szyszko i Geremek

  130. @WO
    „To jest cholernie ciekawe zjawisko i ja od lat (a może jednak miesięcy) planuję o tym notkę.”

    Jeden z aspektów jest taki, że młodzi odmawiają uznawania zasamplowanego powyżej języka chłopięcej przepychanki jako „kodu źródłowego” polityki. W aktualnych wiodących partiach dwory liderów posługują się takim właśnie kodem, konwalidującym wulgarność i brutalną walkę o pozycję w grupowej hierarchii, a unieważniającym oficjalne polityczne komunikaty jako udawane i pozorne. Ten nieformalny zawodowy język polityków wychodzi na wszystkich taśmach od czasów afery Rywina, a także na tweeterze i tu na tym blogu też czasami. Młodzi jednak go już nie akceptują, nie kupują modelu polityki, jaki reprezentuje taki socjolekt. Język którego oczekują od ich politycznych przedstawicieli przypomina bardziej ten, jaki używany jest na zamkniętych kobiecych forach, gdzie otwarcie rozmawia się o sprawach stabuizowanych w sferze publicznej. Hołownia, a wcześniej Biedroń, starali się być eksponentami tego nowego języka w sferze publicznej – dla starych politycznych dworów byli zjawiskami niezrozumiałymi, obiektem zaślepionej szydery.

  131. @dzieci sieci „Młodzi jednak go już nie akceptują, nie kupują modelu polityki, jaki reprezentuje taki socjolekt.”
    To bardzo dobra wiadomość, ale czy wiemy, o kim konkretnie mówimy? Ci młodzi to licealiści i studenci, czy generalnie wszyscy w tym wieku? A może tylko mniejszość (choć większa niż dotąd) wielkomiejskich 16-25 latkow, ci z dobrych szkół i uczelni?

  132. Opieram się na własnych doświadczeniach z młodzieżą szkolną (szkoły średnie różnych profili, nie tylko licea) i na rozmowach z osobami badającymi młodzież profesjonalnie (socjolożki, badaczki edukacji). Wydaje mi się, że można powiedzieć że opisywany trend dotyczy całego przekroju młodzieży wykazującej „koedukacyjne” zainteresowanie polityką. Czyli od lewicy po PiS (a raczej Hołownię jako „lepszy PiS”), tak długo jak proporcja dziewczyn i chłopaków jest względnie równa. Kiedy wchodzisz w strefę alt-prawicowej polityki angażującej przeważająco młodych mężczyzn z klasy ludowej jest oczywiście inaczej.

  133. @Paweł Ziarko
    „w latach 2000-2001 za rządów AWS-UW (…) swoją drogą teraz nie do pomyślenia, że w jednym rządzie był Kaczyński, Komorowski, Czarnecki, Balcerowicz, Szyszko i Geremek”

    Dlaczego nie do pomyślenia? Każde z nazwisk, które wymieniłeś, to postsolidarnościowa prawica. Dorzućmy do tej wyliczanki całą resztę puzzli (Buzek, Krzaklewski, Suchocka itd.), które zusammen ułożą się w piękny obrazek z Janem Pawłem II.

    @dzieci cieci
    „młodzi odmawiają uznawania zasamplowanego powyżej języka chłopięcej przepychanki jako „kodu źródłowego” polityki”

    Chodzi ci o rzucane przez nich w przestrzeń publiczną czerstwe żarty, których nikt nie rozumie, tak jak nikt z zewnątrz nie zrozumiałby środowiskowego idiolektu latającego na niszowych blogaskach („wulgarny kod, który unieważnia oficjalne komunikaty, a którym posługują się dwory liderów”)? Hermetyczność języka polityki nie jest niczym nowym; to zjawisko było zawsze, ale jeszcze gorsze jest wychodzenie poza jej ramy, bo to wygląda sztucznie – patrz np. polityk, który nagle zaczyna rapować. Politycy razem z dziennikarzami sami śmieją się ze swoich głupawych bon motów, ale dla normalsów (tj. tej części, która nie ogląda Szkła Kontaktowego i nie trolluje w komentarzach pod gazeta.pl) jest to jeden wielki WFT. Ja już nie jestem młodzież i dla mnie to też jest żenada. Nie wiem czy akurat dziś młodzież jest na to bardziej wyczulona, bo już za moich czasów to było like „co te dziady pie***lą?”. Nam się wydaje, że język mainstreamu po Lepperze jeszcze bardziej schamiał („stoicie tam gdzie stało ZOMO”), ale na udowodnienie tego trzeba by rzetelnych kwitów (analizy językoznawczej jakiegoś Bralczyka). Może jest dokładnie tak chamski jak kiedyś, tylko po prostu twitter wyostrza i nagłaśnia shitstormy.

  134. @dzieci cieci

    możesz rozwinąć o tym nowym języku Hołowni? Odbieram go za równie przemocowy co pozostałe, co było widać zwłaszcza w sprawie szczepień (szydercze zdjęcie z dyplomem „dzielnego pacjenta”, obrażanie przedszkolaków) albo przy strajku kobiet (przydupas porównujący Lempart do fikcyjnej zbrodniarki)

  135. Monday.night.fever
    „Dlaczego nie do pomyślenia? Każde z nazwisk, które wymieniłeś, to postsolidarnościowa prawica.”

    Oczywiście. Jednak nie ma już opcji, by taki rząd powstał w 2021, te dwa obozy są za bardzo skłócone, choć to bardziej kwestie personalne niż światopoglądowe.

  136. „analizy językoznawczej jakiegoś Bralczyka”

    może lepiej kogoś kto zna znaczenie i pochodzenie słów?

  137. @pz
    „Jednak nie ma już opcji, by taki rząd powstał w 2021, te dwa obozy są za bardzo skłócone,”

    Niekoniecznie. Ci ludzie nie mają honoru i kręgosłupa. Potrafią z kimś wchodzić w alians w dzień po konferencji prasowej, na której zadeklarują, że „nigdy z tym kimś nie wejdą w alians”. Ile razy już z jednej strony na drugą przechodził choćby taki Ujazdowski, to on sam pewnie tego nie umiałby zliczyć. I po każdej takiej zdradzie są sobą bardziej zachwyceni, bo „tylko krowa nie zdradza sojuszników”.

  138. @mrw

    OIMW, Bralczyk napisał dwie publikacje: „O języku polskiej propagandy politycznej lat siedemdziesiątych” i drugą, krótszą „O języku polskiej polityki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych” (ten drugi z 1999 roku). Przydałoby się coś współczesnego, jak ten język ewoluował w latach 2000-2020. Nie wiem, może jest jakaś porządna analiza, ale nie siedzę w temacie.

  139. @Paweł Ziarko
    Z tą elektryfikacją to było różnie. Mam tylko anegdotyczne obserwacje z własnego grajdoła ale myślę, że w reszcie Polski prowincjonalnej było podobnie. Pamiętam parowozy kursujące przez moją miejscowość (linia zelektryfikowana), do takiego Węgorzewa chyba tylko one jeździły (linia Kętrzyn- Węgorzewo niezelektryfikowana, zlikwidowana jakoś na początku lat ’90). Broniłbym trochę tego PRL-wskiego podejścia do elektryfikowania linii, problemem był tabor.

  140. @mrw
    „możesz rozwinąć o tym nowym języku Hołowni?”
    Niestety, nie za bardzo mogę. Nie śledzę go tak intensywnie aby kojarzyć przykłady, jakie wspominasz. Widzę jak jest odbierany – jako bardziej empatyczna, przyszłościowa wersja „naszego” polityka, z którym może utożsamiać się absolwentka studiów licencjackich z rodziny bez tradycji inteligenckich. Młoda wyborczyni, dla której lewica jest o krok poznawczo-społeczny za daleko ze swoimi postulatami i emblematami, choć PiS też już jej nie pociąga. Możliwe, że z Hołowni mimowolnie wychodzą ślady nabycia tej politycznej empatii w drodze nieukończonej adaptacji pierwotnego treningu społecznego odebranego w podobnym duchu jak Lis i Brudziński. Widać też jednak, że ludzie jakimi się otacza, jak Hanna Gill-Piątek czy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ale też jego liderki regionalne, to nie jest grupa która na jakimś pięterku będzie uzgadniać działania polityczne przy cygarach i futbolu. I nawet jak się kiedyś pożrą to też raczej nie w stylu Ziobry i Morawieckiego, co raczej w stylu, bo ja wiem, odejścia Dziemianowicz-Bąk z „Razem”.

  141. @mrw „może lepiej kogoś kto zna znaczenie i pochodzenie słów?”
    Ale wiesz, że znaczenie słów nie jest wyryte w granicie, potrafi się zmieniać i to nawet dość szybko? A pamiętanie pochodzenia słów to raptem takie hobby, ktore zwłaszcza u mężczyzn przybiera z wiekiem na intensywności, kto wie z jakich powodów.

  142. @dzc
    „Widać też jednak, że ludzie jakimi się otacza, jak Hanna Gill-Piątek czy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ale też jego liderki regionalne, to nie jest grupa która na jakimś pięterku będzie uzgadniać działania polityczne przy cygarach i futbolu. ”

    Nie podzielam tej opinii, bo ja widzę wśród tych ludzi swoich rówieśników (pewnie każdy ich widzi w pierwszej kolejności). Nigdy nie miałem przyjemności pić whisky z Kobosko, ale nie zaskoczyłby mnie, gdyby zapalił przy tym cygaro i powiedział coś na temat dośrodkowania Ćwogi do Bryzduli. Z Jackiem Kozłowskim w ogóle bym nawet nie chciał pić czegokolwiek, za bardzo mi się kojarzy z elitami 3RP. Tomasz Zimoch to chyba w ogóle słynie właśnie z zajmowania się futbolem (nie słyszałem o innych kwalifikacjach).

    Chyba przeceniasz tę zmianę – zgadzam się, że jest w sferze retoryki i chwytów pijarowych (np. te łzy nad konstytucją były jednak skutecznym posunięciem), ale jak patrzę na wyżej wymienionych dżentelmenów… to w praktyce cygara i futbol na pięterku as usual (jeśli dobrze rozumiem Twoją metaforę).

  143. @S.Trabalski
    „Z tą elektryfikacją to było różnie.”

    To nie moja teza, tylko wspomnianego Karola Trammera. Cytat z wywiadu z „Wyborczej:
    „W latach 80. elektryfikowaliśmy na potęgę. I przewrotnie się okazało, że mamy zbyt duży stosunek linii zelektryfikowanych do niezelektryfikowanych. W Czechach udział linii zelektryfikowanych jest mniejszy, więc nikt linii bez sieci trakcyjnej nie uważa – tak jak u nas – za dziwolągi, które trudno obsłużyć, bo trzeba zmieniać lokomotywę elektryczną na spalinową.”

    Doskonale widać to po uruchomieniu pociągów dalekobieżnych po latach przerwy na Magistrali Podsudeckiej (południe Dolnego Śląska i Opolszczyzny do Katowic). PKP muszą wypożyczać lokomotywy od Czechów, bo nie mają tylu spalinowozów.

    Kończę offtopic, zanim Gospodarz pogoni za #rapiery

  144. @rpyzel
    “Nie pierwszy to przypadek, gdy ludzie nie rozumieją, że pierwsza pochodna dodatnia, ale druga ujemna “ pracowałem kiedyś w bankowym korpo, w którym gwałtownie zaczął się psuć portfel kredytów Konsumenckich. Panika, akcja, rzucono na linię frontu dynamicznych młodych high-potentials. Na następnym spotkaniu zarządu zameldowali sukces: „wyhamowaliśmy dynamikę przyrostu kredytów poniżej standardu”

    I chłopaki pokazali pełną analizę punktów przegięcia krzywej pozującej kapitał utopiony w zasponsorowaniu impulsowych zakupów tysiącom miłośników rtv i agd.

    Od tego czasu wiem, że umiejętność wskazania sukcesu jest nawet ważniejsza od umiejętności rozwiązania problemu i żadne „wypłaszczania krzywej” mnie nie dziwią

  145. @WO
    Hołownia to nie moja partia, być może nie jestem taką ich koneserką, aby prawidłowo rozpoznać kto tam będzie na pięterku, a kto w suterynie. Wydaje mi się jednak, że nawet ci futboliści odkryją w sobie zapał do jogi. Przechodzili do tej partii nie bez powodu, jakoś tam wyczuwając schyłek stylu Platformy. Wiec w swoim własnym interesie nie będą tego stylu powielać, a pójdą z nowym prądem.

    Ba, nawet Karnowski pójdzie – w ostatnich Sieciach jest wywiad Gajdy-Zadwornej z Malajkatem o przemocowości w szkoleniu aktorów. Gdy o tym usłyszałam, nie chciałam uwierzyć, ale jest, zapowiadany osobiście przez redaktora naczelnego z pewną taką nieśmiałością. Obok obowiązkowego artykułu o nowych śladach trotylu na tupolewie, który „przybliża nas do prawdy” (czuć u redaktora ton urzędowego znudzenia, gdy go zapowiada).

    Ach, i tytuł futbolowy rzucił mi się w oczy przy przeglądaniu portalu Karnowskich. Zacytuję bo wszystko w nim jest znamienne dla naszej bieżącej Polski i jej władzy: „B. menedżer Lewandowskiego z nowymi zarzutami! Miał udostępniać niemieckim mediom kontrakty i zeznania podatkowe „Lewego””. Jak wniknąć w tok myślenia stojący za tym tytułem? Może parafrazą: „B. dowódca Armii Ludowej z nowymi zarzutami! Miał udostępnić Abwehrze niezapłacone rachunki Klossa z „Hotelu Excelsior””

  146. @sheik
    „Ale wiesz, że znaczenie słów nie jest wyryte w granicie, potrafi się zmieniać i to nawet dość szybko?”

    Ja to wiem, Bralczyk tego nie wie. Dlatego nie zrozumiał skąd się wzięła „oikofobii”, nie zna znaczenia słowa „nostalgia” i nie rozumie problemu ze „słowem na m”.

  147. @mrw „Odbieram go za równie przemocowy co pozostałe, co było widać zwłaszcza w sprawie szczepień (szydercze zdjęcie z dyplomem „dzielnego pacjenta”, obrażanie przedszkolaków)”
    Ale możesz to jakoś wyelaborować? Jak pan Hołownia obraził przedszkolaków? Któryś przedszkolak Ci się na niego poskarżył?

  148. Bralczyk przede wszystkim jest teraz wujaszkiem-gawędziarzem z telewizji i nie będzie żadnych analiz pisał. Ten peron już dawno odjechał.
    Na temat okolic pierwszych rządów PiS-u UMCS wydał kiedyś „Język IV Rzeczypospolitej”, ale to zbiór tekstów, a nie całościowa analiza. Są ludzie piszący o języku polityki, pewnie się jeszcze czegoś doczekamy.

  149. @Paweł

    …dziwolągi, które trudno obsłużyć, bo trzeba zmieniać lokomotywę elektryczną na spalinową…

    Na Pomorzu Zachodnim kupiono tabor hybrydowy, co znakomicie zwiększa możliwości. Co prawda na razie chyba dwie sztuki, ale chwała i za to.
    Jednak patrząc na to co dzieje się na torach, nie tylko tych magistralnych, ale i regionalnych, trzeba przyznać, że coś się ruszyło. U mnie na Pomorzu Zachodnim to na przykład odbudowa, a właściwie praktycznie budowa od nowa kolei metropolitalnej, czy też wymiana taboru(chyba już w 100%). Pytanie tylko, czy mądre głowy puknęły się wreszcie w czoło, czy wymusiły to ukierunkowane dotacje z UE?
    Ja bym stawiał na to drugie.

  150. dzieci cieci

    'Ba, nawet Karnowski pójdzie – w ostatnich Sieciach jest wywiad Gajdy-Zadwornej z Malajkatem o przemocowości w szkoleniu aktorów. Gdy o tym usłyszałam, nie chciałam uwierzyć, ale jest, zapowiadany osobiście przez redaktora naczelnego z pewną taką nieśmiałością.”

    Poszedł bo może dowalić nie swoim elitom, a Janda broniła.

  151. @wo
    „te łzy nad konstytucją były jednak skutecznym posunięciem [pijarowym Hołowni]”

    Nie wiem czy skutecznym – przecież to była kopalnia beki, z której w dodatku na kilometr waliło teatrzykiem. Typowo celebrycka zagrywka, po której straciłem do niego resztki sympatii. Chyba mu się kandydowanie na prezydenta pomyliło z reality show w TVN-ie.

    @dzieci cieci
    „Wydaje mi się jednak, że nawet ci futboliści odkryją w sobie zapał do jogi”

    Zapał do jogi, wow! Polskiej polityce i mediom potrzeba Ikonowiczów i Orlińskich, a nie kolejnych Hołowni i Jacków Pałasińskich. Tego, że Karnowski „pójdzie z nowym prądem” (bo pochylił się z troską nad kwestią przemocowości w szkoleniu aktorów) nawet nie wiem jak skomentować.

  152. Amerykańskie miasta

    Przed planowaną Wystawą Światową w Chicago z roku 1894, organizatorzy wybrali się na wycieczkę do Europy. Konkluzja była jednoznaczna – w planowaniu urbanistycznym jesteśmy w głębokiej d…. . Jak można, mówili, przy tak niesamowitym przepływie kapitału, tak zaniedbać nasze miasta. W tym czasie Chicago co dziesięć lat podwajało liczbę mieszkańców i, dosłownie, puchło od pieniędzy, a wyglądało, to opinia jednego z nich, jak zagroda dla bydła, poprzecinana torami kolejowymi. Wyciągnięto wnioski. Zaproponowano nowy ład architektoniczny pokazany na Wystawie Światowej, czyli neoklasycyzm. Gmaszyska z kolumnami jak w starożytnym Rzymie. Amerykanie podchwycili to z ochotą i praktycznie wszędzie zaczęto stawiać ratusze, sądy czy inne budynki użyteczności publicznej w tym stylu. No tak, tylko że reszta każdego z miast nadal wyglądała tak samo, czyli zagroda dla bydła poprzecinana torami. Tyle wyciągnięto wniosków z europejskiej wycieczki.
    Nigdy w Ameryce nie byłem, dlatego nie mogę się autorytarnie wypowiadać, ale po przeczytaniu wpisów komcionautow, czy też z moich innych lektur, mam wrażenie że niewiele się zmieniło. Myślenia o mieście jako o wspólnej przestrzeni tam nie ma. Przynajmniej w europejskim rozumieniu. Ba, nawet nasza przestrzeń, tak zdominowana przez deweloperów, jest o niebo bardziej przyjazna niż ta amerykańska.
    Mylę się?

  153. @elektryfikacja i tabor PKP

    Generalnie, podstawowy problem przy połączeniach dalekobieżnych – i stąd też pożyczanie lokomotyw od Czechów – to fatalny skutek rozbicia PKP na grupy i następujących po nim (z opóźnieniem, długo lokomotywy były na stanie PKP Cargo, także te dla pociągów pasażerskich) przesunięć taboru.
    Do prowadzenia pociągów pasażerskich (wagonowych) na bezdruciu wskazana jest lokomotywa ze sprzęgiem ogrzewania – w zimie grzeje, w lecie zasila się nim klimę. W PKP IC pozostały stare złomy (bo inaczej tego nazwać nie można) serii SU45, nowsze SU46 zostały w PKP Cargo. gdyby te ostatnie dano do IC – problem byłby mniejszy. Obecnie IC oprócz loków od Czechów ma tylko zmodernizowane lokomotywy manewrowe i tyle.
    W przypadku prowadzenia pociągu EZT jest jeszcze gorzej – no, loka się do tego standardowo nie dopnie (tzn da się ale to rozwiązanie awaryjne).

    problemem było to że elektryfikacji jaka ruszyła w latach osiemdziesiątych nie udało się dokończyć a jednocześnie zaniedbano wspomniany już lekki tabor. W dodatku PKP za końcówki komuny postanowiła na potrzeby ruchu lokalnego nabyć spalinowozy z Rumunii – SP32 okazały się koszmarem eksploatacyjnym (awaryjność) i w końcu zniknęły – szkoda bo one mogłyby ratować sytuację.

    Osobiście uważam, choć miłośnicy szlaków bez sieci trakcyjnej mnie znienawidzą, że docelowo niestety ale trzeba po prostu elektryfikację dokończyć – i tyle. To znacząco ułatwi organizację przewozów.

  154. @rpyzel
    „Poszedł bo może dowalić nie swoim elitom, a Janda broniła.”

    Pewnie tak, ale tej historii nie da się opowiedzieć bez wspomnienia o przemocowości pewnego rodzaju stosunków. Tak, w takim dziwnym miejscu jak szkoła teatralna. Ale to i tak jest inne opisanie Polski niż to, jakiego trzymał się PiS. Zło w kanonicznym PiS-owskim obrazie przychodzi z zewnątrz, od wrogów mówiących innym narzeczem. Ewentualnie od zdeprawowanych jednostek, ubeków, agentów, Tuska. Natomiast ono nie może wynikać z samego serca naszej polskiej wspólnoty, z patriarchalnej kultury, folwarcznych przyzwyczajeń. Dlatego tak trudne jest (za PiS-u i wcześniej) danie posłuchu żołnierce czy milicjantce molestowanej przez dowódcę. Albo odebranie dziecka zaniedbującym go opiekunom (wiele przypadków prokuratorek i sądów opluwanych w PiS-owskich mediach, za to że „zabrały Piotrusia matce”). Ale Karnowscy nie w ciemię bici, są raczej bardziej rozgarnięci niż Lisicki. On będzie jeszcze lamentował nad załamaniem prawilnych katolickich obyczajów, kiedy oni już zaczną zagospodarowywać rynek na bardziej współczesne mówienie prawicowemu czytelnikowi o tych sprawach. Niekoniecznie piórami najwybitniejszych niepokornych dziennikarzy. To będzie raczej zadanie dla nieogranych dziennikarek z drugiego rzędu.

  155. @dziecisieci „Pewnie tak, ale tej historii nie da się opowiedzieć bez wspomnienia o przemocowości pewnego rodzaju stosunków.”
    O to to. Nawet jeśli chcesz dowalić przeciwnikowi bo X, to przy okazji mówisz jednak, że X jest złe. To nawet mimochodem zmienia narrację.

    @mw61 „Myślenia o mieście jako o wspólnej przestrzeni tam nie ma. Przynajmniej w europejskim rozumieniu. Mylę się?”
    Urbanistyka to wielki temat, nie jestem specjalistą, więc króciutko. Na początek odróżniłbym miasto od przedmieścia (suburb) – to o czym tu mowa, to amerykanskie przedmieścia wlaśnie, z uwagi na „rozlewanie sie” nazywane rowniez od kilku dekad urban sprawl. Europejskie przedmieścia również są mało atrakcyjne, tego się zasadniczo nie projektuje, w planie miejscowym są zwykle tylko takie kolorowe wielokąty z odpowiednim oznaczeniem i ogólnym programem (o ile jest w ogole jakis plan). Zestawianie centrów europejskich miast o średniowiecznych – lub wręcz antycznych – korzeniach z amerykańskimi przedmieściami to mieszanie porządkow walutowych.
    Natomiast urbanistyka NYC (Manhattanu) z 1811 oraz wczesniejsza Waszyngtonu z 1791 to dziedzictwo kulturalne ludzkości, wpływające na rozwiązania europejskie w XIXw.

  156. @adiunkt i koleje
    Kończąc – bo zaraz po skończy za nas – to zgoda, jeśli coś można w tej sprawie zarzucić PRL to raczej niekonsekwencję (niewydolność) niż sam pomysł elektryfikacji. No i tabor – tu niestety nie było środków na nic porządnego, te rumuńskie eksperymenty to była trochę konieczność (o ile dobrze pamiętam żale jednego kolejarza sprzed prawie 20 lat).

    @dzieci cieci
    Że Karnowcy chcą (albo zechcą) zmienić konia to można zrozumieć. Ale czy to wykonalne? Przy takim wirażu zgubią swoich najwierniejszych czytelników a nowych pozyskać będzie trudno. Poza tym stoją przed realną groźbą utraty publicznego dofinansu, na ich miejscu nie denerwowałbym na razie nikogo od SKOK:)

  157. @sheik

    …oraz wczesniejsza Waszyngtonu z 1791 to dziedzictwo kulturalne ludzkości, wpływające na rozwiązania europejskie w XIXw…

    Nie do końca. Owszem, projekt z końca XVIII w. był wizjonerski(zaprojektowany przez Francuza), ale nigdy nie został zrealizowany do końca. Ba, w czasie wojny secesyjnej na części tego terenu stacjonowało wojsko, a potem po prostu wypasano tam konie. Dopiero impuls z wspomnianej przeze mnie Wystawy Światowej z 1894 r. pozwolił dokończyć to dzieło. Ostatni element planu, czyli mauzoleum Lincolna, został ukończony dopiero w roku 1922.

  158. „Myślenia o mieście jako o wspólnej przestrzeni tam nie ma. Przynajmniej w europejskim rozumieniu.”

    Patrząc z poziomu ulicy, to mało gdzie poza Europą są miasta „w europejskim rozumieniu”. Miejsca takie jak np. Addis Abeba czy Muskat z perspektywy przechodnia bardziej przypominają Columbus, Ohio niż jakieś miasto europejskie. Brak czytelnego centrum (względnie tylko maciupkie i dla turystów), usługi umieszczone w anonimowych mallach, większość miejsc dostępnych tylko autem. Niekiedy jak w przypadku np. Marrakeszu czy wielu miast chińskich stare średniowieczne „centrum” jest pozostawionym samemu sobie archaicznym skansenem a współczesne miasto zostało od nowa zbudowane obok. Ta ostatnia praktyka w wielu krajach była czymś normalnym przez całe stulecia, stąd np. klasyczne japońskie stolice jak Nara znajdują się dziś obok swoich dawnych lokalizacji, odkrywanych przez archeologów. Również tempo burzenia i wznoszenia na nowo amerykańskich miast jest nieubłagane np. od dawna nie ma już magazynu, w którym nakręcono kultowe sceny z „Reservoir Dogs”. Większości ludzkości obcy jest europejski sentyment do rynku z fontanną, wieży ratuszowej i lokalnego zamku/ katedry, których drobne modyfikacje wyszukuje się z pietyzmem na starych rycinach. Jest to część spuścizny „European model kingdoms”, o jakiej pisałem.

  159. @s.trabalski
    „jeśli coś można w tej sprawie zarzucić PRL to raczej niekonsekwencję (niewydolność) niż sam pomysł elektryfikacji”

    Trammer w swojej książce przedstawia to jako przejaw megalomanii. W latach 80′ PRL starał się podbijać pozycję w rankingach Kolei Dużych Prędkości, a w ogóle nie myślano wtedy o ekonomii linii lokalnych, co się zemściło w następnej dekadzie. Wtedy już nie było możliwości by po prostu dosypać pieniędzy i puszczać drogie i ciężkie parowozy po lokalkach.

    @Sfrustrowany_adiunkt
    „Osobiście uważam, […] że docelowo niestety ale trzeba po prostu elektryfikację dokończyć – i tyle. To znacząco ułatwi organizację przewozów.”

    Nie jestem ekspertem, ale widzę choćby problem w takich relacjach jak np. Białystok-Szklarska Poręba. Gdy ostatnie kilkadziesiąt kilometrów pociąg IC jedzie górską jednotorową linią. Takie też chcesz elktryfikować? Poza tym elektryfikacja nawet głównych linii to koszty, więc trzeba to robić kosztem innych inwestycji.

  160. @s.trabalski
    „Że Karnowscy chcą (albo zechcą) zmienić konia to można zrozumieć. Ale czy to wykonalne? Przy takim wirażu zgubią swoich najwierniejszych czytelników a nowych pozyskać będzie trudno. Poza tym stoją przed realną groźbą utraty publicznego dofinansu”

    Oni nie za bardzo lubią tych swoich wymierających wiernych czytelników. Oficjalnie tytułują się „pismem młodej Polski”. A dofinans tak czy inaczej kiedyś się skończy. Więc jakoś ten „Ilustrowany Hejter Polski” będą musieli płynnie przekształcić w lajf-stajlowe pismo dla tradwives i kolegi Worek Kości. Tematyka typu: jak domagać się równości płac dla kobiet, nie przeklinając. Czy dziecko z pierwszego małżeństwa może być świadkiem przy trzecim. Wierzę w nich.

  161. @mw61 „Nie do końca. Owszem, projekt z końca XVIII w. był wizjonerski(zaprojektowany przez Francuza), ale nigdy nie został zrealizowany do końca.”
    Miasta nigdy nie są realizowane do końca zgodnie z projektem, a nawet w ogólności „do końca”. Potrzeba zbyt dużo czasu, pieniędzy i determinacji. Ba, nie znam ani jednego większego budynku zrealizowanego w 100% zgodnie z projektem. Jeśli znasz, to podaj proszę przykład, I dare you.

  162. @Paweł Ziarko

    „Nie jestem ekspertem, ale widzę choćby problem w takich relacjach jak np. Białystok-Szklarska Poręba. Gdy ostatnie kilkadziesiąt kilometrów pociąg IC jedzie górską jednotorową linią.”

    Ale przecież Szklarska Poręba jest zelektryfikowana i to po raz drugi, bo za pierwszym razem niemiecką sieć rozkradli Rosjanie. Mało tego, właśnie takie końcówki i ogryzki muszą być pod siecią bo inaczej są z nimi same kłopoty – na które niestety najprostszym rozwiązaniem bywa ucięcie relacji do węzła zelektryfikowanego. Być może Karpacz, gdyby był pod drutem dalej miałby połączenia kolejowe.
    Po prostu – w obecnych realiach taborowych, gdzie dominuje trakcja elektryczna (większość głównych tras jest pod drutem) takie ogryzki i fragmenty – calkiem spore czasem jak podsudecka, Ostbahn czy bezdrucie za Korszami – rodzą całą masę problemów.

  163. mw.61

    „Myślenia o mieście jako o wspólnej przestrzeni tam nie ma. Przynajmniej w europejskim rozumieniu”

    Kiedym ongi jeździł szerokim samochodem po szerokich ulicach Houston, TX, miałem nieodparte wrażenie, że myślenie o przestrzeni jest rodem z gry SimCity 2000: ustala się przeznaczenie dla kwadracika, a ludziki stawiają na nim domki, a jak im się odwidzi – posyłają dźwig z gruchą na wysięgniku i rozwalają te domki do spodu, a potem stawiają nowe.

  164. @mw61
    „Myślenia o mieście jako o wspólnej przestrzeni tam nie ma. Przynajmniej w europejskim rozumieniu. Mylę się?”

    To jest dużo bardziej skomplikowane. U zarania niepodległości Jefferson stworzył ogólny plan miejski, oparty o system powszechnej geodezji PLSS. Idea była przezacna – skoro Ameryka ma być krajem bogatych farmerów (yeomenów), głównym zadaniem miast będzie organizowanie yeomenom wymiany handlowej, samorządu i sądownictwa, potrzebują więc prostych ulic prowadzących do centralnego targu (Market Street) plus paru budynków Sądu i Samorządu. Wiele miast budowano zgodnie z tym systemem, np. Filadelfię i Chicago.

    Tyle że Ameryka szybko przestała być republiką yeomenów, zaczęła się industrializować. Wielkie działki przeznaczone na farmy rozparcelowano pod czynszówki. Aleje prowadzace do centrum zostały, nawet nadal się nazywają Market Street i nawet na koncu naprawdę może być działający do dzisiaj hipsterski targ z organicznymi warzywkami. No tyle że są wiecznym stojacym korkiem.

    W urbanistyce se dużo można planować, ale po 20 latach to już jest inne miasto w innym kraju.

  165. W urbanistyce można dużo planować, ale jak ministerstwo wojny stwierdzi, że autostrady mają przeciąć miasto, bo czołgi będą mogły mknąć a przy okazji rozwiąże się problem opisany przez HFA „This is a ‘melting pot’ area and is literally honeycombed with diverse and subversive racial elements. It is seriously doubted whether there is a single block in the area which does not contain detrimental racial elements … It is hazardous residential territory and is accorded a general medial red grade”, to niewiele można zrobić. Problem amerykańskich miast to nie jest brak planowania, lecz przeciwnie – nadmiar planowania, którego celem z założenia było wprowadzenie samochodu do centrum i rozbicie społeczności afroamerykańskich; wertykalny apartheid. Futurama była w sposób nader otwarty manifestem tego, co chcieli – i tego, co stworzyli. Z resztą, na tym blogu jest z tego co pamiętam notka o Mosesie.

    I tak może w ramach małej ciekawostki, zrobiłem dość ordynarną analizę użytkowania przestrzeni dla 4 miast: link to i.imgur.com dane z OSM, porównałem z ręcznym rysowaniem parkingów ze zdjęcia satelitarnego, Newark miał 14% parkingów w centrum.

  166. @mbied „miałem nieodparte wrażenie, że myślenie o przestrzeni jest rodem z gry SimCity 2000: ustala się przeznaczenie dla kwadracika, a ludziki stawiają na nim domki, a jak im się odwidzi – posyłają dźwig z gruchą na wysięgniku i rozwalają te domki do spodu, a potem stawiają nowe.”
    To mniej więcej tak wygląda – ortogonalna siatka ulic wyznacza powtarzalne działki, na których Amerykanie budują (podobnie jak Japończycy) na 20-30-40 lat. Potem się burzy i stawia nowe. Tak wyglądał plan Manhattanu, zanim zarósł drapaczami.

    @wo „W urbanistyce se dużo można planować, ale po 20 latach to już jest inne miasto w innym kraju”
    A jednak Waszyngton zbudowano mniej-więcej zgodnie z planem L’Enfanta. Trzeba tylko umiejętnie połechtać dumę danego narodu.

  167. @urbanistyka w stanach

    Ja wiem, że gospodarz nie ceni tej formy, ale może nie wywali: jeśli kogoś interesuje historia urbanistyki i transportu w USA, w bardzo ciekawy i przystępny sposób, opisuje ją donoteat1 na youtubie (filmy z power, politics & planning w tytule), z mocno lewicowego punktu widzenia. Wydają się przy tym dobrze przygotowane merytorycznie. Swoją drogą fascynuje mnie to, że facet zgarnia ponad 4 tysiące dolarów miesięcznie na patreonie, a ostatni film wypuścił prawie rok temu (te najnowsze nie są zrobione przez niego).

    W każdym razie to, co tam widziałem, pokrywa się z tezą Michała Sadowskiego powyżej. To nie brak planowania, lecz właśnie planowanie i regulacje.

    Na przykład prawo wymuszające prostowanie i poszerzanie dróg, także lokalnych, gdzie nie ma dużego ruchu, bo ustalili, że wąskie i z zakrętami są bardziej niebezpieczne (jeśli dobrze pamiętam, to na podstawie badań dotyczących ruchu na drogach głównych). W efekcie prędkość samochodów na poszerzonych drogach wzrosła i stały się bardziej niebezpieczne dla pieszych.

    Inna sprawa, tworzenie osiedli na bazie meandrujących ślepych uliczek – z powodu niby sensownej idei, że dzięki temu samochody nie będą przejeżdżały przez takie osiedle na wylot „na skróty”, zamiast jechać główną drogą. Skutkiem jest też pokawałkowanie przestrzeni i znaczne wydłużenie drogi do miejsc, które geograficznie leżą blisko siebie. Np. szkoła może być w linii prostej w odległości 200 metrów, ale trzeba do niej przejechać kilka kilometrów. Teraz podobno przynajmniej w niektórych takich miejscach robią ścieżki dla pieszych skracające drogę, ale to chyba nadal wyjątki.

    No i te wszechobecne parkingi, to też regulacja wymuszająca konkretną liczbę miejsc parkingowych przy stawianiu nowych budynków. Szczerze mówiąc dla mnie to był szok, jak pierwszy raz zobaczyłem te zdjęcia satelitarne z ogromnymi placami parkingowymi w centrum miasta obok wieżowców.

    Zresztą to nie jest tak, że w Europie wszystko jest takie cudowne

  168. @amerykańskie miasta

    Trudno porównywać taki, dajmy na to, Boston, dość europejski w ambiencie i takie San Diego (chociaż chwilami wyczuwa się aromaty Barcelony). Mam wrażenie, że zauważalnie starają się wychodzić z samochodozy i szukać pomysłów na swoje centra przynajmniej, ale co można zrobić w krótkim czasie z takiego LA jako całości, przecież to jest miasto wielkości małego województwa, rozlane suburbiami, jak na to już Sz.P. Przedpiścy zwrócili uwagę.

    O amerykańskich miastach pisała ciekawie Jane Jacobs („The Death and Life of Great American Cities”), jak komuś się nie chce czytać, to polecam film „Citizen Jane”, jest głównie o NYC jako przykładzie.

  169. @Froz:
    W Europie też bywa prawo dotyczące parkingów. Z tego co widzę, to i w Polsce, przynajmniej jeśli chodzi o nowo powstające budynki mieszkaniowe.
    Moja żona się zachwycała funkcjonowaniem tego prawa w Monachium. Tylko — jeśli ziemia jest droga, a ludzie chcą mieszkać blisko, to buduje się parkingi podziemne, co elegancko załatwia sprawę.

    @Dude Yamaha:
    No widzisz, człowiekowi wydaje się, że to wielkie pieniądze, a nie zna warszawskich realiów…

  170. @Sfrustrowany_adiunkt
    „Ale przecież Szklarska Poręba jest zelektryfikowana i to po raz drugi”

    Racja, przepraszam, mój błąd. Ale przykładów jest więcej pozostając tylko na Dolnym Śląsku i okolicach: Kłodzko-Kudowa Zdrój, Opole-Nysa, Kłodzko-Wałbrzych, odbudowywana właśnie linia Wrocław-Sobótka-Świdnica-Jedlina. Na wszystkich tych liniach jeżdżą albo są planowane dalekobieżne InterCity.

    Chodzi mi o to, że pełna elektryfikacja to zadanie na dekady, a i tak nie wiem czy jest sens ekonomiczny elektryfikować boczne linie.

  171. @pak4 „W Europie też bywa prawo dotyczące parkingów.”
    Nie bywa, tylko zawsze ale to zawsze jest. Natomiast juz niekoniecznie trzeba- jak jeszcze 10-15 lat temu – zapewnić tych miejsc bardzo dużo, po dwa na mieszkanie albo jedno na 20m2 biura – plany miejscowe dla centrów potrafią ich wręcz nie wymagać w ogóle w pewnych przypadkach. Najbardziej ekologiczne spółdzielnie mieszkaniowe wymagają już tu i ówdzie od swoich mieszkanców nieposiadania samochodu.
    Amerykanom od tego konceptu na razie wybucha mózg, ale kto wie, może przejmą trend?

  172. PS. Tak, znany jest jeden wyjątek. W NYC 54.5% gospodarstw domowych nie ma samochodu, to więcej niż w Zurychu (52.8% 2 w 2015).

  173. @pak4
    „W Europie też bywa prawo dotyczące parkingów. Z tego co widzę, to i w Polsce, przynajmniej jeśli chodzi o nowo powstające budynki mieszkaniowe.”
    @sheik
    „plany miejscowe dla centrów potrafią ich wręcz nie wymagać w ogóle w pewnych przypadkach.”

    Ponoć na Ursynowie budują właśnie 11-piętrowy budynek i miasto odpuściło deweloperowi miejsca parkingowe. Całkowicie, bo metro i autobusy są pod nosem. Oczywiście pytanie czy deweloper jest tak bardzo lubiany w Ratuszu, czy może zmienia się powoli polityka miejska. Ale jeśli chodzi o nasz dziki kraj, to stawiam na to pierwsze niestety.

    Ale biorąc pod uwagę pandemię, która wyrzuciła ludzi ze zbiorkomu, chociaż wielu osadziła w domach, oraz uwielbienie Polaków dla samochodów, jakoś nie widzę możliwości rezygnacji z parkingów w nowobudowanych budynkach. Nawet (szczególnie) w centrach. Ja mieszkam kawałek od centrum, prawie na granicy miasta, komunikacja miejska jest u mnie bardzo dobrze rozwinięta, ale samochodów na osiedlu przybywa, mimo że nie przybywa mieszkań. Kupienie garażu/miejsca postojowego graniczy z cudem. Co jest dla mnie swego rodzaju problemem, bo o ile spaliniaka parkuję, gdzie akurat jest miejsce i nie mam problemu, w przecwieństwie do innych, że to jest kilkaset metrów od mojego bloku, to mam zamiar pod koniec roku, kiedy kończy mi się najem śmierdziucha, nabyć/wynająć elektryka i potrzebuję garażu, żeby go ładować. Tzn. garaż z prądem ułatwiłby mi życie, choć absolutnie konieczny nie jest, przynajmniej jeśli miasto wreszcie się ogarnie i zacznie budować szybkie ładowarki (hehehe, niestety chyba prędzej lotnisko w Kosakowie odpalą te przygłupy).

  174. @Paweł Ziarko

    No więc problem w tym że gdyby to były same boczne linie to jeszcze pół biedy. Ale na Dolnym Śląsku/Opolszczyźnie jest magistrala podsudecka (Kędzierzyn – Nysa – Jaworzyna ) czy w pobliżu mamy praktycznie wymarły gdy chodzi o ruch dalekobieżny węzeł żagański.
    I gdyby chodziło tylko o ruch lokalny, to jeszcze by uszło (Trzebnica przykładem, nie ma drutu ale prawie cały ruch to dojazdy do Wrocławia i powroty) ale gdy już chcieć prowadzić ruch dalekobieżny, mamy problemy.

    Bo wtedy mamy mając taki odcinek kilka opcji:
    1) Trzeba poświęcać czas na wymianę lokomotywy na styku trakcji, jeśli skład jest na wagonach (trochę to trwa i jest kłopotliwe)
    2) Jeśli skład jest na EZT to już tego się nie da – więc trzeba zapewnić alternatywny transport (znów: kłopoty ruchowe, opóźnienia)
    3) W końcu można jeździć na trasach zelektryfikowanych trakcją spalinową – tak IC teraz jeżdzi od Krakowa do Jeleniej Góry gdzie od Krakowa do Kędzierzyna i od Jaworzyny do Jeleniej jest drut – ale na dłuższą metę to nie jest najlepsze rozwiązanie. Bo bezsensownie spala się paliwo tam gdzie jest drut, bo powracają problemy z pkt 1 i 2 gdyby chcieć puścić podsudecką pociąg do np. Warszawy, bo cały czas mamy problem w postaci utrzymywania odrębnego parku taboru spalinowego.
    Te same problemy wychodzą przy dłuższych połączeniach regionalnych, jesli w danym regionie dominują u regionalnego przewoźnika zespoły elektryczne.

  175. pak4

    „W Europie też bywa prawo dotyczące parkingów. Z tego co widzę, to i w Polsce, przynajmniej jeśli chodzi o nowo powstające budynki mieszkaniowe.”

    —————
    Nieopodal stacji Metro Natolin powstaje jedenastopiętrowy blok. Deweloper nie planuje jednak w nim miejsc parkingowych.

    Na jego miejscu spółka Marvipol zbuduje jedenastokondygnacyjny blok. To, co budzi zdziwienie w okolicy, to sprawa samochodów przyszłych mieszkańców budynku. Ci, którzy je mają, będą musieli zostawiać pojazdy po sąsiedzku – na przykład po drugiej stronie ulicy, przy Belgradzkiej 14, gdzie w hali garażu są 83 miejsca postojowe – bo deweloper w nowym wieżowcu nie zaplanował miejsc parkingowych, jedynie rowerownię i wypożyczalnię aut na prąd.
    ———————–

    Zwyczajowo urządza się ich minimum 120 na 100 mieszkań, ale minister odsyła do zapisów miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla danego obszaru. To on powinien określić wskaźnik miejsc parkingowych. Gdy jednak takiego planu nie ma – a z taką sytuacją mamy do czynienia przy Raabego 13A – wskaźnik ten trzeba dostosować do decyzji o warunkach zabudowy, które deweloperowi na Ursynowie wydały władze miasta. I to właśnie decyzja ratusza budzi spory.

    Dlaczego więc ratusz zgodził się na blok, który pod względem miejsc parkingowych będzie odbiegał od standardu? Urzędnicy tłumaczą, że nowa inwestycja powstaje w bliskim sąsiedztwem stacji metra. I powołują się na europejskie trendy.
    ————————————————–

  176. @sfrustrowany
    „Bo wtedy mamy mając taki odcinek kilka opcji:
    1) Trzeba poświęcać czas na wymianę lokomotywy na styku trakcji, jeśli skład jest na wagonach (trochę to trwa i jest kłopotliwe)
    2) Jeśli skład jest na EZT to już tego się nie da – więc trzeba zapewnić alternatywny transport (znów: kłopoty ruchowe, opóźnienia)”

    Ale to jest takie samo podejście do problemu jak typowego polskiego kierowcy do parkowania – mam święte prawo zaparkować pod samymi drzwiami (domu, sklepu, biura, łotewa).

    Nie jeździłwm wiele pociągami po Europie, bo raptem kilka razy, ale za to z rowerami. I było to mniej więcej tak:
    1. Wiedeń – Salzburg: mogłem jechać IC za sporą kasę, lub lokalnymi. Pojechałem lokalnymi. Z przynajmniej dwiema przesiadkami. Za 1/5 ceny IC, niecałą godzinę dłużej niż IC.
    2. Gdzieś na Francuskiej prowicji do Dijon: Jednak albo dwie przesiadki, każda max 15 minut.
    3. Jeszcze ze 2x w Niemczech, ale tam chyba bez przesiadek z tego co pamiętam, więc się nie liczy.

    Więc da się zrobić dłuższą podróż pociągiem z przesiadkami. Oczywiście pod warunkiem, że pociągi są ze sobą skomunikowane. W tej sytuacji nie ma problemu, że na jednym odcinku jedzie się elektrykiem, a na innym spaliniakiem, wystarczy się przesiąść. Jakoś w innych krajach tak potrafią, a w Polsce jest z tym jakiś masakryczny problem, bo wszyscy uważają, że całą trasę musi przejechać ten sam wagon. To jest kompletna bzdura blokująca rozwój połączeń.

    A już totalną masakrą jest Trójmiejska PKMka, która jedzie z Gdyni do Kościerzyny przez Gdańsk-Wrzeszcz, część trasy pokonując równolegne do SKMki. Bo przeceż przesiadki to zło największe. W związku z tym ruch na linii Gdynia – Gdańsk-Osowa prawie nie istnieje, więc prawie nikt nie jeździ, więc się nie opłaca. Co za debil to wymyślił tego nie wiem, ale o większego gamonia trudno. Oczywiście władze Gdyni wykorzystały odpalenie PKMki (którą sekowały swoją drogą na wszelkie sposoby) do zlikwidowania linii autobusowej na lotnisko. Więc luz. Wszyscy decydenci zadowoleni, a to najważniejsze przecież jest.

  177. @pak4
    ” W Europie też bywa prawo dotyczące parkingów. Z tego co widzę, to i w Polsce, przynajmniej jeśli chodzi o nowo powstające budynki mieszkaniowe.”

    No tak, to może nie był najlepszy przykład, ale wydaje mi się, że w stanach te wymagania są po prostu wyższe. Więcej miejsc na mieszkanie/pracownika/metr kwadratowy biura itd. Ktoś tu podaje, że u nas jest zwyczajowo 1,2 miejsca na mieszkanie, tam chyba bardziej typową liczbą są 2. Poza tym te miejsca są tam chyba sporo większe niż zwykle u nas? No i to się tak samo napędza, bo ogromne parkingi to mniejsza gęstość zabudowy, a to utrudnia sprawną komunikację miejską i jeszcze bardziej promuje jazdę samochodem.

    Swoją drogą, jak się mają te wymogi liczby miejsc parkingowych do nowej mody na budowę „lokali użytkowych” czy cholera wie czego, zamiast mieszkań, żeby móc niby-legalnie sprzedawać 12-metrowe kawalerki?

  178. @pak4
    „No widzisz, człowiekowi wydaje się, że to wielkie pieniądze, a nie zna warszawskich realiów…”

    Tak, zebranie kilku mln zł czy nawet dolarów na startup nawet na etapie pre-revenue to nie powinien być jakiś nieziemski wyczyn w Warszawie, pewnie pod warunkiem że biznesplan nie jest spisany na kartce A5 jak to ongiś bywało.

    Amerykanie w zakresie VC mają nad Europą pewnie kilka przewag, oprócz (mam wrażenie) gęstszego usieciowienia i ogólnie efektów synergii to mają też 300 mln poligon doświadczalny gdzie jak coś rozwiną na skalę lokalną to niemal z automatu staje się już graczem światowym. Poniekąd analogicznie mają Chiny.

  179. @Awal
    „Większości ludzkości obcy jest europejski sentyment do rynku z fontanną, wieży ratuszowej i lokalnego zamku/ katedry, których drobne modyfikacje wyszukuje się z pietyzmem na starych rycinach.”

    To umiłowanie do zachowani śladów historii i archeo to pozostałość fascynacji europejskich przodków antykiem, zaginioną i tajemniczą cywilizacją na której zgliszczach budowali swoje królestwa.

  180. @Froz:
    „No tak, to może nie był najlepszy przykład, ale wydaje mi się, że w stanach te wymagania są po prostu wyższe. Więcej miejsc na mieszkanie/pracownika/metr kwadratowy biura itd. Ktoś tu podaje, że u nas jest zwyczajowo 1,2 miejsca na mieszkanie, tam chyba bardziej typową liczbą są 2. Poza tym te miejsca są tam chyba sporo większe niż zwykle u nas? No i to się tak samo napędza, bo ogromne parkingi to mniejsza gęstość zabudowy, a to utrudnia sprawną komunikację miejską i jeszcze bardziej promuje jazdę samochodem.”

    Ja polecam spojrzeć na typowy kampus w Bay Area – „CWGH+83 Mountain View, California, United States”. Polecam zdjęcie satelitarne.
    Dla mnie, przy pierwszej wizycie to był szok, zwłaszcza, jeśli się weźmie pod uwagę, że częśc osób tak czy tak dojeżdża firmowym autobusem.

  181. @bartolpartol
    Z przesiadkami fajnie się jeździ, jak się jest młodym i nie ma dzieci. Sam jechałem kiedyś z (przyszłą) żoną na WocheEndeTicket z Frankfurtu nad Odrą do Bambergu – chyba 6 czy 7 przesiadek, ale tylko 20 EUR za 2 osoby. Ledwo zdążyliśmy, a tam prawie wszystkie dworce mają od północy do 4 rano „przerwę techniczną”, więc jakby co to byśmy się musieli mocno wykosztować na przypadkowy hotel. I to też nie zawsze było tak, że wszystko punktualnie i że jakby co, to jakiś pociąg poczeka. Nie. Musieliśmy mieć plan B i C, jakby A się nie udał. (Udał się B+).

    Kilkanaście lat i troje dzieci później jechaliśmy ze Świnoujścia do Poznania i jedna przesiadka to już był problem. Szczególnie że w EZT zacięły się jedne drzwi, nie mogliśmy wystawić wózka na peron (ani przejechać nim przez zapchany wagon) – wysieliśmy po drugiej stronie na tory i jakoś zdążyliśmy. Ale już więcej z wózkiem nie jechaliśmy pociągami.

  182. @Jacek
    „Z przesiadkami fajnie się jeździ, jak się jest młodym i nie ma dzieci.”

    Ja nie twierdzę, że bezpośrednio nie jest wygodnie, bo jest. Ale lepiej zrobić przesiadkę, niż zamykać linię lub mocno ograniczać na niej ruch, bo się nie da bezpośrednio, bo za drogo, bo po co ciągnąć wielki pociąg, bo trzeba ściągnąć lokomotywę z Czech itp., itd.

    Ja jeździłem z zapakowanymi rowerami, bo to były powroty z prawie 2-tygodniowych wycieczek rowerowych do miejsca, gdzie został samochód. Szczególnie wyodnie nie było, ale się dało.

  183. Info dla nie-warsiawiaków: nie ma takiej decyzji której w warszawskim ratuszu nie mógłby uzyskać Marvipol, Dom Dewelopment a w przeszłości jeszcze Edbud (w przeszłości bo splajtował po śmierci Mazura). Tu zbudują bez garażu, tam rozbiorą zabytek, gdzie indziej kupią na słupa kawał zabytkowego parku. There’s no limits.

  184. @przesiadki

    Generalnie, problemy są dwa:

    1) Niestety ale wzrost przewozów pasażerskich oznacza że trzeba jakoś odzyskać tych ludzi którzy przesiedli się do samochodów – albo w ogóle/rzadko wcześniej korzystali z kolei. Więc pojawia się kwestia wygody podróżowania. W przypadkach miejscowości naprawdę prowincjonalnych jeszcze może ujdzie ale np. kurorty czy dawne miasta wojewódzkie to już inna sprawa.

    2) Przesiadki są trudne do osiągnięcia w realiach polskich, gdzie doszło do rozbicia dzielnicowego kolei. Niestety u nas mamy kłopoty zarówno z integracją taryfową (wspólny bilet niby jest ale…działa średnio) o skomunikowaniu połączeń nie mówiąc. Wiem że się da, w czasach przed zarazą jeździłem tak – ale najczęściej sam, ew będąc tym_który_ogarnia_bilety_i_rozkłady.

  185. @jp
    „I to też nie zawsze było tak, że wszystko punktualnie i że jakby co, to jakiś pociąg poczeka. Nie. Musieliśmy mieć plan B i C, jakby A się nie udał. (Udał się B+).”

    Jako entuzjasta rodzinnych road trips (no wiem, to nieekologiczne – na szczęście i tak już jest to rozdział życia, który mam raczej za sobą) zaznaczę, że to nie jest tak, że samochód przed tym uwalnia. Jeśli twój plan zakłada przejechanie 2000 km przez Europę, praktycznie można być pewnym, że po drodze wydarzy się JAKIŚ fakap, typu „wielokilometrowy korek z powodu wypadku”, a więc nie należy tego planować na styk.

  186. @Bartolpartol
    Niestety, pasażerowie w Polsce są przyzwyczajeni do tego, że połączenie z przesiadkami jest niepewne. Rozkłady zmieniają się co chwilę (wraz z korektami cztery razy w roku!), a ustalenie sensownych połączeń nie jest priorytetem. Trudno więc zaplanować sobie dojazdy do pracy czy szkoły, gdy co kilka miesięcy twoje połączenie może zostać rozkomunikowane i albo spędzisz półtorej godziny na stacji węzłowej, albo w ogóle stracisz możliwość dojazdu na czas. I to niestety wymaga głębszych zmian w całym systemie.

  187. @przesiadki
    Hej, ja wszystko rozumiem. Polemizowałem jedynie z tym, że zmiana elektryfikacji linii (jest prąd/nie ma prądu) to koniec świata.

    Co do zasady to doskonale zdaję sobie sprawę, że w Polsce:
    1. Znalezienie dobrze skomunikowanego połączenia przesiadkowego to cud. Odjazd kolejnego pociągu chwilę przed przyjazdem pierwszego to standard.
    2. Nawet jak się znajdzie, to się nie da kupić jednego biletu w jednym miejscu.
    3. Poleganie na rozkładzie jazdy jest ruletką.
    4. Jak dwóch przewoźników obsługuje jedną linię to nie ma wzajemnego honorowania biletów, bo nie, co więcej każde wypadnięcie pociągu z aktualnego rozkładu powoduje skrajne podniecenie u kanarów i polowanie na nieszczęśników, którzy mają bilet konkurencji.

    Tak sobie myślę, że ktoś to robi celowo. Zresztą powtarzanie przez rządzących mantry, że jedynym sposobem na wypadki drogowe jest polepszenie infrastruktury (czytaj: budowanie kolejnych szerokich dróg) nasuwa podejrzenie, że koleje mają gorszych lobbystów niż drogowcy. Pomijam tutaj fakt, że samochód jest w Polsce najważniejszym bogiem, niezależnie od tego kto w co wierzy.

  188. Gdzieś mi się obiło o oczy, że system podatkowy w Szwecji celowo wrzuca wysokie podatki od dużych zarobków ale niskie podatki dla firm by promować przedsiębiorczość i zakłądanie własnych firm.
    Mogłem coś pomieszać

  189. Podróż koleją z przesiadkami.

    Parę lat temu, miałem przyjemność podróżowania po Niemczech z trzema przesiadkami na trasie Szczecin- Walsrode(to tak między Hanowerem a Hamburgiem). Pierwszy etap Szczecin- Pasewalk jakąś motorową ciuchcią na niemieckich blachach. Pierwsze skojarzenie, tak gdzieś lata siedemdziesiąte. Na dworcu w Pasewalku miła pani w kolejarskiej czapce kierowała całą ekipę podróżnych z Polski na odpowiedni peron słowami “ do Berlyna”. Piętnaście minut i już siedzimy w piętrusie. No to już późne lata osiemdziesiąte. Nawet tubylcy.
    Następny etap to berliński Hauptbahnhof, a tu Europa na całego. Poziomów milion dwieście. Trochę stresu czy trafimy na nasz ICE do Hanoweru. Ale luzik, bez problemu. Kilka pięter w górę(albo w dół, już nie pamiętam) i siedzimy w lotniczych fotelach, a na liczniku jakieś 230 km/h. Tubylcy też z innej półki. Same garnitury i markowe teczki. Chwila moment i jesteśmy w Hanowerze. Tu mamy jakąś godzinkę czasu, no to w miasto. Dworzec świetny. Hybryda tradycji i nowoczesności. Coś podobnego mamy chyba we Wrocławiu. Przed dworcem pomnik jakiegoś ich koeniga na koniu i tramwaje które zasuwają po chodniku. Dosłownie. Strefa piesza wspólna z tramwajami, a tam gdzie było trochę miejsca, usadowiła się ekologiczna pikieta. Ruch jak na jarmarku.
    No ale czas na nasz ostatni etap. Pociąg do Walsrode to typowy skład, jaki można zobaczyć u nas na przykład w SKM w Warszawie, a w środku tubylcy z nosami w smartfonach. Jak w domu.
    Konkluzja. Fantastyczna przygoda jak ma się czas. Podróż trwała jakieś trzy, może cztery godziny dłużej niż samochodem. Koszt dla dwóch osób znacznie niższy, chyba jakieś 1/2, ale bilety były kupowane ze znacznym wyprzedzeniem i w jakiejś tajemniczej promocji(nie znam szczegółów, bo tym zajęli się nasi niemieccy przyjaciele). Gdybym się śpieszył, wybrałbym samochód, ale jako wakacyjna przygoda serdecznie polecam.

  190. @mw
    „bilety były kupowane ze znacznym wyprzedzeniem i w jakiejś tajemniczej promocji”

    Niemcy są ciekawi. Jak jechałem dawno temu ze Stralsundu do prawie Świnoujścia (tory już były, ale pociągi nie dojeżdżały), to w kasie mi powiedziano, żebym kupił bilet od konduktora, bo mają jakąś tajemniczą promocję dostępną tylko w pociągu. I faktycznie było taniej niż w kasie. Szczegółów nie pamiętam.

  191. @przesiadki
    Zdaję sobie sprawę, że autem też czasem trzeba stać – z tego Bambergu musiałem wtedy jechać chyba 3 razy, bo trzeba było przewozić większy bagaż i zawsze gdzieś utknęliśmy. Ale to jest inna perspektywa, szczególnie jak się jedzie w 2 osoby: w końcu zawsze jedzie się dalej, można pokimać w aucie w drodze albo na jakimś parkingu i kierować dalej. Jak się wyląduje w jakimś Coburgu albo Wirtemberdze 70 km od celu podróży o 23 i następny pociąg jest o 5, to jest dużo bardziej lewo.

    Z tego co piszą mądrzy ludzie o kolei problem polega na tym, że to nie może być dla pasjonatów, którzy czasem jeżdżą z rowerkami i mają czas na zwiedzanie. To musi być dla uczniów, którzy nie mogą się za dużo spóźniać do szkoły, dla matki z dzieckiem czy starszej osoby jadącej do lekarza na określoną godzinę.

  192. Akurat relacja kolejowa Szczecin-Berlin, mimo przesiadki, dla szczecinianina, który chce pozwiedzać Berlin albo zrobić zakupy, jest lepszym rozwiązaniem niż podróż samochodem. Tanio (bilet landowy, nb. ważny też na komunikację miejską w Berlinie i w Szczecinie), sprawnie (nie dłużej niż 2 godziny centrum-centrum), pewnie (ostatni pociąg z Pasewalku/Angermünde do Szczecina nie odjedzie zanim nie przyjedzie ostatni pociąg z Berlina). Przesiadka jest problemem za pierwszym razem, potem ma to charakter zmiany linii tramwajowej przy podróży do pracy. A przesiadka jest dlatego, że odcinek międzypaństwowy linii jest niezelektryfikowany (ale to mają poprawić).

    W ogóle jestem fanem kolei niemieckich (co jednocześnie jest oskarżeniem polskich kolei): w czasach przedpandemicznych jeździłem kilkukrotnie na koszt Unii Europejskiej do Trewiru i połączenie kolejowe (ze Szczecina via Berlin, Kolonia) okazywało się realnie najszybszym — 11 godzin (a ponieważ UE nie limitowała kosztów podróży koleją kupowałem 1 klasę).
    Ze Szczecina koleją dojechałem nawet do Florencji (via Berlin, Monachium i nocny pociąg ÖBB Monachium-Rzym — obecnie zawieszony przez Covid-19) wyjazd ze Szczecina w południe, przyjazd do Florencji o 6 rano. Nic nie przebija jednak relacji Szczecin-Werona (wyjazd 5 rano, przyjazd 19). Dla fanów promocji jest ta wyszukiwarka promocji na koleje niemieckie: link to ps.bahn.de

  193. @Jacek
    „Z tego co piszą mądrzy ludzie o kolei problem polega na tym, że to nie może być dla pasjonatów, którzy czasem jeżdżą z rowerkami i mają czas na zwiedzanie. To musi być dla uczniów, którzy nie mogą się za dużo spóźniać do szkoły, dla matki z dzieckiem czy starszej osoby jadącej do lekarza na określoną godzinę.”

    Ej, stosujesz bardzo brzydką retorykę ośmieszania/unieważniania czyichś argumentów. To jest nieeleganckie i niegrzeczne. Mi się z rowerami śpieszyło, bo nie chciałem jechać w nieskończoność (wtedy bym pojechał rowerem), tylko wrócić sprawnie do samochodu, zapakować się i jechać dalej. Także ten.

    Jeśli chodzi o dojazd do pracy/szkoły/lekarza wystarczy dobre skomunikowanie pociągów (ale też autobusów i komunikacji miejskiej z pociągami), żeby to działało bez problemu i dawało satysfakcjonujące czasy podróży. Przecież zmiana lokomotywy też trwa, często sporo dłużej niż dobrze zorganizowana przesiadka. Nie szukaj na siłę dziury tam gdzie jej nie ma.

  194. @mw.61
    „jakiegoś ich koeniga”

    Ernest August, przez przypadek król Hanoweru (został nim bo w prawie salickim Wiktoria nie mogła dziedziczyć tronu w Niemczech wraz z tronem brytyjskim). Koniunkturalista, konserwatywny dopóki obowiązywał koncert mocarstw, liberalny po Wiośnie Ludów. Wolnomularz i gwelf.

  195. @przepla

    …odcinek międzypaństwowy linii jest niezelektryfikowany (ale to mają poprawić)…

    Po stronie niemieckiej chyba już w tym roku ruszą prace. Trasa będzie przystosowana do prędkości 160 km/h, czyli półtorej godziny i jesteśmy rzut beretem od Bramy Brandenburskiej. Jeżeli dodamy do tego to co wspomniałeś, czyli bilet kolejowy ważny na komunikację miejską, to tym bardziej samochód do takiej podróży jest zbędny.
    A tak na marginesie, to Szczecin przedstawiając swoją ofertę turystyczną, powinien taką jednodniową wycieczkę do Berlina, umieścić wysoko w rankingu atrakcji.

  196. „A przesiadka jest dlatego, że odcinek międzypaństwowy linii jest niezelektryfikowany (ale to mają poprawić).”

    jedna spalinówa jedzie bezpośrednio, tyle nie na Berlin Główny, ale można potem wskoczyć w U8 i już

  197. @wo
    Kompletnie nie na temat i pewnie do wycięcia ale co tam.
    Jeżeli masz jeszcze jakieś towarzyskie kontakty z Grzegorzem Sroczyński, to przekaż mu proszę wyrazy uznania i wdzięczności za tekst o 500+ w portalu Agory. Oczywiście zawsze pisze z RiGCzem, ale tu po prostu zamiótł, zaorał i co tam jeszcze obecnie robi się w internecie.

  198. Bez zaproszenia do dyskusji informuję, że dziś byłem na pogrzebie Johanny Haase, 300 km od Warszawy. Covid.

  199. Pojęcia nie mam, kto się krył za panią Johanną, ale bardzo lubiłam jej komentarze. Bardzo smutno.


  200. Warning: Undefined array key 1 in /home/ekskursje/ftp/strona/wp-content/plugins/thoughtful-comments/fv-thoughtful-comments.php on line 1148

    Warning: Undefined array key 1 in /home/ekskursje/ftp/strona/wp-content/plugins/thoughtful-comments/fv-thoughtful-comments.php on line 1148

    Najszczersze wyrazy współczucia i, jako wspomnienie o Zmarłej, jej teksty z blogów:

    Haasanki 1: http://haasanki.blogspot.com
    Haasanki 2: link to web.archive.org
    Szlunskie Ancajgi: https://silesianadvertising.blogspot.com

  201. Bardzo mi przykro. Ja nadal nie wiem kto konkretnie krył się za tym pseudonimem, ale świetnie pisywała i bardzo sobie ceniłem jej teksty i komentarze. Wielka szkoda.

  202. Bardzo przykra wiadomość. Byłem wiernym czytelnikiem bloga Johanny Haase. (Myślę, że warto byłoby zachować jej blogonotki dla przyszłych czytelników).

  203. @Johanna Haase

    jestem zszokowany, to bardzo przykra wiadomość. odszedł jeden z najciekawszych głosów z polskiego internetu. właściwie nie wiem co powiedzieć.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.