Lamenty fistowanych

Zachęcony przez kolegę MNF, przeczytałem „Masakrę” Vargi. Krzysiek od dawna toczy krucjatę przeciw ocenianiu powieści jak kryminałów, że „akcja wciąga” albo „dobrze się czyta” – no ale co ja poradzę, że ja lubię, gdy akcja wciąga i dobrze się czyta. W kategorii „współcześna literatura o uzależnieniach”, jednak dalej wyżej stawiam Żulczyka.

Intryga w „Masakrze” jest szczątkowa. Główny bohater budzi się na monstrualnym kacu u siebie w mieszkaniu, ale gdzieś zgubił portfel i telefon, nie wiadomo też gdzie się podziała jego rodzina.

Może dzieci gdzieś wyjechały razem z „nieślubną żoną” i on za bardzo sobie pofolgował jako słomiany wdowiec? Ale mogło być tak, że się wyprowadzili, a on tego nawet nie zauważył, bo był w ciągu.

Przyszła mi do głowy taka interpretacja, że bohater nie żyje i jest w czyśćcu. Ten kac to męki purgatoryjne, natomiast sporadyczna ulga, gdy ktoś mu postawi piwo – to świętych obcowanie, ktoś o nim właśnie życzliwie pomyślał na ziemi?

Miałem jednak wrażenie, że sam autor tak do końca nie wiedział, o co mu chodzi i do czego ta historia prowadzi. Pewien zwrot akcji (scena z Wątrobą) szczególnie mnie zniesmaczył – to było jakby autor pomyślał „no dobra, ta rozmowa się nie klei, niech się szybko wydarzy coś zaskakującego”.

Jestem mało imprezowy, niewiele wiem o nocnym życiu stolicy, nie rozpoznawałem więc większości szyfrów. Domyślam się, że „Zawodowa” to „Amatorska”, ale czy gdzieś naprawdę jest lokal serwujący gourmetową kaszankę do kraftowego piwa?

Brzmi jak coś dla mnie. Na pewno nie ma czegoś takiego na Zbawiksie (wywąchałbym!).

Natomiast trakując współczesną polską literaturę uzależnieniową (dorzuciłbym jeszcze „Heroinę” Piątka i „Jak feniks z butelki” Maziarskiego) jako całość, widzę w niej portret pokolenia stachanowców kapitalizmu. Zaliczam do niego ludzi trochę starszych i trochę młodszych od siebie.

Transformacja i digitalizacja dawały nam szansę budowania pewnych zjawisk czy instytucji od zera. Tu nie chodziło tylko o pieniądze, to dawało kopa i uzależniało jak narkotyk.

Dla wielu kolegów pracoholizm był tym „gateway drug”, po którym sięgali po mocniejsze rzeczy. Pracoholizm utrudniał nam też poukładanie sobie życia osobistego.

Pracoholik, który pił albo ćpał, działał w obiegu zamkniętym. Dużo zarabiał, ale miał coraz większe długi. Osiągał sukcesy, których nie pamiętał. Jeśli miał jakąś rodzinę, stawał się w niej obcym człowiekiem.

Dorobek życiowy części moich rówieśników jest wręcz ujemny, bo wchodzili w kapitalizm z jakimś ładnym domem po babci. A teraz mieszka tam była żona z nowym facetem, który się okazał lepszym tatą od biologicznego, a dawny milioner wylądował w wynajętej kawalerce.

Traktuję Stefana z „Masakry” jako metaforę takich sytuacji. Gdy pięćdziesięciolatek uświadamia sobie, że nie osiągnął w życiu absolutnie nic, nie ma nawet fajnych wspomnień (książka Maziarskiego – niefabularyzowane opowieści ludzi poznanych na terapii – jest pełna takich historii).

Po „Masakrze” z rozpędu sięgnąłem po „Dziennik Hipopotama” Vargi, w naiwnej nadziei, że znajdę tam namiary na gourmetową kaszankę albo chociaż eseistykę magistra Wątroby. Zamiast tego znalazłem pra-źródło, ur-quell największego błędu naszego pokolenia.

Varga zaczął to pisać po mniej więcej dwóch latach niepicia, skończył na progu pandemii. „Dziennik” stał się więc kroniką nadchodzącej katastrofy, wyczekiwanym przez fanów prequelem do „Nagrobka z lastryko”.

W tym okresie Sapkowski zażądał od CD Projektu dodatkowego wynagrodzenia za prawa do „Wiedźmina”. Varga odnotowuje to ze Schadenfreude – cieszy się na myśl, „jak bardzo Sapkowski to przegra”.

Dlaczego miałby przegrać? Dokładnie na takie sytuacje przewidziano art. 44 prawa autorskiego („W razie rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami…”).

CD Projekt zapłacił, bo w sądzie by przegrał. Wszystkie korporacje robią tyle dobrego, na ile prawo z nich wymusza i tyle złego, na ile prawo im pozwala. Skąd więc ten wpis Vargi?

Przychodzą mi do głowy dwa wyjaśnienia. Pierwsze, że nie znał tego przepisu.

Już to jest dla mnie dziwne. Nie gram w tej samej lidze ani nawet w tej samej dyscyplinie, jestem przy Vardze jak punkowy basista przy jazzowym pianiście, ale o tyle robię w tej samej branży, że dla mnie też istotnym źródłem przychodów jest eksploatacja majątkowych praw autorskich.

Co za tym idzie, przeczytałem ustawę, dzięki którym te prawa w ogóle istnieją. Tak jak rozpoczynając pracę dziennikarza, przeczytałem prawo pracy i prawo prasowe.

Varga chyba tego nie zrobił. Już wcześniej zauważałem, że w monologach wewnętrznych jego bohaterowie często nie rozumieją, że coś wynika z takiej czy innej ustawy i snują swoje odczapistyczne interpretacje, no ale to jest odwieczne pytanie o relację między autorem a narratorem.

A nawet gdyby zrobił, to zapewne dzieli wraz z moim pokoleniem postawę przedziwnej asymetrii. Zgodnie z nią, powoływanie się na swoje prawa jest niehalo, pas comme il fault, fi donc!, roszczeniowe i antyreformatorskie.

Z kolei ilekroć korporacja nas chce dojechać z takiego czy innego paragrafu, no to ogon pod siebie, wzrok ku ziemi, dłonie przy udach, służbiste strzelenie obcasami „TAK JEST, OBYWATELU KORPOMENADŻERZE!”. Widziałem to wielokrotnie w Agorze, gdy ludzie, którzy już i tak wylatywali, więc nie mieli nic do stracenia – nadal nie chcieli stawiać żadnego oporu, żeby wywalczyć trochę lepsze warunki porozumienia stron.

Nawet jak im wytłumaczyłem, jakie mają prawa, oni i tak pokornie godzili się na wszystko. Podpisywali co im podsunięto, byli gotowi jeszcze napisać własną krwią „ZAWSZE BYŁEM WIERNY ZARZĄDOWI”.

Z „literatury uzależnieniowej” najwyżej sobie cenię Żulczyka, bo on wydaje mi się lepiej rozumieć mechanizmy społeczno-ekonomiczne. „Ślepnąc” od początku traktowałem jako metaforę pracy w korporacji (we „Wzgórzu” to już nawet nie metafora).

W korporacji nawet jeśli początkowo jest fajnie, bo twój szef jest sympatyczny i pozornie da się z nim pogadać jak z człowiekiem (jak z Jackiem/Więckiewiczem), prędzej czy później przyjdzie Das Kapital i ci zrobi fisting niewidzialną piąchą rynku (jak Dario/Frycz).

Oczywiście, pijak to pijak, na końcu to już nie ma znaczenia, czy zacząłeś jako światowej sławy neurochirurg, czy jako pan Ziutek z Międliszewa. Ale pan Ziutek nie napisze książki o swoim upadku (czytałbym! – jak my wszyscy, jak my wszyscy).

Wydaje mi się, że wspólnym refrenem „książek uzależnieniowych” od Maziarskiego po Żulczyka jest to, że opowiadają tragedie ludzi lojalnych, wydajnych, pracowitych, ambitnych i grających zespołowo. Idealnych pracowników, co to nigdy się nie upominali swoje prawa, bo to nie wypada (brzydki Sapkowski, a fe!).

I dlatego właśnie jak Stefan z „Masakry”, pewnego dnia budzą się z niczym.

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

119 komentarzy

  1. KO:
    Pierwszy akapit – „krucjatę przeciwko ocenianiu”, „współczesna literatura u uzależnieniach”
    Przed przedostatni akapit – „nie napisze książki o swoim”

  2. kaszanka gourmet z kraftem, to brzmi jak któryś z lokali Aleksandra Barona

  3. > „nie napisze książki o swoim” – a co jest w tym złego?

    W tekście stoi „napisze o książki”.

  4. Krakowskie Przedmieście 4 (tak na prawdę Oboźna, obok Klubu Harenda)
    jest kaszanka, do polecenia też na pewno hot dog z kiełbasą piernikową czy burger ze smażonego sera z Wiżajn

  5. @WO
    „a co jest w tym złego?”
    Niepotrzebnie pisałem tak, jak IMO powinno być. Następnym razem będę wskazywał, jak jest; tak będzie prościej.

  6. @ngineguy
    „. Następnym razem będę wskazywał, jak jest; tak będzie prościej.”

    BO JESZCZE RAZ BYŁO TAK A RAZ TAK. W każdym razie, pięknie dziękuję i proszę o więcej.

  7. Jeśli chodzi o zbawiksa to w vegandzie kiedyś (znaczy przed covidem) była kaszanka na przystawkę, ale pewnie dla ciebie kaszanka nie ociekająca krwią to nie kaszanka 🙂 Ale rzuciłem okiem na aktualne menu i teraz nie mają, nie sezon na ciężkie rzeczy

  8. @emberadero „w vegandzie kiedyś (znaczy przed covidem) była kaszanka na przystawkę”

    Wegańska kaszanka z fasoli, smakowita jak wegańskie bezy z fasoli oraz wegańskie flaczki z fasoli?

  9. @embercadero
    „Jeśli chodzi o zbawiksa to w vegandzie kiedyś (znaczy przed covidem) była kaszanka na przystawkę, ale pewnie dla ciebie kaszanka nie ociekająca krwią to nie kaszanka ”

    To może być parodia tego lokalu. W powieści to miejsce spotkań zbawiksowej prawicy, która demonstruje tutaj swój nie-wegetarianizm. Bohater spotyka tam Lewicowego Intelektualistę, który na pytanie „co ty tu robisz” odpowiada wzdychając, że co on poradzi, że na prawicy jest Fajniej.

    A gdzie tak naprawdę spotyka się zbawiksowa prawica?

  10. Obserwuję to też w swojej branży – niestety jak tylko się okazuje, że trzeba się postawić, to kończy się na dyskusji pt. „trzeba się postawić, trzeba coś w końcu z tym zrobić…”
    Imo nie tyle korporacja, co dowolny zakład pracy…
    Ale krytyka jest prosta – na końcu się orientuję, że sam nie pamiętam czy i co podpisywałem rozpoczynając pracę.

  11. @jawron
    ” sam nie pamiętam czy i co podpisywałem rozpoczynając pracę.”

    HR powinien to udostępnić na żądanie.

  12. @sheik
    „Wegańska kaszanka z fasoli, smakowita jak wegańskie bezy z fasoli oraz wegańskie flaczki z fasoli?”

    Idziesz do sklepu gdzie sprzedają rzeczy zrobione przez Beyond Meat (już są takie w Polsce, nawet w Trójmieście). Bierzesz np. burgery. I tak: wygląda jak mięso, smaży się jak mięso, pachnie jak mięso, ma strukturę jak mięso, soczyste jest jak mięso i smakuje jak mięso. Mięsem bynajmniej nie jest. Nie wiem czy jest drogie, bo od lat nie kupuję mięsa, więc cen nie znam.

    A tak poza tym to trzeba przyznać, że rynek wegetariańskich i wegańskich garmaży ładnie się rozwija. Z kajpami trochę gorzej, ale też idzie do przodu. Wreszcie.

  13. Znowu muszę przywołać wywiad red. Sroczyńskiego. Marcin Duma stawia w nim tezę, że lżenie gorzej sytuowanych przez polską klasę średnią to jest taki właśnie jęk fistowanych, którzy właśnie się orientują że poddawanie się temu fistowaniu wcale tak wiele nie daje.

    @wegańskie flaczki
    Jeżeli wegańskie flaczki to tylko z boczniaka! A z fasoli niektórzy robią fantastyczny smalec (kiedyś się dziwiłem na weselu zdeklarowanej weganki, że podaje takie rzeczy – nawet skwarki były, do dziś nie wiem z czego).

  14. @bartol „I tak: wygląda jak mięso, smaży się jak mięso, pachnie jak mięso, ma strukturę jak mięso, soczyste jest jak mięso i smakuje jak mięso”
    Eeee, nie. W każdym razie w obu testach, które czytałem, ani jeden z dostępnych tu lokalnie w handlu wegeburgerów (w tym BM) nie został oceniony pozytywnie. Oceny wahały się od „kiepski” po „w sumie ok, ale wciąż nie to”
    Jestem generalnie za tym, żeby przestać udawać, że wegańskie potrawy emulują coś mięsnego/mlecznego. Jeśli są smaczne jako samodzielna potrawa – super! Sam chętnie zjem. Ale „wegański burger” to jak „polski Oscar” – nieporozumienie.

    @strabalski „A z fasoli niektórzy robią fantastyczny smalec”
    Tu akurat zgoda, wegański odpowiednik smalcu jest dobry i do tego z pewnością jakieś 17 razy zdrowszy od zwykłego.

  15. „W każdym razie w obu testach, które czytałem”

    ja nic nie czytałem, natomiast jadłem, bardzo dobre rzeczy teraz robią; mielone albo kebab z grochu jest wspaniały, wegańska kaszanka takoż; to nie jest „emulacja” mięsa, tylko potrawy zrobione bez mięsa; mięso to jest kawał dupy świni albo krowy i przed obróbką wcale nie wygląda jak kotlet z burgerkinga.

  16. @sheik.yerbouti
    Wegańskie „mięsne potrawy”.

    Miałem podobne podejście, ale zmieniłem zdanie (sam będąc mięsożercą, ograniczającym co najwyżej spożycie). Argumenty „przeciw bezmięsnym burgerom” znam i rozumiem.
    Ale po pierwsze takie „piwo bezalkoholowe” nie budzi takiego oporu, mimo że przecież można je atakować na tej samej zasadzie „zróbcie sobie napój słodowo-chmielowy, czemu udajecie, że to alkohol bez alkoholu”.
    Odpowiedzią jest moim zdaniem to, że tak kultura picia jak i kultura jedzenia odnosi się do pewnych potraw/dań. Więc kiedy mówimy „piwo” to mniej więcej wiemy o jaki napój nam chodzi, kiedy i jak się go pije (w jakich temperaturach, w jakich naczyniach, do jakich potraw pasuje). Podobnie „wegański pasztet” zastępuje określony produkt i próbuje wejść w określoną niszę (do której pasują określone dodatki, który podajemy do jakiś innych potraw itp itd).
    Bezlkoholowe piwo – to upraszcając napój, który jest zamiennikiem piwa (i np ma pasować do grilla, na którego pojedziesz samochodem).

  17. @st
    „Marcin Duma stawia w nim tezę, że lżenie gorzej sytuowanych przez polską klasę średnią to jest taki właśnie jęk fistowanych, którzy właśnie się orientują że poddawanie się temu fistowaniu wcale tak wiele nie daje.”

    Co zresztą jest bardzo ontopic. Bohater „Masakry” porównuje się do pewnego konkretnego patusa, któremu zawsze dawał „na piwko”. Gdy sam wychodzi żebrać na miasto, ubolewa, że stał się mu w zasadzie równy (ale jednocześnie wypiera tę myśl). Zresztą z tego co czytałem o terapii, pierwszy krok to uświadomić sobie, że nie ma alkoholizmów „lepszych” i „gorszych”.

  18. sheik.yerboutil

    „Jestem generalnie za tym, żeby przestać udawać, że wegańskie potrawy emulują coś mięsnego/mlecznego.’

    Wolę wegańską parówkę lub „parówkę” niż sojową pałeczkę do wpychania w wydrążoną bułeczkę.

  19. @DNL „Ale po pierwsze takie „piwo bezalkoholowe” nie budzi takiego oporu”
    O nie nie nie. Nie spotkałem się jeszcze z ani jednym przypadkiem dobrego piwa niealko, a próbowałem już wielu, bo jako regularny designated driver nie piję nic. I nie wiem, czemu się nie da zrobić czegoś pijalnego bez alkoholu, ale jakoś najwyraźniej nie można.

    @mrw „to nie jest „emulacja” mięsa, tylko potrawy zrobione bez mięsa”
    Super! Tylko po co w takim razie te mięsnopochodne nazwy?

    „mięso to jest kawał dupy świni albo krowy i przed obróbką wcale nie wygląda jak kotlet z burgerkinga.”
    Nie bluźnij! Burgery robi się z mielonej wołowiny. Dupa świni służy do zupełnie innych celów.
    Notabene: sam ograniczam mięso, ale dobry boczek – z dużym naciskiem na dobry, czyli taki, który cieniutko krojony smakuje na zimno i bez żadnych przypraw – jest czymś poza skalą pyszności. Raz na czas muszę.

  20. @DNL „Odpowiedzią jest moim zdaniem to, że tak kultura picia jak i kultura jedzenia odnosi się do pewnych potraw/dań.”

    Przecież takim np. hummusem nie nacieramy sobie włosów, tylko go jemy jak, nie przymierzając, smalec. Tu nie trzeba rytuałów, to nie ostrygi czy homar (Izabel Marcinkiewicz: „to taki duży rak”, nigdy nie zapomnę). Zapewne chodzi o przekonanie wylęknionych, że to również „prawdziwe jedzenie”, tyle że IMO w tym momencie dziejowym już naprawdę nikogo nie trzeba o tym przekonywać. Śląskiej omy i tak się przekonać nie da.

  21. Aleście towarzysze popłynęli, normalnie jakbym nie wiem jaką wege propagandę wam zapodał. A ja tylko próbowałem sobie przypomnieć gdzie na zbawiksie mogliby coś takiego podawaćv (a byłem tam ostatnio ze 2 lata temu więc łatwo nie było). Nawet nie jestem wege – co jednakowoż nie zmienia faktu że tamta sojowa kaszanka była pyszna (jak i wszystko inne co tam jadłem) jak również tego że przyłączam się do zachwytów nad beyond meat a najlepszym obecnie burgerem w burger kingu jest ten wegański zwany do niedawna rebel whopperem. Nie przeszkadza mi to jeść produktów z przetworzonej świni – i nie podejrzewam bym kiedykolwiek zrezygnował z bekonu czy dobrej kiełbasy – no chyba że przestanie mnie być na nie stać. Po prostu nie widzę powodu by nie jeść rzeczy które są smaczne.

    @sheik

    „Super! Tylko po co w takim razie te mięsnopochodne nazwy?”
    Żebyś wiedział patrząc w menu jaki rodzaj potrawy dostaniesz? Plus: nie każdy kucharz ma tyle inwencji by wymyślić coś w 100% nowego, ci mniej kreatywni kopiują dania tradycyjne używając nie tradycyjnych składników

  22. @wo
    „A gdzie tak naprawdę spotyka się zbawiksowa prawica?”

    Tak sobie przemyślałem znane mi przypadki niezbyt wiekowych fanów konfederacji nie będących kibolami i jakoś ich nie widzę nigdzie w tamtej okolicy. Szybciej na polu mokotowskim w którejś z tych knajp gdzie wszystko kręci się wkoło grilla, porcje są amerykańskie a kelnerki odpowiednio roznegliżowane. Co oni by robili na zbawiksie.

  23. @wo

    No ale to było 8 lat temu, ja odruchowo pomyślałem o obecnej prawicy czyli konfie. Nie wiem gdzie gromadzi się na posiłki establiszment pisowski.

  24. „Masakra” dzieje się gdzieś około 2015, tuż przed przejęciem władzy (albo tuż po).

  25. Kaszanka+Kraft to w Wawie nie wiem, ale mają w Przystanku Tleń w Tleniu w Borach Tucholskich. Sami to piwo robią i maja cudownego witbiera.

  26. @sheik.yerbouti
    AD Piwo bezalkoholowe – ale problemem nie jest tutaj to czy to jest równie dobre (chociaż jakość piw bezalkoholowych się mocno polepszyła, o niskoalkoholowych nie wspominając). Bo pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Nie mówiąc o wielu „cięższych” odmianach, których bezalkoholowe nawet nie próbują zastąpić.
    Chodzi o wskazanie pewnej niszy, który dany produkt ma zapełnić. Piwo bezalkoholowe – ma wypełnić niszę alkoholowych lagerów/pilsów/ipek (przynajmniej jakąś ją część – bo przecież nie jako metoda nabzdryngolenia się) czyli np upraszczając „rolę podawanego w szklance schłodzonego orzeźwiającego napoju pasującego do potraw z obiadu czy wylegiwania się na plaży w upalny dzień”. Pasztet wegański – podobnie odnosi się do zastosowań normalnego pasztetu, pewnych walorów smakowych.
    Hummus jest potrawą która ma długą tradycję i po prostu wiemy co to jest i „z czym to się je”. „Smalec z fasoli” – jeśli byśmy go nazwali „Wihajstrem” to ktoś kto nigdy by go nie próbował nie wiedziałby do czego to smarowidło stosować (i czy w ogóle to jest smarowidło? może bardziej coś a la margaryna? albo przyprawa?).
    Wegańska kiełbasa – sugeruje podobne do kiełbasy zastosowania (np zrobienie z nich hotdoga).

  27. @embercadero „odruchowo pomyślałem o obecnej prawicy czyli konfie.”
    No na litość, chyba wszyscy tutaj się zgadzamy, że PiS to prawica? Konfederacja to szuria.

  28. @sheik

    Sęk w tym że nie istnieje część wspólna zbiorów „PIS” i „bywalcy modnych knajp”.

  29. @wo
    „Intryga w „Masakrze” jest szczątkowa”

    Ostrzegałem, że będzie nudno. Tu nie ma fajerwerków! To jest powieść drogi (na chwiejnych nogach, od knajpy do knajpy). Mnie się właśnie tak podoba. W ogóle fabuła w książkach jest przereklamowana. Chyba nie zaspojluję jeśli napiszę, że w finale… nic się nie wyjaśnia.

    „Przyszła mi do głowy taka interpretacja, że bohater nie żyje i jest w czyśćcu”

    Ta książka miała bardzo oniryczny klimat. Nie bardzo wiadomo co jest prawdą, a co alkoholowymi zwidami.

    „Jestem mało imprezowy, niewiele wiem o nocnym życiu stolicy, nie rozpoznawałem więc większości szyfrów”

    Ja też, dlatego tak lubię te książki o chlaniu. Gdybym chlał, to bym ich nie czytał – bo po co?

    „Natomiast traktując współczesną polską literaturę uzależnieniową (dorzuciłbym jeszcze „Heroinę” Piątka i „Jak feniks z butelki” Maziarskiego) jako całość, widzę w niej portret pokolenia stachanowców kapitalizmu”

    Pilch właśnie w zaświatach upił się na smutno że zapomniałeś o jego twórczości, szczególnie o „Pod Mocnym Aniołem”. I też nie jestem pewien, czy Stefan z „Masakry” i Marcin z „Informacji Zwrotnej” podchodzą pod „pokolenia stachanowców kapitalizmu” – metrycznie tak, ale to dawne gwiazdy rocka, więc oni chlaliby tak czy inaczej; PRL czy III RP – wychylić trzeba. Natomiast postacie drugoplanowe (inni alkoholicy) u Vargi i Żulczyka, a także u Pilcha, rzeczywiście pasują do tego opisu.

    „W korporacji nawet jeśli początkowo jest fajnie, bo twój szef jest sympatyczny i pozornie da się z nim pogadać jak z człowiekiem (jak z Jackiem/Więckiewiczem), prędzej czy później przyjdzie Das Kapital i ci zrobi fisting niewidzialną piąchą rynku (jak Dario/Frycz)”

    Rozumiem, że ten fisting to nawiązanie do obecnej sytuacji w „Wyborczej”, gdzie korpomenedżment „Agory” próbuje wymusić redukcję „zasobów ludzkich” i podczepienie porządnego portalu pod śmieciowy? Do przerwy kapitalizm prowadzi z demokracją 1:0, no i wygląda na to że Czuchnowski zaraz zejdzie z boiska. Liberalni publicyści „Wyborczej” latami chwalący reaganothatcheryzm powinni być wniebowzięci. That’s how Capitalism works!

    „A gdzie tak naprawdę spotyka się zbawiksowa prawica?”

    OIDP, Varga opisywał coś w rodzaju piwnicy w ścisłym centrum Warszawy, w której zbierają się… no, jakieś prawicowe nerdy, chyba było to coś w rodzaju Wolnych Słowian (zapewne to towarzystwo czytające książki Bieszka o Wielkiej Lechii). Oprócz trunków alkoholowych (tradycyjnych, starosłowiańskich miodów pitnych), podawano tam również kwas chlebowy – zapewne jako zamiennik imperialistycznej Coca-Coli. Ale mogę się mylić, czytałem to z 6 lat temu.

    @D.N.L.
    „Ale po pierwsze takie „piwo bezalkoholowe” nie budzi takiego oporu”

    *TERAZ* już nie budzi, ale pamiętam, jak jeszcze 15-20 lat temu wzbudzało to szok i przerażenie („ratunku, skandal, jak możesz to pić???”). Analogicznie, AD ZOZI wegańskie hot-dogi w Ikei już mało kogo ruszają, coś takiego podnieca już chyba tylko publicystów tygodnika „Do Rzeczy”.

    @sheik
    „O nie nie nie. Nie spotkałem się jeszcze z ani jednym przypadkiem dobrego piwa niealko”

    Bavaria Zero jest całkiem dobra.

  30. @wo
    Jest też dość charakterystyczny wątek znajomego sprzedawcy od którego główny bohater ma nadzieję wydębić zbawienne piwo na krechę.
    Teraz ten ekspedient ma 5 koła brutto i ew. 500+, więc wśród jego klientów nasilają się pewnie się przewlekłe bóle w okolicy krzyża.

  31. @Super! Tylko po co w takim razie te mięsnopochodne nazwy?

    co jest „mięsopochodnego” w burgerze? kotlet jajeczny albo warzywny jest starszy od Ciebie, deal with it.

  32. sobie pomyślałem, że to musiałby być koszmar dla sheika (mlecznego, z krowy), co ja robię, jak sobie jadę rowerem na działkę, żeby na elektrycznym grillu zrobić wegańską kaszankę i popić piwem bezalkoholowym

  33. @Dobre piwo bezalkoholowe
    Polecam te z browaru Miłosław. Mi bezalkoholowe IPA smakowało. Aczkolwiek nie jest to 0.0% tylko do 0.5%. Nie wiem czy to coś zmienia w smaku, w każdym razie nadaje się na grilla z którego wracamy samochodem.

  34. @sheik
    „W każdym razie w obu testach, które czytałem”

    Ech, powoływanie się na testy jedzenia jakie się czytało jest trochę słabe. To da się kupić bez problemu przez internet i w różnych dziwnych sklepach. I warto spróbować.

    @embercadero
    „a najlepszym obecnie burgerem w burger kingu jest ten wegański zwany do niedawna rebel whopperem.”

    Nie wiem czy najlepszym, bo mięsnych nie jadam, ale jest smaczny i polecam. Szkoda, ze Burger Kingów jest tak mało, bo McShit i KFC głpupawo ściemniają, amiast zrobić coś podobnego.

  35. @piwo bezlakoholowe
    Nie znam się, bo nie pijam, ale raz kupiłem dla hecy bezalkoholowe wino (podobno wytrawne) i to było słodkawe niewiadomoco delikatnie mówiąc, a nie wytrawne wino. Tanie nie było. Więcej prób nie podejmowałem i jakoś nie mam zamiaru.

  36. @bartol “To da się kupić bez problemu przez internet i w różnych dziwnych sklepach. I warto spróbować.”
    Właśnie kupiłem dwupak godzinę temu w sklepie pod domem! Na jutro już marynuje się łosoś w imbirze więc zjemy w środę. Jak będzie niedobre to Twoja wina.

  37. A w testach wegeburgery oceniali (krytycznie) zawodowi kucharze, żeby nie było, że jacyś patostreamerzy.

  38. @sheik
    „Jak będzie niedobre to Twoja wina.”

    A jak będzie dobre? W każdym razie nie cuduj, tylko usmaż zgodnie z instrukcją.

    „zawodowi kucharze, żeby nie było, że jacyś patostreamerzy.”

    Wszystko zależy od nastawienia.

  39. @wo
    Zgodnie z interpretacją mojej Mamy (a mam trzeba się słuchać) bohater „Masakry” zdecydowanie nie żyje – a wyraźną podpowiedź dostarcza autor wraz z wprowadzeniem postaci Pani Latter, która przecież ginie tragicznie w „Emancypantkach”. Zarówno Varga, jak i Mama są fanami Prusa (ja, rzekłbym, mniej, stąd nie przypisuję sobie odnalezienia tej podpowiedzi).
    Ceniąc niezmiernie Żulczyka (właśnie skończyłem czytać „Czarne słońce”, przed „Wzgórzem Psów” padam ma kolana), nie chciałbym jednak czytać „Masakry” jako literatury „uzależnieniowej”. Przyznaję, mam do Vargi stosunek szczególny, po części przez jego bogatą frazę, po części przez jego nawet nie „warszawskość”, a „mokotowskość”. Ktoś może rzec, że Varga zbyt mocno zanurza się w swojej frazie, składni, staje zbyt blisko maniery – ale ja to ciągle lubię. Czasami aż chcę powiedzieć za Gombrowiczem (on o Sienkiewiczu): nieznośna opera! i czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni.
    Oczywiście, jako człowiek niebywający, nie jestem w stanie rozszyfrować wszystkich kodów i postaci (w ogóle mam problem z kodami – gdy Gospodarz raz zapytał mnie o jeden z naczelnych problemów klasy średniej” Cava czy prosecco”, nie wiedziałem, czy to jakiś kod kulturowy, tajemne hasło najwęższego kręgu warszawki, bilet wstępu na szalone imprezy niczym hasło Fidelio, czy też po prostu Gospodarz parodiuje nieco rytuały tejże klasy).
    Zresztą, któż lepiej nie sportretował Biurowej Klasy Średniej jak Varga w „Trocinach”?
    „Intryga w „Masakrze” jest szczątkowa”
    Cóż, intryga takiego np. Zwrotniku Raka też jest szczątkowa – ale nie czytamy tego dla intrygi. z książkami Vargi jest trochę jak z niekończącą się solówką gitarową w jakimś hard- albo prog-rockowym numerze z połowy albo nawet końcówki lat siedemdziesiątych – jeden powie „ratunku, ile można, gdzie tu jakiś utwór, ten facet od 10 minut wycina na gitarze, wyginając się samczo na scenie, nuda, panie, i wtórność”, a ja (i chyba nie tylko ja) będę znowu znieruchomiały zanurzał się w lepkiej kaskadzie dźwięków ze ściany Marshalli. Hmmm… może Varga nie wygina się samczo nad klawiaturą. Może Gospodarz wie? Ale też tak to na mnie działa – po prostu fraza Vargi do mnie mocno trafia (jak i Gruzowe metafory u Żulczyka).
    „W korporacji nawet jeśli początkowo jest fajnie, bo twój szef jest sympatyczny i pozornie da się z nim pogadać jak z człowiekiem […] prędzej czy później przyjdzie Das Kapital i ci zrobi fisting niewidzialną piąchą rynku”.
    Z mojego doświadczenia powiem: to skomplikowane. Skłaniam się nawet do hipotezy, że w korporacji na początku jest niefajnie – fajność może przyjść z czasem. Z korporacją najbardziej zaawansowani prowadzą pewną grę – i często w długim okresie w tej grze wygrywają. Wygrywają – tzn. to oni zawłaszczają nawet więcej niż wartość dodana – po prostu wyciskają z korporacji więcej niż korporacja na nich zarabia. Nie tyczy to się tylko szczebli Dużych Grubasów w Zarządzie. To – dla poniektórych – działa też na niższych szczeblach. Das Kapital rzadziej robi fisting niż swojski Janusz – a jeżeli już robi, to założy rękawiczkę, pogłaszcze po główce i obie strony uważają, że to pieszczota. Ale ta gra ma swoje wymagania, ma swoją cenę – ceną może być psychika, rodzina, uzależnienie. Choć widziałem też zwycięzców w walce z Das Kapital – orężem przeważnie były kompetencje (tzn. Das Kapital też w sumie wygrywał, ale nie aż tak mocno jakby chciał, może raczej to był remis).
    Odnośnie uzależnień: przyznaję, nie miałem nigdy do czynienia z branżą kreatywną – w tym dziennikarstwem w swoim życiu zawodowo-bankowo-finansowym. W moich licznych banieczkach, wśród prawdziwych „stachanowców kapitalizmu” nie widziałem chyba alkoholików (w tym wysoko funkcjonujących) czy narkomanów. Inne, „niechemiczne” uzależnienia – tak. Nie załapałem się na legendarny okres, w którym „wykuwała się stal” – lata dziewięćdziesiąte, bankowość inwestycyjna i wielkie prywatyzacje. Ale później spotkałem wielu normalsów (przynajmniej na tle postaci z Żulczyka) – każdy pewnie płacił jakąś cenę (lub rodzina – zresztą rodziny nie były w tym kręgu popularne jak w ogóle populacji). Oczywiście wielu doświadczyło tegoż fistingu – często wykonywanego z zapałem przez szczeble znacznie niższe niż Das Kapital (OK, rozumiem mechanizm generowany przez rzeczony Kapitał, ale zapał co poniektórych do prokurowania fistingu wynikał z osobistych zamiłowań niż nawet niewypowiedzianych nacisków Góry).
    „Podpisywali co im podsunięto, byli gotowi jeszcze napisać własną krwią „ZAWSZE BYŁEM WIERNY ZARZĄDOWI”.
    W mojej banieczce mieli nieco bardziej cyniczny stosunek do Złotych Myśli Zarządu. Ale często uważali, że nie ma co kopać się z koniem. Tu przywołam kolegę z korpo – korwinistę, fana sf, bywalca konwentów i czytelnika Ziemkiewicza, który stwierdził, że ci na Górze (ale ci naprawdę na górze, a nie najemni w zarządzie) odnajdują głęboką przyjemność w defekowaniu na nasze głowy – ale gdy to pojmiesz, możesz poszukać rozwiązań.

  40. @A w testach wegeburgery oceniali (krytycznie) zawodowi kucharze

    wegańscy?

  41. &mrw wegańscy?

    Wyłącznie wegańscy w trzecim pokoleniu, aseksualni, cykliści.

  42. Wina nie da się podobno zrobić 0,0%, Dostępne są 0,5%, sam nie pijam i się nie znam, ale regularnie kupuję różne dla kogoś kto z różnych względów nie może pić alkoholu, ale kocha smak wina. Maks co da się podobno wypić, to półsłodkie, poniżej 0% lub bardziej w stronę wytrawności są nie tyle niesmaczne co ohydne(mówimy o cenie ~35zł w hurcie). Z bezalkoholowych piw które próbowałem (a wypiłem chyba każde z dostępnych w PL w sklepach z kraftowym, marketach i sklepach za grosik/kapselek) da się pić różne Bavarie, które ktoś polecał, i da się wypić Miłosław, bardzo gorąco NIE polecam Łomży 0,0%, chyba, że ktoś lubi mieć biegunkę – jeśli tak to pyszne! Osobiście czekam na możliwość wypicia tych nowych startupowych alkoholi – podróbek dobrych whisky i rumu – gdzie innowacyjność polega na próbach odtworzenia smaku konkretnego alkoholu i wymieszaniu tego w odpowiednich proporcjach z barwnikiem, wodą i odpowiednim spirytusem. Ciekawi mnie czy faktycznie koledzy z pracy wielbiący tę czy inną whisky czy whiskey potrafiliby odróżnić fałszywkę od oryginału 😀

  43. „Wyłącznie wegańscy w trzecim pokoleniu, aseksualni, cykliści.”

    No, typy żyjące ze sprzedaży mięsa po prostu; jeszcze zapytajmy jakiegoś warzęchoida co sądzi o autach elektrycznych

  44. @Ponury Bankowiec
    „Ceniąc niezmiernie Żulczyka (właśnie skończyłem czytać „Czarne słońce”, przed „Wzgórzem Psów” padam ma kolana)”

    Podobało Ci się „Czarne Słońce”? Ja tam mam do Żulczyka ogromny żal o niewykorzystany potencjał. To mogła być wybitna książka – kultowa, obrazoburcza lektura, wielkie wydarzenie na rynku wydawniczym, które otworzyłoby worek z nagrodami. Mogła wywołać literacki i trzęsienie ziemi w światku czytelniczym, a nawet polityczny skandal! Mogła – gdyby tylko została napisana na serio. Tymczasem autor nie dość, że pisał to na kolanie (widać gołym okiem, że tam nie było żadnej edycji; w myśl rozkazu „ani kroku wstecz” – co raz wymyślił, to już pozostało na papierze), to jeszcze postanowił utopić ciekawy skądinąd pomysł w bagnie bzdetów (nieśmiertelny Rambo, eksplodujące mózgi, zatrzymywanie czasu i fruwające baby plus bełkotliwy, grubo ciosany i ciężki jak radziecki czołg wątek religijny…). Coś takiego trudno potraktować poważnie. Uważam, że decyzja o utrzymaniu powieści w tonie kiepskiego fantasy dla gimbusów, oraz te żenujące monologi głównego bohatera z narratorem, były posunięciami asekuranckimi. Na tej samej zasadzie, dla której tygodnikowi „NIE” przysługiwał swego rodzaju immunitet; Urbanowi wolno było więcej, bo założył magazyn satyryczny, a więc toczy bekę, a skoro tak, to nikt się z nim nie będzie procesować (w końcu nigdy nie wiadomo czy mówi serio, czy robi sobie jaja). Bardzo słabo. Potraktujmy to dzieło jako smutny wypadek przy pracy…

  45. @MRW „No, typy żyjące ze sprzedaży mięsa po prostu; jeszcze zapytajmy jakiegoś warzęchoida co sądzi o autach elektrycznych”

    To niezwykle zabawna, oraz oczywiście błędna argumentacja.
    Notabene kiedy niedawno linkowałem do relacji dziennikarza, który elektrykiem nie był w stanie dojechać z Warszawy do Wrocławia, Bartolpartol mi tłumaczył, że tamten po prostu źle jeździł.
    Oczywiście książki mogą recenzować wyłącznie inni pisarze, bo tylko oni wiedzą Jak To Trudno Napisać Książkę.

  46. „ale czy gdzieś naprawdę jest lokal serwujący gourmetową kaszankę do kraftowego piwa”

    Kojarzy mi się z Maryensztad Craft Food and Beer, tylko tam menu się zmienia. Obecnie mają w tych klimatach „grillowaną kiebłasę rzemieślniczą”

  47. sheik.yerbouti
    „To niezwykle zabawna, oraz oczywiście błędna argumentacja.”

    Nie do końca, pytasz o ocenę ludzi, którzy obrabiają mięso za big $ na sprzęcie za big $.
    Ja bym zaufał testowi gdy bywalcy Lidla/Carrefoura porównują „kiełbasę na grilla” z wegekiełbasą z sąsiedniej półki.

  48. @rpyzel „Nie do końca, pytasz o ocenę ludzi, którzy obrabiają mięso za big $ na sprzęcie za big $.”
    SPISEG!!! Wake up, sheeple!
    Please, nie idźcie tą drogą. Nie idźcie drogą RAZa i Warzechy i sprawdzajcie źródła, zamiast Wiedzieć Lepiej. Tu link do jednego z testów (drugi przeprowadziła sieć Coop i przeglądałem go tylko w papierze), możecie sobie sami przeczytać, który/a z jurorów jest wegetariańskim kucharzem/rką:
    link to srf.ch

  49. „Wydaje mi się, że wspólnym refrenem „książek uzależnieniowych” od Maziarskiego po Żulczyka jest to, że opowiadają tragedie ludzi lojalnych, wydajnych, pracowitych, ambitnych i grających zespołowo”

    We „Wzgórzu psów” to może częściowo pasuje do Justyny (ambitna i do czasu wydajna), chyba do nikogo innego w żadnym stopniu. W ogóle dzięki za rekomendację, bardzo mnie wciągneło, choć druga połowa moim zdaniem przeciągnięta. Idąc za ciosem zamówiłem sobie „Informację zwrotną”.

    @piwo bezalkoholowe
    Ja bardzo lubię Miłosława. IPA – mogę pić dla samego smaku, nie tylko jako ersatz. Ostatnio mają też bardzo dobry WItbier, ale ciężko dostać, nieregularnie widuję w żabkach.

    @nazewnictwo potraw bezmięsnych
    Ktoś już wspomniał o kotletach jajecznych i warzywnych, ale zastanawiam się, czemu nikt z zadeklarowanych mięsożerców nie pieni się z pwoodu szynki drobiowej?
    Swoją drogą we Wrocławiu działa knajpa „Warzywniak” specjalizująca się w wegańskich imitacjach znanyc dań mięsnych. Np. zestaw ziemniaki, schabowy z seitana i buraczki.

  50. @monday.night.fever
    Podobało mi się „Czarne słońce”, ale problem w tym, że tylko mi się podobało, przy jednoczesnej świadomości uproszczeń, stereotypów (często szkodliwych) oraz zabrnięcia w wątek religijny, z którego autor chyba nie potrafił sensownie wybrnąć.
    Ale po kolei. Lubię bogaty, plastyczny język Żulczyka, nie przeszkadzało mi nawet ciągnięcie tego na jedną nutę przez 500 stron. Gruz ciągle odnajdywał nowe metafory za opisanie ohydy. Przyznaję jednak Koledze, że wątek religijny był pisany coraz bardziej ciężką ręką – może po prostu wystarczyło tylko napomknięć o bliznach na twarzy Matki? Od wizyty na stacji benzynowej robiło się to nieco cringe’owe, końcówka do mnie nie przemówiła. Nie wiem, czy to moja nadinterpretacja, czy intencja autora, ale może to była próba pewnej odwrotności „Mistrza i Małgorzaty” – tam Szatan zstępuje do państwa ateistycznego, a tu (nie chcę komuś spoilerować). Jeżeli tak – brawo za pomysł, wykonanie gorsze.
    Poza grubo ciosanym wątkiem religijnym książka wypełniona jest samymi grubo ciosanymi motywami. Wchodzi przez to mocno w satyrę – a tu mam wątpliwość, czy autor chciał popełnić satyrę, czy Poważne Ostrzeżenie i Diagnozę. Jeżeli to drugie – to średnio odkrywcze.
    Pierwszy grubo ciosany motyw to wizja Polski w skali makro – partia katolicko-narodowa przejmuje władzę posługując się nazistami (rozróżniajmy nazizm i faszyzm) – którzy w istocie są antyklerykalni i nawet antychrześcijańscy. Von Papen i Partia Centrum mieli taki pomysł i srodze się na tym przejechali. Motyw „hodowania” nazioli jako swego rodzaju użytecznych idiotów jest tez obecny w analizie obecnej rzeczywistości. Nie jest to jednak specjalnie odkrywcze. Jak jest naprawdę – nie mam pojęcia (raczej nie chcę lurkować w ichniejsze strony w internecie).
    Drugi grubo ciosany motyw: radykałowie/naziole wywodzą się z miejskiej klasy ludowej (motyw blokowiska, siłki w suszarni w bloku, narastającej agresji i rodziców o hmmm… niskim kapitale kulturowym). Znowu – nie znam osobiście tego typu osobników, ale tak grube pójście stereotypami mocno przesuwa „Czarne słońce” w okolice groteski/satyry, a nie Poważnej Diagnozy. Odwołując się znowu do III Rzeszy – nawet Dirlewanger miał doktorat, Julius Streicher był cenionym nauczycielem, piszącym ponoć dobre wiersze. Odważniejszym posunięciem byłoby uczynienie bohatera nieco transgresyjnym (tą nutę transgresyjności lepiej ukazał Jonatan Littel w „Łaskawych”). Zresztą mit nazizmu jako siły wywodzącej się z klas niższych jest nieprawdziwym i szkodliwym mitem. Nazizm przyciągał silniej LMC a nawet młodych entuzjastów z klasy wyższej (nie mogę znaleźć pewnego dobrego cytatu w „III Rzeszy u władzy” Richarda Evansa – świetnie by pasował).
    Trzeci, dość śmieszkowy stereotyp: skoro mamy tłum porykujących, spoconych, rozebranych do pasa facetów, należy oczekiwać, że dojdzie pomiędzy nimi do głębszych (hmmm…) interakcji natury cielesnej. Żulczyk wyciska z tego motywu, co się da – ale znowu wpadając w lekką groteskę.
    Podsumowując – podobało mi się (tylko tyle i aż tyle), ale to tylko zbiór stereotypów, zebranych przez pisarza o wyrazistym stylu. Czekam na coś głębszego o tych środowiskach – może być w formie dystopii, może być realizm, może być nawet realizm magiczny (ten nurt słabiej trawię, chyba że Varga…).

  51. @pz
    „We „Wzgórzu psów” to może częściowo pasuje do Justyny (ambitna i do czasu wydajna), chyba do nikogo innego w żadnym stopniu.”

    Upadek Mikołaja był wcześniej niż Justyny, o jej drodze wiemy więc po prostu więcej. Ale zauważ, że Mikołaj napisał bestseller i wykoleił się desperacko próbując napisać następny. To choroba ludzi ambitnych. Człowiek nie-ambitny (np. ja) na jego miejscu powiedziałby: „OK, raz mi się przyfarciło, ale nie mogę liczyć na to, że przyfarcę po raz kolejny, muszę mieć jakąś zwyczajną regularną pracę”.

  52. @mnf
    „Pilch właśnie w zaświatach upił się na smutno że zapomniałeś o jego twórczości, szczególnie o „Pod Mocnym Aniołem”.”

    Zaznaczyłem przecież, że chodzi mi o moje pokolenie. Pilch był boomerem, jego alkoholizm to epigońskie picie w stylu Andrzejewskiego czy Hłaski. Był już chyba ostatnim z tej serii. Oczywiście, na samym końcu choroba jest taka sama, ale inaczej to się zaczynało w czasach „romantyzmu budów”, a inaczej w czasach planów motywacyjnych dla wyróżniających się pracowników.

    „ale to dawne gwiazdy rocka”

    Obaj autorzy lubią rocka, więc sobie wymyślili takich bohaterów, jako fajniejszy sposób pokazania tego, co byłoby zapewne nudniejsze, gdyby bohater był handlowcem (albo pisarzem). Ale zauważ, że ta rockowość tutaj jest tylko atrybutem, obaj bohaterowie nic nie mówią o muzyce jako muzyce. Do licha, chyba nawet nie wiemy, jaka to była odmiana rocka.

    „Rozumiem, że ten fisting to nawiązanie do obecnej sytuacji w „Wyborczej”,”

    Nie do obecnej, do dawnej. To się nie zepsuło wczoraj, teraz widzimy już końcową fazę skutków zaniedbań sprzed lat. To już jest krwotok.

    @bankowiec
    „(ja, rzekłbym, mniej, stąd nie przypisuję sobie odnalezienia tej podpowiedzi).”

    Ja odnalazłem, ale nie chciałem spojlować. Nie trzeba nawet znać Prusa, wystarczy znać ekranizację sprzed 40 lat (która miała TYTUŁ „Pensja pani Latter”).

    ” Wygrywają – tzn. to oni zawłaszczają nawet więcej niż wartość dodana – po prostu wyciskają z korporacji więcej niż korporacja na nich zarabia.”

    Na dalszą metę to niemożliwe. To jak kasyno – the house always wins. Korporacja po prostu nie może pracownikom pozwolić na wynoszenie więcej niż wnieśli, bo zbankrutuje. Kilka osób może przyfarcić, jak w kasynie. Reszta będzie bezwzględnie wyzyskana.

  53. @sheik
    „Notabene kiedy niedawno linkowałem do relacji dziennikarza, który elektrykiem nie był w stanie dojechać z Warszawy do Wrocławia, Bartolpartol mi tłumaczył, że tamten po prostu źle jeździł.”

    To trochę nie tak. Chodziło mi o to, żeby nie wyciągać daleko idących wniosków (elektryki są do dupy) z jednostkowych przypadków (bo nie dojechałem zimą do Wrocławia), bo to prowadzi w krzaki.

  54. @wo
    „Ale zauważ, że Mikołaj napisał bestseller i wykoleił się desperacko próbując napisać następny.”

    Zupełnie się nie zgodzę. Jestem świeżo po lekturze i dam sobie rękę uciąć, że Mikołaj właśnie nie próbował pisać kolejnej książki uznajac, że pierwsza wyszła mu przypadkiem oraz że wykorzystał w pełni jedyny dostępny dla niego temat. Przez pewien czas jechał na pieniądzach i popularności, a potem łapał się różnych fuch, do tego ciąg imprez i ciężkie uzależnienie spowodowały spiralę upadku.

  55. @bartol „Chodziło mi o to, żeby nie wyciągać daleko idących wniosków (elektryki są do dupy) z jednostkowych przypadków (bo nie dojechałem zimą do Wrocławia)”
    No tak, zimą czyli w maju. W najbardziej oszczędnym trybie, 120 kmh, cały czas na tempomacie. Czytałeś ten tekst?
    Kiedyś, kiedy infrastruktura ładująca będzie wystarczająca, elektryki będą miały więcej zalet niż wad, jasne. A na razie jest jak jest.

    @wo „Obaj autorzy lubią rocka, więc sobie wymyślili takich bohaterów, jako fajniejszy sposób pokazania tego, co byłoby zapewne nudniejsze, gdyby bohater był handlowcem”
    Handlowiec jest zawsze w drodze, więc alkoholizm słabo by się tu sprawdzał (utrata prawka a potem więzienie w ciągu na oko dwóch miesięcy). Choć… ten dreszczyk emocji! Złapią czy nie? Ewentualnie mógłby być jakiś key account director, z biura poganiający jeżdżących podwładnych.

  56. @pz
    „a potem łapał się różnych fuch”

    Te fuchy opisane są zdawdkowo, z tego co pamiętam to w ogóle jest kilka zdań. Zrozumiałem to tak, ze próbował zrobić coś równie olśniewającego (nieambitny człowiek zamiast „różnych fuch”, zdecydowałby się na jakiś normalny, spokojny etat). Nie mam niestety egzemplarza pod ręką… sprawdzisz co konkretnie jest o tych fuchach? Ja to zrozumiałem tak, że to były projekty w założeniu równie ambitne, typu że może scenariusz a może teatr.

  57. @wo
    „inaczej to się zaczynało w czasach „romantyzmu budów”, a inaczej w czasach planów motywacyjnych dla wyróżniających się pracowników”
    Bardzo słuszna uwaga – ale czy w ogóle jest w polskiej popkulturze pokazane uzależnienie nie wersji post Hłaskowej (Pilch), nie w wersji „bohemicznej” (Varga) a wersji Biurowej Klasy Średniej? Taki „Żółty szalik” w świecie ocen okresowych, planów sprzedażowych i ścieżek awansu? Wśród mojej banieczki BKŚ (od Passata do Jaguara a nawet Porsche) nie przypominam sobie alkoholików – ale wśród nieco starszego pokolenia i szczebla wyżej (zarządy, prawnicy z własnymi kancelariami) już tak.
    W ogóle to czekam na Wielką Polską Powieść o Biurowej Klasie Średniej. Wielki Gatsby, Śmierć komiwojażera, Lalka w świecie korpo (oby tylko nie korpo w wizji seriali TVN).

  58. @wo
    „opowiadają tragedie ludzi lojalnych, wydajnych, pracowitych, ambitnych i grających zespołowo. Idealnych pracowników, co to nigdy się nie upominali swoje prawa, bo to nie wypada (brzydki Sapkowski, a fe!).”
    Bardzo dziękuję za ten wpis, a dokładnie za ten fragment. Dostałem propozycję lepiej płatnej pracy, ale miałem dylematy, bo w obecnej miło, szef w porządku itd. Ciężko rzucić papierami, ale trzeba. Z tym wpisem jest łatwiej. 40 za plecami, 50 na horyzoncie, czas upomnieć się o swoje $$$.

  59. @Ponury Bankowiec
    „Lubię bogaty, plastyczny język Żulczyka, nie przeszkadzało mi nawet ciągnięcie tego na jedną nutę przez 500 stron. Gruz ciągle odnajdywał nowe metafory za opisanie ohydy”

    Mnie to właśnie znudziło. To tak jak w polskim kabarecie – za pierwszym razem skecz o pierdzeniu może się wydać nawet zabawny, za dziesiątym jest męczącym wodolejstwem, za setnym już tylko żenuje. „Metafory na opisanie ohydy” to pomysł na pierwsze 50 stron.

    „Przyznaję jednak Koledze, że wątek religijny był pisany coraz bardziej ciężką ręką – może po prostu wystarczyło tylko napomknięć o bliznach na twarzy Matki?”

    Oprócz topornego wątku religijnego, przeszkadzały mi tam głównie wymienione już przeze mnie powyżej jarmarczne cuda na kiju, które uczyniły książkę głupiutką. Dzięki temu Poważna Krytyka Literacka mogła wrzucić „Czarne Słońce” do szufladki z napisem „głupotki dla gimbusów” (którymi w istocie jest). Komiksy z serii „Lobo” mogą zrobić wrażenie na pryszczersach, ale rewolucji literackiej nie wywołają. Miałem zresztą ciężką bekę, czytając fejsa Żulczyka po premierze, w których ŻALIŁ SIĘ, że został niezrozumiany i że pływający we własnym sosie mainstream krytycznoliteracki olał jego „najwybitniejsze” dzieło, którego nie rozumie.

    Szkoda, bo właśnie taka książka by się w Polsce przydała – ale napisana na poważnie.

    @wo
    „Obaj autorzy lubią rocka, więc sobie wymyślili takich bohaterów, jako fajniejszy sposób pokazania tego, co byłoby zapewne nudniejsze, gdyby bohater był handlowcem”

    Właśnie wspomniany Varga napisał książkę („Trociny”), w której pracujący w dużym korpo handlowiec objeżdża Polskę (ale pociągiem, bo tak wygodniej – i wypić można). Co prawda „Trocin” nie można zaliczyć do literatury alkoholowej, ale do uzależnieniowej już raczej chyba tak, skoro opowiada o korpoludkach III RP uzależnionych od pracoholizmu ze zdewastowanym życiem emocjonalnym.

    „Człowiek nie-ambitny (np. ja) na jego miejscu powiedziałby: „OK, raz mi się przyfarciło, ale nie mogę liczyć na to, że przyfarcę po raz kolejny, muszę mieć jakąś zwyczajną regularną pracę””

    Nie wiem czy to chodziło o ambicję. On po prostu przećpał wszystkie swoje pieniądze z debiutu literackiego (tak – wierzę, że w ciągu paru lat można wydać milion złotych na heroinę), w związku z czym musiał okradać znajomych i w końcu wylądował dosłownie na ulicy, z której podniosła go dopiero Justyna (jak się później okazało – interesownie). Kiedy wpadł w taki kanał, z długami, heroiną i spaniem na klatkach schodowych, to już nie mógł tak po prostu Wziąć Kredyt I Zmienić Pracę. Ten przyjazd w rodzinne strony to był akt desperacji.

    @Paweł Ziarko
    „Jestem świeżo po lekturze i dam sobie rękę uciąć, że Mikołaj właśnie nie próbował pisać kolejnej książki uznając, że pierwsza wyszła mu przypadkiem oraz że wykorzystał w pełni jedyny dostępny dla niego temat”

    OIDP, Mikołaj desperacko próbował wypocić Coś Innego, ale – w myśl zasady „play it again, Sam” – wydawnictwa nie były tym zainteresowane (a w każdym razie nie na tyle, żeby dać mu zaliczkę) – chciały eksploatacji starego hitu. No więc Mikołaj siedział bez weny nad drugą częścią. Nawet utkwiło mi w pamięci, że jakieś „lewicowo-zbawixowe wydawnictwo z Warszawy” było w stanie zapłacić dobrą kasę za napisanie książki przedstawiającej prowincję jako ciemną ludożerkę. Ale „Wzgórze” czytałem parę lat temu, więc mogę się mylić.

  60. @WO „fuchy Mikołaja”
    Sprawdziłem i pierwszy opis fuchy jest wtedy, gdy desperacko potrzebuje pieniędzy, a ktoś po znajomości załatwia mu pracę w redakcji kulturalnej jakiejś gazety. Mikołaj wytrzymuje tam trzy tygodnie, do pierwszej wypłaty. Wcześniej w ogóle nie jest wspomniane, by pracował i robił cokolwiek poza imprezowaniem, piciem i ćpaniem, żyjąc z pieniędzy z książki i jej ekranizacji. Natomiast po odwyku i związaniu się z Justyną pracuje jako copywriter, też chyba nie na etacie.

  61. @sheik
    „No tak, zimą czyli w maju. W najbardziej oszczędnym trybie, 120 kmh, cały czas na tempomacie. Czytałeś ten tekst?”

    Ach! Widocznie nie czytałem, z czymś innym najwyraźniej mi się pomyliło, ale nie chce mi się teraz szukać. Tak czy siak…

    „Kiedyś, kiedy infrastruktura ładująca będzie wystarczająca, elektryki będą miały więcej zalet niż wad, jasne. A na razie jest jak jest.”

    … oczywiście masz rację. Kiedyś było mało stacji benzynowych i to samo można było pisać o spaliniakach. A całkiem niedawno dotyczyło to polskich autostrad. Ale sytuacja ma się podobno zacząć zmianiać, bo GDDKiA jakieś umowy podpisało/ma zamiar podpisać. Podobno sporo, przynajmniej 50kW (mało) i nie pamiętam do kiedy.

    Z drugiej strony gdy ma się możliwość ładowania elektryka w domu (niestety nie mój przypadek) i rzadko jeździ się w długie trasy (mój przypadek), to już teraz ma same zalety. Nawet w Polsce.

  62. @Ponury Bankowiec
    „W ogóle to czekam na Wielką Polską Powieść o Biurowej Klasie Średniej.”

    Było tego sporo po pierwszej fali rozczarowań światem korpo. Marcin Brzostowski „Pozytywnie nieobliczalni”, Marta Kuszewska „Niewyspani”, Piotr Siemion „Finimondo” (rozgoryczenie widać już w tytułach)… Później dołączyła np. Sylwia Zientek z „Podróżą w stronę czerwieni”. Poziom tych dzieł jest bardzo różny, jednak Stendhala ani nawet Pielewina z tego chyba nie będzie. Zbytnio to prowincjonalne, zanurzone w lokalnym mikro-doświadczeniu bieżącego etapu polskiego kapitalizmu, niezdolne do wykrzesania ogólnoludzkiej perspektywy. Raczej już polecałbym ekstrapolacyjną lekturę np. „Małżeństw w Philippsburgu” Walsera w tłumaczeniu Kłos-Gwizdalskiej (PIW 1966).

    @Ponury Bankowiec
    ”Wygrywają – tzn. to oni zawłaszczają nawet więcej niż wartość dodana – po prostu wyciskają z korporacji więcej niż korporacja na nich zarabia.”
    @WO
    „Na dalszą metę to niemożliwe. To jak kasyno – the house always wins. Korporacja po prostu nie może pracownikom pozwolić na wynoszenie więcej niż wnieśli, bo zbankrutuje. Kilka osób może przyfarcić, jak w kasynie. Reszta będzie bezwzględnie wyzyskana.”

    Opisujecie różne pokoleniowe doświadczenia kontaktu z korpo. WO reprezentuje pierwszą polską generację, która poznała ten świat, i to w specyficznym kontekście jakościowych mediów, gdzie mógł on się wydawać kontynuacją świata PRL-owskich inteligenckich redakcji (Michnikowi i Jarosławowi Kurskiemu chyba się wciąż jeszcze takim wydaje). Pracownicy, którzy w takim dziewiczym korpo zostawali „dostawcą kontentu” mogli ulegać ułudzie, że wchodzą do swoistego klubu dżentelmenów, gdzie o pieniądzach się nie rozmawia (ma się je w postaci zarobków dużo powyżej post-PRL-owskiego fabrycznego plebsu), pracuje się dla pasji a nie dla pensji, a zawodową pozycję utrzymuje w oparciu o środowiskowe hierarchie i cmoki, a nie tabelki anonimowych administratorów z zarządu. I że jest w tym wszystkim jakiś kodeks profesjonalnej (dziennikarskiej) lojalności łączący kolejne pokolenia, który działał i będzie działał w oderwaniu od ekonomicznych realiów – korpo jako taka elitarna redakcja czy instytut naukowy z czasów PRL, tylko z lepszą kasą.

    Postrzeganie takie było całkiem powszechne, dotyczyło również sieciowych (a więc korporacyjnych) kancelarii prawnych, agencji reklamowych, itp. Destrukcja tej iluzji trwała w różnym tempie dla różnych osób – ci którzy dysponowali wysokimi profesjonalnymi kompetencjami mogli się w takim autowizerunku odnajdywać długo, upadki innych tłumacząc sobie tym, że nie pasowali do ich elitarnego klubu. A ci upadający do końca podtrzymywali swoją wewnętrzną iluzję jako członków „klubu dżentelmenów” a nie korpo-roboli – dlatego odmawiali schylania się po „robolskie” drobniaki, jakie im na odchodne troskliwie podsuwał WO.

    Obserwacje kolegi bankowca reprezentują już inne pokolenie, które tak odrealnionych iluzji nie żywi i ma zarazem większą umiejętność mimikry i adaptacji na różnych szczeblach korporacyjnego ekosystemu. W mojej ocenie jednak każdemu wchodzącemu do korpo przyda się jasna przestroga: korporacja jest formą pomnażania kapitału, zarabia na niej kapitał. Korporacje w których dostawcy kontentu są również kapitalistami-współwłaścicielami są do wyobrażenia – np. tak działają do pewnego pułapu lokalne kancelarie prawne czy doradcze – ale zasadniczo pracownik korporacji nie powinien się z nią identyfikować bardziej niż wioślarz-galernik z galerą. Trzeba od początku swój własny kapitał kompetencji i kontaktów gromadzić poza nią i w odpowiedniej chwili umieć się wynieść na swoje (patrząc na dziennikarzy z pokolenia WO coś takiego zrobił np. Marcin Szczygieł i Wojciech Tochman, zakładając Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Fundację Instytut Reportażu i księgarnię „Wrzenie Świata”). Komu zależy na autentycznych zawodowych klubach dżentelmenów przy pewnej dozie szczęścia znajdzie zakamarki tego typu w zapyziałych fragmentach sektora publicznego czy akademii, ale raczej poza Polską – bo w Polsce trzeba przecież gdzieś obsłużyć kumpli Czarnka i kuzynów Obajtka (kilka krajowych ostańców poza ich zasięgiem dałoby się wymienić, ale to wąskie nisze). Zaś najlepiej być małżonkiem sprawnego stachanowca dużej korporacji gdzieś w Hamburgu czy Luksemburgu – prowadzić u jego boku artystyczne kino lub pisać książki o sztuce i z dezynwolturą opowiadać o braku przywiązania do spraw przyziemnych. Czego wszystkim życzę! Ukłony!

  63. @wo
    Chociaż im więcej o tym myślę, tym bardziej pasuje mi ten opis do Justyny – była ambitna, pracowała z poświęceniem i poczuciem misji, do momentu aż jej etat został wycięty podczas restrukturyzacji, a reportaż nad którym tylepracowała, opublikował ktoś pod innym nazwiskiem.

  64. @MNF
    „OIDP, Mikołaj desperacko próbował wypocić Coś Innego, ale – w myśl zasady „play it again, Sam” – wydawnictwa nie były tym zainteresowane (a w każdym razie nie na tyle, żeby dać mu zaliczkę) – chciały eksploatacji starego hitu. No więc Mikołaj siedział bez weny nad drugą częścią.”

    Zupełnie na odwrót – wydawnictwa dawały mu kasę na cokolwiek, on zaliczki brał i nawet nie próbował pisać, uznając że nie jest pisarzem, a tamten hit wyszedł mu przypadkiem. Bierze się za to dopiero po przeprowadzce do Zyborka, gdy jego dawny agent jakimś cudem załatwia mu kolejną zaliczkę, a on obiecuje Justynie, że chociaż spróbuje.

  65. @Awal
    „najlepiej być małżonkiem sprawnego stachanowca dużej korporacji gdzieś w Hamburgu czy Luksemburgu – prowadzić u jego boku artystyczne kino”

    Teraz już mam pewność, że mamy wspólnych znajomych. Napisz na blogu, gdy będziesz miał ochotę wpaść do tego kina, to może się zdewirtualizujemy i to niekoniecznie przy tym deanonimizując 🙂

  66. @monday.night.fever
    „Szkoda, bo właśnie taka książka by się w Polsce przydała – ale napisana na poważnie.”
    Oj, przydałaby się. Przychodzi mi na myśl np. „Co dalej, szary człowieku” – to nie o strumieniu świadomości naziola, ale mniej fajerwerków, bardziej ba poważnie. Mam też złośliwą myśl, że Żulczyk wpadł na pomysł, gdy przeczytał o szumie, jaki wywołał transparent z symbolem czarnego słońca na którymś z marszów niepodległości – zobaczył, co to takiego i mu pomysł pyknął. Problem z „Czarnym słońcem” jest jeszcze taki, że w popkulturze w tle występują stock character – ale u Żulczyka wszyscy to stock character (nawet żona Damiana ma na imię Faustyna – mogłaby być jeszcze Bernadetta, ale to chyba ejtisy). OK, już kończę krytykowanie Żulczyka, jak skończę biografię Goebbelsa to biorę się za „Informację Zwrotną”.
    We „Wzgórzy Psów” urzekło mnie świetne oddanie klimatu najntisów – nie mieszkałem w podobnych okolicach, ale jeździłem tam na wakacje czasami. Te retrospekcje były świetne. I tu Żulczykowi udało się uniknąć rysowania najntisowej prowincji grubą kreską na nutę czegoś w rodzaju „Teksaskiej Masakry Piłą Łańcuchową”, wręcz przeciwnie, coś jakby Czuły Narrator.

  67. @bartolpartol i wegeburgery
    „wygląda jak mięso, smaży się jak mięso, pachnie jak mięso, ma strukturę jak mięso, soczyste jest jak mięso i smakuje jak mięso.”

    Próbowałem Beyond Meat i o ile pierwszy kęs czy dwa może oszukać, zwłaszcza jeśli jest się głodnym, to po zjedzeniu całego burgera jednak już nie ma wątpliwości, a potem przez godzinę-dwie czuje się taki posmak, trudno to porównać z czymś ale na pewno nie jest to ten sam posmak co po burgerze z krowy. Piszę „czuje się” bo co prawda nie przeprowadzałem badań na ślepych próbach, ale jedliśmy to całą rodziną.

    Poza tym „ma strukturę jak mięso, soczyste jest jak mięso” może ktoś oszukać na chwile jeśli chodzi o hamburgera z mielonego, ale już konkretnego kawału steka żaden wegeprodukt nie ma szans zasymulować.

  68. @pz
    „Sprawdziłem i pierwszy opis fuchy jest wtedy, gdy desperacko potrzebuje pieniędzy, a ktoś po znajomości załatwia mu pracę w redakcji kulturalnej jakiejś gazety.”

    OK, zatem na niego sobie coś projektowałem (na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że to naprawdę jest zdawkowo opisane, chyba wszystko by się zmieściło na jednej stronie z tych siedmiuset). Za to co do Justyny się po prostu zgadzamy.

  69. @wkochano
    „Napisz na blogu, gdy będziesz miał ochotę wpaść do tego kina, ”

    Nie musicie nawet na blogu – nie znacie chyba swoich adresów mailowych, ale ja znam wasze a wy mój, mogę być neutralnym przekaźnikiem.

  70. @Ponury
    „ale czy w ogóle jest w polskiej popkulturze pokazane uzależnienie nie wersji post Hłaskowej (Pilch), nie w wersji „bohemicznej” (Varga) a wersji Biurowej Klasy Średniej?”

    A jesteś pewien, że chciałbyś to przeczytać/obejrzeć? Hardkorowy alkoholik* nie pije dla zabawy (więc wątek imprezowy odpada), ale żeby się napić i odłączyć, w tym nie ma nic fajnego ani interesującego. Czysta, ponura proza życia. A czytanie o tym, że ktoś się stacza, próbuje podnieść, znowu stacza i tak w kółko bez końca jest pewnie ciekawe tylko dla ludzi zainteresowanych problemem zawodowo (w sensie badania i leczenia).

    *Człowiek, którego największym marzeniem jest pić w spokoju i bez końca. I mówi to w czasie gdy jest trzeźwy, pracuje i próbuje się leczyć. Znam taki przypadek osobiście i to jest tylko i wyłącznie tragiczne, bo szans na wyleczenie chyba już nie ma. Przy czym przez wyleczenie rozumiem długoterminowe, świadome niepicie.

  71. @Awal Biały
    Bardzo trafny komentarz Kolegi.
    Wspomniany Piotr Siemion był zresztą Stachanowcem Kapitalizmu. Muszę sięgnąć do wspomnianych książek. Odnośnie świata korpo w popkukturze: polecam jeszcze filmy: „Pracująca dziewczyna” Mike’a Nicholsa – jeszcze w fazie reagonomics.
    „Destrukcja tej iluzji trwała w różnym tempie dla różnych osób – ci którzy dysponowali wysokimi profesjonalnymi kompetencjami mogli się w takim autowizerunku odnajdywać długo, upadki innych tłumacząc sobie tym, że nie pasowali do ich elitarnego klubu”.
    Z moich obserwacji – ci z najwyższymi kompetencjami raczej nie koncentrowali się na wizerunku, prestiżu, iluzjach „klubu dżentelmenów”. Potrafili też odejść z korpo, wykorzystując potem wcześniejsze doświadczenia. Wielu z moich rówieśników od początku nie żyło w tej iluzji (OK, czasami ją łapali ze względów autoterapeutycznych). Ale co było innego robić? (Uwaga – redukcja do argumentu TINA).
    „Korporacje w których dostawcy kontentu są również kapitalistami-współwłaścicielami są do wyobrażenia”
    Tak się dzieje, gdy korporacja musi polegać na wysokich kompetencjach (consulting, kancelarie prawne). Oczywiście korporacje lubią redukować wszystkie czynności do jednego ruchu dokręcania śrubki – ale przed tym państwo powinno bronić swoich obywateli. Jak bronić – poprzez edukację na najwyższym poziomie. Ale to już temat na zupełnie inną książkę.
    „korporacja jest formą pomnażania kapitału, zarabia na niej kapitał.”
    Nie bez przyczyny wspomniałem też o myśli kolegi korwinisty i czytelnika RAZ: on to ujął (może inspirowany RAZ) w bardziej dosadny sposób, może nieintencjonalnie akcentując walkę klasową, ale brak iluzji pozostaje wspólny. Mam nadzieję, że Kolega nie obrazi się za to zestawienie obok mojego kolegi – fana RAZ.
    Oczywiście korporacja sprzedaje też pracownikom sznur, na której oni ją powieszą – jeżeli są świadomi reguł gry: niektórym pozwala na gromadzenie nadwyżki, która po jakimś czasie pozwoli im wypiąć się na Matkę-Karmicielkę (i na cały kapitalizm).

  72. @Ponury Bankowiec
    „Wspomniany Piotr Siemion był zresztą Stachanowcem Kapitalizmu.”

    I to nie jest wbrew pozorom najlepszy punkt startowy do takiej powieści. Walser pisząc o młodej RFN obracał się w środowiskach jej Wirtschftswunderowego biznesu, lecz sam się z nich nie wywodził, był po prostu płodnym pisarzem i uważnym obserwatorem. Podobnie George Eliot w „Middlemarch” (od 15 lat mamy tłumaczenie Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej) dała rewelacyjną panoramę prowincjonalnej Anglii epoki imperialnego kapitalizmu, ale to przecież był wynik szerokiej społecznej obserwacji a nie spisane na gorąco żale zwolnionej kancelistki z fabryki sukna. Ci nasi autorzy próbują owszem uniwersalizować swoje osobiste gorzkie doświadczenie kontaktu z korpo, niektórzy wręcz – jak Małecki w „Zaksięgowanych” – przenoszą je na płaszczyznę matafizyczno-demoniczną, ale tym samym umyka im prosta prawda, że korpo jest jednak dla wielu ekosystem naturalnym, znośnym i pożądanym. Siemion w swoim szekspirowskim pastiszu może jest najbliżej takiego bardziej zrównoważonego podejścia, ale i jemu nie udaje się sztuka pokazania panoramy, zamiast przejaskrawionej migawki.

    „Wielu z moich rówieśników od początku nie żyło w tej iluzji”

    Bo to pokolenie już lepiej znało kapitalistyczny świat, nie wchodziło do korpo jak do jakiegoś skrzyżowania „Wall Street”, „Dynastii” i redakcji „Przekroju” (a taki obłędny mental przyświecał debiutantom na wcześniejszym etapie).

    „Tak się dzieje, gdy korporacja musi polegać na wysokich kompetencjach (consulting, kancelarie prawne).”

    Przy czym te małe polskie para-korporacje są często w różnych konfiguracjach kooperantami globalnych. Jest to lokalnie optymalny sposób na właścicielską autonomię (której wspólnik w lokalnej kancelarii ma więcej niż „partner” w globalnym networku)…

    „Oczywiście korporacja sprzedaje też pracownikom sznur, na której oni ją powieszą – jeżeli są świadomi reguł gry”

    … i podobnie w kapitalistycznym rdzeniu optymalną strategią również nie jest konfrontacja z wielkimi korpo, lecz raczej symbiotyczna kooperacja. Zostać po karierze w sieciowym consultingu samodzielnym rzeczoznawcą-audytorem z własną firmą prowadzoną ze stadniny w Turyngii, na tyle dobrze osadzonym w rynku, by uszczknąć swoje przy co którymś debicie kolejnych IT deweloperów z Norymbergi [1] czy sklepów internetowych z Drezna [2].

    Ktoś taki (a więc ktoś ogólnie zadowolony z życia) mógłby nawet napisać tę panoramiczną powieść. Stadnin u nas dostatek, dużych debiutów mniej. Więc jak zwykle u nas sprawa rozbija się o trochę zbyt długi dystans (raptem paręset km) od Rdzenia Kapitalizmu.

    @wkochano + WO
    Dziękuję serdecznie za zaproszenie, ale chyba to jednak nie to samo kino…

    [1] link to youtube.com
    [2] link to youtube.com

  73. @”Czarne słońce”
    Żulczyk niedawno – link to youtube.com – mówił, że to była z jego strony prowokacja, i że tylko bezpośrednio po wydaniu miał żal do publiki, że tego nie zrozumiała.
    Mnie się podobało, tylko musiałam sobie nieustannie odfiltrowywać te „grubizny”.

  74. @Pnonury Bankowiec
    „We „Wzgórzy Psów” urzekło mnie świetne oddanie klimatu najntisów – nie mieszkałem w podobnych okolicach, ale jeździłem tam na wakacje czasami. Te retrospekcje były świetne.”

    Recenzent w „Wyborczej” na nie narzekał, że są niepotrzebne, ale też mi się je bardzo dobrze czytało. Nużyły mnie za to wypełniacze w drugiej części w postaci Ogólnych Przemyśleń o Naturze Rzeczywistości.

    Swoją drogą czy Żulczyk ma szanse wygrać proces o kilka słów prawdy o prezydencie? Ta zniewaga była dość oczywista, więc nie wiem, czy jest tu jakieśpole do manewru. Bawiły mnie za to komentarze ludzi, którym się wydawało, że sąd będzie rozstrzygał, czy Duda jest czy nie jest debilem.

  75. @Paweł
    „Bawiły mnie za to komentarze ludzi, którym się wydawało, że sąd będzie rozstrzygał, czy Duda jest czy nie jest debilem.”

    Swego czasu to była kategoria psychiatryczna, obecnie zwana „niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim”, więc formalnie dałoby się zbadać. Ale raczej Duda nie zdałby matury i nie ogarnąłby studiów prawniczych na UJ z inteligencją poniżej normy, więc nikt normalny by na taki pomysł nie wpadł.

    Swoją drogą opis jest ciekawy (za wiki):
    „Osoby takie są samodzielne i zaradne społecznie, nie powinny jednak wykonywać zawodów wymagających podejmowania decyzji, ponieważ nie osiągnęły etapu myślenia abstrakcyjnego w rozwoju poznawczym. Życie rodzinne przebiega bez trudności. W socjalizacji mogą nabywać zaburzeń osobowościowych, ze względu na atmosferę otoczenia i stosunek innych.”

  76. @pz
    „Swoją drogą czy Żulczyk ma szanse wygrać proces o kilka słów prawdy o prezydencie? Ta zniewaga była dość oczywista, więc nie wiem, czy jest tu jakieśpole do manewru. ”

    Prawda w procesie o zniewagę czy obrazę nie ma znaczenia, ale stawiałbym na wygraną Żulczyka, bo sądy mają skłonność do rozstrzygania takich spraw na korzyść wolności słowa (krytyki władzy). Na korzyść Ż. przemawia to, że nie rzucił tego tak od czapy, frywolnie, tylko w kontekście krytyki pewnego debilnego błędu w polityce zagranicznej. Przedstawiłbym to więc jako uzasadnioną krytykę w interesie publicznym.

  77. @Varga
    A co sądzicie o powieści Sonnenberg i niekonwencjonalnym związku narratora?

  78. @janekr

    „A co sądzicie o powieści Sonnenberg”

    Nie miałem świadomości, że napisała powieść. Ale ogólnie autorkę propsuję.

  79. Nie należy nadawać z telefonu, kusi, żeby pisać zbyt skrótowo. Więc jeszcze raz.

    @Krzysztof Varga
    Co sądzicie o jego powieści „Sonnenberg” i niekonwencjonalnym związku narratora?

  80. @janekr & m.bied
    Ładny dialog. Aż sprawdziłem kto zacz Sonnenberg.

    @Varga
    Czytałem chyba tylko Trociny. Z pewną chorą fascynacją, bo to dosyć nieestetyczne jest. Ale wciąga jak wir w szambie.

    Swoją drogą to jest ciekawa sprawa z niekomfortowymi lekturami. Czyta się często „przez palce”, ale potrafią wciągnąć i nie puścić aż do końca. Przeczytałem w ten sposób „Moją walkę” Knausgarda, 6 tomów po ponad 700 stron każdy. To nie jest łatwa i przyjemna lektura, powiedziałbym, że bywa niewygodna, przerwy musiałem sobie robić, ale jak się czyta! Jest fascynująca.

  81. @janekr

    Żeby nie było: to nie miała być tania kpina. Serio cenię twórczość Sonnenberg i serio nie śledzę twórczości Krzyśka na tyle szczegółowo, żeby zdawać sobie sprawę, że napisał powieść o takim tytule, jak nazwisko Ewy 😉

  82. @baja
    „Żulczyk niedawno (…) mówił, że to była z jego strony prowokacja”

    Jeśli chciał wywołać prawdziwy skandal, powinien był napisać tę książkę na serio, a nie z przymrużeniem oka. Wrzuciłby w ten sposób granat do szamba. Niestety, Smarzowski poszedł na L4 i zastąpił go Vega, więc zamiast deszczu fekaliów, dostaliśmy sztuczną krew, confetti, klauna z gumowymi balonami w świecie z plastiku, tandetne dekoracje i śmiech z taśmy.

    @bartolpartol
    „Czytałem chyba tylko Trociny. Z pewną chorą fascynacją, bo to dosyć nieestetyczne jest. Ale wciąga jak wir w szambie”

    „Trociny” zawsze na propsie! Jest to wejście w głowę karmiącego się nienawiścią, napędzanego obrzydzeniem do ludzi i gardzącego całym współczesnym światem zgorzkniałego estety (przypomina trochę Kubę ze „Ślepnąc od Świateł” Żulczyka, lub nawet – przepraszam za obrazobórstwo – bohatera „Taksówkarza” Scorsese). Varga mówił potem, że ta książka solidnie przeryła mu banię i po jej napisaniu musiał ją odchorować. „Trociny” propsuję, ale właściwie nie wiem, czy polecać je każualowemu czytelnikowi. Nie jest to kryminał – zamiast schematu woda-woda-woda-bum, mamy cały czas samo błoto-błoto-błoto-pffft. Jak to u Vargi, w obliczu cmentarnej klęski egzystencjalnej niewiele się dzieje. I za to go lubię. Ale też czego się spodziewać po pisarzu, który uwielbia kinematografię Beli Tarra?

  83. Beyond Burger zjedzony i – z warzywami, serem oraz sosem bbq – całkiem smaczny. Wprawdzie dużo ze smakiem mięsa wspólnego nie ma, ale nie skreślam, będę czasem jadać (oraz próbować wyżej ocenianej konkurencji).

  84. Mój najbardziej wiralowy tweet, to jak wrzuciłem fotografię opakowania „mięsnych czipsów” (jakieś takie bieda beefjerky z wieprzowiny) i napisałem „czemu muszą zabierać nazwy wegetariańskich potraw? nie mogą wymyślić własnych?”.

    Natomiast faktycznie są trzy kategorie wege: rzeczy, które udają – tu przeważnie jest słabo (np. kabanosy Tarczyńskiego, które wygląd mają idealny, ale nie są smaczne), ale są wyjątki (np. schabowy z Lokal Vegan Bistro, który nawet przychodzi z mizerią z wege śmietaną, jest oczywiście trochę inny od schabowego z mięsa, ale cóż… smaczniejszy); druga kategoria, to rzeczy, które tylko zapożyczają nazwę (np. wszelkiego rodzaju fasolowe smalce czy pasztety, które mają swoje charakterystyczne smaki, ale mają podobną konsystencję); i trzecie: rzeczy po prostu wege, z dwiema podkategoriami: zrobione jako wege (tu polecam Wegeguru na Marszałkowskiej, niestety ceny jak na Marszałkowskiej) i zrobione jako „to co zwykle robię minus to co nie można”, czyli taka typowa breja z marchwią – obraza dla każdego posiadającego język.

    Aha, nie jestem nawet wegetarianinem.

  85. @inzmru „jak wrzuciłem fotografię opakowania „mięsnych czipsów” (jakieś takie bieda beefjerky z wieprzowiny)”
    Nie dziwię się, bo to trolling na tyle wielopiętrowy, że nie dostałby pozwolenia w promieniu pięciu kilometrów od Okęcia, hihi.

  86. @sheik
    „oraz próbować wyżej ocenianej konkurencji”

    O, to ciekawe. Co to takiego?

    @inz
    Nie chodzi o to, żeby na siłę szukać zamienników, tylko jeść smacznie i ciekawie. A, że przy okazji człowiek zje w knajpie wegańską rybę smakującą jak ryba (Manna 68 na św. Ducha w Gdańsku), to tylko lepiej. Albo wegańskie wersje włoskich dań (Ristorante I Pazzi na Garncarskiej w Gdańsku). Z wędlinami wegańskimi mam ten problem, że są często za słone (a ja nie solę wcale gdy sam gotuję, więc wiele gotowych/knajpianych rzeczy jest dla mnie za słonych) i zostawiają posmak, który nie jest fajny na dłuższą metę.

  87. Nie lubię rzeczy wege które udają mięso. IMO zawsze są podejrzane, robiono z nim niewiadome rzeczy używając niewiadomych odczynników żeby miały wygląd i konsystencję. Jest tak dużo fajnych tradycyjnych dań bezmięsnych w różnych kulturach, one są smaczne i składają się ze składników które wyrosły jako części roślin. Ogólnie staram się unikać jedzenia wytworzonego w fabryce.

  88. @k.kisiel
    „Ogólnie staram się unikać jedzenia wytworzonego w fabryce.”
    W domu jest bardzo trudno zrobić dobrą tahini z sezamu. Kupujemy, bo jakoś żaden młynek nie daje rady, a to jednak składnik hummusu. Ciecierzycę też z lenistwa kupujemy gotowaną w słoiku.

  89. @kkisiel „Nie lubię rzeczy wege które udają mięso. IMO zawsze są podejrzane, robiono z nim niewiadome rzeczy używając niewiadomych odczynników żeby miały wygląd i konsystencję.”
    Paczpan, to zupełnie tak samo jak z mięsem! Chyba że jesz tylko własnoręcznie sprawione mięso (jak jaki tfu tfu, myśliwy).

  90. Najczęściej wegemięsem jest seitan, który akurat jest tak mało przetworzony jak tylko się da w przemyśle spożywczym.

  91. Beyond meaty i inne trademarkowane produkty to nie wiem, ale przeciętne wegemięso z marketu to groch lub któryś gatunek fasoli z grzybami, sokiem z buraka i prostymi przyprawami typu sól. Chemii w tym tyle co nic, jakieś podstawowe konserwanty które są we wszystkim. W przeciwieństwie do dowolnego produktu z mięsnego mięsa, którego bez chemii by nikt nie kupił bo by wyglądało tak jak naturalnie wygląda, czyli jak fragment trupa. Nie ma „handlowego” mięsa czy wędlin np bez saletry która nadaje mu nie-trupi kolor.

  92. Jako dzieci z bratem najbardziej lubiliśmy u babci „zieloną szyneczkę”, bo taka robiona na wsi też jest saletrowana (solankowana?), ale nie pod ciśnieniem, więc do samego środka nie dochodziło i tam zostawało zielono-brązowe „oczko”. Na smak i świeżość to nie ma wpływu.

  93. Wegefestiwal u WO! Jakichże czasów dożyliśmy.

    „Nie ma „handlowego” mięsa czy wędlin np bez saletry”

    Wędlin to na pewno, ale „handlowe” świeże mięso, czy pakowane normalnie, czy próżniowo – w kawałkach czy mielone – o ile mi wiadomo nie zawiera saletry lub innych soli? No chyba, że już jest sprzedawane przyprawione, ku szybszemu przygotowaniu finalnej potrawy.

  94. @wkochano
    Bardzo znaczna część „świeżego mięsa” w marketach jest ostrzykiwana – w najlepszym razie tylko solanką, w gorszym konserwantami. Stąd potem kwiatki w gazetkach promocyjnych gdzie pod piersią z kury jest np na czerwono napisane „100% mięsa” – bo akurat to konkretne nasolone nie jest. Przy czym w teorii powinno być przy mięsie zaznaczone czy jest poprawiane czy nie, ale jest to masowo oszukiwane przez producentów, a markety udają głupiego że nie wiedzą.

  95. Była kiedyś taka zabawna afera bodajże w Lublinie, że kupił facet od faceta piersi kurczaka w celu ostrzyknięcia i dalszej odsprzedaży, ale się okazało, że mięso jest już ostrzyknięte.

  96. @sheik.yerbouti
    „homar (Izabel Marcinkiewicz: „to taki duży rak”, nigdy nie zapomnę)”

    „We Francji jadają sałatę z homarów, bo tam nie mają naszych raków, lecz ogromne morskie zwane homarami, które krają na kawałki.” (Lucyna Ćwierczakiewiczowa, „365 obiadów”) 😛

  97. @piwa bezalkoholowe

    O Miłosławiu już mówiono, to faktycznie moje go-to piwo bezalkoholowe. Nieustająco polecam browar Trzech Kumpli – to po prostu solidna firma, IMO nie uwarzyli w życiu niczego, co nie byłoby przynajmniej przyzwoite, i mają linię piw bezalkoholowych Unplugged (do 0,5 proc.): IPA, witbier i stout. Dobrze wspominam też Mad Driver w wersji IPA i stout, ale próbowałam ich tylko raz.

  98. Znamienne, że nie padło jeszcze ani słowo o „Jadłonomia po polsku”. Zamienniki mięsa są fajne (shout out to burgery z Dobra Kaloria z Lidla) ale lokalni polscy wegetarianie i weganie są na etapie weganizowania tradycyjnych polskich potraw, jak w książce Marty Dymek. Polecam zresztą, gotuję codziennie i codziennie używam jej przepisów.

  99. @piwa bezalkoholowe
    1. Miłosław IPA bezalkoholowe
    2. Grodziskie bezalkoholowe z Mango

  100. Jestem wstrząśnięty, że nikt nie poruszył jeszcze tej propozycji – w kategorii zerowych bezdyskusyjnie najlepszy jest Edelmeister. W kategorii niskoalkoholowych niezmiennie jestem hoolsem Kormorana 1/100.

  101. @wo „Jestem wstrząśnięty, że nikt nie poruszył jeszcze tej propozycji – w kategorii zerowych bezdyskusyjnie najlepszy jest Edelmeister”

    Pierwsze słyszę. Gdzie to można kupić, w sensie w lokalu?

    @Mikolaj „weganie są na etapie weganizowania tradycyjnych polskich potraw, jak w książce Marty Dymek. Polecam zresztą”

    Znam, sam zrobiłem kilka razy leczo z kurkami wg jej przepisu. Ale w leczo jednak chodzi głównie o paprykę, przynajmniej dla mnie ta kiełbasa w środku była często raczej wadą niż zaletą.

  102. Produkt idealny to Neumarkter Lammsbräu. Nie tylko bezalkoholowe, niskokaloryczne (29 kcal/100 ml) i jak każde piwo wegańskie, ale również 100% organiczne, a nawet bezglutenowe.

    Co do smaku… piję, jak muszę.

  103. @Mikołaj
    „Znamienne, że nie padło jeszcze ani słowo o „Jadłonomia po polsku”.”

    Mam, ale jakoś nie korzystam, bo generalnie do książek kucharskich rzadko zaglądam. Poza tym gotuję na oko, więc przepisy są dla mnie co najwyżej inspiracją.

    @sheik
    „Ale w leczo jednak chodzi głównie o paprykę, przynajmniej dla mnie ta kiełbasa w środku była często raczej wadą niż zaletą.”

    Ja leczo robię tak: cebula, różnokolorowe papryki (dużo), pomidory, dynia. I, w zależności od tego co mam pod ręką: tofu wędzone, wegańska kielbasa przypominająca mortadelę lub nic. Smażę to i duszę w głębokiej patelni dodając składniki w kolejności jak wyżej. Z tą różnicą, że kiełbasę podsmażam z cebulą, a tofu dodaję na końcu.

  104. @sheik
    „Pierwsze słyszę. Gdzie to można kupić, w sensie w lokalu?”

    To polski produkt, więc tam u ciebie chyba wcale. Ja kupuję w Auchan.

  105. „Ja leczo robię tak: cebula, różnokolorowe papryki (dużo), pomidory, dynia.”

    dynia->cukinia

  106. @leczo

    „dynia->cukinia”

    ototo. Cukinia musowo. A jak ktoś chce się lepiej najeść to jeszcze czerwona fasola albo soczewica. I żadnego mięsa a już na pewno kiełbasy, popsuje tylko smak..

    BTW niedawne odkrycie: fasolka po bretońsku z wędzonymi śliwkami zamiast kiełbasy. Kurka jakie dobre.

  107. @wo Ja „kupuję w Auchan.”
    Chwila moment, dla mnie takie piwo jest opcją tylko i wyłącznie kiedy prowadzę, w domu sobie mogę wypić normalne. Dlatego interesuje mnie dostępność tych pijalnych wariantów w knajpach. Notabene dziś w schronisku wypiłem znośnego Appenzellera Sonnwendlig (0.0%)
    Natomiast w Katowicach na Mariackiej w maju różne wersje Lecha (bo niczego innego nie było) były równie beznadziejne.

  108. Można przyjąć zasadę, że lagery 0% albo niskoalkoholowe nie będą nigdy dobre. Wspomniana Bavaria to najlepsze na co pozwala fizyka, czyli nie urywa.

  109. Ponieważ nikt nie wymienił to się zdelurkuje i do kolekcji piw pozwalających na prowadzenie a smakujących całkiem nieźle dorzucę Motocyklowe z Browaru na Jurze

  110. @wkochano
    „i jak każde piwo wegańskie”
    To już ciężkie #rapiery piwne, ale część piw jest klarowana karukiem (klejem rybim), pozyskiwanym z pęcherzy pławnych ryb. W przeciwieństwie do innych nie-wege dodatków (miód, laktoza) informacji o karuku nie ma na etykiecie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.