Now Playing (184)

mapa szlaku hipisów - autor NordNordWest, CC-BY-SA
Zacząłem oglądać serial „The Serpent” o seryjnym mordercy, seryjnie mordującym młodzież wędrującą pół wieku temu legendarnym szlakiem hipisów, Londyn – Katmandu/Bangkok. Morderca działał naprawdę, ale jego notka w wikipedii wydała mi się ciekawsza od serialu.

Właściwie nie polecam. Twórcom zabrakło materiału na tyle godzin projekcji – w kółko ci sami ludzie robią te same miny w tych samych dekoracjach. Może zawiniła pandemia?

Sama historia jest przecież fascynująca. Charles Sobhraj był (jest) Azjo-Francuzem, który ponoć nienawidził hipisów na tle antykolonialnym, a przynajmniej tak twierdził na swoją obronę.

Faktycznie, pozytywni bohaterowie tego serialu – ofiary Sobhraja oraz dyplomaci, którzy go próbują namierzyć – nie są przecież całkiem niewinni. Belgia i Holandia, a nawet Francja, to kraje, które dziś nam się kojarzą jako ta biała lelija, ale przecież jeśli ktoś około roku 1970 jest 50-60 letnim holenderskim czy belgijskim dyplomatą w
Trzecim Świecie to znaczy, że zapewne uczestniczył w potwornych zbrodniach, porównywalnych do nazistowskich czy stalinowskich.

To dlatego doświadczony belgijski kolega naszego holenderskiego młodego bohatera, gdy tylko słyszy o Sobhraju, wyciąga spluwę i mówi, że trzeba go po prostu rozwalić. Zapewne nieraz już tak realizował zadania w Afryce.
Serial niestety w to wszystko nie wchodzi. Powierzchownie prześlizguje się też po dwuznacznym aspekcie „szlaku hipisów”.

Dlaczego wędrowali tam? Bo tam było tanio, za jednego dolara można było szaleć jak panisko.

A dlaczego takie było przebicie dolara czy funta w krajach skolonizowanych przez UK/USA? A no właśnie. Nie żadna niewidzialna ręka rynku, tylko całkiem widzialna ręka kolonizatora, uzbrojona w bat albo karabin.

Szlak hipisów się urwał nagle w 1979. W lutym upadł szach Iranu, w grudniu Sowieci wjechali do Afganistanu. Lądowy przejazd na trasie Londyn-Katmandu zrobił się zbyt niebezpieczny – i tak jest do dzisiaj.

O tym bym chciał zobaczyć film: o grupie hipisów w potrzasku w połowie 1979. Wpadają w panikę, nic z tego nie rozumieją, uciekają w złym kierunku – ale czy lepiej wpaść w ręce Rosjan czy islamistów?

Tam powinien być jakiś Polak (Polka?). Jako jedyna osoba w tym zjaranym towarzystwie przynajmniej pobieżnie zna rosyjski, więc w kluczowym momencie przejmuje inicjatywę…

Samo hasło „hippie trail” sprawiło jednak, że zacząłem słuchać piosenki, którą 40 lat temu usłyszałem w „Trójce”. Słuchałem jej wtedy częściej niż codziennie, pamiętam więc, że początkowo jej tytuł tłumaczono jako „kompletne dno” – po tygodniu ktoś się kapnął, że to jednak „antypody”.

Tekst jest niby prosty, ale pełen idiomów, więc całe lata mi zajęło zrozumienie pojedynczych zdań. Choćby pierwszego: „traveling in a fried-out Kombi, on a hippie trail, head full of zombi”, czyli: „podróżowałem szlakiem hiposów rozlatującym się volkwagenem-ogórkiem, głowę mając pełną THC”.

Skąd też miałem w 1982 roku wiedzieć, że smarowidło kanapkowe „vegemite” jest symbolem Australii? Lata mi zajęło zrozumienie dwuwersu „I said – do you speak-a my language? he just smiled and gave me a vegemite sandwich”.

Te wszystkie atrakcje były dla mnie teoretycznie niedostępne, chociaż… kolega z liceum wyjechał na legalną wycieczkę, wystąpił o azyl, no i słał potem pocztówki z różnych miejsc, między innymi z Indii. Trochę mu zazdrościłem, teraz już wcale.

Jako nastolatek byłem jedną wielką sprzecznością. Fascynowały mnie ruchy kontrkulturowe, uważałem siebie za anarchistę, ale jednocześnie uważałem, że muszę najpierw skończyć studia.

Po co, skoro lubiłem piosenki, że „no future” (i naprawdę tak myślałem). A cholera wie. Może pod hipnozą dałoby się to ze mnie wydostać.

Wtedy zazdrościłem wszelkim „dzieciom kwiatom”. Dziś im tylko współczuję – uciekali ze swoich popieprzonych rodzin w łapska jeszcze gorszych typów, Mansonów i Sobhrajów.

Już nie podziwiam, wyłącznie współczuję. Chciałbym redukować szkody, a nie propagować jako „alternatywę” dla normalnego, drobnomieszczańskiego życia.

W tym pewnym sensie na stare lata zrobiłem się konserwatywny, ale przecież sam Karol Marks też miał alergię na wszelką „bohemiczność”. Kontestacji nie lubili też myśliciele ze szkoły frankfurckiej, chociaż dziś prawicowe głupki nie znające ich pism produkują dla innych prawicowych głupków przedziwne teksty, przedstawiające Adorno i Horkheimera nieledwie jako pionierów ruchu LGBT.

To komiczne dla kogoś, kto zna ich pisma. Ale to już temat na inną notkę

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

124 komentarze

  1. KO:
    Drugi akapit – „Właściwie nie polecam.”
    Ostatni akapit – niepotrzebny nawias po „pisma”.

  2. Młodzi ludzie do niedawna również podróżowali za grosze. Pamiętam grupkę która zawsze miała otwartą zakładkę w przeglądarce z promkami tanich linii. Właściwie to dosłownie wsiadali do samolotu bylejakiego, bo akurat były bilety za jakąś złotówkę, żeby znaleźć się na parę dni na drugim końcu świata.

    Nie ma to tej otoczki jak ruch hippisów, bo motywuje ich chwalenie się fotkami na insta, tysiącami fotek, no i po prostu impreza. Ciekawe czy ta era się już skończyła, czy nie. Jest pewien wiek w którym do szczęścia wystarcza autostop i karimata na plaży, żeby się wyspać na ranem. Może zamiast tanich linii będą rowery w modzie.

    Ani nie zazdroszczę bo już z tego wyrosłem ani nie współczuję, choć przecież a to komuś ukradli portfel a to ktoś ma bliznę po wypadku na skuterze w Wietnamie i inne przygody za sobą. Jednak szanse żeby paść ofiarą seryjnego mordercy są ekstremalnie nikłe. Nawet nie seryjnego.

    W sumie jedyną osobą która padła ofiarą bandyty była koleżanka na studiach i nie stało się to na egzotycznych bieda wakacjach, ale po festynie w swoim małym miasteczku.

  3. @bantus
    „Jest pewien wiek w którym do szczęścia wystarcza autostop i karimata na plaży”

    Raczej stan umysłu niż wiek sam w sobie.

  4. Teraz twoja teza nie różni się specjalnie od prawd tych „prawicowych głupków”. Cała kontrkultura została sprowadzona u ciebie do ekstremów, a nie bierzesz pod uwagę, że zdecydowana większość hipisów i im podobnych po kilku latach weszła do klasy średniej i właśnie redukowała szkody. Ty tymczasem stawiasz to w kontrze, jakby jedno wykluczało drugie.

  5. @wo
    „O tym bym chciał zobaczyć film: o grupie hipisów w potrzasku w połowie 1979. Wpadają w panikę, nic z tego nie rozumieją, uciekają w złym kierunku – ale czy lepiej wpaść w ręce Rosjan czy islamistów?”

    Czytałem o czymś takim książkę, jak ci zależy mogę odgrzebać na amazonie autora i tytuł. Generalnie pamiętam że goście jechali motorami z UK do Indii i w Iranie zaskoczyła ich rewolucja i dokonywali potem jakiś niesamowitych myków by się w końcu dostać do Pakistanu. Cud literatury to żaden raczej to nie był ale wspominam bo treść bardzo zbieżna z tym co piszesz.

  6. KO: „Mordcerca”

    Ad rem: też parę lat temu wyguglałem na porządnie znaczenie tekstu oraz backstory do tej piosenki i od tej pory słucham jej z jeszcze większą przyjemnością. Didgeridoo!

  7. Tyrystor
    „„Jest pewien wiek w którym do szczęścia wystarcza autostop i karimata na plaży”
    Raczej stan umysłu niż wiek sam w sobie.”
    W moim wypadku był to stan portfela i żałosny przelicznik złotówki, gdy byłem we właściwym wieku.

  8. Identyczne wspomnienia związane z piosenką. Bardzo ją lubiłem i nadal lubię. Z przyjemnością sobie odświeżyłem. Tym większy sentyment, że wiele lat później byłem „down under” i muszę przyznać, że ludzie są dość specyficzni (w baaardzo pozytywnym znaczeniu). Ale z vegemite sandwich się jakoś nie zetknąłem. Raczej stek z kangura.

  9. Trudno było nie zazdrościć hippie trail, jak u nas popkulturowa fantazja opisywała wysłanie się do Wietnamu w celu walki z kapitalistycznym imperializmem amerykańskim (nieco wcześniej), lub przywożenie zegarków i/lub kiełbasy z wkładką (nieco później). Ewentualnie zostawały niszowe wyprawy wysokogórskie w Himalaje.

    Być może coś pomijam (proszę o przypomnienie!). Nawet dla odwiedzających cztery kontynenty bohaterek Chmielewskiej, Azja nie istnieje.

    Mam poczucie że wszyscy mamy schizofreniczne wprost przeżycie, że z jednej strony doskonale znamy Down Under, a z drugiej nasze podróże wyglądały przecież zupełnie inaczej.

    „Francja, to kraje, które dziś nam się kojarzą jako ta biała lelija”,
    Francja to chyba pierwszy przykład z brzegu 'kraju który nie waha się zdejmować rękawiczek’. Przecież kolesie całkiem niedawno wysadzili cywilny statek, nie w jakiejś afrykańskiej zatoczce, tylko w porcie wysokorozwiniętego, anglojęzycznego kraju (Rainbow Warrior).
    I to jest w kulturze.

  10. @nankin
    „Ty tymczasem stawiasz to w kontrze, jakby jedno wykluczało drugie.”

    Niech będzie że nie wyklucza. Ale w takim razie na czym polega alternatywność alternatywy – na tym, że jak ktoś nie przesadzi i nie zrobi sobie o jednego zastrzyku za dużo, to jeszcze zdąży wrócić do normalnego trybu życia? To może… lepiej było nigdy go nie opuszczać?

  11. @embercadero
    „Czytałem o czymś takim książkę, jak ci zależy mogę odgrzebać na amazonie autora i tytuł.”

    O ile to nie za duża fatyga, poproszę. Przerwanie „hippie trail” było ważnym, kształtującym pokoleniowo wydarzeniem dla moich rówieśników…

  12. @wo „przedziwne teksty, przedstawiające Adorno i Horkheimera nieledwie jako pionierów ruchu LGBT”

    No, jak już, to częściej chyba piszą o Marcuse i jego „tolerancji represywnej”. Ciekawe, że gdyby nie prawicowe Karonie tego internetu, nigdy bym pewnie o tym nie usłyszał. Moi lewicowi znajomi średnio te rzeczy kojarzą. Ale niezależnie od tego, czy Marcuse jest czy nie jest jednym z ideologów ruchu LGBT, i tak jest to coś, czym można się ekscytować niemal wyłącznie na zajęciach z filozofii. W przestrzeni publicznej panuje całkowita niechęć, żeby dyskutować o filozoficznych założeniach jakiegoś stanowiska.

  13. @wo „przecież jeśli ktoś około roku 1970 jest 50-60 letnim holenderskim czy belgijskim dyplomatą w
    Trzecim Świecie to znaczy, że zapewne uczestniczył w potwornych zbrodniach, porównywalnych do nazistowskich czy stalinowskich.”

    To by oznaczało, że mówimy o działaniach od roku co najmniej 1940 wzwyż. Belgia ma oczywiście masę krwi na rękach, ale chyba jednak z wcześniejszych czasów? Po I wojnie to już „jedynie” klasyczny wyzysk kolonialny?

  14. @sheik

    No nie, poczytaj o tym co się działo w Kongo w latach 60-65, oczywiście był to przy okazji proxy war CIA z KGB ale Beldzy mają ogromnie dużo na sumieniu przy okazji

    @wo&książka

    poszukam

  15. @sheik.yerbouti

    „To by oznaczało, że mówimy o działaniach od roku co najmniej 1940 wzwyż.”

    Holendrzy próbowali zaraz po 1945 stłumić – zbrojnie – indonezyjski ruch niepodległościowy, wojna trwała cztery lata. Do tego przecież państwa zachodnie jako sojusznicy – jawni lub skryci brali udział w innych wojnach, mniej lub bardziej brudnych.

  16. @wo
    „Właściwie nie polecam. Twórcom zabrakło materiału na tyle godzin projekcji – w kółko ci sami ludzie robią te same miny w tych samych dekoracjach. Może zawiniła pandemia?”

    Serial świetny, w ogóle nie rozumiem zastrzeżeń. Niczego lepszego ostatnio nie oglądałem (no może oprócz tegorocznego niemieckiego miniserialu „My, dzieci z dworca ZOO”, który zresztą ma miejsce w podobnym okresie). Jedyny minus to notoryczne przeskoki czasowe oraz to, że był za krótki. Hipisi stanowią tam jedynie tło (barwne zresztą!) dla Sobhraja i takie było założenie. Owszem, twórcy mogli pokazać cały „Hippie Trail”, tj. Turcję, Iran i Afganistan (również tam CS działał: w Iranie zabił przynajmniej jedną osobę, a w Turcji własny brat odsiadywał za niego wyrok), ale ewidentnie nie starczyło budżetu (serial kręcono w Wielkiej Brytanii w środku pandemii). BTW – opowieść koncentruje się na połowie lat ’70, więc upadek szacha w Iranie oraz inwazja ZSRR w Afganistanie to już jakby inna epoka, wstęp do ejtisów i temat na zupełnie inny film (bo wtedy CS zalicza już kolejną odsiadkę). Co do lektur – Wojciech Jagielski w książce „Na wschód od zachodu” mocno zahacza o temat hipisowskiego szlaku i jego zamknięcia.

    „Te wszystkie atrakcje były dla mnie teoretycznie niedostępne, chociaż… kolega z liceum wyjechał na legalną wycieczkę, wystąpił o azyl, no i słał potem pocztówki z różnych miejsc”

    Mam znajomego, który w latach ’70 zjeździł cały „hippie trail” (Afganistan i Indie zjeździł wzdłuż i wszerz). Polak z Polski, jakby kto pytał. Więc chyba można było. Przy okazji dopytam go co i jak.

    „pozytywni bohaterowie tego serialu – ofiary Sobhraja oraz dyplomaci, którzy go próbują namierzyć – nie są przecież całkiem niewinni”

    Dyplomaci w ogóle nie są tam pokazani pozytywnie. Mnie też ten belgijski typ spod ciemnej gwiazdy – który był chyba attache w Tajlandii – ewidentnie skojarzył się z byłym najemnikiem (Katanga?). Ambasador Holandii palcem nie kiwnął w sprawie Sobhraja, wręcz sabotował dochodzenie. Pozytywnie został przedstawiony tylko ten młody Holender na stażu, działający za plecami własnej ambasady. Hipisi jako kontrkultura nie byli zresztą w tych ambasadach specjalnie lubiani, ktoś nawet (dyplomata Francji albo Wielkiej Brytanii, już nie pamiętam) stwierdził wprost, że komuniści właśnie zajmują Sajgon i teraz dyplomacja ma ważniejsze rzeczy na głowie niż wyjaśnianie zaginięć jakichś „ćpunów i brudasów” (nawet jeśli byli to obywatele państw zachodu).

    „[Sobhraj] ponoć nienawidził hipisów na tle antykolonialnym”

    To był notoryczny kłamca. Hipisi jacy byli, tacy byli, ale nie mieli nic wspólnego z imperializmem, wręcz przeciwnie. Wybrał ich po prostu dlatego, że byli łatwym celem – miał ich za łatwowiernych głupków, a im bardziej ktoś odrzucał kolonialne wartości zachodu i poszukiwał egzotyki (jak ta dziewczyna która chciała pojechać do klasztoru w Nepalu), tym bardziej Sobhraj nim gardził. Ludzi traktował jak narzędzia – z ćpunem, cwaniakiem czy dilerem jeszcze mógł się dogadać, idealistę poszukującego czegoś więcej niż trawka traktował jak ostatniego frajera. Hipisi byli jednak postrzegani przez dyplomację jako wyrzutki i Sobhraj o tym wiedział (którzy, nawiasem mówiąc, nie byli w serialu gloryfikowani: oprócz ćpunów i poszukiwaczy przygód byli przedstawieni jako takie poczciwe naiwniaki, które nie bardzo wiedzą czego chcą).

    „na czym polega alternatywność alternatywy – na tym, że jak ktoś nie przesadzi i nie zrobi sobie o jednego zastrzyku za dużo, to jeszcze zdąży wrócić do normalnego trybu życia?”

    Te strzykawki to już ekstremum, większość hipisów chyba jednak preferowała trawkę i kwas (co do opiatów – Thayil Jeet w „Narkopolis” twierdzi, że ciężka chemia w postaci heroiny zagościła w Indiach na dobre dopiero pod koniec lat ’70, kiedy pozamykano tam tradycyjne palarnie opium i cały półlegalny do tej pory biznes zmuszony był zejść do podziemia).

    „Chciałbym redukować szkody, a nie propagować jako „alternatywę” dla normalnego, drobnomieszczańskiego życia”

    Ja bym ich jednak nie potępiał w czambuł. Owszem, wykończyły ich narkotyki i programowy eskapizm, ale ogółem byli nastawieni postępowo i antyimperialistycznie (choć niestety odrzucali kolektywizm na rzecz indywidualizmu, co – chyba wbrew ich intencjom – dało argumenty liberalnym demagogom). No i gdyby nie ta ich kontrkultura, nie miałbyś dziś czego słuchać (cała porządna muzyka XX wieku to dziecko Woodstocku i okolic). Czy ich (pasywna) walka o Lepszy Świat coś dała, to już temat na inną dyskusję.

  17. @adiunkt Nie wiem, co się działo w Indochinach za Holendrów, więc pytałem o Belgów.
    @embercadero Owszem, proxy war i amerykańskie podejście „sukinsyn, ale nasz sukinsyn”. Ale czy to, co Mobutu zrobił Lumumbie, zrobił na rozkaz albo za sugestią Belgów? Przypomnę tezę WO: „przecież jeśli ktoś około roku 1970 jest 50-60 letnim holenderskim czy belgijskim dyplomatą w
    Trzecim Świecie to znaczy, że zapewne uczestniczył w potwornych zbrodniach, porównywalnych do nazistowskich czy stalinowskich.” To jest mocne oskarżenie. Belgia miała w Kongu żołnierzy również po 1960 i z pewnością kopalnie diamentów droższe im były od życia tubylców, ale żeby Hitler i Stalin? To co powiedzieć o nalotach dywanowych aliantów w 1945 albo, hmm, Jankesach defoliujących Wietnam za pomocą Agent Orange?

  18. @mnf „No i gdyby nie ta ich kontrkultura, nie miałbyś dziś czego słuchać (cała porządna muzyka XX wieku to dziecko Woodstocku i okolic).”
    A cóż to za imperialistyczne herezje? Że białe dzieciaki sobie zapaliły w ‘67 trawkę to jedno, ale blues, jazz i rock’n’roll były już jakby wcześniej.

  19. @sheik.yerbouti
    „Ale czy to, co Mobutu zrobił Lumumbie, zrobił na rozkaz albo za sugestią Belgów?”

    Nie wiadomo. Tam działały różne służby jawne, tajne i dwupłciowe, którym zależało na tym, żeby Kongo – wraz z jego gigantycznymi surowcami – nie trafiło w ręce bloku wschodniego, choć oczywiście w ramach tych działań Belgia miała własne interesy. Kongo było jednym z kluczowych teatrów zimnej wojny. Z tego powodu zachód cały czas wspierał tego bandytę.

    „Że białe dzieciaki sobie zapaliły w ‘67 trawkę to jedno, ale blues, jazz i rock’n’roll były już jakby wcześniej”

    Rock psychodeliczny, owszem, narodził się w Wielkiej Brytanii, ale w Stanach trafił na podatny grunt (o czym opowiada ciekawa książka „1966. Rok w którym eksplodowała dekada”). To tam eksplodowała kontrkultura, której apogeum trzy lata później był Woodstock.

    Blues, jazz, soul, R&B, rockabilly (później disco, hip-hop itp.), jak prawie każdy gatunek muzyki, został stworzony przez czarną społeczność (lub przynajmniej położyli pod niego podwaliny), co w państwie z takimi podziałami rasowymi siłą rzeczy spychało je do etnicznej niszy. Dopiero gdy w dany nurt zaczęły wchodzić białasy, nagle w cudowny sposób zyskiwał na popularności. To dlatego niektórzy czarni w Stanach oskarżali białych wykonawców o wykorzystywanie dominacji i swego rodzaju kradzież dorobku kulturowego (Elvis wyrósł na czarnej muzyce i naśladował czarnych wykonawców („biały, który śpiewał jak czarny”), ale żaden z jego czarnych poprzedników w życiu nie zrobiłby tam takiej kariery). Wiele późniejszych hiciorów lat ’60/’70, które dziś kojarzymy z białasami, wcześniej było wykonywanych przez niszowych czarnych artystów.

  20. @sheik

    A gdzie ja mówiłem że Hitler czy Stalin, aż tak bym Belgów nie „docenił”. Zresztą jedyną książkę o Katandze czytałem z 10+ lat temu i nie podejmuję się polemizować. W każdym razie w tej jedynej Beldzy byli przedstawieni jako banda sukinsynów którzy zrobią dowolne kurestwo byle bronić „zachodniego świata” (czytaj diamentów i innych surowców). Ale oczywiście nie oni tam decydowali co będzie robione, tylko byli raczej narzędziami, to była klasyczna zimnowojenna proxy war

  21. Szlak kończył się w Bangkoku? A Malezja i Singapur? Co prawda hippie trail już jest oficjalnie zamknięty, ale młodzi angole robią sobie „gap year” po skończeniu szkoły i wędrują bo fragmentach tego szlaku. Można ich spotkać w Malezji i Singapurze.

    Nie będąc ani hippisem ani zombi – są to miejsca które zdecydowanie warto odwiedzić. I nie trzeba spać na karimacie na plaży, bo infrastruktura „dla normalsów” jest wszędzie dostępna. Zobaczyć coś co nie jest cywilizacją zachodnią, tylko wychodzi z innych korzeni. Nie chodzi tylko o przyrodę i zabytki, ale o obserwowanie codziennego życia localsów. Miło wspominam Teheran i ogólnie cały Iran – jak miejsce do którego chciałbym wrócić.

  22. @DarekK „Ale z vegemite sandwich się jakoś nie zetknąłem.”

    Bo to przysmak ktory raczej nie serwuja w restauracjach, a jedzą w domu. Mi to kojarzy się z lizaniem kostek Maggi u dziadków 40 lat temu.

    W UK maja swoja wersje Mermate i na Netflixie widziałem ostatnio odcinek „Nadiya Hussein gotuje” z wizytą w fabryce produkujacej mermite jako odpad po browarniczy.

  23. @ monday.n.f

    Ja sądzę, że różnice pokoleniowe między greatest generation a ich dziećmi były już na tyle mocne, że jakiś konflikt pokoleń musiał wybuchnąć. Za dużo było rzeczy do sprzedania, za duży był backlash po Wietnamie. Zwłaszcza, że na oczach dzieci powojenne symbole władzy padły na pysk, właśnie przez Wietnam, Sputnika i kryzysy kolonialne.

    Woodstock to był katalizator, ale jak nie ten to bym się znalazł inny. IMHO demografia, bogacąca się klasa średnia, napięcia na tle rasowym plus druga fala wokół pigułki były nie do zatrzymania. Plus Elvis to są lata 56-60, spokojnie przed eksplozją hipisjady.

  24. @redezi
    „Elvis to są lata 56-60, spokojnie przed eksplozją hipisjady”

    Wiem wiem, odpowiadałem sheikowi, że owszem, dobra muza istniała jeszcze na długo przed ’66 (głównie czarne i post-czarne nurty), ale eksplozja psychodelicznego rocka była jednak czymś unikalnym we współczesnej muzyce.

    „jakiś konflikt pokoleń musiał wybuchnąć. Za dużo było rzeczy do sprzedania, za duży był backlash po Wietnamie”

    Konfliktu pokoleń upatrywałbym paradoksalnie w ogromnym sukcesie powojennego Welfare State. Gdyby (w alternatywnym wszechświecie) Zimna Wojna nie wybuchła, elity zasadniczo nie miałyby się czego bać, a w rezultacie mogłyby szybciej zrezygnować z redystrybucji; żylibyśmy więc w świecie pogłębiających się nierówności, w którym bunt owszem, występowałby, ale nie byłby ukierunkowany antysystemowo (i – jak np. w Ameryce Łacińskiej – byłby kanalizowany przez rozmyślną kooperację z systemem i pozorną walkę z nim w postaci przestępczości, będącej nieudolną próbą oszukania Lewiatana). Dokładnie tak, jak jest dzisiaj, gdy hip-hop proponuje rozwiązania indywidualistyczne (zarób forsę i kup sobie Ferrari). Dzieci-kwiaty nie mogły wyrosnąć na byle czym, musiały mieć (jak to kwiaty) dobrze nawożoną glebę; aby móc się buntować i kontestować, musisz mieć najpierw zapewnione luksusowe warunki, a w latach ’60 na zachodzie takie właśnie były (przynajmniej dla tej części białej młodzieży z klasy średniej która nie została wysłana do Wietnamu). Dziś bunt został zjedzony przez kapitalizm, skomercjalizowany i pozbawiony siły sprawczej („TINA, i tak nic się nie da zmienić”). Mówiąc półżartem – w latach ’60 było więc dokładnie tak, jak widział to Polak w PRL: młodzi na tym zachodzie buntują się, bo im się w dupach od tego dobrobytu poprzewracało.

    Nawiasem mówiąc, tamten bunt okazał się z perspektywy Historii zupełnie bezowocny, co zaowocowało to ciekawymi, acz niszowymi, częściowo pokrywającymi się teoriami spiskowymi. Moje ulubione:

    1. Zjawisko kontrkultury w Kalifornii zostało sztucznie wykreowane przez amerykański wywiad wojskowy w celu zaorania rosnącej w siłę „Nowej Lewicy” i ośmieszenia ruchów antywojennych (z ich punktu widzenia Flower Power jako ruch apolityczny, niescentralizowany, eskapistyczny i autodestrukcyjny miał być mniejszym złem, bo naćpany hipis coś tam sobie pieprzy od rzeczy, ale rewolucji żadnej nie przeprowadzi – za to zmęczone chaosem społeczeństwo wybierze Nixona).

    2. Trzeba było szybko zamknąć teatrzyk. Manson – gość z sieczką we łbie, dyrygujący swoimi odmóżdżonymi marionetkami – został zmanipulowany przez tajne służby do próby wzniecenia zamieszek rasowych („Helter Skelter”, „death to pigs”, „war”, „rise” itd.), mających służyć za pretekst do rozprawienia się z ruchem Czarnych Panter (a jeśli prowokacja się nie uda, co faktycznie miało miejsce, posłuży ona do zrzucenia winy na hipisów en masse, zrobienia z nich bandy oszalałych maniaków i zrobienia im złego PR-u, zamykając tym samym erę „Peace & Love”). Miała to być część finansowanej przez CIA operacji „CHAOS”, po której pozostały ślady w dokumentach.

  25. @wk
    „W przestrzeni publicznej panuje całkowita niechęć, żeby dyskutować o filozoficznych założeniach jakiegoś stanowiska.”

    Wie pan, to naprawde troszeczkę pańska wina (i pańskiego środowiska). Przecież jeśli naprawdę ma pan ochotę na dyskusję o jakimś fragmencie „Dialektyki oświecenia”, „Ucieczki od wolności” albo „Człowieka jednowymiarowego”, to jesteśmy tu dla pana. Ba, między sobą gadamy o różnych filozoficznych zagadnieniach z tych książek (oczywiście amatorsko, przecież z zawodu jestem nauczycielem innego przedmiotu). Proszę po prostu dołączyć, zamiast rzucić jakimś dziwacznym sloganem z któregoś z tych swoich jutuberów – i uciec.

  26. @sheik
    „To co powiedzieć o nalotach dywanowych aliantów w 1945 albo, hmm, Jankesach defoliujących Wietnam za pomocą Agent Orange?”

    To samo, tylko że agent CIA z obojętnością podejmujący decyzje o śmierci tysięcy ludzi w potocznym odbiorze wypada jakby banalniej od dyplomaty belgijskiego czy holenderskiego. Rzadko myśli się o tych krajach w kategorii zbrodni wojennych czy ludobójstwa. A to różnica dwóch pokoleń.

  27. @mnf „Wiem wiem, odpowiadałem sheikowi, że owszem, dobra muza istniała jeszcze na długo przed ’66 (głównie czarne i post-czarne nurty), ale eksplozja psychodelicznego rocka była jednak czymś unikalnym we współczesnej muzyce.”

    Masz prawo do takiej opinii, ja mam inną. Psychodelii było od cholery w UK, w sumie to oni zaczęli koło 1965. Pink Floyd, Beatlesi i inne tego typu mało znane zespoły nie potrzebowały „lata miłości” i Kalifornii, żeby odlecieć.
    A poza tym: jeśli chodzi o rokendrolowe życie, to rock długo nie miał startu do jazzu. Miles nie tylko pił i ćpał, ale dodatkowo miał znakomitą stylówkę, no i jeździł Lamborghini Miurą, how cool is that?

  28. @mnf
    „Co do lektur – Wojciech Jagielski w książce „Na wschód od zachodu” mocno zahacza o temat hipisowskiego szlaku i jego zamknięcia.”

    Dzięki, się nadrobi.

    „Ja bym ich jednak nie potępiał w czambuł.”

    Nie potępiam! Jeśli tak można zinterpretować moje słowa, to przepraszam (zwłaszcza Tych Którzy Poczuli Się Urażeni). Chodzi mi po prostu o to, że kiedy byłem małym chłopcem (hej) i oglądałem np. „Hair”, to podziwiałem bohaterów, zazdrościłem im i myślałem „ach, jakbym mieszkał w Nowym Jorku, to bym zapisał się do hipisów na członka”. A teraz już wiem, że to nigdy nie była kwestia adresu – i retroaktywnie zastanawiam sie, co mnie tak naprawdę powstrzymało (było tu dziwne rozdarcie między moim werbalnym przywiązaniem do kontrkultury i kontestacji a wewnętrznym głosem, który powtarzał „stary, najpierw dyplom, potem sobie będziesz mógł poszaleć”. I w końcu nie zaszalałem wcale, ale nawet nie wiem, czy żałuję.

  29. @sheik
    „Pink Floyd, Beatlesi i inne tego typu mało znane zespoły nie potrzebowały „lata miłości” i Kalifornii, żeby odlecieć.”

    Jak nie jak tak. Beatlesi przestali być nudziarzami w garniturkach gdy dentysta Harrisona podał im potajemnie LSD, Pink Floyd za Barretta był odjechanym żartem muzycznym typu stoner comedy.

  30. @sheik

    Rokenrol lajfstaj ok, ale psychedelia mogła się zacząć dopiero w momencie kiedy w ’63 Sandozowi wygasł patent na lsd i zaczęto tripować na masową skalę. Nie jestem ekspertem, ale wydaje mnie się że wcześniej to głównie opiaty i trawka, pewnie też stymulanty jak koka i amfetamina, a wszystkie te halucynogenne wynalazki jak kwas, psylocybina, dmt, szałwia wieszcza to się zaczęły właśnie w latach 60 z całym tym hipisiarstwem i na pewno sanfran pomogło to zmitologizować i rozprzestrzenić.

  31. @wo
    „agent CIA z obojętnością podejmujący decyzje o śmierci tysięcy ludzi w potocznym odbiorze wypada jakby banalniej od dyplomaty belgijskiego czy holenderskiego. Rzadko myśli się o tych krajach w kategorii zbrodni wojennych czy ludobójstwa”

    O Holandii faktycznie rzadko się myśli w tym kontekście, ale akurat wyczyny Belgów w Kongo są w świadomości społecznej powszechnie znane (m.in. za sprawą naszego rodaka, który napisał „Jądro Ciemności”).

    „kiedy byłem małym chłopcem (hej) i oglądałem np. „Hair”, to podziwiałem bohaterów, zazdrościłem im i myślałem „ach, jakbym mieszkał w Nowym Jorku, to bym zapisał się do hipisów na członka””

    Też tak mam. Kocham hipisów, ale z bezpiecznej odległości. Lubię sobie o nich poczytać, ale żeby dołączyć do taboru w poszukiwaniu oświecenia na Goa (a już szczególnie do takiego towarzystwa, które zostało przedstwione w serialu) – dziękuję, postoję. Takie życie ma swoją cenę, oni często wpadali w sidła narkotyków i podejrzanych guru.

  32. @mfn:
    No, akurat w „świadomości społecznej”, to muszę dopytać jakiej społeczności. Całkiem często spotykałem ludzi, którzy twierdzili, że poza wielkimi totalitaryzmami, nie było żadnych zbrodniczych rządów, a już na pewno na Zachodzie. Ta „świadomość społeczna” dotyczy inteligencji, a i to nie całej.

  33. @wo „To samo, tylko że agent CIA z obojętnością podejmujący decyzje o śmierci tysięcy ludzi w potocznym odbiorze wypada jakby banalniej od dyplomaty belgijskiego czy holenderskiego.”
    OIDP to nie był anonimowy agent CIA, tylk całkiem nieanonimowi panowie Robert „liczy się efektywność” McNamara oraz Henry „bądźmy realistami” Kissinger. Z czego McNamara ponoć żałował pod koniec życia i było mu przykro; Kissinger nadal kocha się w sobie ze wzajemnością.

    @mnf „O Holandii faktycznie rzadko się myśli w tym kontekście, ale akurat wyczyny Belgów w Kongo są w świadomości społecznej powszechnie znane”
    Wyczyny Belgów po II wojnie? No właśnie się dopraszam o jakieś szczegóły, bo mi – całkiem szczerze – nie są znane ich świństwa wychodzące poza smutny i godny potępienia poźnokolonizacyjny standard lat 50. typu wojna o Kanał Sueski czy obalenie Mossadegha w Iranie. Nie mówimy o czasach kauczuku i Leopoldzie.

  34. @pak4
    „Całkiem często spotykałem ludzi, którzy twierdzili, że poza wielkimi totalitaryzmami, nie było żadnych zbrodniczych rządów, a już na pewno na Zachodzie”

    To byli zapewne ci od ryngrafów dla Pinocheta?

    @sheik.yerbouti
    „nie są znane ich świństwa wychodzące poza smutny i godny potępienia poźnokolonizacyjny standard lat 50”

    No tak – jeśli mówimy o czasach powojennych, to rzeczywiście jest to „tylko” późnokolonialny standard. Opinii publicznej znane są raczej ekscesy z czasów Leopolda („Jądro Ciemności”).

  35. @mnf:
    Nie chcę ciągnąć za bardzo wątku, bo chyba nie bardzo; tylko podkreślam, że jesteśmy w bańce zainteresowanej polityką i historią (to już mniejszość), podbańce widzącej to lewicowo (mniejszość w mniejszości). To nie jest wiedza, którą ogół wynosi ze szkoły, czy kościoła. (Tak, tu prawie dosłownie zacytowałem tezę z kościelnego kazania.)

    Ogólnie trochę mi przypominasz znajomego sprzedawcę płyt z klasyką, w czasach gdy się to jeszcze opłacało, który stwierdził: „Wszyscy wiedzą, że Carmina Burana to dzieło Orffa, ale niektórzy wiedzą, że to zbiór pieśni średniowiecznych”. No to sobie pomyślałem, że jakby zrobić na ulicy ankietę, co to jest Carmina Burana, to nawet Orffa kojarzyłaby skromna mniejszość. Tak samo jest z tymi zbrodniami w koloniach.

  36. @sheik

    „nie są znane ich świństwa wychodzące poza smutny i godny potępienia poźnokolonizacyjny standard lat 50.”

    No ale ten wątek zaczął się zdaje się od tego że „wszyscy” wiedzą że w tym późnokolonizacyjnym standardzie uczestniczyła Francja, UK i USA a mało kto wie że Beldzy i Holendrowie takoż, tylko co najwyżej w mniejszej ilości lokacji.

  37. @ sheik

    „Wyczyny Belgów po II wojnie? No właśnie się dopraszam o jakieś szczegóły, bo mi – całkiem szczerze – nie są znane ich świństwa wychodzące poza smutny i godny potępienia poźnokolonizacyjny standard lat 50. typu wojna o Kanał Sueski czy obalenie Mossadegha w Iranie. Nie mówimy o czasach kauczuku i Leopoldzie.”

    Moment dekolonizacji w latach 60 i kres „Kongo Belgijskiego” to przecież regularna wojna domowa Kongo. Z secesją Katangi, belgijskimi oddziałami wojskowymi działającymi na wolną rękę, oddziałami najemników wynajmowanymi przez spółki górnicze i jawnymi operacjami wojskowo-wywiadowczymi. Poniekąd folklor najemniczy, w tym „Psy wojny” Forsytha się z tego wywodzi. W tym kraju wydobywa się uran i diamenty, serio ktoś dorosły wierzy, że dekolonizacja w latach 60 poszła tak sobie bezkrwawo?

  38. To ja mam pytanie, co Autor właściwie uważa za swoje pokolenie. Jestem rok od Autora młodszy, a ani zamieszki w LA w 92 roku, ani zamknięcie szlaku hipisowskiego nie były dla mnie epokowymi doświadczeniami.

  39. @mnf
    „To byli zapewne ci od ryngrafów dla Pinocheta?”

    Chciałem zakomciać, że starsze pokolenie redaktorów „Wyborczej” (i polecić tekst, w którym Ernest Skalski niby-to-polemizuje z Leszczyńskim), ale już są przecież razem z tymi od rygrafów, jako frakcja dziadersów w opozycji.

    @sheik
    „OIDP to nie był anonimowy agent CIA”

    Chodziło mi o sytuację, w której taka postać pojawi się w serialu. Ten Belg-faszysta z „Serpenta” jest chyba fikcyjny.

    „No właśnie się dopraszam o jakieś szczegóły”

    Kapuściński trochę koloryzował, ale miał rację zasadniczo co do tego, że Belgowie stali za tzw. wojną domową w Kongu. Jak Ty sobie właściwie wyobrażasz dekolonizację? Że były „pożałowania godne incydenty” polegające na jakiejś drobnej strzelaninie tu czy tam, no ale poza tym już pełna demokracja? Przecież im bardziej w Trzecim Świecie narastały ruchy niepodległościowe, tym brutalniej trzeba było je zwalczać.

  40. #postkolonializm i europejskie zbrodnie z tym związane.

    Jako że to blog o popkulturze, anbikt z PT Komcinonautów nie wspomniał, pozwolę sobie polecić serial BBC i Netflixa “Black Earth Rising” o ludobójstwie w Rwandzie i współudziale Francji w tymże.

    Rzecz zaczyna się od procesu Rwandyjskiego generała oskarżonego o zbrodnie wojenne przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym. Główna bohaterka tego serialu, Kate Ashby (Michaela Coel) uratowana jako dziecko i wychowana w Wielkiej Brytanii wraca co Rwandy i odkrywa kto i jak inspirował cały proces.

    Wstrząsające i przygnebiające, ale jeśli popkultura czasem czegoś uczy to ten serial na pewno odziera ze złudzeń jak działają (byłe) imperia w swoich koloniach (lata 90.).

    Do czytania zdecydowanie francuski dziennikarz Jean Hatzfeld (Machete Season i inne)

  41. @mnf

    „Rock psychodeliczny, owszem, narodził się w Wielkiej Brytanii, ale w Stanach trafił na podatny grunt (o czym opowiada ciekawa książka „1966. Rok w którym eksplodowała dekada”). To tam eksplodowała kontrkultura, której apogeum trzy lata później był Woodstock.”

    I właśnie dlatego Jimi Hendrix żeby zrobić karierę, musiał pojechać do Londynu (którego, jak wiemy, Woodstock jest dzielnicą).

    „To dlatego niektórzy czarni w Stanach oskarżali białych wykonawców o wykorzystywanie dominacji i swego rodzaju kradzież dorobku kulturowego (Elvis wyrósł na czarnej muzyce i naśladował czarnych wykonawców („biały, który śpiewał jak czarny”), ale żaden z jego czarnych poprzedników w życiu nie zrobiłby tam takiej kariery).”

    I właśnie dlatego niejaki Chuck Berry nigdy nie wyszedł ze swoim graniem poza małe klubiki.

    Poważniej. Woodstock i hipisi to ciekawe zjawisko kulturowe, ale dla samej muzyki popularnej bez większego wpływu. Nie bez przyczyny na Wodstocku nie zagrali ci naprawdę najwięksi tamtych czasów, w sumie aż po dziś – The Beatles, Rolling Stones czy Led Zeppelin (pewien wyjątek to The Who). Ameryka była dla muzyki popularnej bardzo ważna, tak gdzieś do lat 50-tych. Druga połowa lat 60-tych to już totalna muzyczna (re)kolonizacja USA (i reszty świata) przez Brytyjczyków.

  42. #postkolonializm

    W temacie Francji warto dodać, że okupacja Sahary Zachodniej przez Maroko do dziś w zasadzie w całości „wisi” na francuskim wsparciu, m.in. poprzez blokowanie wszelkich inicjatyw jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ.

  43. @wo „Jak Ty sobie właściwie wyobrażasz dekolonizację? Że były „pożałowania godne incydenty” polegające na jakiejś drobnej strzelaninie tu czy tam, no ale poza tym już pełna demokracja?”
    A skąd! Było brudno i krwawo, w Kongu za (czasowym) oderwaniem Katangi stali Belgowie, bo kopalnie i surowce i wcale się z tym nie kryli. Cała wojna pochłonęła wiele tysięcy ofiar i za jakąś część na pewno odpowiadają bezpośrednio Belgowie. Ja dyskutuję jedynie z tezą, że „jeśli ktoś około roku 1970 jest 50-60 letnim holenderskim czy belgijskim dyplomatą w Trzecim Świecie to znaczy, że zapewne uczestniczył w potwornych zbrodniach, porównywalnych do nazistowskich czy stalinowskich.” Może faktycznie nie ma co stopniować (w skali drobna strzelanina – 1, Hitler+Stalin – 10), zbrodnia jest zbrodnią i tyle.
    Kolonializm kończy się bardzo powoli. Już pomijając Koreę (dywanowo bombardowaną przez trzy lata przez gen.Curtisa Le Maya, który lubił, kiedy miasta paliły się całe, razem z mieszkańcami) i Wietnam, historia całej Ameryki Łacińskiej po 1945r. pokazuje, jak oficjalnie niekolonialne USA broniły swoich interesów gdy tubylcy ośmielali się mieć własne zdanie. Kolonialni Francuzi w Algierii mieli ręce po łokcie we krwi, ale jeszcze dziś, już miłując demokrację, mają w strefie Sahelu swoje „interesy”, których bronił i de Gaulle, i Mitterrand, i obecnie Macron, wciąż utrzymujący tam kontyngent ponad 5tys. żołnierzy. Plus Legię Cudzoziemską, do której bardzo wzdychał kiedyś kolega z podstawówki (na wszelki wypadek nie sprawdzam, co u niego).

  44. @sheik
    Przecież nie każdy nazista miał na sumieniu od razu miliony, nie każdy był Eichmannem. Niektórzy mieli jakieś skromne parę tysięcy, czy nawet paręset – ot, tu się wioskę spacyfikowało, tam się więźniów potorturowało, ówdzie zakładników rozstrzelało. Otóż właśnie niejeden Belg (i niejeden Holender) z „great generation” miał takie pozycje w CV.

  45. @kot immunologa
    „Do czytania zdecydowanie francuski dziennikarz Jean Hatzfeld (Machete Season i inne)”

    Jeśli natomiast chodzi o belgijskie wyczyny w Kongo (a także późniejsze losy tego państwa), to polecam książkę Davida van Reybrouka „Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju”. Tam jest dokładnie opisana geneza wojny domowej i opis tego, jak zachód wspierał Mobutu, byle tylko kongijskie surowce (m.in. uran użyty do bomby zrzuconej na Japonię, który pochodził właśnie stamtąd) nie znalazły się w ręku Sowietów.

  46. @sheik.yerbouti
    „Kolonializm kończy się bardzo powoli”

    Generalnie po tym, jak Indonezja i Wietnam zbrojnie wywalczyły sobie niepodległość (I Wojna Indochińska), politycy na zachodzie zaczęli zdawać sobie sprawę, że jest już pozamiatane (sprawdzić, czy nie Salazar). Oczywiście starano się maksymalnie opóźnić ogłoszenie niepodległości przez kolonie no i żeby odbyło się to na warunkach podyktowanych przez kolonistów (czyli np. w przypadku Kongo – utrzymanie dobrych relacji z Belgią i broń Boże z Sowietami). W przypadku niektórych państw (np. Malezja) odbyło się to w sposób kontrolowany.

    W ogóle Belgia miała plan żeby pozwolić Kongu ogłosić niepodległość (OIDP) gdzieś w połowie lat ’70, kiedy to państwo będzie już na to gotowe. Jednak w pewnym momencie stracili nad tym procesem kontrolę, i – podobnie jak parę dekad później w przypadku rozpadu Związku Radzieckiego – wszystko potoczyło się jak lawina. Belgia próbowała to naprawić za pomocą najemników, później zachód poparł Mobutu żeby tylko kongijski uran nie znalazł się w rękach Sowietów.

  47. @wo
    Bez jaj. Syd miał więcej talentu niż czterej pozostali Floydzi razem wzięci. Jego muzyka inspiruje cały czas. Nie słyszałem, żeby jakikolwiek twórczy muzyk powoływał się na Dark Side Of The Moon albo The Wall, a na See Emily Play – bez przerwy.
    Beatlesi też od razu się wyróżniali inteligencją i inspiracjami. Lennon opublikował swoją książkę z wierszami chyba jeszcze w 1964 roku..
    Zappa programowo dragów nie brał. Tak że tego wpływu LSD na muzykę to bym nie przeceniał.

  48. @dardud
    „Nie słyszałem, żeby jakikolwiek twórczy muzyk powoływał się na Dark Side Of The Moon albo The Wall, a na See Emily Play – bez przerwy.”

    Muzycy to pozerzy, w upał potrafią chodzić w wełnianej czapce, bo kiedyś była taka durna moda, że artysta musi mieć wełnianą czapkę niezależnie od pogody. Słucham „Dark Side” albo „The Wall” (a nawet „Final Cut”!) DLA PRZYJEMNOŚCI, a „Arnold Layne” i „See Emily Play” to dla mnie stoner joke.

  49. „Słucham „Dark Side” albo „The Wall” (a nawet „Final Cut”!) DLA PRZYJEMNOŚCI, a „Arnold Layne” i „See Emily Play” to dla mnie stoner joke.”

    „A Saucerful of Secrets” słuchałem z przyjemnością; ale to było w czasach kiedy czytałem namiętnie Dicka i pewnie to wszystko się razem rymowało.

  50. @dardud
    @wo
    „Nie słyszałem, żeby jakikolwiek twórczy muzyk powoływał się na Dark Side Of The Moon albo The Wall, a na See Emily Play – bez przerwy.”
    Wśród krytyków brytyjskich dość powszechne było wynoszenie pierwszych płyt Pink Floyd (tych z Barettem) ponad późniejsze – dokładnie odwrotnie niż w Polsce. Mam wrażenie, że przez długi czas w UK panowała moda na ignorowanie twórczości Pink Floyd post-Barett. Tu musze przyznać, że, czy to z braku pozerstwa, czy to z braku gustu właściwego brytyjskim krytykom, namiętnie i regularnie słucham DSOTM, Wish You Were Here, The Wall, a pierwszych płyt jednak dość okazjonalnie (i paru późniejszych też okazjonalnie – jak Ummagumma). Ale faktycznie – miałem wrażenie, że brytyjscy muzycy w latach 90-tych i późniejszych uważali Pink Floyd z lat 70-tych za lekki przypał (było w tym chyba sporo pozerstwa).
    Tu anecdata odnośnie brytyjskiej i amerykańskiej psychodelii – jeden z muzyków Pink Floyd (nie pamiętam, kto) wspominał, że przed pierwszą wyprawą do USA ostrzyli sobie zęby na amerykańską psychodelię (nie znali płyty – albumy Grateful Dead czy Janis Joplin były niedostępne w UK – dziwne BTW to się dziś wydaje) – a jak ich usłyszeli na żywo, byli bardzo rozczarowani – jak to ujął, usłyszeli „tradycyjny country rock”.
    Poza paroma wyjątkami (The Doors, Vanilla Fudge, Moby Grape) w drugiej połowie lat 60-tych amerykański rock (moim niezmiernie skromnym zdaniem) pozostawał daleko w tyle – mniej otwarty na eksperymenty, mniej nowatorski, gorzej wyprodukowany/brzmiący. A ile w drugiej połowie lat 60-tycb działo w się Anglii! Pink Floyd, eksperymenty The Beatles, Collosseum, Mannfred Mann Chapter Three (polecam pierwszą płytę – zapomniana perełka), Donovan, Nick Drake, King Crimson, Caravan, Moody Blues, The Nice – to wszystko jeszcze lata 60-te w UK. W Stanach uparcie ćwiczyli pentatonikę bluesową.
    Moja (i nie tylko) hipoteza tej eksplozji w Wielkiej Brytanii- wszyscy się znali, grali w Londynie, chodzili na koncerty „konkurencji” -tygiel dał kreatywne efekty. W Stanach: duże odległości, brak obiegu informacji, bardziej konserwatywny przemysł muzyczny spowodował zastój.
    W Stanach Elvisa przerobili na papkę dla mas, w Wielkiej Brytanii wydźwignęli The Beatles od „Love Me Do” do erudycyjnych eksperymentów. W stanach Hendrix grał jakieś ogony, w Londynie stał się gigantem – i miał wsparcie, by stać się gigantem.
    Uważam, że eksplozję brytyjskiego rocka (od pierwszej płyty The Beatles) do ok. połowy lat 70-tych (dla ortodoksów – do 1969 r.) powinno badać się na uniwersytetach: co spowodowało taki wybuch kreatywności (to zresztą ciekawsze od tych nudziarzy z Krzemowej Doliny). Ile tu jest tematów – usieciowienie, wpływ welfare state, zmian obyczajowych, sprzężenia zwrotne artyści vs technologie (Marshall i inni), sprzężenia zwrotne artyści – biznes, obieg informacji, kwestia praw autorskich (jaki poziom ochrony zapewnia postęp – BTW o tej kwestii wcześniej pisał von Hayek).
    Znowu moja prywatna opinia – w Stanach przejęcie przez białych ówczesnej „czarnej” muzyki dość szybko „upupiło” ten gatunek – vide przemiana Elvisa. Pierwsza fala rhythm and bluesa to lata 40-te. Chuck Berry to już trochę druga fala. BTW – riff otwierający „Johny Be Goode” Chuck zapożyczył od Louisa Jordana i jego przeboju z 1946 r. – „Ain’t That Just Like a Woman”. Posłuchajcie – Louis Jordan z zespołem wymiatał tak już w 1946 r. (w sumie to już w latach 30-tych nieźle grał – nóżka sama chodzi – praojciej rock and rolla). taki trochę off top, ale nie mogłem się powstrzymać przed przypomnieniem tego artysty.

  51. „Uważam, że eksplozję brytyjskiego rocka (od pierwszej płyty The Beatles) do ok. połowy lat 70-tych (dla ortodoksów – do 1969 r.) powinno badać się na uniwersytetach”

    No przecież się bada. Besides: A w 1976 rock umarł, tak?

  52. @Tyrystor
    „A w 1976 rock umarł, tak?”
    W okolicach 1979 r.- syntezatory, automaty perkusyjne, bębny Simmonsa, post punk, zimna fala. Cytując pułkownika Kurtza: „Groza, groza…”

  53. @ponury „Ile tu jest tematów – usieciowienie, wpływ welfare state, zmian obyczajowych, sprzężenia zwrotne artyści vs technologie (Marshall i inni), sprzężenia zwrotne artyści – biznes, obieg informacji, kwestia praw autorskich”

    Jeszcze oczywiście progresywny system podatkowy jako temat piosenek.

  54. @wo

    „w upał potrafią chodzić w wełnianej czapce”

    Kiedy upał jest fest konkretny, to może być racjonalne – Tuaregowie i tym podobne ludy coś o tym wiedzą. (Ale że muzycy to pozerzy, to zgoda).

  55. @Ponury Bankowiec

    „Groza, groza…”

    Trudno, rzecz jasna, argumentować w sprawach gustu, ale dla mnie taki np. Gang of Four jest bardzo spoko.

    Zresztą przyjaźniłem się kiedyś z dziewczyną, która wkręciła mnie w ten kierunek muzyki rozrywkowej – jej ulubiony – i uważam, że tam jest sporo do posłuchania: Comsat Angels, Fun Boy Three itd. (Przez to, kiedy później poznałem muzyka, który m.in. nagrywał z The Pop Group, to i mieliśmy o czym pogadać, i zaprosił mnie do składu swojego efemerycznego zespołu pn. Velvet Underwear i zagraliśmy razem jeden dobrze przyjęty koncert. Good times).

  56. @Ponury Bankowiec

    „nie mogłem się powstrzymać przed przypomnieniem tego artysty”

    I słusznie. To ja jeszcze na drugą – samochodzącą – nóżkę upomnę się o pramamę rock’n’rolla, Sister Rosettę Tharpe.

  57. Z rockiem było jak z każdym prądem w historii sztuki. Renesans przeszedł w manieryzm i zczezł, barok skończył się na rokoko, a okres klasyczny greckiej rzeźby ustąpił na rzecz przeskalowanych hellenistycznych dziwolągów. Każda estetyka jest przez pewien czas podatna na kreatywne rozwijanie, aż trafi na mur i zmieni się we własną karykaturę.

    Patrząc w szerszym kontekście brytyjska inwazja to tylko część wielkiej fali kreatywności, która przetoczyła się przez zachodni świat. To były też czasy Coltranowskiego free jazzu, złoty okres funku i disco, ale też kapitalne 2 dekady w historii kina, ile z naszych ulubionych książek sci-fi powstało między 60 a 80 rokiem?
    To wszystko pewnie działało jak jedno wielkie sprzężenie zwrotne do momentu aż na przełomie 70/80 kapitalizm wszedł w kolejną fazę razem ze zmianą pokoleniową. Hipisi wbili się w garniaki, komputery i vhs zmieniły rynek rozrywki, na którym wszystko stało się jeno produktem walczącym o uwagę klienta. W kinie miejsce reżysera-demiurga zastąpiły franczyzy, a 'artystyczne’ stało się tylko etykietką dla produktów robionych dla specyficznego klienta. Taka kolej rzeczy.

  58. @bankowiec
    „Moja (i nie tylko) hipoteza tej eksplozji w Wielkiej Brytanii- wszyscy się znali, grali w Londynie, chodzili na koncerty „konkurencji” -tygiel dał kreatywne efekty. W Stanach: duże odległości, brak obiegu informacji, bardziej konserwatywny przemysł muzyczny spowodował zastój.”

    Przede wszystkim – to jest badane. Jest cała brytyjska szkoła teorii popkultury.

    Po drugie – mamy na to proste lewackie wyjaśnienie. System edukacji. Labourzyści po 1945 stworzyli serię stypendiów, mających przyciągać młodzież z klasy robotniczej do szkół artystycznych. Oczywiście, politycy podejmujący te decyzje sami byli uprzywilejowanymi dżentelmenami ze sztywną górną wargą, więc w ich fantazjach te stypendia miały przynieść Kulturę Wyższą, a nie porykiwania szarpidrutów. W każdym razie, zdolnym młody brytyjski muzyk po prostu miał z czego żyć, kiedy wraz z kolegami przygotowywał pierwszą płytę – amerykański musiał w tym okresie sam na siebie zarobić, np. grając w knajpach to, co publiczność chce słyszeć.

  59. @wo
    „Chciałem zakomciać, że starsze pokolenie redaktorów „Wyborczej” (i polecić tekst, w którym Ernest Skalski niby-to-polemizuje z Leszczyńskim)”

    Zajrzałem do tej polemiki – dramat. Ale w „Wyborczej” nie jest jeszcze tak źle. Pomiędzy Gadomskim a Majcherkiem można sobie przynajmniej poczytać tego Leszczyńskiego. Natomiast niedawno znalazłem w rupieciach prawdziwy skarb, czyli płytę DVD pt. „300 wydań na płycie Newsweeka 2001-2007”. Nie mam zielonego pojęcia skąd się u mnie wzięła, Newsweeka bardzo rzadko czytałem, ale z ciekawości zainstalowałem sobie to archiwum, zacząłem przeglądać i… cytując pułkownika Kurtza: „Groza, groza…”. Stężenie (neo)konserwatywnego (neo)liberalizmu na metr kwadratowy przekracza dopuszczalne normy(*). Pomijając już tak wybitnych publicystów jak Ziemkiewicz, ale z pobieżnego przeglądania Newsweek z tamtych lat przypomina przeniesioną na polski grunt papierową wersję Fox News. Z okazji powodujących największe wzmożenie u polskiego dziadersa wydarzeń, czyli śmierci Ojca Świętego oraz inwazji na Irak, zostały wydane specjalne dodatki – oba, choć dotyczą zupełnie różnych wydarzeń, dziennikarsko utrzymane w tonie „Trybuny Ludu” (odpowiednio „Santo Subito” i „bić terrorystę”). Z tej perspektywy zaczynam doceniać dzisiejszą „Wyborczą”. Aż zimno mi się zrobiło gdy zdałem sobie sprawę, że ludzie, którzy wtedy (w latach 2001-2007) tworzyli „Newsweeka” i byli jego czytelnikami, dziś stanowią trzon antypisowskiej opozycji. To jest straszne.

    * – pamięć jednak płata figle. Zapamiętałem (ówczesnego) Newsweeka inaczej – ot, takie TVN-owe ględzenie, tyle że na papierze. Dopiero gdy znalazłem tę płytę, zdałem sobie sprawę, jak w rzeczywistości wyglądała linia redakcyjna tego pisma. Albo to ja z roku 2021 czytam to inaczej niż, dajmy na to, w 2005. Układ liter niby ten sam, ale…

  60. @mnf
    „Ale w „Wyborczej” nie jest jeszcze tak źle. Pomiędzy Gadomskim a Majcherkiem można sobie przynajmniej poczytać tego Leszczyńskiego.”

    Przypominam, że Adam odszedł dawno temu, więc występuje gościnnie. Gadomski gra na swoim boisku.

    :Aż zimno mi się zrobiło gdy zdałem sobie sprawę, że ludzie, którzy wtedy (w latach 2001-2007) tworzyli „Newsweeka” i byli jego czytelnikami, dziś stanowią trzon antypisowskiej opozycji.”

    A ze względu na łączące nasze redakcje obrotowe drzwi, parę osób przeszło cykl Wyborcza – Newsweek – Wyborcza, np. Wojciech Maziarski albo Tomasz Kwaśniewski. W każdym razie, z wymienionych przez Ciebie ludzi część idzie w pełny negacjonizm („Jądro ciemności” jest o okropności Afryki, a nie kolonializmu), część negacjonizm częściowy (no były pewne błędy i wypaczenia, ale Belgowie zanieśli tam cywilizację i Wiarę Chrześcijańską).

  61. @wo
    „Przede wszystkim – to jest badane. Jest cała brytyjska szkoła teorii popkultury.”
    Pamiętam jak w 1992 r. (lub mniej więcej) pewien polski ekonomista (dr Aleksander Sulejewicz) rzucił myśl, żeby badać proces innowacji (geneza, dyfuzja itp.) na przykładzie brytyjskiego rocka. Wtedy w krajowej ekonomii było to zdecydowanie nowe, nie wiem, na ile nowe w skali świata (wtedy – wczesne najntisy).
    Tu lekki offtop – chyba jedna z niewielu (a może nawet jedyna) książka, która mnie zabolała i „uraziła uczucia” to „Kultura masowa” w przekładzie Czesława Miłosza. Cóż, jestem wyznawcą…
    Zgadzam się z wyjaśnieniem Gospodarza odnośnie efektów upowszechnienia kształcenia artystycznego wśród wśród klasy średniej i robotniczej w okresie powojennym. Trochę zresztą pisze o tym Keith Richards w swojej autobiografii. Dodatkowo – wzrost dochodów rozporządzalnych klasy robotniczej i niższej klasy średniej, wzrost dochodów nastolatków, bardziej inkluzywna kultura niż w Stanach (nie zamykająca czarnej muzyki w getcie).
    Właśnie z Gospodarzem stworzyliśmy zręby programu – „Jak uczynić polską gospodarkę innowacyjną”.

    @monday.night.fever
    „ludzie, którzy wtedy […], dziś stanowią trzon antypisowskiej opozycji”
    Jeden z redaktorów naczelnych nawet dosłownie i funkcyjnie jest trzonem tejże.
    To zresztą nie zmienia faktu, że chyba przez ówczesny trzon obecnej partii rządzącej ówczesny Newsweek był traktowany jako lewackie miazmaty.

  62. @Men at Work

    W ramach zapoznawania się z muzyką popularną krajów bałtyckich, trafiłem na przebój klasycznej litewskiej grupy post-punkowej Antis (pol. „Kaczka”), będący przeróbką „World Down Under”. Litewski tekst opowiada o najeździe zombie. Na ile się orientuję nie znając litewskiego, cytowane przez podmiot liryczny czynniki oficjalne z jednej strony ostrzegają przed inwazją, ale z drugiej – starając się łagodzić sytuację – zalecają, żeby myć się, kąpać i dbać o higienę, wtedy zombie na pewno nie pogryzą. Kim w wymiarze symbolicznym mają być „pikti kenkėjai budi tundroj” (wg. autotłumacza: „wściekłe szkodniki obserwujące tundrę”) raczej nietrudno się domyślić.

    Wykonanie koncertowe, z czasów poradzieckich:
    link to youtube.com

  63. JP2 jak JP2, ale w sprawie Iraku Wyborcza reprezentowała wtedy skrajnie jastrzębią linię.

  64. @Syd Barrett
    Snobizm, powiada Pan? Może, gdyby nie to, że ten „snobizm” trwa już ponad pół wieku. Ze snobizmu to można słuchać, bo ja wiem, solowych płyt Skipa Spence’a albo Dennisa Wilsona. A Syd, mówię to i jako muzyk/twórca, i jako (chwilowo uśpiony) publicysta muzyczny, tworzył po prostu genialne, wielowymiarowe, ponadczasowe kompozycje. A że trwały dwie i pół minuty zamiast trzydziestu, to tylko lepiej.
    To korzystając z okazji powiem, jak to było ze mną. W wieku lat nastu zachciało mi się słuchać tych starszych płyt Floydów, Pompeii w TV poleciało itp., wiedziałem, że był tam jakiś wcześniejszy gitarzysta przed Gilmourem, ale nie bardzo kojarzyłem co i jak; no i różnie z tą muzyką pre-Dark Side bywało, ale najbardziej mi się pierwsza płyta podobała, tudzież „See Emily Play”, a z płyty drugiej – „Jugband Blues”. No i się okazało, że to wszystko Syda Barretta kompozycje. Myślę sobie czasem, jaką zarąbistą płytą mogłoby być Dark Side, gdyby Syd brał udział w jej powstaniu.

    Ponawiam pytanie, co Szanowny Gospodarz bloga uważa za „swoje pokolenie”? Ja, jak się dowiedziałem, że Giertych i Ziobro są w moim wieku, przestałem w jakiekolwiek pokoleniowe doświadczenia wierzyć.

  65. @M.Bied
    „pra-mama rock’n’rolla, Sister Rosetta Sharpe”
    jak tak się naprawdę w muzykę powsłuchuję, i pomyślę, i poporównuję, to wychodzi mi, że muzykiem, który w latach 70. najbardziej popchnął rozwój szeroko rozumianego rocka w ogóle, była Joni Mitchell.
    (na drugim miejscu być może byłby Stevie Wonder)

  66. Holandia jako kraj z hermetycznym językiem raczej nie przenika to „świadomości społecznej” w Europie poza tradycyjną cywilizacją śmierci z naleciałościami, że i tak fajny kraj. A trupów w szafie jest oczywiście bardzo dużo (jak przystało na odwiecznych innowatorów kapitalizmu i kolonizatorów).

    Wojna o niepodległość Indonezji pochłonęła prawdopodobnie około 100 tysięcy ofiar w latach 1945-1949. W czasie wojny, holenderskie wojsko zorganizowało kilka „akcji policyjnych”. Takie masakry w Rawagede i Rengat były bardzo podobne do akcji hitlerowców albo czerwonoarmistów i poźniejszych amerykańskich zbrodni w Wietnamie (przypominają masakra w Mỹ Lai). Jednak w pewnym momencie Amerykanie wytłumaczyli Holendrom, że Plan Marshalla może im przejść koło nosa, jeśli nie uznają niepodległości Indonezji. W związku z tym, pragmatyczni Holendrzy uznali co mieli uznać, przystąpili do organizacji do których mieli przystąpić i wycofali się z Indonezji.

    Obecnie na Amazon Prime (przynajmniej w Niderlandach) jest dostępny film De Osst, który opowiada o brutalnych pacyfikacjach w czasie wojny o niepodległość Indonezji. Kino kiepskie, ale warte czasu, by wiedzieć jak inne społeczeństwa radzą sobie z własnym wstydem w kinie.

  67. @Dar Dud

    „Joni Mitchell […] Stevie Wonder”

    Chętna zgoda na oboje. Na trzeciego na podium zaproponuję Briana Eno (zwanego przez złośliwców Baldwinem Eno ze względu na niedostatki owłosienia głowowego, zanim to było modne). Honourable mention: duet wykonawczo-kompozytorsko-producencki Nile Rodgers – Bernard Edwards. Oraz Jamajczycy.

  68. @monday.night.fever

    „ludzie, którzy wtedy (w latach 2001-2007) tworzyli >Newsweeka< i byli jego czytelnikami, dziś stanowią trzon antypisowskiej opozycji. To jest straszne"

    To jest normalne i oczekiwane. Wewnętrzne sprzeczki w obrębie POPiS-u są naprawdę srogo przereklamowane.

  69. @m.bied
    Odnośnie Briana Eno – o ile bardzo lubię jego płyty progresywno-psychodeliczne (polecam w szczególności „Here Come The Warm Jets”), to do roli (do roli właśn9e), jaką odegrały jego ambientowe płyty z lat 70-tych mam stosunek hmmm… raczej negatywny. Zapoczątkowały wiele elektronicznych nudziarstw napuszonych pozerów. Trudno to strawić w większych dawkach, epigonów to w już w ogóle. Ale, jak napisał kiedyś Komcionauta: „po dziś dzień jak słyszę syntezator to dostaję wybroczyn” – ja, jak słyszę syntezator i automat perkusyjny.
    Ne wiem, czy nie wpisuję się w profil „wychowany na Trójce” (ja w sumie Trójki za bardzo nie słuchałem).

    „Wewnętrzne sprzeczki w obrębie POPiS-u są naprawdę srogo przereklamowane”
    Mam hipotezę, że obecne spory wyszły już poza klasyczny POPiS – PiS, absorbując wiele środowisk spoza tego ekosystemu przynajmniej w części i mniej oficjalnie wyszedł poza POPiS. Nie jest to pochwała (zarazem nie chwalę też POPiS).

  70. @wo
    „część idzie w pełny negacjonizm („Jądro ciemności” jest o okropności Afryki, a nie kolonializmu)”

    Ciekawe, czy tak samo relatywizowali by zbrodnie w innych okolicznościach przyrody („no, te stalinowskie łagry to była okropna rzecz, ale, paaanie, na tej Syberii to zawsze było strasznie”; „”Opowieści Kołymskie” są o okropnościach Syberii, a nie stalinizmu”; „tam jest zimno i ciemno, więc na miejscu odpowiednika pułkownika Kurtza rządzącego obozem na Kołymie to by każdy zdziczał”).

  71. @Ponury Bankowiec

    „jego ambientowe płyty”

    To mniej, a ściślej mówiąc, prawie w ogóle. Bardziej miałem na myśli takie wydawnictwa jak „Low” / „Heroes” / „Lodger”, „Roxy Music” / „For Your Pleasure”, „No Pussyfooting” / „Evening Star”. W odniesieniu do pchania rozwoju szeroko pojętego rocka w seventiesach.

    „ja, jak słyszę syntezator i automat perkusyjny”

    Każdemu co swoje. Ja tam, jak słyszę np. „Kiss” (oryginał, nie cover Toma Jonesa), dostaję ciar.

  72. @airborell
    „JP2 jak JP2, ale w sprawie Iraku Wyborcza reprezentowała wtedy skrajnie jastrzębią linię”

    Zgadza się, i zauważ ciekawą rzecz: Lepper, Giertych i Jan Paweł II, czyli postacie niespecjalnie w tym bąbelku lubiane, w tej akurat sprawie stały po przeciwnej stronie barykady niż nasze Jaśnie Oświecone Postuniowolnościowe Elity Liberalne.

  73. @mnf
    Na pewno przeciwnikiem inwazji był Kuroń. A skąd ten Lepper? Nie nawiązuje kolega, mam nadzieję, do bełkotliwego przemówienia o talibach w Klewkach? Kto uważa, że chodziło o więzenia CIA, tego mam za głupka, który kalendarza nie umie obsługiwać.

  74. @wo

    „MAM O NIM NOTKĘ!”

    Całkiem podobna ta mama wielorybica np. do „The Speed of Life” z „Low” (czy, ściślej rzecz biorąc, na odwrót). Mniej więcej o to mi chodziło z propozycją na podium.

  75. @Gen X
    ale dlaczego akurat zamieszki w LA ’92 i zamknięcie szlaku hipisowskiego miałyby być doświadczeniami ważnymi pokoleniowo? Dla mnie nie były. Dla Ziobry i Giertycha pewnie też nie bardzo.

  76. @Gen X
    no i pamiętam, że Gospodarz zaliczał do pokolenia X Jacka Hugo-Badera, rocznik ’57, więc już naprawdę to się kupy nie chce trzymać.

  77. @wo
    „Na pewno przeciwnikiem inwazji był Kuroń. A skąd ten Lepper? Nie nawiązuje kolega, mam nadzieję, do bełkotliwego przemówienia o talibach w Klewkach?”

    A co Talibowie mają wspólnego z Irakiem? To raczej afgańskie klimaty (zresztą nie wiem do dziś, o co Lepperowi chodziło z tymi Klewkami – tam chyba zakopano bydło padłe na wąglik?). Samoobrona, OIDP, była przeciwna wojnie w Iraku, mówiąc, że to szaleńcza awantura. A dla Kuronia – szacun. Niestety, takich jak on nie było wielu.

  78. Lepper był faktycznie werbalnie przeciwny, nawet wymyślał jakieś „plany pokojowe” i zdaje się chciał do Saddama udać się w odwiedziny. Mam przy tym wrażenie ze próbował na polu sprawy irackiej po prostu kolejny raz pokazać że nie jest taki jak PO/PiS/SLD/PSL, jakieś tam dziwne powiązania z Rosją mogły też mieć znaczenie ale wątpię aby decydujące.

  79. Ja z 3 groszami do wątku o rzekomym wkładzie hipisów w rozwój psychodelików.

    To oczywiście dalekie i w zasadzie fałszywe uproszczenie. Z LSD wyszło dość przypadkowo. „Margines społeczny” to była po prostu kolejną (po więźniach, osobach z problemami psychicznymi i naukowcach) grupa, wśród której w ramach eksperymentów/ działań kontrwywiadowczych dystrybuowane były stworzone na użytek zimnej wojny (i programów jak MKULTRA, których kolejne iteracje oglądamy w neuronaukach do dziś) specyfiki. Mleko się na kilka lat rozlało, po czym administracja i służby USA się wycofały i zamiast tego rozkręciły panikę moralną wokół T. Learyego (który nota bene powinien i tak zostać ukarany za złą metodologię badawczą) i rozpoczęły trwającą do dziś „wojnę z narkotykami”.

    Śmiesznie było też z DMT – tę „kontrkulturową” modę rozkręcił bankier z JP Morgan, który w latach 50ych trafił z tego powodu na okładkę Life Magazine.

    linki:
    O LSD i wojsku:
    link to text.npr.org

    fajny fabularyzowany dokument o 1ej znanej ofierze LSD, chemiku od wojny biologicznej:
    link to imdb.com

    O DMT:
    link to psychedelictimes.com

  80. @Dar Dud

    „Bez jaj. Syd miał więcej talentu niż czterej pozostali Floydzi razem wzięci. Jego muzyka inspiruje cały czas.”

    Tak tak, znamy, znamy. Metallica skończyła się na „Kill’Em All”, Floydzi na Sydzie, Przybyszewski na „Confiteor”, a Britney na „Baby One More Time”. Z kategorii „hasła w Nonsensopedii” to jeszcze bardziej lubię „True Norwegian Black Metal”, polecam. Niemniej nie trzeba z pogardą przywoływać tych obrzydliwe komercyjnych TDSOTM czy „The Wall”, bo były jeszcze takie płyty jak „Atom Heart Mother” (bosz, jakie to niesłuchalne jest…) czy „Meddle”, nimi też można przysnobować, więc jednak ciężkie życie ma ten Barrett z ambicjami monopolizowania niszowej kultowości w ramach samych tylko Pink Floyd. O szerszej muzyce nie wspominając.

  81. @Dar Dud:

    Zabawne jest, żę gdyby nie Dark Side… i The Wall, to pies z kulawą nogą by o Barrecie słyszal. A tak Barrett jest wygodną antytezą dla Floydów, których można jechać za cokolwiek – mainstreamowość, granie rocka progresywnego, zbyt poważne traktowanie siebie w tekstach.

  82. @sheik.yerbouti
    To ja byłem tym komcionautą od „wybroczyn”. Dodam tutaj tylko, że wtedy trochę mnie poniosło (lubię przesadzać dla uzyskania nieco komicznego efektu) i chodziło mi konkretnie o syntezatory obecne w popie lat 80.
    Upraszczając i podsumowując mój obecny stosunek do elektroniki w muzyce: Kraftwerk, Philp Glass, Bonobo, Godspeed You! Black Emperor (o ile to można zaliczyć?) – tak, Boney M i pochodne, których nazw nawet nie znam – nie.
    To czym się podzieliłeś, jak najbardziej spoko.

  83. @Ponury Bankowiec
    Wśród komcionautów znalazłoby się kilku fanów Mr. Avalanche’a. Zależy, kto czego szuka w muzyce. Ech, gdzie są niegdysiejsze bity…

    Jak się wszystko pięknie splata. Wspominałem kilka blogonotek temu o Janie Zumbachu, który był w pewnym momencie właścicielem dyskoteki/dancingu/czegośpodobnego w Paryżu. Tenże Zumbach był też szefem lotnictwa (zbyt duże słowo) Katangi, a zwerbował go podobno Czombe. A Czombe to Belgowie… itd.

  84. @Jan Zumbach
    Polakoszwajcar! Urodzony: Ursynów, Królestwo Kongresowe, Rosja.

  85. @ngineguy

    „Boney M i pochodne, których nazw nawet nie znam – nie”

    O, supermiło i nostalgicznie! Znowu mam 11 lat i gardzę muzyką z „Lata z radiem” 😉

  86. @m.bied
    Z wiekiem gust muzyczny robi mi się coraz bardziej eklektyczny (do żadnej muzycznej dekady nie czuję nostalgii; dziś z równą przyjemność słucham – bo ja wiem – Led Zep, Billie Eilish, Anoushki Shankar, a czasem i tego co proponuje tu Gospodarz itp. itd.), więc zgaduję, że za kilka lat będę i tych klimatów latoradiowych słuchał z przyjemnością. Te muzyczne ejtisy to w zasadzie ostatni bastion mojego grymaszenia i robienia min.

  87. @wo
    Ballade des chansons du temps jadis.
    Dziś opowieść o hipisach, a za kilkadziesiąt lat serial (lub inna forma) o trudach wypoczynku w Hurgadzie.

  88. @vitoslav
    „o trudach wypoczynku w Hurgadzie.’

    OGLĄDAŁBYM. Wokół takiej tematyki krąży parę utworów – troszeczkę Łelbek (zwłaszcza „Platforma”), troszeczkę uniwersum gier „Dead Island”, troszeczkę nawet jakby „Katar” Lema. DO LICHA – „Katar” przeniesiony do Hurghady, to przecież byłby jackpot.

  89. @airborell
    Argumenty typu „gdyby gdyby” to mają dość słabą wartość. Natomiast faktem jest, że Floydzi niemalże od początku byli sensacją i rewelacją, to nie był żaden niszowy zespół. „Gdyby gdyby” Syd został w zespole, choćby nawet jak Brian Wilson tylko w studiu, to byliby więksi od Bitelsów.

  90. @wo

    Szukałem tej książki, nie znalazłem. Chyba jej nie ma w amazonie. Czytałem wieki temu i już nawet nie pamiętam skąd miałem.
    W nagrodę, tak mi się z Tobą skojarzyło, coś czuję że odwiedziłbyś ten sklep
    link to smithsonianmag.com

    A o Hurghadzie już były jakieś polskie „komedie” i były straszliwe

  91. BTW: dla mnie muzyka mogłaby się zacząć w 1976, no może z wyjątkiem na Iggy Popa. Coś czuję że z niektórymi z kolegów byśmy się nie dogadali 🙂

  92. @ngineguy

    „Z wiekiem gust muzyczny
    robi mi się coraz bardziej eklektyczny”

    Cóż mogę innego, niż przyklasnąć. I polecić Anoushkę Shankar (NB siostrę przyrodnią Nory Jones, tata – legenda sitaru nie tracił czasu w rozsiewaniu swoich uzdolnionych genów) w duetach z niejaką Kopaczyńską (a naprawdę Патриция Копачинская / Patricia Kopacinskaia, bo din Republica Moldova, nieprawdaż).

  93. @vito-slav
    „Wśród komcionautów znalazłoby się kilku fanów Mr. Avalanche’a”
    Dr Avalanche jak najbardziej – ale tam przynajmniej na gitarze łoili.
    @sheik.yerbouti
    „Nawet taki cukiereczek?”
    Nie znałem – bardzo dobre – dziękuję za wskazanie. Tak mi się poszerzają horyzonty. Dla uściślenia – nie lubię ejtisowych syntezatorów (ja w ogóle nie lubię ejtisów).
    @wo
    „Katar” przeniesiony do Hurghady, to przecież byłby jackpot.
    Czy poza pewnym dziełkiem filmowym Vegi takie zjawisko jak Egipty/Tunezje/[tu wstawić inne ciepłe kraje/all inclusive etc. znalazły się w polskim filmie czy literaturze (raczej popularnej)? Nic nie mogę sobie przypomnieć – żadnego kryminału po transformacji, gdzie trup pływa w basenie w w hotelu w Tunezji. W muzyce pewnie sporo by było, ale literatura popularna? Albo hmmm… „wysoka”? Czyżbym odkrył nieodkrytą domenę? Zaraz siadam do pisania kryminału „Śmierć na stołówce hotelu Sindbad” albo „Druga twarz pilota z biura Sułtan” (drugie dziełko bardziej transgresyjne, współczesny kryminał przemieszany z Dostojewskim, trochę pod jury Nike).

  94. „ Czy poza pewnym dziełkiem filmowym Vegi takie zjawisko jak Egipty/Tunezje/[tu wstawić inne ciepłe kraje/all inclusive etc. znalazły się w polskim filmie czy literaturze (raczej popularnej)?”

    U mnie, w „God Hates Poland”.

  95. @Ponury Bankowiec
    „Czy poza pewnym dziełkiem filmowym Vegi takie zjawisko jak Egipty/Tunezje/[tu wstawić inne ciepłe kraje/all inclusive etc. znalazły się w polskim filmie czy literaturze (raczej popularnej)?”
    Rejs jachtem na Karaibach może być? Monika Szwaja „Zatoka trujących jabłuszek”

  96. @Ponury
    „Czy poza pewnym dziełkiem filmowym Vegi takie zjawisko jak Egipty/Tunezje/[tu wstawić inne ciepłe kraje/all inclusive etc. znalazły się w polskim filmie czy literaturze (raczej popularnej)?”

    Było takie dzieło na Polsacie o wakacjach Polaków na Kanarach. Nie wiem co to było, kojarzę tylko bekę z mięsnego jeża. O, znalazłem, „Pamiętniki z wakacji” to się zwało. Ale nie oglądałem ani Vegi, ani tego, więc nie wiem co było większym obciachem.

  97. @dar dud
    „No jak to, a The Monks?”

    Nie znałem, ok, dostają honorable mention za wyprzedzenie epoki. Ale z minusem za nieakceptowalny pomysł na fryz 😀

  98. Abstrahując od tego, że Syd nie mógł zostać w zespole, bo zawalał koncerty i pisał coraz słabsze kompozycje, to pierwsze płyty Floydów były dalekie od jakiegoś znaczącego sukcesu sprzedażowego. Tak, były w dziesiątce w UK, podobnie jak płyty wielu innych zespołów, które dziś znają tylko hobbyści.

    Legendę Syda stworzyły późniejsze sukcesy Pink Floyd. Zwłaszcza że sami muzycy bynajmniej o pamięci o Sydzie się nie odcinali, wręcz przeciwnie.

  99. @ekspansja brytyjskiego rocka
    “Tego typu uczelnie były też w Wielkiej Brytanii wylęgarnią muzyków rockowych. Pete Townshend, Eric Clapton, Syd Barrett, John Lennon czy Ray Davies – wszyscy uczęszczali do szkół plastycznych. Dofinansowanie rządowe pozwalało na odpowiednie wyeksponowanie bogactwa pomysłów oraz zapewniało czas na zakładanie zespołów. Jak się okazało, była to – zupełnie nieplanowana – długoterminowa inwestycja. Pod koniec dekady studenci szkół plastycznych, którzy zostali muzykami rockowymi, zapewnili krajowi grube miliony w postaci podatków.”

    Cytat, nomen omen, z biografii Syda Barretta.

  100. @Albrecht de Gurney
    „Pod koniec dekady studenci szkół plastycznych, którzy zostali muzykami rockowymi”
    Podejrzewam, że byli to studenci, którym zależało na muzyce bardziej, niż na plastyce, więc nie mieli oporów przed malowanie konwencjonalnym pod gust nauczycieli po to, żeby dostawać stypendia, za które kupowali sprzęt do niekonwencjonalnej gry.

  101. Ktoś, czy nie Pete Townshend, mówił, że do tych szkół przyjmowali każdego, kto umiał trzymać pędzel.

    @airborell
    A nie dziwi cię, że ta legenda już pół wieku sobie żyje?
    No po prostu, gdyby to nie była genialna muza, to nie słuchałoby jej/nie inspirowało się kolejne pokolenie muzyków. (Ostatnio się dowiedziałem o pewnym gitarzyście freejazzowym, rocznik 83, że – jak twierdzi – dojrzał do Syda). Snobizmy tyle nie trwają, wspominałem już Skipa Spence’a, odkryty – i już zakryty z powrotem.

  102. @syntezatory
    Słucham różnej muzyki, Pink Floyd też. Ale mam wielki sentyment do syntezatorów z eightisów. Eurythmics, Yazoo, Flock of Seagulls, Erasure, New Order, Depeche Mode itp. itd.

  103. A w ogóle po latach wszystko nabiera innej wartości. Najlepszym przykładem jest IMHO Baby One More Time

  104. @Fkonop Fkonop

    „Ja z 3 groszami do wątku o rzekomym wkładzie hipisów w rozwój psychodelików. To oczywiście dalekie i w zasadzie fałszywe uproszczenie. Z LSD wyszło dość przypadkowo. „Margines społeczny” to była po prostu kolejną (po więźniach, osobach z problemami psychicznymi i naukowcach) grupa, wśród której w ramach eksperymentów/ działań kontrwywiadowczych dystrybuowane były stworzone na użytek zimnej wojny (i programów jak MKULTRA, których kolejne iteracje oglądamy w neuronaukach do dziś) specyfiki. Mleko się na kilka lat rozlało, po czym administracja i służby USA się wycofały i zamiast tego rozkręciły panikę moralną wokół T. Learyego (który nota bene powinien i tak zostać ukarany za złą metodologię badawczą) i rozpoczęły trwającą do dziś „wojnę z narkotykami”.”

    To ja dorzucę 3 grosze w sprawie MK-ULTRA (jeśli to kogoś interesuje, w latach ’70 New York Times publikował artykuły na temat tego programu) i zaznaczę, że niedawno wyszła po polsku książka „Poisoner in Chief. Sidney Gottlieb and the CIA search for Mind Control” Stephena Kinzera” („Doktor Śmierć. Sidney Gottlieb i najmroczniejsze eksperymenty CIA”, wyd. ZNAK). Jeszcze tego nie czytałem. Czytałem natomiast książkę Toma o’Neilla „CHAOS: Charles Manson, the CIA, and the Secret History of the Sixties”, która wyszła po polsku pod – niestety – zmienionym i mocno nieadekwatnym, pudelkowym tytułem („Manson. CIA, narkotyki, mroczne tajemnice Hollywood”). Książka mocno zahacza o subkulturę hipisów, LSD oraz wątek Mind Control i jest (jeśli ktoś lubi freakshow i klimaty lat ’60) całkiem dobra. Jest tam trochę o militarnych zastosowaniach LSD oraz przede wszystkim o ludziach ze świata akademickiego, takich jak doktor Louis „Jolly” West czy David Smith, którzy prowadzili badania wpływu psychodelików na subkultury w latach ’60 (szczególnie w finansowanej z budżetu federalnego tzw. „Haight-Ashbury Free Medical Clinic”, która była w rzeczywistości ośrodkiem badawczym, laboratorium stylizowanym na hipisowską norę). Nieco wcześniej, oprócz jak najbardziej świadomych zażywania kwasu hipisów, armia badała wpływ psychodelików na nieświadomych pacjentach szpitali psychiatrycznych oraz więźniów federalnych zakładów karnych (co było działaniem barbarzyńskim, w świetle prawa nielegalnym i zapewne głównym powodem, dla którego w latach ’70 cała dokumentacja programu MK-ULTRA została zniszczona).

  105. @syntezatory
    Na bandcampie pojawiła się nowa płyta GusGusa. Czysta, analogowa elektronika + wokale, żadnego szarpania drutów i stukania w bębenek.

  106. @bartolpartol
    „żadnego szarpania drutów i stukania w bębenek”

    Groza, groza…

  107. @Albrecht de Gurney
    „“Tego typu uczelnie były też w Wielkiej Brytanii wylęgarnią muzyków rockowych. Pete Townshend, Eric Clapton, Syd Barrett, John Lennon czy Ray Davies”
    Dodać trzeba jeszcze Freddiego Mercury i Rona Wooda – Ealing Art School i Keitha Richardsa – Sidcup Art College.
    Żeby podkreślić nasz wsad w światową kulturę – wspomniany przez Gospodarza Houellebecq studiował w Polsce (jakieś stypendium) uprawę kapusty.
    @wo
    „Wokół takiej tematyki krąży parę utworów – troszeczkę Łelbek (zwłaszcza „Platforma”), troszeczkę uniwersum gier „Dead Island”, troszeczkę nawet jakby „Katar” Lema”
    Dodałbym jeszcze „Kokainowe noce” J.G. Ballarda. Moim skromnym zdaniem trochę łączy tę książkę Ballarda z „Platformą”.

  108. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, co wyrabiali Belgowie (i zachód) w Kongo po II Wojnie Światowej, to w weekendowej „Wyborczej” w dodatku „Historia” artykuł Roberta Stefanickiego o Lumumbie:
    link to wyborcza.pl

    „W wyniku zakończonego w 2001 r. śledztwa, władze Belgii przyznały, że są za zbrodnię współodpowiedzialne. Raport specjalnej komisji potwierdzał zarówno istnienie tajnego budżetu, z którego finansowane były operacje przeciwko Lumumbie, jak i udział obywateli Belgii w jego fizycznej eliminacji, a także we wspieraniu secesji Katangi i puczu dokonanym przez pułkownika Mobutu, który odsunął Lumumbę od władzy”.

    „W sierpniu 1960 r. w Białym Domu zapadła decyzja o wyeliminowaniu Lumumby (…) Wedle późniejszych analizm ten [komunistyczny] scenariusz był mało prawdopodobny, a na pewno Lumumba nie miał intencji, by zaprowadzać reżim komunistyczny (…) Lumumba zapewniał, że nie jest komunistą: „Kolonialiści prowadzili przeciwko mnie kampanię w całym kraju, ponieważ jestem rewolucjonistą i domagam się zniesienia kolonialnego reżimu, który ignoruje naszą ludzką godność. Uważają mnie za komunistę, ponieważ nie dałem się przekupić imperialistom” (…) Dyrektor CIA, Allan Dulles, na realizację tego zadania [zmiany władzy w Kongo] wyasygnował budżet w wysokości 100 tysięcy dolarów (…) W grę wchodził zamach stanu, lecz mniej kosztowne wydawało się zamordowanie Lumumby”

    „Zatrudniono naukowca Sidneya Gottlieba, który przygotował truciznę. Kilka lat wcześniej Gottlieb – doktor chemii, buddysta i miłośnik tańców folkowych – stanął na czele projektu MK-ULTRA, mającego stworzyć armię zahipnotyzowanych agentów, którzy będą bezwiednie wykonywać instrukcje CIA [nieprawda – tam było 149 przeróżnych podprojektów, z czego większość dotyczyła tak banalnych rzeczy jak techniki przesłuchań, prowokowanie zaburzeń psychicznych i amnezji wstecznej przy użyciu narkotyków czy badanie podatności na manipulację oraz zmian nastawienia ideologicznego; spłycanie całego programu do nieświadomych killerów-zombie na usługach CIA typowy publicystyczny hoax]”.

    W ogóle dzisiejsza weekendowa Wyborcza mnie rozśmiesza. Zaraz obok artykułu o Lumumbie leży hagiografia kard. Wyszyńskiego pióra Bohdana Cywińskiego i Andrzeja Wielowieyskiego, napisana jako odpowiedź na zamieszczony miesiąc wcześniej krytyczny artykuł Obirka o tej postaci. No skandal, tak opluć nasze narodowe świętości!

  109. Tymczasem Czuchnowski założył związek zawodowy pod nazwą Komitet Obrony Gazety Wyborczej. Czy Gospodarz skomentuje?

  110. Może jak coś z tego wreszcie wyniknie, tam na razie codziennie jest jakiś wariacki news („report back to me when it makes sense”).

  111. No narazie to się spodziewam, że wyniknie zwolnienie Czuchnowskiego, bo jakieś kwity się nie zgadzają i Agorowe papugi znajdą chwyt.

  112. Na razie zarząd jest w defensywie, a jakby mieli wznowić ofensywę, to chyba akurat nie na tym odcinku – no ale właśnie dlatego nie mam ochoty na puste spekulacje, wolę poczekać na jakieś rozstrzygnięcie.

  113. Jeszcze co do lektur dotyczących hippie trail. Wspominałem już o książce Jagielskiego („Na wschód od Zachodu”), a teraz znalazłem wydany niedawno zbiór opowiadań klasyfikowanych jako „powieść reportażowa”, zahaczających o te rejony (Anna Kalinowska – „Uciec w Himalaje, czyli PRL, dewizy i marzenie o wolności”). Jeszcze nie czytałem, wspominam o tym jako o ciekawostce.

    Z tego, co wyczytałem z blurba, jest to niezupełnie ten oryginalny szlak, bo zamiast Istanbul- Teheran – Herat – Peszawar – Lahore – Delhi – Katmandu, książka opisuje głównie trasę Warszawa – Moskwa – Delhi – Singapur – Katmandu, czyli klimaty bardziej peerelowskie, ludzie młodzi i starzy, romantyczni podróżnicy i podejrzani biznesmeni, drobny handel finansujący zwiedzanie Indii oraz wyprawy wysokogórskie do Nepalu: link to lubimyczytac.pl

  114. Z niejakim opóźnieniem zbindżowałem sobie serial podczas urlopu i również nie zgadzam się z niegatywną oceną. Trzyma w napięciu jak należy, niezła kinematografia i scenariusz dobrze skupiony na głównym wątku.

    Jedna myśl, która mnie prześladowała niemal od pierwszego odcinka — ta cała estetyka lat 70, ze szczególnym uwzględnieniem villainów, byłaby doskonałym materiałem na adaptację komiksową, o ile rysowałby ją Wróblewski. Idealny materiał dla niego, te wszystkie dzwony, koszule, okulary przeciwsłoneczne i twarz Sobhraja. Czy jest/był któryś z zachodnich rysowników operujący podobną kreską?

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.