Wymarzona Ustawa Medialna

Nie mam zawodowych marzeń wychodzących poza „dopełznąć do emerytury”. Nie myślę o powrocie do mediów w jakiejkolwiek roli.

Zainspirowany przez Awala pofantazjuję jednak, co bym doradzał lewicy, gdybym był jej medialnym doradcą. Którym, przypomnę, też nie chcę być

Otóż po pierwsze, hipotetyczne obalenie PiS oznaczać będzie kohabitację z pisowskim prezydentem do 2025. W tym okresie nie uda się żadna „wielka reforma”.

Bardziej realistyczne wydaje mi się zwycięstwo takie, jak pisowskie – dwieście trzydzieści parę mandatów w Sejmie. Tak dużo tu zależy od szczegółów typu „kto weźmie Senat?”, że za wcześnie na szykowanie Wielkich Projektów. Będziemy skazani na improwizowanie z dnia na dzień.

Ekscesy PiSu sprawiają, że nowa władza nie powinna mieć żadnych hamulców typu „ojej, ale to nie wypada”. Powinna wykorzystać te dwieście trzydzieści parę mandatów na maksa, tak jak zrobił to PiS w 2015 – z niedrukowaniem prywatnych opinii pani magister P. na czele.

Można – i należy! – zrobić wielką czystkę w mediach publicznych oraz orlenowskich. Nie da się ich jednak zreformować, bo projekty ustaw uwalać będzie prezydent.

Do 2025 pisanie takich projektów nie ma sensu. Co napiszemy dziś, w 2025 i tak będzie już wymagać poprawek, bo np. wejdą jakieś regulacje unijne, albo pojawi się globalny gracz typu „netflix dla dziennikarstwa subskrypcyjnego” (substack ma chyba takie aspiracje).

Zakładając, że w 2025 będzie można przyjąć Ustawę Moich Marzeń, naszkicuję jej ogólny kierunek. Przede wszystkim powinna ujednolicić regulacje (a więc mieć sformułowania typu „Traci moc ustawa <> z 1984, itd).

W tej chwili media podlegają trzem dużym ustawom, z których każda jest tragicznie niedostosowana do naszych czasów. Nasze blogopogaduszki odbywają się na przykład na podstawie ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (UŚUDE).

Jest najmłodsza (2002), więc wydawałoby się, że chociaż ona jest dostosowana do naszych czasów. A guzik. Pisano ją nadal w epoce, w której internet był zabawką i nikt nie myślał, że tak szybko doczekamy się przeniesienia do niego wszystkich mediów.

UŚUDE sytuuje mnie wobec was, drodzy komcionauci, jako usługodawcę (darmowego – to nie ma znaczenia). Kawał ustawy polega na wyłączeniu mnie od odpowiedzialności za świadczone wam usługi. Musiałbym zrobić coś bardzo dziwnego, żeby jednak ją ponieść.

W tej samej sytuacji jesteśmy wobec Facebooka, Youtube’a, Twittera itd. Mamy wobec nich mało praw (tak naprawdę to żadnych), UŚUDE za to daje im od cholery możliwości wykręcenia się przed odpowiedzialnością za cokolwiek.

Źle się stało, że taka ustawa reguluje działalność serwisów, do których zaglądamy by się dowiedzieć, co z Covidem i kto wygrał wybory. Ten brak odpowiedzialności jest przyczyną zjawisk takich, jak hejt, fake newsy czy antywacki.

Wiele razy pisałem, że czym innym jest dla mnie blogowanie, czym innym dziennikarstwo. To dlatego, że reguluje to inna ustawa – prawo prasowe.

To ustawa z czasów PRL, pełna martwych przepisów. Do niedawna zobowiązywała dziennikarzy do przestrzegania konstytucji PRL (sic).

Nadal są tam martwe przepisy w rodzaju zakazu komentowania procesu zanim nie zapadnie wyrok w I instancji (art 13 ust 1). Większość ludzi nawet nie wie, że taki zakaz obowiązuje!

Dużo w tej ustawie o poligrafii i kolportażu. Podstawą prawną do jej stosowania w internecie jest wzmianka „lub inne techniki”.

Dostosowywanie do niej realiów pracy współczesnego portalu jest trudne. Sądy wydają wyroki nie na podstawie ustawy, tylko komentarzy i orzecznictwa.

Dla opinii publicznej często są niezrozumiałe. Sami dziennikarze zresztą notorycznie mylą np. zniewagę ze zniesławieniem.

Kiedy rządził Tusk, zaufał doradcom z Centrum Cyfrowego, którzy doradzili mu cyberkorwinizm – uwalniać, otwierać, najlepsza regulacja to brak regulacji. Dlatego „blogi” czy „serwisy streamingowe” działają na wątłych podstawach, co jest niekorzystne dla Jana Kowalskiego, ale korzystne dla Google’a, który może kreować własne zasady przez lex EULA.

Chaos pogłębia trzecia ustawa – o radiofonii i telewizji z 1992. Jest najbardziej regulatorska, przewiduje możliwość nakładania srogich kar, odbierania koncesji, narzuca „chrześcijańskie wartości” (art 18 ust 2). To ją właśnie usiłuje zmodyfikować PiS, by zniszczyć TVN.

Jej feler jest taki, że dotyczy mediów o malejącyn znaczeniu. Media przenosząc się do internetu, uciekają przed tą ustawą. Nie reguluje streamingu, vlogów ani podkastów.

Tymczasem media konwergują. Podział na dziennikarstwo „prasowe” i „audiowizualne” nie ma dziś sensu.

„Wyborcza” zatrudniła Dobrosz-Oracz, żeby ta robiła (zresztą znakomite) materiały „telewizyjne” dla „prasowego” serwisu wyborcza.pl. TVN zatrudnił Justynę Suchecką, żeby ta robiła materiały „prasowe” (też prześwietne!) dla „telewizyjnego” serwisu tvn24.pl.

Te serwisy będą się upodabniać. Nie ma żadnego uzasadnienia poddawania ich rygorom DWÓCH RÓŻNYCH USTAW.

W tej chwili możliwa jest paradoksalna sytuacja, w której ten sam materiał dziennikarski (dochodzący do użytkowników tym samym kablem, jako takie same zera i jedynki!) podlega trzem ustawom w zależności od tego, jak redakcja te zera i jedynki oznakuje. Od tego zależeć będzie, czy można w nim powiedzieć „dupa” albo „Boga nie ma”, albo bezkarnie skłamać (w UŚUDE nie ma sprostowań, więc bloger może kłamać np. o szczepionkach).

Poza tym mamy inne ustawy, odwołujące się do „środków masowego komunikowania” – przede wszystkim kodeks karny i jego art 212 i 216, ścigające za zniesławienie i znieważenie. Oba zawierają specjalne zaostrzenie, jeśli sprawca dokonał tego za pomocą wspomnianych środków.

To kiedyś miało sens – „pan X to kawał chuja” ma inną wymowę w knajpie, inną na pierwszej stronie gazety. Dzisiaj jednak znieważamy i zniesławiamy się nawzajem głównie w Internecie, więc biedny Kowalski jest zaskoczony wyrokiem za to, że nazwał Malinowskiego chujem na Twitterze.

Nie jestem za likwidacją tych przepisów. Ludzie, którzy beztrosko machają ręką, że „wystarczy kodeks cywilny” w praktyce chcą czynić ludzi niezamożnych bezbronnymi.

Tymczasem zagrożenie takie, jak w „Utraconej czci Katarzyny Blum”, że media zaszczują niewinną osobę – tylko się nasila. Potrzebujemy silniejszych zabezpieczeń, a nie rozmontowywania istniejących.

Gdy dochodzi do procesu, media bronią się odwołując do pojęć takich, jak „interes publiczny” albo „należyta rzetelność”. I znów, ze względu na słabe definicje ustawowe, procesy odbywają się na podstawie komentarzy i orzecznictwa.

To dlatego, że dziennikarz nie jest zawodem zaufania publicznego. Wielu ludziom wydaje się, że jest – bo powinien być. Ale nie ma takiej ustawy (a jest np. o zawodzie notariusza).

Wymarzona Ustawa powinna to zmienić. Zawód ma ten status, gdy istnieją jakieś obligatoryjne zasady etyczne – dziś w dziennikarstwie ich nie ma.

Czasem na takie dictum, że nie ma etyki mediów, jakiś łosiu mi wkleja triumfalnie kodeks etyki, który właśnie pośpiesznie wyguglał. JEDEN Z WIELU. Czaicie bazę?

Kto taki wspólny kodeks, obowiązujący wszystkie media, miałby opracować? Inne zawody zaufania mają prościej, bo łatwiej zdefiniować, kim jest notariusz albo weterynarz. Definiowanie dziennikarza wyprowadzi nas na manowce.

Nie chcę, by to robiły stowarzyszenia dziennikarskie. Są upolitycznione, ich główne zajęcie to wojna Pisu z Antypisem. Gdy pracowałem w tej branży, nie odczuwałem potrzeby ich istnienia (mało kto z autentycznych „ludzi newsroomu” zresztą chodzi na te ich spotkania).

Założenie stowarzyszenia jest prostsze od założenia uczelni czy nawet związku zawodowego (ciekawe, czy ten żółty związek w Agorze dostanie numer KRS?). Dopuszczenie stowarzyszeń groziłoby więc scenariuszem typu „zakładamy dziesięć organizacji, żeby przejąć władzę nad mediami”.

Moja propozycja: ustawowo powołać kilkudziesięcioosobową Radę Medialną, zreszoną z delegatów uczelni mających prawo nadawania dyplomu ze specjalnością „dziennikarstwo i komunikacja społeczna”. Byłoby to ciało pluralistyczne – będzie ktoś od Rydzyka i ktoś z SWPS (może Bodnar? zostawmy uczelniom tryb wyłaniania delegatów).

Nie wiem, kto miałby tam większość. Dlatego moja propozycja jest sprawiedliwa, bo towarzyszy mi rawlsowska zasłona niewiedzy.

Może ktoś ma lepszą – chętnie wysłucham. Ale uwaga, podstawowe kryterium to uniezależnienie mediów od wahadła politycznego. Żeby wygrana Pisu lub Antypisu już nie oznaczała więcej czystki w Polskim Radiu.

Rzecz jasna, przekazałbym tej radzie uprawnienia istniejących ciał, jak KRRiTV. To wymagałoby zmiany konstytucji (ale mówię o scenariuszu idealnym).

Ta rada powinna też wyłonić komisję arbitrażową, rozstrzygającą spory o naruszenie etyki mediów. Skierowanie sprawy do arbitrażu oznaczałoby rezygnację z dochodzenia praw innymi środkami.

Media „niekoncesjonowane” mogłyby istnieć, ale miałyby przegwizdane w razie procesu. Opcja arbitrażu byłaby dostępna tylko do tych, którzy akceptują kodeks etyki wypracowany przez tę radę (tak to mniej więcej działa w Szwecji).

Ustawa powinna definiować „blogi”, „podkasty”, „streamingi” – wszystko to, co jest teraz zbiorczym „lub inne techniki”. Powinna też określać pojęcia typu „interes publiczny”, „tajemnica dziennikarska”, „należyta rzetelność” – bo opinia publiczna ich nie rozumie.

Po aferze Rywina miałem na blogu komcionautę oskarżającego Michnika, że stosował tajemnicę dziennikarską „wybiórczo”. Już nie pamiętam, kto to był, ale ewidentnie nie rozumiał tego pojęcia.

Ustawa powinna zdefiniować „redaktora naczelnego” i „zespół redakcyjny”. I uzależniać możliwość objęcia stanowiska rednacza od wotum zaufania zespołu redakcyjnego.

To by nas chroniło przed zjawiskami takimi, jak „czystki w Polska Press”, i przed „inbą w Agorze”. A chyba teraz nawet najzagorzalsi liberałowie przyznają, że media nie mogą działać na zasadzie „właściciel robi co chce”.

To byłaby ustawa zastępujące trzy inne ustawy i wprowadzająca drobne poprawki do kilku innych – w tym do Konstytucji i Kodeksu Karnego. Kawał roboty.

Przed 2025 nic się nie da zrobić, a po 2025 wiele tematów może stracić aktualność. Żałuję, że zmarnowałem tyle literek na ten temat, wybaczcie, to chateau d’Awal (wina Awala!).

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

133 komentarze

  1. @WO
    „Żałuję, że zmarnowałem tyle literek na ten temat, wybaczcie, to chateau d’Awal (wina Awala!).”

    Wzruszenie odbiera mi głos! Poruszam się obecnie w regionie niewinnym, ale wypiję za Twe zdrowie innym dostępnym trunkiem. Na komentarze przyjdzie czas po powrocie.

  2. > zostawmy uczelniom tryb wyłaniania delegatów

    Istotą pisowskiej reformy uczelni było ograniczenie autonomii i wprowadzenie samodzierżawia rektora (część projakościowa jest właśnie rozmontowywana). W praktyce uczelnie zachowują sie konformisycznie, a ich głos jest słaby (silnie wybrzmiały ostatnio oświadczenia rad wydziałów prawa przeciw różnym reformom, jednak przedstawiana argumentacja prawna bardziej niż mądrość ilustruje raczej powód istnienia profesjonalnych korporacji prawniczych nieopierających się na akademii). W wyborach rektora UW wszyscy kandydaci byli zorientowani na władzę (niby to opozycyjny ale zaparzańsko wspierajacy reformę; kandydat kontynuacji z poprzedniej ekipy która ją konstruowała; oraz nomenklaturowy który wygrał).

    Delegatów mogłaby wybierać uczelniana rada dyscypliny (pisowska reforma wprowadziła wiele nowych rad i komisji tworząc w praktyce sowiety pozbawione kompetencji legitymizujące samodzierżawie). To naraża jednak na żonglowanie dyscyplinami w trybie rozporządzenia ministra. Mógłby to być senat uczelni złożony w praktyce z osób przypadkowych zatwierdzający działania rektora. A jak pokazują przykłady Akademii Zamojskiej czy UKSW (czy nowych kierunków UKSW do których prowadzenia nie ma uprawnień, jak medycyny) do powołania czy nadanie uprawnień uczelni wystarczy jednozdaniowa uchwała, nawet gdyby Rada Medialna była umocowana w konstytucji.

  3. @unikod
    „W praktyce uczelnie zachowują sie konformisycznie, a ich głos jest słaby ”

    Nie idealizuję, ten świat obserwuję też przecież z bliska. ALE: będzie teraz trwać czyszczenie ludzi Gowina oraz odkręcanie jego reformy. To wytworzy chaos. Chaos sprzyja wolności na dole, to akurat przebadano jeszcze w PRL. Wydaje mi się, że (zakładając przegraną PiS do 2023) autonomia jednak w jakiejś formie przetrwa. Do 2023 przetrwa dzięki bajzlowi, potem już dzięki pro-autonomicznemu ministrowi.

    „Delegatów mogłaby wybierać uczelniana rada dyscypliny”

    Ja bym w praktyce dążył do tego, żeby to były rady wydziałów, nadających te dyplomy. Ale jednak sama decyzja powinna chyba należeć do uczelni (ciężko odbudowywać autonomię kwestionując autonomię).

  4. @wo
    „będzie teraz trwać czyszczenie ludzi Gowina”

    Tak.

    „oraz odkręcanie jego reformy.”

    Podejrzewam, że raczej dokręcanie niż odkręcanie, to znaczy: Gowin, ale jeszcze bardziej (citius – altius – fortius).

    „potem już dzięki pro-autonomicznemu ministrowi”

    Dlaczego następny minister miałby być pro-autonomiczny? Ostatecznie Gowin tylko kontynuował ideę Kudryckiej (mam nadzieję, że nie mylę nazwiska) – uczelnia jako korporacja, z załogą rozliczaną według punktowego planu sprzedaży produktów uczelni.

  5. @gammon
    „Dlaczego następny minister miałby być pro-autonomiczny? ”

    Zaznaczyłem w notce kilkakrotnie, że opisuję stan idealny. W praktyce nastawiam się raczej na długotwałe gnicie. Obecne ustawy są anachroniczne od dawna (zwłaszcza prawo prasowe), a jednak nie umie ich zmodernizować ani PiS, ani Antypis.

  6. A no właśnie nie dopisałem co się dzieje z radami wydziału. Dziś 50% studentów MIT, czy Carnegie-Mellon studiuje informatykę. Bynajmniej nie na jednym wydziale, choć jeden wydział CMU potrafi wydać 1000 absolwentów na najwyższym poziomie. W Polsce nie potrafi, a ten proces skalowania postępował odpowiednio wcześniej przez pączkowanie fikcji. Politechnika ma co najmniej 3 wydziały z informatyką w nazwie, a AGH prowadzi taki kierunek na co najmniej 5 czy 7, ciężko się doliczyć. Może być więc kilka kompetentnych rad wydziału w uczelni. Raczej nie powstaną konkurujące ze sobą studia dziennikarstwa, ale na przykład minister mógłby zadekretować, że teologia to też forma komunikacji społecznej. Poza tym dziennikarstwo ma „własny” wydział chyba tylko na UW. Rozdający MEDIAtory wydział UJ to Zarządzania i Komunikacji społecznej prowadzący na przykład psychologię (jedną z dwóch na UJ), oraz „informatykę” (EPI), a jakże.

    Nie więc jest niemożliwe przed odpowiednimi wyborami wyłonić/stworzyć odpowiednio skomponowany wydział w którym większość będą mieli np. fizycy smoleńscy; liczbę delegatów uzależnić od wielkości wydziału; do delegowania dopuścić tylko „poważne” uczelnie jak UW, UJ i UKSW. Trochę to puszczanie wodzy fantazji, trudno sobie wyobrazić centralną koordynację takich działań. Z drugiej strony skłonność uczelni do spontanicznie synchronizowanej nadgorliwości i stopnia patologicznej samoorganizacji też zaskakuje.

    Orientowanie na sponsora/władzę ma w akademii długą historię – stanowi jej genezę. Na poprzednią orientowała się tak samo. Odpłatność drugiego kierunku uwalił Trybunał Konstytucyjny na wniosek PiS, ale nie o 1-2% wielokierunkowców chodziło w tej reformie. W POL-on, podobnie jak e-WUŚ w ochronie zdrowia (uszczelniający system przed ledwie 0.5-1% nieubezpieczonych), chodziło o stworzenie ram instytucjonalnych i księgowych do przyszłej powszechnej odpłatności na brzegu konstytucyjnych gwarancji. Rektorzy głośno wyrażali tu wolę władz którą sama bała się werbalizować.

    A PiS i tak powie że uczelnie są lewicowe i zagrożeniem dla wolności słowa.

  7. @uczelnie, reformy Rada Medialna

    Zaczynając od spraw ogólnych – jak już przedpiścy zauważyli, trwa ręcznie sterowane odkręcanie reform Gowina gdy chodzi o sprawy parametryzacyjne – manewry z punktacją są już dobrze opisywane wraz ze szczególnymi przypadkami wytworów typu „rok liturgiczny na Marsie” czy „JP2 a kosmici”. Oprócz wyświadczenia w ten sposób przysługi bliskim władzy dyscyplinom, z naukami teologicznymi na czele, oczywiście jest to kołem ratunkowym dla mniejszych i peryferyjnych ośrodków. Tam prawdopodobnie będzie za jakiś czas przynajmniej w naukach społecznych widoczny powrót starych praktyk publikacyjnych czyli zbiorówek w stylu „zbiorówka po Interdyscyplinarnej Konferencji o Wszystkim”.
    Z drugiej strony, centrum i ośrodki aspirujące do centrum uczelnie badawcze i uczelnie mające ambicje bycia uczelniami badawczymi wykonują ostry zwrot w kierunku projakościowym rozumianym jako „publikacje za granicą za 100 pkt albo lepiej”. I tyle.

    W tym chaosie, prawdopodobnie może się zdarzyć że taki układ nauki dwóch prędkości, zresztą zawsze jakoś funkcjonujący się utrwali. Mało tego może dojść do eksodusu osób z uczelni badawczych do mniejszych ośrodków. Mając na uwadze to że żaden rząd nie był jakoś specjalnie zainteresowany polityką wobec nauki i szkolnictwa wyższego, poza dostarczeniem prestiżu (już kiedyś pisałem: Kurdycka miała marzenia o „polskim Noblu”) to może się zdarzyć że żadna większa reforma przez hipotetyczny rząd niepisowski po 2023 nie będzie podejmowana, poza być może ręczną zmianą punktacji odkręcającej zmiany wprowadzone przez Czarnka. Być może: dlatego że inne kroki wywołają kolejne spory i problemy. Zwłaszcza że przecież ten hipotetyczny rząd będzie miał przeciwko sobie do 2025 Dudę oraz silną opozycję pisowską (już widzę ten raban: „lewacki rząd finansowany przez Niemców zabrania pisać o JP II i Wyszyńskim” czy coś w ten deseń). A są niestety sprawy pilniejsze jak reforma sądownictwa, policji, służb specjalnych czy polityki zagranicznej/obronnej…choć nie spodziewam sie i tu jakiś przełomów ale tam będzie podejrzewam gorąco.

    Kolejna rzecz: jak już Unikod zauważył na przykładzie nauk prawnych, głos akademii jest silny tam gdzie na strukturę akademicką nakłada się struktura korporacyjna – np. prawnicza czy medyczna. Inne dyscypliny takiego komfortu nie mają. To czego się obawiam, to to że po pierwsze tak wyłaniana Rada Medialna będzie miała słabą legitymizację, po drugie pojawi się presja polityczna na uczelnie/rady dyscypliny/wydziałów aby takie a nie inne osoby wybierać (nawet nieformalna, choć zagrywki w stylu „nagła zmiana rozporządzenia” są możliwe, tu się zgadzam) .
    Być może jakimś rozwiązaniem byłoby dodanie do tego jakieś reprezentacji środowiska samych dziennikarzy – strzelam – osoby wybrane przez jakiś hipotetyczny konwent red naczelnych? Oczywiście byłoby to także podatne na upolitycznienie, ale do czasu opracowania nowej ustawy przez Radę Medialną, obowiązywała by stara. Poza tym można zawrzeć jakieś zapisy przejściowe, traktując I kadencję jako coś na kształt konstytuanty z obowiązkiem przeprowadzenia nowych wyborów po wejściu w życie nowej ustawy. Z zakazem powtórnego kandydowania osób wybranych w I kadencji.

  8. @unikod
    ” na przykład minister mógłby zadekretować, że teologia to też forma komunikacji społecznej. ”

    Dlatego myślę o zapisaniu w USTAWIE (a więc ponad wolą ministra), żeby to był konkretnie dyplom o takiej nazwie.

    „Trochę to puszczanie wodzy fantazji, ”

    Inne scenariusze podsuwają prostsze fantazje (np. głosowanie stowarzyszeniami).

    „A PiS i tak powie że uczelnie są lewicowe i zagrożeniem dla wolności słowa.”

    No jasne, ale swoich delegatów (tzn. rydzykowych i wyszyńskich) jednak wyślą.

    @adiunkt
    „tak wyłaniana Rada Medialna będzie miała słabą legitymizację”

    Będzie ustawowa. Wystarczy.

    „osoby wybrane przez jakiś hipotetyczny konwent red naczelnych? ”

    No widzisz – reprezentacja redaktorów naczelnych to nie jest reprezentacja dziennikarzy. Wszystkie pomysły na reprezentację samych dziennikarzy prowadzą do jakiejs groteski (dziennikarze pudelka, gościa niedzielnego i wyborczej wchodzą do baru…).

    „Poza tym można zawrzeć jakieś zapisy przejściowe, traktując I kadencję jako coś na kształt konstytuanty z obowiązkiem przeprowadzenia nowych wyborów po wejściu w życie nowej ustawy”

    Tak to sobie mniej więcej wyobrażam.

  9. @wo

    „Dlatego myślę o zapisaniu w USTAWIE (a więc ponad wolą ministra), żeby to był konkretnie dyplom o takiej nazwie.”

    A to można rozwiązać jeszcze inaczej. Czynne prawo wyborcze może przysługiwać osobom które zadeklarowały dyscyplinę „Nauki o Komunikacji Społecznej i Mediach” zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawy. Nie da się tak nagle jej zmienić, ustawa mówi o co najmniej dwóch latach. Oczywiście ogranicza to trochę autonomię uczelni ale jakoś zabezpiecza przed dziwnymi manewrami last minute..

    „No widzisz – reprezentacja redaktorów naczelnych to nie jest reprezentacja dziennikarzy. Wszystkie pomysły na reprezentację samych dziennikarzy prowadzą do jakiejs groteski ”

    Jasne, ale przecież do chwili wejścia w życie nowej ustawy pozostają ramy starych przepisów. Dlatego nie proponowałem samych dziennikarzy – to było by otwarcie wrót piekieł w obecnym stanie prawnym.

  10. Może warto przed powołaniem jakiejkolwiek rady utworzyć samorząd zawodowy dziennikarzy i utworzyć formalną drogę dojścia do zawodu?

    Drogę dojścia widziałbym analogiczną do drogi dojścia do zawodu agenta celnego. Najlepiej alternatywnie dopuścić dwie drogi: kopię obecnej drogi do tytułu agenta celnego (ukończone studia obejmujące tematykę dziennikarską lub podyplomowe) i dodatkowo kopię starej drogi (matura oraz umiarkowanie skomplikowany egzamin).

    Oczywiście, osoby spoza samorządu także mogłyby pisać co im ślina na język przyniesie, ale 1/ nie mogłyby zasłaniać się tajemnicą dziennikarską, 2/nie mogłyby używać tytułu „dziennikarza”, 3/ odpowiadałyby karnie i cywilnie za swoją twórczość tak, jak autorzy komentarzy na wykop.pl, 4/ być może mogłyby dojść jakieś kwestie podatkowe będące zachętą do zostania „dziennikarzem z uprawnieniami”.

  11. > do czasu opracowania nowej ustawy przez Radę Medialną
    > konstytuanty

    Ja zrozumiałem, że Rada Mediów opracowałaby nie ustawę, a kodeks etyki jako ciało nadzorcze bardziej niż kodyfikacyjne.

    Traktowanie jej jak komisji konstytuującej reformę byłoby wyjątkowo doniosłe. Absurdalne w sytuacji gdy komisję kodyfikacyjną prawa karnego powołuje premier; śmieszne jak reforma inna niż wszystkie, Gowinowa „konstytucja dla nauki”; ustrojowo nawiązujące do kraju rad, gdzie funkcje państwa dublują struktury politycznego namysłu (czy to Lewicy i każdej partii z osobna, czy polskiej zjednoczonej partii akademickiej).

  12. @mm
    „Może warto przed powołaniem jakiejkolwiek rady utworzyć samorząd zawodowy dziennikarzy ”

    Strasznie jestem sceptyczny wobec takiego rozwiązania. Raz, że wchodzimy na pole minowe „definicji dziennikarza”. Dwa, że weterynarze i notariusze mają tę przewagę nad dziennikarzami, że nie dzielą się tak silnie na Pis i Antypis.

    @unikod
    „Ja zrozumiałem, że Rada Mediów opracowałaby nie ustawę, a kodeks etyki jako ciało nadzorcze bardziej niż kodyfikacyjne.”

    Dokładnie tak to widzę. Ustawę wprowadziłby Sejm z Centrolewicową Większością Konstytucyjną (sami rozumiecie, że wolę fantazjować o wygranej na loterii). Rzeczona rada wyłoniłaby z siebie kilka komisji – w tym etyki (a także tę, która by przejęła zadania Krajowej Rady RTV).

  13. @wo
    „kodeks karny i jego art 212 i 216[…]
    Nie jestem za likwidacją tych przepisów. Ludzie, którzy beztrosko machają ręką, że „wystarczy kodeks cywilny” w praktyce chcą czynić ludzi niezamożnych bezbronnymi.”

    Czy znasz jakieś publiczne przypadki niezamożnych, którzy dzięki tym przepisom coś ugrali? Sama Wyborcza ma chyba 180+ procesów m. in. z tych paragrafów od zamożnych możnych.

    Wymienione przez ciebie przepisy, plus 196 kk, obraza uczuć religijnych, składają się na ogólnie ciężki klimat represji wolnego słowa w Polsce. Chyba po protestach antyaborcyjnych nie muszę wymieniać dziesiątków przykładów używania przez możnych władców tych i innych przepisów do tłumienia jakiejkolwiek krytyki, w stosunku do niezamożnych bezbronnych: prywatnych obywatelek?

    Jestem całkowicie za wolnością słowa, absolutną, tzn. żeby każdy o każdym mógł powiedzieć, że jest chujem.

    W Polsce, przy dużo bardziej niż w USA represjonujących wolność słowa przepisach kk, za którymi są nawet dziennikarze (w których mocno uderzają), efekt poszanowania siebie samych i nawzajem w debacie publicznej jest zerowy. Może nawet odwrotny? Jakim totalnym ściekiem jest polska debata publiczna, chyba też nie trzeba pokazywać?

    Więc może jest tak: im więcej kodeksu karnego penalizującego wolność słowa, tym większa swoboda możnych władców w degeneracji słowa.

  14. @naturalucka
    „Jestem całkowicie za wolnością słowa, absolutną, tzn. żeby każdy o każdym mógł powiedzieć, że jest chujem.”

    Albo rozpowszechnić listę czyichś kochanków/kochanek, chorób, wstydliwych nawyków itp., hasła do logowania w banku, podżeganie do zabicia prezydenta miasta, spis polskich szpiegów na świecie, tajne plany czołgu PT-191 Supertwardy i receptury typu „jak zrobić gaz bojowy z mąki kukurydzianej, pinezek i płynu do płukania”. A jeśli przez „słowo” pojmować również (a zazwyczaj oimw tak się pojmuje) obraz, dźwięk i inną informację, możliwości odpowiednio się poszerzają. „Absolutna” wolność słowa to jest bardzo mocne kryterium i mocny postulat.

  15. @Gammon
    „ „Absolutna” wolność słowa to jest bardzo mocne kryterium i mocny postulat.”

    Sąd już stwierdził, że można mówić o ONR, że to organizacja faszystowska. W Konstytucji, nawet nie w ustawie, masz zakaz promocji ideologii totalitarnych.

    Jak ci idzie delegalizacja? Ile dofinansu dostał od państwa Bąkiewicz?

  16. Korekta obywatelska „komcionautę oskarżających”

    Albo komcionautów albo oskarżającego.

  17. @naturalucka
    „Jestem całkowicie za wolnością słowa, absolutną, tzn. żeby każdy o każdym mógł powiedzieć, że jest chujem”

    Skończyłoby się to tak, że pan Czesio będzie rozlepiać na dzielni plakaty o tym że jego sąsiad jest pedofilem, ma HIV, jest obrzezany i ma dziadka w SS. I co mu pan zrobisz, wyzwiesz go na pojedynek? Jakiś kaganiec musi być, inaczej będziemy mieć busz.

    No chyba że troll, to przepraszam.

  18. @naturalucka
    „Czy znasz jakieś publiczne przypadki niezamożnych, którzy dzięki tym przepisom coś ugrali? ”

    Tak. Niestety nie robiłem notatek – a z natury rzeczy takie procesy nie odbijają się szerszym echem, więc ich nie wyguglamy. Kiedyś w dziale foto „GW” wisiała tablica z przykładami zdjęć, które przyniosły gazecie przegrane procesy (wbrew pozorom, fotoreporter nie może tak po prostu byle kogo cyknąć i opublikować zdjęcie). To były procesy od przypadkowych przechodniów (albo kogoś, kto siedział na ławce w parku, wyglądając ślicznie – otóż śliczność per se nie oznacza zgody na publikację wizerunku).

    „Sama Wyborcza ma chyba 180+ procesów m. in. z tych paragrafów od zamożnych możnych.”

    Oczywiście, tylko że to są procesy typu SLAPP, które ten możny wytacza z góry wiedząc, że przegra. Wynik takiego procesu zwykle da się z góry przewidzieć.

    „Jestem całkowicie za wolnością słowa, absolutną, tzn. żeby każdy o każdym mógł powiedzieć, że jest chujem”

    A ja nie. A to mój blog, to ja tutaj określam reguły. Proszę sobie z tym pójść do jakiegoś korwinisty.

    „W Polsce, przy dużo bardziej niż w USA represjonujących wolność słowa przepisach”

    Mylisz się. W Ameryce też są ograniczenia dotyczące wypowiedzi znieważających i zniesławiających, tylko że cały ich system jest przesunięty w stronę procedury cywilnej. Tam to jest bardziej „X vs Y” niż „X zwraca się do prokuratury o zbadanie sprawy”.

    „Jakim totalnym ściekiem jest polska debata publiczna, chyba też nie trzeba pokazywać?”

    Amerykańska niewiele lepsza. W ogóle jakby szukać lepszych przykładów, to znowu lądujemy w starej Unii, a zwłaszcza w Skandynawii.

    „Sąd już stwierdził, że można mówić o ONR, że to organizacja faszystowska. ”

    Wyraźnie widać, że nie rozumiesz tych przepisów. To jest właśnie takie smutne egzemplum człowieka powielającego bezmyślnie tezy typu „sąd orzekł, że nie wolno mówić, że Ordo Iuris to organizacja finansowana przez Kreml”.

    „Jak ci idzie delegalizacja? Ile dofinansu dostał od państwa Bąkiewicz?”

    Samo stwierdzenie, że ktoś prowadzi jak pirat drogowy (o ile zgodne z prawdą) jest legalne. I nie skutkuje odebraniem temu komuś prawa jazdy. OK, to co pan teraz napisał jest już tak glupie, że na razie przechodzimy na „pan”. Apeluję, żeby pan już o żadnym procesie tego typu nie pisał bez dokładnego sprawdzenia, o co w nim chodziło, jaki był wyrok itd. Bo ja te bzdury będę już po prostu wycinał.

  19. Niosąc kaganek oświaty – pan Naturalucka najwyraźniej zdanie „sąd stwierdził, że można mówić o ONR, że to organizacja faszystowska” uważa za bliskie znaczeniowo „sąd potwierdził, że ONR, że organizacja faszystowska”. W potocznym rozumieniu rzeczywiście często ludzie interpretują „sąd oddalił zarzut” jako „sąd potwierdził prawdziwość wypowiedzi”, co jest straszliwą bzdurą – w tego typu procesach kryterium prawdy pojawia się stosunkowo rzadko. Na przykład w procesie Żulczyka o nazwanie prezydenta debilem to nie ma najmniejszego znaczenia, czy prezydent jest, czy nie jest debilem (a sieć jest pełna komentarzy a la Mr Naturalucka – „prezydent będzie teraz musiał udowodnić, że nie jest debilem”!).

    Wbrew pozorom, wszyscy mamy prawo mówić nieprawdę. Nie każde kłamstwo jest zniesławieniem. Zniewaga z kolei może być wypowiedzią prawdziwą – słowo „skurwysyn” pozostaje zniewagą nawet jeśli przedstawisz notarialne poświadczenia klientów, alfonsa i w ogóle samej szanownej pracownicy seksualnej, matki poszkodowanego.

  20. @naturalucka
    „Sąd już stwierdził, że można mówić o ONR, że to organizacja faszystowska. W Konstytucji, nawet nie w ustawie, masz zakaz promocji ideologii totalitarnych.”

    W jaki sposób ma się to stwierdzenie do tezy, że „absolutna” wolność słowa to mocny postulat?

    „Jak ci idzie delegalizacja?”

    Pan mnie wyraźnie z kimś myli (z jakimś delegalizatorem zapewne). Co ważniejsze, pytanie nadal ma się nijak do tezy powyżej.

  21. @wo
    „OK, to co pan teraz napisał jest już tak glupie, że na razie przechodzimy na „pan”.”

    Mimo różnic w poglądach, i tego że już wycinasz moje, pozostanę na „ty”. Wydaje mi się, że jednak warto czasem porozmawiać. Nawet z kimś, kogo się ceni i lubi!

    „Apeluję, żeby pan już o żadnym procesie tego typu nie pisał bez dokładnego sprawdzenia, o co w nim chodziło, jaki był wyrok itd.”

    Sąd Najwyższy stwierdził (za Wyborczą):

    „ONR sam na siebie ukręcił ten bicz. Nawiązuje do organizacji przedwojennej, która była jawnie organizacją faszystowską, stosuje te same symbole i nazwy.[…]

    Nie mówię przez to, że jesteście faszystami albo nazistami. Ja tylko mówię, że oskarżony miał prawo tak uważać na podstawie tego, co wy sami o sobie piszecie, jak się zachowujecie na własnych demonstracjach, jakie głosicie hasła, jak się nosicie, do jakich symboli się odwołujecie. Tego nie można zinterpretować inaczej, jest to jednoznaczne.”

    Konstytucja:
    „Art.13.Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.”

    Zostawiłbym jednak każdemu do własnej interpretacji, czy wyrok SN wypełnia i w jakiej części artykuł 13.

  22. @naturalucka
    'Wydaje mi się, że jednak warto czasem porozmawiać.”

    W tym wypadku to jak z antywackiem. Łączy pan bardzo radykalne poglądy z bardzo radykalną niewiedzą – nie zna pan kluczowych pojęć, zakłada pan, że jeśli o jakichś procesach nie informują media, to w ogóle ich nie ma (itd).

    „oskarżony miał prawo tak uważać” – wyróżniłem panu kluczowy fragment. To kolejny proces, w którym sąd nie stwierdził, czy coś jest prawdą, tylko czy ktoś miał prawo coś uważać. Ja mam prawo uważać, że pan jest z Marsa (bo to zbyt fantazyjne i na zniewagę, i na zniesławienie).

  23. @naturalucka

    Jeszcze o „żeby każdy o każdym mógł powiedzieć, że jest chujem”, bo od czasu do czasu słyszę takie niebezpieczne pomysły (zazwyczaj pod hasłem „precz z cenzurą i terrorem politpoprawności!!!”). Zauważ, że Jan Kowalski jest obecnie dużo bardziej chroniony przed krytyką niż ważna osoba z politycznego świecznika (ale zwykłe chamstwo typu personalne wyzywanie kogoś od chujów nikogo nie zwalnia z odpowiedzialności!). Idąc z tak rozumianą wolnością słowa na całość, otworzyłbyś wrota piekieł i natychmiast pojawiłyby się kopie „Der Sturmera”. Spójrz te wszystkie 4/8-chany, tam ze względu na brak moderacji każdy pisze (pisał?) co chciał, co zawsze kończyło się prawicowym szambem, z wzywaniem do ludobójstwa i pochwałami dla Hitlera włącznie.

  24. @mnf
    „od czasu do czasu słyszę takie niebezpieczne pomysły (zazwyczaj pod hasłem „precz z cenzurą i terrorem politpoprawności!!!”). ”

    I są zazwyczaj niespójne jak bredotki Monsieur Naturalucka – który jednocześnie jest za bezwzględną wolnością i za zakazem działalności ONR. Gdy ktoś zaczyna wołać o nieograniczonej wolności, sprawdźmy od razu, czego konkretnie chce zakazać – bo to jak z Czarnkiem, który chce bronić wolności akademickiej przez zakaz szydzenia z Kukiza.

  25. @naturalucka
    „Jestem całkowicie za wolnością słowa, absolutną”

    Eeee, nikt nie jest. Fałszywe informacje o podłożeniu bomby też byś depenalizował?

  26. @krzloj
    „Eeee, nikt nie jest”

    Jest. W internetach co chwilę spotykam się z takim bełkotem (które można skrótowo oddać zdaniem „w Stanach jest wolność słowa i każdy mówi co chce – nieważne, czy jest komunistą czy zwolennikiem Ku Klux Klanu – w myśl zasady: nienawidzę twoich poglądów, ale będę bronił twojego prawa do ich głoszenia”). Powiesz takiemu o ograniczeniach w jego wymarzonej Ameryce, to zacznie majaczyć: „olaboga, to już nawet do Imperium Wolności dotarł socjalizm !!!”.

  27. @wo
    „„oskarżony miał prawo tak uważać” – wyróżniłem panu kluczowy fragment”

    Dla mnie kluczowe jest słowo „odwołujecie” we fragmentach SN: „Nawiązuje do organizacji przedwojennej, która była jawnie organizacją faszystowską[…]wy sami o sobie piszecie, jak się zachowujecie na własnych demonstracjach, jakie głosicie hasła, jak się nosicie, do jakich symboli się odwołujecie. ” i fragmentu artykułu 13: „Zakazane jest istnienie […]organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania[…]faszyzmu”

    Skoro SN stwierdził, że organizacja odwołuje się do X, a w konstytucji jest zakaz odwoływania do X, to sytuacja wydaje się być nieco inna niż Żulczyka.

    Podałem przykład na to, że prawo, szczególnie cenzuralne z 212 i 196 kk, służy głównie władzy, wtedy kiedy im to potrzebne.

    „jeśli o jakichś procesach nie informują media, to w ogóle ich nie ma (itd).”

    W 212 kk chodzi głównie o zniesławienie w środkach masowego przekazu. Zadośćuczynieniem mogło by być jednak poinformowanie o wyroku w mediach.

    „W Ameryce też są ograniczenia dotyczące wypowiedzi znieważających i zniesławiających, tylko że cały ich system jest przesunięty w stronę procedury cywilnej.”

    Różnicą jest oczywiście groźba kary więzienia. W Ameryce mają barbarzyńską karę śmierci, u nas barbarzyńskie więzienie za słowa.

    Wystarczyłoby sprostowanie, przeprosiny, nawiązka czy co tam.

    @mnf i @gammon i @krzloj

    W wolności słowa chodzi o cenzurę państwową, możnych i władzy. Żaden Marek nie będzie biegał z plakatami o Piotrku, bo go Piotrek bez sądu ustawi.

    Absolutna wolność słowa dla mnie oznacza, że absolutnie każdy obywatel może sobie organizować demonstracje, protesty, pogadanki i w dodatku na dowolny temat.

    Są paragrafy, i dobrze, na zakaz posiadania broni palnej, instrukcji na bomby itd.

    Na wszelki wypadek potwierdzam: latanie z bombami po ulicy to nie jest dla mnie wolność słowa.

    @212 i inne kk

    Pozwolę sobie jeszcze zapytać na koniec jak wygląda dla was dyskurs publiczny, polityczny, medialny, społecznościowy po 30 latach ich stosowania? Nieironicznie.

    Jeśli źle, to może wcale nie o groźby kary więzienia za słowa chodzi, tylko o coś zupełnie innego.

  28. @naturalucka
    „Żaden Marek nie będzie biegał z plakatami o Piotrku, bo go Piotrek bez sądu ustawi”

    Bez sądu to się zaczną pojedynki w parkach*. Masz pan zdolność honorową?

    * – przypominam, że mówimy o postulowanej przez kolegę sytuacji (cytuję: „żeby każdy o każdym mógł [bezkarnie] powiedzieć, że jest chujem”)

  29. @naturalucka

    „przykład na to, że prawo, szczególnie cenzuralne z 212 i 196 kk, służy głównie władzy, wtedy kiedy im to potrzebne”

    O ile teza początkowa jest skądinąd trafna (prawo to wola klasy panującej itd.), to żaden przykład nie może dowieść, że coś jest „głównie”. Bo ja np. mogę podać siebie jako przykład na to, że kręgowce, a szczególnie ssaki, są głównie stare, łyse i półślepe.

    „W 212 kk chodzi głównie o zniesławienie w środkach masowego przekazu.”

    Właśnie doczytałem i upewniłem się – z przepisu tego wynika dosłownie, że chodzi jakiekolwiek zniesławienie, choćby przy użyciu modulacji paszczą na imprezie. Użycie przekaziorów zmienia tylko zagrożenie karą na wyższe.

    „absolutna wolność słowa dla mnie oznacza, że”

    Na zasadzie „dla mnie X oznacza cośtam” można powiedzieć wszystko. Ale dla większości użytkowników języka polskiego „absolutna wolność słowa” oznacza tyle, co bezwyjątkowa wolność słowa – wolność niezależna od treści wypowiedzi, formy i techniki komunikacji, okoliczności czasu, miejsca, sytuacji i tak dalej.

    „latanie z bombami po ulicy to nie jest dla mnie wolność słowa”

    Ale proszę nie przekręcać cudzych wypowiedzi. „Latanie z bombami po ulicy” a „wypowiedzi nauczające produkcji bomb” to jakby ciut co innego.

    „jak wygląda dla was dyskurs publiczny, polityczny, medialny, społecznościowy po 30 latach ich stosowania”

    OIDP przepisy o zniesławieniu i zniewadze wyglądały tak samo przed wojną i w Polsce Ludowej.

  30. @naturalucka
    „Na wszelki wypadek potwierdzam: latanie z bombami po ulicy to nie jest dla mnie wolność słowa”

    Latanie z bombami dla NIKOGO nie jest wolnością słowa, ale już wrzucenie do sieci instrukcji jak ją zbudować – dla niektórych jest.

    Dyskusje z tymi bzdurami zaczynają być już męczące, więc apeluję do autorytarnego reżimu o cenzurę, zamknięcie ust oponentom i brutalne ukrócenie wolności słowa pod tym wątkiem…

  31. Znalazłem i doczytałem: był to art. 178 k.k. z 1969 roku i art. 255 k.k. z 1932 r. (zniesławienie) oraz art. 181 k.k. z 1969 r. i art. 256 k.k. z 1932 r. (zniewaga – z tą różnicą, że teraz jest „znieważa”, a przed wojną było „obraża godność osobistą”). Poza tym jakichś wielkich różnic nie widzę (może nieumiejętnie czytam).

  32. @naturalucka
    „Skoro SN stwierdził, że organizacja odwołuje się do X, a w konstytucji jest zakaz odwoływania do X, to sytuacja wydaje się być nieco inna niż Żulczyka.”

    Wyrok w jednej sprawie nie oznacza otwarcia postępowania w innej sprawie. Tak mnie męczy tłumaczenie takich oczywistości, że serdecznie apeluję do pana o szadafakapa – i nie zarzucanie nas mądrościami, które pan pośpiesznie wyguglał. Pan musi o tym naprawdę więcej poczytać, zanim pan wejdzie do rozmowy.

    @gammon
    „Użycie przekaziorów zmienia tylko zagrożenie karą na wyższe.”

    Owszem, natomiast dzisiaj w praktyce wszyscy do tego używamy głównie przekaziorów (Twitter to tez przekazior).

  33. @wo
    „Owszem, natomiast dzisiaj w praktyce wszyscy do tego używamy głównie przekaziorów (Twitter to tez przekazior).”

    Czy już wymarły konserwatywne roczniki zniesławiające bliźnich na klatce schodowej, w maglu albo przy obiedzie wielkanocnym?

  34. P.s.
    Z tego, że ONR „nawiązuje do organizacji przedwojennej, która była jawnie organizacją faszystowską, stosuje te same symbole i nazwy”, jeszcze nie wynika, że „odwołuje się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu” etc. Mogą więc nosić majtki w swastyki, dziarać sobie na pośladkach miecze chrobrego, zamawiać pięć piw i weryfikować aryjskość swoich partnerów seksualnych, a zarazem twierdzić, że ich program stanowi implementację Pisma Świętego i Katechizmu (lub coś w tym duchu), zatem nie ma i nie może mieć nic wspólnego z art. 13 Konstytucji.

  35. @gammon
    „Czy już wymarły konserwatywne roczniki zniesławiające bliźnich na klatce schodowej, w maglu albo przy obiedzie wielkanocnym?”

    To też się przenosi do różnych „grup sąsiedzkich” np. na Facebooku. Pandemia to bardzo przyśpieszyła – agorowe ploteczki korytarzowe też się przeniosły na zamknięte grupy. Aż się czuje nostalgię za klasycznymi, oldskulowymi zniewagami i pomówieniami!

  36. @wo
    Ojej. No to wychodzi, że miałem neolityczne wyobrażenia o rzeczywistości.

  37. @aspekty prawne
    Jeśli gospodarz się zgodzi to jako praktyk pozwolę sobie dorzucić swoje 3 grosze (lub wykasowany zostanie jeśli uzna to za niepotrzebne).

    Ad Naturalucka – naprawdę, procesów o zniesławienie nie jest mało. W LEXie wyświetla mi się ponad 1000 orzeczeń (a to jest przecież tylko raczej znikoma część wyroków), o zniewagę ponad 1200.
    Nie specjalizuję się w prawie karnym. A mimo to miałem parę spraw, od klienta z urzędu, który na FB nazwał wulgarnie swojego przeciwnika imputując mu współpracę z PRLowskim słuzbami bezpieczeństwa a to imigrantów, których partnerki też za pośrednictwem serwisów społecznościowych oskarżały o oszustwa, 'hajtnięcia się dla prawa pobytu’ itp itd.

    Tutaj warto dodać do tego co WO powiedział, że proces cywilny to zabawa dla kogoś zamożnego. Także „po drugiej stronie” jest to istotne kryterium. Co z tego, że wygram proces cywilny z właścicielem fanpage, na którym zostanę obsobaczony i Sąd zasądzi przeproszenie mnie w jakiś tam mediach – jeśli facet jest goły i wesoły? W czasach gdy środki masowego przekazu oznaczały gazety właściciel gazety dysponował raczej sporym majątkiem (którego nie chciał stracić), social media dają porównywalną siłę rażenia osobom, które mogą nie posiadać żadnego majątku, a więc będącym odpornym na sankcje finansowe.

    @Gammon
    Przy zniesławieniu różnica między 'zwykłym” a „za pomocą masowego przekazu’ jest drastyczna także w kwestii dowodu prawdy (oraz informacji dotyczących życia prywatnego i rodzinnego). 'Niepubliczne” zniesławienie zawsze możemy obronić dowodem prawdy. Publiczne (środki masowego przekazu) tylko jeśli dotyczy osoby pełniącej funkcję publiczną (nota bene – to nie jest „osoba znana publicznie”) lub w obronie społecznie uzasadnionego interesu.
    Dodatkowo w wypadku „środków masowego przekazu” jeśli zarzut dotyczy kwestii życia prywatnego/rodzinnego to dowód prawdy może być użyty tylko gdy jego stawianie miało zapobiec niebezpieczeństwu dla życia lub zdrowia człowieka lub demoralizacji małoletniego.

    To są ogromne różnice. To znaczy, że literalnie patrząc na przepis nie można pisać publicznie że polityk X zatrudnił kochankę/kochanka w państwowej spółce nawet jeśli to prawda (bo to zniesławia, a dotyczy życia prywatnego), a można by to było mówić niepublicznie i bronić się dowodem prawdy.

  38. @dnl
    „osoby pełniącej funkcję publiczną (nota bene – to nie jest „osoba znana publicznie”) ”

    Gdy omawiam to ze studentami (zajęcia o hejcie to moja ulubiona pora semestru!) mówię, że precedens wyznaczyła Edyta Górniak, procesując się z tabloidami o zdjęcia na sali porodowej (!). Tabloidy argumentowały, że Gorniak jest osobą publiczną, bo interesuje się nią opinia publiczna. Od tego czasu mamy już spore orzecznictwo, że to bzdura (ale ten argument ciągle wraca).

  39. @obraza uczuć religijnych

    Jeszcze dodam, że moim zdaniem literalne brzmienie tego przepisu jest całkiem sensowne. Mówi ono o karalności obrazy uczuć religijnych PRZEZ znieważenie PRZEDMIOTU CZCI RELIGIJNEJ lub miejsca przeznaczonego na PUBLICZNEGO wykonywania obrzędów religijnych.
    To jest dość wąski zakres, niestety rozszerzany przez orzecznictwo i doktrynę (z poglądami w stylu „Przedmiot czci religijnej to każdy przedmiot uznany przez daną religię za przedmiot kultu. Przedmiotom tym nie musi być oddawana cześć religijna”). Natomiast literalnie to powinno się ograniczać do sytuacji, w której rozróżniamy zrobienie kupy w lesie na poboczu a zrobienie jej na środku świętego gaju ewentualnie spalenia lalki barbie a spalenia figurki Buddy zajumanej z buddyjskiej świątyni.
    I taki przepis rozumiem – bo uważam, że są to dwie zupełnie inne rzeczy.

  40. @Gammon
    „Przy zniesławieniu różnica między 'zwykłym” a „za pomocą masowego przekazu’ jest drastyczna także w kwestii dowodu prawdy (…) To są ogromne różnice.”

    Tak, są. Co prawda, o ile jeszcze pamiętam (nie chce mi się szukać), co czytałem parę godzin temu, to między 212 § 1 i 2 była różnica „użył przekaziorów czy nie”, a między 213 § 1 i 2 – „zniesławiał publicznie czy nie”. Niemniej na logikę biorąc – zgoda (zakładam, że da się publicznie bez przekaziorów, ale z przekaziorami będzie już z automatu publicznie).
    Tylko że odnosiłem się do czegoś innego – do tezy, że „w 212 kk chodzi głównie o zniesławienie w środkach masowego przekazu”. No i nijak nie – § 1 obejmuje zniesławienie w ogóle, niezależnie od sposobu, a § 2 przypadki szczególne, z przekaziorami. Których sytuacji jest w praktyce więcej i czy rzeczywiście zniesławiacze masowo przeprowadzili się do internetu, to jest kwestia socjologiczna, niemniej zniesławienie w barze / maglu / na przystanku cały czas „łapie się” w ten przepis.

  41. D.N.L

    „To jest dość wąski zakres, niestety rozszerzany przez orzecznictwo i doktrynę”

    Ale tylko wobec jednej religii, nalot narodowców czy innej hołoty na spotkanie buddystów według polskiej prokuratury nie podpada pod ten paragraf.

  42. @rpyzel

    Mi się marzy taki piętrowy trolling:
    1. Zakładamy Ateistyczny Kościół Powszechny i rejestrujemy go jako związek wyznaniowy. W końcu ateizm to taka religia z centralnym dogmatem nieistnienia boga.

    2. Za szekle wszystkich Dawkinsów świata zakładamy Discordo Ateis i jedziemy z pomocą prawną dla wszystkich biednych ateistów, których uczucia religijne ranią do żywego wszystkie krzyże w świeckich instytucjach, nie będących przecież miejscami kultu.

    3. Profit!

    Może przynajmniej doprowadziłoby to do stosowania paragrafu o obrazie uczuć zgodnie z przytoczoną wyżej jego literą. Ech, pomarzyć.

  43. @Havermeyer
    Ja rozumiem że to dowcip, ale… Ateizm nie jest religią, rejestracja takiego zw raczej by się nie powiodła (Latający Potwór Spagetti mi świadkiem!) no i obrona takich uczuć przez organy Rzplitej… nie byłaby bardzo gorliwa (to co napisał rpyzel, kojarzę też jakieś olane skargi religijnych Żydów ale nie mogę sobie przypomnieć ani się doszukać o co konkretnie chodziło).

  44. Mi się zawsze marzył raczej porządny satanistyczny związek wyznaniowy, dbający, żeby publiczne znieważanie diabła przez katolików spotkało się wreszcie z zasłużoną grzywną. Ech.

  45. @rpyzel
    Nie chcę wchodzić w #rapiery ale nalot na spotkanie buddystów akurat słusznie by nie podchodził pod „obrazę uczuć religijnych”, raczej pod 119 kk (kto stosuje przemoc/groźbę bezprawną z powodu przynależności (…) wyznaniowej”.

    Nie kojarzę pod względem religijnym jakiś skandalicznych wyroków (czy raczej odnosząc się do Twojego posta – postanowień prokuratorów) w których inne religie byłyby gorzej traktowane (nie mówię, że ich nie ma – po prostu nie kojarzę, jeśli chodzi o skandale to raczej w stylu „katolik nie może znieważyć katolicyzmu, więc ołtarze anty-LGTB nie mogą nikogo urażać”), myślę, że Ci się zmieszało ze skandalicznymi dotyczącymi „symbolów słońca, które wcale nie są swastykami”, ale to zupełnie inne paragrafy.

  46. @mnf
    „Bez sądu to się zaczną pojedynki w parkach*. Masz pan zdolność honorową?”
    „Dyskusje z tymi bzdurami zaczynają być już męczące, więc apeluję do autorytarnego reżimu o cenzurę”

    Od początku chichrałem się z twojego absurdalnego założenia, jakoby tylko groźba kary więzienia powstrzymywała Brutalne Masy Ludowe przed lataniem z plakatami ze swastykami.

    Twoja wizja społeczeństwa jest tak idiotyczna, że apelujesz chyba do siebie samego o zaprzestanie fantazjowania. Metodami jak najbardziej spójnymi z tym co snujesz palcem po klawiaturze.

    @gammon
    „(prawo to wola klasy panującej itd.), to żaden przykład nie może dowieść”

    Życie społeczne to nie matematyka, żeby trzeba było coś dowodzić że z n wynika n+1. Można też wziąć się w garść i popatrzyć na praktykę stosowania. Statystyki, kto kogo, kiedy i jak często.

    „Ale dla większości użytkowników języka polskiego”

    Przypominam, że dyskutujemy pod notką o fantazjach większości konstytucyjnej. Większość życia społecznego polega też na gadaniu, doprecyzowywaniu, konsensusowaniu, kompromisowaniu i wypracowywaniu.

    Można też od razu założyć złą wolę i glanować bez głowy, jak tutaj. Typowe polskie lewicowe podejście.

    „„Latanie z bombami po ulicy” a „wypowiedzi nauczające produkcji bomb” to jakby ciut co innego.”

    Chichranie numer dwa. Pisałem już wyżej: są inne ustawy i inne ograniczenia: np. nie można u nas, ot tak sobie, nosić broni. Groteskowe przykłady o instrukcji bomby są groteskowe.

    „OIDP przepisy o zniesławieniu i zniewadze wyglądały tak samo przed wojną i w Polsce Ludowej.”

    BINGO! Dokładnie o to mi chodziło. Kara więzienia za słowa towarzyszy nam przez wszystkie systemy, i autorytarne i demokratyczne. I niektórym nadal odpowiada.

    @wo
    „Wyrok w jednej sprawie nie oznacza otwarcia postępowania w innej sprawie.”

    No, brawo. Ktoś pisał inaczej?

    „Pan musi o tym naprawdę więcej poczytać, zanim pan wejdzie do rozmowy.”

    Twoja szydera, stawianie się ba wujowym piedestale wiedzy, odsyłanie do korwinistów, sugerowanie nieuctwa to bardzo ładna klamra do naszej dyskusji o nauczaniu bez przemocy kilka tygodni temu.

    Taki z ciebie lewicowiec, co glanuje infantylnie za odstępstwo od Twojego Autorytetu.

    Dla mnie się skończyłeś, bo wiarygodni są tylko ludzie, którzy swoje mądrości stosują do samych siebie. „wolność, równość, wzajemność”, „każdy inny, wszyscy równi”, „solidarność naszą bronią”, mówi ci to coś?

    Zostawiam w Towarzystwie Wzajemnej Buceracji z usłużnymi Touldimi apelującymi tylko, jak ich Księciunio, o cenzurę, szadarakapa i odstrzał.

    Lewicowy blog, no proszę, proszę.

  47. @naturalucka
    „Życie społeczne to nie matematyka, żeby trzeba było coś dowodzić że z n wynika n+1.”

    A kto tu domagał się dowodu przez indukcję i na jaki temat? Idź pan sobie o tym dyskutować na jakiś blog o chochołach.

    „Można też wziąć się w garść i popatrzyć na praktykę stosowania. Statystyki, kto kogo, kiedy i jak często.”

    Skoro zresztą to pan stawia tezę, że przepisy o zniesławieniu i zniewadze służą władzy, więc to na panu ciąży znalezienie statystyki, która pana twierdzenie podeprze.
    „Przykład”, na który się pan powołuje, nie jest statystyką. Teraz jaśniej?

    „Przypominam, że dyskutujemy pod notką o fantazjach większości konstytucyjnej. Większość życia społecznego polega też na gadaniu, doprecyzowywaniu, konsensusowaniu, kompromisowaniu i wypracowywaniu.”

    To nie zwalnia pana z powinności zachowywania elementarnej kontroli nad językiem własnych wypowiedzi.

    „pisałem już wyżej: są inne ustawy i inne ograniczenia”

    Spróbujmy jeszcze raz. „Absolutna wolność słowa” obejmuje także wolność nauczania o produkcji bomb i zarazem ewidentnie nie obejmuje biegania z bombami po ulicach, ponieważ jest to inny rodzaj sytuacji (do którego, jak pan raczył dostrzec, odnoszą się „inne ustawy”). Skoro więc chodzi o inne przypadki, oceniane według innych przepisów, to po co w ogóle pisał pan o „bieganiu z bombami”? Męczy mnie ciekawość i chętnie usłyszę pańską odpowiedź.

    „Groteskowe przykłady o instrukcji bomby są groteskowe.”

    Mało mnie obchodzi, co pan sobie prywatnie uważa za groteskowe. Niemniej interesujące: „absolutna wolność słowa”, której pan tak pożąda, obejmuje zgodne z prawem nabluzganie komuś od chujów, ale nie rozciąga się na wypowiedzi groteskowe. Tak?

    „BINGO! Dokładnie o to mi chodziło.”

    Napisał pan „30 latach stosowania” przepisów o zniesławieniu i zniewadze. Tymczasem przepisy o takiej treści obowiązują od co najmniej ~90 lat. Jeśli dokładnie o to panu chodziło, to pańska kontrola nad własnymi wypowiedziami jest mocno niedokładna.

  48. @naturalucka
    „No, brawo. Ktoś pisał inaczej?”

    W kilku komentarzach pisał pan, że przyznanie komuś prawa do nazywania ONR organizacją faszystowską powinno pociągnąć za sobą delegalizację. Przecież te komentarze nadal tu są, po co tak głupio sobie przeczyć?

    „BINGO! Dokładnie o to mi chodziło. ”

    Aha. I dokładnie dlatego napisał pan o „30 latach obowiązywania”, a nie o – powiedzmy – 10 latach albo 50 latach?

    To była taka ładna ksywka. Że panu tego nie szkoda? I po co, dla jakichś niespójnych bredotek, że „jestem za totalna wolnością, połączoną z delegalizacją różnych ugrupowań”?

  49. @wo
    Ówże ma wkurzająco nieporządny sposób formułowania myśli, co jest wybaczalne (wierzę, że „gadanie, doprecyzowywanie, konsensusowanie, kompromisowanie i wypracowywanie” musi nieuchronnie obejmować również nieskładne ględzenie, co sam niekiedy robię). Jednak dziwnie łatwo się obraża.

  50. @gammon
    „co jest wybaczalne ”

    Toteż ja mu wybaczam, natomiast czym się kończy nadmiar takiej nieporządności – można zobaczyć na Twitterze, Salonie24, forach portalowych itd.

  51. @naturalucka
    „Od początku chichrałem się z twojego absurdalnego założenia, jakoby tylko groźba kary więzienia powstrzymywała Brutalne Masy Ludowe przed lataniem z plakatami ze swastykami”

    Teraz bawimy się w Radio Erewań? Przeczytaj jeszcze raz scenariusz, którego spełnienie opisałem (przy założeniu, że ktoś wprowadzi Twój genialny pomysł likwidacji kar za słowa – „tak, żeby każdy mógł nazwać każdego chujem”). Nie „kara więzienia” tylko widmo procesu, przeprosin i odszkodowania (odsiadka może majaczyć w tle jako ostateczność, chodzi jednak o przymuszenie do przeprosin), nie „Brutalne Masy Ludowe”, tylko pieniaczy i chamów wyzywających innych od chujów (niestety zdarzają się tacy ludzie), nie pisałem też nic o „plakatach ze swastykami” (co swoją drogą również jest zakazane), tylko o plakatach z oszczerstwami że nielubiany sąsiad jest np. dziwkarzem/pedofilem/mordercą/miał dziadka w SS/you name it. Pisałem, że Twój scenariusz oznaczałby wybicie szamba, a wobec braku nawet teoretycznej możliwości wytoczenia komuś procesu za słowa, konflikty by nieuchronnie eskalowały, a rozwiązywano by je za pomocą mordobicia i ustawek. Jakiś kaganiec musi być.

    „Można też od razu założyć złą wolę i glanować bez głowy, jak tutaj. Typowe polskie lewicowe podejście” & „wiarygodni są tylko ludzie, którzy swoje mądrości stosują do samych siebie. „wolność, równość, wzajemność”, „każdy inny, wszyscy równi”, „solidarność naszą bronią”, mówi ci to coś?”

    No jasne – dajmy ludziom wolność, niech każdy gada co chce. Ja jutro zacznę tu wyzywać innych od chujów, wychwalać altmed, walczyć ze szczepionkami i energią atomową (@wo proszę, nie cenzuruj moich postów w imię wolności równości, braterstwa, solidarności i lewicowych ideałów żeby uwiarygodnić blog przed @naturąlucką). Precz z cenzurą, zróbmy tu 8-chana, niech żyje wolność słowa!

  52. „odsiadka może majaczyć w tle jako ostateczność”

    W kolejnej wersji on już zaczął się skupiać na tym więzieniu (zazwyczaj i tak nie jest orzekane w tego typu procesach), a więc być może od „usunąłbym te przepisy” przeszedł do „usunąłbym z nich więzienie” (?).

  53. re: więzienie
    Niechże @naturalucka sprawdzi statystyki garowników siedzących za zniesławienia i zniewagi. Byłbym ciekaw, co mu wyjdzie.

  54. Nikt nie prowadzi statystyk osadzonych z poszczególnych paragrafów. A w Polsce grzywna, czy prace społeczne z wielką łatwością zamieniane są na więzienie. Ze statystyk wykonawczych wiadomo, że sądy wydają zarządzenia o wykonaniu kary zastępczej w przypadku ok. 20-25% kar (to czasem może być zastąpienie ograniczenia wolności grzywną).

    Za Tuska komisja kodyfikacyjna prawa karnego radośnie przeoczyła w toku ogólnego zaostrzenia kkw (jak przeglądam druk sejmowy chodziło o ukrócenie odraczania i rozkładania na raty) opcjonalność takiej zamiany czyniąc ją obligatoryjną. Liczba osadzonych wzrosła nieznacznie, bo w reakcji sądy po prostu przestały to prawo wykonywać i wydawać zarządzenia żeby nie robić chlewu (ogólna liczba orzekania zastępczych kar w niewytłumaczalny sposób spadła).

    Zgadzam się z naturalucka, że przepis karny, w idealnym świecie, jest bez sensu. Zamiast „Policja? Proszę przyjechać na Facebooka” powinna robić to Rada Mediów w trybie arbitrażowym. Na wniosek poszkodowanych nakładałaby kary finansowe, z którymi możnaby potem iść do sądu.

  55. „Nikt nie prowadzi statystyk osadzonych z poszczególnych paragrafów.”

    Może teraz nie, ale za komuny prowadzono takie statystyki i publikowano na papierze. Widziałem u kolegi. Poza tym teraz jest chyba jakiś oficjalny rejestr skazańców z uwzględnieniem przepisu będącego podstawą prawną skazania. Ale co ja tam wiem.

  56. @❡ i karna odpowiedzialność za zniesławienie
    No i co zrobimy jeśli ktoś bez majątku (albo ktoś z majątkiem ale za pomocą słupa) będzie te plakaty o tym, że jestem hieną cmentarną, pedofilem i złodziejem rozklejał na moim osiedlu. A w wersji naturylucka być może także moje prywatne i intymne zdjęcia (jak full swoboda wypowiedzi to why not)? Albo plakaty o tym, że żydzi to pasożyty (z uroczymi rysunkami wszy itp)? Plus to wszystko jeszcze publikować na FB i kilku innych portalach.
    Będzie sobie miał zebrane 100 wyroków zasądzających jakieś tam kwoty (kolejnych nie ma sensu wytaczać – wpis sądowy trzeba uiścić).
    Internet sprawił, że nie potrzebujemy istotnych środków by nasza kalumnia miała siłę rażenia.

  57. Widzę że konflikt eskaluje, więc chciałbym przeprosić @naturęlucką („jeśli poczuł się urażony”). Mój postulujący „autorytarną cenzurę i zamykanie ust oponentom” post z 15 sierpnia 2021 o 14:06 miał być w założeniu żartobliwy i myślałem, że tak go odbierzesz – kolejny złośliwy, specyficzny dla tego bloga żart (nie postulowałem zamordyzmu rozumianego *dosłownie*, a’la Chińska Republika Ludowa).

    Serio, nie rozumiem skąd biorą się pomysły typu „dajmy ludziom mówić to, co chcą”. I dlaczego ktoś podczepia pod te pomysły lewicę, która jak wiadomo lubuje się w cancellingu i politpoprawności. Projekty z serii „u nas nie ma cenzury” i „niech każdy się wypowie” zazwyczaj kończą się wysyłaniem kogoś do gazu. Z tym brakiem cenzury to też bywa różnie – jeśli ktoś się chwali, że u niego można mieszać z błotem feminazistki i mniejszości, to po prostu stosuje ją przy użyciu innych kryteriów („wolność wolnością, ale u nas nie ma miejsca na wychwalanie lewackich zbrodniarzy!!!”). Co czasem bywa zabawne, bo kiedy w odpowiedzi na wywalenie konta Trumpa powstał w Polsce portal „Wolni Słowianie”, reklamujący się hasłami „wolni od dyktatu koncernów” czy „u nas nie ma cenzury”, od razu Gonciarz założył tam trollkonto, po czym… natychmiast wyleciał (podobno za rzekomą „pornografię”, bo wrzucił tam dicopolopwy klip „My Słowianie” Donatana i Cleo).

    Jeszcze zabawniejsze są głosy, które od czasu do czasu słyszę w opiniotwórczych mediach – z Wyborczą włącznie – a które sprowadzają się do postulatu zaniechania cenzury na portalach („nie banujmy ich z facebooka czy twittera, bo się przeniosą na parlera, gdzie jeszcze się, biedactwa, bardziej zradykalizują!”). To już nawet trudno skomentować. W każdej porządnej knajpie zatrudniany jest tzw. bramkarz, który – jeśli klient zaczyna za bardzo rozrabiać – mniej lub bardziej brutalnie wyprasza delikwenta z lokalu.

    Jeśli chodzi o postulowaną przez Ciebie tolerancję wobec wulgaryzmów, to nie osobiście niespecjalnie one rażą, ale jest z nimi taki problem, że przyciągają ludzi spod tzw. „budki z piwem”. Czyli raczej nieciekawe i chamskie towarzystwo. Dyskusja połączona z przerzucaniem chujami staje się zwyczajnie jałowa. Jako argument „za”, podałeś przykład z Czarnych Marszów („jebać” czy „wypierdalać” – tak, słyszałem to), ale czy innym jest demonstracja polityczna i hasła wykrzykiwane w stronę rządzących, a czym innym obraza nielubianego sąsiada np. na Facebooku, gdzie podobno przeniosły się osiedlowe inby. Zauważ, że żona Jaśkowiaka została uniewinniona z zarzutu publicznego użycia wulgaryzmu (na którejś demonstracji w 2017 roku miała krzyknąć „jestem wkurwiona”). Sąd przychylił się do opinii, że sąd pierwszej instancji rozpatrywał sprawę „w oderwaniu od rzeczywistości politycznej”. Ale już (abstrahując od kar), nazwanie kogoś „chujem” (nawet nielubianego polityka) niczego nie załatwia. To jest taniocha, która pozwala na chwilę lepiej się poczuć, ale w sumie nic nie wnosi.

  58. @unikod
    „Zgadzam się z naturalucka, że przepis karny, w idealnym świecie, jest bez sensu. Zamiast „Policja? Proszę przyjechać na Facebooka” powinna robić to Rada Mediów w trybie arbitrażowym. Na wniosek poszkodowanych nakładałaby kary finansowe, z którymi możnaby potem iść do sądu.”

    Dla mnie to nie jest ideał – bo co wtedy ze zniesławieniem nie-medialnym?

    @mnf
    „Serio, nie rozumiem skąd biorą się pomysły typu „dajmy ludziom mówić to, co chcą”.”

    To jest bezpieczne, wpisuje się w stereotyp „wypowiedzi, do której nikt się nie przyczepi”. Wszyscy chcą być za wolnością (Czarnek też).

  59. @wo
    „Wszyscy chcą być za wolnością (Czarnek też).”

    Bo „wolność” bez doprecyzowania to koncept marketingowy, dzięki któremu możesz zachwalać dowolne a i nie-a.

  60. @Havermeyer
    „Mi się marzy taki piętrowy trolling:
    1. Zakładamy Ateistyczny Kościół Powszechny i rejestrujemy go jako związek wyznaniowy. (…)
    2. Za szekle wszystkich Dawkinsów świata zakładamy Discordo Ateis i jedziemy z pomocą prawną dla wszystkich biednych ateistów, których uczucia religijne ranią do żywego wszystkie krzyże w świeckich instytucjach, nie będących przecież miejscami kultu.”

    Zdaje się, że analogiczną akcję przedstawia choćby dokument „Hail Satan?”.
    Przed budynkiem władz stanowych Oklahomy umieszczono pomnik dziesięciu przykazań – w Stanach zdaje się nic szczególnego. W reakcji na to Świątynia Szatana (nie mylić z Kościołem Szatana!) zaczęła się domagać wystawienia także monumentu przedstawiającego Baphometa, co oczywiście spotkało się z wielkim oburzeniem. Finalnie udało się uzyskać sądową decyzję nakazującą usunięcie pierwotnego pomnika naruszającego separację kościoła od państwa, a więc Profit!
    https://www.imdb.com/title/tt9358044/

  61. > Statystyki Służbby Więziennej.

    Dziękuję. Jakość rzeczywiście nie zadawala i może stąd nie funkcjonuje w piśmiennictwie. Dla mnie trochę osobliwy dokument, sprawozdanie z całości działalności służby więziennej wraz z budżetem, ale brakuje tam na przykład systemu dozoru elektronicznego.

    Czy są prowadzone statystyki orzeczeń? Ja czytam głównie analizy IWS i to są zawsze wyrywkowe badania po omacku przygldające się próbie skazanych.

    Zabawne jest opracowanie obrazy uczuć religijnych w wydaniu tego ciała (i polskiej akademii) https://iws.gov.pl/wp-content/uploads/2018/09/Magdalena-Budyn-Kulik-Zniewa%C5%BCenie-uczu%C4%87-religijnych.-Analiza-dogmatyczna-i-praktyka-%C5%9Bcigania-100.pdf
    „Wykładnia językowa mogłaby prowadzić do wniosku, iż chodzi wyłącznie o znieważenie obiektów materialnych – przedmiotów lub miejsca. Jednak poprzestanie
    wyłącznie na tej metodzie wykładni nie wydaje się w tym przypadku właściwe.”
    „wykładnia celowościowa stanowi argument za przyjęciem, że zachowanie sprawcy może polegać na znieważeniu niematerialnego przedmiotu czci”

    > Internet sprawił, że nie potrzebujemy istotnych środków by nasza kalumnia miała siłę rażenia.

    Dziś przy karze występuje mniej skuteczny nakaz sprostowań i przeprosin. Zdejmowanie byłoby oczywiste. Wydawca moderowałby i cenzurował, a Rada Mediów tylko sankcjonowałaby ten obecnie już istniejący stan w odwoławczym trybie arbitrażowym. Wprowadzam więc zamiast odpowiedzialności karnej – powszechną cenzurę 😉 Kary finansowe funkcjonowałyby dodatkowo w formie zbliżonej do mandatowych czy jazdy bez biletu. Ten system działa bardzo sprawnie, może dlatego że jest w istocie parapodatkowy, dlatego należałoby jego funkcjonowaniem obciążyć wydawców którzy ponosiliby jego koszta, tak jak swojego systemu moderacji.

  62. @unikod
    „Zgadzam się z naturalucka, że przepis karny, w idealnym świecie, jest bez sensu.”

    W idealnym świecie nie trzeba nikogo za nic karać. W nieidealnym, skoro ludzie są niedoskonali i w ramach tej swojej niedoskonałości zniesławiają i znieważają, w tym świadomie i celowo, jest kwestią decyzji, czy lepiej przed tymi nieprzyjemnościami chroni sankcja karna wobec takiego gagatka (gagatki?), czy wobec zarządzającego medium. Why not both?

  63. > co wtedy ze zniesławieniem nie-medialnym?

    O fak tycznie – tak spalił na panewce kolejny sen zamordystycznej lewicy o cenzurze.

  64. W nawiązaniu do dyskusji na temat źródeł zarobkowania GW itd., bardzo ciekawą wymianę pomiędzy przewodniczącym RN a rednaczem można dzisiaj przeczytać na wyborczej. Jest m.in. o tym, że subskrypcje cyfrowe to eldorado.

    @naturalucka
    Miałem tego nie komentować, ale nie zdzierżę – te cytaty o ukręcaniu bicza w sposób oczywisty nie pochodzą od Sądu Najwyższego. Tak miał się wypowiedzieć sędzia sądu I instancji w tej sprawie, wygłaszając ustne motywy orzeczenia.

  65. „bardzo ciekawą wymianę pomiędzy przewodniczącym RN a rednaczem można dzisiaj przeczytać na wyborczej.”

    Jest to rzeczywiście bardzo ciekawe, ale apeluję, by dyskusji o tym nie roznosić mi po całym blogu. Wygląda na to, że te spory będą się jeszcze ciągnąć miesiącami, nie chcę mieć tego pod każdą notką.

  66. @Luca
    „Przed budynkiem władz stanowych Oklahomy umieszczono pomnik dziesięciu przykazań – w Stanach zdaje się nic szczególnego. W reakcji na to Świątynia Szatana (nie mylić z Kościołem Szatana!) zaczęła się domagać wystawienia także monumentu przedstawiającego Baphometa, co oczywiście spotkało się z wielkim oburzeniem. Finalnie udało się uzyskać sądową decyzję nakazującą usunięcie pierwotnego pomnika naruszającego separację kościoła od państwa, a więc Profit!”

    Takie cuda to można robić w państwie prawa. W Polsce prawo prawem, a potem prokurator i tak w jednym miejscu się dopatrzy, a w drugim się nie dopatrzy. A jak sąd nakaże zbadać, to się zbada i jeszcze raz nie dopatrzy. Przypominam jak było z kościołem latającego potwora – MSWiA (czy kto tam to rejestruje), uznało że to nie jest prawdziwa religia. I tyle.

  67. @WO
    „Zainspirowany przez Awala pofantazjuję jednak, co bym doradzał lewicy, gdybym był jej medialnym doradcą.”

    Więc ja też spróbuję w punktach pokazać elementy ładu medialnego w Polsce jaki powinien być celem lewicy – wyliczam je nie uzurpując sobie roli eksperta czy doradcy, lecz po prostu lewicowego wyborcy:

    – Pierwszy element to poziom konstytucyjny. Polska Konstytucja, choć w wielu innych wypadkach lewicowa, w obszarze mediów przyjmuje perspektywę liberalną: zakazuje cenzury i koncesjonowania prasy, ustanawia lakonicznie KRRT jako strażnika „prawa do informacji” w mediach elektronicznych i milcząco zakłada, że to wystarczy dla powstania demokratycznego krajobrazu (celowo nie używam słowa „rynek”) medialnego. Lewica powinna wyjść poza ten paradygmat i promować rozumienie dostępu do wiarygodnej pluralistycznej informacji jako istotnego prawa socjalnego, aktywnie zapewnianego przez państwo (co nie jest równoznaczne z państwową własnością czy kontrolą mediów). Taką interpretację tej materii wypracował niemiecki sąd konstytucyjny w ciągu tzw. „Rundfunkentscheidungen” czyli wydawanych od lat 60-tych rozstrzygnięć w sprawie nadawców radiowo-telewizyjnych (ciągle uzupełnianych – ostatnie pochodzi z lipca tego roku). Wskazuje się w nich m.in., że prawo dostępu do informacji musi być zapewniane w stopniu „podstawowym” (wyższym niż „minimalny”) przez odpowiednio finansowanych nadawców publicznych, których organy korporacyjne powinny reprezentować różnorodność polityczną i społeczną kraju. Nadawcy prywatni i prywatne koncerny prasowe są z tej perspektywy uznawani za ledwie uzupełninie funkcji publicznej państwa (redaktorze Lis: Niemcy, największa kapitalistyczna gospodarka Europy, nie republika komunistyczna). Polską konstytucję w tym kierunku mógłby interpretować najpierw RPO, a potem uzdrowiony TK – lewica powinna wprowadzać do obiegu właściwe koncepcje i postulaty.

    – Drugi element to poziom regulacyjny, obejmujący nową ustawę „Prawo medialne” regulującą kwestie związane z pracą redakcji i dziennikarzy w sposób jednolity dla wszystkich mediów, zgodnie z postulatami WO (przy czym lista zagadnień regulacyjnych jest dłuższa: obejmowałaby również np. normy dotyczące rzetelności i dopuszczalności reklam – co jest obecnie fantastycznym polem lobbingu i kazuistyki, a lewicowi politycy powinni tu dostrzegać kwestie związane np. z narzucaniem stereotypów płciowych). Regulatorem nadawców elektronicznych pod rządami takiej ustawy być może pozostanie umocowana konstytucyjnie KRRT – ale jej sposób wyboru powinno się zmodyfikować, wprowadzając kilkustopniowe procedury zgłaszania kandydatów przez m.in. organizacje społeczne, oraz ich publicznego przesłuchiwania. Jednocześnie ekskluzywne kompetencje KRRT powinno się ograniczyć to spraw koncesyjnych, a w pozostałym zakresie np. etyki dziennikarskiej, skarg i sankcji, powinna ona być jednym ze składników Rady Mediów powoływanej w transparentny i pluralistyczny sposób (podobny do tego jaki opisuję poniżej w odniesieniu do organów mediów publicznych). Należy też aktywnie reprezentować Polskę w europejskich pracach harmonizacyjnych z tego obszaru, które aktualnie dotyczą, zgodnie z tradycyjną wolno-rynkową logiką UE, jednolitych reguł dla nowych technologii (Dyrektywa Audiowizualna) – ale w przyszłości, jak można oczekiwać po zapowiedziach komisarzy odpowiedzialnych za obszar praw obywatelskich, mogą też bardziej aktywnie wkraczać w obszar ochrony prawa do informacji i pluralizmu mediów.

    – Trzeci element to struktura rynku mediów w Polsce, zwłaszcza publicznej telewizji i radiofonii. TVP i Polskie Radio udawały przez całą 3 RP – nawet w „dobrych” czasach przed-PiSowskich – byty quasi-komercyjne, zarządzane przez wszechwładnych quasi-CEO prezesów. PiS dodał tu element ścisłej politycznej kurateli. W epoce po-PiSowskiej trzeba będzie odejść zarówno od politycznego sterowania jak i od para-komercyjnego patrzenia na funkcję tych nadawców. Rada Nadzorcza TVP powinna być ustawowo ukonstytuowana jako ciało składające się z przedstawicieli nie tylko Parlamentu (wybieranych większością np. 3/5 głosów), lecz też związków zawodowych, organizacji pracodawców, związków wyznaniowych, stowarzyszeń mniejszości narodowych, organizacji konsumenckich, organizacji społecznych i NGOs reprezentujących interesy kobiet, środowiska LGBT, osób z niepełnosprawnościami, wreszcie również stowarzyszeń dziennikarskich, związków twórczych, stowarzyszeń producenckich i akademii, oraz być może losowo wybranych zwykłych obywateli – odbiorców – z prowadzonego okresowo naboru. Oczywiście z parytetem płciowym. Członkowie takiej RN dysponowaliby ochroną kadencyjności a zasady ich wyboru ustalono by tak, aby utrudnić dominację jakiejkolwiek pojedynczej opcji np. związki zawodowe miałby 2 miejsca wybierane rotacyjnie spośród 5 największych central. Byłoby to oczywiście duże „parlamentarne” ciało, które wybierałoby mniejszą egzekutywę, ale też pilnowało antenowej reprezentacji problemów i perspektyw konkretnych środowisk. Nierealne? Tak wygląda rada niemieckiego nadawcy ZDF [1]. Innym rozwiązaniem, jakie można byłoby zastosować wobec telewizyjnej „dwójki” i „trójki” byłoby utworzenie rad na poziomie regionalnym – np. 3 silnych „równoleżnikowych” nadawców „Północ”, „Centrum” „Południe”, którzy w swoim obszarze oferowali by anteny tv i radiowe (ogólnoinformacyjną, muzyczno-kulturalną, reporterską itp.) a jednocześnie produkowaliby wspólnie kanał ogólnopolski. Tak dokładanie, jako „spółdzielnia pracy” rozgłośni regionalnych, dział pierwszy kanał telewizji niemieckiej („A” w ARD to „Arebeitsgemeinschaft”). To są, owszem, złożone struktury, które wymagają pewnego dojrzałego konsensu społecznego, iż właśnie takich mediów publicznych potrzebujemy i gotowi jesteśmy – jako całe społeczeństwo i jako jego różne zorganizowane grupy – w takie media inwestować czas, wysiłek, zainteresowanie. Poza Niemcami niewiele krajów ma taki system, np. austriacki nadawca państwowy ORF bardziej przypomina polską ręcznie sterowaną TVP. Ale też niemieckie doświadczenia historyczne takiego systemu się domagają – a wydaje mi się, że polskie również: wbrew naszej narodowej mitologii, jesteśmy społeczeństwem niezrośniętych pozaborczych regionów, które przez doświadczenia rodzimych lub narzucanych mu autorytaryzmów nie przechodziło czyste jak lelija, lecz przejmując autorytarne przyzwyczajenia i nawyki. Musimy dać sobie szansę szerokiej medialnej, niesterowanej centralnie, rozmowy między regionami, między metropoliami a prowincją, między mniejszościami a przyzwyczajoną do dominacji większością. A jednocześnie jesteśmy na tyle dużym krajem, aby unieść finansowo i organizacyjnie tego typu system. Zachęcałbym lewicę do zastanowienia się nad tym.

    – Analogicznie myślałbym o rynku prasowym, gdzie – zwłaszcza w odniesieniu do prasy regionalnej – działanie „for profit” powinno w jakieś mierze ustąpić modelowi „non-profit”. Prasa orlenowska może zostać przekazana kilku regionalnym fundacjom powołanym na powyżej naszkicowanych pluralistycznych zasadach, jednorazowo dokapitalizowanym przez państwo, a następnie opierającym się – obok subskrypcji – o różnorodne źródła finansowania, w tym dedykowane fundusze rozwoju prasy, emitujące papiery wartościowe. Znowu: to nie fantazje, fundusz tego typu jest jednym z akcjonariuszy „Agory”, a podawane przeze mnie już przykłady „Tygodnika Powszechnego” czy w Niemczech: lewicującego dziennika Frankfurter Rundschau pokazują jak w tym kierunku ewoluują inne tytuły.

    Oczywiście żaden system nie jest zupełnie odporny na zawłaszczenie i manipulację. W Niemczech Helmut Kohl, nielubiany w publicznych telewizjach które uznawał za czerwony „Rotfunk” [2], starał się kiedy tylko mógł o wzmocnienie nadawców prywatnych. Z tego powodu nie obciążył nowo otwieranych prywatnych telewizji wielkimi opłatami koncesyjnymi, jakie miały początkowo służyć rozwojowi szerokopasmowego Internetu – co paradoksalnie przysłużyło się głównie niemieckiemu zapóźnieniu w tym zakresie i przedłużeniu żywota papierowej prasy. Później, już za Merkel, Niemcy fascynowali się „aferą Brendera” dotyczącą motywowanego politycznie usunięcia dyrektora ZDF. Wychodziły przy tym na jaw takie, zabawne z polskiej perspektywy, przewinienia jak to że niektórzy dziennikarze – uwierzysz pan – potajemnie wynosili do central partyjnych informacje o przebiegu kolegiów redakcyjnych. Dziennikarzy owych porównywano do „szpicli Stasi”, a skala oburzenia jaka przetoczyła się wówczas przez kraj przypominała nasze aktualne wzmożenie wokół lex TVN. Reakcją było kolejne z serii „Rundfunkentscheidungen” sądu konstytucyjnego, definiujące precyzyjniej liczbę i prerogatywy „zabarwionych politycznie” członków rady nadzorczej stacji.

    Jest więc potrzeba stałego namysłu nad zmieniającą się funkcją mediów i adaptacji ich do nowych realiów – nie tylko technologicznych (co uwielbiają dostrzegać liberałowie), lecz i społecznych (co powinno być domeną lewicy). Czynnikiem jaki być może zacznie odgrywać większą rolę będzie powstająca pan-europejska opinia publiczna i tu też powinien być widoczny polski wkład. Jakimś zaczątkiem w zakresie europejskich mediów elektronicznych są kanały takie jak france24.com i phoenix.de – francusko i niemieckojęzyczne, ale europejsko zorientowane media, na które polecam zerkać w uzupełnieniu New Yorkerów i Guardianów – Polska po-PiSowska powinna brać udział w tworzeniu unijnej platformy tego typu.

    Dziękuję za uwagę i nie obiecuję polemik (wakacje). Wszystkim serdeczne pozdrowienia!

    [1] https://www.zdf.de/zdfunternehmen/zdf-fernsehrat-mitglieder-100.html

    [2] To pewnie satyra trafiająca jedynie do określonego pokolenia, jednak ta przygotowana przez Dietera Hildebrandta parodia Kohla mówiącego niemiecki „Wlazł kotek na płotek” oddaje atmosferę owych czasów: https://www.youtube.com/watch?v=a6BL0cKPI8A

  68. @awal
    Dzięki za uwagi. Obawiam się, że zapominasz, że Niemcy są krajem federalnym – czego im zazdroszczę, ale u nas wszelkie rozmowy na ten temat się kończą czymś debilnym a la „PROPONUJĄ ROZBICIE DZIELNICOWE!”. A poza tym ład medialny mi w dużym stopniu kształtowali okupanci, w dodatku rządzeni w latach 1945-1949 przez polityków raczej centrolewicowych, stąd różne fajne rozwiązania np. antymonopolowe.

    Ten „narzucony” ład medialny objawiał się wieloletnią tradycją walki establishmentu CDU z mediami. To nie jest tylko Kohl, to także Adenauer i zwłaszcza F.J. Strauss https://en.wikipedia.org/wiki/Spiegel_affair

    Prosiłem, by nie pisać o inbie w Agorze, ale nie miałem racji, to jednak jest a propos tej notki. Otóż ta inba wielu czytelników (a może i pracowników) „GW” zmusi do przemyślenia kwestii „czy faktycznie właściciel powinien móc robić co chce ze swoją gazetą”. Pewnie jeszcze dwa miesiące temu by odpowiedzieli bezrefleksyjnie „NO JASNE”, a teraz już mają solidnego mindfucka. Ale nie wiem, czy coś wyniknie z tych przemyśleń.

  69. @WO

    Ja uważam sytuację niemiecką za paradoksalnie zbliżoną do polskiej – media tam funkcjonujące zaczęły się prawie wszystkie w pewnym roku zero (1945) albo niedługo po nim, są dziełem jednej formacji pokoleniowej, która musiała się konfrontować z oczekiwaniami wcale nie tak bardzo różnymi od naszych (niezależnie od tego czego chcieli alianci). Np. telewizja i radio landu Hesja musiały stworzyć od zera poczucie tożsamości z tym landem, sklejonym z ziem o zupełnie różnej historii, i zalanych falą uchodźców ze wschodu. A więc sytuacja analogiczna do ziem zachodnich PRL. Z czasem ten oryginalny krajobraz medialny przechodził zmiany pokoleniowe i stawał wobec kolejnych wyzwań zwłaszcza w landach wschodnich, które dotknęły zjawiska podobne do naszych problemów transformacyjnych: ucieczka młodych, gospodarcza stagnacja prowincji, słabe zainteresowanie mediami, populizmy. Stąd aktualny kształt systemu medialnego Niemiec jest pewną sumą warunków początkowych i późniejszego uczenia się na błędach. Czego przykładem są wskazane orzeczenia sądu konstytucyjnego lub umowy międzylandowe regulujące funkcjonowanie publicznej telewizji, gruntownie rewidowane w latach 90-tych. U nas, można powiedzieć dochodzimy do momentu w jakim Niemcy były w latach 70-tych, a więc w czasie afery „Spiegla”, kiedy całe środowisko medialne zaczęła zdobywać generacja boomersów (68ers). Na co jednak nakłada się jeszcze rewolucja technologiczna – czy raczej: rewolucja socjologiczna związana z cyfryzacją.

    Federalizm rzecz jasna też jest elementem niemieckiego obrazu, lecz nie przeceniałbym tu jego roli. Owszem produkuje on takie zjawiska jak Radio Bremen, bronione jako reduta niezależności przez ten mały land. Jednak główne niemieckie organizmy medialne nie są prostą emanacją poszczególnych landów, lecz raczej pewnymi konkurencyjnymi bytami mającymi swoje rozłożone w całej republice bazy czytelnicze i redakcyjne. Uznawana za lewicową nadreńska WDR z Nadrenii ma ambicje ogólno-niemieckie np. najdłużej nadawany niemiecki program polityczny „Internationale Frühschoppen” (w formule „Meet the Press”) jest dziełem WDR przeniesionym następnie do phoenix.de, czyli kanału produkowanego wspólnie przez ZDF i telewizje regionalne (ARD). W sferze mediów prywatnych takim zjawiskiem jest np. koncern Bertelsmann, wydawca prasowy i właściciel transgranicznego nadawcy telewizyjnego RTL. Nie mówiąc już o takim RedaktionsNetzwerk Deutschland, czyli hanowerskim newsroomie dzielonym przez sieć redakcji lokalnych, powiązanych własnościowo z SPD (czekam, kiedy rząd Morawieckiego odkryje ten morderczy argument w sporze o lex TVN).

    Otóż uważam, że w Polsce również jest miejsce na kilka takich silnych bytów, stworzonych przykładowo w ten sposób jak to postuluję powyżej. Wielkość i potencjał naszego kraju odróżnia nas od pozostałych krajów wschodniej Europy i Skandynawii – dlatego powinniśmy patrzeć na przykłady niemieckie właśnie. Oczywiście jeżeli siedzibą postulowanego przeze mnie koncernu „Północ” (na wzór niemieckiej NDR) stanie się Gdańsk to po ptakach – to będzie telewizja prezentująca perspektywę metropolitalną, nie trafiająca do widza prowincjonalnego. Żeby tego typu projekt wypalił, musi on mieć centrale powiedzmy w Olsztynie i Kołobrzegu (Kielcach i Gorzowie/ Opolu i Przemyślu). Przewalczyć myślenie nastawione na dominację metropolii będzie bardzo trudno i być może jest to najsłabszy punkt mojej propozycji. Poza tym jednak jest ona konkretyzacją owego słynnego „Obywatelskiego Paktu dla Mediów Publicznych” o jakim wspominałeś, napisaną tak, aby podpisać się mogli nie tylko Holland i Żakowski, ale Zandberg (ilu tu zwischenrufów dla jego występów w mediach: „Pan się myli, redaktorze Lis, to nie Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna, to Niemiecka Republika Federalna”), Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (podkładka pod druzgocące merytorką wystąpienie sejmowe), Włodzimierz Czarzasty („Lewica udowadnia, że nie jest tylko anty-PiSem, ale ma pozytywny plan dla polskich mediów) czy Małgorzata Biejat (której przyszły projekt zakazu fotoszopowania reklam kosmetyków nie będzie tylko interwencyjnym harcerstwem, ale częścią owego szerszego planu medialnego Lewicy). Dla każdego cos miłego! Brać i nie kwitować!

  70. @wo
    „ład medialny mi w dużym stopniu kształtowali okupanci, w dodatku rządzeni w latach 1945-1949 przez polityków raczej centrolewicowych”

    I nie zapominajmy, że niemieckie media są uodpornione na prawoskręt ze względu na proces Streichera w Norymberdze. Od tego czasu tamtejsi dziennikarze mają wdrukowane z tyłu głowy, do czego to prowadzi. Gdyby (w pesymistycznym scenariuszu) Streichera jednak nie powiesili, nie byłoby też potrzeby zamontowania tych wszystkich bezpieczników opisanych przez @awala, a chroniących tamtejsze media przed populizmem (choć koncern Springera w czasach „Utraconej czci Katarzyny Blum” zajadle zwalczał socjalizm i wspierał politykę wolnorynkową).

  71. Korekta: oczywiście Magdalena Biejat!

    Co do publicystycznego debiutu prof. Szlęzaka z agorowej Rady Nadzorczej… [1] Takie rzeczy dzieją się, gdy właściciel sieci hotelowej, goszczący przelotem w executive suite, chce przyjaźnie porozmawiać z recepcjonistką o jej życiu albo co gorsza, o tym, jak 30 lat temu zakładał firmę. Ten list jest pewną emanacją umysłu polskiego senior menadżera okresu transformacji – można w nim jak na lekcji polskiego wyodrębniać warstwę żargonowej identyfikacji tożsamościowej („trzeba „content” wprowadzić do infrastruktury…”), sentymentalnego wspomnienia („Jakieś 10 lat temu rada nadzorcza i zarząd Agory spotkali się z Agorą Holding…”), dobrodusznego wspomnienia o ludzkiej drobnicy („niezliczonych rzeszach tych, z których każdy dokłada swoją „cegiełkę”…”) i lekko zagniewanej połajanki, aby nic nie uszczknąć z chwały liderów („O tym wszystkim redaktor Jarosław Kurski zapomniał … nie wspominając słowem, skąd wyszedł impuls do zmian”). Celem tego tekstu jest pokazanie go ze znaczącym półuśmiechem na spotkaniu w gronie starych wiarusów, już raczej nie przy stole konferencyjnym w kancelarii prawnej, ale jakiejś powiedzmy rady wydziału. Wyjaśnienie owego półuśmiechu powinno być zadaniem dobrej prozy, w rodzaju książek Walsera o elitach RFN – takowej nam jednak brakuje.

    Odpowiedź Kurskiego to zresztą równie ciekawy tekst, choć bardziej w konwencji kabaretowej – pastisz pt. „Menadżer wysokiego szczebla mówi głosem trybuna ludowego”.

    Wspaniała literatura, nie waham się rzec: świadectwo epoki.

    [1] https://wyborcza.pl/7,162657,27458812,polemika-szefa-rady-nadzorczej-agory-andrzeja-szlezaka-i-i-zastepcy.html

  72. @xbaenq
    Niniejszym uroczyście przepraszam za swoją niewczesną prośbę i przyznaję ogólną ontopiczność tego tematu i sam się dołączę. Otóż skojarzenie Awala o „rozmowie z recepcjonistką” mi z kolei przypomniało, jak w filmie „Baza ludzi umarłych” partyjny aparatczyk (Edward Wichura?) zwraca się do Leona Niemczyka tak, jak należy rozmawiać z prostym ludem roboczym – „no jak tam robota idzie, kurwa jego mać”.

    „trzeba „content” wprowadzić do infrastruktury”

    Nie zapominając przy tym o dynamizacji dywersyfikacji łańcucha wartości!

  73. @WO
    „zwraca się do Leona Niemczyka tak, jak należy rozmawiać z prostym ludem roboczym – „no jak tam robota idzie, kurwa jego mać”.

    A w następnej generacji to już sam Niemczyk jako dyrektor Piątek w „Przyjęciu na dziesięć osób plus trzy” częstował carmenami i wołał po robociarsku do ekipy ładowaczy.

  74. Trzeba przyznać że Kurski pozamiatał. Bardziej w punkt byłoby tylko gdyby przekazał panu profesorowi w imieniu redakcji trzy słowa do księdza prowadzącego. Ale to może lepiej że potrafił zachować kulturę.

  75. Drogi WO, wprawdzie zaznaczyłeś, że chcesz uniknąć piekła definicji dziennikarza, ale to nie do uniknięcia. Czy te przepisy i kodeksy etyczne będą obowiązywać ludzi pracujących w mediach, blogerów, może wręcz komciujących? W pierwszej próbie lustracji dziennikarzy za pierwszego PISu (tej, gdzie przyznałeś, że jesteś agentem Majestic 12 – świetny tekst) jakiś nadgorliwiec usiłował włączyć wszystkich publikujących, łącznie z siecią i komentarzami. Jeśli kogoś nazwę chujem w publicznej platformie, mogę odpowiadać za zniewagę, ale jednak nie z ustawy medialnej. Jeśli to zrobię w gazecie – pewnie tak. Ale czy tekst w gazecie (wywiad w TV) czyni mnie dziennikarzem? No niekoniecznie raczej. Z ostatnich wydarzeń: Kukiz może pozywać o zniewagę liczne osoby (i pewnie by wygrał), ale czy gazety? Wybaczm, jeśli pytam naiwnie, ale wydaje mi się, że jeśli mowa o odpowiedzialności, to jednak trzeba konkretnie określić, kogo przepisy dotyczą. Oczywiscie, jak sądy/prokuratura/policja będą się chciały przyczepić, i tak to zrobią (na demonstracji wlepią ci mandat za przechodzenie ulicy nie na przejściu).

    Krótko mówiąc, jeśli ma się pojawić ustawa medialna, musi w miarę dokładnie określić, jakich mediów dotyczy. I A Kodeks Etyki Dziennikarzy – kto musi się do niego stosować (nie: kto powinien, bo wszyscy powinni sie zachowywać etycznie).

    Dia

  76. Ustawa powinna definiować „blogi”, „podkasty”, „streamingi” – wszystko to, co jest teraz zbiorczym „lub inne techniki”.

    IMHO wręcz przeciwnie, powinna dążyć do uogólnienia przepisów i rozciągnięcia ich na wszystkie techniki właśnie ze względu na konwergencję. Nawet podział na materiały pisane/audio/wideo traci sens, gdy na stronie internetowej tekst jest poprzetykany tubkami.

  77. @pewuc
    ” ale to nie do uniknięcia. ”

    Jasne, ale oddelegowałbym to do tej rady – po prostu lepiej, żeby politycy tylko uruchomili ten mechanizm, ale potem trzymali się od niego w miarę z daleka. A przede wszystkim: żeby to nie politycy decydowali, kto jest dziennikarzem.

    „Jeśli kogoś nazwę chujem w publicznej platformie, mogę odpowiadać za zniewagę, ale jednak nie z ustawy medialnej.”

    W tzw. Normalnym Kraju (typu Szwecja) regulacje medialne służą stworzeniu alternatywnej ścieżki. Poszkodowany przez media może dochodzić sprawiedliwości przed jakąś tego typu radą – w zamian za rezygnację z innych dróg (karnej i cywilnej). Możemy sobie więc wyobrazić i taką regulację, w której owa platforma wymagałaby od wszystkich uczestników hurtowego „zgadzam się” na arbitraż.

    „Wybaczm, jeśli pytam naiwnie, ale wydaje mi się, że jeśli mowa o odpowiedzialności, to jednak trzeba konkretnie określić, kogo przepisy dotyczą. ”

    W tzw. normalnym kraju to działa dwutorowo. W Szwecji teoretycznie możesz założyć medium działające całkowicie poza tym regulacjami, tylko wtedy będzie ono odpowiadać według zasad ogólnych – zazwyczaj więc mediom nowego typu, w rodzaju blogowisk, bardzo zależy na dostosowanie się do wymogów rady mediów.

    Różnica między mediami a innymi regulowanymi zawodami jest taka, że o ile nie ma żadnego dobra społecznego w ułatwianiu działalności nietypowych, „społecznych”, „obywatelskich” lekarzy, ratowników medycznych, notariuszy, architektów, adwokatów itd., jest pewne dobro społeczne w zezwalaniu na działalność nietypowych mediów. Notariusza jako zawód zaufania społecznego możesz więc zdefiniować jasno i precyzyjnie, nie przejmując się argumentami typu „a nasz barman ma taki notes, w którym zapisuje, kto jest komu ile winny, ustawa powinna uwzględniać ten rodzaj notariatu obywatelskiego”. Przy całym moim obrzydzeniu do tzw. dziennikarstwa obywatelskiego nie uważam, że należy je wylać z kąpiel – ustawa powinna pozwolić działać tak i tak.

    „(nie: kto powinien, bo wszyscy powinni sie zachowywać etycznie).”

    Nie myl etyki ogólnoludzkiej z etyką zawodową! Nie każdy powinien się zachowywać zgodnie z etyką lekarską. W istocie nawet lekarz nie przez cały czas – przecież to by prowadziło do nonsensownej sytuacji, w której nie mógłby nikogo poczęstować alkoholem.

    Etyki zawodowe mogą być ze sobą sprzeczne. Studentom często mawiam, że jako publicysta uważam, że jest tak i tak, ale jako wykładowca przedstawię to inaczej.

  78. @WO
    „nie ma żadnego dobra społecznego w ułatwianiu działalności nietypowych, „społecznych”, „obywatelskich” lekarzy, ratowników medycznych (…)”

    Z ratownikiem to może niezbyt dobry przykład, bo sami ratownicy (i lekarze też) podkreślają, że jakieś czynności podjęte na miejscu i od razu są ważne i potrzebne.

  79. @bardzozly
    Słusznie, ale trochę by nas wszystkich przerażała wizja Obywatelskiej Karetki jeżdżącej po mieście i udzielającej Obywatelskiej Pomocy. A przecież ekwiwalentem byłoby blogowisko.

  80. @bardzozły
    Ratownictwo obywatelskie

    Ale czym innym jest pierwsza pomoc a czym innym jest ratownik medyczny. Na tej samej zasadzie można by atakować adwokatów/radców prawnych jako zawodu zaufania publicznego, bo przecież „porady wujka zbyszka/internetowe artykuły o prawie” są ważne i potrzebne.

    Porady doświadczonych znajomych/rodziny oraz internet są ważne i potrzebne. Nie zastąpią jednak pomocy profesjonalisty.

  81. @D.N.L.
    „Porady doświadczonych znajomych/rodziny oraz internet są ważne i potrzebne”

    Co prawda „Obywatelska Brygada Neurochirurgiczna” @Gammona jeszcze nie istnieje, ale Obywatelska Internetowa Poradnia Wakcynologiczna działa i ma się dobrze! I to nie jest nasze ostatnie słowo!

  82. Neurochirurgów obywatelskich jeszcze nie mamy (ale to już niedługo) za to nasz na szczęście już były obywatelski szef kontrwywiadu wojskowego, w przeszłości znany bloger z psychiatryka24, obywatelsko używał maila w wp.pl do swych działań kontrwywiadowczych. Black mirror po polsku, żaden scenarzysta by tego nie wymyślił

  83. @embercadero „bywatelsko używał maila w wp.pl do swych działań kontrwywiadowczych”

    Że co? Powiedz, że to żart…

    @wo „Nie zapominając przy tym o dynamizacji dywersyfikacji łańcucha wartości!”

    A czy osiągnęliśmy już synergię?

  84. @WO
    „trochę by nas wszystkich przerażała wizja Obywatelskiej Karetki jeżdżącej po mieście i udzielającej Obywatelskiej Pomocy. A przecież ekwiwalentem byłoby blogowisko.”
    – Ekwiwalentem? Jeśli to takie blogowisko, które próbuje udawać czy zastępować prawdziwe media, to tak. Odpowiednik „społecznego ratownika” to raczej człowiek np. piszący na blogu o lokalnych sprawach swojej miejscowości (gdzie prasy lokalnej nie ma). Przecież udawać Prawdziwego Dziennikarza nie próbuje.

    @D.N.L
    „Na tej samej zasadzie można by atakować adwokatów/radców prawnych”
    – Kto, gdzie, jak i kiedy tu kogokolwiek atakuje? Czy to likwidacyjna wyprzedaż w hurtowni chochołów?

    „Porady doświadczonych znajomych/rodziny oraz internet są ważne i potrzebne. Nie zastąpią jednak pomocy profesjonalisty.”
    – Porada doświadczonego wujka Zbyszka jest właśnie takim społecznym ratownikiem: pomaga tam, gdzie nie ma profesjonalnej pomocy, Dopóki (podkreślam wężykiem: dopóki) nie ma profesjonalnej pomocy.

    (Notka jest o wymarzonej ustawie ze świata lepszego, niż nasz – dzięki czemu można założyć, że to stan chwilowy. Że opcja profesjonalna nadjedzie na białym koniu, w porę, i zrobi robotę porządnie i uczciwie).

  85. @Bardzozly
    Chochoły prawnicze

    Złe określenie. Ale w skrócie – gospodarz mówiąc o zawodach zaufania wskazał, że mają one sens w takich zawodach jak lekarze/ratownicy. Wskazałeś, że ratownicy to nie najlepszy przykład – bo sami ratownicy mówią, że pierwsza pomoc (czynności podjęte na miejscu) są ważne i potrzebne.
    Na tej samej zasadzie moim zdaniem można podejść do prawników – podstawowa świadomość prawna, pewne odruchy (nie podpisuje wszystkiego co mi dadzą do podpisu, dokumentuje dziwne wydarzenia, biorę adresy świadków, sprawdzam w umowie parę podstawowych kwestii) czy też korzystanie z doświadczenia innych (oraz internetu) to istotne rzeczy, pomagają w życiu. Ale to nie znaczy, że zawód prawnika nie powinien być zawodem zaufania (w sensie licencjonowanego, z samorządem).
    Kursy pierwszej pomocy są ważne i są super. Ratownikiem medycznym powinien być ktoś gruntowanie przeszkolony.
    Lekcje podstaw prawa w szkole średniej, strony z poradami prawnymi – są super. Reprezentacja przed sądem powinna być domeną profesjonalistów po odpowiedniej edukacji.

  86. Stopniowalność jest w wielu obszarach życia.
    Ruch drogowy. Pieszy (każdy), rower (dorosłość albo karta rowerowa), kierowca (różne kategorie prawa jazdy).
    Podobnie jest na wodzie, w powietrzu. To byłyby dobre wzorce.

  87. @bardzozly
    „Jeśli to takie blogowisko, które próbuje udawać czy zastępować prawdziwe media, to tak. ”

    W praktyce przeważnie próbują. Ścisłe odróżnianie pisania „dziennikarskiego” od „blogowego” to mój prywatny konik. Większość to miesza, czy to z niewiedzy, czy to z marzenia o staniu się „publicystą opinii”.

    „Odpowiednik „społecznego ratownika” to raczej człowiek np. piszący na blogu o lokalnych sprawach swojej miejscowości (gdzie prasy lokalnej nie ma). ”

    No ale teraz zasadnicze pytanie: czy monetyzuje tę działalność. I znów, unikanie monetyzowania to moja specyfika. Większość influencerów jednak chce choć szczątkowej monetyzacji swoich filmików na jutubie albo donejtów z patronajta. I wtedy już nie są odpowiednikami „społecznego ratownika”, który ratuje z dobroci serca – tylko raczej znachora, który w zamian za udawanie lekarza pobiera opłaty.

    I znów: nie mamy interesu społecznego w tolerowaniu takiej działalności gospodarczej – „alternatywnych notariuszy”, „obywatelskich weterynarzy”. Ale mamy w tym, żeby tiktoker mógł zbierać donejty (choć oczywiście mówię to wbrew sobie, bo ja bym to wszystko zaorał, te całe soszial media).

  88. @wo
    „W praktyce przeważnie próbują. Ścisłe odróżnianie pisania „dziennikarskiego” od „blogowego” to mój prywatny konik. Większość to miesza, czy to z niewiedzy, czy to z marzenia o staniu się „publicystą opinii”.”

    To gdzie postawiłbyś granicę? Bo chyba da się to zrobić tylko deklaratywnie, to znaczy dany podmiot wybiera dobrowolnie czy jest dziennikarzem czy blogiem. Oczywiście nie mówię o jakiś pojedynczych piwniczakach, tu sprawa jest oczywista że to nie jest dziennikarstwo, ale patrz np na spidersweb – całkiem duża redakcja, co najmniej kilkanaście osób, kilkadziesiąt tekstów dziennie, niektóre całkiem „zaawansowane” – a udają że są blogowiskiem (w sumie nie rozumiem dlaczego).

  89. @embercadero
    „To gdzie postawiłbyś granicę? ”

    Przypominam, że chcę to spychologicznie przerzucić na akademickich medioznawców.

    „Bo chyba da się to zrobić tylko deklaratywnie, to znaczy dany podmiot wybiera dobrowolnie czy jest dziennikarzem czy blogiem.”

    Tak, ale w Szwecji wiąże się to z tym, że „zarejestrowane” media mogą korzystać z tego arbitrażu, wiąże się więc z tym pewna marchewka (mniejsze ryzyko prawnych powikłań).

    „(w sumie nie rozumiem dlaczego).”

    Może chcą po prostu uniknąć prawa prasowego i związanych z nim rygorów dotyczących np. materiałów reklamowych?

  90. @WO
    „W praktyce przeważnie próbują.”
    – Mam wrażenie, że nie próbują nawet udawać poważnych mediów, tylko zaraz wołają o sponsoring i reklamy.

    „No ale teraz zasadnicze pytanie: czy monetyzuje tę działalność”
    – Czy odpowiedź nie wynika wprost z „obywatelski”? Wydaje mi się, że nie ma żadnego przyjętego użycia tego słowa, które jest do pogodzenia z komercją. Kant kuli, grzywka łysego, komercyjne media obywatelskie.

    Inna rzecz, że może zbierać ale wciąż dokładać: ta szczątkowa monetyzacja może mieć postać dorzucenia się przez kogoś do np. hostingu (którego koszty mogą wynikać właśnie z niechęci do zostania częścią komercyjnej machiny internetowych gigantów). Zrzutki na hosting były dosyć popularne wśród hobbystów, chyba nadal są.

    @bogdanow
    „Stopniowalność jest w wielu obszarach życia.”
    – Nawet w ratownictwie medycznym: kwalifikowana pierwsza pomoc. (Ratownik KPP to 66-godzinny kurs). Usankcjonowane prawnie – art. 13 ustawy o państwowym ratownictwie medycznym.

    @D.N.L.
    „to nie znaczy, że zawód prawnika nie powinien być zawodem zaufania”
    – Argumentujesz przeciw zdaniu, które nigdzie nie padło.

  91. Europejski Trybunał Praw Człowieka dość konsekwentnie wskazuje, że droga cywilna jest wystarczającą dla ochrony dobrego imienia jaka wynika z art. 8 europejskiej konwencji.

    Szczególnie w przypadku funkcjonariuszy, czy dziennikarzy (lub uznanych za dziennikarzy blogerów) jak to miało miejsce w sprawach wytoczonych w różnych jurysdykcjach za obrazę funkcjonariusza publicznego (w Polsce), lub dziennikarza przez innego dziennikarza, jako zawodu uprawianego na szczególnych zasadach (w Rumunii).

    Oprócz art. 212 i 216 kodeks karny w art. 226 szczególnymi usługami prokuratury po znieważeniu obejmuje funkcjonariuszy publicznych.

    Tak jak Frasyniuk nierzadko powie coś boleśnie prawdziwego, tak nawet Eliza Michalik może mieć chwilową rację w swoim tekście gdy pisze: „niech go pozwie do sądu w trybie cywilnym i domaga się odszkodowania”.

  92. @bardzozly
    „Czy odpowiedź nie wynika wprost z „obywatelski”? ”

    Nie w przypadku dziennikarstwa obywatelskiego. Dlatego zresztą nie lubię samego tego pojęcia, opatruję je często cudzysłowem albo jakąś formą ironicznego dystansu. Od kiedy funkcjonuje to pojęcie – zawsze chodziło o podmioty komercyjne. Salon24 przedstawiał siebie jako „medium obywatelskie” – zawsze był (i jest) podmiotem for profit.

    To sięga moich bardzo dawnych sporów z ekipą „otwartystów”, z Lipszycem cytującym Tarkowskiego cytującego Bendyka. Ja bym się wtedy chętnie z nimi zgodził nawet na pełną legalizację piractwa w internecie, pod warunkiem że byłoby to NIEKOMERCYJNE (tzn. z zapisem typu „kto czerpie korzyść majątkową, podlega karze…”). To dla nich zawsze było nieakceptowalne – chcieli „wolnego internetu”, w którym równocześnie można to wszystko swobodnie monetyzować.

    Krótko mówiąc, jeśli będzisz forsować taką regulację tylko dla podmiotów niekomercyjnych, to będziesz miał regulację nie opisującą prawie niczego. Bo ilu poza mną znasz blogerów gotowych dopłacać do blogowania?

    No i: dalej zostaniemy z problemem regulowania jutuberów, tiktokerów itd. W tej chwili jutuberzy krzyczą, że Google tłamsi ich wolność słowa, bo im „zdemonetyzowało kanał”. Nie ma wolności bez monetyzowalności.

    @unikod
    „Europejski Trybunał Praw Człowieka dość konsekwentnie wskazuje, że droga cywilna jest wystarczającą dla ochrony dobrego imienia jaka wynika z art. 8 europejskiej konwencji.”

    A jednocześnie wszystko idzie w kierunku rozszerzania karalności mowy nienawiści – w procedurach karnych. Szeroko rozumieni „nasi” chcą reakcji państwa wobec wypowiedzi typu „precz z pedalstwem” (a weź to zaskarż cywilnie). Tylko w kodeksie karnym możesz umieścić ochronę „innej grupy osób, nieposiadających osobowości prawnej”. Usunięcie wszelkich ograniczeń z KK wydaje mi się po prostu niemożliwe. W praktyce wszyscy chcą usuwać jedne dopisując drugie.

    „Tak jak Frasyniuk nierzadko powie coś boleśnie prawdziwego,”

    W przypadku zniewag nigdy nie chodzi o prawdę, tylko o formę. Nie jestem (nigdy nie byłem) fanem Frasyniuka. Męczy mnie nadmiar tych „śmieci”, „szmat”, „jebań” i „wypierdalań” w dyskursie. Przecież można nazwać Kukiza kukizem bez używania wulgaryzmów.

    „tak nawet Eliza Michalik może mieć chwilową rację w swoim tekście gdy pisze: „niech go pozwie do sądu w trybie cywilnym i domaga się odszkodowania”.”

    Po pierwsze, chodziło jej chyba o zadośćuczynienie. Ciekawe, czy ona w ogóle odróżnia zniewagę od zniesławienia? Po drugie, kto w tym wypadku miałby wytoczyć ten proces – konkretny żołnierz? Żołnierze, jak wiadomo, słyną z bogactwa. To jest właśnie przykład wypowiedzi na poziomie Elizy Michalik.

  93. @Bardzozly
    Moja analogia odnosiła się do Twojego poglądu, że ratownicy medyczni są złym przykładem na zawód zaufania publicznego ponieważ ważne są powszechne umiejętności pierwszej pomocy.

    Moim zdaniem to są rozłączne kwestie. Dobrze jak społeczeństwo potrafi udzielać pierwszej pomocy. Ale to nie znaczy, że takie umiejętności zastąpią wykwalifikowanych ratowników, i że nie powinni oni podlegać dość rygorystycznym szkoleniom (daleko wykraczających poza kursy pierwszej pomocy).

    Porównałem to do kwestii prawników. Znajomość prawa w społeczeństwie jest ważna. Ale nie zastąpi korzystanie z fachowej pomocy.

  94. @wo
    „To jest właśnie przykład wypowiedzi na poziomie Elizy Michalik”

    Od razu ją obrażasz a może to wcale nie ona powiedziała.

  95. @jgl
    „Od razu ją obrażasz a może to wcale nie ona powiedziała.”

    Właśnie nie obrażam! To nie jest ani zniesławienie, ani zniewaga, ani nawet pomówienie.

  96. Dziękuję za wyjaśnienie.

    Wyrwałem z kontekstu wypowiedź Michalik bo mi to przypomniało o ETPC. Nie wiem co miała na myśli, bo to wtręt bez sensu w jej strumieniu myśli o Hajdarowiczu który nie upomniał Frasyniuka a poza tym o świętej wolności słowa. „Bo kto ma decydować, jaki styl wyrażania poglądów jest właściwy, a jaki nie? … PiS upominający innych z powodu braku kultury języka? Wolne żarty. Naprawdę, są granice ubliżania mojej inteligencji. Błąd TVN24 to duży błąd.”

    > Szeroko rozumieni „nasi” chcą reakcji państwa wobec wypowiedzi typu „precz z pedalstwem”

    W tej formie nie jest adresowana do konkretnej osoby, podobnie jak furgonetki nienawiści. RPO dawno już zaważył, że prawo europejskie nakazuje tu ochronę analogiczną jak mniejszości rasowych i wyznaniowych, jednak art. 257 kk nie doczekał się rozszerzenia.

    > W przypadku zniewag nigdy nie chodzi o prawdę, tylko o formę.

    Oczywiście. Choć przy zniewadze „cywilnej” z art. 216 kk okoliczności mogą stanowić podstawę do odstąpienia od wymierzenia kary. Ściganie z niego wymaga oskarżenia prywatnego, a więc imiennego działania żołnierzy (Frasyniuk nie znieważał świętego wojska polskiego, zaczął od insynuacji, że nieoznakowani do niego nie należą). Natomiast art. 226 wiąże się z wykonywaniem obowiązków i jest to ochrona być może nie tyle czci funkcjonariusza, co majestatu władzy państwowej ażeby chciał ją reprezentować. Środek tyleż dyscyplinarny państwa co ochrony czczi osób dla niego pracujących. Ja go postrzegam jako represyjny. Skutkiem nie można oceniać inteligencji prezydenta jak Żulczyk, ani honoru żołnierzy jak Frasyniuk.

    *

    Niestety nie mogę przeczytać w Dużym Formacie o Don Katschorro i traktacie handlowym z USA. Również go od razu sprawdziłem i nie są dla mnie jasny.

    Czy wiadomo dlaczego traktat został ratyfikowany dopiero po 4 latach od podpisania przez Mazowieckiego i „Buscha”?

    Wyłącza on, w myśl ustępu 4 aneksu, dziedziny „własności i prowadzenia stacji nadawczych radiowych i stacji telewizyjnych”. Jest jasne w myśl art. 2, że raz przyznanego przywileju się nie osbiera, choć w myśl art. 12 nie krępuje to nowego ustawodastwa. Nie wiadomo przede wszystkim, czy zgoda na sprzedaż TVN stanowiła ten przywilej, wyjątek od wyłączenia traktatowego. Z jednej strony intencja dopuszczenia inwestora amerykańskiego jest jasna. Z drugiej nie stqierdzono takiego wprost, nie podjęto takiej decyzji ani jej nie notyfikowano traktatowo.

    Jak przyznaje ówczesny prezes KRRiTv, w 2015 „Zdecydowały ekspertyzy prawne, które stwierdziły, że w świetle prawa medialnego to nie jest spółka amerykańska, tylko europejska, bo ma siedzibę w Europie” i nie wydano na tę okoliczność zezwolenia uznając, że nie jest potrzebne.

    Teraz opinie prawne są inne. Na szczęście to bez znaczenia, bo rządzi prawo a nie prawnicy i ich opinie jak w przypadku Szariatu gdzie opinie duchownego po prostu są prawem.

    W związku z akcesją do UE w 2004 podpisano do traktatu z USA protokół zmieniający, dodając do aneksu ustęp 5 wzmacniający szereg wyjątków, w tym w sektorze medialnym. Dodano też okres przejściowy na dostosowanie się istniejących inwestycji do tych i przyszłych zmian wynoszący 10 lat. Ale czy inwestycja w TVN może z niego skorzystać jeśli wtedy nie istniała, a obecnie istnieje przez fakt dokonany, a nie traktatowo w drodze wyjątku od wyjątku?

  97. @unikod
    „W tej formie nie jest adresowana do konkretnej osoby, podobnie jak furgonetki nienawiści”

    Dlatego właśnie w 212 kk jest formułka „innej grupy osób, nieposiadających osobowości prawnej”.

    ” Ja go postrzegam jako represyjny.”

    A ja z kolei tak samo jak inne ograniczenia i przywileje dotyczące ludzi wykonujących swoje obowiązki. Gdy oddziały prewencji interweniują na meczu KS „Przygłupersi” kontra SV „Die Moroner”, kibole obu drużyn są tam dla przyjemności, policjanci pracują. Akceptuję ogólną ideę, że mają inny status prawny (do tego stopnia, że inaczej ocenimy sytuacje typu „ktoś komuś dał w ryja” albo „ktoś kogoś nazwał chujem”).

    „Niestety nie mogę przeczytać w Dużym Formacie o Don Katschorro i traktacie handlowym z USA. Również go od razu sprawdziłem i nie są dla mnie jasny.”

    Nie pomogę, natomiast zwróć uwagę na to, że aneks o wyjątkach jest asymetryczny. Amerykanie mogą z nich korzystać tak po prostu, a Polacy pod serią warunków, tak dziwnych, że aż w felietonie dodałem „sic” (nie wiem czy mi tego nie wycięli, nie chce mi się sprawdzać).

  98. „sic” nie wycięli. Natomiast ekipa Don Katschorro przecież się cały czas powoływała na te wyjątki twierdząc, że tak w zasadzie to uzdrawiają sytuację przez przejmowanie kolejnych mediów. Robili to od czasów przejęcia tvp. Obawiam się tylko, że arbitraż może stosować inne definicje słów tam użytych, więc pytaniem jest nie co z niego wyniknie, a ile.

  99. @WO i dziennikarstwo obywatelskie
    W międzyczasie przekonałem się, że rzeczywiście funkcjonuje jakieś inne znaczenie: niedawno oko.press wysłało zbiorowego emaila przedstawiając się jako medium obywatelskie. Co jest czymś innym, niż ich wcześniejsze „obywatelskie narzędzie kontroli władzy”.

    ” W tej chwili jutuberzy krzyczą, że Google tłamsi ich wolność słowa, bo im „zdemonetyzowało kanał”. Nie ma wolności bez monetyzowalności.”
    – Ale przecież trochę jakby nie ma. Kwestia naiwności czy bezczelności (itp. itd.) jutuberów jest osobną sprawą od faktów, że nie ma wolności, gdy w portfelu/brzuchu pusto czy faktycznej siły googla.

    Rzecz z jutuberami to nie pierwszy taki problem, gdzie można nie lubić pokrzywdzonych/”pokrzywdzonych” ani nie zgadzać się z ich diagnozą problemu, ale warto wziąć pod uwagę, że jednak coś się niedobrego dzieje. Udawanie, że problemu nie ma, przygotowuje glebę pod ekstremę i niebezpiecznych szaleńców.

    @D.N.L
    „do Twojego poglądu, że”
    Po tym wstępie wypada faktycznie przedstawić czyjś pogląd, a nie chochoła. Lub chociażby zacytować słowa.

  100. @bardzozly
    Ok, kończąc chyba wątek bo nie sądzę by kogokolwiek to interesowało, ale pisząc „Moja analogia odnosiła się do Twojego poglądu, że ratownicy medyczni są złym przykładem na zawód zaufania publicznego ponieważ ważne są powszechne umiejętności pierwszej pomocy.” chyba dobrze zrecenzowałem Twoją wypowiedź:

    „„nie ma żadnego dobra społecznego w ułatwianiu działalności nietypowych, „społecznych”, „obywatelskich” lekarzy, ratowników medycznych (…)”

    Z ratownikiem to może niezbyt dobry przykład, bo sami ratownicy (i lekarze też) podkreślają, że jakieś czynności podjęte na miejscu i od razu są ważne i potrzebne.”

    I

  101. @bardzozly
    „W międzyczasie przekonałem się, że rzeczywiście funkcjonuje jakieś inne znaczenie:”

    Zatem pańska analogia z udzielaniem pierwszej pomocy albo bezpłatnych porad prawnych towarzysko była nietrafna.

    „Kwestia naiwności czy bezczelności (itp. itd.) jutuberów jest osobną sprawą od faktów, że nie ma wolności, gdy w portfelu/brzuchu pusto czy faktycznej siły googla.”

    To jasne, ale dlatego właśnie analogia z udzielaniem pierwszej pomocy albo bezpłatnych porad prawnych towarzysko była nietrafna. Wytnę dalsze komcie, w których ktokolwiek będzie snuł takie porównania do „dziennikarstwa obywatelskiego”.

    „Udawanie, że problemu nie ma, przygotowuje glebę pod ekstremę i niebezpiecznych szaleńców.”

    Proszę iść z tym na bloga kogoś, kto udaje, że nie ma problemu. Gdybym ja uważał, że nie ma problemu – nie mówiłbym o potrzebie zmiany regulacji ustawowych.

  102. @dnl
    „Ok, kończąc chyba wątek bo nie sądzę by kogokolwiek to interesowało,”

    Mnie to interesuje. To bardzo ważne, żeby podkreślać różnicę między zawodami, które łatwo uregulować zwykłym ustawowym „to jest ratownik medyczny – a to nie jest” a dziennikarstwem.

  103. Odnośnie tego, kto jest, a kto nie jest dziennikarzem – po jednej stronie mamy szaraczków, co mają 100 znajomych na FB albo 50 subów na YT. Po drugiej – pracowników dużych TV czy gazet. I gdzieś pomiędzy jest granica. Czy to nie może tak być, że będzie można samemu zdecydować jestem / nie jestem dziennikarzem? Ze wszystkimi konsekwencjami (prawa & przywileje & obowiązki). Dla jakiegoś top 5% to by było obligatoryjne (autor materiału dla TV z koncesją, gazety z nakładem > 10 tys. itp.), dla reszty do wyboru.

  104. „Czy to nie może tak być, że będzie można samemu zdecydować jestem / nie jestem dziennikarzem?”

    Przecież to właśnie proponuję w notce (acz detale bym zostawił owej radzie).

  105. @definicja dziennikarza i inne wątki

    Wiele krajów europejskich nie ma, podobnie jak Polska, takiej prawnej definicji, a te które mają często kołowo odwołują się do pokrewnych terminów „dziennikarstwo” lub „media” [1]. Prawo medialne o jakim rozmawiamy przyznawałoby przywileje (takie jak ochrona źródeł) i obowiązki (takie jak obowiązek publikacji sprostowania) w odniesieniu do materiałów opublikowanych przez zarejestrowane redakcje oraz ewentualnie inne podmioty spełniające określone warunki (głównym byłaby chyba minimalna liczba odbiorców) na zasadzie dobrowolności, ewentualnie również w pewnych wypadkach (po przekroczeniu pewnej skali działalności) byłyby one uznaniowo nakładane przez regulatora.

    Podkreślę, jak już pisałem, że z mojej perspektywy kwestia regulacji prawnej na poziomie ustawowym jest tylko jednym z koniecznych elementów systemu. Równie ważne jest rozumienie prawa do rzetelnej, pluralistycznej informacji na poziomie konstytucyjnym jako zadania aktywnie wspieranego przez państwo – wbrew liberalnemu mitowi, że sam zakaz cenzury gwarantuje realizację tego prawa. Czemu na poziomie działań politycznych powinno odpowiadać zapewnienie silnych mediów realizujących misję publiczną (public service media – dobre podsumowanie europejskich modeli i dyskusji na ten temat jest tu: [2]). W Polsce tę rolę powinny odgrywać media elektroniczne – ogólnokrajowe i (makro)regionalne oraz uzdrowiona prasa lokalna. Innym pojawiającym się żywotnym modelem są funkcjonujące poza redakcjami jako organizacje non-profit wyspecjalizowane newsroomy dziennikarstwa społecznego i śledczego, prowadzące pogłębione raportowanie o kluczowych złożonych problemach takich jak migracje, nadużycia big tech, ekologia itp. Dwa przykłady to amerykański probublica.org oraz europejski lighthousereports.nl (współpracujący z wyselekcjonowanymi redakcjami prasowymi).

    Wreszcie niezbędne są też silne ogólno-środowiskowe dziennikarskie związki zawodowe – jakkolwiek WO jest sceptyczny co do ich powstania w Polsce, w krajach z silnymi mediami są one oczywistością (jak 30-tysięczny niemiecki DJV).

    Taki z grubsza krajobraz medialny jest niezbędny, aby bardziej realnie „ugruntować cnoty niewieście” w naszym kraju (demokrację, inkluzywną debatę, dobrze zorganizowane usługi publiczne). Nie osiągniemy tego nie mając silnej przestrzeni informacyjnej i symbolicznej docierającej do szerokiego kręgu obywateli – ktoś musi wielostronnie, ciekawie, wnikliwie opowiadać ludziom ich miasto, region i kraj. Nie tylko w sprawach bieżących. Chodzi również o pokazanie lokalnych środowiskowych liderów (i lokalnych przegranych), dyskusję wokół długoletnich procesów: prywatyzacji, emigracji, gentryfikacji itd. – te sprawy nie powinny być kwestią jedynie osobistej pamięci czy niszowych zapisów w inteligenckim obiegu. I tak jak w przypadku braku ładu estetycznego wkracza szyldoza i chaos, tak w przypadku braku dobrze funkcjonującego ładu medialnego wkracza podatność na dezinformację i propagandę. Polska prowincja, w której nie dba się ani o jedno ani o drugie raczej nie stanie się lewicowa (centrowa w europejskim sensie), nasze partie lewicowe powinny mieć to na uwadze.

    [1] https://assembly.coe.int/nw/xml/XRef/Xref-XML2HTML-en.asp?fileid=24287&lang=en

    [2] https://www.jstor.org/stable/pdf/10.5325/jinfopoli.10.2020.0439.pdf?refreqid=excelsior%3A4b34e4347971bae751e0d88c271e1481

  106. @awal
    „Wreszcie niezbędne są też silne ogólno-środowiskowe dziennikarskie związki zawodowe – jakkolwiek WO jest sceptyczny co do ich powstania w Polsce, w krajach z silnymi mediami są one oczywistością (jak 30-tysięczny niemiecki DJV).”

    Ja tylko przypomnę o słoniu w pokoju: polskie prawo utrudnia zakładanie związków branżowych, ułatwia zakładanie zakładowych komisji istniejących związków ogólnoprzemysłowych, takich jak NSZZ „S”. Był to, rzecz jasna, prezent od sejmu kontraktowego za całokształt zasług – dziś bez sensu, ale nadal obowiązuje ustawa z 1991.

    No i po drugie, tak zwyczajnie jako-tako znając oba środowiska, jako praktyk mniej więcej umiem sobie wyobrazić Ogólnopolski Zjazd Akademickich Prasoznawców (w tym nawet takich wrogich sobie ideowo, od Rydzyka i od Żakowskiego), bo akademicy z natury są przystosowani do takich konfrontacji. A nie umiem sobie wyobrazić red. red. Czuchnowskiego i Maziarskiego w jakimkolwiek związku zawodowym, a to przecież niby „nasz” obóz (tj. antypisowski).

  107. @WO
    Pomijając ograniczenia prawne, do odlobbowanua gdyby istniało zintegrowane środowisko (tak jak potrafiły to robić inne środowiska np. fizjoterapeuci), wydaje mi się że ten organizacyjny niedowład dziennikarzy wiąże się z okresem lat 90-tych i wczesnych 2000-ych, gdy nie uważali się oni (przynajmniej kluczowe dla zawodu postacie) za pracowników najemnych, lecz za ideowych krzewicieli wolnego rynku i jednocześnie arystokratów ducha nie dbających o rzeczy przyziemne: Balcerowiczo-Turowiczów. Podziały polityczne przecież długo jeszcze nie były aż tak głębokie. Nawet w 2015 r. Żakowski wciąż był w stanie debatować – o stanie dziennikarstwa właśnie – z Ziemkiewiczem [1].

    Teraz musi stery przejąć nowe pokolenie po prostu, genetycznie pozbawione tych statusowych złudzeń.

    [1] https://youtu.be/X3XDhOr2X_U

  108. @awal
    „Teraz musi stery przejąć nowe pokolenie po prostu, genetycznie pozbawione tych statusowych złudzeń”

    Tutaj możesz mieć rację – faktycznie, to coś z czym moje pokolenie odejdzie na emeryturę (lub innych zawodów). Ale ustawa o ZZ jest anachroniczna i to powinno być nawet ważniejsze dla ewentualnej przyszłej rządzącej lewicy.

  109. @wo
    Kończąc wątek chodziło mi o moją wymianę zdań z bardzozłym, która w pewnym momencie przerodziła się w przepychanki, które zaśmiecały komentarze.

    Natomiast problem oczywiście jest ciekawy, i znalazłbym argumenty bardziej zniuansowane (np. będąc radcą prawnym wolontarystycznie udzielam się w stowarzyszeniu, w którym porad prawnych (dotyczącej wąskiej działki prawa administracyjnego) udzielają też osoby, nie będące radcami/adwokatami (i w tej wąskiej działce mające dużą wiedzę wynikającą z lat praktyki i wiedzy instytucjonalnej stowarzyszenia)

  110. @dnl
    „znalazłbym argumenty bardziej zniuansowane (np. będąc radcą prawnym wolontarystycznie udzielam się w stowarzyszeniu,”

    Wydaje mi się, że kluczem jest właśnie ów non-profit. Tak zwane „dziennikarstwo obywatelskie” jest niemal zawsze komercyjne, lub dokonywane za pośrednictwem komercyjnych serwisów typu Facebook. Zgodzimy się chyba tymczasem, że te osoby w tym stowarzyszeniu nie powinny monetyzować tej działalności (podobnie jak samo stowarzyszenie).

  111. Czytam wpis i komentarze jako głos w dyskusji „czy chcemy mieć korporacje zawodowe”. Ja jestem „na tak” i chociaż rozmowa koncentruje się na dziennikarstwie (bo czwarta władza, bo jak zamkną dziennikarzy to już nic nie powstrzyma autorytaryzmu) to bardzo podobne dylematy towarzyszyły otwieraniu zawodów przez Gowina. Np konflikt jaki był pomiędzy taksówkarzami, a uberami Bolt i innymi farbowanymi lisami ekonomii współdzielenia. Albo otwieranie zawodu Pośrednik w obrocie nieruchomości (obserwowałem z bliska). Najpierw był to zawód nie certyfikowany i nie definiowany jakoś specjalnie. Później wprowadzono państwowy egzamin, później wymóg ukończenia odpowiednich studiów, a później po reformie Gowina każdy może pośredniczyć. Zarówno w przypadku taksówkarzy jak i pośredników branża mówiła o trosce o klienta i konsumenta, przeciwnicy zaś o sitwie, oszustach i bronieniu dostępu do zawodu.
    Liberałowie mówili „niech zweryfikuje rynek” jak się nie podoba możesz iść do sądu zadać okazania polisy ubezpieczenia OC i takie tam, a jak kogoś przewieźli z lotniska do hotelu za jakąś niebotyczną stawkę to wspominali coś o braku zaradności życiowej.
    Odnoszę wrażenie że każda korporacja chciała lub chce też budować drogę polubownego załatwiania sporów (np bankowy arbiter konsumencki działający przy ZBP) ale jakoś takoś wychodziło słabo np. lekarzom potwierdzenie przed sądem, że ich kolega popełnił błąd w sztuce, lub adwokatom wykopanie adwokata będącego kuratorem 120 letnich spadkobierców.
    Do czego zmierzam. Wydaje mi się, że Państwo powinno wspierać budowanie i organizowanie korporacji zawodowych chroniących z jednej strony wykonujących te zawody, ale również dawać realne narzędzia obywatelom będącym z jakiegoś powodu w konflikcie z przedstawicielem korporacji.
    Przykładów asymetrii w takich konfliktach widzieliśmy w III i IV RP mnóstwo.

  112. @Pulemiot
    „Odnoszę wrażenie że każda korporacja chciała lub chce też budować drogę polubownego załatwiania sporów (np bankowy arbiter konsumencki działający przy ZBP) ale jakoś takoś wychodziło słabo np. lekarzom potwierdzenie przed sądem, że ich kolega popełnił błąd w sztuce lub adwokatom wykopanie adwokata będącego kuratorem 120 letnich spadkobierców.”

    Ale gdzie właściwie odbywa się załatwianie sporów przez samorząd lekarski albo adwokacki i na czym polega polubowność tego załatwiania?

  113. @Gammon „Ale gdzie właściwie odbywa się załatwianie sporów przez samorząd lekarski albo adwokacki”
    Fantazjowałem na temat Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy Okręgowej Izby Lekarskiej, który sprawnie rozpozna sprawę i skieruje do Okręgowego Sądu Lekarskiego oraz na temat Rzecznika Dyscyplinarnego działającego przy Okręgowej Izbie adwokackiej.
    Piszę, że pofantazjowałem, bo po pierwsze ich skuteczność jest mniej niż spektakularna, a po drugie dość mętnie wygląda procedura skargi zaczynając już od tego, że w przypadku lekarzy możemy skarżyć się nie tylko do Izby Lekarskiej, ale i do dyrekcji szpitala, NFZ, Rzecznika Praw Pacjentów, prokuratury (jest jeszcze osobny tryb dla ministra sprawiedliwości/prokuratora generalnego).
    Pośrednicy nieruchomości nie ogarnęli się tak dobrze i w ich przypadku po odrzuceniu reklamacji pozostaje rzecznik praw konsumenta oraz sąd.

    Zagalopowałem się jeszcze mieszając Izby Gospodarcze (Związek Banków Polskich) z samorządem zawodowym (Izby Lekarskiej i Adwokackie). Tym niemniej kwestia odróżnienia rzemieślnika certyfikowanego od partacza (lub usługodawcy obywatelskiego) oraz kwestia odpowiedzialności za poczynania zawodowe wywołuje konflikty nie tylko w mediach.

  114. @Pulemiot:
    I nawet tam, gdzie jest to jakoś załatwione, to generuje opory… Tak anegdatycznie:
    Jakiś czas temu współrealizowałem projekt dla policji, mający wspomóc dokumentację miejsca zdarzenia (wypadku, zbrodni). No i pokazujemy policjantom. Oni się przyglądają, pytają, a potem mówią:
    — Wolelibyśmy by tego nie było.
    — Dlaczego?
    — Bo się da, za pomocą tego systemu udowodnić, że coś przeoczyliśmy, za co moglibyśmy być pociągnięci do odpowiedzialności. A teraz jak zrobimy błąd, to dowód tego błędu znika i możemy badać sprawę bez dodatkowego stresu.

  115. @Pulemiot
    Ale co te procedury mają wspólnego z „polubownością”?

    „po pierwsze ich skuteczność jest mniej niż spektakularna”

    Nie wiem nic na ten temat. Niemniej define: „skuteczność” i podaj jakieś źródła, na podstawie których wnioskujesz.

    „a po drugie dość mętnie wygląda procedura skargi zaczynając już od tego, że w przypadku lekarzy możemy skarżyć się nie tylko do Izby Lekarskiej, ale i do dyrekcji szpitala, NFZ, Rzecznika Praw Pacjentów, prokuratury (jest jeszcze osobny tryb dla ministra sprawiedliwości/prokuratora generalnego)”

    Ale (chyba) mowa tu o zupełnie innych skargach, zupełnie innych postępowaniach i zupełnie innych efektach, których można ewentualnie oczekiwać. Na tej zasadzie można wyliczać dalej sądy cywilne, komisje bioetyczne, rektora gdy lekarz zarazem naucza na uczelni medycznej, przełożonego wojskowego gdy lekarz jest zarazem żołnierzem, Watykan gdy lekarz jest zarazem księdzem, Wielki Wschód gdy lekarz jest zarazem masonem etc. To, że w cywilizacji może istnieć wiele różnych procedur na różne okazje, to chyba nie jest nic zaskakującego?

  116. @Gammon „Ale co te procedury mają wspólnego z „polubownością”?”
    Założyłem, że polubowny to taki, który nie angażuje Sądu Cywilnego. Tak z resztą definiuje hasło „polubowny” Słownik Języka Polskiego. Słowem „Polubowny” opisuje swój arbitraż Związek Banków Polskich”
    Słowo „polubowny” użyte jest też w ustawie o izbach lekarskich, gdzie Okręgowy Sąd Lekarski: „rozpatruje sprawy z zakresu odpowiedzialności zawodowej lekarzy oraz sprawuje sądownictwo polubowne”
    Niemniej define: „skuteczność” i podaj jakieś źródła, na podstawie których wnioskujesz.
    Na potrzeby tej dyskusji podefiniowałbym „skuteczność” jako „takie zadowolenie Pacjentów (czy też klientów) z orzeczeń korporacyjnych sądów polubownych (zarówno szybkości procedowania jak i treści wyroków), że nie trzeba masowo eskalować sprawy do Sądu Cywilnego, telewizji Rzecznika Praw Obywatelskich itp”. Nie posiadam statystyk, ale może zadowolę Cię faktem, że brak skuteczności sądów lekarskich był przedmiotem wystąpienia RPO do Ministra Zdrowia „… Na kanwie rozpatrywanych przypadków indywidualnych dostrzegam problem związany ze skutecznością egzekwowania odpowiedzialności zawodowej lekarzy” (pismo z dnia 5 listopada 2014), gdzie RPO punktuje przewlekłość postępowań i brak rozstrzygnięć co jest bardzo istotne z punktu widzenia osób starających się o odszkodowanie z tytułu ubezpieczenia). RPO wzywa Ministra do zainicjowania zmian legislacyjnych.

    O braku skuteczności arbitrażu bankowego myślę że może świadczyć ilość spraw w sprawie kredytów frankowych kierowana do Sądów Okręgowych.

    Co do mnogości procedur (bardzo mi się podoba wizja odwołania się do mądrości Wielkiego Wschodu). To ja bym jako obywatel, wolał jedną działająca ścieżkę niż mnogość nieskutecznych. Ich nieskuteczność była również źródłem dość powszechnej frustracji wykorzystanej przez PiS w ramach kampanii kierowanej do zwykłego suwerena. Oczywiście było tam pełno kłamliwych i obrzydliwych oskarżeń, ale grunt był podatny nie bez przyczyn. Zaryzykowałbym tezę, że pomimo strzelistych uchwał o zaufaniu publicznym i konieczności zachowania najwyższych standardów korporacje zawodowe poległy w walce o oczyszczenie się z niegodziwych członków.
    To pokazuje też, jak bardzo nasze Państwo i Społeczeństwo nie potrafi zbudować i konsekwentnie utrzymać instytucji opartych o zaufanie i współpracę. Chyba podobnie widzą to zagraniczni inwestorzy ufający bardziej zewnętrznym sądom arbitrażowym i rządowym dwustronnym umowom o ochronie inwestycji niż polskiemu systemowi prawnemu.

  117. @Pulemiot
    „Założyłem, że polubowny to taki, który nie angażuje Sądu Cywilnego.”

    OIMW to jest taki sąd, co go sobie powołują strony konkretnego sporu z dziedziny prawa cywilnego.

    „Słowo „polubowny” użyte jest też w ustawie o izbach lekarskich, gdzie Okręgowy Sąd Lekarski: „rozpatruje sprawy z zakresu odpowiedzialności zawodowej lekarzy oraz sprawuje sądownictwo polubowne””

    Nie, nie ma takiego przepisu w ustawie o izbach lekarskich. Proszę albo sprawdzić, albo uwierzyć mi na słowo, bo właśnie sam to zrobiłem (chciałem zobaczyć, w jakim kontekście ta polubowność występuje – okazuje się, że słowa „polubowny” w ogóle w niej nie ma).

    „Na potrzeby tej dyskusji podefiniowałbym „skuteczność” jako „takie zadowolenie Pacjentów (czy też klientów) z orzeczeń korporacyjnych sądów polubownych (zarówno szybkości procedowania jak i treści wyroków), że nie trzeba masowo eskalować sprawy do Sądu Cywilnego”

    Powtórzę – czy to znaczy, że sądy lekarskie mają rozstrzygać w sprawach cywilnych, jak np. powództwa o odszkodowanie?

    „telewizji Rzecznika Praw Obywatelskich itp””

    Telewizja ani RPO też (raczej) nie rozpoznają takich sporów. Ale ja się nie znam.

    „brak skuteczności sądów lekarskich był przedmiotem wystąpienia RPO do Ministra Zdrowia „… Na kanwie rozpatrywanych przypadków indywidualnych dostrzegam problem związany ze skutecznością egzekwowania odpowiedzialności zawodowej lekarzy””

    No to odpowiedzialności zawodowej lekarzy, czy rozpoznawania spraw „polubownych”? O czym my w ogóle mówimy?

    „RPO punktuje przewlekłość postępowań i brak rozstrzygnięć co jest bardzo istotne z punktu widzenia osób starających się o odszkodowanie z tytułu ubezpieczenia)”

    Nie wydaje mi się, aby warunkiem uzyskania odszkodowania z tytułu ubezpieczenia było wyrokowanie przez samorząd zawodowy – lekarski, adwokacki, maklerski czy jakikolwiek. Ale powtórzę, że ja się nie znam.

    „O braku skuteczności arbitrażu bankowego myślę że może świadczyć ilość spraw w sprawie kredytów frankowych kierowana do Sądów Okręgowych.”

    Chyba jednak nie może. O braku skuteczności mogłoby świadczyć ustalenie, ile spraw jest poddawanych takiemu arbitrażowi i jaka jest statystyka ich zakończeń w porównaniu z orzekaniem przez sądy.

    „To ja bym jako obywatel, wolał jedną działająca ścieżkę niż mnogość nieskutecznych.”

    To już było, w danych, dobrych czasach, kiedy Pomazaniec Boży siadał se pode dębem i rozstrzygał osobiście wszystkie sprawy, co mu je poddani przedłożyli. Nie było tych wszystkich głupich procedur, komplikacji, a prawo opierało się na paru prostych, jednoznacznych i oczywiście słusznych regułach, zachowanych w pamięci starszyzny. I nie było trzeba zepsutych moralnie prawników ani korporacji zawodowych.

    A ja jakoś jednak wolę żyć w tych złych czasach, teraz.

    „pomimo strzelistych uchwał o zaufaniu publicznym i konieczności zachowania najwyższych standardów korporacje zawodowe poległy w walce o oczyszczenie się z niegodziwych członków”

    To co w końcu mają te korporacje robić – rozstrzygać polubownie spory cywilne, czy się oczyszczać z nieczystości członków?

  118. P.s. właśnie doczytałem, że taki przepis kiedyś był, w jakiejś starej ustawie, kilkanaście lat temu. Został uchylony, bo był bez sensu i w praktyce go nie stosowano (nikt nie biegał z pozwem do sądu lekarskiego, sądy lekarskie nie znały prawa cywilnego ani procedury cywilnej itd.).

  119. @WO – reprezentacja dziennikarska

    To, że nie ma ogólnozawodowego ciała jakie upominałoby się o więzionego Andrzeja Poczobuta – jest niestety bardzo słabe. W jego obronie występują silniej międzynarodowe organizacje zorientowane na ochronę wolności słowa takie jak IFEX.

  120. @pulemiot
    „O braku skuteczności arbitrażu bankowego myślę że może świadczyć ilość spraw w sprawie kredytów frankowych kierowana do Sądów Okręgowych.”

    Nie jestem ekspertem w sprawie arbitrażu ZBP ale ten argument na pewno nic nie mówi o skuteczności tego narzędzia. Co najwyżej można wnioskować, że w obszarze 'kredytów frankowych’ ten arbitraż słabo działa. Analogicznie jak tysiące zgonów na COVID, nie przekreślają dorobku i skuteczności medycyny w innych chorobach.

    Niezalenżie od tego arbitraż bankowy ZBP to oczywiście nisza nisz, nijak się mająca do powszechenj medycyny.

    A liczba wniosków do sądów w sprawach frankowych, mówi wg mnie tylko to że hodujemy sobie jako społeczeństwo kolejnego zakalca niczym 'reprywatyzacja’. Bo intuicja mi mówi że wszyscy eksperci od kancelarii reprywatyzacjnych są juz dzisiaj w kancelariach frankowych.

  121. @Cuauhtemoc.Manas
    Niestety niekoniecznie. Wielu z nich siedzi i wymyśla nowe sztuczki. Ostatnio na Chomiczówce podobno próbowali odebrać część gruntów pod osiedlowym parkiem bo OIDP boiska – jako nie-parki i nie-place zabaw – nie były przewidziane decyzją wywłaszczającą poprzednich właścicieli gruntów (mogłem pokręcić szczegóły ale mechanizm był właśnie taki). Chomiczówkę budowano od lat 70, dekret Bieruta nie miał tu zastosowania.
    Takich historii w innych miejscach jest pewnie cała masa.

  122. @s.trabalski

    Otóż to, zachwyty Kalety że to koniec problemów z reprywatyzacją mają tyle wspólnego z prawdą co zwykle zawartość kurwizji. Z przecieków z warszawskiego ratusza wynika że na podstawie nowelizacji kpa będą w stanie umorzyć niewielki procent otwartych spraw oraz że faktycznie, składanie nowych może być utrudnione. Dopóki szpece nie wymyślą nowych metod.

  123. „Dopóki szpece nie wymyślą nowych metod.”
    Będą szukali nowych terytoriów. Na przykład MZA chce sprzedać MPT. Byle nie samym taksówkarzom.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.