Kiedyś oburzało mnie kulturowe barbarzyństwo, z jakim Amerykanie porzucili różne kultowe obiekty przy historycznej Route 66 – razem z samą Route 66. Zdążyłem nawet napisać o tym książkę, choć z kolei robiąc risercz do tej książki, zrozumiałem ich motywację.
Słynne motele przy słynnych drogach mogą budzić nostalgię po latach, gdy wspominamy uogólnione cadillaki z Marylin Monroe i Elvisem Presleyem (tym szczupłym, rzecz jasna!). Ale kiedy naprawdę ktoś jechał po takiej drodze w roku, dajmy na to, 1958 – był udręczony korkami, skrzyżowaniami i ograniczeniami. I nie mógł się doczekać, aż zbudują tę cholerną autostradę.
W swojej książce porównywałem Route 66 do siódemki. Trasy, do której Warszawiacy z jednej strony odczuwają potężny sentyment – bo wiele wakacyjnych wojaży tu się właśnie zaczynało. A z drugiej, w obie strony od razu się wpadało w straszliwe korki.
Gdy zacząłem jeździć po Polsce jako samodzielny kierowca, siódemka na południe miała początkowo tylko jeden ekspresowy fragment. Była to jednojezdniowa obwodnica Kielc, zbudowana jeszcze za Gierka.
Każdy kolejny fragment był wybawieniem. Teraz ten najstarszy, kielecki, jest już pełnowymiarową dwujezdniówką – postęp jednak trwa nadal. A jest tak szybki, że z „siedmiu cudów siódemki” z powieści Ziemowita Szczerka, nie takiej starej przecież, sześć już omijamy ekspresówką.
Nie tęsknię za nimi, o nie. Ale zjechałem ostatnio na drogę opaskową przy S7, żeby odszukać ruiny motelu-restauracji Vabank, która kiedyś była dla mnie żelaznym punktem wyprawy.
Mieli tam duży, ogrodzony teren. Dzieci miały się gdzie wybiegać, można było spokojnie posiedzieć przy jedzeniu, nabierając sił przed kolejnym etapem podróży.
Ostatni raz byłem tam tuż przed ukończeniem kolejnego fragmentu ekspresówki – nie wiedząc, że to ostatni raz. Zauważyłem wtedy tylko, że nie da się tu zjechać jadąc na południe, ale miałem nadzieję, że zostanie taka możliwość przy podróży na północ.
Tak się nie stało. Od 2008 droga całkowicie omija Vabank, w pobliżu powstał za to dość standardowy „Zajazd Jagielloński”.
Vabank przez te 13 lat pochłonęła dżungla. Wygląda jakby opuszczono go w pośpiechu – jeszcze widać „menu dnia” wypisane kredą na tablicy z napisem „Czas na EB”. Kartka na drzwiach informuje, że jest „nieczynne do odwołania”.
Drewniany mostek nad strumyczkiem spróchniał i runął. Strumyczek też już zresztą zamienił się w stacjonarne bajoro.
Nalepki na drzwiach to przegląd archeologii bankowej. Kartę PBK Styl to nawet sam kiedyś miałem, ale czym była karta „Bis”?
Z ekspresówki widać tylko maszt z napisem „MOTEL” oraz bilbord z rysunkiem sympatycznego volkswagena garbusa. Ale to miga tak szybko, że łatwo przegapić – bilbord zresztą już porósł roślinnością, jest praktycznie nieczytelny.
Z bliska widać, że budynki w zasadzie nadal stoją. Na płocie tablice ostrzegają przed monitoringiem ochrony, ale może są równie aktualne, jak menu dnia?
Marzy mi się taki projekt, może filmowy, może wydawniczy: porzucone polskie motele. Wspomnienia po czasach, w których Bogumił Kobiela pruł simką po wąskich i krętych polskich drogach z Kaliną Jędrusik. Udokumentujmy to, zanim wszystko się rozleci!
My tak samo z wojaży na południe Siódemką wspominany inne miejsce, nie namierzę teraz, ale jadąc na południe po prawej stronie i miało charakterystyczne drewniane altany z kratką. Chyba jeszcze istnieje.
W stronę Trójmiasta była przy starej siódemce węgierska knajpa, która była żelaznym punktem odwiedzanym na tej trasie (pod warunkiem jazdy popołudniowo/wieczornej oczywiście). Ostatni raz byłem w niej chyba w 2002 roku.
W Krakowie, na przedłużeniu tamtejszej S7, stoi widmo polskiego postmodernizmu: link to goo.gl na streetview z 2009 jeszcze z myjnią, parasolami przed restauracją. Gdy ostatni raz tam byłem, elewacja leżała już na ziemi a parking zamienił się w dzikie wysypisko. Jest coś niepokojącego w tym, trochę przestrzeń liminalna, trochę spojrzenie na to, co zostanie po nas – ale przede wszystkim kolejna historia o państwie z kartonu. Od lat toczy się postępowanie spadkowe, teren należy do skarbu państwa, ale oddany został w użytkowanie wieczyste. Nikt nic nie może z tym zrobić, wszyscy umywają ręce, żadnej odpowiedzialności, święte prawo własności jak zawsze najświętsze.
@rpyzel
„inne miejsce, nie namierzę teraz, ale jadąc na południe po prawej stronie”
NO WEŹ NAPISZ COŚ WIĘCEJ!
Ja w latach dziewięćdziesiątych jeździłem często siódemką z Warszawy do Gdańska. W 1990 oddano tam pierwszy ekspresowy fragment – most w Zakroczymiu plus krótkie odcinki w obie strony. Do dzisiaj nie doczekał się podpięcia do sieci autostrad i dróg ekspresowych.
@bartolpartol
Chodzi najpewniej o restaurację Tokaj koło Olsztynka. Na street view z 2013 roku jeszcze jest: link to goo.gl
Obecnie to ruina podobna do Vabanku. Jest też o niej notka na stronie „Strefa Historii”:
link to strefahistorii.pl
„Jamesem Deanem (tym szczupłym, rzecz jasna!)” yyyy… Czy autorowi na pewno chodzi o Deana? Kiedy wbijał się swoim Spyderem w Forda Tudora miał 24 i nie zdążył jeszcze pójść ścieżką Marlona Brando czy Elvisa (w sensie BMI, że tak to ujmę)
@Piotrek
„Chodzi najpewniej o restaurację Tokaj koło Olsztynka.”
Dokładnie. Jak już napisałem komentarz, to postanowiłem sprawdzić co to właściwie i gdzie było. No i trafiłem też na tę stronę, którą podałeś. Swoją drogą takie miejsca mają sens w sytuacji gdy są bardzo łatwo dostępne: jedziesz, dajesz kierunkowskaz, skręcasz i jesteś. Przy ekspresówkach praktycznie nie mają racji bytu, bo wchodzą w grę tylko MOPy/stacje benzynowe, gdzie lokują się sieciówki. Jakoś nie wyobrażam sobie zjeżdzania gdzieś dalej, żeby zjeść coś lepszego, trochę szkoda mi czasu. Tak czy siak szkoda, choć węgierska kuchnia to raczej nie dla mnie od kiedy nie jem mięsa (leczo z tofu ub wegańską wędliną prędzej znajdę we własnej kuchni).
@Tokaj
Od czasu do czasu robimy sobie w domu rozgrzewającą i sycącą gulaszówkę inspirowaną „zupą z dzika z estragonem” z ichniego menu.
@pulemiot
„yyyy… Czy autorowi na pewno chodzi o Deana? ”
Freudówka, rzecz jasna!
@bartolpartol
„Przy ekspresówkach praktycznie nie mają racji bytu, bo wchodzą w grę tylko MOPy/stacje benzynowe, gdzie lokują się sieciówki. ”
W Stanach częściowo ten problem rozwiązano tak, że tam rzadkością są klasyczne MOP-y na modłę europejską – jest zamiast tego tzw. business loop, lokalna droga biegnąca równolegle do autostrady, gdzie masz jakiegoś wulkanizatora, supermarket, stację benzynową, ze dwa motele i knajpę. Część historycznych moteli/restauracji ocalała dzięki temu, że się załapały na business loop.
Tokaj – toż tam trudniej było o miejsce niż nie przymierzając o bilety na Mayday do Kwadratu.
Moim podupadłym miejscem przy DK7 budzącym ciepłe wspomnienia jest bar „Gwiazda” tuż za granicą świętokrzyski-małopolską, kawałek przed Ksiazem Wielkim. Obok niedużej stacji benzynowej, z wiatami pozwalającymi zjeść zamówienie (lub wałówkę!) z bajecznym widokiem na Wyżynę Miechowską i Płaskowyż Proszowicki.
… a z innych ciekawostek – koszmarkowaty bar „Zameczek” w owym Ksiazu Wielkim, szalony sen architekta i dekoratora z papier-mache.
@Adam
Zameczek jest wspaniały, ale najpiękniejsze w nim są okna namalowane na ślepej ścianie (chociaż stacja trafo udająca basztę to też mocna rzecz). Dawno temu, kiedy planowaliśmy z żoną nasze wesele, mieliśmy wizję żeby urządzić imprezę w zameczku a gościom na wejściu wręczać tandetne plastikowe zbroje i mieczyki.
Co do starego śladu 7 to tak się składa że pół życia mieszkałem niedaleko obecnego węzła Kielce Północ i pamiętam że standardem były opowieści o śmiertelnych wypadkach na tej trasie, szczególnie niesławna była górka w Kajetanowie, gdzie regularnie ginęli lub lądowali na wózku motocykliści. Standardem też byli kierowcy którzy wpadali z 7ki do miasta w obecną ul. Warszawską (kiedyś Manifestu Lipcowego o ile pamięć mnie nie myli) i tamże mordowali na potęgę pieszych, którzy ośmielali się wyjść zza szpaleru drzew, który pięknie zacieniał tę arterię. Więc o ile miałem atak nostalgii zjeżdżając ostatnio z trasy w okolicach Kajetanowa i Wiśniówki, o tyle cieszę się że podnoszą standard tej trasy na całym jej biegu.
@wo
„business loop”
To ciekawy pomysł na ocalenie przynajmniej części lokalnych biznesów. Zdecydowanie lepszy niż szalony pomysł jakiegoś prezydenta, chyba Bydgoszczy (głowy nie dam, ale tak mi się coś kojarzy), który koniecznie chciał puścić ekspesówkę przez środek miasta, żeby ruch tranzytowy nie szedł bokiem i zaglądał do sklepów i knajp.
@Havermeyer
„Dawno temu, kiedy planowaliśmy z żoną nasze wesele, mieliśmy wizję żeby urządzić imprezę w zameczku a gościom na wejściu wręczać tandetne plastikowe zbroje i mieczyki.”
Byłem na takim weselu w Wałbrzychu! Dom weselny miał z wewnątrz płaskorzeźby stylizowane na antyczne, a z zewnątrz m.in. basztę z blankami. Choć częściowo jeszcze nieotynkowaną, więc było widać, że jest z pustaków.
Koło północy na salę przyszedł rycerz w pełnej zbroi, któy wyzwał pana młodego na pojedynek o rękę panny młodej.
@Paweł
„płaskorzeźby stylizowane na antyczne… basztę z flankami… z pustaków… przyszedł rycerz w pełnej zbroi”
Eklektyzm pełną gębą.
Ach, przypomniałem sobie o jeszcze jednym historycznym przydrożnym karmniku w ruinie. McDonald’s przy dawniejszym kawałku „autostrady” koło Piotrkowa Trybunalskiego, oidp pierwszy Mak przydrożny, gdzie stawały sznury autokarów, to obecnie szkielet z charakterystycznym dachem. Wygląda to trochę postapo (no bo jednak Mak), taka „Kantyczka dla Leibowitza”.
@al
„… a z innych ciekawostek – koszmarkowaty bar „Zameczek” w owym Ksiazu Wielkim, szalony sen architekta i dekoratora z papier-mache.”
To ostatni ze szczerkowych siedmiu cudów, nadal stojący przy siódemce!
@s7
Mało się dzieje, więc coś napiszę od czapy. Nie mam pojęcia co to było, bo nigdy się tam nie zatrzymałem (za blisko Trójmiasta jadąc do Wawy, bo jeszcze nie był to czas na przerwę, za blisko wracając, bo już zatrzymywanie się nie miało sensu) – jadąc od strony Trójmiasta, przed Elblągiem, po prawej stronie było coś, co w końcowej, zapamiętanej przeze mnie, fazie rozwoju wyglądało jak bieda disneyland. Był jakiś zajazd, duży parking, jakiś park czy ogromny plac zabaw. Wyglądało to na wiecznie nieukończone, ale w zamiarach wielkie COŚ. Chyba umarło gdy otworzyli obwodnicę Elbląga. Ale dawno to było, więc trudno mi coś więcej napisać.
Ktoś, coś kojarzy? W sumie jestem nawet ciekaw co to właściwie było.
O upadku motelu Krak to nawet Marcin Św. napisał wiersz.
@bartolpatrol
Nowa Holandia. Rodzinny park rozrywki. Bardzo popularne miejsce obecnie.
@Paweł
„Nowa Holandia. Rodzinny park rozrywki. Bardzo popularne miejsce obecnie.”
O, dokładnie. Dzięki. I z tego co widzę nowa droga poszła starym śladem, więc opcja zgonu po zabraniu drogi odpadła.
Siedem cudów Siódemki
Swoją drogą muszę powiedzieć, że prawie nic z książki Szczerka nie pamiętam po latach, może oprócz brygady fanatyków Filipa Springera. Czytało mi się dobrze, ale pewnie wynika to z tego, że dolnoślązakowi, który nigdy nie jechał DK7, te miejsca nic nie mówiły.
Z fabuł Szczerka dużo bardziej podobał mi się „Cham z kulą w głowie”, choć ja i tak najbardziej lubię jak pisze o krajach południa i wschodu, a już najlepiej, gdy ma nad sobą redakcję zmuszającą go do merytoryki. Bez tego często Szczerek ucieka do swoich rozważań, co mu się wydaje na różne tematy, a potem i tak jest rant na lewicę, jak we wczorajszej relacji z CSW.
Ten wpis przypomniał mi pewien motel pod Opolem, przy trasie DK94, który mijaliśmy jadąc z Górnego Śląska w kierunku zachodniej granicy lub z powrotem, kiedy nie było jeszcze A4. Dziś też w ruinie. Rzadko się tam zatrzymywaliśmy, bo to było zbyt blisko startu/celu naszej podróży, ale to dość charakterystyczne miejsce: link to goo.gl
@Szczerek
Mnie najbardziej zaciekawiła „Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski”
@pz
„Swoją drogą muszę powiedzieć, że prawie nic z książki Szczerka nie pamiętam po latach, może oprócz brygady fanatyków Filipa Springera.”
Ja jeszcze walkę z Pocztem Królów Polskich w hotelu Zamczysko właśnie!
„już najlepiej, gdy ma nad sobą redakcję zmuszającą go do merytoryki. Bez tego często Szczerek ucieka do swoich rozważań, co mu się wydaje na różne tematy, a potem i tak jest rant na lewicę”
Najśmieszniejsze, że to redakcje go właśnie do tego podpuszczają. Generalnie jeśli ktoś chce mieć szybką publikację w polskich mediach liberalnych, powinien napisać tekst w stylu „Lewica jest do dupy, gorsza od prawicy, kultura unieważniania to straszne, globalne ocieplenie to bzdura, niech żyją TERFy”. Newsweek, Tygodnik Powszechny, Wyborcza wezmą z pocałowaniem ręki.
@WO
„redakcje go właśnie do tego podpuszczają”
Myślałem akurat o jego artykułach dla „Polityki”, gdzie oprócz jego wrażeń z podróży (które wszyscy znamy i lubimy), zawsze pojawiają się jakieś konkrety, wypowiedzi lokalnych dziennikarzy, działaczy czy naukowców. Na drugim biegunie rzeczywiście jest „Wyborcza”. Ale np. niesławny tekst o problemach zachodniej lewicy, gdzie za źródło i dowód jego słów służył anonimowy berlińczyk spotkany w knajpie na Kreuzbergu puściła mu „Krytyka Polityczna”. Potem na fb Dehnel i Tarczyński zrobili mu sprawdzam – na zarzuty, że niemiecka lewica jest ślepa na nietolerancję imigrantów, podali mu przykłady niemieckich organizacji zajmujących się homofobią w obozach dla uchodźców itd. Od tego czasu wciąż go lubię czytać, ale nie wierzę mu już na słowo.
„Najśmieszniejsze, że to redakcje go właśnie do tego podpuszczają.”
Ale i sam to lubi, sądząc po działalności w social-mediach.
Odlurkowuję się z przyjemnością i pozdrawiam Gospodarza oraz szanownych współkomcionautów.
Poczułem się vicariously wywołany do tablicy jako że opisane wyżej dramaty rozgrywają się w tej chwili na powstającym właśnie ekspresowym odcinku S7 Płońsk-Mława, osobliwie uczęszczanym przeze mnie kilkanaście razy w roku. Stąd mogę je oglądać niemal w czasie rzeczywistym.
I np. cieszy mnie, że zajazd „Złota Rybka” w Glinojecku trzymał się hardo mimo odgrodzenia robotami i raczej nie zginie, bo wygląda na to, że załapie się na styk z główną nitką trasy.
Tyle szczęścia nie miały przybytki na północ od Mławy, przy S7 tuż przed Nidzicą. „Stara siódemka” wciąż istnieje, ale jako droga serwisowa/lokalna. Stare zajazdy marki „PRAWDZIWA GROCHÓWKA WOJSKOWA” zarastają coraz grubszą ścianą lasu.
Dlatego zaduma nad tym, o czym traktuje wpis Gospodarza, gościła w moich myślach wielokrotnie tego lata, wraz z myślami o specyficznej gentryfikacji, która zachodzi wzdłuż nowych dróg. Zajazdy grochówkowe zarastają lasem — ale taka np. Mława dorobiła się właśnie pierwszej w swojej historii restauracji McDonald’s. Choć nie jest to jednak ten sam szok kulturowy, który musieli przeżyć mieszkańcy Pawlików (i innych okolicznych wsi pod Nidzicą), których oczy ujrzały pierwszy w okolicy McD rok temu. Oddalony, nota bene, o zaledwie 25 km od tego w Mławie.
Ktoś gdzieś napisał, że pandemia zostawi w gastro tylko kebaby i sieciówki. Mam nieprzyjemne uczucie, że jest to też istotny efekt uboczny modernizacji naszych połączeń drogowych.
@Paweł Ziarko
„Czytało mi się dobrze, ale pewnie wynika to z tego, że dolnoślązakowi, który nigdy nie jechał DK7, te miejsca nic nie mówiły (…) ja i tak najbardziej lubię jak pisze o krajach południa i wschodu, a już najlepiej, gdy ma nad sobą redakcję zmuszającą go do merytoryki”
Mnie też w „Siódemce” najbardziej podobały się opisy owych przydrożnych „cudów”, które wówczas jako nie lubiącemu opuszczać swojej Pyrlandii poznaniakowi prawie nic mi nie mówiły. Ba, OIDP uważałem je wówczas za *zbyt* przegięte, too cringe to be true; dopiero później dowiedziałem się, że to wszystko faktycznie tam stoi/stało! Też najbardziej lubię jego książki na temat wschodu, ta o Ukrainie była genialna. To tak jak z Hugo-Baderem: im dalej na wschód, tym lepiej pisze (a im dalej na zachód, tym gorzej – niemniej wciąż daje radę).
„Bez tego często Szczerek ucieka do swoich rozważań, co mu się wydaje na różne tematy, a potem i tak jest rant na lewicę, jak we wczorajszej relacji z CSW”
Bije, bo kocha.
„za źródło i dowód jego słów służył anonimowy berlińczyk spotkany w knajpie na Kreuzbergu (…) Potem na fb Dehnel i Tarczyński zrobili mu sprawdzam (…) Od tego czasu wciąż go lubię czytać, ale nie wierzę mu już na słowo”
Problematykę „polskiego gonzo” omawialiśmy już kiedyś w starym flejmie u @wo: link to ekskursje.pl
@wo
„Newsweek, Tygodnik Powszechny, Wyborcza wezmą [rant na lewicę] z pocałowaniem ręki”
To swoją drogą fascynujące, warte analizy zjawisko, które zauważyłem również m.in. u takich post-liberalnych publicystek jak Agata Bielik-Robson czy Anna Dziewit-Meller. Na lewicę trzeba od czasu do czasu Rytualnie Ponarzekać.
@wo
„Newsweek, Tygodnik Powszechny, Wyborcza wezmą [rant na lewicę] z pocałowaniem ręki”
No dziś jest wybitny artykuł w wyborczej.pl link to wyborcza.pl
Swoją drogą aż sprawdzę czy i jaka wersja tej wybitnej analizy będzie w wydaniu papierowym.
Połowę cyfrowych prenumerat mają wykupione fermy platformerskich trolli czy ludzie sami z siebie tacy są?
@janekr „Rzeczpospolita zwycięska” straszny szajs, nawet jak na Szczerka. Roosevelt wysyłający wojaków do Europy w 39 to kiepski żart, zwłaszcza, że nie miałby specjalnie kogo wysyłać. W ogóle zastanawia mnie skąd wasza sympatia do typa który używa piramidy masłowa zamiast przecinka i ciśnie po lewicy bardziej niz te znienawidzone libki. Poza tym nie wierzę w te złe redakcję bo najbardziej głupie i rakowe teksty Szczerka są właśnie na krytyce politycznej. Mój faworyt to oburzenie na tęczowa Maryję i krytyka podejścia lewicy do islamu rodem z wykopu. Niż ale WO zawsze miał kiepski gust jeśli chodzi o facetów.
@MRW
„Połowę cyfrowych prenumerat mają wykupione fermy platformerskich trolli czy ludzie sami z siebie tacy są?”
Kiedyś profil typowego czytelnika „Wyborczej” to był zakochany w Reaganie i JPII, głosujący na Unię Wolności inteligent-antykomunista. Stąd komentarze są jakie są, wojujące z lewactwem dziadersy zawsze trzymały się tam mocno.
@Nankin77
„Mój faworyt to oburzenie na tęczowa Maryję i krytyka podejścia lewicy do islamu rodem z wykopu”
A czy to jego wina? Kiedy pijesz dużo alkoholu z różnymi ludźmi (a spróbuj tego nie robić, podróżując po b. ZSRR i po Bałkanach), to twoje poglądy niejako z automatu dryfują na prawo – choćby przez towarzystwo, z którym się stykasz (kibice, narodowcy, wielbiciele turbofolku i disco polo, słowiańska brać). To się musiało tak skończyć.
@deez
„Tyle szczęścia nie miały przybytki na północ od Mławy, przy S7 tuż przed Nidzicą. „Stara siódemka” wciąż istnieje, ale jako droga serwisowa/lokalna. Stare zajazdy marki „PRAWDZIWA GROCHÓWKA WOJSKOWA” zarastają coraz grubszą ścianą lasu.”
Tam z kolei był fajny, utrzymany w konwencji krzykliwego przydrożnego kiczu okresu transformacji, lokal o nazwie Eden – tuż zresztą przy dawnej granicy polsko-niemieckiej, co być może tłumaczyło to radosne odczucie, gdy już się człowiek przecisnął przez Mławę i zatrzymał w Edenie na popas, że wreszcie się zaczynają wakacje, nie jesteśmy już na Mazowszu. Budynek nadal stoi, ale od lat nie zjeżdżałem na opaskę.
@mrw
„Połowę cyfrowych prenumerat mają wykupione fermy platformerskich trolli czy ludzie sami z siebie tacy są?”
Nie zapominaj, że części z nich (nie wiemy jak dużej, ale wiadomo na pewno, że nie jest to zbiór pusty) nie „kupiono” w ścisłym sensie, tylko ktoś je dostał za friko w pakiecie z czymś.
@nankin
„Poza tym nie wierzę w te złe redakcję”
Dla mnie to nie jest kwestia wiary. Co jakiś czas sam mam takie zamówienia – „niby jesteś na lewicy, ale lubisz mięso, nie napisałbyś nam jaka głupia ta lewica, że propaguje wegetarianizm”? Po prostu wiem, że jest permanentne ssanie na takie teksty, bo czasem i mnie próbują zassać.
@wo
Dziękuję za przypomnienie Edenu. Bliskie mi było to uczucie „witajcie wakacje” gdy go mijałem w drodze do Gdańska.
Dla mnie Eden to esencja epoki transformacji. Z resztą nie tylko dla mnie. Fajny opis jest na strefie historii:
link to strefahistorii.pl
Po otwarciu S7 Eden podupadł i w końcu go zamknięto. Właściciel stara się sprzedać budynek na fejsie (link to facebook.com ). W 2019 pisał: „Sprzedam Zajazd Eden w Napierkach”. W 2020 z kolei: „Sprzedam TANIO budynek po Zajeździe „Eden” w Napierkach”.
@wo
„dostał za friko w pakiecie z czymś.”
Np. pewna uczelnia wyższa daje prenumeratę Wyborczej wszystkim studentom, których ma niemało. I nie odbiera gdy student przestaje być studentem. Tam się pewnie tych prenumerat grube tysiące przez lata nazbierały.
@Eden
O, był. Ale nie pamiętam bym się kiedykolwiek tam zatrzymał. Prawdę mówiąc to mi się z burdelem kojarzył, pewnie przez połączenie wyglądu z nazwą.
@bartolpartol
„z burdelem kojarzył, pewnie przez połączenie wyglądu z nazwą”
Ale w mitycznym Edenie-ogrodzie seks był chyba za friko (choć fakt z istotnymi ograniczeniami co do doboru partnerów_rek)? Chyba że są jakieś nowe ustalenia biblistów w tej sprawie?
@Nankin77
„skąd wasza sympatia do typa”
Stąd, że to sympatyczny typ, najkrócej mówiąc. Tyle że bezcelowe byłoby rozpatrywanie jego twórczości pod kątem spójności logicznej czy korespondencji z rzeczywistością. Nie te żanry.
@globalne ocieplenie to bzdura
Już starożytni w 1959 wiedzieli o globalnym ociepleniu, prawidłowo rozpoznali przyczynę, nie najgorzej oszacowali dynamikę, tylko długofalowych skutków nie umieli sobie wyobrazić. link to blabler.pl
wo „Tam z kolei był fajny, utrzymany w konwencji krzykliwego przydrożnego kiczu okresu transformacji, lokal o nazwie Eden”
Ależ ja pamiętam ten przybytek bodaj czy nie od lat 70-tych. Jeździłem regularnie tą trasą (wtedy jeszcze zwącą się chyba E 81) w przeciwnym kierunku, i nie miałem co prawda okazji zapoznać się z wnętrzem (pewnie tam zachodziły jakieś zmiany), ale bryła od zawsze była ta sama.
@wo
@czerwony.piotrek
Och, dzięki za przypomnienie Edenu (Gospodarzowi również za zachęcenie do przeczytania Szczerkowej siódemki, świetna lektura, z perełek w niej również rozważania „jak inne sąsiednie narody wyobrażają sobie swoich sąsiadów, w tym Polaków”).
Z podesłanego linka do fejsa link to facebook.com bardzo zgadza mi się skojarzenie, że Eden świadczył specyficzne rozrywki adresowane do panów z odpowiednio grubym [portfelem oczywiście]), znaczy striptiz. Mam bardzo silne skojarzenie, że ogólnie każdy przybytek o nazwie Eden we wczesnych najntisach tego profilu usługi świadczyl – i oidp dlatego „Mazurski Eden” nad Bełdanami zmienił nazwę na Galindię, bo przyjeżdżali panowie i rozglądali się, gdzie te panienki.
Kontynuując temat w górę drogi chciałem wspomnieć nadal istniejącą restaurację/smażalnię „U Dąbka” w Skępem, a właściwie na jego obwodnicy, uświadomiłem sobie, że jednakże to już nie jest Siódemka, tylko DK10 na Toruń i Bydgoszcz („własny ośrodek sportowy będzie też miała gmina
Drobin w powiecie płockim”, Sierpc, Lipno) – niewykluczone, że przy najbliższej wyprawie Warszawa-Gdańsk skorzystam jako z łącznika do A1, bo Google Maps pokazują liczne zamknięcia na siódemce (zaraz za Płońskiem, Glinojeck i przed Napierkami właśnie).
Z jakiegoś powodu czas się w „Dąbku” zatrzymał w późnych najntisach, kiedy lokal zaszczycali swoją obecnością nawet ministrowie w przejazdach, więc z lekką niepewnością rekomenduję jako kapsułę czasu.
@Adam
„przy najbliższej wyprawie Warszawa-Gdańsk skorzystam jako z łącznika do A1”
W sumie ostrzegam, bo jest mnóstwo ograniczeń, praktycznie na każdym skrzyżowaniu, których jest mnóstwo (najpierw 70, zaraz potem 50) i sporo terenów zabudowanych. W ograniczeniach nie ma nic złego, bo jednak chodzi o bezpieczeństwo, problemem jest agresja innych kierówców, którzy ograniczenia mają w rzyci. Trąbienie na zwalniający przed skrzyżowaniem samochód i inne oznaki niezadowolenia, to wcale nie jest rzadkość, zdarza się też wyprzedzanie z dużą prędkością na skrzyżowaniu itp. standardowe zachowania polskich kierowców. Jeśli przestrzega się ograniczeń, to droga jest męcząca i tak ją wspominam. Kolejnym razem pewnie pociągnę dookoła autostradą, choć tam też debili nie brakuje.
Tak na marginesie. Zmiany w karaniu kierowców idą w dobrą stronę, problemem jest oczywiście egzekucja. Za przekroczenie prędkości mogłaby być nawet kara śmierci, którą i tak nikt by się nie przejął, bo trafienie na policję i otrzymanie mandatu graniczy z cudem.
@Adam Lewandowski
„znaczy striptiz”
O, i to nabiera sensu! Chodzenie na golasa jak najbardziej się mieści w kanonicznej wersji Edenu-ogrodu-stacji badań nad hominidami.
@bartolpartol
„Trąbienie na zwalniający przed skrzyżowaniem samochód i inne oznaki niezadowolenia”
Feel you bruh. Na szczęście miałem szczęście do instruktora kursu na prawo jazdy wiele, wiele lat temu, który w jednej z takich sytuacji rzekł do mnie (spoconego i zestresowanego na maksa, rzecz jasna): „Niech trąbią!”; a stoicka autorytatywność (autorytatywny stoicyzm?) tego stwierdzenia do dziś dźwięczy mi w uszach i rozjaśnia chwile na szosie, kiedy trąbienie staje się nieznośne.
@bartolpartol
„Zmiany w karaniu kierowców idą w dobrą stronę, problemem jest oczywiście egzekucja. Za przekroczenie prędkości mogłaby być nawet kara śmierci, którą i tak nikt by się nie przejął, bo trafienie na policję i otrzymanie mandatu graniczy z cudem.”
No cóż, jeśli zmiany w mandatach wejdą zgodnie z propozycjami, będziemy mieli okazję naocznie sprawdzić teorie o tym, że nie wymiar kary, a jej nieuchronność itd. Bo nie słyszałem aby planowano równolegle zwiększyć etaty w drogówce.
„Feel you bruh. Na szczęście miałem szczęście do instruktora kursu na prawo jazdy wiele, wiele lat temu, który w jednej z takich sytuacji rzekł do mnie (spoconego i zestresowanego na maksa, rzecz jasna): „Niech trąbią!”; a stoicka autorytatywność (autorytatywny stoicyzm?) tego stwierdzenia do dziś dźwięczy mi w uszach i rozjaśnia chwile na szosie, kiedy trąbienie staje się nieznośne.”
Zawsze każdemu z którym jadę powtarzam że trąbienie to problem tego co trąbi – a jak ma problem to niech idzie do psychiatry, mnie nic do tego. Jeśli ma mu być lepiej od tego że sobie zatrąbił to kim ja jestem by mu nie pozwalać, niech sobie trąbi.
A co do drogówki to w ogóle mam wrażenie że pis ją zlikwidował. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem, jakieś lata temu. I to nie raczej dlatego że covidowo mniej się ruszam. Ktoś wie coś dlaczemu?
@embercadero
„A co do drogówki to w ogóle mam wrażenie że pis ją zlikwidował.”
Nie podzielam. Widuję często. Np. wczoraj, jadąc z Olsztyna do Trójmiasta minąłem jakąś obłędną liczbę patroli z suszarkami.
@embercadero
„Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem”
No mnie całkiem niedawno wysuszyli (przegapiłem nieobecność znaku ponawiającego podwyższenie ograniczenia prędkości za skrzyżowaniem); fragment dialogu: „A dokąd pan kierowca jedzie?” „A do Chechła” „A do kogo?” „A do [—-]” „A to nie znam :(„.
Skoro skręciliśmy już w DK10, to pojadę nią nieco dalej. Przypadkiem podobnym do „U Dąbka” ze Skępego był bar „U sternika” zaraz za Wałczem w stronę Szczecina. W środku istotnie najntisy, ale jedzenie dobre, mnóstwo sałatek rybnych w przystępnych cenach, ciekawy ogród w którym bez stresu z dziećmi można było zjeść obiad. Stołowały się tam rodziny, kierowcy TIRów i miejscowe chłopaki z miasta, jak to onegdaj bywało. Bardzo lubiłem tam się stołować i dopóki Szczecin-Warszawa jeździło się DK10, to zdarzało mi się to często. Potem, gdy się przerzuciłem na S3/A2, to już rzadziej, ale czasem pretekst do przejechania się DK10 się znalazł. Jeszcze kilka lat temu bar był, choć jakoś tak niemal niezauważalnie zaczynał podupadać. Nie utuliło to jednak mego żalu, gdy w te wakacje pocałowałem klamkę u zamkniętej bramy. Co prawda do końca nie wiem, czy ostatecznie wykończył go brak zmian, czy COVID, ale sentyment do miejsca mam duży i żałuję, że nie przetrwało. Co ciekawe nie jest to casus nowootwartej obwodnicy Wałcza, gdyż jego akurat ona nie odcięła od DK10.
@embercadero
„A co do drogówki to w ogóle mam wrażenie że pis ją zlikwidował. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem, jakieś lata temu. I to nie raczej dlatego że covidowo mniej się ruszam.”
Podobno było dyskretne zalecenie, żeby w okresie maksymalnego nasilenia pandemii ograniczyć kontrole – żeby nie narażać policjantów na zarażenie.
„ Podobno było dyskretne zalecenie, żeby w okresie maksymalnego nasilenia pandemii ograniczyć kontrole – żeby nie narażać policjantów na zarażenie.”
Ja mam wrażenie, poparte wyłącznie własną i ułomną obserwacją, że takie zalecenie wyszło dużo wcześniej, jako forma podzięki dla elektoratu za pierwsze wygrane wybory: „wy mas wybraliście, my was nie będziemy trzepać za mocno”. I tak już potem zostało, żeby nie powiedzieć że jest co raz gorzej. Jedyny wyjątek, jaki widzę na drogach, to pewien procent kierujących ustępujący pieszym na przejściach. Ale, to znów tylko moja ułomna obserwacja, byli to ludzie, którzy zaczęli ustępować gdy dyskusja na ten temat rozgorzała, zanim PoRD zostało skorygowane.
@trębacze
Generalnie olewam, ale problem jest taki, że jeśli ktoś nie radzi sobie z agresją to jest nieobliczalny. Tak jak pewien bandyta w ciężarówce, który najpierw na mnie trąbił co wieś, aż w końcu wyprzedzając mnie na terenie zabudowanym po pasie do skrętu w lewo i na łuku mało nie zepchnął mnie z drogi, próbując się zmieścić przed wysepką.
Najgorsze jest to, że gdybym przypadkiem miał kamerę, nagrał skurwiela i wysłał film na policję, to nawet gdyby ktoś się tym przypadkiem zainteresował, to właściciel ciężarówki powiedziałby, że nie wie kto prowadził, zapłacił ze 300 zeta grzywny i tyle. Nie ufam polskiej policji i już. Tak samo jak nie wierzę, że kiedykolwiek, ktokolwiek w naszym biednym kraju na serio zabierze się za bandytów na drogach. Tym bardziej, że musiałby najpierw wysprzątać policję, bo wiem, od policjanta zresztą, jak się policjanci zachowują na drogach i jak chronią się nawzajem. Zresztą politycy są dokładnie tacy sami i się chowają za immunitetami lub znajomościami. Generalnie jest źle.
@kuba
„Np. wczoraj, jadąc z Olsztyna do Trójmiasta minąłem jakąś obłędną liczbę patroli z suszarkami.”
Pewnie coś takiego jak ogłaszany w Gdańsku raz do roku z wielką pompą „dzień wytężonej pracy strażników miejskich”, którzy podobno tego dnia pracują i lepią mandaty tym co źle parkują.
@niedobory drogówki
Być może, idąc z duchem zaciekłej, upolitycznionej centralizacji dowodzenia wszystkim, drogówka też dostaje odgórne nakazy, gdzie ma być – tj. bardziej odgórne i bardziej konkretne, niż kiedyś. I prawie cała z województwa jest tam, gdzie wskazał palec VIPa.
@jesusbuiltmyvolkswagen
„wy mas wybraliście, my was nie będziemy trzepać za mocno”
– Monarchowie elekcyjni tak mają.
@bartolpartol
„nie wierzę, że kiedykolwiek, ktokolwiek w naszym biednym kraju na serio zabierze się za bandytów na drogach (…) Generalnie jest źle”
Jak źle, jak dobrze? Porównaj sobie liczbę śmiertelnych wypadków teraz i 20 lat temu.
@embercadero
„A co do drogówki to w ogóle mam wrażenie że pis ją zlikwidował”
Może przerzucili ich na odcinek polityczny? Ktoś końcu musi strzec pomników przed profanacją i pilnować willi na Żoliborzu.
@bartolpartol
„300 zł grzywny”
Bzdura. Zazwyczaj takie ciężarówki są wyposażone w tachografy, a ich właściciel ma obowiązek prowadzić ewidencję czasu pracy kierowców. Jeśli tego nie robi albo odmówi podania takich informacji, to do 4L mu się dobierze ITD a oni mu dadzą grzywnę nie na 300 ale bardziej na 3000.
@monday
„Jak źle, jak dobrze? Porównaj sobie liczbę śmiertelnych wypadków teraz i 20 lat temu.”
Jest lepiej, ale dalej jest źle. Poza tym cały (no, prawie) świat idzie do przodu, wolę porównywać do tego co się dzieje w innych europejskich krajach.
@grejon
„Bzdura.”
Jesteś pewien czy tylko tak Ci się wydaje? Z moich osobistych doświadczeń wynika, że Policji nawet nie chce się do świadka zadzwonić. Odkładają zgłoszenie na półkę i po trzech miesiącach przysyłają pismo o umożeniu z powodu braku chęci do pracy.
@mnf
„Może przerzucili ich na odcinek polityczny? Ktoś końcu musi strzec pomników przed profanacją i pilnować willi na Żoliborzu.”
No więc też mi się wydaje że nastąpiło małe „przesunięcie” liczby etatów i to na pewno jeszcze przed covidem. Mam kilka w miarę stałych tras w okolicach Warszawy które pokonuję mniej więcej z tą samą częstotliwością od lat i o ile kiedyś policja była elementem stałym tak od paru lat nie widuje się w ogóle. Już nie mówiąc o tym że na terenie miasta to nie istnieje kompletnie i praktycznie oficjalnie (wszelkie zgłoszenia poniżej wypadku z ofiarami każą dzwonić na straż miejską a od nich się odp..), ale to już zaszło dawniej.
@bartolpartol
„właściciel ciężarówki powiedziałby, że nie wie kto prowadził, zapłacił ze 300 zeta grzywny i tyle”
Od nowego roku jakoby 8000 zł za samo niewskazanie.
@embercadero
„wszelkie zgłoszenia poniżej wypadku z ofiarami każą dzwonić na straż miejską”.
Do mnie przyjechali błyskawicznie do zarysowanego pod blokiem lusterka. Ryska taka, że lupą trzeba szukać, w dodatku fizycznie niemożliwa do wykonania moim autem (ot, sąsiad pieniacz-paranoik).
@bartolpartol
„po trzech miesiącach przysyłają pismo o umożeniu z powodu braku chęci do pracy”
Logicznie biorąc, to chyba pismo o uniemożeniu (nie możemy, bo nam się nie chce).
@kuba
„Od nowego roku jakoby 8000 zł za samo niewskazanie.”
I to jest zdecydowanie rozsądniejsza kwota. Pod warunkiem, że leniom będzie się chciało znaleźć właściciela.
@self & „umożeniu”
Łomatko!
@Gammon
Jak widać moje myślenie szło w dobrym kierunku.
@bartolpartol
„Jak widać moje myślenie szło w dobrym kierunku.”
Ależ tak, wystarczyło zamienić zwrot na przeciwny.
Trochę mi zajęło czasu zorientowanie się, gdzie był rzeczony „Zajazd Va-bank”. Co jest dość dziwne, bo z racji konotacji rodzinnych tą trasę przemierzam regularnie od 20+ lat.
I przypomniało mi się, że został skreślony przez moją małżonkę po spożyciu nieświeżego obiadu i zwykle korzystaliśmy z usług „Baru Zodiak” po drugiej stronie. Jedzenie klasyczne i (raczej) świeże więc nie eksperymentowaliśmy już więcej.
Pamiętam jak otworzono obwodnicę Białobrzegów i podupadły cukiernie oraz restauracje tam działające. Jechaliśmy tam ostatnio i to nie jest już to, co za czasów świetności. Czyli dodatkowej godziny na sforsowanie przepięknego, przedwojennego mostu.
Co ciekawe – ostatnio jechaliśmy z małżonką i robiliśmy sobie podsumowanie wszystkich restauracji jakie zwykle mijaliśmy od tych 20+ lat i obserwowaliśmy, które przeżyły konwersję 7 na S7.
Przykładem niezłej knajpy, która tego nie przetrwała jest Zajazd „OK” pomiędzy Szydłowcem a Skarżysko-Kamienną. Obecnie wygląda jak wstępny etap zarastania dżunglą – już jest bez okien i innych elementów, jakie można odkręcić i wywieźć. Powód banalny – brak zjazdu z S7 i zostawienie przy równoległej drodze lokalnej. To chyba jest wyrok śmierci dla takich knajp.
Przykładem, jak konwersja na S7 może interes rozkręcić jest „Gospoda Echa Leśne” zaraz przed wjazdem na węzeł Kielce-Północ.
Kluczem do sukcesu był zjazd bezpośrednio z S7 co wiąże się z wybudowaniem tam nieco wcześniej stacji benzynowej – pewnie wówczas GDDKiA nie miała wyjścia i musiała zrobić zjazd bo jest dość krótki i słabo sprofilowany. Potem już było z górki: budują drugi budynek z knajpą o wyższym standardzie oraz kładka dla pieszych z MOP z drugiej strony S7.
@Jesusbuiltmyvolkswagen
„Jedyny wyjątek, jaki widzę na drogach, to pewien procent kierujących ustępujący pieszym na przejściach”
Ja widzę bardzo duże zmiany w zachowaniu kierowcó, także poza dużymi miastami. W sierpniu za to miałem sytuację, gdy w gminnym miasteczku na Podhalu kierowca nie ustąpił mi pierwszeństwa gdy stałem przed pasami, po czym z bocznej ulicy wyjechał radiowóz na sygnale i go zatrzymali. Tzw. instant karma.
„takie zalecenie wyszło dużo wcześniej, jako forma podzięki dla elektoratu za pierwsze wygrane wybory: „wy mas wybraliście, my was nie będziemy trzepać za mocno”
Nie wiem, kłóci mi się to z ofensywą rządu z zaostrzaniem kar dla kierowców, pierwszeństwem pieszych itd. Chyba jednak PiS wierzy sondażom, według których większość społeczeństwa popiera ten kierunek.
@bartolpartol
Jestem pewien. To, że trafiłeś na leniwych policjantów nie oznacza że WRD i ITD nie eliminuje takich kierowców. Ja byłem na policję wzywany z powodu zwykłej stłuczki na parkingu.
@Paweł
„Ja widzę bardzo duże zmiany w zachowaniu kierowcó, także poza dużymi miastami.”
Też widzę, ale to raczej powolna ewolucja, niż rewolucja.
„Nie wiem, kłóci mi się to z ofensywą rządu z zaostrzaniem kar dla kierowców”
Samo zaostrzanie kar jest tylko i wyłącznie działaniem pzorowanym, udawaniem, że coś się robi. To akurat łatwo zrobić. Bez egzekucji nic z tego nie będzie. To takie pogrożenie paluchem z jednoczesnym mrugnięciem okiem – owszem, podwyższamy kary, ale nikt nie będzie was pilnował, więc się nie przejmujcie. Chwilę to może podziała na niektórych i potem wróci do poprzedniego stanu. Uwierzyłbym w chęć zrobienia porządku, gdyby za zmianami w karach poszła ofensywa policji na drogach. Ale nie w formie „akcji znicz”, tylko codziennego, sukcesywnego karania kierowców, którzy nie potrafią/nie chcą zastosować się do przepisów drogowych.
„Chyba jednak PiS wierzy sondażom, według których większość społeczeństwa popiera ten kierunek.”
A druga większość społeczeństwa pewnie uważa odwrotnie. Sądzę, że to zależy od sondażu.
@Bartolpartol
„Samo zaostrzanie kar jest tylko i wyłącznie działaniem pzorowanym”
Nie zgodzę się, ale nawet jeśli, to i tak wzięli na siebie hejt jeżdżących „szybko, ale bezpiecznie” i komentarze o dojeniu kierowców (przykład na okładce Angory link to reddit.com).
Widać uznali, że im to się opłaca.
@bartolpartol
„Też widzę, ale to raczej powolna ewolucja, niż rewolucja”
Tak, też bym chciał, żebyśmy jutro byli drugą Skandynawią. Niestety to nie działa na pstryknięcie palca.
„Chwilę to może podziała na niektórych i potem wróci do poprzedniego stanu”
Nie wróci, choćby dlatego, że inna jest sytuacja prawna i ktoś jednak te wysokie kary dostanie, komuś jednak ten samochód skonfiskują. Kolega zdaje się uwierzył w liberalny mit, że nie warto wprowadzać/zaostrzać kar, bo i tak ludzie obejdą przepisy („to niemożliwe żeby zlikwidowali torrenty, to się nie uda, przecież nie ocenzurują internetu”; „to niemożliwe żeby wprowadzili zakaz palenia w knajpach, ludzie się zbuntują, kto to wyegzekwuje?”)?
Jeśli chodzi o polityków, policjantów i VIP-ów, to oni będą chowali się za immunitetem/znajomościami, tu akurat nic się nie zmieni, nie mam złudzeń, ale też jaki procent kierujących oni stanowią?
@Paweł Ziarko
„i tak wzięli na siebie hejt jeżdżących „szybko, ale bezpiecznie”…”
Nie wierzę w jazdę jednocześnie szybką i bezpieczną (choć zdaję sobie sprawę, że większość kierowców uważa się za Shumacherów na torze). Musisz wybrać jedno: albo szybkość, albo bezpieczeństwo. Po to właśnie są ograniczenia prędkości na drogach. Szybko to sobie możesz śmigać po autostradzie.
„…i komentarze o dojeniu kierowców (przykład na okładce Angory)”
Typowy przykład populizmu (dosyć charakterystyczny dla tego paździerzowatego pisemka) to nie jest argument w dyskusji.
@monday.night.fever
„Nie wierzę w jazdę jednocześnie szybką i bezpieczną”
Ja też nie – stąd cudzysłów. To było ironiczne. Myślałem, że kpina z takiego tłumaczenia typowego stylu polskiego kierowcy jest powszechnie rozpoznawalna.
” to nie jest argument w dyskusji.”
Czemu nie? Moja teza jest taka, że na rząd wylał się hejt, lamenty o prześladowaniu kierowców i właśnie populistyczne zarzuty o chęć zapełnienia budżetu. Okładka „Angory” była przykładem takiego populizmu.
@Paweł Ziarko
„Moja teza jest taka, że na rząd wylał się hejt, lamenty o prześladowaniu kierowców i właśnie populistyczne zarzuty o chęć zapełnienia budżetu”
Ale to nie jest powszechne. Hejt i populizm leją się ze strony paździerzowatych pisemek DLA ZASADY (gdyby rząd złagodził kary, hejtowaliby również – w końcu z tego żyją), a lamentacje pochodzą od samych kierowców (i to głównie tej burackiej ich części). Cała ta sytuacja zresztą przypomina mi jojczenie o bandyckich fotoradarach parę lat temu. Większość społeczeństwa, szczególnie ta niezmotoryzowana, zaciera ręce.
@Paweł
„to i tak wzięli na siebie hejt jeżdżących ”
No daj spokój. Kto się przejmuje Angorą. To przecież drukowany Wykop dla emerytów.
Oczywiście to dobrze, że podnieśli kary (moim zdaniem za mało, bo powinny być uzależnione od dochodu i wartości samochodu), wprowadzili większe prawa pieszych itp., ale to za mało, żeby działało tak jak powinno. Potrzebna jeszcze jest sprawna egzekucja.
@mnf
„Nie wróci, choćby dlatego, że inna jest sytuacja prawna i ktoś jednak te wysokie kary dostanie, komuś jednak ten samochód skonfiskują.”
OK. Wróci, wróci, ale trochę nie do końca, więc ostatecznie, owszem, będzie trochę lepiej. Jak wprowadzili odbieranie prawa jazdy za jazdę 100 po mieście, to przez pewien czas był na drogach spokój. Skończyło się na tym, że dalej wszyscy jeżdżą za szybko, ale ubyło tych co jeżdżą ponad 100.
Chodzi o to, żeby robić porządnie, a nie połowicznie.
„Kolega zdaje się uwierzył w liberalny mit”
Koledze projekcja się włączyła. Zalecam wyłączenie.
@monday.night.fever
„Większość społeczeństwa, szczególnie ta niezmotoryzowana, zaciera ręce.”
Przecież taka jest moja teza! Wyżej napisałem: „Chyba jednak PiS wierzy sondażom, według których większość społeczeństwa popiera ten kierunek.” Czy to ja piszę zbyt zawile, czy kolega MNF ma problem z czytaniem ze zrozumieniem?
@bartolpartol
” Kto się przejmuje Angorą.”
Ma wyższy nakład od „Polityki”, ale to tylko przykład. Wejdź sobie w komentarzena fanpejdżach StopCham, Polskie Drogi, albo w lokalnych mediach pod artykułem o potrąceniu pieszego.
@bartolpartol
„Chodzi o to, żeby robić porządnie, a nie połowicznie”
Od czegoś trzeba zacząć. Dzięki tym zmianom policja przynajmniej zyskała bat na piratów drogowych, wcześniej nie mieli nawet tego. Użyje go prędzej czy później. Owszem – w pierwszym okresie pewnie nie będą egzekwować np. ze względu na pobłażliwość czy braki kadrowe, ale mogę się założyć, że za pół roku z KGP przyjdą wytyczne („złapać tylu i tylu, wlepić tyle i tyle”). Dla polityków będzie to instrument zapełniania budżetu, więc prędzej czy później zaczną naciskać aby policja wlepiała te mandaty, w końcu parę tysięcy piechotą nie chodzi. Ja nie mam z tym problemu – niech cham płaci, jeśli nie umie się zachować na drodze.
@bartolpartol
„wróci do poprzedniego stanu”
Dla mnie dodającym otuchy kontrprzykładem dla podejścia pt. „Polska to ch*obsr*g*, nie warto robić nic, ale to nic a nic”, w szczególności w dziedzinie przepisów ruchu drogowego, jest dawna powszechność (wraz z towarzyszącym jej przyzwoleniem społecznym itp.) dla kierowania samochodem po wypiciu alkoholu. Ano, przepisy zostały zmienione i ano, nie wróciło do poprzedniego stanu maszallah. Mam szczerą nadzieję, że efekt podwyższenia mandatów będzie podobny.
@m.bied
„Ano, przepisy zostały zmienione i ano, nie wróciło do poprzedniego stanu maszallah. Mam szczerą nadzieję, że efekt podwyższenia mandatów będzie podobny.”
A Ty jesteś tego absolutnie pewien? Są jakieś statystyki na potwierdzenie tego? Pobieżny przegląd nagłówków newsowych wskazuje na coś odwrotnego. Zresztą gdyby było lepiej, to nie byłoby jazdy z odbieraniem samochodów pijanym kierowcom (co jest absolutnie słusznym pomysłem), bo to wali w kler, policję i pozostałych wyborców pisu.
@bartolpartol
„Są jakieś statystyki na potwierdzenie tego?”
Niestety nie wiem, gdzie je znaleźć, dysponuję tylko pojedynczymi „punktami danych”:
2009 r. – 200 000 zatrzymanych nietrzeźwych kierujących [1]
2017 r. – 109 000 zatrzymanych nietrzeźwych kierujących [2]
2018 r. – 105 000 zatrzymanych nietrzeźwych kierujących [2]
(dane dla Polski ogółem).
[1]: dziennikpolski24.pl/rekordowa-liczba-nietrzezwych-kierowcow/ar/2651206
[2]: link to szkola-jazdy.pl
@Bartolpartol, mbied
Statystyki nietrzeźwych kierowców
Na stronie policji w ostatnim raporcie rocznym [1] jest wykres „Wypadki drogowe z udziałem użytkowników dróg będących pod działaniem alkoholu w latach 2011-2020” – trend jest wyraźny, od 4972 w 2011 zeszliśmy do 2540 w 2020, w każdym kolejnym roku ich liczba była mniejsza od poprzedniego.
„dodającym otuchy kontrprzykładem dla podejścia pt. „Polska to ch*obsr*g*, nie warto robić nic, ale to nic a nic”
Dla mnie to przede wszystkim zakaz palenia w knajpach. Nie spotkałem się, by ktoś łamał ten przepis, a przecież kontroli praktycznie nie ma.
[1] link to statystyka.policja.pl strona 60
Mój niemiecki przyjaciel(z tej zachodniej części), podczas swojej pierwszej bytności w naszym pięknym kraju gdzieś około 1993 roku, był zachwycony przedsiębiorczością przydrożnego biznesu. Te wszystkie grille z kiełbaskami i szaszłykiem , te zajazdy typu tytułowy Vabank, grzyby czy jagody na poboczu no i oczywiście armia ogrodowych krasnali, to była dla niego atrakcja jak, nie przymierzejąc, wyprawa gdzieś na inną planetę. Porównywał to zjawisko do marazmu u jego rodaków ze wschodu Niemiec. Polacy, mówił, aż kipią energią, a nasi Ossi tylko wyciągają rękę po kasiorę z zachodu. Próbowałem mu wytłumaczyć, że w dawnym NRD uchowały się jednak bieda autostrady, i tam na taką radosną twórczość raczej nie było miejsca. Nie dał się przekonać. Czuć było tę animozję
Wessi-Ossi.
Dzisiaj wjeżdża do naszego kraju, i nawet nie zauważa różnicy. Ta sama autostradowa sztampa. Tankstelle i Mc Donald czy inny KFC.
Jakoś nie złożyło się, i nie rozmawiałem z nim jak odbiera te zmiany dzisiaj, dlatego dzięki za temat do długich nocnych Polaków (z Niemcem) rozmowy.
Kartoffelferien za pasem i spodziewam się wizyty.
@Statystyki nietrzeźwych kierowców
Spadek oczywiście cieszy. Pytanie jaki w tym udział ma mniejsza liczba kontroli.
@Paweł
„Dla mnie to przede wszystkim zakaz palenia w knajpach. Nie spotkałem się, by ktoś łamał ten przepis, a przecież kontroli praktycznie nie ma.”
To oczywiście sukces. Ale, że tak powiem, układ sił w knajpie i na drodze jest jednak trochę inny. O ile można bez większego problemu pozbyć się palacza z knajpy, to zdecydowanie trudniej zmusić kierowców do przestrzegania przepisów. Nie porównywałbym tych dwóch spraw.
@mw
„Próbowałem mu wytłumaczyć, że w dawnym NRD uchowały się jednak bieda autostrady, i tam na taką radosną twórczość raczej nie było miejsca.”
Tak się właśnie zacząłem zastanawiać, czy na początku lat 90, kiedy wzdłuż autostrady Kołbaskowo-Berlin były jeszcze dzikie („zielone”) parkingi, nie widziałem przypadkiem tam jakiejś kulinarnej inicjatywy alla polacca. Ale to może były tylko autokary zatrzymujące się na siku w lesie.
@bartolpartol
„jaki w tym udział ma mniejsza liczba kontroli”
Przepraszam, nie odmówię sobie złośliwości: sugerujesz, że w 2020 r. wypadków drogowych z zabitymi i rannymi i z udziałem nietrzeźwych było mniej więcej tyle samo, co w 2011 r. (piję tu oczywiście do raportu policyjnego przytoczonego przez @Pawła Ziarko), tyle że połowa z nich pozostała nieskontrolowana przez policję? W sensie: nie dojechali, bo musieli trzymać kredens na Żoliborzu?
@m.bied
„sugerujesz, że w 2020 r. wypadków drogowych z zabitymi i rannymi”
Ach, zasugerowałem się „zatrzymanych nietrzeźwych kierujących” i umknęły mi wypadki z kolejnego komentarza.
@mw.61
„Mój niemiecki przyjaciel (…) gdzieś około 1993 roku, był zachwycony przedsiębiorczością przydrożnego biznesu (…) Porównywał to zjawisko do marazmu u jego rodaków ze wschodu Niemiec. Polacy, mówił, aż kipią energią, a nasi Ossi tylko wyciągają rękę po kasiorę z zachodu”
Porównanie o tyle nieuczciwe, że w enerdówku jak ktoś miał „energię”, to po prostu wyjeżdżał na zachód Niemiec. W 1993 roku kto mógł ten już stamtąd uciekł. Więc nic dziwnego, że w takiej sytuacji wschodnia część Niemiec szybko opustoszała, popadła w marazm i pozostali tam głównie emeryci (nawiasem mówiąc, później próbowano zapobiec wyludnianiu się enerdówka poprzez pompowanie pieniędzy w infrastrukturę, ale nic to nie dało). Natomiast Polacy nie mieli tego luksusu co ówcześni Niemcy ze wschodu polegającego na tym, że mogą sobie wjechać bez wiz, granic i znajomości obcego języka do jakiejś alternatywnej, wysoko rozwiniętej Polski, gdzie na początek mogliby się zatrzymać u dalszych krewnych. Dlatego też myśmy musieli rozstawiać te szczęki na chodnikach i kombinować, zresztą przypominam, że ta eksplozja przedsiębiorczości zaczęła się u nas jeszcze PRZED formalnym upadkiem komuny; w enerdówku końca lat ’80 takie kwestie traktowano jednak poważniej. Stąd złudzenie tej mitycznej „energii”. Nawiasem mówiąc, taka uwolniona nagle energia bywa niebezpieczna, bo u nas poszła w kombinatorstwo i drobny handel, a w byłym ZSRR zmaterializowała się w postaci przemocy i bezwzględnej walki o zasoby.
Dla mnie – z racji małopolskiego MZ najbardziej charakterystycznym elementem siódemki był „Czarny Lew” w Pcimiu. Nie pomogło mu nawet sąsiedztwo węzła, w sumie nic dziwnego – ale odrodził się jako lokalna galeria handlowa.
link to mapio.net
W zeszłym roku trafiłem na rowerze na starą 7 gdzieś pod Ostródą. Przez kilka kilometrów nie minął mnie nikt, doprawdy dziwne uczucie, szeroka jezdnia jeszcze potęgowała wrażenie totalnej pustki.
@bartolpartol
„Nie porównywałbym tych dwóch spraw.”
Toteż nie porównuję.
@mnf
„Porównanie o tyle nieuczciwe, że w enerdówku jak ktoś miał „energię”, to po prostu wyjeżdżał na zachód Niemiec.”
To nie tylko to. Kontrast pomiędzy polską przedsiębiorczością a czeskim, słowackim czy węgierskim marazmem uderzał chyba wszystkich podróżujących po Europie ze 20 lat temu. Typowe słowackie miasteczko na zadupiu w roku 2000 wyglądało tak, jakby NIC SIĘ TAM NIE ZMIENIŁO od 1989.
Panie Bartolu, jak Dantyszek Kopernikowi – udzielam panu napomnienia.
@wo
„Typowe słowackie miasteczko na zadupiu w roku 2000 wyglądało tak, jakby NIC SIĘ TAM NIE ZMIENIŁO od 1989.”
I wtedy i teraz uderza mnie stale kontrast pomiędzy polskimi i słowackimi miasteczkami. Tam nadal ma się zwykle poczucie, że nic się nie dzieje. Stale rodzi mi się w głowie pytanie, gdzie się podziali wszyscy ludzie? Choć nie jestem, oględnie mówiąc, specjalnym miłośnikiem polskiej prowincji, to za żadne skarby nie przeprowadziłbym się do słowackiego miasteczka. Jakieś takie nieprzyjazne one dla mnie są, brakuje ludzkiej skali. A to pomimo nawet tego, że poza tym Słowacja to dla mnie raj (góry!). Wie ktoś może czemu Słowacja tak wygląda?
@alef
„A to pomimo nawet tego, że poza tym Słowacja to dla mnie raj (góry!)”
Przy czym mi się tam kiedyś bardzo podobało, ceniłem sobie nawet tę senność. Ale teraz jednak w Polsce z kolei to jest bardzo wygodne, że wszędzie w stosunkowo krótkim dystansie znajdzie się sklep z wszystkim. A w sennym słowackim miasteczku nadal Potraviny z lat 80., czynne do piętnastej.
Ja się już łapię na tym, że w miasteczku niemieckim czy (zwłaszcza) skandynawskim zaczynam myśleć, że kurna, w Polsce tu byłaby przynajmniej Żabka. A tam nic! Szczerek z kpiną, ale i z sympatią opisuje polski duch przedsiębiorczości w „Siódemce”, w postaci bilbordów przydrożnych typu „PRZYJMĘ GRUZ DAM KOSZTY”.
@fitz
„>Czarny Lew< w Pcimiu"
Ja pamiętam, że pomimo braku nazwy odwołującej się jednoznacznie do rajskiego ogrodu, poinformowani zarzekali się, że pod tym malowniczym żółtym dachem prosperuje prężny burdelik dla tirowców, ilu ich tam wtedy jeździło e-siódemką (secundo voto: e-siedemdziesiątką siódemką).
Czeski, słowacki i Polski duch
Moja znajoma od 10 lat mieszka w dawnej CSR (Ołomuniec, Brno, a obecnie Bratysława) i choć ogólnie wiele rzeczy się jej podoba, to oprócz wspomnianego braku przedsiębiorczości, narzeka też na słabą ofertę kulturalną w porównaniu do Polski. W Czechach narzekała też na niechęć do obcych, wszyscy jej znajomi byli ekspatami, Czesi niezbyt się chcieli integrować z obcokrajocwami.
@wo
„Ja się już łapię na tym, że w miasteczku niemieckim czy (zwłaszcza) skandynawskim zaczynam myśleć, że kurna, w Polsce tu byłaby przynajmniej Żabka.”
Obawiam się, że w tej kwestii w ciągu najbliższych kilku lat będziemy mocno doganiać Niemcy. Trochę przez rozwój Biedronek i Lidli, ale jeszcze bardziej przez wzrost najniższych płac. Taki sklepik w małej wiosce po prostu przestanie się opłacać. Przez jakiś czas jeszcze siłą rozpędu i energią rodziny one będą istniały, ale w końcu zobaczą, że lepiej można zarobić gdzie indziej. Anecdata jest u mnie taka, że w dalekiej rodzinie przez całe lata dziewczyna pracowała w małym wiejskim sklepiku u brata, oczywiście za coś w okolicach minimalnej krajowej (a może nawet mniej? To była wieś z dużym bezrobociem w okolicy). Ostatnio bratu podziękowała i poszła pracować w wytwórni sałatek. Zadowolona, bo zarabia znacznie więcej, a i praca jest dla niej przyjemniejsza. Zdziwienie i oburzenie w rodzinie nieziemskie!
@alef
„Obawiam się, że w tej kwestii w ciągu najbliższych kilku lat będziemy mocno doganiać Niemcy. ”
Ja też myślę, że to kwestia naszego zapóźnienia cywilizacyjnego. Z kolei gdy się o tym rozmawia z Niemcem (czy leci z nami Awal?), wychwalają politykę imigracyjną, bo tylko Turkom i Arabom jeszcze chce się prowadzić „małe sklepiki z wszystkim”. W Polsce zresztą w sklepach też coraz częściej słyszymy kresowe akcenty.
@wo
„Ja się już łapię na tym, że w miasteczku niemieckim czy (zwłaszcza) skandynawskim zaczynam myśleć, że kurna, w Polsce tu byłaby przynajmniej Żabka.”
No więc w Niemczech jest słabo, bo musi być trochę większa wieś, żeby Netto czy inny moloch był. Poza tym pustka. Ale w Szwecji to praktycznie w każdej wsi jest przynajmniej maleńki Coop (czy jakoś tak), w którymś coś od biedy da się kupić. Przynajmniej tak to pamiętam ze swoich rowerowych wycieczek, ale pamięć może mnie zawodzić.
@wo
„A w sennym słowackim miasteczku”
Muszę wyznać, że w tej sprawie obstaję zdecydowanie przy przeciwnym zdaniu. Z całą sympatią i szacunkiem dla osób neuronietypowych, nie rozumiem, dlaczego cały system usług w kraju ma być zaprojektowany pod ADHD-owców, którzy nie są w stanie zorganizować się do zrobienia zakupów w potravinach przed 15:00. Wróciłem zupełnie niedawno z innego kraju na Sło., gdzie zupełnie normalny jest np. fakt, że w niedzielę sklepy są zamknięte i tyle, i żaden miejscowy ekspert nie udziela wypowiedzi w mediach, że za chwilę upadnie od tego gospodarka, potem demokracja, a potem cywilizacja.
Co do ducha przedsiębiorczości, to obecnie najbardziej rozwinięty jest bodaj w Sierra Leone (największy odsetek właścicieli firm wśród pracujących). Mnie tam bardziej odpowiada życie w sennym miasteczku w posthabsburskiej Europie.
@wo
„Typowe słowackie miasteczko na zadupiu w roku 2000 wyglądało tak, jakby NIC SIĘ TAM NIE ZMIENIŁO od 1989”
Faktycznie Varga w swoich książkach na temat Węgier (w serii „Sulina” wydawanej ponad 10 lat temu przez wydawnictwo Czarne) opisuje to dokładnie w taki sposób. Na prowincji nie zmienia się nic, ale stolica (jedyne prawdziwe miasto w tym kraju!) też jest statyczne: Varga idzie do sklepu mięsnego w Budapeszcie, w którym był ostatnio 20 czy 25 lat temu. Ten sam wystrój, to samo salami, ten sam dziadek za ladą. On to porównuje do Warszawy i twierdzi, że chaotyczna żywotność tego miasta to skutek zniszczenia tkanki miejskiej i przemielenia ludzkiej przez wojnę, ale po pierwsze – w Budapeszcie ’44 też nie było różowo, po drugie – próbowałem sobie przypomnieć, które sklepy i punkty usługowe w centrum Poznania przetrwały w tym samym miejscu co w 1995 i tu jest tak samo jak w Warszawie, praktycznie wszystko już poznikało lub zmieniło lokalizację (kojarzę tylko legendarną budę z zapiekankami na Moście Teatralnym, która stoi tam niewzruszenie od 1994). Za to w Budapeszcie czas stanął w miejscu, czego akurat mieszkańcom tego miasta zazdroszczę. Ja jak Typowy Węgier mam alergię na zmiany, opłakuję każdą zamkniętą budę (nawet nie że w mojej okolicy, tylko sam fakt że coś przenieśli/zamknęli na drugim końcu miasta – dlatego doskonale rozumiem fenomen „urbexu” i tych wszystkich VaBanków, których czas świetności minął). Zresztą nie tylko ja, bo pamiętam zamieszczony w osiedlowej gazetce nekrolog dotyczący dobitej przez pandemię kawiarni. Ostatnio zrobiłem sobie zdjęcia niszczejącej budy „Bistra Żegrze” w okolicach Ronda Żegrze, którą przypadkiem odkryłem; no ale to niezbyt pasuje do notki, bo to nie przy trasie szybkiego ruchu, tylko w samym centrum Poznania (Węgrzy mają na to jakieś swoje Specjalne Określenia). Dla porządku: Varga opisywał też zasyfiałą węgierską prowincję w której czas również stanął w miejscu, no ale tam już nie chciałbym się znaleźć.
@WO
„Z kolei gdy się o tym rozmawia z Niemcem (czy leci z nami Awal?), wychwalają politykę imigracyjną, bo tylko Turkom i Arabom jeszcze chce się prowadzić „małe sklepiki z wszystkim”.”
Problem znalazł swoje miejsce nawet w jednym z ostatnich exposè rządowych Merkel: jako sprawa do rozwiązania w ramach polityki senioralnej i „Heimatpolitik”. Wydaje się, że odpowiednikiem tego sklepiku w Niemczech jest obecnie przeważnie piekarnia/cukiernia – sprzedająca również prasę i inne drobiazgi, a przy tym zarabiająca na przepłaconych karmelowych latte. Z objazdów rowerowych Europy sprzed lat najgorzej jednak wspominam prowincjonalne miasteczka francuskie – jeżeli nie było w nich turystycznej atrakcji, to nie szło tam nic kupić ani zjeść (w Niemczech raczej zawsze dało się zjeść wszędzie).
„W Polsce zresztą w sklepach też coraz częściej słyszymy kresowe akcenty.”
Coraz częściej? – ja nie słyszę innych. Nagminnie również wśród kupujących. W pewnym sklepie z alkoholem we wschodniej Polsce czułem się jak na seminarium z języków wschodniosłowiańskich – do których zresztą, nieortodoksyjne, zaliczam polszczyznę. Ona była akustycznie zachodniosłowiańska (czeska) w czasach Kadłubka, ale teraz ta klasyfikacja to już tylko filologiczny artefakt z elementem silenia się na zachodniość. Polak nie zrozumie z marszu np. górnołużyckiego, a ukraiński owszem.
*(Węgrzy mają na to jakieś swoje Specjalne Określenia)
Znaczy, oczywiście chodziło mi o Specjalne Określenie na taki stan umysłu że opłakujesz ruiny przydrożnego „Va Banku”, a nie określenie na budę w okolicy ronda, co można by wywnioskować z mojego posta. Tak to jest jak się pisze na szybko, a niestety nie ma tu możliwości edycji komentarzy.
@mbied
” Mnie tam bardziej odpowiada życie w sennym miasteczku w posthabsburskiej Europie.”
Absolutnie akceptuję te argumenty – domyślam się, że w Polsce to się po prostu bierze z biedy. I aż mi głupio tak na niej korzystać. Ale po prostu (i tu nawiązuję do Bartolapartola i jego szwedzkich coopów) jakie to cholernie wygodne, że w Polszcze w byle Żabce masz tyle różnych przysmaków do wyboru, a taki mały słowacki sklepik w 2000 potrafił mieć np. jeden smak jogurtu (!). Podobnie jak w 1989 zapewne, podczas gdy polskie sklepy od legendarnych „pustych półek z octem” przeskoczyły nagle do orgii dziesięciu odmian balsamico. I to nawet jakiś prowincjonalny sklepik na wsi, gdzie też od razu się znaleźli aspiracyjni kupcy dla dojrzewających serów – a w każdym razie pojawiła się podaż takowych.
@mnf
„niestety nie ma tu możliwości edycji komentarzy.”
Proste prośby edycyjne realizuję od razu, ale tu musiałbym pisać komcia na nowo, więc niech tak zostanie.
@mnf
„w Budapeszcie ’44 też nie było różowo”
To nieporównywalne. Czytałem ostatnio opis upadku Budapesztu w dziennikach Maraia. Żołnierze niemieccy i radzieccy zachowywali się ogólnie przyjaźnie wobec ludności, Marai dogadywał się z jednymi i z drugimi. Nie było systematycznego wyburzania, ot po prostu parę dni, gdy nie można było przejść z jednej dzielnicy do drugiej, bo linia frontu. Nie ma w dziennikach Maraia takiego strachu, że idzie jakaś dzicz, która morduje wszystkich na swojej drodze – a w powstaniu warszawskim przecież tak to wyglądało.
@mnf
„Dla porządku: Varga opisywał też zasyfiałą węgierską prowincję w której czas również stanął w miejscu, no ale tam już nie chciałbym się znaleźć.”
Do przed pandemii przynajmniej dwa razy w roku jeździłem do wschodniej części prowincji węgierskiej. Czas tam nie stanął w miejscu, a przynajmniej nie w tym. Oczywiście ktoś przejazdem może odnieść takie wrażenie, bo budynki wciąż nieodnawiane. To raczej wygląda na nasze najntisy. Niektóre zmiany od razu widać (jakiś Spar czy Tesco). Są lokale z nowszym wystrojem i z takim menu. Ale są i skanseny. Z tym, że te skanseny oferują jakość, która może zadziwić. Budynków raczej się nie remontuje. W starych budynkach widać nowe sklepy. Ale wystarczy wjechać gdzieś na zaplecze głównej drogi, a można zobaczyć nowe domy zabudowy jednorodzinnej. Sprzęt rolniczy ciężki jest jakby bardziej zaawansowany (i większy) niż u nas. Ale może to taki region. Drogi to jednak słabiutko. Po naszej rewolucji drogowej (poniżej krajówek) to jednak jesteśmy mocno do przodu.
Korzystałem z lokalnej służby zdrowia. 15-20 lat temu ciężko się było w przychodni dogadać jakimś lengłydżu. Ktoś tam incydentalnie znał niemicki. Teraz (2018-2019) bezboleśnie. I to w jakąś niedzielę.
@m.bied
„Mnie tam bardziej odpowiada życie w sennym miasteczku w posthabsburskiej Europie.”
Sztuka cukiernicza co jest coś co dla mnie wygląda jako czubek góry ludowej lub pozostałość tamtych lat. Jadałem w podrzędnych cukierenkach na prowincji naprawdę świetne i frymuśne torciki. 🙂
Przepraszam za post pod postem, ale mi się jakieś wspomnienia uruchomiły.
Z lat temu 20 było prawie niemożliwe, by skorzystać na prowincji z nieodpłatnej służby zdrowia, bo nie było, o ile pamiętam niczego w stylu EKUZ co mógłbym bez słowa wręczyć. Potrzebna była gorąca linia pomiędzy pensjonatem i przychodnią za pomocą mojego telefonu. Miałem później też ubezpieczenie dodatkowe, prywatne, ale też polski allianz dzwonił do węgierskiego swojego ubezpieczyciela, z którym podpisał umowę i ten też dzwonił do przychodni i też gorąca linia. A ostatnio to EKUZ, a i recepty na przewlekłe wystawili.
@wo
„Żołnierze niemieccy i radzieccy zachowywali się ogólnie przyjaźnie wobec ludności, Marai dogadywał się z jednymi i z drugimi”
To ciekawe – aż muszę sięgnąć po te dzienniki, bo sami Węgrzy twierdzą, że napadły ich hordy Dżyngis Chana i mieli tam apokalipsę połączoną z Sodomą i Gomorą, a 20% węgierskich kobiet zostało zgwałconych (byłby to wyższy odsetek niż w samych Niemczech).
@wo
„jeden smak jogurtu (!)”
Kwestia określenia punktu optimum – jeden smak faktycznie może znużyć, natomiast z całą odpowiedzialnością stwierdzę, że wolę wybór spośród pięciu smaków, jeśli smaczne, niż spośród pięćdziesięciu rodzajów kubeczków z różnie nazwanymi dodatkami smakowymi[*], jeśli wspólnym substratem jest po prostu niezbyt dobry jogurt. Stan na 2021 r. w małym słoweńskim sklepiku jest wcale często taki, że jest jogurt gęsty, jogurt pitny (oba dobre, oba niezmienione w smaku, na moje podniebienie, od lat 70. zeszłego wieku) i może jakaś jagoda, marelica i borovnica dla fancy pants na wiosce – i wyznam, że wcale mnie to jakoś specjalnie nie martwi.
[*] (Mam taką prywatną teorię na wytłumaczenie gwałtownej fali popularności jogurtów marakujowych w polskich sklepach w latach 90. – że była skutkiem mniej więcej takiej rozmowy w dziale R&D jakiejś fabryki chemii spożywczej: „Ech, Stefan, nie wyszła mi ta nowa truskawka; w ogóle do niczego ten smak niepodobny”. „Co się przejmujesz? Podpiszemy, że to marakuja i heja. Kto ci to sprawdzi?”).
@wo
„jeden smak jogurtu (!)”
Jakiś czas temu czytałem w „Wyborczej” (?) artykuł (a może był to wywiad), w którym autor (Norweg mieszkający w Polsce lub Polak mieszkający w Norwegii – przepraszam, nie pamiętam, a poszukiwania googlem nic nie dały; to mógł być równie dobrze blog Johanny Haase) drążył temat właśnie tego, że kapitalizm bezsensownie nakręca konsumpcjonizm produkując m.in. pięćdziesiąt rodzajów jogurtu, które tak naprawdę niczym się od siebie nie różnią, a zbyt duży wybór paradoksalnie *unieszczęśliwia* konsumenta – choć dla osoby wychowanej w PRL takie zdanie może być herezją. Pamiętam zdanie które szło mniej więcej tak (przytaczam sens): „Na półkach polskich sklepów stoi pięćdziesiąt rodzajów jogurtów. Po co wam (nam?) aż tyle? Oni lubią (my lubimy?) prostotę. W norweskim sklepie są tylko dwa i wystarczy, nikomu to nie przeszkadza. To prosta sztuczka kapitalizmu żeby napędzić konsumpcję”.
@m.bied
„wolę wybór spośród pięciu smaków, jeśli smaczne, niż spośród pięćdziesięciu (…)”
Dla mnie to koronny argument dlaczego jeśli już mam zrobić zakupy w jakimś większym sklepie (generalnie wolę bazarek plus ew. lokalne delikatesy), to wybieram Lidla zamiast Tesco czy innego Makro. Po chwilowym zachłyśnięciu w najntisach, znudziły i znużyły mnie te ogromne sklepy z tysiącem rodzajów cukru. Wolę faktycznie mieć trzy rodzaje do wyboru. Tym bardziej, że wybór z pomiędzy dużej liczby nie może być dokonany racjonalnie, a to mocno męczy i obciąża psychę.
„Mam taką prywatną teorię na wytłumaczenie gwałtownej fali popularności jogurtów marakujowych w polskich sklepach w latach 90.”
Zabawne. Ja miałem zaś takie wrażenie, że wszystko co w Polsce wprowadzano do handlu jako nowe musiało przechodzić przez grupy fokusowe. W różnych bąbelkach (overlapujących, ale jednak) ludzie przekazywali sobie godziny i miejsca na grupy fokusowe, wymiana, że ja pójdę na taką a w zamian dam ci taką, które były jakoś płatne. I była jakaś akwizycja silna na fokusy. Spożywka chyba na tym mocno jechała. Więc jest szansa, że jeśli w TV był jakiś serial, w którym ktoś coś o marakuji to wszyscy chcieli na fokusowych marakuję.
KO
@WO „Czytałem ostatnio opis upadku Budapesztu w dziennikach Maraia”
Czy to przypadkiem nie mówi i pisze się Maraiego?
@Junoxe
Inna sprawa, że te badania konsumenckie spożywki były robione dziadowsko i po taniości. To była fikcja. Mnie jakieś 15 lat temu zgarnięto prosto z ulicy („chodź pan, dostaniesz pan czekoladkę” – lol), poszedłem tam z ciekawości, bo interesują mnie takie kurioza. Okazało się, że mam oceniać zupki chińskie. W środku dwóch małolatów i kwestionariusz na 50 pytań z odpowiedziami typu „jak oceniasz smak, kolor, konsystencję itp. od 1 do 5” (tego było dużo więcej). Nalali mi trzy zupki do trzech talerzy, wrzucili te proszki i mówią „no to jak smakuje? szybko pan tu wypełni”. Ja na to: „ależ to jest jeszcze twarde, według instrukcji trzeba poczekać trzy minuty aż makaron zmięknie”. Na to oni się zagrzali ze wściekłości – dali mi wyraźnie do zrozumienia że nie mają czasu na jakieś durne testy i żebym wpisywał odpowiedzi pierwsze z brzegu (i ty wiesz i my wiemy że to ściema, bierz czekoladę i spierdalaj). Śmiech na sali. I tak byli uczciwi że kogoś tam w ogóle wpuścili, zatrudniona przy czymś takim koleżanka (tym razem w badaniach telefonicznych) w ogóle nie miała czasu na dzwonienie i powpisywała byle co.
Co do anegdot, co jest kiedy czynne, to Austria, narty w Dachstein. Nasz hotel miał na dolę knajpę, pizzernie itd. Akurat nie zjedliśmy na stoku, zjemy w hotelu. Ździwko, skoro pizzernia była czynna w niedzielę, jest nieczynna w poniedziałek. Wszystkie knajpy przy rynku tak miały, dobra idziemy na kebsa. Najbliższy kebab ~50km, google proponuje najbliższy czynny lokal w mieście – tajski. Jedyni goście to my plus jakaś angielka z synem. Potem się okazało, że miejscowy market ma stoliki i stoisko z daniami na gorąco, jakiegoś kurczaka, wursta czy zupkę spoko byśmy zjedli.
„Ale w Szwecji to praktycznie w każdej wsi jest przynajmniej maleńki Coop (czy jakoś tak), w którymś coś od biedy da się kupić. ”
Coop > Żabka
@Michał
„Coop > Żabka”
No Żabka nie ma dużych sklepów, a Coop ma, więc to bardziej Carrefour Express.
@alef
„wybieram Lidla zamiast Tesco czy innego Makro.”
No Lidla organicznie nie znoszę. Biedronki chyba bardziej, bo nie bywam w niej w ogóle. Nie cierpię sklepów, które lepiej ode mnie wiedzą kiedy mam ochotę na coś innego niż standardowego. Dlatego zakupy robię w lokalnych delikatesach (trójmiejski Merkus, polecam), bo mogę kupić chleb orkiszowy, sery owcze/kozie/krowie w sporym wyborze itp., itd. I to zawsze, a nie tylko wtedy gdy jakiś ktoś dostanie gdzieś coś tanio i zrobi tydzień włoski czy hiszpański. Alma była lepsza, ale zdechła, bo ludzie wolą codziennie jeść tę samą bułę z tym samym serem i tą samą szynką z tej samej babuni. Ech.
@bartolpatrol
„No Lidla organicznie nie znoszę.”
To może nie wybrzmiało w mojej wypowiedzi dostatecznie, ale ja też do Lidla na co dzień nie chodzę. Normalnie wybieram lokalny bazarek (gdzie jest wszystko, co wymieniłeś i jeszcze więcej), posiłkując się w miarę potrzeby (ale już mniej chętnie) osiedlowymi delikatesami. Natomiast Lidl to dla mnie opcja numer jeden na wszelkie wyjazdy, wakacyjne i nie tylko. Zawsze wtedy szukam Lidla, wiedząc co tam będę mógł dostać i gdzie to będzie leżało. A przy tym ma dla mnie w miarę strawny asortyment (w tym m.in. rosnący wybór zjadliwych dań gotowych oraz piwa rzemieślniczego).
bartoparol
„No Lidla organicznie nie znoszę. Biedronki chyba bardziej”
O ile Lidle są dość standardowe, to Biedronki są różne. przez ulicę mam bieda-biedrę, ale kawałek dalej jest wielkopowierzchniowa, w dawnym kinie 1 Maj, z bardziej wyszukanym asortymentem.
@Awal
…Problem znalazł swoje miejsce nawet w jednym z ostatnich exposè rządowych Merkel: jako sprawa do rozwiązania w ramach polityki senioralnej i „Heimatpolitik”. Wydaje się, że odpowiednikiem tego sklepiku w Niemczech jest obecnie przeważnie piekarnia/cukiernia – sprzedająca również prasę i inne drobiazgi, a przy tym zarabiająca na przepłaconych karmelowych latte…jak
Moja serdeczna przyjaciółka wyemigrowała do Niemiec w latach 80. Wyszła za Niemca, prawdziwego niemieckiego prowincjusza. Coś jak za potomka naszego mazowieckiego chłoporobotnika, mającego jeszcze w rodzinie kawałek ziemi, ale po studiach i żyjącego nadal w swojej wiosce, ale zarabiając w pracy etatowej.
Ten osobisty wstęp pozwoliłem sobie napisać, by pokazać skąd czerpię wiedzę.
Wcześniej napisałem, że zachwycał się naszymi małymi biznesami, powstającymi u nas w latach 90, i coś mi się zdaje, że zagrała u niego nostalgia. Widział jak znikają u nich jeden po drugim sklepiki u przysłowiowej tante Emma zastępowane kolejnym dyskontem i trochę nam zazdrościł. Dzisiaj my to przerabiamy. No cóż, widać taka kolej rzeczy.
To co piszesz, że w ramach Heimatpolitik próbuje się ożywić te tradycyjne Tante Emma laden, to rzeczywiście coś jest na rzeczy. W ich wioskowej społeczności powstała taka inicjatywa. Nawet coś tam współfinansowali i chyba dostawali jakieś podatkowe ulgi, by mieć taki swój wioskowy sklepik ze zdrową, lokalną żywnością, ale to chyba pada. Niestety, ichniejsza biedra w nieodległym miasteczku górą.
@Junoxe
„wszyscy chcieli na fokusowych marakuję”
No dobrze, nawet zakładając hipotetyczne serialowe marakuje (sam takich nie pamiętam, ale też nie śledziłem wszystkich seriali), która grupa fokusowa w Polsce lat 90. miałaby kompetencje do odpowiedzi na pytanie: „Czy, zdaniem Państwa, ten jogurt marakujowy dobrze oddaje smak marakui (w skali od 1 do 5)?”
@mbied
„„Czy, zdaniem Państwa, ten jogurt marakujowy dobrze oddaje smak marakui (w skali od 1 do 5)?””
Na Boga, jeśli piję jogurt truskawkowy to nie dlatego, że oczekuję „dobrego oddania smaku truskawek”. W istocie nawet nie lubię np. zupy pomidorowej smakującej ZA BARDZO pomidorowo.
@wo
„jeśli piję jogurt truskawkowy”
Nie no, w porządku, bardziej piłem do dwóch konkurencyjnych hipotez co do raptownego pojawienia się jogurtów marakujowych po zmianie ustroju w Polsce: kol. @Junoxe, że stało się tak na życzenie konsumentów zainspirowanych wyobrażeniem marakui w popkulturze, i mojej, że przypadkiem wytworzony w fabryce smaków smak niepodobny do niczego został arbitralnie podpisany jako marakujowy 😉
@Madziarzy
Przed covidem bywałem często w Budapeszcie, w tym już za Orbana bo ostatni raz w 17 roku bodajże. Mogę potwierdzić, są liczne miejsca gdzie świat nadal stoi. Jak mi się nie spieszyło to lubiłem zjechać z autobany za Gyor i jechać dalej lokalną drogą wzdłuż Dunaju. Bardzo tam ładnie, wręcz wybitnie, ale poza pierwszymi kilometrami gdzie jest intensywny przemysł (jakieś fabryki samochodów) dalej wjeżdżamy do kapsuły czasu gdzie trwa rok 1985 i nadal rządzi towarzysz Kadar. Dopiero pod Budapesztem robi się normalniej. A i w samym Budapeszcie niby porównując z 2001 rokiem kiedy tam byłem pierwszy raz w życiu to przybyło mnóstwo nowej zabudowy a i dużo odpicowano ale nadal jest absolutnie pełno nizbyt ukrytych zakątków gdzi funkcjonują spożywcze żywcem wyjęte z serialu „kobieta za ladą” czy bary z gulaszem jak z misia (no bez łańcuchów może ale reszta taka sama). Miejscowym to najwyraźniej pasuje skoro te przybytki nie plajtują
@m.bied
„Nie no, w porządku, bardziej piłem do dwóch konkurencyjnych hipotez co do raptownego pojawienia się jogurtów marakujowych po zmianie ustroju w Polsce: kol. @Junoxe, że stało się tak na życzenie konsumentów zainspirowanych wyobrażeniem marakui w popkulturze, i mojej, że przypadkiem wytworzony w fabryce smaków smak niepodobny do niczego został arbitralnie podpisany jako marakujowy.”
Nie wiem czy są konkurencyjne.
Dziś widać, że jest używana synergia, zostając przy kulinariach, czyli w programach kulinarnych pojawia się jakiś produkt/danie/whatever i to nagle przekuwa się na jego dostępność w sklepach/gastronomii czy rozmowach o gotowaniu. Oczywiście to jakiś tam product placement w programach. Szczerze wątpię w te mechanizmy w najntisach w Polsce. Ale powiedzmy, że to nie była wrzutka dystrybutora, ale właśnie Stefana z R&D. I pchnięto w serialu/Teleexpressie/w prasie marakuję (info o udanych zbiorach, o zaletach zdrowotno-urodowych, albo po prostu jako nowe słowo). A nowość i to egzotyczna wpisywała się aspiracyjny charakter (również polskiej przedsiębiorczości, że nawiążę) polskiego społeczeństwa.
W związku z tym, to nie są konkurencyjne hipotezy. Moja tłumaczy jak, a Twoja dlaczego. 🙂
@marakuja
…wiecznie żywa. Niedawno kupiłem piwo z marakują – nie, nie do picia. Poradzono mi jako najlepszy płyn do pułapki na osy, która ma nie robić szkody pszczołom.
Jeszcze o Czarnym Lwie
> poinformowani zarzekali się, że pod tym malowniczym żółtym dachem prosperuje prężny burdelik dla
> tirowców,
Tam był jakiś motelik, albo pokoje gościnne, więc wszystko możliwe.
> ilu ich tam wtedy jeździło e-siódemką (secundo voto: e-siedemdziesiątką siódemką).
To już jednak nie e-siódemka. E-siódemka skręcała w Głogoczowie na Bielsko i Cieszyn (aktualnie DK52). Nie pamiętam, jakie było oznaczenie Zakopianki na południe od Głogoczowa.