Inba w Agorze trochę jeszcze potrwa, ale opublikowany wczoraj komunikat o „rezygnacji” członkini zarządu Agnieszki Sadowskiej, która niespodziewanie odnalazła dla siebie „inne plany zawodowe” pokazuje kierunek zmian. Nie wiadomo jeszcze, kto tu wygra, ale już wiadomo, kto przegrał.
Życie agorowego korpomenadżera musi być bardziej ekscytujące niż trenera tygrysów w Luizjanie. W czerwcu Agnieszka Sadowska planowała nadzorowanie łączenia portalu z „Gazetą Wyborczą”. Lipiec się jeszcze nie skończył, a tu zdziwko!
Oni zawsze odchodzą w ten sposob. Dopóki są u władzy, wygłaszają dla siebie laudacje na korpoiwentach i odbierają milionowe premie za swe nieomylne decyzje.
A potem nagle znikają. Te „inne plany” mają chyba w tajnych służbach, bo (z nielicznymi wyjątkami) próżno ich potem szukać w zarządach innych spółek.
Gdzie na przykład podział się poprzednik Sadowskiej – członek Robert Musiał? Albo jego poprzednik? Pytam z autentycznym zaciekawieniem, trochę się z tymi ludźmi nahandryczyłem przy różnych negocjacjach – i mam uczucie rozmów przerwanych w pół zdania. Chętnie bym ich spytał po latach, jak to wszystko wspominają i w ogóle co u nich słychać.
Skoro inne spółki giełdowe ich nie zapraszają do swoich zarządów – widzę dwie opcje. Albo Agora ma fatalną rękę do menadżerów, albo to inne spółki popełniają błąd pozwalając, by takie talenty się marnowały.
Nie umiem o tym pisać bez rozgoryczenia. Poświęciłem tej firmie prawie ćwierć wieku. Nie umiem się tym wszystkim nie przejmować.
Moje rozgoryczenie jest tym większe, że gdy chcieli mnie zwolnić dyscyplinarnie, głównym zarzutem było to, że wysyłając komunikaty do związkowców, narażam spółkę na przecieki. Tymczasem w ramach tej afery poszły przecieki, do których ja bym nigdy nie dopuścił.
Żałuję teraz, że jako związkowiec tak się ograniczałem. Wygląda na to, że bardziej się troszczyłem o tę firmę niż ludzie na samym szczycie, którzy rozpętali czerwcową wojnę na przecieki i komunikaty.
Zbyt późno odważyłem się wychodzić ze sporami poza firmę – na kroki takie, jak prośba do inspekcji pracy o kontrolę. To jest niestety trochę jak zakład o satysfakcję – inspekcja nie bardzo może ukarać pracodawcę, może tylko mu zalecić, by pewnych rzeczy więcej nie robił. No więc zaleciła (ciekawe, czy zarząd się przejmie).
Nawiasem mówiąc, gdyby w bajdurzeniach Wosiów i Okrasków o „socjalnym obliczu PiS” była choć krztyna prawdy, PiS by przede wszystkim wzmocnił inspekcję pracy. W rzeczywistości jest tylko coraz bardziej bezsilna (jak cała sfera budżetowa).
Morał dla moich następców w związku jest taki, że nie powinni się przejmować przeciekami. Tym bardziej, że już to mamy przećwiczone w boju, że związkowca się nie da zwolnić dyscyplinarnie.
Moje rozgoryczenie zwiększa to, że dosłownie wszystkim uczestnikom czerwcowej wojny – członkini Sadowskiej, prezesowi Hojce, redaktorom Kurskiemu i Wójcikowi – mówiłem, że dla Agory destrukcyjny jest brak systemu wczesnego zapobiegania konfliktom. To było przy świadkach, więc się nie wyprą.
Trudne decyzje w tej firmie podejmowane są bez konsultacji z podwładnymi. BANG! – nagle jesteś postawiony przed faktem dokonanym. Decyzja zapadła, pozostała tylko tylko drobna formalność, twój podpis. Nie będzie żadnych negocjacji.
Czasem to działa. Zaskoczony i wystraszony człowiek podpisuje to, co mu podsuną.
Czasem jednak po prostu mówi „nie”. LUDZIE – MAMY DO TEGO PRAWO! Tak się w czerwcu zaczęła ta wojna, tak to też wyglądało z próbą zwolnienia mnie i jeszcze z kilkoma wcześniejszymi inbami, które na szczęście nie wyszły poza firmę (ale długo nimi żyły korytarzowe ploteczki).
Mówiłem na spotkaniach z kierownictwem: czy nie lepiej byłoby odwrócić kolejność? NAJPIERW negocjować/konsultować, a potem podejmować drastyczne decyzje?
W najgorszym wypadku afera będzie taka sama (ale trochę później). W optymistycznym można by jej uniknąć, odnajdując kompromis satysfakcjonujący dla wszystkich stron.
Słyszałem od kierownictwa zawsze tę samą odpowiedź. Że Agora musi zaskakiwać pracowników decyzjami, bo jako spółka giełdowa jest zobowiązana działać dyskretnie.
No to se zadziałali dyskretnie. Dyskretnie jak widmo hamiltonianu kwantowego oscylatora harmonicznego. Członkowie zarządu powinni sobie dać po milionowej premii za to mistrzostwo galaktyki w dyskrecji.
Moje rozgoryczenie nie przesłania mi (mam nadzieję) istoty sprawy. Bo to nie jest zwykły spór typu „kto kogo”.
Na zajęciach w Collegium Civitas używam filmu Michaela Manna „Informator” jako materiału dydaktycznego. Cztery podstawowe zagadnienia etyki dziennikarskiej (chiński mur, ochrona źródeł, należyta rzetelność, interes publiczny) są tam wyłożone przez znakomitych aktorów, głównie Ala Pacino (to on wygłasza znakomitą ripostę na pytanie „czy sugerujesz, że członkowie zarządu kierują się motywami finansowymi” w zamieszczonym fragmencie scenariusza).
Moje zajęcia są o internecie i social mediach, potrzebuję więc tego filmu głównie do zilustrowania tezy, że w dziennikarstwie internetowym ciężko te cztery zasady odtworzyć. Jak masz mieć „chiński mur” między biznesem a redakcją, jeśli żebrzesz o donejty, produkując sprzedażowe teksty o „samochodzie naszpikowanym technologią” („cena? dobra!”).
W „Gazecie Wyborczej” ten chiński mur jest przestrzegany. W praktyce polega to tym, że zarząd nie może wydawać poleceń redaktorom, bo nie ma bezpośredniej podległości. Dlatego na przykład zarząd mógł mnie próbować zwolnić, ale nie mógł polecić redakcji, żeby mnie przestała publikować (co byłoby dla mnie WTEDY oczywiście gorsze; TERAZ to wszystko już dla mnie bez znaczenia).
Podobnego rozgraniczenia nie ma w portalu. Im zarząd mógł wydać polecenie „zamknijcie dział opinii”. „Wyborczej” takich poleceń wydawać nie może.
Integracja według pierwotnej wersji oznaczałaby koniec „chińskiego muru” i sztywne podporządkowanie „Gazety Wyborczej” zarządowi (w praktyce Agnieszce Sadowskiej). Wprawdzie potem wydał oświadczenie, że nie chcą w niczym grozić niezależności dziennikarskiej, ale działalność związkowa nauczyła mnie, że gdy ci ludzie mówią, że Paryż leży we Francji – należy to sprawdzić na mapie.
Od kiedy w 2013 poleciała ekipa prezesa Niemczyckiego… przepraszam, cofam te słowa, oczywiście nie „poleciała”, tylko niespodziewanie powzięła „inne plany”, otóż od tego czasu w zarządzie Agory nie ma ludzi związanych z „Gazetą Wyborczą”.
Ci ludzie są jak z Barei: „mąż jest z zawodu członkiem zarządu”. Korpomenadżerowie to nie są dziennikarze, nasze święte zasady ich nie interesują.
Nie mam im tego za złe. Ja też bym ziewał, gdyby mi zaczęli opowiadać coś swoim żargonem o swoim świecie, o arkanach kontrollingu raportingu finansingu w marketingu.
Ideał „chińskiego muru” polega na rozdzieleniu obu światów. Dziennikarze piszą, redaktorzy redagują, kontrollingerzy raportingu raportują kontrolling.
Z niezależnością dziennikarską jest jak z wolnością słowa, werbalnie wszyscy są za. A najwięksi zwolennicy to Orban i Kaczyński. Dlatego werbalne deklaracje nie mają znaczenia.
Trzymam kciuki za znalezienie takiej nowej formuły dla „Gazety Wyborczej”, która pozwoli zachować zasadę „chińskiego muru”. I to musi być zapisane w postaci statutowo-prawnych gwarancji – ustne obietnice członków zarządu to flatus vocis. Nauczyłem się tego, jak mawiają w amerykańskich filmach, „the hard way”.
Mam nadzieję, że redakcyjni negocjatorzy o tym wiedzą i będą negocjować jak najostrzej. Protip: negocjowałem różne przykre kwestie z różnymi zarządami od 2011, nauczyłem się, że wobec agorowych korpomenedżerów nie ma sensu „bycie miłym”. Oni tego nie docenią, oni to interpretują jako słabość i walą jeszcze mocniej.
Najzupełniej prywatnie cieszę się, że w zeszłym roku sam znalazłem dla siebie „inne plany”. Jeśli z powodu tej blogonotki zostanę objęty zakazem druku – cóż, jak bym to ujął wobec studentów, spróbujcie państwo wyobrazić sobie kalafiora dyndającego na jedenastowymiarowej superstrunie…
To niezwykłe, że ktoś jeszcze w Polsce studiuje dziennikarstwo. Widoki na karierę ma takie jak zecer.
@sheik
„Widoki na karierę ma takie jak zecer.”
Wcale nie. Dziennikarstwo to świetne wykształcenie choćby dla pijarowca. Poza tym nie muszą działać zgodnie z tymi świętymi zasadami, mi tylko zależy, żeby im o nich powiedzieć.
KO
W tytule 'superstuunie’
Będąc czytelnikiem (teraz już okazjonalnym) „Wyborczej” od maja 1989 r. (a papierowej prasy od wczesnej podstawówki) czuję się upoważniony wtrącić parę słów, zahaczając też o kwestie zarządów itp. Zaznaczę, że nigdy nie zajmowałem się zawodowo mediami – stąd też moje spojrzenie na media same w sobie (ale nie na mechanizmy korporacyjne) może wydać się nieco naiwne i amatorskie. Wystarczy powiedzieć, że nie byłem świadomy ścisłego rozdziału na gazeta.pl i Wyborczą – acz byłem świadomy pewnych, hmmm… różnic jakościowych na niekorzyść tekstów w gazeta.pl. OK., tak naprawdę byłem wiekokroć zdziwiony pokracznością tekstów na tym serwisie. To już czasami osiągało poziom humoru zeszytów szkolnych.
Fraza o „innych planach zawodowych” jest już tak ograną frazą, że dziwię się, że w korporacji, w której w końcu produktem jest słowo, używa się tego zwrotu. Ale skoro muszą, mogę podpowiedzieć, że jest jeszcze zwrot o „nowych wyzwaniach zawodowych” (wyzwania są bardziej trendy niż plany!). Przejrzałem z ciekawości oficjalne biografie członków zarządu – w tym pani Agnieszki Sadowskiej – tu zobaczyłem mozolną ścieżkę awansu wewnątrz korporacji. Aż czuję ten trud i znój. Niemniej certyfikat ACCA robi wrażenie – z tym pani Agnieszka nie zginie. Zaobserwowałem jednak, że zarząd składa się raczej z „wychowanków” Agory – jednocześnie brak jest ludzi z tym, co zwie się w korpo języku „international outlook” – praca (nie staże) za granicą, studia (prawdziwe, a nie kursy MBA) na zagranicznych uniwersytetach. To czyni tych ludzi bardziej sterowalnymi (mniej dostępnych opcji), jednocześnie trudniejszymi dla podległych pracowników (bo bardziej mają nóż na gardle).
Tu może napiszę banały – Agora, jako korporacja jest nietypowa także z tego powodu, że wielu jej pracowników (obecnych i byłych) ma mocniejszą rozpoznawalność i pozycję zawodową niż członkowie zarządu. Na tle prezesów spółek giełdowych pan Hojka był jednak mocno nierozpoznawalny. Z mojej perspektywy bardzo specyficzna sytuacja – to jakby w jakimś banku czy funduszu wszyscy kojarzyli np. dyrektora departamentu, a prezes byłby anonimowy dla rynku.
@wo
„wygłaszają dla siebie laudacje na korpoiwentach i odbierają milionowe premie za swe nieomylne decyzje.”
Szczęśliwie w korpo ominęły mnie dilbertowe klimaty. Powiem więcej – zdarzyło mi się słyszeć na korpoiwentach (ech, bywało się…) laudacje na cześć pracowników – naprawdę przekonywujące. Byli to jednak korpoprezesi o dłuższym stażu niż prezesi Agory. W ogóle to dość młody skład – to znowu nietypowa sytuacja – nie mają przewagi nad załogą z uwagi na wiek i rozpoznawalność. I chyba w stosunku do wielu pracowników nie mieli też istotnej przewagi, jeżeli chodzi o zakumulowany majątek i usieciowienie. Słowem – pozycja negocjacyjna zarządu słaba, nie dziwię się, że nie udało się przeforsować planu.
„Ci ludzie są jak z Barei: „mąż jest z zawodu członkiem zarządu”.
Odnośnie hipotezy fatalnej ręki Agory do menedżerów – z mojego doświadczenia widzę, że niektóre korporacje (nie wiem, jak to jest w Agorze) generują specyficzny mechanizm promocji określonych typów osobowościowych. Niektóre korporacje są wewnętrznie bezbronne na triki sprzedażowe stosowane wobec ich samych – i tym samym uparcie promują „ludzi-wydmuszki” skoncentrowanych na sprzedaży samego siebie. Ma końcu rynek to weryfikuje (sprawdzić, czy nie spółka Skarbu Państwa) – nie bez satysfakcji postawię hipotezę, że ręka rynku trochę już zadziałała w przypadku Agory [1]. Mówiąc po ludzku – niektórzy są mistrzami wewnątrzkorporacyjnej perswazji, ale generalnie ich moc sprawcza wobec otoczenia poza firmą jest zerowa. Rada nadzorcza łyka głodne kawałki („generowanie efektywnych łańcuchów wartości”, „odpowiedzi na wyzwania cyfrowego świata”, „pozytywne sygnały wysyłane rynkom”), ale na końcu jest klient jest bardziej odporny na tego typu bełkoty (rady nadzorcze przeważnie wydają nie swoje pieniądze, natomiast klienci swoje).
„Słyszałem od kierownictwa zawsze tę samą odpowiedź. Że Agora musi zaskakiwać pracowników decyzjami, bo jako spółka giełdowa jest zobowiązana działać dyskretnie.”
To się sprawdza w zakładzie produkującym palety [2]. Niestety, zarząd nie przyswoił pojęcia „siły przetargowej”. W uproszczeniu – czasami to pracownicy są w stanie bardziej zaskoczyć swoimi decyzjami zarząd. Na tekst „100 ludzi czeka na Pana stanowisko” można powiedzieć „sprawdzam” albo „100 ludzi właśnie odeszło z działu”. Polecam – ale najpierw trzeba sprawdzić rzeczoną siłę przetargową.
„Nauczyłem się, że wobec agorowych korpomenedżerów nie ma sensu „bycie miłym”. Oni tego nie docenią, oni to interpretują jako słabość i walą jeszcze mocniej.”
Jako cyniczny i ponury osobnik potwierdzam – ale dodam, że nie jest to ściśle kwestia bycia miłym. Tu chodzi o kreowanie przewagi – Gospodarzowi było tym bardziej łatwiej, jeżeli porówna się rozpoznawalność Gospodarza, usieciowienie, dorobek zawodowy wobec analogicznych atrybutów jego adwersarzy. Nie chcę być złośliwy (ale trochę będę), ale dodam, że Gospodarz nie negocjował z Bezosem, ale z randomowymi korpoludami. Jako osobnik z gruntu zepsuty proponowałbym w negocjacjach uderzyć w jakiś kompleks zarządowych social climberów a nie odwoływać się do generalnej „słuszności” (cytując klasyka „co to jest prawda?”).
To by było na tyle ze złośliwościami wobec Agory. Patrząc szerzej – nie ma z czego się cieszyć. Postępujący upadek płatnych mediów (gazet, też w formie płatnych serwisów) to powód do głębokiego zaniepokojenia. Może trochę idealizuję świat tradycyjnych gazet i opiniotwórczych czasopism – świat, w którym redakcja była zależna od czytelników, a nie od sponsorów, reklamodawców, algorytmów serwisów społecznościowych oraz właścicieli zarabiających GDZIE INDZIEJ (co powoduje, że gazeta nie musi już zarabiać – ma realizować inne interesy właściciela). To pewnie nawet w złotych czasach (były w ogóle takie?) prasy tak nie działało – właściciele realizowali jakieś interesy swoje i partnerów biznesowych, dziennikarze wciskali kity – ale na końcu był klient, który kupował w kiosku gazetę – albo jej nie kupował.
Odnosząc się do wypowiedzi Gospodarza – moim zdaniem to dobrze, jak redakcje mają motywację finansową – tak długo, jak finansują ich czytelnicy. Presja (też finansowa) ze strony czytelników jest w porządku – to ostatnia bariera przed przekształceniem medium informacyjnego w gazetkę reklamową biznesu (nic jej wtedy nie różni od gazetki z ofertami przy kasie w supermarkecie). Nie, jest nawet znacznie gorzej – gazetka w markecie jest na swój sposób uczciwa, bo nie udaje medium informującego o świecie (poza cenami towarów). Jednak przemiany na rynku medialnym spowodowały, że na końcu będziemy mieli marketowe gazetki (może nawet darmowe), które będą udawały „dawne” gazety. Ludzie będą się cieszyć, bo będą prawie za darmo (wszyscy chcą wszystko za darmo – docelowo korporacje stworzą takie złudzenie darmowości),ale tak naprawdę będą jak gęsi pasione na foie gras (gęsi mają papkę za darmo)- pasieni papką reklamową i perswazyjną wielkich koncernów. Zaprawdę – jeszcze z sentymentem będziemy wspominać poczciwą Agorę dającą nam Wyborczą.
Upadek gazet (czego forpocztą są nerwowe ruchy Agory – tonący brzydko się chwyta) to jedna z katastrof współczesnego świata. To może być scenariusz na odejście od Oświecenia i nowy feudalizm.
[1] ważne zastrzeżenie – ta satysfakcja nie wynika z mojej wrogości wobec Agory, ale wrogości wobec korporacji akceptujących opisane przez mnie mechanizmy awansu.
[2] leciutki smrodek klasistowski, proszę o wybaczenie – ale to na potrzeby wywodu.
@wo,
„Nawiasem mówiąc, gdyby w bajdurzeniach Wosiów i Okrasków o „socjalnym obliczu PiS” była choć krztyna prawdy, PiS by przede wszystkim wzmocnił inspekcję pracy.”
„Państwowa Inspekcja Pracy istotnie się wzmocniła.”
Bodnar, Kultura Liberalna, 18 sierpień 2020
(nie będę ryzykował linka)
Czasami zastanawiam się, jak dostać się na wykłady WO bez konieczności zostawania studentem. Może kiedyś obwoźne szkolenia medialne (oczywiście nie za darmo)?
@wo
„gdy chcieli mnie zwolnić dyscyplinarnie, głównym zarzutem było to, że wysyłając komunikaty do związkowców, narażam spółkę na przecieki”
Co prawda śledziłem inbę dość pobieżnie (głównie to, co wyczytałem tu na blogu), ale odniosłem wrażenie, jakby wszyscy mieli do ciebie pretensje o – sorry za język kościelny, to z braku lepszego określenia – „sianie zgorszenia”. Przy jednoczesnej obronie bezprawnie zwolnionego związkowca, ta słynna wypowiedź („szykuje się rzeź”) została skrytykowana również przez kierownictwo gazety jako prowokacyjna i jątrząca. Z ciekawości zajrzałem wtedy w komentarze pod artykułami na portalu, tam przeważał ton „wszystkie ręce na pokład, teraz nie czas na tolerancję dla związkowego warcholstwa” czy „prasa nie zarabia, trzeba ciąć”. Cóż, taki profil czytelników wychowała sobie sama Wyborcza.
@ponury bankowiec
„Wystarczy powiedzieć, że nie byłem świadomy ścisłego rozdziału na gazeta.pl i Wyborczą”
No właśnie, jak też długo nie byłem tego świadomy. W ogóle co za geniusz wpadł na ten pomysł? Czy dziś już nikt nie chce się do tego przyznać? Rozumiem oburz niektórych dziennikarzy Wyborczej, z którym okazjonalnie spotykałem się w necie („no przecież to są dwie różne redakcje, kiedy w końcu się nauczycie?!”), ale jajako czytelnik mam prawo mieć to w dupie – szczególnie, że gazeta.pl linkuje artykuły do Wyborczej.
„Rada nadzorcza łyka głodne kawałki („generowanie efektywnych łańcuchów wartości”, „odpowiedzi na wyzwania cyfrowego świata”, „pozytywne sygnały wysyłane rynkom”), ale na końcu jest klient jest bardziej odporny na tego typu bełkoty”
Nie tyle „odporny”, co w ogóle do niego to nie dociera. Dla mnie na ten przykład tego typu język jest zupełnie przezroczysty (nawet, jak już się pojawi gdzieś w zasięgu wzroku). Generowanie efektywnych łańcuchów wartości to nie moja sprawa, ja wydaję pieniądze bo chcę poczytać treści na poziomie.
„Odnosząc się do wypowiedzi Gospodarza – moim zdaniem to dobrze, jak redakcje mają motywację finansową – tak długo, jak finansują ich czytelnicy”
W kapitalizmie wszystko sprowadza się do motywacji finansowej. Gdyby kierować się tylko tym (przy założeniu, że cały czas opieramy się na decyzji stricte konsumenckiej, a nie na sypaniu forsy szuflą w różnych celach przez polityków czy biznesmenów), Wyborcza powinna zrezygnować z analiz (nuuudy, nie klika się), wywalić np. Radziwinowicza i zacząć pisać o tzw. „gaciach Dody”… oh wait, czy właśnie tego nie robi pewien gazetkowy serwis internetowy?
Takie chyba było zresztą założenie pod pomysłem podpięcia „wyborczej.pl” pod „gazetę.pl” – zrobienie z tego marketowej gazetki z ofertami (jak to ująłeś – „darmowa papka na foie gras”), względnie pójście w reprezentujące interesy biznesu medium tożsamościowo-tabloidowe (mówiąc obrazowo, zamiast BBC chciano budować TVN).
@mnf
„ta słynna wypowiedź („szykuje się rzeź”) została skrytykowana również przez kierownictwo gazety jako prowokacyjna i jątrząca”
I przy okazji wreszcie już wiemy, jaka konkretnie – właśnie to połączenie. Związkowiec nie jest od tego, żeby mówić pracownikom miłe słówka, tylko żeby ich ostrzegać przed zagrożeniami.
@boganow
„„Państwowa Inspekcja Pracy istotnie się wzmocniła.”
Bodnar, Kultura Liberalna, 18 sierpień 2020”
Wcale nie – mua, na podstawie rozmów z panią inspektor, którą zaprosiłem na kontrolę w Agorze – Kultura Nieliberalna, sierpień 2021
W pełni szanuję anecdata, mam jednak poczucie że RPO ma wiedzę z n>>1
@bogdanow
Dawaj tego linka, bo jestem ciekaw jego argumentacji. Ogólnie cała budżetówka ma teraz odpływ chętnych do pracy ze względu na zamrożenie płac przy pięcioprocentowej inflacji – podejrzewam, że Bodnar mógł opisywać w tym tekście coś istniejącego na papierze, ale nierealizowalnego w praktyce ze wględu na brak ludzi.
OK.
Dłuższy cytat z linkiem poniżej (bynajmniej, to nie jest wywiad specjalnie przychylny obecnie rządzącym – z wyjątkiem zagadnień socjalnych – a i to nie w całości, natomiast wzmocnienie PIP zostaje wyróżniony pozytywnie, z tym że nie specjalnie argumentacji, raczej stwierdzenie faktu):
====
„Jeśli odłożyć na bok zagadnienia praworządności, jak porównuje pan stan praw obywatelskich w Polsce pięć lat temu i dzisiaj?
—
Jest o wiele lepiej, jeśli chodzi o przestrzeganie praw socjalnych. Pamiętam, że kiedy zaczynałem kadencję, do biura wpływało sporo spraw dotyczących chwilówek. Teraz tych spraw praktycznie nie ma. Umowy śmieciowe nadal istnieją, ale podlegają ozusowieniu, co daje większe gwarancje ochrony praw. Państwowa Inspekcja Pracy istotnie się wzmocniła. Sytuacji praw socjalnych sprzyjała koniunktura, ale też program 500 plus, który zlikwidował znacząco sferę ubóstwa. Jest to zasługa tego rządu i jego polityki uznania wobec ludzi żyjących w małych miasteczkach i na terenach wiejskich.
Oczywiście, za tym nie poszły zmiany systemowe dotyczące sfery ochrony praw socjalnych. Mieszkalnictwo to chyba największa porażka socjalna rządu. Edukacja niewiele się zmieniła, a jeśli już – na gorsze. Cały czas mamy te same problemy w ochronie zdrowia. Jest większe finansowanie, ale to nie poprawiło sytuacji przedstawicieli zawodów medycznych, poziomu dostępu do świadczeń, nie rozładowało kolejek. Wciąż trwa kryzys w niektórych obszarach ochrony zdrowia, jak psychiatria dziecięca.
=====
link to kulturaliberalna.pl
Natomiast, różnica może być właśnie z tej różnicy perspektyw (Warszawaprowincja). Bodnar, pewnie dlatego że obsługiwał sprawy z całego kraju ma szerszą panoramę.
@pb
„Niektóre korporacje są wewnętrznie bezbronne na triki sprzedażowe stosowane wobec ich samych – i tym samym uparcie promują „ludzi-wydmuszki” skoncentrowanych na sprzedaży samego siebie”
Tableau! Jak mawia w takich sytuacjach mistrz Aleksy Uchański, „pracowałem z nim”.
W Agorze dodatkowym problemem jest to, że lata 1990-2010 to niemal nieustający boom na rynku mediów. W końcu tylko dlatego sam zostałem dziennikarzem, że wtedy po prostu więcej atrakcyjnych ofert było w mediach niż w oświacie. Gdybyś w tym okresie wziął po prostu pana Ziutka, zbierającego na piwko pod żabką, i mianował go Dyrektorem Segmentu Pionizacji w Pionie Segmentyzacji, on też by raportował coroczne wzrosty o 1000%, bo wtedy po prostu w mediach samo rosło.
W efekcie pojawiła się spora grupa medialnych menadżerów, którzy mieli na koncie sukcesy z lat tłustych – i oni sami (oraz otoczenie) uwierzyli, że to ich zasługa, że są tacy zdolni. W końcu dostali tyle nagród za sukcesy z minionej dekady! Gdy nadeszły lata chude, ci ludzie potrafili tylko bezradnie rozłożyć ręce, że nie mają pojęcia co się dzieje, nie mają żadnego pomysłu na ratunek. Stąd karuzela kadrowa sprawiająca na przykład, że członek/członkini zarządu odpowiedzialny(a) za prasę papierową (a więc będący/a teoretycznie szefem szefa Michnika!), ma zazwyczaj dość krótki staż na tym stanowisku. Mam nadzieję, że następca/czyni Sadowskiej będzie wreszcie kimś z jakim-takim doświadczeniem w dziennikarstwie, bo to jest recepta na katastrofę, że szefem szefa Michnika jest ktoś, kto awansował po innej ścieżce.
Nie wiem, jaka byłaby tego analogia w bankowości – to jakby doświadczonym bankowcom z wieloletnim doświadczeniem nagle polecenia zacząl wydawać ktoś, kto awansował wprawdzie w tej samej firmie, ale po ścieżce PR.
@wo
„Gdy nadeszły lata chude, ci ludzie potrafili tylko bezradnie rozłożyć ręce, że nie mają pojęcia co się dzieje, nie mają żadnego pomysłu na ratunek”
Domyślam się, że w takiej sytuacji zatrudnia się Niezależnego Eksperta, który radzi, żeby powywalać dziennikarzy i stabloidyzować medium. Jak coś zaczyna zgrzytać, to to odchudźmy i zróbmy tańszą wersję z kartonu – to przecież elementarz neolibu.
BTW, co się stało z tą górą forsy którą zakumulowali w latach tłustych? Przecież w coś ją poinwestowano właśnie po to, żeby przygotować się na ewentualne problemy. Rozumiem, że obecnie kina są deficytowe ze względu na pandemię, ale np. drukarnie? Czy zarząd traktował segment prasowy jako zbędny balast, który ciągnie Agorę na dno?
@bogdanow
„bynajmniej, to nie jest wywiad ”
Czyli że to nawet nie jest teza z artykułu, tylko jedno zdanie z wywiadu! Nie wiadomo nawet, o co mu konkretnie chodzi, bo tego w ogóle nie uzasadnia, całosć jest o czymś innym. Ciężko zgadywać, co miał na myśli – może, tak jak pisałem powyżej, o jakieś „wzmocnienie” czysto papierowe i teoretyczne. Cała sfera budzetowa ulega osłabianiu po prostu przez zamrożenie płac – inspekcja pracy nie może działać skutecznie, gdy zespół, w którym kilka lat temu było siedem osób, teraz ma już tylko trzy (a tak to mniej więcej wygląda w realu).
Zabraniam koledze dalszego szerzenia dezinfo, o ile kolega nie będzie miał argumentów.
@mnf
„Domyślam się, że w takiej sytuacji zatrudnia się Niezależnego Eksperta”
Były próby zatrudniania za wielkie pieniądze Niezależnych Ekspertów z Zewnątrz, ale niezależni eksperci jeszcze silniej podlegają mechanizmowi opisanemu przez kolegę Ponurego Bankowca – są przede wszystkim ekspertami od sprzedawania samych siebie i kreowania aury cudotwórcy. Łagodnie mówiąc, nie były to pozytywne doświadczenia. Po roku-dwóch Niezależni Eksperci odkrywali „nowe plany zawodowe” (odfruwając na złotych spadochronach z sutymi odprawami).
„BTW, co się stało z tą górą forsy którą zakumulowali w latach tłustych?”
Nic spektakularnego. Tak się jakoś rozeszła – dwieście milionów tu, trzysta milionów tam. To jeden z przykładów serii ambitnych akwizycji w ramach dynamicznej dywersyfikacji „generowania efektywnych łańcuchów wartości”:
– Przejęcie Trader.com (Polska) doskonale wpisuje się w naszą strategię rozwoju, która zakłada dynamiczny rozwój oferty medialnej w najszybciej rosnących segmentach rynku reklamy. Jednym z celówstrategicznych grupy jest osiągnięcie pozycji lidera w największychi najszybciej rosnących kategoriach ogłoszeniowych (tzw.classifieds) – mówi Marek Sowa, prezes Agory SA.
link to wirtualnemedia.pl
” np. drukarnie? ”
Drukarnie były kiedyś trzy, teraz jest jedna. Dwie zamknięto parę lat temu, uczestniczyłem w dość burzliwych negocjacjach, skądinąd znów z Agnieszką Sadowską (przez ostatnie 4 lata odpowiadała za druk i papier). Generalnie jeśli ktoś zna odpowiedź na pytanie „jak właściwie zarząd myślał o Wyborczej przez te ostatnie 4 lata” – to właśnie ona. No ale raczej się nie wypowie.
@wo
„No ale raczej się nie wypowie”
Bez kitu, chętnie przeczytałbym taki wywiad („Agnieszka Sadowska szczerze o Wyborczej”; „były członek zarządu przerywa milczenie”).
@mnf
Marszysz o niemożliwym. Bankowiec to dobrze podsumował – korporacja promuje w awansie „pewien typ osobowości”. Ważną cechą tego typu jest, nazwijmy to bardzo eufemistycznie, permanentna pokerowa twarz. Ludzie, którzy w ogóle są zdolni do szczerej rozmowy, po prostu zatrzymują się w awansie gdzieś na stosunkowo niskim szczeblu. Żeby wejść na sam szczyt, trzeba być dwulicowym.
@wo,
Przypomniałem sobie tylko czytany niedyś wywiad. Zakładam że RPO wie co mówi (może ma zespół który zbiera dane statystyczne?). Teza akapitu jest jednoznaczna. Socjal się poprawił, jedną z form było wzmocnienie PIP.
„zespół, w którym kilka lat temu było siedem osób, teraz ma już tylko trzy (a tak to mniej więcej wygląda w realu).”
W Warszawie pewnie tak. Na prowincji koncepcja że ludzie rzucają prace na etacie w państwowej instytucji na taką skalę, wzbudza co najwyżej śmiech. Podobnie zresztą może być z bezzębnością PIP – instytucja bezradna względem korporacji z kancelaria prawną, może mieć silniejszy kieł w kontekście drobniejszego, peryferyjnego przedsiębiorcy, a u takich warunki pracy bywają najgorsze.
Ale OK. Good way, bad way, Army way (WO way). EOT.
@bogdanow
„Zakładam że RPO wie co mówi”
Zakładam, że jednozdaniwa wypowiedź w wywiadzie jest z natury nieprecyzyjna i budowanie WYŁACZNIE NA TEJ PODSTAWIE jakichś teoryjek o „wzmacnianiu PiP” jest niegodne mojego bloga. Przecież to nie wyglądało tak, że każde zdanie w tym wywiadzie Bodnar konsultował z „zespołem przygotowującym mu dane statystyczne”.
„Na prowincji koncepcja że ludzie rzucają prace na etacie w państwowej instytucji na taką skalę, wzbudza co najwyżej śmiech.”
Ta, bo na prowincji to już w ogóle nie ma prywatnych instytucji.
@wo „Były próby zatrudniania za wielkie pieniądze Niezależnych Ekspertów z Zewnątrz, ale niezależni eksperci jeszcze silniej podlegają mechanizmowi opisanemu przez kolegę Ponurego Bankowca – są przede wszystkim ekspertami od sprzedawania samych siebie i kreowania aury cudotwórcy. Łagodnie mówiąc, nie były to pozytywne doświadczenia.”
Kiedy jeszcze pracowałem w Polsce, udzielałem się przy budowie pewnego Prestiżowego Obiektu Publicznego po stronie wykonawcy. Kiedy zaczęły się problemy z brakami w dokumentacji oraz paroma innymi drobiazgami, za które klient nie chciał zapłacić, no bo nie, co 6-8 miesięcy przyjeżdżał nowy „cudotwórca” żeby doradzać Zamawiającemu jak wyjść z pata. Techniki oscylowały pomiędzy byciem dobrym i złym policjantem, jednak z tradycyjną dla ojczyzny przewagą gróźb. I jakoś to zarządzanie przez tupanie nie chciało się sprawdzić. Ogólnie w sytuacjach wziętych z Glengarry Glen Ross (film powinien być obowiązkową pozycją na zarządzaniu), kiedy nie da się zrobić wyniku bo zwyczajnie nie ma jak i czym, pozostaje batożenie padłego konia – może i daremne, ale ileż to satysfakcji.
Ja tylko dodam ze „wyzwania” w korpomowie są synonimem problemów…
@PIP
Kiedyś w korpo (pracowałem tam) wpadłem do HR rytualnie się przywitać. Wiadomo, zwykły pracownik najlepiej jak pielęgnuje dobre relacje z recepcją, IT i HR.
Siedziała też w HR jakaś pani, której też uprzejmie życzyłem miłego dnia. Potem w rozmowie z koleżankami z HR dowiedziałem się, że to była służbowa wizyta osoby z PIP. Pani owa, według relacji, po moim wyjściu pożaliła się, że u nich takie zachowania się nie zdażają. Zaś na porządku dziennym panuje zwykła chamówa. Spierdalaj i kurwa to pomiędzy pracownikami w jej biurze to norma. I nie twierdzę, że tak jak wszędzie w PIP. Ale jest to jakiś symptom anomii, który tę instytucję dotknął. Nie wiem skąd Bodnar wyciągnął poprawę w PIP, ale moim zdaniem z nosa.
„Zaobserwowałem jednak, że zarząd składa się raczej z „wychowanków” Agory – jednocześnie brak jest ludzi z tym, co zwie się w korpo języku „international outlook” – praca (nie staże) za granicą, studia (prawdziwe, a nie kursy MBA) na zagranicznych uniwersytetach. To czyni tych ludzi bardziej sterowalnymi (mniej dostępnych opcji), jednocześnie trudniejszymi dla podległych pracowników (bo bardziej mają nóż na gardle).”
Przez chwilę pracowałem w polskiej firmie, próbującej prowadzić zachodnią kulturę korporacyjną. Stołówka z symbolicznymi cenami, czystość, kultura wypowiedzi, dopłaty do różnych działań, własny turniej sportowy, możliwość przekwalifikowania w ramach firmy,prezes czy właściciele dostępni no i najważniejsze czyli stabilność zatrudnienia. Dostając się tam człowiek nie spodziewa nagle, że go zredukują. W ramach tego pakietu zarobki nie były najwyższe, a właściciele stawiali na pretiż.
No i się okazało, że Ci którzy pracowali tam przez np. 20-25 lat (czesto to ich pierwsza poważna praca) stali się, nietykalną kastą na stanowiskach kierowniczych. HR był atrapą, a decydowały sympatie. Z zewnątrz pełna kultura. Bo standardy formalnie zachodnie. Ale w środku mobbing. Zarząd uprawiał kult cargo. Bo przecież były szkolenia i kulturka. Ale nikt nie ośmielił się pójść do HR, bo ten był atrapą wyłącznie służąca do robienia miłego wrażenia. Właściwie od dyrektora w górę wszyscy byli wychowankami firmy.
@wo
Tak się jakoś rozeszła – dwieście milionów tu, trzysta milionów tam. To jeden z przykładów serii ambitnych akwizycji w ramach dynamicznej dywersyfikacji „generowania efektywnych łańcuchów wartości”
Poza wspomnianym traderem Agora (pod wodzą chyba prezes Rapaczynski) przed kryzysem 2008 r. rzuciła się na akwizycje jak szczerbaty na suchary. W tym szalonym okresie przed 2008 r. w ogóle to było modne i na fali. O ile pamiętam, chcieli kupować znacznie więcej, otworzyli też spółkę na Ukrainie. To wszystko da się ładnie uzasadnić w prezentacjach, ale potem następuje bolesne zderzenie z rzeczywistością. Te „generowanie efektywnych łańcuchów wartości” to zresztą cytat z opracowania Evip (Henryka Bochniarz!) dla stoczni (nie pamiętam, której – ale przy lekturze śmiechu było co niemara).
„Były próby zatrudniania za wielkie pieniądze Niezależnych Ekspertów z Zewnątrz, […] Po roku-dwóch Niezależni Eksperci odkrywali „nowe plany zawodowe” (odfruwając na złotych spadochronach z sutymi odprawami).”
Światły zarząd Agory nie odkrył, że po pierwsze w Polsce nie ma niezależnych ekspertów od zarządzania mediami. Tu nie ma wielu krajowych koncernów mediowych, których pracownicy zakumulowali na tyle dużą wiedzę o latach tłustych i przede wszystkim chudych, aby móc ją sprzedawać na zewnątrz. Nie ma długiej historii przejęć na rynku mediowym, nie ma historii wychodzenia z dołków itp. Niezależny ekspert to często facet przed emeryturą, mało efektowny, ale na zadane pytanie nie sypie cytatami z podręczników MBA, tylko mówi, że w 1975 r., jak przepłacili za firmę X, to potem przez dekadę w taki i taki sposób rozwiązywali ten problem. Ale jak się ma profil osobowy członka zarządu Agory (nietypowa sprawa – relatywnie młodzi ludzie), to wrażenie zrobi korpolud z pozycjami cv z firmy medialnej ze Stanów (pewnie tam kserował) niż zmęczony życiem facet w pomiętym garniturze. Taka zabawna sprawa – zarząd Agory chciał sprzedawać papkę, a zamiast tego sam ją kupował.
Odnośnie uwagi Gospodarza o braku szczerości tego „tego typu osobowości”: jednym z najbardziej kuriozalnych wywiadów, jakie przeczytałem, był wywiad z Maciejem Wituckim (były prezes Orange Polska, potem w Work Service i Lewiatanie). Prezes Witucki użalał się nad wejściem nowych graczy na rynek komórkowy (jak tak można! Kto ich wpuścił! Toż to wojna cenowa!) – nigdy nie czytałem tak płaczliwego wywiadu z prezesem [1].
Zresztą przykład Agory warty jest chyba wykorzystania w podręcznikach zarządzania. Najpierw wzmiankowany przez Gospodarza niesamowity wzrost na sprzyjającym rynku (super przykład z awansem Pana Ziutka – podoba mi się szczególnie nazwa jego stanowiska) – pierwsza mało precedensowa sytuacja, bardzo duży WOW factor branży i spółki (nie to co jakieś nudziarstwa IT czy bankowe), potem bezprecedensowa zapaść rynku. Nie wiem, czy kultura korporacyjna (przepraszam na nowomowę) nie była wniesiona przez prezes Rapaczyński – jakieś echo kultury młodych wilczków z Wall Street z lat 80-tych, przeniesione w karykaturalny sposób na mazowieckie łąki. Jak to sobie wyobrażam (wybaczcie ageizm, klasizm i w ogóle): na zebraniu dostojnych gerontów (track record raczej z konspiry, takież usieciowienie, bardziej fani Tomasa Venclovy [2], Kołakowskiego niż hagiografii menedżerów z USA) wkracza młody wilk (spoza Warszawy, bez takiego usieciowienia) i zarzuca ich prezentacją: efektywne tworzenie łańcucha wartości – to znaczy wydaliny Wyborczej poddajemy recyklingowi i przerabiamy na papkę w gazeta.pl; monetyzacja (super modne słowo w swoim czasie) kontentu: wśród wydalin na gazeta.pl wstawiamy płatne artykuły (cena? Dobra!), wyzwania cyfrowego świata – segmentacja na klientów papkowych i tych płatnych w celu maksymalizacji przychodów. Do zrobienia takiej prezentacji nie trzeba znać się na mediach – zamiast tego polecam książki o prezentacjach, szkolenie o wystąpieniach/perswazji, pewny głos i niezachwianą pewność siebie. Dostojni geronci z konspiry mają kompleks, że są za mało hamerykańscy i probieznesowi, lektura Miłosza nie immunizuje na tego typu zagrywki, młody wilk albo wilczyca zjada ich na śniadanie.
[1]. „Rzeczpospolita”. Polecam. Nie mam dostępu do archiwum, więc nie wskaże dokładnych namiarów, ale chyba listopad 2011 r. Są fragmenty do przeczytania w necie – można się pośmiać, jak narzeka na nadmierne rozdrobnienie rynku. Wtedy już tylko członek rady nadzorczej.
[2] Czy Gospodarz pamięta te wielokolumnowe artykuły Venclovy o Europie Środkowej w Gazecie Świątecznej? Nie byłem ich fanem, ale teraz to trudne do pomyślenia.
„Dyskretnie jak widmo hamiltonianu kwantowego oscylatora harmonicznego.”
„kalafiora dyndającego na jedenastowymiarowej superstrunie…”
<3
Przepraszam za mało merytoryczny komentarz, ze względu na okoliczności tylko na taki mnie obecnie stać, ale nie mogłam tego tak zostawić, bo tak się jakoś poczułam jak w najlepszych czasach usenetu.
KO
"pozostała tylko tylko drobna formalność" – powtórzenie
@Junoxe
To było poruszone wielokrotnie, również i tu: HR jest od służenia wysokiemu manageriatowi i kryciu ich zadków. Zadaniem HR-u jest zapobieganie kryzysom, które mogłyby godzić w tzw dobre imię firmy. Mobbing? Seksizm? Albo inne formy dyskryminacji? Dopóki na nikim z zewnątrz nie zrobi to wrażenia, może sobie być. Ewentualnie zrobi soe id czasu do czasu szkolenie, by pokazać jakąś aktywność. Cała otwartość manageriatu też jest OKDR, bo można najwyżej dowiedzieć się, jak bardzo niemile widziane jest wychodzenie poza ramy hierarchii służbowej.
A firmy z rodowodem zachodnim? Z moich skromnych doświadczeń wynika, że fajni są ci Elbończycy, tacy nie za drodzy i dużo wezmą na plecy.
„No i się okazało, że Ci którzy pracowali tam przez np. 20-25 lat (czesto to ich pierwsza poważna praca) stali się, nietykalną kastą na stanowiskach kierowniczych.”
Też tam kiedyś pracowałem. Duża spółka notowana na GPW. Ma to swoje zalety, ludzie awansowani od samego dołu zwykle wiedzą, co robią. Albo przynajmniej jak się to robiło dwie dekady temu.
W pakiecie idzie też niestety „polska myśl trenerska”, zarządzanie z tradycjami sìęgającymi folwarku.
@pb
„Poza wspomnianym traderem Agora (pod wodzą chyba prezes Rapaczynski) ”
Przecież nawet cytowałem artykuł z Wirtualnych Mediów, w którym prezes Sowa opisywał tę inwestycję jako swój wielki sukces! W przypadku prezesa Sowy żart o „grze w golfa” nawet nie był żartem. Agorowa wierchuszka poczuła wtedy w sobie pasję do tego sportu (którą zarzuciła natychmiast gdy prezes Sowa ruszył ku „nowym wyzwaniom”).
” jakieś echo kultury młodych wilczków z Wall Street z lat 80-tych, przeniesione w karykaturalny sposób na mazowieckie łąki. ”
Intuicje kolegi są jak zwykle trafne. Kultura korporacyjna Agory to przedziwny miks etosu inteligencko-konspirowego z Citibankiem i Arthurem Andersenem (odpowiednio: prezes Rapaczyńska i prezes Bąk). Trochę jakby w filmie „Margin Call” Jeremy Irons był dawnym działaczem polskiego podziemia (hmmm, był Jeremym Ironsem z „Fuchy” Skolimowskiego? nawet to widzę).
@wo
„Słyszałem od kierownictwa zawsze tę samą odpowiedź. Że Agora musi zaskakiwać pracowników decyzjami”
Niestety jak się pracownika taką decyzją nie zaskoczy to następnego dnia może się magicznie objawić L4. A szerzej to informacje o zwolnieniach grupowych raczej są cenotwórcze więc w jakimś tam ujęciu jest to jakieś wyjaśnienie.
„Gdy nadeszły lata chude, ci ludzie potrafili tylko bezradnie rozłożyć ręce”
Nie wiem czy tak zupełnie bezradnie, bo w czasie jak nakład Wyborczej spadł o 70% (powiedzmy od okolic tego 2010 roku) to w ostatnim przedpandemicznym 2019 roku udało się wykręcić niemal rekordową sprzedaż i całkiem przyzwoity wynik.
@dude „A szerzej to informacje o zwolnieniach grupowych raczej są cenotwórcze więc w jakimś tam ujęciu jest to jakieś wyjaśnienie.”
Podobnie jak centowórczy jest np. ujawniony romans prezesa albo szefa rady nadzorczej, połączony z przekazaniem kochance poufnych dokumentów (najnowszy skandal w szwajcarskim Raiffeisenie, a łoo człowieku, mieli już wreszcie przestać trafiać na nagłówki brukowców).
@inba w Agorze
Ciekaw jestem, czy teraz Helios znów polubi Wyborczą?
@Dude Yamaha
Od tego jest się w związku, żeby iść na takie L4.
Oni mają swoje „optymalizacje podatkowe” a my L4 przy zwolnieniu.
Nasze L4 jest niczym.
@dude
„Niestety jak się pracownika taką decyzją nie zaskoczy to następnego dnia może się magicznie objawić L4.”
To przecież zawsze tylko kwestia porozumienia stron. Ponieważ związkowca – jak wiadomo – nie można zaskoczyć, związek musi być powiadomiony z tygodniowym wyprzedzeniem, parę razy udało mi się skłonić zwalniającego do negocjacji ze zwalnianym. Uważam to za idealną sytuację – Agora dorzuca komuś ten miesiąc do odprawy, w zamian za to ten ktoś po prostu podpisuje porozumienie stron i odchodzi zadowolony.
„udało się wykręcić niemal rekordową sprzedaż”
Czego? Hotdogów?
@wo
„To przecież zawsze tylko kwestia porozumienia stron.”
Scenariuszy jest pewnie wiele, po prostu podawałem jeden z powodów dlaczego uprzednie anonsowanie tego że zamierza się kogoś zwolnić („NAJPIERW negocjować/konsultować”) może być ryzykowne.
„Czego? Hotdogów?”
Produktów i usług.
link to notowania.pb.pl
@dude
„Scenariuszy jest pewnie wiele, po prostu podawałem jeden z powodów dlaczego uprzednie anonsowanie tego że zamierza się kogoś zwolnić („NAJPIERW negocjować/konsultować”) może być ryzykowne.”
Najmniej ryzyka masz po prostu jak proponujesz atrakcyjne porozumienie stron. Zabraniam dalszego przyjmowania punktu widzenia pracodawcy. To jest blog propracowniczy, jeśli pan jeszcze nie zauwżył.
„Produktów i usług.”
No mówiłem – hotdogów. I tak oto kolejny zarząd będzie miał piękne usprawiedliwienie, jak to mu już dobrze szło, ale gdyby nie covid, gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka. Zabraniam dalszego pijarowania, oni od tego mają ludzi.
@ponury bankowiec
„Jak to sobie wyobrażam (…): na zebraniu dostojnych gerontów (…) wkracza młody wilk (…) i zarzuca ich prezentacją: (…) wydaliny Wyborczej poddajemy recyklingowi i przerabiamy na papkę w gazeta.pl; monetyzacja kontentu (…). Dostojni geronci z konspiry mają kompleks, że są za mało hamerykańscy i probiznesowi, lektura Miłosza nie immunizuje na tego typu zagrywki”
Do rozwiązań typu monetyzacja kontentu chyba nie trzeba ich było specjalnie przekonywać. Szeroko rozumiana „konspira” już w połowie lat ’80 była zakażona – modnym wówczas na świecie – neoliberalizmem (po upadku komuny ta psychoza jeszcze się pogłębiła). Na salonach obok Miłosza modny był jeszcze inny noblista – Milton Friedman. To zresztą okrutna ironia losu, że ludzie walczący w PRL o demokrację i prawa człowieka byli zakochani akurat w Reaganie i Thatcher. To się musiało źle skończyć.
@Dude Yamaha
„w czasie jak nakład Wyborczej spadł o 70% (powiedzmy od okolic tego 2010 roku) to w ostatnim przedpandemicznym 2019 roku udało się wykręcić niemal rekordową sprzedaż i całkiem przyzwoity wynik”
Dude, „Wyborcza” ryje po dnie. W najlepszych czasach sprzedaż egzemplarzowa wynosiła ponad pół miliona egzemplarzy, dziś jest to poniżej 60 tysięcy. To mniej niż nic – i ciągle spada (polecam porównać sobie zestawienia wyników sprzedażowych gazet rok do roku na Wirtualnych Mediach). Skoro w 38-milionowym kraju średnia sprzedaż wynosi ok. 60 tysięcy, oznacza to tyle, że „Wyborczą” kupuje mniej niż dwa promile populacji. Tylko błagam – proszę sobie darować bullshit o subskrypcjach cyfrowych, bo to już nie jest dziennikarstwo tylko fistaszki. Jeśli gazeta znika z kiosków, to już czas przykryć się prześcieradłem i zacząć czołgać w kierunku cmentarza.
@mnf „Skoro w 38-milionowym kraju średnia sprzedaż wynosi ok. 60 tysięcy, oznacza to tyle, że „Wyborczą” kupuje mniej niż dwa promile populacji. Tylko błagam – proszę sobie darować bullshit o subskrypcjach cyfrowych, bo to już nie jest dziennikarstwo tylko fistaszki.”
Bo? Dawno temu w Polsce kupowałem Wyborczą max dwa razy w tygodniu – wtedy kiedy był Duży format (bo to sie zmieniało) i na weekend. Od paru lat mam prenumeratę cyfrową i różnica w kasie przelewanej Agorze nie jest aż tak wielka. Oczywiście nie mam za granicą możliwości kupowania papieru, ale i tak bym tego nie robił – po co? Lokalną gazetę też mam w telefonie. iPhone naprawdę wiele rzeczy ułatwia, wiem że kolega jest zaprzysięgłym wrogiem smartfonów, ale na to już nic nie poradzę.
@mnf
„Do rozwiązań typu monetyzacja kontentu chyba nie trzeba ich było specjalnie przekonywać. Szeroko rozumiana „konspira” już w połowie lat ’80 była zakażona – modnym wówczas na świecie – neoliberalizmem (po upadku komuny ta psychoza jeszcze się pogłębiła). Na salonach obok Miłosza modny był jeszcze inny noblista – Milton Friedman. To zresztą okrutna ironia losu, że ludzie walczący w PRL o demokrację i prawa człowieka byli zakochani akurat w Reaganie i Thatcher. To się musiało źle skończyć.”
Zgoda że zakażenie niewątpliwie istniało ale jednak był to promil. Mój ojciec był w konspirze, u mnie w domu nie raz odbywały się „zebrania”, byłem nastolatkiem, znałem tych wszystkich ludzi. Większa część to była idealistyczna anarcho-komuna a mniejsza to kościółkowi. Obie grupy szczerze się nie cierpiały już wtedy. Wielbicieli Miltona Friedmana nie zauważyłem.
@wo
Historią tą przypomniałeś mi dlaczego kilkanaście lat temu solennie sobie postanowiłem nie mieć absolutnie i w żadnej formie niczego wspólnego z polskimi firmami. A podobne historie słyszałem od znajomych cierpiących w Polsacie (choć tam przynajmniej zdaje się porządniej płacą)
@sheik
„Oczywiście nie mam za granicą możliwości kupowania papieru, ale i tak bym tego nie robił – po co?”
Co kto lubi. Doprecyzuję tylko, co (jako Internetowy Łos bez wiedzy insajderskiej, a więc mogę się mylić) mam za złe osobom decyzyjnym w „Wyborczej”: trzeba było zachęcać ludzi do kupowania gazety w kiosku, a nie bajdurzyć o (jak to ładnie ujął @bankowiec) „odpowiedziach na wyzwania cyfrowego świata”. Można było tę gazetę uratować przez aktywną walkę o nakład. Teraz już za późno, ale 15 lat temu ktoś powinien był im wytłumaczyć, że przeprowadzka do internetu to ślepa uliczka. Chcesz czytać Wyborczą? To zaprenumeruj, idź do kiosku i sobie kup, albo płać zaporową cenę za subskrypcję cyfrową w wysokości np. 80 zł miesięcznie bez żadnych ulg – dzięki takim działaniom w chudych czasach nakłady zapewne nie spadałyby aż tak gwałtownie. Zresztą już nawet nie chodzi o kasę – diabeł tkwi nie tylko w „różnicy w kasie przelewanej Agorze”, co w nawykach czytelniczych. Że gazety bezboleśnie przeskoczą do sieci to był od początku mit; wraz ze śmiercią gazet przyszłość informacji jawi się marnie, smartfony zabijają prasę jako taką, a socialmedia zaduszą obieg informacji. Wersja cyfrowa (czegokolwiek) siłą rzeczy koncentruje się na klikalności (tak, wiem – żeby czytać wyborczą.pl musisz mieć, w przeciwieństwie do darmowej gazety.pl, wykupioną subskrypcję, ale przecież redakcja i tak widzi, że jakiś niszowy tekst o się nie klika, więc może by tak przesunąć Iksińskiego?). Oni, decydenci, wręcz odwrotnie – zamiast zniechęcać ludzi do korzystania z sieci, zdecydowanie do tego zachęcali i do pewnego czasu ileś tam artykułów miesięcznie było dostępne zza paywalla. Ale przenosiny czytelników z papieru do sieci są dla nich bardzo wygodne, bo dzięki temu łatwiej można uzasadnić „optymalizację kosztów”, czyli wyrzucanie dziennikarzy (przenosiny do sieci to co prawda mniejsze wydatki na kolportaż, ale też mniejszy przychód, więc trzeba ciąć, sami państwo rozumieją…). Tylko że robiąc tak, wpadamy w death spiral, bo zwolnienia to niższa jakość tytułu, a więc mniejsze czytelnictwo, a więc dalszy spadek nakładu i gazeta się zwija, zupełnie jak swego czasu kolej (tzw. „ostre cięcie”). Modny był tu kiedyś hasztag „#UpadekPrasyPapierowej”. Ja też miałem przez krótki czas subskrypcję cyfrową, ale wróciłem do papieru (kupuję dwa – trzy razy w tygodniu).
Tak zupełnie by the way – w drugim sezonie „Rojsta” jest ciekawy wątek upadającego „Kuriera Wieczornego” (tego samego, w którym za komuny pracował Wiktor Wanycz), dziś (tj. w 1997) gazety de facto utrzymywanej przez lokalnego Janusza Biznesu. Jak stwierdził odchodzący redaktor naczelny (Piotr Zarzycki miał po nim rzekomo uratować tytuł w nowych czasach), po prostu zdjęli im jeden kaganiec i nałożyli inny.
@embercadero
„Wielbicieli Miltona Friedmana [wśród styropianu] nie zauważyłem…”
…ale fanów Balcerowicza już tak? W najntisach z jednej mańki atakował reaganothatcheryzm, z drugiej – janopawlizm, a jeśli się z jednym z dwojga nie zgadzałeś, to byłeś KOMUNISTĄ. W dobrym, styropianowym towarzystwie nie wypadało się przyznawać do czytania Marksa i bycia lewicowcem, socjalistą, antyklerykałem. Z takiego Ikonowicza, na ten przykład, zrobili wariata z nożem w zębach. Jak tylko podniósł rękę na święte dogmaty wolnego rynku to go ośmieszyli.
@monday.night.fever
„jeszcze inny noblista – Milton Friedman”
Może by jednak nazwę „noblista” rezerwować dla ludzi, którzy otrzymali nagrodę Nobla, a pozostałe przypadki określać jakoś inaczej?
@jesusbuiltmyvolkswagen
„To było poruszone wielokrotnie, również i tu: HR jest od służenia wysokiemu manageriatowi i kryciu ich zadków. Zadaniem HR-u jest zapobieganie kryzysom, które mogłyby godzić w tzw dobre imię firmy.”
No więc kiedyś pracowałem w ch*j*w*m korpo, i tam koleżanka mi zawzięcie tłumaczyła, żebym jej uwierzył, że HR służy też do czegoś innego niż to co piszesz. Ja oczywiście niespecjalnie wierzyłem, bo dla mnie to był taki jednorożec. Aż trafiłem do takiego korpo, gdzie HR miał bardzo silną pozycję i robił dobre rzeczy dla zwykłych pracowników. Jak któryś z dyrektorów powiedział coś nie tak, to HR go wzywał, przeprowadzał rozmowę i taki dyrektor bez mrugnięcia okiem mówił przepraszam komu trzeba. HR miał na wszystko oko. Ale to byli Norwegowie, więc może się nie liczy.
@mnf „Teraz już za późno, ale 15 lat temu ktoś powinien był im wytłumaczyć, że przeprowadzka do internetu to ślepa uliczka.”
Wow. Ja to często nie wiem, piszesz na poważnie czy trollujesz.
@”HR jest od służenia wysokiemu manageriatowi i kryciu ich zadków.”
To jest taki trochę banalny truizm, tzn. zasadniczo wszystko w korpo jest od służenia wysokiemu manageriatowi i krycia jego zadków, które to zadki są kryte, jak hajs się zgadza. I teraz zależnie od mnóstwa czynników (kultura pracy, wydolność inspekcji i sądów pracy itd.) czasem bardziej się będzie opylało, żeby HR-y ukrywały afery, a czasem żeby pilnowały, by afer nie było lub były szybko rozwiązywane ku zadowoleniu pracowników. Czasem też HR-y się pomylą i wybiorą mniej opłacalną ścieżkę.
@monday.night.fever
„W najlepszych czasach sprzedaż egzemplarzowa wynosiła ponad pół miliona egzemplarzy, dziś jest to poniżej 60 tysięcy.”
Nie zrozumieliśmy się. To powyżej się zgadza. I pomimo tego zjazdu głównego (niegdyś) produktu o ponad 80%, inne linie biznesowe dopisały i łączne obroty zanotowały najwyższy poziom od niemal 10 lat, taki był sens mojej wypowiedzi.
„Jeśli gazeta znika z kiosków, to już czas przykryć się prześcieradłem i zacząć czołgać w kierunku cmentarza.”
Jak się tak podejdzie do sprawy to trzeba by w pierwszej kolejności wręczyć wypowiedzenia 2 tys. osobom które jeszcze w grupie Agora pracują. Taki pogląd może się kłócić z propracowniczą linią tego bloga.
@sheik
” różnica w kasie przelewanej Agorze nie jest aż tak wielka.”
Z danych, które ktoś z wierchuszki (szaraczki na dole takie jak ja nigdy nie miały do nich dostępu) podrzucił wirtualnym mediom w ramach wojny na przecieki wynika, że przychody ze sprzedaży egzemplarzowej w 2020 to 73 mln, a z prenumerat 32 mln. Plus wyciekły świetlane plany na następne lata, ale te świetlane plany to są przecież tylko slajdy z powerpointa, które korpomenadżerowie wyświetlają na zebraniach, gratulujac sobie nawzajem SUKCESÓW Z PRZYSZŁOŚCI (na własne oczy widziałem coś takiego).
Przy czym pociecha „koszty są niższe” nie działa. Większość to koszty osobowe. Tu jest niewielkie pole manewru, bo wielu ludzi (np. w oddziałach) pracuje za 3000 miesięcznie. To już jest płaca minimalna, mniej płacić się nie da. Poza tym im bardziej ograniczasz zarobki, tym więcej ludzi ucieka do lepiej płatnych zawodów (np. do nauczycielstwa).
@dude
„Taki pogląd może się kłócić z propracowniczą linią tego bloga.”
Niekoniecznie – to wszystko kwestia warunków odejścia. Lepiej odejść z dobrą odprawą niż męczyć się z płacą minimalną w jakiejś ślepej uliczce karierowej.
„Chętnie bym ich spytał po latach, jak to wszystko wspominają i w ogóle co u nich słychać.” Spróbuj przez Linkedin, bardzo pomocne narzędzie przy szukaniu ludzi.
@wo „przychody ze sprzedaży egzemplarzowej w 2020 to 73 mln, a z prenumerat 32 mln. Plus wyciekły świetlane plany na następne lata, ale te świetlane plany to są przecież tylko slajdy z powerpointa”
OK, ale ja nie twierdzę, że przychody są takie same, tylko że ja osobiście płacę teraz mniej więcej tyle, ile płaciłem za 2xpapier ongi. Jasne, że globalnie kasy od czytelników jest mniej; coś jak z cofającymi się lodowcami – no, cofają się, ciężko temu zapobiec (tu też co poniektórzy próbują).
@nankin
” Spróbuj przez Linkedin, bardzo pomocne narzędzie przy szukaniu ludzi.”
Nieaktywne konto. Podobnie jest z fejsem, jeśli ci ludzie mają jakieś wpisy z ostatnich paru lat, to tylko takie, że ktoś ich otagował (na zasadzie „otaguję 50 osób, w tym kilka z mediów, to zwiększę sobie widoczność swojego wpisu).
@wo „Nieaktywne konto. Podobnie jest z fejsem”
Boję się, że mnie coś złego spotka za Zdradę Wielkiej Tajemnicy, ale nie ma chyba wątpliwości, że to replikanci, których misja dobiegła końca (przypomina mi się też Alien 2, tam był korporobot chyba?)
@sheik
„Boję się, że mnie coś złego spotka za Zdradę Wielkiej Tajemnicy, ale nie ma chyba wątpliwości, że to replikanci, których misja dobiegła końca (przypomina mi się też Alien 2, tam był korporobot chyba?)”
Raczej myślę, że jak już zarabiasz ten milion rocznie, to zdążysz kupić ze dwie, trzy nieruchomości – i żyć z wynajmu w zasadzie do końca życia bez pracy. Szczerze mówiąc, na ich miejscu miałbym wyłącznie takie „plany zawodowe”.
@Gammon
„Może by jednak nazwę „noblista” rezerwować dla ludzi, którzy otrzymali nagrodę Nobla, a pozostałe przypadki określać jakoś inaczej?”
No tak – od strony technicznej, przyznawana przez Komitet Noblowski „Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych” ma inne źródła finansowania; nagroda jest fundowana przez Bank Szwedzki, a nie z funduszu Nobla.
@sheik
„coś jak z cofającymi się lodowcami – no, cofają się, ciężko temu zapobiec (tu też co poniektórzy próbują)”
Otóż niektórym udaje się odrobinę cofnąć ten lodowiec. „Tygodnik Powszechny”, jako jedyny tygodnik opinii, notował w ostatnich latach wzrost sprzedaży (oczywiście był to slalom, ale uśredniam); polecam stare zestawienia z Wirtualnych Mediów. „TP” w zasadzie nie ma subskrypcji cyfrowych (znaczy ma, ale ich liczba jest śmieszna), strona wygląda jak z kamienia łupanego, niby to zachęcali do wykupywania abonamentu, ale kampania z tym związana była rachityczna, właściwie wyglądało mi to na sabotaż. Gdyby mieli super kampanię, super stronę i dobre warunki, część czytelników na stałe przeniosłaby się do netu i przestała kupować gazetę w kiosku, na czym by per saldo stracili (a właściwie: obserwowane ostatnio zwiększone zainteresowanie czytelników w takiej sytuacji najprawdopodobniej przełożyłoby się nie na zwiększenie realnego nakładu, a na gorzej płatne subskrypcje cyfrowe). No chyba, że subskrypcja byłaby zaporowo droga, ale wtedy to nikt by jej nie wykupił. No więc gdyby „GW” kilkanaście lat temu nie rzuciła się na nowe technologie, bezsensownie uprzywilejowując finansowo pakiet cyfrowy wobec papieru (żeby zachęcić ludzi do przeprowadzki do sieci, treści w postaci cyfrowej właściwie rozdawano za darmo), dziś nie byłaby w tak złej sytuacji finansowej. Wiem, że łatwo jest być mądrym po fakcie (szczególnie Anonimowemu Łosiowi Z Internetów), ale mogę powiedzieć, jak ja bym to zrobił:
– po pierwsze – jako podstawę wziąłbym zysk, osiągany przez Wyborczą od prenumeratora,
– po drugie – za dostęp do treści online kazałbym płacić dokładnie tyle, ile wynosi zysk z prenumeraty papieru (minus koszty operacyjne związane z kolportażem… ale z drugiej strony masz dostęp do archiwum, więc może nie).
Owszem – w takiej alternatywnej rzeczywistości Wyborcza nie mogłaby się dziś chwalić wielką liczbą subskrypcji, ale w zamian miałaby większy nakład papierowy. Zapewne (bo twardych kwitów na to nie ma, a przecież nikt nie sprawdzi co by było, gdyby), ale myślę, że możemy spokojnie założyć, że zamiast sześćdziesięciu tysięcy egzemplarzy sprzedawałoby się dzisiaj sto (za to cyfrowych miałbyś góra kilkadziesiąt tysięcy). Ale wszystko rozbija się tak naprawdę o pytanie, na jakim kliencie ci zależy: na *faktycznym*, czyli płacącym normalnie, czy na wirtualnym? W tej chwili Wyborcza ma masę – excuse my language – śmieciowych subskrybentów cyfrowych, na których nie zarabia lub zarabia grosze. Których to przyzywczaiła do półdarmowego kontentu, a jak im podwyższysz abonament, to pouciekają. To co się bardziej opłaca – prowadzić konserwatywną politykę sprzedażową tu i teraz, czy promować sieć kosztem papieru w nadziei na przyszłe zyski nie wiadomo kiedy?
to też znakomicie wyjaśnia tajemnicę ich zniknięć – jak się ma te wile w Prowansji czy innym Monaku to generalnie ma się już wywalone. No, ja bym tak robił przynajmniej. Ci, co zostali – to hobbyści.
@mnf – w tym fachu to generalnie pozostały już tylko ślepe uliczki, spierać się możem ino, która dłuższa. Sterowane klikalnością algorytmy doboru treści (klikasz majty Dody, damy ci więcej majtów Dody) już doprowadzają do grupowych orgazmów mediowe menedżmenty na nasiadówkach, także wiesz, będzie jeszcze gorzej.
@Ponury Bankowiec
„różnic jakościowych na niekorzyść tekstów w gazeta.pl”
Muszę powiedzieć, że mam wręcz przeciwne odczucia. Od pewnego momentu zrezygnowałem z przedłużania abonamentu na wyborcza.pl i przerzuciłem się na czytanie gazeta.pl, i muszę powiedzieć, że bardzo to sobie chwalę. Co prawda moje oczy dalej narażone są na nagłówki typu: „Władysław Frasyniuk* potwierdza: bezczelność roszczeniowych pracowników doprowadzi do upadku gospodarki, demokracji, państwa prawa i etosu Solidarności” (zazwyczaj są to zresztą transplanty z wyborcza.pl), ale zazwyczaj tuż obok jest nagłówek: „Te bawełniane majtki oddychają, unoszą pupę i maję piękny kwiatowy wzór, a cena? Mile zaskakuje!”, co umieszcza całość w adekwatnym kontekście.
Zresztą, dla osoby z moimi poglądami wybór między portalami, z których jeden specjalizuje się w przemyśleniach Dominiki Wielowieyskiej i Witolda Gadomskiego, a drugi, przynajmniej raz na czas, publikuje wywiady Grzegorza Sroczyńskiego, jest raczej prosty.
(* Swoją drogą, gdzie jest Jeremi Mordasiewicz, kiedy go potrzeba? Dlaczego w mediach prodemokratycznych tak mało ostatnio widać tego uzdolnionego eksperta i publicystę?)
Patrząc z perspektywy człowieka bez wiedzy odnośnie mediów: przejście na dystrybucję cyfrową teoretycznie powinno nawet polepszyć sytuację większości gazet (odpadają koszty druku i dystrybucji), jednak mam wrażenie – słysząc o konsekwencjach upadku prasy papierowej – że przejście na dystrybucję cyfrową nie jest takie proste. To nie przełożenie wajchy z papieru na internet: drogi czytelniku, zamiast chodzić do kiosku (a potem wrzucać do niebieskiego worka), masz tu numer konta, my ci pobierzemy z karty, a tu masz wszystko to, co było na papierze.
Pułapki dystrybucji cyfrowej najpierw odczuły wytwórnie muzyczne, potem prasa. Wydawcy książek chyba już odrobili lekcje – w każdym razie nie wpadli za mocno w pułapki poprzedników. Podobnie chyba jak wytwórnie filmowe. Pionerzy (muzyka i prasa) odczuły to najmocniej. Pioneers get arrows. Settlers take the land.
Mam wrażenie, że wielkie dzienniki z Europy i USA wybrały inną drogę – większość (prawie wszystko?) za paywallem, nie ma darmowej wersji (czyli jest płatna wyborcza.pl, nie ma gazeta.pl). Zawsze lepiej skopiować model biznesowy niż ćwiczyć na sobie i być pionerem.
Może to jednak bardziej skomplikowane: jest przecież Huffington Post, a nie tylko schowany za paywallem NeW York Times. Bazując na wiki, HuffPost też chyba obrał kurs na dno. Jednakowoż mam wrażenie, ze HuffPost czy Breitbart (wybaczcie…) to jednak nieco inna jakość niż NYT czy WSJ. Też pewnie niższe koszty.
Niemniej, jak napisałem wcześniej, sytuacja Agory nie powinna cieszyć, bo jest memento dla dziennikarstwa w Polsce. Mam wrażenie, że kontakt z gazetami (wyłączając tabloidy) oraz tygodnikami opiniotwórczymi (włączę Gazetę Polską, wSieci itp.) ma chyba mniej niż milion osób. Czyli parę marnych procencików populacji. Wliczam dystrybucję papierową i cyfrową. Są jakieś wskaźniki „uprasowienia” dla państw Unii [1]?
Pytanie do Gospodarza: czy jest możliwe rzetelne dziennikarstwo w bezpłatnych portalach informacyjnych? Rzetelne: solidny research, fact checking itp. Reportaże śledcze, analizy głębsze niż „co Tusk powie, a co na to Kaczyński”.
[1] znalazłem Media Literacy Index na stronie Open Society Foundation, ale liczy coś innego. Na wszystkie kraje Europy (nie tylko UE) Polska jest 17. Podium: Finlandia, Dania, Estonia.
@Ponury Bankowiec
Z tymi teoretycznymi kosztami, to jest tak jak w ebookach. One wcale nie są aż takie niższe jak się wydaje. Redakcja, korekta, itp itd dalej są potrzebne. Odpada cena druku, ale dochodzi cena IT, utrzymania infrastruktury itp itd (a w przypadku ebooków cyfrowego składu lub prowizji do cyfrowego dystrybutora). Natomiast wrażenie czytelników jest takie, że to powinno być DUŻO tańsze – ale to jest iluzja. I na tym polega problem z cyfrowością. Koszty troszkę niższe, skłonność do płacenia za wirtualny produkt – nieproporcjonalnie niższa.
@mnf
” No więc gdyby „GW” kilkanaście lat temu nie rzuciła się na nowe technologie, bezsensownie uprzywilejowując finansowo pakiet cyfrowy wobec papieru (żeby zachęcić ludzi do przeprowadzki do sieci, treści w postaci cyfrowej właściwie rozdawano za darmo), dziś nie byłaby w tak złej sytuacji finansowej.”
A nawet można było być mądrym kilkanaście lat temu. Agora popełniła dwa ogromne błędy – pierwszym było przekonanie, że reklama w internecie będzie przynosć mniej więcej tyle samo pieniędzy, co reklama na papierze. A już kilkanaście lat temu różni analitycy pisali, że odsłona reklamy (obejrzenie jej przez jedną „parę oczu”) w internecie przynosi o rząd wielkości mniejszy dochód.
Potem ten błąd powtórzono z prenumeratami – że jeśli ktoś codziennie kupuje papier za 2 zyka, no to nie będzie mu przeszkadzało płacenie 50 miesięcznie za prenumeratę. Okazuje się, że ludzie kupują tę prenumeratę tylko pod warunkiem, że będzie znacząco tańsza (a jeszcze chcą promocji typu „pierwszy miesiąc za darmo”).
Hasztagiem #upadekprasypapierowej zacząłem się posługiwać na serwisie blip – jakieś kilkanaście lat temu. W Agorze to był wtedy temat tabu. Nie było rozumowania „nadchodzi góra lodowa, o którą ten Titanic się wykopyrtnie”. Był obowiązek „pozytywnego myślenia”, slajdy przedstawiające przyszłe sukcesy i radosne korpospicze na korpoiwentach, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. I oczywiście milionowe premie dla zarządu.
@aldek i inni:
„to też znakomicie wyjaśnia tajemnicę ich zniknięć – jak się ma te wile w Prowansji czy innym Monaku to generalnie ma się już wywalone.”
Phi. Akurat. Chyba mało takich osób poznaliście. Co tego, że masz willę jak sąsiad ma większą i jeszcze na dodatek jacht. A zawsze ktoś ma większą/więcej.
„Our social circle always reflects our own success, and is always a mix of people less and more successful than we are.
It follows that even if you get to the Jeff Bezos stage, you’d be envious of buddies with fancier space programs or own conglomerates with higher market caps.”
(link to twitter.com)
Poza tym, dla wielu takich osób prawdziwy narkotyk to możliwość rządzenia (nawet nie zarządzania). Poczucie, że trzeba się ze mną liczyć, że ja ustalam kurs, a jeden mój gest i dwustu stażystów już leci to narkotyk czasami mocniejszy niż pieniądzę.
Nie mam teraz czasu się rozpisywać, ale może wieczorem napiszę trochę więcej o porównaniu polskiego i zachodniego top managementu.
@carstein
Plus – te wille w Monako to nie kieszeń ubogiej polskiej spółki giełdowej. Koleżanka właśnie kupiła mieszkanie na przedmieściach Zurychu. Nie, nie tych dobrych (Goldene Küste), takich do niedawna robotniczych, w stronę Schlieren. Całkiem ładny rzut, 92m2, 1,48mln CHF.
Monaco jest jeszcze ze trzy razy droższe.
sheik.yerbouti:
Wiadomo, też kupiłem na przedmieściach Zurichu. Tanio nie jest, ale Złote Wybrzeże było tak ze 3 razy poza moimi możliwościami właśnie 🙂
Zakładam, że Monako podobnie. W każdym razie pewnie teraz te osoby z zarządów, tak jak inni znani mi upadli prezesi są sobie w jakiejś radzie nadzorczej czegoś tam ew w zarządznie jakiejś fundacji do spraw tego i owego i obmyślają coraz mniej realny powrót na szczyty.
@pb
„Pytanie do Gospodarza: czy jest możliwe rzetelne dziennikarstwo w bezpłatnych portalach informacyjnych? Rzetelne: solidny research, fact checking itp. Reportaże śledcze, analizy głębsze niż „co Tusk powie, a co na to Kaczyński”.”
Tak, ale wymaga to zupełnie innego modelu działania. Po pierwsze, to musi być non-profit (np. fundacja). Po drugie, to nie może być niestety firma zatrudniająca 2000 pracowników. Modelowy przykład idealnego rozwiązania (na poziomie, z riserczem, za darmo) to amerykański NPR.
@sheik
„Plus – te wille w Monako to nie kieszeń ubogiej polskiej spółki giełdowej. ”
Otóż toż. To jednak nie jest dla kogoś, kto zarabia TYLKO milion PLN rocznie. A prawdę mówiąc, tak im wytykam te miliony, ale w praktyce dla większości to było jednak raczej powiedzmy skromne 700 tysięcy, miliony to dla prezesów raczej.
To raczej kilka mieszkań „inwestycyjnych” – mechanizm doskonale pokazany w „Informacji zwrotnej” Żulczyka.
@carstein
„Poza tym, dla wielu takich osób prawdziwy narkotyk to możliwość rządzenia (nawet nie zarządzania).”
No więc korpoplotka o wielu z nich mówi, że te ich „plany zawodowe” to często jest po prostu depresja. Po paru latach życia na wysokich obrotach i decydowania o losie tysięcy ludzi ciężko nagle się przestawić na leniwą egzystencję rentiera.
@monday.night.fever
„Nagroda Banku (…)”
I wszystko od razu brzmi lepiej, szczerzej, prawdziwiej.
@carstein
„są sobie w jakiejś radzie nadzorczej czegoś tam ew w zarządznie jakiejś fundacji do spraw tego i owego”
Wtedy dawałoby się ich wyszukać przez KRS. A poprzednika Agnieszki Sadowskiej (podobnie jak poprzednika tego poprzednika) nie umiem znaleźć (może komuś się uda? ale uwaga, to dość popularna kombinacja imienia i nazwiska, jakiegoś znalazłem nawet w Kanadzie, na linkedin).
link to publicrelations.pl
@mnf
„…ale fanów Balcerowicza już tak? W najntisach z jednej mańki atakował reaganothatcheryzm, z drugiej – janopawlizm, a jeśli się z jednym z dwojga nie zgadzałeś, to byłeś KOMUNISTĄ. W dobrym, styropianowym towarzystwie nie wypadało się przyznawać do czytania Marksa i bycia lewicowcem, socjalistą, antyklerykałem. Z takiego Ikonowicza, na ten przykład, zrobili wariata z nożem w zębach. Jak tylko podniósł rękę na święte dogmaty wolnego rynku to go ośmieszyli.”
Ja o ejtisach a ty o najntisach, dwa różne światy. Z tej grupy „konspiry” z ejtisów którą znałem osobiście jako nastolatek (kilkanaście osób) dosłownie kilka wylądowało w PC czyli pre-PiSie i poszło do polityki, jeden nawet był w 90’s posłem. Pozostali wylądowali po 89 roku na totalnym oucie. Dosłownie – bezrobocie, wręcz czasem na kierunku totalnego menelstwa. Nie spodziewam by byli wśród nich zwolennicy Balcerowicza. Swoją drogą mój ojciec póki żył też nieraz się zastanawiał skąd się po 89 roku natychmiast objawili ci wszyscy liberałowie. Bo w Solidarności nikt o nich wcześniej nie słyszał. Ja szczerze mówię że nie wiem. Michnik pewnie by wiedział 🙂
@HR-y
Nie wiem jak w Polsce ale w Hameryce to jest całkiem obvious i występuje wypisane we wszystkich managerskich kursach że podstawową rolą HR-u jest zapewnienie by wszystko w kompanii było legal.
@wo
W kwestii prenumeraty: nie bierzesz pod uwagę że poza papierowymi prenumeratorami była jeszcze znacznie większa moim zdaniem grupa anonimowych łosiów jak ja którzy gazetę kupowali od czasu do czasu, na pewno nie częściej niż 2 razy w tygodniu a zapewne rzadziej. Znaczna część tych ludzi jednak albo kupiła abonament cyfrowy albo przynajmniej jest możliwe że kupi. Więc grupa docelowa jest znacznie większa niż grono papierowych prenumeratorów (którzy nawiasem mówiąc w dużym stopniu byli zapewne zawsze instytucjonalni).
@wo
„Potem ten błąd powtórzono z prenumeratami – że jeśli ktoś codziennie kupuje papier za 2 zyka, no to nie będzie mu przeszkadzało płacenie 50 miesięcznie za prenumeratę”
A ja miałem wrażenie że polityka była taka, że rozdawali te treści prawie za darmochę tylko po to żeby przyspieszyć to, co ich zdaniem nieuchronne, czyli przenosiny „Wyborczej” z kiosku do sieci (i mieć pretekst do pozbycia się drukarni? nie wiedziałem, że ta w Pile została sprzedana…). I *później* zacząć zarabiać w necie, jak już wszyscy zmienią swoje nawyki czytelnicze. Abstrahując już od absurdalnego podziału jednego portalu na dwa piony (darmowa „Gazeta” i płatna „Wyborcza”), to na tej „poważnej” Wyborczej też można było czytać określoną liczbę artykułów za darmochę (to chyba było 10 miesięcznie na jeden IP – dla każualowego czytelnika to akurat wystarczy, więc po co ma jeszcze coś wykupywać).
@ponury bankowiec
„Są jakieś wskaźniki „uprasowienia” dla państw Unii?”
Ja pamiętam, że parę lat temu (5? 10?) gdzieś w sieci latały zestawienia spadków sprzedaży prasy papierowej w Europie, niestety nie podam źródła, powiem co pamiętam. Otóż największy spadek miał miejsce w Wielkiej Brytanii – to tam proporcjonalnie najwięcej sprzedaży przeniosło się do sieci. Najmniejszy był w krajach niemieckojęzycznych (które skądinąd zawsze były prasową potęgą, przynajmniej jeśli mówimy o poważnych tytułach a nie „The Sun”); w Niemczech nakład prasy drukowanej owszem spadł, ale nie tak drastycznie jak gdzie indziej. Konkluzja była taka, że jak gdzieś nie ma silnego rynku prasowego, to przeniesienie gazet do sieci nic nie pomoże, a wręcz może zaszkodzić. Za to tam, gdzie już istnieje silna tradycja kupowania gazet (co rano dostajesz swoje Süddeutsche Zeitung pod drzwi), czytelnicy czują też mniejszą potrzebę przenosin do sieci. Zaznaczam, że nie wiem jak jest teraz, to są dane pewnie sprzed dekady.
„Pytanie do Gospodarza: czy jest możliwe rzetelne dziennikarstwo w bezpłatnych portalach informacyjnych? Rzetelne: solidny research, fact checking itp”
Gospodarz już tu wielokrotnie się wypowiadał na temat tzw. „bezpłatnych mediów”. Za darmo to można po ryju dostać.
@aldek i inni:
Zaglądanie do kieszeni jest nieeleganckie, ale do kieszeni zarządu spółki giełdowej można.
„Wynagrodzenia wypłacone przez Agorę S.A. członkom Zarządu w 2020 r. wynosiły 2 357 tys. zł (2019 r.: 4 771 tys. zł).” [1]
To łączne wynagrodzenia, z premiami itp., wszystkich członków zarządu za rok 2021.
Wynagrodzenie wspomnianej tu p. Agnieszki Sadowskiej wyniosło 510 tys. zł wynagrodzenia zasadniczego + 3 tys. zł premii za wyniki (hehehe….) [2]
Są to wynagrodzenia brutto, ale, jak sądzę, na kontrakcie, więc wszystkie benefity wynikające ze składek ZUS i opodatkowania. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że nie jest to poziom willi w Prowansji (choć może tam coś dla ludzi też sprzedają, nie sami milionerzy tam mieszkają…).
@wo:
„A nawet można było być mądrym kilkanaście lat temu. Agora popełniła dwa ogromne błędy – pierwszym było przekonanie, że reklama w internecie będzie przynosić mniej więcej tyle samo pieniędzy, co reklama na papierze. […]. Potem ten błąd powtórzono z prenumeratami”.
Gdy Agora radośnie rzucała się na główkę w otchłanie internetu, te problemy już były mocno przećwiczone na innych rynkach. Oczywiście nie jest to wiedza, którą wyniesie z lektury raportów innych wydawców ani z konferencji biznesowych (tam w szczególności porażki nie są rozdrapywane). Dlatego czasami prezesi/eksperci warci są swoich pieniędzy: oni to przećwiczyli na własnej skórze (oraz na swoich poprzednich pracownikach). Zatrudnianie jednak takich prezesów ma swoje pułapki – można trafić na konfabulanta/mitomana biznesu. Ówczesna fala sukcesów mgłą zasnuła oczy i zarząd łykał wszystko. A wystarczyło takiemu człowiekowi od prezentacji zadać proste pytanie: „A Pan/Pani to kiedyś robił/a?”. To pytanie sprawdza się wobec i hydraulika, i prezesa. Druga cenna umiejętność w biznesie: zdolność do weryfikacji odpowiedzi na to pytanie.
Swoją drogą, Gospodarz wspominał o starciu dwóch kultur w Agorze – konspira/etos vs. biznes. Według mnie były trzy kultury: rzeczona konspira/etos, natomiast biznes składał się z odnogi nadwiślańskiej (wybuchowa mieszanka ambicji, kompleksów i kultu cargo) oraz Wandy Rapaczyńskiej, niosącej wśród mazowieckie czworaki kaganek wiedzy o Wielkim Świecie Finansów z Wall Street. Tak na marginesie, wikipedia tytułuję ją wiceprezes Citibabku, ale sądzę, że to złe przetłumaczenie vice-president: a to dość daleko do zarządu. W bankowości inwestycyjnej vice-president to często sprzedawca bez własnego zespołu. Nie chciałbym wchodzić jednak w personalne inby, pokazuję jednak pewien hipotetyczny sposób myślenia wierchuszki Agory.
[1] Sprawozdanie zarządu do raportu skonsolidowanego za 2020 r., s. 70
[2] op.cit., s. 107.
@mnf
„nie wiedziałem, że ta w Pile została sprzedana…”
„Sprzedana” to za dużo powiedziane. Właściwe słowo to „zamknięta” (podobnie jak ta w Tychach). Sprzedano w zasadzie samą działkę z budynkiem po nieczynnej drukarni.
link to wirtualnemedia.pl
„Swoją drogą mój ojciec póki żył też nieraz się zastanawiał skąd się po 89 roku natychmiast objawili ci wszyscy liberałowie. Bo w Solidarności nikt o nich wcześniej nie słyszał.”
Na pytanie Torańskiej jak swego czasu mógł popierać samorząd pracowniczy, Balcerowicz odpowiada on tak:
„Ja i część ówczesnych ekonomistów poszukiwaliśmy takich zmian w systemie gospodarczym, która do maksimum wykorzystałaby istniejący wąski margines wolności. Samorząd pracowniczy był więc po pierwsze: formą ucieczki od centralnego planowania; po drugie: z trudem, ale mieścił się w ramach ustrojowych niezmienników, a raczej ustrojowych ograniczeń, więc istniały – według nas – polityczne szanse na jego wprowadzenie i po trzecie: był systemem gospodarczym sprawniejszym niż centralne planowanie, choć do dzisiaj sądzę, że tylko trochę.”
I dalej: „Leszek, ale [wprowadzasz kapitalizm] wbrew „Solidarności”, która przez dziewięć lat walczyła o socjalizm z ludzką twarzą, prawda?”
„Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: w jakiej mierze program „Solidarności” (a raczej jawna lub ukryta gospodarcza ideologia głównych reprezentantów tego ruchu) wynikał z autentycznego przekonania, że jakiś odpowiednio zreformowany socjalizm jest per saldo lepszy od kapitalizmu, a w jakiej z samoograniczeń politycznych, opartych na świadomości, że ze względów ustrojowych konkurencyjny kapitalizm nie wchodzi w rachubę, jest w Polsce politycznie wykluczony.”
Tak więc stawiam tezę, że liberałowie byli w niej zawsze, tylko realpolitik nie pozwał im się obnosić.
@pb
„Wynagrodzenie wspomnianej tu p. Agnieszki Sadowskiej wyniosło 510 tys. zł wynagrodzenia zasadniczego + 3 tys. zł premii za wyniki (hehehe….) ”
To w pandemicznym – zawarliśmy wtedy porozumienie (związek z zarządem), że pracownicy mają przejściową obniżkę o 20%, a zarząd o 30%. Natomiast za ostatni normalny rok (czyli 2019) zarobki Sadowskiej to 600 zasadniczego, 334 zmiennego, 4 tysiące „pozostałych świadczeń” (whatever the faq that means) oraz 175 za zarządzanie stopklatką. Razem przeszło milion PLN. Ale to NADAL nie jest Monako, ani nawet chyba jednak Prowansja.
Źródło: Sprawozdanie Zarządu
z działalności Grupy Agora S.A.
za rok 2019
do skonsolidowanego sprawozdania finansowego
@mnf „Tygodnik Powszechny”, jako jedyny tygodnik opinii, notował w ostatnich latach wzrost sprzedaży”
Ale plz, bądźmy uczciwi i nie mieszajmy porządków walutowych. TP jest tygodnikiem, bez biur terenowych w całej Polsce i dodatków lokalnych, bez serwisu newsowego. Jest tygodnikiem opinii i publikuje sobie opinie. Sprzedaje się tego – najnowsze dane, z maja br. – 24.9tys. egzemplarzy plus całe 1400 cyfrowych prenumerat. Niestety wszystkim spada, liderowi wśród tygodników czyli Polityce ze 130tys. jeszcze niedawno do 90k obecnie, ale TP nie przekroczył w ostatnich latach30k sprzedaży papierowej. Więc nawet wysrost o 20% to są drobne ziemniaczki.
@Ponury „Wydawcy książek chyba już odrobili lekcje – w każdym razie nie wpadli za mocno w pułapki poprzedników.”
Inny target oraz brak czegoś w stylu streamingu. Chyba też wydawnictwa lepiej traktują swoich autorów niż labele płytowe (te duże, które definiują rynek) swoich muzyków. Ariana Grand i Drake dostają sporo kasy ze spotifaja, niszowi artyści – prawie nic. Ktoś się na to zgodził, ktoś wynegocjował.
@Rapaczyńska
Wszystko co wiem o Osobie to z lektury notki na wiki przed chwilą – i dowiedziałem się, że jest odznaczona Orderem Odrodzenia Polski. I teraz nie wiem, albo ta notka przemilcza jakiś ogromny kawał jej biografi, albo ja mam ogromne WTF, że za bycie bizneswuman można dostać OOP. Raczej to drugie, bo to już któryś raz jak łapię podobne WTF.
@sheik.yerbouti
„Inny target oraz brak czegoś w stylu streamingu.”
Ale próbują – jest coś takiej jak Storytel – model biznesowy jak Spotify. Tu pisarze i/lub agenci podcinają gałąź, na której siedzą – czyli sprzedaż nośnika, którego raczej nie opłaca się piratować (może jakieś specjalistyczne książki się opłaca) [1].
W ogóle streaming to według mnie odmiana gig economy (gospodarka fuchy/dorobienia sobie na boku: patrz np. Uber). Bardzo groźne zjawisko – w przypadku gig economy dla rynku pracy, w przypadku streamingu – dla twórców. Streaming przenosi do świata kultury czy show biznesu groźne zjawisko ze świata gospodarki cyfrowej (Amazon, Facebook itp.) – the winner takes it all. Jeżeli ktoś by się pokusił i wyliczył współczynnik Giniego dla np. 100 zespołów/artystów z najlepszą sprzedażą w roku 1975 albo 1985 i dla 2019 (celowo przedpandemiczny) to moim zdaniem nierówność wzrosła ogromnie.
[1] z zastrzeżeniem, że nie opłaca się piratować dla odbiorców papierowych książek, e-booki to już inna historia.
@sheik
„nie mieszajmy porządków walutowych (…) [Tp] jest tygodnikiem opinii i publikuje sobie opinie”
Pomijając już że opinia opinii nierówna, oraz że „TP” ma dział zagraniczny (a więc musi opłacać dziennikarzy jeżdżących np. do Japonii czy do Bangladeszu), to jednak jest dziennikarstwo na poziomie, którego nie zrobisz sobie na kolanie. WO mógłby tam zresztą publikować. Na przykład analizy rynku nieruchomości, którą czytałem kiedyś w TP, nie wyssasz sobie z palca ot tak, w taki sposób jak mógłbyś sobie napisać analizę ostatnich tweetów posłanki Pawłowicz (w czym specjalizują się niektóre portale). To znaczy mógłbyś spróbować, ale redakcja raczej ci tego nie puści. Shitkontent jest oczywiście tani i łatwy, a więc artykuły np. o czyhającym lobby LGBT czy strefach szariatu w Sztokholmie nie wymagają przygotowania i ja sam mógłbym coś takiego napisać w pół godziny, ale już dajmy na to artykuł o strukturalnych problemach służby zdrowia to wyższa półka, tutaj niczego sobie nie *wymyślę*. To dotyczy zresztą innych tygodników opinii, które lekką ręką tak łatwo deprecjonujesz jakby stażyści z Pudelka robili tam za darmo; nie każdy dziennikarz zajmuje się omawianiem głupotek albo mieleniem w kółko tego samego jak Lis w TOK FM – np. w Polityce pracuje (pracowała?) Anna Solska, która nie pisała „opinii”, tylko wkładała bardzo dużo pracy w grzebanie w bebechach oświaty czy służby zdrowia. Reportaż o pracy ratowników medycznych czy kulisach działalności chwilówek to nie jest news o tzw. „gaciach Dody”, który możesz sobie napisać nie ruszając się sprzed komputera.
„TP nie przekroczył w ostatnich latach 30k sprzedaży papierowej. Więc nawet wzrost o 20% to są drobne ziemniaczki”
Ale, jak sam wspomniałeś, „wszystkim spada”, więc w szerszym kontekście (w którym cała prasa leci na łeb) te ziemniaczki przestają już być takie drobne.
@pb
„Tu pisarze i/lub agenci podcinają gałąź, na której siedzą – czyli sprzedaż nośnika, którego raczej nie opłaca się piratować ”
Ebooki to w ogóle jest zawracanie głowy. Nie rzucę konkretnymi sumami, bo nie jestem członkiem zarządu spółki giełdowej i mam prawo do tajemnicy handlowej, ale z ebooków mam KILKADZIESIĄT RAZY MNIEJ niż z papierowych egzemplarzy. I to mimo tego, że prowizja za ebooka jest z kolei znacząco wyższa! Ebooków po prostu (prawie) nikt nie kupuje.
@wo
„Ebooków po prostu (prawie) nikt nie kupuje.”
No to jest niewątpliwie efekt relatywnej upierdliwości współpracy kindlów z zewnętrznymi księgarniami w krajach nie skolonizowanych jeszcze przez Amazona. Nie będę teraz szukał ale widziałem statystyki że w usiech ebooki to ok 20% rynku ilościowo – ale sporo mniej cenowo (chyba 7-8%) bo ebooki to głównie tania literatura popularna, wręcz rzeczy których na papierze nikt by nie wydał.
@embercadero
„Nie będę teraz szukał ale widziałem statystyki że w usiech ebooki to ok 20% rynku ilościowo”
Czyli „na sztuki”? Obawiam się, że wliczają się wtedy wszystkie książki wydane od razu jako ebook i dostępne za darmo, albo kupione tylko przez autora i jego trzy trollkonta.
@mnf
„WO mógłby tam zresztą publikować.”
A nawet niedawno opublikowałem! W okresie mojego zawieszenia, gdy członkini Sadowska nie mogła się zdecydować, czy mnie zwalnia, czy nie zwalnia, napisałem parę tekstów dla zewnętrznych podmiotów, by się upewnić, że NAWET TYGODNIK POWSZECHNY PŁACI LEPIEJ OD AGORY.
@ponury bankowiec
„Streaming przenosi do świata kultury czy show biznesu groźne zjawisko ze świata gospodarki cyfrowej (Amazon, Facebook itp.) – the winner takes it all. ”
Gdzie winnerem oczywiście jest sam Spotify (wstawić dowolny inny stream muzyczny). Pamiętam, jak w 2013 roku, gdy na chartach wygrywał Pharell Williams ze swoim „Happy” wspomniany twórca ujawnił, że za pierwsze tygodnie streamowania swojego hitu dostał od Pandory… 6700 dolarów.
Jest to zupełne odwrócenie budżetów muzyków i wytwórni takich, jak je znamy z lat 70/80. Wtedy trasy koncertowe mogły nawet przynosić straty, prawdziwe pieniądze robiło się na premierach płyt. Teraz na odwrót – to koncerty są do zarabiania, nowe płyty – raczej dodatkiem do tras. Wiadomo już było od jakiegoś czasu, że to kolejny model „survival of the fittiest” – nie da się po prostu koncertować w nieskończoność, a że branża muzyczna to samozatrudnieni lub wprost spętani kontraktem z wytwórnią – to jakiekolwiek potknięcie mogło wykoleić karierę na długie lata.
Także model Spotify to raczej model Amazona – monopolizacja danej dziedziny, wyssanie całej krwi z twórców, przy równoczesnym obniżaniu jakości swojej własnej redystrybucji (Spotify od lat nie wprowadził właściwie żadnej nowej funkcjonalności, nie inwestuje też we własnych twórców, jak chociażby Netflix). A całość zysku idzie gdzieś do jakiejś Samotnej Góry pod miastem Dali.
@notka
Smutna historia, profesjonalna prasa jest nieoceniona dla demokracji.
Odnośnie dyskusji o HR
Chyba to porównanie nie padło ale ja lubię myśleć o dziale HRów jako dziale zakupów. Na potrzeby tego komentarza wyszukałem opis tegoż. Pierwszy gugiel zwrócił mi [1]. Sami powiedzcie, że podmieniając „zakupowcy” na „HRowcy” nie uzyskamy, jeżeli nie dobrego, to przynajmniej przyzwoitego opisu HRów. Mają kupić pracę i nie przepłacić. W tym celu np. wykorzystają profesjonalne raporty płacowe [2] jednocześnie mocna zniechęcając pracowników do dzielenia się wiedzą kto ile zarabia.
Przy okazji to jest całkiem przyzwoicie działający argument na rzecz związków zawodowych w rozmowach z szeregowymi antyzwiązkowymi pracownikami biurowymi. (Jak to jedna strona ma całą mniej lub bardziej profesjonalną organizację a ja sam negocjuję i nie mam dostępu do tych raportów?!). Z mojej bardzo małej próby rozmów nikogo nie przekonałem ale kilka zakłopotanych hmmm udało mi się uzyskać. Może coś zacznie w głowach kiełkować.
[1] https //www.marketplanet.pl 2019/08/07/dzial-zakupow/
[2] https //sedlak.pl raporty-placowe
(oczywiscie trzeba dodać „:” i „/” po .pl)
@znikający członkowie
Na tym blogu sporo było o awansie klasowym, arywistach itp. Czy ci C-level manago z Agory to nie są przypadkiem tego rodzaju historie? To by tłumaczyło zniknięcie bez śladu, jak ktoś jest pierwszym i jedynym prezesem w rodzinie, to w razie potknięcia nie dostanie wsparcia od znajomego mamy z liceum. A drugi raz przecież nie zacznie od junior product managera.
@amatil
No jasne! W moim pokoleniu to zresztą typowe, jestem z rodziny inteligenckich gołodupców.
@amatill
Wspomniałem o przypuszczalnie mniejszym usieciowieniu zarządu Agory z ostatnich lat, przynajmniej w porównaniu z czasami Wandy Rapaczyńskiej i Piotra Niemczyckiego. W sumie to dziwne – jak na dużą spółkę giełdową nietypowy zarząd – raczej poniżej 50 lat, sporo z uczelni spoza Warszawy. Porównajmy z takim Markusem Tellenbachem – niegdyś prezesem TVN. W ogóle warto porównać życiorysy członków zarządu Agory z życiorysami aktualnych członków zarządu TVN. Nawiązując do Awala Białego – w Agorze raczej social climberzy bez własnych sieci.
Odnosząc się znowu do wpisu amatill – z moich obserwacji w Polsce to raczej (jeszcze) tak nie działa – w firmach giełdowych (lub tej wielkości) rodzice członków zarządu (obecnie raczej 50+, czasami 40+) nie mieli mieć okazji być prezesami. Znowu: z moich obserwacji to pierwsze „usieciowione” pokolenie. Jeżeli utrzymują się w obiegu, to dzięki własnym sieciom, a nie sieciom rodziców (sprawdzić, czy rodzic nie w PiS).
@embercadero
„Swoją drogą mój ojciec póki żył też nieraz się zastanawiał skąd się po 89 roku natychmiast objawili ci wszyscy liberałowie. Bo w Solidarności nikt o nich wcześniej nie słyszał. Ja szczerze mówię że nie wiem. Michnik pewnie by wiedział ”
Istotnie, środowisko ścisłe liberalne gospodarczo było wtedy mocno marginalne. Według mnie była to mała grupa krakowska wokół Mirosława Dzielskiego (mówię o ludziach z rzeczywistym wpływem intelektualnym). Grupa Ruchu Młodej Polski (Gdańsk) chyba kładła mniejszy nacisk na liberalizm gospodarczy. Niemniej w porównaniu z opozycyjnym mainstreamem (gdzie dominował nurt hmmm… post trockistowski z hmmmm… post sanacyjno-katolickim – zresztą w osobie Antoniego M. można zauważyć płynne przejścia między tymi odłamami) były to9 odłamy marginalne. Warto sięgnąć do książki Guya Sormana „Wyjść z socjalizmu” – gdzie relacjonuje na gorąco pomysły transformacyjne mainstreamowej opozycji w 1989 r. (przed rządem Mazowieckiego): trudno było się w tych pomysłach doszukać reaganomics. Jednocześnie proszę Gospodarza o wyrozumiałość za przytoczenie Guya Sormana i sam tytuł dziełka.
@mnf „Pomijając już że opinia opinii nierówna, oraz że „TP” ma dział zagraniczny (a więc musi opłacać dziennikarzy jeżdżących np. do Japonii czy do Bangladeszu)”
Ale _wiesz_ że ich faktycznie opłacają? Wyjazdy albo pobyt, w ostatnich pięciu latach? Rzuć nazwiskiem, sprawdzimy kto zacz.
„To dotyczy zresztą innych tygodników opinii, które lekką ręką tak łatwo deprecjonujesz”
Co deprecjonuję? Politykę mimo paru wpadek szanuję, czytam ją od 30 lat (o rany, kiedy to zleciało… bpo ja wcześnie zacząłem). Newsweeka nie znam, Lis mnie zniechęca. W Tygodniku jest natomiast dział religijny oraz red. Woś (chyba że już go wywalili), obie rzeczy mnie mocno zniechęcają. Przekrój to już ni to cząstka, ni fala, z pewnością nie tygodnik.
Polityka miała wolę, środki i cojones, żeby swego czasu latami bronić red. Mikołajewskiej w sądach przed Biereckim i spółką. TP miał w ostatnich dwóch dekadach coś podobnego na koncie? Czy narażał się co najwyżej biskupom swoją delikatną krytyką Radia Maryja?
@PM „Pamiętam, jak w 2013 roku, gdy na chartach wygrywał Pharell Williams ze swoim „Happy” wspomniany twórca ujawnił, że za pierwsze tygodnie streamowania swojego hitu dostał od Pandory… 6700 dolarów.”
Gospodarz miał nawet o tym notkę na starym blogu!
„Teraz na odwrót – to koncerty są do zarabiania, nowe płyty – raczej dodatkiem do tras.”
Tak było, owszem, do pandemii. Ciekawy tekst na temat obecnej sytuacji i strategii marketingowych popełnił red. Chaciński: link to zaiks.org.pl
@Ponury „z moich obserwacji w Polsce to raczej (jeszcze) tak nie działa – w firmach giełdowych (lub tej wielkości) rodzice członków zarządu (obecnie raczej 50+, czasami 40+) nie mieli mieć okazji być prezesami. Znowu: z moich obserwacji to pierwsze „usieciowione” pokolenie.”
Nie popadając za bardzo w antykomunizm – co z tzw. nomenklaturą? Przecież było sporo prezesów i dyrektorów, którzy z lat 80. przeszli w lata 90. i 2000 suchą stopą. Nie kolegowali się ze sobą?
@pb
„Jeżeli utrzymują się w obiegu, to dzięki własnym sieciom, a nie sieciom rodziców (sprawdzić, czy rodzic nie w PiS).”
To bardziej skomplikowane. Jam z Bielan, więc w moim bąbelku podstawówkowo-licealnym było trochę młodzieży, których rodzice działali w KIK – a ich dzieci jeździły na jakieś iwenty kikowskie, zwłaszcza żaglówki. Ja nie jeździłem, byłem zawsze antyklerykalny i trochę z tego wszystkiego kpiłem, a szczególnie mnie bawiło, że w KIK ludzie mieli nazwiska pisane przez „y”, jak Koreywo czy Wielowieyski. Niektórych tych żartów trochę się dzisiaj wstydzę, ale cóż, jako licealista byłem jeszcze wredniejszy niż dzisiaj.
Moi rówieśnicy, którzy należeli do młodzieży kikowskiej, robili potem piękne kariery w 3RP (i robią je nadal). W tym sensie mam trochę znajomych prezesów, nie są to jakieś bliskie przyjaźnie, ale nie jest też tak źle, żeby mi się nie odkłaniali. Na jakiejś imprezie zażartowałem, że „teraz żałuję tego licealnego antyklerykalizmu, powinienem był udawać katolika i do was dołączyć”. Dawny licealny kolega odpowiedział, też oczywiście żartobliwie, „gdybyś miał na to szansę, dalibyśmy ci to wtedy jednoznacznie do zrozumienia”.
W każdym razie, sieci z czasów PRL to nie są sieci typu prezes-prezes, ale jednak typu profesor – ordynator, to się już wtedy przekładało np. na kontakty zagraniczne. Te sieci potem się przydawały w 3 RP. Jak widzisz w mediach kogoś o znanym nazwisku, to prawie nigdy nie jest przypadkowa zbieżność – to syn albo córka albo kogoś z opozycji solidarnościowej albo kogoś z PZPR.
@sheik
„Przecież było sporo prezesów i dyrektorów, którzy z lat 80. przeszli w lata 90. i 2000 suchą stopą. Nie kolegowali się ze sobą?”
Jakbym ci odpowiedział z nazwiskami, to bym się narażał na proces z art 212, bo nikt nie chce być nazywany nomenklaturą. Ale owszem, znajdziesz w mediach synów i córki osób z absolutnie najklasyczniej rozumianej partyjnej nomenklatury. Zapewne nie tylko w mediach, ale media znam najlepiej.
@sheik.yerbouti
@wo
Istotnie, zapomniałem o nomenklaturze. Z moich obserwacji- w latach 90-tych i wczesnych dwutysięcznych (złote lata Ordynackiej) to tak działało – telefony rodzic z rodzicem, potem zięć zaopatrywał w artykuły biurowe największe firmy (przykład z życia). Wejście dużych firm z Zachodu trochę zmniejszyło to zjawisko. Idąc śladem Gospodarza, nie chciałbym jednak dalej wchodzić w trop osobowy.
Z mojej banieczki pracowej – poza wczesnymi latami dwutysięcznymi już nie widziałem ludzi w moim wieku usieciowionych w drugim pokoleniu. Ale też znam przykłady z rynku nieruchomości, gdzie już jest czasami trzecie pokolenie (nurt około KIK i około WSI i okolice).
W środowisku nomenklaturowym też nie było takich prostych przełożeń – znam historię, kiedy ex-nomenklatura uwłaszczyła się (sprawa nie reprywatyzacyjna – budynek związany w PRL z jakimiś podmiotami państwowymi) na kamienicy w Warszawie, po czym wśród eksmitowanych ze służbowego mieszkania był jeszcze przedwojenny komunista, prominent partyjny od lat pięćdziesiątych (żadne znane nazwisko).
@wo
„Gdzie na przykład podział się poprzednik Sadowskiej – członek Robert Musiał?”
To można sprawdzić tak. Najpierw w ekrs.ms.gov.pl wyszukujemy Agorę, pobieramy odpis pełny, gdzie są wszyscy członkowie zarządu historycznie. Odnajdujemy rzeczonego Musiała, jest podany PESEL. Następnie w wyszukiwarce imsig.pl wpisujemy imię, nazwisko i PESEL i wyskakują wszystkie wpisy w KRS gdzie p. Musiał jest/był wymieniony. Uwaga! Czasem nie ma ma najbardziej aktualnych, ale ogólnie imsig.pl daje radę.
PS. Okazuje się, że w przypadku p. Musiała, przeważają wpisy tpu „został wykreślony”.
@wo
„A nawet niedawno opublikowałem!”
W którym numerze? Musiałem przegapić!
@sheik
„Co deprecjonuję?”
Generalnie chodziło mi o to, że na moją informację o wzrostach sprzedaży kioskowej „TP”, którą zamieściłem powyżej, odpowiedziałeś co następuje („nie mieszajmy porządków walutowych. [TP] jest tygodnikiem opinii i publikuje sobie opinie”), sugerując – jak rozumiem – że tygodniki opinii nie należą do tej samej kategorii wagowej co tak poważny dziennik jak Wyborcza. Że niby prowadzenie tygodnika opinii nic nie kosztuje, no bo parę osób w pół godziny wyklepie sobie na klawiaturze swoje opinie na temat Schetyny. No nie – tak to może wyglądać w jakiejś prawicowej szambiarce, gdzie przetłumaczą na polski i nieco zmodyfikują jakąś pierwszą z brzegu bzdurę z Breitbarta („SZOK, w Szwecji feminazistka stwierdziła, że białych mężczyzn powinno się przymusowo kastrować!!!”) czy zrobią kolejny jakże odkrywczy wywiad na kolanach („Tylko u nas – Igrekowski BRUTALNIE ROZJEŻDŻA lewactwo!!!”) – takie dziennikarstwo rzeczywiście nic nie kosztuje, ale jako ripostę podałem przykład dziennikarzy, którym napisanie porządnego reportażu na temat pracy ratowników medycznych czy kulis udzielania chwilówek to wypruwanie flaków i praca na całe tygodnie (np. Joanna Solska w Polityce). To, co robi TP, to nie są tanie rzeczy, to wymaga riserczu, a za twoim określaniem TP pogardliwym hasłem „tygodnik opinii”, kryje się w domyślnie „no opinie jak opinie, ktoś tam sobie coś wyklepie na laptopie, ile to może kosztować, przecież to inna kategoria wagowa niż Wyborcza”. No właśnie nie, w tej chwili prasa jest ogólnie biedna i niedoinwestowana, dotyczy to tak samo dzienników jak i tygodników, w „TP” zdarzają się równie ciekawe teksty jak w „Wolnej Sobocie”.
„W Tygodniku jest natomiast dział religijny oraz red. Woś (chyba że już go wywalili), obie rzeczy mnie mocno zniechęcają”
Ja też nie lubię Wosia – chyba słusznie nazywanego „Benny Hillem lewicy” – i ubolewam, że go tam przyjęli (za to z ulgą odnotowałem odejście stamtąd Hołowni czy ostatnio Anny Dziewit-Meller). Dział religijny dotychczas olewałem, ale część artykułów z tego działu to całkiem ciekawe analizy, które mogłyby spokojnie znaleźć się w Polityce, Newsweeku czy Wyborczej. Zresztą poziom żenady większości artykułów tego typu nie jest wcale niższy niż w Wyborczej (porównaj sobie na przykład krytyczne artykuły na temat polskiego kościoła autorstwa Zuzanny Radzik z niektórymi gazetowyborczymi klęcznikami lub z krytyką z gatunku histeryczno-romantycznego rozczarowania oszukanego liberała o złamanym sercu; na takie emo się nie piszę). Owszem, ostatnio w „TP” znalazłem artykuł Terlikowskiego – to jest dramat. Ale kto jest bez winy… „Wyborcza” też go niestety drukowała.
TP lubię przede wszystkim za to, że jest to pismo intelektualne, które traktuje mnie poważnie. Dla kontrastu – „Przegląd” jest jak zwykle nieciekawy, a „Polityka”, na ten przykład, zatrudniła Wojewódzkiego „aby przyciągnął młodzież” (nie wiem, czy tam jeszcze publikuje); pomijając już, że zapraszanie króla celebrytów to robienie komedii z rzekomo poważnego pisma, to trudno też o większy certyfikat zdziadzenia. Inny przykład: w Wyborczej (którą generalnie czytam) nie podoba mi się emocjonalne wzmożenie wielu autrów, przejawiające się – dajmy na to – nazywaniem stadionowych bandytów „kibolami” (zamiast użycia neutralnego określenia „pseudokibic”). W TP nikt by raczej nie używał określeń nacechowanych emocjonalnie. To cecha charakterystyczna dla mediów tożsamościowych, którą zauważyłem u wielu autorów i publicystów Wyborczej (np. Paweł Smoleński, JHB…). Takiemu Szczerkowi mogę wiele wybaczyć, ale on występuje tam w innej roli.
@embercadero i @bankowiec na temat postaw politycznych polskiej opozycji lat ’80.
Opozycja lat ’80, nie tylko ta część odrzucająca później Okrągły Stół, została ukonstytuowana przez radykalny antykomunizm. Co w tamtej dekadzie w praktyce oznaczało janopawlizm i reaganothatcheryzm (jeśli nie wręcz ryngrafy dla Pinocheta!). Nic dziwnego, że w takich warunkach liberalizm gospodarczy był bardzo mocny, szczególnie na Pomorzu (KLD), ale zgubnym wpływom uległa chyba nawet młodzież ze stolicy z Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Na lewicę nie było miejsca NIGDZIE. Owszem, ówczesny styropian może nie dokonywał na przełomie lat ’80 i ’90 samookreślenia jako liberałowie, ale to tylko dlatego, że był to defaultowy system wartości – niewidzialny jak promieniowanie w Czarnobylu, a jednak obecny i zatruwający polską politykę. Gdzieś powyżej napisałem już, że okrutną ironią losu fakt, że ludzie walczący w PRL o demokrację i prawa człowieka byli zakochani w takich – popierających obleśne dyktatury i prowadzących antylewicową krucjatę – neoliberałach jak Reagan i Thatcher. Jeśli chodzi o „starą” opozycję typu Michnik, to oni już w latach ’70 odwrócili się plecami od socjalizmu, podążając za globalnym trendem (i tu polecam książkę Michała Siermińskiego „Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna 1968-1980”, która odpowiada na pytanie, dlaczego tak mało było/jest u nas Ikonowiczów). To wtedy Michnik wymyślił sobie, że lewicę i kościół łączy rzekomo wspólny cel, jakim jest dążenie do demokracji. Przewartościowanie rzekomo przestarzałych doktryn ekonomicznych przyszło nieco później. Stara gwardia opozycji nie była przynajmniej zapatrzona w amerykański imperializm lat ’80, ale młode wilki z pokolenia stanu wojennego już niestety tak.
@monday.night.fever
„ubolewam, że go tam przyjęli”
Fret not, friends, już się Wosia pozbyli. Można wyjąć polskiego inteligenta z kościoła otwartego, ale kościoła otwartego z polskiego inteligenta – nigdy.
…a do tego podsumowania polskiej opozycji z przełomu dekad dodam jeszcze, że wtedy każdy był liberałem *de facto* (mimo iż kolega @embercadero twierdzi, że prawie nikt z jego znajomych z dawnej opozycji się tak formalnie nie określał). Wówczas nawet Kuroń skręcił na prawo, a Jarosław Kaczyński krytykował Balcerowicza za „zbyt powolne tempo reform”. Taki Zeitgeist. Znaleźć socjalistę to było dopiero wyzwanie, tacy trv-lewicowcy siedzieli zakonspirowani może gdzieś w grupach anarchistycznych i na skłotach, ale na pewno nie w polityce; w mediach (sprawdzić, czy nie Urban) czy w parlamencie się raczej klęczało.
@mnf
W sumie nie chce mi sie z tobą dyskutować bo jak zwykle pojadłeś wszystkie rozumy a za młody po prostu jesteś by cokolwiek samemu pamiętać. Mylisz dwie rzeczy: to kto został „styropianem” po 89 roku a całą tą liczną grupę która działała w opozycyjnej solidarności, głównie faktycznych związkowców, którzy do polityki po 89 roku się nie załapali. Słowo klucz: jak powstawał komitet obywatelski i listy wyborcze w 89 roku? Po uważaniu. Wałęsa i jego dwór wzięli tych których uważali za słuszne by wziąć: kościółkowych i liberałów, o inne nurty nie było komu się upomnieć. A w latach 80-tych proporcje wyglądały zupełnie inaczej. Nieraz pisał o tym Leski jak jeszcze żył i nie miał depresji.
@monday.night.fever
Nie można było. Anecdata. Papierową GW czytywałem i czytuję tylko i wyłącznie w kawiarniach. Nigdy (<10 razy w życiu) nie kupowałem, bo od zawsze (połowa 1990s) była dla mnie za gruba. Ponieważ bardzo nie lubię czuć się wyjątkowym, to jestem przekonany, że w tej awersji do przekładania stosów makulatury nie jestem sam.
@monday.night.fever
Odnośnie Polityki i w szczególności red. Joanny Solskiej – pamiętam jej bardzo dobre artykuły analityczne o różnych działach gospodarki jeszcze z lat 90-tych. Istotnie, takich treści nie piszę się, siadając do biurka w dzień przed oddaniem artykułu. Jak pisałem wcześniej, to nie są treści typu: „A jak Tusk powie tak, to Kaczyński tak, a może jednak tak”.
Potwierdzam, że w Wyborczej rażą okazjonalne wzmożenia niektórych redaktorów: ten tożsamościowy wymiar jest jednak chyba szczery, nie jest wykalkulowanym wabikiem na czytelnika. W Polityce tego tupu egzaltacji nie zauważam. Wybaczcie odrobinkę symetryzmu: Wyborcza lubi słowo „podłość” (chyba od nocy teczek 1992) – to trochę odpowiednik „zaprzaństwa”, „oikofobii”, „tzw. elit” periodyków typu wSieci (czy jak to się teraz nazywa).
Przegląd pamiętam z dzieciństwa (jako Przegląd Tygodniowy) – wtedy równorzędny rywal Polityki. Smucą mnie spadki czytelnictwa tyoodników – to jest ciągle dobre dziennikarstwo.
Wracając do światłych posunięć cyfryzacyjnych Agory – zastanawiam się, czy przed podjęciem decyzji o paywallach, dystrybucji cyfrowej itp (generalnie przełożeniem wajchy na internet) robili badania, jakim sprzętem IT dysponują ówcześni czytelnicy. Nie były to czasy powszechnych ipadów, telefonów z dobrym wyświetlaczem i szybkiego mobilnego internetu. Gazetę czyta się często w metrze, autobusie, przy śniadaniu itp., Internet u wielu pewnie był w komputerze desktop. Dystrybucję cyfrową po prostu wywraca brak medium do odbioru (równie wygodnego jak papierowa gazeta). Dla wielu czytelników telefon nie był narzędziem do czytania gazety (coś na pudlu można ogarnąć, albo notki na gazeta.pl). Moja złośliwa hipoteza: pewnie jakieś naciągane analizy, super powerpointy i potem poszło. Ponawiam pytanie: czy gdzieś wdrożono takie rozwiązanie jak wersja gazety jako bezpłatny portal i druga wersja, za paywallem – korzystające z tego samego brandu.
@monday.night.fever
@embarcadero
Postawy polityczne opozycji w ejtisach:
Mam wrażenie, że główny nurt opozycji (albo przynajmniej najbardziej widoczny): środowisko Michnika, Kuronia, Geremka to nie byli fascynaci Reagana i Thatcher. Niektórzy byli jakby w kapsule czasu – dla nich ciągle istniał spór na linii PPS-sanacja-endecja (czasami spór Bund-Bejtar). Inny nurt (do którego odwołuje się PiS) to nurt zwany przez niego samego „niepodległościowym” – też według mnie dość daleki od neoliberalizmu (sanacja i endecja to też nie były ruchy specjalnie liberalne ekonomicznie). Kwestie ustroju ekonomicznego dla obu nurtów były drugorzędne – ale jakby ktoś zapytał się w latach 80-tych o gospodarkę, w obu przypadkach dostałby wizję czegoś na kształt gospodarki z wielkimi państwowymi firmami, dużym interwencjonizmem i jakimś udziałem tzw. inicjatywy prywatnej. Nurt gdańskich liberałów był trochę kontestacją głównych prądów w opozycji. Reagan występował jako postać antyradziecka, a nie jako symbol liberalizmu (nikt chyba za bardzo nie był świadomy przemian amerykańskiej gospodarki). Ryngraf dla Pinocheta to już lata 90-te. W ogóle ówczesna opozycja była trochę uwięziona w kapsule czas – prędzej roztrząsano spory Puławianie-Natolińczycy, list Kuronia i Modzelewskiego do partii, Wielopolski czy romantyczny bój, dzieje honoru w Polsce itp. Kwestie deregulacji w gospodarce amerykańskiej były poza osiami sporu. List do partii Kuronia i Modzelewskiego to ledwie 20 lat wcześniej – a w liście krytykowano partię nie za komunizm, a za odejście od zasad leninowskich. Ledwo dekadę przed ejtisami Macierewicz fascynował się urban guerilla. Nurt prawicowy (niepodległościowy) nie oznaczał kultu reaganothatcheryzmu, a raczej kultu szabli dziadka i marzeń o Wielkiej, Powstańczej Ofierze.
@Ponury Bankowiec
Czy zachowały się tego jakieś ślady poza uliczną legendą?
@mnf „sugerując – jak rozumiem – że tygodniki opinii nie należą do tej samej kategorii wagowej co tak poważny dziennik jak Wyborcza.”
Czyli nie zrozumiałeś. Dziennik ogólnopolski ma po prostu znacznie większe wydatki, bo musi utrzymywać lokalne redakcje a nie tylko Centralę na Wiślnej. Tygodnik może nawet zapłacić kilku dziennikarzom/rkom za teksty wymagające pogłębionego researchu, w sensie na tyle dobrze, że przez trzy tygodnie zajmą się tylko tym, ale to wciąż nie tego samego rzędu koszty. Utrzymywanie zagranicznych korespondentów czy choćby finansowanie im podróży (innej niż junket z okazji premiery filmu) to również spory koszt. Podasz proszę te przykłady zagranicznych korespondentów TP?
embercadero
'No to jest niewątpliwie efekt relatywnej upierdliwości współpracy kindlów z zewnętrznymi księgarniami w krajach nie skolonizowanych jeszcze przez Amazona.’
Większość polskich głównych księgarni ebooków oferuje bezpośrednią wysyłkę na Kindle, trzeba tylko dodać adres mailowy księgarni jako dozwolony na koncie Amazona.
@embarcadero
„kościółkowych i liberałów, o inne nurty nie było komu się upomnieć. A w latach 80-tych proporcje wyglądały zupełnie inaczej”
Mnie też czasami irytuje kolega MNF, ale tutaj ma rację. Wtedy w tej kwestii NIE BYŁO RÓŻNICY MIĘDZY KOSCIÓŁKOWYMI I LIBERAŁAMI! Proszę spojrzeć choćby na Gowina.
To było naprawdę zbiorowe zaczadzenie, polegające z jednej strony na fascynacji Zachodem na poziomie kultu cargo – a z drugiej na kompletnym braku zrozumienia jego mechanizmów. My NAPRAWDE wierzylismy, że Zachód jest taki fajny dzięki rynkowi. Piszę „my”, bo wprawdzie zawsze byłem socjalistą, ale pod koniec lat 80. kredyty studenckie wydawały mi się fajnym pomysłem, pozwalającym połączyć powszechność edukacji z upodmiotowieniem studentów.
Jest taki list Lema do Wróblewskiego, w którym Lem opisując paskudztwo Zakopanego w czasach PRL, wzdycha – UWAGA – że wolny rynek pozwala na lepsze planowanie przestrzenne, bo ładnych miejsc się w kapitalizmie nie opłaca szpecić paskudnymi budynkami. Ten list jest dla mnie cholernie interesujący, bo widać po nim tok rozumowania PRL-owskiego intelektualisty, wyglądający mniej więcej tak: „(a) na Zachodzie jest wolny rynek, (b) na Zachodzie jest ładnie, (c) ergo, gdzie jest wolny rynek, tam jest ładnie”. Lem i Wroblewski już wtedy trochę wojażowali na różne wyjazdy stypendialne, ale nie dało im to jednak możliwości zrozumiemia mechanizmów.
Bo jak to chyba potwierdzi kolega Sheik, jeśli w Szwajcarii jest ładnie, to wcale nie dlatego, że każdy sobie może postawić na swojej działce to, co mu się najbardziej opłaca postawić. W istocie bardzo radykalnie wprost przeciwnie. TYLKO ŻE SKĄD O TYM MIAŁ WIEDZIEĆ INTELEKTUALISTA W PRL? To był naprawdę kult cargo – i przenikał wszędzie. Łączył wszystkich ponad wszystkimi podziałami.
@pb
„Ponawiam pytanie: czy gdzieś wdrożono takie rozwiązanie jak wersja gazety jako bezpłatny portal i druga wersja, za paywallem – korzystające z tego samego brandu.”
Myślałem, że jest retoryczne? No jasne, że nikt. To po prostu był zły pomysł in the first place.
Tylko że na tych zebraniach o tym, jacy jesteśmy zajebiści, a jak superzasto będzie za parę lat, jak się udadzą te wszystkie plany (za które zarząd już dostał premie), na argument „ale słuchajcie, nikt inny tego tak nie robi”, padała odpowiedź „i dlatego właśnie wszystkich pokonamy, bo po prostu mamy lepsze pomysły i w ogóle jesteśmy debeściakami”.
@monday.night.fever
Poczułem się zobowiązany dołączyć do laudacji Kolegi dla Tygodnika Powszechnego. Do przewag TP dorzuciłbym jeszcze:
– wysoki poziom warsztatu językowego i erudycji większości autorów (np. minifelietoniki Klaty to często perełki pod tym względem);
– mocną ekipę zajmującą się popularyzacją nauki, TP mógłbym kupować dla samych okazjonalnie pojawiających się artykułów Łukasza Lamży.
Rzeczy wartych przeczytania zostaje sporo nawet po pominięciu publicystów rodzaju Wosia, Hołowni czy (o zgrozo) Terlikowskiego oraz całego działu z biblistyką/talmudystyką.
@wo
Trochę to będzie Pracownia Pytań Granicznych, ale zastanawia mnie ten podział na „poważne” gazety dla klasy średniej i tabloidy dla the Ludu – zawsze tak było, czy da się to spolityzować i namierzyć konkretne dezycje konkretnych macherów, które sprawiły, że tego typu periodykami karmi się lud (pracujący)? (Jakby nie oczekuję, krótkiej historii prasy drukowanej, ale chcialbym wiedzieć czy jest jakiś Moment, kiedy _prosty człowiek_ przestaje czytać wartościowy stuff, a przerzuca się na sieczkę)
(Notabenę Superak chwali się wzrostem sprzedaży:
link to wirtualnemedia.pl )
@wo: „To było naprawdę zbiorowe zaczadzenie, polegające z jednej strony na fascynacji Zachodem na poziomie kultu cargo – a z drugiej na kompletnym braku zrozumienia jego mechanizmów. My NAPRAWDE wierzylismy, że Zachód jest taki fajny dzięki rynkowi.”
Ciekawa dyskusja, bo to strasznie ważny kawałek współczesnej historii. Na zagranicznych konferencjach zdarzało mi się słyszeć zachodnich socjologów czy politologów argumentujących podobnie jak Embercadero i czasem wręcz mówiących, że rewolucja solidarnościowa byłaby socjalistyczna gdyby nie zawłaszczyły jej intelektualne elity idące na amerykańskim pasku. Te same argumenty, czasem dodatkowo nacechowane kiepsko krytym antysemityzmem, są też podnoszone przez czołgistów-dźwigowych zachodniej lewicy. Odkłamywanie tego jest ważne, bo inaczej trudno zrozumieć co poszło nie tak. Dość fajne w tym kontekście wydają mi się porównania między post-komunistyczną Polską i post-apartheidową Południową Afryką, które miały podobne trajektorie (choć też spore różnice, choćby w kwestii poparcia z Zachodu). Tam często pada argument nie tyle o zawłaszczeniu ruchów robotniczych lub ich marginalizacji przez elity, ale o strategicznym błędzie samo-marginalizacji związków. Embercadero ubolewa nad losem „faktycznych związkowców, którzy do polityki po 89 roku się nie załapali.” Faktycznym problemem było to, że liderzy tych związków się do władzy jednak załapali. To podzieliło ruch związkowy i podkopało jego wiarygodność w okresie liberalnych przemian. Potem były cyrki typu Marian Krzaklewski na czele marszu oprotestowującego politykę swojego rządu. To nie moja działka lecz na podstawie tego, co kiedyś tam podczytałem, to właśnie przeskok związkowców do obozu rządzącego (z Wałęsą na czele) zniszczył perspektywy na porządną, socjaldemokratyczną lewicę. Bo z jednej strony było zaczadzenie Zachodem – ale też w momencie kiedy to zaczadzenie przeszło, to po prostu zabrakło mechanizmów (strukturalnych, symbolicznych, ideologicznych) do wyrażenia sprzeciwu. Przeskok związkowców do rządu w dużej mierzy wyhodował nam brak alternatywy (o tym, jak to wyglądało w RPA świetnie pisze Colin Bundy w Short-Changed: South Africa Since Apartheid).
@neolib w ejtisach
ej zaraz chwila, pzpr był w końcówce 80s tak samo neolibski jak opozycja, a neolib był już na tyle dominujący, że nawet nie był poglądem, o który można się spierać
Przyszedłem tu z intencją zadania pewnego pytania, ale w sumie między wierszami trochę dostałem odpowiedź. A chodziło mi o to, że ponieważ w 90s byłem nastolatkiem, to historia przemiany Żłobka Na Iwińskiej (czy raczej mieszkania Wajdy) do Biurowca Na Czerskiej to jest to coś co mi kompletnie umknęło, bo było poza moim horyzontem poznania wtedy; ale zaraz-zaraz, bo już w latach 00s stało się bardzo istotnym kontekstem tego skąd i jak biorę informacje o świecie. Włącznie z tym, że kiedyś-kiedyś padła ta decyzja, że dziennikarze mają założyć blogi i wylądowałem tu (tzn. „tam”). To jest coś o czym chętnie bym poczytał z relacji kogoś, kto w 90s był trzydziestolatkiem.
@ Wersja cyfrowa (czegokolwiek) siłą rzeczy koncentruje się na klikalności
Niekoniecznie. Jestem fanem dobrego YouTuba (tak, tak, istnieje taki). Stał się on możliwy pomimo YouTuba i obok niego dzięki Patreonowi. YouTube ma tylko tę zasługę, że nie starał się zniszczyć ludzi finansujących swoje produkcje tym sposobem wprost, a tylko przejąć model proponując swoje, równoległe rozwiązanie (a mógł zabić). Jak długo to jeszcze potrwa to nie wiem, bo już lata temu słyszałem, że Patreon to wydmuszka, w której uwierzyli, że będą drugim Facebookiem i sprawa w końcu się sypnie. Na razie się nie sypie.
Utrzymujący się z Patreona (+ prawie wszyscy ze „słowa od naszego sponsora”) rozbudowują swoją bazę odbiorców np. przez wspólne projekty w których mieszają swoje pule patronów i od czasu do czasu przez wiralowe odcinki, w których wiralowaniu pewnie i tak bardziej pomaga im Reddit niż YouTube. Sam YouTube od lat robi wszystko, żeby stać się miejscem klikania w kupę. Ostatnio np. wprowadzają funkcję „napiwku” za wideo − na papierze to wspaniały pomysł − zostawiasz w komciach: „ojeju, dziękuję za ten film o tym jak zmienić tę gumę w pralce, masz tu $2”. W praktyce wiemy jak to się skończy… Dlatego kluczową zasadą higieny na YT jest wiedzieć co jest proponowane ci przez ich algorytm (i tego obsesyjnie unikać), a co wynika z inicjatywy ludzi, których naprawdę oglądasz.
Dodam, że to nie zawsze są pojedyncze osoby. Jest sobie np cała redakcja popularnonaukowa Complexly, która ma parę dobrych kanałów. Pracuje tam, tak na oko, z kilkanaście osób, zero click-baitu, przyzwoity kontent.
No i są jeszcze firmy takie jak Linus Media Group (nie ten Linus), które są wręcz tradycyjnymi redakcjami żyjącymi z niezamawianych recenzji + wyraźnie oznaczonych akcji sponsorowanych. No ale oni robią w elektronice użytkowej, gdzie jest pewnie trochę więcej pieniędzy na rynku więc nie muszą się bawić w Patreona.
I tu płynnie przechodzę do kolejnego cytatu:
@: Patrząc z perspektywy człowieka bez wiedzy odnośnie mediów: przejście na dystrybucję cyfrową teoretycznie powinno nawet polepszyć sytuację większości gazet (odpadają koszty druku i dystrybucji)
Na jeden kwartał. Gdzie duże drwa rąbią tam duże wióry lecą. Opinie, które piszę zawodowo nie kosztują odpowiedni ułamek kosztu obiektów, których dotyczą. A koniec końców to wszystko jest drogie, bo cegły są ciężkie, a ropa pod ziemią. Optymalizacja wielkości wiórów zawsze skończy się na struganiu kijka.
@: Spotify od lat nie wprowadził właściwie żadnej nowej funkcjonalności
I jeszcze tak nawiasem: do czego to doszło, że słucham teraz muzyki z FLACów (ściśle: Apple-LACów) na iTunesowym (czy jak to się tam teraz nazywa) streamingu. Kiedyś bym nie dotknął.
Pozwolę sobie wyjść z pozycji obserwatorki, bo strasznie mnie zmartwiły te konstatacje dotyczące mniejszej wartości cyfrowego abonamentu.
Bo ja płacę za cyfrową Wyborczą (jeszcze od czasów Piano), za Tygodnik Powszechny i Politykę, a dodatkowo dorzucam się do OKO Press. Polskie ebooki czytam w Legimi, a audiobooków słucham w Storytel. I wolałabym się czuć dobrym klientem, a nie osobą przyczyniającą się do upadku mediów.
Mój tata czyta prasę papierową, czasami kupuję mu Wyborczą w papierze i widzę, że coraz trudniej ją dostać. Po prostu coraz mniej kiosków i sklepów sprzedaje prasę, a jeśli już to tygodniki opinii i gazetki TV, a nie tradycyjne duże gazety.
Z drugiej strony jako czytelnik Wyborczej jestem całkiem zadowolona z magazynów (lekturę Dużego Formatu zawsze zaczynam od artykułu Gospodarza), umiarkowanie z Wysokich Obcasów, ale dział informacyjno – newsowy nieustannie mnie irytuje skupieniem na tym, kto co powiedział, zamiast na wiarygodnych doniesieniach, o tym, co się dzieje. Szukam czegoś lepszego, ale nie znajduję.
Dodam tylko, że jako prawnik zajmujący się prawem pracy nie zauważyłam zmian w funkcjonowaniu PIP. Jedyną instytucją, która zakwestionuje pozorne umowy o dzieło pozostaje ZUS.
@krzloj
„zawsze tak było, czy da się to spolityzować i namierzyć konkretne dezycje konkretnych macherów,”
Nie ma, a nawet są kraje (Szwecja, Francja, Norwegia, ale już nie Dania), w których długo udawało się tego uniknąć, a czasem nawet udaje się DO DZISIAJ, zazwyczaj dzięki gazetom typu middle-of-the-road, piszącym o rozrywce i celebrytach, ale TAKŻE robiących poważne śledztwa dziennikarskie („Aftonbladet”). Aż do wejścia „Faktu” w 2003 „Superexpress” był takim m-o-r, stabloidyzował się w walce z konkurencją.
„Papierową GW czytywałem i czytuję tylko i wyłącznie w kawiarniach. Nigdy (<10 razy w życiu) nie kupowałem, bo od zawsze (połowa 1990s) była dla mnie za gruba"
To mi przypomina "kolegę" z wydziału prawa, który wziął do ręki kupioną przeze mnie wyborczą, przekartkował i stwierdził, że "za gruba" i "nie ma co czytać".
A co do przejścia wyborczej na rynek internetowy, to w moim jednostkowym przypadku wyborcza jest na plus. Kupowałem papierową wyborczą nie częściej niż 2 razy w tygodniu. Teraz (od x lat) mam prenumeratę. Tylko że jak się spojrzy ile ta prenumerata kosztuje – 20 zł albo 30 zł za miesiąc), to nic dziwnego, że mało na tym zarabia. Prenumerata darmowego guardiana kosztuje ponad 50 zł.
@wo „Bo jak to chyba potwierdzi kolega Sheik, jeśli w Szwajcarii jest ładnie, to wcale nie dlatego, że każdy sobie może postawić na swojej działce to, co mu się najbardziej opłaca postawić. W istocie bardzo radykalnie wprost przeciwnie”
Potwierdzam! Dość trudno obecnie jest postawić cokolwiek, uzgadnianie czegokolwiek ponad tzw. Ersatzneubau (gdzie rozbieramy to, co już stoi na działce i budujemy trochę większe nowe) trwa pół wieczności. Plus protesty sąsiadów. Przy czym nawet te dość ostre przepisy narzucające ład przestrzenny nie bronią całkowicie przez stawianiem rzeczy brzydkich, za dużych a nawet pomarańczowych. I przed wycinaniem całkiem sporych drzew przy okazji, niestety (ale jednak pięciu, nie dwóch tysięcy jak w PL). Dlatego przedmieścia dużych miast, tzw. Agglo, wyglądają niebyt atrakcyjnie. Chciwość ludzka, nawet trzymana na względnie grubym łańcuchu, wciąż wierzga.
„Papierową GW… …była dla mnie za gruba.”
To pamiętam w nanjtisach, że istotne było jak się czyta w zbiorkomie (bo to były czasy, kiedy jeszcze nie było tego zidiocenia z samochodami). Taka Rzepa miała po prostu za duży format do autobusu/tramwaju i się jej nie kupowało.
@inz.mru
„To jest coś o czym chętnie bym poczytał z relacji kogoś, kto w 90s był trzydziestolatkiem.”
No ba! Ale to musiałaby być relacja, w której każde zdanie konsultujemy z prawnikiem. Ja też tutaj co chwila się zastanawiałem, czy gdyby członkini Sadowska albo jej poprzednik członek Musiał pozwali mnie cywilnie albo ścignęli z 212, to czy bym się wybronił (wydaje mi się, że jeszcze nie napisałem niczego, co byłoby pomówieniem albo zniewagą, a na zniewagę szczerze mówiąc mam wielką ochotę, którą heroicznie powstrzymuję). Z napisaniem notki czekałem aż do powzięcia przez Sadowską „nowych planów zawodowych”, gdyby została na Czerskiej, napisałbym zupełnie inaczej.
W każdym razie, za wszystkie decyzje dotyczące druku od 2013 odpowiada ta dwójka. Nawet jeśli nie podejmowali ich personalnie, to razem z tymi milionami wzięli na siebie odpowiedzialność.
@kuba
„Potem były cyrki typu Marian Krzaklewski na czele marszu oprotestowującego politykę swojego rządu”
A nawet PRZEDTEM. Już w 1991 Glapiński, jako minister w rządzie JK Bieleckiego, razem ze związkowcem Wrzodakiem z Ursusa organizował demonstrację przeciwko temu rządowi.
Wtedy także związkowcy uwierzyli w model, który propagował Wałęsa (jeszcze przed wojną na górze, jeszcze jako kochany przez wszystkich lider) – że wolny rynek będzie teraz działał tak: „ojciec kapitalista, syn proletariusz, matka związek zawodowy”. Jakąś tam czkawkę po tym do dzisiaj słyszymy w propagandzie PiS („wspieramy polskie rodziny”).
@magdalena
„(lekturę Dużego Formatu zawsze zaczynam od artykułu Gospodarza),”
Ach, dziękuję! Moja kariera dziennikarska wprawdzie runęła w gruzach, ale PRZYNAJMNIEJ nikt mi już nie mówi, że czyta mnie zaraz po Vardze.
@wo: „Wtedy także związkowcy uwierzyli w model, który propagował Wałęsa.”
Dokładnie. I to był większy problem niż samo zaczadzenie wolnym rynkiem, bo ten model zablokował główne ścieżki do odczadzania. Do tego doszedł fakt, że brend OPZZ był wyświechtany, a oddolnie powstające struktury związkowe prezentowały się po prostu fatalnie (Samoobrona). Ciekawe jednak, że to nie tylko Wałęsa – bo podobne sytuacje miały miejsce też poza Polską i Europą. To jest też dość dobry argument przeciw postulatom przekształcania partii politycznych w ruchy społeczne. To się chyba nigdzie dobrze nie skończyło? Na dłuższą metę zbyt bliskie związki kompromitują i ruchy, i partie.
@ WO: „Moja kariera dziennikarska wprawdzie runęła w gruzach”
Eee tam runęła. Z mojej perspektywy, prostego odbiorcy treści, chyba nic się nie zmieniło. Piąteczku i tak nie było już wcześniej, a pozafelietonowe teksty zdarzały się tak rzadko, że prawie wcale. A teraz przynajmniej mogę poczytać o inbie w Agorze.
@ „relacja, w której każde zdanie konsultujemy z prawnikiem”
Zatem może powieść z kluczem? 😉
@korba
„a pozafelietonowe teksty zdarzały się tak rzadko, że prawie wcale.”
Jest jeszcze śmieszniej. Felieton zrzucili mi 2 lata temu, przez ten czas nie miałem nic. Niespodziewanie pojawiła się dziura po Vardze, więc wróciłem (pokusa była za silna – przez tyle lat marzyłem o jego wygodnym, górnym pięterku!), ale nikt nie wie, na jak długo. Może ta notka spowoduje, że kogoś jednak weźmie cholera i powie „już go więcej nie drukujemy”? W każdym razie, z jakiegokolwiek powodu zlecę teraz – zlecę już po raz ostatni.
„Zatem może powieść z kluczem? ”
Żadnego problemu to nie rozwiązuje (można mieć też proces przy „przekręconych nazwiskach”), przysparza za to kolejnych.
@korba „Zatem może powieść z kluczem?”
A. Żuławski próbował tak z Nocnikiem, jak wiadomo wszystko poszło gładko i nikt się nie obraził.
@WO
„mam uczucie rozmów przerwanych w pół zdania”
Tylko, że to raczej Ty przerwałeś tę rozmowę. Po drugiej stronie miałeś kolejnych agentów Smithów, podejmujących korporacyjny groupspeak w miejscu gdzie skończył poprzednik. Ty byłeś w tym „dialogu” jedyną rozmówcą z własnymi przekonaniami, co czasem zaskakiwało system.
Co się dzieje z byłymi managerami korpo ilustruje ten wywiad z Tomaszem Józefackim, jednym z architektów pionu internetowego Agory [1], który odszedł z jej zarządu pod koniec 2011 r. – oczywiście „z powodów osobistych i w związku z innymi planami zawodowymi”. Dziś szefuje firmie-podwykonawcy korporacji, co glamoryzuje mitologią start-upową. Inne dostępne ex-członkom opcje to utopienie oszczędności w jakąś „obiecującą” inwestycję z branży, w której nie mają doświadczenia (typu biotechnologia) albo po prostu rentierstwo – rzeczywiście z objawami odstawienia (dojmujący brak sekretarki, zaproszeń, lotnisk, podwładnych kłaniających się w pas), których to objawów jednak nie spieszyłbym się nazywać depresją. Tak chcieliby to widzieć owi podwładni, ale – jak mówił Reich-Ranicki – lepiej jest płakać w taksówce niż w tramwaju.
@monday.night.fever
„Otóż niektórym udaje się odrobinę cofnąć ten lodowiec. „Tygodnik Powszechny”, jako jedyny tygodnik opinii, notował w ostatnich latach wzrost sprzedaży…”
Przypomnę nieśmiało, że TP w praktyce zbankrutował w 2008 r. Został uratowany przez grupę ITI (TVN), która przekazała następnie nieodpłatnie udziały Fundacji TP. Fundacja (wydająca tygodnik za pośrednictwem kontrolowanej spółki z o.o.) utrzymuje się z dotacji i działalności pozawydawniczej, takiej jak biletowane festiwale Copernicus i Conrada. Jest to więc sytuacja zmierzająca ku modelowi non-profit, o jakim pisał WO.
Redakcyjnie TP jest w polskich warunkach medium proto-lewicowym. Wraz z kurczeniem się społecznej bazy katolicyzmu, jego komponent inteligencki zyskuje na znaczeniu i sytuuje się politycznie centro-lewicowo – w tym kierunku ewoluowały też pisma identyfikowane jako katolickie w rodzaju „La Croix”, czy w nieco luźniejszym sensie – „Sueddeutsche Zeitung” (a w kręgu protestanckim – holenderski „Trouw”).
@przeszłość i przyszłość „Wyborczej”
„Wyborcza” to dla mnie taki trochę CD Projekt polskiego rynku prasowego. Gracz, którego sukces był nierozerwalnie związany z warunkami startowymi lat 90-tych i w którym „każdy pracował”, choć – jak odkrywa choćby WO powyżej – inne redakcje oferują tymczasem lepsze warunki. Nazwiska „styropianowe” w zarządzie Agory i redakcji „Wyborczej” (Niemczycki, Turnau, Rapaczynski, Kurski) nie stanowiły owszem dobrego miksu z osobami dobieranymi przez „styropian” do przeprowadzenia go przez wyzwania digitalizacji – gdyż wybór owych osób był dokonywany pod kątem ich sterowności raczej niż kompetencji. Zapewne lepiej byłoby, gdyby w okolicach 2000 r. pojawił się w Agorze nowy inwestor strategiczny, który wymieniłby całe towarzystwo. Z drugiej strony w tak dużym organizmie były też projekty udane jak np. sport.pl czy „Wysokie Obcasy” mające obecnie już swój niezależny byt jako „Wysokie Obcasy Ekstra”. Aktualnej sytuacji nie oceniałbym przesadnie surowo – nawet lepszy manadżment nie powstrzymałby spadku nakładów, bo odchodzenie czytelników od prasy papierowej to nie tylko efekt mniej lub bardziej udanej cyfryzacji medium, lecz przede wszystkim – urealnienia bazy czytelniczej. Papierową „Wyborczą” – czyli dziennikarski produkt o jakim myślimy mając przed oczyma reportaże „Dużego Formatu” czy felietony WO, nie mówiąc już o owych szpaltach Venclovy – utrzymywali w przeważającej mierze czytelnicy zainteresowani wyłącznie dodatkiem lokalnym, programem TV i grzbietem ogłoszeniowym. Ich obsługują obecnie inne serwisy i z tą ucieczką należy się pogodzić.
Szansy na przetrwanie „Wyborczej” i ogólniej prasy codziennej w Polsce upatruję w tym co zwykle – w naszym dołączeniu do rdzenia europejskiego kapitalizmu, czyli obszaru wysokotechnologicznej produkcji i socjaldemokratycznych polityk społecznych. Kapitał w swoim obszarze rdzeniowym potrzebuje jakościowych mediów bynajmniej niekoniecznie do promocji niskich podatków – aktualnie jego głównym celem jest urabianie nowych nawyków konsumenckich i decyzji politycznych wzmagających opłacalność zielonych technologii, celem ubocznym jest roztaczanie pozytywnej, feministycznej i tęczowej aureoli wokół marek potrzebujących uwiarygodnienia w nowym pokoleniu. Jednocześnie rdzeniowe społeczeństwa chcą chronić swój poziom życia obejmujący m.in. stabilność lokalnych wspólnot, wysoki poziom usług publicznych, ochronę przed dezinformacją, a perspektywicznie również: skuteczne współdziałanie wobec negatywnych skutków zmian klimatycznych. Tych zadań nie obsłużą informacyjnie portale plotkarskie ani propagandowe tuby – czytelnicy z tego rdzeniowego obszaru oczekują i nadal będą oczekiwać w tej roli przede wszystkim wiarygodnej prasy jako pewnego sposobu prezentacji treści jasno odróżniającego się – na papierze i na ekranie – od marketingu i rozrywki. Starałbym się zwłaszcza przyglądać przykładom silnych mediów regionalnych takich jak np. „Neue Osnabrücker Zeitung” z północno-zachodnich Niemiec (sprzedaż, łącznie z 8 mutacjami lokalnymi – 170 tys. drukowanych egzemplarzy), które pokazują jak taki status utrzymać. Zainicjowane właśnie odtwarzanie przez „Wyborczą” mutacji lokalnych wydaje mi się krokiem w dobrym kierunku. Choć dopóki te lokalne mutacje będą pisać o nepotyzmie we włocławskim PiS-ie, a nie o otwieranych w Kotlinie Kłodzkiej centrach researchu AI, to wciąż niestety będzie krucha podstawa do planowania przyszłości.
Oczywiście, dodajmy – Lewica ma tu przed sobą ważne zadania. PiS oddając władzę przekaże kolejnemu rządowi w spadku media „orlenowskie” i TVP z dofinansowanymi lecz redakcyjnie zdegradowanymi stacjami lokalnymi. Konstruktywny lewicowy pomysł na te aktywa powinien już być częścią dyskusji wokół „Lex TVN”. Ale, cóż, do tej dyskusji nie wracajmy – wiadomo, Lewica nic nie może.
[1] link to mamstartup.pl
@ powieść z kluczem a potencjalne kłopoty Orlińskiego i realne Żuławskiego
Uśmieszek w moim poprzednim wpisie miał wskazywać, że sam się dystansuję od tej propozycji. Co nie zmienia faktu, że chętnie bym poczytał. Najlepiej śmiało i po nazwiskach, bo my tu na prowincji nie mamy dość wiedzy, żeby tylko po aluzjach zorientować się o kogo chodzi. To jest w końcu kawałek historii naszego pięknego kraju.
@awal
„Co się dzieje z byłymi managerami korpo ilustruje ten wywiad z Tomaszem Józefackim, jednym z architektów pionu internetowego Agory [1]”
On właśnie należy do nielicznych wyjątków, gdy ktoś potem w ogóle coś robi (tzn. da się go odnaleźć w KRS/Linkedin). I to był z kolei jeden z tych Zewnętrznych Ekspertów, którzy w aurze swoich amerykańskich doświadczeń wkroczył jako specjalista od cyfryzacji.
Jego roli jako specjalisty od cyfryzacji nie zamierzam oceniać. Jego „nowe plany zawodowe” były jednak w zabawny sposób kontynuacją kariery agorowej. Otóż Agora, jak każde korpo, ma ustawowy obowiązek oferowania pewnego pakietu świadczeń socjalnych. Jozefacki założył firmę, która to po prostu bierze na siebie, żeby odciążyć korporacyjną biurokrację.
Firmy ten pakiet socjalny zwykle przedstawiają jako przejaw swojej hojności („dajemy” kartę multisport i dofinansowanie na wczasy!). Oczywiście, zmusza je do tego ustawa (i związek zawodowy, bez zgody którego nie da się tego zlikwidować).
„Aktualnej sytuacji nie oceniałbym przesadnie surowo – nawet lepszy manadżment nie powstrzymałby spadku nakładów,”
Pan Ziutek spod Żabki zauważylby, że dwa konkurencyjne serwisy, gazeta.pl i wyborcza.pl, to chyba nie jest dobry pomysł, to może nie wypalić.
„Ale, cóż, do tej dyskusji nie wracajmy – wiadomo, Lewica nic nie może.”
Ależ wracajmy, bo może ktoś coś wymyśli i udowodni, że jednak może. Wydaje mi się, że wszystko tu się rozbija o brak jakichś kilkudziesięciu milionów. Bez nich można mieć tylko blogaski na wordpressie i filmiki na jutubie. Które lewica zresztą właściwie już i tak ma.
@WO
„Pan Ziutek spod Żabki zauważylby, że dwa konkurencyjne serwisy, gazeta.pl i wyborcza.pl, to chyba nie jest dobry pomysł, to może nie wypalić.”
Jednak sport.pl wypalił. To nie musiał być tak głupi pomysł przy trochę innym sprofilowaniu – portal newsowy (którym historycznie była gazeta.pl) oraz rozrywkowy np. gwiazdy.pl…
@śpieszmy się kochać członków…
Jedną z bardziej drastycznych form dziennikarskich generowanych przez korporacje medialne jest „wywiad po ustąpieniu”, którego udzielają niektórzy byli członkowie ich zarządów/ kierownictw. Jest to zazwyczaj gromka enuncjacja „Niech żyje Stalin!” pełna zapewnień o smutku (ale nie żalu, tym bardziej rozgoryczeniu!) z powodu opuszczenia wspaniałej drużyny oraz podziękowań dla wszystkich „Jarków” i „Małgoś” jakie się tam poznało (i które właśnie wskazały dziękującemu drogę za burtę) [1]. Ilustrowana zdjęciem patohimalaistycznym (trzymam się!). Doradzałbym wszystkim korpozwycięzcom tak prowadzić swoje kariery, aby nigdy nie mieć choćby pokusy udzielenia podobnego wywiadu (w praktyce: ustępować wyprzedzająco wtedy, gdy to jest dla korpo niewygodne i słyszysz „przemyśl to jeszcze”).
@Kuba
„Ciekawa dyskusja, bo to strasznie ważny kawałek współczesnej historii. Na zagranicznych konferencjach zdarzało mi się słyszeć zachodnich socjologów czy politologów argumentujących podobnie jak Embercadero i czasem wręcz mówiących, że rewolucja solidarnościowa byłaby socjalistyczna gdyby nie zawłaszczyły jej intelektualne elity idące na amerykańskim pasku.”
Kochani, w powyższej dyskusji umyka wszystkim prosty fakt, że ortodoksyjnie liberalne były u progu przełomu nie tylko pewne środowiska opozycyjne, ale przede wszystkim – szerokie segmenty aparatu władzy. Obejrzycie trochę archiwalnych dzienników TVP z lat 1987-89. Obok bezradnych członków Centralnej Komisji Planowania tłumaczących się z braku miedzi dla fabryk kabli będzie tam wiele akcentów promujących „nowe myślenie” czyli gospodarczy liberalizm. Dla przykładu komercjalizacja banków w Polsce miała podstawy prawne od 1982 r., rozpoczęła się w 1986 r. utworzeniem Banku Rozwoju Eksportu (późniejszego BRE Banku), a na dobre nabrała rozpędu w kwietniu 1988 r. kiedy rząd Rakowskiego przyjął rozporządzenia wydzielające dziewięć banków komercyjnych ze struktur NBP. W tym samym rządzie jak wiadomo minister Wilczek uwalniał regulacyjnie działalność gospodarczą. Ówczesne dokumenty zjazdów PZPR czyta się trochę jak dzisiejsze uchwały komunistów chińskich: biurokratycznym żargonem sankcjonowały one wprowadzanie liberalnych zasad obrotu idących dalej niż cokolwiek co na swoich konspiracyjnych seminariach na SGPiS postulował Balcerowicz. Ten proto-kapitalistyczny proces został – w tonie heroicznym – opisany w kilku pozycjach książkowych wspomnieniowych np. w „Zmaganiach o reformę” Władysława Baki. Po wyborach czerwcowych 1989 r. rząd Mazowieckiego wchodził w mocno już nakreślone liberalne koleiny i nie potrzeba było „paska Amerykanów”, aby dalsze reformy potoczyły się w tym kierunku (głośne doradztwo Jeffreya Sachsa, ówcześnie deregulatora a dziś głośnego promotora regulacji i ekologii, służyło raczej legitymizacji niż inicjacji tego trendu). Co nie znaczy że nie było zaniechań po stronie lewicy – były, ale o tym już pewnie lepiej opowiedziałby WO.
[1] link to publicrelations.pl
@Awal Biały:
Jako młodszy i mniej świadomy obserwator tamtych lat, dodam dwie rzeczy z anecdaty:
Raz, potwierdzam, że uwielbienie dla Reagana i Thatcher wydawało się powszechne, choć raczej nie uświadamiano sobie różnic między różnymi modelami kapitalizmu.
Dwa, ale jednak wolnego rynku dość powszechnie się bano. We wspomnieniach kierownictwa PZPR pobrzmiewało, że poszli na współpracę z Solidarnością, bo nie mogli przeprowadzić reform, których ludzie się bali. I wątek, „bo proponują komuniści” istniał, ale też wątek, że wolny rynek, niepewność, bezrobocie… wydawał się wśród prostych ludzi większy.
@jgl
„ej zaraz chwila, pzpr był w końcówce 80s tak samo neolibski jak opozycja, a neolib był już na tyle dominujący, że nawet nie był poglądem, o który można się spierać”
@Awal
„Kochani, w powyższej dyskusji umyka wszystkim prosty fakt, że ortodoksyjnie liberalne były u progu przełomu nie tylko pewne środowiska opozycyjne, ale przede wszystkim – szerokie segmenty aparatu władzy”
Dokładnie! Niedawno wpadł mi w ręce stary felieton Korwina-Mikke, w którym wspomina on, jak w drugiej połowie lat ’80 PZPR (czy tam jej młodzieżówka) zapraszała go na odczyty czy dyskusje na temat wolnego rynku. Korwin był tym zachwycony, bo łączył przyjemne z pożytecznym: nie dość, że forsował swoją agendę, to jeszcze tzw. „komuniści” płacili mu za to, cytuję, „bardzo dobre pieniądze” (co wyraźnie podkreślał kapitalikami). Wtedy neolib był po prostu modny. Skoro nawet komuchy skręciły na prawo, to co dopiero opozycja…
@Awal
„sprzedaż „Neue Osnabrücker Zeitung” z północno-zachodnich Niemiec, łącznie z 8 mutacjami lokalnymi – 170 tys. drukowanych egzemplarzy”
Skoro wiesz takie rzeczy, to może masz info, jak wygląda w Niemczech ogólna pozycja prasy papierowej (gazet drukowanych)? W jakim stopniu tamtejszy rynek wydawniczy przeniósł się do sieci? Z góry dzięki.
@awal
„Jednak sport.pl wypalił.”
Ale zauważ, że to był sukces polegający na tym, że choć w jednym obszarze zrezygnowano z tej konkurencji – i połączono działy sportu portalu i gazety. Czyli że w jednym obszarze wycofano się z tego głupiego pomysłu.
„portal newsowy (którym historycznie była gazeta.pl)”
No właśnie nie! Historycznie to była strona „Gazety Wyborczej”, którą potem oddzielono od pierwowzoru w sposób nietransparentny dla odbiorców. Nigdy nie było jasnego komunikatu „a teraz uruchamiamy dwa różne serwisy”, można się domyślić, dlaczego.
„umyka wszystkim prosty fakt, że ortodoksyjnie liberalne były u progu przełomu nie tylko pewne środowiska opozycyjne, ale przede wszystkim – szerokie segmenty aparatu władzy. ”
Zaznaczę jednak, że ten wątek podnosiło kilku komcionautów, w tym Jors Truli.
@wo:
„No właśnie nie! Historycznie to była strona „Gazety Wyborczej”, którą potem oddzielono od pierwowzoru w sposób nietransparentny dla odbiorców. Nigdy nie było jasnego komunikatu „a teraz uruchamiamy dwa różne serwisy”, można się domyślić, dlaczego.”
Ja się zawsze zastanawiałem po co było robić jednocześnie gamecorner.pl i polygamia.pl, skoro różnicy nie było prawie żadnej. A potem jak połączyli to zarżneli jedno i drugie na raz (a Piotra Gnypa, założyciela wywalili).
Ok, to zgódźmy się że: w konspirze lat 80-tych było silne skrzydło związkowo-lewicowe, Wąłęsa je po prostu pominął przy konstruowaniu Komitetu Obywatelskiego (więc można powiedzieć że przy Okręgłym Stole dogadywali się liberałowie świeccy z liberałami kościelnymi) i ci ludzie wylądowali na oucie, ewentualnie przez jakiś czas zostali jeszcze w związku ale stamtąd też zostali szybko wyrugowani bo szybko całość władzy wzięła frakcja świętojebliwa. I od tej pory ci ludzie już nie mieli nic do powiedzenia w polityce. Jakimiś tam rodzynkami byli ludzie typu Bugaj czy Małachowski którzy coś próbowali na tej bazie tworzyć ale generalnie im nie wyszło (bo część mózgu mieli zaczadzoną więc nie byli nigdy w swoim przekazie zbyt wiarygodni, można się zastanawiać czy sami w to wierzyli). I na tym się historia solidarnościowej lewicy zakończyła.
@wo
weź rozwiń, jak to jest mieć etat w gazecie a „nie mieć nic”? To co, przychodzisz do pracy i jesteś przez 8 godzin tylko związkowcem? W sensie że literalnie nie dawali ci niczego do roboty czekając aż sobie sam pójdziesz?
@embercadero
„Ok, to zgódźmy się że: w konspirze lat 80-tych było silne skrzydło związkowo-lewicowe”
No właśnie nie wiem, czy silne. Kogo właściwie masz na myśli? Frasyniuka i Piniora? Nie widać tego silnego skrzydła w książkach wspomnieniowych ani historycznych. Frasyniuk już wtedy kochał Thatcher, Pinior de facto też (eks trockiści często lądują na skrajnej prawicy).
” To co, przychodzisz do pracy”
Ba, była pandemia, więc nawet nie przychodzilem. Natomiast tej związkowej pracy było w 2020 obezwładniająco dużo – jak nie negocjacje w sprawie układu o obniżeniu zarobków, to negocjacie w zwolnieniu zbiorowym w Goldenline. Poza tym gdy formalnie nie było zwolnienia zbiorowego, bo co miesiąc zwalniali akurat tuż poniżej limitu, to miałem mnóstwo rozmów z tymi, którzy dostali „zawiadomienie o zamiarze”, i tłumaczyłem im ich prawa i dostępne im opcje. Niby w kółko mówiłem to samo, ale dla tych ludzi to było pierwszy raz w życiu (każdy myśli, że jego nie zwolnią).
„czekając aż sobie sam pójdziesz?”
Przypominam jednak, że zwolnić mnie chciała Agnieszka Sadowska, a nie redakcja (czyli ci, którzy by teoretycznie mogli coś dawać albo i nie dawać).
@:”No właśnie nie! Historycznie to była strona „Gazety Wyborczej”, którą potem oddzielono od pierwowzoru w sposób nietransparentny dla odbiorców.”
O kurde, nie zamierzam się kłócić z wieloletnim pracownikiem Agory, ale na stopro byłem zawsze przekonany, że „wyborcza.pl” to jest strona internetowa Gazety Wyborczej − tam, we wczesnym okresie, wchodziło się na główną zobaczyć co piszą w GW i można było sprawdzić kto jest naczelnym. A „gazeta.pl” była agorowym portalem/klonem Yahoo, który skupiał agorowe serwisy typu poczta, forum, blox, czy jakieś proto-soszjalmediowe bleblo czy jak to się nazywało, a pod tym były newsy (wzięte z GW, no bo skąd), pogoda i inne pierdoły, żeby utrzymać retencję klikacza, a jeszcze pod tym linki do wszelkich Pań Domu, Muratorów i oczywiście GW. Potem jeszcze chyba była nawet strona „gazetawyborcza.pl” jak to wszystko zaczęło się już kopulować, ale to już może mi się przyśniło?
@wo i embercadero
„Cóż, nie wiem dokładnie. Kogo właściwie ma pan na myśli? Frasyniuk i Pinior? Tak silnego skrzydła nie znajdziesz w pamiętnikach czy książkach historycznych. Frasyniuk kochał Thatcher już wtedy, Pinior de facto też (ex-trockiści często kończą na skrajnej prawicy).”
Chyba tylko Karol Modzelewski do końca był prawdziwym lewicowcem, nigdy nie dał się ponieść liberalizmowi. Z jego autobiografii wynika jednak, że na początku lat 90. nie było zapotrzebowania na lewicę, więc skupił się na pracy naukowej. Jestem zbyt młody, by świadomie pamiętać tamte czasy, ale Frasyniuk to wciąż zatwardziały liberał.
Przecież przez co najmniej pierwsze 20 lat IIIRP powiedzieć o sobie lub o kimś „socjalista” to było prawie to samo co powiedzieć „troglodyta”. Więc kim ci lewicowcy z Solidarności mili by być? Nawet Kuroń był liberałem z lewicową twarzą.
@pb
„Ponawiam pytanie: czy gdzieś wdrożono takie rozwiązanie jak wersja gazety jako bezpłatny portal i druga wersja, za paywallem – korzystające z tego samego brandu.”
Boston Globe i Boston.com, San Francisco Chronicle i SFGate, Houston Chronicle i chron.com… Pewnie by się ich jeszcze trochę w samych USA znalazło.
@Awal Biały: „Kochani, w powyższej dyskusji umyka wszystkim prosty fakt, że ortodoksyjnie liberalne były u progu przełomu nie tylko pewne środowiska opozycyjne, ale przede wszystkim – szerokie segmenty aparatu władzy.”
Nie umyka. To po prostu dość oczywiste, a ja pisałem o czym innym. W kolejnym komciu zresztą dodałem, że podobnie było z OPZZ i dlatego ruch związkowy tak w ogóle nie mógł od siebie odkleić łatki zwolennika terapii szokowej. Nawet jeśli jedną gębą protestował, to drugą legitymizował politykę przemian (poza oczywiście Samoobroną, która jednakowoż inne wady miała).
@WO
„Zaznaczę jednak, że ten wątek podnosiło kilku komcionautów”
Przepraszam, umknęło mi to przy zbyt szybkim nadrabianiu lektury.
„Niby w kółko mówiłem to samo, ale dla tych ludzi to było pierwszy raz w życiu (każdy myśli, że jego nie zwolnią).”
Jako lewicowiec nie dostaniesz za to odpustu, ale pewną premię w latach zdrowego życia – może. Przeprowadziłeś wielu ludzi przez sytuację stresową z pozycji osoby mającej potrzebną im wiedzę i narzędzia dla utrzymania kontroli nad losem. To wzmacnia psychicznie lepiej niż himalaizm.
@mnf
„W jakim stopniu tamtejszy rynek wydawniczy przeniósł się do sieci? Z góry dzięki.”
W rosnącym, lecz wciąż mniejszym niż to forsował zarząd Agory. W powoływanym przeze mnie NOZ nakład cyfrowy to wg danych z 2019 r. jakieś 10% nakładu drukowanego, może po pandemii już więcej. W ogólnokrajowych „Frankfurter Allgemeine” i „Süddeutsche” 25% i 28% wg danych za 2020 r. Przy czym nie akcentowałbym tych liczb, ale sposób przenoszenia treści do sieci. W czołowych tytułach niemieckich, opierających swą siłę na czytelniku abonamentowym, bardzo wyraźnie dba się o to, aby korzystanie z wersji cyfrowej np. na tablecie zajmowało podobną „niszę kulturową” co czytanie papierowej gazety. Chodzi o klarowny prasowy layout, czcionkę, nawigację. Prenumerator wydania papierowego przechodzący na wersję elektroniczną ma otrzymywać „ten sam” co wcześniej kontakt z treściami dziennikarskimi do porannej kawy czy commute’a, a nie jakiś zastępczy „portal newsowy”. Przy czym w wypadku FAZ są to dwie równorzędne wersje elektroniczne: faz.net (historycznie wcześniejsza, nowocześniejsza w layoucie i kierowana do młodszych „early adopters”) oraz zeitung.faz.net, która (nie będąc e-paperem) jest maksymalnie zbliżona do wydania drukowanego (te same działy i pozycjonowanie tekstów – dla tradycyjnego czytelnika, który chce mieć wspólny temat do rozmowy z innymi prenumeratorami przyzwyczajonymi do klasycznego układu). Brzmi znajomo? Owszem, to jest „prawie” to samo co gazeta.pl i wyborcza.pl ale to „prawie” robi różnicę – przechodzenie między oboma wersjami FAZ jest bardziej intuicyjne (czarny suwak u góry ekranu), ich odrębne funkcje czytelniejsze. No i jednak żadna z wersji nie jest przykładem portalozy.
Ważnym problemem w Niemczech – którego w Polsce też możemy się spodziewać – jest relacja między publicznymi nadawcami elektronicznymi i ich treściami sieciowymi a prywatną prasą. Dobrze robione rzetelne telewizje i radia regionalne w epoce post-PiS będą musiały konkurować w środowisku cyfrowym z prasą i tę relację trzeba będzie dobrze przemyśleć. Może powinny powstać na bazie regionalnych stacji TVP/ Polskiego Radia oraz gazet orlenowskich 3-4 ogólnokrajowe konkurujące koncerny medialne, wyposażone ustawowo w elementy misji publicznej i do pewnego stopnia finansowane publicznie? Lewico, czekamy na propozycje!
Wracając jeszcze do „Wyborczej” wydaje mi się, że błędem jest porównywanie jej do prasy o o tak dużej cyrkulacji jak właśnie największe tytuły niemieckie czy „The Guardian” (nie mówiąc już o NYT). Mamy w Polsce czytelnictwo jakie mamy i „Wyborcza” jest raczej w lidze zachodnich gazet regionalnych. Co nie musi oznaczać żadnej ujmy. Wspomniany NOZ mimo regionalnego zasięgu miał przez kilka dekad za czasów red. nacz. Franza Schmedta status opiniotwórczego medium i wysoką cytowalność. Posługuję się celowo tym północno-niemieckim przykładem bo wbrew utartemu stereotypowi nie widzę Polski jako „większej Bawarii” – nie mamy aż tak hermetycznej i monocentrycznej struktury społecznej, należy nas raczej widzieć jako heterogeniczny obszar typu Nadrenia/ Westfalia/ Dolna Saksonia, gdzie tereny zurbanizowane sąsiadują z post-agrarną prowincją i gdzie wyspy kulturowego katolicyzmu (Münster, Emsland) koegzystują z obszarami zlaicyzowanymi. „Wyborcza” w swej bardziej lokalnej odsłonie może być sensownym medium dla podobnie rozumianej Polski, zaś najbardziej chybione pomysły jej kierownictwa kierowane były do Polski wykoncypowanej w PowerPoincie, a nie realnej.
@Awal Biały: 'Wracając jeszcze do „Wyborczej” wydaje mi się, że błędem jest porównywanie jej do prasy o o tak dużej cyrkulacji jak właśnie największe tytuły niemieckie czy „The Guardian” (nie mówiąc już o NYT).’
Biorąc pod uwagę wielkość rynku, to jednak porównania te nie są aż tak od czapy. Obieg na poziomie 110 tysięcy dla Guardiana (w tym pewnie kilkanaście tysięcy dokładane za darmo do zakupów w Waitrosie) to przecież jest dramat. Co różni te tytuły to sposób ich finansowania oraz – przede wszystkim – monetyzacji treści online. Tu są ogromne różnice. Po latach zawieruchy Guardian może powoli wyjść na prostą, a NYT już wyszedł. Oba tytuły zdaje się więcej zarabiają online niż drukiem. Oczywiście różnica jest taka, że po angielsku czyta każdy – i dlatego to nie jest model dla GW. Problemy z drukiem natomiast były podobne, biorąc pod uwagę wielkość rynku.
Powyżej była inba o lewicowych tygodnikach opinii, wspominaliśmy również „Przegląd”. No więc wchodzę dzisiaj do kiosku i – z okazji dziesięcioleci śmierci Leppera – na okładce widzę wielki napis: „BUNTOWNIK Z LUDU”. Tylko pobieżnie przejrzałem. W środku artykuł pochwalny Walenciaka (podobno był „utalentowanym politykiem”, niestety został „zaszczuty przez intrygi tajnych służb”, bo „establishment III RP traktował go bez litości”). Obok wywiad („nikt tak jak on nie rozumiał polskiej wsi”). Dziękuję, postoję. (O, właśnie sprawdziłem że artykuł wrzucili za darmo na główną, jednak nie odważę się zalinkować). A później @sheik się dziwi że wybieram „Tygodnik Powszechny”…
@wo
„Ja też tutaj co chwila się zastanawiałem, czy gdyby członkini Sadowska albo jej poprzednik członek Musiał pozwali mnie cywilnie albo ścignęli z 212, to czy bym się wybronił”
A były gdzieś ostatnio podobne procesy? Mógłbyś argumentować że to nie jest zwykła Janina Kowalska z warzywniaka, tylko wysoko opłacany specjalista na stanowisku kierowniczym, który musi brać odpowiedzialność za podejmowane decyzje – i jako były związkowiec masz prawo do konstruktywnej krytyki ich działań (przynajmniej dopóki odnosisz się do ściśle ich pracy, a nie atakujesz ich personalnie; obelgi i wyzwiska to już inna para kaloszy).
@Awal
„W rosnącym, lecz wciąż mniejszym niż to forsował zarząd Agory”
Dzięki! Czyli jest lepiej, niż myślałem. W Niemczech może na to mieć wpływ tradycja kolportażu – w krajach niemieckojęzycznych masowo prenumerowano te wszystkie FAZ-y, rano podrzucane pod drzwi przez kuriera, w związku z czym Helmut rano mógł sobie poczytać gazetę do śniadania i kawy.
BTW, wszedłem na ten zeitung.faz.net – coś pięknego! Czy Wyborcza nie mogłaby po prostu ukraść im tego layoutu? Przy czymś takim sam bym wykupił subskrypcję!
@inz.mruwnica
LMG nie żyje z niezamawianych recenzji i akcji sponsorowanych, a z dużej ilości profesjonalnie realizowanych filmów na zamówienie – szkoleniowych i innych(na przykład dla Intela, IBM czy Cisco) + z prowadzenia portalu Floatplane + co nieco z posiadania jakichś udziałów w UNRAID. Owszem, mają kilka kanałów na YT, wypromowali się na tym, ale można sobie wyszukać filmy, w których L.Sebastian dokładnie wymienia procentowo pochodzenie przychodów(*sprawdzić czy nie zarabiają również na swoim merchu:))
@carstein
gdyby nie śmierć gamecornera i polygamii pewnie obaj nie poznalibyśmy Nitka. Sam pomysł 2 portali o grach (osobny dla konsolowców i pecetowców) nie był zły, ale oidp Agora wtedy była oczadzona przez hajp na „web 2.0”, o którym Gospodarz miał piękną notkę (nie mogę znaleźć ;( ). Kupowano więc wtedy na kopy blogerów do prowadzenia mikroportali o niszowej tematyce – im więcej ich mieli tym, tym więcej na tym tracili, więc…
@mnf
„Czy Wyborcza nie mogłaby po prostu ukraść im tego layoutu? Przy czymś takim sam bym wykupił subskrypcję!”
Nawet nie musiałaby za mocno kraść, wystarczy tylko wystreamlinenować już istniejące e-wydanie (dostępne w menu na ich stronie), będące przecież dokładnym faksymile wydania papierowego.
@mnf
„A były gdzieś ostatnio podobne procesy?”
To pytanie można odwrócić. A czy kojarzysz kogoś, kto by o takich sprawach szczerze mówil na pabliku?
@inz.mru
” „gazeta.pl” była agorowym portalem/klonem Yahoo,”
To już potem. Pobaw się waybackiem. W 2011 znajdziesz obchody „10 urodzin portalu gazeta.pl”:
link to web.archive.org
W najntisach natomiast to jest jeszcze statyczna witryna, reklamująca najciekawsze materiały z papieru:
link to web.archive.org
„(wzięte z GW, no bo skąd)”
Jak to skąd, z IAR. Najdebilniejsze teksty w portalu były tak podpisane. W czasach Usenetu ciągle się na mnie za to wyzłośliwiał komcionauta produkujący się tu czasem jako Janekr.
@alterid
„Boston Globe i Boston.com, San Francisco Chronicle i SFGate, Houston Chronicle i chron.com… Pewnie by się ich jeszcze trochę w samych USA znalazło.”
Tylko że zawsze są to te same redakcje, z tym samym kierownictwem. Tylko Agora w swej genialności wpadła na pomysł zrobienia dwóch konkurencyjnych serwisów.
No to jak z polygamią i gamecornerem – w 2010 roku trzymać dwa portale (z osobnymi redakcjami, a jakże), z których jeden piszę o grach na PC, a drugi o konsolach to prawie jakby mieć osobny magazyn piszący o zjeżdżaniu na nartach zwykłych i karwingowych.
@lupus_yonderboy:
Objawienie się Nitka było faktycznie jedynym jasnym punktem w tym upadku. Ale zaraz, to zabrzmiało, jakbyśmy się znali poza blogiem, a mi strasznie głupio, bo nie mogę sobie skojarzyć.
@carstein
Jestem tam pod innym nickiem, ten tutaj to zasługa Gospodarza, że pozwolił mi go posiadać ( ta popularność Neuromancera) ale żebyśmy się jakoś znali to nie :D. Nie piszesz na Diskordzie, rzadko się odzywasz na streamach 😀 plus ty jesteś znaną ( przynajmniej mnie i kolegom) postacią, ja zwykłym komcionautą / randomem z internetsów.
A z 2 redakcjami – opozycja binarna stara jak ośmiobitowce – atarowca wal z gumowca i inne -> konsolowcy vs CPZE (ROT-13), wielu ludzi nie zaglądało na poly, bo miało pecety i na odwrót – konsolowcy omijali gamecornera, więc gdyby była to jedna redakcja, jeszcze więcej ludzi by omijało oba portale, nie miały one takiej renomy np jak eurogamer czy inne.
@wo
„Jak to skąd, z IAR. Najdebilniejsze teksty w portalu były tak podpisane. W czasach Usenetu ciągle się na mnie za to wyzłośliwiał komcionauta produkujący się tu czasem jako Janekr.”
Ze mną gorzej, niż myślałem. Nie tylko nie pamiętam w/w wymienionego wyzłośliwiania, ale nawet nie kojarzę, co to IAR.
@wo
“Tylko że zawsze są to te same redakcje, z tym samym kierownictwem. Tylko Agora w swej genialności wpadła na pomysł zrobienia dwóch konkurencyjnych serwisów.”
Wiem tylko jak wyglada struktura SF Chronicle/SFGate i tam akurat wcielili rozwiązanie jak z Agory. W dwóch pozostałych bardzo możliwe że jest inaczej. Nie zmienia to faktu, że zgadzam że tworzenie takich równoległych bytów to zaproszenie do kanibalizacji płatnego produktu.
@wilczek, stan umysłu władzy w ’89
Dokładnie, obczajcie ten materiał z DT (7 minut). Najpierw materiał jak to w kapitalistycznym USA jest zajebiście, a potem sam Wilczek opowiada. PRLowskie elity wtedy (i pewnie też znacznie wcześniej) już traktowały transformację w kapitalizm jako oczywistą oczywistość, szczera TINA.
link to youtu.be
W 1989 roku (przed wyborami) w czasie debaty telewizyjnej któregoś z działaczy OPZZ z Bugajem ów działacz stwierdził, że wzorem dla niego jest Lee Iacocca. Bugaj podsumował, że jest to pierwszy na świecie taki związkowiec.
@wo, lewica w solidarności
Miałem na myśli że nurt, nazwijmy go lewicowym, był silny przez całe lata 80-te w „dołach”, wśród kierownictwa to faktycznie niekoniecznie, to nigdy nie byli faworyci Wałęsy a do 89 roku dotrwali tylko jego faworyci. Ale parę nazwisk jednak przychodzi od razu do głowy: Modzelewski, Pinior, Małachowski, Lipski. Porządni ludzie, mniej lub bardziej odstawieni na boczny tor przez resztę i bez wystarczającej siły przebicia by coś stworzyć samemu (oczywiście próbowali stąd epizody jak PPS czy UP).
@mnf
„Powyżej była inba o lewicowych tygodnikach opinii, wspominaliśmy również „Przegląd”.”
Z czasopism o PRL-owskim rodowodzie najlepiej radzi sobie moim zdaniem „Zwierciadło” – które w 1989 r. było marną edytorsko (choć nie redakcyjnie) publikacją Ligi Kobiet, wymyśloną przez reportażystkę i pisarkę Zofię Bystrzycką. Przetrwało konkurencję z zachodnimi brandami typu „Elle”, a jednego felietonistę (Tomasza Jastruna) dzieli z „Przeglądem”. Treści nierzadko proto-lewicowe, poutykane między glamourem i slow-lifem: reportaż o wiejskich aktywistkach, wywiad z Grzebałkowską.
„Przegląd” zaś jest pismem w stanie przetrwalnikowym – może jeszcze wróci do pierwszej ligi.
@WO
„Tylko że zawsze są to te same redakcje, z tym samym kierownictwem. Tylko Agora w swej genialności wpadła na pomysł zrobienia dwóch konkurencyjnych serwisów.”
Grupa FAZ to są cztery odrębne redakcje – dziennika, wydania weekendowego („FAZ am Sonntag”), longformowego kwartalnika („FAZ Quarterly”) – i właśnie redakcja internetowa („Online-Redaktion”). Kluczową odmiennością w porównaniu z Agorą/”Wyborczą” wydaje mi się nie tyle struktura redakcyjna, co 1) fakt że wydawca FAZ zajmuje się wyłącznie mediami (i zalicza w tym zakresie nie tylko sukcesy – w zeszłym roku zamknięto jego kompaktowy „FAZ Woche” który był próbą konkurowania o młodego czytelnika na rynku tygodników) oraz 2) Niemcy to głębszy rynek o ustabilizowanych preferencjach czytelniczych i nawykach abonamentowych. „Wyborcza” w najlepszych latach zachowywała się jakby była redakcją działającą na takim właśnie głębokim rynku – jej weekendowe wydanie to był jakby pakiet tego co FAZ rozdziela na dziennik, magazyn weekendowy i kwartalnik, i jednocześnie wiedziała, że to jednak jest na wyrost i że „coś” musi robić dla swego bardziej realnego czytelnika – stąd m.in. pomysły z tabloidowym „Nowym Dniem” i gazeta.pl. Uleczenie tej schizofrenii widziałbym w modelu pisma jakościowo dziennikarskiego, lecz bardziej lokalnego w treści (łącznie z mikro-lokalnymi mutacjami typu Zamość czy Rybnik – model NOZ), wspieranego przez spójną z drukiem ofertę cyfrową oraz niezależne redakcyjnie czasopisma: kobiece („Obcasy”) i inteligenckie („Książki”) – i tyle mojego wymądrzania się.
@embercadero – lewica w Solidarności
Solidarność wzięła się z Wolnych Związków Zawodowych, których działalność była propracownicza i prosocjalna. Artykuły w „Robotniku Wybrzeża” dotyczyły mniej wielkiej polityki a bardziej codziennych spraw bytowych np. problemów ze świadczeniami, niedomagań spółdzielni mieszkaniowych. Żądania o tym charakterze przeważały także w czasie strajków lipcowych i sierpniowych 1980 r. Kiedy Solidarność stała się wielomilionowym ruchem ten jej pracowniczy charakter zatarł się w narodowo-katolickiej mitologii, która była naturalną ideologią takiego ruchu w Polsce – po wprowadzeniu stanu wojennego w obozach internowania śpiewano raczej pieśni religijne i „Mury” niż dyskutowano o samorządzie pracowniczym. Jednakże to jeszcze nie przesądzało o kierunku, jaki obierze ten ruch w przyszłości. Tymczasem jednak władze przeprowadzały pod osłoną wojska i bezpieki, czasem na zasadzie efektów niezamierzonych, liberalizację gospodarki, która już w połowie lat 80-tych przynosiła pewne rezultaty np. wzrosło zatrudnienie w sektorze prywatnym, wpuszczono kapitał zagraniczny („polonijny”), rozwijał się w szarej strefie obrót walutowy. Na tle kryzysu skostniałego sektora państwowego ten prywaciarsko-esbecki proto-kapitalizm mógł wyglądać niepoważnie, ale koncentrował znaczną energię społeczną. Kluczowe dalsze decyzje moim zdaniem nie były wynikiem intelektualnych debat czy przetasowań w koteriach władzy lub opozycji, lecz dynamiki wydarzeń lat 1987-88, kiedy doszło do gospodarczo-społecznego przesilenia. Władze zadekretowały wówczas „II etap reformy gospodarczej”, który nieudolnie próbowały legitymizować za pomocą powszechnego referendum – sprowadzał się on do uwolnienia pewnego zakresu cen i dopuszczenia szerokiego zakresu prywatnej inicjatywy. Podwyżki wywołały strajki, których uczestnikami byli w dużej mierze ludzie młodzi, niesterowalni dla podziemnego kierownictwa Solidarności – choć akurat ówczesnym strajkiem w Stoczni Gdańskiej kierował Jacek Merkel, weteran pierwszej Solidarności, inżynier budownictwa okrętowego i późniejszy związkowy liberał, współzałożyciel KLD i PO. Strajki te zmusiły do ustępstw władze, które zaproponowały opozycji rozmowy „okrągłego stołu” (rozumiane jeszcze jako korekta, a nie zmiana systemu), ale zmusiły też one Wałęsę i jego otoczenie do wyboru drogi działania – wzywając w sierpniu 1988 r. do zaprzestania akcji strajkowej i przystępując do rozmów z władzą Wałęsa wprowadził związek w koleinę kooperacji przy zmianach ustrojowych. A zmiany te miały już wówczas logikę nie tylko demokratyzującą („pluralizm”) ale i liberalizującą („wolność gospodarcza”). W związkowych „dołach” czy raczej „środkach” kluczowa okazała się zaś postawa takich właśnie ludzi jak Jacek Merkel – inteligencji technicznej pełniącej role profesjonalne i kierownicze w zakładach. W czasie strajków 1980 r. ta grupa odczuwała solidarność z załogami, czuła się ich reprezentantami – działał archetyp inteligencki. Po 1989 r. niektórzy próbowali występować w tej roli w trakcie prywatyzacji pracowniczych czy przy wyborach do rad zakładowych, gdy decydowano o skali cięć w państwowych zakładach. Większość jednak poczuła się kapitalistami, mając bazowe kompetencje i w duchu epoki nie chcąc się czuć gorsza od „prywaciarzy”. Ten techniczno-inteligencki segment związku, który mógłby w innych warunkach stanowić bazę kadrową lewicy, szybko odnajdywał się jako sojusznicy reform Balcerowicza – zaś organizowanie oporu pracowniczego wzięli na siebie przywódcy ludowi w rodzaju Macieja Jankowskiego (autora frazy o Balcerowiczu jako „małpie z brzytwą”), Wrzodaka czy Leppera. Owych ludowych trybunów – znacznie wówczas głośniejszych niż Modzelewski czy Małachowski – łatwo było w dyskursie inteligenckim dyskwalifikować jako „roszczeniowych” wichrzycieli i tak dokonał się symboliczny rozdział na „zaradnych” beneficjentów i „samych sobie winnych” przegranych zmiany ustrojowej. Kaczyński korzysta dziś z tego podziału, choć potrzebuje paternalistycznego sztafażu i języka narodowo-katolickiej mitologii by się komunikować ze swoją ludową bazą. Współczesna sejmowa lewica mogłaby z nim skutecznie konkurować, gdyby umiała komunikować się z ludowymi wyborcami językiem lokalnej solidarności i sprawczości.
@czytelnictwo gazet
Może parę liczb odnośnie sprzedaży gazet w niemieckojęzycznej Szwajcarii (70% ludności kraju, ok. 5.9mln). Dwie największe gazety to Tages Anzeiger – 112,5 tys. egz. w 2019 oraz NZZ – 90,5 tys. egz. A mówimy o nakładach już po potężnych spadkach w ostatniej dekadzie (TA stracił od 2008 niemal połowę nakładu, miał wtedy ponad 200 tys.) Oprócz tego jest sporo lokalnych gazet o niewiele mniejszych nakładach (po 60-90tys.) Ciekawostka: lokalny brukowiec czyli Blick ma niższy nakład niż TA, ostatnio 106 tysięcy.
NZZ chwaliło się na koniec zeszłego roku, że mają ponad 200 tysięcy płacących prenumeratorów (wszystkie tytuły łącznie z dodatkami miesięcznymi i kwartalnymi, wliczając oczywiście abonamenty cyfrowe).
Ach, oba tytuły mają w zasadzie wszystkie teksty za paywallem.
@inz.mruwnica
„tam, we wczesnym okresie”
Tak jak Gospodarz powiedział. Akurat śledziłem to na bieżąco, bo byłem natenczas czytelnikiem GW, często przebywającym poza Polską i coraz częściej z dostępem do internetu; a do tego miałem nawet adresata do narzekań, kiedy na gazeta.pl zaczynały wchodzić szeroką ławą oddychające, podnoszące pupę itd. majtki (był to kolega Marcin of Blip fame, dłubiący coś wtedy przy portalu). Adresat przez jakiś czas znosił docinki z godnością, aż pewnego dnia odpisał w tonie triumfującym: „sprawdź nowy adres – wyborcza.pl, to może przestaniesz marudzić”. Fun fact: dodatki lokalne GW jeszcze przez wiele następnych lat miały adresy w domenie gazeta.pl, co doskonale nadawało się do trolowania wzmożonych na temat „gazeta.pl to nie jest Gazeta Wyborcza!!!!1one”.
@janekr
„Ze mną gorzej, niż myślałem. Nie tylko nie pamiętam w/w wymienionego wyzłośliwiania, ale nawet nie kojarzę, co to IAR.”
Przepraszam, pomyliłem cię… no pamiętasz, z kim cię najczęściej myliłem, a niestety boję się teraz przekręcić nazwisko.
@embercadero
„Ale parę nazwisk jednak przychodzi od razu do głowy: Modzelewski, Pinior, Małachowski, Lipski. ”
Pinior był już wtedy sympatykiem Thatcher. Modzelewski na emigracji wewnętrznej od polityki. Lipskiego i Małachowskiego znałem z PPS (byłem w PPS Lipskiego przecież) i to był dramat. Socjaliści nie wierzący w socjalizm, ale wierzący w Społeczną Naukę Jana Pawła II. Przekonani (rozmawiałem o tym z nimi) że „szwedzki model zbankrutował”. To oni podjęli decyzję, że PPS ma startować pod szyldem „Solidarność Pracy”, bo słowo „socjalizm” jest skompromitowane. Słowo „solidarność” w 1991 było skompromitowane jeszcze bardziej, ofkorsjalmą.
@wspominając PRL i lata 80.
Z racji dalszych rodzinnych relacji miałem okazję trochę posłuchać (obserwować nie bo za małe dziecko) jak to tam wtedy było.
Tamtych czasów nie ma co rozpatrywać w kategorii lewica – prawica (ani w ówczesnym sensie a la Zachód ani w obecnym). Ludzie którzy tworzyli rząd Rakowskiego (ministrowie i niżej) to był zaciąg młodych, wyedukowanych technokratów po SGPIS którzy dobrze znali realia ówczesnej gospodarki (np każdy po studiach musiał iść na praktykę do dużej firmy państwowej, zwykle fabryki) i to że ona de facto zbankrutowała tuż przed Stanem Wojennym.
Dziś to jest już wyświechtany slogan ale – tak jak mi to opowiadano – to dla nich było to silne i traumatyczne doznanie. Bo to nie była chwilowa recesja czy nawet większy kryzys ale egzystencjalne wręcz zagrożenie działania kraju jako organizmu gospodarczego. I próba postawienia gospodarki na nogi była dla nich celem samym w sobie.
Jak ktoś sobie chce zobaczyć takiego modelowego technokratę z PRL to jest jeden co żyje i działa czyli Cezary Stypułkowski z Mbanku. Modelowa wręcz ówczesna kariera.
Generał otworzył im drogę do władzy usuwając starych (podobno w średnim kierownictwie ministerstw gospodarczych czy finansów było wtedy jeszcze dużo ludzi z lat 60 a nawet 50), tworząc twory jak Komisja Baki (ona była tą główna wylęgarnią). I z technokratycznym zapałem (bo jeśli jakiekolwiek słowo opisuje PRL po 1970 to nie lewica a technokratyzm) zaczęli projektować reformę.
Nie wiem na ile to wiarygodne wiec proszę to ostrożnie traktować – ale model jakim się początkowo się inspirowali to był light-Chile czyli Generał daje osłonę reformie (bo jeśli już się powiedziało A robiąc Stan W to szkoda nie powiedzieć B) a potem demokratyzacja. Ale to szybko upadło bo ponoć Generał nie był zainteresowany jak i nie znał się na gospodarce a i klimat międzynarodowy też się zmieniał. Wyszło że jednak pewne rzeczy w Europie nie przejdą.
Przy czym ich „liberalizm” był dosyć taki podstawowy, bardziej jak kapitalizm a la NRF a nie turbokapitalizm Luttwaka – uwolnienie cen, wolny rynek w relacjach między przedsiębiorstwami państwowymi plus prywatne, ograniczanie wydatków socjalnych (ale nie likwidacja, to chyba ich różniło od Balcerowicza po 1990, a wynikała z doświadczenia 1956/70). Ich horyzont był cały czas ograniczony tym że ZSRR nadal było, że Finlandia, że sojusze, że 40 lat dorobku PRL, że co z granicą na Odrze itd. To że dziś np Stypułkowski czy Balcerowicz mają takie a nie inne poglądy to jest raczej efekt lat 90 i 00 a nie ich stan umysłu na 1985. Ktoś tu cytował Balcerowicza że on jakby się ukrywał z poglądami ale niekoniecznie musi to być w pełni prawda.
Pełnię władzy zyskali na krótko za rządów Rakowskiego ale wtedy pojawił się dualizm władzy bo Generał politycznie (bo zachód, bo sowiety) zaczął się dogadywać z Wałęsą a Rakowski ponoć uważał, że Okrągły Stół to błąd bo Solidarność była słaba a oni są w stanie sami tę reformę zrobić i władzy dyletantom nie oddawać (miał b złe zdanie o kompetencji ludzi Solidarności). Ponoć ileś kroków (zamknięcie Stoczni) Rakowskiego było właśnie nacelowane vs Okrągły Stół. Ale dualizm był pozorny bo realnie rządził Generał.
Czy gdyby historia (pomijam szanse w kontekście sytuacji międzynarodowej ale wtedy jeszcze ZSRR istniał) poszła tym torem to byłoby lepiej, nie wiem, ale np wtedy wokół Solidarności rzeczywiście mogłaby się wytworzyć proto-lewica i może by poszli w kierunku prawdziwego związku?
Pamiętać też trzeba, że wielu z tych ówczesnych młodych tow. to są absolwenci tego samego SGPIS co Balcerowicz czy Glapiński, oni się znali, wódkę pili, wymieniali poglądami itd. Tam często były niesnaski czysto personalne i to one decydowały gdzie kto lądował, bo jednemu coś tam odmówili a drugiemu coś tam dali. Ale raczej ci mniej utalentowani szyli do ówczesnej opozycji. Znaczenie miała też taka prozaiczna kwestia jak znajomość angielskiego, która nie była wtedy powszechna nawet na SGPIS. To dzięki niej ludzie, jak wspomniany Stypułkowski, wyjechali do USA na stypendium i są teraz gdzie są.
Po upadku rządu Rakowskiego szybko poszli w biznes ale nie proste uwłaszczenie na tej czy innej fabryce ale właśnie w modelu Stypułkowskiego (JP Morgan tu, Reiffesen tam). Lata 90 dla nich to było eldorado bo to była chyba jedyna grupa 40 latków w PL która miała jakie takie sensowne wykształcenie plus czasy były „łatwe” dla biznesu bo samo „rosło”. Raz „podjęli” próbę ponownego wejścia do rzeki po 1990 czyli powrót Kołodko ale realia 3RP szybko pokazały, że technokratyzm lat 80 niekoniecznie sprawdza się w PL lat 90 i 00. Choć Kołodko się chwali cały czas, że nikt nie miał takiego wzrostu PKB jak on 🙂
Tyle wypisów z historii
@Obywatel
„Jak ktoś sobie chce zobaczyć takiego modelowego technokratę z PRL to jest jeden co żyje i działa czyli Cezary Stypułkowski z Mbanku. Modelowa wręcz ówczesna kariera. (…) To że dziś np Stypułkowski czy Balcerowicz mają takie a nie inne poglądy to jest raczej efekt lat 90 i 00 a nie ich stan umysłu na 1985.”
Oujeee, Stypułkowski! Ostatnia jego szarża „bez żadnego trybu” w sądzie po wyroku w sprawie kredytów frankowych zdaje się sugerować, że jednak pewne rzeczy mu z tamtych czasów zostały. Jak mawia poeta – you can take the boy outta hood, but you can’t take the hood out of the homie.
Jeszcze o lewicy/prawicy w okresie transformacji (obejmującym *de facto* okres ’87-’93). Skoro „wolność” zostaje utożsamiona z gospodarką kapitalistyczną, to równocześnie następuje automatyczne scalenie w czarnosecinny amalgamat „ucieczki od wolności” z autorytarnym nacjonalizmem i roszczeniami socjalnymi (do czego służyła etykietka „roszczeniowego populizmu”).
Jak piszą Katarzyna Chmielewska i Tomasz Żukowski w artykule „Naród z panem a plebanem: myśl polityczna i społeczna Adama Michnika”:
„Do jednego worka trafiają nieprzystające do siebie kategorie (…) i co za tym idzie, napiętnowane zostaje dążenie do egalitaryzmu w najróżniejszych przejawach. Podejrzenie o resentyment obejmuje wszelkie krytyczne analizy rzeczywistości, a właściwie samą ideę egalitarnego społeczeństwa. (…) Piętnowane szowinizmy – nacjonalistyczne i pozostałe – razem z postulatami osłon socjalnych, hurtem zostają przez Michnika zakwalifikowane jako „pośmiertny tryumf Stalina”, a tym samym (…) zdyskredytowane”.
Taka sytuacja (czyli faktyczny brak lewicy jako wyraziciela interesów klasowych grup wykluczonych), była przepisem na pojawienie się populistów w typie Leppera czy Rydzyka oraz szarlatanów w rodzaju Tymińskiego. Skoro skompromitowano słowa „lewica”, „socjalizm” czy „Marks”, skoro polscy intelektualiści wyłączyli lewą część mózgu, to – jako że natura nie znosi próżni – konflikt klasowy przeniósł się po prostu do innej (fałszywej) niszy, zaczęto więc kolportować teorie spiskowe o ubeckim „Układzie” czy bajki o Żydach kontrolujących kapitał (Rydzyk i związani z nim politycy skrajnej prawicy zagospodarowali świetnie sobie tam poradzili). Wszędzie tam, gdzie nie ma trv-lewicy jako wyraziciela interesów „homo sovieticusa” i „roszczeniowych populistów”, tam na zwolnione przez nią miejsce wskakuje ktoś inny, posługując się oszukańczymi kategoriami wykorzystującymi zafałszowaną świadomość klasową (na marginesie: to zresztą nie tylko polska specyfika – np. Trump doszedł do władzy głosami wykluczonych, omamionych, że winnymi ich położenia są „skorumpowane elity” i wpychający ich w biedę rzekomy „socjalizm”). A później uniowolnościowi intelektualiści dziwują się, że jak to możliwe, że ciemny lud w 1993 głosuje na SLD?
@Obywatel
Dzięki za celne spostrzeżenia. O tym środowisku (obejmującym oprócz ekonomistów po SGPiS również niektórych absolwentów ekonomii i prawa po UAM, UŁ i KUL, skąd również wyjeżdżano na amerykańskie stypendia) powinien powstać przeglądowy tom biograficzny w rodzaju „Anatomii buntu” Andrzeja Friszke (o środowisku „Komandosów”). Niestety są tylko ułamki w „Upadku systemu władzy” Kowala, dziennikach Rakowskiego oraz kilku mocno wygładzonych autobiografiach. A poza tym technokratyczne sprawozdania powielające język dokumentów jakie produkowali. Jest faktem, że chicagowski neoliberalizm wydawał się wielu przedstawicielom tego środowiska wygodnym opisem kierunku systemowej zmiany, ale w istocie odnosił się jedynie do części podejmowanych przez nich działań. Obejmowały one również przecież (już po 1989 r.) duży komponent regulacyjno-instytucjonalny np. założenie GPW oraz Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, za co odpowiadali Rozłucki i Paga, stworzenie Prawa bankowego i nadzoru bankowego (Jakubiak, Kwaśniak), napisanie Kodeksu spółek handlowych (Sołtysiński), utworzenie ram instytucjonalnych dla wielu nowych zawodów typu doradca podatkowy. Działania te pasowały raczej do europejskich, głównie niemieckich i szwajcarskich, tradycji organizacji i regulowania rynku, i choć na początku pewną rolę odgrywali w nich doradcy amerykańscy, to z czasem stały się one częścią harmonizacji z prawem unijnym. W praktyce główni aktorzy reform orientowali się na zachodnią Europę jako na punkt docelowy – nawet Balcerowicz jako urzędnik i decydent prezentował w szczegółach stanowisko raczej regulacyjno-protekcjonistyczne niż dogmatycznie rynkowe, to ostatnie zostawiając na użytek swoich książek pisanych do pewnego czasu chyba z nadzieją na Nobla (tego nadawanego przez Riksbank).
@mnf
„Jak piszą Katarzyna Chmielewska i Tomasz Żukowski w artykule „Naród z panem a plebanem: myśl polityczna i społeczna Adama Michnika”:”
Czy oni w tym tekście przytaczają wypowiedzi samego Michnika, czy jadą po ziemkiewiczowsku, „wszyscy pamiętają jak było”? Bo Michnikowi się często przypisuje już nawet nie tylko poglądy różnych autorów „GW”, ale wręcz portalu gazeta.pl (albo po prostu własne projekcje).
Przyjmując kryterium „put your money where your mouth is” widzimy coś bardzo ciekawego – zwłaszcza w świetle dzisiejszych wydarzeń. Michnik z jakiegoś powodu odmówił przyjęcia akcji Agory. Ojcowie i matki założyciele wobec szaraczków takich jak ja przedstawiali się jako monolit, więc prawdziwe tło tych sporów pozostanie dla mnie chyba na zawsze niedostępną tajemnicą – plotki jednak mówiły, że on po prostu był przeciwny wchodzeniu na giełdę. Co pokazywać może, że w odróżnieniu od typowego postsolidarnościowego neoliberała z lat 90., był świadom ZAGROŻEŃ związanych z rynkiem i komercjalizacją wszystkiego.
@wo
„Czy oni w tym tekście przytaczają wypowiedzi samego Michnika, czy jadą po ziemkiewiczowsku, „wszyscy pamiętają jak było”?”
Nie wiem! Ich artykuł był zamieszczony tutaj:
https://scholar.com.pl/pl/ksiazki/593-media-i-wladza-demokracja-wolnosc-przekazu–i-publiczna-debata-w-warunkach-globalizacji-mediow.html
…cytuje Michał Siermiński w książce „Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna w latach 1968-1980” (Biblioteka Le Monde, wyd. Książka i Prasa, 2016) na stronie 283.
Myślę, że Michnik był świadom zagrożeń związanych z rynkiem, ale jego zdaniem przede wszystkim największe zagrożenie wiązało się z powrotem neoendecji w jakiejkolwiek formie. Uważał on, że skok w nowoczesność w postaci kapitalizmu liberalnego spowoduje oddalenie i anihilację tej recydywy (jak się okazało, był to skok na główkę, a nawarzone wtedy piwo musimy wypić teraz). Stąd karkołomna próba scalenia kategorii „wolności” z kapitalizmem wolnorynkowym (co równało się wpychaniu „roszczeniowej” części społeczeństwa w ręce Rydzyka). Niestety, dziś już wiemy, że nie nastąpił Koniec Historii i nowoczesność nie oznacza odejścia przedwojennych bzdur Dmowskiego do lamusa; najlepszym przykładem tego jest internet (którym niegdyś wszyscy tak się upajali – „globalna wioska” itp.), gdzie antysemityzm i teorie spiskowe mają się nad wyraz dobrze.
Jeśli mam do Michnika o coś pretensje, to o jego naiwność w stosunku do kościoła katolickiego (o tym szeroko pisze Siermiński w jednym z rozdziałów) – już w „Kościół lewica dialog” wyłożył on, że kościół i lewica mają wspólny interes, jakim jest dążenie do demokracji i że po obaleniu komuny ta instytucja dobrowolnie będzie się samoograniczać, na początku III RP też łudził się, że stanie on po stronie Unii Wolności, w końcu mamy tak światłe kadry w Episkopacie. No ale właściwie wszystkim można było to wtedy zarzucić, Urban jako jedyny wyjaśniał towarzystwo, ale kto będzie traktował poważnie komucha, w dodatku niefotogenicznego i z odstającymi uszami?
@wo
„plotki jednak mówiły, że on po prostu był przeciwny wchodzeniu na giełdę”
A też o tym słyszałem! Niestety, skończyło się jak się skończyło…
@mnf
„Nie wiem! Ich artykuł był zamieszczony tutaj:”
Dziwne. To znaczy, że znasz tylko ten fragment książki?
„jego zdaniem przede wszystkim największe zagrożenie wiązało się z powrotem neoendecji w jakiejkolwiek formie. ”
I tu oczywiście miał 100% racji. Chyba wszyscy uważamy tu neoliberalizm za mniejsze zło od neoendecji?
@Awal
Dorzucę jeszcze dwie rzeczy.
1/ Wpływ zachodu na tych ludzi w czasach ich edukacji to był bardziej – znów tylko moje wrażenia – wpływ NRF czy (zwłaszcza) Francji. Ten technokratyzm po części jest lokalną tradycją (planowanie) ale też importem z WE i doświadczeń lat 70.
2/ Tam jeszcze były fazy, przed 1985 (Gorbi) kiedy to model light Chile mógł być rozważany bo jednak ten Stan W mógł dać im osłonę. Ale wtedy akurat ci młodzi dopiero kończyli ten SGPIS a w otoczeniu Generała (może poza Baką) nie było nikogo na tyle silnego aby go przestawić na jakiś kapitalizm (bo Generał to był taki drobny „bojowy” szlachcic po Syberii). Druga faza 1985 do 1989 to faza kiedy oni myśleli że, to jednak oni zrobią tą reformę w myśl tych własnych idei technokratycznych (znów raczej NRF niż Chicago). Nie udało się i po 1989 poszli w biznes taki czy inny. I w dużej mierze lata 90. to są te kwestie jakie opisujesz (GPW i inne).
Później jednak dogoniła ich globalizacja i tu bym upatrywał tej „turbokapitalistycznej” kapitulacji. Bo większość biznesów tych ludzi (nie z pierwszych stron Trybuny) po 2000 zaczęła się zwijać, te swoje banki zaczeli sprzedawać bo nie mieli jednak kwalifikacji i kapitału aby przeskoczyć do innej ligi. Moja obserwacja (anegdotyczna na paru przykładach) jest taka, że wtedy zwątpili w szanse PL vs turbokapitalizm. Choć w takich pozaekonomicznych sprawach jak np 2 Wojna w Iraku był spór w ich środowisku (bo jakieś tam towarzyskie przełożenie na SLD mieli). Ale to również tylko pogłębiało kapitulację.
@„Niektóre korporacje są wewnętrznie bezbronne na triki sprzedażowe stosowane wobec ich samych – i tym samym uparcie promują „ludzi-wydmuszki” skoncentrowanych na sprzedaży samego siebie.”
Jedna z moich eks-korpo zatrudniła raz człowieka, który w ogóle nie był tym, za kogo się podawał. Znaczy, imię i nazwisko się zgadzało, ale poza tym NIC. Ukończone studia, stopnie naukowe, miejsca pracy, referencje od klientów – to wszystko było albo wymyślone, albo sfałszowane. Dodatkowo był poszukiwany listem gończym na innym kontynencie. Oczywiście nikt nie wykonał żadnego background checku, bo facet bajerę miał nieziemską, a kto by tam sprawdzał, czy kandydat na jedno z pięciu najbardziej eksponowanych stanowisk w firmie rzeczywiście ma ten doktorat, skoro liczy się Wizja(TM).
Potem miesiącami ignorowała sygnały od pracowników, którzy z kolesiem współpracowali, bo w bliższych kontaktach szybko zaczęły się pojawiać sygnały, że coś jest nie tak.
Skutki, jak się łatwo domyślić, kiedy już ta hałda obornika trafiła w wentylator przemysłowy, były potężne i ciągnęły się za firmą latami jak smród za wojskiem.
@Obywatel
Istotnie, w tych biografiach czasem pojawia się ENA, czasem pobyt w Niemczech. Ci, którzy na Zachodzie byli nie jako stypendyści, ale mieli tam jakieś doświadczenia zawodowe, wracali już raczej uodpornieni na turbokapitalizm – to przypadek Sołtysińskiego, który automatycznie i naturalnie brał stronę pro-rządową w głośnych sporach z globalnym kapitałem (PZU, BIG Bank Gdański). Przy czym umiał to robić nie naruszając zasad gry, inaczej niż aktualne władze. W miarę dobry psychologiczny portret tego pokolenia znajduje się we wspomnieniach Andrzeja Zolla („Od dyktatury do demokracji I z powrotem”) – nie miał on wiele wspólnego z reformami Rakowskiego/ Balcerowicza, ale umiał opisać te fazy pierwszej fascynacji, a następnie budowania bardziej autonomicznej relacji z Zachodem, przez jakie przechodzili również inni jego elitarni rówieśnicy. Nowe elity PiS niestety nie są nawet na początku tej drogi.
@monday.night.fever
„jego zdaniem przede wszystkim największe zagrożenie wiązało się z powrotem neoendecji w jakiejkolwiek formie. ”
@wo
„I tu oczywiście miał 100% racji. Chyba wszyscy uważamy tu neoliberalizm za mniejsze zło od neoendecji?”
No nie wiem na ile to było realne – neoliberałowie rządzili, neoendecja (LPR) natomiast w PL nie wybiła się na więcej niż ~10% w wyborach głównie pimpowana przez kościół, bez którego Michnik nie wyobraża sobie Polski.
Najdynamiczniej rozwijająca się skrajna prawica w Polsce – skinheadowska subkultura to bardziej dziecko transformacji i bezrobocia, niż czegoś innego, tak więc tym ciekawszy sposób ustawiania priorytetów „zagrożeń”.
@Taka sytuacja (czyli faktyczny brak lewicy jako wyraziciela interesów klasowych grup wykluczonych), była przepisem na pojawienie się populistów w typie Leppera czy Rydzyka oraz szarlatanów w rodzaju Tymińskiego
To już było na tyle dawno, że więcej sensu ma patrzenie na procesy historyczne jako procesy historyczne, a nie jako efekt indywidualnej psychologii Michnika i s-ki. No i jeśli tak spojrzeć, to się staje jasne, że z punktu widzenia Systemu najlepszym sposobem na skompromitowanie socjalizmu było skojarzenie go z prawicowym populizmem czy wręcz narodowym socjalizmem. Lepper był produktem neolibu, spełniającym przypisaną sobie rolę zagospodarowania antykapitalistycznego buntu w sposób, który kapitalizmowi nie może zagrozić. Podobną rolę pełni dziś małżeństwo z Zawiercia albo Woś.
(A Tymiński był preludium do wielu późniejszych i współczesnych starć „oświecony neolib vs. prawicowy populizm”, analogicznym do „Tusk vs Kaczyński”, „Biden vs Trump” i mnóstwo innych).
@krzloj
„neoendecja (LPR) natomiast w PL nie wybiła się na więcej niż ~10% ”
Przecież PiS cały czas wskrzesza truchło endecji. Właśnie dlatego PO uważam za Mniejsze Zło (Giertycha nadal nie, nigdy mu nie wybaczę endeckiej przeszłości).
Na miejsce Agnieszki Sadowskiej do zarządu Agory została powołana Agnieszka Siuzdak-Zyga, szefowa gazeta.pl. Zarząd Agory poinformował, że „wybór ten jest głęboko przemyślany”, natomiast kierownictwo „GW”, że zaognia on trwający konflikt i niweczy proces odbudowy zaufania.
Wzięliby kurna i sprzedali tą gazetę komuś kto ma ochotę mieć gazetę, bo sami ewidentnie ochoty takowej nie mają. Mogliby już się wtedy spokojnie skupić w swoich biznesach na reklamach gaci i sprzedaży popcornu. Co za wały są tymi akcjonariuszami…
@embercadero „Wzięliby kurna i sprzedali tą gazetę komuś kto ma ochotę mieć gazetę”
Ale tak konkretnie to komu? Obajtkowi? Może jeszcze Solorz przygarnie w zamian za dobre trakotowanie jego innych biznesów przez władzę…
Nie widzę kolejki chętnych, ale może masz lepsze informacje.
@sheik
zagranicznemu najlepiej 🙂 Możeby ktoś się skusił.
@embrecadero
Z Rosji czy z Chin?
Metafora Awala o kolejnym agencie Smithu, podejmującym kwestie agenta Smitha tam gdzie ten poprzedni przerwał, okazała się wyjątkowo trafna!
@Awalowe „lewica nic nie może” i „muszą być lepiej przygotowani”
Razem i jej posłowie od miesiąca jeżdżą po Polsce, zbierając podpisy pod odwołaniem Czarnka, wspierając lokalne inicjatywy i rozmawiając o lokalnych problemach. Zainteresowanie mediów opozycyjnych równe zero.
Jak Tusk zapowiedział, że rusza w Polskę to pewnie doczekamy się zmian w ramówkach TVN24 by móc nadać przemówienie Donalda.
Uprzedzając – dużo się dzieje na Razemkowych forach jeżeli chodzi o wsparcie eksperckie i widać to gdy posłowie/posłanki Razem się wypowiadają. Tylko że nadal mówimy o sześciu osobach z całego klubu Lewicy, który nie jest jednolity (delikatnie mówiąc) i zajęty sobą, a także pozbawiony rapierów, bo trudno za taki uznać głos nauczyciela chemii, który porzucił dziennikarstwo. Prędzej Gadomski znowu napisze o tym jak to Lewica i Razemki są złe, a pani z „y” rzuci że „Razem zawsze osobno” albo równie piękne zdanie. A potem zaprosi kolege Millera by ocenił obecne „SLD”
@nudnykotlet
„@Awalowe „lewica nic nie może” i „muszą być lepiej przygotowani” Razem i jej posłowie od miesiąca jeżdżą po Polsce, zbierając podpisy pod odwołaniem Czarnka, wspierając lokalne inicjatywy i rozmawiając o lokalnych problemach. Zainteresowanie mediów opozycyjnych równe zero.”
„Prędzej Gadomski znowu napisze o tym jak to Lewica i Razemki są złe, a pani z „y” rzuci że „Razem zawsze osobno” albo równie piękne zdanie. A potem zaprosi kolege Millera by ocenił obecne „SLD””
Bardzo proszę o jednak uważniejsze przyglądanie się mojej argumentacji i większą uczciwość w kontrargumentach. Celowo nie odnawiałem tej dyskusji, mając wrażenie że wcześniej powiedziałem wszystko, ale skoro jestem wywoływany do tablicy, powtórzę:
(1) Przywództwo sejmowej lewicy powinno – zdając sobie sprawę ze szczupłości zasobów i słabego dostępu do mediów – generować projekty polityczne, w których lewica współpracować będzie z szerokimi koalicjami NGO i samorządami w kontekście umożliwiającym uzyskanie widocznej, zwłaszcza lokalnie, politycznej sprawczości. Te działania nie powinny być wyłącznie akcyjne i interwencyjne, ale mieć pewien strukturalny, instytucjonalny kościec typu zespół sejmowy prowadzący dobrze przygotowane wysłuchania publiczne. Taki tryb pracy w dobrze dobranych obszarach – choćby z początku ignorowany przez liberalne media – stałby się z czasem nie do pominięcia. Bo generowałby ważne punkty odniesienia w sprawach interesujących nie tylko lewicową bańkę, takich jak np. rozdział pocovidowych funduszy unijnych (gdyby zajął się tym lewicowy „Europejski Okrągły Stół”) czy wyjście z impasu wokół wymiaru sprawiedliwości (gdyby opisać to lewicowym projektem „Sprawiedliwość na co dzień”) – pierwszy temat określiłem jako przykładowe danie główne, drugi jako bardziej niszowy deser i dość konkretnie opisywałem ich możliwe parametry pod notką WO „Derby 0:0”. Starałem się pokazać jak można w tych tematach narzucić lewicową perspektywę i uzyskać status opozycyjnego gospodarza tych kwestii. Podkreśliłem zwłaszcza, że dobry polityczny przywódca umiałby wyzyskać powstające konfiguracje „polityki pull” – gdzie PiS-owska władza i tak musi podjąć jakąś decyzję, a nie jest przy tym wyłącznym arbitrem jej słuszności (ze względu m.in. na działający monitoring europejski), zatem opozycja audytując działania władzy i proponując alternatywne rozwiązania może realnie wpłynąć na ostateczny efekt.
(2) W odpowiedzi na moje powyższe uwagi usłyszałem szereg krytycznych komentarzy, odwołujących się w szczególności do lokalnego doświadczenia lewicowych aktywistów. Podnoszono, że np. współpraca lokalnych komórek lewicy z NGOsami jest trudna do wyobrażenia ze względu na różnice celów i personalne animozje, oraz że produkowanie eksperckich propozycji do szuflady do zawracanie głowy. Wyłuszczano też mi wielokrotnie, że niezależnie co zrobi lewica, mainstream medialny i tak to zignoruje. W kwestii współpracy z NGO odpowiadałem, szanując konkretne przykre doświadczenia rozmówców, że istnieją jednak pozytywne kontrprzykłady. W odniesieniu do współpracy eksperckiej podnosiłem, że dobry lewicowy lider dostrzegłby obszar generowanych w domenie publicznej eksperckich propozycji i projektów, który umiałby wkomponować w swój projekt polityczny – i również podawałem przykłady takich projektów (np. raport Fundacja Eberta o sądach). W kwestii dostępu do mediów powtarzałem: nie narzekajmy, że TVN nie da nam tuby, sami jako lewica dawajmy tubę jeszcze słabszym rozproszonym aktorom – komponując wraz z nimi spójne przekazy; w którymś momencie nie da się ich ignorować. Pokazywałem jak tę operację wykonał w kilku obszarach Bodnar i kontrastowałem ją z jałową publicystyczną postawą Zandberga.
(3) Mówiłem też, że niestety polityka lewicowa pozbawiona dobrego przygotowania i orientacji na współuczestnictwo w rządach będzie albo ogólnie słusznym, ale nieefektywnym interwencyjnym harcerstwem, albo improwizacją przynoszącą więcej szkód niż korzyści – tak jak improwizowane uzgodnienia lewicy z Dworczykiem niestety nie okazały się przejęciem politycznej inicjatywy i pognębieniem PO, lecz raczej asumptem do ostrego wewnętrznego konfliktu frakcyjnego na lewicy. Oberwało mi się wiele za moje ówczesne studzenie głów pod notką WO „Lamenty fistowanych”, ale niestety tok późniejszych wydarzeń był jaki był.
Obecnie w odniesieniu do punktów (1)-(2) mogę dodać:
– Krokiem w dobrym kierunku jest akcja zainicjowana przez Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk w sprawie odwołania Czarnka (wspólnie z Akcją Demokracją, ZNP i partyjnymi młodzieżówkami lewicy) – prasa i telewizje donosiły o niej [1]; sejmowe wystąpienia ADB w tej sprawie było pokazem w pełni ukształtowanej politycznej liderki. Podobnie słusznym działaniem jest inicjatywa „Legalna aborcja bez kompromisów” firmowana przez grupę lewicowych posłanek i NGOsów (OSK, Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Aborcyjny Dream Team, Dziewuchy Dziewuchom, Centrum Praw Kobiet), o którym również donoszą media [2]. Należy też pochwalić dostrzeżony przez media raport lewicy audytujący działania rządu w walce z pandemią, przy którym szczególną aktywnością wykazała się Marcelina Zawisza [3]. Zwróciłbym jednak uwagę na brakujący w tych działaniach komponent samorządowy – trafnie komentuje to Agnieszka Wiśniewska w KP [4].
– Wszystkie te inicjatywy odczytuję przy tym jako działania challengerek do przywództwa w partii, a nie aktywność jej aktualnych szefów. Owszem, działania te udowadniają chyba największym sceptykom możliwości współdziałania z NGO i ekspertami, ale wciąż nie są tym długofalowym zinstytucjonalizowanym programem, jaki dałby lewicy szansę na walkę o dominację polityczną (a to w polityce jednak przede wszystkim chodzi). Donald Tusk może – i będzie – zawłaszczać sobie te lewicowe działania wkomponowując je w swoją strategię budowania szerokiego anty-PiSowskiego bloku. Będzie lewicowym polityczkom „dawał przestrzeń” i umożliwiał „przekonywanie do swych racji” – już o tym z dobrym refleksem mówi w swoich wywiadach. Tak będą też te aktywności lewicowych polityczek formatować grające na Tuska liberalne media. Tusk będzie jednocześnie powoływał się na współpracę ze środowiskami prawniczymi w kwestii sprzątania po Ziobrze – choć prawnicze NGOsy w swoim czasie równie chętnie nawiązałby taką współpracę z kompetentną lewicą. Będzie też wreszcie klasycznie nawoływał, by „ludzie którzy ciężko pracują mieli poczucie że to się opłaca, że ludzie pracowici i kreatywni mogą liczyć na trochę więcej…” [5] – co jest powrotem polskiego small-biznesowego liberalizmu, wyjątkowo krzywdzącym w sytuacji gdy ciężko pracujące, kreatywne i pozbawione nadziei na „trochę więcej” są przede wszystkim szerokie rzesze pracowników stojących na pierwszej linii walki z covidem lub ratujących firmy przed upadkiem z zaangażowaniem własnych zasobów. Jest wynikiem zaniechań aktualnego męskiego kierownictwa sejmowej lewicy, że czasu słabości PO nie wykorzystano na zbudowanie politycznego kontekstu, w którym to lewica „dawałaby przestrzeń” innym opozycyjnym partiom na dołączenie do lewicowego „Europejskiego Okrągłego Stołu”, na współpracę przy planowanej po PIS-ie lewicowej reformie sądowej, czy przy lewicowym przeorientowaniu pocovidowych stosunków płacowych i pracowniczych, zrywających z mitem „dającego pracę” kapitalisty. Te zaniechania Zandberga i Czarzastego pozwalają Tuskowi zajmować pole, o czym on zresztą mówi otwarcie w swoich wywiadach.
– I zatem w odniesieniu do punktu (3): wskazane zaniechania lewicowego przywództwa spowodują też oczywiście, że część lewicowych polityków będzie się orientować na Tuska i lokalne struktury PO jako na partnerów otwierających drogę do władzy (centralnej i lokalnej), czyli ustawiać się w roli quasi-przystawki. Zobaczymy dalsze odsłony frakcyjnego konfliktu na tym tle. „Razem” będzie w tym kontekście postawione pod presją jako przeszkadzacze nie współpracujący z „rozsądnymi” działaczami budującymi wspólny blok opozycji. Za postawienie „Razem” w tej sytuacji obciążam odpowiedzialnością przede wszystkim Zandberga, starając się jasno wykazać, dlaczego – jego hobbystyczne podejście do polityki nastawione na środowiskowe brylowanie retorycznym „staćpostronizmem”, wynikające z jego komfortowej sytuacji klasowej, nie jest postawą walczącego o władzę lidera, nie pozwalającego sobie na reaktywność i spychanie do narożnika. Liderów takich, a raczej liderki, lewica może uzyskać dopiero w następnym rozdaniu.
Rozumiem, że dla części z Was to psychologicznie trudna do zaakceptowania konkluzja. Wolicie winnych widzieć w „betonie” SLD, golfistach i dziennikarzach liberalnych, którzy nie dość chętnie sprzyjają lewicy. Na koniec wyciągam więc do Was rękę komponując poniższy kuplecik, jaki możemy sobie razem śpiewać w rytm kujawiaka do czasu gdy objawi się lepsze lewicowe przywództwo:
Nie mamy sejmu, nie mamy sejmu!
Jak z wyborczego nam wyjść niebytu,
gdy małą partię szarych no-nejmów
przygniata Beton i siecze zły Tusk?
Nie mamy mediów, nie mamy mediów!
Może i byśmy coś tam zrobili,
lecz każde z naszych słusznych remediów
wnet wraz z Golfistą zadepcze zły Lis!
Wszystkiego dobrego i do usłyszenia za jakiś czas w – mimo wszystko – trochę lepszym świecie.
[1] np. link to rp.pl
[2] np. link to wysokieobcasy.pl
[3] link to gazetaprawna.pl
[4] link to krytykapolityczna.pl
[5] Wywiad z Tuskiem w „Polityce” 32/2021
@Awal Biały
„Przywództwo sejmowej lewicy”
Niezależnie od reszty wywodu, apelowałbym o precyzję terminologiczną i pisanie o sejmowej „Lewicy” (bo przypuszczam, że to ją masz na myśli), nie lewicy – inaczej wytwarza się szum informacyjny.
Sejmowa lewica składa się z sześciorga posłanek i posłów i ani spektrum postulowanych działań, które nakreślasz, ani inne obserwacje (które z lewicowych polityczek będą się, według Ciebie, „orientować na Tuska”? Marcelina Zawisza? DGP?) nie mają, moim zdaniem, zastosowania w odniesieniu do tej grupki.
@m.bied
Jako sejmową lewicę rozumiem partie reprezentowane w Koalicyjnym Klubie Parlamentarnym Lewicy czyli: łączące się aktualnie w Nową Lewicę dawne SLD i Wiosnę Roberta Biedronia, Razem oraz PPS.
Parlamentarzyści tych partii występują wspólnie w inicjatywach jakie powołałem np. przy raporcie o rządowej reakcji na covid współpracowali m.in. Marcelina Zawisza (posłanka Razem), Zdzisław Wolski (poseł SLD/ Nowej Lewicy) i Wojciech Konieczny (senator PPS). Znalezienie się tych osób w parlamencie bez powołania wspólnej koalicji byłoby trudne do uzyskania jak pokazuje doświadczenie roku 2015.
Dyskusji o definicji tru lewicy się nie podejmuję. Powtórzę jednak: ze względu na brak dobrego przywództwa, aktualna aktywność wszystkich komponentów lewicowej koalicji będzie wyzyskana przez Tuska, który zawłaszczy ją sobie zgodnie z wolą zainteresowanych lewicowych polityków lub wbrew niej – tych pierwszych wprowadzi do wspólnego bloku, tym drugim „da przestrzeń do działania” czyli retorycznie pozwoli: „Jest wystarczająco wielu aktorów na scenie, którzy są bardziej progresywni, którzy chcą szybciej, mocniej. Niech działają, niech przekonują.” (z wywiadu dla „Polityki”). To jego aktualna formuła okazywania sympatii dla lewicowych wyborców bez endorsowania lewicowych postulatów. Tymczasem bardziej pozbierany Zandberg niemal lustrzanymi zdaniami z pozycji koordynatora Europejskiego Okrągłego Stołu „dawałby przestrzeń” wyborcom i politykom SLD i PO. Na tym polega lewicowa polityka jakiej oczekuję, na dominacji sceny, definiowaniu debaty, zdobywaniu władzy. Jak wspomniałem, rozumiem że rozmijam się w tym z oczekiwaniami wielu z Was, którym wystarczy samotny znak sprzeciwu wobec (mitologizowanej) nawały anty-lewicowego establiszmentu.
@Awal Biały
To było miejsce bezpiecznego użalania się nad sobą w duchu: „Ale nam przywalił!”, „Eee, ten to dopiero nam przywalił!”. A Ty urządzasz tu jakieś docenianie skuteczności polityczek. Przepracuj to.
@Marianna
„A Ty urządzasz tu jakieś docenianie skuteczności polityczek”
Tu nie chodzi o skuteczność – lub nie – lewicowych polityków, tylko o to, że ok. 93% społeczeństwa ma prawicowy światopogląd (Polacy są prawdopodobnie najbardziej prawicowym narodem w Europie). Kiedy sadzisz kaktusy na Syberii, to nawet najlepsze nawozy ci nie pomogą. Na wspomniany prawoskręt akurat nie mamy większego wpływu, za to odpowiedzialni są przede wszystkim pontyfikat Jan Paweł II i zarażone reaganothatcheryzmem elity PRL/III RP. Jedyne, co możemy robić, to robić coś w rodzaju „pracy u podstaw” i próbować powoli odkręcać to nastawienie (a raczej *mogliśmy* – aż do czasu upowszechnienia się mediów społecznościowych; dziś, kiedy każdy młody człowiek ma łatwy dostęp YT w komórce – a więc prawica ma gigantyczną siłę przebicia – jest już raczej pozamiatane).
@Awal Biały
„Jako sejmową lewicę rozumiem partie reprezentowane w Koalicyjnym Klubie Parlamentarnym Lewicy”
W porządku, akceptuję to. Postuluję jednak, dla ustalenia uwagi, pisanie o nich: Lewica, zgodnie z nazwą, którą przywłaszczył sobie ten kuriozalny twór. Skoro nawet gringos są w stanie rozróżniać w piśmie między demokratami i Demokratami (czyli politykami związanymi z Partią Demokratyczną USA), to nie widzę powodu, dlaczego miałoby to przekraczać możliwości osób z Europy.
„ok. 93% społeczeństwa ma prawicowy światopogląd ”
bzdura, społeczeństwo nie ma żadnego światopoglądu.
@m.bied
„W porządku, akceptuję to. Postuluję jednak, dla ustalenia uwagi, pisanie o nich: Lewica, zgodnie z nazwą, którą przywłaszczył sobie ten kuriozalny twór.”
Ten kuriozalny twór (SLD-Razem-Wiosna) to w polskich warunkach dość precyzyjny odpowiednik koalicji rot-rot-grün, która rządzi w niektórych landach Niemiec np. Turyngii, Bremie, Berlinie. Dla mnie to jest realistyczny rząd lewicowy – jego poszczególne komponenty w innym otoczeniu nie prowadziłyby lewicowej polityki u władzy, bądź nie wchodziłyby w ogóle do parlamentu (tak w PL jak w DE), lecz razem tworzą to, co jest realną polityczną lewicą.
@m.n.f.
„Tu nie chodzi o skuteczność – lub nie – lewicowych polityków, tylko o to, że ok. 93% społeczeństwa ma prawicowy światopogląd (Polacy są prawdopodobnie najbardziej prawicowym narodem w Europie). Kiedy sadzisz kaktusy na Syberii, to nawet najlepsze nawozy ci nie pomogą…”
Tu chodzi właśnie o skuteczność lewicowych polityków! Minimalną, realistyczną skuteczność najpierw w pokazaniu się prowincjonalnemu proto-lewicowemu wyborcy a potem w przekonaniu go, że cokolwiek jestem w stanie zmienić w jego otoczeniu. Że będę się przynajmniej starał.
Polskie społeczeństwo nie jest uodpornione na lewicę. Historycznie w latach 90-tych, w apogeum janiepawlizmu i „reaganothatcheryzmu” [1], wynosiło do władzy partie lewicowe (w tym również takie, jakie spełniłaby surowe kryteria kolegi m.bied np. Unię Pracy), motywowane nie liberalnymi pomysłami Millera, lecz bezrobociem i klerykalizmem prawicy – czyli lewicowymi postawami i oczekiwaniami. Jedocześnie jednak na wyborczej mapie Polski zachodziły zmiany takie jak utrata przez lewicę małych ośrodków typu Zamość, Chełm, Głogów, Konin, Skierniewice (wszystkie te miasta były w puli Kwaśniewskiego przeciw Wałęsie, a dziś głosują na PiS), co było wynikiem czynników takich jak rozproszenie załóg państwowych przedsiębiorstw i nieobecności adekwatnej lewicowej oferty politycznej, odpowiadającej na wyzwania socjoekonomicznej degradacji prowincji.
Pozostawiając historię, aktualne preferencje wyborcze lewicowego elektoratu opisują m.in. raporty CBOS [2] oraz badania jakościowe Sierakowskiego/ Sadury z 2019 r. [3 – patrz str. 33] i z 2021 r. [4 – str. 15]. Zachęcam do lektury, a sam swoje syntetyczne wnioski ujmuję następująco:
– Rdzeniowy elektorat lewicowy (a więc wyborcy partii reprezentowanych w sejmowej koalicji pod tą nazwą) to wyborcy przede wszystkim wielkomiejscy, związani z sektorem publicznym, o silnej identyfikacji światopoglądowej (silniejszej niż wyborcy PO i PiS), ale też starzejący się pokoleniowo – jest to grupa jaką można szacować na 7-8% wyborców.
– Elektorat rezerwuarowy, traktujący partie lewicowe jako drugi czy „możliwy” wybór, występuje wśród wyborców młodszych pokoleń, w tym również młodych ludzi na polskiej średniomiejskiej i małomiasteczkowej prowincji, odrzucających kulturowo PiS, choć światopoglądowo mniej określonych niż elektorat wielkomiejski, za to jasno widzących niedomagania socjalne w swoim otoczeniu: brak szans zawodowych, wątłość usług publicznych. Wyborcy ci dysponują autoidentyfikacją lewicową („niech ktoś zrobi tak, żeby tu się dało żyć”) ale mają małą wiarę w skuteczność lewicowej oferty, oczekują polityczek i polityków którzy swoją postawą przekonają ich że będą w stanie coś zmienić. Rosnącym komponentem tego elektoratu są przy tym najmłodsze roczniki akcentujące kryzys klimatyczny i prawa kobiet. Taki lewicowy rezerwuar to grupa dodatkowych kilkunastu procent wyborców, w najmłodszych rocznikach znacznie więcej (do 30%).
Relatywny sukces wyborczy koalicji lewicowej w 2019 r. był wynikiem dotarcia do wyborców drugiego typu z jednolitym brandem „Lewica” i rozpoznawalnymi lokalnie politykami. Ostrzeżeniem jest jednak wynik Biedronia w wyborach prezydenckich: słabo prowadzona kampania i brak przekonania o szansach kandydata skłania lewicowych wyborców do pozostania w domu (rdzeń) lub oddania głosu na lidera sondaży (rezerwuar). W tej chwili niestety widzimy powtórkę tej drugiej sytuacji. Skłócona wewnętrznie sejmowa Lewica dezorientuje swojego wyborcę i oddaje pole skuteczniejszym politykom. Nie jest wystarczająco silnie obecna tam gdzie mogłaby być widoczna nawet bez wsparcia mediów – w lokalnych środowiskach, walcząc o dobrze zaadresowane inwestycje z unijnych pieniędzy pocovidowych. Widzi to doskonale Tusk, który będzie kokietował pozostawionego samemu sobie lewicowego wyborcę w sposób wyżej opisany, być może oddeleguje do tego zadania Trzaskowskiego. Widzą to też dysponujący twardymi danymi analitycy – demobilizację lewicowych wyborców raportował m.in. Marcin Duma z IBRIS. Więc, kurna, nie zwalajmy na Reagana.
[1] Osobiście jak może zauważyliście nie używam terminów „neoliberalizm” czy „reaganothatcheryzm” dla opisu polskiej transformacji. Jak na to zwracaliśmy uwagę z kol. Obywatelem realne działania polskich decydentów ekonomicznych z lat 80-tych i 90-tych były dość powierzchownie związane z tymi zachodnimi nurtami światopoglądowymi. W otoczeniu sowieckim a następnie unijnym wielki kapitał działał u nas jednak inaczej niż w swoim anglosaskim rdzeniu czy w peryferiach typu Chile albo Indonezja np. USA nie żądały w 1989 r. wprowadzenia programu IMF w zamian za redukcję długu, pozostawiały nam więcej autonomii w obawie przed „przeszkadzaniem Gorbaczowowi”. W tych warunkach wprowadzaliśmy w Polsce nasz własny „kapitalizm europeryferium” z silnym komponentem regulacyjnym, ale też równie silną opozycją metropolie-peryferia.
[2] link to cbos.pl
[3] link to poledialogu.org.pl
[4] link to krytykapolityczna.pl
@Michał Radomił Wiśniewski
„społeczeństwo nie ma żadnego światopoglądu”
Nie zachowuj się jak Margaret Thatcher (społeczeństwo nie istnieje). „93% społeczeństwa” oznacza „z populacji zwanej społeczeństwem, wnioskując ze zbioru homosapiensów X oraz przyjmując że światopogląd Y jest zdefiniowany przez zmienne Z, Ż, Ź, 93% ankietowanych z X zrobiło cośtam, z czego wnioskuję, że dla 93% z próby Y definiowane przez Z, Ż, Ź, jest prawicowe, cokolwiek to wszystko kurwa znaczy.
„Nie zachowuj się jak Margaret Thatcher (społeczeństwo nie istnieje)”
społeczeństwo istnieje, tylko nie ma żadnego światopoglądu.
@mrw
Te twoje komcie niepokojąco przypominają twitnięcia.
@awal
” oraz badania jakościowe Sierakowskiego/ Sadury ”
Jestem supersceptyczny wobec „badań jakościowych”. Jak się wczyta w metodologię okazuje się, że to są pogłębione rozmowy z kilkunastoma osobami (dosłownie tego rzędu!), w dodatku dające prowadzącym ogromną możliwość wpływania na rozmówców i choćby i nawet nieświadomego sterowania nimi tak, żeby mówili tak, żeby się przypodobać mądremu panu profesurowi z Warszawy.
@Michał Radomił Wiśniewski
społeczeństwo istnieje, tylko nie ma żadnego światopoglądu
Pójdziemy w spór o istnienie uniwersaliów, czy cmokniemy się w czółka i wyluzujemy? BTW jestem nie tylko neojakobinem, ale i nominalistą.
„Pójdziemy w spór o istnienie uniwersaliów, czy cmokniemy się w czółka i wyluzujemy?”
Jestem wyluzowany, to Ty zacząłeś od wyzwisk.
Społeczeństwo nie ma żadnego światopoglądu, masy nie spędzają czasu na posiadaniu poglądów, jedyny pogląd, to żeby mieć co zjeść i gdzie mieszkać. Cała reszta to powtarzanie po tych, co najgłośniej krzyczą w mediach.
„BTW jestem nie tylko neojakobinem, ale i nominalistą.”
Gratuluję?
„Te twoje komcie niepokojąco przypominają twitnięcia.”
Przecież to komcie, to co mają przypominać? Felietony? Eseje?
@mrw
„Przecież to komcie, to co mają przypominać? Felietony? Eseje?”
„Komentarz na blogu” – zwłaszcza moim! – to inny gatunek niż „twitnięcie”. Do twittera pasują wypowiedzi lakoniczne na poziomie „nie zesraj się”, do mojego bloga już nie.
„nie zesraj się”
No nie przesadzaj, nic takiego nie napisałem.
@Michał Radomił Wiśniewski
„to Ty zacząłeś od wyzwisk”
Może jakieś 20-30-150 lat temu, ale nie teraz.
W istocie nie wiem, o które wyzwiska chodzi, ale to musiało być BARDZO dawno temu.
@Gammon „oraz przyjmując że światopogląd Y jest zdefiniowany przez zmienne Z, Ż, Ź, 93% ankietowanych z X zrobiło cośtam, z czego wnioskuję, że dla 93% z próby Y definiowane przez Z, Ż, Ź, jest prawicowe, cokolwiek to wszystko kurwa znaczy.”
Problem w tym, że nawet nie wiadomo co znaczy. Zmienne możesz sobie dobrać do gustu i poglądów i na końcu mamy, że „jeńcy hiszpańscy mówią każden co innego”
@sheik.yerbouti
Spotykam czasem jakichś ludzi. Bardzo, bardzo rzadko. Spotykam w tym – jeszcze rzadziej – jakichś ludzi młodych, którzy zaszczycają mnie rozmową. Nie sprawiają oni (ludzie, młodzi) wrażenia nie-lewicowych ani anty-lewicowych. Ale nie jestem miarką lewicowości. Stąd chciałbym wiedzieć, co to znaczy te 93%. Z uwzględnieniem błędu pomiaru.
@Gammon
Problem w tym, że kolega mnf powziął skądś (skąd – nie wiem, ale wielokrotnie wspominał lekturę Wykopu jako doświadczenie formatywne) tę wiedzę w okolicach roku 2005, i od tego czasu trwa niezmiennie w przekonaniu, że świat i Polska wyglądają Właśnie Tak. Ja również nie mam wrażenia, że dzisiejsze polskie dwudziestolatki są antylewicowe. Ale również znam raptem parę sztuk.
@mrw
„Społeczeństwo nie ma żadnego światopoglądu, masy nie spędzają czasu na posiadaniu poglądów, jedyny pogląd, to żeby mieć co zjeść i gdzie mieszkać”
Społeczeństwo, zakładając pewną generalizację, jednak POSIADA swój światopogląd, który został mu w naturalny sposób zaszczepiony przez autorytety (polityków, media, kościół, edukację, popkulturę…). Co więcej, ten światopogląd, utożsamiany czasem z lokalną kulturą, można mniej więcej badać socjologicznie (opisywane są np. uogólnione postawy danych społeczeństw względem mniejszości seksualnych – inne w Skandynawii, inne na Kaukazie; a także stosunek do podatków, relacje rodzinne itp.). Choć jest to opisywalne głównie na poziomie makro, bo działa trochę jak ruchy Browna (bo już na poziomie mikro to, co sądzi Pipcińska o LGBT, zależy od tego, co jadła na śniadanie, pogody, koniunkcji gwiazd i tego, co aktualnie leci na Polsacie). Ten kij ma też drugi koniec: społeczeństwo o nastawieniu konserwatywnym produkuje konserwatywnych polityków, księży, nauczycieli, raperów i tak dalej (analogicznie – społeczeństwo liberalne wyprodukuje *raczej* liberała; a więc w liberalnym społeczeństwie jest bardziej prawdopodobne że twoje dzieci w szkole będzie uczył polonista Trzaskowski niż polonista Terlikowski). Zatem jest to układ, że tak powiem, zamknięty (z zastrzeżeniem, że istnieje pewien margines zarezerwowany dla postaw nonkonformistycznych), z tendencją do dalszego betonowania się – choć oczywiście istnieją różne stopnie tego zamknięcia (w zglobalizowanym świecie ten uogólniony światopogląd społeczeństwa mimo wszystko ulega ewolucji, bo nie jest on raz na zawsze wyryty w kamieniu; czym innym jest bezwład światopoglądowy odizolowanego od świata XIX-wiecznego Tybetu, czym innym kosmopolitycznej Malezji w XXI wieku).
W Polsce na proces formowania światopoglądu społecznego gigantyczny wpływ miały lata ’80 (kościół katolicki uosabiany przez Wojtyłę i „Solidarność” uosabiana przez Wałęsę), o czym pisałem wcześniej. To wtedy hartowała się stal, to oni ukształtowali dzisiejszą Polskę. Obie te postacie, z całym zestawem swoich wad i zalet, były produktem swoich czasów, obie miały też mocne skrzywienie prawicowe i były groteskowo konserwatywne. To z takim obciążeniem obaliliśmy komunę i wkroczyliśmy w lata ’90, to z nim weszliśmy do Unii Europejskiej. I dopóki nie pozbędziemy się tego balastu, nie może być mowy o zmianie nastawienia społecznego na lewicowy. Co cieszy – młodsze roczniki mało wiedzą o Wałęsie i JPII (bo nie mogą tych czasów pamiętać, dla nich wybór Wojtyły czy strajki sierpniowe to niemal samo, co starożytna Sumeria), a więc ich nastawienie siłą rzeczy jest mniej narodowokatolickie i przemocowe niż kiedyś nasze, i z tego właśnie powodu min. Czarnek chce wcisnąć do szkół nowy przedmiot o nazwie „historia współczesna Polski”. A jeśli chodzi o ekonomiczną warstwę światopoglądu (stosunek do podatków, redystrybucji itd.), to opisane powyżej sprzężenia zwrotne silnie działały na rzecz reaganothatcheryzmu (cóż, taka była wówczas moda na świecie…), ale o tym pisałem już wyżej. Tu też jedyną nadzieję upatruję w przejściu przez Synaj i wymianie pokoleń – tak jak Mojżesz maszerował przez 40 lat po pustyni, tak u nas musi odejść pokolenie wychowane w dogmacie neoliberalnym. Pytanie czy elity pozwolą masom na zmianę optyki, być może będą one urabiać ludzi na swoje podobieństwo tak jak do tej pory.
Wracając do modelowania światopoglądu, mogę powiedzieć na swoim przykładzie że wychowały mnie takie media, z jakimi się stykałem – gdybym czytał „Nasz Dziennik” a nie „Wyborczą”, dziś udzielałbym się raczej na forum Frondy niż tutaj. Gdybym wychowywał się w rozmodlonej rodzinie na Podkarpaciu… itp., itd. Można powiedzieć, że miałem szczęście, bo w Polsce Generał Przypadek faworyzuje raczej prawicowy zestaw. Tak, światopogląd jest bytem jak najbardziej realnym, z dokładnością do banieczek informacyjnych, choć pozostaje też w większości bardzo rozmyty (stąd lepiej widać las niż drzewa – i łatwiej jest uśredniać postawy społeczne niż badać chwiejny światopogląd Kowalskiego, tu wracam do ruchów Browna). W dzisiejszej Polsce ten uśredniony światopogląd jest niestety, z uwagi na naszą historię i wpływ kościoła, twardo prawicowy i szacuję go na ok. 93% populacji.
„Cała reszta to powtarzanie po tych, co najgłośniej krzyczą w mediach”
Nie chodzi tylko o krzykaczy w mediach! Twitter to odbyt, a trolle są tylko końcowym produktem procesu trawiennego. Ale ciekawsze jest to, co dzieje się w żołądku. O wiele istotniejsze od wrzasków polityków w TVN jest to, co się dzieje w szkołach i na uniwersytetach, czyli cały proces edukacji i socjalizacji, który ma na społeczeństwo bardziej subtelny wpływ (również kulisy polityki, począwszy od doradzających politykom think-tanków po różnych macherów od pijaru). Ale do niedawna największą rolę grały tu tradycyjne media, szczególnie telewizja, dziś tę funkcję przejął internet. Nawiązując trochę do tematu notki, decydujący głos mają ci, którzy posiadają kapitał – bo to oni zakładają/kupują/modelują media po uważaniu, niekoniecznie wyłącznie biorąc pod uwagę wyłącznie zysk. A więc w kapitalizmie zasadniczo to wielki biznes (a więc kontrolujące środki produkcji Upper Class, pośrednio zależna od polityków) dyktuje Kowalskiemu co ma myśleć. W 1988 roku Chomsky opisał ten proces w „Manufacturing Consent” (nie czytałem, znam tylko z opracowania). Ma to swoje plusy i minusy. I jeśli w mainstreamie toczą się jakieś spory, jakiekolwiek, to są one w rzeczywistości zasłoną dymną, za którą toczy się walka o władzę, tarcia jakichś koterii, względnie ktoś walczy o poprawę własnego statusu poprzez próbę dołączenia do elity (gdy nagle objawia się jakiś „antysystemowy” krzykacz w stylu Leppera, to na 99% jest on zwykłym golasem, który w rzeczywistości chce dołączyć się do systemu – ale nie powie tego głośno).
„Społeczeństwo, zakładając pewną generalizację, jednak POSIADA swój światopogląd, który został mu w naturalny sposób zaszczepiony przez autorytety”
Można odnosić takie wrażenie, ale po prostu masy powtarzają co słyszą, zwykle bezrefleksyjnie. Jakiś taki bardziej zapieczony światopogląd można stwierdzić u komentariatu, ale i tam większość to są przekaźniki, a nie nadawcy.
Takie myślenie że „Polacy są prawicowi” jest fatalne; Polacy nie są prawicowi, Polacy zostali wtłoczeni w prawicową formę. Przecież to nie jest tak, że Szwedzi albo Duńczycy mają w DNA jakąś lewicowość, wręcz przeciwnie, jak się pogada z takimi skandynawskimi normikami, to często z nich wychodzi ten sam typ buractwa co u nas; tylko są w innej formie, innych warunkach. Jak się Polakowi zapewni takie warunki, to też się inaczej zachowuje (można pooglądać Polaków w Szwecji, jaką cudowną przemianę przechodzą).
@nudnykotlet
„Razem i jej posłowie od miesiąca jeżdżą po Polsce”
Pozwolę sobie zdelurkować się na chwilę, by jako wyborca Razem z 80-tysięcznego miasta gdzieś w Polsce dać świadectwo, jak to wygląda z drugiej strony, a wygląda to bardzo źle.
Jeżeli @nudnykotlet nie jest w strukturach Razem, to z góry przepraszam, ale niech adresatem tego rantu czuje się każdy Razemek tutaj.
W województwie, w którym jest 1 duże (300k+), 5 średnich (40k+) i kilka średniomniejszych miast „lato z Razem” przewidziało 2 wizyty w dwóch największych miast. Razem ma 5 parlamentarzystów. Z innych wizyt w relacjach w socialach widzę bardzo nieliczne komunikaty w piknikowej atmosferze, zero z mieszkańcami albo z kimkolwiek znanym lokalnie.
Z czym przychodzi konkurencja:
* 3 razy w jeden miesiąc pisowscy ministrowie osobiście przywieśli czeki po kilka-kilkanaście milionów zł dotacji w sprawach o żywotnym znaczeniu,
* Korwin w pojedynkę w tydzień obskoczył więcej miast w okolicy niż 5 parlamentarzystów Razem ma zaplanowane na miesiąc,
* czołowi politycy opozycji nie pojawili się, ani razu.
Reakcja wyborców jest do przewidzenia: dość zawsze progresywny region jest w interiorze odbijany kawałek po kawałku przez PiS, na opozycję głosuje się z przyzwyczajenia, a Lewica jako temat nie istnieje.
Dla kogoś z kolei, kto tak, jak ja tematem się aktuwnie interesuje, mapka „Lata z Razem” jest _afrontem_ i kapitulacją. Mnie to jako wyborcy nie obchodzi, jak bardzo jesteście w Razem dumni z tej objazdówki, bo widzę za to, że Korwin w pojedynkę może tam, gdzie 5 posłom Razem się nie chce.
Co więcej jeszcze o „jeżdżeniu po Polsce” – jakby ktoś tam w Razem poczytał sobie cokolwiek o zapaści w średnich miastach, to może dotarłoby, że:
* ludzi obchodzi to, co się u nich lokalnie dzieje: kropka w Olsztynie nie jest propozycją dla mieszkańców Iławy, Ostródy, Bartoszyc i Elbląga: jest za to potwierdzeniem, że jesteście jak wszyscy,
* ludzi obchodzi, co macie im konkretnie do zaproponowania. Z milionami PiSu nie da się konkurować, ale z opozycją już można, gdyby ktokolwiek raczył się tam pojawić i zaproponować indywidualną ofertę,
* jak Awal mówił: podparcie się lokalnym autorytetem jest po prostu niezbędne, bo aktualnie choćby Zandberg na tych lokalnych spotkaniach wygląda jak ciało obce.
Chyba że ta objazdówka jest tylko po to, żeby skonsolidować struktury i przekonać przekonanych, to wtedy może nie wiem, od razu wyprowadźcie ten sztandar?
PS. głęboki szacunek dla Awala: z Twoich wypowiedzi widać, że w przeciwieństwie do Razemów masz realny kontakt z Polską średnich miast.
@MRW
„po prostu masy powtarzają co słyszą, zwykle bezrefleksyjnie”
Ale wszędzie tak jest, Duńczyk w Danii też tylko powtarza to co usłyszy (w tamtym przypadku: że podatki są fajne i że LGBT to normalni ludzie). Na tym polega inżynieria społeczna, żeby sprawić aby ludzie myśleli postępowo. A w dzisiejszym świecie (a już szczególnie w Polsce) niestety to głównie prawica ma siły i środki aby modelować społeczeństwo na swoją modłę, w czym pomaga jej (konserwatywny ze swojej natury) biznes. U nas prawica miała pociski nuklearne w postaci Papieża Polaka – już tylko ta jedna broń wystarczyłaby żeby zaorać lewicę, a przecież na tym wcale nie kończył się ich arsenał (jeszcze było męczeństwo, stan wojenny, nobel dla Wałęsy, gnicie PRL w ejtisach itp).
„Polacy nie są prawicowi, Polacy zostali wtłoczeni w prawicową formę (…) Jak się Polakowi zapewni takie warunki, to też się inaczej zachowuje”
Zgadzam się, przecież cała moja pisanina właśnie się do tego sprowadza! Same „formy” też nie są niezmiennie (Skandynawia, Japonia itp. też kiedyś wyglądały inaczej). Ale ludzie się do nich przywiązują i potem trudno mentalnie wyjść z dziupli, w której wygodnie się umościli (i np. zdemontować pomniki Największego Polaka). Różnimy się w tym, że moim zdaniem „prawicowa forma” równa się de facto „prawicowości”, tu nie ma co mnożyć konstruktów (skoro nie ma czegoś takiego jak *czyste* ideologie, tylko mniej lub bardziej trwałe „formy” – czym innym była prawica w Republice Weimarskiej, czym innym jest w dzisiejszej Polsce – więc już sama terminologia dobrze opisuje rzeczywistość polityczną). Problem w tym, że ta konserwatywna forma ma tendencje do wzmacniania, samoreplikowania i betonowania się – stąd uważam, że uprawnione jest twierdzenie że „Polacy są prawicowcami”. No niestety, tak już się ułożyła nasza historia. Owszem, może kiedyś na Marsie Polacy zmienią swój światopogląd. Zresztą taki desant na Marsa już miał miejsce, kiedy na tzw. Ziemie Odzyskane zostali przesiedleni Polacy ze wschodu, dziś posiadający już zupełnie inną mentalność i mniej konserwatywni w porównaniu ze swoimi rodakami ze ściany wschodniej (wówczas, w związku z przesiedleniem, ten naturalny mechanizm replikacji światopoglądu został brutalnie przerwany).
Ja tę „przeważającą większość prawicowców w Polsce” wziąłem przecież nie z porównania z frankistowską Hiszpanią czy z USA Reagana, tylko ze Skandynawią lat ’70 (europejska socjaldemokracja vs reaganothatcheryzm). Na prawicowość składają się tu w sumie dwa komponenty – liberalizm ekonomiczny i konserwatyzm obyczajowy, a już tylko jeden z nich wystarcza, aby zaszufladkować Kowalskiego jako prawicowca (a przecież te zbiory niekoniecznie się na siebie nakładają). A do tego dochodzi jeszcze tak silne nad Wisłą warcholstwo w postaci uwielbienia wobec indywidualizmu i niechęci do kolektywizmu oraz antynaukowość i uwielbienie wobec teorii spiskowych. Wszytko razem (całą prawicowość) spina klamrą Korwin – ale możliwe są jej różne, nieortodoksyjne warianty.
@Mikołaj Kaczmarek
„Chyba że ta objazdówka jest tylko po to, żeby skonsolidować struktury i przekonać przekonanych, to wtedy może nie wiem, od razu wyprowadźcie ten sztandar?”
Strzelam, że to kwestia „bezpieczeństwa” – ze strukturami, przynajmniej masz pewność, że ktoś na spotkaniu się pojawi.
No ale mi chodzi o to, jak ważne jest, w jaki sposób będziemy o tym mówić: jeśli powiesz „Polacy są prawicowi, homofobiczni i religijni”, to przyłazi taka alt-lewica i mówi „trzeba z tym ludem rozmawiać tak, żeby czuli że szanujemy ich homofobię i religijność”.
@MRW
Kij w oko alt-lewicy, należy nazywać rzeczywistość po imieniu i próbować ją zmieniać na miarę swoich sił i możliwości (a że są niewielkie, no coż…).
@WO
„Jestem supersceptyczny wobec „badań jakościowych”.”
Nie mam do tych raportów Sadury i Sierakowskiego stosunku bezkrytycznego. Pierwszy zresztą był moim zdaniem słabszy niż drugi, w którym widać pewniejszą rękę w kalibracji wniosków. To są po prostu poważne intelektualne propozycje zrozumienia polskich wyborców sięgające głębiej niż wstępniak Lisa, wpis Jandy czy memy o Kraśniku. Czytam je w połączeniu z ilościowymi badaniami np. CBOS-u i tym co można usłyszeć o wynikach pogłębionych sondaży jakie zamawiają partie. Wreszcie też nakładając na to filtr własnego doświadczenia. Wydaje mi się, że panowie S. dobrze wychwytują proto-lewicowość rozmówców, którzy w badaniach ilościowych mogą się pojawiać jako owe „30% młodych wyborców o poglądach lewicowych” (czy wręcz „40% młodych kobiet” o takich poglądach), jednak nie zagłosują na partię lewicową, dopóki nie stanie się ona lepiej obecna w ich środowisku i nie przekona ich swoim zainteresowaniem lokalnymi sprawami.
Aby dociągnąć do wymaganych standardów komcia na Twoim blogu, odniosę się jeszcze do Twojego wcześniejszego stwierdzenia „Chyba wszyscy uważamy tu neoliberalizm za mniejsze zło od neoendecji?”. Moje nabyte wtórnie inteligenckie „ja” przytaknie, lecz moje „ja” prowincjonalne niekoniecznie. Pod tymi terminami z perspektywy prowincji widać raczej coś jak dwa „peryferyzmy” – eurokapitalistyczny i wschodnio-autorytarny. Oba sytuują Polskę jako kraj peryferyjny, którego wielkomiejskie centra mogą dostąpić cywilizacyjnego awansu, ale prowincja jest z niego – jako rezerwuar tanich środków produkcji – systemowo wyłączona, zaś na pociechę dostaje orliki względnie – pomniki. Owo opuszczenie prowincji to nie jest oczywiście tylko polski problem, jednak Zachód potrafi jakoś, pomimo wstrząsów, znajdować na nie odpowiedź. Ostatnim przykładem były paralelne przesilenia polityczne w Niemczech w Turyngii i Saksonii-Anhalt – dwu prowincjonalnych wschodnich landach o populacji średniego polskiego województwa (ok. 2,1 mln), gdzie urzędujący premierzy obronili się pomimo wyjątkowo silnej pozycji antysystemowej AfD jako partii nr. 2 w parlamentach landowych. Jeden z owych premierów jest z partii socjalno-lewicowej (Linke), a drugi centro-prawicowej (CDU), żaden nie jest na tyle metroseksualny aby mieć czego szukać w berlińskiej centrali, ale obaj w kryzysie covidowym umieli skutecznie walczyć o ochronę interesów regionu i w ten sposób zachować poparcie. Ta zapora przed „neofaszyzmem” (choć z trudem) ustała.
@Mikołaj Kaczmarek
Dziękuję za Twój głos. Liczyłbym na więcej wypowiedzi osób lurkujących. Ze swojej strony dodam, że w dobie pocovidowej oczekiwałbym czasem jakichś zoomów czy fejsbukowych chatów na profilach wojewódzkich „Razem”, umożliwiających kontakt z lokalnymi politykami – oczywiście nie w formule ustawkowych „chatów z Morawieckim”, ale po prostu rozmów na konkretne tematy. Rozumiem, że to nie tylko kwestia technicznych możliwości, ale i kontroli przekazu czy ochrony przed trollingiem, jednak to nie powinno chyba przerastać możliwości partii.
NB Jeżeli „R” wyjdzie poza niszowość bez wątpienia i tak zostanie poddane zorganizowanej kampanii trollingu i dezinformacji – czego przedsmak pojawił się już ok. 2015 r. w postaci dość ewidentnie sterowanych ze wschodu profili na fb w rodzaju „Beka z Partii Razem” (ciepło wspominających partię „Zmiana”). Liberalne media powinny sobie choćby z tego tylko powodu darować straszenie „komunistami” i zrozumieć, że „Razem”, czyli (myśląc życzeniowo) silna prowincjonalna lewica socjalna, jest niezbędnym elementem ochrony Polski przed ostatecznym obsunięciem się w strefę Kremla.
Serdecznie dziękuję wszystkim za dyskusję!
@awal
„Wreszcie też nakładając na to filtr własnego doświadczenia. ”
Stąd mój sceptycyzm zresztą. Kiedy ja nakładam „filtr własnego doświadczenia”, reagujesz komciem z serii „WARSZAWSKOŚĆ ZAŚLEPIA”. Kiedy nakładasz filtr doświadczenia Zabroniłeśnamfantazjowaćkogo z Zabroniłeśnamfantazjowaćgdzie, to oczywiście przemawia najczystsza prawda, bo tylko miasta takie jak Zabroniłeśnamfantazjowaćgdzie są esencją polskości.
Wszyscy jesteśmy skazani na te filtry, nie potępiam Twojego i proszę o niepotępianie mojego, ale obawiam się, że to otwiera potężne wrota na błędy poznawcze typu confirmation bias. Stąd mój sceptycyzm, choć oczywiście czytam ich raporty z zaciekawieniem (tak jak przedtem Gdulę), traktuję to właśnie jak coś w rodzaju „pogłębionego Lisa”, tzn. wprawdzie wysokiej klasy, ale jednak tylko publicystykę opinii.
A co do miast, to jednak przypominam, że w dużych miastach z natury mieszka dużo ludzi. Zdaje się, że w Polsce to już jest jakiś fifty-fifty. Da się chyba wyciągnąć ogólnopolskie 10% działając wyłącznie w miastach powyżej 100k mieszkańców?
@gdzie ma działać Razem
Warto pamiętać, że członkowie Razemu to są raczej osoby młodsze i mieszkające w dużym mieście. W dużym mieście będą mieć sieci kontaktów i z osobami ze swojej grupy będą mieć wspólny język. Oczywiście fajnie byłoby się dogadywać też z wąsatym hutnikiem 50+ albo z kolegami z klasy, którzy zostali w rodzinnej pipidówce, no ale przeważnie to nierealne.
@jgl
„Oczywiście fajnie byłoby się dogadywać też z wąsatym hutnikiem 50+”
To wyzwanie byłoby łatwiejsze, gdyby osoby 50+, wąsate (nie dotyczy ironicznych wąsów hipsterskich) oraz wykonujące zawody robotnicze nie zostały stopniowo, ale konsekwentnie i w końcu skutecznie wypchnięte z partii w ciągu pierwszych dwóch lat jej istnienia. Aż zostało to, co mamy teraz – Partia Kujonów i Doktorantek „Kolorowy Wiatr”.
„Da się chyba wyciągnąć ogólnopolskie 10% działając wyłącznie w miastach powyżej 100k mieszkańców?”
20% dla Razem w miastach? Chyba nic na to nie wskazuje.
Problem jest ten sam jak na prowincji: nie da się uciec od istniejącego i głównego podziału elektoratu na integralnie liberalny i konserwatywno-socjalny – z tym pierwszym dominującym w miastach. Jeśli Razem miałoby zdobyć te 20% w wyniku celowania w statystycznie zamożniejszy, lepiej wykształcony elektorat „wygrywów” (przynajmniej na tle prowincji) musiałoby zrezygnować z części społeczno-ekonomicznej i pójść full Wiosna.
(Dodam, że z wewnętrznych badań w 2018 (przed samorządowymi) wychodziło, że dla istniejącego elektoratu – czyli ~5% w miastach, które zebrało Razem w wyborach w 2015 największym problemem z partią było mityczne „75%”.)
@WO
Gdzieżbym śmiał Ci coś zabraniać! Czasem jedynie daję feedback jak to co piszesz wygląda z innej perspektywy. Sam staram się ufać „części wspólnej” CBOS, Sadury, obserwacji lewicy w jej social mediach i własnych doświadczeń, w tym pewnych spostrzeżeń porównawczych. I ja też dostaję feedback – np. kolegów z doświadczeniem aktywistycznym wcześniej czy kolegi Kaczmarka powyżej.
Jest jasne, że matecznikiem „Razem” są miasta uniwersyteckie. W których jednak partia liberalna pod silnym przywództwem będzie trudną konkurencją (CBOS, porównawczo: doświadczenie Hołowni). Trochę mniejsze miasta powiatowe, w tym zwłaszcza byłe wojewódzkie, są tym rynkiem wyborczym, gdzie liberalizm ma mniejszy urok i walor aspiracyjny, a konserwatyzm nie ma światopoglądowej hegemonii (Sadura, moje własne doświadczenie). Co widać zresztą również po aktywności „Razem”, gdzie część najbardziej widocznych polityków to akademicy powracający w rodzinne strony, jak Dorota Olko w Siedlcach lub też polityczki słusznie interesujące się mniejszymi miejscowościami w swoim obszarze, jak Julia Zimmermann i Magdalena Biejat walczące o wodę dla podwarszawskiego Brwinowa (FB, media [1]). „Razem” perspektywicznie – transgraniczne porównanie, słuszne czy nie – to dla mnie niemiecka Die Linke, znana u nas głównie przez pryzmat wypowiedzi pary swoich pierwotnych kontrowersyjnych (i odchodzących) liderów, ale w istocie działająca w Saksonii, Turyngii, Brandenburgii i niektórych obszarach zachodnich landów w sposób jaki opisałem, co przynosi stabilny wyborczy wynik i udział we władzy [2]. W moich komentarzach staram się raczej łączyć tego typu kropki i nieszczególnie fantazjować.
[1] link to tvn24.pl
[2] Porównanie to notabene również sugeruje pewne rozwiązanie dotyczące lewicowych mediów – jedno z największych takich mediów w RFN to dziennik „nd” (dawne „Neues Deutschlsnd” z NRD-owskim rodowodem), prowadzone przez fundację, której udziałowcem jest partia, a faktycznym okazjonalnym sponsorem – grupa parlamentarna PE (poprzez sponsorowane dodatki np. o Europejskiej Inicjatywie Obywatelskiej).
@m.bied
„gdyby osoby 50+, wąsate (…) oraz wykonujące zawody robotnicze nie zostały stopniowo, ale konsekwentnie i w końcu skutecznie wypchnięte z partii w ciągu pierwszych dwóch lat jej istnienia”
Zaraz zaraz, a czy ci mityczni wąsaci robotnicy w Razem to nie była przypadkiem jakaś dźwigowa alt-lewica od Okraski albo sieroty po Lepperze? Niech sobie wspierają PiS za ruble, nic nam do tego. Skoro ci ludzie zostali wypchnięci z partii, to widocznie nie bez powodu.
@monday.night.fever
„Skoro ci ludzie zostali wypchnięci z partii, to widocznie nie bez powodu”
Tak, powód był taki, że nie znali (nie znaliśmy) na pamięć słów pieśni „Kolorowy wiatr”.
Chcieliście partii czystej kulturowo, no to ją macie; skumbrie w tomacie pstrąg.
@awal
„„Razem” perspektywicznie – transgraniczne porównanie, słuszne czy nie – to dla mnie niemiecka Die Linke”
Razem to raczej polityczny odpowiednik SDP, czyli tradycyjnej europejskiej socjaldemokracji. Odpowiednikiem Die Linke (partii – przypominam – mającej korzenie częściowo w SED), byłoby chyba obecne SLD po rebrandingu. Nie żebym nie lubił Die Linke (patrzę na nich z sympatią, ale też z dystansem), ale tam jest trochę NATO-sceptyków, tankistów, trockistów i innych dziwnych ludzi.
@m.bied
Ale jaki masz konkretnie zarzut do zarządu, że nie tolerowali u siebie alt-lewicy? Załóżcie sobie z Okraską własną partię.
@monday.night.fever
Napisałbym Ci coś przykrego, bo potrafię, ale w sumie nie mam ochoty. Smacznej kawusi życzę <3.
Nie wiem kim byli wypchnięci wąsacze 50+, natomiast ostrożnie porównawczo zakładam, że istotnym uzupełnieniem doktorantek wsród kadr „Razem” będą z czasem ukraińscy technicy dentystyczni i białoruskie fizjoterapeutki (jeszcze jeden powód by patrzeć kontr-intuicyjnie na prowincjonalny wschód raczej niż tylko wielkomiejski zachód).
Wszyscy mamy swoje pogłębione badania jakościowe na temat małych miast. Mam i ja. Moja kariera jako quasi-literata przeszła przedziwną ewolucję – kiedyś na spotkania autorskie zapraszano mnie tylko do miast uniwersyteckich (czasem po prostu na teren rzeczonego uniwersytetu). Teraz coraz częściej są to już nawet nie małe miasta, ale literalnie wsie, tzn. gminne ośrodki kultury lub biblioteki w gminach wiejskich (już nawet nie miejsko-wiejskich). Zdarzają tu się miejscowości sub-powiatowe.
No i w takich miejscowościach jest fenomen lokalnej społeczności, która po prostu przychodzi na eventy do lokalnego domu kultury (slash biblioteki). Jest też jakaś osoba decyzyjna, która mnie zaprosiła – dyrektor(ka) tej instytucji albo animator(ka) kultury. Nie wiem, czy określenie „małomiasteczkowa inteligencja” jest tu trafne, no ale z pewnością to inteligencja i z pewnością nie-wielkomiejska.
No i: mam wrażenie, że da się z tą inteligencją rozmawiać „po razemsku”. Oczywiście, bias tu jest tym potężniejszy, że rozmawiam z tymi, którzy zaprosili akurat mnie, a nie Ziemkiewicza. No ale tacy jednak naprawdę są. I często na tych „trasach koncertowych” mijam się – dajmy na to – z Dehnelem czy Nogasiem.
Więc cokolwiek na temat tej strasznie prawicowej Polski nie-wielkomiejskiej napiszecie: pamiętajcie, że jest pełna gmin, które zapraszają na spotkanie wielkomiejskich literatów, którzy nie ukrywają swoich raczej lewicowych poglądów. Staram się na tych spotkaniach nie mówić o polityce, bo pamiętam, że nie w tej roli mnie zaproszono (a dla mnie życzenie płącącego klienta to świętość). Czasem mi się coś wypsknie i sądząc po reakcjach sali – wcale nie wywołuję oburzenia.
@Awal Biały
„ukraińscy technicy dentystyczni i białoruskie fizjoterapeutki”
Jestem jak najbardziej za tym, tylko że na razie jest z tym problem w postaci ustawy o partiach politycznych: członkami partii politycznych w Polsce mogą być tylko obywatele RP (art. 2 ust. 1).
@awal
„Porównanie to notabene również sugeruje pewne rozwiązanie dotyczące lewicowych mediów – jedno z największych takich mediów w RFN to dziennik „nd” (dawne „Neues Deutschlsnd” z NRD-owskim rodowodem), prowadzone przez fundację, której udziałowcem jest partia, a faktycznym okazjonalnym sponsorem – grupa parlamentarna PE”
Niestety, polska postkomuna po prostu przeputała majątek po RSW i „Trybunie” (a coś tam przecież przejęli). Drogi Awalu, ja naprawdę nie porzucałbym dziennikarstwa, gdybym widział cień nadziei szansy na coś w tym stylu w PL („nd.pl”).
@m.n.f.
Socjologia aktywnych kadr „Die Linke” jest przeważająco taka jak „Razem” (może postarzonego o jakieś 10 lat), a SPD taka jak SLD. Poglądy obecnie też, przy czym Rosja ma w obu ugrupowaniach swoich zwolenników – Nord Stream 2 uruchamia SPD-owska premier Meklemburgii. Żeby to istotnie zmienić potrzebujemy silnej wielonurtowej lewicy w Polsce – jeszcze jeden powód, by red. Lis darował sobie memiczne okładki o „komunistach”.
@mbied „na razie jest z tym problem w postaci ustawy o partiach politycznych: członkami partii politycznych w Polsce mogą być tylko obywatele RP (art. 2 ust. 1).”
Plus – oni/one jakby z definicji nie mogą głosować w polskich wyborach, więc byłoby to wielce szlachetne i słuszne ale daremne cwiczenie.
@jgl „Oczywiście fajnie byłoby się dogadywać też z wąsatym hutnikiem 50+ albo z kolegami z klasy, którzy zostali w rodzinnej pipidówce, no ale przeważnie to nierealne.”
Zauważę tylko, że huty w Polsce znajdują się raczej w średnich miastach niż w tzw. pipidówkach. Kiedyś nawet w Warszawie, ale fakt, to już dawno i nieprawda. Kraków Nowa Huta, Dąbrowa Górnicza (patrzmy bardziej na cały GOP a nie na te 120 tys. mieszkańców miasta), Sosnowiec, Częstochowa, Stalowa Wola. Nie wiem, czy jeszcze działa Ostrowiec Świętokrzyski, to chyba najmniejsze z hutniczych miast.
@m.bied – czeka nas, jak w RFN, dyskusja o kryteriach uzyskiwania obywatelstwa
@WO – sugerowałbym w ramach wakacji po prostu pomieszkać kilka dni incognito w jakimś mieście powiatowym – prawie w każdym jest coś do poznania i zobaczenia, a jednocześnie to jednak inny rodzaj immersji niż status gościa. Dehnela zaś teraz będziesz mógł spotykać raczej na trasach koncertowych w okręgu Odra-Szprewa niż w powiecie strzelecki-drezdeneckim – co zresztą też polecam [1].
[1] link to museumoderspree.de
@Szejk
Huta Warszawa nadal działa w strukturach Arcelor-Mittal.
Najmniejszym miastem w Polsce, w którym jest hutniczy zakład przemysłowy, jest Ozimek, 8,5k mieszkańców. W województwie opolskim, chwilę wyżej wspomnianym w kontekście wizyt posłanek Razem.
Chyba że chodzi o wielkie piece – tutaj nie jestem w stanie na szybko powiedzieć, gdzie jeszcze działają. Na pewno wygaszony jest Kraków.
@awal
„prawie w każdym jest coś do poznania i zobaczenia, a jednocześnie to jednak inny rodzaj immersji niż status gościa”
To akurat robię od dawna, bo z jakiegoś powodu jedną z moich największych przyjemności jest snucie się bez celu po mieście, w którym mnie jeszcze nigdy nie było. Tylko że taka immersja w roli „flaneura” niespecjalnie mie daje szansę na pogadanie z miejscową inteligencją, natomiast jako gość na spotkaniu zwykle jestem potem zapraszany na jakąś nieformalną już część w bardziej kameralnym gronie, na kawę albo nawet na piwo, i jest okazja pogadać Tak w Ogóle (już nawet teraz o polityce).
Na podstawie tych pogłębionych badań jakościowych nie wierzę w potrzebę mówienia Specjalnym Językiem („co tam u was, sołtysie, wciórności”). Standardowy warszawsko-inteligencki wystarcza.
„Standardowy warszawsko-inteligencki wystarcza.”
Szczeciński.
„Żeby to istotnie zmienić potrzebujemy silnej wielonurtowej lewicy w Polsce – jeszcze jeden powód, by red. Lis darował sobie memiczne okładki o «komunistach».”
Przepraszam, że tak, krótko, po twitterowsku, ale korci mnie by po prostu zapytać: i co, darował sobie?
@Sheik
„Kraków Nowa Huta”
Przepraszam za rapiery, ale
Rzeczywiście, Nowa Huta jest w Krakowie. Jest to niezwykle urocza dzielnica, perła polskiej urbanistyki i architektury modernistycznej. Natomiast jeśli masz na myśli hutę ArcelorMittal Poland (dawniej Huta Sendzimira), to muszę Cię rozczarować – ostatni wielki piec wygaszono w październiku tamtego roku. Na chwilę obecną na terenie huty Sendzimira głównie się walcuje, a sporo gruntów wewnątrz kombinatu jest do wynajęcia.
@WO
„Na podstawie tych pogłębionych badań jakościowych nie wierzę w potrzebę mówienia Specjalnym Językiem” – absolutnie tego nie postuluję. Natomiast najlepiej formułowanie „niespecjalnym” językiem postulatów politycznych wyjdzie w tym kontekście komuś kto z tego (lub podobnego) prowincjonalnego miejsca wyrósł, miał okazję w środowisku wielkomiejskim spojrzeć na świat z innej perspektywy, a teraz wraca i łącząc oba spojrzenia jest w nich wiarygodny dla rozmówców.
@jesusbuiltmyvolkswagen
„Przepraszam, że tak, krótko, po twitterowsku, ale korci mnie by po prostu zapytać: i co, darował sobie?”
Ten konkretny agent Smith już sobie pewnie niczego nie daruje, ale jego następca na stanowisku naczelnego „Newsweeka” owszem. Efekt „roku zero” czyli wspólnego rozpoczęcia karier przez grupę wiodących liberalnych publicystów po 1989 r. powoduje, że nadmiernie silnie odczuwamy tę konkretna pokoleniową formację światopoglądowa jako „naturalny” głos establiszmentu. Tymczasem kto w ramach liberalnej elity zachowuje zdolność uczenia się, odchodzi już od ortodoksji jakiej wyuczył się za czasów Balcerowicza. Proponuję porównać niedawne rozmowy Krzysztofa Kiliana i Adama Jassera, przed laty dwóch czołowych gospodarczych akolitów Tuska: pierwszy nie zauważył zmian w globalnym otoczeniu i nadal rysuje sobie wbrew przytaczanym mu przed oczy faktom obraz, w którym polski small business wyczekuje powrotu przed PiS-owskiego PO do władzy [1], drugi nauczył się – szczerze czy nie, to ostatecznie bez znaczenia – dystansować od ortodoksyjnego liberalizmu [2]. Wcześniej dokumentowałem już podobną ewolucję w wykonaniu Wielowieyskiej, więc owszem ona jest możliwa – a nieewoluującego agenta zastępuje lepszy model.
[1] link to audycje.tokfm.pl
[2] link to audycje.tokfm.pl
@PM „Jest to niezwykle urocza dzielnica, perła polskiej urbanistyki i architektury modernistycznej.”
Skoro już rapiery, to Nowa Huta jest perłą polskiej urbanistyki i architektury socrealistycznej. Modernistyczne są tam pojedyncze perełki bądź przynajmniej kamienie półszlachetne na miarę czasów typu Dom Szwedzki Ingardenów, ale to co się ceni i chroni, to jednak socreal.
@”Na chwilę obecną na terenie huty Sendzimira głównie się walcuje”
Walcownie są też w mniejszych ośrodkach, dobrze mi znany Stalprodukt w Bochni (30 tys. mieszk.) rozwijał się bardzo prężnie od momentu wydzielenia z HTS w 1992 i nadal ma się dobrze. Ale to jednak nie huta.
@sheik
„Skoro już rapiery, to Nowa Huta jest perłą polskiej urbanistyki i architektury socrealistycznej.”
Potwierdzam, byłem tam na iwencie kulturalnym tuż przed poprzednim lockdownem – ostatni spektakl w teatrze (Lem vs Dick). Gastronomia jeszcze działała, ale już w formule „tylko dla zarejestrowanych gości hotelowych”. Odbyłem trochę immersyjnych spacerów, m.in. podziwiając mural pamięci kibola Papuga.
@awal
„łącząc oba spojrzenia jest w nich wiarygodny dla rozmówców.”
A to pełna zgoda.
„Wcześniej dokumentowałem już podobną ewolucję w wykonaniu Wielowieyskiej, więc owszem ona jest możliwa – a nieewoluującego agenta zastępuje lepszy model.”
Teraz gubię twoją metaforę – myślałem, że „agent Smith” to korpoludek taki jak z fanpejdża „wiesławiec deluxe”, pozbawiony własnych poglądów, miętolący slogany o akwizycji redystrybucji. Wielowieyskiej to na pewno nie dotyczy (i owszem, ja też z pewnym zdziwieniem, ale jednak zadowoleniem obserwowałem ogólny przesuw na lewo koleżeństwa redaktorstwa – podrzuciłbym tu Pawła Wrońskiego, on w latach 90. był „lajtowym konserwatystą”, a teraz bym się nie zdziwił, gbyby głosował na Razem).
@WO
Korpoludek/ korpomanadżer to agent Smith z pierwszej części cyklu – narzędzie kapitalistycznej struktury sarkastycznie zmuszane, by jej służyć jako „kowal” własnego losu. Red. Lis to istotnie bardziej agent Smith z końca sagi, nie przydatny już dla przechodzącego w nowy matrix systemu i desperacko zwalczający nosicieli ideowej korekty – postać gorzka, zapiekła, ale i bardziej ludzka (pozdrawiamy, bo nie wykluczałbym, że nas lurkuje). Red. Woyciechowska to natomiast chyba raczej Sati, ktoś kto umie upiec sobie ciasteczka tak w starej jak i nowej epoce.
Ich klony będą gorsze od nich.
@m.bied
Tak, powód był taki, że nie znali (nie znaliśmy) na pamięć słów pieśni „Kolorowy wiatr”.
Czy to taka metafora, szyfr dla wtajemniczonych, czy – o zgrozo – dosłownie tak było?
@Awal Biały
„Żeby to istotnie zmienić potrzebujemy silnej wielonurtowej lewicy w Polsce”
– Ostatnio chorobą Prawdziwej Lewicy, chyba nie tylko w Polsce, jest silny zespół walki o czystość ideologiczną własnych szeregów, tj. właśnie o Prawdziwość. Automatycznie wyklucza wielonurtowość. Więc też automatycznie wypina się na tych pracowników przemysłu (że uogólnię wspomnianych hutników), oddając ich walkoverem.
Tyle, że przy tak silnej fascynacji Zachodem wśród elit intelektualnych/liderów będziemy skazani na kopiowanie platynowego wzorca partii lewicowej. Zamiast zdziwienia, że kaktusy nie przyjmują się na Syberii (i winić Syberię), może hodować coś przystosowanego?
@krzloj
„Strzelam, że to kwestia „bezpieczeństwa” – ze strukturami, przynajmniej masz pewność, że ktoś na spotkaniu się pojawi.”
Jest tak, jak niżej mówi @wo – w każdym średnim i mniejszym mieście istnieje żelazna grupa zainteresowanych, która chodzi na k a ż d e wydarzenie.
@wo
„A co do miast, to jednak przypominam, że w dużych miastach z natury mieszka dużo ludzi. Zdaje się, że w Polsce to już jest jakiś fifty-fifty. Da się chyba wyciągnąć ogólnopolskie 10% działając wyłącznie w miastach powyżej 100k mieszkańców?”
100k to jest mentalnie średnie miasto, masa krytyczna dużego miasta to może 200-300k. Wszystkie partie opozycyjne z wyjątkiem PSL-u próbują wyciągnąć 10% z dużych miast i efekt tego zatłoczenia jest taki, że za każdym razem, kiedy PO wyciągna kolejnego zbawcę, to mniejsze partie zaliczają tąpnięcie w wynikach (Lewica po Trzaskowskim, Hołownia po Tusku). Tak się nie da funkcjonować, a w średnich miastach (30k-250k) głosy leżą na ulicy.
@jgl
„W dużym mieście będą mieć sieci kontaktów i z osobami ze swojej grupy będą mieć wspólny język. Oczywiście fajnie byłoby się dogadywać też z wąsatym hutnikiem 50+ albo z kolegami z klasy, którzy zostali w rodzinnej pipidówce, no ale przeważnie to nierealne.”
@Bardzozly
„Zamiast zdziwienia, że kaktusy nie przyjmują się na Syberii (i winić Syberię), może hodować coś przystosowanego?”
Uprasza się o nie dyskutowanie z własnym projekcjami życia poza dużym miastem. Miejscowości poniżej pół miliona to nie jest monolit zamieszkiwany przez konserwatywnych, wąsatych hutników. O zupełnie najmniejszych się nie będę wypowiadać, bo zapewne zrobiłbym te same projekcje, co połowa szanownych komentatorów, więc wypowiem się o średniakach (mam realne pojęcie o miastach 30-250k).
Konkretny przykład: w moim 80-tysięcznym mieście październikowe protesty antyaborcyjne zgromadziły kilkutysięczne demo, największe od czasu strajków w latach 90. Część osób była oczywiście w wieku niewyborczym, ale to i tak pokazuje, że jest z kim rozmawiać i do kogo przyjeżdżać. Komentatorów z dużych miast uświadamiam, że podobnie było w innych miastach (zdarzało się, że kilkutysięczne miejscowości uruchamiały po kilkaset osób na demo). Te osoby, ich bliscy, przyjaciele, to jest zróżnicowana demograficznie grupa, która mogłaby głosować na Lewicę, gdyby zobaczyła osobiście, że Lewica ma głos Zawiszy albo Biejat, a nie lokalnego komunisty. Telewizja nie jest do tego potrzebna. (Już po napisaniu powyższego zauważyłem, że Awal oczywiście napisał lepiej to, co było tylko moją intuicją wywiedzioną z lokalnych doświadczeń: „Wydaje mi się, że panowie S. dobrze wychwytują proto-lewicowość rozmówców, którzy w badaniach ilościowych mogą się pojawiać jako owe „30% młodych wyborców o poglądach lewicowych” (czy wręcz „40% młodych kobiet” o takich poglądach), jednak nie zagłosują na partię lewicową, dopóki nie stanie się ona lepiej obecna w ich środowisku i nie przekona ich swoim zainteresowaniem lokalnymi sprawami.”)
@krzloj
„(Dodam, że z wewnętrznych badań w 2018 (przed samorządowymi) wychodziło, że dla istniejącego elektoratu – czyli ~5% w miastach, które zebrało Razem w wyborach w 2015 największym problemem z partią było mityczne „75%”.)”
Pozostały elektorat nie ma żadnych negatywnych skojarzeń, bo nawet nie wie, że „Razem” istnieje. Zandberg, twarz „Razem”, potężny Duńczyk, jest ciągle jednym z najsłabiej rozpoznawalnych polityków ze świecznika. Jest prawdą, że media są nieprzychylne, ale skoro nie zaczną być przychylne, to może wziąć sobie do serca wynik Arłukowicza, który w eurowyborach 2019 r. nabił 239 893 jeżdżąc w okręgu od gminy do gminy i dosłownie rozmawiając z ludźmi na ulicy (był odosobniony we własnym otoczeniu, ale udowodnił wynikiem, że to działa):
„Koalicja popełniła błąd, pilnując dużych miast. A trzeba zjechać do najmniejszych wiosek, gmin, powiatów. Ja tak zrobiłem i uważam, że zakurzone buty to klucz do kampanii. Sam trzy pary butów złaziłem, docierając do wyborców w najmniejszych miejscowościach. I udało się, pokonałem w wyborach Joachima Brudzińskiego”
@awal
„zwłaszcza byłe wojewódzkie”
Przypuszczam, że to metonimia na większe powiatowe, bo byłe wojewódzkie są byłe od 22 lat. Wykorzystam to do pewnej uwagi na marginesie.
Reforma z 1975 miała utrącić niezależność samorządów i ich miejsce wprowadziła 49 zarządzanych autorytarno-feudalnie lenn sterowanych z centrali (skala drobiazgów, jakie gmina musiała konsultować z województwem byłaby dzisiaj uznana za paraliżującą). Wszystkie samorządy zrzucały się do budżetu wojewódzkiego, ale wojewódzka centrala rozdzielała potem te zasoby po uważaniu (kij i marchewka), zostawiając i tak nieproporcjonalnie duży udział środków w mieście wojewódzkim i poczucie uzasadnionej krzywdy w reszcie województwa, tym większe im większy był poszkodowany ośrodek. Lokalny sprzeciw był uciszany awansami BMW do władz województwa. Do tego dochodzi festiwal rekompensat w 99 r. dla byłych wojewódzkich, których dołożył łyżkę dziegciu do radości z odzyskania niezależności wśród poszkodowanych. Innymi słowy 32 miasta na tej reformie niebywale zyskały, a Polska lokalna jako całość per saldo straciła. W mediach dominuje głos byłych wojewódzkich, ale znowu: żeby mieć jakiś wgląd w inny ogląd tej reformy, wielkomiejscy dziennikarze i politycy musieliby przezwyciężyć intelektualne lenistwo i udać się bezpośrednio do Tomaszowa Mazowieckiego, Ełku, Zduńskiej Woli, Głogowa, Stargardu, Ostrowca, Ostrowa, Świdnicy i licznych innych, by audire et altera pars.
Jak to się ma do „Razem”? Ano tak, że od polityków oczekuje się nadstawiania ucha, czujnego wsłuchiwania się w artykułowane krzywdy i odpowiadania na nie, czy to na poziomie konkretnych rekompensat, jeśli istnieje taka możliwość, czy to na poziomie komunikacji, co już potrafi zdziałać cuda. Do pewnego momentu doskonale radziło sobie z tym, w przeciwieństwie do opozycji, Prawo i Sprawiedliwość. Ta umiejętność przekłada się na konkretne zwycięstwa wyborcze: gmina po gminie, powiat po powiecie PiS odbijał regiony uchodzące za właśnie niekonserwatywne. Duże miasta w końcu przestały być kluczem do uzbierania sobie czegokolwiek, a izolowanymi szańcami jak północnowłoskie municypia u świtu średniowiecza. Pomorze Wschodnie, Wielkopolska i cały Śląsk są już właściwie „niebieskie”. Ta umiejętność wyczuwania krzywd nie jest jednak dana raz na zawsze, o czym być może świadczył lokalny wysyp jesiennych protestów i butny sposób procedowania CPK i „szprych”, który wyrzucił do kosza konsultowane lokalnie, kompromisowe przebiegi sprzed 10 lat. To dobra wiadomość dla każdego, kto zechce pojechać na miejsce i wziąć głosy, które naprawdę leżą na ziemi, bo (wesprę się tutaj @mrw) społeczeństwo „nie ma żadnego światopoglądu”.
@Mikołaj Kaczmarek
„Uprasza się o nie dyskutowanie z własnym projekcjami życia poza dużym miastem”
– Mieszkałem w kilkunastu miastach, w tym dwóch dużych a pochodzę z pipidówy, której nie znajdziesz na mapie. Także tak. Proto-lewicowość wielu ludzi z takich miejsc jest oczywista, ale pozostaje na etapie „proto”, m.in. z powodu prób sadzenia kaktusów.
Protesty anty-antyaborcyjne, zwróć uwagę, były protestami przeciw odebraniu protestującym czegoś. Czegoś dla nich odczuwalnego, prawdziwego (choć związanego z sytuacją potencjalną). Nikt nie zaprotestuje tak przeciw np. osłabianiu PIP, bo PIP miała zmurszałe zęby już długo przed tym, jak zostały jej wyrwane. Innymi słowy: protesty były we własnym interesie a nie ideologiczne. (Co nie jest w żadnym wypadku negatywną oceną tych protestów. To najnormalniejsze pod słońcem). W międzyczasie próbuje się z uporem maniaka przeszczepiać zachodni ideologiczny wzorzec partii lewicowej. A może jednak najpierw dopasować go do lokalnych problemów, lokalnych interesów, lokalnej specyfiki?
@”Jest tak, jak niżej mówi @wo – w każdym średnim i mniejszym mieście istnieje żelazna grupa zainteresowanych”
#weterańskieOpowieści Udało mi się zaliczyć achievement w postaci brania udziału w spotkaniu w mieście na ~40 tys. z osobą, która jeszcze wtedy nie była posłem/posłanką (ale była w topie razemkowej rozpoznawalności), na które nikt z autochtonów nie przyszedł oprócz lokalnych dziennikarzy (w liczbie 3). Jeden z dziennikarzy nawet postanowił sobie pogrillować biedną/biedaka. Tak więc nie byłbym taki pewny.
Generalnie instytucje (w postaci struktur partyjnych) ułatwiają organizację/pozwalają uniknąć takich wtop, więc nie dziwię się razemkom.
WO też sam tych spotkań autorskich nie organizuje, tylko odbywają się one w ramach działających lokalnie instytucji.
@Bardzozly
Wybacz, zinterpretowałem „Syberię” zbyt dosłownie. A z powyższym się zgadzam.
@krzloj
Jak nikt nie przychodzi, to bierzesz ulotki, idziesz w miejsce gdzie są ludzie, przedstawiasz się i z nimi rozmawiasz i nagle wszyscy są ciekawi i chcą sobie pokonwersować (również #weterańskieOpowieści).
> demo, największe od czasu strajków w latach 90
> obecna w ich środowisku i nie przekona ich swoim zainteresowaniem lokalnymi sprawami
A w jaki sposób był obecny OSK? Nie był. Wszystko rozkręciła Lempart w oparciu o swoje bezpieczeństwo majątkowe oparte na dużej kamienicy we Wrocławiu. Natępnie zrobiła wymarzony przez niektórych okrągły stół deliberacji wielkich idei, wraz z podstolikami na cały bazar lokalnych spraw, co wyszło jak wyszło. Poza obciachem, żądania OSK były żałosne, niespójne i nie stał się partnerem dla nikogo.
> mogłaby głosować na Lewicę, gdyby zobaczyła osobiście, że Lewica ma głos Zawiszy albo Biejat, a nie lokalnego komunisty
Ale to aparatczyk będzie w Lewicy na biorącym miejscu. Tak było w Lublinie gdzie kampanię nakręciła działaczka Razem, a posłem został Czerniak (zdobywając mniej niż połowę głosów na listę), którego teraz trzeba wyrzucać.
Bynajmniej nie za brak mitycznej czystości ideologicznej co jest jakąś obsesją krytyków lewicy. Czerniak na przykład Lewicę krytykuje z tych właśnie pozycji sam nie chcąc być lewicą.
> gmina po gminie, powiat po powiecie PiS odbijał regiony uchodzące za właśnie niekonserwatywne.
Ale nie partyzantką. Mimo nieprzebranych zastępów działaczy, którzy rozwieszają plakaty gdzie nie dojeżdża żadna komunikacja, sukces PiS jest tworzony w centrali. Ta partia zaczęła jako kanapa, która zatrudniła profesjonalnych spindoktorów za ciężkie pieniądze i od zawsze do dzisiaj ma niezjednany centralny ośrodek strategiczny i analityczny. Nie programowy, ani tym bardziej wyspecjalizowany w programach lokalnych. Prezes swoje buty wychodził już dawno i nadal jest bardzo aktywny, być może stąd nie ma tak rozbudowanych złudzeń.
Po co szukać w małych miastach. Był swego czasu w stolicy konflikt pewnej grupy działkowców z władzą miejską, nieważne gdzie i w jakiej sprawie. Działkowcy desperacko szukali poparcia posłów i uderzyli do Razem. Koleżeństwo miało pierwszorzędną okazję by za darmo poszerzyć elektorat i zaistnieć lokalnie. Działkowcy chcieli tylko by Duńczyk albo ktokolwiek inny z posłów się z nimi pokazał i się „pochylił”. Razemici w odpowiedzi na wezwanie wyzwali na rozmowy dwóch pieknych młodzieńców lat ok 20 którzy z przeciętnym działkowcem 70+ nie potrafili w ogóle nawiązać jakiejkolwiek rozmowy (z powodu mania poziomu ogarnięcia życiowego i zrozumienia rzeczywistości na poziomie tępawego licealisty), efektem czego po chwili większość działkowców sobie poszła i temat umarł. Jak sie nie potrafi zbierać tak nisko wiszących fruktów to się żadnych fruktów w ogóle nie zbierze. To nie byli hutnicy tylko raczej inteligencja, tyle że 70+. I to przyjaźnie ustosunkowana skoro w ogóle na taki pomysł wpadli
@Bardzozły
„Czy to taka metafora”
To metonimia, na drugie – synekdocha.
@Mikołaj Kaczmarek
„Jak nikt nie przychodzi, to bierzesz ulotki, idziesz w miejsce gdzie są ludzie, przedstawiasz się i z nimi rozmawiasz i nagle wszyscy są ciekawi i chcą sobie pokonwersować (również #weterańskieOpowieści).”
Cała ta cringowe’a akcja, była poprzedzona ulotkowaniem i powinna się rzeczywiście na tym zakończyć – natomiast masz pretensję do razemków, że nawet ulotek Zandberg nie przyjechał rozdawać w Średnimmieście w sezonie pozakampanijnym?
Jest jeszcze opcja na Ozjasza Korana-Mekkę – krzesełko ogrodowe, megafon i przekaz dostosowany do formy: „trzeba świniom zabrać koryto!” – powiedzmy (co tutaj już się pojawiało), że doktor Z. i partia osób z wysokim kap-kult nie odegra tego w autentyczny sposób. Inna opcja – jak zostało to pięknie opisane w „Cyrku Polskim” – realizowana przez duże partie to taka, w której lokalny działacz z hajsem funduje festyn z _prawdziwą_ kiełbasą wyborczą przygotowaną przez lokalne koło gospodyń wiejskich.
„Te osoby, ich bliscy, przyjaciele, to jest zróżnicowana demograficznie grupa, która mogłaby głosować na Lewicę, gdyby zobaczyła osobiście, że Lewica ma głos Zawiszy albo Biejat, a nie lokalnego komunisty.”
Bardzo bym przestrzegał przed wiarę w tego rodzaju zapewnienia. Raz, że sugeruje, że dotyczą one wyborców, którzy w danym sezonie zagłosują na wszystko, co będzie autentycznym, bezpartyjnym Petru-Kukizo-Hołownią-Palikotem (i chyba tyle wyszło z październikowych protestów – czasowy wzrost notowań Hołowni + stała demobilizacja części wyborców PiS-u), dwa, że szyld SLD to 6%, a autentyczne, bezkomuchówo policzone Razem miało wynik rozpoczynający się cyfrą jeden. I…
„Pozostały elektorat nie ma żadnych negatywnych skojarzeń, bo nawet nie wie, że „Razem” istnieje. Zandberg, twarz „Razem”, potężny Duńczyk, jest ciągle jednym z najsłabiej rozpoznawalnych polityków ze świecznika.”
… opowieść o tym, że wynik Razem bierze się ze słabej rozpoznawalności słyszałem od 6 lat i trochę, jakby trochę delikatnie przestają w nią wierzyć – bardziej przekonuje mnie narracja prof. Chwedoruka (ostatnio jestem jego fanbojem jak Awal w stosunku do Bodnara #pszprszm) – integralnie lewicowy elektorat, który reprezentuje Razem jest po prostu trudny do znalezienia i to nawet coraz trudniej na Zachodzie (na którym socdemki przeżywają największy kryzys od 100 lat). Główna oś podziału przebiega między sorta-kinda wygranymi globalizacji – dużymi miastami z integralnie liberalnym elektoratem i przegraną prowincją z koserwatnym-socjałami. Jako empiryczne przykłady europejskiej lewicy, która przeciwstawiła się swojej dekompozycji podaje Danię (oh hai @mnf), gdzie socdemy zaorały rosnących w siłę populistów przejmując asertywną politykę migracyjną (w odróżnieniu od populistów odwołującą się do kwestii ekonomicznych – obrony interesu klasowegu i państwa socjalnego niż do rasizmu. Notabenę, firmuję ją minister imigracji i integracji sam będący imigrantem [i murarzem z wykształcenia] Mattias Tesfaye), gdy mówi o krajach z regionu, w których lewica odniosła sukces – Słowacja, Rumunia (Serbia z awansu?), to były to partie, które swoim, ekhm, stylem, przekazem i policies celowały w przaśny, prowicjonalny, umiarkowanie konserwatywny i dość socjalny elektorat czasami przy okazji robiąc koalicję z jakąś małą partią nacjonalistów, bawiąc się w populizm i oczywiście mając przeciwko sobie dominujące liberalne media. Są jakieś kontrprzykłady, pokazujące, że partia o profilu Razem odniosła niedawno/odnosi podobne sukcesy wyborcze? Czy toPolska ma być krajem, z którego wyjdzie iskra, która podpali cały świat?
Nie piszę tego, żeby mówić co ma robić partia Razem, czy cała Lewica – że istnieja jakaś wajcha, którą mogą przeciągnąć, żeby stać się partią atrakcyjną dla wyborcy socjalnego par excellence – 70 letniego emeryta z byłego PGR-u, albo jak Woś – „KOALICJA z PIS! TERAZ!”, bardziej, że (jak tutaj padało) na Syberii kaktusa nie wyhodujesz. Może doktor Z. powinnien jeździć z ulotkami po miastach powiatowych, why not? Ale na ten moment (może jakiś kryzys niszczący wszystkie oszczędności klasy średniej to zmieni, może dwa pokolenia muszą upłynąć), nawet gdyby 100 Razemitów jeździło do 1000 miast powiatowych rozdawać ulotki to zasadniczo nie wiele to zmieni.
@Mikołaj Kaczmarek
„Przypuszczam, że to metonimia na większe powiatowe, bo byłe wojewódzkie są byłe od 22 lat…”
Dziękuję za Twoje uwagi, które wprowadzają tu precyzję większą niż to co mógłbym sam dostarczyć. Dzięki też za podkreślenie, że nie same „wybrzeża” (czyli duże miasta) odbiją PiS-owi Polskę, trzeba pojechać do „Wisconsin” (Ełku i Głogowa).
@krzloj
„Są jakieś kontrprzykłady, pokazujące, że partia o profilu Razem odniosła niedawno/odnosi podobne sukcesy wyborcze? Czy to Polska ma być krajem, z którego wyjdzie iskra, która podpali cały świat?’
Jak wspomniałem, aktualna „Die Linke” jest tym czym „Razem” może się stać. Zwłaszcza jej twarze ok. 40-latków pochodzących ze wschodnich landów (czyli niemieckiej opuszczonej prowincji). Popatrzcie na profile takich polityków jak Katja Kipping z Drezna czy Klaus Lederer z Frankfurtu nad Odrą (wiceburmistrz Berlina), czy też – z zachodnich Niemiec: Janine Wissler albo Caren Lay (aktualnie posłanka z Budziszyna). Jest to partia uczestnicząca we władzy na poziomie lokalnym i landowym, pośrednio również wymuszająca lewicowe pozycje na współrządzącym centralnie SPD. Oczywiście niemieckie warunki są inne m.in. ze względu na większe podglebie różnorodnego lewicowego aktywizmu, inna jest też geneza partii – zarówno ze względu na bardziej organiczny związek z postkomunistyczną PDS jak i wpływ postaci założycielskich (Lafontaine i Wagenknecht). Ale zachowując proporcje to dobry wzorzec dla „Razem” – bardziej przystający do polskiej rzeczywistości niż wspomniane partie rumuńskie czy duńskie.
„Ostatnio jestem jego fanbojem jak Awal w stosunku do Bodnara”
Bodnar wykonuje pracę, która jest dla mnie przejrzysta zarówno w ogólnych motywacjach, jak i w wielu szczegółach (dotyczących nie tylko merytorycznych zagadnień, ale i np. sposobu gromadzenia i motywowania zespołów). Staram się tu przybliżyć istotę jego działań, odrzucając tworzony wokół nich hype. Widzę też, jakie ma deficyty – w polskich warunkach jednak to jest pewien wzorzec działania, z którego m.in. Zangberg, ledwie 2 lata młodszy, mógłby skorzystać. Styl działania np. Marty Lempart jest dla mnie mniej zrozumiały, zakładam że i ona się rozwinie, ale ten rozwój niech komentuje kto inny.
@❡
„Mimo nieprzebranych zastępów działaczy, którzy rozwieszają plakaty gdzie nie dojeżdża żadna komunikacja, sukces PiS jest tworzony w centrali.”
Zauważasz rolę dobrze zorganizowanej i zmotywowanej centrali, i w tym się zgadzamy.
Wybaczcie, że będzie skrótowo, ale jestem w miejscu w którym Internet bywa i zależy od pogody, a w dodatku do pisania służy mi komórka. Z góry Was za to przepraszam.
@”Razemki powinny być jak Die Linke
Ale Razem w porównaniu do Die Linke jest partią młodą, zarówno strukturalnie jak i wiekowo. Nigdzie też w Polsce nie współrządzi na żadnym poziomie, nie ma więc żadnego przełożenia na realną politykę.
Pojawił się zarzut że odpuszcza miasta i miasteczka w których mogłaby powalczyć, przy czym przy okazji pojawiają się sprzeczne żądania w których Razem w magiczny sposób miałoby wyłowić znane-lokalne-aktywne-osoby i wesprzeć ich znanymi posłami albo i nie, bo mogą nie nawiązać – posłowie – kontaktu.
No więc powtórzę, że posłów i posłanek Razem jest mało. Struktur lokalnych, choć ostatnie pół roku jest tu bardzo pozytywne, nadal jest mało. Jak już zauważano Razemki nie pojawią się z obietnicą budowy nowego mostu z piątym wiceministrem z ziemi XYZ, Ba, nawet dnia strażaka nie zorganizują.
Co do jeżdżenia po małych miejscowościach to robili to na pewno już dwukrotnie przed wyborami w Mazowieckim (przepraszam, trudno śledzić mi poczynania w innych regionach) – efekt był bardzo marny. Inna sprawa, że nawet na konwencję wyborczą przybyła jedna redakcja która zrobiła cały jeden 10 minut materiał w stylu „Razem zawsze osobno” (okolice poprzednich wyborów samorządowych).
Przypominam też że wybory do europarlamentu działają nieco inaczej niż do polskiego parlamentu. A sam Arłukowicz w momencie startu to był były minister zdrowia i poseł po dwu kadencjach. Nie odbieram mu dokonań, zwracam jedynie uwagę na drobne różnice.
Mam też wrażenie, że odchodzimy od pierwotnego zarzutu Awala, że Razem nie korzysta z wiedzy eksperckiej i nie szuka sojuszników po NGO. No więc korzysta (co widać po posłach i posłankach), a sama partia, że tak powiem NGO’sami stoi w tym sensie, że większość działaczy i działaczek ma takie doświadczenie.
Powraca jak zdarta płyta zarzut że Razem powinno być jak Bodnar. To ja tylko pragnę zauważyć, że RPO ma budżet 40 milionów złotych rocznie. Nie umniejszam aktywności Bodnarowi i zbudowania wspaniałego zespołu, ale łatwiej to się robi mając stabilny budżet. Dodatkowo Bodnar miał zaplecze tych kilkuset NGO’sow które poparły jego kandydaturę, wliczając w to najsilniejsze NGO pokroju Fundacji im. Stefana Batorego. To naprawdę potężne zaplecze.
Sam rzecznik praw obywatelskich jako instytucja tez cieszy się pewną renomą.
Patrząc się na działania w zespołach parlamentarnych wygląda to nieźle, ale znowu wracamy do dyskusji na ile można się z tym przebić bez wsparcia własnych mediów / przychylności mediów istniejących. Ja powtórzę, niczym zdarta płyta, że możliwości Razem są tu bardziej niż ograniczone.
Oczywiście nie jest tak, że nie dostrzegam ich braków. Po prostu uważam, że na tym etapie na którym są mają wpływ większy niż wynikałoby to z liczb. I że to dobra rzecz dla nas wszystkich.
@nudnykotlet
Dziękuję za uwagi – mam wrażenie że jakoś wytłumaczyliśmy sobie stanowiska a mówiąc o zapleczu NGO-siwym Bodnara dostrzegasz jeden z tych elementów sukcesu na jaki i ja zwracałem uwagę.
Dodam tylko że to, czym teraz jest Die Linke zaczynało się dekadę temu jako mniejszościowa frakcja „emancypacyjna” (Ema.Li) w partii zdominowanej wówczas przez skrzydła twardo-podtkomunistyczne (takie SLD bez otoczenia Kwaśniewskiego) i radykalno-antysystemowe (zachodnio-niemieccy pozaparlamentarni marksiści, kontynuujący środowiskowe tradycje SDS – polski odpowiednik: seminarium Karola Modzelewskiego?). Baza społeczna obu tych skrzydeł topniała i dopiero wspomniane wyżej postacie średnio-młodszego pokolenia przywróciły tej partii życie po tym jak już postanowiła się ona zmumifikować wybierając w 2010 r. przewodnictwo Wagenknecht. Analogie są oczywiście zawsze tylko do pewnego stopnia użyteczne, ale jakaś droga „urazemowienia” sejmowej Lewicy tu się rysuje.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za zainteresowanie i dyskusję!
@krzloj „gdzie socdemy zaorały rosnących w siłę populistów przejmując asertywną politykę migracyjną (w odróżnieniu od populistów odwołującą się do kwestii ekonomicznych – obrony interesu klasowegu i państwa socjalnego niż do rasizmu.”
Asertywna polityka powiadasz? To ciekawy dobór słów, taki bardzo łagodny, bo tenże lewicowy rząd chce odsyłać uchodźców z powrotem do Syrii. Może powtórzę: z powrotem do Syrii. Ludzie już dostają listy z decyzją o deportacji. Ach, no i chcą outsourcingować obozy dla uchodźców do np. Rwandy i Etiopii. Te pomysły ostro krytykuje Komisja Europejska i ONZ. To ja czniam taką lewicę.
@awal
„Jak wspomniałem, aktualna „Die Linke” jest tym czym „Razem” może się stać.”
Uparcie pomijasz słonia w pokoju w postaci braku majątku po nieboszczce poprzedniczce. SLD w Polsce nie ma odpowiednika enrdowskiego „Neues Deutschland”. To by cholernie dużo spraw upraszczało, gdyby lewica miała chociaż resztki ledwo dychającego dziennika, który europarlamentarzyści mogliby wspierać reklamami.
@wo
„SLD w Polsce nie ma odpowiednika enrdowskiego „Neues Deutschland””
No przecież postkomuniści w Polsce mieli (mają?) „Trybunę” (to chyba odpowiednik „Neues Deutchland”). Dlaczego ten projekt nie wypalił – nie wie nikt.
@mnf
Przekleję swojego komcia, który koledze przepadł – „Niestety, polska postkomuna po prostu przeputała majątek po RSW i „Trybunie” (a coś tam przecież przejęli).”
@przemiany w elektoratach
Obawiam się, że artykuł będzie niedostępny dla kogoś bez prenumeraty, a jest w nim bardzo ciekawe porównanie zmian w poparciu dla poszczególnych partii w Niemczech na przestrzeni 1984-2019> link to nzz.ch (mogę zrobić printscreeny, ale gdzie je wrzucić?)
Podsumowanie:
– SPD miała kiedyś masowe poparcie klasy niższej średniej i ludowej, częściowo przeszli oni do Die Linke (kiedy ci byli „twardym SLD”), teraz w dużej mierze głosują na AfD (jak w całej Europie),
– Zieloni zaczynali jako partia studentów i hipsterów, teraz mają oni ponadprzeciętne poparcie wśród najlepiej zarabiających (top 20% dochodu),
– kobiety wyraźnie częściej od mężczyzn popierają Zielonych a rzadziej AfD (zero zdziwienia),
– muzułmanie wyraźnie popierają SPD ale nie Zielonych, katolicy i protestanci Zielonych lub CDU (katolicy bardziej CDU), ateiści Zielonych i Die Linke
– CDU traci poparcie wyborców pochodzących z byłego ZSRR ale zyskuje wśród tych pochodzących z Turcji i Bałkanów.
@sheik
Dzięki! Czy tam jest porównanie struktury poparcia szeroko rozumianej lewicy (SPD, Zieloni, Die Linke) z podziałem na grupy wiekowe? No i rozumiem, że b. ZSRR przerzuca głosy z CDU na AfD (czy też może na Die Linke)? Jestem też ciekaw, na kogo głosują obywatele Niemiec pochodzenia polskiego, szczególnie ci młodzi.
@mnf „Dzięki! Czy tam jest porównanie struktury poparcia szeroko rozumianej lewicy (SPD, Zieloni, Die Linke) z podziałem na grupy wiekowe?”
Niestety tylko szczątkowo: SPD straciło bardzo wielu młodych wyborców, zostali raczej starsi (grupa 66+ spadek z 42 na 28%, grupa 16-34 z 45 na 12%). Die Linke początkowo mieli elektorat tylko w dawnym DDR, teraz już również na zachodzie, ale wciąż we schodnich landach poparcie dla nich jest 4x wyższe. Dla AfD 3x wyższe na wschodzie. Ludzie z wyższym wykształeceniem byli w latach 80. wyraźnie konserwatywni (ponad 50% CDU plus 10% liberałowie), teraz wyraźnie popierają Zielonych (ponad 30%, więcej niż CDU). Okazuje się, że oprócz b. ZSRR policzono też ludzi z byłych soc-krajów (ale bez Bałkanów) – oni głosowali na CDU nawet momentami w 70%, teraz ok. 50%. Czy przeszli do AfD zależy pewnie od ich stosunku do islamu (tu może znów przywołam Danię, gdzie przeciętny wyborca, ponoć taki lewicowy, raczej nie jest fanem).
@sheik.yerbouti
„CDU traci poparcie wyborców pochodzących z byłego ZSRR”
Tam w originale jest „Russlanddeutsche”, to nie są ogólnie „wyborcy pochodzący z byłego ZSRR”, tylko całkiem specyficzna grupa potomków Niemców mieszkających w Rosji, którzy wrócili do kraju przodków i uzyskali obywatelstwo na podstawie pochodzenia. Uogólnienie tej grupy na wszystkich z byłego ZSRR nie będzie działać.
@cmos „to nie są ogólnie „wyborcy pochodzący z byłego ZSRR”, tylko całkiem specyficzna grupa potomków Niemców mieszkających w Rosji”
Racja, ale nie całkiem, bo ci potomkowie wcale nie mieszkali tylko w Rosji – Stalin ich bardzo chętnie i masowo wysiedlał z Krymu i znad Wołgi np. do Kazachstanu. Po I a potem II wojnie, a już zwłaszcza po 1991 do Niemiec przesiedlał się, kto tylko mógł. Niemcy liczą, że Russlanddeutsche to 2.4mln ludzi (!), więc ta „nadwyżka” etnicznych Rosjan/Kazachów/Kirgizów/Czukczów nie jest chyba względem tej liczby znacząca. Ale nie wiem. Statystycznie do 6 mln rosyjskojęzycznych mieszkańców Niemiec zalicza się nawet byłych DDRowców, którzy uczyli się przecież rosyjskiego w szkole. Ludzi, którzy urodzili się w b.ZSRR i w wieku ponad 10 lat wyjechali do Niemiec, było w 2015 raptem 1.95mln – i ta liczba będzie się zmniejszać.
Warning: Undefined array key 1 in /home/ekskursje/ftp/strona/wp-content/plugins/thoughtful-comments/fv-thoughtful-comments.php on line 1148
@sheik.yerbouti
Dziękuję za ciekawy materiał! SPD nie od dziś zbiera różne grupy mniejszościowe – ich flagowym okręgiem wyborczym jest katolicki (a więc na tle regionu: mniejszościowy) Emsland w Dolnej Saksonii gdzie napisy na domach „K+M+B” znaczą tyle mniej więcej co: witaj, towarzyszu. Ale CDU nie zasypia gruszek w popiele, ma jak wiadomo sekretarza generalnego polskiego pochodzenia i znanego z muzułmańskich sympatii kandydata na kanclerza. Polska Lewica powinna mieć swoich rzeczników młodej emigracji białoruskiej i ukraińskiej, niezależnie od tego jak szybko to się przełoży na wyniki przy urnach.
@WO
„Uparcie pomijasz słonia w pokoju…”
Nie pomijam tylko właśnie przytaczam porównanie z sytuacją za Odrę, gdzie funkcjonują lewicowe media – aby dać szanse oceny, jakie one mają faktyczne znaczenie.
Niemieckiego (czy konkretniej: głównie wschodnio-niemieckiego) lewicowego wyborcę obsługują nawet dwa dzienniki wywiedzione z NRD: nd (sprzedaż w lutym 2021: 17,8 tys. egzemplarzy) oraz „junge Welt” (23,4 tys.). Do tego dochodzi ok. 50 tys. egzemplarzy „taz”, dziennika wywiedzionego z kontrkultury studenckiej Berlina Zachodniego, obecnie obsługującego głównie zgentryfkowane dzielnice wielkich miast, a więc elektorat Zielonych, sympatyzującego też jednak z młodą frakcją Die Linke. Czyli ok. 90 tys. egzemplarzy kierowanych w danym dniu roboczym do czytelnika o szeroko rozumianej orientacji lewicowej. Można jeszcze dorzucić tygodniki: „Jungle World” (wydzielony z „junge Welt” w wyniku frakcyjnego sporu o internacjonalizm i stosunek do Izraela – ok. 11 tys. sprzedanego nakładu), lewicowo-liberalny „Freitag” (ok. 26 tys.) i pewnie jeszcze kilka innych większych czasopism jakie da się zaliczyć do szerokiej definicji lewicowości np. kierowany do społeczności lesbijskiej i mający wyraźny profil dyskursywno-polityczny dwumiesięcznik „L-Mag”, bliski związkom zawodowym przynudzający miesięcznik „Sozialismus” czy ciekawy redakcyjnie i graficznie wchodnioniemiecki miesięcznik „Katapult” z Greifswaldu, określający się jako socjologiczno-popularyzatorski, a w praktyce debunkujący liczne prawicowo-liberalne mity [1]. Zaś do tego cały archipelag niskonakładowych pism lewicowych o profilu publicystycznym bądź aktywistycznym, które kto chce może sobie obejrzeć na ich wspólnej platformie linksnet.de
My point is: ta cała produkcja, bardzo z różnych powodów ważna i potrzebna, ma w 80-milionowym społeczeństwie funkcję i zasięg zbliżony do tego jaki w Polsce proporcjonalnie uzyskuje oko.press (strona, fb i insta), „Krytyka Polityczna” i powiedzmy „Replika”. Owszem, redakcje niemieckie dysponują szerszymi możliwościami prowadzenia własnego newsroomu, mają wierniejszego i więcej płacącego czytelnika – te możliwości jednak w tym samym stopniu dostępne są prasie integralnie liberalnej i prawicowej (np. FAZ, miesięcznik „Kompakt”) i w obu wypadkach służą raczej obsłudze i konsolidacji integralnego elektoratu niż zdobywaniu nowych wyborców. Lewicowe media nie wyprowadzają Die Linke czy SPD poza lewicową bańkę – robią to raczej media głównego nurtu, a konkretnie a) publiczne telewizje o, pilnowanej lepiej niż kiedykolwiek u nas, pluralistycznej misji oraz b) dzienniki, w tym zwłaszcza prasa regionalna w regionach skłaniających się socjoekonomicznie ku lewicy, taka jak wspomniane „Neue Osnabruecker Zeitung” czy tytuły wchodnioniemieckie w rodzaju „Nordkurier” (północna Brandenburgia/ Meklemburgia – 60 tys. egzemplarzy).
I w tym kontekście pytanie: w dniu protestów przeciw „Lex TVN” gdzie jest dobry ekspercki projekt Lewicy, choćby zarys takiego projektu, dot. powyborczej reorganizacji mediów upartyjnionych przez PiS? Gdzie koncepcja dajmy na to trzech koncernów telewizyjno-internetowo-prasowych wydzielonych ze stacji regionalnych TVP i prasy orlenowskiej oraz poddanych realnym gwarancjom politycznego pluralizmu? Gdzie stwierdzenie: dziś bronimy TVN, telewizji nam zazwyczaj niechętnej, jutro chcemy współdecydować o uczciwszym krajobrazie medialnym dla Polski – nasza Karta Pluralizmu Mediów, wkład do opozycyjnego programu na czas po-PiS-owskiej odbudowy, jest otwarta do podpisu.
Na odpowiedź chyba nie mam co liczyć, więc udaję się na dalszą część wakacji, uchylając kapelusza i nucąc „…Może i byśmy coś tam zrobili, lecz każde z naszych słusznych remediów
wnet wraz z Golfistą zadepcze zły Lis…”
[1] https://katapult-magazin.de
A ja jestem ciekaw czy na postrzeganie Razem wpłynie jakoś zaangażowanie AZ w negocjacje w Trzemesznie.
@sheik.yerbouti
„Asertywna polityka powiadasz? To ciekawy dobór słów, taki bardzo łagodny, bo tenże lewicowy rząd chce odsyłać uchodźców z powrotem do Syrii. Ludzie już dostają listy z decyzją o deportacji.”
Jest to zgodne z zapowiedzią rządu, że azyl nie będzie przedłużany w nieskończoność, sprawa dotyczy osobów mieszkających wcześniej w Damaszku (bo też nie dotyczy to wszystkich Syryjczyków w Danii – mówimy o 1000 osób z 35 tys.), gdzie jak zarzękają się politycy niezależny urząd, w oparciu na analizę case to case uznał, że mogą bezpiecznie wrócić (działania wojenne i zamachy terrorystyczne rzeczywiście tam ustały, sami zainteresowani odwołują się do obawy przed prześladowaniami ze strony reżimu). O żadnej deportacji natomiast nie może być mowy, bo Duńczycy nie utrzymują stosunków dyplomatycznych z Damaszkiem (chyba, że coś ostatnio się zmieniło). Sama decyzja interpretowana jest jako środek do dalszego obniżenia atrakcyjności („detterence logic”) kraju jako docelowego kraju dla imigrantów.
Jednocześnie Duńczycy zgodzili przyjmować się uchodźców wg rozdzielnika UN i przeprocesowanych przez tą organizację – 500 w 2019.
Do pakietu policies związanych z migracją doszły rozwiązania mający zapobiegać gettoizacji – ustalenie limitów na odsetek uczniów obcego pochodzenia w szkołach, czy na mieszkańców obcego pochodzenia w danej dzielnicy; wspomagać integrację – np. zakaz stosowania proxies jako tłumaczy; wymogi związane z koniecznością podjęci pracy; i zapowiedź planu Marshalla dla Afryki – powiedzmy, że ten ostatni punkt bardziej nakreśla politykę, której będzie sprzyjała Dania na niwie EU, niż realne do zrealizowania działania.
Całość była głównie uzasadniona tym, że opiekuńcze państwo socjalne z uniwersalnymi benefitami nie wydoli jak tak dalej pójdzie.
O ile, on the edges (brak przedłużenia azylu dla Syryjczyków, tych kontrowersji było więcej), nie zgadzam się z częścią rozwiązań, to generalnie całość wydaje się dużym pakietem, który systemowo ma rozwiązać realny problem społeczno-ekonomiczny.
„Ach, no i chcą outsourcingować obozy dla uchodźców do np. Rwandy i Etiopii. Te pomysły ostro krytykuje Komisja Europejska i ONZ.”
Sam pomysł na pozaeuropejskie centra na osób ubiegających się o azyl próbowała zrealizować EU, jednak nie udało dogadać się z krajami, które miały takie obozy zakładać – jest to oczywiście coś innego niż obóz dla osób, które otrzymały azyl, jednak w praktyce – biorąc pod uwagę liczbę chętny w stosunku do spodziewanych „wolnych miejsc”, czas w jakim rozpatrywane są wnioski – nie byłaby to duża różnica.
„To ja czniam taką lewicę.”
Masz do tego absolutne prawo – w Danii możesz swobodnie zagłosować na inne (znacznie mniejsze) partie lewicowe, ale jakby rozmowa jest o czymś innym.
@Awal
„Razemki powinny być jak Die Linke”
Już inni się do tego odnieśli: historia Die Linke to głównie (pomijając minor partnera z zachodnich Niemiec) historia jednej z możliwych trajektorii dla partii postkomunistycznej (wydaje mi się, że podobnym przykładem, jeśli chodzi o target jest rządzący przez wiele lat słowacki SMER) i właściwym adresatem tej wypowiedzi powinno być SLD i to raczej w „czasie przeszłym dokonanym” – SLD powinno było być jak Die Linke i wcześniej PDS, (a nie głównie być partią reaktywną, starającą się zostać zaakceptowaną przez obóz postsolidarnościowego, raczej wstydzącą się swojego postpzprowskiego elektoratu i w tak dużym zakresie prowadzącą politykę, której nie powstydziłaby się partia liberalna).
„Staram się tu przybliżyć istotę jego działań, odrzucając tworzony wokół nich hype. Widzę też, jakie ma deficyty – w polskich warunkach jednak to jest pewien wzorzec działania, z którego m.in. Zangberg, ledwie 2 lata młodszy, mógłby skorzystać.”
Na generalnym poziomie zjednywania sobie ludzi i zdobywania przyjaciół (i sympatii liberalnych mediów) pewnie tak, jednak odnoszenie przykładu osoby, która prowodzi (całkiem niezłą) karierę instytucjonalno-urzędniczą do polityka wybieranego w wolnych, konkurencyjnych i powszechnych wyborach ™ jest mieszaniem pomarańczy z kartofelkami. (Jak ktoś jest fanem kartofelków, to stara się je dodawać do wszystkiego)
@krzloj
Dzięki za raportowanie sytuacji w Danii – to nie jest nasz lokalny problem, co nie znaczy: to nie jest nasz problem. Polska Lewica powinna mieć zdanie, albo przynajmniej wyrażać zainteresowanie, takimi kwestiami w Europie, jeżeli chce by się interesowano naszymi.
„Już inni się do tego odnieśli: historia Die Linke to głównie (pomijając minor partnera z zachodnich Niemiec) historia jednej z możliwych trajektorii dla partii postkomunistycznej…” – Ja nie opisuję historii Die Linke, opisuję historię „Wissleryzacji/Kippingizacji Die Linke”, która przebiegła w ciągu ostatnich kilku lat i może być wzorem dla razemizacji Lewicy. Zachęcam do zadania sobie trudu zapoznania się z wymienionymi wyżej polityczkami i politykami reprezentującymi aktualne stanowisko i profil socjologiczny tej partii (dorzućmy jeszcze nazwiska imigranckie: Amira Mohamed Ali, Ali Al-Dailami).
„przykładu osoby, która prowadzi (całkiem niezłą) karierę instytucjonalno-urzędniczą” – karierę akademika i działacza NGO, który przez 5 lat był urzędnikiem, Zandberg do pewnego momentu robił rzeczy bardzo podobne jak Bodnar w Fundacji Helsinskiej: gromadził współpracowników, zdobywał środowiskowy status. Potem Bodnar zostawszy RPO z miejsca zmobilizował te zasoby w maksymalnie efektywny sposób. Zandberg w tym czasie odpuścił – nie startował w wyborach warszawskich ani prezydenckich, a to co robi teraz – łącznie z wizytą w Trzemesznie – ma, jak na jego kompetencje, znamiona odwalania. Zdanie zmienię jeżeli zobaczę zmianę u Adriana. Takiej Marty Lempart nie jestem w stanie oceniać – zbyt wiele niewiadomych z mojego punktu widzenia. Ale Adam i Adrian są śmiem twierdzić dla mnie przejrzyści – Adrian odstaje.
Ukłony!
@wo
Dzięki podwójnemu komentarzowi na temat przeputania trybuny dowiedziałem się o istnieniu portalu Dziennik:Trybuna [trybuna . info], której wydawcą jest Polish Scientific Group sp. z o.o. , której to spółki właścicielem jest… Mazowiecka Uczelnia Medyczna. Zarządza tym Piotr Kusznieruk, członek SLD.
@awal
” Gdzie stwierdzenie: dziś bronimy TVN, telewizji nam zazwyczaj niechętnej, jutro chcemy współdecydować o uczciwszym krajobrazie medialnym dla Polski – nasza Karta Pluralizmu Mediów, wkład do opozycyjnego programu na czas po-PiS-owskiej odbudowy, jest otwarta do podpisu.”
Drogi Awalu, ilekroć piszesz coś o mediach widać, że kimkolwiek zawodowo jesteś – to zawód bardzo od mediów odległy. Od dawna istnieje obywatelski pakt na rzecz mediów publicznych. Kapecja i Batory są wśród sygnatariuszy, wychodzenie z jakąkolwiek konkurencyjną inicjatywą byłoby samobójcze.
Z drugiej strony, ponieważ to pakt obywatelski (tj. stoją za nim wpływowe, ale jednak bezsilne NGOsy), to PiS ma go w dupie, PO ma go w dupie, golfiści mają go w dupie itd. Gdybym był Doradcą Partii Razem ds mediów doradzałbym publiczne chwalenie obywatelskiego paktu (żeby się przypodobać Bodnarowi i jego fanbojom), i gromienie obu frakcji PO-PiSu za to, że się nie chcą do niego stosować.
Ale pomysł wychodzenia z własną inicjatywą, snucie projektów wydzielania koncernów itd byłby podwójnie samobójczy. Obrazi się Bodnar, obrażą się golfiści, a projekt i tak przecież pozostanie na papierze.
@Awal Biały
„Zachęcam do zadania sobie trudu zapoznania się z wymienionymi wyżej polityczkami”
„W 1998 wstąpiła do Partii Demokratycznego Socjalizmu [spadkobierczyni partii komunistycznej]. Od 1999 do 2003 zasiadała w radzie miejskiej Drezna. Od 1999 do 2005 sprawowała mandat deputowanej do landtagu Saksonii, gdzie była rzeczniczką delegacji PDS do spraw transportu i polityki energetycznej. Pełniła funkcję zastępcy przewodniczącego Die Linkspartei.PDS, z którą dołączyła do Lewicy.”
Piękna kariera młodej działaczki w postkomunistycznej partii, która regionalnie zdobywa 30% – w jaki sposób miałoby się to odnosić do Razem? Może powinni się scalić z SLD, ale chyba tego nie chcą.
@WO
To jest wg mnie klasyczny moment polityki pull: PiS-owi zależy na lex TV, liberałom na TVN. Lewica może COŚ ugrać działając ze zorganizowanym poparciem i wyprzedzeniem. Ależ proszę, niech podstawą lewicowej propozycji będzie pakt dla mediów publicznych. Ale nie jedynie „chwalony publicznie” przez Partię Razem. Stanowiący podstawę inicjatywy legislacyjnej klubu Lewicy, prezentowanej na wysłuchaniu publicznym – gdzie jego zalety niech wychwalają Bodnar i właściwe NGO. A jednocześnie przedkładanej PO jako lewicowe minimum (na jutro) dla odrzucenia (dziś) ustawy PiS. Mówiąc wprost: niech lewica zawłaszczy ten pakt (jakoś odpłacając się NGOsom) i zaszachuje nim Tuska. Albo też niech zrobi coś innego przy tej okazji co będzie wyglądało na uprawianie autonomicznej polityki. To co robi teraz to bierne asystowanie jako przystawka PO…
Mam naprawdę wrażenie, że mówię rzeczy oczywiste, a jednocześnie wiem z naszych poprzednich dyskusji, że one przez wszystkich zostaną potraktowane jako niemożliwe do wykonania. Nie chcę już przerabiać tej dramy kolejny raz, przyjmijmy że się fundamentalnie mylę, i w tej omylnej postaci kłaniam się wszystkim i żegnam na jakiś czas.
@krzloj
Kipping byłaby optymalną dla Polski następczynią Merkel. Ze względu na wschodnie pochodzenie i przemyślane lewicowe poglądy, dla głoszenia których założyła Institut fuer Solidarische Moderne. Występując z pozycji mniejszościowej ona i jej środowisko nadali modernizacyjny pragmatyczny impet partii zmierzającej ku anachroniczności. Kariera ludzi jej pokolenia w ramach Die Linke to to czego oczekiwałbym od ludzi Razem w ramach sejmowej koalicji Lewicy.
@Awal Biały
Pięknie dziękuję za przyjęcie w odniesieniu do polskiego ugrupowania parlamentarnego konwencji ortograficznej, o którą apelowałem, pomimo różnicy perspektyw i poglądów. Doceniam 🙂
@awal
„Stanowiący podstawę inicjatywy legislacyjnej klubu Lewicy, prezentowanej na wysłuchaniu publicznym – gdzie jego zalety niech wychwalają Bodnar i właściwe NGO.”
Ja z kolei nie wierzę w sens inicjatyw z góry skazanych na porażkę – takich jak kandydatura Ikonowicza na RPO albo regularne happeningi z serii „próbujemy odwołać jakiegoś ministra”. O ile z liberałami daje się czasem coś uzgodnić, PiS zawsze jedzie na zasadzie „our way or the highway”. Nie zrobisz z Pisem kompromisowego projektu medialnego. „Lex TVN” należy po prostu (spróbować) uwalić, konsekwentnie głosując przeciw. Z odrzuceniem senackiego weta – raczej oczywistego – będą mieć poważne kłopoty, to dobrze.
@WO
Nikt w materii medialnej niczego nie uchwalałby z PiS. Ale Lewica powinna dziś położyć na stole przyszłościowy projekt przygotowany wspólnie z właściwymi NGO, który w nowych po-PiSowskich warunkach stałby się podstawą rozwiązań przyjmowanych przez koalicyjny rząd aktualnej opozycji. Lewica potrzebuje, bardziej niż jakiegoś hipotetycznego lewicowego dziennika, pluralistycznych mediów regionalnych i lokalnych, pokrywających spektrum prasa-tv-internet i utworzonych czy to w formule publicznej czy prywatnej z odpowiednimi gwarancjami regulacyjnymi (hasłowe trzy multimodalne koncerny). To moje zdanie z którym można się nie zgadzać, ale które powyżej uzasadniam w oparciu o przykład niemiecki (można by ten przykład rozwijać: pominąłem w nim rolę lokalnych niemieckich koncernów telewizyjno-radiowych takich jak SWR czy MDR). Problem stanie tak czy inaczej przed nowymi rządzącymi na skutek PiS-owskiego upartyjnienia telewizji publicznej i prasy orlenowskiej. PO będzie dążyć, aby te redakcje zmarginalizować (telewizje regionalne) lub sprzedać jakiemuś Hajdarowiczowi (prasa) – Tuskowi na nich nie zależy, bo jego przecież obsługuje TVN (czyli stacja we władaniu globalnego kapitału, zgodnie z naszym peryferyjnym statusem). Dlatego Lewica musi już teraz mocno stawiać swój postulat, aby tych upaństwowionych aktywów medialnych w przyszłości nie rozpraszać, ale je sensownie ekonomicznie przegrupować i dostosować ich funkcjonowanie do cywilizacyjnych standardów Europy (wymagających m.in. realnego pluralizmu w prezentacji spektrum politycznego). Musi od przychylności PO wobec tego swojego postulatu uzależniać np. głosowanie lewicowych reprezentantów w Senacie nad PiS-owską ustawą. Niestety nie robi tego, lecz za darmo, w atmosferze moralnego szantażu, walczy jako PO-owska przystawka o byt stacji która jest jej publicystycznie nieprzychylna. Owszem, to o czym piszę to operacja wymagająca działania z dużym wyprzedzeniem, angażowania sił dziś na użytek niepewnego przyszłego jutra. Ale to jedyna realna droga na wyjście z medialnej niszy i wyprowadzenie słonia z pokoju.
@Awal Biały
„Problem stanie tak czy inaczej przed nowymi rządzącymi”
– Nowymi? Niedźwiedź wciąż w lesie.
> Musi od przychylności PO wobec tego swojego postulatu uzależniać np. głosowanie lewicowych reprezentantów w Senacie nad PiS-owską ustawą.
Tusk z Lewicą nie rozmawia. Poza tym jaki miałby być charakter tych gwarancji?
> Niestety nie robi tego, lecz za darmo, w atmosferze moralnego szantażu, walczy jako PO-owska przystawka
Najlepiej gdyby Zandberg rozmawiał bezpośrednio z amerykańskimi senatorami prezentując przy okazji nie tylko projekt ładu medialnego jakiego nikt jednorazowo (nie tylko w Polsce) nie stworzył, ale także kompleksowy program modernizacji sił zbrojnych w reakcji na senatorskie „sojusznicze” groźby i pisowskie wrzutki.
Przy okazji wspomnieć Amerykanom że w Parocu trwa strajk, i przeciągać go tak aby quid pro quo wynegocjować więcej. Wtedy już Gazeta absolutnie nie mogłaby roli Zandberga przemilczeć tak jak w dzisiejszej relacji z jego zakończenia.
Umówmy się jednak że gdyby zaczął reagować na każdą pisowską wrzutkę czy temat dnia z półrocznym wyprzedzeniem publikując przy pomocy zaplecza NGO i katedry Bodnara kompleksowe programy reform (a w perspektywie rządzenia po-PiS gospodarcze, przewidując strategie strajkowe dzięki kompleksowej analizie światowego rynku wełny mineralnej) mógłbyś mu dać jeszcze ostatnią szansę jak to zwyczajowo wielkodusznie tu czynisz.
> dostosować ich funkcjonowanie do cywilizacyjnych standardów Europy (wymagających m.in. realnego pluralizmu w prezentacji spektrum politycznego).
Brexit Boadcasting Corporation begs to differ.
@awal
„Tuskowi na nich nie zależy, bo jego przecież obsługuje TVN”
To jest głupi i szkodliwy błąd. Bardzo proszę bez ziemkiewiczowskiego „wszyscy pamiętamy”. Za rządów Platformy TVN często atakował Tuska, często poniżej pasa. Przykładem pars pro toto – bliskim moim osobistym zainteresowaniom – było propagowanie bzdur o autostradach (że nie budują, że budują najdrożej na świecie, itd.). Ale było tego więcej. To dlatego Platforma rozkręca bieda-portaliki typu wiadomo co.
„za darmo, w atmosferze moralnego szantażu, walczy jako PO-owska przystawka o byt stacji która jest jej publicystycznie nieprzychylna.”
Oszalałeś. Nie ma innego wyjścia. Nie wolno nawet rozważać głosowania za likwidacją TVN w zamian za cokolwiek. Gdyby lewica w ogóle zaczęła puszczać takie sygnały, że może poprzeć lex TVN w zamian za jakieś ustępstwa, straciłaby nawet tę resztkę sympatyków w mediach, których jeszcze ma.
Niestety, PiS nas ciągle zmusza do głosowania o imponderarbiliach. Wolność słowa to wolność słowa, nie wolno z tym flirtować, nawet jeśli się nie lubi Moniki Olejnik.
Dzień dobry
Nie wczytywałem się dokładnie w całą dyskusję, ale moją uwagę przyciągnęło traktowanie uchwalenia lex TVN jako likwidacji TVN. Czy ktoś mógłby wyjaśnić to wynikanie? Co uniemożliwia Discovery odsprzedanie (większości) udziałów Polish Telegision Holding BV dowolnemu bytowi europejskiemu?
I drugie pytanie, dlaczego w ogóle uważają Państwo, że sytuacja, w której podmioty zagraniczne dominują na polskim rynku medialnym, za pożądaną?
„I drugie pytanie, dlaczego w ogóle uważają Państwo, że sytuacja, w której podmioty zagraniczne dominują na polskim rynku medialnym, za pożądaną?”
To trolling?
Dlatego, że podmioty niezagraniczne są i będą systematycznie wasalizowane przez nasz autorytarny rząd w wersji soft (jak Polsat) lub w wersji hard (jak Polska Press).
@Ojciec Artura
„Czy ktoś mógłby wyjaśnić to wynikanie?”
Chodzi przede wszystkim o to, że to jest ustawa przyjęta w nieuzasadnionym merytorycznie pośpiechu i wymierzona tylko w jednego konkretnego nadawcę. To jest dyskryminacja. Gdyby PiS chciał poddać media jakiejś kompleksowej zmianie – powinien to robić w innym trybie. Długie konsultacje z wszystkimi interesariuszami (w tym: Amerykanami), porządna debata, danie czasu sejmowemu biuru legislacyjnemu na przygotowanie ekspertyz itd.
To, że robią to w taki sposób świadczy o tym, że chodzi o zniszczenie konkretnego nadawcy.
Szkoda ładnej ksywki, niech pan nie prowadzi do bana.
„I drugie pytanie, dlaczego w ogóle uważają Państwo, że sytuacja, w której podmioty zagraniczne dominują na polskim rynku medialnym, za pożądaną?”
Nikt nie postawił takiej tezy. Proszę polemizować z konkretnymi wypowiedziami.
Plus: niby jak *dominują*?
“ gdzie jest dobry ekspercki projekt Lewicy, choćby zarys takiego projektu, dot. powyborczej reorganizacji mediów upartyjnionych przez PiS?”
Osobiście chyba wolałbym, by {l, L}ewica zużywała swe ograniczone zasoby na coś pożyteczniejszego i bardziej realnego od kroczącego „eksperckiego projektu reorganizacji mediów”, który nie wiadomo kiedy będzie miał szansę choćby częściowej realizacji, ani też nie nikt nie ma pojęcia, jak te media będą wyglądały, gdy wspomniane szanse wyjdą poza wartości epsilonowe.
To wszystko piramidalny trolling. Poseł Suski wyszedł do sprawozdania i powiedział że „zgubiła się” jedna poprawka z wyjątkiem dla nadających również przez satelitę, którą zgłoszą w Senacie „żebyście nie mówili, że chcemy likwidować TVN”.
Pogubiony na jakim etapie i o co obecnie jest awantura poseł Kwiatkowski zapowiedział poparcie tej poprawki „Jeżeli będzie ona prawdziwa, czyli ta ustawa będzie martwa i PiS się do tego przyznaje, że zrobiono awanturę o nic, tylko po to, by pokazać, że potrafi coś przegłosować w Sejmie łamiąc regulamin”.
Bo teraz afera polega na zamachu stanu. Hołownia wezwał do Trybunału Stanu dla marszałek (która przed nim nie odpowiada) za reasumpcję głosowania o odroczeniu głosowania, o której poddaniu pod głosowanie zdecydowała, ale o której podjęciu podjęciu zdecydował Sejm w głosowaniu, w którym opozycja demonstracyjnie wyjęła karty do głosowania… mając większość (1 głosu co prawda).
Tymczasem opozycja przegłosowała pierwszą poprawkę (Konfederacji) zmieniającą sposób powoływania KRRITV, do czego potrzeba teraz zgody Sejmu, Senatu i prezydenta. Przywracając jej też z gestii Rady Mediów Narodowych władzę nad zarządem TVP. Nie było okrągłego stołu Korwina, Brauna i Tuska z gwarancjami przyszłego „pluralizmu” dla brunatnych, i tak milcząco się rozumieją. Ciekawe jaki byłby stosunek opozycji demokratycznej gdyby taką poprawkę wrzuciła Lewica zamiast kwestionującego demokrację Korwina (dziś na komisji na przykłądzie Liechtensteinu). Nie dowiemy się, podzielam tu ból Awala.
Nie szafujmy dużymi słowami. Przecież nie udowodnisz kukizowcom, że kłamali, ba, można powiedzieć, że tą pomyłkę uwiarygadnia ich ogólnie nienajwyższa lotność. A nikt nikogo na przekupstwie nie złamał. Więc – litera prawa co do reasumpcji została zachowana.
Hmm, od początku tej afery widywałem opinie że nie chodzi wcale o TVN24 tylko o naziemny TVN, więc z tą nową poprawką nie byłaby to ustawa robiąca nic, tylko robiąca dokładnie to co chcą tylko nie od razu, a dopiero gdy naziemnemu skończy się koncesja. Nowej wtedy nie dostaną i zostaną tylko na satelicie i o to PISowi może chodzić, monopol naziemny im wystarczy. Ci z kablówkami to i tak nie ich target
„w którym opozycja demonstracyjnie wyjęła karty do głosowania… mając większość (1 głosu co prawda”
Opozycja nie miała większości. 460, minus 229 za reasumpcją, minus dwoje posłów PiS na wakacjach i minus dwóch nieobecnych posłów Konfederacji, daje nam 227 jako maksimum. Lepiej było spróbować z brakiem kworum, a nuż ktoś się zatrzaśnie w toalecie.
karachanow
„Więc – litera prawa co do reasumpcji została zachowana.”
Wkleję z Dogmatów Karnisty
——————————–
Artykuł 189 ustęp 1 regulaminu Sejmu mówi: „W razie gdy wynik głosowania budzi uzasadnione wątpliwości, Sejm może dokonać reasumpcji głosowania”.
Przepis wymaga więc, by zaistniały UZASADNIONE wątpliwości co do WYNIKU głosowania – tylko pod takim warunkiem możliwa jest jego reasumpcja.
Wyniki głosowania co do odroczenia obrad Sejmu zostały ustalone, były jednoznaczne i powinny być wiążące. Marszałek zapowiedziała dane głosowanie i zostało ono przeprowadzone, jego wynik w tym zakresie nie budzi wątpliwości.
Ewentualne wątpliwości muszą być „uzasadnione”, a nie wynikać z widzimisię marszałka lub chęci posła, aby po fakcie zmienić swój głos. Przepis nieprzypadkowo dodaje: „uzasadnione” wątpliwości, a nie jakieś mgliste, subiektywne wątpliwości jednej czy dwóch osób. Uzasadnione, a więc istniejące obiektywnie i racjonalne. Mają one dotyczyć „wyników” głosowania, a nie dowolnej kwestii, na którą ktoś się powoła.
Chodzi głównie o problemy techniczne, jakie mogą powstać przy głosowaniu: niedziałająca karta poselska, urządzenia nie zliczają głosów, błąd w sumowaniu głosów itd. Mowa o logistyce głosowania, tak aby czynność faktyczna oddawania głosu przez posłanki i posłów (naciśnięcie przycisku na maszynce do głosowania) została poprawnie odzwierciedlona w formalnym wyniku głosowania.
Nawet nieprecyzyjny co do treści charakter głosowanego wniosku nie uzasadnia powtórzenia głosowania, jeśli co do istoty rzeczy wszyscy zdają sobie sprawę, czego dotyczy głosowanie (tu: odroczenia obrad).
Analogicznie, jeśli Sejm przegłosuje ustawę z rażącymi błędami, to mleko się rozlało. Ustawa jest uchwalona. Nie można zmienić wyników głosowania w ramach reasumpcji, bo ktoś po fakcie uzna, że treść ustawy powinna być nieco inna.
Marszałek Sejmu nie może dowolnie powtarzać głosowań, które przegrała większość sprawująca władzę. Ma działać na podstawie i w granicach prawa.
@karakachanow & rpyzel
Jeśli dobrze zapamiętałem wczorajszą farsę, to reasumpcja nie była uzasadniona pomyłką Kukizowców – to było ich pieprzenie na medialną potrzebę wyjaśnienia, czemu po godzinie zmienili zdanie.
Witek konieczność reasumpcji (i jej legalność „potwierdzoną przez pięciu prawników”) tłumaczyła wprowadzeniem w błąd Kosiniaka-Kamysza w kwestii daty odroczenia posiedzenia.
Tak głośno myśląc – czy Senat nie mógłby po prostu zając stanowiska, że posiedzenie Sejmu zostało skutecznie odroczone, reasumpcję uznaje się za niebyłą i w związku z tym nie będą procedować lex TVN?
@Ojciec Artura
Wybacz, ale zza Twoich pytań wyłania się taki światopogląd, jakoby media generalnie to był taki artefakt, o który zmagają się światowe Siły Konserwatyzmu i Siły Lewactwa, a wygrywa ten, kto ma aktualnie większego Obajtka. A że wiadomo, jak silne jest lewactwo w zgniłej Europie, to w czym problem?
Tymczasem to media to zwykły biznes, poza wyjątkami takimi jak ogarnięty obsesją kontroli wszelkich mediów Kaczyński, który w ogóle nie rozumie czegoś takiego, jak medium niepartyjne (taka idiotyczna optyka, niestety, czasem rzuca się na innych, co pokazał niejaki Awal wrzutką o „TVN obsługującym Tuska”). Medium, którego Kaczyński nie kontroluje, jest _zawsze_ kontrolowane przez konkretne wrogie mu siły.
To biznes, w dodatku slabo i coraz mniej intratny. Dlatego dysponując wolą polityczną i budżetem państwa nie jest specjalnie trudno całą przestrzeń medialną wokół siebie po prostu powykupywać, co udaje się większości wannabe dyktatorków startujących z warunków demokracji. Niemniej czasami trafi się podmiot wystarczająco silny i zdeterminowany, żeby się temu opierać – takimi są Ringier Axel Springer, Agora czy Discovery właśnie. Ale już nie Polskapresse.
Dlatego, sorry, ale sugestie, że „przecież każdy se może TVN kupić” w warunkach, w których obajtkopodobny oferent będzie miał gdzieś kryteria rynkowe, w dodatku w państwie, które pokazuje, że jak nie będziesz robił mediów tak, jak chce władza, to zawsze cię możemy udupić – zdradzają albo sporą naiwność, albo smutną skuteczność kaczystowskiej propagandy.
Co zaś do pochodzenia kapitału – już zostało wyjaśnione, dlaczego raczej obcy kapitał w mediach jest lepszy niż lokalny, zwłaszcza w takim kraju jak Polska. W normalnych warunkach powinno się raczej wyrazić zdziwienie na takie pytanie, dlaczego to w ogóle ma być jakieś kryterium wartościujące, ale, znowu – sam fakt zadania takiego pytania zdradza smutną skuteczność kaczystowskiej propagandy.
Tym bardziej, że PiS kłamie za każdym razem, kiedy wyraża rzekome preferencje dla polskiego kapitału w mediach. Powinien wtedy bowiem wspierać największą firmę medialną z polskim kapitałem, czyli Agorę – tymczasem Agora to chyba rekordzistka w kwestii procesów wytaczanych jej przez władzę. Już widzę, jak PiS blokuje wykupienie Agory przez jakiegoś oligarchę związanego z Orbanem.
@sheik.yerbouti
No przecież wtedy 10. września ustawa wejdzie automatycznie, bo Sejm ogłosi, że Senat się nią nie zajął w terminie. Wieczorem w wigilię zamachów na WTC masz podpis pana Dudy, a dwa tygodnie później TVN24 znika z anten w wyniku wygasłej koncesji.
@WO, unicod, mnf
Drodzy, jak wspomniałem nie mam siły na imbę w której ja będę pokazywał jak dobrze przygotowana we współpracy z NGO propozycja ustawy medialnej Lewicy, o której wiadomo że będzie potrzebna co najmniej od czasów przejęcia mediów orlenowskich, i która adresowałaby „słonia w pokoju” braku dostępu do mediów, byłaby dziś optymalną odpowiedzią na działania PiS, zarówno chroniącą wolność mediów i „imponderabilia”, jak promującą lewicowe interesy – zaś wy wszyscy w tej imbie będziecie mi udowadniać że tak się nie da, że to niemożliwe. Że to jest ponad siły Lewicy aby dziś – gdy sprawę otaczają wielkie emocje – pokazać swoje docelowe stanowisko, a jutro – w koalicyjnym rządzie z PO zażądać Ministerstwa Kultury celem jego przeprowadzenia. Oczywiście bez gwarancji i weksli podpisanych przez Tuska, ale jednak tworząc sytuację, gdy udzielane dziś jego partii poparcie nie jest darmowe i bezwarunkowe…
W kwietniu protestowałem przeciw przystawkowości improwizowanego lewicowego sojuszu z PiS w sprawie FO, nie popartego przygotowaniem i szeroką NGO-sowo – samorządową koalicją, co stawiało mnie w waszych oczach na pozycji sojusznika „pognębionych” – jak wtedy twierdziliście – libków z PO. Dziś protestuję przeciw przystawkowości prostego popierania PO w sprawie „lex TVN” i to mnie stawia w Waszych oczach w roli nieledwie sojusznika PiS w niszczeniu wolnych mediów, symetrysty zarzucającego polityczne zaangażowanie TVN-owi, którego przecież bronić trzeba bez zastrzeżeń, słowo w słowo tymi samymi formułami co ludzie Tuska. Tymczasem ja chcę po prostu zobaczyć autonomiczną Lewicę mając choćby czasami własne dopięte pomysły w ogniskujących polityczny spór sprawach, wyprzedzającą choćby o pół kroku bieg wydarzeń i umiejącą narzucić dyskurs. Bo to jest droga do rządzenia krajem, a bez jakiejś lewicy w rządach ten kraj nie będzie mieć dobrej przyszłości.
O obsłudze Tuska przez TVN pisałem w prostym praktycznym znaczeniu dawania mu platformy kiedy tylko tego potrzebował, nie pełniąc funkcji politycznych w Polsce, bądź też wracając do niej w ostatnich tygodniach. Linkuję poniżej TVN-owe wywiady Tuska z 2019 [1], 2020 [2] i 2021 [3] roku – nie będę się wyzłośliwiał nad „dociekliwością” wywiadujących go dziennikarzy, powiem po prostu że zajmują się oni tu prezentacją osoby promowanego lidera politycznego w powierzchownej formie „wywiadu politycznego”, mającego tę samą funkcję jak „wywiady” Gazety Polskiej z Kaczyńskim. Te TVN-owskie „wywiady” z Tuskiem (a było ich więcej) nie przeszkadzają bardziej konfrontacyjnemu dziennikarstwu jakie ta stacja uprawia również wobec PO w innych formach. Ale powodują – jak napisałem – że Tusk nie będzie potrzebował Telewizji Szczecin ani „Kuriera Lubelskiego” do swojej politycznej prezentacji. Przy czym owe istniejące i obecnie upaństwowione lokalne media (realne byty, w przeciwieństwie do hipotetycznej nowej lewicowej gazety) skierowane są do ludowego odbiorcy silniej niż TVN i owszem napiszą szczegółowo o lokalnej sprawie takiej jak strajk w Trzemesznie, nie pomijając udziału posłów Lewicy [4]. Te regionalne/ lokalne media – niezależnie od ich aktualnego upolitycznienia – są ekonomicznie słabe, moim zdaniem najsensowniejszą drogą do ich odbudowy jest stworzenie kilku koncernów na wzór niemiecki, gdzie tak właśnie funkcjonują zarówno regionalne media elektroniczne (SWR, MDR, NDR, BR, HR) jak jakościowa prasa drukowana – przy czym problemem do rozwiązania jest wzajemna konkurencja koncernów rtv i prasowych w obszarze treści sieciowych (internetowych tekstów, streamingów, podcastów) – stąd koncepcja koncernów multimodalnych, również dyskutowana w RFN. Zwłaszcza wschodnie Niemcy są tu ważnym moim zdaniem punktem odniesienia, zarówno ze względu na profil socjologiczny odbiorców (czytelnik/ widz prowincjonalny nie ufający przesadnie „centralnym” – czyli w tym wypadku: zachodnioniemieckim – mediom) jak i ze względu na tamtejszy krajobraz medialny o częściowo NRD-owskiej przeszłości (podobnie jak polska prasa lokalna) – pokrewieństwa z krajobrazem polskiej prowincji pozwalają się tu sporo nauczyć. Dodatkowo ciekawymi przykładami są bardziej niszowe, a de facto lewicowe, inicjatywy medialne ze wschodnich Niemiec, funkcjonujące niekiedy na zasadzie non-profit, takie jak wspomniany miesięcznik „Katapult” z Greifswaldu, „Kursbuch Oder-Spree” z południowej Brandenburgii czy – dorzucimy – magazyn reporterski „Veto” z Drezna [5].
Tyle ode mnie – rozumiem że teraz wyrazem politycznej sprawczości Lewicy ma być kolejna improwizacja: zapowiedziane przez Gawkowskiego odwołanie marszałek Witek. Kibicuję, mimo wszystko, widząc że na więcej w tej chwili chyba nie mam co liczyć. Kłaniam się jeszcze raz, świadom swych błędów i złudzeń.
[1] link to tvn24.pl
[2] link to tvn24.pl
[3] link to tvn24.pl
[4] link to tenpoznan.pl
[5] link to veto-mag.de
> 227
Faktycznie, w tym głosowaniu wygląda jakby 229 nie głosowało, 229 głosowało za, 1 przeciw, a 1 się wstrzymał. Policzyłem możliwe 230 przeciw, ale w każdym innym głosowaniu było kilku nieobecnych.
> Dogmaty Karnisty
Podstawy do reasumpcji stwierdza Sejm w głosowaniu, a nie kazuistyka. Do tej decyzji nie wiedzie więc tok myślenia i nie jest związana logiką uzasadnienia.
> a dwa tygodnie później TVN24 znika z anten w wyniku wygasłej koncesji.
Właśnie z senatorem Kwiatkowskim dajecie się tu zakiwać, bo przegłosowano też poprawkę 7 przedłużającą ważność koncesji o 7 miesięcy rozciągając awanturę do wiosny.
@kazuistyka
Ale wniosek z 189.1 musi mieć solidne podstawy faktyczne, których tu nie ma. Ani pomyłka pani marszałek, ani tym bardziej błąd posłów Kukiz’15 nie jest wystarczającym powodem – na co zresztą polowywała się sama marszałek przy okazji odmowy powtórnego głosowania.
Co więcej jeżeli posłowie PiS powołali się na błąd w głosowaniu (a tak uzasadniał to gdzieś Suski) to jest to świadome składanie fałszywego oświadczenia woli w oficjalnym dokumencie, a to leci pod kk.
Ale chciałabym zobaczyć cały wniosek i te pięć opinii.
@awal
„gdy udzielane dziś jego partii poparcie nie jest darmowe i bezwarunkowe…”
To nie jest „udzielanie partii poparcia” – w sprawie Lex TVN po prostu chodzi o obalenie Lex TVN. Nie wiem czemu to tak upartyjniasz.
W tej kwestii nie moze być żadnych partyjnych targów. To jakby PiS proponował Polexit. Lewicy nie wolno nawet teoretycznie rozważać hipotetycznego poparcia w zamian za coś tam. Po prostu każdego, kto nie jest jednoznacznie przeciw Lex TVN, mam osobiście za hooya. Zrywam znajomość. Deziomuję na fejsie. Kopenwdupenizuję na blogu. Gdybym usłyszał o jakimś takim dealu, że Zandberg negocjuje z Suskim możliwość poparcia Lex TVN, ogłosiłbym przenosiny swojego głosu na Hołownię.
I nie jestem tu jedyny. Samo rozpoczęcie rozmów na ten temat gwarantowałoby lewicy utratę tego skromnego atutu, jaki jednak ma – że część dziennikarzy w liberalnych mediach prywatnie sympatyzuje i głosuje, nawet jeśli ich szefowie zamawiają u nich kolejną laurkę dla Hołowni czy Tuska.
„O obsłudze Tuska przez TVN pisałem w prostym praktycznym znaczeniu dawania mu platformy kiedy tylko tego potrzebował, ”
Nie miał jej. W tym okresie TVN cały czas prowadził casting na następcę Tuska – wkładając dużo wysiłku w promowanie zapomnianego dzisiaj Petru. Generalnie za każdym razem, gdy pojawiała się inicjatywa typu „partia celebryty”, TVN pompował ile wlezie (bo ogólnie celebryci są tam mile widziani). Nam się Hołownia może wydawać „kimś w rodzaju Tuska”, ale dla prawdziwego Tuska to był wtedy groźny konkurent. Co gorsza, strasznie wylansowali swego czasu Kukiza, który zamieszkał u Olejnik.
Migracja z zawodu dziennikarskiego do lepiej płatnych fuch, jak nauczyciel czy ambasador, trwa już od pewnego czasu. Trochę moich dawnych znajomych wylądowało w Platformie (nie jako wyborcy, tylko jako politycy czy też aparat wsparcia). Tam jest dużo złości na TVN, który im (z ich punktu widzenia) regularnie wbija nóż w plecy.
Gdy na swoim blogu zacząłem kronikę budowy autostrad, broniłem w ten sposób rządu Platformy przed mediami liberalnymi – TVN i „Wyborcza” uwielbiały wtedy powtarzanie mitów, że się nic nie buduje, że najdrożej w Europie, że „nowa droga już ma dziury” (pewien lokalny dziennikarz TVN nakręcił taki materiał stojąc przy SZCZELINIE DYLATACYJNEJ). Że liberalne media to „przyjaciele” PO, to naiwne wyobrażenia ze świata wyobrażeń starszych panów ukształtowanych w PRL – kierują się klikalnością, oglądalnością, spredawalnością prenumerat itd. Hołownia klika się najlepiej (dlatego jego obliczem posługuje się oszukańcza reklama jakiegoś bitcoinowego przekrętu), więc promowały jego, kosztem PO.
@nudnykotlet
„Ale wniosek z 189.1 musi mieć solidne podstawy faktyczne, których tu nie ma. ”
No i co jej zrobisz? No i nic jej nie zrobisz. Dlatego cale to pierdzielenie z serii „kolejny raz złamano prawo” zostawiłbym co nudniejszym felietonistom.
@nudnykotlet
” świadome składanie fałszywego oświadczenia woli w oficjalnym dokumencie, a to leci pod kk.”
Mija 13 lat jak posłowie PiS zrobili to publicznie, przed kamerami i nic ich za to nie spotkało, bo się nikomu nie chciało (rząd Donalda Tuska, ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym jest Ćwiąkalski).
link to prawo.gazetaprawna.pl
@wo „No i co jej zrobisz? No i nic jej nie zrobisz.”
Co oznacza, że w tej chwili można już w Polsce po prostu wszystko, z wyjątkiem może mordu rytualnego w Sejmie przed kamerami, a i tu pewnie z zastrzeżeniem, że zależy kto kogo. Oczywiście, że prawo jako część ładu społecznego jest umową i nie działa samo z siebie jak prawa fizyki, ale takie wały jak ten wczorajszy są wręcz społecznie niebezpieczne. To nie kabaret, to „Kabaret”.
Ale zawsze tak działało. Na przykład ważność głosowania stwierdza marszałek dyskrecjonalnie. Ważne tylko żeby głosowanie się odbyło. Bardziej bulwersujaca była stara sprawa głosowania w sali kolumnowej. Podobnie marszałek kieruje pracami, poddanie pod głosowanie to nie jest decyzja administracyjna, a kaprys marszałka. W innych systemach spiker dowolnie wybiera poprawki.
@sheik
„Co oznacza, że w tej chwili można już w Polsce po prostu wszystko,”
Jednak nie – nadal działają najprostsze zabezpieczenia, typu ilu głosów trzeba do czego albo czyj podpis jest niezbędny by procedować dalej. Dlatego nie udało im się przepchnąć swojego RPO i jestem też ostrożnym optymistą w kwestii odrzucania senackiego weta.
To wcale nie jest nowe zjawisko, że w prawie jest kolosalna różnica między „jak było naprawdę” a „co się da skutecznie przeprowadzić”. Jako związkowiec też wielokrotnie się stykałem z „to już nie ma znaczenia, co się wydarzyło – termin na odwołanie minął, roszczenie się przedawniło, zawarto ugodę” (itd).
@WO
„Że liberalne media to „przyjaciele” PO, to naiwne wyobrażenia…” – nie mam ich. Widzę w natomiast na jakich zasadach Tusk w ostatnich latach występował w TVN – mógłbyś tych wywiadów z nim używać na zajęciach jako ilustracji zjawiska „prestiżowa promocja polityczna w sztafażu gatunku dziennikarskiego”. To nie jest zjawisko nieznane na Zachodzie – tak wyglądały np. niektóre wywiady późnego Obamy z sieciami telewizyjnymi, tak wyglądają ostatnie wywiady Merkel z FAZ. Przy czym tam na takie traktowanie zasługuje się wygraniem kilku kolejnych wyborów, statusem odchodzącego przywódcy kraju. A Tusk otrzymywał je jako osoba nie pełniąca w Polsce żadnych funkcji publicznych. Owszem, nie za ładne oczy, lecz dlatego że cały czas pokazywał większą sprawność i wytrzymałość niż Petru, Kukiz, Hołownia… Dostrzegając to, jakaś część redakcyjnych decydentów orientowała się na niego i to pozwalało mu występować na antenie na swoich warunkach, choć jednocześnie kultura medialna stacji nie wykluczała reporterów ostro krytykujących innych polityków PO.
„W tej kwestii nie może być żadnych partyjnych targów.” – widzę, że to temat emocjonalnie Ci drogi, więc nie chcę tu napinać żadnej struny. Powiem po prostu, że polityczna retoryka otwiera wiele możliwości. Gorszących publicznych targów nie trzeba toczyć, można z całą mocą popierać TVN i jednocześnie „co więcej” domagać się: wolne muszą też być media orlenowskie, wolna od politycznego sterowania i pluralistyczna musi być publiczna tv, lewica ma na to pomysł! Przecież Senat odrzucając ustawę TVN może jednocześnie np. zgłosić własną odrębną propozycję legislacyjną, ustawę Prawo medialne, która przewiduje pełne gwarancje wolności mediów drukowanych i elektronicznych, oparte o propozycje Fundacji Batorego, Bodnara i stowarzyszań dziennikarskich – naszych przyjaciół z PO zapraszamy do podpisu (kolegę unicoda proszę o nie czepianie się szczegółów z zakresu materii legislacyjnej – ilustruję naszemu Gospodarzowi pewną praktykę działania jakiej oczekiwałbym od Lewicy i jakiej oczywiście nie zobaczymy, więc nie będę tu snuł szczegółowych propozycji).
P.S. Przepraszam serdecznie kolegów mnf i midnight_rambler za pomylenie ich w moim komciu powyżej.
@wo „To wcale nie jest nowe zjawisko, że w prawie jest kolosalna różnica między „jak było naprawdę” a „co się da skutecznie przeprowadzić”.
Ależ oczywiście. Nie w takich sprawach prokuratura patrzyła, patrzyła i za cholerę nie mogła zobaczyć znamion przestępstwa. Sąd mógł se nakazywać ponowne wszczęcie śledztwa (już optymistycznie zakładając, że sędzia takie znamiona widział/a).
@wo „nadal działają najprostsze zabezpieczenia, typu ilu głosów trzeba do czego”
Przecież właśnie wszyscy widzieliśmy, że jeśli głosów nie starczy, to się dokupi i zrobi kolejne podejście, do skutku.
@Awal
„O obsłudze Tuska przez TVN pisałem w prostym praktycznym znaczeniu dawania mu platformy kiedy tylko tego potrzebował, nie pełniąc funkcji politycznych w Polsce, bądź też wracając do niej w ostatnich tygodniach.”
Donald Tusk ma jako polski polityk formalny dorobek przekraczający np. ten Kwaśniewskiego czy Obamy (w USA). Tymczasem tych ostatnich zaprasza(ło) się do mediów regularnie, zazwyczaj na zasadach „poświęcimy wywiadowi cały program, w którym normalnie jest 2-3 gości”. To dość powszechny zwyczaj wobec polityków o wyróżniającym się dorobku, formalnie i faktycznie. Nie zauważyłem w tym kontekście żadnego uprzywilejowania Tuska przez TVN w ostatnim czasie. Jedynym medium, które Tuska rzeczywiście uprzywilejowuje, zdecydowanie ponad jego rzeczywistą wagę polityczną i popularność, jest TVP.
Ja mam podobne wrażenie jak WO, że uprzywilejowanymi politykami w TVN to był/jest Paweł Kukiz, a także np. profesor Zybertowicz czy Adam Bielan – obaj dzielili przez lata kwaterę u Olejnik, z dodatkowym smutnym efektem (przepraszam, pani Moniko, ale już naprawdę nie te lata), że wychodzili u niej zazwyczaj na błyskotliwych oraczy, wobec wyraźnie z roku na rok kulejącej kondycji intelektualno-emocjonalnej pani redaktor.
Naiwnie wierzę, że ilość osób które chcą odegrać się na PiS i znajomych królika tej partii jest wystarczająca by nawet przy Tusku-bis z jego „kochajmy się” była wola dołów do zwykłego odegrania. Oczywiście w ramach prawa – ilość rzeczy które ta władza świadomie łamała jest wystarczająco długa.
@sheik
„Przecież właśnie wszyscy widzieliśmy, że jeśli głosów nie starczy, to się dokupi”
Dokupi i wtedy starczy. Ale jednak musi wystarczyć. No i nie wiem, czy ich stać na dokupienie do bezwzględnej większości, potrzebnej do odrzucenia weta. To jak w grach komputerowych, każdy taki kolejny zakup kosztuje więcej many (progresywnie) i się w końcu łatwo wypsztykać.
@nudnykotlet
„Naiwnie wierzę, że ilość osób które chcą odegrać się na PiS i znajomych królika tej partii jest wystarczająca by nawet przy Tusku-bis z jego „kochajmy się” była wola dołów do zwykłego odegrania”
Wszystkim jarającym się wizją procesów karnych przypominam, że poza specjalną i stosunkowo rzadką kategorią przestępstw nieumyślnych, zazwyczaj trzeba UDOWODNIĆ działanie celowo w złej wierze. Nie udowodnisz Witek INTENCJI złamania prawa. Więc w efekcie Twoje marzenie skończyłoby się jej UNIEWINNIENIEM (po którym by oczywiście pisowskie media trąbiły „sąd przyznał jej rację” – choć sąd by tego w ogóle nie badał).
@midnight_rambler
Kwaśniewski jest komentatorem politycznym. Tusk był politykiem podtrzymującym obecność w obiegu, a teraz organizującym powrót i przejęcie sterów opozycji. Jak pisałem, w żadnej z tych spraw nie potrzebował „Kuriera Lubelskiego”, „Głosu Wielkopolskiego”, „Dziennika Zachodniego”, TVP Szczecin czy Radia Merkury. Tych mediów – ich silnej pozycji ekonomicznej, dobrego potencjału redakcyjnego i politycznego pluralizmu – potrzebuje natomiast Lewica. Wschodnioniemiecki MDR nie jest kadłubową anteną w rodzaju lokalnej stacji TVP, lecz grupą anten telewizyjnych i radiowych mających możliwości np. relacjonowania na profesjonalnym, podobnym do TVN, poziomie kampanii przed wyborami landowymi (którym u nas odpowiadałyby wybory do sejmików) czy też produkcji dobrych przeglądowych materiałów reporterskich np. o problemach społecznych towarzyszących przechodzeniu od węgla ku zielonym technologiom na Łużycach. Lewicowej, socjalnej perspektywy w takich sprawach nie pokaże TVN, a „Wyborcza” zrobi to dopiero gdy stery w niej przejmie pokolenie Rozwadowskiej. Niezależnie od aktualnej awantury o lex TVN Lewica powinna mieć w sprawie przyszłego funkcjonowania tych mediów pomysł wychodzący ponad wprowadzenie swojego człowieka do KRRT. Marzyć można.
@Awal
(pisałem komcia nie widząc Twojego nowego, więc powtórzę się tylko teraz)
„Tusk otrzymywał je jako osoba nie pełniąca w Polsce żadnych funkcji publicznych”
Tusk ma w kontekście ogółu polskiej polityki większy dorobek polityczny niż Obama i Merkel razem wzięci. Co więcej, to raczej Obama nie pełni żadnej funkcji publicznej, w porównaniu z Tuskiem – do niedawna szefem rady UE i wciąż szefem największej partii w UE, do której to UE, póki co, Polska wciąż należy.
„domagać się: wolne muszą też być media orlenowskie, wolna od politycznego sterowania i pluralistyczna musi być publiczna tv, lewica ma na to pomysł!”
@awal
” A Tusk otrzymywał je jako osoba nie pełniąca w Polsce żadnych funkcji publicznych.”
Jesteśmy w Unii. Miał wysokie stanowisko w Unii.
„Dostrzegając to, jakaś część redakcyjnych decydentów orientowała się na niego”
Twoje wyobrażenia tego są tak naiwne, jak naiwne byłyby moje wyobrażenia o pracy adiunkta w Nowym Sączu.
„widzę, że to temat emocjonalnie Ci drogi”
Właśnie nie emocjonalnie. Daleś się Pisowi wkręcić w postrzeganie tego w kategoriach „czy lubisz TVN”. Nie lubię o tyle, że nie oglądam (poza serialami, ale to zazwyczaj via player, albo odczekam aż będą na netfliksie). Od kiedy szkło kontaktowe stało się radiem maryja dla lemingów, nie oglądam i tego. Chodzi mi o zasady. Tak samo sprzeciwiałbym się planom likwidacji pudelka (którego też nie czytam).
„Powiem po prostu, że polityczna retoryka otwiera wiele możliwości.”
W tym ogłoszenia – „żegnaj Adrian, przerzucam się na Szymona”. To byłby chór takich głosów.
„Przecież Senat odrzucając ustawę TVN może jednocześnie np. zgłosić własną odrębną propozycję legislacyjną, ustawę Prawo medialne”
Nikt nie zmienił prawa prasowego od 1984 (oczywiście, była seria drobnych poprawek – ale nadal obowiązuje ustawa z PRL). Jak myślisz, dlaczego – skoro wydaje ci się, że znacznie bardziej ambitne przedsięwzięcie da się przygotować w miesiąc? A twój projekt zakładałby także unieważnienie dotychczasowego prawa prasowego, prawa o RTV, UŚUDE, zmian w konstytucji, zmian kodeksu karnego i jeszcze paru ustaw. A ogólnej teorii automatów nieliniowych tam byś nie chciał dorzucić?
@wo „udowodnienie działania w złej wierze”
A to zależy od opinii prawnych które pani marszałek ma a których treści i autorów nie znamy. Dodatkowo – a przed chwilą to sprawdzałem – opinie prawne które są w obiegu przy okazji poprzednich tego typu są dosyć jednoznaczne i niekorzystne dla pani marszałek.
Zresztą ja nie celuję w panią marszałek, a w osoby które podpisały wniosek do niej.
Powtórzę – nawet jeżeli nie w tej sprawie to w setkach innych jest jak pociągnąć np. Sasina za wybory kopertowe.
@awal
„„Wyborcza” zrobi to dopiero gdy stery w niej przejmie pokolenie Rozwadowskiej.”
To nigdy nie nastąpi. Gdybym liczył na to, że dożyję czegoś takiego – to bym nie odchodził.
Pokolenie Adriany to milenialsi. Stery Wyborczej spoczywają w rękach spółki Agora Holding. To jest 5 osób. 4 należy do pokolenia boomerów, 1 (prezes Hojka) to generacja X. Sukcesja jest możliwa wyłącznie drogą umorzenia udziałów odchodzącej osoby i kooptacji nowej. Nie można tych udziałów kupić ani odziedziczyć. Przypomina mi to kapitułę warmińską i elekcję biskupa w czasach Kopernika.
Okienko transferowe dla milenialsów tam się otworzy dopiero gdy X-y będą już na emeryturze, czyli gdzieś w 2040. Myślisz, że dożyjesz? Jak sobie wyobrażasz „Wyborczą” tak odległej przyszłości?
@WO
OK, z tym się zgadzam, istotnie zabrali się do tego z właściwą sobie gracją.
Teza że podmioty zagraniczne powinny być znaczącymi graczami medialnymi pojawiła się wprost w odpowiedziach na mój komentarz, ale spróbuję rozwinąć swoją myśl od innej strony.
Zanim przejdę do odpowiadania na kolejne komentarze, poproszę jeszcze raz o nie rozpatrywanie moich wypowiedzi z pozycji kto nie z nami, ten przeciw nam. Nie jestem wyborcą PIS, nie jestem (już) też wyborcą opozycji.
W mojej wczesnej młodości z tzw. grupy rówieśniczej mogło paść pytanie: za kim jestes? Dozwolone odpowiedzi zawierały się w zbiorze dwuelementowym: Lady Pank albo Republika. Odpowiadając niezgodnie z sympatiami pytającego odbierało się tzw. wpierdol. A w tym czasie słuchałem Jarre’a i Kombi (Kombi miało RiGCz bo używali Commodore 64 jako automatu perkusyjnego). I tak się jakoś przez całe życie układa, że nigdy nie jestem ani za tymi ani za tamtymi, a ograniczanie dyskursu publicznego do dwóch opcji jest świetną zagrywką polityczną sprowadzającą strukurę władzy do dwubiegunowej huśtawki. Tak jak zaproponowanie pięciolatkowi włożenia tych albo tamtych skarpetek żeby uniknąć dyskusji o zakładaniu skarpetek w ogóle.
Paręnaście lat później, będąc nigdzie niezrzeszonym, dostałem zaproszenie żeby jechać do Brukseli demonstrować w pewnej sprawie, autobusy będą podstawione. Kiedy zapytałem kto płaci za te autobusy, zaproszenie zostało wycofane. I tak nauczyłem się pytać cui bono?
Tak więc @Jedrzej: nie, to nie trolling. Oraz. skoro „podmioty niezagraniczne są i będą systematycznie wasalizowane”, to dlaczego nie ma takiej wymiany nadzoru: Amerykanie i Niemcy pilnują pluralizmu mediów w Polsce, to Polska powinna wykupić jakąś telewizję w Hiszpanii i na Litwie, Litwini w Portugalii i Rumunii itd. aż do Irlandii kupującej udziały w Bertelsmannie albo RAS[P]? Przecież każdy rząd może się obsunąć w niedemokrację, Hiszpanię wskazałem celowo.
@midnight_rambler
To jest jakaś szalona projekcja, przepełniona do tego tanim manicheizmem opartym o założenie, że jestem PiS-owcem. Z moimi poglądami nie ma to nic wspólnego. Marks twierdził, że historia ludzkości to historia walki klas, ja uważam że nie miał całkowitej racji ale też nie do końca się mylił. Historia ludzkości to historia walki ośrodków władzy a te mogą być powiązane z konkretną klasą społeczną. Np. w Stanach teraz jest walka klas pomiędzy politykami mającymi legitymację demokratyczną a właścicielami społecznych platform internetowych. Natomiast jakie jest decorum tej walki nie ma prawie żadnego znaczenia, głoszone poglądy i przybrane etykiety są tylko odpowiednikiem białych albo czerwonych gwiazd i czarnych krzyży malowanych na czołgach i samolotach, liczy się co innego, kto wygrywa.
Dlatego zupełnie nie rozumiem jakieś religijnej wiary w cud Tuska, zwłaszcza że pod rządami PiS w Polsce żyje się całkiem nieźle (proszę mi oszczędzić pogardliwych wypowiedzi o hołocie, co sprzedała się za 500+, to nic nie wnosi do dyskusji). I z niezrozumieniem patrzę na opozycję, która nie widzi że styropian wartości dawno się już wykruszył i trzeba ludziom zaproponować coś konkretnego. PiS został wybrany demokratycznie bo wyborcy mieli dość pogardliwego, wielkomiejskiego liberalizmu Platformy, która do dzisiaj nie zrozumiała co i dlaczego się stało. Co z kolei jest zupełnie zrozumiałe, bo przedstawienie konstruktywnego programu który mógłby dać opozycji zwycięstwo wymaga naruszenia układów władzy i pieniądza które za opozycją stoją i którym powrót do poprzedniego świata jest potrzebny. PiS nie wygrywa z opozycją, opozycja przegrywa z PiS-em.
Patrząc np. na Nowy Ład oceniam głównie reakcje różnych grup społecznych w mediach, i w tej chwili jest tak, że wyją ci, którzy powinni wyć, którym już dawno trzeba było się dobrać do skóry. Czego Platforma nie jest w stanie zrobić, bo nie jest po to, żeby głosować przeciwko interesom swoich członków.
Kończąc już tę przydługą wypowiedź odniosę się jeszcze do kwestii obecności zagranicznych mediów w Polsce. Gdyby stanowiły one swego rodzaju punkt odniesienia wprowadzając zachodnie standardy dziennikarskie (rozmawialiśmy o tym przy dyskusji o fact-checkingu) byłbym za. Tzn. za taką sytuacją że jest jakieś zagraniczne (więc niezależne kapitałowo) medium stanowiące wzorzec wolności prasy, takie które napisze o majątku Obajtka, majątku Tuska, majątku Morawieckiego i majątku Michnika. Takie które uzupełni to książką o powiązaniach Rydzyka, w drugiej publikacji przeanalizuje na zimno założenia polityczne i pochodzenie ruchów LGBT+ a w trzeciej opowie kim był/jest Edward Mazur.
Niestety jest tak, że zagraniczne media są aktywnymi uczestnikami gry politycznej i to jest stan oczekiwany, wyżej ktoś napisał że „TVN powinien być platformą dla Tuska”, tak jakby telewizja będąca wprost platformą polityka to było coś dobrego.
I w takim kontekście proszę mi nie mówić o wolności mediów i o czwartej władzy, bo to kpina.
Do aspektów prawnych i moralnych wczorajszych wydarzeń nie odniosę się, nie jestem prawnikiem, ani tym bardziej moralistą.
Pozdrawiam
@nudnykotlet
„A to zależy od opinii prawnych które pani marszałek ma a których treści i autorów nie znamy.”
I wystarczy jedna jedyna karteczka typu „Pani Witek ma rację, Podpisano: Znany Prawnik”, i ona już wygra w sądzie, bo sąd będzie miał obowiązek uwierzyć w jej tłumaczenie „zaufałam Znanemu Prawnikowi”. Opinie prawne w każdym sporze prawnym ma każda strona, Znani Prawnicy produkują je taśmowo i niedrogo (bo przecież w razie czego nie ponoszą odpowiedzialności – mieli prawo do takiej opinii!).
Bardzo proszę o zaniechanie tych fantazji, bo to jest literalnie nudny kotlet.
@midnight_rambler
„Co więcej, to raczej Obama nie pełni żadnej funkcji publicznej, w porównaniu z Tuskiem – do niedawna szefem rady UE i wciąż szefem największej partii w UE, do której to UE, póki co, Polska wciąż należy.”
@WO
„Jesteśmy w Unii. Miał wysokie stanowisko w Unii.”
„Twoje wyobrażenia tego są tak naiwne, jak naiwne byłyby moje wyobrażenia o pracy adiunkta w Nowym Sączu.”
Pierwszy z podanych przeze mnie wywiadów był przeprowadzony z Tuskiem tuż po jego rezygnacji ze stanowiska szefa Rady UE i objęciu funkcji szefa EPL. Wywiad zatem oczywiście dotyczył wyzwań stających przed Europą po Brexicie i przed nadchodzącymi uzgodnieniami klimatycznymi. Poruszono problem wspólnej strategii obronnej wobec niepewnego stanowiska Trumpa oraz trudnych negocjacji z Turcją w kwestii przyjmowania uchodźców. Rzecz jasna to tylko moje wyobrażenia (o naiwny!) – w rzeczywistości cały wywiad był o PiSie i Kaczyńskim.
„Znacznie bardziej ambitne przedsięwzięcie da się przygotować w miesiąc?”
Cięgle piszę o działaniu z wyprzedzeniem – w tej sprawie konkretne działanie było możliwe i nośne co najmniej od czasu przejęcia przez Orlen tytułów Polska Press. Ono nadal jest możliwe! Można od dziś powołać grupę opozycyjną (politycy + eksperci) prowadzącą takie prace. Co więcej, gdybyś wymienione przez Ciebie trafnie obszary potrzebnych nowelizacji widział raczej jako agendę prac takiej grupy, a nie argument przeciw jej powołaniu, widziałbym Cię jako jej kompetentnego i ważnego uczestnika. Ale, cóż, oczywiście nie zobaczymy nic takiego, za to teraz w miesiąc Lewica odwoła Witek.
Ze szczerą chęcią zakończenia dyskusji wspólną konkluzją, intonuję zatem: „Może i byśmy wyszli z niebytu – lecz jak wychodzić, gdy czyha zły Tusk! Może i byśmy coś tam zrobili, ale nie warto – bo przyjdzie zły Lis!”
@awal
– „gdy udzielane dziś jego partii poparcie nie jest darmowe i bezwarunkowe…”
@wo
– „To nie jest „udzielanie partii poparcia” – w sprawie Lex TVN po prostu chodzi o obalenie Lex TVN. Nie wiem czemu to tak upartyjniasz. W tej kwestii nie moze być żadnych partyjnych targów. To jakby PiS proponował Polexit. Lewicy nie wolno nawet teoretycznie rozważać hipotetycznego poparcia w zamian za coś tam”
No właśnie. We wtorek stałem na Placu Wolności i słuchałem bajeczek ku pokrzepieniu serc o przyszłym „rozliczaniu kaczyzmu” oraz paździerzowych hitów (m.in. Skorpionsi i Muniek Staszczyk) nie z powodu miłości do TVN – którą uważam za stację dziadowską, tubę klasy wyższej, rękoma celebrtytów realizującą interesy wielkiego kapitału – tylko w imię ogólnie pojętej wolności mediów. Więc gdy teraz słyszę twoje propozycje, to czuję się jakby dziwnie. Owszem, pewnie można by coś wynegocjować, podpisać jakiś cyrografik, ale takimi rzeczami się nie handluje. Ani kroku wstecz! A jeśli chodzi o układanie się z liberałami co do mediów publicznych („kiedyś tam, w przyszłości, powinna być równowaga medialna”), to póki co jest to dzielenie skóry na niedźwiedziu. Zresztą nie miałbyś jak wyegzekwować później tych ustaleń.
@awal
„Lewicowej, socjalnej perspektywy w takich sprawach nie pokaże TVN, a „Wyborcza” zrobi to dopiero gdy stery w niej przejmie pokolenie Rozwadowskiej”
Jeśli masz kontakty wśród europejskich elit (o czym tu kiedyś wspominałeś), to ogarnij mi sto milionów euro, a założymy ci ten wymarzony lewicowy koncern medialny (plus drugie tyle na dotowanie tego przez lata). Dla Rozwadowskiej i desantu młodych dziennikarzy na media liberalne – szacun, ale to nie oni rozdają karty i wymiana pokoleniowa tu nic nie zmieni, po prostu stare dziadersy zostaną zastąpione ich metrykalnie młodszymi klonami. Liczy się to, kto jest właścicielem i kto dyktuje warunki.
@Awal
„można z całą mocą popierać TVN i jednocześnie „co więcej” domagać się: wolne muszą też być media orlenowskie, wolna od politycznego sterowania i pluralistyczna musi być publiczna tv, lewica ma na to pomysł!”
Nie zauważyłem w żadnym środowisku opozycyjnym małego czy choćby średniego zainteresowania tym, co PiS zrobił z TVP czy gazetami lokalnymi. Nie jest więc to żadna ziemia niczyja do obsiania, raczej obszar mocno eksploatowany politycznie przez wszystkie strony. Niemniej tamto to były działania w miarę legalne, bez międzynarodowych skandali i legislacyjnego barbarzyństwa, jakim jest lex-antyTVN. To jest zupełnie inna waga problemu, „średni koncert niemiecki chciał sprzedać swoje media i dostał dobrą finansowo ofertę” vs. „wielki koncern amerykański jest siłą bezprawia wypychany z rynku, na którym zainwestował i sobie świetnie radzi”, żeby tylko spojrzeć z pozycji zainteresowania międzynarodowego.
To, co proponujesz, niebezpiecznie przypomina symetryzowanie w rodzaju „PO mówi, że PiS łamie Konstytucję, a przecież oni też łamali, bo w Konstytucji stoi, że ma być gospodarka społeczna!”, jakim zdarzało się grzeszyć partii Razem i okolicom krótko po wyborach 2015 i demolce TK, co raczej nie jest jasnym punktem w ich politycznym dorobku.
@wo
Tu się pan myli. Ale może za dużo widziałem procesów w których opinia znanego prawnika okazywała się dla wysokiego sądu niewystarczająca.
Plus nawet jeżeli się tak to skończy to ciąganie po sądach też bywa męcząca to czym pana koledzy i koleżanki z Agory mogą potwierdzić.
Oczywiście całość dyskusji to fantazje bo póki co mamy rząd i prezydenta PiS.
@awal
„Pierwszy z podanych przeze mnie wywiadów był przeprowadzony z Tuskiem tuż po jego rezygnacji ze stanowiska szefa Rady UE i objęciu funkcji szefa EPL.”
A więc: nadal miał wysokie stanowisko w Unii. Jesteśmy w Unii. Z pisowskim szefem EPL też by robili taką rozmowę.
„widziałbym Cię jako jej kompetentnego i ważnego uczestnika. ”
Dziękuję, ale ja po prostu nie jestem zainteresowany. Wiem, jaka z tym by była kupa roboty, żeby to zrobić porządnie. A ja, coż, mam co robić. W dodatku ponieważ ze świata mediów chcę się (docelowo) wymiksować całkowicie, to jeśli w ogóle bym chciał brać udział w takich pracach, to raczej nad kompleksową reformą prawa o związkach zawodowych. Ale też nie chcę, bo z tym jest też dużo pracy.
Widzisz, są dwa rodzaje polityków. Niektórzy, jak Janusz Palikot albo Ryszard Petru (wylansowani przez TVN), zapowiadają wielkie zmiany w ustawach, a potem albo zgłaszają coś zupełnie od czapy (reforma związków zawodowych a la Petru), albo wymiękają, gdy do nich dotrze, ile z tym będzie pracy (Palikot i jego Komisja ds Upraszczania Biurokracji).
Inni, jak Cezary Grabarczyk, naprawdę pieczołowicie przygotowują pakiet kilkuset poprawek do kilkunastu ustaw. I rusza budowa dróg. Tylko żeby tacy się w ogóle pojawili, partia już musi mieć władzę (Grabarczyk nie przygotował tego będąc w opozycji). Lewica BYĆ MOŻE też takich ma, ale nawet nie ma jak sprawdzić.
@nudny kotlet
„Plus nawet jeżeli się tak to skończy to ciąganie po sądach też bywa męczące, co pana koledzy i koleżanki z Agory mogą potwierdzić”
Męczące, tak – dla dziennikarzy i zwykłego Kowalskiego. Nie dla polityka. Polityk może zrobić z tego show („prześladujom za poglądy!!! precz z komunom!!!”), co mu jeszcze doda fejmu i zwiększy szanse na reelekcję.
@mnf
„Ani kroku wstecz!”
Ale może choć krok wprzód?
„ogarnij mi sto milionów euro”
PiS zorganizował 210 mln zł (45 mln euro) na prasę orlenowską i 2 mld zł (435 mln euro) rocznie na TVP. W przyszłym roku może będzie po wyborach. Może PiS straci władzę i trzeba będzie decydować o tych aktywach. Jestem przekonany, że nie przebiję się do Was z tymi faktami, więc już jednak – cóż mi zostaje – poczekam na Rozwadowską.
Dziękuję w każdym razie za obronę wolności mediów w trudnym środowisku sonorycznym (też byłem). Niskie ukłony!
@oa
„OK, z tym się zgadzam, istotnie zabrali się do tego z właściwą sobie gracją”
To nie jest tylko kwestia gracji. Cel wymusza środki. Od 2015 celem PiS nigdy nie jest ani usprawnienie sądownictwa, ani poprawa ładu medialnego. Chcą niszczyć niezależne instytucje i zagarniać władzę. To dlatego muszą działać cały czas w takim stylu.
Preteksty typu „chodzi o rozwiązania takie jak we Francji” zawsze są kłamliwie dodawane ex post. Intencją jest zniszczenie TVN za samo wspieranie opozycji – gdyby nie to, nie przeszkadzałby im właściciel z Pernambuco.
„W mojej wczesnej młodości z tzw. grupy rówieśniczej mogło paść pytanie: za kim jestes? Dozwolone odpowiedzi zawierały się w zbiorze dwuelementowym: Lady Pank albo Republika. ”
To jest zły przykład. Tutaj chodzi o konstytucyjną wolność słowa. No i istotnie, jak ktoś jest przeciw – przestaje być dla mnie człowiekiem cywilizowanym.
„Dlatego zupełnie nie rozumiem jakieś religijnej wiary w cud Tuska, ”
Wielkodusznie nie wyciąłem panu tego komentarza, ale z takimi rozważaniami proszę na przyszłość przenieść się na swojego bloga. Jest pan u mnie, a mnie nie interesuje pana wiara lub niewiara w cud Tuska.
„I w takim kontekście proszę mi nie mówić o wolności mediów i o czwartej władzy, bo to kpina.”
Nikt tu nie mówi o „czwartej władzy”. Jestem przeciwnikiem tej metafory. A jeśli panu się nie podoba konstytucyjna wolność mediów – proszę sobie pójść gdzie indziej. Tu jest pan niemile widziany.
> gdybyś wymienione przez Ciebie trafnie obszary potrzebnych nowelizacji widział raczej jako agendę prac takiej grupy, a nie argument przeciw jej powołaniu
W sumie Lewica każdą sprawię niezależnie od zakresu powinna rozwiązywać powołaniem komisji, a przy braku zakresu troiki. Ostatecznie sowietu, docelowo kraju rad. Logiczne. Nie tylko w tradycji, ale też jako jedyny chyba przykład systemu w którym tak to działało. Oczekiwałeś po Bidenie, że będzie rządził za pomocą takich konwentykli, ale te prognozy się nie spełniły (całe szczęście dla ambicji).
@awal
„PiS zorganizował 210 mln zł (45 mln euro) na prasę orlenowską i 2 mld zł (435 mln euro) rocznie na TVP. W przyszłym roku może będzie po wyborach. Może PiS straci władzę i trzeba będzie decydować o tych aktywach. Jestem przekonany, że nie przebiję się do Was z tymi faktami,”
Wszyscy o tym wiemy, ale dopóki nie jest „po wyborach”, nie ma sensu snuć planów, bo wszystko zależy od ich nieprzewidywalnego wyniku. Nie ma nawet sensu mieć „przygotowanej ustawy na wszelki wypadek”, bo zbyt wiele czynników może to unieważnić.
To jak z Twoimi nadziejami na „przejęcie sterów przez pokolenie Adriany”. Tutaj tak dużo zależy od nieprzewidywalnych wydarzeń z przyszłości (przede wszystkim: kolejności sukcesji w Agora Holding), że nie ma sensu dziś snuć w związku z tym jakichkolwiek planów. Sam sobie przecież musiałem odpowiedzieć na pytanie „czy warto czekać”.
@nudnykotlet
„Tu się pan myli. Ale może za dużo widziałem procesów w których opinia znanego prawnika okazywała się dla wysokiego sądu niewystarczająca.”
Przecież nie chodzi o to, żeby sąd PODZIELIŁ opinię. Chodzi o to, że Witek powie, że działała w dobrej wierze, bo miała opinię (w którą uwierzyła). To tak nudne – przez swoją banalność – że już ostatni raz pana ostrzegam.
„pana koledzy i koleżanki z Agory mogą potwierdzić.”
Dla związkowca proces z pracodawcą to sama przyjemność. Nawet nie musi przychodzić, reprezentuje go związkowy prawnik. Podobnie z politykiem – partia zapewni mu reprezentację. A na koniec Witek wygra i ogłosi, że „sąd jej przyznał rację”.
Niech się pan nie trudzi nad kolejnym komentarzem na ten temat.
@Ojciec Artura
„takie które napisze o majątku Obajtka, majątku Tuska, majątku Morawieckiego i majątku Michnika.”
Ciekawe rozumowanie. Pozwalasz mediom łaskawie opisywać działania stricte przestępcze ludzi ze szczytu władzy (XXX) czy rozpaczliwe i żenujące ukrywanie majątku premiera-multimilionera, bo mu bogactwo nie pasuje do pijaru – ale pod warunkiem, że napiszą też o majątkach Tuska i Michnika konkretnie co? Media żyją z oglądalności, dlaczego chcesz je zmuszać do zamulania anteny jakimiś nudnymi raportami księgowymi o całkowicie niekontrowersyjnych sprawach? Czy może mają coś nakłamać, żeby w mediach był „pluralizm” w rozumieniu posła Suskiego?
Najśmieszniejsze, że każdy pisowiec zainteresowany „majątkiem Michnika”, może to sobie łatwo sprawdzić – nie przyjął akcji Agory, więc nie ma wielkiego majątku. Ma, owszem, w miarę dobrze opłacane stanowisko, z którego nie można go zwolnić. Ale to nie ta liga, co Obajtek i Morawiecki (czy nawet zarząd Agory).
@WO
„nie ma sensu snuć planów, bo wszystko zależy od ich (wyborów) nieprzewidywalnego wyniku”
Jak to nieprzywidywalnego? Jak PiS przegra, to zrobi reasumpcję. Najlepiej w odpowiedniku sali kolumnowej.
@rambler
„Jak PiS przegra, to zrobi reasumpcję. ”
Wątpię. Tak źle ciągle nie jest.
PS. Zrobiłem panu edycję, bo sformułował pan swój poprzedni komentarz narażając się na art 212.
@midnight_rambler
„całkowicie niekontrowersyjnych sprawach? ”
Robi się dygresja, ale przepisanie przez polityka majątku na współmałżonkę (tak jak zrobił to Tusk) zawsze będzie co najmniej kontrowersyjne…
@WO i inni
„Wszyscy o tym wiemy”
Nie mam takiego wrażenia – „wszyscy wiemy” to co o opisał kolega mnf: że obrona TVN to kwestia fundamentalna, zaś sprawa mediów orlenowskich to ostatecznie jeno decyzja biznesowa. Że trzeba dziś mówić to samo co PO: ani kroku wstecz, brońmy wolności mediów (ani słowa o ich pożądanej strukturze).
Pozwoliliśmy sobie jako lewicowi wyborcy narzucić narrację dominującej partii liberalnej. Nasza partia nie prezentuje odrębnej lewicowej perspektywy: nie pokazuje/ proponuje/ sugeruje narzędzi jej realizacji. Dajemy sobie wmawiać, że pewne kwestie nie powinny być „partyjne” czyli powinny być przedstawiane z partyjnego punktu widzenia „rozsądnego demokratycznego centrum” reprezentowanego przez PO. Kobiety wyrwały swoimi protestami z tego obszaru kwestię aborcji – ona może teraz być (a nawet nie może nie być) przedstawiana na opozycji z perspektywy lewicowej. Niestety w innych sprawach Lewica ustawia się w roli przystawkowej i nie widzę powodu, aby tego nawyku pozbyła się po wyborach.
Starając się wskazać drogi zmiany tej sytuacji mówię: należy przywłaszczać gotowe lewicowe propozycje polityczne i raporty NGO takie jak report Fundacji Eberta – wtedy powiecie, że te reporty są niekonkretne i pisane rozstrzeloną czcionką. Mówię wiec, trzeba przygotować własne projekty (koncepcje/ zarysy) – na co powiecie: za dużo pracy, po co komu teraz taki konkret. Jednocześnie wyglądacie jakiegoś mitycznego inwestora, który sprzeda lewicę ludziom w swojej gazecie. Może jednak lepiej formułować JAKIEŚ oczekiwania wobec funkcjonujących realnie lewicowych polityków? Uwzględniające realia, ograniczenia, ale jednak nie usprawiedliwiające słabej efektywności. Nawet ta wizyta Zandberga w Trzemesznie mogła się w ogóle odbyć bo Rozwadowska – nie nikt inny – napisała artykuł, w którym de facto zawarła „executive briefing” na użytek negocjacji. I później skrót zawarła na fb. Adrian go (artykuł lub skrót) literalnie cytował stojąc w żółtej kamizelce i kasku. Gdyby miał jakieś możliwości narracyjne w tym serialu, zamieniłbym ich miejscami. Pozdrowienia!
@awal
„zaś sprawa mediów orlenowskich to ostatecznie jeno decyzja biznesowa.”
No bo do tego nie trzeba żadnej ustawy – po wyborach będzie nowy Obajtek i powymienia naczelnych. Bez żadnego trybu.
„Jednocześnie wyglądacie jakiegoś mitycznego inwestora, który sprzeda lewicę ludziom w swojej gazecie.”
Z mojej strony to jest wyłącznie żartobliwe. Tak na serio uważam, że media to przegrana sprawa (bo golfiści, bo internet itd.).
@WO
„(Michnik) nie przyjął akcji Agory, więc nie ma wielkiego majątku.”
Ależ niechby se miał. Tak samo jak Tusk. Kolega, który „nie jest wyborcą PiSu”, stosuje prostacki wybieg propagandowy kaczystów udając, że chodzi o wielkość majątku czy fakt jego przepisywania na żonę. To trochę tak, jakby bronić Nixona: „a w waszej partii też są ludzie, którzy mają latarki i czasem nawet chodzą z nimi po ciemnym mieszkaniu”.
@krzloj
„przepisanie przez polityka majątku na współmałżonkę (tak jak zrobił to Tusk) zawsze będzie co najmniej kontrowersyjne…”
Za dużo TVP, kolega niech sobie zrobi przerwę. Zaręczam, że samo w sobie przepisywanie majątku na członka rodziny nie jest nie tylko kontrowersyjne „co najmniej”, nie jest w ogóle kontrowersyjne. Kontrowersyjny może być co najwyżej cel takiego przepisania, chociaż zazwyczaj taki nie jest.
Akurat Tusk ma spory majątek, nie ma immunitetu, a prokuratura ma teraz prawo zająć majątek dowolnej osoby bez żadnego wyroku sądu, chyba nawet zanim postawi zarzuty. Więc ja go akurat rozumiem.
@rambler
” nie jest w ogóle kontrowersyjne. ”
Wszystko, co budzi zróżnicowane opinie (kontrowersje) jest kontrowersyjne. Decyzja Tuska była kontrowersyjna par excellence. Kolega chyba myli to pojęcie z „nielegalne” czy „podejrzane”?
@WO
Spróbuję się jakoś pobronić… Takie czasy, że słowa zmieniają znaczenie, w dzisiejszych czasach „kontrowersyjny” to już w zasadzie epitet.
@rambler
Bardzo mi przykro – mój blog to Strefa Trzymania Sie Kopalińskiego.
Nie śledzę wypowiedzi. Czy odezwał się już Wielki Nieobecny tej dyskusji na temat lex-TVN? Czyli mafia KrK? Oni ostatnio od TVN24 to całkiem sporo kopniaków zaliczyli. Spodziewałbym się (hłe hłe), w imię oczyszczania związku wyznaniowego, wsparcia (hłe hłe bis) dla tej stacji.
Zupełnie nie. Chodzi o to, żeby wszyscy politycy byli na cenzurowanym jeśli chodzi o finanse, tamci z oczywistych powodów, a nasi dlatego, że żona Cezara powinna być wolna nawet od cienia podejrzeń.
I wyobrażam sobie regularne roczne raporty prasowe porównujące majątki najważniejszych polityków i jak zmieniły się przez ten rok.
@ojciec artura
„I wyobrażam sobie regularne roczne raporty prasowe porównujące majątki najważniejszych polityków i jak zmieniły się przez ten rok.”
Zważywszy, że wielu polityków to świadomie ukrywa – np. „przepisując na żonę” – wymagałoby to śledztw dziennikarskich. A więc etatów, a więc zamożnych i niezależnych od władzy redakcji.
Przyklasnął pan tymczasem projektowi likwidacji jednej z nich – w dodatku w tej branży ostatniej, bo Polsat się już od dawna nie wychyla. I jeszcze uzasadnia to pan grandilokwentnym, lecz głupkowatym „wolności tak naprawdę i tak nie ma”. Jest pan człowiekiem pełnym sprzeczności, ale proszę to przepracowywać gdzie indziej.
@Ojciec Artura
„Dlatego zupełnie nie rozumiem jakieś religijnej wiary w cud Tuska, zwłaszcza że pod rządami PiS w Polsce żyje się całkiem nieźle (proszę mi oszczędzić pogardliwych wypowiedzi o hołocie, co sprzedała się za 500+”
Nie mam pojęcia, skąd ci przyszedł do głowy pomysł, że znajdziesz tu kogoś kto podziela wiarę w cud Tuska, a za choćby bąknięcie serio czegoś o „hołocie, co sprzedała się za 500+” można by się spodziewać IMHO jedynie ekspresowego kopenwdupena od gospodarza. Wygląda na to, że projektujesz sobie dyskutantów jako typowych komentatorów z gazety.
@WO & Kopaliński
Ależ oczywiście. Liczyłem, że żartem z „epitetem” się jakoś jednorazowo wybroniłem.
@ Ojciec Artura
Intryguje mnie od dawna kwestia ataku na „zagraniczność” mediów. Pan to też podniósł ale nie bardzo zrozumiałem sens Pańskiej wypowiedzi. Napisał Pan: „gdyby stanowiły one swego rodzaju punkt odniesienia wprowadzając zachodnie standardy dziennikarskie (rozmawialiśmy o tym przy dyskusji o fact-checkingu) byłbym za.”
Ale jakie to ma znaczenie? Jeśli ja sobie założę gazetę, jako Polak (np coś jak dawny Ozon Palikota), ale nie będę dochowywał tych standardów to jest ok ale jak (wg Pana?) Onet (albo dawny Dziennik tego samego koncernu) nie będzie dochowywał to już nie ok? Poza tym, że jest tu wątek „plemienny” na który nie bardzo wiem jak zareagować to merytorycznie to chyba jest bezsensu? To brzmi jakbyśmy mieli tu jakieś kompleksy że „co amerykańskie to amerykańskie” a my to jak tam wyjdzie?
Nie twierdzę, że Onet nie ma swojego profilu, ma bo zatrudnił Węglarczyka a on ma takie a nie inne poglądy. Pewnie zbieżne z tymi jakie ma ktoś w centrali kto go zatrudniał, ale nadal nie wiem co z tego wynika dla „zagraniczoności”. Jak ja bym go zatrudnił w swojej gazecie to on stałby się już ok bo pracuje w mojej, z polskiego plemienia, gazecie? A może to jest tak że ludzie, Francuzi czy Polacy czy kto tam, mają podobne poglądy na gospodarkę czy obyczajowość?
Czytając czasem wypowiedzi zwolenników PiS widzę argumenty że np „Niemiecki Onet zły bo promuje LGBT”, podobnie np jest z Netflix`em. Pomijam już że nie wiem co to jest „promocja LGBT” to co to ma za znaczenie czy o LGBT napisze „polska” gazeta albo Onet?.
Naprawdę chętnie bym się więcej dowiedział o co chodzi z tym „zagranicznym” właścicielem.
„pod rządami PiS w Polsce żyje się całkiem nieźle”
Żyje się całkiem nieźle, o ile jesteś hetero, najlepiej dorosły, mężczyzna i katolik. I najlepiej, żebyś nie należał do pogardzanych grup zawodowych.
W przeciwnym razie przykładowo minister edukacji śmieje się publicznie z samobójstw osób takich jak ty, żartobliwie sugerując na antenie, że nie są nawet ludźmi.
Znam zbyt dużo osób, którym pisowskie reformy np. na uczelniach zniszczyły karierę, żeby mówić, że „żyje się nieźle”. Może się żyje, jeśli trafiłeś w target władzy.
@ojciec
„pod rządami PiS w Polsce żyje się całkiem nieźle ”
Komu? Bo mnie na ten przykład żyje się całkiem chujowo. Więc mamy 50:50
@AB
„zajmują się oni tu prezentacją osoby promowanego lidera politycznego w powierzchownej formie „wywiadu politycznego””
„tak wyglądały np. niektóre wywiady późnego Obamy z sieciami telewizyjnymi”
@WO
„Twoje wyobrażenia tego są tak naiwne, jak naiwne byłyby moje wyobrażenia o pracy adiunkta w Nowym Sączu.”
„Z pisowskim szefem EPL też by robili taką rozmowę”
Bardzo przepraszam, ale poproszę Gospodarza o krótki mansplaining, co w takim razie jest nienaiwnym opisem tych Tuskowych pogadanek w TVN. Ja widzę w nich pana tłumaczącego mi spokojnym, nie dopuszczającym wątpliwości głosem, że odpowiedzią na PiS-owski radykalizm nie może być „inny rodzaj radykalizmu”, czyli chyba ta nostalgiczna razemkowa lewica i jakaś feministka, która gdzieś kiedyś nie pozwoliła się Tuskowi zagadać. Towarzyszy tym refleksjom inny pan przeważnie przytakujący z powagą w oczach, lecz czasem walący prosto z mostu:
„- Nie chcę tu ronić łez nad sobą” (Tusk)
„- Chłopaki nie płaczą” (Kajdanowicz).
Przyznaję, związek tych pogaduszek z funkcją Tuska w EPL jakoś mi umyka – może dlatego, że nikt w nich nie wspomina o EPL, nikt nie pyta o węgierskiego homofoba w „konserwatywnej rodzinie” ani o blokowanie przez nią celów klimatycznych. Również porównanie do rozmowy np. Inskeepa z Obamą z grudnia 2016 (jest na yt) cóż, nie wytrzymuje porównania. W swojej naiwności widzę tu po prostu nieoznakowany product placement męskiego establishmentu. Cichutko proszę o naprowadzenie na właściwą odpowiedź!
Nie mogę wyjść ze zdumienia, jak dorośli ludzie, którzy chyba wiedzą, ile może trwać proces cywilny, wierzą w moc Opinii Prawnej. Podziwiam cierpliwość gospodarza w tłumaczeniu oczywistości.
@dzieci cieci
Ten pan tłumaczy ci, że na radykalizm PiS najlepsze jest radykalne centrum, które skończy się umiarkowaną Konfederacją. O ile marzeniem Kaczyńskiego jest bycie emerytowanym zbawca narodu, to ten miły pan był jego głosem wołającego na puszczy, prostującym drogę panu. Temu panu. Każdy mesjasz ma swojego Jana Chrzciciela.
@wo
To, że po zmianie rządu nowy Obajtek wymieni naczelnych (bo przecież nie wypuści prasy z rąk) zawdzięczamy tylko temu, że nie jesteśmy Budapesztem i nie wykształciliśmy oligarchii zaprzyjaźnionej z władzą, której obecny Obajtek mógłby te gazety sprzedać. Jeszcze.
@Tusk w TVN
A to nie jest tak, że dziś dla tvn Tusk generuje taką oglądalność jak dawniej Kukiz albo inni wyraziści? A jako, że oni żyją z oglądalności oraz mają akurat takich a nie innych widzów (w sensie demografia zarobków i zamieszkania oraz poglądów) to z Zandberga oglądalności i reklam nie ukręcą?
Ja zawsze miałem kłopot, że zrozumieniem czemu ktoś uważa, że to źle że komercyjna stacja stara się, i to jak najtaniej („programy” ala szkło kontaktowe), dopasować się do widza najatrakcyjniejszego dla reklamodawców (miasteczko Wilanów i pochodne)? Różnorodność to miała być tv publiczna ala NPR?
Gospodarz tłumaczył kiedyś pluralizm i standardy dziennikarskie jako stosunkowo nowe zjawisko wymuszone przez rynek. Tytuły chcąc rosnąć szukały reklamodawców i zwiększały zasięgi, co wymagało docierania do szerokiego grona odbiorców o różnych poglądach. Do tego dochodzą wymagania wizerunkowe korporacji. Gazety oryginalnie były organami propagandy i komunikacji państwowej, potem osobistej publicystyki poszczególnych polityków, w końcu organami partyjnymi i oligarchów.
> Dogmaty Karnisty
Szkoda człowieka, dekada z okładem blogowania, pierwsze kroki gazetowego eksperta, świeżo po habilitacji, i od razu popłynął.
Opinie prawne zamówione przez Witek są komicznie wręcz korzystne bo po prostu cytują zamówione wcześniej przez Kidawę-Błońską. Wtedy eksperci, na czele ze stałym gościem mediów konstytucjonalistą prof. Ryszardem Piotrowskim wykazywali, że marszałek nie ocenia merytorycznie „ponieważ podjęcie dezycji w tej sprawie należy wyłącznie do kompetencji Sejmu” realizowanej przez głosowanie.
Ostrzej wyraziło to 7 byłych marszałków oświadczając że inaczej byłaby to „uzurpacja kompetencji Sejmu RP przez Marszałka”, wniosek trzeba poddac pod głosowanie bezwzględnie, a „Rozstrzyganie takiego wniosku przez Marszałka Sejmu RP lub przez Prezydium Sejmu RP jest niedopuszczalne i nie wywołuje żadnych skutków prawnych, a procedura podjęcia uchwały w wyżej wymienionej sprawie nie została zakończona”.
@dzieci cieci
„co w takim razie jest nienaiwnym opisem tych Tuskowych pogadanek w TVN”
Rozczaruję – odnosiłem się do fragmentu, który zacytowałem (mam tak w zwyczaju, proszę na to zwracać uwagę). Z uprzejmości przekleję go ponownie: „„Dostrzegając to, jakaś część redakcyjnych decydentów orientowała się na niego””
Pogadanki mnie nie interesują, proszę o nich pisać u siebie na blogu.
@amplat
” nie wykształciliśmy oligarchii zaprzyjaźnionej z władzą, której obecny Obajtek mógłby te gazety sprzedać. Jeszcze.”
Za późno. W realność scenariusza węgierskiego przestałem wierzyć, gdy poleciała Szydło – orbanizacja wymaga zgranej drużyny. Posuwając „gang tapirów”, Kaczyński sam sobie zafundował wewnętrzne skłócenie.
@unikod
„Gospodarz tłumaczył kiedyś pluralizm i standardy dziennikarskie jako stosunkowo nowe zjawisko wymuszone przez rynek.”
Nie tyle przez rynek, co przez państwo. Większość posunięć pluralizujaco-standaryzujących to pokłosie złotej ery kapitalizmu i silnej działalności regulacyjnej. W mediach nakładały się na to doświadczenia nazizmu – pokazały, jak niebezpieczna jest monopolizacja mediów. Stąd po 1945 różne regulacje dekoncentracyjne, a także rozwiązania w stylu „fairness doctrine” FCC (że w programie telewizyjnym musi być punkt widzenia demokraty i republikanina).
Dużo tego skasowano w ramach „urynkowienia” i „deregulacji”, więc także na Zachodzie z tym jest co raz gorzej. Tak zwane „standardy BBC” to już po prostu przeszłość, choć niektorzy w Polse chyba wierzą, że nadal obowiązują.
@dzieci cieci
Gospodarz jest finalną wyrocznią co do mediów :-). Ja jestem tylko ich pasywnym odbiorcą. Ale jakaś tam znajomość korpo podpowiada mi, że to działa wokół paru dogmatów: ma być tanio, bez eksperymentów i najlepiej to co się już sprawdziło.
Do czegoś innego to miała być tv publiczna…
@wo
Czuję się pocieszony. Ale zachowam trochę rezerwy, bo jednak Jarek, jak się okazało wczoraj, nadal umie liczyć i kombinować.
@obywatel
„Ale jakaś tam znajomość korpo podpowiada mi, że to działa wokół paru dogmatów: ma być tanio, bez eksperymentów i najlepiej to co się już sprawdziło.”
…i dlatego wizja Awala, że „część redakcyjnych decydentów” dostrzegła rosnący potencjał Tuska, i podjęła decyzję o „orientowaniu się na niego”, jest dla mnie komiczna. For starters: takich decyzji nie podejmują „redakcyjni decydenci”. A ci, którzy je podejmują, nie kierują się takimi kryteriami, w przypadku Discovery zapewne nawet nie znają polskiego.
@ampiat
„jednak Jarek, jak się okazało wczoraj, nadal umie liczyć i kombinować.”
Właśnie nie wiem. Primo – nadal nie ma 231 potrzebnych do odrzucenia weta senackiego. Secundo – dopuścił do zatrutej pigułki w postaci poprawki o wyrzuceniu Jacka Kurskiego. Nadal gdybym miał się założyć o stówę, czy ta ustawa przejdzie – postawiłbym na to, że nie przejdzie, oczywiście we wrześniu zobaczymy.
@WO
Z naiwności przytoczę dalszą część cytowananego zdania: „Dostrzegając to, jakaś część redakcyjnych decydentów orientowała się na niego i to pozwalało mu występować na antenie na swoich warunkach”. Rozumiem, że naiwne jest zwłaszcza wyrażane tu założenie, że to decydenci decydują. Cichutko dygam i dziękuję.
„A to nie jest tak, że dziś dla tvn Tusk generuje taką oglądalność jak dawniej Kukiz albo inni wyraziści?”
Miałoby to polegać na tym, że ktoś obserwuje słupki oglądalności Olejnik względem tego, kto był jej gościem?
Według mnie (w najbardziej przegiętej formie) wygląda to tak, że część redakcji/dziennikarzy opinii ma pretensję do tego, żeby nie tylko opisywać świat, ale go zmieniać – przy okazji nie mając do tego żadnej (demokratycznej) legitymizacji!
Jeśli szukać przykładów na poparcie tej tezy, to Wyborcza miała okresy, gdy była głównie biuletynem KOD-u, szyła strategię dla partii opozycyjnych (Zjednoczona Opozycja! TERAZ!), przyśpieszała Powrót Tuska (to w ogóle zabawne, bo siostrzana redakcja gazeta.pl ją w tym wypadku zmitygowała: link to wiadomosci.gazeta.pl ), czy rozpoczęła próby „utemperowania” Lewicy za głosowanie za FO – publikacja listu czytelniczki, że prawdziwa lewica to nie ta parlamentarna, ale Strajk Kobiet, seriously?
Dodatkowo w skali społecznej liczy się narracja, a ta naprawdę zaczyna wyglądać dla PiS-u słabo. Tu trzeba lojalnych kadr a im mniej pewna i stabilna władza, tym bardziej kadry myślą o swojej indywidualnej karierze, a nie o woli prezesa.
Zastanawia mnie, jakie będą dalsze losy tych niezwykle licznych prezesów spółek energetycznych. Przecież jakie oni idiotyczne decyzje latami podejmowali!
@dziecicieci
„Z naiwności przytoczę dalszą część cytowananego zdania: ”
Odnoszę się do tego co cytuję. Cytowane powyżej zdanie też miało jakąś dalszą część. I co z tego?
monday.night.fever
@monday.night.fever
„Inny przykład: w Wyborczej (którą generalnie czytam) nie podoba mi się emocjonalne wzmożenie wielu autrów, przejawiające się – dajmy na to – nazywaniem stadionowych bandytów „kibolami” (zamiast użycia neutralnego określenia „pseudokibic”). W TP nikt by raczej nie używał określeń nacechowanych emocjonalnie.”
Dla ciebie „pseudokibic” brzmi neutralnie, dla mnie za to to śmieszny eufemizm. A co do tego, że „W TP nikt by raczej” to łatwo zweryfikować z użyciem Google. Parę przykładów:
link to tygodnikpowszechny.pl
link to tygodnikpowszechny.pl
link to tygodnikpowszechny.pl
@ carstein
„Ja się zawsze zastanawiałem po co było robić jednocześnie gamecorner.pl i polygamia.pl, skoro różnicy nie było prawie żadnej. A potem jak połączyli to zarżneli jedno i drugie na raz (a Piotra Gnypa, założyciela wywalili).”
To ja się wypowiem jako były redaktor Polygamii – najpierw założono wewnątrz Agory Gamecorner, a dopiero potem kupiono Polygamię, która była istniejącym wcześniej niezależnym serwisem. A że Polygamia od początku skupiała się na konsolach, w czasach, kiedy w Polsce było to nieco bardziej niszowe i wśród graczy (i samych gier) był większy podział na konsolowców i pecetowców, który obecnie nie ma już takiego znaczenia, to Gamecorner skupiał się za to na grach pecetowych, co przez jakiś czas jakoś jeszcze miało sens, ale z czasem coraz mniej.
Ale zabawniejsze było to, że w międzyczasie otworzono jeszcze trzecią stronę – gry.gazeta.pl, która trochę agregowała treści z Gamecornera i Polygamii, a trochę miała własnych albo branych z Wyborczej, co w praktyce wprowadzało jeszcze większe zamieszanie, plus do tego równolegle działały jeszcze gryonline.gazeta.pl z flashówkami i naprzerwie.pl dla młodszych graczy (oba adresy przekierowują teraz do edziecko.pl).
Z tego wszystkiego ostatecznie przetrwała tylko Polygamia, obecnie już poza Agorą.
@Tusk w TVN
Oglądając produkt, czyli regularne ponadstandardowe wywiady Tuska, składające się z samych łatwych piłek i przytaknięć prowadzącego, a przy tym pozbawione oczywistego powodu „wydarzeniowego” czy funkcyjnego (nie jest nim nikogo nieinteresująca funkcja w EPL), przyjmuję że doszło w ranach stacji do orientacji decyzyjnej na kilku poziomach (od wydawców, przez kierownika redakcji itd.), aby tak właśnie organizować antenowe występy tego polityka. Mam na myśli fakt, że nie podjęto w tej sprawie żadnej jednej zwerbalizowanej decyzji – raczej na każdym poziomie zapadały cząstkowe „techniczne” decyzje (np. o wyborze prowadzącego, którym przypadkowo okazywał się specjalista od łatwych piłek), które łącznie zapewniały Tuskowi to bezpieczne, pozbawione przypadków środowisko dla promocji swojego przekazu. Na pewno relacje między stacją a otoczeniem Tuska nie były tak usłużne jak stosunek TVP do Kaczyńskiego, zachowywano bardziej cywilizowane obyczaje i możliwość zmiany faworyta (którym wcześniej albo równolegle bywał Petru, Hołownia, Kukiz). W praktyce jednak TVN (a także „Newsweek”, „Polityka”) daje Tuskowi tę obsługę medialną jakiej jego obecny „powrót króla” i dalsze kroki potrzebują.
Nie była to dla mnie sprawa kluczowa – wspominałem o niej jedynie w tym celu, aby podkreślić, że w związku z taką relacją z wymienionymi redakcjami, media publiczne i regionalne nie będą Tuska interesować – zagłodzi je lub sprzeda – zaś powinny one jak najbardziej interesować Lewicę.
Skoro jednak temat wewnętrznych relacji koncernu medialnego wywołuje zainteresowanie, może WO zechce go rozwinąć i po prostu dać nam w punktach jakiś primer.
@dzieci cieci
„nikt nie pyta o … blokowanie … celów klimatycznych”
UE jest w trakcie kompleksowej rekonfiguracji swojego DNA, gdzie miejsce wolnego handlu zajmują regulacje klimatyczne i środowiskowe. Z tematu niszowego jakim była ochrona środowiska i tokenowe programy typu Natura 2000 czy LIFE w latach 90–tych wyłania się temat centralny, dotykający wszystkich obszarów inwestycji, produkcji i wymogów regulacyjnych (a więc np. standardów konsumenckich, norm budowlanych, wymogów ostrożnościowych w bankach, itd.). W Polsce niestety nie uczestniczymy aktywnie w tym procesie i zatem kolejny raz szykujemy się na technologiczną mimikrę Zachodu – dostarczanie mu półproduktów według narzuconych specyfikacji, których sensu nie zgłębiamy. To jest kolejny etap naszej peryferyzacji, której polska polityczna prawica nie zauważa i której nie będzie przeciwdziałać, bo brak nam silnego rodzimego kapitału, który by to jej podpowiedział. Tylko lewica jest w stanie nawiązać umysłowy kontakt z tym procesem oraz zdefiniować społeczne interesy – pracowników, lokatorów, konsumentów – jakie będzie w nim reprezentować. Dlatego jakaś lewica musi tu współrządzić, abyśmy wyszli z peryferium.
@awal
„Skoro jednak temat wewnętrznych relacji koncernu medialnego wywołuje zainteresowanie, może WO zechce go rozwinąć i po prostu dać nam w punktach jakiś primer.”
Znakomitym primerem jak to działa (kto o czym decyduje) jest film „Informator”, dlatego używam go jako materiału dydaktycznego. Od dwóch roczników uaktualniłem to o „The Morning Show” z oferty Apple TV, tam też pokazane są te mechanizmy. Studentom pokazuję postacie z „Informatora” mówiąc, kto komu może wydawać polecenia (oraz kto je MOŻE – i de facto wydaje – choć nie POWINIEN), praca domowa to podobna analiza postaci z „The Morning Show”.
@Awal Bialy
„nikogo nieinteresująca funkcja w EPL”
Dla mnie jednak to był/jest interesujący temat, nawet jeśli nie jest takim dla macherów od tematyki EU. Skądinąd nie przedstawiałem tu mojej teorii na temat Twojej tożsamości i teraz też nie będę drążył 😉
Przy okazji muszę podziękować za „rady dla social climbera”. Bardzo mnie korci żeby dodać tam własny punkt na temat spraw o których nie wspomniałeś.
@„rady dla social climbera”
Przepraszam zgubiłem to. Pod którą notką to się znalazło?
Z góry dziękuję.
@k.kisiel, Junoxe
Cieszy mnie i jednocześnie trochę zadziwia popularność tych skromnych Desideratów peryferyjnego social climbera – wyrażają one widać doświadczenie jakoś uniwersalne, choć bez wątpienia zmienne okoliczności weryfikują ich praktyczną przydatność. Osobiście nie mam nic przeciwko aktualizacjom, oczywiście z poszanowaniem reguł i prerogatyw WO.
link to ekskursje.pl – 6 grudnia 2019 o 16:01
@wo
„…i dlatego wizja Awala, że „część redakcyjnych decydentów” dostrzegła rosnący potencjał Tuska, i podjęła decyzję o „orientowaniu się na niego”, jest dla mnie komiczna. For starters: takich decyzji nie podejmują „redakcyjni decydenci”. A ci, którzy je podejmują, nie kierują się takimi kryteriami, w przypadku Discovery zapewne nawet nie znają polskiego.”
Dodałbym że jednakowoż Awal zapewne ma rację co do mechanizmów ale istnieją one w mediach drugiej strony – dla takiego wpotylicę czy GP zapewne dużo większe znaczenie ma szybkie orientowanie się na bieżące walki frakcyjne w PISie niż jakikolwiek rachunek ekonomiczny. I tam redakcyjni decydenci typu Karnowscy czy Sakiewicz rzeczywiście zapewne takimi przesłankami się kierują. Ale to się na wszystkie media nie przekłada tylko na te które są na utrzymaniu polityków
@embercadero
Wszystko, co napisałeś, dotyczy nie mediów, ale pato-mediów, czyli stricte partyjnych rozgłośni i biuletynów. Dlatego Awal nie ma „trochę” racji, tylko nie ma jej całkiem, bo opisuje sytuację, w której media, takie prawdziwe, po prostu nie są w stanie funkcjonować, przynajmniej w warunkach kapitalizmu, nawet dalece regulowanego. Nie spełniają bowiem _nawet_ kryteriów rynkowych (dokładnie wszystkie wspomniane biuletyny są przecież mocno deficytowe i potężnie dotowane, i to nie z pomiotów prywatnych czy nawet państwowych działających na rynku – Orlen może nie zbankrutować jako 'koncern medialny’ tylko dlatego, że to jest malutki ułamek jego rynkowej działalności), a kryteriów w hipotetycznym idealnie uregulowanym rynku, na którym media mają spełniać rolę, która czyniłaby je w ogóle uprawnione do tej szlachetnej nazwy, nie spełniają tym bardziej.
@krzloj
„Według mnie (w najbardziej przegiętej formie) wygląda to tak, że część redakcji/dziennikarzy opinii ma pretensję do tego, żeby nie tylko opisywać świat, ale go zmieniać – przy okazji nie mając do tego żadnej (demokratycznej) legitymizacji!”
Z tego co czytałem o USA za czasów Trumpa to CNN chętnie pompowało wszystko to co było przeciw Donaldowi (od pokrzykiwania na konferencjach prasowych na Trumpa po gadające głowy na żywo) bo te emocje podbijały oglądalność w ich demografii. KOD dawał podobne emocje i wzmożenie, zwłaszcza w okolicach Miasteczka Wilanów a to naprawdę jest cudowny target reklamowy z punktu widzenia TVN (np Polsat ma już inny, z innych miasteczek). Pewnie nie jest to w praktyce takie proste ale TVN jak każde korpo ma zdefiniowany rynek oraz grupę odbiorców i bez poważnej przyczyny nie będzie łowić gdzie indziej jeśli nie musi. A KOD i Tusk dawał im łatwe piłki z punktu widzenia budowy wzmożenia i oglądalności szkła kontaktowego.
Nie rozumiem za to konstrukcji „demokratycznej legitymacji” w kontekście TVN. Oni „zmieniają świat” przez sam fakt tego, że są, tego co pokazują, np białych a nie nie-białych, chudych a nie grubych itd. To co Pan napisał w praktyce prowadzi do Kurskiego czyli „wygrałem wybory więc pokazuje to co chce”. Problem lewicowości w mediach jest raczej kwestią tego, że jest za mało ludzi o poglądach Zandberga aby TVN (i dowolne inne medium, nawet niszowa gazeta a la Trybuna) się z nich utrzymał w sposób czysto komercyjny, bez dotacji albo bogatego wujka (a propos dzisiejszych niusów o wujkach)
@Awal
” cząstkowe „techniczne” decyzje (np. o wyborze prowadzącego, którym przypadkowo okazywał się specjalista od łatwych piłek), które łącznie zapewniały Tuskowi to bezpieczne, pozbawione przypadków środowisko dla promocji swojego przekazu.”
Widział Pan co się działo jak WP dało tytuł że „Tusk jak Morawiecki przepisał majątek na żonę”? Co ludzie, mam wrażenie że widzowie TVN/Onet, pisali o autorach tego tekstu? Zostawiając na boku spiskowe teorie na temat WP (jak i pytanie o ocenę samego tytułu) widać było jak na dłoni, że warto uważać co i jak się pisze o kimś kto aktualnie cieszy się uznaniem klientów.
@krzloj
„Według mnie (…) wygląda to tak, że część redakcji/dziennikarzy opinii ma pretensję do tego, żeby nie tylko opisywać świat, ale go zmieniać…”
Niby dlaczego nie wolno im go zmieniać? Bo Ty im zabronisz? Pomijając już, że ich możliwości zmiany świata są czysto iluzoryczne – przecież to jest żadna władza ustawodawcza, tylko czysty soft power. Ktoś tam sobie coś pisze, ktoś tam sobie coś czyta. Redakcje nie piszą ustaw i nie wysyłają wojska na ulice.
„przy okazji nie mając do tego żadnej (demokratycznej) legitymizacji!”
Mają demokratyczną legitymację – przecież kupując w kiosku gazetę dokonujesz wyboru (głosujesz portfelem). Nikt Cię nie zmusza abyś kupował np. „Gazetę Wyborczą” czy włączał TVN. Oczywiście opisuję tu sytuację idealną – gdy władza w sposób niedemokratyczny zamyka gębę krytykującego ją dziennika czy stacji telewizyjnej, to już nie można mówić o równych szansach.
W ogóle dajmy sobie spokój z pieprzeniem, że w mediach komercyjnych dziennikarze powinni świat opisywać w sposób neutralny, bo „dobry dziennikarz nie posiada poglądów politycznych”. Lepiej kiedy obywatel dziennikarz mówi głośno na kogo głosuje. Ale mediom komercyjnym zależy na utrzymywaniu pozorów neutralności politycznej, bo gdyby zdjąć ten listek figowy to nagle mogłoby się okazać, że wszystkie media co do jednego są prawicowe lub liberalne (a liczba mediów lewicowych równa się zero) i wówczas byłoby widać czarno na białym kogo faworyzuje wielki kapitał i byłby smród. A dziś można bredzić o tym, że każda grupa ma swoją reprezentację. No jasne.
@midnight_rambler, Obywatel
Dziękuję kolegom za uwagi, ale już się do nich nie odniosę. W komentarzach pod ostatnimi czterema notkami WO starałem się zarysować kierunki pragmatycznych działań, które moim zdaniem mogłyby przybliżyć wyborczy sukces Lewicy, pomimo jej ograniczonych zasobów. Moje uwagi poddane zostały polemicznej próbie przy udziale wielu kolegów, co mam nadzieję poskutkowało ich większą precyzją, nawet jeśli nie trafnością w oczach niektórych z Was. Dziękuję za tę dyskusję, do której mam nadzieję kiedyś wrócimy.
Obecnie, obawiam się, nasz kraj wchodzi w okres „split screen” kiedy to z jednej strony będziemy obserwować dekompozycję PiS-owskiej władzy i niektórych jej szkodliwych projektów, z drugiej jednak – ryglowanie się jej na wciąż utrzymywanych pozycjach i autorytarne wzmożenie celem ich obrony. Będzie wiele pól konfrontacji i sporo złudzeń, co do ogłaszanych przedwcześnie opozycyjnych zwycięstw. Wynik tego procesu jest dla mnie niepewny, chciałbym aby Lewica mimo wszystko krzepła w tym czasie kompetencyjnie i nie była jedynie membraną ulicznych i sejmowych emocji. Jak będzie, zobaczymy.
> wyborze prowadzącego, którym przypadkowo okazywał się specjalista od łatwych piłek
Kajdanowicz został wybrany w tym sensie, że dawno temu na prowadzącego Fakty TVN. Tacy są programowo. Kogo mieli wysłać? Do wyboru była jeszcze (?) Pochanke. Ewentualnie specjaliści od zbawicieli z Watykanu Kraśko i Kolenda-Zaleska. Kraśko co prawda obnażył Dziwisza ale nie przez dociskanie. Ten wyłożył się sam, ku zdumieniu Kraśki który tak naprawdę dawał mu szansę (zresztą na jego własną prośbę). Ostatecznie Tuska mogła przepytywać Olejnik robiąc chórek na dwa głosy z jej typowymi dosadnie przytakujacymi komentarzami gdzie z przenikliwiość mają tylko zmarszczone brwi.
Dziennikarze generalnie dają okazję do wypowiedzi podpuszczając pod pewne tematy, jak słynne wywiady Sroczyńskiego. W tym sensie można wylewność Tuska i przekaz zaprzątający mu umysł, co uważa za dobry PR, odczytać jako autokompromitację.
Awal to odczytuje, ale brakuje mu w tym najwyraźniej głębi, rozumiem to, ale tradycyjnie spodziewa się po ludziach za dużo.
Podobnie media „orientują się” teraz na Gowina. To po prostu jest temat. Mimo, że przecież ten człowiek nic nie znaczy i nikogo nie reprezentuje. Kaczyński go sobie wymyslił i dał miejsce na listach jako fikcyjnej narracji koalicyjnej dla równowagi do rzeczywistego problemu uzależnienia od Ziobry. Nawet Giertych ma ciekawsze rzeczy do powiedzenia, ale Gowin wkrótce będzie większym bohaterem. Ale tu chodzi o temat, bo media liberalne są tak naprawdę funkcjonowaniem Kaczyńskiego i przydupasów zafascynowane a ten ma większy staż. Z tego samego powodu Tusk w kółko o Kaczyńskim.
@monday.night.fever
„Niby dlaczego nie wolno im go zmieniać? Bo Ty im zabronisz?”
Której części zdania „mają pretensję do zmiany świata, ale nie mają do tego demokratycznej legitymizacji” nie rozumiesz?
„Pomijając już, że ich możliwości zmiany świata są czysto iluzoryczne – przecież to jest żadna władza ustawodawcza, tylko czysty soft power. Ktoś tam sobie coś pisze, ktoś tam sobie coś czyta. Redakcje nie piszą ustaw i nie wysyłają wojska na ulice.”
Zmiana świata nie kończy się na ustawach i wyprowadzaniu wojska. Jeśli przyjąć, że opisany przez gazete.pl przykład przyśpieszania Powrotu Króla (Tuska) przez Wyborczą jest prawdziwy, to nie uważasz, że jest to jednak przegięcie? Wyjście z roli komentatora/sprawozdawcy wydarzeń i aktywna próba ich kreowania jest dla Ciebie ok?
@Awal
„Obecnie, obawiam się, nasz kraj wchodzi w okres „split screen” kiedy to z jednej strony będziemy obserwować dekompozycję PiS-owskiej władzy i niektórych jej szkodliwych projektów, z drugiej jednak – ryglowanie się jej na wciąż utrzymywanych pozycjach i autorytarne wzmożenie celem ich obrony.”
To już inny temat niż TVN i Tusk. Upadający/gnijący reżimy JK to nie to samo co Kopacz przegrywająca wybory. Ale ja osobiście najbardziej obawiam się nie tyle jednak ich ew drogi do upadku a tego co będzie potem. To nie będzie Berlin w 1945 tylko w 1918. Te 30% wyborców PiS nie wyparuje a np Ziobro jest bardziej niebezpieczny niż JK. Tematy w rodzaju Polexit, walka z „amerykańskim imperializmem” czy „LGBT to nie ludzie” już chyba na stałe weszły do mainstreamu i zyskały akceptację jako „ok” temat od Wosia po braci Karnowskich. Dużym beneficjentem PiS będzie Konfederacja.
A jeśli Tusk na poziomie pryncypiów wie jaki powinien być kierunek to jednak to już jest starszawy pan szefujący partii trzecio-, czwartorzędnych polityków którzy nie są w stanie sklecić zdania z mównicy sejmowej bez cytatów z JPII albo innego Potopu. Przecież to co on teraz robi to jest powtórka z wyborów w 2011 kiedy się okazało, że jego partia jest na prostej drodze do przegranej przez tych samych geniuszy co siedzą teraz w Sejmie i jak on sam czegoś nie zrobi to przegrają.
Będzie ten split screen między tymi 30-40% „Warszawiakami” i 40-50% „Łomżynian” o bardzo rozchodzących się aspiracjach, wizjach itd. Ja niestety nie bardzo widzę tu, póki co, rolę Lewicy w wariancie Zandberga (prędzej Czarzastego) bo między Warszawą a Łomżą nie bardzo znajduję ten masowy elektorat jaki oni mogli by obsługiwać w perspektywie 2023 czy 2027.
@krzloj
„Wyjście z roli komentatora/sprawozdawcy wydarzeń i aktywna próba ich kreowania jest dla Ciebie ok?”
Ale w jakim innym celu zakładać tego typu gazetę jeśli właśnie nie po to abym mógł w niej pisać to co ja uważam za słuszne (i ktoś chce to kupić/czytać?). To przecież był prapoczątek GW i chyba każdej gazety w rodzaju The Guardian.
Gdybym dziś wygrał w Eurojackpota 410 mln zł (grajcie Panowie i Panie :-)) to bym zaprosił Gospodarza do współpracy i poprosił aby pisał w mojej gazecie to co uważa za stosowne i tym samym kreował co tylko się da….
Się pośpieszyłem, więc jeszcze:
„Mają demokratyczną legitymację – przecież kupując w kiosku gazetę dokonujesz wyboru (głosujesz portfelem).”
Śmiem się nie zgodzić – „głosowanie portfelem” to tylko metafora używana w dyskursie przez liberałów albo przez różnej maści aktywistów przy okazji bojkotów konsumenckich. Oprócz prawa do hajsu za towar, akt jego zakupu nie daje nikomu żadnych innych praw. (Czy popularność Amazona/Tesli legitymizuje jego praktyki względem pracowników? itd.)
@krzloj
„Wyjście z roli komentatora/sprawozdawcy wydarzeń i aktywna próba ich kreowania jest dla Ciebie ok?”
Ale prasa w swojej historii istnieje głównie po to. Po co kardynał Richelieu wydawał „La Gazette” (z której wzięło się polskie słowo „gazeta”)? Żeby obiektywnie komentować/sprawozdawać?
Epizody, w których prasa istniała w innych celach, są nader efemeryczne.
@krzloj
Przeceniasz potęgę mediów – ta „aktywna próba kreowania wydarzeń” to iluzja. Spójrz na „Wyborczą”, która przez lata zupełnie otwarcie popierała Unię Wolności a później kandydatów postuniowolnościowych, np. wspierała Komorowskiego w kampanii przeciw Dudzie. I dobrze, miała do tego prawo (oraz demokratyczną legitymizację, dodajmy, bo przecież nikt mnie nie zmuszał abym kupował ich gazetę). Ale czy jej faworytom to pomogło?
Niech sobie media kreują politykę na miarę swoich możliwości, ale nie róbmy szopki z tego, że powinny być politycznie bezstronne i ukrywać zaangażowanie. W takim wypadku kończy się to tak jak opisałem, czyli po pierwsze – zapraszaniem niebezpiecznych oszołomów („niech każdy się wypowie”), po drugie – podtrzymywaniem iluzji rzekomego wielogłosu w debacie publicznej, podczas gdy tak naprawdę obecny jest jedynie głos prawicowców i liberałów (lewicowego ani widu, ani słychu; nie mamy swojego „Guardiana” ani „Le Monde”). Ale właścicielom mediów mainstreamowych w Polsce i w Stanach bardzo zależy na kreowaniu tej fikcji, bo bez tego jeszcze by się okazało że król jest nagi i że wypadałoby zrobić miejsce na lewicowe medium kosztem już istniejących. Dla lewicy to kłamstwo jest szczególnie niebezpieczne, ponieważ ją marginalizuje. Gazety (i szerzej – media) albo są biuletynami partyjnymi, albo chodzą na pasku kapitału, więc zerwanie z kłamstwem obiektywizmu byłoby uczciwsze wobec odbiorców.
@❡
„Awal to odczytuje, ale brakuje mu w tym najwyraźniej głębi”
Istotnie nie dostrzegam tego Sroczyńskiego, którym jest Kajdanowicz w głębi. Będzie mi jakiś czas szczerze brakować Twoich polemik!
@krzloj
„„głosowanie portfelem” to tylko metafora używana w dyskursie przez liberałów albo przez różnej maści aktywistów przy okazji bojkotów konsumenckich. Oprócz prawa do hajsu za towar, akt jego zakupu nie daje nikomu żadnych innych praw”
Trudno żeby Iksiński, który tylko „wykłada hajs za towar” – np. kupując Wyborczą – miał jakieś większe prawa ponad konsumowanie tego towaru (tzn. mógł mieć np. wpływ na linię redakcyjną). Niby z jakiej racji, bo kupił gazetę?
Tak, ja też boleję nad tym, że w Polsce nie ma lewicowego koncernu medialnego, np. w rodzaju opisanego wyżej „Neues Deutschland” (bo do tego Twój komentarz się w istocie sprowadza). No ale na to już – bez grubasa z cygarem i workiem forsy – nic nie poradzimy.
@awal
„Istotnie nie dostrzegam tego Sroczyńskiego, którym jest Kajdanowicz w głębi.”
Ależ oczywiście, że w głębi nim nie jest. Polemizujesz teraz z tezą, której nikt (a już na pewno nie kolega Unikod) nie wygłosił. Nikt tutaj nie uważa, że to są dobre wywiady. W istocie sam kilkakrotnie napisałem, że to dla mnie tak nudne, że żadnego nie oglądałem wtedy i z pewnością nie obejrzę teraz (dlatego przefruwające tu Dzieci Cieci, domagające się mojego komentarza do nich, a więc niestety obejrzenia – spotkały się z moim serdecznym przyjacielem, Bennym Hillem).
Dziwię się zresztą, że ty to zmęczyłeś. Nie było żadnej schnącej farby do obserwowania?
Pytanie „czemu to robią, skoro to takie nudne” ma odpowiedź przygnębiającą dla nas tutaj na blogu. Bo to ma oglądalność, której nigdy nie będzie miał materiał typu „Sroczyński rozmawia z profesorem Hudefackim”.
@mnf
„Spójrz na „Wyborczą”, która przez lata zupełnie otwarcie popierała Unię Wolności a później kandydatów postuniowolnościowych, np. wspierała Komorowskiego w kampanii przeciw Dudzie.”
Mój ulubiony przykład: Henryka Bochniarz. Wychwalana na pierwszej stronie tuż przed wyborami piórem mistrza Gadomskiego („najlepsza kandatura dla biznesu”). 1,26%.
Nie wierzę w znaczenie „poparcia mediów”.
@wo
A właśnie – skoro już rozmawiamy o mediach wyraźnie określonych politycznie, to zawsze mnie intrygowało pytanie: jak to się stało, że na rynku niszowych magazynów intelektualnych „Fronda” czy „Krypol” odniosły (względny) sukces, a „Lewą Nogą” nie? Wyczuwam niechęć mainstreamu wobec tego projektu i przemilczanie idei stanowiących zagrożenie dla neoliberalnego status quo, no ale może to już moja skłonność do myślenia spiskowego.
@mnf
Nic ciekawego – „Fronda” na starcie miała wielki zastrzyk zasobów z telewizji publicznej, robiła nawet pewne materiały razem z nią. Z kolei „Krypol” na starcie (a poniekąd także w dalszych okresach) zawsze był otwarty na współpracę z prawicowym establishmentem. Zobacz pan se spisy treści pierwszych numerów, kto tam się produkował.
@wo
„Ale prasa w swojej historii istnieje głównie po to.”
Oczywiście, ale powiedzmy, że może się to _tak po prostu niepodobać_ i natężenie _tego_ jest różne u różnych dziennikarzy i redakcji.
@monday.night.fever
Mam wrażenie, że dyskutujesz sam ze sobą. Nic o potędze mediów nie pisałem, ani o tym, że problemem dla mnie jest ich zaangażowanie. Podany przeze mnie konkretny przykład, w nieprzychylnej dla Wyborczej interpretacji (może oni wszyscy niewinni są jak dzieci, które padły ofiarą frakcyjnych rozgrywek w PO!), raczej pokazuje brak rzetelności (wynikający z chęci wpłynięcia na sytuację).
@krzloj
„Oczywiście, ale powiedzmy, że może się to _tak po prostu niepodobać_ i natężenie _tego_ jest różne u różnych dziennikarzy i redakcji.”
Napisał pan co innego. „Wyjście z roli komentatora/sprawozdawcy wydarzeń” oznacza, że wierzy pan, że jest taka rola. Ile pan ma lat?
„brak rzetelności (wynikający z chęci wpłynięcia na sytuację).”
Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Można chcieć wpływać na sytuację i zachowywać rzetelnosć. Te kwestie sa tak bardzo rozłączne, jak „można mieć niebieską czapeczkę i zachowywać rzetelność”.
@mnf
Wyjaśnienie jest IMHO dużo banalniejsze niż wypieranie swojej kapitałofilii przez dominujące media – rządzą nimi pokolenia ukształtowane w czasach TINY lat „80 i ’90. Oni po prostu uważają to stanowisko za „zdroworozsądkowe” a nie „ideologiczne”, taki prosty błąd poznawczy. Niektórzy z tego pomału wyrastają, ale tylko niektórzy.
Na to się oczywiście nakłada wojenka lemingów z pisowcami – TVN zarówno jako korporacja jak i pewna grupa wiodących dziennikarzy też w tym uczestniczy, stąd np. pamiętny meltdown Morozowskiego i przyjazna atmosfera w rozmowie Olejnik z Gowinem. No i powrót Tuska jako coś w rodzaju mundialu.
@potęga mediów i legitymizacja demokratyczna
Oczywiście, że media to duża siła, tylko jak każda soft power nie działająca wprost. Wyborcza nie wykreuje Bochniarz na prezydentkę ale – wspólnie z innymi tytułami i telewizjami – skutecznie zrobi z poglądów przysłowiowego Ikonowicza oszołomstwo.
Demokratyczna legitymizacja mediów nie wynika z wyników sprzedaży (inaczej musimy przyjąć, że tankując na Orlenie czy kupując piwo od pewnego wzmożonego piwowara popieramy określoną politykę właścicieli). Zaryzykuję tezę, że większość widzów TVN to jednak ogląda Rogalską i Na Wspólnej niż Kajdanowicza (jeżeli czegoś nie podkręciłem).
@wo
„brak rzetelności (wynikający z chęci wpłynięcia na sytuację).”
„Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Można chcieć wpływać na sytuację i zachowywać rzetelnosć. Te kwestie sa tak bardzo rozłączne, jak „można mieć niebieską czapeczkę i zachowywać rzetelność”.
Przecież to oczywiste, że nierzetelność może wynikać z różnych rzeczy (pośpiech?), ale pisałem to odnosząc się do konkretnego przykładu: artykułu z gazety.pl opisującego sytuację, która wyglądała jak celowe „przyśpieszania” powrotu Tuska przez tworzenie faktu medialnego przez Wyborczą.
@wo
„Napisał pan co innego. „Wyjście z roli komentatora/sprawozdawcy wydarzeń” oznacza, że wierzy pan, że jest taka rola. Ile pan ma lat?
Ciągle na tyle mało, że naiwnie uważam, iż Adrianna Rozwadowska relacjonująca strajk w Parucu nie wychodzi z tej roli (pomimo tego, że wiadomo, którą stronę wspiera i sam akt relacjonowania strajku wpływa na niego and so on and so on), natomiast hipotetyczna Rozwadowska tworząca „fakty medialne”, które miałyby pchnąć strajk w jakiś mile widzianym przez nią kierunku, czy też namolnie, dzień po dniu sugerująca jakie strajkujący mają mieć żądania, czy jaką strategię negocjacji przyjąć, już by dla mnie z tej roli wychodziła.
@s.trabalski
„tankując na Orlenie czy kupując piwo od pewnego wzmożonego piwowara popieramy określoną politykę właścicieli”
A tak nie jest? Kajdanowicze tego świata za darmo nie pracują. Gdyby piwo słabo szło to by piwowara nie było. Z Palikotem było podobnie, zresztą to jest najlepszy przykład: gdyby nie jego żołądkowa to by nie było Ozonu i może iluś z tych Lichockich przy okazji.
„Bo to ma oglądalność, której nigdy nie będzie miał materiał typu „Sroczyński rozmawia z profesorem Hudefackim”.”
I będzie gorzej. W TOkFM takie rozmowy Karoliny Lewickiej z profesorami są w ramówce o godz. 22 (wiem, że jest apkka, mam). Jej koleżanka ze stacji, Karolina Głowacka założyła podcast (i Patronite), rozmawia z profesorami (od czego innego) u siebie.
@krzloj
„pisałem to odnosząc się do konkretnego przykładu: artykułu z gazety.pl opisującego sytuację, która wyglądała jak celowe „przyśpieszania” powrotu Tuska przez tworzenie faktu medialnego przez Wyborczą”
Publicysta może sobie „przyspieszać” co chce, ma do tego prawo, ale govvno może, bo to nie od niego zależy. Widziałem już apele Ważnych Redaktorów o różne rzeczy, wbrew temu co o nich mówią (że demiurg itp.) pozostały one olane. To nie są osoby decyzyjne. Jedyna sytuacja, w której media mogą REALNIE wpływać na rzeczywistość i na politykę, to opisywanie nadużyć władzy i nagłaśnianie afer (Watergate itp.), ale to już jest dziennikarstwo śledcze a nie publicystyka. I to jest najważniejsze zadanie niezależnych mediów w demokracji – to przecież Wyborcze i TVN-y (a nie rząd) drążą pedofilię księży czy aferę reprywatyzacyjną, to są kosztowne śledztwa i skomplikowane sprawy, ale takie (dobrze udokumentowane) które uruchamiają lawinę. To długo trwa i kosztuje (za to tzw. „gacie Dody” czy setna opinia Pipsztyckiego na temat Schetyny nie kosztują nic, a też się klika). Więc uprzejmie proszę nie porównywać działalności Rozwadowskiej z publicystycznym ględzeniem Kraśków-Gadomskich. Oczywiście różne frakcje mogą mediów używać jako swego przekaźnika, ale na to już nic nie poradzisz, możesz po prostu nie drukować rewelacji od „Sowy i Przyjaciół” tak jak Urban (to on, a nie „Wprost”, dostał nagrania jako pierwszy, ale spuścił je w kiblu, bo uznał, że nie ma tam nic ciekawego, a sprawa śmierdzi na kilometr).
@Obywatel
„gdyby nie jego żołądkowa to by nie było Ozonu”
Media chcą przede wszystkim zarobić. Palikot założył Ozon, bo zauważył prawoskręt i janopawlizm społeczeństwa i jego zdaniem istniała luka na rynku mediów. Gdyby wówczas dla odmiany jakimś cudem to lewica stała się popularna, to by założył „Czerwony Sztandar”, dla niego to jest taki sam biznes jak sprzedaż „Żołądkowej”. Oczywiście – „Ozon” upadł, bo Palikot błędnie kalkulował i żadnej luki tam nie było; czego jak czego, ale prawicowych tygodników to u nas nigdy nie brakowało. TVN pompował takie postacie jak Petru, Hołownia, Kukiz (a więc konkurencję wobec Platformy) nie z powodu miłości do nich, a dlatego, że chwilowo był na nich hajp. Ludzi pokroju Cejrowskiego czy Ziemkiewicza też zapraszali, z tego samego powodu (ba, nawet Wyborcza robiła wywiady z Terlikowskim, byle się klikało!). Zobacz ile (w latach 2010-2015 ledwo dyszące) telewizje informacyjne w Stanach zarobiły na prezydenturze Trumpa, przecież ten facet był dla nich żyłą złota!
Korzystając z okazji, jeszcze raz chciałbym gorąco polecić tutaj książkę Matta Taibbiego „Nienawiść sp. z o.o.” (link to lubimyczytac.pl), która szczęśliwie wyszła po polsku.
(Przepraszam za flooding, ale właśnie sprawdziłem i z „Ozonem” było odwrotnie niż napisałem: pierwotnie profil tygodnika był lewicowo-liberalny, dopiero później Palikot zmienił go na konserwatywny i zatrudnił „pampersów” żeby zwiększyć sprzedaż; czyli Janusz Biznesu zakładał istnienie zupełnie innej luki na rynku mediów)
@Obywatel
Nie, nie jest tak. Ogromna większość tankujących piwoszy nie składa żadnych deklaracji politycznych tylko kupuje piwo i benzynę. W tej idei (skądinąd trafnej), że wszystko jest polityczne chodzi o to, że nasze działania mają konsekwencje polityczne a nie, że z tych działań płynie legitymacja.
@s.trabalski
„Zaryzykuję tezę, że większość widzów TVN to jednak ogląda Rogalską i Na Wspólnej niż Kajdanowicza (jeżeli czegoś nie podkręciłem).”
To jeszcze bardziej skomplikowane – te polityczne programy w TVN w dużym stopniu oglądają właśnie pisowcy z tego samego powodu, dla którego ja czytam Wosia czy Warzechę. Z kolei żebym obejrzał wywiad Olejnik z Tuskiem, ktoś by mi musiał za to zapłacić górę szmalu – dobrowolnie nie mam ochoty.
@mnf
„czyli Janusz Biznesu zakładał istnienie zupełnie innej luki na rynku mediów)”
Nie wiadomo, co on zakładał. Przypominam, ze on się w swoich decyzjach kieruje poradami hinduskiego guru Sri Srimad Sranye W Banye. To typowy życiorys polskiego biznesmena tego pokolenia. Na początku kariery wygrał na loterii: wszedł w biznesu, który był skazany na sukces. Każdy debil by sobie poradził. W związku z tym uwierzył w swój geniusz. No i ok. 2005 zaczął się udzielać jako geniusz, a czego się dotknął, to była katastrofa. No kto mógł przewidzieć? (ja mogłem, od samego początku).
@obywatel
„A tak nie jest? Kajdanowicze tego świata za darmo nie pracują. Gdyby piwo słabo szło to by piwowara nie było. ”
Ale to nie działa tak prosto. Zapewne te wywiady miały dobrą oglądalność (nie wiem – ja nie oglądałem, mnie to nie interesuje). Wszystkie apele typu „bojkotujmy TVN” skutkują zazwyczaj raczej nagonieniem widzów TVN.
@WO
„Bo to ma oglądalność, której nigdy nie będzie miał materiał typu „Sroczyński rozmawia z profesorem Hudefackim”.”
Lewica nie potrzebuje koniecznie rozmów z profesorami, by propagować swoje stanowisko. W dobrze zorganizowanych mediach publicznych przedstawią je po prostu kompetentni ludzie lewicy zapraszani przez dziennikarzy i dziennikarki różnych profili, w tym tacy, przy których nie trzeba się martwić o oglądalność.
Jako przykład podsuwam poniższą rozmowę Markusa Lanza, dziennikarza ZDF, ze wspomnianą już Katją Kipping z„Die Linke“ [1]. Lanz to nie jest Karolina Lewicka – wywodzi się z niemieckiej muzyki estradowej lat 80-tych i jeżeli pomyślicie tu o „Modern Talking” to zawyżycie rejestr (był klawiszowcem w bandzie „The W5” z Południowego Tyrolu, łączącym co najlepsze z muzyki szlagierowej i italo disco). Jego styl prowadzenia rozmów bywa określany jako „dziennikarstwo szmirowe” (Schmierejournalismus), co jednak proponuję skonfrontować z samodzielnym podejrzeniem zalinkowanej rozmowy (nawet nie znając języka widać, jaki jest jej ton i tempo). Owszem, Lanz starając się podsumować widzom rozmówczynię akcentuje jej empatyczną aurę („zdobywa pani nasze serca”), ale wcześniej zadaje trudne pytania poparte redakcyjnymi mini-felietonami. Kipping radzi sobie różnie – największy problem ma z klipem ze spotkania młodzieżówki „Die Linke”, gdzie jest mowa o obchodzeniu metod parlamentarnych i „strzelaniu do bogatych” (redaktorze Lis – na szczęście nie było tam polskich komunistów z „Razem”!). Lepiej wychodzi Kipping dystansowanie się od partyjnego kolegi Gregora Gysi, putinofilsko lekceważącego przypadek Nawalnego – choć gdy Kipping zaczyna przekonywać do międzynarodowej komisji dla zbadania tej sprawy, Lanz odpiera: „Czy naprawdę musimy zawsze udawać głupszych?” (co jest pewnym zrozumiałym dla widza skrótem dyskusji o traktowaniu zagranicznych dyktatur). Najlepiej wychodzi Kipping obrona agendy socjalnej: płacy minimalnej, praw pracowniczych w koncernach. Zaproszony do konfrontowania się z nią w tych sprawach liberalny publicysta Georg Streiter autokompromituje się, zgodnie z oczekiwaniami kol. unicoda, próbami dziaderskiego upupienia rozmówczyni, które ona łatwo odpiera, kończąc: „Zarzuca mi pan jednocześnie populizm i brak społecznego poparcia. Musi pan wybrać: albo logika, albo chętka, by mnie dorwać.” (wolne tłumaczenie padających tu smacznych szlagwortów). Z komentarzy na yt jasno wynika, że zdobyło to jakąś porcję niezdecydowanego elektoratu – są one albo jednoznacznie pozytywne dla Kipping albo zdradzają dysonans poznawczy („Dziwne, lewicówka, a ma coś do powiedzenia”).
Taki lewicowy infotainment przed szeroką publicznością jest możliwy w medialnym środowisku jakie opisałem – Lewica powinna je postulować. Ostatnia praca domowa oddana, wakacje!
[1] link to youtu.be
@awal
„W dobrze zorganizowanych mediach publicznych”
To już lepiej fantazjować, że ktoś wygra na loterii. Większe szanse.
@WO
Niemcom jednak jakoś wychodzi. I jak podkreślam – również wschodnim Niemcom. Red. Rozwadowska zdaje się może podzielić się doświadczeniami.
@awal
„Niemcom jednak jakoś wychodzi. ”
Bo już dawno im wyszło. W Polsce natomiast wszystkie sensowne proby reformy do 2025 uwali Duduś.
@mnf
„Publicysta może sobie „przyspieszać” co chce, ma do tego prawo, ale govvno może, bo to nie od niego zależy.”
Powiem, że jednak bardziej przekonuje mnie opinia anonimowej „osoby z kierownictwa” PO, niż twoje abstrahowanie na temat abstrakcji:
„Mówi polityk ze ścisłych władz Platformy: – Siedzieliśmy w kilka osób w gronie zarządu Platformy i czytaliśmy te rewelacje. Wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdumienia, kto to wymyślił.
[…]
Jeśli nie zrobimy tego, co napisała „Wyborcza” [o Tusk-powrocie], to Tusk wyjdzie na idiotę. Jeśli zrobimy, to my wyjdziemy na idiotów, którzy realizują scenariusze pisane przez gazety – wścieka się osoba z kierownictwa Platformy, którą pytamy o nakreślone w „GW” i „Polityce” plany. – Niektóre redakcje powinny przemyśleć, czy chcą zajmować się dziennikarstwem i opisywaniem polityki, czy samą polityką i jej kreowaniem”
@WO
Rok na projekt, rok na konsultacje społeczne, rok na prezentację jako część programu lewicowej kandydatki na prezydentkę – mało czasu!
Można też oczywiście postulować regulację unijną (przeniesienie do Europy dynamiki: liberalne władze federalne, konserwatywne stany – od czegoś trzeba zacząć!) [1]
[1] link to m.wirtualnemedia.pl
@krzloj
„Powiem, że jednak bardziej przekonuje mnie opinia anonimowej „osoby z kierownictwa” PO”
A skąd wiesz, że jej nie zmyślono? Ja osobiście jestem turbomegasupernieufny wobec WSZYSTKICH tekstów bazujących na „anonimowych osobach z kierownictwa”. I tych o „planie na powrót Tuska” i tych o „zaprzeczaniu planom na powrót Tuska”. Prywatnie uważam, że media padły tutaj ofiarą wojny na przecieki – były rozgrywane, a nie rozgrywające.
@monday.night.fever
„pierwotnie profil tygodnika był lewicowo-liberalny”
Prawda, a zastępcą redaktora naczelnego „Ozonu” był wtedy – fun fact – znany skądinąd Szymon Hołownia. Co jest zresztą jednym ze źródeł potocznej nazwy na partię Polska 2050 itd.: Dwadzieścia Pięćdziesiątek Janusza Palikota. (Drugim ze źródeł, mniej heheszkowym niż dawne czasopiśmienne zatrudnienia ministranta z TVN-u, jest fakt, że przewodniczący wspomnianej Polski itd. nazwiskiem Kobosko wszedł swego czasu na miejsce Palikota w skład interesującego ciała pn. Atlantic Council).
Offlinowo zwrócono mi uwagę, że szkicując powyżej przegląd lewicowych mediów w Niemczech pominąłem dwa ważne hamburskie miesięczniki:
– Konkret (konktret-magazin.de) jest spadkobiercą pisma, które w latach 60-tych było lewicową „biblią” ruchu studenckiego, konkurują o prymat z „Kursbuchem”; później przeszło ono etapy tabloidyzacji i odnowy; obecnie zawiera pewną dozę ciekawej publicystyki, o nierównym jednak poziomie, z wyczuwalną nutą dziaderstwa (wśród autorów przeważają mężczyźni, trochę taki „Przegląd” w niemieckich warunkach)
– AK (akweb.de) również ma korzenie w radykalnym ruchu studenckim (zaczynał jako „Arbeiterkampf”, obecnie skrót oznacza: „Analise & Kritik”), obecnie jest pismem prowadzonym na wysokim poziomie przez młodych dziennikarzy i aktywistów – zawiera rzetelne raporty tematyczne i ciekawą publicystykę skierowaną do pokolenia 30+ – poniższy artykuł ujął mnie jako postNRD-owski odpowiednik „Powrotu do Reims”, bez paryskich elitarnych akcentów, rzecz z którą chyba mógłby się identyfikować niejeden nasz „słoik”, pokazująca – o czym pisałem już powyżej – że doświadczenia wschodnioniemieckie i polskie mają szeroki wspólny mianownik [1].
[1] link to akweb.de
@awal
„Konkret (konktret-magazin.de) jest spadkobiercą pisma, które w latach 60-tych było lewicową „biblią” ruchu studenckiego”
W Polsce odpowiednikiem takiego zbuntowanego (antydziaderskiego jak na ówczesne czasy) periodyku było „Po Prostu”, które niestety miało krótki żywot. Później – do pewnego stopnia – tę funkcję pełniła „Polityka”, a w latach ’90 gospodarz tego bloga próbował coś takiego zbudować (tzn. coś, co można by opisać jako „lewicową biblię ruchu studenckiego”). Dziś nie widzę niczego podobnego, a na powstanie takiego (postępowego i antydziaderskiego) magazynu jest już za późno, już niedługo i tak wszyscy utoniemy w internetowym szambie.
Dlatego, drogi Awalu, bardzo ciekawie opisujesz niemiecki rynek prasowy, ale nie zapominaj, że on był budowany w zupełnie innych warunkach i okolicznościach. W Niemczech powojennych przez oświecone społeczeństwo, w III RP przez rozmodloną „Solidarność”. Oczywiście – tam też istniały takie finansowane przez CIA kurioza jak Alex Springer, ale generalnie po wojnie prawica miała jednak nałożony kaganiec. Niemcy mieli i mają nastawienie racjonalno-scjentystyczno-pragmatyczne, tam nigdy nie było Wałęsy i Jana Pawła II, nie było zatem miejsca na Jedynie Słuszną Prawdę, kult jednostki i styropianowe męczeństwo (którymi zakażone zostały nasze „liberalne” media na dekady).
U nas ciekawa prasa nie mogła powstać z powodów które opisałem, bunt i poszukiwanie zostały zabite, a wraz z pojawieniem się internetu na to miejsce wskoczyła prawica ze swoimi wyjętymi z kiszki teoriami spiskowymi. Jak chcesz z tym walczyć?
W kraju, w którym politycy wożą ryngrafy dla Pinocheta, projekt „lewicowa prasa” nie miał prawa się udać. Tomasz Piątek napisał kiedyś fajny tekst o tym, jak polski kościół wraz prawicą i wielkim kapitałem zabili młodą polską lewicę lat ’90 (ja też pamiętam tych młodych polskich lewicowców; w latach ’90 był to dosyć silny ruch, w latach zerowych nie zostało z niego już kompletnie nic, kamień na kamieniu).
@monday.night.fever
„nie było zatem miejsca na Jedynie Słuszną Prawdę”
Sprawdzić, czy nie lata 1933-1945 (z przeproszeniem Mike’a Godwina).
@m.bied
Pisałem o okresie powojennym, myślałem że to oczywiste (cyt.: „po wojnie prawica miała jednak nałożony kaganiec”).
@mnf
„Dlatego, drogi Awalu, bardzo ciekawie opisujesz niemiecki rynek prasowy, ale nie zapominaj, że on był budowany w zupełnie innych warunkach i okolicznościach. W Niemczech powojennych przez oświecone społeczeństwo, w III RP przez rozmodloną „Solidarność”.”
Z tym oświeceniem nie przesadzajmy. Owszem, pisma lewicowe o jakich wspominam były bardzo radykalnie przeciwne zastanemu porządkowi społecznemu – nie ma co ich porównywać do „Po Prostu” czy „Polityki”, bo były o wiele bardziej wojownicze. Wystarczy wspomnieć, że członkinią redakcji „Konkretu” w latach 60-tych była Ulrike Meinhof, znana wkrótce z terrorystycznej działalności w RAF, a zmiany zespołu redakcyjnego następowały niekiedy poprzez zdobycie przemocą budynku. Ewentualnie bardziej inteligencki „Kursbuch” można byłoby porównywać w ogólnych zarysach do dajmy na to „Więzi”. Jednak i w nim dyskutowano np. o anarchistycznej „nowej pedagogice”, która z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się zbiorem koncepcji z innej planety.
Ów lewicowy radykalizm i militantyzm brał się jednak z tego, że po drugiej stronie funkcjonowały bardzo okrzepłe konserwatywne struktury społeczne – „Muff von 1000 Jahren” jak głosił słynny plakat. Gdybyś wziął losowy numer „Bilda” z lat 70-tych miałbyś dużą szansę przeczytania artykułu np. o śmiertelnych zagrożeniach tabletki anykoncepcyjnej, przed którymi przestrzegają pastorowie. Na prawie każdym polu – struktury klasowej, edukacji, praw kobiet, norm seksualnych, nawet pozycji kościołów – zachodnioniemeicka RFN była krajem bardziej konserwatywnym niż PRL przeorana wojną i „prześnioną rewolucją” jaka zniszczyła nasze konserwatywne ziemiaństwo, rozpoczęła proces masowej migracji z wsi do miast i, choć powierzchownie i wyspowo, wprowadziła jednak u nas świeckie, racjonalistyczne państwo. Pozbawione przy tym owego silnego rysu policyjno-autorytarnego jaki cechował NRD.
To wszystko jednak – podobnie jak jeszcze wcześniejszy nazizm – są już sprawy historyczne. Ostatnie 30 lat w Polsce i we wschodnich Niemczech to już nowa epoka, w czasie której wyrosło nowe pokolenie. Pomiędzy polskimi i wschodnioniemieckimi 20/30-latkami widzę wiele podobieństw w doświadczeniu życiowym i kierunku możliwego politycznego rozwoju. Brakuje nosicieli wiedzy o tych podobieństwach – oba narody żyją wciąż swoimi wzajemnymi stereotypami, które w tych najmłodszych rocznikach mają już wyłącznie ujemną funkcję poznawczą.
„już niedługo i tak wszyscy utoniemy w internetowym szambie”
Nie pisałbym tak. Każda z wartościowych redakcji i inicjatyw medialnych o jakich wspominam ma swoje oblicze sieciowe. Ono, owszem, nie weźmie się znikąd – nie objawi się jako wynik utopijnej samoorganizacji „dziennikarzy obywatelskich” z rojeń „otwartystów”. To jednak nie znaczy, że nic się nie da zrobić. Trzeba promować i finansować wartościowy krajobraz medialny jako istotną służbę publiczną – zadanie dla lewicy.
@monday.night.fever
„Pisałem o okresie powojennym”
Granted, jednak kategoryczne stwierdzenie „Niemcy mieli i mają nastawienie racjonalno-scjentystyczno-pragmatyczne”, nawet jeśli doprecyzować „po 1945 r.”, nie pasuje mi do tych Niemiec i Niemców, które mamy pośrodku kontynentu. Dlatego że pomija cały kompleks romantyczno-wizjonersko-dogmatyczny, bez którego nie wyobrażam sobie tej kultury. Druga rzecz, że jako zwolennikowi koncepcji długiego trwania nie bardzo mieści mi się w głowie stawianie sprawy na zasadzie „Wandervogel (żeby już nie używać bardziej złowrogich określeń) przed 1945 r., racjonalny scjentystyczny pragmatyk po tej dacie”.
@awal
„zachodnioniemeicka RFN była krajem bardziej konserwatywnym niż PRL”
Z tym porównaniem RFN na korzyść PRL-u to się nawet zgodzę, pod warunkiem że mówimy o latach ’60 (chadek Adenauer odszedł z urzędu dopiero w ’63). Ale rzecz w tym, że podczas gdy w Niemczech konserwatyzm z dekady na dekadę słabł, w Polsce od czasu wyboru Wojtyły na papieża nagle zaczął gwałtownie rosnąć, w dodatku reżim Jaruzelskiego po stanie wojennym, żeby zaszkodzić „Solidarności” (która już sama w sobie była konserwatywna), dopieszczał najbardziej reakcyjne elementy post-endeckie. Po ’89 konserwatyzm wręcz eksplodował (patrz konkordat, zakaz aborcji i religia w szkołach), czego skutki odczuwamy dziś w postaci sojuszu tronu z ołtarzem. Kaczyński, Rydzyk i Macierewicz przecież nie spadli z księżyca – oni są produktem swoich czasów.
@m.bied
„Dlatego że pomija cały kompleks romantyczno-wizjonersko-dogmatyczny”
Tylko zauważ, że cały ten bagaż romantyczno-mesjanistyczny został po wojnie wyrzucony na złom, właśnie ze względu na nieciekawe skojarzenia. Zarówno w przypadku Niemiec, jak i w Japonii zauważyłem ciekawą rzecz: faszyzm, kapitulacja i przegrana wojna zadziałały tam jak szczepionka na populizm, po ’45 państwa te były wyjątkowo wręcz scjentystyczne i racjonalne (w innym wypadku powojenna odbudowa tych państw byłaby po prostu niemożliwa). Myślę więc, że w okresie powojennym można mówić o nowym otwarciu – szczególnie lubię w tym kontekście określenie „rok zero”.
@mnf
„w latach ’90 gospodarz tego bloga próbował coś takiego zbudować”
No właśnie nie, na autentyczne medium (tj. reagujące na bieżąco) zawsze byliśmy za słabi, mogliśmy tylko probować tworzyć jakieś katakumby w formacie „tołstowo żurnala”, by nie rzecz wręcz, art-zina. Żeby mieć medium, trzeba jednak mieć redakcję, w sensie kilku(nastu) osób na etacie. Inaczej masz zina, blogowisko, izbę zadumy, refleksji i konania.
Jako treser pokojowych słoni przypomnę, że ład prawny (a więc także medialny) Japonii i RFN narzucili okupanci. Którzy w dodatku wtedy sami mieli rządy raczej centrolewicujące. Ciekawe, jaki ład medialny narzuciliby Amerykanie Japonii kilka lat później, już za McCarthy’ego? Właściwie można zgadnąć na podstawie Korei Południowej, nie wygląda to już tak wesoło.
@monday.night.fever
„szczepionka na populizm”
Heinrich Böll być może zechciałby dorzucić kilka gorzkich słów w sprawie skuteczności i NOP-ów tej szczepionki.
@awal
„Ostatnie 30 lat w Polsce i we wschodnich Niemczech to już nowa epoka, w czasie której wyrosło nowe pokolenie. Pomiędzy polskimi i wschodnioniemieckimi 20/30-latkami widzę wiele podobieństw”
Ja też widzę wiele podobieństw: enerdowska młodzież głosuje na AfD, a w Polsce – jak podaje sondaż Oko Press – wśród młodych (18-39 lat) mężczyzn, ok. 42% popiera Konfederację. Takie to cudowne i postępowe czasy nam nastały. To światełko, które widzisz tam hen w tunelu, to nadjeżdżająca lokomotywa.
@wo
„Ciekawe, jaki ład medialny narzuciliby Amerykanie Japonii kilka lat później”
Abstrahując już od rozwiązań prawnych dość skutecznie zabezpieczających wolność słowa, Amerykanie na chama przekupywali niemieckie media (link to en.wikipedia.org). W „Bildzie” były np. słynne lojalki do podpisania (zakaz wypowiadania się na temat polityki Izraela w tonie obiektywno-analitycznym, dopuszczalny był wyłącznie ton pozytywno-aprobatywny).
„można zgadnąć na podstawie Korei Południowej, nie wygląda to już tak wesoło”
Ale Korea nie była demokracją – tam, podobnie jak później np. w Indonezji, rządziła zainstalowana przez CIA brutalna junta wojskowa, a w takich warunkach o wolności słowa nie mogło być mowy bez względu na jakiekolwiek rozwiązania instytucjonalne (w konstytucji możesz sobie zapisać co chcesz, a rządzący generał i tak powie: „o tym, jak tę wolność w praktyce rozumieć, decyduję ja”).
Z tą Japonią, gdzie partia komunistyczna od lat ’40 nieprzerwanie wydaje swój dziennik, rzeczywiście musieli mieć ból głowy. Wyobrażam sobie wściekłość tych różnych McCarthych, którzy w latach ’50 pewnie rwali sobie włosy z głowy, że tuż po wojnie dopuścili do takiego rozpasania, lekkomyślnie zezwalając na fali zwycięstwa na zbyt szeroko ich zdaniem rozumianą wolność słowa.
@WO
„Jako treser pokojowych słoni przypomnę, że ład prawny (a więc także medialny) Japonii i RFN narzucili okupanci.”
Polsce przecież też go narzucono, przy czym nasza stalinowska konstytucja, zawierająca jednak wiele ogólnie słusznych gwarancji praw obywatelskich i socjalnych, była też dokumentem założycielskim 3RP.
Rola aliantów w zdefiniowaniu systemu medialnego RFN polegała głównie na udzieleniu koncesji na pierwsze numery „Die Zeit”, „Der Spiegel” itd. Otrzymywały je osoby o postawie przeważnie przekonanych demokratów, ale dalsze losy tego krajobrazu kształtowała już wewnętrzna niemiecka dynamika, obejmująca m.in. wspomniane przeze mnie orzeczenia sądu konstytucyjnego, czy też reperkusje przywoływanych tu przez nas afer na styku polityki i mediów.
@mnf
„Tylko zauważ, że cały ten bagaż romantyczno-mesjanistyczny został po wojnie wyrzucony na złom, właśnie ze względu na nieciekawe skojarzenia.”
To jest mocno uproszczone widzenie. Tony Judt przekonująco pokazuje w „Powojniu”, że kadra menadżerska młodej RFN – istotnie nastawiona na racjonalizm i pragmatyczną współpracę w ramach tworzącego się wspólnego rynku – to byli wychowankowie Alberta Speera i jego ministerstwa zbrojeń, działającego wedle reguł gospodarki planowej. W skali mikro w przedsiębiorstwach, na uczelniach itd. przeważnie było po 1945 r. o wiele więcej kontynuacji niż przełomu – niemiecka popkultura lat 50-tych była zdominowana przez sentymentalne filmy miłosne na tle bawarskiego kiczu, które spokojnie mogłyby powstać w latach 30-tych. Dopiero młodzi boomersi, osiągnąwszy wiek szkolny przynieśli fascynację Elvisem, a idąc na studia wzniecili bunt i żądania rozliczeń.
„podczas gdy w Niemczech konserwatyzm z dekady na dekadę słabł, w Polsce od czasu wyboru Wojtyły na papieża nagle zaczął gwałtownie rosnąć”
Istotnie, Niemcy wybrali wtedy na 16 lat Kohla, tego nieustraszonego chorążego rewolucji obyczajowej!
Jeszcze raz powtarzam swoją prośbę: nie przejaskrawiajmy różnic między RP i RFN – one oczywiście były i są, ale komponent konserwatywny w niemieckim społeczeństwie był zawsze silny i ma moc przerabiania na heimatową, sentymentalną modłę nawet najbardziej radykalnych ruchów (będąc w nich zresztą obecny od początku) – aktualnie jego nosicielem stali się Zieloni, czego ostatecznym potwierdzeniem jest ich świeży wyborczy song oparty o (romantyczną!) piosenkę z 1840 r. [1]
I patrzmy przede wszystkim ba młode pokolenia, które po obu stronach Odry żyją w podobnym, post-transformacyjnym, sprekaryzowanym, zachwianym ekologicznie świecie.
[1] link to youtu.be
@mnf
„enerdowska młodzież głosuje na AfD”
Mówmy wschodnioniemiecka – ci ludzie nie pamiętają NRD. I głosują tak jak w Polsce: panie na lewo, panowie na prawo. W obu krajach młodzi słabiej wykształceni, lecz przeważnie pracujący, mężczyźni z prowincji czują, że mainstreamowa polityka sobie ich odpuściła – zadanie dla lewicy.
@awal
” Otrzymywały je osoby o postawie przeważnie przekonanych demokratów, ale dalsze losy tego krajobrazu kształtowała już wewnętrzna niemiecka dynamika, obejmująca m.in. wspomniane przeze mnie orzeczenia sądu konstytucyjnego, czy też reperkusje przywoływanych tu przez nas afer na styku polityki i mediów.”
Nie jestem ekspertem od Niemiec, ale wydaje mi się, że najważniejsza różnica polega na tym, że tam od 1945 tworzono instytucjonalne zabezpieczenia przed monopolizacją mediów (i nie tylko mediów). U nas długo nie było (i chyba nadal nie ma) świadomości, że taka monopolizacja sama z siebie jest zła. Pomysły różnych „ustaw antykoncentracyjnych” zawsze u nas pojawiały się doraźnie, na zasadzie „dokopać Agorze / TVN / RASP”, po wyborach to będzie być może „dokopać Obajtkowi”. Brakuje na razie czegoś takiego, jak ponadpartyjna zgoda (choćby partii opozycyjnych!), że koncentracja w ogóle jest zła, nawet jeśli Obajtka zastąpimy Antyobajtkiem.
Nie zapominajmy, że 20 lat temu Tusk był korwinistą, który chciał wszystko zostawić wolnemu rynkowi. Dlatego Platforma nie poparła wtedy ustawy o kinematografii (bo „po filmowcah przyjdą piekarze”, jak to ujął sam Tusk), którą na szczęście przeforsowano bez ich głosów. Boję się, że w dyskusji o mediach znów pojedzie korwinizmem, a Towarzystwo Dziennikarskie będzie mu basować.
@mnf
” Wyobrażam sobie wściekłość tych różnych McCarthych, którzy w latach ’50 pewnie rwali sobie włosy z głowy, że tuż po wojnie dopuścili do takiego rozpasania, lekkomyślnie zezwalając na fali zwycięstwa na zbyt szeroko ich zdaniem rozumianą wolność słowa.”
Nie trzeba sobie wyobrażać, nawet napisałem artykuł o maccartyzmie do Lewą Nogą. McCarthy rzeczywiście na początku zaatakował głównie Departament Stanu i wymusił tam czystkę, po której powyrzucano wszystkich podejrzanych o interesowanie się wschodnimi ideologiami (rozumianymi bardzo szeroko). Samo czytanie książek pisanych dziwnym alfabetem było wtedy przesłanką świadczącą o nielojalności. Czystka sprawiła, że w latach 50. w Departamencie Stanu po prostu brakowało ludzi rozumiejących np. Indochiny, stąd tragiczna w skutkach pomyłka o udzieleniu bezwarunkowego wsparcia reżimowi Diema. Trochę na podobnej zasadzie teraz powywalali wszystkich rozumiejących świat islamu i stąd Afganistan jako nowy Wietnam.
@wo
„Trochę na podobnej zasadzie teraz powywalali wszystkich rozumiejących świat islamu”
A czy tam kiedykolwiek byli jacyś ludzie ogarnięci w temacie? Ponoć G.W. Bush był wielce zdziwiony, kiedy się dowiedział (już po inwazji!), że w Iraku mieszkają szyici. Szok, panie! Człowiek uczy się całe życie…
@WO
„Nie zapominajmy, że 20 lat temu Tusk był korwinistą, który chciał wszystko zostawić wolnemu rynkowi.”
Masz rację, i nic nie wskazuje na razie na to, żeby w odniesieniu do rynku mediów zmienił zdanie. Dlatego upierałem się, że Nowa Lewica występując przeciw Lex TVN jednocześnie zgłaszała swoje pomysły na post-PiSowską organizację tego ryku. Na razie, nie zgłaszając takich pomysłów, Lewica żyruje pomysły Platformiane – jeden znamy: „Zlikwidować TVP Info”, kolejnym będzie zapewne sprzedanie czasopism lokalnych Orlenu jakiemuś zaprzyjaźnionemu inwestorowi z planem dynamizacji optymalizacji (dewastacji i likwidacji). Nie wiem, czemu mielibyśmy się spodziewać czegoś innego. Lewica musi wyjść poza horyzont „chcemy Kwiatkowskiego w Radzie” (jakiejkolwiek Radzie: Mediów Narodowych, Radiofonii i Telewizji, itd.) – musi mieć spójne z własnym programem dopracowane postulaty w tej mierze i Ministerstwo Kultury dla ich przeprowadzenia.
@WO, MNF
„„Trochę na podobnej zasadzie teraz powywalali wszystkich rozumiejących świat islamu””
„A czy tam kiedykolwiek byli jacyś ludzie ogarnięci w temacie?”
Taka mała dygresja – byli ale…to były względnie nieliczne osoby z ograniczonym przełożeniem na mechanizmy decyzyjne. Problemem amerykańskiej administracji, a zwłaszcza dyplomacji, wywiadu i wojska jest to że z punktu widzenia mocarstwa liczy się to co ma znaczenie dla rywalizacji pomiędzy mocarstwami, a więc problemy regionalne mają znaczenie wtedy gdy konsekwencje mogą mieć – albo komuś się tak wydaje/lobbuje – znaczenie globalne.
Oznacza to jednocześnie, że gdy taki problem już wybuchnie – dosłownie lub w przenośni – rzuca się na ten odcinek duże, czasem nieproporcjonalnie duże siły także ludzkie, podczas gdy wcześniej zaniedbuje się ten region/problem. Kończy się to tak jak opisał WO w kontekście Wietnamu, czy jak to było widać w Iraku czy Afganistanie – fundamentalnymi błędami, gdy brak informacji zastępowano rozwiązaniami siłowymi (opartymi nie raz nie dwa na kłamstwach wszelakiego kalibru, polecam raporty jaki publikuje od dawna Special Inspector General for Afghanistan Reconstruction). Po prostu: aby mieć dogłębną wiedzę o regionie trzeba tam być i budować latami zarówno kapitał kulturowy jak i społeczny. W wywiadzie objawia się to np. słabością rozpoznania osobowego (stąd desperackie i przerażające zarazem poszukiwanie już za Clintona kulawego substytutu w postaci tortur w państwach trzecich) a w szerszej perspektywie – ograniczone ścieżki kariery dla specjalistów od niszowych zagadnień.
W rezultacie, gdy wybuchła „globalna wojna z terroryzmem” okazało sie że na tym można zrobić karierę – tylko że nie premiującą specjalistów ale tych którzy umieli się przedstawić jako zdolni szybko dostarczyć efekt zgodny z oczekiwaniami administracji, co oznaczało po prostu nadzieję że temat rozwiąże się metodami kinetycznymi. Kiedyś mieliśmy zawodowych antykomunistów, robiących kariery na walce z „czerwonym” pod każdą szerokością geograficzną, a ostatnie dwie dekady to czas antyterrorystów którzy wcześniej okupowali niszowe miejsca w systemie bezpieczeństwa. Sęk w tym, że obiecywali oni rozwiązanie problemu poprzez schwytanie/wystrzelanie tylu ilu się da, co działało w tym sensie że owszem można chwytać i zabijać ale to nie rozwiąże problemu pojawienia się kolejnych. Tylko że zanim ci kolejni wrócili, to machina kinetycznego zwalczania terrorystów rozrosła się a i niejedną karierę na tym polu zrobiono [1].
Próby innych działań, choć podejmowane i długotrwałe po prostu nie doczekały się takich zasobów jakich powinny a przede wszystkim strategii. W efekcie np. wysiłki na rzecz odbudowy Afganistanu i elementarnego aparatu państwowego zostały podjęte nie zaraz po obaleniu talibów, ale wtedy gdy oni zaczęli kontrofensywę. Pierwsze 2-3 lata przespano, niestety zamiast tego rzucając siły na Irak. Tych błędów potem mimo wszelkich starań także z polskiej strony [2]- już nie udało się naprawić. A potem nastąpiło spore zdziwienie gdy sytuacja w Europie się pogorszyła i to niestety też przegapiono. W Polsce niestety też, z czego bardziej oczytana prawica miała uciechę złośliwie cytując dokumenty BBN z czasów Komorowskiego.
@Awal
Akurat poza mediami, ale widać było że Lewicy (i młodszej części PO) udało się wyjść generalnie dobrze podczas kryzysu na granicy jak dotąd, akcentując sprawy praw człowieka i nie dają się wmontować w narrację „brońmy świętej ziemi naszej”. Brak było równowagi w postaci silnego głosu potepienia reżimu w Mińsku – a przynajmniej mi umknął, ale IMHO powinien być stanowczy i dobrze słyszalny, coś co powinno się przebić do mediów (jakieś ostre sankcje np. ). Ale nadzieja na to że w innych sprawach będzie umiała się zachować jak należy – jest…
[1] [https://us.macmillan.com/books/9781466876224 ]
[2] [https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114881,27474574,smutno-w-koncu-zostawilem-w-tej-afganskiej-ziemi-troche-swojej.html ]
@awal
” Dlatego upierałem się, że Nowa Lewica występując przeciw Lex TVN jednocześnie zgłaszała swoje pomysły na post-PiSowską organizację tego ryku.”
A ja przypomnę, że na razie ogólnikowe ma („trzymajmy się obywatelskiego paktu”), a szczególnikowych nie sposób pisać, gdy nawet nie wiemy, czy i jaka będzie większość opozycyjna.
@mnf
„A czy tam kiedykolwiek byli jacyś ludzie ogarnięci w temacie? ”
Z tym zawsze jest problem, ale dwie wielkie czystki to sinofobiczna (pod hasłem „who lost China?”) 70 lat temu i islamofobiczna 20 lat temu.
@adiunkt
„Kiedyś mieliśmy zawodowych antykomunistów, robiących kariery na walce z „czerwonym” pod każdą szerokością geograficzną”
To jednak – na tym tle – o tyle ogarniali, że rozumieli, że potrzebują dobrych specjalistów od Rosji. Wprawdzie dorobek kremlinologii jest mieszany, ale jednak były stypendia na studiowanie języków słowiańskich, kongenialny tłumacz Lema na tym skorzystał (z tego funduszu przyjechał do Polski), itd. Natomiast klimat ostatnich 20 lat jest taki, że wyobrażacie sobie ten pasek w FOX NEWS – „lewicowa administracja chce szkolić tłumaczy literatury chińskiej i specjalistów od Koranu”?
@WO
„A ja przypomnę, że na razie ogólnikowe ma („trzymajmy się obywatelskiego paktu”)”
Nawet na poziomie ogólników widać, że ten tzw. obywatelski pakt jest paktem liberalnych elit inteligenckich i twórczych. Żakowskiego i Holland, nic nie ujmując tym państwu. Lewica musi już na poziomie ogólników mówić o wszystkich sprawach swoim własnym językiem, nie łapać się na łatwe „podżyruj mi”. A na poziomie szczegółowym odpalić inteligencko-metropolitalny kanał „Kultura” sygnatariuszom obywatelskiego paktu, zaś obok niego stworzyć dobre kanały prowincjonalne skupione na treściach społecznych i lokalnych.
@awal
„Lewica żyruje pomysły Platformiane – jeden znamy: „Zlikwidować TVP Info””
Korwinizmy typu „sprywatyzować media publiczne!!!” ze strony liberałów latają od co najmniej 20 lat. Pod tym względem akurat nic się nie zmieniło i nie zmieni, nieważne czy TVP rządzi akurat Kurski czy ktokolwiek inny.
„Lewica musi wyjść poza horyzont „chcemy Kwiatkowskiego w Radzie” (…) – musi mieć spójne z własnym programem dopracowane postulaty w tej mierze”
Jak to zrobić, to wszyscy mniej więcej wiemy: większość werbalnie zgadza się z ogólnymi postulatami że media publiczne należy odpolitycznić i zdekomercjalizować (np. wywalić reklamy). Diabeł tkwi w szczegółach – bo kto i w jaki sposób miałby to przeprowadzić (w dodatku w silnie prawicowym społeczeństwie)?
@wo
„Z tym zawsze jest problem, ale dwie wielkie czystki to sinofobiczna (pod hasłem „who lost China?”) 70 lat temu i islamofobiczna 20 lat temu”
A może… specjaliści są, tylko nikt ich nie słucha, bo w administracji rządzi lobby proizraelskie (stąd silne poparcie dla apartheidu i kolejne wojny na Bliskim Wschodzie)?
A jeśli chodzi o Bliski Wschód i polskie media, to pamiętam, jak w 2003 zapraszały na swoje łamy podżegaczy wojennych (niestety, nawet „Wyborczej” się zdarzało). Na twardym dysku mam archiwum „Newsweeka” i od czasu do czasu zaglądam w ten bełkot. To jest aż niewiarygodne i może kiedyś wrzucę do netu co smakowitsze cytaty z tamtego okresu.
… i w tym pierwszym kanale będziesz w niedzielę miał poranek „Penderecki. Powroty” czy tam „Brodka na Organkach”, zaś w tym drugim dobry loachowski cykl reporterski „Gorzowskie historie. Cz. 3: Nasza Stal, nasz Stilon”. Ktoś na Lewicy musi rozumieć od początku, że o to chodzi, że to tak ma wyglądać.
@mnf
„kto i w jaki sposób miałby to przeprowadzić”
Dość szczegółowo opisywałem modele ARD i ZDF, one nie powstały z dnia na dzień, były przedmiotem ewolucji. U nas też trzeba po prostu zacząć.
@awal
„Nawet na poziomie ogólników widać, że ten tzw. obywatelski pakt jest paktem liberalnych elit inteligenckich i twórczych. Żakowskiego i Holland, nic nie ujmując tym państwu.”
Gdybym był doradcą medialnym lewicy, radziłbym nie otwierać kolejnego frontu. Lewica ma dostatecznie wielu wrogów, żeby nie dokładać do tej listy Holland i Żakowskiego. Może po wyborach, a jeszcze lepiej po rewolucji, ale nie teraz.
@WO
Przede wszystkim lewica musi po prostu sama wiedzieć czego chce. Jeżeli przed wyborami tego nie ustali, po wyborach zrobi to, co jej narzucą inni. Dlatego potrzebna jest lewicowa dyskusja i konkluzje. Które wszak można przedstawić niekonfrontacyjnie – jako rozwinięcie cudzych pomysłów. Zresztą akurat Żakowski dostrzegłby, że lewicowy język – rzetelne publiczne media umożliwiające reprezentację w sferze symbolicznej grup lekceważonych przez elity – lepiej opisuje potrzeby ujawnione przez rządy PiS niż ten jego pakt, pachnący naftalinowym „społeczeństwem obywatelskim” (czyli rozproszoną aktywnością kulturowych elit).
@wo
„Gdybym był doradcą medialnym lewicy, radziłbym nie otwierać kolejnego frontu. Lewica ma dostatecznie wielu wrogów”
Taka była strategia lewicy przez ostatnie 30 lat. Nie otwierać frontów, nie odzywać się i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, bo jeszcze Autorytety pogrożą paluszkiem. No i co nam to dało? Przecież i tak jesteśmy w kiszce. Autorytety nienawidziłyby nas tak czy inaczej, cokolwiek byśmy zrobili (lub nie). Dla nich dobra lewica to taka lewica, która dokonała samorozwiązania i balceryzacji (czyli raczej eseldowski baron pijący koniaczek z Kulczykiem, ewentualnie nieszkodliwy celebryta rozmawiający o „bezpiecznych” pierdołach w Dzień Dobry TVN, niż nawiedzony działacz lokatorski broniący wykluczonych – bo to już mogłoby kogoś zdenerwować). Co do zasady zgadzam się z @awalem, że powinniśmy mówić własnym głosem a nie podlizywać się elitom – w końcu i tak nie mamy nic do stracenia. Milczący nie mają racji!
@wo
„nie dokładać do tej listy Holland i Żakowskiego”
Przecież nie potrzeba ich do niczego dokładać. Liberałowie byli i są wrogami lewicy gdzieś tak od 1848 r.
@m.bied
„Liberałowie byli i są wrogami lewicy”
Powiedziałbym raczej: frenemiesami. Nie mam im tego za złe. Za złe mam lewicy nie posiadanie własnego zdania i uleganie liberałom. Czytam właśnie książkę „November 1918” Roberta Garwartha, której autor mierzy się z tezą, że gdyby Ebert nie przestraszył się liberałów i pozwolił dokonać się robotniczej (ale nie bolszewickiej) rewolucji 1918 roku – zamiast ją rozstrzeliwać w Zagłębiu Ruhry ramię w ramię z Freikorpsami – powstałaby sprawiedliwsza niemiecka republika rządzona przez bardziej spójną (a nie śmiertelnie skłóconą) lewicę, zdolną przeciwstawić się nazistom. Teza może naciągana (i sam Garwarth z nią dyskutuje), ale faktografia przeciągania dzień po dniu szefostwa SPD na stronę reakcyjną – pouczająca.
@M.n.f
„A może… specjaliści są, tylko nikt ich nie słucha, bo w administracji rządzi lobby proizraelskie ”
Ależ to nie jest kwestia rzeczonego lobby co po prostu postrzegania otoczenia przez mocarstwo (i elity które były przez dekady jak spod jednej sztancy i zmienia się to powoli). Komórka do spraw UBL w CIA przed 9/11 była traktowana powiedzmy lekceważąco, określana mianem „rodziny Adamsów”, sprawy terroryzmu generalnie do 9/11 poza fetyszem ukradzonej/samodziałowej bomby atomowej były traktowane marginesowo w porównaniu z innymi sprawami (zachowując wszelkie proporcje).
W dodatku terroryści byli postrzegani tylko i wyłącznie jako fanatycy a nie zagrożenie egzystencjalne – inaczej niż ZSRR, stąd też mechanizmy o których pisze WO
„To jednak – na tym tle – o tyle ogarniali, że rozumieli, że potrzebują dobrych specjalistów od Rosji. Wprawdzie dorobek kremlinologii jest mieszany, ale jednak były stypendia na studiowanie języków słowiańskich,”
Wywołane szokiem atomowym, udanymi konstrukcjami lotniczymi (MiG-15 był autentycznym zaskoczeniem), wreszcie sukcesami kosmicznymi uruchomiły takie a nie inne mechanizmy. Po prostu uznano że trzeba poznać dogłębnie przeciwnika. P 9/11 uznano że trzeba po prostu ich wystrzelać
@awal
„gdyby Ebert nie przestraszył się liberałów i pozwolił dokonać się robotniczej (ale nie bolszewickiej) rewolucji 1918 roku – zamiast ją rozstrzeliwać w Zagłębiu Ruhry ramię w ramię z Freikorpsami – powstałaby sprawiedliwsza niemiecka republika rządzona przez bardziej spójną (a nie śmiertelnie skłóconą) lewicę”
To jest bardzo ciekawe. Czy tam jest opisany mechanizm tego ulegania? Naprawdę socjaliści widzieli zagrożenie, czy po prostu jak zwykle próbowali podlizać się elitom za dobre słowo, pogłaskanie po główce i kość z pańskiego stołu?
BTW – myślę, że w takim scenariuszu w Republice Weimarskiej jednak pojawiłaby się jakaś „narodowa” lewica. Ale czerwony scenariusz i tak byłby lepszy od brunatnego; szyby leciałyby i tak, tyle że tłuczono by je według innej matrycy (nie Żydom, tylko fabrykantom).
Co to zaś tytułu notki (superstruny) poniżej ośmielam się załączyć ciekawy, wydaje mi się, przegląd aktualnej sytuacji w fizyce kwantowej – LHC posuwa rozwój teorii tyleż wynikami, co ich brakiem, a koncepcje alternatywne względem supersymetrii i strun, w tym entropiczna grawitacja Carrolla zyskują na znaczeniu (wzbierające buzzwordy: causality, emergence): [1]
[1] link to economist.com
@adiunkt
„W dodatku terroryści byli postrzegani tylko i wyłącznie jako fanatycy a nie zagrożenie egzystencjalne – inaczej niż ZSRR, stąd też mechanizmy o których pisze WO”
Bo nikt nie wierzył że są zdolni zagrozić terytorium USA. Czemu – patrz niżej
„Wywołane szokiem atomowym, udanymi konstrukcjami lotniczymi (MiG-15 był autentycznym zaskoczeniem), wreszcie sukcesami kosmicznymi uruchomiły takie a nie inne mechanizmy. Po prostu uznano że trzeba poznać dogłębnie przeciwnika. P 9/11 uznano że trzeba po prostu ich wystrzelać”
A to dlatego że rosjanie są biali a afgańczycy nie. Białego można się bać bo ma możliwości intelektualne by ci zagrozić. Czarnego nie ma co się bać bo nic ci nie zrobi (stąd zaskoczenie po 9/11) a jak fika to należy go potraktować batem. Defaultowy sposób myślenie ogromnej części amerykańskich elit.
@sfrustrowany adiunkt
„Ależ to nie jest kwestia rzeczonego lobby co po prostu postrzegania otoczenia przez mocarstwo (i elity które były przez dekady jak spod jednej sztancy i zmienia się to powoli)”
A to „postrzeganie otoczenia przez mocarstwo” w dużej mierze było kreowane przez lobbystów właśnie. Po to oni wykładają te ciężkie walizy z forsą na stół żeby przekupywać polityków. Wszystko zależy od ręki, która daje: gdyby McCarthy odpowiednio wcześnie dostał taką walizę z dolarami, to by polował na ukrytych w Hollywood neonazistów i Ku Klux Klan.
„Komórka do spraw UBL w CIA przed 9/11 była traktowana powiedzmy lekceważąco”
Akurat w sprawie relacji amerykańsko-izraelskich 9/11 nic nie ma do rzeczy i niczego nie zmienił. W stu procentach popierali politykę Izraela i wcześniej, i później.
„W dodatku terroryści byli postrzegani tylko i wyłącznie jako fanatycy a nie zagrożenie egzystencjalne – inaczej niż ZSRR, stąd też mechanizmy o których pisze WO”
Przez kogo byli, przez tego byli. Tu znów kłania się lobbying koncernów zbrojeniowych (tzw. „Military-industrial complex”), poszukujących wroga w każdej lodówce aby tylko uzasadnić wydatki (a ci ludzie mieli przełożenie na biznes, którzy z kolei kreował trendy w popkulturze, np. wykładając pieniądze na Rambo III). Gdyby nie ZSRR i Bliski Wschód, to by sobie wyjęli z kiszki jakąś Nikaraguę. Wczoraj Trump straszył Iranem, jutro pojawi się zagrożenie z Marsa. Zauważ że chociaż zamachów 11 września dokonali Saudyjczycy (oraz organizacja pośrednio finansowana przez to państwo), to jednak stosunki USA-KAS pozostały nienaruszone; to znów kwestia lobbyingu i tłustej kasy. Amerykańskiej administracji (szczególnie republikańskim politykom) musisz – podobnie jak dresowi na dzielni – po prostu grubo smarować, żeby nie dostać po ryju.
@mnf
To nie jest nowa teoria – pisał o niej już Sebastian Haffner w „Zdradzonej rewolucji” z 1969 r. Garwarth odnosi się do jego przerysowanych tez. Pokazuje Eberta jako w istocie XIX-wiecznego mieszczanina, który idzie jeść kartoflankę w kantynie Reichstagu, gdy abdykuje ksiser, i dopiero zastępca Eberta reflektuje się i na balkonie obwieszcza tłumom republikę. Słabość lewicy wynika w tej narracji z braku dojrzałych koncepcji i przygotowania kadr. Prawica ma koncepcje tępe, ale gotowe – i zdeterminowane szeregi.
@sfrustrowany adiunkt
Wydaje mi się, że rację ma Spencer Ackerman w swoim „Reign of Terror”, że po 9/11 republikański establiszment odkrył „war on terror” jako nową zimną wojnę, którą można prowadzić na całym świecie – de facto przeciw islamowi, w żadnym razie rodzimym białym terrorystom w rodzaju McVeigha. Jest wielką słabością Europy, że – nie mając spójnej polityki zagranicznej i obronnej – musi jako poszczególne kraje NATO uczestniczyć w tej „wojnie” na amerykańskich warunkach i żyrować zakręty i zaułki polityki USA.
@awal
„po 9/11 republikański establiszment odkrył „war on terror” jako nową zimną wojnę”
W wymiarze czysto ludzkim była to tragedia, ale dla Republikanów i zbrojeniówki – ot, kolejna okazja do zarobienia forsy i sprzedaży zabawek paru niezbyt ciekawym reżimom. W 2001 roku po prostu dostali wreszcie wymarzony pretekst aby zaszaleć (konkretnie w Iraku dwa lata później – ale tak naprawdę szykowali się do szturmu na Iran, o czym swego czasu pisał Konstanty Gebert; dopiero gdy ich iracki domek z kart się rozleciał, musieli przykroić te jakże ambitne plany wojny o pokój).
@mnf
Ackerman opisuje ataki 9/11 jako możliwość ponownego nastrojenia infrastruktury „bezpieczeństwa narodowego” na określony cel, którego brakowało od upadku Sowietów. Jest równie krytyczny wobec Busha jak i Obamy w prowadzeniu wynikłych z tego kampanii i widzi Trumpa (chyba przesadnie) jako ich naturalny rezultat – kogoś kto wyrósł dzięki sztucznie podtrzymywanemu poczuciu zagrożenia. Jego książka jest dobrą kroniką ksenofobicznych i rasistowskich manipulacji, które pozwalały amerykańskiemu społeczeństwu zaakceptować działania podejmowane wobec obcych niebiałych (Guantanamo, „targeted killings”) jakich nie zaakceptowaliby wobec siebie – choć może do czasu, Trump second term mogłoby to zmienić. Chciałbym przeczytać podobną przeglądową kronikę europejskich interakcji z USA w tym okresie – od kłamstw Powella po upadek Kabulu. A w skali mikro warto przeczytać to: [1]
[1] link to amp.theatlantic.com
@Awal
„Wydaje mi się, że rację ma Spencer Ackerman w swoim „Reign of Terror”, że po 9/11 republikański establiszment odkrył „war on terror” jako nową zimną wojnę, którą można prowadzić na całym świecie – de facto przeciw islamowi”
książki Ackermana jeszcze nie czytałem – ale generalnie te wnioski splatają się z tymi które widać u relatywnie pro-establishmentowego Naylora jak i u Scahilla w jego „Dirty Wars” – czyli tworzy się kompleks zdolny do gromadzenia informacji taktycznych, na podstawie których podejmuje się decyzje odnośnie dziesiątek rajdów komandosów i ataków z powietrza, gdzie dzięki kruczkom prawnym lub bezczelnej interpretacji istniejących zasad świat de facto staje się polem bitwy. Co ważne, priorytet uzyskały wówczas właśnie działania kinetyczne, jako dające nadzieję na sprawne i szybkie rozwiązanie problemu poprzez jego rozstrzelanie.
O ile w tle widoczny był zapewne rasizm to bardziej widoczne było w tym jeszcze coś. Takie postrzeganie wojny – tu przyleci Predator i strzeli pociskiem, tu komandosi nadlecą MH-60 i zjadą na linach etc był dla amerykańskich elit wojskowych łatwy i bezpieczny. Łatwy, gdyż w przeciwieństwie do szkolenia sił lokalnych i doradztwa czym zajmowały się zarówno siły konwencjonalne jak i specjalne (w tym przeznaczone przecież do tego „Zielone berety” mające niemały udział w ofensywie przeciwko talibom z 2001 roku) jest to coś szybkiego, pozwalającego osiągnąć efekt w postaci kolejnego komunikatu o zabiciu czy pojmaniu jakiegoś osobnika.
Jest to bezpieczne, gdyż Amerykanie po porażce somalijskiej uczynili wiele by ustrzec się powtórki, na tyle na ile mogli. Zainwestowano duże środki w uzbrojenie i wyposażenie ale też pomoc medyczną (cały koncept Tactical Combat Casualty Care choćby…) czy inne narzędzia pozwalające toczyć kolejne zwycięskie – na poziomie taktycznym – potyczki elitarnych oddziałów z dużo mniej groźnymi dla nich partyzantami. Zdarzenia takie jak zestrzelenie śmigłowca i śmierć 38 ludzi były ogromną rzadkością).
W efekcie, szybkie awanse zaliczali właśnie ci wojskowi którzy mogli się pochwalić udziałem w takich działaniach – światek operacji specjalnych w USA zostal zdominowany przez osoby dla których chlebem i solą były antyterrorystyczne akcje bezpośrednie w trzecim świecie. W mikroskali, wzmocnione tak poczucie elitarności w już uważających się za elitarne formacjach, bycia niezwyciężonym, drogi do szybkich awansów a potem nierzadko lukratywnych zajęć w cywilu spowodowało oczywiście masę kłopotów, ze spektakularnymi problemami dyscyplinarnymi (i zbrodniami) na czele [1]. Jednocześnie w ślad za tym poszło także przeformowanie wojsk konwencjonalnych na siły przeznaczone do „małych” wojen i interwencji wobec dużo słabszych podmiotów. Stąd też US Navy poszła w nowe de facto kanonierki czyli program LCS, który zakończył się…no cóż, nie będziemy się wyrażać. Jednocześnie ogólna gotowość sil i poziom wyszkolenia marynarzy osłabła – kolizje na morzu z udzialem niszczycieli US Navy w 2017 nie były przypadkiem, tylko efektem stopniowego spadku poziomu wyszkolenia i gotowości
Europa i nie tylko – znowu, widząc z mikroskali – przez dłuższy czas kopiowała amerykańskie wzorce pod względem organizacji, doktryny (w końcu nasze wojska specjalne to miniatura amerykańskich…) , z lepszymi lub gorszymi efektami, czasem prowadzącymi do kłopotów podobnych do amerykańskich dość wspomnieć że swoje problemy mieli Niemcy w KSK gdzie nałożył się na to kontekst neofaszyzmu oraz Australijczycy. To wszystko prowadzi do kłopotliwego końca: gdy na horyzoncie znów pojawiło się zagrożenie chińskie i rosyjskie a więc wojną bardziej konwencjonalną, a w najlepszym razie hybrydową a więc z udziałem innego państwa (silniejszego niż Irak w 2003 czy nawet Iran…) to nagle pojawia się problem i już tak łatwo akcji bezpośrednich się nie przeprowadzi [2]
[1] [https://www.military.com/daily-news/2019/12/06/decades-combat-led-seal-team-discipline-issues-acting-navy-secretary-says.html ]
[2] [ link to rusi.org
@sfrustrowany adiunkt
Dziękuję Ci za tę perspektywę. Tym bardziej wydaje mi się oczywiste, że Europa musi mieć swoją europejską filozofię i doktrynę zaangażowań militarnych, i swój niezależny potencjał w tym zakresie. To co robią Amerykanie i co jest realnie motywowane interakcjami między ich polityką i „socjologią” służb mundurowych o jakich wspominasz nie przystaje do oczekiwań europejskich społeczeństw. Niemiecka opinia publiczna nie kupi misji Bundeswehry w Hindukuszu jako operacji polegającej na „killing terrorists” – tłumaczono jej (streszczam ogólne wrażenie jakie wywoływali politycy), że rolą tej misji były cele rozwojowe, takie jak wspomaganie edukacji dziewczynek i emancypacji kobiet. Po upadku Kabulu to niemieckim politykom ciężej jest wytłumaczyć fiasko tej operacji niż Bidenowi, który przecież nadal będzie „dorywał” zamachowców. Tam gdzie Europa działa bardziej samodzielnie np. w Mali cele tych zaangażowań są zakreślane bardziej realistycznie, choć nadal niespójnie: z jednej strony niemieckie oddziały działają na zasadzie policyjnych „sił pokojowych” patrolujących teren i umożliwiających prowadzenie projektów rozwojowych (za jakie odpowiadają organizacje takie jak Fundacja Eberta i banki rozwojowe), z drugiej strony Francuzi z powietrza prowadzą działania „kinetyczne” przeciwko grupom uznanym za terrorystyczne – o których szczegółach Niemcy nie chcą wiedzieć, bojąc się odpowiedzialności prawnej. Jest jasne, że to nie jest stan docelowy, ale lepszy niż żyrowanie działań Amerykanów. Kaje szerokiego otoczenia europejskiego – Sahel, Lewant, Kaukaz bez wątpienia doceniłyby Europę jako gracza o większym spójnym potencjale i interesach bardziej zbieżnych z ich własnymi niż to jest w przypadku USA. Zorientowałby się na taką Europę i ułatwiłby jej zarządzanie zjawiskami o jakich trudno już mówić, że są w sferze ryzyk, a nie po prostu realnych codziennych wyzwań: zmiany klimatyczne, migracje, i – na dalszym miejscu: terroryzm. Oczywiście europejska lewica będzie w tych sprawach mieć inne pomysły niż pozostałe części politycznego spektrum. Wszyscy jednak, poza sponsorowanymi z Kremla ruchami antyunijnymi, powinni być zainteresowani wzmocnieniem UE na tym polu.
@sfrustrowany adiunkt
Skupiamy się na detalach, a ja tymczasem jeszcze raz podniosę kluczową kwestię, którą jest lobbying: małe wojny (takie jak ta z Irakiem) są dla biznesu bezpieczne. Nie da się ich przegrać, za to można zarobić tłustą kasę (taką liczoną w setkach miliardów (!!!), więc czym są te nędzne dwa-trzy miliardy dolarów rzucone na lobbying?). Po upadku ZSRR zbrojeniówka potrzebowała wroga, a powiązani personalnie z tym biznesem neokonserwatyści planowali jakąś małą wojenkę już od połowy lat ’90 (chodziło, oprócz zarobku, również o podkreślenie amerykańskiej hegemonii – OIDP, to się chyba nazywało „New American Century” i miało w założeniu „zaszokować i przerazić świat” poprzez pokazanie, że na dzielni rządzi jeden dres z dużym bejsbolem, który wybije parę szyb a reszta ma paść na kolana). Padło na Irak z powodu jego izolacji dyplomatycznej i surowców. Naturalnie trzeba było przeczekać Clintona, który raczej nie dałby się wciągnąć w coś takiego, za to następny prezydent o nienachalnej inteligencji już się idealnie do rozpoczęcia takiej wojny nadawał (jego vice, który był bardziej lobbystą a nie politykiem i usilnie Busha do tego namawiał, sam osobiście zarobił na niej krocie).
Tak na marginesie (bo właśnie o to mam do Amerykanów największy żal): u nas w Polsce ta awantura z 2003 doprowadziła do eksplozji ksenofobii, co zresztą było łatwe do przewidzenia – niestety nie dla naszych durnych postuniowolnościowych liberałów, którzy naturalnie zaklinali wtedy rzeczywistość jak mogli żeby usprawiedliwić swoje poparcie (później byli wielkim szoku, że Polska brutalnie skręciła w prawo – och, co za szok, no kto mógł to przewidzieć?). Gdybyśmy nie wleźli wtedy w to bagno, dziś polska polityka wyglądałaby inaczej a Konfederacja – czy co by tam było na jej miejscu – pozostawałaby niszowym kuriozum bez znaczenia. Nie byłoby tego całego oszołomskiego szamba które musimy dzisiaj oglądać, a które jest efektem podjęcia wątpliwych decyzji politycznych i walenia w werble. W samych Stanach zorganizowana kampania kłamstw dotycząca tej wojny też się odbiła ciężką czkawką: po 2003 ludzie przestali wierzyć w cokolwiek, a efektem tamtej relatywizacji prawdy sprzed 18 lat jest Trump. No bo skoro można sprzedać każde kłamstwo, tak na bezczela, no to prawda i kłamstwo są nieodróżnialne, a więc żyjemy w świecie bez żadnych punktów zaczepienia; ten kompas się rozregulował. Ziemia jest okrągła? A ja ci powiem że jest płaska! Szczepionki są skuteczne? Nie, i w środku są chipy! Trump przegrał wybory? Establishment je sfałszował!
I nie zgadzam się z @wo, który niedawno napisał w DF, że administracja i trzyliterowe agencje wierzyły w te swoje bzdury. Nie – oni dobrze wiedzieli że to kit, ale produkowali go na polityczne zamówienie (i nie potępiam ich; każdy na ich miejscu by to robił, żeby nie wylecieć z pracy).
Brakuje mi jednak dyskusji o superstrunach. Mnf się nie odezwał, więc może zapytam w jego stylu: czyli string theorists dali się zaorać za pogłaskanie po główce i wzmiankę w przypisach prac o emergentnej grawitacji?
@mnf
„To jest bardzo ciekawe. Czy tam jest opisany mechanizm tego ulegania?”
Nie znam tej książki, ale przypomnę, że szeroko rozumiana „zdrada Eberta” zaczęła się na dobre w 1914, kiedy uznali, że Zagrożenie Ojczyzny uzasadnia wspieranie reżimu w wysiłkach wojennych. W 1918 mieli więc za sobą 4 lata tradycji współpracy z prawicą (oraz – zwalczania razem z nią lewicy „skrajnej”, tj antywojennej).
@WO
„przypomnę, że szeroko „zdrada Eberta” zaczęła się na dobre w 1914, kiedy uznali, że Zagrożenie Ojczyzny uzasadnia wspieranie reżimu w wysiłkach wojennych”
Nie zapomniawszy jednak, że prawica (Ludendorff) odpłaciła za to wspieranie zwaleniem na lewicę winy za nieuchronną porażkę militarną, czyli słynnym mitem „ciosu w plecy” (polegał ów cios w szczegółach na tym, że marynarze i dokerzy odmówili oficerom Kriegsmarine wysłania statków – okrętów! – w morze celem odniesienia ostatniej honorowej klęski, wbrew poleceniom rządu). Garwarth zaczyna książkę od tych wydarzeń. Kluczowy jednak był jego zdaniem trochę późniejszy moment, gdy Ludendorffa już nie było w sztabie, a jego następca, Groener, zaoferował Ebertowi układ: wsparcie wojska dla republiki w zamian za nierozpraszanie kadry oficerskiej i zwołanie klasycznego parlamentu w miejsce tworzących się rad żołnierskich i ludowych. Ebert i kierownictwo SPD (ale też antywojennej USPD) na to poszli, bo nie mieli alternatywnego planu i przekonania, że są w stanie utrzymać władzę bez armii – gdyby odmówili, skutkiem mogła być wojna domowa (która i tak lokalnie nastąpiła), ale i implozja oficersko-junkierskich elit, skutkująca powstaniem państwa o bardziej egalitarnej strukturze niż znana z historii Republika Weimarska (co nie znaczy, że byłoby to państwo komunistyczne – komuniści Liebknechta nie byli wówczas jeszcze zorganizowaną siłą polityczną). Jakąś rolę odegraliśmy w tych wydarzeniach też my, Polacy – armia wydawała się potrzebna, aby stłumić spodziewane polskie powstanie (którego nie stłumiła).
@dzieci cieci
Z mojego laickiego dystansu widzę coś jakby załamanie wiary, że teoria strun może być efektywnym wyjaśnieniem tych drobnych obserwowalnych niespójności w Modelu Standardowym, jakie się w końcu pojawiły [1] i jakie raczej nie mają wiele wspólnego z supersymetrią (bez której struny są teorią odlatującą w zbyt jednak fantastyczne epicykle). To jest tyleż kwestia nowych wyników obserwacyjnych, co chyba socjologii nauki – jest już całe nowe pokolenie, które rozpoczęło kariery obserwując brak przełomu w teorii strun i chce zapisać się czymś innym. Pamiętajmy jednak, że ta teoria wyrosła oryginalnie z dość „narzucającej się” matematyki (sugerującej podobieństwo fundamentalnego poziomu materii do równań opisujących drganie strun) i ten aparat chyba jakoś pozostanie wykorzystany w nowych koncepcjach „kwantyzowania grawitacji”, streszczanych przez Sabine Hossenfelder tu: [2]. Również entropiczna/ emergentna grawitacja staje się teraz atrakcyjną teorią na mocy innego porównania „narzucającego się” w kontekście wyników obserwacyjnych: wyłaniania się czasoprzestrzeni z interakcji obiektów kwantowych w sposób podobny jak wyłanianie się temperatury czy ciśnienia z interakcji cząstek gazu (w istocie nie jest to więc teoria „kwantyzacji”, lecz eliminacji czasoprzestrzeni i grawitacji jako fundamentalnego zjawiska). Korekty osób kompetentnych mile widziane.
[1] link to nature.com
[2] link to youtube.com
@MRW
„Społeczeństwo nie ma żadnego światopoglądu, masy nie spędzają czasu na posiadaniu poglądów, jedyny pogląd, to żeby mieć co zjeść i gdzie mieszkać. Cała reszta to powtarzanie po tych, co najgłośniej krzyczą w mediach.”
Może bym kiedyś uwierzył w taką interpretację rzeczywistości, ale ostatnie wątpliwości rozwiał u mnie widok antyszczepów tańczących do „włącz myślenie, wyłącz telewizor”. Bycie absolwentem kierunku humanistycznego jest o tyle fascynującym doświadczeniem, że ciągle spotykasz ludzi, którzy którzy w jednej rozmowie kwestionują sens twojego wykształcenia (bo go nie rozumieją), a jakiś czas później, zwłaszcza w miarę przyjmowania procentów, rozpoczynają wykładanie własnej Ogólnej Teorii Sensu Życia. Co wygląda trochę tak, jakby każdy, absolutnie każdy, obywatel kraju musiał mieć swoje zdanie na temat sposobu wysłania załogowej wyprawy w kosmos, niezależnie od tego, czy ma blade pojęcie o fizyce, astronomii, biologii i mechanice. „Filozofie wiejskiego mędrka” (drugi człon nazwy proszę traktować symbolicznie) to od pewnego czasu mój ulubiony gatunek literatury mówionej. Z punktu widzenia osoby o lewicowych poglądach w Polsce, a już zwłaszcza queerowej, znakomicie widać, ile czasu ludzie poświęcają na ugruntowanie i obronę przekonań, które dla nich samych są nieopłacalne i szkodliwe.
@WO
„Oczywiście, bias tu jest tym potężniejszy, że rozmawiam z tymi, którzy zaprosili akurat mnie, a nie Ziemkiewicza.”
Z punktu widzenia powiatowej biblioteki to jest trochę „why not both?”, „zwłaszcza, jeżeli to pisarze nieźli”, czytaj: kolejny esej Ziemkiewicza ma szansę przyciągnąć potencjalnie dużą widownię. Co z tego młodsze (potencjalni migranci wewnątrzkrajowi) i starsze (zasiedziałe) osoby słuchające wyciągną dla siebie to już inna sprawa, zwłaszcza, że obaj autorzy są w polskich realiach dodatkami do libkowej zupy (ale jeden jest bardziej bezpośredni). Jeżeli w czymś widzę nadzieję, to w opisanym kiedyś przeze mnie mechanizmie autodestrukcji prawicowego zainteresowania kulturą.