Podkast pod kocem

Bez większych fanfar wróciłem do roli podkastera. Pierwszy sezon jest dostępny w Audiotece – czy będą następne, czas pokaże.

Nagrywałem to w lipcu. Nie mam do dyspozycji profesjonalnego studia, więc wyglądało to gorzej od schowka na szczotki.

Gdybym był influencerem żyjącym z donejtów, wrzuciłbym na TikToka filmik „making of”, a dla czołowym donejtonautów zaoferowałbym być może zdjęcia jako NFT. Wyglądało to bowiem tragikomicznie.

Niczym w dziecięcej zabawie, zbudowałem sobie namiot z kocy rozpiętych na krzesłach. Pod kocami na jednym taborecie stał mikrofon (przy okazji odkryłem, że się świeci na niebiesko, bardzo praktyczne!), na drugim makbuk (w którym z kolei w takiej sytuacji bardzo się przydają podświetlana klawiatura i touchbar).

Żeby moja konstrukcja nie wkurzała współdomowników, musiałem odczekać, aż będę miał tzw. wolną chatę. Jeśli więc drugi sezon miałby powstać, to albo w następne wakacje – albo jednak jak znajdę sobie studio. Nie chce mi się jednak na razie o tym myśleć ze względu na mój odwieczny problem: permanentny brak wolnych mocy przerobowych.

Są podobno ludzie, którym nagranie czegoś takiego zajmuje tylko tyle, ile to nagranie trwa. Ja niestety do każdego takiego nagrania najpierw się przygotowuję, robiąc sobie różne notatki – potem to nagranie, które ostatecznie wysyłam, jest w rzeczywistości „podejściem numer 23141”.

W praktyce więc nie jestem w stanie wyprodukować więcej niż jednego takiego podkastu dziennie. W tym sezonie są ze dwa takie, które nagrywałem jako drugie danego dnia – i to drugie nagranie zajmowało mi dużo więcej pracy, a z końcowego efektu jestem mniej zadowolony.

Z tego powodu na razie w ogóle nie planuję typowego podkastu ani tym bardziej vloga, że ktoś „mówi jak jest” i apeluje o donejty. Nie miałbym siły na łączenie tego z innymi obowiązkami.

Audioteka zaproponowała mi współpracę, kiedy spadła moja audycja w TOK FM. Całkiem słusznie założyli, że zdjęcie audycji oznacza pojawienie się nowych mocy przerobowych.

Wtedy jeszcze ciągle miałem etat w Agorze. Głupio mi było rozpocząć otwartą współpracę z firmą, było nie było, konkurencyjną. Agora przecież też cały czas rozwija swoje podkasty.

Niby nic by mi nie mogli zrobić (ta afera z nieudaną próbą zwolnienia dobitnie pokazała, że w ogóle nic nie mogli), ale wydawało mi się to jakieś takie nieeleganckie. To są te skrupuły, których nie mają korporacyjni menadżerowie, ale mamy je niestety my, ich chłopi pańszczyźniani.

Usiłowałem więc uzyskać zgodę na robienie tego w formie jakiejś współpracy międzykorporacyjnej. W końcu bywały takie precedensy.

Nikt nie chciał podjąć decyzji ani na tak, ani na nie. Odsyłano mnie od prezesa Annasza do dyrektora Kajfasza. Wiem mniej więcej, kto tutaj miał moce decyzyjne, ale ta osoba jakby zapadła się wtedy pod ziemię.

Nie wiem, jak to jest w innych firmach. W Agorze jest tak, że menadżerowie unikają nieprzyjemnych decyzji. Trochę jak w „Edenie”, gdy dubelt tłumaczy założenia ustrojowe swojej planety, że „izolomikrogrupa samociąg nie przymus”.

Czyli: nikt ci nie powie, że nie dostałeś zgody na podkast. Każdy ci tylko powie, żebyś zapytał kogoś innego. I w ten sposób decyzja podejmie się sama, bo w końcu się zmęczysz.

Był to dla mnie jeden z impulsów pchających mnie do odejścia. Bardzo mi to dobitnie pokazało, że w Agorze nie ma miejsca na rozwój i progres – tylko na zwój i regres, ciągłe oczekiwanie, co teraz jeszcze mi skasują, zabiorą, obniżą, pogorszą.

Trochę się jednak woziłem z tą decyzją. Jakże byłem uradowany, gdy się okazało, że Audioteka po prostu cierpliwie na mnie czekała!

Gdy rozmawialiśmy o tym po raz pierwszy, nie chodziło jeszcze o Lema. Ogólna formuła miała być taka, że mówię o swoich ulubionych książkach. Zapewne tak by wyglądał ewentualny następny sezon, jeśli kiedykolwiek powstanie.

Dużo się przy produkcji tego pierwszego nauczyłem. Na przykład: że nie muszę tak bardzo fetyszyzować nagrywania longiem, w jednym podejściu – i tak przecież potem jest postprodukcja.

Mam jednak obsesję na punkcie tego, żeby to brzmiało naturalnie, jak wykład, a nie odczyt. Mam nadzieję, że mi się to udało. Zapraszam do wysłuchania – może wizja pięćdziesięcioparoletniego faceta siedzącego pod kocem i gadającego do świecącego krzesła umili wam tę ucztę.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

41 komentarzy

  1. Dzień dobry, po kilku latach czytania Bloga (i komentarzy!) odlurkowuję po raz pierwszy, żeby dać cynk zaglądającej tutaj fanbazie, że od wczoraj „Gang Olsena” emitowany jest codziennie do końca miesiąca w naziemnej telewizji. Wszystkie 14 części, minus pierwsza, która była wczoraj. Dla tych, którzy nie mają jeszcze swojego zestawu na kasetach VHS.

    A żeby mój komentarz nie był całkiem oderwany od wpisu, bo nie chcę od razu wylecieć za całkowicie bezwartościowe i niemerytoryczne komentarze: mogę potwierdzić, że w mojej firmie menedżerowie również unikają takich decyzji, w identyczny sposób, ale dodają jeszcze element nabierania wody w usta i grania na czas. W ostatnich latach aż nadto jaskrawie widoczne to było (jest!) w trakcie nawigowania po kryzysie pandemicznym i zasadach, które sami zresztą wymyślili.

  2. Cieszę się, słuchanym będzie. Zważywszy, że słucham najczęściej w pewnym sensie też pod kocem, bo wieczorami, żeby już nie męczyć wzroku. Dlatego będę sobie wyobrażał że dwóch gości w średnim wieku siedzi w tym forcie pod kocem i jeden drugiemu opowiada o fajnych książkach. Co stanowi jednocześnie pewien nostalgiczny flashback do czasów nastolectwa, ale zarazem jest de facto moją ulubioną formułą spędzania czasu ze znajomymi (minus koc, plus rozszerzenie o resztę popkultury).

  3. @Każdy ci tylko powie, żebyś zapytał kogoś innego. I w ten sposób decyzja podejmie się sama, bo w końcu się zmęczysz.
    Parkinson pisał mniej więcej tak „Obrzydliwy 'Człowiek – nie’ został zastąpiony przez człowieka 'Wszystko we właściwym czasie'”

    @offtopic Gang Olsena
    Zapewne z ohydnym lektorem? Niestety na całym świecie nie ma wersji „Gangu” z napisami w innym języku, niż po duńsku. Albo po angielsku z automatycznego translatora. Weźcie moje pieniądze za dobrą wersję z oryginalnym dźwiękiem i napisami w dobrym polskim przekładzie.

  4. mgrbarista
    „Pionteczek już w czwarteczek”

    Bo robi go WO czwartkowy pod kocem na świecącym krześle. Piątkowy mu wtedy wyjada ostatnią czekoladę spod łóżka.

  5. KO „dla czołowym donejtonautom”
    Poza tym: kocy czy koców? Nie było koców dla kucy czy kocy dla kuców?

  6. Po pierwsze, to KO:
    – „Gdybym był influencerów żyjącym”
    – „a dla czołowym donejtonautom”

    „Nikt nie chciał podjąć decyzji ani na tak, ani na nie. Odsyłano mnie od prezesa Annasza do dyrektora Kajfasza. Wiem mniej więcej, kto tutaj miał moce decyzyjne, ale ta osoba jakby zapadła się wtedy pod ziemię.”
    Pisałem chyba już na ten temat kilka razy na tutejszym blogu, ale to było dla mnie bardzo charakterystyczne podczas pracy w polskiej firmie (wprawdzie już 10 lat temu, ale zawsze) – nikt nic nie mógł, o wszystko musiał spytać przełożonego. A przełożeni, zgadliście, też nic nie widzieli i nic nie mogli. Podejrzewam, że jakby właśnie płoneli to na sugestię o skorzystanie z gaśnicy bym dostał ripostę, że oni nie wiedzą, oni muszą spytać szefa, a szef się musi skonsultować z dostawcą czy aby przypadkiem używanie takiej gaśnicy do tego ognia nie powoduje unieważnienia umowy serwisowej, a tak w ogóle to po co chesz to gasić, przecież to nie są kompetencje waszego zespołu.

    Natomiast teraz, podczas pracy dla GAFA jest bajecznie prosto – najdalej dwa poziomy w górę już wszystko się da załatwić (albo, również się zdarza, dostać prostą odmowę i uzasadnieniem). Chce pojechać na konferencję firmy X? Żaden problem. A może zrobić własne szkolenie z tematu Y? Jasne, weź urlop i rób. A gdybym tak może chciał ten kawałek kodu wypuścić jako open source? Żaden problem, o ile przejdzie przez odpowiedni komitet (a jak nie przejdzie, to też się dostaje zwrotną informację czemu nie). Nie, że jest jakoś idealnie bo o okazjonalnych problemach można prezczytać na WIRED ale przynajmniej nie ma tego bezwładu decyzyjnego, do którego przyzwyczaiły nas(?) polskie firmy.

  7. @Nie wiem, jak to jest w innych firmach.

    Tak samo. W mojej eks-korpo, nazwijmy ją Z, była sytuacja, że Iksiński wykonywał zlecenia dla klienta Y jako freelancer, potem Iksiński został pracownikiem etatowym Z, potem Y przyszła z propozycją zlecenia do Z (i Z tę robotę wykonała), po czym Y znów polazła do Iksińskiego jako freelancera. Iksiński grzecznie konflikt interesów zgłosił i zapytał, czy może to jedno zlecenie wykonać (choć, kurna, historycznie to był przecież to jego klient i to nie on poszedł do Y z propozycją, że coś dla nich zrobić). Dyskusje, rozważania i pitolenie kotka za pomocą młotka trwały tak długo, że Iksiński poinformował w końcu Y, że nie może tego zrobić (bo konflikt, brak odpowiedzi i już za mało czasu), klient sobie poszedł do kogoś zupełnie innego.

  8. Szukając na Spotify (mimo iż napisano wyraźnie że jest na audiotece) znalazłem podcast Światy Lema Radio Katowice. Ktoś słuchał? Warto? Mam długą listę nieodsłuchanych innych audycji i nie wiem czy się w to zagłębiać.

  9. @niebieskie światełko
    Nie mogę się powstrzymać od zacytowaniu tu fragmentu instrukcji obsługi pewnej lodówki: „Jeżeli na drzwiach zapali się niebieskie światełko, nie wolno patrzeć na nie przez przyrządy optyczne”.

  10. Z samych detali technicznych – o ile nie masz bardzo donośnego głosu albo nie jesteś w pokoju z gołymi ścianami, możesz położyc koce z powrotem na łózku – odbicia i tak będą na tyle słabe, że prawie niesłyszalne. Problem robi się dopiero przy bardzo głośnych żródłach dzwięku, jak na przykład wrzeszczący sopran czy 50-watowy lampowy wzmacniacz, ew. skrzypce. Większe znaczenie ma dobór mikrofonu, odległość od mikrofonu (stosunek głośności oryginalnego sygnału do odbić), i przede wszystkim – dobry kompresor (może być w post). Jakby co, to [autopromocja] mogę się podzielić 30-letnim ruskim mikrofonem lampowym (na odpowiednim wzmacniaczu odbiera radio zet, ale tak to żyleta) i kompresorem od T.C. Electronic, bedzie szef zadowolony.

  11. @janekr
    „Nie mogę się powstrzymać od zacytowaniu tu fragmentu instrukcji obsługi pewnej lodówki: »Jeżeli na drzwiach zapali się niebieskie światełko, nie wolno patrzeć na nie przez przyrządy optyczne«.”

    Jeżeli na nie spojrzysz, nawet za sztuczny ząb, wstawiony na miejsce wybitego kolanem, zapłacisz z własnej kieszeni.

  12. @Sztuczny ząb
    No nie,losu Pirxa z wybitym zębem gospodarzowi nie życzymy.

    @Nowa lemologia
    Wysłuchałem 2. odcinka i usłyszałem, że mgr Sianko został dwukrotnie przeteleportowany.
    Nie mam tego online, podchodzę więc do półki z książkami i biorę tomik „Noc księżycowa (1963). Jest, mgr Sianko jest asystentem prof. Tarantogi w scenariuszu dla tv „Dziwny gość prof. Tarantogi”.
    Krótko mówiąc: ani mgr Sianko, ani mgr Chybek z innego scenariusza nie byli teleportowani ani raz, ani podwójnie.
    Natomiast taka przykra przygoda spotkała Bżuta imieniem Termofeles, który stawił się na własny ślub w dwóch egzemplarzach. No ale to już „Dzienniki gwiazdowe”.

    @borowodory
    Na takim paliwie polecieli na Wenus bohaterowie książki „Wenus, Gwiazda Zaranna” (wydano 1957, w PL 1969). Więc leżało to w Duchu Czasów.

  13. @janekr
    „Wysłuchałem 2. odcinka i usłyszałem, że mgr Sianko został dwukrotnie przeteleportowany.”

    No niestety, nie mam jak poprawić.

  14. @decyzyjność w korpo

    Jako że #beentheredonethat to się wypowiem. Po 20+ latach w różnych korpo mógłbym podać przykłady zarówno całkowitego braku decyzyjności, jak i tego co opisuje kolega rodem z GAFA – przy czym ja sam z GAFA nic wspólnego nigdy nie miałem więc to nie jest ani GAFA ani IT ani startup specific. Reguła jest tu jedna. Póki firma ocieka szmalem (jak GAFA) to jest tak jak w GAFA – niscy rangą managerowie mają poczucie wolności podejmowania decyzji ponieważ wiedzą że jakby co to i tak #nikogo. Więc decyzje zapadają na niskim szczeblu i szybko. Gdy kasa się kończy (albo chciwość zarządu/akcjonariuszy przekracza próg) i zaczyna się pilnowanie każdego euro, to pierwsze co się natychmiast kończy to decyzyjność szczebli poniżej zarządu. Chodzi wpierw tylko o koszty, ale bardzo szybko przekłada się to na wszelkie decyzje, również neutralne kosztowo. I wtedy zawsze jest tak jak mówi gospodarz, nie ma odmów, tylko decyzji w dowolnej sprawie po prostu nikt nigdy nie podejmuje. Widziałem to zylion razy, mechanizm jest zawsze ten sam i o dziwo potrafi trwać latami więc o dziwo firmy są w stanie w ten sposób funkcjonować (podczas gdy intuicyjnie powinna to być droga do szybkiej plajty).

  15. @janekr
    „No nie,losu Pirxa z wybitym zębem gospodarzowi nie życzymy.”

    Nie życzymy, a jednak lodówki wydają się teraz podwójnie niebezpieczne. O pralkach wręcz strach pisać.

  16. Dosłuchałem do końca. TYLKO 7 części?

    Mam taką refleksję. W podróży 22 zacny ojciec Lacymon narzekał na kłopoty z głoszeniem ewangelii: „Obszary te zamieszkują ludy o niesłychanie wysokiej inteligencji. Głoszą one materializm, ateizm i zalecają skupiać wszystkie wysiłki wokół rozwoju nauki, techniki i doskonalenia warunków życia na planetach. Posyłaliśmy do nich naszych najmędrszych misjonarzy, ojców salezjanów, benedyktynów, dominikanów, ba, nawet jezuitów, natchnionych głosicieli słowa bożego, mówców miodoustych; wszyscy, wszyscy powracali ateistami!!”
    Czy nie ma to związku z przeżyciami Lema?
    (Poniższy tekst cytuję nie mając pewności, czy źródło jest rzetelne. Spotkałem tę informację w dwóch miejscach, to oczywiście za mało)
    „Gdy Lem w latach 50′ brał ślub, zgodził się, ze względu na narzeczoną, na kilka spotkań z dominikaninem, który miał go nawrócić. Ponoć w efekcie duchowny dostał zakaz kontaktów z autorem Solaris*. Decyzja przełożonych miała być umotywowana obawą o wiarę zakonnika”
    *Ta polonistyczna maniera tutaj wiedzie na manowce.
    Zresztą moc ateizowania Lem niechcący wypróbował potem na Obirku.

    A co do życia w PRL, jeszcze taka aluzja.
    Gdy profesor Tarantoga wyrusza na wyprawę, włącza kapacitrony, gromadzące ładunek zginający przestrzeń i narzeka: „Coś długo się dzisiaj ładuje. Widać sąsiedzi znowu włączyli piecyk elektryczny, a tak ich prosiłem…”
    Jak szmatławą instalację elektryczną musiał mieć profesor, a zapewne i Lem, że byle piecyk u sąsiadów obniżał napięcie w sieci.

  17. @janekr
    „Dosłuchałem do końca. TYLKO 7 części?”

    Nagrałem na pewno więcej. A jesteś pewien, że żaden asystent Tarantogi nie był teleportowany? Nie mam „Nocy księżycowej” przy sobie, ale przysiągłbym jednak, że któryś po teleportacji robi się agresywny, pamiętam zaczepkę „pan z Bochni?”.

  18. Tak, odwołuję mój komentarz. Istotnie magister Chybek został przez omyłkę teleportowany dwukrotnie. Agresywny zrobił się dopiero po powtórnej teleportacji obu magistrów w celu ich scalenia.

    link to solaris.lem.pl

  19. @janekr
    „Tak, odwołuję mój komentarz. Istotnie magister Chybek został przez omyłkę teleportowany dwukrotnie”

    Ach, jak ja uwielbiam komcionautów od „WYKRYŁEM SKANDALICZNY BŁAD! KOMPOMITACJA! PRZECIEŻ TO JA MAM RACJĘ, BO NAPISAŁEM KOMCIA, A NIE NOTKĘ, CZY CO GORSZA KSIĄŻKĘ!”.

    „W Audiotece jest 7 odcinków”

    Cholera jedna wie ile będzie za tydzień, albo co gorsza za dwa tygodnie.

  20. @7 odcinków
    Blurb obiecuje „prawie dziesięć godzin pogadanek”, co mam nadzieję, nie oznacza zaledwie dziesięciu odcinków po ok. 40 minut.

  21. Dla mnie ta anegdota jest o tyle istotna, że odzywka „pan z Bochni?” to jedyna sugestia co do miejsca pochodzenia Tarantogi. A więc on z Krakowa? A niech to borówkowa fliza.

  22. Dziękuję za podcasty. Kapitalna sprawa. Właśnie zainstalowałem sobie Audiotekę.

    Co do ateizmu Lema i anegdoty przytoczonej przez @janekr to z dwadzieścia lat temu ukazała się książka „Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi.” Są w niej listy Lema do redaktora prowadzącego, w których Lem otwarcie odmawia rozmowy o wierze, ateizmie i metafizyce, a na koniec odsyła redaktora prowadzącego do swych książek. Redaktor odpowiedział w stylu „Przeczytałem i coś mi wiara osłabła.” Redaktorem był Stanisław Obirek, obecnie eks-jezuita, tak więc tego…

  23. Janekr

    Jak szmatławą instalację elektryczną musiał mieć profesor, a zapewne i Lem, że byle piecyk u sąsiadów obniżał napięcie w sieci.

    Normalną na peryferiach. W książce WO opisuje jaki awaryjny generator miał Lem.

    Stabilizatory napięcia, autotransformatory to była konieczność willi w PRLu, sąsiad mógł mieć wtryskarki, spawarkę itd.

  24. @instalacja pod miastem
    Przez jakis czas wynajmowałem pokój w domku w Raszynie. Napięcie siadało do 190 V. Miałem dwa autotransformatory własnej roboty, z ręcznym przełączaniem. Do gramofonu i telewizora.
    Potem sytuacja się pogorszyła i zdobyłem stary akumulator, zasilający lampę i telewizorek radziecki.

  25. Jejku, koc! Tak, koc. Ja miałem w tym semestrze sporo zajęć ze studentami i zrobiłem sobie „studio”, tzn. odgrodziłem linką kawałek warsztatu (pomieszczenie niezbędne w domu, który będziemy remontować do końca życia), powiesiłem na lince szary koc i postawiłem na workbenchu monitor z kamerą. W zoomie wyglądało to super profesjonalnie.

    A jeśli chodzi o wielokrotne nagrywanie: jak nagrywałem wykłady na żywca, to wychodziło całkiem ok. Natomiast jak miałem w małej lokalnej rozgłośni regularne występy w sprawie pandemii i miałem nagrać paruminutowe odpowiedzi na krótkie konkretne pytania, to bywało że i pół godziny nagrywałem jedną odpowiedź.

  26. @Spawarki
    Jeszcze dodam: spawarka, wtryskarka, kalutron to rozumiem, faktycznie mogą być problemy z napięciem. Ale banalny piecyk elektryczny?

    Luzania vs Kurdlandia
    Zastanawiam się, jakie mogą być wady Kurdlandii.
    Po pierwszy wstyd za ludobójstwo dokonane przez przodków.
    Po drugie niemożność danie w zęby natrętnemu maniakowi, który wpiera ci, że kłamiesz, jakobyś był na Księżycu.
    Innych wad nie widzę…

    A co ratowania Planety przez cofnięcie się do poziomu Kurdlandii, to Lem gdzieś napisał (cytat z pamięci ku memu żalowi) „kiedy już mowa o zaciskaniu pasa, wszyscy gmerają przy pasie sąsiada”.

  27. @Pan z Bochni
    Lem użył tego zwrotu w tekście „Miniatura Nihilisty” (o Iredyńskim).
    „Znamy dobrze z prasy, jeśli nie skądinąd, praktyki chuliganów, ich bezinteresowne zamiłowanie do niszczenia, ich gry i zabawy, polegające na tym np., aby wychodzących nocą z dworca przyjezdnych pytać: „Pan z Bochni?”, i aplikować odpowiednio za odpowiedź „tak” — cios w szczękę, a za „nie” — kopniaki.
    (Kraków, grudzień 1962„Twórczość” nr 3 1963)

  28. @janekr:
    A piecyk gorszy od pralki? Bo ja miałem długo wybór: albo ugotować wodę, albo wyprać pranie. Na raz się nie dało.

    PS.
    Audioteka zainstalowana.

  29. Wracam do podkastu.
    W odcinku o „Powrocie z gwiazd” usłyszałem, że normalny człowiek nie chciałby latać w kosmos, bo to straszliwie ciężka, nieprzyjemna praca, o czym ponoć zaświadcza książka „Pierwszy człowiek” Jamesa T. Hansena i nakręcono według niej film.
    Obejrzałem (było w tvn7) i przeczytałem. I właściwie nie bardzo to widzę.
    Że w NASA kwitły intrygi związane z przydziałami do lotów? A gdzie nie kwitną. Że w wirówkach traci się przytomność i rzyga? Byle pilot myśliwca ma ciężej.
    Może chodzi o to:
    „Armstrong, Collins i Aldrin ćwiczyli 14 godzin dziennie, sześć dni w tygodniu przez sześć pełnych miesięcy. Nierzadko pracowali kolejne 8 godzin w niedziele.
    Od 15 stycznia do 15 lipca 1969 roku, czyli dnia przed startem, załoga Apollo 11 odbyła łącznie 3521 godzin szkolenia. Przekłada się to na 126 godzin tygodniowo, czyli 42 godziny na astronautę”
    Nie jest to mało, ale czy przypadkiem na studiach medycznych zapieprz nie jest większy?

    Co do filmu: mi się nie bardzo. Widziałem desperacką próbę upchnięta jakiegoś konfliktu.

  30. @janekr
    „Byle pilot myśliwca ma ciężej”

    No i to też jest ciężka praca, której ja na przkład nie chcialbym wykonywać za żadne pieniądze. Po prostu żadne.

  31. @janekr
    „ludzie bywają dziwni.”

    I tak metodą sokratejską doprowadziłem cię do „normalny człowiek nie chciałby latać w kosmos”.

  32. Przy dzisiejszych wymaganiach raczej nie (chociaż NASA ma dalej chętnych – pewnie niezbyt normalnych), ale gdy uciążliwości i koszty związane z lotem na Księżyc zejdą do poziomu niewygód związanych z lotami transatlantyckimi 100 lat temu, to dlaczegóż by nie?

  33. @janekr
    „gdy uciążliwości i koszty związane z lotem na Księżyc zejdą do poziomu niewygód związanych z lotami transatlantyckimi 100 lat temu,”

    To fizycznie niemożliwe. Zaczynając choćby od grawitacji…

  34. Odlurkowuję tylko po to, żeby wkleić customer testimonial, który może sie kiedyś przyda PT gospodarzowi w jakichś rozmowach – pewnie nie, ale na wszelki wypadek. Napędziłeśżeśbył Pan mianowicie Audiotece klienta, bo staram sie jak mogę unikać instalowania kolejnych aplikacji etc., ale nie jestem w stanie dla tej serii nie zrobić wyjątku.

  35. @stranger
    Och bardzo, bardzo, bardzo mi miło. I kiedyś tam zapewne będzie jakiś drugi sezon, ale realistycznie najwcześniej o nim mogę myśleć w ferie zimowe…

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.