Rzadko reklamuję tu swoje felietony, najnowszy jest jednak dla mnie bardzo ważny. Wracam w nim do tezy, którą już parę razy wyrażałem w social mediach, m.in. na blogu – ale jest dla mnie tak ważna, że w poszukiwaniu mocnych argumentów pojechałem do biblioteki.
Nim przejdę do meritum, uwaga metodologiczna. Może niepotrzebnie się fatygowałem, może to wszystko jest już zdigitalizowane i da się wyguglać?
Konkretne pytania: czy da się znaleźć pełny tekst projektowanej konstytucji Związku Polski i Czechosłowacji? Ja go znalazłem w trzytomowej „Polityce” Strońskiego, a to o tyle ważne, że ten projekt wprost mówił o zrzeczeniu się suwerenności Polski jako jednego z celów politycznych rządu londyńskiego.
Polscy politycy w emigracyjnych władzach byli federalistami. Nie chodziło im o „unię niepodległych państw”, ale o związek, na rzecz którego państwa członkowskie bez żadnego to-tamto zrzekają się suwerenności.
Ja też jestem federalistą – tak jak komendant Powstania Warszawskiego Tadeusz Bór-Komorowski, socjalista Adam Ciołkosz, narodowiec Stanisław Stroński. Z podobnych powodów.
Pisowcy uwielbiają ekscytować się „geopolityką”, rozumianą jako oglądanie filmików o tym, że Chiny to, a Rosja tamto. Umyka im najważniejsze.
Od kiedy Karol Wielki podzielił swoje imperium na część zachodnią, wschodnią i środkową – trwa nieustająca wojna (z krótkimi przerwami) między wschodnią a zachodnią o podział środkowej (od jej pierwszego władcy zwanej niegdyś Lotaryngią). Proszę sprawdzić samemu: między traktatem z Verdun (843) a 1945 to nieustanna wojna, z okresami pokoju trwającymi maks 50 lat.
Od traktatu z Verdun Europa zawierała już wiele traktatów pokojowych, mających tę wojnę zakończyć. Konstancjański, wormacki, westfalski, wiedeński, wersalski… żaden nie był jednak tak trwały jak traktat rzymski, tworzący podwaliny Unii Europejskiej. Dawajta kontprzykłady, jak się nie zgadzata.
Na liście 11 oficjalnych ojcow założycieli aż 9 pochodzi z dawnej Lotaryngii (w rozumieniu traktatu z Verdun). Pozostali dwaj to Churchill i Monnet.
Dla Spaaka, Spinelliego, Schumana czy Adenauera najważniejsze było to, żeby ich rodzinne miasta przestały już stawać w płomieniach, bo Berlin ruszył na wojnę z Paryżem (albo odwrotnie). To ich zbliżyło do federalistów wschodnioeuropejskich, których motywacje były podobne.
Kraje naszego regionu pojawiły się na mapie głównie dzięki traktatowi wersalskiemu i niezbyt długo się cieszyły suwerennością. Takie już nasze geopolityczne przekleństwo – między Rosją a Niemcami nie ma miejsca dla solistów.
Polska we wrześniu 1939 nie była całkiem samotna, ale nasze traktaty okazały się niewiele warte. Dobry traktat obronny musi ograniczać suwerenność państw członkowskich np. poprzez podporządkowanie ich armii wspólnemu sztabowi.
Pisowska propaganda teraz często mówi o „Europie Schumanna”, od której Unia rzekomo odeszła. Premier Morawiecki napisał w liście do przywódców UE, że niepokoi go „stopniowe przeobrażanie się Unii w podmiot, który miałby przestać stanowić sojusz wolnych, równych i suwerennych państw, a stać się jednym, centralnie zarządzanym organizmem”.
To ja po prostu zacytuję deklarację Schumanna z 1950: „Europa nie powstanie od razu ani w całości: będzie powstawała przez konkretne realizacje (…) Umieszczenie produkcji węgla i stali pod wspólnym zarządzaniem zapewni natychmiastowe powstanie (…) pierwszego etapu Federacji Europejskiej”.
Od samiusieńkiego początusieńku chodziło więc o to, żeby stopniowo przekształcać „sojusz suwerennych państw” w federację. Która była dalekosiężnym celem Schumanna, Spinelliego, Churchilla – oraz Arciszewskiego, Sikorskiego, Bora-Komorowskiego.
I celem nie było stworzenie samej tylko unii celnej, ale sprawienie, żeby wojna między krajami członkowskimi była „nie tylko nie do pomyślenia, ale i fizycznie niemożliwa”. Tego się nie da osiągnąć bez rezygnacji z suwerenności.
Każda europejska granica po obu stronach ma jakieś mniejszości. Jedyny sposób, żeby hasło „ciemiężą naszych rodaków!” nie prowadziło do wojny – to zadbanie, żeby wszyscy mieli równe prawa. Czyli w praktyce narzucenie wspólnych standardów sądownictwu.
Jeśli Morawiecki proponuje Unii „powrót do źródeł” – to proponuje powrót do pierwotnego federalizmu. Przedstawiając to swoim wyborcom jako „obronę suwerenności” pokazuje po raz kolejny, że ma swoich wyborców za bandę idiotów.
Witam serdecznie! Odlurkuje się na chwile w nawiązaniu do dzisiejszego felietonu Gospodarza w Wyborczej. Przepraszam, ze przeklejam z poprzedniej notki, ale to jest lepsze miejsce dla mojego komentarza:
Nie chcę polemizować z główną tezą, bo to jest oczywiste, że prawicowa gawiedź nie ma pojęcia o historii. Chciałem przypomnieć o jednej kluczowej postaci, która tak naprawdę wzmacnia tezę Gospodarza, że rząd na emigracji chciał europejskiej federacji.
Kongres Haski został zorganizowany w wielkiej mierze przez polskiego polityka – Józefa Retingera. Retinger był również Sekretarzem Generalnym Kongresu w Hadze (wcześniej był on również motorem pomysłu federacji z Czechosłowacją i to on wpłynął na profederacyjną postawę Sikorskiego). W obradach uczestniczyło pięciu polskich obserwatorów z emigracji. Wśród nich był również polski dyplomata Tadeusz Romer, nomen omen, sekretarz Romana Dmowskiego w 1919 roku.
Józef Retinger to jest jedna z kluczowych postaci wczesnego etapu integracji europejskiej. Na pewno jeden z najbardziej wpływowych Polaków po Drugiej Wojnie Światowej. To on również zainicjował powstanie Rady Europy. W nawiązaniu do terminologii Awala, prawdopodobnie najlepiej znetworkowany Polak, który nigdy nie pełnił funkcji państwowych. I do tego na koniec inicjator i sekretarz Grupy Bilderberg.
Pozwolę sobie zacytować (uważanego za prawicowca…) Leopolda Tyrmanda na temat wstępnych rozmów o integracji europejskiej:
„Co za fighter z tego Mołotowa! Jak on się potrafi użerać. Ale też i ma o co. Zjednoczona Europa – po jego trupie! On woli pojedynek na bomby wodorowe niż tak zdradzieckie sztylety. I ma rację, wie o co się rwie: gdyby takie zjednoczenie wyszło, i to tak naprawdę, kokosy zbite na obłudnym naiwniactwie Roosevelta i moralnej gruboskórności Churchilla poszłyby na marne.
[…]
Mołotow o tym wie i dlatego tak z pianą na pysku szarpie owych podtatusiałych ramoli w tużurkach, którzy coś tam sobie wolniutko i spokojniutko chrzanią w Sztrasburgu, o skasowaniu paszportów i taryf celnych.”
Teraz pewnie Bąkiewicz i spółka zlustrują Tyrmanda i umieszczą go po stronie lewaków.
Ja tak tylko w drobnej kwestii, to nie Karol W. podzielił imperium, rozlazło się w rękach jego synowi, a podział w Verdun to już wnuki. Co nie ma wielkiego znaczenia, ofkors.
@janekr
Znakomity cytat z Tyrmanda. Dla Bąkiewicza Tyrmand będzie nawet gorszy od lewaka…
Problem był jednak taki, że politycy (przynajmniej większość) „sprzedawali” wyborcom koncept Unii Europejskiej wg stanu z lat co najwyżej 70-tych. Zapewne robili to z dwóch rozdzielnych powodów – ignorancji: mieli marne pojęcie o istocie Unii i jawnym kierunku jej rozwoju oraz koniunkturalizmu: patriotyczne wzmożenie trudno retorycznie szło w parze w namawianiu do uczestnictwa w procesie federacyjnym. Śmiem twierdzić, że pomimo wszystkich patriotycznych wzmożeń przełomu wieków, trzeba było jasno o tym mówić – teraz ówczesna narracja o Unii jako „Europie ojczyzn” zbiera swoje negatywne efekty. Zresztą ciekawe jaki byłby wynik referendum unijnego, gdyby ktoś przedstawił sprawy jasno – Unia kiedyś będzie federacją.
To zresztą chyba główny, acz niewerbalizowany jasno przekaz PiS o Unii – jesteśmy za Unią, no ale TAMTĄ Unią. A obecnie, panie dziejaszku, to federaści, Niemce i neomarksizm. Z krótkiego nasłuchy RAZ – to dokładnie te argumenty, plus (znane zapewne Gospodarzowi i starszym Komcionautom) argumenty o upadku Zachodu. Ciekawe, kiedy RAZ rzuci pomysł wysyłania śpiworów do Berlina czy Paryża.
Może jednak już czas, aby jakiś polityk odważnie odpowiedział premierowi na jego ostatnie antyunijne przemówienie (czerpiące szeroko z RAZ – pewnie przed RAZ ktoś to mówił, ale tak głęboko z nasłuchem nie będę wchodził) – Szanowny Panie Premierze – ma Pan rację: Unia idzie w kierunku federacji, Wspólnota Węgla i Stali to dawne czasy. Nie ma Pan szans zatrzymać procesu federalizacji Unii. A zatem – czy chce Pan pozostać w Unii będącej federacją? Jak mówił mój były szef: Say yes or no.
Nie jestem szczególnie żarliwym wyznawcą europejskiego federalizmu jako koncepcji politycznej – oczekuję, owszem, dalszego pogłębiania integracji europejskiej, jednak jako procesu napędzanego raczej przez związki społeczne, gospodarcze i kulturowe europejskich społeczeństw niż przez idee politycznych elit (zwłaszcza po pamiętnym fiasku konwencji konstytucyjnej). Dotychczasowym wynikiem tego procesu jest paradoksalna sytuacja, w której Europa, nie będąc federacją, jest zarazem silniej zintegrowana niż kraje federacyjne o porównywalnej wielkości.
Europa – uściślijmy – nie jest federacją, bo żaden z jej zazębiających się mechanizmów integracyjnych (UE, strefa euro, Schengen, EOG, Rada Europy…) nie tworzy państwa federalnego z westminsterskim parlamentem i wyłanianym w powszechnych wyborach rządem. Państwa narodowe są wciąż kluczowymi aktorami europejskiej polityki i takimi pozostaną, również przy dalszym pogłębianiu integracji. Integracja owa to bowiem nie tyle bezzwrotne przelewanie pewnych funkcji na poziom europejski, co raczej tworzenie złożonych europejskich synergii, których funkcjonowanie wymaga sprawnych i ciągle unowocześnianych krajowych „interfejsów” (czyli np. krajowych ministerstw i agencji organizujących wychodzenie z wysoko-emisyjnych gałęzi gospodarki i realizację uzgodnionych celów klimatycznych).
Jednocześnie jednak Europa jest (już teraz) super-federalna w tym sensie, że przerasta porównywalne wielkością państwowe organizmy polityczne w jakości usług zapewnianych swoim obywatelom. Pracownik sieci supermarketów Walmart przenoszony z Kalifornii do Oregonu nie zabiera ze sobą – tak jak to ma miejsce w Europie – uprawnień do korzystania z publicznej służby zdrowia, bo publicznej ochrony zdrowotnej USA nie oferują dla osób w jego sytuacji życiowej. Podobnie ma się rzecz z wieloma innymi sprawami: z transgranicznym korzystaniem z bezpłatnej edukacji czy z sieci publicznych kolei, albo z ochroną przed dyskryminacją, bezrobociem czy uliczną przestępczością. W obszarach tych Europa, choć jest „niedokończoną” federacją, zapewnia przeważnie swoim obywatelom – w tym także rezydującym w innym kraju niż rodzimy – wyższy przeciętny standard usług i ochrony niż „pełne” federacje takie jak USA, Indie czy Brazylia. Dzięki zbiegowi okoliczności historycznych (w tym hekatombom wojennym i wiekach eksploatacji innych kontynentów) Europa jest obecnie unikalnym zakątkiem globu, gdzie ochrona praw socjalnych i obywatelskich na poziomie czołówki światowych rankingów zapewniana jest względnie równomiernie dla blisko półmiliardowej wielokulturowej populacji (do której zaliczam mimo wszystko również UK – Brexit stworzył po prostu na Wyspach Brytyjskich jeszcze jeden wariant relacji kraju-outsidera z integracyjnym rdzeniem).
Sfederalizować się na tym wysokim poziomie usług i ochrony obywateli to jest chyba większa sztuka niż federalizacja z bardziej kompletnym zestawem instytucji politycznych, lecz niższym poziomem obsługi ludności. I o ile Europa przechodzi regularnie kolejne kryzysy, to jej konkurenci również mają wiele do nadrobienia i wcale nie jest pewne, że osiągną kiedyś europejski pułap przeciętnej jakości życia – długą jeszcze drogę ku temu mają zarówno państwa unitarne i autorytarne jak Chiny, jak i federacje starające się ułomnie realizować system demokratyczny. Wielokulturowe federacje jak Etiopia czy Indonezja stają co raz przed groźbą secesji lub rozpadu. A jednocześnie wciąż ktoś proponuje, jak ostatnio meksykański prezydent Obrador w odniesieniu do Ameryki Łacińskiej, powołanie „Unii Europejskiej” dla swojego regionu.
Poświęćmy w tym miejscu dwa słowa głównemu mechanizmowi, jaki pozwala funkcjonować tej silnej integracji kontynentu opartej o nadal funkcjonujące i niewygaszane państwa narodowe. Mechanizmem tym jest „komitologia” – zdecydowanie najgorzej nazwany z pożytecznych wynalazków ludzkości. Nieco uogólniając techniczne znaczenie tego terminu, chodzi o wielopiętrową stałą współpracę narodowych administracji prowadzoną w poszczególnych obszarach tematycznych. Inaczej niż na przykład w ONZ, polityki europejskie nie są dyskutowane jedynie na najwyższych szczeblach krajowych systemów politycznych, lecz również na szczeblach średnich i niższych, gdzie stale koordynuje się wspólne projekty i działania wykonawcze w ramach grup roboczych, komitetów doradczych czy ciał zarządzających instytucji i agencji unijnych. Każda strona unijnego Dziennika Urzędowego to, mówiąc hasłowo, wynik propozycji właściwej grupy eksperckiej przedstawionej następnie przez właściwy komitet odpowiedniej agencji regulacyjnej względnie trilogowi legislacyjnemu Rady, Komisji i Parlamentu Europejskiego. Wszystkie owe kolegialne ciała przygotowawcze i doradcze, o nazwach takich jak Committee for Medicinal Products for Human Use (CHMP) albo Council Working Party on Civil Law Matters (JUSTCIV), składają się w przeważającej mierze z przedstawicieli państw członkowskich (nie tylko urzędników, lecz również reprezentantów krajowych organizacji branżowych, związków zawodowych itp.), a jedynie w małej części z owych „anonimowych eurokratów”, którymi tak lubi straszyć prezydent Duda lub premier Morawiecki. Tu jest przykładowo skład CHMP [1] i jak widać dwoje jego członków jest delegowanych przez nasz Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych (a warto również zauważyć delegatów Islandii i Norwegii). Tu zaś jest agenda wczorajszej wideokonferencji JUSTCIV [2], prowadzonej pod przewodnictwem prezydencji słoweńskiej w sprawie przystąpienia UE do konwencji międzynarodowej na temat – ciekawostka – transgranicznego uznawania i wykonywania orzeczeń sądowych.
Komitety to serce Unii, ona w ten sposób działa, i tylko ten będzie w stanie w niej dobrze funkcjonować, kto w tych komitetowych mechanizmach umie się odnaleźć. One są więcej niż jedynie pewną sformalizowaną procedurą negocjacyjną. Niektóre z komitetów po latach współdziałania w stałym składzie nabierają cech dobrze zgranych zespołów. Kiedyś już zamieszczałem link do 400-stronicowej książki dotyczącej historii ciała pod nazwą Committee on Monetary, Financial and Balance of Payments Statistics, którego pierwszym zadaniem było przygotowanie wprowadzenia waluty euro od strony przepływu właściwych danych statystycznych. Sam tytuł „Bridging the Faultlines” mówi o woli współpracy i przełamywania różnic. Inna książka zawiera indywidualne komentarze wieloletnich członków tego komitetu na temat jego działalności [4]. Przywołuję te publikacje nie dlatego, aby było coś specjalnie heroicznego w działaniach tej konkretnej grupy. Kiedy jednak polscy politycy potrafią o Unii Europejskiej wypowiadać się jedynie jako o „grajdołku” (Morawiecki), „okupancie” (Suski), względnie tajemniczej „Brukseli” (prawie wszyscy inni) – co niestety z grubsza odpowiada wyobrażeniom społeczeństwa – to oznacza, że nasza obecność w Unii jest wciąż sporo na wyrost, bez kulturowych kompetencji niezbędnych, aby być jej aktywnym członkiem i na niej korzystać.
Przed kryzysem covidowym dyskutowano sposoby akomodowania krajów takich jak nasz za pomocą „Unii wielu prędkości” lub „klubów” o zmiennym członkostwie [5]. Moim zdaniem były to propozycje chybione. Unia bowiem od początku – od traktatu węglowo-stalowego – zakładała koordynację szerokiego katalogu pokrewnych polityk gospodarczych i społecznych, a nie jedynie współpracę w wybranych obszarach. Już ów pierwszy traktat [6] ustanawiał aktualny system instytucjonalny z Radą, Komisją (High Authority), Trybunałem i Parlamentem Europejskim (Assembly) oraz – a jakże – branżowym Komitetem Doradczym, a ponadto zawierał postanowienia dotyczące nie tylko swobody wymiany handlowej, lecz również np. ochrony reguł konkurencji lub równego poziomu płac, czy też wspólnych polityk przemysłowych i projektów badawczych. Przewidywał on też wspólny budżet, z którego pokrywano m.in. świadczenia finansowe i przeszkolenia zawodowe dla zwalnianych pracowników górnictwa i hutnictwa. Był to więc nie tyle zalążek, co pełny sektorowy model aktualnego zakresu unijnej współpracy. Kraje nie podzielające tego modelu od początku lokowały się na unijnym peryferium. Mogły mieć taki formalnie status – jak np. Szwajcaria i pozostałe kraje EFTA, lub też dzięki swej wielkości status państwa członkowskiego, jak UK. Ale były one nie tyle współuczestnikami europejskiego projektu, co raczej jego odbiorcami i pośrednimi beneficjentami (za cenę poddania się określonym regułom i wpłaty odpowiednich kwot do wspólnego budżetu). Polska ustawia się dziś w podobnej roli. Im bardziej będziemy po PiS-owsku „suwerenni” tym bardziej będziemy drugorzędni. Zaś proponowane modele „wieloprędkościowe” czy „klubowe” tak czy inaczej odchodzą w przeszłość wobec impulsu integracyjnego, jakiego dostarcza polityka klimatyczna. Jej integralną częścią jest niezależne sądownictwo, które musi być w stanie – jak to się stało w zeszłym tygodniu w Paryżu – sankcjonować własny rząd za niedotrzymywanie unijnych uzgodnień klimatycznych [7]. Kto takiego sądownictwa oraz niezależnej „księgowości emisyjnej” nie posiada nie będzie uznawany za lojalnego partnera transformacji energetycznej, ze wszystkimi społecznymi wyzwaniami jakie ona przynosi. A zwłaszcza nie będzie za takiego uznawany lider polityczny, który – jak ostatnio Kaczyński – wzywa do „otrzeźwienia” czyli spowolnienia tempa transformacji.
Polscy politycy różnych opcji tacy jak Jerzy Buzek czy Dantuta Hübner udowadniają, że o UE da się mówić w języku polskim w sposób odzwierciedlający jej realny kształt, a nie prostackie propagandowe strachy. Polscy „anonimowi eurokraci”, tacy jak Maciej Szpunar, wybrany właśnie na dziekana kolegium rzeczników generalnych TSUE [8], pokazują że możemy do UE wnosić silny merytoryczny wkład. Niestety, mam wrażenie że mówię tu raczej o swoistych reinkarnacjach Józefa Retingera niż o emanacji naszego obecnego ogólnospołecznego zaangażowania w Unię. Grzegorz Sroczyński w jednej z ostatnich audycji pytał, co mamy z UE oprócz pieniędzy i to jest dobrze postawione pytanie, które należy stawiać rodakom: czy widzicie coś oprócz funduszy i dopłat, co nam Unia daje. Jeżeli Polki i Polacy w większości nic takiego nie widzą to po prostu nie przystajemy do tego klubu. Mam jednak wrażenie, że jest szansa na to, aby młode pokolenie okazało się mocniej – światopoglądowo i kulturowo – przywiązane do europejskiego projektu w jego aktualnej, równościowej i ekologicznej odsłonie. Głos tego młodego pokolenia musi być jednak słyszalny nie tylko wśród gdańskich licealistów ze Strajku Klimatycznego, ale wśród dziewczyn kształcących się na pomoc dentystyczną w Tarnowie. To ostatecznie od nich i ich politycznej reprezentacji (lewica!) zależy, czy skończymy na gumnie jako „suwerenny” wasal Rosji, czy też jednak w europejskim salonie lub choć westybulu.
[1] link to ema.europa.eu
[2] link to data.consilium.europa.eu
[3] link to circabc.europa.eu
[4] link to circabc.europa.eu
[5] link to bruegel.org
[6] link to sgipw.wlkp.pl
[7] link to rfi.fr
[8] link to curia.europa.eu
Witam kolegę fantastę. Jestem z drugiej strony układu współrzędnych, ale lubię Twoje felietony, podajesz tezy, z którymi się nie zgadzam, ale w sposób, dzięki któremu mogę się z nimi zapoznać.
A co do meritum: myślę, że prawdziwą osią sporu nigdy nie było, czy to ma być Europa ojczyzn, czy federacja. To są tematy zastępcze. Istotą problemu jest Otwock. Miasto zdominowane przez Warszawę, które może pełnić co najwyżej rolę sypialni dla metropolii, a jego głównym atutem jest linia kolejowa prowadząca do stolicy. Poznań, który powinien być aglomeracją na miarę Krakowa lub Wrocławia, ale pozostaje prowincjonalną dziurą w porównaniu – bo leży w połowie drogi między Warszawą a Berlinem. Niby powinien rosnąć, w końcu wydaje się leżeć idealnie, stolica przedsiębiorców, Targi Poznańskie… A nie rośnie. Bo jest tylko przydrożną miejscowością na skraju A2. Pozostaje stolicą regionu. Ale nic więcej. Ani się umywa do Wrocławia lub Krakowa. To taki większy Rzeszów.
Czyli istotą sporu (moim zdaniem oczywiście), której się głośno nie wymawia, jest zgoda (bądź jej brak) na zdominowanie danego obszaru. I dyskusja, czy ewentualne zdominowanie jest dla mieszkańców korzystne, czy nie.
W aktualnym układzie politycznym federacja europejska uczyni Polskę tym, o co ją zwykle (Polskę) oskarżasz: zaściankiem. Konkretnie zaściankiem Niemiec. Polska w zasadzie już jest ich zaściankiem, ale na razie oficjalnie pozostaje samodzielnym krajem. I niektórzy chcą podtrzymać to złudzenie.
Przeciwnicy federacji uważają, że większa suwerenność zwiększy potencjał obszaru Polski. Może tak jest, a może nie. Podyskutuj z tym. Ja osobiście nie mam dobrze wyrobionego zdania na ten temat.
Krzysztof Stenografow
„zaściankiem. Konkretnie zaściankiem Niemiec. ”
Zważywszy na historię tego kawałka Europy, to nie jest zła perspektywa.
@Krzysztof Stenografow
„Witam kolegę fantastę.”
„W aktualnym układzie politycznym federacja europejska uczyni Polskę tym, o co ją zwykle (Polskę) oskarżasz: zaściankiem.”
Nie oskarżam Polski o peryferyjność (która jest po prostu faktem), lecz – jeśli już – polskie elity o to, że w swoim własnym interesie szukają różnych strategii umoszczenia się w tej peryferyjności jako segment społeczeństwa zalogowany do Zachodu. Robią to na trochę różne sposoby w zależności od opcji politycznej. Elity liberalne maskowały zapóźnienie prowincji tokenowymi projektami cywilizacyjnymi w rodzaju betonowanych rynków i orlików oraz narracją o „najlepszych dekadach polski od czasów jagiellońskich” (formalnie zresztą prawdziwą, ale nie adresującą odczuć Polski prowincjonalnej). Nacjonalistyczne elity PiS-owskie logują się do Zachodu zupełnie tak samo jak poprzednicy (m.in. posyłają dzieci do dokładnie tych samych zachodnich szkół), za to prowincjonalną Polskę karmią przysporzeniami symbolicznymi, godnościowymi i lękowymi: „wstawaniem z kolan” i „solidną zaporą” przeciw imigrantom.
Realne dołączenie do rdzenia kapitalizmu – który dla nas jest na zachodzie, w karolińskim centrum Unii – oznaczałoby względne wyswobodzenie polskiej prowincji spod dominacji metropolitalnych elit. Więcej wsyokotechnologicznych firm i miejsc pracy w umownych Otwockach. Szersze ścieżki awansu dla prowincjonalnych social-climberów w zawodach laboranta przemysłu biotech czy projektanta instalacji wiatrowych. Lepszej jakości reprezentację polityczną wybieraną przez tych laborantów i projektantów (umowne zrazemikownae SPD, a nie PiS i konfa).
Przykładem, na jakim się opieram są wschodnie Niemcy, których obraz z daleka może nie jest całkiem zachęcający, ale przy bliższym poznaniu (który jest moim udziałem) pokazuje, że Unia rzeczywiście powoli na powrót przyłącza te tereny do kapitalistycznego rdzenia, zaczynając od ich części o najwyższym kapitale kulturowym (np. najlepiej znetworkowanych akademicko).
Duże paneuropejskie debiuty giełdowe spółek pochodzących z Lipska lube Drezna (np. Bike24 [1]) byłby dekadę temu fantazją, teraz są rzeczywistością. U nas są również do tego warunki, ale tylko jeśli dołączymy do rdzenia Unii. A fantastą trzeba być, aby widzieć szanse rozwoje kraju który „zwiększy potencjał” poza Unią – owszem, to będzie zwiększony potencjał kilku oligarchicznych rodzin z tego czy innego elitarnego kręgu, z prowincją znowu zepchniętą na niski poziom cywilizacyjny, rodzącą zastępy patriarchalnie zależnych wyrobników i emigrantów.
Jak zaznaczyłem na samym początku nie jestem ideologicznym federalistą, jestem adwokatem lepszej przyszłości rozwojowej polskiej prowincji (a przez to Polski w ogóle). Podyskutuj z tym.
[1] link to reuters.com
@Awal Biały
komentarz:
19 października 2021 o 11:25
@Krzysztof Stenografow
„Witam kolegę fantastę.
Wydaje mi się, że Krzysztof Stengrafow pisał bezpośrednio do WO, a nie odpowiadał na Twój komentarz.
Natomiast ewidentnie jest fantastą, bo żeby Poznań nazwać prowincjonalną dziurą, to trzeba nic o tym mieście nie wiedzieć. Mając do wyboru Warszawę, Kraków i Poznań – wolałbym mieszkać w Poznaniu.
@Krzysztof Stenografow
„Polska w zasadzie już jest ich zaściankiem, ale na razie oficjalnie pozostaje samodzielnym krajem. I niektórzy chcą podtrzymać to złudzenie.”
„I dyskusja, czy ewentualne zdominowanie jest dla mieszkańców korzystne, czy nie.”
Przepraszam, za podwójny wpis, ale chyba i tę tezę wyłuszczoną powyżej w kilku akapitach muszę wyłożyć krócej i dobitniej: nie, Unia za naszego życia nie stanie się federacją, w której roztopią się państwa narodowe. Przeciwnie: dobrze działające państwo narodowe jest konieczne, aby optymalnie korzystać z Unii – nie jako jakieś mitycznej „Europy Ojczyzn” tylko jako systemu rozwiniętych kapitalistycznych gospodarek wielopoziomowo zrośniętych ekonomicznie i politycznie (to drugie w formule komitologii).
Dla Niemców ani innych europejskich sąsiadów Polska-zaścianek marginalizowana w Unii nie jest żadnym optimum. W ich narodowym interesie definiowanym przez tamtejsze elity byłaby raczej Polska-stabilna demokracja i wysokotechnologiczny parter wzmacniający potencjał konkurencji z USA i Chinami. Z wejściem do klubu takiej Polski liczono się poważnie i raczej przyjaźnie (z odrobiną zazdrości) w okolicach późnego Tuska, kiedy wydawało się – pozornie! – że taka ona rzeczywiście jest. Nie jest, może będzie za późnej Dziemianowicz-Bąk.
Natomiast owszem, europejskie demokracje będą zwalczać Polskę Kaczyńskiego, Morawieckiego i Ziobry, która chce sobie shajdżakować ich europejski projekt dla produkcji symbolicznych totemów naszej partii władzy – Unia, która miałaby endorsować (w imię czego?) polskie rozprawy ze „stalinowskimi sędziami” i „ideologią LGBT” to nie jest żaden interes dla krajów tejże.
@rpyzel: nie zamierzałem temu przeczyć. Porównując to, co nam „grozi” teraz z tym, co nam groziło w 1940 roku, z pewnością wygląda to jak przedsionek raju. Ale wszystko to kwestia perspektywy.
@Awal Biały: ależ nie przeczę. Przecież powiedziałem, że nie mam wyrobionego zdania na ten temat. Zaproponowałem, abyś podyskutował z tymi argumentami, bo tworzą one jakąś przestrzeń do dyskusji.
Co do ubezwłasnowolnienia polskich elit w UE: oczywiście może się zdarzyć. Ale nawet jeżeli się zdarzy, to na krótko. Akurat tutaj mam wyrobione zdanie: uważam, że proces faktycznej integracji już się dokonał. Polska została spleciona silnymi gospodarczymi więzami i potrzebowałaby ze dwie dekady ciężkiej pracy (a zatem i kryzysu), aby ten stan zmienić. I nie wiadomo, czy by się to udało, bo wektor Bruksela-Warszawa to nie jedyny czynnik, jaki należy uwzględniać.
Załóżmy, że dyskusja nt. federacji już zakończona. Los Polski w tym kontekście jest przypieczętowany. W polityce jednak spór nigdy się nie kończy, bo dalej mamy różne szczegóły. Zaprzestanie tego sporu, tej nieustannej negocjacji oscylującej na skraju dobrego smaku to sprzeniewierzenie się misji polityka moim zdaniem. Polityk ma walić trzewikiem w mównicę, jak trzeba, a jak trzeba, to bezwstydnie się podlizywać, albo kłamać, obrażać, przepraszać, znowu obrażać, grozić, prosić i znowu przepraszać. Ale ma osiągać cele. A czy robi to elegancko, to sprawa trzeciorzędna. Zatem znowu lepszy temat do dyskusji: czy za tym machaniem szabelką PiSu stoi cokolwiek poza machaniem?
I oczywiście zawsze dyskusja dochodzi do płotu: czyli możliwości egzekucji nacisku na przeciwnika. Jak to było w IRP: sądy wydawały sprawiedliwe wyroki, tylko nikt ich nie egzekwował. Tak samo może być w UE: może i szczytna idea, tylko z jakiegoś powodu państwa nie chcą jej przestrzegać. I nie mam tu na myśli tylko Polski.
A jest i inna perspektywa, którą tutaj wrzuciłeś: osobista, czyli jak to się ma do życia zwykłego człowieczka. Otóż też mi tutaj zająć jednoznaczne stanowisko, bo z historii wiem, że imperia wykuwały się na krzywdzie – podbijanych, ale i własnych poddanych. Dopiero gdy imperium przechodziło do trybu odcinania kuponów życie jego wewnętrznych poddanych zaczynało być znacząco lepsze od tych, co pozostali poza jego granicami. Zatem pytanie o perspektywę, w tym czasową. Bo wiemy, że w końcu imperium upadnie. Czy wtedy zapewni swoim obywatelom standard życia?
Bardzo ładnie ujął to Radosław Pyffel w którejś swojej pogadance parę miesięcy temu: *pomimo wszelkich powodów do narzekań na polu geopolitycznym co do upadającej pozycji kraju, Polska w ostatniej dekadzie była jednym z najlepszych miejsc do życia na świecie.* I z tym spostrzeżeniem skłonny jestem się zgodzić.
Pytanie, czy politykom (z dowolnej strony, z kraju oraz z UE) zależy właśnie na tym, aby dalej taka była, a nawet lepsza, czy mają jakieś inne plany. Ale też: czy to jest ich podstawowym obowiązkiem? Bo może nie?
@ks
„Czyli istotą sporu (moim zdaniem oczywiście), której się głośno nie wymawia, jest zgoda (bądź jej brak) na zdominowanie danego obszaru. ”
Nie ma nawet takiego pytania. Analogie z Otwockiem czy Poznaniem mogą od biedy pasować do państw takich jak Islandia czy Portugalia, którym nie grozi niczyja inwazja. My jesteśmy między Europą a Rosją. Możemy tylko wybierać między byciem peryferyjnym krajem Europy albo peryferyjnym krajem Rosji. Jeśli ktoś wierzy, że między Niemcami a Rosją jest miejsce dla gracza solowego, ten jest albo po prostu głupi, albo jest rosyjskim agentem, albo jedno i drugie.
Sojusz z Rosją jeszcze nigdy się dla Polski nie skończył dobrze – i chyba w ogóle nigdy dla nikogo (srsly, ktoś zna kontrprzykład?). Czy pan dla nas chce losu Białorusi czy Ukrainy? A może Naddniestrza?
Wielką Polską Jagiellońską to se można grać w grach Paradoxu. Dziś już nie ma takiej opcji.
@wo
„tej nieustannej negocjacji oscylującej na skraju dobrego smaku”
Trochę jak pan Worek, ma pan jakieś dziwaczne wizje, których większość z nas tu po prostu nie podziela. Pan Worek uważa, że misją filozofa jest dyskutowanie czy lepiej wypić kubek flegmy, czy wyjesć nieboszczykowi z nosa (czyli „stawianie szokujących pytań bez względu na zniesmaczenie słuchaczy”). A pan, że „niesmaczne walenie trzewikiem”.
Większość z nas za ideał polityka uznaje tutaj Angelę Merkel – czyli kogoś, kto po prostu umie zbudować taką sieć networkingową, że wszyscy się czują zobowiązani odwdzięczyć jakąś uprzejmością. Tak działają skuteczni politycy od stuleci (siedzę teraz w renesansie, mam dużo przykładów – np. uważany za ojca polskiej dyplomacji Dantyszek dążył do zbudowania sieci ludzi „winnych mu przysługę”).
@TerryPratchettsTerriblePosterchild
„Wydaje mi się, że Krzysztof Stengrafow pisał bezpośrednio do WO, a nie odpowiadał na Twój komentarz.”
Jeśli tak to kajam się i udaję do Canossy (z zamkiem zbudowanym już po upadku monarchii karolińskiej, jednak w ramach domeny Lotara)!
@ab
„Dotychczasowym wynikiem tego procesu jest paradoksalna sytuacja, w której Europa, nie będąc federacją, jest zarazem silniej zintegrowana niż kraje federacyjne o porównywalnej wielkości”
Ale ubocznym skutkiem jest słynny deficyt reprezentatywności. Blokując stworzenie „ogólnoeuropejskiego rządu”, działającego na podstawie „ogólnoeuropejskiej konstytucji” – wikłamy się w barokowy układ, którego zwykły obywatel nie ogarnia. Potrzebny jest kolejny krok, w którym mamy federalny parlament i federalny rząd, a także federalne sądy itd.
@Krzysztof Stenografow
„Polska w ostatniej dekadzie była jednym z najlepszych miejsc do życia na świecie”
1. Może w pierwszej trzydziestce. Może.
2. Taki to i świat zatem.
@Krzysztof Stenografow
Wracam z Canossy bo dyskusja była jednak chyba oryginalnie ze mną – niestety za szerokością spojrzenia kolegi nie nadąża zdaje się sam WO, więc gdzieżbym ja próbował.
@WO
„Ale ubocznym skutkiem jest słynny deficyt reprezentatywności. Blokując stworzenie „ogólnoeuropejskiego rządu”, działającego na podstawie „ogólnoeuropejskiej konstytucji” – wikłamy się w barokowy układ, którego zwykły obywatel nie ogarnia.”
Pytanie, czy ktoś to blokuje, czy po prostu wyborcy europejscy takiego pomysłu wciąż nie kupują. Chętnych do powołania pan-europejskich partii nigdy nie brakowało i kilka zaawansowanych prób już było, od zupełnie idealistycznych po takie na granicy symbolicznego sukcesu wyborczego (Volt). To jest owszem pewnie droga ku westminsterskim relacjom w Brukseli (rząd i opozycja wybierane w powszechnych wyborach), ale droga ta zajmie chyba jeszcze wiele cykli wyborczych. A na jej końcu zawsze będzie jakaś doza federalnej „barokowości”. Układ władzy w Waszyngtonie czy New Delhi to też jest pewna wypadkowa reprezentacji różnych grup i regionów (na tickecie, w rzędzie, w puli najwyższych urzędów musi być ktoś ze wschodu i z zachodu, kobieta i facet, Hinduska i Tamil itd.)
@Krzysztof Stenografow
„Polska w ostatniej dekadzie była jednym z najlepszych miejsc do życia na świecie”
Myślę że ciężko byłoby znaleźć zestaw statystyk który by potwierdzał tę tezę. Polska owszem najszybciej w Europie rosła przez ostatnie 30 lat, co nie zmienia postaci rzeczy że pozostajemy w ogonie pod względem większości statystyk „quality of life”.
@Awal Biały
„Pracownik sieci supermarketów Walmart przenoszony z Kalifornii do Oregonu nie zabiera ze sobą – tak jak to ma miejsce w Europie – uprawnień do korzystania z publicznej służby zdrowia, bo publicznej ochrony zdrowotnej USA nie oferują dla osób w jego sytuacji życiowej.”
Jednakowoż mobilność w Europie pozostaje poniżej tej w USA, co im znacznie pomogło podczas kryzysu, bo o wiele łatwiej przebiegały dostosowania w obszarach najbardziej rozgrzanego rynku nieruchomości typu Arizona czy Floryda, gdzie bezrobocie nie poszybowało do poziomów hiszpańsko/greckich. Tak więc być może formalnie stopień sfederalizowania EU jest większy ale w praktycznym wymiarze nie przynosi to tak dużych korzyści jak należałoby tego oczekiwać. Pobocznym skutkiem tego jest trwałe utrzymywanie lub wręcz wzrost różnic ekonomicznych pomiędzy regionami w ramach EU.
Niniejszym zakazuję dalszej dyskusji o „jednym z najlepszych”, bo to określenie bez znaczenia. DOWOLNY kraj jest „jednym z najlepszych” (najwyżej będzie to „jeden z dwustu najlepszych”).
I ogólnie zniechęcam do argumentów z serii „koleś powiedział w filmiku na jutubie, że”. Kto się tam pokazuje, tego ja nie szanuję (joła). Jak dopuścimy argumentum jutubum, zalęgną się tu płaskoziemcy i turbosłowianie. Nie róbcie mi z bloga kroniki Prokosza!
„Jeśli Morawiecki proponuje Unii „powrót do źródeł” – to proponuje powrót do pierwotnego federalizmu.”
Może jednak zacznijmy od tego, że owe źródła Unii też nie zaakceptowałyby wizji Unii serwowanej przez suwerena, bo już wtedy niemile widziane było pokrzykiwanie, że „my nie musimy przestrzegać umów” czy reformowanie sądów w kierunku stawania się drukarkami do zmiany własności tej czy innej fabryki („repolonizacji” w prawicowym slangu).
Poza tym zgadzam się z Gospodarzem w kwestii braków integracji na niektórych polach. To co Awal rozpisał w formie ściany tekstu da się sprowadzić do tego, że spora część (zdecydowana większość?) integracji w Unii, to było coś, co managowie nazywają integracją łańcuchów dostaw, czyli kasowaniem/uśmierzaniem wszystkich przeszkód, które stoją na drodze spokojnemu robieniu transgranicznego biznesu. Z tej perspektywy rozwój Unii to tylko ewolucja „jej pierwotnych źródeł”. Stąd do awalowego pytania o to jakie korzyści z Unii widać, warto dodać też te o to, czego nie widać, bo nie widać na przykład wielogodzinnych kolejek TIRów na naszej zachodniej granicy (tu akurat starsi mogą pamiętać stare, niedobre czasy, a młodsi mogą rzucić okiem na granicę białoruską), co może się trochę przekładać na to, że nie widać drożyzny w sklepach.
„W aktualnym układzie politycznym federacja europejska uczyni Polskę tym, o co ją zwykle (Polskę) oskarżasz: zaściankiem. Konkretnie zaściankiem Niemiec. Polska w zasadzie już jest ich zaściankiem, ale na razie oficjalnie pozostaje samodzielnym krajem. I niektórzy chcą podtrzymać to złudzenie.
Przeciwnicy federacji uważają, że większa suwerenność zwiększy potencjał obszaru Polski. Może tak jest, a może nie. Podyskutuj z tym. Ja osobiście nie mam dobrze wyrobionego zdania na ten temat.”
Ja tego po prostu tego nie kupuję, tzn. jak niby Niemcy chciałyby robić tu zaścianek, skoro pakują tu miliardy Ojro darowizn? Już za bardzo nie wnikając w to czy ów zaścianek byłby lepszy czy gorszy, jeśli chodzi o tzw. problemy dnia codziennego, jak np. możliwość sprawdzenia w Internecie godziny odjazdu autobusu. Kupuję raczej tezę o tym, że oni w Unii, podobnie jak prawie wszystkie inne kraje, chcą po prostu spokojnie i bezproblemowo robić biznesy. To z kolei otwiera kolejny obszar dyskusji o to, dlaczego nasi tak bardzo chcą wyrosnąć na główne źródło problemów i czy powinniśmy im kibicować, bo jeśli im się uda, to wszyscy tu będziemy mieć gorzej niż przej***ne, czyt. reszta świata przestanie robić z nami (spokojne) biznesy?
„czy za tym machaniem szabelką PiSu stoi cokolwiek poza machaniem?”
Nie wiem, może chęć prezesa do zostania Prezessimusem Pierwszym, imperatorem Unii? Tudzież tak radykalny brak znoszenia krytyki, że aż połączony z gotowością zrobienia totalnej destrukcji?
„Bo wiemy, że w końcu imperium upadnie. Czy wtedy zapewni swoim obywatelom standard życia?”
Obecny? Nic. Może w związku z tym warto na owe imperium zacząć chuchać i dmuchać?
@awal
„Pytanie, czy ktoś to blokuje, czy po prostu wyborcy europejscy takiego pomysłu wciąż nie kupują.”
Jak może zauważyłeś, jestem wyznawcą prostej interpretacji „wina Cukierasa”. Wyborcy to kupowali dość długo, mniej więcej do Lizbony. Potem zaś wyborcy zaczęli coraz bardziej serio traktować jutubowych mędrców „mówiących jak jest”. Stąd antywacki, płaskoziemcy i przeciwnicy integracji Europejskiej.
@Krzysztof Stenografow
„[Poznań] jest tylko przydrożną miejscowością na skraju A2. Pozostaje stolicą regionu. Ale nic więcej. Ani się umywa do Wrocławia lub Krakowa. To taki większy Rzeszów”
Wyjaśnijmy coś. Względnie słaba pozycja Poznania wynika jednak z siły regionu: Poznań nie jest na tle Wielkopolski (proporcjonalnie) tak silny jak Kraków na tle Małopolski czy tym bardziej Warszawa na tle Mazowsza. Dla przysłowiowego studenta z Nepalu, który pierwszy raz widzi nasz kraj, wyglądałoby to tak, że Warszawa czy Kraków pożerają własne województwa, a – biorąc pod uwagę kontekst wypowiedzi („jest dziurą między Warszawą a Berlinem”) – chyba nie o taki rozwój koledze chodziło? Kolega się gubi w wywodach, bo raz narzeka na to, że Poznań jest „dziurą”, a raz na to, że „istotą problemu jest Otwock jako sypialnia Warszawy”. No to małe korepetycje z modeli rozwoju – istnieją zasadniczo dwa modele rozwoju państwa (czy regionu):
– „zachodni” (a raczej zachodnioEUROPEJSKI, bo w Stanach wygląda to inaczej), gdzie wszystko rozwija się (w miarę) równo – to są np. Niemcy czy Holandia,
– „wschodni”, gdzie jedna czy dwie metropolie pożerają cały zwijający się kraj (Moskwa i Petersburg pożerające peryferia; zresztą większość Azji tak wygląda, i nie tylko slumsy w Mumbaju, również ta rozwinięta część – w takim Seulu mieszka już połowa ludności całego kraju).
Innymi słowy, ścierają się dwie koncepcje: rozwój polaryzacyjno-dyfuzyjnego i rozwój zrównoważony. Co ciekawe, na zachodzie Polski, w przeciwieństwie do ściany wschodniej, zdaje się dominować ten pierwszy model (naturalnie, wyostrzając niewielkie w skali Polski różnice w modelach rozwoju – bo zaraz mi ktoś zarzuci, że operuję liczbami urojonymi), przy czym głównie mam na tu myśli Wielkopolskę, bo Ziemie Odzyskane to trochę inna para kaloszy. Chyba właśnie o to chodzi w Unii Europejskiej (i za to ją kochamy), że preferuje zrównoważony rozwój, żeby (schodząc na poziom województwa) rozwijał się nie tylko Poznań jako stolica regionu, ale również mniejsze Konin i Września. Chyba że kolega chciałby żeby cała Wielkopolska wyludniła się, przeprowadzając się do Wielkiej Metropolii Poznańskiej; jeśli tak, to ja przepraszam (no ale to z kolei się z kolei kłóci z tymi lamentami nad biednym Otwockiem).
A, i jeszcze wspomnę, że ten wspomniany Rzeszów (jako przytoczony przez kolegę przykład zadupia) został po wojnie właściwie wybudowany od podstaw – od lat ’50 ludność tego miasta zwiększyła się kilkukrotnie. Rzeszów chyba wcale nie jest taki silny na tle Podkarpacia; rozumiem, że to miał być zarzut wobec tego miasta? Akurat jest ono, podobnie jak Białystok, wręcz modelowym miejscem do życia (abstrahuję tu od Podlasia jako województwa): nie za małe, nie za duże, ładne i raczej dobrze zarządzane. Generalnie cały wschód jest zasysany przez Warszawę, która jest taką trochę Moskwą na nasze możliwości, ale Poznań NIE jest polskim Petersburgiem.
@Krzysztof Stenografow
Dotknąłeś ważnej kwestii ale ja bym to inaczej postawił/opisał.
Dyskusja o federacji to nie jest – moim zdaniem – problem „dominacji” bo jej źródła są zupełnie gdzie indziej. Problem z „federacją” – znów moim zdaniem – dotyczy właściwie głównie elity elit politycznych, osób które chcą sprawować władzę przez duże „W”, robić jakąś karierę osobistą. Oni tylko w „zaścianku” mogą kwitnąć bo w „federacji” będzie im dużo trudniej.
Dla mieszkańca Otwocka to czy Prezydent Polski urzęduje w Warszawie jako najwyższy Supremo czy też gdzieś tam jest w Brukseli Prezydent Karol z federalną władza (jak Prezydent USA Gubernator Teksasu) nie ma znaczenia. Szanse na zrobienie Biznesu przez duże/małe B czy też kariery w jakiejś korpo albo w osiedlowym sklepie takiego mieszkańca Otwocka jest tak samo duże lub tak samo małe w każdym wariancie o ile jego prawa i możliwości nie są sztucznie ograniczone (np posady/kredyty/prawo pracy tylko dla białych, partyjnych, katolików, prawosławnych, rodziny ministra/komisarza itd).
Federacja będzie problemem głównie dla Suskiego czy Budki (i ich następców). W wariancie federalnym ich szanse na zostanie Supremo, Premierem z władzą, ze sprawczością rozumianą tak jak to się teraz rozumie czyli władza wsadzenia kogoś do więzienia, wydania publicznego grosza na dowolny cel, podpisania dowolnej umowy z Rosją czy USA będą ultra niskie. Dziś formalnie władza należy niby do „narodu” ale realnie należy do Premiera (lub osoby nim sterującej) który może zrobić dowolną rzecz bo nic go realnie we współczesnej polityce – na poziomie Polski i jej praw – nie ogranicza (ani zwyczaj czy obyczaj ani prawo).
Bycie zaś politykiem czasów Federacji to będzie bardziej jak „samorządowa” gra w Sim City („droga tu, droga tam, wodociąg tu, wiatrak owam”) wg reguł ustalonych wspólnie (czyli nie zawsze tak jak nam pasuje) które – o zgrozo – trzeba przestrzegać, a nie Gra o Tron. A nie każdy lubi takie „budowlane” emocje jak już został tym Premierem.
Ech internet mi nawalił i się mój komentarz załadował jak większość tego co napisałem, napisali już inni.
@obywatel „[władza jako możliwość] wydania publicznego grosza na dowolny cel, podpisania dowolnej umowy z Rosją czy USA”
Albo np. nacjonalizacji jakiejś zagranicznej telewizji czy tam ustawy o IPN takiej jakiej się chce?
Poza federacją te „wolności do” robią się coraz bardziej wolnościami do wygłaszania bojowych przemówień oraz późniejszego wycofywania się rakiem z własnych suwerennych decyzji. Politycy małych średnich i całkiem dużych krajów napotykają coraz więcej ograniczeń, nawet w polityce wewnętrznej można coraz mniej (a dużo z tego co jeszcze można to efekt nieruchawości rozmaitych instytucji międzynarodowych).
@rząd federalny w Europie
Wydaje mi się, że ze względów kulturowych jakichś form państwowości, choćby i fasadowych, nie da się uniknąć. Ale też nie przeszkadza to w demokratyzacji i ogólnym wzmocnieniu instytucji unijnych. A nawet jeżeli demokratyzacja pójdzie dalej (zwiększenie udziału czynników społecznych) – to i instytucje będzie łatwiej wzmacniać.
@st
„A nawet jeżeli demokratyzacja pójdzie dalej (zwiększenie udziału czynników społecznych) – to i instytucje będzie łatwiej wzmacniać.”
Na mojego czuja jedno jest niemożliwe bez drugiego, tzn. nie ma federalizacji bez demokratyzacji i odwrotnie. Na razie deficyt reprezentacji bierze się bezpośrednio z tego, że państwa członkowskie obsługują Unię przez swoich ministrów spraw zagranicznych. Potrzebny jest jednolity traktat konstytucyjny, jak to planowano w poprzedniej dekadzie.
@Awal
„Wracam z Canossy bo dyskusja była jednak chyba oryginalnie ze mną – niestety za szerokością spojrzenia kolegi nie nadąża zdaje się sam WO, więc gdzieżbym ja próbował.”
A. A to przepraszam. Też w takim razie nie nadążyłem.
@s.trabalski
W takim USA człowiek z Delaware (900k mieszkańców) mógł zostać wpływowym senatorem bo każdy stan ma 2 miejsca a ostatnio nawet został prezydentem z tymi wszystkim guzikami do wciskania, co powinno cieszyć każdego jegomościa z parciem na władzę.
Może nasza „elita” boi się tej „szansy”? Tuska hejtowali a przecież też ich to powinno kręcić bo brukselski żyrandol, pod którym zbierało się G7, chyba jednak lepszy niż ten z Pałacu Namiestnikowskiego?
Mam paru znajomych pracujących w agendach UE i z ich punktu widzenia teraz mają o wiele większy i prestiż i wpływ na świat niż by mieli w PL warunkach na podobnych, niskich przecież, stanowiskach urzędniczych w tym czy innym ministerium.
@Krzysztof Stenografow
„W aktualnym układzie politycznym federacja europejska uczyni Polskę […] zaściankiem”
Może i tak, ale bieda w tym, że suwerenniści nie robią nic, żeby skutecznie temu zapobiec, czyli żeby silniej zintegrować peryferie, którymi (relatywnie; w porównaniu z Akwizgranem, nie Bengalurem) jesteśmy, z centrum.
@obywatel
To jak zwykle zależy. Tuskowi się udało, Kaczyński nie chciał i nie marzył, Morawiecki – czort wie czy by dał radę. Aby przeskoczyć z poziomu Delaware do wyciskania guzików to trzeba kompetencji opisywanych przez Awala, łatwiej jest zostać królem własnego podwórka. Pół biedy jeżeli chcesz tylko teatrum i konfitur związanych z władzą, wielu chcę naprawdę rządzić i wyobrażają sobie, że będą mogli.
@wo
Zgoda, tylko że jest demokratyzacja i demokratyzacja. Federalizacja pójdzie tym łatwiej im bliżej instytucje unijne znajdą się przeciętnego europejczyka (np. uzupełnienie tych awalowych ciał eksperckich o czynnik społeczny czy europejskie sądy jako normalne instancje odwoławcze). Teraz to te różne Rady i Komisje to mocno abstrakcyjne byty jeżeli spojrzeć z punktu widzenia obywatela. No i potrzebne będą jakieś gwarancję dla tych, którzy czują się słabsi (bo mniej liczni, bo mieszkają w mniej ważnym regionie itp) czyli taka normalna polityka wewnątrz państwowa, tylko prowadzona przez organy UE.
@s.trabalski
„Politycy małych średnich i całkiem dużych krajów napotykają coraz więcej ograniczeń…”
Jest powiedzenie przypisywane Spaakowi, że w Europie nie ma dużych krajów, są tylko takie, które o tym jeszcze nie wiedzą. Jako taki mały kraj nie możemy wiele zdziałać samodzielnie, ani w grupie jeszcze mniejszych sąsiadów, nawet gdyby którykolwiek z nich był tym zainteresowany. Tylko pozostając w ramach UE możemy stwarzać pozory większych niż jesteśmy w rzeczywistości, głównie na potrzeby wewnętrznej polityki, ale niestety nie bez konsekwencji dla innych.
W ostatnim the Economist ukazał się artykuł mówiący o tym, że w przeciwieństwie do UK, która starała się o „clean exit” z EU, Polska nastawia się na „dirty remain” – czyli nie ma najmniejszej intencji wyjścia, zostaje, czyniąc coraz więcej szkód (nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi). Co na dłuższą metę może być bardziej szkodliwe i trudne do opanowania niż ewentualny Polexit.
@zwinkaa
„dirty remain” – to rzeczywiście jest największy problem/zagrożenie dla UE jak i dla nas (i to niezależnie od tego czy zostaniemy). To co Morawiecki i TK zrobiło to jest, z punktu widzenia UE, jednak taka bomba atomowa, choć Morawiecki pewnie sobie z tego nie zdaje sprawy. Ostatnio był wywiad z Czaputowiczem w Rzeczpospolitej i wieje grozą (a jemu chyba można wierzyć) jeśli chodzi o poziom tego z kim mamy w obozie władzy do czynienia. A wypowiedzi Morawieckiego z PE wręcz pogarszają ten obraz.
Słyszałem opinię, że UE czeka na kwiecień i wybory na Węgrzech. Jeśli Orban przegra to spodziewają się zmiany polityki w Warszawie, bo oni chyba nadal liczą na jakieś opamiętanie się władzy. Przy czym treść tego artykułu w The Economist świadczy, że zaczyna im jednak coś tam świtać, że ten pistolet przy własnej głowie, z jakim Morawiecki biega po Brukseli to nie do końca jest atrapa.
@Obywatel „To co Morawiecki i TK zrobiło to jest, z punktu widzenia UE, jednak taka bomba atomowa”
…mimo że teoretycznie to nie jest żaden wyrok, tylko spotkanie dublerow przy ciasteczkach. Taki rewers tego, że państwo mówi, że ten kawałek papieru to będzie stówa – a tamten to będzie wyrok TK, kto się z nami umówi że tak jest, ej, chłopaki?
@UE a kraje federacyjne
Co ciekawe, Niemcy, traktowane tu przez pana nowego komentatora jako Automat Do Gnębienia Polaków Przez Ich Uzaściankowienie, same są krajem federacyjnym z dosyć niezależnymi i mocno zróżnicowanymi landami. Co powiedziawszy, nie widzę jednak oficjalnej federacji od Portugalii po Finlandię i Grecję, z którą przeciętny obywatel tychże byłby w stanie identyfikować się choć w jednej trzeciej tak, jak ze swoją obecną ojczyzną. Stany Zjednoczone Europy nie wyjdą poza efektowne projekty flagi-kodu kreskowego Rema Koolhaasa.
@KS & Polska jako zaścianek Niemiec
Ja tylko podsumuję dwie podnoszone już kwestie:
1) Polska przez ostatnie 2-3 dekady rozwijała się znacznie szybciej od Niemiec.
2) Niemcy wraz z innymi sporo łożą na ten rozwój.
Doprawdy, osobliwa ta zaściankowość. Poproszę więcej. Porównanie do miasta rzekomo pozostającego w stagnacji, też celne jak nie wiem co.
Prusy Wschodnie były przed I wojną światową stanowiły zaścianek na tle Westfalii czy Hamburga. Najwyraźniej tak im się ta zaściankowość podobała, że w plebiscycie lokalsi zagłosowali, z wyjątkiem paru wsi, za pozostaniem w granicach Niemiec. A może po prostu woleli zaściankowość europejską od wschodniej.
A’propos zaściankowosci – w czym ona się wyraża?
Niski poziom nauki, mało R&D, niski poziom innowacji? Niskie płace przy wysokim bezrobociu? Brzydka i siermiężna infrastruktura (paskudne obdarte budynki publiczne, dziurawe chodniki, obszczane dworce, rozklekotane autobusy)? Usługi publiczne niskiej jakości albo wcale niedostępne?
Pytam, bo z powyższych rzeczy chyba ani jednego przykładu się nie znajdzie rzeczy, której integracja z EU nie polepszyła. Znacznie. I pytanie: nie mówiąc już nawet o wyjściu z Unii całkiem (bo tu serio tylko kretyn albo agent może tak uważać), ale nawet przy zmniejszeniu poziomu integracji i np. przejściu na poziom „unii drugiej prędkości” – trochę tak, jak dąży do tego PiS, że zostajemy, ale tak trochę po swojemu – w jaki sposób te albo inne (jakie?) elementy mają stać się *lepsze* niż w scenariuszu coraz silniejszej integracji?
@A’propos zaściankowosci – w czym ona się wyraża?
Może się jeszcze wyrażać w poziomie bogactwa, ale tu też zdaje się, że ów rzekomo pogrążony w stagnacji Poznań awansował ostatnio razem z Wielkopolską w klasyfikacji unijnej o szczebelek wyżej. Kto wie, może gdyby nie rządy Zjednoczonej Prawicy, to już w kolejnej perspektywie rozdawania funduszy awansowałby do grona płatników netto. Trzeba jednak przyznać, że dzięki rządom ZP ma szansę awansować dużo szybciej.
Różnica jest tylko taka o ile Poznań nie miałby najprawdopodobniej problemu żeby być zaściankiem Berlina ale zdecydowanie ma problem w byciu zaściankiem Warszawy. A bez UE jest na to drugie skazany.
@Awal i komitologia.
Bardzo niecodziennie, ale chciałem uporządkować pewne informacje przedstawione przez Awala na temat systemu komitetów w UE. Na pewno jest to bardzo istotna część działalności Unii Europejskiej. Jest też powodem, dla którego wiele osób mówi o deficycie demokratycznym UE. Nawet najwięksi eksperci mają problemy, żeby połapać się we wszystkich niuansach.
System ten ma na celu przede wszystkim wdrożenie „checks and balances” między różnymi instytucjami UE na poziomie roboczym. I tak naprawdę jest to system „checks and balances” między tendencjami ponadnarodowymi i ściśle międzyrządowymi UE. W każdej nowej inicjatywie integracyjnej można bez trudu odnaleźć oba elementy.
Żeby go zrozumieć, należy przyjrzeć się roli różnych komitetów na różnych etapach procesu decyzyjnego, najlepiej legislacyjnego. Awal tego nie robi, więc wydaje, że wszystkie Jego przykłady mają podobne role, a tak nie jest. Są komitety i Komitety.
Na początku są grupy eksperckie zwoływane przez Komisję Europejską i które skupiają ekspertów, reprezentantów różnych organizacji prywatnych i publicznych, jak i administracji publicznej z państw członkowskich. Doradzają one Komisji przy przygotowaniu aktów prawnych i często wpływają na ich kształt. I jak ktoś jest w czymś ekspertem i Komisja potrzebuje takiego, to można się zgłosić i dostać trochę per diem na mule w Brukseli.
Wyjaśnienie ich roli jest tutaj:
link to ec.europa.eu
Gdy Komisja już przygotuje akt prawny i przedstawi Parlamentowi i Radzie UE, wtedy ich własne komitety zajmują się wypracowaniem stanowiska na temat propozycji legislacyjnej. W Parlamencie każdy poseł jest przypisany do różnych Komitetów i maja oni często role liderów w wypracowaniu stanowiska Parlamentu.
Rada UE pracuje jako wielopoziomowy system współpracy urzędników państw członkowskich, którzy bardzo często pracują w Przedstawicielstwach Stałych przy UE (czasami dojeżdża ktoś ze stolicy na konkretne posiedzenia). Wiele komitetów spotyka się co najmniej raz w tygodniu. W czasie ich posiedzeń Komisja Europejska może się przysłuchiwać i bronić swoich racji, ale to Państwa Członkowskie są kluczowe. Tutaj istnieją dwa poziomy Komitetów. Są one nazywane Working Parties (czasami nazywane Committees), które na poziomie roboczym przygotowują wspólne stanowiska. Potem jest nad nimi tzw. Coreper (I i II), które przyjmują te stanowiska i ewentualnie rozstrzygają elementy sporne już na poziomie quasi-politycznym. I potem jest Rada, gdzie zasiadają ministrowie, albo, gdy im się nie chce latać, Ambasador Państwa Członkowskiego, która formalnie przyklepuje wypracowane stanowiska i w wyjątkowych przypadkach ustala elementy najbardziej sporne.
Lista Working Parties w Radzie jest tutaj:
link to consilium.europa.eu
Gdy już Rada i Parlament przyjmą akt prawny, wtedy pojawia się prawdziwa komitoligia (comitology). Wtedy powoływane są specjalne Komitety (na podstawie art. 290 albo 291 Traktatu), których zadaniem jest, pomoc Komisji we wdrażaniu przyjętego prawa. Przy czym ta pomoc to często jest pilnowanie Komisji, żeby nie odeszła za daleko od intencji Rady i Parlamentu. Komitologia zajmuje się (uwaga) dokonywaniem zmian legislacyjnych o charakterze technicznym (i prowadzi do dyskusji np. jakie nowe substancje chemiczne powinny być zabronione w UE) (tzw. delegated acts) albo do wdrażania prawa poprzez decyzje Komisji Europejskiej zaopiniowane przez odpowiedni Komitetu (implementing acts). W tych Komitetach zasiadają Państwa Członkowskie i Komisja (jako przewodniczący) i ewentualnie zapraszają ekspertów, gdy potrzebują porady (ale jako część delegacji narodowej, a nie wolnych strzelców). Czasami opinie Komitetu są wiążące dla Komisji (examination procedure), a czasami nie są (advisory procedure).
Lista Komitetów w Comitology jest tutaj:
link to ec.europa.eu
No i do tego są różne ciała doradcze jak np. w Agencji Leków o których wspominał Awal. Mają one podobne role jak komitologia, ale to już inna historia.
W sumie komitologia to system checks and balances, który polega na ciągłych negocjacjach prawa europejskiego. I tak naprawdę UE jest obecnie syntezą tendencji federacyjnych (czyli ponadnarodowych) i międzyrządowych. Oba się mieszają i tworzą jedyny w swoim rodzaju twór, który wypracował europejski model współpracy opartej na integracji. Czyli po prostu – europejski kompromis. Jak ktoś „nie umie w kompromis” (jak Kaczyński i spółka), to nie odnajdzie się nigdy w UE.
Przepraszam za ten mikro wykład, ale wydaje mi się, że ewentualna dalsza federalizacja i demokratyzacja wymagałaby rozmontowania tego systemu, który jest kluczem działania UE dzisiaj. Trochę diabelska alternatywa, ale taka jest UE.
Dla mnie niesamowitą korzyścią są te wszystkie regulacje w stylu standardów czystości wody, higieny hodowli (pamiętam wielką dyskusję o tym, że zła unia każe mieć czyste krowy), czy to że nie można kolorowej wody nazywać sokiem. Oczywiście eurosceptyka, to nie przekona, bo MOGLIBYŚMY TE RZECZY WPROWADZIĆ SAMI, ale właśnie cały myk polega na tym, że nie mogliśmy. Tzn. mogliśmy, ale bylibyśmy jakieś 20 lat do tyłu. Bo gdyby nie było tych standardów do których się trzeba dostosować, to byśmy się nie dostosowali. A teraz to wszystko się wydaje naturalne.
Tyle, że UE się tutaj nie zatrzymuje i w wielu obszarach idzie do przodu. I nawet jeśli z dostosowywaniem się jesteśmy w ogonie, to i tak pod wieloma aspektami ciągnie nas to do góry.
@mcal
„A’propos zaściankowosci – w czym ona się wyraża?
Niski poziom nauki, mało R&D, niski poziom innowacji?”
Dokładnie tym, a w efekcie podział tortu wygląda tak jak poniżej:
link to researchgate.net
To są inne państwa i inny casus, ale tak się kończy zabawa jak jedno państwo projektuje i sprzedaje pod własnym logo a drugie tylko składa czy produkuje.
@mcal
Bo problem chyba polega na tym, że ludziom piszących o „zaścianku” w jaki nas wpycha niby ta zła Unia nie chodzi tak naprawdę o to czy te drogi są czy nie albo czy te budynki są ładne czy nie. Morawiecki wczoraj nie mówił przecież o „budynkach” a o Popiełuszce.
Tu – moim zdaniem – nie chodzi jednak o tego Popiełuszkę tylko o strach/złość (?) Morawieckiego ale też wielu innych ludzi, również z innych obozów a dziś będących w elicie, o profesorów tu i ówdzie czy jakimiś urzędników, że w Unii będzie im osobiście trudniej na dłuższą metę. Przecież nie przypadkiem było, że w 2015 po wyborach pierwszą decyzją PiSu była likwidacja konkursów w urzędach, jakoś tam kulawych wcześniej ale jednak jakiś. Konkurs, sprawdzian merytoryczny, nawet pozorny, jawi się często w elitach politycznych jako przeszkoda nie do przebycia.
Przykład: jeśli wyłączymy z retoryki rządu bombastyczne słowa o suwerenności i żołnierzach wyklętych np przy okazji dyskusji o Turowie to zostanie prosta, przaśna niekompetencja biurokratyczna na poziomie urzędnika czy ministra (np w postępowaniu przed TSUE) oraz „mocarstwowa” arogancja wobec „pepików” (ich eks min SZ Czaputowicz mówił o tym ostatnio). To nie jest dla nich komfortowa sytuacja.
Oni grzmią o „zaścianku” ale rozumieją go jako „gorsze miejsce” w którym oni nie mają jak się odnaleźć z tym co mają/reprezentują.
W „myśleniu” prawicowym element niezrozumienia i braku uznania równego statusu przez Zachód często się przejawia (Legutko, Krasnodębski, co ciekawe żyjący z zachodnich posad i pieniędzy ). Jest też u nich olbrzymi hejt na każdego (np od Bartoszewskiego poczynając) kto takie uznanie na zachodzie uzyska dzięki własnej pracy czy osiągnięcom. My tych ludzi argumentami o lepszych budynkach czy R&D nie przekonany gdy oni koncertują się na „imponderabiliach”.
@waszka
„Przepraszam za ten mikro wykład,”
Ciekawy i inspirujący, bardzo dziękuję!
@Dudde Yamaha „Dokładnie tym, a w efekcie podział tortu wygląda tak jak poniżej”
To są dane z 2010, masz jakieś nowsze? Jestem ciekaw, ile marży ma obecnie Apple, nie mając przecież zasadniczo wyboru i musząc kupować części i montaż od Samsunga i Foxconna.
@Waszka „Na początku są grupy eksperckie zwoływane przez Komisję Europejską i które skupiają ekspertów, reprezentantów różnych organizacji prywatnych i publicznych, jak i administracji publicznej z państw członkowskich. Doradzają one Komisji przy przygotowaniu aktów prawnych i często wpływają na ich kształt. I jak ktoś jest w czymś ekspertem i Komisja potrzebuje takiego, to można się zgłosić i dostać trochę per diem na mule w Brukseli.”
Czyli to na tym etapie rozpoczyna się lobbing np. za unijnym zakazem upraw GMO albo stosowania Roundupu?
@sheik.yerbouti
„To są dane z 2010, masz jakieś nowsze? Jestem ciekaw, ile marży ma obecnie Apple, nie mając przecież zasadniczo wyboru i musząc kupować części i montaż od Samsunga i Foxconna.”
Nie mam, natomiast biorąc pod uwagę fakt że Apple nieprzerwanie od 2010 roku notuje marżę netto na poziomie 20%+ (poziom nieosiągalny dla żadnej dużej polskiej firmy), a ostatnio nawet przebili 25%, to nie sądzę aby był tam aktualnie wielki pożar na pokładzie. Dużo się mówi o Foxconnie i im podobnych ale rzeczywistość czasami okazuje się zgoła inna.
@sheik
„Czyli to na tym etapie rozpoczyna się lobbing np. za unijnym zakazem upraw GMO albo stosowania Roundupu?”
Oraz, że wycinanie lasów w celu palenie nimi w piecach jest ekologicznym sposobem pozyskiwania energii.
@Dude Yamaha
Chyba do dyskusji o zapóźnieniach warto znaleźć jakiś inny przykład niż Apple. W całej UE nie ma ani jednej tego typu firmy. Np w indeksie niemieckim DAX30 są tylko 2 spółki z obszaru digital i łącznie mają z 10% udziału, całą reszta to stary dobry przemysł, BMW, producenci cementu, ichniejsza Poczta oraz „wielki kamienicznik” z mieszkaniami na wynajem.
@Dude
Jeśli wierzyć Forbesowi, to 35,1%:
„Apple’s Product Gross Margins, or the profits it makes after accounting for direct costs related to making its iDevices, computers, and accessories, rose by around 90 basis points year over year to 35.1%. Although we actually expected margins to face pressure on account of higher costs relating to 5G components on the new iPhones, Apple significantly beat our margin expectations, driven by a couple of factors. (…) Over FY’20, Apple’s product Gross Margins stood at 31.5% versus about 66% for Services.”
link to forbes.com
@Obywatel
„Chyba do dyskusji o zapóźnieniach warto znaleźć jakiś inny przykład niż Apple.”
To wiadomo, tylko akurat nie mam pod ręką dekompozycji value chain dla VW Passata, ale liczby zasadniczo podejrzewam są podobne.
@sheik.yerbouti
„Jeśli wierzyć Forbesowi, to 35,1%:”
35% to gross, ja pisałem o net, wszystko się zgadza. Ogólnie jak pisałem są to obszary atmosfery nieosiągalne w Polsce (w sensie z taką regularnością rok w rok dla dużych firm), co jest ekonomicznym zobrazowaniem opóźnienia czy jak kto woli zaścianku. Nie twierdzę przy tym że ktoś z nas ten zaścianek robi, to my raczej sami tak potrafimy, np. nie idąc teraz pełną parą w zieloną energię o czym pisze Awal osobno, gdzie efekty skali, potężnie rosnąca w czasie efektywność oraz rzeka pieniędzy płynąca w formie unijnego wsparcia spowodują że takie liczby będziemy mogli za dekadę analizować na przykładzie zupełnie innych firm.
Tylko, że my tu dostaliśmy zadanie przedyskutowania tezy, iż po tym, gdy już usuwerennimy sądy, a one wydrukują, że ta poznańska fabryka Passatów nie jest Niemców tylko „nasza”, to potencjał Polski wzrośnie, a Poznań urośnie do rozmiarów większych od Berlina.
No więc chyba jednak takim usuwerennieniem nie przejmiemy tego łańcucha wartości, bo zapewne chociażby przestaną być dostarczane części do produkcji tych Passatów.
@lolek „my tu dostaliśmy zadanie przedyskutowania tezy, iż po tym, gdy już usuwerennimy sądy, a one wydrukują, że ta poznańska fabryka Passatów nie jest Niemców tylko „nasza”, to potencjał Polski wzrośnie, a Poznań urośnie do rozmiarów większych od Berlina.”
Że w tej poznańskiej fabryce nie produkuje się Passatów, to jeszcze w tej tezie najmniejszy i najbardziej niegroźny fałsz.
@loleklolek_pl
„Tylko, że my tu dostaliśmy zadanie przedyskutowania tezy, iż po tym, gdy już usuwerennimy sądy, a one wydrukują, że ta poznańska fabryka Passatów nie jest Niemców tylko „nasza”, to potencjał Polski wzrośnie, a Poznań urośnie do rozmiarów większych od Berlina.”
Zadanie jakie ja wyczytałem z notki było takie żeby znaleźć tekst konstytucji konfederacji polsko-czeskiej który notabene zdaje się znajduje się w załączniku 5 w dokumencie poniżej.
A co do usuwerennenia fabryki VW do skończyłoby się pewnie podobnie jak fabryka BMW która po wojnie znalazła się po wschodniej stronie, i zdaje się kilka modeli ze znaczkiem BMW jeszcze zdążyła wypuścić.
link to maps.mapywig.org
@dude
„Zadanie jakie ja wyczytałem z notki było takie żeby znaleźć tekst konstytucji konfederacji polsko-czeskiej który notabene zdaje się znajduje się w załączniku 5 w dokumencie poniżej.”
Jednak nie jest – to nie jest projekt „aktu konstytucyjnego” (który cytuję w felietonie). W dodatku jest po angielsku, a więc nie w języku oryginału. Ale i tak jestem ciekaw, jak to znalazłeś, krok po kroku? Znalazłem inną publikację tego samego autora (Wandycza) przez jstor, i to była moja pierwsza wypowiedź na ten temat – skrin z jego publikacji na fejsie. W serwisie mapywig bywam z kolei często w poszukiwaniu, no cóż, map WIG. Ale nie wpadłem, że tam też znajdę coś na ten temat.
@Dude „skończyłoby się pewnie podobnie jak fabryka BMW która po wojnie znalazła się po wschodniej stronie, i zdaje się kilka modeli ze znaczkiem BMW jeszcze zdążyła wypuścić.”
To były jednak inne czasy, inna technologia. Sporo można sobie było u kowala za rogiem wyklepać. Teraz pozostaje ekscytować się, jak pan premier, polską myślą, ekhem, techniczną: link to wnp.pl
@Dude
Zadanie było postawione przez jednego komcionautę reprezentującego „drugą stronę”. Ale myślę, że jesteś optymistą. Nawet zakładając, że systemy informatyczne VW są jeszcze zbyt mało zachmurzone, by możliwe było uruchomienie linii produkcyjnej bez autoryzacji z Wolfsburga; oraz zakładając, że jakimś cudem udałoby się odbudować dostawy podzespołów, to zostają np. kwestie własności niematerialne, także te podróbki Passatów może byśmy mogli eksportować tylko do jakiejś Korei Północnej.
@Dude Yamaha
„fabryka BMW która po wojnie znalazła się po wschodniej stronie, i zdaje się kilka modeli ze znaczkiem BMW jeszcze zdążyła wypuścić.”
Jako-tako nowy model to w zasadzie tylko jeden – BMW 340.
W ogóle to sytuacja była wtedy dość skomplikowana i nieporównywalna z hipotetyczną, bo fabryka w Eisenach była *jedyną* fabryką samochodów należącą do BMW, i to raczej poddostawcy (i centrala) pozostali po stronie zachodniej, a nie odwrotnie.
@wo
„Jednak nie jest – to nie jest projekt „aktu konstytucyjnego” (który cytuję w felietonie). W dodatku jest po angielsku, a więc nie w języku oryginału. Ale i tak jestem ciekaw, jak to znalazłeś, krok po kroku?”
Googlując „polish czechoslovak confederation constitution”, wynik 3 z góry.
@sheik.yerbouti, @loleklolek_pl
„To były jednak inne czasy, inna technologia. ”
Tak, jasne, to taki pół żart z tym BMW był.
@dude
„Googlując „polish czechoslovak confederation constitution”, wynik 3 z góry.”
Ale oryginał jest po polsku. Poza tym w tym dokumencie NIE MA projektu konstytucji. A potrzebowałem konkretnego cytatu z dokumentu źródłowego…
Swoją drogą, w pigułce widać jak działają kolesie tacy, jak ten od blogaska Kompromitacje – do biblioteki taki nie pojedzie, więc wygugla inny dokument i będzie się upierał, że znalazł błąd (możemy sobie wyobrazić jego gniewną przemowę, że w tym co wyguglał nie pada w ogóle słowo „suwerenność”).
@wo
„Swoją drogą, w pigułce widać jak działają kolesie tacy, jak ten od blogaska Kompromitacje – do biblioteki taki nie pojedzie, więc wygugla inny dokument i będzie się upierał, że znalazł błąd”
Ja przecież żadnego błędu nie wyszukiwałem, serio myślałem że to to. Sorry.
@Dude
Wcale nie muszą być „zachmurzone” (chociaż zinformatyzowane są od „wieków”). Wstając w ten sposób z kolan bardzo szybko przywalilibyśmy o brak wsadu do dziesiątek procesorków, które dziś kontrolują mnóstwo rzeczy w przeciętnym „Passacie”. Nawet jeśli jego część powstaje w Polsce. Mogłoby się okazać, że jesteśmy najwyżej w stanie wyprodukować „Passata identycznego z naturalnym”.
@dude
„Ja przecież żadnego błędu nie wyszukiwałem, serio myślałem że to to. Sorry.”
Absolutnie nie mam o nic pretensji! To też ciekawe znalezisko dla każdego zainteresowanego tematem. Chodziło mi tylko o zilustrowanie tego, że po wpisaniu do gugla takiego hasła możemy np. znaleźć ARTYKUŁ NA TEMAT TEGO, CZEGO SZUKAMY (ale nie TO CZEGO SZUKAMY).
@jesus
„Nawet jeśli jego część powstaje w Polsce. Mogłoby się okazać, że jesteśmy najwyżej w stanie wyprodukować „Passata identycznego z naturalnym”.”
Przy czym ja akurat paradoksalnie mógłbym takiego woleć od naturalnego. Należę do dziwaczejących starszych panów, którym się nie podoba ewolucja motoryzacji do tego stopnia, że już nic nowego mnie nie interesuje. Coraz więcej nowych samochodów ma gówno w rodzaju „wbudowanej Alexy”. Gdyby ktoś produkował samochody, które nie mają np. w ogóle niczego cyfrowego… miałbym chociaż o czym marzyć. Na razie jednak wszystko jest „NASZPIKOWANE TECHNOLOGIĄ. CENA? DOBRA!”. ****** ***, konfederację i technologię.
@jesusbuiltmyvolkswagen
Ale Passat bez softu to Passat bez duszy, więc zakładam, że również bez cnót. Także projekt takiego usuwerennienia jest po prostu nierealny i spalony na panewce.
@tandaradam „Ale Passat bez softu to Passat bez duszy, więc zakładam, że również bez cnót.”
Och, nazwie się go Passat Classic i jedziemy z koksem (z samym koksem oczywiście też, bo przecież już Zła Unia nie będzie zabraniać emitowania CO2)
@wo „Gdyby ktoś produkował samochody, które nie mają np. w ogóle niczego cyfrowego… miałbym chociaż o czym marzyć.”
Pomijając proste niczegoniemające modele z Indii, może Morgan?
@wo
Trza kupić odpicowanego oldtajmera. Może być Subaru bo zdaje się jesteś przyzwyczajony. W sumie mam podobnie, na samą myśl że przyjdzie taki dzień kiedy trzeba będzie wymienić rzęcha na jakiś naszpikowany elektroniką googlowóz dostaję wysypki. To już chyba bym wolał te automaty co to nigdy ich nie będzie, jak ma być googlowóz to niech sam jeździ, czemu ja się mam z nim męczyć.
A co do passatów – oczami wyobraźni zobaczyłem zpiraconego passata by Morawiecki: zachowana bryła, wnętrze itp, wszystko to co łatwo podrobić ale żadnej elektroniki więc zegary/deska z dużego fiata. W sumie pewnie byliby na to chętni. Z pięciu.
„Pomijając proste niczegoniemające modele z Indii, może Morgan?”
Ja chyba zrobię o tym osobną notkę. Nie chodzi mi o aż taki hardkor, że ręcznie klepany roadster. Po prostu na przykład uważnie śledząc ewolucję modelu Subaru Forester uważam, że najlepsza była II generacja (sprzed kilkunastu lat) i ceterując parobasa, tzn. zakładając identyczną cenę, chętniej bym dzisiaj kupił fabrycznie nowego MY’2007 niż fabrycznie nowego MY’2022. Zastanawiam się, czy jest w ogóle na rynku jakaś taka oferta – jeep classic (subaru classic, itd.), że żadnego łączenia się z siecią, żadnego ekranu dotykowego itd. A jednocześnie komfort na poziomie typowego samochodu sprzed 10 lat (czyli np. automatyczna klima, stereo z bluetoothem itd.).
@jesusbuiltmyvolkswagen
„Passata identycznego z naturalnym”
Raczej Passata o „wyglądzie identycznym z naturalnym”.
@wo
„Przy czym ja akurat paradoksalnie mógłbym takiego woleć od naturalnego.”
W którym nawet przycisk Start/Stop by nie działał? Chyba jednak nie. A nawet gdyby wstawić stacyjkę to i tak silnik nie odpali.
@embercadero
„Trza kupić odpicowanego oldtajmera.”
Którym wo nie wjedzie na teren UE, bo nie będzie spełniał stosownych norm.
@pokrętła w samochodzie, którym da się jeździć
Chyba tylko odpicowany oldtimer z wymienionym zawieszeniem i wstawionym elektrycznym napędem. Elektronikę do sterowania tymże można ukryć, by nie denerwowała. Ale i tak obawiałbym się o bezpieczeństwo, bo to stara buda by była.
Swoją drogą trochę wali od Was (pokrętłowi fetyszyści) zardzewiałą konserwą.
@nowe samochody
Ja tam podchodzę do sprawy spokojnie. Nie jestem pokrętłowym fetyszystą (pomijając fakt, że obecnie za pokrętłem i tak jest elektronika). W sumie, jako minimaliście, przeszkadza mi nadmiar. W tym nadmiar ekranów również.
„Którym wo nie wjedzie na teren UE, bo nie będzie spełniał stosownych norm.”
Dlatego wydaje mi się, że najlepiej cofnąć się technologicznie do 2010 – jeszcze nawet dostaniemy nalepkę UMWELT, do jeżdżenia po niemieckich miastach.
„Nie jestem pokrętłowym fetyszystą”
Pokrętłem można kręcić bez oderwania wzroku od drogi. Ekran dotykowy zazwyczaj wymaga choć jednego spojrzenia. Stosowanie czegoś takiego w samochodzie (a widziałem samochody, w których tak się ustawiało KLIMATYZACJĘ!), to zbrodnia na bezpieczeństwie.
@wo
Kryzys na rynku półprzewodników powoduje, że marzenia o samochodzie „bez infotainment” czasami się spełniają, chociaż niekoniecznie na rynku europejskim.
link to auto-swiat.pl
@dude „Tak, jasne, to taki pół żart z tym BMW był”
Nie wątpię, że żart. Nie wątpię też w to, że zapewne niedługo takiego rodzaju żarty wypowiedziane zupełnie na serio usłyszymy od jakiegoś prawicowca. Jednocześnie uwagi o takim rozwoju sytuacji będzie zbywał, jako antypolskie, bo przecież NIK (zreformowany oczywiście) wydał laurkę, w której udowodnił, że wrodzona skromność władzy nie pozwoli wykorzystać zsuwerennizowanych sądów przeciw biznesowi. A zrepolonizowany tvn to potwierdził.
@wo „Stosowanie czegoś takiego w samochodzie (a widziałem samochody, w których tak się ustawiało KLIMATYZACJĘ!), to zbrodnia na bezpieczeństwie.”
To jest już wręcz powszechne. Oraz już tutaj kiedyś krytykowaliśmy fakt, że w Tesli 3 na ekranie ustawia się prędkość wycieraczek.
@odpicowany oldtimer
Restomod z aktualnym napędem i paromawygodnymi bajerami, reszta stara. Niestety znacznie droższy niż nówka z salonu, a i te przeceież nie tanieją.
@wo
„Dlatego wydaje mi się, że najlepiej cofnąć się technologicznie do 2010 – jeszcze nawet dostaniemy nalepkę UMWELT, do jeżdżenia po niemieckich miastach.”
Zieloną to nawet moje benzynowe VW Polo z 1996 roku dostało. Ale ropniak z 2006 już nie (żółtą dali).
„Pokrętłem można kręcić bez oderwania wzroku od drogi.”
Ja i tak nie pamiętam, które pokrętło jest od czego i który przycisk za co odpowiada, więc zawsze muszę spojrzeć. Przy czym stosunkowo mało jeżdżę i nie poświęcam temu wielkiej uwagi. Ale nie da się ukryć, że sprawdzenie i zrobienie czegokolwiek na ekranie jest problematyczne i powoduje chwilową utratę uwagi. Tutaj niezwykle istotne jest dobre zaprojektowanie interfejsu użytkownika, żeby jak najmniej absorbować kierowcę. Hmmm, chyba muszę zacząć rozmawiać z moim samochodem.
@lolek
„Kryzys na rynku półprzewodników powoduje, że marzenia o samochodzie „bez infotainment” czasami się spełniają, chociaż niekoniecznie na rynku europejskim.”
To nie jest tylko infotainment. Nowe samochody mają jeden system do sterowania wszystkim, od hamulców do strumieniowania muzyki z internetu, do którego są na stałe podłączone. WHAT COULD POSSIBLY GO WRONG?
„Hmmm, chyba muszę zacząć rozmawiać z moim samochodem.”
Teoretycznie mam taką opcję w obecnym subaru (nie można było wziąć bez). Jeszcze nigdy z niej nie skorzystałem (tzn. świadomie, bo czasem niechcący włączam ten przycisk na kierownicy).
@sheik
„w Tesli 3 na ekranie ustawia się prędkość wycieraczek.”
Co jest o tyle ciekawe, że w moim samochodzie ustawiłem wycieraczki na automat zaraz po odbiorze samochodu od dealera i na palcach jednej ręki mogę policzyć przypadki, gdy odczułem potrzebę zmienienia czegokolwiek (czytaj: czułości automatu). A juz prawie dwa lata nim jeżdżę. Wajchy używam tylko po to, żeby umyć szybę. To kwiestia dobrego automatu. Teraz mam super, w poprzednim samochodzie działał zauważalnie gorzej.
> może to wszystko jest już zdigitalizowane i da się wyguglać?
Jest, ale ktoś wpadł na pomysł przeniesienia w chmurę i zniknęło. Ale zostało w prywatnej fundacji Internet Archive która powinna być już jednostką ONZ.
„Zasady aktu konstytucyjnego” przyjął Komitet Polityczny 17 czerwca 1941 r.
W archiwum Rady Ministrów Instytutu Sikorskiego w Londynie jest teczka PRM.K.13 „Komitet Polityczny Ministrów” (i PRM.K.15 „Sprawy czeskie). Całość to protokoły z dyskusji, zakończona projektem wraz z motywacją w liście przewodnim generała Sosnkowskiego – od strony 126 (130 nawigacji PDF).
Wiadomo że Czechosłowacja nie chciała federacji, w szczególności osobno Czech, Słowacji i Polski. Chciano konfederacji międzyrządowej Czechosłowacji i Polski. W Polsce chciano federacji, przez co ci od Dmowskiego rozumieli inkorporację. Sosnkowski pisze o kompromisowej nowej formie ustrojowej z elementami związku państw i państwa związkowego.
Związku śmielszego niż UE, ale w jej duchu, nie państwa federacyjnego. Kontrastuje to następnie z federacją i… monarchią ze względu na możliwe pola konfliktu. „Nie wspominamy o sporach prawnych między Związkiem a państwami, gdyż te spory mogą być rozstrzygane przez Trybunał Konstytucyjny” 😉
link to web.archive.org
@unikod
„Jest, ale ktoś wpadł na pomysł przeniesienia w chmurę i zniknęło.”
Dzięki! A jaką ścieżką to wyszukałeś?
@wo
„Absolutnie nie mam o nic pretensji!”
Ok, to cieszę się. Na swoją obronę jakiegoś minimalnego sprawdzenia dokonałem, data, ilość punktów i ogólnie zawartość wydawały się zgadzać. Co do języka zakładałem że robota autorska prof. Wandycza.
@loleklolek_pl
„Nie wątpię, że żart. Nie wątpię też w to, że zapewne niedługo takiego rodzaju żarty wypowiedziane zupełnie na serio usłyszymy od jakiegoś prawicowca.”
Jeśli mówimy o zapędach do nacjonalizowania spółek to nie wiem czy podskórnie opcja rządząca nie czuje że to jest cokolwiek grząski grunt. Rozpoczęli hucznie od audytów i zysków Orlenu na skutek zacieśnienia VAT ale od jakiegoś czasu mniej słychać na tym froncie, może na skutek wielomilionowych odpisów na zrepolonizowany Alior czy Pekao czy choćby Energę która musiała obrezerwować zerwane umowy z inwestorami firm wiatrowych. Chyba jednak bezpieczniej wsadzić zięcia do rady nadzorczej jakiegoś krzaka w Orlenie czy ew. gdzieś jako dyrektora BHP niż próbować czymkolwiek realnie sterować.
@bartol
„Którym wo nie wjedzie na teren UE, bo nie będzie spełniał stosownych norm.”
Ten problem zdaje się rozwiązują zabytkowe blachy. Kolega ma Saaba kabrio z lat 80-tych, właśnie na takowych i wiem że jeździł nim po ciepłych krajach. We Szwecji w lato tak z 1/3 samochodów na drogach w rejonach bardziej krajoznawczych to oldtimery.
@ suwerenne Passaty
Czekam aż pojawi się cmos i zagrzmi, ale w dzisiejszych realiach, przy Just-in-time produkcji, to można by wypuścić dosłownie kilkanaście godzin produkcji przy przerwaniu łańcuchów dostaw. A brak softu do sterowania czegokolwiek (pomijam infontainment, ale silnik, hamulce, wspomaganie) i ew. piracenie go na własną rękę dałoby nie tylko wygląd wewnętrzny dużego fiata, ale i osiągi i bezawaryjność cofnęłyby się o kilkadziesiąt lat. Zakładam, że ten soft wgrywany jest przez poddostawców elektroniki, więc i tak przerwanie produkcji rozbiłoby się o łańcuch dostaw. Najszybsze zatrzymanie produkcji przez centralę koncernu możliwe byłoby przez systemy IT, o ile istnieje centralna wajcha do dezaktywacji fabryki w jakimś systemie zarządzania produkcją.
bartolparol
„Co jest o tyle ciekawe, że w moim samochodzie ustawiłem wycieraczki na automat zaraz po odbiorze samochodu od dealera i na palcach jednej ręki mogę policzyć przypadki, gdy odczułem potrzebę zmienienia czegokolwiek (czytaj: czułości automatu).”
Na przykład lekko mży, ale wiem, że będę wyprzedzał TIRa i poleci jego chmura z kół, wrzucam wycieraczki na szybsze przed manewrem. Plus to jest tak indywidulane, że zwykle mam wycieraczki innym biegu niż żona, jak się zmieniamy w trasie.
Ojej. Ale ja nie chciałem takiego off-topicu rozkręcać! 🙂
@Passat identyczny
Oczywiście załóżmy, że świat jest idealnie kulisty itp (gotów jestem postawić dychę, że gdybyśmy odwinęli taki numer, to dzięki nałożonym sankcjom, prawdopodobnie nie bylibyśmy w stanie kupić nawet części do Arduino — co z tego, że w Polsce produkuje się np. całkiem udane standalone ECU, gdy nie ma z czego). Ale obawiam się, że ta identyczność wyglądałaby tak:
– Heniek, tu jest ręczny na knefel!
– No to zróbmy przełącznik, wiesz, taki pstryczek on-off.
– Ale odstęp klocków od tarcz jest regulowany tym samym mechanizmem…
– hmmm… weź tylne zaciski od T4 i jakąś wajchę.
I tak dorobilibyśmy się pierwszego grzybopatentu w środku, wykonanego prawdopodobnie w warunkach 'gospodarki niedoboru’. Takich cudów byłoby więcej, więc, jak zauważa Embercaredo, „(PL)assat o aromacie identycznym” wyglądałby przynajmniej tak słabo jak pierwsze chińskie samochody. Jakościowo też byłoby podobnie, wszak w autarkii trzeba oszczędzać na materiałach (zresztą, trzeba je mieć), a dostęp do technologii i nowoczesnego materiałoznawstwa mamy, jako europejska montownia, dosyć powierzchowny.
Z tym wjazdem do EU nie byłbym taki pewien. Skoro Ferrari potrafi przekonywać władze różnych krajów do konfiskowania i złomowania replik jako podróbek, nie widzę powodu, by w wyniku jakiegoś wzmożenia obłożyć podobnym procederem '(PL)assaty’. Zresztą gdyby nawet EU wielkodusznie zrezygnowała z okazji do plaskacza, to żeby dostać EURO X, trzeba nie tylko spełniać normy, ale też auto homologować (w oparciu o prawo EU). Nie-nie-nie, tu żadnych zielonych czy nawet czerwonych naklejek nie będzie. Poza tym EU będzie się na potęgę elektryfikować, co dla autarkicznej, powstałej z kolan Polski będzie zawartością witryny przeciętnego Pewexu. A EV od ICE da się odróżnić bez żadnych naklejek.
@restomody
Osobiście wzbudzają we mnie niechęć. Old/youngtimer to nie tylko wygląd, to cały look and feel (włącznie z kaprysami wczesnych silników spalinowych). Tu jestem po stronie FIVA, czyli przeciw. Wolę mieć nieruchomość, którą w najlepszym wypadku będzie mi wolno raz na rok odpalić z okazji „święta techniki”, niźli jeździć czymś, co z tylko oddali przypomina artefakt z przeszłości. Ale ja też jestem wielkim przeciwnikiem obecnej EV motoryzacji, krew mnie zalewa, gdy widzę pięć metrów ważącego dwie tony kloca, z 500KM i 100kWh baterii po to, żeby samemu się kręcić po okolicy, za to z fasonem godnym Pana Magnata. Dla mnie lokalny elektryczny transport indywidualny, jeśli taki w przyszłości będziemy dopuszczać, powinien być zbliżony do koncepcji Citroena AMI (tego nowego) czy czegoś podobnego do Twizzy, CityEL-a czy Carvera (notabene tego zelektryfikowali). Długodystansowy to chyba raczej coś w rodzaju transportu multimodalnego.
@WO
To nie jest jeden system. To jest najmniej kilkanaście czy -dziesiąt systemów, spiętych kilkoma szynami danych o różnym stopniu dostępu do nich. Oczywiście, że spieprzyć można wszystko i takie rzeczy mają miejsce. A wciąż jeszcze dużo rzeczy przed nami: „Dlaczego mój samochód non-stop mnie obserwuje i czy aby na pewno tylko po to, by uchronić mnie przed skutkami zmęczenia?”.
@zabytkowe blachy
To może, wracając do tematu notki, wziąć jedno polskie województwo i dać mu zabytkowe tablice? W sensie, bierzemy i urządzamy skansen, w którym obowiązują normy społeczne z szeroko rozumianego roku 1950. Zamieszkanie tam możliwe jest wyłącznie dla chętnych, naturalnie po testach psychologicznych itd. Spodziewam się że mężczyźni stanowiliby tak z 90%. Można by nawet dawać mieszkańcom skansenu jakieś umiarkowane unijne dopłaty (analogicznie do rolnych) zapewniające skromne życie, żeby reszta miała spokój.
@”Jeśli mówimy o zapędach do nacjonalizowania spółek to nie wiem czy podskórnie opcja rządząca nie czuje że to jest cokolwiek grząski grunt.”
Podskórnie może i czują, ale szybko zapewne okaże się na przykład, że trzeba obłaskawić elektorat, a nic tak nie zadziała, jak pokazanie skuteczności ściągania z Niemiec reparacji wojennych za bitwę pod Grunwaldem. Jak nie zrobią tego celowo, to zrobią to przez przypadek – taką póki co mają dynamikę.
@jesusbuiltmyvolkswagen
Przy obecnych problemach z zaopatrzeniem, gdzie na głupi serwer za 50-150K czekasz od lipca do listopada, nie ma opcji, żebyś mógł kupić przemysłowe ilości półprzewodników, czy co tam potrzeba do produkcji samochodu. Brakuje nawet porządnych kondensatorów 😀 Zaś just-in-time i zbijanie w dół cen za komponenty prowadzi do sytuacji jak obecnie – producenci samochodów zrezygnowali w 2020 ze swoich zamówień w TSMC czy innych fabach, stracili swoje sloty produkcyjne i już do starych cen i warunków nie wrócą – z punktu widzenia właścicieli fabów: po co robić półprzewodniki do samochodu, bujać się z just-in-time i użerać się z długimi terminami płatności, jak można za większą kasę wyprodukować krzem dla producentów części komputerowych, chętnych zapłacić teraz!
A fabryki półprzewodników nie uruchomi się w czasie krótszym niż 3 lata 😉
@sheik
„żeby reszta miała spokój”
A gdzie tam. Przyjeżdżaliby na saksy i robili bałagan.
@jesus
„Old/youngtimer to nie tylko wygląd, to cały look and feel”
Etam, liczy się pudło i wnętrze, a wąchanie spalin, oparów różnych innych, słuchanie hałasu i grzebanie w zaolejonym silniku to chała, która powinna być zakazana. Fajne w restomodach jest to, że można mieć stare pudło, ale jeżdżące jak nowoczesne, czyli zdecydowanie lepiej. Do tego ciche i czyste.
„krew mnie zalewa, gdy widzę pięć metrów ważącego dwie tony kloca, z 500KM i 100kWh baterii po to, żeby samemu się kręcić po okolicy”
Ale przynajmniej nie hałasuje, nie kopci i nie zużywa 20l przetworzonej ropy na 100 km. Nie przeszkadzają Ci spalinowe kobyły, których jest zdecydowanie więcej?
@rapyzel
„wiem, że będę wyprzedzał TIRa i poleci jego chmura z kół, wrzucam wycieraczki na szybsze przed manewrem”
To powinien sam załatwić dobry automat reagując odpowiednio na zmianę warunków. Przy czym nie twierdzę, że automat w moim samochodzie jest idealny, po prostu daje radę.
@bartol
„Ale przynajmniej nie hałasuje, nie kopci i nie zużywa 20l przetworzonej ropy na 100 km. ”
Samochody elektryczne są de facto samochodami na węgiel, więc…
@wo
„Samochody elektryczne są de facto samochodami na węgiel, więc…”
Absolutnie nie chcę rozkręcać flejma spaliniaki vs. elektryki, napiszę tylko, że nie tylko. Źródeł prądu jest wiele w tym wiele takich, któe nie obciążają środowiska. Poza tym lepiej żeby kopciła elktrownia z filtrami gdzieś daleko, niż każdy indywidualnie trujący syfem gdzie popadnie, czyli nam pod nosem. I to praktycznie bez kontroli, bo kontrola emisji spalin w Polsce to fikcja. Pomijam tutaj syf produkowany przez przemysł petrochemiczny (swoją drogą największego konsumenta kobaltu na świecie), bo to osobna historia.
Na tym kończę.
@Lupus
Ja tu o idealnie sferycznym świecie, a Ty tu o pandemii. Myślę, że w przypadku radykalnego powstania z kolan, łańcuchy dostaw zostałyby przerwane w sposób o wiele bardziej brutalny.
@Bartol
Zabytek techniki, to zabytek techniki, nawet jeśli mały. Dla mnie jeżdżenie restomodem nie różni się niczym od wybudowania sobie „średniowiecznego” zamku ze współczesnych materiałów. Nawet jeśli wielki, imponujący, z klimami, windami, doskonałą izolacją termiczną, szlachetną okładziną na elewacji. Nawet jeśli to ma być „inteligenty zamek”. Po prostu imitacja. A po co jeździć imitacją, skoro można po prostu wsiąść do współczesnej EV-kapsuły: np. po co jeździć Fiatem 500D z 1960 restomodem czy nawet Abarthem 695, skoro najnowsza pięćsetka występuje w wersji EV i nie trzeba w niej miażdżyć sobie uszu kolanami, też ocieka stylem, a wszystkimi parametrami bije na głowę restomod? Osobiście wolałbym trzymać 695 w garażu, czy nawet zwykłą 500 i odpalać ją po kryjomu raz na rok, albo wcale (wystarczy, że sobie poruszam tą czy ową dźwigienką, pracującą zgodnie z charakterem obsługiwanego mechanizmu), zamiast mieć restomod.
Gdybyś pytał: mam dwa youngtimery (auto lat 28 i motocykl — 41), którymi obecnie nawet nie mam czasu i sposobności jeździć (dość powiedzieć, że w tym roku, we dwójkę z małżonką, zrobiliśmy naszym daily kilka razy mniej kilometrów, niż ja sam rowerem). Motocykl pewnie w końcu sprzedam, choć żal, auto ma raczej dożywocie.
A czy nie drażnią mnie dwutonowe, pięcio (wzdłuż) na dwumetrowe (wszerz i wzwyż) mastodonty na sok z dinozaurów? Jak myślisz? Khm, khm… mógłbym zapuścić rant na SUV-y, ale… po co drażnić Gospodarza?
@loleklolek_pl
Nacjonalizacja
Obecna władza idzie w kierunku regulacji de facto nacjonalizujących jakiś sektor/segment rynku. Jak przepisy, które preferują spółki państwowe przy budowie wiatraków na Bałtyku albo ostatnia propozycja aby częstotliwość 700 MHz pod 5G była dostępna wyłącznie dla dedykowanej spółki z większościowym udziałem Skarbu Państwa (takie CPK 2.0). Niby nikt nikogo nie wywłaszcza, Kulczykowie nadal mogą próbować z Polenergią a Play czy inne T-Mobile nadal mogą coś tam sprzedawać albo nawet kupić udział w tym rządowym czymś ale już mniej i nie tak konkurencyjnie jak poprzednio. A jak się nie podoba to rząd chętnie wykupi.
@wo Wydało się! Jesteś Amerykaninem!
link to spidersweb.pl
„Jeszcze mniej – bo tylko 12 proc. – marzy o możliwości kupowania różnych funkcji za pośrednictwem samochodowego systemu multimedialnego. Rozwiązania biometryczne, czyli np. rozpoznawanie odciska palca kierowcy? Słabo – interesuje się tym mniej niż co dziesiąty pytany. Taki sam wynik zanotowała obsługa samochodu za pomocą gestów. Znalazło się także zaledwie 7 proc. chętnych na usługi typu concierge. Tyle samo kierowców jest zainteresowanych samochodami autonomicznymi.”
@jesus
„Zabytek techniki, to zabytek techniki, nawet jeśli mały.”
OK, chodziło mi o używanie dla hecy, a nie o muzeum.
„po co drażnić Gospodarza?”
Dla sportu oczywiście!
@Bartol
Muzea też czasem „używają dla hecy”, łącznie np. z odpalaniem dla widzów wielkich silników przemysłowych czy udziałem w imprezach promocyjnych czy sportowych.
@Sheik
Przeczytałem i jestem trochę zdziwiony. Prawdę mówiąc to zarówno mi się znudziło robienie za swojego szofera w mieście, czy podczas długich podróży w tak fascynujących okolicznościach jak kilkaset kilometrów autostrady (tak, zdaję sobie sprawę z zaawansowania obecnych systemów autonomicznych i ewentualnej ich przyszłości). Druga rzecz, która mnie bardzo dziwi, to HUD. Próbowałem i jak dla mnie tradycyjne zegary mogłyby zniknąć ze współczesnych pojazdów na rzecz wyświetlaczy przeziernych, wyświetlających naprawdę minimalną liczbę potrzebnych informacji (prędkość, wskazywanie kierunku z nawigacji, może trochę AR w postaci np. ostrzegania o obiektach wartych uwagi, etc…).
@WO „Nowe samochody mają jeden system do sterowania wszystkim, od hamulców do strumieniowania muzyki z internetu, do którego są na stałe podłączone. WHAT COULD POSSIBLY GO WRONG?”
Żeby nie teoretyzować, to mam konkretny przykład i to pasujący (choć nawet nie wymaga strumieniowana z internetu). Całkiem niedawno renomowana marka była bliska wpuszczenia na produkcję modelu, który przeszedł już standardowe kontrole jakości – ale że akurat sprawdzano zaawansowaną acz dość nowatorską technikę automatycznego testowania softu (żadne tam AI/ML, poczciwe Monte Carlo) to udało sie wykryć błąd którego przemknął przez wszystkie poprzednie fazy QA. Mianowicie jednoczesne sygnały na szynie podlegały priorytetyzacji, ale kod mylił big endian z little endian.
W efekcie hamulce w ogóle nie działały jeśli w tym samym momencie zmieniano głośność muzyki.
@Piotr Sawicki:
„Mianowicie jednoczesne sygnały na szynie podlegały priorytetyzacji, ale kod mylił big endian z little endian.”
Ojtam ojtam, zaraz kolega @cmos przyjdzie i ci powie, że to niemożliwe, bo oni mają tam jakieś normy i standardy, nie to co ten wszawy Android 🙂
Swoją drogą, w sprawie tego błędu – to mi wygląda, jakby tam żadnych frameworków nie było, tylko każdy komponent ręcznie rzeźbiony i trzeba htons() i ntohs() samemu wywoływać. Jak tam ten cały soft tak wygląda to cud, że jeszcze nie zgineliśmy wszyscy w jakiś wypadkach. Teraz w sumie rozumiem, czemu tam jest te 16 kroków zczytywania pixeli z ekranu, żeby sprawdzić czy się dobrze bieg wrzucił.
@carstein
„o mi wygląda, jakby tam żadnych frameworków nie było, tylko każdy komponent ręcznie rzeźbiony i trzeba htons() i ntohs() samemu wywoływać”
Nie, to niezupełnie tak. Jeżeli dobrze rozumiem, chodzi o komunikację po CAN, a endianess w telegramach po CAN jest inny niż w corach aktualnie używanych procesorów. Wygląda, jakby się gdzieś komuś zapomniało czegoś odwrócić. Ale jeżeli nie wyłapano tego na żadnym etapie normalnego testowania to znaczy że nad testowaniem muszą tam poważnie popracować.
@cmos
Ale to aż się prosi o jakieś CAN.whatever.my_payload_encode() i CAN.whatever.my_payload_decode(), rozwijaną, testowaną i używaną na poziomie całej firmy, zamiast liczenia na to, że ktoś sobie wydziubie poprawnie obsługę jakiejś ramki. (Tak, wiem, „chińskie mury” między zespołami pracującymi dla różnych klientów, itp)
Tyle to nawet ja wiem, a jestem przynajmniej level niżej od przeciętnego kodojebcy.
@Piotr Sawicki
Przestraszyłeś mnie tą historią o hamulcach, więc od razu sprawdziłem.
Problem nie dotyczy skody – można hamować i zmieniać głośność radia jednocześnie.
@janekr
I w ten oto sposób wróciliśmy do Czech 🙂