Teczka i gabardyna

Czekałem jak na szpilkach na biografię Lema pióra Agnieszki Gajewskiej. Byłem ciekaw nowych odkryć trochę jako fan Lema, a trochę jako autor innej biografii – czy przypadkiem nie popełniłem w niej jakiegoś grubego błędu?

Na szczęście nic takiego nie znalazłem. Znalazłem za to dużo więcej szczegółów, przede wszystkim na temat Samuela Lehma i roszerzonych rodzin Le(h)mów, Wol(l)nerów i Heschelesów.

To trochę kwestia priorytetów. Ja bardzo chciałem uciec z okupowanego Lwowa i całej tematyki okołoholokaustowej, żeby dojechać w końcu do tego Lema, o którym chciałem pisać najbardziej – PRL-owskiego bon vivanta, który zatrzaskuje za tym wszystkim drzwi od wartburga de luxe.

W mojej książce ta tematyka jest ograniczona do minimum. A i tak odchorowałem pisanie tego rozdziału.

Gajewska z kolei do minimum ogranicza wartburgi, ale stworzyła wielobarwny portret środowiska lwowskich Żydów – tych stawiających na asymilację i tych zachowujących ortodoksję. Bezimienni „wujkowie i ciotki” z „Wysokiego Zamku” zyskują imiona i biografie.

Niemalże zaglądamy im do pit-ów, bo Gajewska włożyła dużo wysiłku w tropienie spraw majątkowych. Z „Wysokiego Zamku” można wysnuć wrażenie, że Lem przyszedł na świat w rodzinie zamożnej „od zawsze”, tymczasem Samuel Lehm wydźwignął się z względnej biedy do wyższej klasy średniej ciężkim wysiłkiem.

Razem z tymi szczegółami „wujkowie i ciotki” zyskują też bardziej precyzyjny opis okoliczności śmierci. Samuel Lehm w listach do Hemara (do których dotarła jego biografka, Anna Mieszkowska) podzielił się wiedzą na temat okoliczności śmierci „stryja Fryca i ciotki Berty”.

To jest straszna lektura. W swojej książce ograniczam się do podania widełek czasowych daty ich śmierci – w świetle listu do Hemara można je zawęzić, acz ustalenie dokładnej daty nadal jest niemożliwe.

Podczas spotkań autorskich często jestem pytany, czemu dla Lema tak ważne było ukrywanie żydowskiej tożsamości. Będę się teraz powoływać na biografię Gajewskiej, bo w tej książce to jest precyzyjnie wyjaśnione.

Dla mnie to było naturalne. Wyrastałem w późnym PRL, w którym ta tematyka była stabuizowana. O Żydach się po prostu nie mówiło, ani dobrze, ani źle.

Wyrażała to anegdota, którą lubił także Lem, o rozmowie amerykańskiego i radzieckiego dyrygenta, że ten drugi chwaląc się swoją tolerancyjnością mówi, że ma w swojej orkiestrze aż siedmiu Żydów, a ten pierwszy na to, że nie przyszło mu do głowy pytać.

W praktyce jednak amerykański dyrygent by o tym przecież wiedział, bo podczas podróży orkiestry, widziałby formularze z zaznaczonymi posiłkami koszernymi, halal, weget i gluten free.

Nie lubię tej anegdoty, bo pośrednio wynika z niej ideał społeczeństwa, w którym wszyscy są JEDNAKOWI. Mniejszości są tolerowane, o ile się ukrywają. Jak już pisałem, od dziecka czuję sympatię do naiwnie optymistycznej inkluzywności.

Spójrzmy jednak na to z punktu widzenia Lema. Ze Lwowa do Krakowa wyjeżdżają 17 lipca 1945 – wycieńczeni, zrujnowani, straumatyzowani.

Kraków jest miastem ciemnym, brudnym i niebezpiecznym. Miasto grozy z „Wśród umarłych” to głównie Lwów, ale chyba trochę także Kraków z 1945.

Pod koniec lipca zaczyna się pogrom krakowski. Czasem podawana jest jego konkretna data (11 sierpnia), ale ta data to tylko kumulacja zajść.

Zaczęło się wcześniej. Tradycyjnie, od pogłoski o „porwanym dziecku”. Jeszcze w lipcu więc osoby o „żydowskim wyglądzie” są napadane i bite na ulicach Krakowa.

Pierwsze, co Lemowie słyszą od zaprzyjaźnionej rodzjny Kołodziejów, która udostępnia im ciasny kąt przy Śląskiej – to porada, żeby lepiej chwilowo nie wychodzili z domu. To zresztą też nie gwarantowało bezpieczeństwa, jedyna oficjalna ofiara śmiertelna pogromu – ocalona z Auschwitz 56-letnia Róża Berger – została zabita w mieszkaniu.
Rok później zaś nadchodzi dużo bardziej krwawy pogrom kielecki, w którym zginął Seweryn Kahane – daleki krewny Le(h)mów. Dla ocalonych Żydów koszmar więc nigdy się nie skończył, druga połowa lat 40. nauczyła ich, że nawet Kraków, stolica polskiej kultury, w każdej chwili może stać się dla nich śmiertelną pułapką.

Jedyne wyjście to asymilacja. Mimikra. Maska. Konformizm. Postawa bardzo charakerystyczna dla całego „wielkiego pokolenia”, nie tylko dla Lema.

Gajewska zwraca uwagę na przywiązanie Stanisława Lema do modelu elegancji, w którym ideałem jest styl urzędnika, który niesie „czarną teczkę” w „futrze gabardyną krytym”. To charakterystyczna postawa całego pokolenia, w USA mówi się o „konformizmie ery Eisenhowera”.

Rówieśnicy Lema z wielką niechęcią patrzyli na pokolenie boomerów, które zaczęło nosić podarte dżinsy, koszule w kwiaty, długie włosy i koraliki. Lem tę niechęć wyrażał w prozie (np. w „Kongresie futurologicznym”) i to była jedna z pierwszych rzeczy budzących we mnie niezgodę podczas młodzieńczych lektur.

Ten konformizm brał się z wojennej traumy. Nawet w Ameryce, nawet w krajach neutralnych lepiej było wtedy wyglądać jak „typowy obywatel”.

Wielu Żydów przecież wydostało się z Trzeciej Rzeszy dzięki fałszywym papierom. Dziś stawiamy pomniki dyplomatom, którzy pomagali je produkować – ale w Szwecji czy Hiszpanii posługiwanie się nimi było przestępstwem, grożącym więzieniem, albo co gorsza deportacją.

A nawet jeśli ktoś nie był Żydem, miał powody się obawiać, że zostanie omyłkowo wzięty za takowego. Choćby w Krakowie wiele osób pobito w 1945 „za wygląd”.

Wydaje mi się, że niechęć Lema do mówienia o swoich korzeniach była szczególnym przypadkiem ogólnego dążenia do ukrycia się w „gabardynowej ortodoksji”. I dalece nie był pod tym względem nietypowy dla swojego pokolenia, wprost przeciwnie.

Samuel Lehm był z kolei przywiązany do elegancji jeszcze z czasów Franciszka Józefa. Lem o tym wielokrotnie wspominał.

Mniemam, że musiał mieć żal do ojca, że ten – zamiast się wtopić w gabardynową urzędniczość – zwraca na siebie uwagę, paradując po ulicach Krakowa jak postać z innej epoki.

Wyobrażam sobie, że w sierpniu 1945 to mogło być tematem gorących sporów w mieszkaniu na Śląśkiej. Że ta ekscentryczna elegancja może do tego mieszkania przyciągnąć ludzi, którzy 11 sierpnia przyszli po Różę Berger.

Czy to pytanie kiedykolwiek w Polsce przestało być aktualne? Czy kiedykolwiek stała się krajem bezpiecznym dla mniejszości?

Moim zdaniem, nigdy. Ale moje zdanie tu nie ma znaczenia, ważniejsze jest zdanie Lema. Po 1946 po prostu uważał, że lepiej o tym nie mówić. Doskonale to rozumiem.

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

98 komentarzy

  1. Sporym wstrząsem była dla mnie lektura „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy. Autor, porządkując mieszkanie po zmarłej matce, znajduje złotą monetę wśród podręcznych przedmiotów, wciąż gotową do wykupienia się z rąk szmalcownika. 70 lat po wojnie.

  2. Nie czytałem książki, ale byłem kiedyś na spotkaniu z panią Gajewską. Pojawiła się tam stara kwestia przemycania do literatury wątków autobiograficznych i pani Gajewska przywołała „Podróż jedenastą” i słynne „menu” z „Lepniacze dziecię, dekapitacja” itd. Jej zdaniem było to ewidentne nawiązanie do doświadczeń Lema z tamtych czasów, gdy widział on – przywołuję słowa pani Gajewskiej – „mordowanie dzieci”. No i zastanawiam się, czy to jednak nie jest nadinterpretacja.

  3. @wk
    „No i zastanawiam się, czy to jednak nie jest nadinterpretacja.”

    To jest opowiadanie o facecie, który musi ukrywać swoją tożsamosć za maską, bo za samo bycie tym kim jest, grozi mu śmierć. Maska pozwala mu na razie przeżyć, ale szybką śmierć zamienił na wolne czekanie – na śmierć z glodu albo demaskację. Otaczają go erupcje niewyobrażalnego sadyzmu. Błagania typu „panie, poniechaj mię, jam dziecie niewinne” słyszy co chwila. Nie wolno mu okazać współczucia, musi udawać, że jest taki sam jak ci sadystyczni mordercy, żeby ocaleć.

    I pan uważa, że zbieżność jest przypadkowa?

  4. @wo
    „To jest opowiadanie o facecie, który musi ukrywać swoją tożsamość za maską, bo za samo bycie tym kim jest, grozi mu śmierć.”

    Ale Tichy sam się tam wybrał; to jest bardziej scenariusz „Tylko dla orłów” niż „Ucieczki z Sobiboru”.

    „Otaczają go erupcje niewyobrażalnego sadyzmu.”

    To jednak kukły były, nie prawdziwe lepniaczęta. Zarazem chyba niewielu Niemców zdradzało upodobanie do własnoręcznego odrąbywania głów wrogom Rzeszy. Związek z doświadczeniami własnymi Lema pewnie tu zachodzi (pisarz nie może od tego doświadczenia uciec), ale jest bardzo silnie przetworzony.

  5. @gammon
    „Związek z doświadczeniami własnymi Lema pewnie tu zachodzi (pisarz nie może od tego doświadczenia uciec), ale jest bardzo silnie przetworzony”

    Gdyby Lem napisał nieprzetworzoną książkę non-fiction o swoich doświadczeniach, dostałby tego Nobla (jak słusznie zauważył Bartoszewski). Pan Worek sugerował jednak, że związku nie ma wcale.

  6. @gammon
    „To jednak kukły były, nie prawdziwe lepniaczęta.”

    Jest też, nawiasem mówiąc, kawał literatury o dehumanizacyjnych metaforach towarzyszących Holokaustowi – w oczach morderców ich ofiary też nie był ludźmi tylko kukłami.

  7. @wo Jak to Pan tak dramatycznie przedstawia, to może, może coś w tym jest. Ja czytałem to opowiadanie dawno, gdy biografii Lema zupełnie nie znałem i moje pierwsze wrażenie było takie, że to kolejne siermiężne SF o komunizmie, że w komunizm to już dawno nikt nie wierzy, ale każdy przed każdym udaje gorliwego ze strachu przed donosem.

    No i ja to nawet wolałbym myśleć, że „Dzienniki” nie są autobiograficzne, bo skoro Lem o swoich traumatycznych przeżyciach nie chciał rozmawiać, to z szacunku dla niego nie powinno mu się chyba robić psychoanalizy, że nieświadomie i tak wszystko wypaplał. Poza tym, co zostało już powiedziane, twist tej „Podróży” zupełnie nie pasuje do realiów wojennych.

    A gdybym chciał trollować, to powiedziałbym, że „Podróż jedenasta” świetnie pasuje do analizy modnych zaklęć, które się rzuca w różnych bańkach światopoglądowych, ale to już temat na inną okazję.

  8. @wk
    ” Ja czytałem to opowiadanie dawno, gdy biografii Lema zupełnie nie znałem i moje pierwsze wrażenie było takie, że to kolejne siermiężne SF o komunizmie”

    No jasne! Ja też tak to początkowo rozumiałem. Ale jak już się człowiek pewnych rzeczy dowie, to nie da się tego od-wiedzieć.

    „z szacunku dla niego nie powinno mu się chyba robić psychoanalizy, że nieświadomie i tak wszystko wypaplał.”

    To niech pan nie robi, czy ktoś pana zmusza?

    „A gdybym chciał trollować”

    To holokaust jest znakomitym tematem do dowcipkowania, zapraszam, proszę się nie krępować.

  9. @wo
    „Pan Worek sugerował jednak, że związku nie ma wcale.”

    Najpierw napisał o „wątku autobiograficznym”. Mnie się zdaje, że Podróż jedenasta takich wątków nie zawiera. Potem napisał o „nawiązaniu do doświadczeń”. To jest, na moje wyczucie, już inna teza. Sam (teraz, na starość) sądzę, że nawiązanie jest, choć nieoczywiste, zwłaszcza wobec teatralności i groteskowości opisywanego świata. Ale ja też sobie z tego nie zdawałem sprawy, kiedy pierwszy raz czytałem „Dzienniki” w dzieciństwie – i jeszcze długo potem.

  10. Kupione, przeczytane, polecam.

    Ze zdziwieniem dowiedziałem się, że w czasie niemieckiej okupacji Lwowa Lem ukrywał się poza gettem razem z narzeczoną. Autorka książki nie zdołała ustalić, kim była owa narzeczona ani nawet czy przeżyła. A pewnie poruszyła niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć.

  11. @worek kości
    „kolejne siermiężne SF o komunizmie”
    Dlaczego kolejne? Jakie były wcześniejsze?
    Dlaczego siermiężne?

  12. @ WO

    „Nie lubię tej anegdoty, bo pośrednio wynika z niej ideał społeczeństwa, w którym wszyscy są JEDNAKOWI.”

    Ja odbieram tę anegdotę nieco inaczej. Dla mnie takie cechy jak pochodzenie czy orientacja seksualna są zupełnie przezroczyste, w ogóle mnie nie interesują. Jeśli pojawia się to w rozmowie czy w jakiejś sytuacji życiowej, to oczywiscie o tym wiem, ale nigdy bym się tym aktywnie nie zainteresował, tak jak reżyser z anegdoty. Jest tyle innych cech, które nas określają, dlaczego akurate te miałyby mnie zajmowac?

  13. @kot immunologa
    „ale nigdy bym się tym aktywnie nie zainteresował”

    Z anegdoty chyba nie wynika, że ów dyrygent jakoś aktywnie się interesował, tylko że wiedział.

  14. @Gammon No.82

    „Z anegdoty chyba nie wynika, że ów dyrygent jakoś aktywnie się interesował, tylko że wiedział.”

    Orkiestra synfoniczna to jakies 100 osob. Nie da sie tego wiedziec nie bedac aktywnie zainteresowanym.

    Mialem dzis instytutowy wyklad na 50 osob. Pojecia nie mam o dokladnym pochodzeniu etnicznym audytorium. Zeby wiedziec, musialbym sie tym aktywnie zainteresowac.

  15. @kot
    „tak jak reżyser z anegdoty”

    To nie jest reżyser, to dyrygent. To ważna różnica, bo dyrygent (kapelmistrz) osobiście zatrudnia (lub zwalnia) każdego muzyka. I odpowiada za sprawy organizacyjne, typu wyjazd (nawet jeśli formalnie robi to jego sekretariat).

    „Pojecia nie mam o dokladnym pochodzeniu etnicznym audytorium.”

    A żeby wiedzieć, ile było kobiet – też?

  16. @Podróż XI

    Nie no, pierwszym moim pierwszym tropem jest satyra na powszechny konfirmizm. Drugim parodia peerelowskiej szpiegomanii. Motyw holocaustu mi w ogóle nie podchodzi, raz, że nie jest prawdą jakoby wszyscy antysemici byli ukrywającymi tożsamość Żydami, dwa, Tichy znalazł się w tej niewygodnej sytuacji właściwie na ochotnika.

  17. @WO

    Oczywiście, chodzi o dyrygenta. Nie wiem, jak jest w orkiestrach synfonicznych, ale w znacznie mniejszych zespołach naukowych nikt z moich szefów nie ustalał menu na wyjazdach (ani nikt z administracji).

    Ale nie o to chodzi, czy można, czy nie można. Etniczność w Niemczech (w środowisku akademickim), zwłaszcza ta nieoczywista, jest przejrzysta. Elity naprawdę odrobiły tę lekcję. I tak chyba powinno być, nikt nie zagląda w cechy nieoczywiste i nieistotne, choć pewnie można by coś tam wywnioskować, gdyby się uprzeć.

    „A żeby wiedzieć, ile było kobiet – też?”

    Dokładnie? W tym sensie, że było np. 27 kobiet i 23 mężczyzn? Oczywiście, że nie, musiałbym to aktywnie policzyć.

  18. @kot
    „nikt z moich szefów nie ustalał menu na wyjazdach”

    To całkiem logiczne, zespół naukowy rzadko wyjeżdża jedną grupą w kilkadziesiąt osób.

    „Dokładnie? W tym sensie, że było np. 27 kobiet i 23 mężczyzn? Oczywiście, że nie, musiałbym to aktywnie policzyć.”

    Przesuwa pan chorągiewkę. W anegdocie o dyrygencie nie ma nic o „dokładności”. Zabraniam panu dalszych komenterzy, o ile pan nie przemyśli różnic między „zespołem naukowym” a „orkiestrą”.

  19. @WO
    „Przesuwa pan chorągiewkę. W anegdocie o dyrygencie nie ma nic o „dokładności”.”

    Niczego nie przesuwam, „aż siedmiu Żydów”, dokladniej sie nie da. W tym cala groza tej historii, ze Radziecki dyrygent uznaje za stosowne wiedziec dokladnie ilu ma Żydów w orkiestrze. Amerykanski nie, Niemiecki profesror rowniez nie, bo to jest NIEISTOTNE.

  20. @kot
    ” Radziecki dyrygent (…) Niemiecki profesror”

    Ostatnie wyjaśnienie: znowu pan przerabia anegdotę z „o dyrygencie” na „o profes(r)orze”. Będę to odtąd wycinał, bo już wyjaśniałem, skąd kluczowa różnica.

  21. @kot
    Pomijając (skądinąd słuszne) pretensje gospodarza, dotyczące adekwatności twoich analogii, w ogóle trochę gadasz głupoty. Człowiek wie mnóstwo nieistotnych rzeczy. Płeć na seminarium jest nieistotna, ale jeśli na seminarium na 20 osób mam trzy kobiety – wiem o tym (przy rozkładzie 27-23 już trudniej, choć gdybym organizował jakieś noclegi dla nich, pewnie bym się zainteresował). Podobnie – jeśli mam jednego łysego – wiem o tym, choć to NIEISTOTNE. I nawet w tym celu nie muszę się specjalnie tym interesować.
    Gdybym był dyrygentem i organizował wyjazd orkiestry, pewnie istotną informacją byłoby, kto się z kim kłóci.

    No chyba że sugerujesz, że nie powinienem wiedzieć. Ani widzieć. Ale… rily?

  22. @Anegdota

    Oczywiście, że amerykański dyrygent wie, ilu ma Żydów w orkiestrze, ale w przeciwieństwie do radzieckiego dyrygenta nie myśli o nich w kategoriach ideologicznych. Radziecki dyrygent potrzebuje zapewniać o swojej tolerancyjności: „nie jestem antysemitą, ponieważ zatrudniam siedmiu Żydów”, natomiast amerykański po prostu zatrudnia kompetentnych muzyków – niektórzy z nich są Żydami, ale to nieistotne, ważne, że potrafią świetnie grać.

    No i wydaje mi się, że Duch Dziejów jest dzisiaj na etapie radzieckiego dyrygenta. Ja na przykład nie czuję się seksistą i oczywiście nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał, że jestem seksistą, więc organizując konferencję czy planując nowy numer czasopisma, będę pilnował, żeby zaprosić więcej ciekawych kobiet. „Amerykański dyrygent” myślałby pewnie tylko o tym, żeby zaprosić samych ciekawych ludzi i jakoś tak spontanicznie mu wyjdzie parytet. Słowo daję, ta anegdota źle się zestarzała.

  23. Moja rodzina ze strony mamy przyjechała do Polski w czasie II wojny św. z Łotwy, uciekając przed frontem i bolszewią. Aby uniknąć powrotu i wywózek na białe niedźwiedzie, musieli pochodzenie zatajać, przeinaczać, mieć legendę. Wychowując się czterdzieści prawie lat po wojnie, nadal byłem uczony, żeby o sprawach takich jak pochodzenie czy wyznanie nie rozmawiać nie tylko z obcymi, ale i ze znajomymi spoza ścisłego, zaufanego kręgu. Jedną z moich przepracowywanych przez lata trudności jest umiejętność mówienia na taki temat jak pochodzenie bez poczucia obawy czy włączającego się autocenzora. Sądzę, że wydatnie pomogły mi tu zarówno upadek komuny, jak i poczucie że Polska jest (czy przynajmniej staje się) europejską, liberalną demokracją, w której państwo interesuje się deklarowaną przynależnością etniczną co najwyżej po to, żeby postawić dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości. [Po namyśle – z pewnością również przeprowadzka do Warszawy, było nie było polskiego melting pot – rozumiem, ze doświadczenie opolan czy hajnowczan może być mocno inne]. I przy ostatnim spisie powszechnym poczułem, że to mi zabrano, bo zacząłem się zastanawiać co i po co, i kto chce o mnie wiedzieć.

    Myślę, że to jest trochę w tej anegdocie o dyrygentach – jedni będą patrzeć na zbieranie pewnych informacji z ufnością jako na zamiar wykorzystania ich dla lepszego zrozumienia zbiorowości i jej potrzeb, inni – przez pryzmat narzędzia kontroli i dominacji.

    Z nieco innej beczki, przezroczystości – znajoma opowiadała, że dla jej dzieci, które spędziły powiedzmy większość swojego dzieciństwa w Kanadzie, kolor skóry jest kompletnie przezroczysty: to znaczy po namyśle potrafią określić jaki kto z kolegów i koleżanek z klasy miał, ale jest to informacja na poziomie koloru włosów czy oczu – no każdy jakiś ma, i co z tego?

  24. Najśmieszniejsze jest to, że ani amerykański, ani radziecki dyrygent prawdopodobnie NIE WIEDZIELIBY, ilu Żydów mają w orkiestrze (no chyba, że zostali poinformowani przez stosowne służby – przy czym nie tylko KGB, ale również FBI kolekcjonowało takie dane). Skoro po wojnie grupa ta przejawiała tendencję do nierzucania się w oczy („gabardynowa ortodoksja” i „na wszelki wypadek lepiej było wyglądać jak zwykły obywatel” – cóż, biorąc pod uwagę ich historię, zupełnie to nie dziwi), to Żyd, chcący ukryć swoje pochodzenie, raczej nie zaznaczałby koszernych posiłków w formularzu. Stąd zmiany nazwisk, przeprowadzki, chrzty i tak dalej. Słyszałem historię pewnego Węgra, który o tym, że jest Żydem z pochodzenia, dowiedział się już jako dorosły człowiek (!) przez przypadek (!!) – jego rodzice po wojnie w ogóle na ten temat nie rozmawiali. Na wszelki wypadek, żeby nie obciążać dziecka, no i chyba sami wyparli albo chcieli o tym zapomnieć. Zjawisko to dotyczy to zresztą nie tylko narażonej w latach ’40 na Holokaust grupy aszkenazyjskiej, bo wcześniej skutecznie zasymilowali się także niektórzy Mizrahi na Bliskim Wschodzie. No i teraz nasuwa się filozoficzne pytanie: „czy w takim razie ci ludzie jeszcze są jeszcze Żydami?”. Niby nie, skoro sami od dawna uważają się za Irakijczyków (a w każdym razie nie mówią o swoim żydostwie otwarcie), a jednak tak, skoro inni wciąż wypominają im „podejrzane” pochodzenie (śledztwa obywatelskie trwają cały czas, a takich detektywów chyba nigdzie nie brakuje – patrz np. fruwające po polskim internecie „Listy Żydów”).

  25. Anegdota pochodzi oidp z czasów Chruszczow/Eisenhower. W tamtych czasach w ZSRR dyrygent nie musiałby nikomu zaglądać do jadłospisu ani w inne miejsca. Byłoby dla niego całkiem uzasadnione logicznie rozumowanie: mam w zespole siedmiu ludzi, którzy mają „niemieckie” nazwisko połączone ze „starotestamentowym” imieniem (lub отчеством), ergo mam co najmniej siedmiu Żydów w zespole, cbdo. W USA to by tak nie działało, ze względów oczywistych.

  26. Brat mojego żydowskiego dziadka po wyjściu z obozu wylądował jakoś (nie znam szczegółów) w okolicach świeżo „odzyskanej” Jeleniej Góry, gdzie mimo że starał się nie rzucać w oczy, wciąż musiał etnicznie polskim pionierom z kresów odpowiadać na pytania, czy aby nie jest Żydem. Oczywiście nie był rtodoksem, zwykły młody chłopak o nawet dosyć „aryjskim wyglądzie”. Więc dość szybko przyjechał, szukając schronienia, do Katowic do moich dziadków. Czym zwłaszcza babcia, której dodatkowo właśnie dokwaterowano do mieszkania zupełnie obcego człowieka, nie była zachwycona. Ale pozwolono mu (bratu dziadka) wyjechać do Izraela dopiero w 1956r.
    Jego córka wyszła za mąż, już w Izraelu, za nieco starszego chłopaka, który z kolei wyemigrował ze Szczecina. Ten z kolei nie ma – do dzisiaj – urazu do Polski, mówi też całkiem nieźle po polsku, po tylu latach! Chwalebny wyjątek.
    „Śledztwa obywatelskie” i tropienie Żydów to niestety ciągle niesamowicie popularna rozrywka wśród Polaków, teraz już absurdalna, ale zapewne wychodząca właśnie z założenia, że ONI się tak dobrze ukrywają, że to może być każdy.

  27. @sheik.yerbouti
    „nieco starszego chłopaka, który z kolei wyemigrował ze Szczecina”

    A konkretnie pewnie z Niebuszewa.

    „Ten z kolei nie ma – do dzisiaj – urazu do Polski, mówi też całkiem nieźle po polsku, po tylu latach! Chwalebny wyjątek.”

    Anegdotyczne obserwacje sugerują, że ci, co powyjeżdżali jako młodzi ludzie ale przed 1968 rokiem, nie mają urazów.

  28. @mnf
    „(no chyba, że zostali poinformowani przez stosowne służby”

    Nie musieliby. Obaj by o tym wiedzieli choćby z dyplomów swoich muzyków. Lem studiował w czasach ścisłej segregacji studentów według pochodzenia (wiązała się z tym np. wysokość stypendium). Stalin ułatwił Hitlerowi zadanie, przed 1941 wyodrębniając Żydów jako osobną grupę – co bardzo ułatwiło pracę Einsatztruppen.

    @gammon
    „W USA to by tak nie działało, ze względów oczywistych.”

    W USA to też było na dyplomie. Pisałem biografię Paula Barana. Tak się składa, że skończył politechnikę Drexel w czasach Eisenhowera. Miał wpisane „JEWISH”. Ktokolwiek wymyślił anegdotę o dyrygentach, nigdy nie był w Ameryce.

  29. @wk
    ” w przeciwieństwie do radzieckiego dyrygenta nie myśli o nich w kategoriach ideologicznych.”

    Pan nigdy nie był w Ameryce, prawda? Bez względu na to, czy umieścimy tę anegdotę w czasach Eisenhowera, Nixona, Reagana czy Trumpa – będzie temu towarzyszyła ideologia (acz ewoluująca z biegiem czasu).

    „Słowo daję, ta anegdota źle się zestarzała.”

    Zawsze była głupia.

  30. @al
    „dla jej dzieci, które spędziły powiedzmy większość swojego dzieciństwa w Kanadzie, kolor skóry jest kompletnie przezroczysty:”

    W praktyce jednak będą się nawzajem zapraszać a to na bar micwę, a to na komunię, a to na konfirmację. Więc choćby w ten sposób się dowiedzą. Chyba że będą żyć w osobnych bąbelkach, ci z bar micwą nie będą rozmawiać z tymi z konfirmacją, ale… czy to byłby rzeczywiście dowód pełnej tolerancji?

  31. @gammon
    „W USA to by tak nie działało, ze względów oczywistych.”

    To chyba w książce gospodarza jest ta historia o Presleyu w radiu, nie wspomniano o kolorze skóry, ale padło do jakiej szkoły chodził i wszystko było jasne.

  32. Moja matka dowiedziała się o swoim żydowskim pochodzeniu, kiedy obroniła magisterkę na prawie i zaczęła się szykować do aplikacji.
    Był 1968 rok.
    Ostatecznie została dziennikarką.

  33. @rpyzel
    Mnie szło tylko o to, że w USA personalia w rodzaju „Abraham Tomasowicz Lincoln” nijak nie identyfikowały człowieka.

  34. W „Sepulkach…” znajd€je się informacja, że „Solaris” Tarkowskiego miało być radziecką odpowiedzią na „2001…”, a sam Tarkowski stał się reżyserem rozpieszczanym, co objawiło się m. in. tym, ze dostał – jako pierwszy reżyser w ZSRR – kamerę 70 mm.
    Z drugiej strony w „Wypędzonym…” kręcenie filmu opisane jest: „ograniczone finanse, niewielką ilość taśmy filmowej, fakt, że każde ujęcie ze względu na braki wszystkiego kręcono tylko raz”

    Nie ma tu sprzeczności, ale jest zdziwienie. W popkulturze jest powtarzana opinia, że jak już chodziło o propagandę skierowaną na zewnątrz, w ZSRR nie oszczędzano.
    A tu najlepsza na świecie kamera, do której nie ma dosyć taśmy.

    BTW w to kręcenie „tylko raz” nie bardzo wierzę. W biografii Bareji czytam: „normalna relacja taśmy przydzielonej do długości filmu to 10:1. Nam przyznawano zaledwie 4:1”

  35. @WO:
    Gwoli ścisłości — nie każdy dyrygent jest dyrektorem artystycznym orkiestry. Nawet jeśli jedzie z nią później na tournee. Często jest tak, że dyrygent „poznaje się” z orkiestrą wyłącznie w ciągu kilku dni wspólnych prób. Oczywiście, na tournee ma związek większy — poznają się na kilka tygodni — ale wciąż nie musi być tak głęboki by coś wiedzieć o wszystkich muzykach prywatnie, włącznie z tym, co jedzą i w jaki dzień świętują dzień święty.

  36. @pak4
    nie każdy dyrygent jest dyrektorem artystycznym orkiestry

    Jeśli ta anegdota ma w ogóle mieć jakikolwiek sens, musi w niej chodzić o takich ludzi, jak Giennadij Rożdiestwienskij w Bolszom, Otto Klemperer w Philharmonii albo Eugene Ormandy w Filadelfijskiej. Byłbym lekko zdziwiony, gdyby nie orientowali się w składzie orkiestry.

  37. @pak
    „Gwoli ścisłości — nie każdy dyrygent jest dyrektorem artystycznym orkiestry.”

    To bardzo cenna uwaga, która wielce ubogaciła tę rozmowę – w tej wersji wygląda tak, że jeden dyrygent mówi, że nic nie wie o muzykach, z którymi gra, a drugi że też, bo jest z kontraktu na dwa dni.

  38. @Gammon

    …A konkretnie pewnie z Niebuszewa…

    Jeszcze w latach siedemdziesiątych na Niebuszewo mówiono Lejbuszewo.
    Po wojnie, ze względu na port i bliskość granicy, Szczecin stał się ważnym punktem etapowym dla emigrujących Żydów. W 1946 roku był moment, że w mieście mieszkało po ⅓ Żydów, Niemców i Polaków. Niemcy szybko wyjeżdżali, ale Żydom wcale tak bardzo się nie spieszyło. Skupili się w dzielnicy Niebuszewo gdzie mieli swoje szkoły, synagogi, organizacje kulturalne, ba, nawet klub sportowy. Jakieś trzydzieści tysięcy mieszkańców czyli spore miasto.Co ciekawe, a dość dużo czytałem o historii mojego miasta, nigdy nie słyszałem o pogromach czy jakichkolwiek spięciach z polskimi mieszkańcami. Może wspólne doświadczenie tułaczy jakoś zbliżało? Ta symbioza trwała mniej więcej do roku 1950, kiedy zaczęto systematycznie likwidować żydowskie szkoły, organizacje czy nawet synagogi. Wynikało to nie tyle z antysemityzmu Polaków, co raczej ze stalinowskiej polityki władz PRL. Żydzi zaczęli masowo emigrować, a finałem był rok 1968.
    Reasumując można powiedzieć, że całkiem spora rzesza Izraelczyków, ma szczecińskie korzenie. A właściwie to kilkuletnie korzonki.

  39. @mw.61
    „Co ciekawe, a dość dużo czytałem o historii mojego miasta, nigdy nie słyszałem o pogromach czy jakichkolwiek spięciach z polskimi mieszkańcami. Może wspólne doświadczenie tułaczy jakoś zbliżało? Ta symbioza trwała mniej więcej do roku 1950 (…) a finałem był rok 1968.”

    Znam człowieka, który wyjechał w 1967 roku jako późny nastolatek, a wcześniej był członkiem lokalnego młodzieżowego gangu o składzie mieszanym, polsko-żydowskim. Decyzję jego rodziców o ewakuacji na Bliski Wschód przyspieszyły wiadomości, że milicja poszukuje zepsutej młodzieży (w efekcie wyjechali jeszcze na spokojnie, bez traumy).

  40. Mam pytanie do fachowca od Lema i Chemika w jednej osobie.
    Niezwyciężony:
    „— Metanu cztery procent, co? A tlenu szesnaście? Wie pan, co to jest? Mieszanina piorunująca! Może mi pan wytłumaczy, dlaczego cała atmosfera nie wybuchła, kiedyśmy siadali na borowodorach?”
    „— Nie jestem specjalistą od chemii gazów. W każdym razie to nie jest prawdopodobnie zwykły metan. Energia wiązań jest inna; różnica w setnym miejscu tylko, ale jest. Reaguje z tlenem dopiero w obecności katalizatorów, a i to niechętnie.”
    Czy we współczesnej chemii istnieje jakiekolwiek zjawisko, które mogłoby zainspirować ten fragment? Myślałem o stereoizomerach, ale metan jest cholerycznie prosty i żadne lustro nie robi na nim wrażenia.

  41. Pomysł od czapy: deuter zamiast zwykłego wodoru. Z tym że wątpię by wpływ na chemię takiego metanu był zauważalny. Ale gdyby dać np 2 deutery i 2 wodory to już można by mówić o stereoizomerach. Z tym że pewnie niespecjalnie by się od siebie różniły w real lajfie.

  42. @janekr
    „Czy we współczesnej chemii istnieje jakiekolwiek zjawisko, które mogłoby zainspirować ten fragment?”

    To nie ma sensu. Kapuściński znęcał się także nad innymi fragmentami „Niezwyciężonego” (trochę tego cytuje Gajewska).

  43. „To nie ma sensu”
    W wielu, zwłaszcza wcześniejszych książkach Lema można dość dokładnie podać, jakie wynalazki względnie teorie zainspirowały opisywanie urządzenia czy fakty.
    Myślałem, że w chemii (na której się kompletnie nie znam) istnieje cokolwiek zbliżonego.

    BTW czy ktoś napisał coś w rodzaju „Lem dla majsterkowiczów”, opisującą właśnie, co mogło zainspirować autora? Np. Predictor w Kosmokratorze powstał zapewne w wyniku inspiracji elektromechanicznym przeciwlotniczym kalkulatorem artyleryjskim o nazwie… Predictor.

  44. @deuter
    przy 2 wodorach i 2 deuterach cząsteczka nadal pięknie się nakłada że swoim odbiciem lustrzanym, stereoizomerii nie będzie.
    Poza tym reakcja z tlenem nie byłaby stereoselektywna. Jak napisał WO – bez sensu.

    Korzystając z okazji pytanie – skąd w twórczości Lema upodobanie do słowa „buciki”? To nie jest określenie obuwia dziecięcego, ale np. Tichy tak mówi.

  45. @wolny_rodnik
    Dosłownie przed chwilą przeczytałem listę przedmiotów wwożonych przez Lema z Berlina i pisze on tam o 5 parach bucików właśnie, kiedy mowa o jego obuwiu, podobnie niżej pisze o bucikach damskich. Wygląda na to że po prostu tak zwykł mówić, bo nie sądzę żeby pisząc listę dla celników silił się na jakieś stylistyczne ubarwienia. Rozczuliło mnie też, jako krakowskiego napływowca, kiedy pisze o pantoflach domowych. Krakus wie że w pantoflach się chodzi po domu, więc nie trzeba tego precyzować. I teraz się zastanawiam czy Lwowiacy też chodzili w pantoflach, czy musieli się tego nauczyć?

  46. @Hovermeyer
    „Krakus wie że w pantoflach się chodzi po domu”

    Mi się pantofle kojarzą dwojako, jako obuwie domowe i alternatywna nazwa mokasynów (mój ojciec, warszawiak z urodzenia, tak mówi). Swoją drogą wiki uważa podobnie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pantofel

  47. @bartol

    Jam scyzoryk, więc pantofle = eleganckie obuwie męskie, ale też damskie i zajęło mi wiele lat, żebym przestał zwracać uwagę na to, że w Krakowie chodzi się w półbutach po mieszkaniu, mój mózg po prostu automatycznie to wizualizował jak ktos mówił: ubierz pantofle („ubierz” zresztą dalej mnie uwiera).

    Wikipedia twierdzi że pantofel oznaczał pierwotnie obuwie domowe, ale ja obstawiam że jednak głównie w zaborze niemieckim i austriackim, bo to chyba niemiecki import.
    Ciekawe też że w rumuńskim pantofi to po prostu buty, jakiekolwiek.

    Pochodzenie lemowskich bucików jednak nadal owiane jest tajemnicą.

  48. Wieloletni lurker się kłania,
    @Metan i Deuter
    Różnica między enegią wiązania C-H i C-D (węgiel – zwykły wodór a węgiel – deuter) jest rzeczywiście bardzo mała, ale różnica w szybkości reakcji może być znaczna. Nazywa się to Kinetyczny Efekt Izotopowy. Szybki googiel sugeruje, że dla reakcji rodników OH czy Cl z węglowodorami KIE H/D jest w zakresie 2-5, czyli reakcja związku deuterowanego jest 2 czy 5 razy wolniejsza (w zależności od konkretnego związku, temperatury, itp). Można się spodziewać że w pełni deuterowany metan będzie mniej wybuchowy niż zwykły.

  49. @Hermenegilda Kociubinska
    Izotop w związku.
    Może ktoś tutaj zna odpowiedź na pytanie, które mnie od jakiegoś czasu nurtuje.
    Powiedzmy, że w cząsteczce C2H5OH znajduje się atom izotopu węgla C14, który po jakimś czasie rozpada się, emitując elektron i zmieniając się w azot.
    Co wtedy myśli sobie cząsteczka? Czy sądzi, ze się upiła?

  50. @buciki
    A to nie jest lwowskie?
    W „Dziwnym gościu profesora Tarantogi” też są:
    „Proszę spróbować jutro przez milicję poszukać Kazimierza Nowaka i żony na Saskiej Kępie… Nic pan wciąż nie rozumie? Zdradziły ją buciki. Takich żadna kobieta by nie włożyła. Była ubrana, jak się kobiety teraz noszą. To mogli wypatrzeć ze swoich Chronobusów – z talerzy latających… Ale bucików wyraźnie z dużej odległości nie widać. To były buciki, bo ja wiem – z pierwszych lat XIX wieku…”

  51. @deuter
    według sigmaaldrich temperatura zapłonu (nie mylić z temperaturą samozapłonu) całkowicie deuterowanego metanu (CD4) to -18°C, natomiast od CHD3 do CH4 jakoby równo -188 °C. 'Niezwyciężony’ podpaliłby to przy lądowaniu.
    @buciki z Lwowa
    też bym tak sądził, ale czy ktoś to spotkał u nie-Lema? Redaktorów to w oczy nie gryzło?

  52. @janekr

    Mnie się też wydaje że to lwowskie („moja ciocia ma buciki ze spalonej schuh fabryki” itd)

    C14: intuicja byłego chemika podpowiada mi że w takim przypadku cząsteczka już dawno nie istnieje bo energia jonizacji wiązań jest o kilka rzędów wielkości niższa niż energia wydzielona w rozpadzie beta.

  53. @Havermeyer

    „Pochodzenie lemowskich bucików jednak nadal owiane jest tajemnicą”

    Myślę, że nie taką wielką. Jeśli nic mi się nie pomyliło, jeszcze w XIX w. bezprzymiotnikowe „buty” oznaczały dzisiejsze „buty z cholewami” albo inne nad kostkę. Wobec tego późniejsze, niższe obuwie logicznie było nazwać „półbutami” albo właśnie „bucikami”; tak jak po dziś dzień księgę o mniejszym formacie nazywamy „książką”, a mniejsze zamienniki guzów do zapinania ubrań – „guzikami”.

    @wolny_rodnik

    „czy ktoś to spotkał u nie-Lema?”

    Doroszewski podaje, że „bucik” to „trzewik o cholewie zapinanej lub sznurowanej” (czyli, na moje, taki uchwycił moment ewolucji od dawnego do obecnego znaczenia „buta”) i przytacza przykłady z Żeromskiego, Sienkiewicza, Kraszewskiego i Prusa.

    @Havermeyer

    „w Krakowie chodzi się w półbutach po mieszkaniu”

    Jako dziecko w Krakowie chowane miałem odwrotnie: byłem w stanie ogarnąć umysłem, że Kopciuszek poszedł na bal w kapciach (w końcu była biedna, kombinowałem sobie, a wyprawka od wróżki być może ograniczała się do sukienki i karocy – swoją drogą, pokazuje to jasno, że niczego natenczas nie wiedziałem o kobietach), ale to, że zgubiony kapeć przyczynił się do rozpłomienienia uczuć księcia i że potem kazał latać z tym kapciem po całym kraju, wywołał u mnie mieszaninę konsternacji i – jak to oceniam po latach – swoistego podziwu dla nieustraszonego kinku.

  54. „Jako dziecko w Krakowie chowane miałem odwrotnie: byłem w stanie ogarnąć umysłem, że Kopciuszek poszedł na bal w kapciach”

    było to dla mnie szokujące odkrycie, jak wielu ludzi nie znało polskiego albo udawało, że go nie zna

  55. @Michał Radomił Wiśniewski

    „było to dla mnie szokujące odkrycie”

    W sensie: kiedy pierwszy raz przyjechałeś do Krakowa? No mówimy trochę inaczej niż na północ od Olkusza, nic na to nie poradzę. Przyjezdny może się przystosować albo, nie wiem, wynająć przewodnika-tłumacza?

  56. @janekr
    „Co wtedy myśli sobie cząsteczka? ”

    Z tego co pamiętam, nie ma jej. Miałem takie zaliczenie w ramach radiochemii, „chemia atomów gorących”. Jak sama nazwa wskazuje, ten atom jest samotny. Po cząsteczce zostały najwyżej zgliszcza w postaci agresywnego wolnego rodnika.

  57. @wr
    „Redaktorów to w oczy nie gryzło?”

    Oczywiście że gryzło. „Niezwyciężonego” mu redaktor w ogóle przepisał na „nowocześniejszą polszczyznę”.

  58. „W sensie: kiedy pierwszy raz przyjechałeś do Krakowa? No mówimy trochę inaczej niż na północ od Olkusza, nic na to nie poradzę. ”

    mówić to sobie możesz jak chcesz; udawać, że się nie zna polskiego to co innego

  59. @Michał Radomił Wiśniewski

    Z całym szacunkiem, będę udawał, co mi się żywnie podoba. (Inna rzecz, że polski to mój drugi język, więc faktycznie musiałem przez jakiś czas funkcjonować w Polsce, dopiero się go ucząc; na dobrą sprawę ten proces się do tej pory nie zakończył).

  60. „Oczywiście że gryzło. „Niezwyciężonego” mu redaktor w ogóle przepisał na „nowocześniejszą polszczyznę”.

    W „Fiasku” Lem konsekwentnie używa kran w znaczeniu żuraw/dźwig

    „Stał już jak pod fundamentem kranu portalowego”
    „Nie można wykonywać wielkochodem szybkich ruchów, jak nie można błyskawicznie wstrzymać na morzu krążownika albo obracać ramieniem wysięgowym kranu jak śmigłem”

  61. @wk
    „„w pantoflach się chodzi po domu”

    Po domu się chodzi w „ciapach” ”

    Po domu to się chodzi w laczkach (Poznań), a dokładniej: w dresie i laczkach.

  62. @anegdota
    Moją pierwszą myślą było, że amerykanin oczywiście wie, ale chce zaznaczyć swą wyższość udając że jest ponad to.
    Może to wynika z tego, że kilka lat temu sam mógłbym odegrać taką pozę.

  63. @pantofle
    1. U mnie w domu się chodziło w kapciach.
    2. Pantofel jako obuwie domowe jest oczywiste i dziwię się, że kogoś zaskakuje. Oczywiście, znaczenia się zmieniły, Kopciuszek zgubił pantofelek (rozmiar 38 tęgość H, pół królestwa takie nosi), ale skojarzenie z obuwiem domowym pojawia się naturalnie. Przecież z tym znaczeniem wiąże sie słowo „pantoflarz” i określenie „pod pantoflem”.
    3. Buty u Lema – bucików nie zapamiętałem, ale do dziś pamiętam, jak Tichego złapały jakieś wiry magnetyczne i namagnesowały Tichemu żelazne skuwki jego mesztów. (Mesztów – ha!) W efekcie przyssało go do stalowej podłogi i pewnie by z głoduy umarł, gdyby nie Poradnik Kosmonauty, gdzie wyczytał, że w tej sytuacji należy zzuć trzewiki (zzuć! i trzewiki! Po dwakroć HA!)
    Meszty – lekkie pantofle (znowu) bez obcasów (za mojego dzieciństwa tak mówiliśmy na coś w rodzaju tenisówek, tyle że bez sznurówek i języka, ale z jednego kawałka, ale podobnie jak te pierwsze, materiał plus guma). Trzewik – – sznurowany lub zapinany but z krótką cholewką (meszty nie pasują, na szczęście Tichy nie czepiał się szczegółów jak niektórzy) – czyli definicja praktycznie tożsama z bucikiem (obie wg Doroszewskiego).
    Zzuwanie tych trzewików natomiast rozbrzmiewa językową harmonią sfer niebieskich i – jak widać na moim przykładzie – zapada w pamięć. Przynajmniej niektórym.

  64. @pewuc

    „Zzuwanie tych trzewików”

    Dla mnie od dzieciństwa było oczywiste, że buty się wzuwa i zzuwa, ale może to faktycznie trochę just the Lviv things. (Dygresja: mój ojciec aż do 1989 r. we wszystkich dokumentach miał konsekwentnie wpisywane „Miejsce urodzenia: ZSRR”, co podobno niekiedy prowadziło do sytuacji typu „ej Giuseppe, chono, zoba paszport tego gościa! Te wszystkie kawały o tym, że we wschodnioeuropejskich językach nie ma samogłosek, to wcale nie były kawały!”).

  65. @mbied
    „może to faktycznie trochę just the Lviv things. ”

    Galicja, jeśli już. I dla naszego pokolenia uogólniona na całą Polskę ze względu na (a) obecność „Wesela” w lekturze, (b) paramęt pikczers i fragment „i on jej mówi – a to zezuj, moja droga, a sam taki zezulec, hahaha, Jędruś, nie mogę”

  66. @wo

    Słusznie, Ewa Ziętek oburzona na propozycję zezulca Olbrychskiego, Janosik w hołubcach, Miś Uszatek w birecie, Niemen w krzaku – trzeba przyznać, że mistrz Wajda i cała reszta w wysokiej formie, i zrobiło to wrażenie.

  67. – „Raz do koła”, czyli jeden zero. Gospodarz to sędzia, sam mówisz, że zagwizdał. „Na wsi boją się Ruchu”, bo wiadomo, Ruch Chorzów to mistrz Polski.
    – No dobrze, Jędruś: a snopek?
    – A, snoooopeeek… to ja już nie wiem.

  68. @raz do koła
    A Jasiek to był napastnik Wisły. I Wisła wybija rożny, idzie długie podanie, Jasiek dostaje piłkę metr od bramki, sam na sam z bramkarzem i… wali nad poprzeczkę. A cały stadion: Miałeś chanie złoty róg!

    O rany. paramęt pikczers w ogóle byli rewelacyjni, ale Wesele w ich wersji naprawdę godne jakiegoś radiowego Oscara.

  69. @ Wesele

    Naturalnie cytowanie tej historyjki bardziej by podniosło mi poczucie własnej wartości (zapewne gospodarzowi też), gdyby mało kto wiedział, o co chodzi (taki krąg wtajemniczonych, różowa legitymacja, ale tylko razem z zieloną itd) – ale uważam, że wszyscy powinni się zapoznać. Jest na YT, nie wiem, czy przechodzą linki, ale można wbić tytuł i się znajdzie:
    Powtórka z rozrywki Kulisy srebrnego ekranu Wesele

    Pewnych odniesień młodzież nie złapie (choćby motyw muzyczny na starcie), ale i tak jest świetne.

  70. Tymczasem dzięki stypendium Fundacji Trzy Trąby artykuł
    https://teologiapolityczna.pl/andrzej-horubala-dlaczego-stanislaw-lem-nie-zostal-wielkim-pisarzem
    udziela odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego Stanisław Lem nie został wielkim pisarzem ”
    Ano dlatego, że ” choć intelektualnie są to dzieła porywające i pobudzające mózg, to serce pozostawiają raczej chłodnym.”
    „Związki z Borgesem – innym upośledzonym emocjonalnie mózgowcem czy Gombrowiczem jako autorem „Kosmosu” potwierdzały tylko przynależność Lema do kalekiej rodziny pisarzy z blokadą.”

  71. „Buciki” są ze Lwowa, w tej chwili nie znajdę, ale na 99% Szczepko i Tońko też tak mówili.

  72. @pewuc
    „Pewnych odniesień młodzież nie złapie (choćby motyw muzyczny na starcie)”

    Rozwiń pls – bo choć młodzieżą jestem już tylko duchem a „powtórki”, w tym paramęt pikczers, słuchałem nagminnie w 80s (po powrocie do domu ze szkoły), to jednak motyw ten z niczym mi się nie kojarzy – pewnie trzebaby mieć skojarzenia raczej z czasów „60 minut na godzinę”, a wtedy mogło mnie jeszcze nie być na świecie.

  73. W „Obłoku Magellana” taki fragment:
    „Stąd próby schronienia w ramionach kobiet, zaprzepaszczenia się w spazmie rozkoszy. Wiedzieliśmy, że nie złączy nas trwale ani wspólna litość, ani rozpacz, ani chęć zrzucenia odpowiedzialności za wybrany świadomie los, że nie uczyni tego nic oprócz miłości, a jednak mężczyźni szukali kobiet, a one oddawały im się w skupionym, milczącym porozumieniu. Były to próby ratunku groźne i daremne. Nadchodzący odpływ porzucał przypadkowych kochanków, wyprutych z myśli i bezbronnych, i kiedy nad ich głowami rozlegał się w mroku głuchy świst powtarzającego się z nocy w noc ostrzeżenia, nie mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy, bo była w nich pustka, od której chcieli uciec, a porzucony na chwilę ciężar wracał i tak leżeli obok siebie samotni, w zrozumieniu własnej klęski.”
    Przyszło mi do głowy, że tu też są echa życia codziennego w trakcie okupacji, zarówno w gettach, jak i poza nimi.

  74. @janekr
    „Przyszło mi do głowy, że tu też są echa życia codziennego w trakcie okupacji, zarówno w gettach, jak i poza nimi.”

    Scena z „niezrozumiałym szałem, by wyjść w próżnię i zginąć” mogła również mieć inspirację w jakiejś dramatycznej scenie typu „nie wytrzymamy już dalszego ukrywania się”. Łatwo tu jednak popaść w nadinterpretację, więc staram się powstrzymywać.

  75. ^^ to raczej jednak nie są nadinterpretacje, gdyby to była mejnstrimowa proza, a nie sf, to każden jeden by to kojarzył z automatu z holocaustem.

    Refleksja ogólnożyciowa: Lema czytałem głównie w czasach nastoletnio-studenckich, potem już jakoś nie było okazji, wtedy takie teksty zupełnie mi się nijak w ten sposób nie kojarzyły. Się człowiek zmienia i nawet nie wie kiedy.

  76. @ janekr

    Dzięki Tobie dowiedziałem się nie tylko, że istnieje Totalnie-Nie-Prawicowa-Podróba-Krytyki-Politycznej-Proszę-Nie-Patrzeć-Na-Branding!, ale też, że pisują do niej tacy okropni katoliccy publicyści z kijem w dupie, którzy całkowicie serio i z wielkim zadęciem kiwają Lemowi paluszkiem, że może i był niegłupi, ale wielkim pisarzem zostać nie mógł, bo za mało u niego Boga, a jak już, to dialogi na jego temat są nazbyt sztubackie, miast być przyzwoicie odziane w „mnisi dressing” (przepraszam, czy ktoś się orientuje… to jakiś rodzaj sosu?) lub przynajmniej wygłaszane przez „mordercę w celi śmierci albo kobietę rozpaczającą po aborcji”. Like, apparently there’s a market for that.

    Już czuję ponurą zawiść do siebie niedzielnego.

  77. @mcal
    kiedy pierwszy raz widziałem tytuł „Teologia Polityczna”, byłem przekonany że to żart.

  78. @janekr

    „przynależność Lema do kalekiej rodziny pisarzy z blokadą”

    Szczęście boskie, że Krasnal Hałaba^W^W – OK, nie śmiejemy się z nazwisk – Andrzej Horubała jest pisarzem tak odblokowanym, że jego proza wprawia czytelnika w stan drżączki podłużnej, a potem poprzecznej (niedokładny cytat z pamięci, ale ufam, że koneserzy skojarzą).

  79. @m.bied
    „Andrzej Horubała jest pisarzem tak odblokowanym, że jego proza wprawia czytelnika w stan drżączki podłużnej”

    Teraz możemy się śmiać z artykułów tego pana nt. braku mnisiego dresingu w prozie Lema, ale w latach ’90 Horubała wraz z kolegami „odblokowali” media publiczne, formatując społeczeństwo według konserwatywno-liberalnej matrycy. Gdyby nie działania pampersów, pokolenie oglądające wówczas wówczas tworzoną przez nich propagandę w TVP (obecni czterdziestolatkowie) nie byłoby dziś tak rozmodlone i przechylone na prawo, a Polska byłaby krajem normalniejszym.

  80. @monday.night.fever

    „śmiać z artykułów tego pana”

    Furda artykuły, serio, to betka w porównaniu z prozą artystyczną. Horubała jest jednym z założycielskich tuzów katolickiego porno w polskiej literaturze i kiedy wytyka Lemowi brak spermy w świecie przedstawionym, może położyć na szali liczne kontrprzykłady własne.

  81. @m.bied
    „Horubała jest jednym z założycielskich tuzów katolickiego porno w polskiej literaturze”

    Do tej pory żyłem w błogiej nieświadomości o istnieniu takiego zjawiska i niewątpliwie jest to (była) jedna z rzeczy, o których NIE chciałem wiedzieć. Znaczy słyszałem już coś tam o prawicowym porno (niektóre gnioty Wildsteina i rozmaite wykwity biedafantastyki z „Fabryki Słów”), ale myślałem że dotyczy to, no właśnie, Komudy czy tam innego Piekary piszącego ubrane w kostium fantasy pornohistoryjki dla pryszczatych inceli z Wykopu. Ale porno stricte katolickie..?

  82. monday.night.fever

    „Ale porno stricte katolickie..?”

    Jestem niemal pewien, że to zjawisko nie mieści się w zakresie Mile Widzianych Offtopów (a nawet Offtopów Tolerowanych) niniejszego bloga, więc proponuję pozostawić zgłębianie jego niuansów jako ćwiczenie dla zainteresowanego czytelnika. (Reprezentatywny przykład: A. Horubała, Farciarz, Warszawa 2003).

  83. @m.bied
    „proponuję pozostawić zgłębianie jego niuansów jako ćwiczenie dla zainteresowanego czytelnika”

    Dzięki za cynk, ale jak już miałbym zgłębiać jakieś porno, to na pewno nie to katoprawicowe od pampersów. Już wolałbym czytać rąbankę typu „365 pośladków Sashy Grey” – tego typu literatura przynajmniej niczego nie udaje.

  84. @Horubała

    Napisał kiedyś recenzję mojej pierwszej powieści; składała się głównie z fantazji na temat grantów jakie dostają lewicowi pisarze (spoiler — nic nie dostałem)

    Na plus zaliczę mu że odszedł ze szmatławca jak mu ocenzurowali tekst krytykujący antysemityzm Ziemkiewicza.

  85. @pewuc
    „Pewnych odniesień młodzież nie złapie (choćby motyw muzyczny na starcie)”. Rozwiń pls – bo choć młodzieżą jestem już tylko duchem a „powtórki”, w tym paramęt pikczers, słuchałem nagminnie w 80s (po powrocie do domu ze szkoły), to jednak motyw ten z niczym mi się nie kojarzy.”

    To motyw przewodni ze „Świateł rampy” Chaplina (zresztą chyba przez niego skomponowany). Nie wiem, czy szukać jeszcze jakichś polskich asocjacji.

  86. @motyw muzyczny
    Hm… To chyba mnie się skojarzył nadmiernie i z czymś więcej, niż był. {Przepraszam za nieporozumienie. Błędne asocjacje prowadziły mnie do „W starym kinie” (możliwe, że przez Chaplina), ale tam było coś innego (no, W starym kinie właśnie). Przepraszam. Nie będę więcej o muzyce się wypowiadał.

  87. @pewuc

    moim zdaniem miałeś dobre skojarzenie, oczywiście nie stare kino, ale mocno wydaje mi się, że ten cytat muzyczny nawiązywał do jakiegoś cyklicznego programu telewizyjnego poswięconego sztuce filmowej emitowanego we wczesnych latach siedemdziesiątych, teraz juz nie pamiętam jakiego, ale wrażenie nawiązania było silne, gdy zdarzyło mi się usłyszeć to pierwszy raz w 60 minut na godzinę, (mogłem wtedy jeszcze nie kojarzyć chaplina)

  88. @ farciarz

    czytałem początek, podobało mi się, punkt startu wydał mi się ustawiony z naprawdę dużą dezynwolturą

  89. @pewuc

    No właśnie tak podejrzewałem że masz na myśli „stare kino”, ale to jednak nie ten motyw, choć podobny. Chaplina bym w życiu nie skojarzył.

  90. @motyw muzyczny

    Temat z filmu Chaplina spopularyzowała na przełomie lat 70. i 80. Helena Vondráčková – czechosłowacka gwiazda estrady, której piosenka pt. „Svetla ramp” była przebojem w ówczesnej TVP. Dla nastolatka, takiego jak ja, był to bodaj pierwszy kontakt z tą kompozycją, toteż słuchając paramęt pikczersów, miałem takie właśnie skojarzenie, dopiero później z Chaplinem.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.