Now Playing (186)

Z europejskim federalizmem zetknąłem się po raz pierwszy jako nastolatek, bardzo nietypową drogą. W 1983 powerplayem radiowej Trójki była piosenka „Midnight Summer Dream” zespołu The Stranglers i jak wielu moich rówieśników – zakochałem się w niej.

No tak, chciałbym udawać, że fanem „Stranglersów” byłem od początku, ale bądźmy szczerzy, kiedy wyszła płyta „Rattus Norvegicus”, miałem 8 lat. Pokochałem ich w fazie synthpopowej, punkowe albumy poznałem jednak zaraz potem i też je uwielbiam, w zasadzie do dziś.

Jednak pierwszą ich płytą w mojej kolekcji była „Feline”. Nie od razu ją miałem jako winyl, najpierw przegrałem na kasetę (skądinąd od towarzysza Zgliczyńskiego).

Choć nie ma tam żadnego utworu równie hitowego jak „Midnight Summer Dream”, to jednak z przyjemnością słuchałem całości. Wszystkie piosenki mają tam oniryczny charakter, była to więc jedna z moich ulubionych płyt do słuchania przed zaśnięciem.

W rezultacie hipnagogicznie nauczyłem się na pamięć tekstów, wiele z nich umiałbym wyrecytować do dzisiaj. Większość nie ma większego sensu, jak choćby ten hicior o śnie nocy letniej. Wyróżnia się na tym tle piosenka w zasadzie tytułowa, bo choć nazywa się inaczej, to w niej występuje tytułowy kot, a właściwie kotka.

Piosenka odwołuje się do metafory, która dziś jest może ryzykowna, bo ociera się o seksizm – ale to było akceptowalne w latach 80., it was acceptable at the time. Zaczyna się od opisu urody jakiejś kobiety (która porusza się z kocią gracją), po czym okazuje się, że to nie kobieta, tylko personifikacja Europy:

I saw her in the Strasse
And in the Rue as well
Pursued her in the high street
She had me in her spell
The European female’s here
We’ll be together for a thousand years

No cóż, jeśli ta piosenka miała oddawać związek Anglii z Europą, to ten tysiąc lat trwał w praktyce jakieś 47 (choć tu zależy jak liczyć). Przy okazji tej piosenki dowiedziałem się, że Jean Jacques Burnel (sam w pewnym sensie będący owocem tego związku) jest entuzjastą ideii Stanów Zjednoczonych Europy, którą propagował też w solowym projekcie „Euroman Cometh”, który poznałem poprzez bardzo dziwną epkę „Stranglersów”, „Do The European”.

40 lat temu unijny federalizm kojarzyło się z buntem, kontrkulturą i kontestacją. Kiedy Berlin przedzielała strefa śmierci, trudno było to zresztą traktować serio.

Do Stranglersów wróciłem ostatnio głównie dlatego, że nagrali nową płytę. Zaskakująco dobra!

Ale do tego kawałka z kolei wróciłem, bo wokół konfliktu „federacja czy nie” zaczyna się rysować oś polityczna także w Polsce. Boję się, że nasza opozycja jak zwykle będzie unikać tego tematu, bo to zbyt kontrowersyjne.

Na moim blogu ja ustalam reguły, a więc wznieśmy okrzyk: niech żyje federacja europejska! I niechaj basuje nam do tego charakterystyczna linia basu J.J. Burnella!

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

74 komentarze

  1. Miałem na taśmie „The Gospel According to the Meninblack” nagrane z jakiegoś radia. Słuchałem wtedy (wczesne ejtisy) na zmianę z Ultravox aż do zajechania.

  2. „Na moim blogu ja ustalam reguły, a więc wznieśmy okrzyk: niech żyje federacja europejska! I niechaj basuje nam do tego charakterystyczna linia basu J.J. Burnella!”

    Amen to that!

  3. Tu był debiut tej piosenki na blogu:
    https://ekskursje.pl/2016/03/lewacki-glos-w-twoim-domu/

    A w temacie mogę tylko napisać, że J.J. Burnel grał tak na basie, że robi mi dobrze nie tylko w uszy, lecz również w kręgosłup, jeśli oprę się o komodę między kolumnami. Jeśli to brzmi jak wyznanie fetyszysty – guilty as charged. Postpunkowe basy, aaaachch. Szkoda, że basowy ranking od czapy był 14 lat temu, kiedy byłem za młody na komciowanie tutaj.

  4. „40 lat temu unijny federalizm kojarzyło się z buntem, kontrkulturą i kontestacją. Kiedy Berlin przedzielała strefa śmierci, trudno było to zresztą traktować serio.”

    Cóż, dziś (nad Wisłą) europejski federalizm jest postrzegany podobnie. Znaczy – mało serio. Samograj dla władzy (nie będą nam tu w obcych językach, Niemcy na moście, itd.) i twór przekraczający wyobraźnię opozycji (która, swoją drogą, zdaje mi się w tym kontekście zachowywać jak cała PO przy związkach partnerskich – nie czas na to, nie obnoście się, etc.). I nie mam wątpliwości, kto to wygrywa narracyjnie, skoro w bramce nr 1 jest Wredny Niemiec, Który Chce Nam Rozkazywać, a w bramce nr 2 jest nieśmiały chórek pt. „Zo-sta-je-my…!”. Antycypuję argument przytłaczająco proeuropejskiego społeczeństwa w Polsce i uważam go za bezwartościowy. Ta proeuropejskość jest wśród Zwykłych Ludzi niezwykle powierzchowna i skończy się tak szybko jak wypłaty funduszy i dopłat.

    Dlatego od dawna zgadzam się z Ulrike Guérot, że federacja to za mało. Europa, żeby urzeczywistnić ideał założycielski UE – demokracji ponad narodami – w istocie potrzebuje republiki. W tym miejscu zacząłbym ją parafrazować w co drugim zdaniu, zatem polecam źródło: https://medium.com/asoulforeurope/european-republic-needed-9f4fefafcd26

    Trochę się jednak smętnie zrobiło, toteż na koniec dodam że – choć nigdy nie byłem psychofanem Stranglersów – to kolega embercadero już był napomknął, w czym rzecz.

  5. @DeezBellz
    dziś (nad Wisłą) europejski federalizm jest postrzegany podobnie

    Zachód będzie słowo na „f” odmieniał przez wszystkie przypadki, aby zminimalizować ryzyko, że Polska złoży wniosek o uczestnictwo. Jeżeli ta federacja powstanie, to wewnątrz UE, nie zamiast niej. Po czym UE szybko ulegnie marginalizacji i obumrze (może pozostanie unia celna).

  6. @Gammon
    A USA, Chiny i Rosję czekają wewnętrzne kryzysy. Pozostaje mieć nadzieję, że podczas ich rozwiązywania reszta świata nie dostanie nuklearnym rykoszetem.

  7. Czytając tekst przypomniało mi się Europa Endloss Kraftwerku i tak jakoś sobie uświadomiłem kolejny raz że to „endloss” oznaczało od Barcelony do Wiednia. Dalej TEE nie dojeżdżało, ale planowane TEE 2.0 ma już łączyć Warszawę i Budapeszt, a w dalszej perspektywie Rygę i Tallin, więc może infrastrukturalnie i symbolicznie w końcu dołączymy kiedyś do tego europejskiego rdzenia.

  8. Ja trzymam kciuki za obecny rząd w Berlinie. Z powodzeniem administracji pod kierownictwem socjaldemokratycznego kanclerza wiąże – może naiwną – nadzieję na to, że europejska lewica złapie więcej wiatru w żagle. Może to, co nie udało się Corbynowi, Tsiprasowi i Iglesiasowi uda się Scholzowi. Mam nadzieje też, że minęło wystarczająco dużo czasu, żeby zarówno wyborcy jak i politycy ogarnęli, że dzisiejsze mainstreamowe partie starej soclademokracji są już w innym miejscu niż Schroder i Blair, i że na tamte pozycje powrotu już nie będzie.

  9. @havermeyer
    „Czytając tekst przypomniało mi się Europa Endloss Kraftwerku ”

    Też słuchałem do zaśnięcia!

    „Dalej TEE nie dojeżdżało,”

    Że zmarnowano tak piękny brand (zastępując go bezpłciowym Eurocity), to skandal po prostu.

  10. Dla basu JJ Burnela zawsze propsy. Bardziej tłusty bas na wcześniejszych płytach, ale akurat późniejszych Stranglersów też trawię (co nie jest u mnie regułą w odniesieniu do ejtisów). Zresztą ejtisowi Stranglers to chyba jedyny synthpop (lub okolice), który posiadam na płycie.
    @Gammon No.82
    „aby zminimalizować ryzyko, że Polska złoży wniosek o uczestnictwo”
    Bardzo celna uwaga – mam wrażenie, że teraz trwają gorączkowe narady, co zrobić, żeby jednak Polska nie wtryniała się w nowe europejskie projekty. Pomysł z federalizem jako odstraszaczem niezły.
    Ostatnio pojawiła się mała inba – Piotr Zychowicz (ziom Bartosiaka między innymi) poparł koncepcję federalizacji pod przewodnictwem Niemiec.
    Idea federalizacji rdzenia Unii byłaby (jest?) w istocie przyznaniem się do porażki rozszerzenia Unii. To pewien paradoks – w Polsce (nie na tym blogu oczywiście) dominuje przekonanie, że jesteśmy przez stulecia niedoceniani. Ale jak Europa nas raz przeceniła – przyjmując nas do Unii – to też źle.
    Zgadzam się z przedpiszcami, że poparcie dla Unii może być naskórkowe. Sporo złego robili tu od początku politycy, akcentując prawie wyłącznie (upraszczam na potrzeby dyskursu) fundusze europejskie – to peeselowskie „wyciskanie brukselki”.

  11. @Ponury Bankowiec
    „poparcie dla Unii może być naskórkowe. Sporo złego robili tu od początku politycy, akcentując prawie wyłącznie (…) fundusze europejskie”

    Też mnie denerwuje to, że akcentowali głównie kasę (a nie np. tolerancję czy prawa człowieka), ale rozumiem sens takiego działania. Z początku chodziło o poparcie środowisk katolickich w referendum akcesyjnym (przecież Europa to Cywilizacja Śmierci i relatywistyczna zgnilizna, a Prawdziwe Wartości leżą pod krzyżem w katolickiej Polsce). To już lepiej i bezpieczniej było kusić „wyciskaniem brukselki”. Za to już po wejściu do Unii nasze proeuropejskie elity miały nadzieję, że przez samą bytność w UE kupimy sobie czas i że będzie ono czymś w rodzaju otwarcia okien i przewietrzenia mieszkania, w związku z czym zapach kadzidła sam się rozwieje – i w ciągu jednej, dwóch dekad społeczeństwo zrobi się na tyle postępowe, że sobie te zgniłe eurowartości po prostu w sposób naturalny i niezauważony przyswoi. I gdyby nie ofensywa prawicy, zapewne płynnie przeszlibyśmy mentalnie z rozmodlonego zaścianka do eurosalonu. Takie powolne gotowanie żaby. Niestety wszystko się zesrało i żaba wyskoczyła z garnka.

  12. @mnf
    „I gdyby nie ofensywa prawicy, zapewne…”
    Zapewne nie.
    Po prostu PiS (prawica) wygrał z PO (prawica), bo prawica wykluczała minimum połowę społeczeństwa z korzyści transformacyjnych. No więc prawica schyliła się po wykluczonych i skopała rzyć prawicy w wyborach. Gdyby prawica po wstąpieniu do EU nie budowała państwa na wyzysku to prawica nie wygrałaby…. wait.
    Nie było żadnej ofensywy.

  13. @”Zachód będzie słowo na „f” odmieniał przez wszystkie przypadki, aby zminimalizować ryzyko, że Polska złoży wniosek o uczestnictwo.”
    Przeceniasz znaczenie Polski. Zachód nie jest zainteresowany tym jakie Polska ma zdanie w tej kwestii. Nawet gdyby ta chciała przystąpić do „f”, to zwyczajnie po drugiej stronie nikt nie odebrałby telefonu. Zresztą pod wpływem tego co dzieje się wokół granicy zachód zaczyna powoli odchodzić od podejścia „Polacy mają pełną suwerenność przestania być hamulcowym Europy na rzecz bycia przykładem” na rzecz podejścia „Jak Putin zadzwoni z propozycją wpajania w Polaczków gorącym żelazem podstaw moralności, to zastanowimy się ile mu zapłacić za te trudy niesienia kaganka cywilizacyjnych wartości”. Przy czym biorąc pod uwagę, że w zachodniej części Polski chyba jednak przewagę ma zamiłowanie do życia w spokoju i bogactwie niż bycie przedmurzem, to całkiem niewykluczone, że owa część do jakiejś „f” jednak przystąpi, np. do RFN.

  14. @junoxe
    Wszystko ok, ale pupa po śląsku puszemy przez „rz”.
    @Gammon „Po czym UE szybko ulegnie marginalizacji i obumrze”
    Od czasów Oktawiana wiadomo, że nie trzeba likwidować niepotrzebnych instytucji, można je zostawić, nie sobie leżą.

  15. @amatill
    Od czasów Oktawiana wiadomo, że nie trzeba likwidować niepotrzebnych instytucji, można je zostawić, niech sobie leżą.

    Mhm. Toteż napisałem „ulegnie marginalizacji i obumrze”, a nie: „ulegnie marginalizacji i likwidacji”.

  16. @monday.night.fever:
    Pamiętam… chyba z lektur Aleksandra Małachowskiego, że lewica dość wyraźnie mówiła, że chce Unii po to, by zachować prawa człowieka i świeckość państwa, gdyż odczuwano, że to wartości zagrożone przez naszą prawicę.

    Zapewne masz rację, bo to był przekaz niszowy. Ale był. I stali za nim politycy wcale nie marginalni. Sprowadzanie wszystkiego, że politycy mówili tylko o pieniądzach, to uproszczenie. Zresztą… sam pamiętam z dojazdów do pracy szeptaną antyunijną propagandę, że nas wykupią, sprowadzą do roli niewolników, pozamykają uczelnie, że „wiedzący” to wszystko w traktacie widzieli. Z tym też politycy musieli polemizować. No i to były czasy żyjącego i nauczającego Jana Pawła II — zapomnieć o jego wpływie na świadomość Polaków lat 90-tych, to trochę jak nie dostrzegać słonia w pokoju. Należy dodać, że rządziło pokolenie polityków zakochanych w Reaganie i Thatcher, którym prawa człowieka były tak długo potrzebne, jak długo mogli walić nimi w komunizm. Tak jak im nie przeszkadzał Kościół u władzy. Tych czynników się sporo nazbiera.

  17. Zainterweniowałem w kwestiach rzyciowych, żeby nie waliło po oczach, ale nie zmienię już komentarza Amatila, wybaczcie.

  18. @monday.night.fever

    „I gdyby nie ofensywa prawicy, zapewne płynnie przeszlibyśmy mentalnie z rozmodlonego zaścianka do eurosalonu. Takie powolne gotowanie żaby. Niestety wszystko się zesrało i żaba wyskoczyła z garnka.”

    Pewnie masz rację ale z drugiej strony większość badań od stosunku Polaków do aborcji przez LGBT po przyjęcie Euro są coraz mocniej w poprzek tej prawicowej narracji i to mimo, że żadna partia nie ma tego na sztandarach. To widać nawet obecnie w kontekście PiS gdzie większość ich głównych polityk czy działań jest zwykle wbrew opinii publicznej jako takiej a też często wbrew opinii ich własnego elektoratu. Ja się cały czas zastanawiam jak długo system polityczny oparty o dominację POPiS, ale coraz mocniej rozmijający się z opinią publiczną, może dominować w PL polityce.

  19. @obywatel
    ” Ja się cały czas zastanawiam jak długo system polityczny oparty o dominację POPiS, ale coraz mocniej rozmijający się z opinią publiczną, może dominować w PL polityce.”

    Otóż toż. Przypominam, że od jakichś 10 lat kościół systematycznie traci poparcie – stracił praktycznie całe pokolenie, które już weszło w dorosłość i ma prawa wyborcze. W tym pokoleniu z kolei spór to już nie jest PO/PiS, tylko Konfederacja/Hołownia/Lewica. Nie idealizuję młodzieży, zestaw „korwinizm + antyklerykalizm” też jest okropny, ale jednak wybory 2023 mogą przynieść niespodzianki – w miarę, jak emeryci odchodzą, a licealiści zyskują prawa wyborcze.

  20. @pak4
    „No i to były czasy żyjącego i nauczającego Jana Pawła II — zapomnieć o jego wpływie na świadomość Polaków lat 90-tych, to trochę jak nie dostrzegać słonia w pokoju”

    Ależ nie zapominam! Te przytoczone przez mnie teksty o Cywilizacji Śmierci na zgniłym zachodzie i o Polsce, której rzekomym powołaniem jest rechrystianizacja pławiącej się w relatywizmie Europy, to przecież czysty janopawlizm. Kiedy pisałem poprzedniego posta, chciałem nawet dać znacznik „(c)JPII”, ale uznałem, że to zbyt oczywiste, bo autorstwo tej poetyki wręcz wali po oczach. To m.in. dlatego środowiska proeuropejskie wolały podkreślać zyski ekonomiczne wynikające z wejścia do Unii niż polemizować z Największym Autorytetem.

    „Należy dodać, że rządziło pokolenie polityków zakochanych w Reaganie i Thatcher, którym prawa człowieka były tak długo potrzebne, jak długo mogli walić nimi w komunizm”

    Zgadza się. I – podobnie jak Thatcher, mieli wobec tej Unii mieszane uczucia („ale musimy tam być, bo alternatywą jest Wschód”). Mogę się mylić, ale odnoszę wrażenie, że *wówczas* środowiska proeuropejskich konserwatystów (typu Sikorski, Komorowski, Rokita itp.) nie były wcale tak entuzjastycznie nastawione do Europy jak są dziś. To było raczej „no fajnie że istnieje Unia, ale nie eksperymentujmy za bardzo, niech to będzie sojusz ekonomiczny (Europejska Wspólnota Węgla i Stali), nie polityczny”. Gdybyś im wtedy powiedział o pomyśle Federacji Europejskiej, odparowaliby czymś w rodzaju „Unii Suwerennych Narodów”.

    A jeśli chodzi o lewactwo, to tak – było ono entuzjastycznie nastawione wobec Unii, podkreślało postęp w dziedzinie tolerancji, praw człowieka itp., ale to był cichutki pisk z myszej norki. Na pewno nie była to dominująca narracja. Ot, lewica coś tam sobie piszczy.

    W środowiskach antyunijnych także istniały różne specjalizacje: Leppery podkreślały głównie rzekomą iluzoryczność korzyści ekonomicznych, natomiast Giertychy – zagrożenia duchowe, wynikające z dołączenia do tego masońsko-satanistycznego tworu (z dechrystianizacją i depopulacją Polski włącznie).

  21. @Obywatel
    „To widać nawet obecnie w kontekście PiS gdzie większość ich głównych polityk czy działań jest zwykle wbrew opinii publicznej jako takiej a też często wbrew opinii ich własnego elektoratu”

    Przede wszystkim nie skreślałbym możliwości odzyskania młodzieży przez rządzących. PiS zrobi wszystko to, co mu dyktują sondaże. Jeśli będą chcieli odzyskać młodzież, to tuż przed wyborami zalegalizuje marihuanę – i ziomeczki, które dziś głosują na Konfę, popłyną do PiS. Przecież Kaczyńskiego taki ruch nic nie będzie kosztować! Już dziś widać umizgi rządzących wobec skrajnej prawicy, polegające na podlizywaniu się antyszczepionkowcom. To też nic ich nie kosztuje, a daje profity.

    Po drugie: PiS ma wagony forsy, za które może wynająć macherów od sieci i armię trolli, która będzie miesiącami przekonywała ziomeczka o imieniu zaczynającym się na literę „S”, żeby jednak zagłosował na partię rządzącą (a nie na prawicę antysystemową). To też musi dać efekty. Oni może na Kurskiego są immunizowani, bo TVP nie oglądają, ale za to siedzą w internecie. Jeśli historia czegoś nas uczy, to tego, że przed brutalną propagandą nie ma możliwości obrony.

  22. @monday.night.fever

    Pewnie masz rację 🙂 ale na mojego nosa jak jakoś bardziej wierzę w ich sukces odbicia poprzez scenariusz kontrolowanego rozpadu PiS na „morawieckich” i „ziobrystów”. Czyli taki ruch a la rozpad AWS czy UW – od klęski do pełnej władzy. „Morawieccy” będą się mogli bardziej dostosować do mainstreamu z LGBT czy UE (przecież Morawiecki – hejt na UE = Tusk) a „ziobryści” bardziej do ziomeczków. Obie partie po 10-20% każda (jak dziś KO i Hołownia czyli dawna PO). I to pozwoli, że któraś z tych frakcji będzie rządzić razem z KO albo PSL albo Konfą (zależnie kto wygra). Przy czym na mojego nosa oni tam mogą być chętni nawet na oddanie władzy aby to opozycja „zapłaciła” koszty transformacji klimatycznej, inflacji i innych takich.

    To co ich pewnie trochę blokuje to dziadzio i pytanie co z nim zrobić. On jest bardziej poglądami zbieżny chyba z „ziobrystami” ale jednocześnie im zawadza w marszu po swoje. Sięgając po metaforę WO sprzed paru tygodni, majordomowie cały czas myślą kiedy dziadzia od respiratora odłączyć i decyzji jeszcze nie ma.

    W obecnym układzie, z dziadkiem i silnymi frakcjami oni nie są w stanie zrobić ani akcji propagandowej „zioło” ani „hiacynt” co zresztą widać na przykładzie z KPO – Ziobro jest za silny aby pozwolić Morawieckiemu dostać KPO a jednocześnie Morawiecki jest za silny aby Ziobro te ustawy finalnie likwidujące niezależne sądy wdrożył. W PiS nie ma teraz głosów nawet do wymiany Premiera na innego niż Morawiecki (bo on ma jakiś 3-4 swoich popleczników). A brutalna kampania w necie skończy się na informacjach o majątku Morawieckiego sponsorowanych przez Fundusz Sprawiedliwości Ziobry (pewnie nawet teraz to już miało miejsce).

  23. Obywatel
    „To co ich pewnie trochę blokuje to dziadzio i pytanie co z nim zrobić.”

    Przecież Zero to jest Dziadzio na sterydach – poziom frustracji, mściwości i nieprzepracowanych traum wywala skalę. Kaczyński na studiach nie niszczył kolegów donosami.

  24. @rpyzel

    No i dlatego ZZ pewnie kombinuje jak i kiedy dziadzia odłączyć. Po co stary król, jak nowy jest gotowy do akcji?

  25. @monday.night.fever:
    JP2 to bardziej złożona postawa wobec Unii. Nie tylko „cywilizacja śmierci”, ale i wyraźne poczucie, że my do tej Europy należeć powinniśmy, przede wszystkim cywilizacyjnie. Zresztą dla wielu ludzi pielgrzymki (do papieża, ale nie tylko) to była główna furtka do poznawania i zachwycania się Zachodem.

    PS. Jestem po „The Power Worshippers” Katherine Stewart o amerykańskim chrześcijańskim nacjonalizmie i wiele tych wątków, typu „cywilizacja śmierci” pobrzmiewa mi zaoceanicznie raczej, niż watykańsko (choć czy samo to wyrażenie, to już nie pamiętam…).

  26. PS.
    Już skomentowawszy złapałem się, że może to być odebrane jako obrona JP2; a ja nie tyle chcę bronić, co powiedzieć, że jeśli chodzi o samego JP2 to jest to bardziej złożone, niejednoznaczne i zniuansowane.

  27. @WO
    „Na moim blogu ja ustalam reguły, a więc wznieśmy okrzyk: niech żyje federacja europejska!”

    Posłusznie go wznoszę, choć trochę półgębkiem. Nadal uważam, że głównym mechanizmem integracji będzie nie klasyczny federalizm, lecz pogłębiona komitologia. Pod wpisem WO „Niech żyje federacja europejska!” kolega Waszka dawał jej podręcznikową definicję, a ja taką bardziej publicystyczną – bo mechanizm ten wychodził przez lata poza swój pierwotny zakres i obecnie również takie obszary jak np. polityka monetarna organizowane są na zasadach komitetowych, choć formalnie komitety ESBC nie są komitetami regulacyjnymi wyłanianymi zgodnie z art. 290-291 TFEU (natomiast kurialne zasady głosowania w Radzie Prezesów EBC posuwają komitetowe zasady reprezentacji do granic możliwości, by nie rzec: absurdu – powinien je poznać każdy, kto marzy o ściśle federalnej Unii [1]).

    Również reprezentacja biznesu/ akademii w procesach decyzyjnych UE organizowana jest wedle de facto podobnych zasad. Kolega sheik.yerbouti pytał pod wzmiankowanym wpisem WO w kontekście grup eksperckich Komisji: „Czyli to na tym etapie rozpoczyna się lobbing np. za unijnym zakazem upraw GMO albo stosowania Roundupu?” Odpowiadam: raczej na jeszcze wcześniejszym etapie, np. to już przy okazji prezentacji w Wiedniu wyników networku researcherskiego realizującego odpowiedni grant unijny należy zaproponować określony typ finansowania farm wiatrowych jako obiektywnie najefektywniejszy, aby za kilka lat, kiedy uprzywilejowane traktowanie tego modelu zostanie przefiltrowane i zaakceptowane przez właściwe regulacyjne komitety, będąc już w zarządzie odpowiedniego funduszu z siedzibą w Luksemburgu, zarabiać godziwe wynagrodzenie przy implementacji zgodnych z tą regulacją projektów, współfinansowanych przez EBI.

    Tak działa Europa w praktyce i o ile transformacja energetyczna wymusi kolejne formy zacieśnienia tej współpracy, to raczej nikomu w kapitalistycznym rdzeniu Unii nie będzie zależało na tym, aby były to formy klasycznego politycznego federalizmu.

    Na federalizmie takim powinno zależeć nam, jako obszarowi granicznemu i historycznie „przechodniemu”. To dopiero jednak kiedy na 500+ wyrośnie w Polsce rumiana, aspiracyjna prowincjonalna klasa średnia gotowa wspierać polityków rozumujących w tych kategoriach i przesuwających w tym kierunku polityczny konsens w Sejmie. Czy zatem mogę – choć w myślach – wznieść toast za PiS? Ich dzisiejsze polityczne „rozdawnictwo”. finansuje europejski federalizm jutra!

    [1] https://www.bundesbank.de/en/tasks/topics/how-voting-rights-rotate-on-the-ecb-governing-council-654426

  28. @awal
    „Ich dzisiejsze polityczne „rozdawnictwo”. finansuje europejski federalizm jutra!”

    A ich dzisiejsze polityczne awanturnictwo konstytucjonalizuje federalną judykaturę. Od czasów Flaminio Costy nikt nie zrobił tyle dla rangi TSUE, unijnych gwarancji niezawisłości sądów i pierwszeństwa prawa unijnego, co kolejne działania Ziobry i Przyłębskiej. Każdy ich pomysł jest jak dawka szczepionki z nowym wariantem wirusa, skokowo wzmacniająca odporność organizmu.

  29. @pak

    …szeptaną antyunijną propagandę, że nas wykupią…

    Świetnie to skomentował Henryk Sawka w swoim rysunkowym komentarzu.
    Niemcy pakują do samochodu ziemię ogrodniczą w workach, a wąsaty patriota mówi do kumpla: patrz, Niemcy wykupują polską ziemię!

  30. @pak4
    „JP2 to bardziej złożona postawa wobec Unii. Nie tylko „cywilizacja śmierci”, ale i wyraźne poczucie, że my do tej Europy należeć powinniśmy, przede wszystkim cywilizacyjnie”

    Przecież nie po to, żeby brać ojro w dotacjach, tylko żeby rechrystianizować tych bezbożników i walczyć z aborcją. No i po drugie, Unia służyła do tego, żeby oddalić się od Rosji.

    „Jestem po „The Power Worshippers” Katherine Stewart o amerykańskim chrześcijańskim nacjonalizmie i wiele tych wątków, typu „cywilizacja śmierci” pobrzmiewa mi zaoceanicznie raczej, niż watykańsko”

    Jedno drugiego nie wyklucza – i całkiem możliwe, że tego typu wątki („Cywilizacja Śmierci” itp.) zostały wymyślone za oceanem i przeszczepione na europejski grunt przez polskiego papieża. Pamiętaj o sojuszu Reagan-Wojtyła, który zresztą sam w sobie jest bardzo ciekawą kwestią wymagającą omówienia i jakichś szerszych badań. Sam chętnie bym na ten temat poczytał (ktoś, coś?). Polityka administracji USA w ejtisach generalnie polegała na wspieraniu wszystkiego, co antykomunistyczne (m.in. różnych obleśnych dyktatur), w tym także potajemnym wspieraniu fundamentalizmów w różnych częściach świata – po to, aby osłabić ZSRR ideologicznie i w miarę możliwości rozwalić go militarnie w Afganistanie. Były to wielokierunkowe działania prowadzone przez CIA z inspiracji administracji Reagana (co niestety przyspieszyło odrodzenie religijne na całym świecie, jak też zapoczątkowało równoczesną marginalizację lewicy):
    – w USA było to dyskretne wspieranie ruchów protestanckich (pentakostalizm z jego pseudoegzorcyzmami, ruchy charyzmatyczne, „Satanic Panic”, teleewangeliści jako zaczątki dzisiejszej altprawicy itp.); lata 80 to dosłownie eksplozja fanatyzmu religijnego w tym kraju,
    – na Bliskim Wschodzie – militarne i finansowe wsparcie (via Pakistan) dla walczących z armią radziecką mudżahedinów w Afganistanie, ich radykalizacja religijna, jak również polityczne wsparcie udzielane promującej ortodoksję Arabii Saudyjskiej oraz osłabienie sowieckiej gospodarki niską ceną ropy („80’s oil glut”),
    – w Europie Wschodniej – wsparcie lokalnych kościołów (szczególnie w Polsce); częścią tych działań było np. wsparcie finansowe udzielane „Solidarności”.

    Trzonem tego antykomunistycznego sojuszu była współpraca wywiadowcza oraz wspieranie Watykanu pod rządami JPII w walce z Teologią Wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej, co dopiero dziś jest odkręcane przez papieża Franciszka. To właśnie w ejtisach kościół zaczął nasiąkać prądami idącymi zza oceanu, co dało kuriozalne owoce już po upadku Żelaznej Kurtyny (spójrzmy choćby na obecny kościół w Polsce…). Cechą charakterystyczną tego typu działań była próba pożenienia katolicyzmu rzymskiego z ortodoksyjnym kapitalizmem wolnorynkowym, co wcześniej (w latach ’60 czy ’70) nie było wcale takie oczywiste nawet w przypadku amerykańskich protestantów. Jednak aby tego dokonać, trzeba było najpierw kompletnie zaorać Teologię Wyzwolenia oraz wszystko, co choćby pobieżnie przypominało lewicę. Wojtyła i Reagan działali ramię w ramię – jeden przesunął na prawo kościół, drugi politykę. Doszło nawet do tego, że w Stanach coraz większego znaczenia zaczęły nabierać krążące wokół polityki kuriozalne sekty religijne czy parareligijne, oddziałujące na amerykańską politykę za pośrednictwem części konserwatywnych polityków (popierających m.in. wolny handel bronią, niskie podatki czy pseudonaukowe teorie typu kreacjonizm). Podobnie jak w pełnej prężnie działających sekt Korei Południowej, w Stanach doszło wówczas do stopienia ze sobą polityki, religii i biznesu. Wszystko to było skutkiem ubocznym zimnowojennej konfrontacji w wydaniu Reagana. Popularne w latach ’70 prawa człowieka i polityka odprężenia między mocarstwami wylądowały na śmietniku, świat znów stał się czarno-biały (słynny bełkot o ZSRR jako „Imperium Zła”). Religia była działem, z którego strzelano w lewicę – nie tylko tę radziecką, ale również demokratyczną na zachodzie. Owszem, w wyniku tych działań ZSRR się rozpadł, ale skutki uboczne tej polityki odczuwamy do dziś w postaci zaorania lewicy oraz eksplozji religijnego fanatyzmu na całym świecie.

  31. @ktos z obslugi „Od czasów Flaminio Costy nikt nie zrobił tyle dla rangi TSUE, unijnych gwarancji niezawisłości sądów i pierwszeństwa prawa unijnego, co kolejne działania Ziobry i Przyłębskiej. Każdy ich pomysł jest jak dawka szczepionki z nowym wariantem wirusa, skokowo wzmacniająca odporność organizmu.”
    Jest to analogia o tyle trafna, że w Polsce jakieś 40% ludzi nie chce się szczepić.

  32. Żebym ja musiał bronić JP2, świat się wali, ale co tam.

    Przypominam. Ten człowiek był z pokolenia które !) pamiętało przedwojenny kapitalizm kiedy niewątpliwie byliśmy „częścią Europy” 2) któremu świat się w sporym stopniu zawalił na wskutek inwazji ze wschodu. Dla niego wyprowadzka do Watykanu musiała być jednak powrotem do „Europy”, wkoło byli Włosi, Hiszpanie, nawet jacyś Francuzi a nawet pewien Niemiec. Wszyscy z EWG a potem UE. Nie ma więc takiej opcji psychologicznie by JP2 jako pierwszą myśl kojarzył Europę z jakąkolwiek cywilizacją śmierci, to nie to pokolenie. to jest pomysł znacznie młodszych od niego i takich którzy nie zaznali życia w komunie. JP2 miał przez większość życia inne priorytety.

    A zajob na punkcie cywilizacji śmierci i wykorzystywanie tego przeciwko UE moim zdaniem nie przyszedł z Watykanu tylko z Ameryki za usłużnym pośrednictwem wydziału inspiracji i propagandy GRU.

  33. A swoją drogą pamiętam długaśny artykuł w NYT o tym jak republikanie wykreowali temat aborcji z nieistniejącego w dyskursie społecznym do rangi pierwszoplanowego problemu świata jako sposób na powrót do władzy po odbiciu jej przez demokratów w latach 90-tych. Więc nie Reagan ale trochę później. Fakt, robili to ludzie Reagana/Busha pozbawieni roboty oraz pewien Newt Gingrich.

  34. Sorry za serię ale jeszcze jedno. Antyaborcyjne wzmożenie Watykanu pojawiło się mniej więcej w tym samym czasie co wysiłki Republikanów albo ciut PO nich. W każdym razie źródło było nie tam tylko za oceanem. I nie jest niemożliwe że pośrednikiem były agencje (jak dość powszechnie wiadomo po 12 latach Reagana amerykańskie agencje przez 8 lat Clintona dość powszechnie sprzyjały nadal republikanom a obecnej administracji robiły na przekór)

  35. @embercadero
    „Nie ma więc takiej opcji psychologicznie by JP2 jako pierwszą myśl kojarzył Europę z jakąkolwiek cywilizacją śmierci, to nie to pokolenie”

    Czy my na pewno rozmawiamy o tym samym papieżu? Przypominam, że ten człowiek był pod silnym wpływem Wandy Półtawskiej.

    „to jest pomysł znacznie młodszych od niego i takich którzy nie zaznali życia w komunie”

    Na przykład polityków ZChN w latach ’90. Rzeczywiście młodzież, co oni mogli z tego PRL-u pamiętać…

    „JP2 miał przez większość życia inne priorytety”

    Np. zamiatanie seksskandali po dywan, odwiedzanie prawicowych dyktatorów i walkę z lewicą poprzez zaoranie Teologii Wyzwolenia.

    „A zajob na punkcie cywilizacji śmierci i wykorzystywanie tego przeciwko UE moim zdaniem nie przyszedł z Watykanu tylko z Ameryki za usłużnym pośrednictwem wydziału inspiracji i propagandy GRU”

    No właśnie nie wiem czy GRU. To mi wygląda na typowy produkt ery Reagana, który z premedytacją wypuścił religijnego dżina z butelki.

  36. @ktos z obslugi
    „Od czasów Flaminio Costy nikt nie zrobił tyle dla rangi TSUE, unijnych gwarancji niezawisłości sądów i pierwszeństwa prawa unijnego, co kolejne działania Ziobry i Przyłębskiej. Każdy ich pomysł jest jak dawka szczepionki z nowym wariantem wirusa, skokowo wzmacniająca odporność organizmu.”
    Szkoda tylko, ze nam przypada rola pożywki, na której namnażany jest wirus, z którego zrobi się szczepionka.

  37. @sheik.yerbouti
    „Jest to analogia o tyle trafna, że w Polsce jakieś 40% ludzi nie chce się szczepić.”

    Czekam jak zaadaptują się nasi antyszczepionkowcy do zmiany przekazu w USA. Na nieszczepiących się republikańskim interiorze, mimo słabszej gęstości zaludnienia, proporcja śmierci covidowych w populacji potrafi już być ze względu na brak szczepień 5-6 krotnie wyższa niż w demokratycznych metropoliach. Zaczyna to grozić utratą swing states. Nadchodzi więc era spisku a la „Żydzi nie przyszli do WTC” – wirusa rozpuszczono żeby zdepopulować republikanów, dlatego sprytnie ich zniechęcano do szczepień poprzez ich przewrotne i fałszywe namawianie. W tej wersji choroba jest prawdziwa, a szczepionka działa, choć chyba jeszcze nie ustalono kanonicznie, czy jednocześnie jest zrobiona z zarodków i zawiera czipy. Chyba nie, bo ostatecznie trzeba będzie ją przecież przyjąć (może po poświęceniu?) Nasi „wolnościowcy” będą też musieli się zdecydować.

    @awal
    „kurialne zasady głosowania… powinien poznać każdy kto marzy o federalnej Europie”.

    Wyobraziłem sobie ten europejski „Château de cartes”, gdzie lobbyści portugalskiego producenta sardynek przekupują delegatkę Czech do Senatu Europy, aby podniosła rękę za poluzowaniem limitu połowów… Silniejszy europejski federalizm bez paneuropejskich mediów i watchdogów oznaczałby więcej niejasnej dilerki między ludźmi de facto pozbawionymi społecznej kontroli (jaka czeska gazeta zrobi śledztwo w sprawie sardynek? jaka portugalska wyśle dziennikarza śledczego do Czech?)

  38. @janekr
    „Szkoda tylko, ze nam przypada rola pożywki, na której namnażany jest wirus, z którego zrobi się szczepionkę” – mimo wszystko raczej chorego na oddziale covidowym, któremu podaje się tlen. O ile się nie wypisze na własne życzenie.

  39. @Awal Biały
    Pogłębiona komitologia:
    Mam obawy odnośnie tego rozwiązania. Wygląda na pierwszy rzut oka sensownie – wg mnie coś w stylu platońskiej timokracji – rządów mędrców. Niemniej idzie to w poprzek już jakoś w Europie przećwiczonej formie rządów przedstawicielskich, gdzie jednak, lepiej lub gorzej, suweren (hmmm… trochę te słowo się zdewaluowało) jest zlinkowany, poprzez różne poziomy władzy, z władzą wykonawczą i ustawodawczą. Stąd też integracja musi dążyć do jakiejś formy federalizmu i hierarchiczności wybieralnych władz. Przykład przytoczony przez kol. Awala Białego dot. ścieżki legislacyjnej: od lobbingu i prezentacji wyników researchu do przetrawienia tegoż projektu przez różne komitety będzie generował tylko alienację wyborców i poczucie braku sprawczości wyborów, a to już prosta droga do „antyunijności”.
    @ktos z obslugi
    Przykład z sardynkami:
    Nie trzeba wymyślać przykładów – to być może się zdarzyło: komisarz John Dalli z Malty i szwedzki producent tytoniu do żucia. Wtedy akurat media zadziałały – ale można mieć obawy, czy media są gotowe ogarniać sprawy w całej potencjalnej europejskiej federacji. Jeżeli poseł z Podkarpacia przepchnie coś na komisji, co będzie nader korzystne dla producenta konserw rybnych ze Szczecina – media w Polsce jakoś to mogą ogarniać. Ale czy portugalskie media są w stanie kontrolować komisarza z Estonii? Czwarta władza też musi rosnąć i dojrzewać do kontrolowania federacji, bez tego federacja nie zda egzaminu.

    Cywilizacja śmierci, ejtisy i najntisy:
    O ile sięgam pamięcią do tych epok, owa „cywilizacja śmierci” nie miała wtedy lokalizacji geograficznej. Cywilizacja śmierci wg JPII a imperium zła wg Reagana to jednak trochę co innego – obecnie raczej w dyskursie przetrwała cywilizacja śmierci. Jak pamiętam (a pamięć mamy nie tylko niedoskonałą, ale i „bąbęlkową”), jeszcze w latach dziewięćdziesiątych cywilizacja śmierci zdecydowanie nie była lokalizowana na zachodzie – acz nie śledziłem wtedy myśli środowisk proto-Ordo Iuris. Środowiska antyunijne – nawet poseł Łopuszański (pamiętacie?) – posługiwały się raczej argumentami gospodarczymi (przyjdzie Niemiec, wszystko wykupi, ziemię wykupi, będzie drogo a Polacy będą parobkami). Wtedy jeszcze chyba nie mówiono (jak teraz Bąkiewicz), że Niemcy nastają na tożsamość płciową Polaka (nie zmyślam, takie obawy ma teraz Bąkiewicz w odniesieniu do jego własnej tożsamości).
    Proces przyklejania „cywilizacji śmierci” zaczął chyba następować później – w latach dwutysięcznych, a może nawet jeszcze w kolejnej dekadzie. W latach dziewięćdziesiątych ówczesna Gazeta Polska (piszę ówczesna, bo nastąpiła tam później mocna transformacja kadrowa) była pod wpływem np. Rusha Limbaugha i mocno krytykowała Stany i poprawność polityczną, ale – znowu pamięć może być zawodna – nie waliła jak w bęben w zgniły zachód. Raczej uderzała w elity amerykańskie niż zachodnioeuropejskie.
    @monday.night.fever
    „To właśnie w ejtisach kościół zaczął nasiąkać prądami idącymi zza oceanu […] Cechą charakterystyczną tego typu działań była próba pożenienia katolicyzmu rzymskiego z ortodoksyjnym kapitalizmem wolnorynkowym”.
    To przypłynęło do polskich fundamentalistów zza oceanu, ale z Brazylii. Przypominam o wpływie potężnej brazylijskiej organizacji „Tradycja Rodzina Własność” na powstanie fundamentalistycznych organizacji w Polsce, w latach dziewięćdziesiątych prawie niesłyszalnych, obecnie bardzo wpływowych (w swoim kolejnym wcieleniu).
    To oczywiście był ruch w obu kierunkach – znanym faktem jest kluczowy wpływ środowiska krakowskiego na kształt encykliki „Humanae Vitae” z 1968 r.. W tym zakresie fundamentalizm nie przywędrował do Polski, to z Polski rozniósł się na cały świat (to może paradoks, że po Koperniku tylko raz jakiemuś prądowi myślowemu z Polski udało się wywrzeć wpływ na cały świat – może przesadzam, przyjmę z pokorą korektę Gospodarza).
    Prąd „wolnościowy” (hehe) w polskich środowiskach fundamentalistycznych to w ogóle jeszcze świeższa sprawa. Moim zdaniem KK w Polsce był raczej ostrożny wobec korwinokapitalizmu, obecne trendy „wolnościowo-fundamentalistyczne” to jakaś świeża implementacja prądów czy amerykańskich, czy południowoamerykańskich i hiszpańskich (jest taka organizacja…). Ostatnio słyszalne pożenienie fundamentalizmu katolickiego i sprzeciwu wobec „segregacji sanitarnej” to aberracja całkiem świeżej daty – przynajmniej teraz wyszła spod kamienia.

  40. @Ponury Bankowiec

    „Niemniej idzie to w poprzek już jakoś w Europie przećwiczonej formie rządów przedstawicielskich…”

    Ależ komitologia to jest mechanizm broniący prerogatyw polityków wybranych w wyborach przedstawicielskich – w państwach członkowskich, a jako późniejszy dodatek również w tych w Parlamencie Europejskim. Twoja uwaga uświadamia mi jak trudno ten mechanizm obiektywnie przedstawić – jest on w istocie nie aż tak skomplikowany, ale nieintuicyjny i niezgodny z tym co o funkcjonowaniu demokracji uczą nas szkoła i media. Jego powstanie wypełniało dwie potrzeby: 1) zapewnienia kontroli państw członkowskich nad kierunkiem działania Unii i 2) umożliwienie Unii funkcjonowania w tysiącach szczegółowych obszarów wymagających technokratycznej wiedzy w stopniu wyższym niż możliwy do ogarnięcia na szczeblu politycznym (szczyty przywódców krajowych, sesje PE).

    Rozwiązanie jakie wypracowano – mówię szeroko o rzeczywistości politycznej, podręcznikowe zasady przedstawiał kol. Waszka – sprowadza się do dwu punktów, obu równie ważnych:

    a) ścisłej wielopoziomowej współpracy biurokracji państw członkowskich w formie komitetów regulacyjnych przygotowujących projekty prawa unijnego (np.limity połowów, tryb finansowania farm wiatrowych) oraz ciał przygotowujących indywidualne decyzje unijne (np. zatwierdzenie mergeru banków, dopuszczenie szczepionki) – komitety te są wspierane przez networki eksperckie i ciała konsultacyjne reprezentujące biznes i innych stakeholders – co razem realizuje potrzebę nr 2

    b) zapewnianie krajowej reprezentatywności takich komitetów oraz – mniej ściśle – networków i ciał konsultacyjnych, których członkowie są jednocześnie aktorami europejskimi i krajowymi, i gdzie ostateczna decyzja zawsze leży po stronie formalnego czynnika politycznego (trilogu w Brukseli, decyzji rady EBC. czy rady agencji regulacyjnej); reprezentatywność ta na niższych poziomach ma formułę 1 kraj-1 głos, na wyższych pojawiają się zazwyczaj formuły oddające relatywną siłę (demograficzną, ekonomiczną) danego kraju – co realizuje potrzebę nr 1.

    To jest w zasadzie jakaś forma federalizmu, bo federalizm realizowany na poziomie krajowym opiera się o podobne komitetowe mechanizmy, tyle że oferuje jednocześnie polityczną symbolikę jednolitego rządu krajowego z silną postacią przywódczą na czele. Pytanie, czy Europa – m.in. ze względu na brak wspólnych mediów, podziały językowe – jest w stanie udźwignąć taki bardziej symbolicznie wyrazisty federalizm. Od czasu niepowodzenia konwencji konstytucyjnej nikt nie chce tego ponownie testować. Raczej będzie ulegać dalszej ewolucji aktualna struktura np. powstanie jakaś silna agencja klimatyczna z uprawnieniami regulacyjno-audytowymi, wzrośnie rola wspólnego budżetu na inwestycje w zielone technologie, realizowane za pośrednictwem EBI. Każdy taki ruch byłby w państwie federalnym zauważony jako ważna decyzja rządu federalnego, ale w Europie, przy jej braku silnej symbolicznej centralnej struktury władzy – będzie się nam zdawało, że to decyzje niejako „samopodejmujące się” w technokratycznych trzewiach Brukseli. Są to jednak w istocie zrośnięte trzewia stolic narodowych, w stałym nerwowym kontakcie do narodowych głów.

  41. @ktoś z obsługi
    “Czekam jak zaadaptują się nasi antyszczepionkowcy do zmiany przekazu w USA.”

    Omikron chyba zmieni sytuację polityczną. Do tej pory prawica u nas i gdzie indziej mogła ulegać antyszczepionkowcom, bo szczepiący się lewicowy elektorat zmniejszał ogólny rozmiar pandemii i pozwalał ją prawicowym wyborcom bagatelizowć. Kiedy nowe warianty zaczną dziesiątkować niezaszczepioną prawicową populację, słynny „gen sprzeciwu” zmieni się w gen zabobonnego lęku – wrócą hejtrskie notki za wycieraczkami sąsiadek-pielęgniarek, a gdzieś w jakichś „mailach Dworczyka” pojawi się sugestia, że może jednak czas na obowiązek szczepień, za który odpowiedzialność zrzuci się na lewicę. Najobrzydliwsi będą w tym wszystkim wyszczepieni co do jednego politycy Konfederacji, którzy wówczas staną na czele antyszczepionkowych rozruchów….

    Nie całkiem offtop bo owszem jeżeli gdzieś widziałbym szanse federalnej Europy to we wspólnych reakcjach na katastrofy, którym rządcy krajowe nie umieją sprostać ze względu na brak kompetencji lub zasobów. Może Europa wejdzie do codzienności wyborców jako polowe szpitale czy powodziowe siły ratunkowe z niebieską flagą. Takie notabene stawiane są od dawna w miejscach katastrof humanitarnych poza Europą – są kadry, procedury, środki [1]. Politycznie zrobienie tego samego w kraju Unii to wciąż tabu (nikt nie chce być zrównany z Czadem), ale pandemie, powodzie i inne niespodzianki jakie zamęczona matka Ziemia ma w zanadrzu mogą nam przesunąć priorytety.

    [1] https://ec.europa.eu/echo/eu-humanitarian-air-bridge-helping-aid-reach-people-need-during-coronavirus-pandemic_fi

  42. @Awal Biały
    „umożliwienie Unii funkcjonowania w tysiącach szczegółowych obszarów wymagających technokratycznej wiedzy w stopniu wyższym niż możliwy do ogarnięcia na szczeblu politycznym (szczyty przywódców krajowych, sesje PE)”
    Tu według mnie dotykamy innego ważnego problemu – czy regulacje mają sens, jeżeli ich przygotowanie przekracza poziom kompetencyjny organów regulacyjnych? Jak głęboko i jak szczegółowo te regulacje powinny iść, aby realnymi ich twórcami nie byli zewnętrzni eksperci? Jestem świadomy, że na szczeblu przywódców unijnych nie musi być szczegółowej wiedzy, ale zbyt mocne oddanie kreacji aktów prawnych podmiotom takim, jak „networki eksperckie i ciała konsultacyjne reprezentujące biznes i innych stakeholders” rodzi mój niepokój. Znowu – jestem świadomy, że nawet na szczeblu krajowym tak to działa. Przykład z życia: sam uczestniczyłem w zespole eksperckim (de facto dwa spotkania z przedstawicielami ministerstwa) konsultującym pewną ustawę gospodarczą. Pomysły zgłaszane przez zespół ekspercki wykraczały poza doświadczenie zawodowe pracowników ministerstwa, ale ich ocena nie przekraczała ich kompetencji. Druga ważna sprawa – grono eksperckie było dość zróżnicowane – przedstawiciele różnych firm, które miały odmienne cele, wielkość: biznes nie mówił jednym głosem, a propozycje o „różnych wektorach” tworzyły w rezultacie dość neutralną regulację.
    Można sobie jednak wyobrazić scenariusz, gdzie grono eksperckie mówi jednym głosem, a pomysły są „nieogarnialne” przez organy państwowe czy unijne od samego początku. Niegdyś dopisanie „lub czasopisma” ktoś jednak wyłapał, regulacje dot. np. rynku finansowego mogą okazać się bardziej skomplikowane. Podsumowując moją opinię – federalizm tak, ale rosnący równo ze wzrostem kompetencji, w tym kompetencji kontrolnych mediów. Poza tym w wielu dziedzinach nie ma niezależnych ekspertów poza uczelniami i organami państwa (nie znaczy, że tamci są z automatu niezależni).

  43. @Awal

    To co opisujesz to trochę wygląda jak dyskusja o optymalnym kształcie CK Monarchii (minuta ciepłych myśli dla prof Wereszyckiego) czyli jak ma działać dobrze, lepiej coś, co wg mądrych ludzi należy uznać za najlepsze co się mogło przydarzyć poszczególnym krajom składowym w tamtym (ale tez i późniejszym) układzie geopolitycznym, ale jednak coś co jest nie do wdrożenia, bo nie przejdzie „testu Kowalskiego-Jakiego”. Tak jak CK Monarchię położyły partykularne interesy i interesiki lokalnych elit umiejętnie manipulujących lokalną opinią publiczną przeciwko „mrocznej centrali Jaśnie Pana” tak tandem Kowalskiego-Jakiego położy Europejską Federację (albo nasz w niej udział). Oni po prostu nie mają interesu (dowolnie mierzonego – materialnie czy prestiżowo) w jej sukcesie.

    Wynika to z tego, że dynamika systemu federalnego – jawnego a zwłaszcza „samopodejmującego się” – na dłuższą metę, w mojej ocenie, będzie wykluczać sporą część obecnych elit polityczno-biurokratycznych takich krajów jak właśnie Polska czy Węgry z racji ich niskiej jakości, słabego wykształcenia czy braku zasobów (nie tylko materialnych). To wykluczanie paradoksalnie byłoby z korzyścią dla tych krajów i ich mieszkańców (przykład pozytywnej roli administracji Habsburskiej w kwestiach praworządności i sytuacji chłopów w Galicji tuż po rozbiorach) ale jednocześnie będzie prowokować reakcję tych „wykluczonych” elit. Jeśli zaś federalne Centrum będzie słabe to taka reakcja szybko doprowadzi do albo paraliżu federacji albo do jej rozpadu.

    To co mnie interesuje to pytanie czy „stare” kraje UE mają jakiś pomysł na UE 2 prędkości, federalną (jawną czy „samopodejmującą się”) i „stowarzyszoną” która z jednej strony daje mi – Polakowi – gwarancje minimalnej ochrony moich praw podstawowych w sytuacji kiedy lokalny „stowarzyszony” rząd będzie je naruszał a z drugiej strony mającą mechanizm (coś jak np mechanizm przyjęcia Euro) przejścia do tego rdzenia „federalnego” kiedy już (albo o ile) moje wnuki doczekają się lepszych lokalnych elit.

  44. @Awal

    „Omikron chyba zmieni sytuację polityczną.”

    „Żniwo” pandemii (na dziś ok 100k zmarłych, pewnie w sumie może być nawet 150-200k do 2023), patrząc cynicznie, może PiS kosztować ok 2 % w wyborach (przy założeniu że ok połowa zmarłych to ich elektorat plus rodziny) co przy obecnych sondażach oznacza przejście do opozycji i to nie liczą ogólnego kurczenia się tego elektoratu z powody wieku, co oznacza pewnie kolejne 2% vs to co mieli na początku pandemii. Zadziwia mnie to, że oni tego nie widzą bo pójście dziś za foliarzami oznacza jedynie wzmocnienie Konfy i Ziobro a nie PiSu. Jeśli PiS w głębi duszy jest foliarski to od samego początku pandemii powinien iść wariantem co najmniej „szwedzko-anty-szczepionkowym” (a nie tymi lockdownami lasów) co by jakoś mogło im % uratować bo może odbili by coś konfie a tak to ani uratowanego życia ludzkiego ani % poparcia.

  45. @obywatel
    ” Zadziwia mnie to, że oni tego nie widzą bo pójście dziś za foliarzami oznacza jedynie wzmocnienie Konfy i Ziobro a nie PiSu.”

    Klasyczny short-term/present bias. Wszyscy jako ludzie – ale szczególnie jako ludzie władzy – mamy skłonność do faworyzowania celów krótkoterminowych kosztem długoterminowych. Jeśli PiS straci 230 głosów w sejmie, upadnie już teraz. To ich bardziej przeraża od tego, że trwale stracą swój elektorat, co jednak zaboli najwcześniej w 2023.

  46. @Obywatel
    Przykład z CK Monarchią bardzo celny. Jak na ówczesne standardy, była to organizacja nader inkluzywna narodowościowo – o ile wiem, regulaminy w CK Armii były w językach bardzo wielu mniejszości. Odgórny federalizm nie zespolił jednak wokół wspólnych celów wiedeńskiego mieszczanina, wołoskiego chłopa i kupca z Triestu. Jest kontrprzykład Stanów Zjednoczonych – gdzie też trudno mówić o mocnej wspólnocie interesów farmera z Idaho, informatyka z Krzemowej Doliny i pracownika korpo z Nowego Jorku – ale tam federacja nie idzie w głębokie regulacje. Mamy tu jakby układ równań – jedno równanie opisuje stopień sfederowania, drugie głębokość regulacjonizmu, trzecie zróżnicowanie kulturowo-narodowościowe naszej federacji.
    Wg mnie rozwiązania istnieją – przy wysokim poziomie zróżnicowania dla wysokiego stopnia sfederowania otrzymujemy niski poziom regulacjonizmu. W Stanach zróżnicowanie kulturowo-narodowościowe jest niższe niż w UE – stąd być może konieczny byłby w UE jeszcze niższy poziom regulacjonizmu. A zatem – skoro Federacja Europejska, to reagonowska deregulacja? Korwino-Federacja?
    Może jednak trzeba zacząć od bazy, a nie nadbudowy. To tak trochę jak ilościowa teoria pieniądza [*] – zwiększamy „podaż federacjonizmu” proporcjonalnie do poziomu oddolnego tworzenia międzyludzkiej i międzykulturowej wspólnoty mieszkańców Europy.

    [*] Gospodarz może wybaczy ten wtręt Miltonowsko-Friedmanowski.

  47. @Obywatel

    „tandem Kowalskiego-Jakiego położy Europejską Federację (albo nasz w niej udział)”

    Unii raczej nie położy. Jeśli zestawiasz czołowego krajowego euro-frontmena i eurosceptyka w pary typu Macron-Le Pen, Draghi-Salvini, Scholz-Weidel itp. to jednak Unia ma silniejsze karty. Scholz z Jörgiem Kukiesem postawili Fundusz Odbudowy nie będąc nawet u steru rządu krajowego, teraz w tym samym tandemie może wreszcie postawią EDIS dla strefy euro (wspólnotowy fundusz gwarancji wkładów bankowych), co jest jednym z tych niby-technokratycznych kroczków, które mają dalekosiężny potencjał integracyjny: niemiecki podatnik gwarantujący greckie wkłady to silny argument w dyskusjach o greckich (włoskich, irlandzkich…) finansach.

    „dynamika systemu federalnego – jawnego a zwłaszcza „samopodejmującego się” – na dłuższą metę, w mojej ocenie, będzie wykluczać sporą część obecnych elit polityczno-biurokratycznych takich krajów jak właśnie Polska czy Węgry z racji ich niskiej jakości, słabego wykształcenia czy braku zasobów (nie tylko materialnych)”

    Short answer: yes

    Nikt w Brukseli tych polskich elit nie będzie aktywnie sekował – przeciwnie, brukselskie agendy wykazują przeważnie dynamikę kooptacji elit krajowych celem zwiększania własnej legitymacji, budowania koalicji itp. Ale nasi delegaci do tych gier są za czasów PiS przeważnie pozorantami bez minimum osobistej autonomii, niekiedy wprost turystami dewizowymi. Wybijający się delegaci innych krajów wykazują natomiast inwencję i wolę współpracy, a po ok. dekadzie funkcjonowania w tej roli przechodzą na poziom europejski.

    „To co mnie interesuje to pytanie czy „stare” kraje UE mają jakiś pomysł na UE 2 prędkości, federalną (jawną czy „samopodejmującą się”) i „stowarzyszoną” która z jednej strony daje mi – Polakowi – gwarancje minimalnej ochrony moich praw podstawowych w sytuacji kiedy lokalny „stowarzyszony” rząd będzie je naruszał a z drugiej strony mającą mechanizm (coś jak np mechanizm przyjęcia Euro) przejścia do tego rdzenia „federalnego” kiedy już (albo o ile) moje wnuki doczekają się lepszych lokalnych elit”

    Short answer: no.

    Słynny passus w aktualnej niemieckiej umowie koalicyjnej mówi niby o długoterminowym dążeniu do „państwa federalnego”, ale „zdecentralizowanego”, „pomocniczego” i „proporcjonalnego”, czyli jest to taka niby-deklaracja obsługująca sprzeczne potrzeby partii koalicyjnych: postulat federalizmu części Zielonych i idące w innych kierunkach postulaty SPD i FDP. W tej samej umowie są jednocześnie precyzyjne postanowienia o tym jak np. planuje się negocjować w Unii w sprawie ceny emisji węglowych i przewiduje określone kroki w wypadku nieosiągnięcia celów negocjacyjnych (cena EUR 60 za tonę CO2). Kluczowi aktorzy podchodzą do Unii pragmatycznie i nie opisują planów wobec niej terminologią reform konstytucyjnych. Wola polskich wyborców, którzy postanowią sobie kolejny raz wybrać rząd krajowy odmawiający udziału w tej pragmatycznej współpracy skutkować będzie dalszym izolowaniem takiego rządu, ale raczej na zasadzie zatrzymywania mu funduszy i blokowania unijnych nominacji niż umieszczania w dedykowanej instytucjonalnej izolatce. Strefa euro będzie naturalnym obszarem pogłębionej integracji, ale też na zasadzie raczej pewnych technokratycznych faktów (jak wspomniany EDIS) niż szerzej zakrojonej politycznej konstrukcji.

    Tak mi w każdym razie dyktuje doświadczenie – nie mam odpowiedniej piosenki na jego poparcie, ale gdybym miał może nosiłaby tytuł „I was there when Lamfalussy was young”. Unia zawsze tak wyglądała – była pragmatycznym poliamorycznym małżeństwem z rozsądku, zawartym ma kontynencie zniszczonym wielkimi ideologiami.

    @Ponury Bankowiec

    „Korwino-Federacja”

    To ma przeważnie na myśli prawica rojąc o „Europie Ojczyzn” jako o rzekomo pierwotnie planowanym minimalnym jedynie zakresie współdziałania. Jest to fejk, bo już pierwszy trakt węglowo-stalowy zawierał np. szerokie postanowienia socjalne co do wynagrodzeń i zasiłków w obu tych branżach – oraz przewidywał komitetowy mechanizm regulacyjny (więcej pod notką WO „Niech żyje federacja europejska!”).

    Federacje mają to do siebie, że łączą istniejące byty polityczne, a te w Europie są głęboko regulowanymi państwami opiekuńczymi i taka jest też natura tworzonych przez nie związków. To że postrzegamy te związki jako „coś mniej” niż np. federację amerykańską wynika z niższej rangi technokratycznej współpracy ws. świadczeń publicznych od rangi para-monarchicznych symboli. Cywilny Amerykanin nie ma publicznej opieki zdrowotnej w żadnym ze stanów, choć stany te łącznie mają kongres, prezydenta i flagę na Księżycu. Natomiast żołnierz bądź weteran amerykańskich armed forces funkcjonuje w ramach baz wojskowych oraz Veteran Awdministration w systemie zbliżonym do European-style welfare state, który – gdy wliczyć małżonków aktywnych żołnierzy – obejmuje na tym kontynencie ok. 20 mln ludzi. Masz tam więc dwa organizmy: Korwino-federację cywili i opiekuńczą Holandię utrzymywaną z ich podatków dla personelu wojskowego, potrzebną głównie dla obsługi interesów wielkiego kapitału, lecz legitymowaną ideologią „war on terror” i szacunku dla servicemen.

    @Obywatel

    „„Żniwo” pandemii (na dziś ok 100k zmarłych, pewnie w sumie może być nawet 150-200k do 2023), patrząc cynicznie, może PiS kosztować ok 2 % w wyborach (przy założeniu że ok połowa zmarłych to ich elektorat plus rodziny)”

    Założenie chyba na wyrost – u nas nie szczepią się głównie niegłosujący oraz elektorat Konfederacji i Hołowni [1]. Wyborcy PiS deklarują szczepienie się w zbliżonym stopniu jak PO – choć być może istotnie, jako starszy elektorat, umierają w większej proporcji na nieleczone choroby przewlekłe.

    Sytuacja w USA jest dla prawicy bardziej krytyczna – przy precyzyjnie zdżerymanderowanych okręgach i konserwatywnych mediach aktywnie zwalczających szczepienia, Republikanie zapewne właśnie metodycznie pozbawiają się kluczowych wyborczych większości [2].

    [1] https://businessinsider.com.pl/polityka/ktorzy-wyborcy-chca-sie-szczepic-a-ktorzy-nie-sondaz-okopress/dcfd2rt.amp

    [2] https://www.npr.org/sections/health-shots/2021/12/05/1059828993/data-vaccine-misinformation-trump-counties-covid-death-rate

  48. @Awal Biały i moja kwestia „Korwino-Federacji”
    Nie jestem wyznawcą fejkowej teorii, że twórcy EWSiS mieli po prostu na celu unię celną, może coś więcej i ani przez myśl im nie przeszła droga do pełnej federacji. Przez Korwino-Federację rozumiałem, opisany przez kol. Awala Białego bardzo celnie model amerykańskiego federalizmu – gdzie zaniechano regulacji większości dziedzin regulowanych w Europie. Moja hipoteza – przy obecnym stanie więzi kultorowo-społecznych (baza) tempo federalizmu (nadbudowa) musi być dostosowane do przemiany bazy. Obecnie możliwa jest federacja przy mocno leseferystycznym podejściu do gospodarki – chyba, że mocno będzie się zachowywało zasadę pomocniczości administracji krajowych. W sumie przy okazji przytoczonych przez kol. Awala Białego zasad państwa „zdecentralizowanego”, „pomocniczego” i „proporcjonalnego” – widać tu mocny wpływ (w końcu bawarskie CSU) zasad społecznej nauki kościoła. Paradoks, bo u nas to się chyba trochę ostatnio stało niepopularne. Może to CSU powinno nas chrystianizować?

  49. @Awal
    „Wyborcy PiS (…) jako starszy elektorat, umierają w większej proporcji na nieleczone choroby przewlekłe. Sytuacja w USA jest dla prawicy bardziej krytyczna (…) Republikanie zapewne właśnie metodycznie pozbawiają się kluczowych wyborczych większości”

    Teraz to się może w jakimś stopniu wyrównywać, ale nie zapominajmy, że w USA pandemia bardziej uderzyła w elektorat demokratów. Przynajmniej w pierwszej fazie umierała przede wszystkim niezamożna, kolorowa ludność wielkich miast (szczególnie Nowego Jorku). To głównie czarni, więc elektorat wybitnie nierepublikański, umierali statystycznie najczęściej. Rozbieżności były na tyle poważne, że Trump stwierdził, że zbadanie przyczyn wysokiej śmiertelności wśród Afroamerykanów należy zlecić ekspertom (a przecież, jak nietrudno się domyśleć, wynika to z wyraźnej korelacji pomiędzy wykluczeniem ekonomicznym a wyższym narażeniem na negatywne skutki pandemii).

    To, że *obecnie*, w dobie łatwo dostępnych szczepionek, dużo częściej umierają niechętni szczepieniom biali wyborcy Republikanów z interioru (co już widać bardzo wyraźnie), raczej nie powinno przełożyć się statystycznie na wyniki wyborów. Śmiertelność nie jest już na szczęście tak wysoka jak na początku, bo przez te prawie dwa lata pandemii lekarze sporo się nauczyli i wiedzą mniej więcej jak postępować z chorymi.

    Jeśli chodzi o Polskę, to też mam wrażenie, że nie szczepią się głównie ludzie niegłosujący oraz elektorat Konfederacji (a ten – jako że statystycznie najmłodszy – zakażenie raczej przeżyje). Natomiast, podobnie jak w USA, u nas pandemia w pierwszej fazie uderzyła przede wszystkim w starszych ludzi z wielkich miast, a więc głównie w elektorat Platformy i SLD (wirusowi jednak trudniej niż po Warszawie czy Górnym Śląsku jest się rozprzestrzeniać po podlaskich wioskach). Myślę też, że mieszkający na wsiach wyborcy PiS są dużo mniej mobilni, a więc i mniej narażeni na zakażenie.

    I nie – nie sądzę, żeby nastąpiło jakieś Wielkie Przebudzenie (choć parę miesięcy temu czytałem artykuł konserwatywnego amerykańskiego publicysty, narzekającego na rosyjskie trolle siejące covidową dezinformację; autor potraktował to jako „faktyczne wypowiedzenie wojny Ameryce”). Twardzi antyszczepionkowcy tworzą coś w rodzaju sekty, a z sektami jest tak, że im więcej przemawia przeciw wyznawanej ideologii, tym bardziej wyznawcy zasklepiają się w swoich przekonaniach. Sekta Jima Jonesa poszła za nim aż do gorzkiego końca. Kiedy „covidosceptycy” widzą, że niezaszczepieni umierają częściej, to starają się racjonalizować sobie swój wybór, twierdząc np., że ceną za odporność poszczepienną może być wszczepienie nanochipów przez Gatesa. Albo że warto podjąć ryzyko nieszczepienia, ponieważ negatywne skutki szczepień wyjdą dopiero za jakiś czas (tu może nastąpić klasyczne sekciarskie straszenie końcem świata: „ciekawe co covidioci powiedzą za rok, kiedy w wyniku eksperymentu jakiemu się poddali, zaczną masowo umierać na raka!” – przy czym, jak to w sektach, data Armageddonu może być dowolnie przesuwana, z jednego roku zrobią się dwa, pięć, potem dziesięć…). Tak że nie liczyłbym na otrzeźwienie. Szczególnie że zarówno w Polsce, jak w Stanach prawicowi politycy stali się zakładnikami ruchów antyszczepionkowych; podobnie jak obrona łatwego dostępu do broni to im się po prostu opłaca politycznie, a trupy są (jak zwykle) wliczone w koszta.

  50. @Ponury Bankowiec

    „W sumie przy okazji przytoczonych przez kol. Awala Białego zasad państwa „zdecentralizowanego”, „pomocniczego” i „proporcjonalnego” – widać tu mocny wpływ (w końcu bawarskie CSU) zasad społecznej nauki kościoła.”

    Nie sądzę – każdy z tych terminów ma swoją historię w polityce niemieckiej i unijnej. Za pomocniczością i proporcjonalnością w tej konkretnej umowie stoi FDP, za decentralizacją – SPD: ten termin pojawia się w ich wielu politykach jako pomysł na lepsze polityczne wyzyskanie lokalnych producentów czy prosumentów i przeciwwaga dla wielkiego kapitału, reprezentowanego przez CDU/CSU:

    https://www.vorwaerts.de/blog/energiewende-geht-nur-radikal-dezentral

  51. @monday.night.fever

    Ta pierwotna faza „Blue COVID” miała swój wyraźny wpływ w wyborach prezydenckich. Im bardziej dotknięte katastrofalną śmiertelnością były lokalne, głównie czarne, społeczności tym mniejsza ich mobilizacja dla Bidena – nie działał tu efekt „protestu” lecz raczej rozgoryczenia. Zwycięstwo Bidenowi dały bogate suburbia radzące sobie lepiej w pandemii, które odebrał Trumpowi [1].

    W midterm elections 2022 zobaczymy jaki wpływ wywrze aktualny „Red COVID” – a jest to wbrew odczuwalnej pamięci społecznej fala rozlewająca się głębiej niż pierwsza: dwie trzecie śmierci covidowych w USA miało miejsce w związku z wariantem Delta już po wyborach prezydenckich. Trudno tu oczywiście o mechanistycznego przewidywania, ale moim zdaniem można spodziewać się złożonego negatywnego efektu dla Republikanów (wymieranie, demobilizacja, alienacja hard-corowych przeciwników szczepień przez regulacje jakie będą zmuszone wprowadzić republikańskie władze stanowe) – zwłaszcza w okręgach, gdzie przewaga republikańskich wyborców jest sztucznie osiągana poprzez przyłączanie do większych miast wyliczonych na miarę porcji interioru.

    [1] https://news.northwestern.edu/stories/2021/08/how-covid-19-death-rates-impacted-2020-presidential-voting/

  52. @Awal
    „dwie trzecie śmierci covidowych w USA miało miejsce w związku z wariantem Delta już po wyborach prezydenckich”

    Może, ale jeśli chodzi o Great Republican Extinction, które przywołał tu kol. @Obywatel (i które pokazuje ten zalinkowany przez Ciebie artykuł z NPR: „heavily Trump counties have a 2.73 times higher death rate than heavily Biden counties”), to liczy się głównie *obecna* fala, która zaczęła się dopiero na przełomie lipca/sierpnia. Dopiero najwcześniej od maja/czerwca – kiedy to kto każdy, tylko tylko chciał się zaszczepić, już to zrobił – możemy mówić o ludziach, którzy „umierają na własne życzenie”.

  53. @mnf „Dopiero najwcześniej od maja/czerwca – kiedy to kto każdy, tylko tylko chciał się zaszczepić, już to zrobił – możemy mówić o ludziach, którzy „umierają na własne życzenie”.
    Ale nikt nie mówił o umieraniu na własne życzenie, tylko o tym, że od wielu miesięcy w pandemii umierają częściej fani Trumpa. Oni nie chcieli się szczepić ani w grudniu 2020, kiedy pojawiła się pierwsza możliwość dla seniorów, ani latem/jesienią 2021, kiedy niektóre stany były już gotowe każdemu chętnemu dawać za zaszczepienie się pieniądze albo inne fanty. A w USA wciąż umiera ponad 1000 osób dziennie, codziennie. Również w tym tygodniu. W sumie już grubo ponad 800k.

  54. @monday.night.fever

    „Great Republican Extinction” – to nie jest najgorsza metafora, skoro szczepiąc się zmniejszamy patogenowi dostępną populację i wywołujemy presję na zjadliwsze mutacje. Niezaszczepieni – jak neandertalczycy – wymierają wskutek wywołanego przez nas stresu środowiskowego. Dlatego od dłuższego czasu antyszczepionkowców powołujących się na prawo wyboru pytam: tak, tylko dlaczego to ja mam wybierać, kiedy umrzesz?

  55. @sheik.yerbouti
    „Ale nikt nie mówił o umieraniu na własne życzenie, tylko o tym, że od wielu miesięcy w pandemii umierają częściej fani Trumpa…”

    …na własne życzenie, ponieważ się nie zaszczepili.

    A podział na umierających pacjentów republikańskich oraz na względnie bezpiecznych zaszczepionych demokratów zaczął być wyraźny dopiero od początku obecnej fali (podlinkowany przez Awala artykuł NPR z tabelami zależności bierze pod uwagę okres od 1 maja; ja bym to przesunął dwa miesiące do przodu). Wcześniej to zjawisko oczywiście też miało miejsce, tyle że nie było tak widoczne – przypuszczam, że proporcja („heavily Trump counties have a 2.73 times higher death rate than heavily Biden counties”: https://www.npr.org/sections/health-shots/2021/12/05/1059828993/data-vaccine-misinformation-trump-counties-covid-death-rate?t=1639126275701) w pierwszej połowie roku wynosiła powiedzmy 1.3-1.5, a nie 2.73 jak obecnie. Czyli nie była na tyle istotna statystycznie, żeby w istotny sposób przesunąć elektorat.

  56. @mnf „A podział na umierających pacjentów republikańskich oraz na względnie bezpiecznych zaszczepionych demokratów zaczął być wyraźny dopiero od początku obecnej fali”
    Znowu mam wrażenie, że biegasz z młotkiem i szukasz gwoździ. Podział NIE jest tak banalny, na Demokratów głosują np. Afroamerykanie, którzy wobec szczepień są statystycznie bardziej znacznie nieufni niż biali. Na katastrofalny przebieg pandemmii w USA z setkami tysięcy zgonów składa się masa „libertariańskich” aspektów ich społeczno-gospodarczej rzeczywistości (włączając w to ich łatwe do sfałszowania papierowe zaświadczenia o szczepieniach, w 2021!). W skrócie: biedni dostają po d*** znacznie mocniej niż bogaci. Głęboko czerwone stany miały przeciążoną służbę zdrowia i dużo zgonów już wiosną, również dlatego przecież, że przeciętnie są to stany biedniejsze, z gorszą infrastrukturą. A na domiar złego z milionami członków antyszczepionkowej sekty – owszem, to jest już aspekt polityczny. Wciąż podsycany: senator Ron Johnson przekonywał w bieżącym tygodniu, że wystarczy płyn do płukania ust, bo zabija wirusa, nie trzeba się szczepić.
    Mam wielką nadzieję, że Republikanie słono zapłacą w midterms za to, co robią. Ale to USA, tam głupota rzadko jest karana.

  57. @sheik.yerbouti
    „Mam wielką nadzieję, że Republikanie słono zapłacą w midterms za to, co robią”

    Też chciałbym żeby za to zapłacili, ale obawiam się, że Roger Stone wie, co robi – wygląda na to, że strategia sojuszu z foliarzami przynosi im korzyści polityczne, ponieważ antyszczepy mogą być tym kluczowym elementem (języczkiem u wagi), który przeważy szalę na rzecz konserwatystów. Aż tak dużo spośród z tej grupy nie umrze, za to do wyborów pójdą absolutnie wszyscy. Oczywiście Republikanie zdają sobie sprawę z tego, że podlizywanie się takim środowiskom oznacza dalsze urośnięcie tej pandemicznej góry trupów, ale w imię korzyści politycznych są w stanie poświęcić tych ludzi (tak samo, jak poświęca się ofiary strzelanin na rzecz dobrych relacji z NRA, czy tak jak przez dwie dekady cynicznie poświęcono setki tysięcy uzależnionych od opiatów na rzecz zysków sponsorujących Republikanów producentów Oxycodonu, zarabiających na szerokiej dostępności ich produktów; a tego typu koncerny to wyjątkowo hojni donatorzy).

  58. @sheik.yerbouti
    „ Ale to USA, tam głupota rzadko jest karana.”

    Owszem, jednak w przeciwieństwie do tematów typu gun control, aktualna sytuacja zaczyna nabierać cech zbiorowego samobójstwa na złość lewicy: „killing yourself to own Democrats”. A rozwiązanie jest tyleż proste, co binarne: musisz dać ludziom szczepionkę, a nie jakieś tokenowe ograniczenia sprzedaży półautomatycznych karabinków. I tak to się może na prawicy skończy – kampanią promocji „Freedom Vaccine” przeciw „komunistycznemu wirusowi”. Nim to jednak nastąpi będzie musiało dojść do dysonansów i przegrupowań, które – nie pierwszy raz w historii – mogą sprokurować silne postpandemiczne przegrupowanie w polityce [1].

    [1] https://amp.economist.com/the-world-ahead/2021/11/08/the-aftermath-of-the-pandemic-will-make-politics-more-turbulent

  59. @awal „Nim to jednak nastąpi będzie musiało dojść do dysonansów i przegrupowań, które – nie pierwszy raz w historii – mogą sprokurować silne postpandemiczne przegrupowanie w polityce”
    Tyle że republikanie to również niestety wiedzą i zmieniają właśnie w swoich stanach na gwałt zasady głosowania i liczenia głosów, żeby w razie wątpliwości – a jakże można nie wątpić w nagłą zmianę preferencji wyborców! – mogli zadecydować, czyj głos się liczy a czyj wcale nie.

  60. @sheik.yerbouti
    „republikanie to również niestety wiedzą i zmieniają właśnie w swoich stanach na gwałt zasady głosowania i liczenia głosów”

    Sure thing, ponadto Trump zaczął praktykę endorsowania swoich kandydatów, lojalistów sprawy „Stolen Election”, jako stanowych sekretarzy stanu, odpowiadających za certyfikację wyborów [1].

    Ale to właśnie jest też oznaka nadziei. Żeby wygrywać na napędzie kłamstw i lęków, trzeba coraz bardziej cisnąć wajchę, tymczasem pandemia powoduje, że odłamują się segmenty wyborców jakie są na to podatne. Rzesze ludzi, którzy byli w stanie powiedzieć „nie” śmieciowym pracom i deadendowym pracodawcom w post-pandemicznym Great Resignation, nie będą szukać w polityce godnościowych mitów tylko realnego wsparcia na drodze życiowego awansu, na którą odważyli się wejść. I już widać rozłamy w GOP, np. przy okazji governor primaries w Georgii, na trumpistów i tych, którzy jednak będą woleli nawiązać kontakt z tym patrzącym w innym kierunku aspiracyjnym elektoratem. Jeżeli program inwestycyjny Bidena wejdzie w życie, stanie się punktem odniesienia dla tej wyborczej
    grupy. Trudno będzie dyskutować z nowymi drogami i szkołami, interesującymi takiego wyborcę, historią o czipach w szczepionkach. Trzeba będzie zaproponować własną progresywną opowieść.

    [1] https://apnews.com/article/donald-trump-elections-arizona-capitol-siege-phoenix-7fa027a6112fbee133b3c5a0117bba7c

  61. @Awal / żniwa Covidowe

    Te 1-2% to nie kwestia bezpośrednio szczepień tylko tego, że średnia wieku ludzi którzy umierają to ok 72 lat a w tej grupie PiS np w 2019 miał 55% udziału. Czyli – tak jak się spodziewam – do 2023 roku umrze 150-200k ludzi to mogą mieć minus o jakieś 80-100k wyborców TYLKO z tytułu COVIDA a są jeszcze „standardowe” kwestie wpływające na liczbę wyborców. A 100 k to jest 0,5% ogółu wyborców z 2019 roku (18 mln). Ich „własny” specjalista od sondaży Marcin Palade pisał ostatnio, że PiS będzie miał mniej o 500 tyś wyborców tylko z powodów demograficznych.

  62. To chyba jedyne miejsce w sieci gdzie ludzie poważnie traktują teorie o wymieraniu republikanów oraz ich porażce w przyszłorocznych wyborach.
    Przypominam o ostatnich wyborach na fotel gubernatora w Wirginii oraz New Jersey, które okazały się bardzo nieprzyjemną niespodzianką dla administracji Bidena. Poza tym sondaże nie są zbyt łaskawe dla samego prezydenta.
    Tutaj są jakieś mutacje wynurzeń z początku pandemii gdzie wszyscy mieli nagle zrozumieć jak ważne jest państwo oraz walfare state, plus antyszczepy ostatecznie się skompromitują. Nie muszą dodawać jak to wygląda w 2021.

  63. @Nankin77

    O wymieraniu dość. Biden zalicza na razie mniejszy spadek niż Obama i Trump po 1 roku rządów [1]. Rok po starcie pandemii masz miliony ludzi odmawiających pracy za minimum wage, to jest ważna społeczna zmiana. I masz progresywnych anty-trumpowskich republikanów jak gubernatorzy DeSantis (FL) i Kemp (GA) namawiających do szczepień i wspierających prawa pracownicze [2][3] – to zmiana druga. Nawet jeżeli to będzie mniejszościowy odłam tej partii, oznacza to przełamanie dotychczasowego pata symbolizowanego przez government shutdowns i filibusters przeciwko transferom budżetowym – okazuje się, że konserwatywną politykę można (znów) uprawiać jako rzecznictwo ekonomicznych interesów klasy pracującej, a nie wyłącznie jako grę na społecznych lękach i ochronę wielkiego kapitału. Im bardziej Demokraci stają się partią lepiej zarabiających i dużych miast, tym bardziej taki republikański powrót do korzeni będzie mieć sens (przypominam: to była u zarania partia abolicjonizmu i rekonstrukcji, a potem rooseveltowskiego “square deal for the working man”).

    [1] https://projects.fivethirtyeight.com/biden-approval-rating/

    [2] https://www.tallahassee.com/story/news/politics/2021/12/09/desantis-boosts-worker-pay-wants-build-new-emergency-center-big-bend-state-budget-2022-2023/6445660001/

    [3] https://www.ajc.com/politics/kemp-signs-bill-giving-state-workers-three-weeks-paid-leave-for-new-kids/EDBT33T7MRGBXK4QO27YF3PL3Y/

  64. @awal „Biden zalicza na razie mniejszy spadek niż Obama i Trump po 1 roku rządów” wciąż jest pod kreską.
    „można (znów) uprawiać jako rzecznictwo ekonomicznych interesów klasy pracującej” można też to nazwać cynicznym wykorzystaniem popularności socjalu, co nie jest takie znowu dziwne i nowe. W amerykańskiej polityce funkcjonuje pojęcie „third rail”, czyli tematów, których lepiej nie ruszać niezależnie od barw partyjnych. Za jeden z nich uchodzi zbyt ostra krytyka welfare state. Wbrew stereotypom republikanie nie są często jakimiś libertarianami i bardziej skupiają się na krytyce wybranych aspektów socjalu. Jak Dablju, który głosił w kampanii w 2000, że rodzice powinni móc wydawać pieniądze od państwa na prywatne szkoły swoich dzieci.

  65. @Nankin77
    „To chyba jedyne miejsce w sieci gdzie ludzie poważnie traktują teorie o wymieraniu republikanów oraz ich porażce w przyszłorocznych wyborach”

    Ja uważam, że ta teoria jest mocno naciągana, ale inbę nakręciło podanie przez Awala bardzo skądinąd ciekawego artykułu NPR („heavily Trump counties have a 2.73 times higher death rate than heavily Biden counties”). A zresztą nawet gdyby tak było, to i tak republikanom będzie się politycznie opłacać adorowanie foliarzy, bo to antyszczepy to zdyscyplinowany elektorat, który na wybory pójdzie w komplecie (no chyba, że akurat będzie się dusić pod respiratorem).

    @Awal
    „konserwatywną politykę można (znów) uprawiać jako rzecznictwo ekonomicznych interesów klasy pracującej, a nie wyłącznie jako grę na społecznych lękach i ochronę wielkiego kapitału. Im bardziej Demokraci stają się partią lepiej zarabiających i dużych miast, tym bardziej taki republikański powrót do korzeni będzie mieć sens”

    Niemożliwe. Żeby do tego doszło, Republikanie musieliby najpierw zerwać z dziedzictwem Reagana – a póki co nie widać żadnego republikańskiego Deng Xiaopinga na horyzoncie…

  66. @Nankin77
    „Wbrew stereotypom republikanie nie są często jakimiś libertarianami i bardziej skupiają się na krytyce wybranych aspektów socjalu. Jak Dablju…”

    Nankinie, Dablju to inna epoka amerykańskiego konserwatyzmu – przypominam, że jego kluczowym projektem, na szczęście nie wprowadzonym, była prywatyzacja Social Security [1]. Natomiast linki jakie załączyłem powyżej (może warto przed odniesieniem się je przeczytać?) nie dotyczą żadnej krytyki lub jej braku, lecz przykładowych propracowniczych polityk wprowadzanych przez aktualnych republikańskich gubernatorów: podwyżki wynagrodzeń i wprowadzenia urlopów rodzicielskich dla stanowych pracowników.

    @monday.night.fever
    „póki co nie widać żadnego republikańskiego Deng Xiaopinga na horyzoncie…”

    Jest nim właśnie DeSantis. Waham się z podaniem bezpośrednich źródeł, bo oczywiście – tak jak w przypadku Deng Xiaopinga – elementy progresywnej agendy trzeba w nich odsiewać z narracji obracającej się wokół wątków oficjalnej partyjnej ideologii, ustalonej przez Trumpa: migracji, oporu wokół liberalnych elit, nieufności wobec mediów itp. Trumpizm przeorał tę partię i do stylu uprawniania konserwatywnej polityki, jaki prezentował jeszcze McCain – nie ma powrotu. DeSantis jest, owszem, Trumpa studentem i ulepszoną wersją. Jeżeli jednak na własną odpowiedzialność obejrzysz np. jego rozmowę promocyjną (trudno ją nazwać dziennikarskim wywiadem) z Benem Shapiro to w powodzi konserwatywnych spinów, półprawd i wygodnych przemilczeń zauważysz akcenty sygnalizujące odwiosłowywanie z najbardziej radykalnych autorytarnych trumpistycznych ekstremów i wprowadzanie w ich miejsce wątku pragmatycznej obrony interesów pracowników i małego biznesu. DeSantis odchodzi też od banonnowskiej konspiracyjnej nieufności wobec państwa („deep state”), zamiast tego starając się podkreślać swoją administracyjną kompetencję. Kto nie ma ochoty na kontakt z tym, co tu kryć, jednak żrącym materiałem – niech skorzysta z bezpiecznie zabutelkowanego wyciągu tutaj: [2]

    [1] https://www.brookings.edu/research/why-the-2005-social-security-initiative-failed-and-what-it-means-for-the-future/

    [2] https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2021/10/ron-desantis-never-trump/620568/

  67. @Awal i DeSantis

    Przepraszam, Awal, mam dla Ciebie najwyższy szacunek i lubię czytać Twoje posty, ale czy ty *naprawdę* pitchujesz właśnie jako nową, bardziej rozsądną i umiarkowaną twarz GOP kolesia, który dwa tygodnie po zakończeniu procesu Rittenhouse’a robi wielkie publiczne halo z ogłaszania propozycji stworzenia prywatnej, podległej tylko jemu milicji stanowej w FL? Proponując na to oszałamiające $3M – co w praktyce znaczyłoby „wzywam wszystkich patriotów do stawienia się pod bronią pro bono”. Oczywiście, on tak tylko proponuje (tak jak zawsze amerykańscy faszyści – „throw all the shit at the wall, see what sticks” i „gotowanie żaby” na raz). Nie jest to wcale dogwistle dla najbardziej pojebanej części elektoratu i obietnica legitymizacji przemocy na tle rasowym, nieprawdaż.

    Nie wiem, czy należy się cieszyć z tego, że po faszyście-kretynie nastanie być może era *sprytnych* faszystów.

  68. @mcal
    „Nie wiem, czy należy się cieszyć z tego, że po faszyście-kretynie nastanie być może era *sprytnych* faszystów.”

    Drogi mcal, również odwzajemniam szacunek, chyba jednak zrezygnuję z omawiania amerykańskiej prawicy, bo za dużo tu pól do nieporozumień. Ci „lepsi od Trumpa” republikanie nie będą oczywiście lewicą, nie będą też przed-trumpowską umiarkowaną prawicą w stylu McCaina, kierującą się do spojonego konserwatywną ideologią sojuszu kapitału i klasy średniej. Post-trupowscy republikanie będą wciąż poruszać się w kręgu tematów i tendencji ustalonych przez Trumpa – obejmuje to pociąg do autorytaryzmu, choć jednak realizowany nie jako strategia pogrzebania demokracji, lecz jako autokratyczna presja na oponentów wywierana z założeniem, że ich kontr-presja utemperuje własny radykalizm. Artykuł w „The Atlantic” dobrze to uwypukla. Akcentowanie wyroków sądowych, również przegranych, w wywiadzie DeSantisa z Shapiro również obrazuje tę strategię: ustanowilibyśmy tu piękną prawicową despotię, niestety, cóż robić, 11th circuit federal courts nie pozwalają.

    Kluczowy jednak dla nas aspekt odróżniający ludzi takich jak DeSantis od Trumpa to wyraźniejsze przesunięcie przekazu ku ekonomicznym interesom working class: konkretnych postulatów takich jak płatne nadgodziny, urlopy rodzicielskie, świadczenia dla bezrobotnych, ubezpieczenia zdrowotne – „things people talk about at the kitchen table”. Są to sprawy banalne w Europie, lecz zrywające z ponadpartyjnym libertariańskim konsensem w USA. Ten zwrot socjalny był zapowiadany w działaniach DeSantisa i mu podobnych lokalnych republikanów już wiele lat temu, teraz jednak nabiera rozpędu wobec kalkulacji, iż po wielkich programach redystrybucyjnych Demokratów tolerancja wielkiego kapitału dla propracowniczej i prosocjalnej polityki przesuwa się w lewo, bardziej tam gdzie sytuuje się jego polityczne stanowisko w Europie. Prezydentura Bidena, nawet jeżeli ostatecznie będzie jednokadencyjna i nie uznawana za sukces, przesunie warunki brzegowe działania prawicy – stanowi drugi obok Trumpa element równania, jakiego rozwiązaniem jest DeSantis.

    Czy polityk ten jest wyrazem długoterminowego republikańskiego konesesu w innych sprawach – nie zawsze łatwo powiedzieć. Niektóre jego stanowiska, jak pozwolenie na noszenie broni na kampusach, wydają się nie do utrzymania, również wobec opozycji lewicy, inne – jak parcie do podziału Big Tech – może znajdą swój czas przy pomocy części lewicy właśnie (choć Elizabeth Warren chce tego z innych powodów niż DeSantis i Josh Hawley).

    Mnie nie tyle „cieszy” ta sytuacja, co raczej staram się ją trzeźwo uchwycić i opisać szanse progresywnych policies w tym kontekście. Partia republikańska, o której waszyngtońskiej centrali i grass-roocie pisałem kiedy indziej (pod notką WO „Collegium elektorów – WTF?”) przechodzi wraz z Demokratami kolejną w swej historii rekonfigurację swojej politycznej bazy (kilku jej innych istotnych elementów np. etnicznych, nie poruszyliśmy) – ten proces ma plusy dodatnie i plusy ujemne, trzeba ich być świadomym.

  69. @Awal

    „Kluczowy jednak dla nas aspekt odróżniający ludzi takich jak DeSantis od Trumpa to wyraźniejsze przesunięcie przekazu ku ekonomicznym interesom working class”

    Trump też jest/był przecież takim working class hero. I zawsze mi się wydawało, że gdyby był bardziej ogarnięty to ileś tych rzeczy pro-working class by wprowadził. Przecież pakiet infrastrukturalny Bidena to równie dobrze mógł być (i miał być zresztą) flagową sprawą Trumpa. Dla mnie ciekawy jest jednak paradoks – chyba bardzo amerykański – czyli bycie working class oriented ale „tylko dla białych”. Jak czytam i słucham tych bardziej jako tako składających słowa „trumpistów” to oni aż tak bardzie się nie różnią do Bidena tylko jest ten ultra biały kolor w tym wszystkim. I to będzie duży problem dla amerykańskiego systemu politycznego bo biali będą się stawać mniejszością. A w sytuacji kiedy jedna partia buduje przekaz „tylko dla białych” to nawet jeśli tam jest ileś słusznych kwestii to one zginą w jazgocie sporów a w tak a nie inaczej skonstruowanym kongresie i kolegium elektorskim (przewaga stanów rolniczych nad ludnymi stanami miejskimi) będzie to prowadziło poważnych zawirowań polityczno-konstytucjonalnych.

  70. @Obywatel

    Nie da się wygrać żadnych wyborów w USA nie mobilizując jakiegoś segmentu working class. Trump wynalazł w tym celu metodę polegającą na napuszczaniu „white poor” na „minority poor”, czyli na czarnych „rioters” i latynoskich „rapists”, oraz na retorycznym atakowaniu miejskich elit w roli ludowego rzecznika. Natomiast trudno mówić o tym, by Trump wybrany już na prezydenta miał jakąś politykę propracowniczą. Za czasów dominacji jego nominantów w National Labour Relations Board (amerykańska „komisja trójstronna”), stała się ona narzędziem wykonywania agendy Chamber of Commerce – reprezentacji kapitału dyktującej również pozostałą politykę ekonomiczną Trumpa [1]. Tam gdzie prawa pracownicze stały w konflikcie z głównymi elementami trumpowskiej retoryki, jak opór wobec migracji, właściwe agencje, np. USCIS odpowiadająca za wydawanie wiz pracowniczych, przyjęły wręcz praktykę sabotażu swoich zadań [2].

    Przy czym jednak przegrana Trumpa w w 2020 r. pokazała ograniczenia tej metody – można powiedzieć że Kaczyński wiedział lepiej i strasząc wymyślonymi „pierwotniakami”, dawał jednocześnie realne 500+ do ręki. W tym samym duchu stanowi republikańscy politycy starający się być unowocześnioną wersją Trumpa nie stronią od realnych propracowniczych i prosocjalnych rozwiązań, choć wykorzystują trumpowską retorykę dla ich uzasadniania np. rozszerzają stanowe finansowanie programów opieki przedszkolnej jako przeciwdziałanie patologiom i „law & order measure” [3] albo podejmują kroki dla obniżenia kosztów opieki zdrowotnej udrapowani w szaty rzeczników szarego człowieka przeciw wielkim korporacjom medycznym [4]. Odwołują się zatem do klasowych emocji „white poor”, jednocześnie adresują ekonomiczne interesy całej working class. W amerykańskim ideologicznym matriksie to przetestowana droga – republikański populizm Theodore Roosevelta polegał na tym samym.

    Biden zaś stara się odnaleźć w tym kontekście drogę dla niezbędnego bipartyjnego poparcia swoich dalej idących planów redystrybucyjnych (zwanych dla niepoznaki infrastrukturalnymi). Są w nich miliardy na klasyczną infrastrukturę, ale i na zieloną transformację, i na opiekę przedszkolną, i na wsparcie seniorów – a po stronie finansowania wyższe podatki korporacyjne i zamykanie loopholów dla bogatych w podatkach osobistych. Infrastrukturalny plan Trumpa byłyby mniejszy i nie miałby podobnych elementów.

    Rasa będzie istotnie nowym centralnym obszarem wojny kulturowej w USA – zaś „critical race theory” nowym „gender”. Przy czym zauważ, że jest to jednak koncept tak skonstruowany, aby w kontekście rasy uderzać w elity, a nie w stereotypozowanego „black criminal” z klasy ludowej. Nie chę się o tym rozwodzić – przeczytasz o tym niedługo w każdej lewicowej lodówce, w przeciwieństwie do klasowo-ekonomicznych tematów, jakie sygnalizuję powyżej.

    [1] https://www.epi.org/publication/unprecedented-the-trump-nlrbs-attack-on-workers-rights/

    [2] https://www.washingtonpost.com/opinions/trump-found-a-way-to-simultaneously-sabotage-our-health-care-and-immigration-systems/2019/10/07/6fb734dc-e943-11e9-9306-47cb0324fd44_story.html

    [3] https://briankemp2022.com/posts/news/brian-kemp-i-will-increase-literacy-and-improve-teaching-conditions

    [4] https://briankemp2022.com/posts/news/brian-kemp%E2%80%99s-patient-centered-health-system-proposal?_ga=2.129166990.326941594.1639341884-813525738.1639341884

  71. @Awal

    Ja nie kwestionuje kierunku pro-pracowniczego u Republikanów w rozumieniu wdrażania w USA rozwiązań zabezpieczenia socjalnego na wzór Europy z lat 70. I nie mówię, że Trump prowadził jakąś politykę pro-pracowniczą bo on de facto nie prowadził żadnej polityki w żadnej dziedzinie. Moim zdaniem Republikanie zakładali, że Trump będzie takim Kaczyńskim czyli „ideolo & 500+” a dostali co dostali i teraz mają z tym problem bo nawet jak Trump wróci w 2024 roku to nadal nie będą w stanie rządzić = wdrażać jakiś realnych programów. Wylądują jak dziś Kaczyński czyli „z Ziobro ale bez kasy” = proces decyzyjny sparaliżowany ideolo.

    Na dwie kwestie chciałem wrócić uwagę:
    – nie uważam, że teoretyczny plan Trumpa czy przyszły jakiś plan infra Republiknów nie miałby elementów green (parkuje problem niezdolności Trumpa do pracy). Jakiś czas temu, zdaje się, w Economist był artykuł o rosnącej sile lobby OZE, sektor który już dziś ma więcej pracowników niż np węgiel (a taki Teksas to potęga OZE). Na dziś, na razie, są organizacyjnie słabsi bo nowi na K-Street ale to kwestia czasu i organizacji. OZE w USA to nie jest „Kowalski i syn montaż paneli” za dotację a wielkie biznesy, które szybko rosną w siłę. Wręcz uważam, że po 2024 jak oni ew znów wygrają (bez Trumpa) to będziemy mieli „mega super great american job power for free” plan gdzie słowo green nie padnie ale biliony pójdą na OZE i MAGA ładowarki do fordów F150. Chciałem w ten sposób podkreślić, że między tymi partiami nie ma na poziomie merytoryki (= na poziomie decyzji lobbystów) dużych różnic. I to również w stosunku do wspomnianych przez Ciebie loopholów (plany Bidena są w dużej mierze za dług). Może być spór czy jakieś duże cięcia podatków utrzymać ale na wielkie podwyżki to bym nie liczył bo USA to nie PL i tam naprawdę jest dużo (wolumenowo) bogatych ludzi.
    – Rasa – tak to będzie wojna kulturowa ale nie w rozumieniu naszego gender czy stref wolnych od tego czy owego. Tam jest realny problem starcia dużych grup etnicznych, w tym zwłaszcza jednej, białej, nadal dominującej która widzi, że traci stopniowo pozycję ilościową, polityczną ale też finansową czy edukacyjną. I niezależnie od racji moralnych czy historycznych oczekiwanie, że jakaś nadal dominującą grupa dobrowolnie zrezygnuje nie tylko ze swojej faktycznej władzy/pozycji ale też (albo przede wszystkim) symbolicznej (poczynając od obalania pomników) może być być trudne osiągniecia. Niuanse „critical race theory” o tym w kogo to jest wymierzone/kogo dotyczy nie będą tu miały chyba jednak wielkiego znaczenia w sytuacji kiedy najłatwiej przebije się kwestia rasy (my, atakowani biali) a nie klasy (oni, zła biała elita).

  72. @Obywatel

    Podatki – Build Better Back w wersji przedłożonej przez Biały Dom zawiera m.in. nowy podatek dochodowy dla indywidualnych podatników z najbogatszych 0,02% społeczeństwa oraz nowy podatek korporacyjny na poziomie 15% dochodów raportowanych udziałowcom (co utrudni jego obchodzenie).

    Rasa: Republican-learning whites to za mała grupa, by stabilnie w oparciu tylko o nią wygrywać wybory na różnych poziomach. Trzeba dokooptowywać różne inne grupy etniczne – tak jak np. w Południowej Karoline, gdzie Republikanie mają czarnego senatora (i nie utracili mandatów, jak w sąsiedniej Georgii). Mobilizowanie białych kwestiami rasowymi musi być robione subtelniej niż by to robił KKK i musi uderzać we wroga spoza możliwego republikańskiego elektoratu – dlatego straszy się nie czarnymi, a „critical race theory” (której oczywiście nikt nie wyjaśnia), zaś trendującym swearword na prawicy staje się „academia”.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.