Galaktyczny szop pracz

Zawsze chcę dokładnie poznać argumenty strony, z którą się nie zgadzam. Sięgnąłem więc po książkę Kary’ego Mullisa „Dancing Naked in the Mind Field” głównie ze względu na jego sławę jako denialisty klimatycznego.

Mullis dostał nagrodę Nobla z chemii za wynalezienie metody PCR, którą dziś powszechnie się stosuje w diagnozowaniu Covid-19. Po chemiku oczekiwałem argumentacji, która będzie intelektualnym wyzwaniem. Dostałem jednak coś innego.

Mullis na przykład całkiem serio przytacza w swojej książce dowód na zjawiska paranormalne. Otóż pewnego dnia przygotowywał dla siebie inhalację z gazu rozweselającego i źle dobrał ciśnienie. Zaaplikował sobie taką dawkę, że stracił przytomność. Ocknął się na podłodze, z lekkim odmrożeniem ust.

Obok niego leżał pokryty szronem ustnik. To go zdziwiło, bo nie pamiętał, by go wyjmował z ust – ale to wyjęcie uratowało go przed jeszcze poważniejszymi obrażeniami. Gdyby tak leżał nieprzytomny z lodowatym aparatem w ustach, nie skończyłoby się na drobnym odmrożeniu.

Kilka miesięcy później spotkał koleżankę. „Jak myślisz, kto ci wtedy wyjął ten ustnik?” – spytała i wyznała, że odebrała telepatyczne wezwanie o pomoc i przybyła do Mullisa poprzez czwarty wymiar, dyskretnie się przezeń potem ewakuując, nie czekając aż ten odzyska świadomość.

Koleżanka nie mogła tego zmyślić, bo – argumentuje Mullis – powiedział o tym w zaufaniu tylko dwóm osobom. Te obiecały mu, że nikomu ani mru-mru!

Mullis nie bierze pod uwagę innych wyjaśnień. Że na przykład jednak sam sobie wyjął ten ustnik, ale po prostu tego nie zapamiętał. Albo że te dwie osoby też w zaufaniu opowiedziały o tym czterem osobom, które powiedziały ośmiu (itd).

W podobnym stylu argumentuje, że kiedyś spotkał kosmitę (pod postacią świecącego szopa pracza, który mówił po angielsku). A także że astrologia mówi prawdę o ludziach.

Argumentacja Mullisa przypomina popkulturowy stereotyp „stoner logic”. Można sobie tę książkę wyobrazić jako komedię Judda Apatowa („duuuude, spotkałem kosmicznego szopa pracza”!).

Na studiach chemicznych można spotkać ludzi, którzy tam poszli, żeby produkować dla siebie narkotyki. Na moim roku też był taki kolega, nie żyje od kilkunastu lat. Mullis miał więcej szczęścia, ale nie ukrywa, że to była również jego główna motywacja (systematycznie mieszał mocniejsze używki z banalnym alkoholem, może to go uratowało).

Jak z takim podejściem można dostać Nobla? Używki czasem wspomagają myślenie lateralne. Wynalezienie PCR wymagało spojrzenia na DNA jak na program komputerowy, czyli połączenia wiedzy z dwóch różnych dziedzin.

Ktoś by to w końcu zrobił. Nie odmawiam Mullisowi pierwszeństwa i zasłużonej nagrody, niemniej jednak: to był wynalazek, a nie odkrycie.

Mullis to typowy przykład tego, co Marks w „Nędzy filzofii” nazwał „Fachidiotismus”. Fachidiota może być bardzo sprawny w bindowaniu droselklapy na szoner, a jednocześnie dziecięco bezbronny wobec prostych zadań logicznych.

Denializm Mullisa jest więc rozczarowująco banalny. Stawia sprzeczne ze sobą tezy („klimat się oziębia, bo kiedyś Wikingowie”; „to fajnie, że się ociepla, dzięki temu przyjemnie mi na tarasie”).

Koronny argument, że to nie może być skutek działalności człowieka wygląda tak – do tego musielibyśmy być panami stworzenia. A nie jesteśmy, bo boimy się ciemności (sic).

To i tak jakoś z grubsza przypomina implikację. W sprawie denializmu HIV argumentacja sprowadza się do tego, że Mullis prywatnie lubi innego denialistę, Duisberga – a za to nie lubi odkrywców wirusa HIV.

Co więc wywołuje tę chorobę? Niezdrowy styl życia gejów. A dlaczego inni też chorują? Bo na walkę z AIDS są duże pieniądze, więc dowolne zapalenie płuc przypisuje się AIDS.

Książka jest z 1998, Mullis zmarł w 2019, ale można sobie mniej więcej wyobrazić, co pisałby dzisiaj. Charakterystyczne dla jego denializmu jest unikanie konkretów przy zamiłowaniu do rozbudowanych, niby-dowcipnych metafor. Coś jak klasyczny argument, że ziemia jest płaska: bo buty się zużywają najbardziej na obcasie i palcach, a gdyby była okrągła, zużywałyby się pośrodku, szach mat lewaki!

Książka mnie więc rozczarowała. Nie ma tu wyrafinowanego denializmu, jest taki jak zwykle. Łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy.

Streszczam wam to głównie po to, żebyście nie popełnili mojego błędu i tego nie czytali. Wyrafinowany denializm jest jak rozsądny terfizm – po prostu nie istnieje.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

197 komentarzy

  1. „Coś jak klasyczny argument, że ziemia jest płaska”

    To akurat argument za tym, że jest wklęsła 🙂

  2. A co powiesz o denializmie Crichtona? Jak ja się zawiodłem jak tą książkę przeczytałem (nie pomnę tytułu). Też niby scientist/popularyzator z sukcesami. A potem taki babol.

  3. O dziwnych odpałach Kary’ego Mullisa po raz pierwszy przeczytałem chyba jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Z tego co pamiętam, udało mu się dobrze zmonetyzować na odkryciu, zresztą chyba po Noblu naukowo mocno zwolnił. Wtedy przeczytałem, ze poświecił się surfowaniu i paleniu trawy – może autor przesadził, albo moja pamięć zawodzi.
    Rola odkrycia Mullisa jest zresztą o wiele większa niż testy na wirusa – PCR miało kluczowy wpływ na zastosowanie testów DNA w kryminalistyce itp. Jedno z tych odkryć, o których mało kto wie, a które zrewolucjonizowały sporo dziedzin życia.
    A naukowcy bajający z radosną dezynwolturą o różnych, ale nie swoich, dziedzinach nauki to coraz częstsze zjawisko – szczególnie w dobie pandemii. Psychiatra zapraszany do tv i bredzący o szczepionkach – jedyny pozytyw, na youtube tego nie ma (może nie było, może jednak youtube usuwa).
    Denializm klimatyczny to w ogóle osobny rozdział w historii manipulacji – zresztą często dość szczegółowo zaplanowane (niby instytuty naukowe, niby publikacje itp.).

  4. „A co powiesz o denializmie Crichtona?”

    Przecież to był prawicowy zjeb.

  5. Projekt Manhattan był pełen fachidiotów. Byli w stanie klecić atomówkę, ale nie byli w stanie poznać się na komunizmie. Lata 40te, Stalin morduje miliony w gułagach, a oni dla niego wynoszą sekrety atomowe, bo 'socjalizm jest przyszłością świata’.

  6. @Przemyslaw Slomski

    „ale nie byli w stanie poznać się na komunizmie”

    Może dysponowali inną kompetencją: poznali się na kapitalizmie.

    „socjalizm jest przyszłością świata”

    Where’s the lie, though? (Rzecz jasna, w optymistycznym scenariuszu, w którym cywilizacja nie ulega kolapsowi jak nie przymierzając w 1177 r. p.n.e.*).

    *(Podobno ostatnio mówią, że to było bardziej w 1186 r. p.n.e.; jak zwał, tak zwał).

  7. @fachidiota
    Czego to się człowiek na tym blogu nie dowie. Zobaczyłem kiedyś to określenie w jakimś felietonie Passenta i bardzo mi się spodobało, tym bardziej, że znakomicie pasuje do jednego obywatela, którego dość dobrze znam prywatnie. Nie miałem jednak pojęcia, że to od Marksa (no ale nawet jeśli przeczytałem Nędzę filozofii na studiach, to było to 4 dekady temu i po Polsku)

  8. @Przemyslaw Slomski

    „Projekt Manhattan był pełen fachidiotów”

    No, bez przesady. Fuchs, Grengrass i kilku innych to jeszcze nie „pełno” gdy mowa o projekcie w którym pracowało łącznie ponad 130 tysięcy ludzi. Chyba że ktoś wierzy w prawicowe szpiegomańskie brednie.
    Trzymając sie faktów, to już większy problem mieli Brytyjczycy z penetracją ich służb.

    Co już pomijając słaby bait daje pole do innej kwestii, już na poważnie.
    Stężenie fahcidiotów w wojsku, zwłaszcza wśród pułkowników i generałów (tak, także tych ze służb tajnych i dwupłciowych jest dla mnie do dziś szokujące. Właśnie dlatego, że powinni wierzyć w fakty i twarde dane, a tu zonk. Denializmu klimatycznego czy innych odpałów to też dotyczy.

  9. @Nobel
    Mam nadzieję, że nie urażę niczyich uczuć.
    Linus Pauling, wybitny chemik, noblista…
    A jednak jego opinie na temat leczenia uderzeniową dawką witaminy C są co najmniej wątpliwe, a nawet traktowane jako pseudomedyczne.

  10. @sfrustrowany_adiunkt

    Tu się kryje milczące założenie, że oni są super kompetentni w tym co robią. Tymczasem warto wziąć pod uwagę, że do wojska (jako ścieżki zawodowej) idzie bardzo specyficzny rodzaj ludzi.

  11. @janekr
    Jakby skatalogować bzdury wygadywane przez część noblistów (negacjonizm klimatyczny, altmed, tezy o wyższości białej rasy etc.) wyszłaby całkiem gruba kniga.

    @Ponury Bankowiec
    Kryminalistyka i diagnostyka medyczna to w przypadku PCR tylko czubek góry lodowej. Znakomita część procedur badawczych z zakresu genetyki slash biologii molekularnej na którymś etapie wykorzystuje amplifikację DNA. Nawet zwykłe klonowanie genów, chociaż możliwe już wcześniej, zostało znacznie ułatwione. Badania podstawowe byłyby mocno do tyłu gdyby nie zamiłowanie Mullisa do innych stanów świadomości 😉 Stąd Nobel – nieczęsto przyznawany za opracowanie techniki badawczej (wszystkie procesy zachodzące w ramach PCR były już dobrze znane i opisane).

  12. @sfrustrowany adiuknt
    „Stężenie fahcidiotów w wojsku, zwłaszcza wśród pułkowników i generałów (tak, także tych ze służb tajnych i dwupłciowych) jest dla mnie do dziś szokujące. Właśnie dlatego, że powinni wierzyć w fakty i twarde dane, a tu zonk”

    „Służby tajne i dwupłciowe” w Związku Radzieckim były chyba jedyną oazą, w której można było analizować twarde fakty, a nie propagandę. Jako że oczekiwano od nich skuteczności i rzetelności, bardzo tam pilnowano tego, żeby operować na twardych, często niewygodnych danych, bez upiększeń czy ideologii. Jak rozumiem kolega twierdzi, że ci nasi specjaliści wierzą w propagandowe prawicowe bzdety, które przeczytają w „Do Rzeczy” albo usłyszą na youtubie (denializm klimatyczno-szczepionkowy, tzw. geopolityka, lewackie spiski w Gejropie i cały ten zestaw bzdetów). Czy oni chociaż zdają sobie sprawę, że Rosja potajemnie pompuje pieniądze w prawicę i toczy z nami wojnę informacyjną?

  13. @zefir

    No więc widzę to od 15 lat i wciąż nie mogę się nadziwić. Przy czym jak pisałem – u ludzi mających coś wspólnego z jakimiś tajnościami, z wywiadu, kontrywywiadu lub ich okolic jeszcze da się to wyjaśnić że świat widzą w krzywym zwierciadle, więc wąskie własne doświadczenia przenoszą na całość życia i rzeczywistości. Ale piloci, którzy powinni jednak jakoś bardziej kojarzyć to i owo z nauk ścisłych czy nauk w ogóle…do dziś ręce mi opadają, ale skoro i nobliści to czego wymagać od inżyniera…

  14. @janekr i Linus Pauling
    Odlot Paulinga w sprawie witaminy C to przecież najbardziej chyba jaskrawy, ale niestety niejedyny, przykład tzw. choroby noblowskiej. Ale Mullis to też ciekawy przypadek tej przypadłości.

    link to polityka.pl

  15. @janekr
    A jednak jego opinie na temat leczenia uderzeniową dawką witaminy C są co najmniej wątpliwe, a nawet traktowane jako pseudomedyczne.

    Wydaje mi się, że w przypadku zatwardzenia leczenie metodą Paulinga może wykazać całkiem realną skuteczność

  16. Znajdzie sie i na to stosowny cytat z Lema. Oidp u Beresia albo Fiałkowskiego jest taki fragment jak Lem uświadomił sobie że podzbiór naukowców niczym się nie różni od reszty populacji, krzywa gaussa, ilość idiotów porównywalna.

  17. @monday.night.fever

    „„Służby tajne i dwupłciowe” w Związku Radzieckim były chyba jedyną oazą, w której można było analizować twarde fakty, a nie propagandę. Jako że oczekiwano od nich skuteczności i rzetelności, bardzo tam pilnowano tego, żeby operować na twardych, często niewygodnych danych, bez upiększeń czy ideologii.”

    No więc takie są założenia na całym świecie, przy czym i na wschodzie i na zachodzie rozmijały się z realem. Fachowość specjalistów z tajnych służb pozwalała im werbować agentów choćby, ale już z szerszym obrazem bywał problem (na marginesie: w KGB czy wywiadzie PRL analizy były zawsze czymś drugorzędnym wobec działań operacyjnych – czyli werbowania i prowadzenia agentów, typowe dla policji politycznej jaką de facto były, nie ma co przypisywać jakieś nadzywczajnej roli KGB czy nawet GRU).

    Natomiast co do naszych…fachidiota to nie tylko człowiek wierzący w tzw. geopolitykę z jutuba, czy chipy 5G w szczepionkach, to także ludzie z drugiej strony barykady, wierzący we wszystko co pasuje do narracji – ze sławetną „ostatnią rozmową braci Kaczyńskich włącznie”. Do tego warto zauważyć, jak nasi wojskowi sobie radzą w polityce, czy to z lewa czy z prawa. Najczęściej, łagodnie mówiąc słabo a czasem kończy się żenująco – aferalnie.

  18. @płaska ziemia:
    Pamiętam jak lata temu, gdy pracowałem „w nauce”, zainstalowano u nas nowe szafy z drzwiami przesuwnymi.
    — O, jak się przesuwają, to najpierw przechylają się w lewo, a potem w prawo — czyli Ziemia jest okrągła.
    — Ale niech pan zobaczy panie doktorze, potem znowu w lewo — znaczy: Ziemia dąży asymptotycznie do płaskości…

    @sfrustrowany_adiunkt:
    Ja się też nie mogę nadziwić. Np. jak wpadam na Roberta Schocha, który sprzedaje swoje kompetencje geologa, by dowodzić istnienia przedpotopowej cywilizacji…
    Pocieszam się, że w tym środowisku to chyba mimo wszystko rzadsze, niż średnia światowa..

  19. @monday.night.fever:
    Przypomina mi się „Stalin i naukowcy” Ingsa, jak to uwierzono w Łysenkę.
    To nie było tak, że od razu Łysenko miał jakieś super wsparcie płynące z ideologii. Ceniono go, owszem, jako „praktyka”, bo wychodził od realnych upraw. (Oczywiście, Łysenko wredny był i swoją pozycję potrafił wyzyskać, czy wspomóc ideologicznie, ale to nie był początek łysenkizmu, tylko raczej jego zmierzch. Żeby korzystać z tupetu musiał już mieć pozycję.) Najważniejsze było sprzężenie zwrotne nacisku na „dobrą metodę” i fałszowania raportów z jej stosowania. Bo każda instancja po drodze uważała, że jeśli raporty wykażą że metoda zalecana odgórnie się nie sprawdza w jej przypadku, to te dane trzeba podkolorować, żeby nie zostać obarczonym winą za błędne stosowanie zaleceń i niedbałość. W efekcie władze się tylko upewniały, że metoda jest dobra i Łysenko wie co robi i jeszcze bardziej naciskały na stosowanie; a niższe instancje jeszcze bardziej fałszowały raporty…

    Przypomina mi się to przy okazji wywiadu, bo przynajmniej w tych czasach wywiadu też to dotyczyło.

  20. @korba
    „Nie miałem jednak pojęcia, że to od Marksa (no ale nawet jeśli przeczytałem Nędzę filozofii na studiach, to było to 4 dekady temu i po Polsku)”

    Oryginalny cytat to:

    Was die Arbeitsteilung in der modernen Gesellschaft charakterisiert, ist die Tatsache, daß sie die Spezialitäten, die Fachleute und mit ihnen den Fachidiotismus erzeugt

    …ale w polskim przekładzie rzeczywiście zrobiono jakąś peryfrazę.

  21. @sfrustrowany_adiunkt

    „przy czym i na wschodzie i na zachodzie rozmijały się z realem. Fachowość specjalistów z tajnych służb pozwalała im werbować agentów choćby, ale już z szerszym obrazem bywał problem (na marginesie: w KGB czy wywiadzie PRL analizy były zawsze czymś drugorzędnym wobec działań operacyjnych – czyli werbowania i prowadzenia agentów, typowe dla policji politycznej jaką de facto były, nie ma co przypisywać jakieś nadzwyczajnejryd roli KGB czy nawet GRU).”

    Chyba właśnie w tej genezie policyjnej jest kluczowa różnica między wywiadem w Bloku Wschodnim a na Zachodzie czy teraz w PL. Wywiad w PRL miał za zadanie bronić fizycznie ustroju (=konkretnych ludzi u władzy) przed realnymi wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi a to niejako wymuszało pewien trzeźwy ogląd na sytuację bo jeśli taki Kiszczak by wierzył, że PRL jest krajem szczęśliwych robotników a Huta Katowice to pro-ekologiczna inwestycja to by daleko nie zajechał w obronie ustroju. Nie jest też przypadkiem, że to właśnie z tych środowisk zwykle wychodzi w takich krajach jak PRL (Kiszczak) czy ZSRR (Adropow and co) impuls do zmiany.

    Dziś ludzie pokroju Antoniego M. jak trafiają do wywiadu to mają luksus taki, że nikt nie oczekuje, że będą robić jakąś specjalną robotę w obronie ustroju, ba nawet mam wrażenie, że nikt od nich niczego nie oczekuje i nawet wolą aby się trzymali z daleka (patrz casus maili Dworczyka) więc mogą sobie testować parówkowe wybuchy w samolotach. Bo gdyby ktoś ich brał na poważnie to gdzieś w styczniu 2016 rząd PiS wypowiedziałby wojnę Rosji.

    I szerzej – w kontekście notki WO – to chyba tak jest, że jeśli nie masz realnych ograniczeń i fizycznych konsekwencji swojego działania to puszczają wszystkie hamulce więc noblista z chemii może głosić że globalne ocieplanie to mit, a szef wywiadu może powiedzieć że Irak ma ukrytą w garażu atomówkę i jedne co go spotka, jak się okaże to bzdurą, to awans i podwyżka. Dziś Tony Blair Institute zajmuje się obroną klimatu a Dablju maluje obrazy na swoim ranczo.

  22. @ Marks „po Polsku”
    Ożesz, dopiero teraz zauważyłem, że walnąłem ortografa. Wstyd.

  23. @Korba
    „Ożesz, dopiero teraz zauważyłem, że walnąłem ortografa. Wstyd.”
    Tutaj też. Nie ma „ożesz”, jest „ożeż”.
    #polecamsię

  24. @monday.night.fever
    „Jak rozumiem kolega twierdzi, że ci nasi specjaliści wierzą w propagandowe prawicowe bzdety, które przeczytają w „Do Rzeczy” albo usłyszą na youtubie”
    Ja niestety zakładam prawdopodobieństwo>0, że jednak wierzą (albo ich część>0 wierzy). Albo nasi rządzący wierzą. „Do Rzeczy” et consortes jest tylko agregatorem (i upraszczaczem) tych teorii. Co gorsza, tu mówimy o tych teoriach jak o paru wynurzonych wierzchołkach góry lodowej. U nich – bo wierzą, że zerknęli pod powierzchnię, gdzie to się wszystko łączy – stanowi to całość, gdzie OZE/klimat, Gejropa stanowi całość z IV Rzeszą, Mitteleuropą, Judeopolonią i depopulacją za pomocą szczepionek i LGBT.
    „Stalin i naukowcy” ciągle są u mnie w kolejce do przeczytania, ale skoro już jesteśmy mniej więcej w tej epoce, nie sposób nie przytoczyć zadziwiającego pomieszania bredni i pseudonauki oraz jednoczesnych ogromnych osiągnięć naukowo-technicznych w III Rzeszy. I tak w latach 30-tych w laboratoriach Siemensa trwały prace nad wdrożeniem do produkcji mikroskopu elektronowego (finał w 1938r.), a jednocześnie do oficjalnej nauki weszła tzw. „światowa teoria lodowa”. Nie jestem w stanie przedstawić tej nader ekscentrycznej hipotezy, w skrócie łączyła ona płynnie Atlantydę, nadludzi oraz hipotezę, że lód (taki zwykły, z wody) jest głównym budulcem wszechświata. Trzeba przyznać, że nawet niemieccy fizycy odrzucili tą teorię, ale w jej propagowanie zaangażowani byli ludzie z tytułami naukowymi. Himmler z bólem przyjmował nieufność niemieckich fizyków i astronomów wobec „światowej teorii lodowej”. Co znamienne, posługiwał się argumentem powszechnie teraz używanym przez m.in. antyszczepionkowców i tzw. antysanitarystów. Reichsfuhrer z żalem stwierdził, że skoro naukowcy wierzą w wolne badania w każdej formie, to dlaczego miałoby to nie obejmować też światowej teorii lodowej?
    Druga andecdata z lat 40-tych (mam nadzieję, że Gospodarz wybaczy „rapiery”): III Rzesza pod koniec wojny ma samoloty odrzutowe, ma w fazie eksperymentu samolot rakietowy, ma rewolucyjny u-boot typ XXI, są rakiety balistyczne, a jednocześnie w tym samym czasie różdżkarze próbują, na potrzeby Kriegsmarine, wykrywać wrogie okręty na Atlantyku (stosowali mapę Atlantyku, nie wysyłali ich samolotami nad ocean).

  25. @Obywatel
    „puszczają wszystkie hamulce więc (…) szef wywiadu może powiedzieć że Irak ma ukrytą w garażu atomówkę i jedne co go spotka, jak się okaże to bzdurą, to awans i podwyżka”

    Akurat wywiad nie wierzył w te bzdury! W CIA nie pracują aż tacy durnie. Rozróżnijmy kłamstwo cyniczne od kłamstwa z przekonania. Ludzie z wywiadu produkowali te bajki tylko dlatego, że cisnęli go politycy (gdyby tego nie robili, wylecieliby z pracy na zbity pysk – a tak jest awans i podwyżka). Ale przecież nikt nie traktował tych raportów poważnie! To trochę tak jak Jeżow, który za wszelką cenę miał znaleźć „dowody” na istnienie gigantycznej siatki sabotażowo-dywersyjnej. Trzeba było znaleźć, no to znalazł.

  26. @Ponury Bankowiec
    „nie sposób nie przytoczyć zadziwiającego pomieszania bredni i pseudonauki oraz jednoczesnych ogromnych osiągnięć naukowo-technicznych w III Rzeszy”

    Tylko dlatego, że III Rzesza jeszcze przez parę lat jechała na dywidendzie bardzo silnej niemieckiej nauki, ale tak wewogle to nie brakowało tam szarlatanów w rodzaju Łysenki. Te wszystkie pseudonaukowe badania teorii ras, zakłamywanie historii, a nawet „odżydzanie” nauk ścisłych prędzej czy później spowodowałyby ruinę naukową tego państwa. To nie było królestwo innowacji.

  27. Koledzy idą w wiarę w teorie spiskowe jako ciekawy przykład bycia fachidiot, ja natomiast chciałbym się pochylić nad czymś częściej spotykanym (przynajmniej przeze mnie), a mianowicie ludzie z galaktyki IT lądujący na planecie Prawo. Zawsze zdumiewała mnie z jednej strony pewność siebie, a z drugiej dziecięca naiwność „informatyków” dyskutujących na tematy prawne – jakby prawo to było analizowanie kodu źródłowego i 'aha, tutaj masz = zamiast == więc cały warunek jest nieważny’ dawało się obronić na sali sądowej. Na moje argumenty, że np. sędzia to może inaczej zinterpretować pewne przesłanki reagowali 'no ale jak to’.
    Kiedyś była taka śmieszna sprawa szantażu home.pl w stylu 'jak nam zapłacicie, to nie ujawnimy błędu’ i sporo osób z IT właśnie tak broniło kolesi, że 'no przecież nie napisali wprost, że jak nie dostaną kasy to błąd ujawnią”.

  28. @monday.night.fever
    @sfrustrowany_adiunkt

    O co chodzi z „geopolityką z youtube’a”? Sugerujecie foliowość wszelkich geo-pol rozważań, czy macie na myśli jakąś szczególną odmianę?

  29. @gmazersk
    Tezy naszego ulubionego jutubera o geopolityce sprowadzają się zazwyczaj do „Chiny chcą tego, Iran tamtego, a Brazylia owamtego”, bez uzasadnienia źródeł tej wiedzy. Bo też i skąd możesz mieć wiedzę, czego chcą Chiny (zwłaszcza „Chiny jako takie”, a nie konkretny polityk chiński), jeśli nie jesteś szefem jakiejś potężnej agencji wywiadowczej? A jakbyś nim był, to robiłbyś o tym filmiki na jutubie?

    Ja bym więc odwrócił pańskie pytanie: jakim cudem takie coś może NIE BYĆ foliarstwem?

  30. @wo „Was die Arbeitsteilung in der modernen Gesellschaft charakterisiert, ist die Tatsache, daß sie die Spezialitäten, die Fachleute und mit ihnen den Fachidiotismus erzeugt”
    Musimy jednak pogodzić się z faktem, że wskutek przyrostu wiedzy specjalizacja idzie wciąż dalej i dalej (są np. architekci specjalizujący się wyłącznie w fasadach, a niby powinni znać się na wszystkim). Lekarz ortopeda jest już obecnie albo od barku i łokcia, albo od stopy, kolana i biodra. Kłopot oczywiście w tym, jak przekonać kogoś o głębokiej a wycinkowej wiedzy, że poza tym się generalnie na niczym nie zna.

    @carstein „Zawsze zdumiewała mnie z jednej strony pewność siebie, a z drugiej dziecięca naiwność „informatyków” dyskutujących na tematy prawne”
    Jak sobie radzili z „zasadami współżycia społęcznego”?

  31. @sfrustrowany_adiunkt
    „Ale piloci, którzy powinni jednak jakoś bardziej kojarzyć to i owo z nauk ścisłych czy nauk w ogóle…do dziś ręce mi opadają, ale skoro i nobliści to czego wymagać od inżyniera…”
    Znam pilota antyszczepionkowca. Mariusz Dzierżawski (Fundacja Pro-Prawo do Życia) jest absolwentem Wydziału Matematyki i Informatyki UW.

  32. @sheik
    „Jak sobie radzili z „zasadami współżycia społęcznego”?”

    Mam tu pewne skromne doświadczenie. Wielu ludzi po prostu nie wie, że w ustawach są takie sformułowania. Zwłaszcza informatycy mają tendencję do wyobrażania sobie prawa jako prostego algorytmu, IF THEN ELSE („gdy trzymasz młotek…”), ale nie tylko oni.

  33. @wo
    na tyle na ile rozumiem intencję geoBartosiaków powiedzenie „Chiny chcą X” to raczej skrót tezy, że „Chiny ze względu m.in. na swoje położenie geograficzne i obecny potencjał gospodarczo-militarny będą najprawdopodobniej dążyły do osiągnięcia X” a nie „Xi mi powiedział przy herbacie, że chce X”. Albo inaczej – nie muszę podsłuchiwać Putina, żeby wiedzieć, że zależy mu na zwasalizowaniu/opanowaniu Białorusi/Ukrainy, wystarczy, że spojrzę na mapę i poczytam o Napoleonie czy Barbarossie.

  34. @gmazerks
    „o raczej skrót tezy, że „Chiny ze względu m.in. na swoje położenie geograficzne i obecny potencjał gospodarczo-militarny będą najprawdopodobniej dążyły do osiągnięcia X”

    Ta teza zawiera dwa absurdalne założenia. Po pierwsze, kraj to osoba, a po drugie, podejmująca racjonalne decyzje (uwzględniające położenie i potencjał). Jedno i drugie to bzdura. Kraj to ileś tam osób decyzyjnych, z których każda ciągnie w swoją stronę. I rzadko wychodzi z tego optymalne wykorzystanie położenia i potencjału.

    Jak pan poczyta o Napoleonie i Barbarossie – do czego serdecznie zapraszam! – uświadomi pan sobie, że działali w konkretnym środowisku, więc ich talenta byłyby nie do zreplikowania bez, odpowiednio, rewolucji francuskiej oraz późnośredniowiecznego cezaropapizmu. Samo więc pytanie, „co by zrobił Napoleon gdyby był cesarzem Chin” nie ma sensu.

  35. @gmazersk:
    „Chiny ze względu m.in. na swoje położenie geograficzne i obecny potencjał gospodarczo-militarny będą najprawdopodobniej dążyły do osiągnięcia X”
    No ale to jest właśnie ten głupi determinizm geograficzny, od którego współczesna geopolityka się odcina. Przecież dużo więcej zależy od czynników społecznych. No ale spoko, krytykę tego podejścia zostawię komuś, kto się na tym lepiej zna.

    @sheik:
    „Jak sobie radzili z „zasadami współżycia społęcznego”?”
    Pewnie jak większość społeczeństwa, czyli tak sobie.

  36. @mrw @crichton

    „Przecież to był prawicowy zjeb.”

    Może i był zjeb ale ja nic o tym do w tej chwili nie wiedziałem. Nigdy nie wnikałem w jego życiorys. Dla mnie był przede wszystkim popularyzatorem nauki i nielicznym w mainstreamie autorem u którego występował przeważnie bardzo porządny research i wszystko się stosunkowo trzymało kupy. Miał zdaje się również jakąś książkę proaborcyjną i to zdaje się z nagrodami. Więc niewiele wskazywało że był to prawicowy zjeb. Dlatego byłem dość zaskoczony denializmem w jego wydaniu

    Choć wtem: teraz zaglądam do wiki i czytam „W swoim życiu zdarzały mu się epizody wiary w aurę, projekcje astralne i jasnowidzenie”

    I to jest tak zwany OJPRDL moment.

  37. @wo
    Rzeczywiście wygląda, że geopolityka ignoruje procesy społeczne, ale z drugiej strony rozumienia roli położenia geograficznego jako katalizatora zwiększającego lub zmniejszającego szanse danej społeczności na polityczno-gospodarczy sukces (jakkolwiek mierzony) przecież pomaga w rozumieniu historii i przewidywaniu przeszłości (odniosłem wrażenie, że obcowanie z grami Paradox Interactive dobrze to uzmysławia 😉

  38. @gmazerks

    „O co chodzi z „geopolityką z youtube’a”? Sugerujecie foliowość wszelkich geo-pol rozważań, czy macie na myśli jakąś szczególną odmianę?”

    Generalnie, geopolityka w formie popularnej w Polsce a więc książek i jutuba to niestety właśnie tezy skrajnie, powiedziałbym zwulgaryzowane i uproszczone. Biorące jako podstawę założenie o dominacji czynnika geograficznego nad wszystkim innym, stąd też postrzeganie państw jako monolitów, tworów zgoła biologicznych – stąd właśnie sforumowałania w stylu „Rosja che tego i owego a Chiny tamtego” bez postrzegania znaczenia czynników wewnętrznych (choćby przywództwa o którym pisze WO, o szerszych czynnikach społecznych nie mówiąc) , ze swobodnym stosunkiem do detali i faktów (cały bełkot o systemach antydostępowych, obśmiewany jako „kółka na mapie” bo do tego się sprowadza, jakby Ziemia była płaska…). To wszystko przyprawione jest sosem z mądrze brzmiących słów i otoczone aurą Przystępnego Wyjaśnienia Wszystkiego a de facto są to po prostu Bajania O Tym i Owym. W efekcie, geopolityka popularyzowana w Polsce pomija właściwie wszystko co istotne w tej sub dyscyplinie a zwłaszcza geopolitykę krytyczną. Nie bez powodu G. Ó Tuathail w „Critical Geopolitics: The Politics of Writing Global Space” napisał wręcz o „Irony of Geopolitical Gaze”.
    Poza uniwersytetem Jutuba, geopolityka – czy szerzej czynnik geograficzny – jest ważna dla badania / opisywania stosunków międzynarodowych ale…nie można trzymać się pomostów i rimlandów heatrlandzkich jak pijany płotu.
    Ale niestety jako Proste Wyjaśnienie Trudnych Spraw – się sprzedaje, w efekcie mamy kolejne zastępy fachdiotów…

  39. Sorry za posta pod postem ale teraz zobaczyłem post kolejny, proszę o ewentualne scalenie wg uznania

    @gmazerks

    „katalizatora zwiększającego lub zmniejszającego szanse danej społeczności na polityczno-gospodarczy sukces (jakkolwiek mierzony) przecież pomaga w rozumieniu historii i przewidywaniu”

    Sęk w tym że geografia wydaje się być czymś niezmiennym. Bo z perspektywy człowieka, na tzw. chłopski rozum, to góry i morze zawsze są tam gdzie były i tam mniej więcej będą. Nie znikają w czasie życia jednego pokolenia. Ale: na geografię wpływa choćby postęp techniczny (polecam historię portów lotniczych Shannon czy Gander jako przykładu w mikroskali cywilnej , a w świecie #rapiery na chwilę, dosłownie chwilę to Kuba stała się ważna jako miejsce bazowania radzieckich rakiet, potem już nie była potrzebna, pojawiły się ICBM-y.

    I druga rzecz

    „Albo inaczej – nie muszę podsłuchiwać Putina, żeby wiedzieć, że zależy mu na zwasalizowaniu/opanowaniu Białorusi/Ukrainy”

    No więc właśnie obecny kryzys i przeszłe wyjaśnia nie tylko geografia (ale nie pomosty i rimlandy heartlandzkie tylko np. donbaski węgiel i tamtejszy przemysł czy Krym jako baza morska) ale właśnie zachowania elit rządzących Rosją i ich poczucie traumy związane z upadkiem mocarstwa. Stąd też biografie Putina czy rosyjskich wojskowych są tutaj równie ważne co geografia.

  40. @gmazersk

    Generalnie geopolityka to parę prostych hasełek dla słuchaczy Uniwersytetu Youtuba, które można sprowadzić do stwierdzenia: „Japonia nigdy nie będzie bogata bo leży na zadupiu, nie ma Lebensraumu, w dodatku nie ma tam surowców i ziemi rolnej, są tylko skały i trzęsienia ziemi”.

  41. @ adiunkt

    „No więc właśnie obecny kryzys i przeszłe wyjaśnia nie tylko geografia (ale nie pomosty i rimlandy heartlandzkie tylko np. donbaski węgiel i tamtejszy przemysł czy Krym jako baza morska) ale właśnie zachowania elit rządzących Rosją i ich poczucie traumy związane z upadkiem mocarstwa. Stąd też biografie Putina czy rosyjskich wojskowych są tutaj równie ważne co geografia.”

    Podejście biograficznie jest dla mnie równie szurowskie. Bo większość wychodzi o baśni o judo, kgb czy innych memów w necie, a nie od analizy zaplecza politycznego i biznesowego w ciągu ostatnich 5 lat, reakcji na ostatnie kryzysy czy analizy zmian w polityce wizowej czy importowej. Donbaski węgiel to dla mnie dopiero przesłanka, dopóki ktoś mi nie pokaże trendu w polityce węglowej, świadectw miziania się akurat z węglem a nie z gazem etc, danych o stanie kopalń przed wojną etc. Dopóki tego nie ma, to bajka o węglu jest w tej samej lidze co bajka o imperialnej wojnie na pokaz opinii publicznej w Rosji, jako kontynuacji Gruzji.

    Geopolityka i biografia to dwie strony tego samego błędu, który na blogu marksisty nie przystoi. Redukcja struktury do metafory jednostki, tylko dlatego, że w kategoriach jednostki myśli się szybciej. Każda metafora instytucji czy państwa powiela ten błąd, jeśli nie autorzy nie przyjmują świadomie jakiejś koncepcji rozwiązania problemu struktura-sprawczość. A potem muszą jeszcze wykonać tą pracę filozoficzno-metodologiczną polegającą na napisaniu „Co to w praktyce znaczy, że państwo / szkoła / patriarchat działa” dla danego przypadku.

  42. @redezi
    „Podejście biograficznie jest dla mnie równie szurowskie.”

    Zwróć uwagę że to celowo pisałem tutaj o Putinie i innych osobach z obecnej elity rosyjskiej – tu w grę wchodzi szersze pojęcie jakim jest kultura strategiczna, a więc subiektywne postrzeganie świata i zagrożeń (a jednocześnie – sposobów radzenia sobie z nimi) . Dla tego pokolenia (choćby Gierasimow czy Szojgu) ZSRR był państwem w którym oni jako osoby ze struktur siłowych miały szansę na jakąś egzystencję. Jakąś, w służbach czy armii mocarstwa. Tymczasem mocarstwo upadło – skończyło się walkami w samej Moskwie i wycofaniem się z Czeczenii. Przy czym konkurencyjna elita, młodzi reformatorzy i elity biznesowe lat 90-tych zostały skompromitowane kryzysem gospodarczym i aferami, a silni ludzie (tu wchodzi jako efekt a nie przyczyna wizerunek Putina kreowany w opozycji do starego, niesprawnego fizycznie, pijanego Jelcyna) mieli być tymi którzy Rosji przywrócą wielkość, jako aktora równego Zachodowi (vide: artykuły pisane a przynajmniej podpisane przez Putina, publikowane w zachodniej prasie od 2001 roku). Więc owszem – biografie jest to jeden, nie dominujący czynnik, podobnie jak kultura strategiczna jest zmienną w najlepszym razie modyfikującą działania (porządkującą preferencje) elit.

  43. @gmazersk
    „odniosłem wrażenie, że obcowanie z grami Paradox Interactive dobrze to uzmysławia”

    Ale te gry mniej lub bardziej sprawnie próbują zasymulować to, że pewne decyzje są niemożliwe, bo ci wybuchnie wojna domowa, bo masz nie ten poziom rozwoju instytucji, bo musisz zaspokoić kapłanów (itd.). Nawet jeśli teoretycznie te decyzje wydają się jedynie słusznymi i racjonalnymi (sojusz polsko-czeski na podbój wszechświata!). Przy czym te gry są próbą dorabiania racjonalizacji ex-post do tego, co wiemy z książek historycznych, ale przecież nie można na ich podstawie a priori przewidzieć, co zrobi Putin.

  44. Niedawno właśnie zauważyłem jutubowy fenomen geopolityki. Niestety, bezlitosny algorytm (przypadek? Nie sądzę) podsunął mi potem wywiad z pewnym mecenasem z ostatniej okładki Newsweeka o szczepionkach. Myślałem, że sprawność umysłowa konieczna do osiągnięcia pozycji zawodowej w dobrej (znam z praktyki) kancelarii w jakimś stopniu uodparnia na pewne pułapki logiczne i poznawcze. A jednak nie…
    Współczesna nauka to ogrom wiedzy i wysoka specjalizacja, ale niestety też jednocześnie nauka daje złudzenie przystępności. Przeciętny człowiek nie zrozumie artykułu o przestrzeni Hilberta i nie będzie miał wrażenia, że zrozumiał. Czasami się jednak zdarza, że publikacja naukowa (najczęściej jakiś pojedynczy rozdział czy nawet mniej) wydaje się zrozumiała – i wtedy zaczyna się jazda ze szczepionkami jako eksperymentem medycznym albo z radosnym intepretowaniem danych statystycznych.
    Tak na marginesie – obecny minister zdrowia ukończył jako jeden z pierwszych kierunek Metody Ilościowe i Systemy Informatyczne na SGH – tam była naprawdę pokaźna porcja statystyki i rachunku prawdopodobieństwa (procesy stochastyczne itd.). Jak mało kto zapewne jest w stanie obalić pseudo-statystyczne wywody antyszczepionkowców.
    A skoro Gospodarz wspomniał już Marksa – to wspomnę o kolejnym trendzie (który zresztą chyba mocno rezonuje w kręgach władzy) – tzw. marksizm kulturowy jako klucz do rozumienia zachodniej Europy i USA. Kary Mullis przynajmniej się na czymś znał i, powołuję się na świadectwo Gospodarza, próbował być dowcipny. Mam wrażenie, że dla kręgów władzy albo publicystów z obozu władzy (z których rząd czerpie wiedzę o świecie) czołowym wyjaśniaczem świata jest niejaki Karoń – domorosły znawca Marksa i Hegla tudzież szkoły frankfurckiej.

  45. „Jak sobie radzili z „zasadami współżycia społecznego”?”

    Mam doświadczenie w podobnych dyskusjach, więc mogę to chyba zasymulować: „Przecież każdy wie, co podpisuje. Nie powinno być klauzuli o sprzeczności z zasadami współżycia społecznego, bo wtedy [tu absurdalny przykład jak ZWS mógłby zinterpretować stereotypowy robot z jakiejś komedii SF]”

  46. „Może i był zjeb ale ja nic o tym do w tej chwili nie wiedziałem. Nigdy nie wnikałem w jego życiorys. Dla mnie był przede wszystkim popularyzatorem nauki”

    Bo napisał Frankensteina z dinozaurami? Potem poszedł w rasizm („Wschodzące słońce”), seksizm („Disclousure”) i denializm („State of Fear”). Ja to czytałem będąc naiwną dzidzią, ale na początku XXI wieku można się było już jako tako zorientować.

  47. @informatyk jako prawnik

    Miałem wątpliwą przyjemność procesowania się z informatykiem. Wydawało mu się że się zna, przyciągnął do sądu panią mecenas z kancelarii która cichutko popiskiwała a on dyrygował. Jak zeznawał to raz się wyrwała „prosze wysokiego sądu, prosze nie słuchać świadka”, bo trochę odjechał. Ale prawnik to jak najstarszy zawód świata – klient płaci to wymaga.

  48. Przypomniałem sobie o jeszcze jednym odlocie naukowca (poważanego w swojej dziedzinie), odlocie w skali monumentalnej – monumentalnej aż tak, że czasami myślę, że to trolling. Otóż pewien radziecki (potem już rosyjski) matematyk (specjalizacja: topologia), autor wielu publikacji naukowych, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego poczuł potrzebę wypowiedzenia się odnośnie historii ludzkości. Była to wypowiedź dość radykalna – mianowicie orzekł (po analizie matematyczno-statystycznej), że większości wydarzeń z historii ludzkości nie było. Po czym napisał siedmiotomowe dzieło (wykresy, tabele, przypisy, bibliografie) o tym, że jakieś 70-80% spisanych dziejów cywilizacji nie istniało. W międzyczasie publikował artykuły naukowe oraz podręczniki dotyczące geometrii i topologii (recenzowane wydawnictwa).
    Przyznaję się do guilty pleasure – jako, że czwarty sezon Stranger Things się opóźnił, wybrałem rozwiązanie zastępcze i zerknąłem do ww. dzieła. Mocna rzecz, turbolechici to przedszkolacy. Może kontakt z topologią jest niebezpieczny? Mi krótki kontakt na studiach z topologią algebraiczną rył banię.

  49. @carstein
    „Zawsze zdumiewała mnie z jednej strony pewność siebie, a z drugiej dziecięca naiwność „informatyków” dyskutujących na tematy prawne”

    Myślę że ta dezynwoltura może wynikać z obserwacji jak IT obejmuje i przekształca kolejne rejony życia i gospodarki, często bez głębszej refleksji i szacunku dla obowiązujących dotychczas reguł. Nie wiem dlaczego prawo miałoby być bezpieczne. Co bystrzejsi prawnicy np. Lessig zauważyli pokrewieństwo prawa i kodu już jakiś czas temu.

    Kilka lat temu byłem na spotkaniu z prawnikiem specjalizującym się w pomocy ofiarom przestępstw dokonanych przy użyciu nowych technologii. Brzmiał dość defetystycznie, mówił że jeśli złoczyńca nie popełnił jakiegoś grubego błędu i sprawa nie ma kalibru który interesowałby jakieś trzyliterowe agencje to szanse na wymierzenie sprawiedliwości są nikłe. Wśród przyczyn takiego stanu (obok dużej złożoności spraw, ich często międzynarodowej natury, braku kompetencji cyfrowych u przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości) wskazał że obszar IT jest jeszcze 'dzikim zachodem’ i nie został 'skolonizowany przez prawo’. Kiedy zapytałem dlaczego uważa, że kolonizacja będzie przebiegała właśnie w tym kierunku przyznał, że nie ma takiej pewności.

    „jakby prawo to było analizowanie kodu źródłowego i 'aha, tutaj masz = zamiast == więc cały warunek jest nieważny’ dawało się obronić na sali sądowej”

    To trochę jakby oczekiwać od skryby żeby wszystkie literki 'a’ w książce wyglądały tak samo. Albo od telegrafisty, że dostarczy wiadomość do adresata, do którego nie doprowadzono kabla.

    „Kiedyś była taka śmieszna sprawa szantażu home.pl”

    To sprawa sprzed 14 lat, zupełnie o niej zapomniałem, większość linków do tekstów ją opisujących nie działa, Vagla należy do chlubnych wyjątków. Na tym przykładzie świetnie widać jak świat się zmienił – teraz chłopcy z IT wymyślili sobie bitcoina i status prawny sprawy (nawiasem mówiąc ktoś wie jak to się skończyło?) mało kogo by interesował.

    Czytałem też jakiś czas temu książkę napisaną w tonie alarmistycznym, żeby nie powiedzieć panikarskim, której autor zauważał, że prawa ustanawiane przez wybieralne gremia są zastępowane przez arbitralne regulacje tworzone przez bigtechkorpy i to od nich, bezapelacyjnie, będzie zależała wolność słowa, polityka i parę innych drobiazgów i że czas się bać. No ale jak długo można się bać. Ja jestem technooptymistą (koryguję asekurancką deklarację spod którejś z poprzednich notek, kiedy Gospodarz o to pytał), uczniowie świetnie się bawią, w wannie przybywa wody, i mam nadzieję że w zapale twórczym stworzą w końcu czarnoksiężnika, który zrobi z tym wszystkim porządek.

    @Znam pilota antyszczepionkowca.

    Przed Zarazą, kiedy pracowałem w Instytucie Naukowo Badawczym dla Producenta Silników Lotniczych, na stanowisko menedżerskie został awansowany inżynier deklarujący się jako płaskoziemca (nie znałem człowieka, nie wiem czy to był uporczywy trolling czy całkiem serio, w każdym razie w sieci były jego wypowiedzi jako członka Stowarzyszenia miłośników płaskiej Ziemi). Kierownictwo Instytutu poproszone na jakimś spotkaniu o odniesienie się do poglądów pana managera stanęło wyraziło przekonanie, że każdy kto zna człowieka, wie że był doskonałym kandydatem i na pewno sobie poradzi w nowej roli. Inna sprawa, że to było w sekcji Power, gdzie te silniki stawia się na ziemi, z jednej strony podłącza gaz, z drugiej prądnicę i robi taką minielektrownię, więc założenie płaskości Ziemi jest w tych warunkach całkiem sensowne i nie było o co kruszyć kopii.

  50. @q
    „to od nich, bezapelacyjnie, będzie zależała wolność słowa, polityka i parę innych drobiazgów i że czas się bać”

    Tak się przecież stało.

    „mam nadzieję że w zapale twórczym stworzą w końcu czarnoksiężnika, który zrobi z tym wszystkim porządek.”

    Zazdroszczę nadziei, ale jak długo można ją mieć?

  51. @Ponury Bankowiec
    „matematyk (specjalizacja: topologia), autor wielu publikacji naukowych, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego poczuł potrzebę wypowiedzenia się odnośnie historii ludzkości.”
    Wybitny radziecki topolog algebraiczny, kiedy stał się już rosyjskim topologiem algebraicznym, zaczął popierać skrajny nacjonalizm.
    Nie wiem, czy piszemy o tej samej osobie.
    „Może kontakt z topologią jest niebezpieczny? Mi krótki kontakt na studiach z topologią algebraiczną rył banię.”
    Bardzo możliwe, pisałem pracę magisterską z topologii algebraicznej.

  52. @Ponury
    „Mi krótki kontakt na studiach z topologią algebraiczną rył banię.”

    Zajmowanie się topologią przenosi w inne wymiary. Tam wszystko wygląda inaczej. Ale chyba każde głębokie obcowanie z bytami abstrakcyjnymi odrywa od rzeczywistości.

    @wo
    „Tak się przecież stało.”

    Napisałbym dokładnie to samo, ale wstałeś wcześniej. I nie dotyczy to tylko techkorpów. Na prawo od dawna wpływają wszelkie megakorpy z przemysłem obronnym, wydobywczo-przetwórczym, samochodowym i medycznym na czele. W przypadku techkorpów to po porostu lepiej widać i więcej się o tym mówi.

    Takich rzeczy nie da się osiągnąć bez posiadania bezpośredniego wpływu na prawodawstwo (drugi link z brzegu dla hasła „fossil fuel subsidies”):
    „Internationally, governments provide at least $775 billion to $1 trillion annually in subsidies [to Support the Oil, Gas, and Coal Industries], not including other costs of fossil fuels related to climate change, environmental impacts, military conflicts and spending, and health impacts. This figure varies each year based on oil prices, but it is consistently in the hundreds of billions of dollars.”
    link to priceofoil.org

  53. @geopolityka

    Popularność jej w PL wynika pewnie z tego, że podstawowe prawo Mackindera zakładało iż ten kto panuje na Europą Wschodnią panuje nad Rosją (Obszarem Centralnym) i tym samym nad światem. Po dorobieniu do tego koncepcji (Mackinder pewnie by ją wyśmiał jako absurdalną) PL panującej nad Europą Wschodnią (lider Międzymorza) wyłania się z tego bardzo mokry sen każdego lokalnego nacjonalisty 😉

    Na samą geopolitykę patrzcie proszę jak na produkt czasów powstania czyli końca XIX i tego co się wtedy działo na świecie (np bitwa o każdy kawałek pustyni w Afryce, zjednoczenie Niemic dzięki pokonaniu Francji itd) a zwłaszcza jako uzasadnienie dla takiej a nie innej wizji dalszego rozwoju Kaiserowskich Niemiec. Czyli najpierw była wizja tego co Kasier (i szerzej ówczesne elity) chciał zrobić a potem geopolityka a nie na odwrót.

    [rapiery on]

    A drugi wymiar geopolityki, chyba ten co się bardziej ostał do naszych czasów, to po prostu rozumienie roli terenu w działaniach wojennych i tego jak się to przekłada na politykę. Np lepiej żeby PL premier czy prezydent rozumiał praktyczne konsekwencje tego jak wygląda/czym jest brama podlaska (obecnie z zachodniego przesmyk suwalski) i wiedział, że tamtędy Batory czy Napoleon szli na Moskwę a Samsonow na Prusy Wschodnie albo jak wygląda ukształtowanie terenu na linii Brześć – Warszawa. Z tego nie wynika nic co do tego czy jakkolwiek armia czy jakikolwiek kraj wykona jakieś działanie czy atak, z tego wynika tylko tyle, że z Brześcia do Warszawy rosyjskie oddziały pancerne dojadą w trzy dni i nie ma konwencjonalnych możliwości aby ich zatrzymać. I to jest wniosek dla PL polityka który powinien sobie przyswoić ale – znów – nie wynika nic z tego, że taka wojna wybuchnie albo Rosja ma takie zamiary.

    [rapiery off]

  54. > czy to był uporczywy trolling czy całkiem serio
    > założenie płaskości Ziemi jest w tych warunkach całkiem sensowne i nie było o co kruszyć kopii.

    Sherlock Holmes tłumaczy dr Watsonowi, zszokowanemu wpółlokatora nieznajomością teorii kopernikańskiej, że umysł jest jak strych z którego ludzie robią graciarnię zamiast trzymać tam wyłącznie rzeczy przydatne. Teraz więc gdy już wie o układzie słonecznym pragnie o nim prędko zapomnieć – gdyby ziemia krązyła wokół księżyca nie miałoby to w jego pracy żadnego znaczenia. Mógł go trollować bo wcześniej Watson zrobił odpytanko z Carlyle’a.

    Mógł też czytelników gremialnie trollować autor odzwierciedlając poglądy trafiające do mieszczańskich serc.

    > topologii (recenzowane wydawnictwa)

    Taki standard prezentacji dorobku to tylko w Rosji, choć wraz z pisowskimi reformami „dziedziczenie prestiżu” modne i w Polsce… Poza tym Fomenko jest ceniony za (bardzo) inspirowaną fizyką matematyczną geometrię i topologię różniczkową – nie algebraiczną (ewentualnie w sensie że symplektyczną).

    > Mi krótki kontakt na studiach z topologią algebraiczną rył banię.

    W tym zdaniu nie rozumiem jak można mieć _krótki_ kontakt z topologią _algebraiczną_.

    Bodaj jedyny w Polsce matematyk obserwowalny w tej dziedzinie ze świata (jako pionier topologii obliczeniowej i matematyki komputerowej) prowadzi w Krakowie całkiem przystępny, wręcz nudny kurs, który jednak wymaga pewnych przygotowań. (Osiągalne nawet dla fachidotów z biotechnologii!)

    Wyobrażam sobie zapisać się na taki kurs nie wziąwszy wcześniej topologii czy dostatecznie abstrakcyjnej algebry i siedzieć jak na tureckim kazaniu. Ewentualnie będąc studentem bardzo zmotywowanym, na przykład wyobrażeniami i alegoriami z fizyki, a poznawczo bezradnym, można szukając intuicji znaleźć niepokojące ilustracje Fomenki obiecujące ją przekazać. Ciężko mi sobie natomiast wyobrazić „krótki kontakt” po którym się ma „zrytą banię”. Jakiś zaskakujący ciąg homologii zrobił na koledze takie wrażenie?

    Na pewno podejście MIM UW robi wrażenie (na mnie zadęcia). Nazwa zresztą zdaje się nawiązuje do etosu moskiewskiego мехмат (bo czego innego, skoro mechaniki tam nie ma). Naprawdę nie ma się czym chwalić, że topologia algebraiczna taka psychiczna.

    Matematyka być może nie bez powodu unika dydaktyki intuicji. Tak się utarło po tysiącach lat popadania w ortodoksje. Tales uczył Anaksymandra, który bodaj jako pierwszy z filozofów swoje myśli zapisywał. I już jego uczeń Pitagoras popadł w religianctwo i założył sektę.

    Aktywistów targanych bądź to emocjami przeżywania swoich racji, bądź na pasku władzy też w matematyce brakowało. Zazwyczaj jest to reaktywne wobec otaczającego społeczeństwa, na kanwie jego wad. Z topologii Stephen Smale działał w anarchistycznej lewicowej kontrkulturze 1968 w USA. Z kolei Szafariewicz w tym samym czasie na MEXMAT w komunistycznej Rosji był zajadle prawicowy (przynajmniej w antysemityzmie było mu z sowietami po drodze). Napisał taką rewizjonistyczną książeczkę jak to socjalizm niszczył indywidualizm i rodzinę poczynając od epoki brązu, a poza tym trzeba wierzyć w boga.

    Nowa Chronologia Fomenki (z tej samej instytucji) to legitymizacja Ruskiej Hordy, mitu założycielskiego dla narodowej prawicy po upadku ZSSR. Rzeczywiście turbolechici odpadają w przedbiegach. Tam nie ma już miejsca na żadne epoki brązu, bo nie było jeszcze Ruskiej Hordy, więc niczego nie mogło być, a Jezus urodził się na Krymie.

    Specjalną grupę stanowi emigracja. Tabacznikow, student Fomenki, ostatnio zakłada prawicową alternatywę dla American Mathematical Society, które okazało się zbyt lewackie. Poszło o list członkini zarządu o inkluzji i różnolitości (która to diversity jest przecież pojęciem narzuconym przez dyskurs prawicowy wyrokiem republikańskiego SCOTUS). List był _przeciwko_, ale sam fakt dyskusji która nastąpiła był dla rozłamowców (z silnym kontyngentem imigrantów z Rosji) zbyt lewacki, bo przecież nie ma o czym dyskutować.

    W kategorii naparzaniec bezinteresowny warto jeszcze wspomnieć jak Serge Lang ze swoich listownych wojenek z socjologią i społ-humami zrobił drugą karierę. Jako denialista HIV ponosi też razem z Mullisem moralną odpowiedzialność za miliony ofiar AIDS w Afryce.

  55. @obywatel
    „A drugi wymiar geopolityki, chyba ten co się bardziej ostał do naszych czasów, to po prostu rozumienie roli terenu w działaniach wojennych ”

    Tylko że z kolei każdy entuzjasta rapierów wymieni bez większego wysiłku przykłady wojen wygranych przez to, że geografia wojny też się nagle zmieniła. Francuzi byli na przykład przekonani, że Ardeny są przeszkodą nie do pokonania dla jednostek mobilnych i kiedy Niemcy ich tamtędy zaatakowali w 1940, to było game over gorsze niż kampania wrześniowa. Która z kolei rozwaliła państwo do bardzo niedawna przekonane, że ma przyjazne/neutralne granice przynajmniej na południu.

    Ten cały „przesmyk suwalski” też wydaje mi się fenomenem widocznym na mapach politycznych, ale na boga, przecież nie fizycznych czy topograficznych.

  56. @Obywatel

    „A drugi wymiar geopolityki, chyba ten co się bardziej ostał do naszych czasów, to po prostu rozumienie roli terenu w działaniach wojennych i tego jak się to przekłada na politykę.”

    Tylko że geografia wojskowa to rzecz wtórna wobec decyzji politycznych i modyfikowana przez intencje/ decyzje polityczne elit z jednej strony, a z drugiej strony przez technikę.
    Przypomina mi się jeden z popisów znanego geopolityka który wyliczał gdzie i jakie są mosty na Mazurach. Na wąskich, płytkich rzekach, gdzie każda przeszkoda wodna jest do pokonania mostami towarzyszącymi (tymi na podwoziach czołgów) albo po dnie po prostu (już jeziora są większym problemem) a na koniec wyszło mu ze jakiś…dom weselny to będzie w czasie wojny twierdza.
    Stąd też oczywiście – jakieś znaczenie to gdzie i jaka jest rzeka jest, ale np. w Polsce taką pierwszą relewantną operacyjnie przeszkodą jest Wisła, bo jej forsowanie wymagałoby większego wysiłku (zdobycie/przerzucenie mostów).
    Analogicznie – gdyby pomiędzy Brześciem a Warszawą były jakieś góry, to i tak nie zmienia wiele – bo w 2020 gdyby chcieć nam zrobić kuku można robić to na różne sposoby, niekoniecznie zajmują teren, a nad górami można przelecieć i tłuc nam np. po elektrowniach nalotami lotniczymi czy rakietowymi, etc.
    To samo z tym nieszczęsnym przesmykiem – jest gorącym tematem tylko dlatego że aktualnie jest pomiędzy Obwodem a Białorusią, a są tam takie a nie inne władze a wojskowo też nie ma dominującego znaczenia, wbrew pozorom.

  57. @WO

    Na mapach politycznych tak (70 km między Kaliningradem a Białorusią) ale też fizycznych/topograficznych ze względu na szlak transportowy Suwałki – Kowno, jedyny na osi (północny)wschód-(południowy)zachód w tym rejonie. Jego zamknięcie (o ile się uda) oznacza odcięcie krajów bałtyckich (i Petersburg) od reszty Europy.

    Masz 1000% racji co do tego, że historia (Ardeny) płata figle ale to chyba nie zwalnia polskiego Prezydenta czy jakiegoś Szefa Sztabu od rozumienia, że taka droga, teren jest, tyle czasu i takimi siłami ktoś ją może zając i może sobie to jakoś wkalkulować do swojej strategii (czy jako to rapiery lubią planów ewentualnościach) poczynając od rozmieszczenia własnych sił zbrojnych (mój ulubiony przykład na geniusz naszych strategów to jedyny pułk przeciwlotniczy w tym rejonie ulokowany w Gołdapi, dalej na wschód niż jakikolwiek pułk piechoty) po kwestie stosunków z Rosją, Białorusią czy też UE albo nawet USA. Przy czym jasne jest, że uderzenie może pójść np z morza, na dajmy na to, Kołobrzeg gdzie nic nie ma więc zrobią nam niespodziankę na skalę Ardenów.

  58. @Obywatel

    „Jego zamknięcie (o ile się uda) oznacza odcięcie krajów bałtyckich (i Petersburg) od reszty Europy.”

    Nie oznacza, bo cały czas pozostają inne drogi – choćby morska (warto patrzeć co jest ćwiczone w ostatnich latach na BALTOPS czy przy innych okazjach). Do tego np. nie trzeba fizycznie zajmować samego tego nieszczęsnego przesmyku – lotnictwo czy rakiety dają większe możliwości niż samo tylko zamkniecie lądowe, liczy się efekt a więc opóźnienie czy zablokowanie przepływu ludzi i zaopatrzenia.

    „(mój ulubiony przykład na geniusz naszych strategów to jedyny pułk przeciwlotniczy w tym rejonie ulokowany w Gołdapi, dalej na wschód niż jakikolwiek pułk piechoty)”

    Dyslokacja czasu P nie jest równoznaczna rozmieszczeniu w czasie W, zwłaszcza że ten pułk to część dywizji zmechanizowanej. To podstawowy błąd, pokojowa dyslokacja wynika choćby ze względów ekonomicznych czy wręcz społecznych (słowo klucz: zielone garnizony…) . To samo przykład z „Kołobrzegiem gdzie nic nie ma”. No w czasie P nie ma poza punktem bazowania MW , bo pokojowa dyslokacja sił MW i obrony wybrzeża jest inna (o rozwinięciu mobilizacyjnym nie mówiąc, bo jakieś tam będzie z naciskiem na jakieś…)

  59. @Gry komputerowe a geopolityka.
    W recenzjach gier pojawia się kategoria „realizm”, im większy, tym lepiej. Jest w tym doza hipokryzji, bo gra całkowicie realistyczna, gdyby dało się ją zrobić, byłaby raczej nudna. To nie byłaby gra, tylko życie. W grach strategicznych możemy skupić się na jednostkach i przesmykach, pomijając intrygi gabinetowe, udział w wyborach i takie tam. Gry są fajne, ponieważ upraszczają rzeczywistość.

    Geopolityka też.

  60. @unikod, PB

    Obecnie popularna robi się odległa mutacja chronologii Fomienki pod nazwą „Wielka Tartaria”. W skrócie: wszystkie rozsiane po świecie przykłady architektury klasycznej i neoklasycznej to w rzeczywistości pozostałości po globalnym imperium, które stosunkowo niedawno zostało zniszczone przez „potop błotny”, a obecne piwnice tych budynków to zasypane partery. Po potopie historię napisano od nowa, by zatrzeć ślady istnienia tegoż mocarstwa. W szczególności zdjęcia pawilonów z wystaw światowych np. 1893 w Chicago przedstawiają tak naprawdę dawne stolice imperialnych kolonii.

    Natomiast znanym zwolennikiem oryginalnej teorii Fomienki jest Garri Kasparow.

  61. @sfrustrowany_adiunkt

    Nie bardzo rozumiem 🙂 na czym polega różnica między tym co obaj napisaliśmy. Ja napisałem że „to prostu rozumienie roli terenu w działaniach wojennych i tego jak się to przekłada na polityk”. A potem sobie polityk może to uwzględniać i modyfikować w swojej strategii.

    Co do domów weselnych to ja nie jestem specem od rapierów ale z tego co można posłuchać* u naszych generałów o współczesnym pomysłem na walkę na wschód od Wisły zakłada użycie (optymalny wariant vs to co dziś robi MON) to walka w modelu rozproszonym w oparciu o punkty oporu w sile kompani WOT silnie uzbrojone w broń przeciwpancerną ulokowane dosyć gęsto np na węzłach zjazdowych autostrad, celem jest spowolnienie natarcia sił głównych na Wisłę tak aby wydłużyć ten czas z 3 do kilku dni (główne siły NATO potrzebują w teorii kilku dni aby się ogarnąć). Oczywiście ceną będzie masakra tych ludzi ale chyba inaczej się nie da.

    A co do nalotów na elektrownię to jest inny scenariusz niż ten o którym mówią nasi domorośli geopolityce czyli o pełnoskalowej wojnie. To jest kwestia jakiegoś planu eskalacyjnego w rodzaju rozwalą dwie elektrownie i co my na to, potem przetną drogę Kowno-Suwałki i co my na to a potem tanki ruszą z Brześcia i co NATO na to. I na takie coś nasz rząd się powinien przygotować korzystając z wiedzy o terenie, o technice itd.

    *https://soundcloud.com/politykainsight/se-14-grudnia-2021?utm_source=clipboard&utm_campaign=wtshare&utm_medium=widget&utm_content=https%253A%252F%252Fsoundcloud.com%252Fpolitykainsight%252Fse-14-grudnia-2021

  62. @sfrustrowany_adiunkt

    „Nie oznacza, bo cały czas pozostają inne drogi – choćby morska” – w warunkach bałtyckich, przy pełnoskalowej wojnie, nie zostaje.

    „Dyslokacja czasu P nie jest równoznaczna rozmieszczeniu w czasie W” – masz rację, że to wynika z powodów społecznych i politycznych, że ten konkretny garnizon jest 7,5 km od granicy i garnizonów rosyjskich gdzie wojsko jest skoszarowane (nasze pracuje od 8 do 15), mający broń przeciwlotniczą do ochrony dywizji ulokowanej za tym garnizonem (bardziej na zachód i na południe od niego). Ale z drugiej strony sprzęt jaki posiadają nie ma wartości bojowej więc to czy są czy ich tam nie ma, większego znaczenia i tak nie ma.

    „pokojowa dyslokacja sił MW i obrony wybrzeża jest inna” – nasz MW cała jest ulokowana w Zatoce, rzut rakiety od Kaliningradu oraz w praktyce nie ma żadnych innych gotowych portów do przyjęcia tej MW.

    Ale może już rapiery EOT bo nie o tym był wpis WO ani to nawet nie jest już o gepolityce

  63. @Obywatel

    Sęk w tym że znaczenie terenu jest wtórne wobec celów strategicznych – ma znaczenie na szczeblu operacyjnym, a zwłaszcza taktycznym ale to nie determinuje polityki, to decyzje polityczne determinują cel działań. A więc nie przekłada się na politykę.

    „A co do nalotów na elektrownię to jest inny scenariusz niż ten o którym mówią nasi domorośli geopolityce czyli o pełnoskalowej wojnie.”

    Tylko że czy spowodowanie blackoutu ze wszelkimi tego konsekwencjami – nie przez uderzenie na jedną czy dwie elektrownie ale na przykład na dziesięć to już jest wojna pełnoskalową.

    A co do linku….łoooo Panie, Komornicki. Facet z wojska odszedł 20 lat temu z okładem i widać, że jego kalkulacje pochodzą z czasów gdy dowodził pułkiem i dywizją – ponad ćwierć wieku temu i widać że myśli dalej w kategoriach wojny do której się szkolił. Kiedyś. Zwróć uwagę jak on fetyszyzuje teren i jak uciekł od pytania o to jak nowe typy uzbrojenia modyfikują pole walki.

    „nasz MW cała jest ulokowana w Zatoce, rzut rakiety od Kaliningradu oraz w praktyce nie ma żadnych innych gotowych portów do przyjęcia tej MW.”

    No więc cały czas popełniasz ten sam błąd. To gdzie co jest dyslokowane w czasie P nie oznacza czasu W – wojna nie wybucha z dnia na dzień, ani przeciwnie – czas ostrzeżenia to są nie dni ale tygodnie. Więc to co ma wyjść z portów czy baz wyjdzie i znajdzie się gdzie indziej (np.na morzu) a w razie potrzeby wchodzić będzie do Świnoujścia czy portów sojuszniczych (to samo dotyczy także lotnictwa).

  64. @sfrustrowany_adiunkt

    „Sęk w tym że znaczenie terenu jest wtórne wobec celów strategicznych – ma znaczenie na szczeblu operacyjnym, a zwłaszcza taktycznym ale to nie determinuje polityki, to decyzje polityczne determinują cel działań. A więc nie przekłada się na politykę.” – no to w tym się rzeczywiście istotnie różnimy. Ja uważam, że teren czy szerzej geografia (wschodniej Polski, cieśniny tajwańskiej itd) przekłada się na politykę bo wpływa na swobodę i zakres decyzji oraz stawianych celów politycznych.

    „dwie elektrownie ale na przykład na dziesięć to już jest wojna pełnoskalową.” – no właśnie nie albo może precyzyjniej – nie wiemy. Nie wiemy czy NATO uzna wyłączenie tych elektrowni za wojnę (nasza opinia tu nie ma znaczenia) a la 1939 wymagająca pełnej mobilizacji sił głównych NATO aby były gotowe tego 4-5 dnia (ani jeden tank granicy nie przekroczył) czy też jednak jako przejaw „jedynie” wojny hybrydowej a la Kosowo 1999 albo Ukraina 2014/5, że się może dogadamy w formacie Normandzkim czy jakimś innym. To jest zresztą sedno problemu z bezpieczeństwem PL ad 2021 – kiedy NATO (USA) uzna, że to już jest Wojna. Różne czerwone linie były ostatnio (np Obama i Syria) z których nic nie wyszło (a Rosja szła krok dalej).

    „No więc cały czas popełniasz ten sam błąd.” – do kwestii kto popełnia błąd a kto nie się nie odnoszę ale nawet analiza obecnej sytuacji wokół Ukrainy pokazuje, że to o czym napisałeś obecnie nie musi mieć koniecznie miejsca (zwróć proszę uwagę, jak w punkcie po wyżej, że ja nie mówię że nie masz żadnej racji tylko, że albo tego nie wiemy albo nie w każdym przypadku, ja czy Ty, musimy ją mieć). Rosja od dawna stosuje metodę mobilizowania wojsk na różnych kierunkach uderzeń jako gest polityczny, czy to w ramach ćwiczeń czy tak po prostu co w połączeniu z ich wysokim poziomem skoszarowania i zdolnościami do mobilizacji (vs PL) za 3, 4 czy 5 razem może po prostu zakończyć się uderzeniem. W teorii oczywiście. I z tego punktu widzenia pytanie o to czy MW jest tu gdzie być powinna nawet w warunkach P to jest pytanie zasadne (tak samo jak pytanie o tą Gołdap czy cała 16 dywizję).

    „Komornicki” – ja nie jestem generałem a on jest i on studiował z Rosjanami a nie ja więc zanim ja, jako kanapowy generał, uznam, że wiem lepiej to się jednak trochę pohamuje. O głupocie z Gołdapią pisze się w necie od dawna, o potrzebie dużego uzbrojenia WOT w rakiety przeciwpancerne i przeciwlotnicze też (i to się nawet dzieje), o braku sensowności dużych wojsk operacyjnych na wschód od Wisły również, o znaczeniu dronów tym bardziej (a to są rzeczy o jakich on mówił). Przesmyk suwalski to amerykańscy generałowie do spółki z RAND przywrócili do życia. A 3 dni na dojście do Warszawy to zdaje się wyszło nawet w ćwiczeniach WP jakie parę miesięcy temu przeciekły do netu itd itp.

    Oczywiściej jeśli jesteś generałem czy kimś w tym rodzaju to tym bardziej również wobec Ciebie spasuje w kwestii rapierów bo ja to tylko kanapowy hobbysta i nic więcej 🙂

  65. @obywatel
    „szlak transportowy Suwałki – Kowno, jedyny na osi (północny)wschód-(południowy)zachód w tym rejonie”

    Ten szlak przebiega przez ciasne rondo w Augustowie. Do jego zablokowania wystarcza stłuczka albo wjechanie na to rondo ciężarówką tak dużą, że się nie zmieści na zjeździe (a przynajmniej do niedawna tak było, nie byłem tam ze trzy lata).

  66. @wo
    Francuzi byli na przykład przekonani, że Ardeny są przeszkodą nie do pokonania dla jednostek mobilnych

    Byli przekonani, i słusznie, że są nie do pokonania jeśli ktoś ich broni. Niemcy przez Ardeny przejechali spokojnie po sieci drogowej, bez oporu, poza dywersją prowadzoną oidp przez belgijskich Chasseurs Ardennais.

    i kiedy Niemcy ich tamtędy zaatakowali w 1940, to było game over gorsze niż kampania wrześniowa.

    Ja bym powiedział, że dopiero przełamanie pod Sedanem i kilka dni potem zdecydowały o wyniku.

  67. @WO

    „wystarcza stłuczka” – masz rację, „Fulda Gap” to to nie jest 🙂

    Ja na wszelki wypadek podkreślę, że mi tylko chodziło o to, że warto znać z grubsza teren, te drogi i tym podobne zanim Pan Prezydent zacznie budować jakieś wielkie koncepcje Międzymorza czy czegoś podobnego bo się okaże, że odpalone silniki batalionu czołgów w Brześciu i stłuczka 2 UAZów na rondzie w Augustowie wyłącza PL jako podmiot z akcji a i potencjalnych kooperantów w tym Międzymorzu bardziej kieruje w kierunku Berlina niż Warszawy (co się zresztą obecnie dzieje). Ja nie będę tu rzecznikiem Heartlandu jako Naczelnej Teorii Wszystkiego.

  68. @procyon
    Błotniacy i miastodonty! Wyborne! Niesamowite co ludzie mogą wymyślić. Lem znowu przewidział wszystko. Chyba że to po prostu trollujący czytelnicy Lema.

  69. @obywatel
    „Ja nie będę tu rzecznikiem Heartlandu jako Naczelnej Teorii Wszystkiego.”

    Tylko że jak ją już odrzucimy, to geopolityka sprowadza się do banałów na poziomie tautologii. A i tak wychodzi, że niezależnie od geografii, krajom bałtyckim najbardziej opłaca się dążyć do unii nordyckiej, a krajom Międzymorza do Niemiec.

  70. @procyon

    „odległa mutacja chronologii Fomienki pod nazwą „Wielka Tartaria””

    I to „Wielka” w wielu znaczeniach tego słowa, bo miała być zamieszkana przez olbrzymów.

    To wszystko, oczywiście, prawda; śladem po Wielkiej Tatarii w kulturze polskiej są np. te oto słowa starodawnej pieśni:

    Ja jestem Homo Twist, mam dwa metry i pół,
    rapowałem, gdy sięgałem ledwo głową ponad stół.

  71. @q
    „W tym zdaniu nie rozumiem jak można mieć _krótki_ kontakt z topologią _algebraiczną_.”
    To było trochę wynikiem lekkiego rozszerzenia wykładów z algebry liniowej, w sumie większe wycieczki były na grząski dla mnie teren teorii miary, Kołmogorowa i przestrzeni Banacha. Może zapędziłem się z tą topologią.
    @procyon
    O teorii błotnej nie słyszałem. Mocne. Widzę pewne podobieństwa do globalnej teorii lodowej z III Rzeszy. Podoba mi się koncept wystawy światowej w Chicago jako reliktu starożytności. Jest też teoria, że cywilizacja jest znacznie starsza – dowodem na to są drewniane kościoły m.in. w Polsce, które w rzeczywistości mają dwa (albo więcej) tysięcy lat. Wyznawcy tej teorii wskazują na konkretne elementy budowli wskazujące na ich starożytny rodowód. Nie pamiętam, czy warszawskie Stare Miasto nie liczy też paru tysięcy lat. Muszę poszperać.
    Tak że więc – galaktyczny szop pracz nie wymaga znacznego przekręcenia gałki na Wzmacniaczu Prawdopodobieństwa.

  72. @Obywatel
    „Rosja od dawna stosuje metodę mobilizowania wojsk na różnych kierunkach uderzeń jako gest polityczny, czy to w ramach ćwiczeń czy tak po prostu co w połączeniu z ich wysokim poziomem skoszarowania i zdolnościami do mobilizacji (vs PL) za 3, 4 czy 5 razem może po prostu zakończyć się uderzeniem”

    Zgadza się że te wojny to gest polityczny, nie militarny. Im (Putinowi) nie chodzi o to, żeby szturmować Berlin, tylko żeby pomachać szabelką na użytek wewnętrzny. To się po prostu podoba ludziom, oczywiście nie moskiewskim wykształciuchom, ale zwykłemu Iwanowi z głubinki. Podobnie robili niegdyś carowie: kiedy tracisz popularność, najlepiej wywołaj małą wojenkę (to stąd te wszystkie Czeczenie i Dagestany w granicach obecnej Rosji). I pilnuj, żeby nie wymknęła się spod kontroli. A że przy okazji takiej awantury zdemoluje się jakiś Ługańsk i parę wiosek, no cóż… Podobną politykę stosowały do niedawna Chiny: Mao Zedong (krótka, „taktyczna” wojna z Indiami w ’62) czy Hua Guofeng (napaść na Wietnam i wycofanie się z tego kraju w ’79). Oba konflikty trwały około miesiąca – wystarczająco krótko, żeby szybko się wycofać i jednocześnie wystarczająco długo, żeby umocnić rządzącą ekipę politycznie (nie wiem, jak to wygląda w grach Paradoxu, ale ja bym wprowadził taki bonus: „jaja za stali – dostaniesz sto punktów prestiżu w swoim kraju kosztem utraty dwustu na arenie międzynarodowej”). Nawiasem mówiąc, Kreml może nieoficjalnie argumentować, że część wojen toczonych przez Stany Zjednoczone również wybuchała z podobnych przesłanek (polityka wewnętrzna i lobbying tzw. „Military-Industrial Complex”).

    A jeśli chodzi o militarny cel Rosji, to na dzień dzisiejszy jest nim przede wszystkim osłabienie NATO – i akurat ta wojna jest toczona środkami niemilitarnymi (m.in. cichym wspieraniem wszelkiego rodzaju antydemokratycznej szurii w krajach zachodu). Ten pozamilitarny wpływ jest jednym z tych kluczowych elementów, którego nasi prawicowcy nie dostrzegają (a zagrożenie lokują gdzie indziej, np. w feminizmie, dechrystianizacji, mieszaniu ras czy w przyznawaniu praw gejom).

  73. @Negacjonizm klimatyczny

    Naszym rodzimym każualowym reprezentantom tego zjawiska w rodzaju red. Warzechy najlepiej chyba zrobiłoby przeczytanie ze zrozumieniem o tym, jak któryś z ich ulubionych przemysłów np. samochodowy, bez mrugnięcia okiem przygotowuje się na scenariusze hothouse world. A przygotowuje się każdy, łącznie z Big Oil [1][2]. Aby było możliwe przełknięcie terminu „climate chamge” we właściwych boardroomach wymyślono termin-zamiennik „NGFS scenario”, który brzmi bardziej kabalistyczne, ale to właśnie znaczy. Podobnie jak termin „TCFD disclosures”, kodujący działania adaptacyjne. Rozgryzienie tych kodów przekracza możliwości red. Warzechy i kolegów, ale w końcu i do naszej wesołej prawicowej czeredki kiedyś jednak dotrze, że przekonując „śnieg spadł, ocieplenia nie ma” mają po drugiej stronie nie przebrzydłych lewaków, ale ich ulubione koncerny – przewiduję wtedy różne ciekawe relatywizacje i wsteczne autokreacje.

    Negacjonizm jednakowoż nie jest, jak słusznie zauważa kol. sfrustrowany_adiunkt, aż tak natywnie prawicowy jak byśmy sobie życzyli – wszyscy mamy skłonność wierzenia danym, które wspierają nasze przekonania [3].

    @Rosja

    Korporacyjny świat żyje od tygodnia ujawnioną podatnością bibliotek Apache log4j na włamania hakerskie, umożliwiającą przejmowanie kontroli nad serwerami m.in. infrastruktur krytycznych. To najpoważniejsza luka cyberbezpieczeństwa od długiego czasu. Rosjanie tej luki nie sprokurowali, ale głównie oni sprawdzają stwarzane przez nią możliwości. Wg tego raportu Kasperskirgo [4] ataki przychodzące z rosyjskiego terytorium liczą się w tysiącach – gdy z innych krajów w setkach. To istota działania Rosji – oportunistyczne wykorzystywanie słabości ujawnionych przez przeciwnika, przy użyciu stale aktualizowanego potencjału.

    Sytuacja na granicy z Białorusią to oczywiście ten sam schemat: zaprosiliśmy Putina do ataku, okazując izolację i nieporadność w naszych relacjach europejskich i amerykańskich. Za PO nie było dużo lepiej, ale jednak otwarta konfrontacja z nami była wtedy trudniejsza – Rosja raczej szukała bardziej subtelnych metod destabilizacji, na co wskazują udokumentowane rosyjskie inspiracje „religii smoleńskiej” i afery kelnerów. PiS natomiast stworzył nową jakość naszej strategicznej bezsilności, której niewykorzystanie byłoby złamaniem „fiduciary duties” Putina.

    [1] link to wbcsd.org

    [2] link to priceofoil.org

    [3] link to vox.com

    [4] link to securelist.com

  74. @❡
    „Nazwa zresztą zdaje się nawiązuje do etosu moskiewskiego мехмат (bo czego innego, skoro mechaniki tam nie ma).”
    Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW jak najbardziej zajmuje się mechaniką.
    W obrębie wydziału znajdują się trzy instytuty:
    Instytut Matematyki podzielony na 6 zakładów,
    Instytut Informatyki (bez zakładów),
    Instytut Matematyki Stosowanej i Mechaniki podzielony na 4 zakłady.
    Więc przynajmniej formalnie Mechanika istnieje i ma się dobrze.
    „Ciężko mi sobie natomiast wyobrazić „krótki kontakt” po którym się ma „zrytą banię”. Jakiś zaskakujący ciąg homologii zrobił na koledze takie wrażenie?”
    Homologia jeszcze da się *jakoś* pokazać, nawet laikowi, przy pomocy metafor w rodzaju ciasta. Homotopia, to jest coś, przy czym wyobraźnia odpada całkowicie.

  75. @Awal

    „Za PO nie było dużo lepiej, ale jednak otwarta konfrontacja z nami była wtedy trudniejsza – Rosja raczej szukała bardziej subtelnych metod destabilizacji, na co wskazują udokumentowane rosyjskie inspiracje „religii smoleńskiej” i afery kelnerów.”

    Nie wiem czy nie odczytałem źle tego co chciałeś napisać ale jednak „za PO” było jednak dużo lepiej z PL punktu widzenia bo wtedy to Rosja musiała zmontować klasyczną akcję wywiadowczą z (prawdopodobnie) jakimś współudziałem osób z kręgu ówczesnej opozycji aby co najmniej obalić konkretnych polityków z ówczesnego rządu, twórców polityki PL (i po części UE) wobec Rosji. Dziś to jest świadome, autorskie budowanie strategii izolacji przez obecny rządy vs główni sojusznicy/UE co oportunistyczne wykorzystuje Rosja, bez specjalnego wysiłku czy kosztów. Co do reszty którą napisałeś to pełna zgoda 🙂

  76. @monday.night.fever

    Masz rację co do NATO, prestiżu i reszty przy czym dla mnie jest jedna kwestia otwarta/nie jasna – jakie Putin ma cele wobec Ukrainy bo historycznie (od 16/17 wieku nawet) to był zawsze krytyczny element decydujący (wtedy) o pozycji Rzeczpospolitej vs Rosja i szerzej vs reszta świata. Zachowując proporcje to można jednak zaryzykować tezę, że finalna utrata Kijowa była początkiem końca Rzeczpospolitej jako mocarstwa (a później jako kraju). Nie chodzi mi jakieś mesjanistyczne bicie piany a o to, że Ukraina była/jest dużym, ludnym, żyznym i potencjalnie zasobnym regionem/obszarem który nawet w stanie post-sowieckiego bałaganu parę punktów siły może dodać Rosji do arsenału i budżetu.

  77. Dygresja trochę rapierowa, więc chyba OK. Ukraina, geopolityka etc.:
    Ukraina posiada (raczej w części wschodniej) zupełnie unikalne warunki pod rolnictwo. To nie tylko gleby (które same w sobie są znakomite), ale też istniejące ogromne (dziesiątki tysięcy ha i większe) firmy rolne, zdolne do wdrożenia bardzo zaawansowanych technik upraw. Maszyny, ale też np. technologia uprawy zerowej (no till technology). Logistyka też idealnie ustawiona pod rolnictwo – jednym z głównych (od paru lat tym się nie zajmowałem) odbiorców towarów rolnych (roślinnych) są kraje arabskie – Bliski Wschód i basen Morza Śródziemnego – idealnie pasują do tego porty nad Morzem Czarnym (bliskość upraw, relatywnie krótka droga morska). To, gdy żywność (klimat!) będzie game changerem, a nie ropa, czyni z terenów ukraińskich ważny element światowej układanki.
    W swoim czasie zajmowałem się ukraińskimi firmami rolnymi, teraz przyznaję, wiedza się mogła zdezaktualizować, ale byłem przy tym blisko.
    Ukraina to nie tylko Brama Smoleńska – to wg przede wszystkim światowy spichlerz ulokowany genialnie pod względem dostaw dla bliskowschodnich odbiorców.

  78. Autopoprawka: oczywiście Brama Smoleńska to już nie Ukraina, w tym ukrainocentryźmie trochę się zapędziłem.
    Podobno Berling powiedział: „Zawsze zdobywaliśmy Smoleńsk od zachodu, teraz musimy od drugiej strony”.

  79. @Obywatel
    „jakie Putin ma cele wobec Ukrainy”

    Nie jest tajemnicą, że Putin chciałby zagarnąć resztę Donbasu (a przede wszystkim południe Ukrainy aż po Odessę) – pytanie tylko, czy gra jest warta świeczki. A to zależy od postawy zachodu. Bo przy twardej postawie zachodu wobec takiej agresji (izolacja Rosji, sankcje plus masowa wysyłka nowoczesnej broni na Ukrainę) na pewno nie byłoby to zajęcie bezkosztowe i Putin mógłby wdepnąć w grząskie bagno – przypominam, że Afganistan był gwoździem do trumny ZSRR. Dlatego Rosji zależy na osłabieniu zachodu do tego stopnia, żeby NATO nie było w stanie dać spójnej i twardej odpowiedzi na ewentualną agresję. Wtedy tak, taka agresja by się opłaciła. I o ile z Trumpem można by tę Ukrainę za coś przehandlować, o tyle trudno mi sobie wyobrazić tego typu deale z mniej cynicznymi politykami. Generalnie Putin wyznaje dresiarską zasadę że najlepiej jest bić słabszych, więc im więcej broni zachód wyśle Ukraińcom, tym mniejsze zagrożenie rosyjską agresją.

  80. @monday.night.fever

    Ja akurat w sankcje nie wierzę głównie dlatego, że nie są skuteczne jak pokazuje historia np Irak, Iran czy ostatnio Rosja. Oni mają ok 670 mld $ rezerw walutowych więc na ileś im starczy no i często to nie bardzo wiadomo (patrz Iran i właśnie Rosja) czy sankcje jednak nie pomagają takiej władzy. Dla mnie sankcje to po prostu okazja aby zachód, gdzie jest ta presja mediów i opinii publicznej, mógł pokazać, że coś robi.

    Zgadzam się za to z tym co napisałeś, że „im więcej broni zachód wyśle Ukraińcom, tym mniejsze zagrożenie rosyjską agresją”. I tu dziwi mnie słabość w myśleniu zachodu np w kwestii tych pocisków przeciwpancernych co im USA dały ale kazały schować gdzieś w magazynie pod polską granicą. Świadomość w Moskwie, że te 100 czy 200k ludzi na Ukrainie z tych czarnych sotni czy po prostu zwykłych ochotników nie dość, że umie to obsługiwać ale też mają tego dużo, będzie skuteczniejsza w obronie przed atakiem niż jakieś wielkie gwarancje czy inne mobilizacje wojsk NATO. Zwłaszcza, że Ukraina to taki kraj, że mogliby im sprzedać licencję (albo nawet pozwolić „wykraść”) na te rakiety i by sobie sami to wyprodukowali w te 2-3 lata i zrobiła by się z Ukrainy taka para-Finlandia czy inna Szwajcaria.

    To zresztą mnie ogólnie dziwi takie nieogarnięcie własnych silnych i słabych stron przez Zachód na czym gra Rosja. Tak samo jak NATO nie będzie toczyć wojny o Donbas tak samo Rosja nie będzie toczyć wojny tylko o to, że Ukraina dostała licencję na lekką broń. Wrzasku i krzyku będzie dużo ale czasy zimnej wojny (Afganistan, Angola, ale też case sprzedaży dronów przez Turcję na Ukrainę) pokazują, że nic więcej z tego by nie było. A z Zachodniego, cynicznego, punktu widzenia umoczenie Rosji, z którą nie da się póki co dogadać, w kolejną po Syrii, pełzającą wojnę partyzancką jest całkiem niezłym rozwiązaniem w sytuacji kiedy Putin ma taką a nie inną wizję świata.

  81. @Obywatel

    „I tu dziwi mnie słabość w myśleniu zachodu np w kwestii tych pocisków przeciwpancernych co im USA dały ale kazały schować gdzieś w magazynie pod polską granicą.”

    Javeliny – bo o nich mowa są używane bojowo od pewnego czasu.

    „Zwłaszcza, że Ukraina to taki kraj, że mogliby im sprzedać licencję (albo nawet pozwolić „wykraść”) na te rakiety i by sobie sami to wyprodukowali w te 2-3 lata i zrobiła by się z Ukrainy taka para-Finlandia czy inna Szwajcaria.”

    Ukraina akurat znacząco zmodernizowała swoją obronę przeciwpancerną, korzystając z lokalnego przemysłu. Nie jest to poziom Izraela, ale ryzyko strat dla Rosji jest większe. Oczywiście nie niweluje to innych deficytów (słaba jakościowo OPL i lotnictwo) ale musi być przez Rosjan uwzględnione (i zapewne jest, patrząc na zakres mobilizacji sił).

    „To zresztą mnie ogólnie dziwi takie nieogarnięcie własnych silnych i słabych stron przez Zachód na czym gra Rosja. Tak samo jak NATO nie będzie toczyć wojny o Donbas tak samo Rosja nie będzie toczyć wojny tylko o to, że Ukraina dostała licencję na lekką broń.”

    Przecież – już patrząc na ostatnie rosyjskie żądania [1] – nie chodzi nawet o Donbas, a o wymuszenie podziału Europy na strefy wpływów Zachodu i Rosji – co tworzyć będzie w efekcie szarą, buforową strefę z naszym udziałem.

    [1] [https://www.pism.pl/publikacje/rosyjskie-zadania-gwarancji-bezpieczenstwa-wobec-usa-i-nato]

  82. @obywatel
    „I tu dziwi mnie słabość w myśleniu zachodu np w kwestii tych pocisków przeciwpancernych ”

    Wydaje mi się, że to typowy syndrom „generałów świetnie przygotowanych do poprzedniej wojny, ale nie do tej, którą toczą teraz”. W czasach zimnej wojny deeskalacja była jedynym rozwiązaniem. Im mniej wojsk siedziało po obu stronach w rejonie Fuldy, tym bezpieczniej się czuli Niemcy. Teraz zakładają, że z Putinem jest podobnie (a oczywiście nie jest).

  83. @sfrustrowany_adiunkt

    „Oczywiście nie niweluje to innych deficytów (słaba jakościowo OPL i lotnictwo) ale musi być przez Rosjan uwzględnione (i zapewne jest, patrząc na zakres mobilizacji sił).”

    Ciekawi mnie ich plan z punktu widzenia ryzyka wojny partyzanckiej bo 100k wojska jakie oni tam mają to trochę jak USA w Iraku, da się zająć pałac prezydencki ale nie kontrolować wielkiego kraju który chce walczyć po partyzancku. Okupacja Ukrainy, nawet tylko wschodniej, o ile pojawi się partyzantka to zadanie dla pewnie setek tysięcy wojsk okupacyjnych. Nie wiem jaka jest realna postawa obywateli Ukrainy wobec Rosji, podobno w przypadku wojny chcą się bronić, więc nie do końca widzę realne szanse Rosji.

    Co do strefy buforowej to bym się jednak zdziwił jak ktoś to w USA zaakceptuje. Ukraina poza NATO to jedno ale żądania wobec Polski to drugie. Z punktu widzenia USA, o ile się zgodzą, będzie to uderzać w ich sojusze np w Azji więc odpada. Zakładam, raczej że to taka sowiecka szkoła negocjacji walić butem w pulpit.

    Przy czym, trochę żartobliwie, trochę nie, może jednak dochodzi do odwrócenia sojuszy patrząc na przegłosowanie ustawy anty-TVN i Polska jednak sama zechce przejść do strefy szarej.

  84. @WO

    W każdym razie tracą chyba szansę na trwałe ocalenie pokoju tanim kosztem.

  85. @ponury_bankowiec
    „Światowa teoria lodowa”, inaczej teoria „ziemia jest pusta”. Ten postulat miał rzekomo wysunąć astronom Edmond Halley a doprecyzować Leonhard Euler. Sferyczny kształt ziemi, wewnętrzne słońce jako jądro oraz leje (vortex) na biegunach dość zgrabnie pasują do spirali Eurela i dysku Eulera, czy przestrzeni Riemanna. Może geometria ma całkiem sporo wspólnego z kształtem ziemi a także innych planet i gwiazd.

    Co do Fomienki i jego chronologii to wcale mu się nie dziwię, że podważał datowanie i historię kościoła katolickiego. Prawidłowości statystyczne które zauważył – choćby między domniemanym panowaniem władców angielskich a biblijnych – aż się proszą o logiczne wyjaśnienie. Umberto Eco opisywał w Imię róży jak można było hipotetycznie dokonać takiego fałszerstwa.

  86. _pamiec_
    „„Światowa teoria lodowa”, inaczej teoria „ziemia jest pusta”. ”
    Nie, no skądże. Welteislehre jest zupełnie inną teorią niż teorie (bo było ich więcej) „wydrążonej” Ziemi.
    Hörbiger jak najbardziej akceptował masywność planet, sądził jedynie, że cały wszechświat zawiera kryształki lodu, które powodują zmianę orbit planet.

  87. @Obywatel
    „Ciekawi mnie ich plan z punktu widzenia ryzyka wojny partyzanckiej (…) nie kontrolować wielkiego kraju który chce walczyć po partyzancku”

    Akurat Sowieci to przetestowali, bo wojna partyzancka na Ukrainie miała już miejsce w latach 1944-1950. Były to działania na wielką skalę, o wiele większą niż u nas Wyklęci. Grzegorz Motyka w opracowaniu na ten temat (link to niniwa22.cba.pl – przepraszam za ten link, ale w innych miejscach tego nie ma) jako szacunkową liczbę ofiar po obu stronach podaje co najmniej 200 tysięcy (nie licząc przesiedleń, łagrów itp). Plus pamiętajmy, że wówczas walki toczyły się głównie na Ukrainie Zachodniej, a Putin chciałby zająć wschodnią i południową; tam opór nie byłby aż tak silny. Zachodnia Ukraina mu niepotrzebna, kiedyś podobno półżartem proponował ją Polsce w ramach rozbioru tego państwa.

  88. Z góry przepraszam za offtop, ale znany i lubiany redaktor Woś opublikował właśnie dość niesamowitą notkę na S24.

  89. @amatil
    Nie wytnę ze względu na falomierz kolegi, ale tekst Wosia jest tak durny, że nie bardzo sobie wyobrażam sensowną dyskusję na ten temat.

  90. No więc wtrącę taką myśl, że Zachodnia Ukraina jest dla Rosji niemal na pewno stracona, bo (jak twierdzi kolega z pracy, który jest z pochodzenia czarnopodniebiennym rezunem i mówi po krewnych, znajomych i znajomych znajomych) – lepiej z Lachami w federację niż podbój przez Moskali.

  91. @janekr
    Istotnie, teoria lodowa Hörbigera zakładała, że lód jest jednym z głównych budulców wszechświata – co pozwalało płynnie przejść do potopu, Atlantydy i proto-germańskiego Wielkiego Imperium Atlantów, zniszczonego przez lodowe księżyce spadające na ziemie (tak, tak, referuję prądy naukowe z centrum Europy z lat trzydziestych).
    Trafnie podsumował te antynaukowe poglądy Theodor Adorno – poglądy te trafiały do osób, którymi kierowała „narcystyczna chęć udowodnienia, że stoją ponad zwykłymi ludźmi”, paranauka oferowała im „przyjemną gratyfikację” w postaci przynależności do „mniejszości tych, którzy są wtajemniczeni” [1]. To psychologiczne tłumaczenie pasuje do obecnej popularności antyszczepionkowych i klimatycznych pseudonauk.
    Fomenko też przebył dość długą drogę – od topologii (której nie zarzucił), przez pogląd, że „niczego nie było” (przed IX wiekem) do poglądu, ze to wszystko byli proto(?)-Rosjanie. Piramidy też są rosyjskie. Etruskowie też (sama nazwa na to wskazuje – eto Ruskowie).
    Pogląd, że sporo było fałszerstw w źródłach historycznych (kłania się też Umberto Eco) jest też częścią nauki – mam wrażenie, że bardziej krytyczne spojrzenie mamy na Mieszka I (oraz skąd i kiedy ten chrzest, i czy aby nie w Niemczech) niż na podejrzaną szczegółowość chronologii antycznego Rzymu. Na wszelki wypadek zaznaczam, że nie spotykam galaktycznego szopa pracza, a powyższe rozważania traktuję jako przerywnik w oczekiwaniu na czwarty sezon „Stranger Things” oraz uzupełnienie „Cmentarza w Pradze” Umberto Eco. Na półce czeka „Oko w piramidzie” Roberta Shea. To już będzie mizianie galaktycznego szopa pracza za uchem.

    [1] cytaty z Theodora Adorno za E. Kurlander „Demony Hitlera. Ezoteryczne korzenie III Rzeszy”, Warszawa 2018; polecam książkę jako uzupełnienie „Stalin i naukowcy”, nie jest to wbrew pozorom szemrana sensacyjna książeczka, a pozycja wydana w oryginale przez Yale University Press.

  92. @ponury_bankowiec
    „…lód jest jednym z głównych budulców wszechświata”. Być może nie chodziło mu o ilość wody we wszechświecie ale jej znaczenie dla życia i niezwykle właściwości. Strukturę krystaliczną. To się z kolei łączy z teorią pamięci wody, której nie można odmówić jednego: jest piękna w każdym swoim wymiarze. Japoński profesor Emoto pokazuje jak reaguje woda gdy mówił do niej „dziękuję”. Noblista Montagnier i Benvenista rzekomo przesyłali wirusa internetem. Victor Schauberger zbudował latający spodek studiując wodę. Każda z tych teorii osobno wydaje się być snem wariata, ale wszystkie się ze sobą łączą, nie tylko tym, że nauka i historia są systematyczne fałszowane, bo to łączy wszystkie teorie spiskowe, ale tematyką. Woda, lej, wir, vortex, energia, spirala, teoria liczb i częstotliwości. Nawet nierozgarnięty człowiek zauważy wspólne naukowe zainteresowania tych pseudonaukowych teoretyków. O tym opowiadał bardzo często Mullis. Jego ostentacyjna pogarda wobec świata współczesnej nauki jest niczym milczące lekceważenie Perelmana na próby uhonorowania go nagrodą. Nie czytałem jego książki, ale podobało mi się jedno z jego ostatnich wystąpień gdy na rauszu znakomicie utrzymywał wątek monologu przez kilkadziesiąt minut rozmawiając publiczność. Nie sądzę aby się mylił czy próbował kogoś wprowadzić w błąd. Pozdrawiam.

  93. Pamiętam rozmowę z jednym z osiadłych już u nas raczej na stałe Ukraińcem apropos ewentualnej inwazji. Gość akurat z Charkowa. Mówił że Putin ma na punkcie Charkowa zajoba, że to niby rosyjskie miasto i że będzie je przyłączał razem z Donbasem. Tymczasem podobnież w Charkowie circa about 90% mieszkańców jest antyrosyjska, z tego znaczna ilość w klimatach rezunowo prawo sektorowych. Oczywiści 1/100 z nich ewentualnie by poszła do lasu moskali rżnąć, reszta se tylko pogada, ale chodziło mu o to, że nie ma już na Ukrainie opozycji wschód zachód, tylko w tym względzie Charków nie różni się zbytnio od Lwowa. Jego zdaniem jedyne co może chcieć odpaść od Ukrainy to to co już odpadło a co i tak było skansenem sojuza (i dlatego odpadło), inne tereny, w tym również Odessa czy Mariupol, nawet jeśli kiedyś były prorosyjskie to przestały być po 2014 roku. Oczywiście pytanie na ile mu wierzyć. Ale koleś bystry i raczej politycznie świadomy.

    Mnie się wydaje że całe to pohukiwanie Wołodii ostatnio to tylko po to by uruchomili mu wreszcie nord stream, żadnej inwazji z tego nie będzie. A Biden nie ma żadnego interesu by z nim handlować, Putin przegapił sprawę bo mógł handlować póki był Trump.

  94. Rozbawiając publiczność.
    Zmierzam do tego, że te teorie spiskowe mają zbyt wiele wspólnego i układają się w całość harmonijnie wypełniając strzępy nauki, której jednak zawsze brakowało taktu w swym materialistycznym przesłaniu – od Newtona do Einsteina. Patrząc na Mullisa czy Fomienkę nie sposób ominąć mistycyzm o którym mówił Tesla, nie zauważyć zniknięcia Steinmetza, wymazania Schaumbergera, czy współczesnego ostracyzmu wobec Benavisty czy Montagniera. Ilekroć przypisujemy im cechy bzikujących wariatów podpierajac się celebrytami w rodzaju Einsteina, wokół których budujemy nasz „naukowy konsensus”, tylekroć gubimy takty muzyki która gra od setek lat układając się w piękną melodię – rozpartą między ignorowaną teorią kolorów Goethego a naturą światła wg Newtona, między romantyzmem a oświeceniem, między wibracją w rytmie 432 Hz a próbkowaniem, digitalizacją i bębnieniem w rytmie goebellsowskich 430 Hz. To zawsze wraca do jednego pytania: czy można fałszować naukę i historię stwarzając pozory, że ma wyłącznie materialny charakter, niczym marksistowski materializm dialektyczny. Mullis wolał wypić kieliszek wina, powiedzieć co trzeba i pójść serfować po wodzie niż kopać się z koniem spędzając czas na przekonywaniu innych. Eco zostawił okruszki i ślady. Bulhakow samymi cytatami odpowiada na pytania. Goethe próbował przekonywać i zrozumiał że lepiej rezultaty tych prób zostawić refleksją w Fauście. Szekspir pisał o śnie wariata widząc fałsz historii i ułudę teraźniejszości. Orwell opisał przyszłość do której prowadzi taka ślepa wiara w konsensus. Teorie spiskowe nie zagłuszają nauki, tylko wypełniają jej luki zostawiając poszukiwania tajemnicy jednostce; ich największą wartością jest indywidualizm potrzebny by się nad nimi pochylić zamiast publicznie z nich szydzić w swojej zbiorowości czy bąbelku.

  95. Perelman nie odmawiał prób uhonorowania. Przyjął ważną nagrodę EMS dla młodych matematyków. Potem był ofiarą antysemickiego mobbingu w instytucie, a matematycy na zachodzie i wschodzie próbowali ukraść początkowo niedoceniany dowód. Z kariery i medalu Fieldsa zrezygnował z powodu tolerowania nieuczciwości w środowisku, rozgoryczenia czym nie ukrywał. Nie było w tym nic milczącego ani lekceważącego. Z milczącym lekceważeniem Peter Scholze nie przyjął nagrody pieniężnej od Yuri Milnera, kapitalisty legitymizującego siebie i pewien wizerunek geniuszu (głównie teorio-strunowców).

    Mullis też był niedoceniany w firmie, ale inaczej, bo nie było czego doceniać. Długo po przedstawieniu pomysłu nie zrobił nic w kierunku jego realizacji. Gdy już się zabrał za eksperymentowanie zaczął od końca chcąc powielić od razu ludzki genom, więc siłą rzeczy zanim obniżał ambicje do krótkich wycinków DNA pierwsze przekonujące demo mógł pokazać dopiero następnego roku. W międzyczasie wszyscy mieli dość jego publicznych awantur z kochanką.

    Oczywiście jak to w kapitalizmie forma sprzedała patenty, a Mullis nic z tego nie dostal. W późniejszej sprawie sądowej o jeden taki Cetus twierdził że stworzył naukę i naukowca nowego typu – biotechnologa – a więc i nowe zwyczaje naukowe i standardy wiedzy (więc nie obowiązywały ich stare, takie jak na przykład przeprowadzanie eksperymentów). Sąd uznał to za oszustwo urzędu patentowego.

  96. Fachidiotismus jakoś zawsze kojarzyłem z Marksem, ale do dziś nie czytałem.

    > w polskim przekładzie rzeczywiście zrobiono jakąś peryfrazę.

    We francuskim oryginale jest całkiem zwyczajne niezbyt nośne „l’idiotisme du métier”. Peryfrazę zrobiono w tłumaczeniu niemieckim. „Nędza filozofii” wyszła dość nędznym francuskim w odpowiedzi na „Filozofię nędzy” Proudhona (mieszczańskiego anarchisty). Marks już od tytułu sili się na karykaturę, ale z tekstu wydobyli to dopiero tłumacze. Tu krytykuje dziwaczny pogląd jakoby podział pracy jako taki był przyczyną nędzy i powinien zostać odrzucony. Moim zdaniem prezentuje karykaturę mieszczańskiego myślenia Proudhona o etosie fachowości z wyobrażeń petit-burżuazji. Nie jestem pewien czy Marks kpi wyłącznie ze zidiocenia czy również z reifikujących specjalizację.

    Bezlitosny dla utytułowanych głupców chyba nie miałby litości awansować Mullisa na fachidiotę, szczególnie we współczesnym rozumieniu bliższym skrzywieniu, deformation professionelle, niż bezradności poznawczej ludzi o wąskiej specjalizacji.

    Zresztą specjalizacja Mullisa właśnie nie była wąska. Był idiotą w dostatecznie wielu dziedzinach. Pierwszą publikację ma z astrofizyki i podobno dzięki niej nie oblał biochemii – komisja doceniająco przymknęła oko. Prowadził tez piekarnię. A „myślenie o DNA jak programie komputerowym” sprowadzało się do bezmyślnego rysowania fraktali na domowym komputerze na który kazał sobie przysyłać wyniki z labu („zinformatyzował pracę”). Pisząc takie programiki wpadł na pomysł robienia eksperymentu „w pętli”, niestety nie miał pojęcia o istnieniu dziedziny zajmującej się algorytmami choć to świetna historyjka – pierwszy Nobel za algorytm (nie licząc ekonomii).

    Fachidiotismus, chwytliwsze od orygniału tłumaczenie na niemiecki z 1885, nie załapało od razu. Weszło do języka z ruchem studenckim lat 60. „Wenn wir uns weigern, uns von professoralen Fachidioten zu Fachidioten ausbilden zu lassen, bezahlen wir mit dem Risiko, das Studium ohne Abschluss beenden zu müssen.”

    Marks na koniec pastwienia się nad mieszczańskimi fantazmatami zauważa, że automatyzacja wypiera fach, a więc i fachowe zidiocenie „L’atelier automatique efface les espèces et l’idiotisme du métier.” Dla mnie oznacza to też, że w przejściu do granicy fachidiota to po prostu zwykły idiota bez usprawiedliwienia specjalizacją.

    Taki był Mullis. Dumny ze swojej ignorancji.

  97. @unikode
    „We francuskim oryginale jest całkiem zwyczajne niezbyt nośne ”

    Donnerwetter tudzież zut alors, myślałem, że oryginał był niemiecki. Dziękuję!

  98. @pamiec
    „rozpartą między ignorowaną teorią kolorów Goethego ”

    Na końcu jest test praktyczny. Na bazie „teorii kolorów Goethego” nie dałoby się zbudować np. kolorowego wyświetlacza, na którym pan czyta te słowa. Samoloty latają a komputery komputują na podstawie tej tradycyjnej, materialistycznej nauki, a nie mistycznego fiu-bździu.

  99. @_pamiec_
    „[Teorii pamięci wody] nie można odmówić jednego: jest piękna w każdym swoim wymiarze”

    Niektórym dziełom literatury s-f też nie można odmówić tego, że są piękne. Co nie znaczy, że są prawdziwe. Nauka to odkrywanie tego, jak *jest* (a nie wymyślanie, jak *mogłoby* być).

    „Każda z tych teorii osobno wydaje się być snem wariata, ale wszystkie się ze sobą łączą (…) Woda, lej, wir, vortex, energia, spirala, teoria liczb i częstotliwości”

    No bo świat to generalnie system naczyń połączonych, więc zawsze łatwo możesz poprowadzić jakieś punkty wspólne pomiędzy latającymi spodkami z Marsa, teorią wklęsłej wody i Kabałą Czwartego Millenium.

    „te teorie spiskowe mają zbyt wiele wspólnego i układają się w całość harmonijnie wypełniając strzępy nauki…”

    Paranauka i teorie spiskowe (których jest zatrzęsienie, większość wzajemnie sprzecznych) nie układają się w żadną „całość” – proszę sobie kupić miesięczniki „Wróżka”, „Egzorcysta”, „Czwaty Wymiar” i jakiś altmedyczny na dokładkę, przeczytać i porównać. I nie, „strzępy nauki” nie są „harmonijnie wypełnione” przez bzdety jakiegoś naćpanego guru, toż to galaktyczny szop pracz.

    „…której jednak zawsze brakowało taktu w swym materialistycznym przesłaniu”

    Co kolega rozumie przez „takt” i czego tak konkretnie oczekuje od naukowców? Dowodzenia opartego na twardych danych czy opowiadania historii o Lodowych Obrzymach?

    „Ilekroć przypisujemy im cechy bzikujących wariatów (…) tylekroć gubimy takty muzyki która gra od setek lat układając się w piękną melodię – rozpartą między ignorowaną teorią kolorów Goethego a naturą światła wg Newtona, między romantyzmem a oświeceniem, między wibracją w rytmie 432 Hz a próbkowaniem, digitalizacją i bębnieniem w rytmie goebellsowskich 430 Hz”

    Całe szczęście że gubimy „takty muzyki” nadającej w geobbelsowskim rytmie. Na tym właśnie polega wielkość nauki, że zajmuje się Prawdą (że się wyrażę górnolotnie), a nie wymysłami.

    „To zawsze wraca do jednego pytania: czy można fałszować naukę i historię stwarzając pozory, że ma wyłącznie materialny charakter, niczym marksistowski materializm dialektyczny”

    Na dłuższą metę nie da się celowo „sfałszować” nauki (nawet historii – polityczne manipulacje typu wymazywanie Jeżowa ze zdjęć mają krótkie nogi). Naukowcy w jakiejś kwestii mogą się mylić, ale nauka ma to do siebie, że jest procesem dochodzenia do prawdy a więc można ją korygować – sam możesz obalić jakieś ważne twierdzenie, jeśli tylko przedstawisz logiczny ciąg dowodowy. Poza tym nie mieszajmy dwóch systemów walutowych. Nauka ma dowodzić to, co możliwe jest do dowiedzenia. Innymi rzeczami się nie zajmuje z założenia (tak działa tzw. „brzytwa Ockhama”). Są rzeczy, których dowieść się nie da, i tym nauka się nie zajmuje (a przynajmniej nie powinna – nie jest możliwe np. dowiedzenie istnienia multiwersum, a jednak fizycy na ten temat dyskutują, co już samo w sobie wywołuje kontrowersje w środowisku).

    „Orwell opisał przyszłość do której prowadzi taka ślepa wiara w konsensus”

    Orwell opisał przyszłość, w której prawda podporządkowana jest polityce.

    „Teorie spiskowe nie zagłuszają nauki, tylko wypełniają jej luki zostawiając poszukiwania tajemnicy jednostce”

    No właśnie problem w tym, że nie wypełniają żadnej luki. Gdyby wypełniały, to zostałyby włączone w poczet nauki przez duże N (tej akademickiej, a nie tej z miesięcznika „Czwarty Wymiar”). A „odkrywających tajemnice jednostek” jest pełno na YouTube.

    „ich największą wartością jest indywidualizm potrzebny by się nad nimi pochylić zamiast publicznie z nich szydzić w swojej zbiorowości czy bąbelku”

    Biedni wyszydzani ufolodzy i sprzedawcy suplementów diety. Pochylmy się też nad prześladowanymi przez szalejący sanitaryzm antyszczepionkowcami… Sam już nie wiem, czy te wywody kolegi to nie jest przypadkiem wyrafinowany trolling.

  100. oddając banalną rację wo, że samoloty latają dzięki sprawdzalnym empirycznie wzorom a nie oddechowi boga Pierdutoto trzeba jednak powiedzieć, że te głupotki od _pamiec_ czyta się fajnie. Pożyteczność bredni jako uzupełniania naukowych luk – doskonałe na wstępniak do najnowszego nr „Wróżki” albo „Egzorcysty”. I ta puenta o indywidualiźmie! Wezmą od razu.
    Figurę boga Pierdutoto nakreśliłem tu nieprzypadkowo, gdyż – rzucam tu linę do naszego apologety bzdur – sekciarska religia jest znacznie lepszym pomysłem od tej paranauki tych dziwaków. Religijne sekciarstwo nie wymaga żadnych pseudodowodów i dziwactw zbzikowanych naukowców. Ot, wystarczy uwierzyć, że bóg Pierdutoto zmącił umysły całego świata, a to, jak jest naprawdę, dał poznać tylko wybranym. I jedziemy.

  101. @Obywatel

    „Ciekawi mnie ich plan z punktu widzenia ryzyka wojny partyzanckiej bo 100k wojska jakie oni tam mają to trochę jak USA w Iraku, da się zająć pałac prezydencki ale nie kontrolować wielkiego kraju który chce walczyć po partyzancku. Okupacja Ukrainy, nawet tylko wschodniej, o ile pojawi się partyzantka to zadanie dla pewnie setek tysięcy wojsk okupacyjnych. Nie wiem jaka jest realna postawa obywateli Ukrainy wobec Rosji, podobno w przypadku wojny chcą się bronić, więc nie do końca widzę realne szanse Rosji.”

    Kontrolować w pełni się nie da – no i po co? Kontrolować należy miasta, węzły komunikacyjne, infrastrukturę. Przy czym, o ile działalność partyzantów może być istotnym czynnikiem to jednak trzeba mieć na uwadze kilka rzeczy

    1) Możliwość użycia do zadań okupacyjnych sił rezerwowych (w tym z sił Rosgwardii przeznaczonej przecież do ochrony własnych tyłów) – z tym Rosja nie będzie mieć problemów.
    2) Możliwość sformowana i to zapewne szybkiego miejscowych, kolaboracyjnych formacji paramilitarnych – ponadto tu nie ma specjalnie bariery kulturowej – to nie Afganistan przecież. To ułatwia choćby pozyskiwanie informacji i werbunek agentury (a pewnie trwa od dawna). To oznacza np. że listy proskrypcyjne osób mogących mogą być już gotowe
    3) Władze rosyjskie nie będą się specjalnie przejmować prawem humanitarnym ani nawet własnym wewnętrznym. Czyli masowe represje.

    To wszystko może ograniczyć znaczenie działań partyzanckich – będą problemem ale problemem który z czasem zostanie rozwiązany. Szukając analogii historycznych – partyzantka antykomunistyczna w Polsce po 1944 była problemem ale nie zapobiegła przejęciu i utrzymaniu władzy przez komunistów.

  102. @aldek
    „te głupotki od _pamiec_ czyta się fajnie”

    Tu się zgodzę. To faktycznie czyta się fajnie. Rzecz w tym, że pseudonaukowe błyskotki i kolorowe bzdety mają większe wzięcie od nudnych wywodów naukowców, niezrozumiałych wykresów i skomplikowanych wzorów. To trochę jak wybór pomiędzy czytaniem „Super Expressu”, gdzie na okładce masz krew, cycki i seks w ferrari Wojewódzkiego, a pełnego skomplikowanych analiz periodyku analizującego realne problemy administracji czy służby zdrowia. Też bym chciał, żeby to prawdziwa nauka błyszczała (a nie zbdury), ale tak się nie da. Nie ma dróg na skróty – geometria różniczkowa zawsze będzie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – nudna. Za to Germańska Medycyna, UFO i depopulacja przy pomocy chipów w szczepionkach zawsze będą kusić oko.

  103. @wo
    „Na końcu jest test praktyczny.”
    Dla Goethego test praktyczny był na początku. Zaczął od pryzmatu Newtona udowadniając, że kolory powstają na styku światła i ciemności. Jego eksperymenty są do powtórzenia w domu. Camera obscura. Każdy może przeprowadzić eksperyment Goethego potwierdzający że zarówno światło jak i ciemność są niewidzialne: wystarczy zadymić pomieszczenie i ustawić w nim zamknięty szklany pojemnik w którym dymu nie ma. Snop światła będzie widoczny z obu stron ale nie w pojemniku. W internecie jest świetny dokument o teorii kolorów Goethego i jego krytyce pracy Newtona wraz z eksperymentami z pryzmatem. To co widział Newton za pryzmatem to tylko cześć prawdy o naturze światła; być może ta właśnie cześć prawdy wykorzystywana jest w technologii o której pan dalej wspomina.

  104. @_pamiec_

    „jest piękna w każdym swoim wymiarze”

    Przy czym zasadniczy tu jest, jak często w naszym świecie, wymiar finansowy tego piękna: stwierdzenia o domniemanej pamięci wody są mniej więcej jedynym uzasadnieniem teoretycznym (z tych, które jakkolwiek zachowują łączność ze współczesnymi poglądami na funkcjonowanie Wszechświata) wielomiliardowego biznesu homeopatycznego. Jacques Benveniste, antybohater jednej z największych wtop w całej historii czasopisma „Nature”, też był bodaj związany wspólnotami interesów z koncernem Boiron i pokrewnymi.

    „zostawiając poszukiwania tajemnicy jednostce”

    Żadna jednostka nie jest samotną wyspą. Jednostki poszukujące tajemnicy w przestrzeniach głupoty wpływają na inne jednostki, np. nakłaniając do „leczenia” raka witaminą C albo wyciągiem z pestek brzoskwini – przyczyniają się więc bezpośrednio do śmierci bliźnich. Publiczne z nich szydzenie to najmniej, co miałbym ochotę im zrobić.

  105. @aldek
    „ trzeba jednak powiedzieć, że te głupotki od _pamiec_ czyta się fajnie. ”

    Dzięki! Proszę wejść na stronę stuff in space. Pokazuje wszystkie krążące nad ziemią satelity. To naprawdę piękny widok. Teraz proszę ustawić Iridim 33 debris, szczątki po zderzeniu dwóch satelitów, kosmiczne śmieci. Rozsypały się nad całą planetą w 2009 roku na wysokości ok 800 km. Proszę teraz podejrzeć ich orbity patrząc od strony biegunów Ziemi. Ciekawe?

    Proszę dalej zaznaczyć grupę West Ford. To program rozsypania miedzianych igieł nad planetą w 1961 roku. Potępiony przez Międzynarodową Unię Astronomiczną. Może łatwiej wysyłać sygnały radiowe na ziemi ale dużo mniej do niej dotrze.

    Dobrze, to teraz SpaceLink Muska z 2020 roku. Dzięki temu programowi astronomowie naprawdę niewiele sygnałów odbiorą na Ziemi. Musk twierdzi że zamontuje osłony żeby one tak nie zakłócały obserwacji astronomicznych.

    Pan pewnie wierzy że optyczny teleskop Hubble’a robi zdjęcia odległych kwazarów? Naprawdę? Optyczny teleskop?

    To może inaczej; czy w kosmosie zobaczy pan gwiazdy? Czy zobaczy pan Słońce? Owszem, ale tylko jak wschodzi albo zachodzi – nad atmosferą Ziemi.

    Mam nadzieję, że zabawa na stronie stuff in space sprawi panu dużo przyjemności. Jest po prostu fajna. Twierdzenie, że fałszowanie nauki na dużą skalę jest niemożliwe, albo że nauka to konsensus, są bardzo odważne ale doświadczalnie do zweryfikowania.

  106. @monday – przy założeniu, że ten „mityczny” seks w ferrari Powiatowego odbył się naprawdę, to jakoś nie potrafię wzbudzić w sobie oburzenia, że ludzie wolą się na to gapić niż na rachunek różniczkowy. Nawet sądząc po sobie…
    Zostawcie te tabloidy.
    Zanim wpadnie wo, i powycina te miedziane igły, jeszcze raz ponowię apel do _pamiec_ by skorzystał z drogi „religijnego” oświecenia, którą mu powyżej poleciłem. Prościej będzie, i nie trzeba nic z kosmosem kombinować, samo się wszystko pięknie ułoży.

  107. @agresja Ukrainy – nieśmiało tylko zauważę, że Rosja ma pewien nałhał, gdyż podbiła i kontroluje Czeczenię. Także nie sądzę, by ich to jakoś tam miało przerazić, ta wizja partyzantki. Owszem, jest efekt skali, ale w Rosji, jak wiadomo, wszystko jest większe, apetyt też.

  108. @_pamiec_

    „zabawa na stronie stuff in space […] [j]est po prostu fajna”

    Czy jest pan pewien, że właściwe jest rozpowszechnianie w ten sposób propagandy NASA, Rotschildów i Rockefellerów, jakoby Ziemia miała kształt zbliżony do kuli?

  109. @WO @aldek @ponury bankowiec
    „Light. Darkness and Colours (1998) – Goethe Theory of Colours.
    Proszę o obejrzeć ten film, odtwarza proste eksperymenty Goethego z pryzmatem i dyskutuje błędne wnioski Newtona. To fizyka doświadczalna której nie można sfałszować. Te same doświadczenia prowadził Newton prezentując odmienne wnioski, co doprowadzało Goethe do pasji i jednocześnie wydaje się najbardziej prawdopodobnym źródłem inspiracji Fausta. Jeden przeszedł do historii jako naukowiec, drugi jako poeta, być może tylko dlatego, że w dobie romantyzmu teorie spiskowe dawały się umieścić w nurcie mainstreamowej kultury, aczkolwiek poza nauką epoki oświecenia. Iluminacji.

  110. @_pamiec_

    Myli Pan w najgorszy sposób światło i jego właściwości z tym czymś co my widzimy jako kolor. O ile Goethemu to uchodziło, bo Edwin Lang (psychofizjolog, który z podobnym do Goethego zapałem badał percepcję kolorów) jeszcze nie istniał na świecie, o tyle dziś to trochę marnie. Szkoda tych kilku dekad ciężkiej pracy.

    Przede wszystkim oko (a już o człowieku przymocowanym do tego oka nie mówiąc) nie służy do pomiaru światła! Ani natężenia, ani częstotliwości. I praktycznie w ogóle się do tego nie nadaje. Sama siatkówka to jest dosyć skomplikowana sieć komputerowa, (gdzie za analog detektora PMT, CCD, kliszy, czy co tam ma teleskop albo mikroskop wew środku, może w najlepszym razie robić jeden pręcik). Ta sieć wyciąga bardzo mocno przetworzone dane dotyczące refleksyjności i tekstury, krawędzi i orientacji obiektów. I posyła dalej. A potem przez kolejne kilka pięter te dane są mielone (od ciał kolankowatych i kolikulusów aż po kilka rozmaitych sieci w korze). W dodatku paralelnie i zwrotnie.

    Chcąc zobaczyć, jak jest z tym światłem „naprawdę”, weźmij Pan najprościej: laser, pompę próżniową, pudełko i fotometr. Z tego powyżej wynika, że jak się zapuści pompę, to w miarę narastania próżni fotometr będzie „widział” coraz mniej światła. Sam bym zrobił i filmik wrzucił, ale nie mam takiej komory która by się nadała żeby to tam wsadzić, musiałbym do beczki plastikowej na odpady nieprzezroczystej dziubek do wężyka od pompy pasujący wkleić chyba.

    Pominę może niewiarę w, praktycznie, cały program kosmiczny (najgorzej, że szkaluje Pan polski cubesat 'Lem’, twierdząc, że onże tam nic nie widzi? ryzykowne w tym towarzystwie!).

  111. @pamiec
    „Proszę o obejrzeć ten film,”

    Nie będę tracić czasu na oglądanie takich filmów. Ja *wiem* jak działa światło, zdawałem z tego egzamin. Nie wiem, dlaczego uznał pan mojego bloga za dobre miejsce do propagowania antynaukowych mitów – dobry zwyczaj nakazuje najpierw poprzyglądać się danemu forum, zanim się na nim zadebiutuje. To ja pana przesuwam niniejszym do sekcji przyglądających się.

  112. @mcal, „cubesat 'Lem’”
    Lem przecież w pierwszym opowiadaniu o Pirxie jednoznacznie wskazuje że żadnych lotów nie ma, to wszystko tylko symulacje!
    BP, MSPANC

  113. @Rosja vs Czeczenia
    Czy Rosja kontroluje Czeczenie? tldr: Czeczenie kontroluje Kadyrow, ale Rosja nie kontroluje Kadyrowa. Kadyrow jest właśnie po to, aby walki z partyzantami uniknąć.

  114. @Ponury Bankowiec:
    Co do Mieszka I tak, choć może nie dość 🙂

    Wczytywałem się w mijającym roku w starożytną historię Żydów (innymi słowy: co było w czasach, które opisuje Biblia i jak ona powstała). I jak przykładałem do tego miarę innego konika — wczesnych Piastów i wątpliwości wokół wydarzeń z ich czasów, to nawet dość krytyczni historycy dawnego Izraela są mniej krytyczni. A normą jeszcze kilkadziesiąt lat temu było daleko posunięte zawierzenie Biblii. Przecież kiedy odrzucono historyczność Mojżesza powszechnie? Chyba coś koło lat 80-tych. XX wieku.

    Generalnie, w XIX wieku niemieccy badacze przyjęli, że za historyczne można uznać to, na co jest więcej niż jedno niezależne źródło. I dlatego nasza historia zaczyna się od Mieszka.

    Gdy czytałem i słuchałem osób zajmujących się dawnym Izraelem, to wielu opierało się na jednym źródle — Biblii — i uważali, że „są w prawie”, bo mają jakieś „źródło”. (Wielu, ale nie wszyscy.)

    Są tu jednak dwa zastrzeżenia, na które jako amator nie odpowiem.

    Pierwsze: czy to nie jest pewien wzór kultury badacza, który nie wszystkie ośrodku i nie wszystkich badaczy objął. Polska nauka, w tym historia, są mocno zależne od wykształcenia na uniwersytetach niemieckich, to i zastrzeżenia do Mieszka mamy.

    Drugie: czy to nie jest kwestia czytania rzeczy popularyzatorskich? W końcu duża część i naszego opowiadania historii, przynajmniej tej w obiegu publicznym, nie ma wątpliwości co do chrztu Mieszka. Tak się, po prostu, pisze historię popularną, zwłaszcza tę na użytek dzieci, młodzieży i władzy… A czy my czytamy i dyskutujemy z badaczami Rzymu na odpowiednim poziomie? Taka Mary Beard potrafi zasiać zwątpienie co do, na przykład, spisku Katyliny, wskazując, że znamy go ze źródeł związanych z jego przeciwnikami politycznymi, co przecież jest oczywistym wykrzywieniem spojrzenia. Ale to nie jest coś, czego nie wiedziałby fachowiec — raczej coś, co niekoniecznie znajdzie się w popularnym opracowaniu.

  115. @wo
    „To ja pana przesuwam niniejszym do sekcji przyglądających się”

    Ależ pan _pamiec_, jako osoba, która spotkała galaktycznego szopa pracza, znakomicie pasuje do tej notki!

  116. @monday.night.fever

    „znakomicie pasuje do tej notki”

    Niby pasuje, ale te brednie o świetle to jest jednak za dużo.

  117. Nieśmiało tylko zauważę, że mniej więcej od stu lat jest dość jasne, że nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie „jak NAPRAWDĘ jest”, bo jesteśmy ograniczeni naszą fizycznością będącą wytworem bardzo specyficznych warunków, które najprawdopodobniej nie są wcale powszechne. Budujemy więc modele i jednocześnie budujemy narracje opowiadające o tym, co tak naprawdę się dzieje ale to tylko opowieści przecież. Od ponad stu lat wiemy, że matematyka nie jest ani kompletna, ani pozbawiona sprzeczności, od ok. stu lat wiemy, że zjawiska zachodzące w skali subatomowej są tak dalekie od naszej codzienności, że mamy jedynie ich jakieś interpretacje, a fakt, że w naszej skali możemy w ogóle mówić o tym JAK JEST to raczej wyjątek, nie zasada.
    Argument z „przecież samolot lata w oparciu o Naukę, a nie jakieś opowieści” jest trochę bezprzedmiotowy, bo jeśli odpowiednio głęboko zaczniemy drążyć, to dojdziemy w końcu do momentu, gdy trafimy na właśnie jakąś interpretację, albo model. Które przecież nie są odpowiedzią JAK JEST, tylko co najwyżej protezą. Ten argumentum ad samolotum bardziej mi się kojarzy z inżynierem praktykiem, który macha ręką na pierdoły, bo istotne jest, żeby się most nie zawalił.

  118. Skoro już jesteśmy przy tych dziwnych rejonach – pozwolę sobie przypomnieć ks. prof. Włodzimierza Sedlaka – postać dość popularną w latach 80-tych. Chyba najbardziej znany przykład spotkań z galaktycznym szopem praczem w Polsce, co dziwne, w swoim czasie funkcjonujący w obiegu hmm… naukowym. Gospodarz zareaguje zapewne nerwowo na biologa (w jego mniemaniu) z KUL – niemniej w latach osiemdziesiątych nie wydawał bynajmniej swoich dzieł na powielaczu. To taki przyczynek do dziejów pseudonauki w Polsce. Oczywiście mi jest brak kompetencji do oceny przemyśleń W. Sedlaka, jednak w powojennej Polsce to był chyba pierwszy przypadek człowieka publikującego w poważnych wydawnictwach (choć raczej dzieła popularyzatorskie), co do którego naukowcy mieli tak zasadnicze zastrzeżenia.

  119. @dzejes

    „Budujemy więc modele i jednocześnie budujemy narracje opowiadające o tym, co tak naprawdę się dzieje ale to tylko opowieści przecież.”

    Budujemy modele, które pozwalają przewidzieć eksperyment i może wytworzyć urządzenie. Na tym polega nauka. NAPRAWDA to jest domena religii.

    „inżynierem praktykiem, który macha ręką na pierdoły, bo istotne jest, żeby się most nie zawalił.”

    Bo to właśnie jest istotne.

  120. @wojtek_rr
    „Budujemy modele, które pozwalają przewidzieć eksperyment…”

    To bardzo odważne stwierdzenie. Jakie eksperymentalne możliwości sprawdzenia mają produkowane w ostatnich dekadach teorie w fizyce cząstek elementarnych? LHC póki co potwierdził istnienie bozonu Higgsa postulowanego w latach sześćdziesiątych XX wieku. Mniej więcej od tamtego czasu fizyka teoretyczna coraz mocniej odrywała się od rzeczy jak przyziemnych jak testowanie hipotez, przez co mamy z jednej strony dziesiątki już chyba wariacji na temat teorii strun, a z drugiej słonia w pokoju w postaci problemu pomiaru, którego nikt się nie tyka, bo jest postrzegany jako zbyt filozoficzny i nie przystający do obowiązującego w fizyce kwantowej podejścia milcz i licz*

    „Bo to właśnie jest istotne.”
    Tylko co zrobimy, jeśli rzeczy, o których wspomniałem w pierwszym komentarzu zaczną przeciekać do tych „naprawdę” istotnych, jak choćby poniżej, co już zaczyna być problemem z dziedziny „jak samoloty latają po mostach”?
    link to nature.com

    *Wprowadzenie o co chodzi z tym shut up i calculate niżej:
    link to aeon.co

    „Bo to właśnie jest istotne.”

  121. @dzejes
    „nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie „jak NAPRAWDĘ jest”, bo jesteśmy ograniczeni naszą fizycznością”

    Korzystamy z takich narzędzi, które jako ludzie mamy do dyspozycji (np. mikroskop, który przecież wykracza poza naszą fizyczność). Lepsze to, niż filozoficzne lamentacje że jesteśmy tylko pyłkiem, że nie wiemy jak jest *naprawdę* i że nie poznamy Całej Prawdy O Świecie. Trochę poznamy, trochę nie poznamy – ta szklanka jest do połowy pełna. Wszystkiego nie będziesz wiedział, ale coś tam się jednak dowiesz. Tak działa nauka, innej drogi nie ma (no chyba że dla tych którzy spotkali galaktycznego szopa pracza w jakimś bad tripie, ale to już jest czucie i wiara, a nie mędrca szkiełko i oko; w każdym razie istnienia szopa pracza nie udowodnisz, możesz co najwyżej zostać guru sekty czczącej to zwierzątko, ale pracy naukowej z tego nie będzie).

  122. @dzejes
    „Tylko co zrobimy, jeśli rzeczy, o których wspomniałem w pierwszym komentarzu zaczną przeciekać do tych „naprawdę” istotnych”

    Mówi się trudno i liczy się dalej.

  123. @monday.night.fever
    „Lepsze to, niż filozoficzne lamentacje że jesteśmy tylko pyłkiem, że nie wiemy jak jest *naprawdę* i że nie poznamy Całej Prawdy O Świecie. Trochę poznamy, trochę nie poznamy – ta szklanka jest do połowy pełna. Wszystkiego nie będziesz wiedział, ale coś tam się jednak dowiesz. Tak działa nauka…”

    Zachęcam do zerknięcia do linkowanego wyżej przeze mnie tekstu o stanie fizyki kwantowej – a propos filozofii i jej wpływie na inne nauki.
    Natomiast oczywiście kompletnie się nie zgadzam ze stwierdzeniem „tak działa nauka”. Nauka jako część ludzkiej wiedzy ma ambicję tworzyć najlepszy możliwy opis świata zewnętrznego, a problemy na które zwracam uwagę nie są rodzaju inżynierskiego, jak za mały cyklotron, tylko wynikające z samej rzeczywistości, więc czy jest coś istotniejsze dla nauki, niż badanie własnych granic?

    To kolega explicite napisał ” Nauka to odkrywanie tego, jak *jest* (a nie wymyślanie, jak *mogłoby* być).” z emfazą na „jest”. Według mnie określenie, gdzie znajduje się granica owego *jest* to sprawa kluczowa dla budowy opisu rzeczywistości.

  124. @dzejes

    „Jakie eksperymentalne możliwości sprawdzenia mają produkowane w ostatnich dekadach teorie w fizyce cząstek elementarnych?”

    Na przykład takie: link to en.wikipedia.org

    A to, że trzeba większych akceleratorów, na których nie ma pieniędzy, bo trzeba kupić więcej samolotów, to chyba nie jest wina nauki.

    „Mniej więcej od tamtego czasu fizyka teoretyczna coraz mocniej odrywała się od rzeczy jak przyziemnych jak testowanie hipotez”

    To nie jest rzetelne przedstawienie sprawy. Teoria strun nie jest całością fizyki teoretycznej. I jednak też może mieć jakieś potwierdzenie eksperymentalne, tylko często nieosiągalne technicznie.

    „słonia w pokoju w postaci problemu pomiaru, którego nikt się nie tyka”

    To też nie jest prawda, są prace na temat kwantowej teorii pomiaru.

    „Tylko co zrobimy, jeśli rzeczy, o których wspomniałem w pierwszym komentarzu zaczną przeciekać do tych „naprawdę” istotnych, jak choćby poniżej, co już zaczyna być problemem z dziedziny „jak samoloty latają po mostach”?”

    To jest bardzo ciekawe. Ale czy takie układy istnieją w rzeczywistości? Różne dziwne rzeczy można sobie modelować. I nawet jeśli są, to trudno, nie wszystko będzie można policzyć.

  125. @monday.night.fever
    „Mówi się trudno i liczy się dalej.”

    Mam delikatne wrażenie, że w ogóle nie sprawdzasz, do czego linkuję i o czym piszę. Masz do tego prawo oczywiście, dlatego napiszę tutaj: otóż właśnie rzecz w tym, że istnieją problemy, których nie da się obliczyć. I teraz jako naukowcy chcemy wiedzieć:
    – czy modele którymi dysponujemy (matematyka np.) mimo to mogą się przydać do rozwiązania takiego problemu,
    – czy spoglądając spoza takiego systemu możemy jakoś wykorzystać fakt niepoliczalności jako poszlakę do zbudowania jakiejś hipotezy?
    – i jeśli jesteśmy w stanie spojrzeć spoza tego systemu i wykorzystując tę wiedzę wyciągnąć jakieś wnioski i poszerzyć wiedzę o świecie (np. wykorzystać naszą wiedzę o tym, że dane twierdzenie – załóżmy np. hipoteza Goldbacha – nie może zostać udowodnione w ramach matematyki, by nabyć wiedzę o tym, że mimo braku dowodu matematycznego jest ono prawdziwe, ale jednocześnie nieudowadnialne), to dość naturalne jest pytanie o to, czy nasze biologiczne opakowanie nie stanowi podobnego systemu, który może generować przeszkody nie do przeskoczenia, a jednocześnie być bez porównania trudniejszy do „stanięcia obok” w celu uzyskania tej nowej wiedzy.
    Być może wydaje się to bełkotem i lepiej wrócić do budowania mostów, ale zauważę tylko, że etap trzeci, w którym naukowcy wychodzą poza ograniczenia wynikające z biologicznego systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy się już dzieją, w matematyce wykorzystanie komputerów do generowania dowodów jest coraz powszechniejsze.

  126. @dzejes

    Mam wrażenie że kolega wyobraża sobie naukę jako centralnie sterowane przedsiębiorstwo w którym jakiś naddyrektor wyznacza które problemy są istotne i rzuca na dany istotny odcinek X indywidualnych resourców by problem rozkminili. W kolejności od najistotniejszego. No więc jest odwrotnie. Niezależny pracownik naukowy przynajmniej w teorii sam wybiera czym się chce zajmować. Jeśli chce się zajmować kwantową teorią pomiaru to z pewnością nikt mu nie zabroni. Tylko sęk w tym że mało kto a w zasadzie praktycznie nikt nie ma w tej chwili pomysłu jak tą kwantową teorię pomiaru posunąć sensownie do przodu. A ludzie z natury przeważnie wolą się zajmować rzeczami które rokują jakieś prawdopodobieństwo sukcesów. Nawet jeśli istnieją w ich dziedzinie potencjalnie ambitniejsze tematy. Zresztą jaki byłby sens by wszyscy brali się za najambitniejsze tematy nie mając na ich rozwikłanie nowych pomysłów. Jak ktoś będzie miał nowy pomysł to jest spora szansa że się tym zajmie, póki co dziwnym nie jest że większość fizyków woli robić co innego. W tym teorię strun co do której doskonale wiedzą że za ich życia nie da się zweryfikować ale przynajmniej może być intelektualnie pasjonująca jak również jest to temat na tyle „in development” że istnieje spora nadzieja na dodanie czegoś świeżego od siebie. I tyle.

    Oczywiście ogromnie upraszczam i celowo pomijam patologie zorganizowanej nauki ale nie o tym jest mowa.

  127. @dzejes
    „Być może wydaje się to bełkotem i lepiej wrócić do budowania mostów”
    – Biorąc pod uwagę, jak wiele nauki zbudowano przy okazji rozwiązywania problemów typu budowanie mostów, to chyba jest to niezły wybór. Nie, że najlepszy. Niezły.

    @monday.night.fever
    „(np. mikroskop, który przecież wykracza poza naszą fizyczność)”

    Jest jeszcze śmieszniej: każde narzędzie wykracza poza naszą fizyczność. Tłuk pięściowy człowieka z paleolitu też był narzędziem badawczym, bo rozszerzał zbiór rzeczy, które można spróbować rozbić czy otworzyć.

    @embercadero
    „wyobraża sobie naukę jako centralnie sterowane przedsiębiorstwo w którym jakiś naddyrektor wyznacza które problemy są istotne i rzuca na dany istotny odcinek X indywidualnych resourców by problem rozkminili. W kolejności od najistotniejszego. No więc jest odwrotnie”

    Z narzekań naukowców wynika, że nie jest tak zupełnie odwrotnie: jest bardzo podobnie. Ktoś rzuca pieniądze na odcinki, które uważa za bardziej priorytetowe i indywidualne człowieki pędzą, by być bliżej węża, z którego leją granty.

    „celowo pomijam patologie zorganizowanej nauki”
    Ja się mogę nie zgadzać z tym, co ów kolega napisał, ale jednak jeśli opisywał patologie nauki, to odpowiedź, że pomijając patologie, to tej patologii nie ma, jest mocno nieuczciwa.

  128. @dzejes
    otóż właśnie rzecz w tym, że istnieją problemy, których nie da się obliczyć

    Jak się równania Naviera i Stokesa nie rozwiązują analitycznie, to się czeka (w razie potrzeby 100+ lat) na pojawienie się komputerów, które policzą numerycznie rozwiązania przybliżone. Przybliżone ale dostatecznie dobre, żebyś wyszedł z tego np. wirtualny tunel aerodynamiczny. Tak mi przynajmniej to przedstawiali ludzie wyglądający na zorientowanych w temacie.

  129. @pb
    ” Gospodarz zareaguje zapewne nerwowo na biologa (w jego mniemaniu) z KUL – niemniej w latach osiemdziesiątych nie wydawał bynajmniej swoich dzieł na powielaczu. ”

    Panie, ja mam o nim notkę (z 2009, gdy co miesiąc zamieszczałem na blogu tzw. „ranking od czapy”).

    link to ekskursje.pl

  130. @dzejes
    „Zachęcam do zerknięcia do linkowanego wyżej przeze mnie tekstu o stanie fizyki kwantowej – a propos filozofii i jej wpływie na inne nauki.”

    Wydaje mi się, że trochę pan to przecenia (i niesłusznie utożsamia z kwantami). Zagadnienie wielu ciał jest problemem, z którym borykał się już Newton. Możliwe, że fizyka nigdy z nim sobie nie poradzi. Obchodzi to inaczej: poprzez rozpatrywanie uproszczonych modeli („rozważmy sferyczną krowę”).

    Wyjaśnianie działania samolotu zakłada na przykład zazwyczaj zuniformizowaną grawitację, objawiającą się jako wektor g, który bierze się nie wiadomo skąd. Bo faktycznie, gdybyśmy zaczęli uwzględniać nie tylko grawitację Ziemi, ale także Słońca, innych ciał niebieskich i innych samolotów, wyjdzie nam równanie niemożliwe do rozwiązania (wielociałowe). Tylko że W PRAKTYCE cholernie dużo da się rozwiazać przy uproszczeniu typu „rozpatrujemy tylko dwa ciała” albo wręcz „rozpatrujemy jedno ciało w emergentnym polu”. Tak fizyka opisuje i samolot, i ekran LCD (gdzie wystarczy nam opisywanie Uogólnionego Elektronu oraz Uogólnionego Fotonu).

    I oczywiście bywa, że takich modeli nie sposób zastosować. Gdyby ktoś chciał skonstruować Komputer Do Przewidywania Przyszłości, jak w serialu Devs, musiałby sobie poradzić z zagadnieniami z pańskich tekstów (luka w hamiltonianie). Ja osobiście znajduję jednak pełne ukontentowanie w odpowiedzi „then just fucking don’t”.

    W każdym razie, raczej trudno sobie wyobrazić sytuację, w której te problemy zaczną mieć wpływ na praktyczne zastosowania nauki, np. opis lotu samolotu. Raczej odwrotnie – pewne opcje zamykają przed nami raz na zawsze.

  131. @wo
    „Samoloty latają a komputery komputują na podstawie tej tradycyjnej, materialistycznej nauki, a nie mistycznego fiu-bździu.”
    Tu nawet nie chodzi tylko o skomplikowanie modeli, ale często o wyjaśnienie czemu pewne zjawiska zachodzą. Na przykład samoloty latają bo unosi je siła nośna. Matematycy potrafią zaprojektować samolot który będzie latał i potrafią dobrze tę siłę „policzyć”, mimo to nie ma konsensusu skąd się ona bierze: link to scientificamerican.com
    Wydaje mi się, że w dyskusji kiedy pada argument naukowości, to część dyskutujących milcząco zakłada, że dane zjawiska są poznane, udowodnione i że nie ma o tym dyskusji. Tylko, że jest spora różnica między tym, że coś potrafimy policzyć a tym że rozumiemy na czym polega dany mechanizm. Stąd się biorą szurnięte teorie komentatora @pamięć i innych jutuberów.
    @pamięc
    „teorie spiskowe mają zbyt wiele wspólnego i układają się w całość harmonijnie wypełniając strzępy nauki”
    Jest coś takiego jak filozofia nauki, ale to zbyt duża nobilitacja dla tych teorii pseudonaukowych. „Gdy rozum śpi budzą się demony”. Te pseudoteorie najszybciej rozkwitają tam gdzie nauka jeszcze nie zajęła stanowiska, jak chwasty na ugorze.

  132. @bardzozły
    „Z narzekań naukowców wynika, że nie jest tak zupełnie odwrotnie: jest bardzo podobnie. Ktoś rzuca pieniądze na odcinki, które uważa za bardziej priorytetowe i indywidualne człowieki pędzą, by być bliżej węża, z którego leją granty.
    Ja się mogę nie zgadzać z tym, co ów kolega napisał, ale jednak jeśli opisywał patologie nauki, to odpowiedź, że pomijając patologie, to tej patologii nie ma, jest mocno nieuczciwa.”

    OK, z tym że w kwestii badań podstawowych które nie rokują żadnych bezpośrednim wykorzystaniem do zarabiania pieniędzy grantów w zasadzie i tak nie ma więc nie zaburza to za bardzo obrazu który przedstawiłem: „jakby ktoś miał dobry pomysł na rozwiązanie problemu X to raczej i tak by się tym zajął”. I nawet rzucenie miliardów na front np teorii pomiaru niespowodowałoby raczej że nagle objawi się komuś geniusz

  133. @haddr
    Jak chce pan wiedzieć dlaczego lata samolot, to niech pan odkręci wodę, weźmie łyżkę i trzymając ją delikatnie za koniec uchwytu (żeby mogła w miarę swobodnie się wahać) i przysunie ją do strumienia wody, żeby czasza dotknęła go swoją wypukłością. Poczuje pan tę samą siłę, która unosi samolot.

  134. @dzejes
    „Od ponad stu lat wiemy, że matematyka nie jest ani kompletna, ani pozbawiona sprzeczności,”
    Proszę, są jakieś SPRZECZNOŚCI w matematyce?
    Owszem, w 1909 roku, a więc nawet ponad 100 lat temu, niejaki W. I. Lenin w rozprawce „Materializm a Empiriokrytycyzm” wykazał, że w matematyce występują sprzeczności którymi nikt się nie przejmuje.
    Czy o takie sprzeczności chodziło?

  135. @dzejes
    „Od ponad stu lat wiemy, że matematyka nie jest ani kompletna, ani pozbawiona sprzeczności,”

    @janekr
    Proszę, są jakieś SPRZECZNOŚCI w matematyce?

    Domyślam się, że dzwoni telefon od Kurta Gödla.

  136. Z twierdzenia Godla nie wynika, że w matematyce są sprzeczności. Tylko, że sprzeczności miałby zupełny system obejmujący arytmetykę. „Zupełny”, to znaczy taki, w którym każde wyrażalne twierdzenie można dowieść lub obalić.

  137. „Domyślam się, że dzwoni telefon od Kurta C.”
    Gödl wykazał, że nie da się udowodnić braku sprzeczności (podobnie jak braku krasnoludków), ale to jeszcze nie znaczy, że te sprzeczności czy inne krasnoludki istnieją.

  138. @amplat

    „żeby czasza dotknęła go swoją wypukłością”

    I dlatego samoloty nie mogą latać do góry nogami.

  139. @amplat

    Nikt (foliarze dupa cicho!) nie zaprzecza doświadczeniu Bernoulliego. Natomiast im głębiej nauka wgryza się w mechanizmy powstawania siły nośnej, tym mętniejsze jest nasze pojęcie na temat jakie zjawiska są za to odpowiedzialne. Mam nadzieję, że jeszcze za mojego życia zostanie to wytłumaczone, bo po prostu jest to jedna z tych ręczy, której jestem ciekaw (nawet jeśli ostateczne wyjaśnienie będzie dla mnie niezrozumiałe).

  140. Mnie to wygląda na doświadczenie nie Bernoulliego (zasady zachowania energii) a Coandy i rzeczywiście bez lepkości w równaniu Naviera-Stokesa nie ma twierdzenia Kutty-Żukowskiego.

    Siła to pewna abstrakcja zaczepiona w punktowym środku masy itd. Wektory sił nie są zjawiskiem fizycznym. Szczególnie ciężko jest mówić o siłach w ośrodkach ciągłych stąd teorie grawitacji, elektromagnetyzmu, pól klasycznych i kwantowych są bliższe hydrodynamice gdzie rzadko używa się tego pojęcia. Artykuł na ten temat to tania sensacja, powinien być raczej zatytułowany „czemu podręczniki kłamią w celach dydaktycznych”.

  141. @jesusbuiltmyvolkswagen
    Równanie Bernoulliego o ile pamiętam wynika z zasady zachowania energii. Strumień cieczy nad skrzydłem (przy łyżce) płynie szybciej i przyrost energii kinetycznej odbywa się kosztem spadku ciśnienia. W podręczniku nie wyglądało to na żadną magię. Poza tym, ze do obliczeń przyjmowano skrzydło nieskończenie długie i zaznaczano, ze na brzegach dochodzą dodatkowe zjawiska zaburzające tę siłę. „Magia” zjawiska polega raczej na tym, że na konfederacki rozum wraz ze wzrostem prędkości cieczy ciśnienie powinno rosnąć, tym bardziej, że przecież ją „ściskamy”.
    Żeby było ciekawiej wyjaśnienie działania dźwigni też okazuje się całkiem niebanalne, jeżeli wyjdzie się poza zasadę zachowania energii i zada się pytanie „jaka właściwość materii powoduje, że dźwignia działa”. Czytałem swojego czasu artykuł na ten temat i rozważania nie były wcale banalne.
    Z drugiej strony (powiedzmy filozoficznej) gdyby zasada zachowania energii (i masy) nie obowiązywała to świat nie byłby stabilny.

  142. @amplat

    „Równanie Bernoulliego”

    Naprawdę fakt, że samoloty potrafią latać też kołami w górę, nie naprowadza Cię na myśl, że to nie wystarcza?

    „wyjaśnienie działania dźwigni”

    Wystarczy momenty sił porównać, energia nic tu nie wnosi. Jest to bardzo banalne. Chyba że się zagłębiamy w to, jak się ta siła przenosi, to się nazywa sprężystość. A głębiej to już ciało stałe.

    „W jakim ośrodku ciągłym działa siła grawitacji?”

    A to ośrodki ciągłe wyłączają grawitację? Coraz ciekawiej.

  143. @wojtekr
    „Naprawdę fakt, że samoloty potrafią latać też kołami w górę, nie naprowadza Cię na myśl, że to nie wystarcza?”

    Nie wystarcza, bo mogą to robić jednak przez chwilkę. Na tej zasadzie to i człowiek może latać (a także samolot bez skrzydeł i bez kół).

  144. „Nie wystarcza, bo mogą to robić jednak przez chwilkę”
    Mogą dłużej, tylko po co.
    Mam wrażenie, ze ten podręcznik wyjaśniłby większość tu zgłoszonych wątpliwości.
    link to aeroklubjaroslaw.pl
    O locie odwróconym str.61 i 62

  145. @wo

    „mogą to robić jednak przez chwilkę”

    Zelig to nawet Atlantic przeleciał ;-). Mogą lecieć na tyle długo, że dowodzi to, iż kształt skrzydeł nie tłumaczy całej sił nośnej. Zresztą czy wszystkie samoloty zawsze miały asymetryczne skrzydła?

  146. @amplat
    „Jak chce pan wiedzieć dlaczego lata samolot”
    jeśli poznał pan dokładny mechanizm powstawiania siły nośnej to proszę cytować własne prace na ten temat, które to budują konsensus wśród świata naukowego. A wracając do sedna, proszę się wczytać w to, co napisałem. Takiego komentatora @pamieć nie przekona pan łyżką w zlewie albo pękniętą parówką. Jest jeszcze kilka zaułków nauki, gdzie konsensus jest wątły albo w ogóle jeszcze go nie ma i nie umiemy pewnych rzeczy wyjaśnić. Pytanie jest raczej takie: jak takie skomplikowane rzeczy tłumaczyć ludziom zanim zaczną wierzyć w teorie alternatywne, które jak tu ktoś zauważył „czyta się fajnie”.

  147. @haddr

    „konsensus jest wątły albo w ogóle jeszcze go nie ma i nie umiemy pewnych rzeczy wyjaśnić”

    Jajako epistemologiczny pesymista jestem przekonany o tym, że nie tylko „jeszcze”, a po prostu „nigdy”; ale nie pojmuję, na jakiej zasadzie miałoby mnie to skłaniać do uznawania za prawdziwe tez kretynów z youtube’a.

  148. > W jakim ośrodku ciągłym działa siła grawitacji?

    Nie ma siły grawitacji. Pole grawitacyjne zakrzywia czasoprzestrzeń. Ośrodek materialnego wszechświata, który zachowuje się jak płyn. Bertrand Russell rozdział o sile grawitacyjnej w „ABC teorii względności” zatytułował „Abolicja siły”. (Zawiera uroczy pierwowzór „Pochwały lenistwa”: dziennikarze nie powinni charakteryzować osobowości dynamicznej siłą i energią, a zasadą najmniejszego działania).

    Doświadczenie z łyżeczką OIMW ilustruje akurat efekt Coandy, nie Bernoulliego. Zachowanie się wypukłej powierzchni nie tłumaczy płaskich skrzydeł, a latać można jak mówią nawet na drzwiach od stodoły. Lub cegłą, jak żartowano o wahadłowcu. Testowy X-24 opadał lotem szybowcowym nie spadając z nieba pomimo braku skrzydeł. Ostatecznie zdecydowano się na kształt cegły na podpasce.

    Łyżeczka w strumieniu wody nie ma z powstawaniem siły nośnej więcej wspólnego niż jako demonstracja lepkości. Lepkość jest niezbędna do wyjaśnienia efektu Coandy, a także siły nośnej. Samoloty też poruszają się dzięki tarciu jak samochody. Wiadomo eksperymentalnie, że równania Naviera-Stokesa doskonale opisują dynamikę płynów (m.in. dzięki braniu pod uwagę lepkości), jednak trudno je stosować bezpośrednio. Wiedząc to jednak można z rozwiązań uproszczonych równań nielepkiego płynu idealnego wybierać taką geometrię przepływu jakby był lepki. Na tym polega warunek Kutty. Zakładając zachowanie płynu zgodne z warunkiem Kutty można z równania Kutty-Żukowskiego obliczyć siłę nośną.

    W pewnych warunkach. To szybko robi się bardziej skomplikowane, konieczne są metody w warstwie granicznej (Prandtla, Lamba) tracące ten całościowy ogląd. Metody numeryczne są tego spadkobiercami. Jednak wiadomo gdzie leży fizyka odpowiedzi, w tensorowej postaci Naviera-Stokesa – nie rozpisce sił chwilowych których siła nośna mogłaby być wypadkową.

    Pytanie o składowe w układach tak sprzężonych jak hydrodynamiczne, elektromagnetyczne, czy grawitacyjne w końcu chyba napotka na pewną konfuzję w fuzji pojęć działających symultanicznie. Zanim wprowadzi się tensory wynika z tego mnóstwo paradoksów.

    Podobnie jak w grawitacji pojęcia wchodzą do równań i już nie wychodzą, wychodzą wyniki do sprawdzenia eksperymentalnie. To nie czyni z matematyki nauki, ale po napisaniu „by themselves, equations are not explanations, and neither are their solutions” autor artykułu miałby chyba podobne trudności z wyjaśnieniem rzutu prostego. Nie jest jasne co w takim razie jest wyjaśnieniem – wrażenia z odpowiedniego doboru słów?

    > proszę cytować własne prace na ten temat, które to budują konsensus wśród świata naukowego

    Scientific American, pismo budujące konsensus świata raczej pozanaukowego, zaczyna od zacytowania nie budującego żadnego konsensusu New York Timesa. „Nie wiadomo, nikt nic nie wie”. Szczytuje artykułem dydaktycznym byłego inżyniera w czasopiśmie dla nauczycieli. Kończy konstatacją, że każdy będzie miał swój ulubiony dobór słów. Ta dyskusja chyba nie dotyczy nauki, nie wiem nawet czy takiej przy tablicy.

    > A jebane magnesy? Jak one działają

    Przez domeny magnetyczne oczywiście.

    W następnym odcinku: Jak działa rower.

  149. Apeluję do kolegi, w pewnym wieku powinno się już wyrosnąć z pewnych form trollingu.

  150. Mała hipoteza dotycząca tego wątku: postuluję że w dyskusji pod tą notką stosunek trollowania do całkowitej ilości szurii (tzw. Troll-to-shur ratio) wynosi 1. Jeśli tak, to czy można więc ją nazwać fully synthetic flame?

    Nie oczekuję definitywnej odpowiedzi w tej dekadzie.

  151. @tandaradam
    „tzw. Troll-to-shur ratio wynosi 1”

    Pan „pamięć” był szurem, który tak oprócz tego jeszcze trollował. Piękne, ekstremalnie rzadkie combo.

  152. @tandaradam
    Zawsze zastanawiałem się, czy u genezy większości szurii nie stało trollowanie (lub podobne działania – intencjonalne tworzenie fikcji w celach zarobkowych lub dla popularności).
    Sporo z ideologii nazistowskiej zostało zaczerpnięte z pomysłów pewnej sprytnej oszustki z XIX wieku (wątki hindusko-aryjskie, koncepcja „podludzi” wywiedziona od sanskryckiej chandali), trochę też z podrzędnego dziewiętnastowiecznego sf (?) książki Edwarda Bulwera Lyttona.
    Koncepcja spisku illuminatów została po części wywiedziona z cyklu książek (beletrystycznych!) Roberta Shea i Roberta Wilsona „The Illuminatus!”. Jeden z komcionautów przy innej notce wspomniał, że słynna koncepcja Hello Kitty jako atrybutu satanizmu też wywodzi się z żartu, który niektórym wszedł za mocno.
    Onegdaj przeczytałem artykuł (chyba) prof. Janusza Tazbira, który stawiał tezę, że w wieku XIX i XX na bieg dziejów nie miały wpływu wielkie, opasłe księgi, a broszurki – to broszurki poczynając od XIX wieku, a nie dzieła, o których mówi historia idei, kształtowały świadomość społeczną. W moim wydaniu brzmi to może nieco trywialnie, prof. Tazbir wyraził to lepiej.
    Ja postawię odważniejszą hipotezę – u podstaw wielu prądów myślowych (lepiej by napisać „bezmyślowych”) nie są dzieła oszalałych fanatyków, wyklętych myślicieli, piszących w zagrzybiałych suterenach pełne pasji i furii manifesty i teorie przewracające widzenie świata, zbuntowanych naukowców walczących z tzw. establishmentem. U podstaw są wirusowe myśli puszczone w obieg przez osobników, którzy sami w to nie wierzyli.

  153. @jgl
    „ptaki latają”

    Ptaki nie latają tylko są marionetkami pambuka. Kur najwyraźniej pambuk nie ceni, bo nie latają (tzn. trochę latają ale tylko dzięki temu, że są cwane).

    @wojtek
    „samoloty nie mogą latać do góry nogami”

    Wszyscy wiemy, że mogą. Tak samo jak helikoptery. Przy czym z helikopterami jest tak, że mało kto tak lata, bo to jednak dosyć niebezpieczne jest. Ale modele nie mają z tym żadnego problemu, co pokazuje, że się da. Nawet autonomicznie tak potrafią: link to people.eecs.berkeley.edu.

  154. @Ponury Bankowiec
    podrzędnego dziewiętnastowiecznego sf (?) książki Edwarda Bulwera Lyttona

    A o co konkretnie chodzi? Znam tylko opowiadanie „Duchy i ludzie”, horror, ale taki „mechaniczno-racjonalny” jak powieści Grabińskiego; da się zresztą czytać.

  155. BTW czy naprawdę siłę nośną daje dowolna płaszczyzna? To po co te wyuzdane studia i testy nad wyuzdanymi profilami?

  156. Gammon No.82

    Bo możesz podnieś parę kg więcej paląc mniej paliwa, lub lecieć szybciej paląc mniej paliwa. Które musisz podnieść.

  157. Niejaki Velikovsky w latach 50. opublikował bestseller „Worlds in Collision”, zawierający pewne teorie astronomiczne i geologiczne. Książka sprzedawała się wspaniale, reklamowano ją jako oryginalne dzieło, porównywane z Galileuszem, Newtonem i Einsteinem.
    Oczywiście profesorowie o zamkniętych umysłach okrzyknęli Velikovskego ignorantem i nieukiem.
    Na początku książkę wydało szacowne wydawnictwo, znane głównie z podręczników akademickich. I oto owi profesorowie zagrozili wydawnictwu bojkotem tych podręczników.
    Podziałało, prawa do książki przeszły do wydawnictwa, które nie miało nic wspólnego z nauką.

    O tej sprawie czytałem w różnych źródłach, a ciekawe jest zupełnie różne podejście do opisanej historii.
    Jeden z autorów, naukowiec i popularyzator nauki bardzo chwalił profesorów, inny – dziennikarz – utyskiwał na straszną cenzurę w wykonaniu naukowców, uchylających się od rzetelnej dyskusji i wybierających rozwiązanie siłowe.
    A wy którą opinię podzielacie?

  158. Dowolna nie. Lądownik Sojuz, Dragon Capsule, czy Boeing 737 Max który przekroczył maksymalny kąt natarcia spadają jak kamień.

    Zadaniem powierzchni skrzydła jest odpychać jak najwięcej powietrza w dół. Siła nośna przestrzega trzeciego prawa Newtona.

    Ale także zachowując przepływ z obu stron. Drzwi od stodoły mają po prostu mały maksymalny kąt natarcia. W artykule jakiś profesor plecie androny o „cząstkowej próżni” od nienacierającej strony skrzydła. Próbuje w ten sposób chyba nawiązać do wirów Lamba spływających po tej stronie skrzydła. Gdy kąt natarcia zrobi się dla zaprojektowanej powierzchni zbyt duży, wiry robią się duże, powietrze przestaje spływać laminarnie, turbulencja zwiekszy drag, samolot zwalnia i spada. Na YouTube na pewno można znaleźć doświadczenie z papierkami gdzie w normalnym locie przylegają do skrzydła, a jak jest stall to stają dęba wyciągane przez wir do góry.

    Samoloty akrobatyczne maja skrzydła symetryczne i mogą bez problemu latać do góry nogami. Samoloty liniowe też mogą ale kosztem zniżania i dragu. Była taka katastrofa zekranizowana w filmie z Denzelem Washingtonem w której pilot po utracie sterowności odwrócił samolot pasażerski żeby ją poprawić (w filmie się udało w realu nie).

  159. @ Gammon No.82 i wyuzdane profile skrzydeł
    Rozwijając nieco odpowiedź rpyzela:
    1) właściwości czysto mechaniczne (jaki profil najlepiej zniesie zaciekłe zginanie, bo na drzwiach od stodoły 747-ki nie zawiesisz),
    2) krytyczne katy natarcia,
    3) działanie powierzchni sterowych umieszczonych na skrzydłach (niektóre profile robią im lepiej, niż pozostałe, szczególnie w skrajnych sytuacjach),
    4) fakt że wewnątrz skrzydeł można jakieś paliwo zmieścić (fajnie i wydajnie jest transportować masę tam, gdzie ma się siłę nośną).
    Oczywiście wypadkowa jest jakimś kompromisem powyższych i kilkunastu innych zmiennych. Kompromisem przeznaczonym pod konkretny przypadek.

    W razie dalszych wątpliwości co do siły nośnej dowolnej płaszczyzny, należy zrobić samolot z papieru. Analiza profilu skrzydeł metodą „na oko” nie pozostawia wątpliwości.

    @jgl
    „A jebane magnesy? Jak one działają”
    Pewnie tak samo, jak zwykłe magnesy.

  160. @janekr
    „Jeden z autorów, naukowiec i popularyzator nauki bardzo chwalił profesorów, inny – dziennikarz – utyskiwał na straszną cenzurę w wykonaniu naukowców, uchylających się od rzetelnej dyskusji i wybierających rozwiązanie siłowe. A wy którą opinię podzielacie?”

    Już samo zadanie takiego pytania jest trollingiem. Oczywiście – napiętnować, wyśmiewać, bojkotować i kancelować. Swego czasu Bellona wydawała literaturę turbolechicką, a po protestach przestała i ponoć odmówiła Bieszkowi wydanie nowej książki. Odmówiła nie z powodów finansowych (bo z tego co wiem, tego typu pozycje sprzedawały się dobrze), tylko z powodu wstydu zarabiania na czymś takim. Jest przecież takie znane wydawnictwo na literę A, które wyda mu jego kolejne dzieło gdzieś pomiędzy dietą breathariańską a tarotem wróża Macieja.

  161. re: profile
    Dziękuję wszystkim; zasadniczo wiem, że niektóre urządzenia polecą i bez skrzydeł, niemniej wszystko to jakieś dziwne.

  162. > papierowe modele

    Skala też jest ważna. Na przykład niefizyczne przybliżenie Kutty-Żukowskiego prowadzi do błędnego wniosku, że grube skrzydła dają mniejszą siłę nośną niż cienkie. Nie zorientowano się od razu bo wczesne tunele aerodynamiczne były małe i nierealistyczne. Różne skale widać na przykładzie samolotów II WŚ. Małe myśliwce mają cienkie skrzydła, duże bombowce grube (łatwiejsze w budowie).

  163. @janekr:
    Hm… Nie tak dawno czytałem „Bujdę na resorach” Pigliucciego. Szukając różnic między pesudonauką a nauką, doszedł w końcu, badając różne przypadki graniczne, jak teoria strun, czy projekt SETI, do rozważań nad cnotami epistemicznymi. Innymi słowy: nie tyle twarde rozróżnienie czym się zajmuje badacz, ale jak się zajmuje.

    A przypomniało mi to Twoje pytanie o „cenzurę”. Bo od oceny cnót epistemicznych kadry profesorskiej, będzie zależeć domyślna ocena.

  164. @pak4
    „nie tyle twarde rozróżnienie czym się zajmuje badacz, ale jak się zajmuje”

    Jest nauka i są brednie. Łatwo to rozróżnić, bo między nauką akademicką a głupotkami jest rów nie do zasypania. Niech sobie badacze energii orgonowej w czwartej gęstości działają, tyle że powinno się ich deplatformować. Niech płaskoziemcy organizują swoje wykłady i seminaria, byle nie na terenie uczelni; niech denialiści wydają swoje książki, byle nie w wydawnictwach naukowych; niech żerujące na cudzym nieszczęściu Janusze biznesu sprzedają swoje suplementy diety, tylko niech nie nazywają tego lekami, a sobie niech nie wstawiają „dr” przed nazwiskiem. Nie bez powodu oszołomstwo z reguły nie jest wpuszczane na uczelnie (sprawdzić czy nie KUL).

  165. @monday.night.fever:
    Są oczywiste bzdury i oczywista nauka.
    Nie tak dawno, na pewnym blogu pokłóciłem się o badanie całunu turyńskiego.
    Nauka, czy nie nauka?
    Mają nazwę: syndologia.
    Mają bodaj czasopismo naukowe.
    W obrębie badań przeprowadzono badania naukowe, powszechnie tak interpretowane, od ekspertyz z historii sztuki, poprzez badania kryminalistyczne, na badaniach wieku w oparciu o C14 kończąc.
    Ale kogo widzimy, myśląc o syndologu? Poważnego badacza, czy szarlatana?
    *
    Jak dla mnie syndologia to pseudonauka, choć poszczególne badania całunu mogą być naukowe.
    Ale to jak określimy syndologię w znacznej mierze zależy od naszego światopoglądu. I zapewne uwarunkowań kulturowych, bo jak czytam, że dla sceptycznego ateisty, całun to jedno z najlepiej udokumentowanych fałszerstw, w opinii przeciętnego człowieka w katolickim kraju, co najmniej wielka tajemnica.

    Dlatego uważam, że to wcale nie jest jasne i oczywiste. Że jest całkiem spora „szara strefa”, która sprawia problemy w ocenie. I to strefa, która wymaga dyskusji. Choć, przyznaję, chętnie bym ją przerzucił na fachowców na uniwersytetach opłacanych z podatków 🙂

  166. @pak4
    „Jak dla mnie syndologia to pseudonauka, choć poszczególne badania całunu mogą być naukowe”

    I to jest kluczowe zdanie. Sam całun może być fałszerstwem (to nie ma nic do rzeczy, można w to wierzyć lub nie), ale jeśli sam proces badawczy przebiega – jak rozumiem – z zachowaniem rygoru naukowego (a nie różdżką, wahadełkiem i odpromiennikiem fal theta), to tak, syndologia jest nauką (jak dla mnie to badania zupełnie nieciekawe, ale cóż…). Pytanie tylko, czy niezależny naukowiec* badający całun będzie na tyle uczciwy, że rzetelnie przedstawi wyniki badań (tzn. gdy uzna że to fałszerstwo to o tym poinformuje), ale to już kwestia rzetelności badacza.

    (*) – oczywiście jestem pewien, że wokół całunu kręci się masa cudaków z wahadełkiem, od biotroników po egzorcystów, ale pytanie czy syndologia się do nich przyznaje, bo ich status może być podobny jak ufologów „badających” piramidy egipskie – archeolodzy i egiptolodzy raczej trzymają się od takiego towarzystwa z daleka.

  167. Jeszcze co do syndologii: w idealnej sytuacji praca syndologów byłaby jak praca eksperta od oceny fałszywych obrazów. Która niewątpliwie wymaga użycia metod naukowych. Oczywiście pozostaje pytanie kto tych ekspertów dobiera (i czy aby nie sam fałszerz) i według jakiego klucza, no ale to już osobna kwestia.

  168. @profile lotnicze
    Zasadniczo, każdy w miarę płaski przekrój ustawiony pod pewnym kątem da jakąś siłę nośną. Walka idzie o maksymalizację tej siły, w możliwie szerokim zakresie kątów, przy jednoczesnej minimalizacji oporu. Niemniej, płat zrobiony z płaskiej płytki też działa, tyle że gorzej. Zaletą „książkowego” profilu płasko-wypukłego, lub generalnie takiego w którym górna powierzchnia jest silniej wygięta niż dolna, jest generowanie pewnej siły nośnej nawet przy zerowym kącie natarcia (Bernoulli). Ale to tylko część prawdy. Bo siła nośna jest jednak funkcją kąta natarcia, a tego Bernoulli nie tłumaczy. Np. Samoloty akrobacyjne mają często profile symetryczne, i mogą latać równie dobrze w pozycji zwykłej, jak i odwróconej. Oczywiście lot poziomy wymaga wtedy pewnego dodatniego kąta natarcia. Tak jak napisano niżej, sprowadza to się do w miarę sprawnego odpychania powietrza w dół.

  169. @Gammon No.82
    „A o co konkretnie chodzi? Znam tylko opowiadanie „Duchy i ludzie”, horror, ale taki „mechaniczno-racjonalny” jak powieści Grabińskiego; da się zresztą czytać.”
    Powieść Edwarda Bulwera-Lyttona „The Coming Race” z 1871 r.- to tam pojawił się koncept doskonałej rasy oraz energii Vril. Autor to pisał jako czystą beletrystykę. To jest chyba Źródło A dla teorii spiskowych o ukrytych energiach. Inna powieść tego autora dała tytuł płycie The Moody Blues. Ale wracając do tej powieści – niejaka Helena Bławatska wzięła parę pomysłów do swoich teorii, a potem poszło już z górki.
    Ciekawe, czy dla innych pseudonauk itp. da się znaleźć takie Źródło A.
    Anecdata ze świata antyszczepionkowców – na różnych forach (podobno) chodził schemat tego osławionego chipu, który wszczepiają wraz ze szczepionką. Regularny schemat techniczny chipu. W istocie był to schemat efektu gitarowego firmy BOSS (konkretnie Metal Zone Mt2), który zawierał sekcję opisaną 5G Frequency. Były też elementy opisane jako Bass, Treble, Volume ale to nie wzbudziło podejrzeń. Po powzięciu tej wiadomości poprosiłem przy szczepieniu o inny efekt – może jakiś delikatny reverb? Ale nie działa.
    @syndologia i cnoty epistemiczne:
    Syndolog może te cechy posiadać i posługiwać się falsyfikowalnymi metodami. Gorzej się sprawy mają z prężnie ostatnio rozwijającą się dziedziną akademicką, tj. teologią.

  170. Sprawdziłem syndologię (no w wiki) i jest jak podejrzewałem, bo niby czym syndologia ma się różnić od badań tkaniny z Bayeux? Otóż pierwszą połową tego wpisu.

    „Obejmuje wiele dyscyplin naukowych, między innymi: teologię biblijną, egzegezę biblijną, patrystykę, archeologię biblijną i ogólną, historię Kościoła, prawo hebrajskie i rzymskie, tekstylologię, antropologię, języki orientalne, numizmatykę, chemię, fizykę, medycynę sądową, anatomię, spektografię, optykę, biologię i paleografię.”

  171. W kontekście całunu warto sobie porównać polską wikipedię z angielską. Na polskiej jest to nierozwiązana zagadka dla nauki i w ogóle szok. W wersji angielskiej natomiast jest to bez wątpliwości fałszerstwo z XIV wieku, kiedy to zresztą namierzono fałszerza i się przyznał.

  172. @dzejs

    „Mniej więcej od tamtego czasu fizyka teoretyczna coraz mocniej odrywała się od rzeczy jak przyziemnych jak testowanie hipotez, przez co mamy z jednej strony dziesiątki już chyba wariacji na temat teorii strun, a z drugiej słonia w pokoju w postaci problemu pomiaru, którego nikt się nie tyka, bo jest postrzegany jako zbyt filozoficzny i nie przystający do obowiązującego w fizyce kwantowej podejścia milcz i licz”

    Kolego dzejs, niech będzie mi wolno użyć Twojej wypowiedzi do refleksji natury ogólnej.

    Niestety jednym z ważnych aspektów naszej polskiej dyskusji o granicy między sprawdzalną doświadczalnie nauką a spekulacją jest peryferyjność polskiego punktu widzenia. To co tu w naszym amatorskim, ale też i profesjonalnym, dyskursie uznajemy za aktualny stan badań np. w fizyce kwantowej, oraz to co słyszymy o zarzutach „niesprawdzalności” czy „nienaukowości” stawianych tym badaniom, wywodzi się często z już nieaktualnych podsumowań i opracowań, które wyostrzają przebrzmiałe kontrowersje, a jednocześnie nie zawierają aktualnych informacji dotyczących tego np.:

    [A] jak różne gałęzie nauki „spekulatywnej” i „eksperymentalnej” inspirują się wzajemnie na bieżącym etapie, otwierając drogę do nowych ujęć

    [B] które laboratoria w ramach których eksperymentów są na drodze do empirycznego przełomu zmieniającego zakres „doświadczalnej weryfikacji” koncepcji teoretycznych

    [C] jakie metody interpretacji danych empirycznych wydają się w danej chwili najbardziej obiecujące, a interdyscyplinarne koncepcje – najnośniejsze, itp.

    Niejeden prowincjonalny obserwator pozbawiony wiedzy na te bieżące tematy, opiera się na przebrzmiałych dyskusjach, a chcąc coś do nich od siebie dodać, uzupełnia je tym, co takiemu obserwatorowi jest akurat dostępne, czyli zazwyczaj chwytliwymi dylematami wziętymi z wysokonakładowych „trade books” (w rodzaju popularnych książek Hawkinga), jakimś dawnym wykładem filozofii zapamiętanym z uniwersytetu, pulpowo-gazetową „refleksją cywilizacyjną” itp. Jeżeli jeszcze taki obserwator dysponuje dużym ego i brakiem ostrożności w uwzględnianiu swego peryferyjnego statusu, będzie on w takich okolicznościach produkował monumentalne brednie, jakie dobrze ilustruje tekst Jana Hartmana pt. „Zaciera się granica pomiędzy nauką i magią. Dowodem fizyka kwantowa”, jaki opublikowała ostatnio Wyborcza (nie będę linkował, tytuł oddaje treść, a powyższy wpis kolegi _pamiec_ pt. „Rozbawiając publiczność” również oddaje ten klimat). Co najbardziej rozbrajające, Hartman występuje w swoim tekście z pozycji filozofa, nie mając najwyraźniej pojęcia, jakie koncepcje z pogranicza nauk ścisłych i filozofii nauki są akurat istotne dla aktualnej fizyki kwantowej (typu koncepcja emergentności, „hard problem” Chalmersa czy teoria informacji).

    I niestety przy najlepszej dozie dobrej woli nikt na peryferium nie może się czuć wolny od tego typu ryzyka. Dowodem ja sam – przeczytawszy w „The Economist” podsumowanie aktualnego stanu fizyki kwantowej pt. „Physics seeks the future?” [1] pospieszyłem z gratulacjami do jednego z wymienionych tam badaczy, Seana Carrolla, za to jakoby, że przyczynił się swoimi pracami o emergentnej grawitacji do przełamania impasu utożsamianego z teorią strun. Carroll w swojej odpowiedzi ostudził moje oceny [2]: podkreślił że niereguralności w zachowaniu muonów wykazane w ostatnich eksperymentach LHC i Fermilab owszem nie wpisują się w najbardziej wyczekiwaną wersję supersymetrii (a za nią teorii strun), ale że bynajmniej nie przekreślają tychże – oraz, co ważniejsze, oddał reprezentantom teorii strun szacunek za to, że wypracowanym przez nich aparatem, takim jak korespondencją AdS/CFT [3], możemy posługiwać się tworząc nowe koncepcje, których to empirycznej weryfikacji mogą dokonać eksperymenty dużo mniejsze i tańsze niż LHC [tu pojawia się aspekt A wymieniony powyżej]. Najlepszym tego przykładem są eksperymenty zespołu Moniki Schleier-Smith z Stanforda dotyczące splątania kwantowego, przy konstrukcji których wykorzystuje się korespondencję AdS/CFT w wersji rozwijanej do niedawna przez zmarłego przedwcześnie Stevena Grabsera z Princeton [aspekty B i C].

    Innymi słowy, tak, „holograficzna” koncepcja grawitacji, wywiedziona wprost z teorii strun, znajduje właśnie eksperymentalne potwierdzenie na stołach laboratoryjnych w Kalifornii, gdzie wychłodzone laserowo chmury atomów rubidu w próżni są kwantowo splątywane w określonych geometriach na odległości makroskopowe [4]. Zwracam uwagę na dwa zdania z abstraktu powołanego artykułu: „As examples, we engineer an antiferromagnetic triangular ladder, a Moebius strip with sign-changing interactions, and a treelike geometry inspired by concepts of quantum gravity. The tree graph constitutes a toy model of holographic duality, where the quantum system may be viewed as lying on the boundary of a higher-dimensional geometry that emerges from measured spin correlations.” Tu właśnie – przypominam, w raporcie z konkretnych, manipulujących bezpośrednio obserwowalną materią, niemal „szkolnych” eksperymentów – leży kluczowy potencjał wyjaśnienia grawitacji w sposób łączący fizykę kwantową i teorię pola.

    Obecnych na forum fachowców proszę o łaskawe korekty i uzupełnienia. Osobiście nie chcę, nie mając kompetencji, głębiej wchodzić w meritum. Staram się jednak na tak obranym przykładzie pokazać to, czego jako peryferyjni obserwatorzy zazwyczaj nie wiemy opowiadając sobie na polskim podwórku np. „Fizyka kwantowa to czy tamto”. Jeżeli w takiej opowieści pojawia się kot Schrödingera, a nie hologramy Susskinda, korespondencje Maldaceny, emergencje Carolla i Swingle oraz schłodzone atomy Schleier-Smith, to taka nasza opowieść jest upartym epigońskim wyśmiewaniem ślepych uliczek scholastyki, w czasie gdy obok rozwija się już dynamicznie eksperymentalna nauka nowożytna (przy czym równie dobrym przykładem mogłyby być np. teoria świadomości czy też dajmy na to teorie dotyczące roli pieniądza cyfrowego w makroekonomii). Taki już przeklęty urok bycia peryferium, czyli znajdowania się poza najaktywniejszym kręgiem sieci intelektualnej wymiany i inspiracji. Dlatego niestety musimy, zanim zabierzemy się za „sądzenie” czegokolwiek na temat współczesnej nauki, najpierw zdobyć sobie dostęp do tej rdzeniowej sieci, podpinając się do niej w ten czy inny sposób (Stanisław Lem lubi to). Taki tryb działania wszystkim Wam z serca polecam, obracanie się w kręgu peryferyjnego szumu szkodzi zdrowiu, nie warto na to tracić życia.

    @pak4

    „Ale to jak określimy syndologię w znacznej mierze zależy od naszego światopoglądu. I zapewne uwarunkowań kulturowych, bo jak czytam, że dla sceptycznego ateisty, całun to jedno z najlepiej udokumentowanych fałszerstw, w opinii przeciętnego człowieka w katolickim kraju, co najmniej wielka tajemnica.”

    Dlaczego katolickim, a nie buddyjskim?! Całun Turyński jest przecież w oczywisty sposób śladem przejścia Buddy w stan parinirwany! Już sama grecka nazwa całunu na to wskazuje: sindon, co pochodzi od „sindia”, czy „sindien”, terminów oznaczających tkaninę wyprodukowaną w Indiach. Podobnie znalezione na nim ślady biologiczne (pyłki roślinne i ślady ludzkiego mtRNA) wskazują na Indie jako możliwy kraj pochodzenia [5]. Tak, mężczyzna przedstawiony na całunie nie ma przeciętnych cech współczesnego mieszkańca subkontynentu indyjskiego (podobnie jak mieszkańca Palestyny), ale przecież Siddhartha Gautama pochodził z elitarnej rodziny z dzisiejszego Nepalu – był etnicznym indo-aryjczykiem, tak jak mężczyzna na całunie. Przypomnimy, że wedle tradycji Budda przechodził w parinirwanę w pozycji leżącej, a niektóre jego starożytne przedstawienia ze skrzyżowanymi dłońmi wykazują uderzające podobieństwo do postaci uwiecznionej na tkaninie – co jasno wskazuje na to, że sposób pokazania Buddy na całunie był źródłem inspiracji w całym regionie [6]. Historyczna droga całunu z Indii do zachodniej Europy prowadziła bez wątpienia przez greko-buddyjskie księstwa dzisiejszego Afganistanu (tam, gdzie buddyjskie monumenty wysadzali talibowie) oraz przez Bizancjum, gdzie by ratować całun przed zniszczeniem przedstawiono go jako wizerunek Jezusa. O takim rodowodzie całunu świadczą też oczywiście jego niezwykłe cechy, takie jak to, że wizerunek nie został uzyskany za pomocą pokrycia powierzchni farbą, lecz poprzez zabarwienie włókien nieznaną substancją – to bez wątpienia efekt intensywnej psychofizycznej transformacji jaka towarzyszyła przechodzeniu w stan parinirwany, o którym wiemy przecież tak niewiele…

    Może tyle wystarczy…

    Tzw. syndologia jest prowadzonym z dużym rozmachem eksperymentem socjologicznym pokazującym jak w wyniku ignorowania pewnego tematu przez naukę (ignorowania zasadnego, wobec innych priorytetów badawczych i ograniczonych zasobów) może się wytworzyć samonapędzający się aparat naśladujący działania naukowe celem legitymizacji z góry założonej religijnej tezy. Pozbawiona zewnętrznej krytyki, teza owa: całun jest płótnem pogrzebowym Jezusa, może być ad infinitum „wykazywana” podobnie jak mogłaby być „wykazywana” – częściowo tymi samymi argumentami – spisana powyżej naprędce teza o całunie jako ostatniej szacie Buddy.

    Natomiast realnie naukowe podejście do tego artefaktu traktowałoby przede wszystkim serio to, co o nim historycznie wiemy: że pojawił się w XIV-wiecznej Szampanii, tuż po przejściu katastrofalnej plagi dżumy, w pobliżu miasta Troyes, które było jednym z ośrodków dorocznych jarmarków szampańskich, stanowiących centrum ówczesnego europejskiego obrotu handlowego. Jednym z głównych towarów, jakimi handlowano były zdobione tkaniny, które wówczas – wśród przetrzebionej, lecz też wzbogaconej dziedziczeniem szlacheckiej klienteli – stanowiły pożądany obiekt luksusowej konsumpcji. We Francji i Flandrii dynamicznie rozwijały się zwłaszcza przejęte od Arabów techniki „drukarskiego” zdobienia tkanin poprzez odciskanie na nich motywów z drzeworytniczych reliefów. Powstawały w ten sposób działa dużych parametrów np. zasłony, tekstylne mapy. Znano kilkaset rodzajów barwników i wiele technik ich utrwalania np. przez suszenie, wypiekanie. Technika ta osiągnęła taki stopień wyrafinowania, że w kolejnym stuleciu dała początek drukowi książek. Te fakty, plus średniowieczna kościelna relacja z epoki potwierdzająca ujęcie fałszerza całunu, byłby wstępem do realnego badania historii tego obiektu. Plus oczywiście datowanie węglowe – jedne z nielicznych badań jakim poddano całun, polegających na włożeniu go do maszyny, która robi „ping”, a nie na subiektywnej interpretacji tego co na nim daje się rzekomo dostrzec (a „syndologom” udaje się na całunie dostrzec naprawdę wiele: łącznie z całym pisemnym certyfikatem zgonu Jezusa).

    Efekt tych badań nie byłby jakoś szczególnie spektakularny: wykazano by podobieństwa postaci z całunu to typowych przedstawień w rzeźbie gotyckiej (np. nienaturalne proporcje rąk i głowy), przedstawiono by najbardziej realną teorię co do substancji chemicznej użytej do utrwalenia wizerunku (mogła zawierać związki żelaza, wykryte na całunie) oraz zarysowano tło socjoekonomiczne, w jakim ktoś z ówczesnej szlacheckiej elity mógł sfinansować pracę najlepszych dostępnych rzemieślników nad „cudownym wizerunkiem”, być może nawet niekoniecznie jako fałszerstwem, ale raczej swoistym misteryjnym rekwizytem. Istnieją pojedyncze prace w tym kierunku, bez szans na odwrócenie „sydologicznego” trendu [7]. Ten może zachwiać się dopiero, kiedy odnajdzie się kolejny historyczny artefakt: podobna tkanina, nowa relacja, może nawet jakiś element możliwego warsztatu rzemieślniczego. Kto jak kto, ale kościół katolicki wie to najlepiej – ufa bardziej świadectwu własnego średniowiecznego funkcjonariusza niż „sydologom” i tym samym unika ryzyka kompromitacji.

    Może dodam jeszcze, że jest „syndologia” jednym ze świadectw kulturowej kolonizacji Europy przez USA. Artefakt jest europejski, ale aktywność wokół niego – przeważająco amerykańska, generowana przez tamtejsze konflikty między religią i nauką („syndologia” jest specyficznie amerykańską próbą naukowej legitymizacji wierzeń religijnych, niejako drogi środka między scjentyzmem a denajalistycznym fideizmem). Tyle ode mnie na ten w sumie przykry temat, ujawniający nasz peryferyzm w skali nie tylko kraju, ale i całego kontynentu.

    [1] link to economist.com

    [2] Ku pożytkowi ogółu ta wymiana zdań z Carollem poniżej:

    „Q: „The Economist” just pronounced that your and Brian Swingle’s modeling of entropic gravity with the use of quantum information theory is the closest thing that may put the string theory to the rest. Such journalistic simplifications aside, LHC and Fermilab muon experiments do seem to retire supersymmetry (and with it, the strings) as a viable experimental outcome – while quantum entanglement becomes a more experimentally promising area. Are we looking at the possible way out of impasse? Will the mathematical apparatus of the string theory become somehow scavenged and re-used as part of the entropic gravity/ entanglement/ information theory field?

    A: First thing, we’re not close to a breakthrough, as far as I can tell. Second, I’m confused as to why you write, „LHC infirmary lab muon experiments seem to retire supersymmetry.” I think it?s exactly the opposite of that. The recent experiments seem to show anomalies in the behaviour of muons, their decays and their coupling to other particles, which could be signatures of supersymmetry. We don’t know yet, we don’t even know if those anomalies are going to turn out to persist over time, but they certainly don’t rule out supersymmetry. Third thing is, even if they were not related to supersymmetry, even if we just don’t find supersymmetry at the electroweak scale, it’s still absolutely possible that superstring theory is right. Superstring theory requires supersymmetry to make contact with the physical world, but it doesn’t require that signatures of supersymmetry are accessible to us experimentally, they could be up at the Planck scale or they could be completely inaccessible. Now, it’s true that for many, many years, people have focused their attention on versions of supersymmetry that are experimentally accessible. That’s not necessarily because those are the best models, it’s because being experimentally accessible is important, and we care about it, and we want to do the experiments. So as I’ve said before, the fact that we haven’t found supersymmetry at the LHC or elsewhere should lower your credence that supersymmetry is true, and therefore lower your credence that string theory is true, but it might not lower it by a lot. That depends on what your priors are and even some difficult to calculate likelihood functions. Okay, finally, „Will the mathematical apparatus of string theory become somehow scavenged?” Look, let me emphasise, string theory is not dead, it might still be correct, but more importantly, even if it were dead, we’ve learned a lot by doing string theory.”

    [3] Prościej o tym się nie da: link to youtu.be

    [4] link to arxiv.org?

    [5] link to mattersindia.com

    [6] link to lanka-excursions-holidays.com

    [7] link to academia.edu

  173. @Awal Biały

    Ośmielony bezpośrednim wezwaniem zgłaszam, nomen omen, peryferyjną uwagę: po polsku piszemy „miony”, nie „muony”.

  174. @Awal Biały
    Tzw. syndologia jest prowadzonym z dużym rozmachem eksperymentem socjologicznym pokazującym jak w wyniku ignorowania pewnego tematu przez naukę (ignorowania zasadnego, wobec innych priorytetów badawczych i ograniczonych zasobów) może się wytworzyć samonapędzający się aparat naśladujący działania naukowe celem legitymizacji z góry założonej religijnej tezy.

    Po prostu kolejny kult cargo, tylko z większym rozmachem niż oryginał.

  175. @m.bied – Dzięki!

    @Gammon No.82

    „Po prostu kolejny kult cargo, tylko z większym rozmachem niż oryginał.” – i sterowany wśród tubylców przez metropolię kolonialną.

    W ogóle to w zjawiskach jakie starałem się opisać powyżej dostrzegam syndrom zbiorowego „wciągania drabiny” przez establiszment naukowy Zachodu. Niezależnie czy zajmujemy się tu na Wschodzie „magicznością” teorii strun czy „prawdziwością” całunu, wydaje nam się, że te same tematy poruszają Zachód. Tymczasem interesują się nimi raczej maruderzy czy outsiderzy Zachodu, zaś awangarda jest zupełnie gdzie indziej, eksplorując obszary badawcze, które zaskoczą nas wkrótce swoim technologicznym zastosowaniem (typu komputery kwantowe). Podobne mechanizmy funkcjonują w obszarach przenikania nauki i public policies. Nasi Warzechowie jeszcze powtarzają klimatyczny negacjonizm Big Oil, gdy zachodni Big Oil już pełną parą pozycjonuje się na wyciśnięcie maksymalnych zysków z zielonej transformacji, choćby i przeprowadzanej w warunkach hothouse world. Z perspektywy peryferium właściwie nie ma przesadnego sensu inwestowanie w ustalanie „obiektywnych” faktów na potrzeby nauki czy polityki: to nie my mamy twarde narzędzia weryfikacji, to nie od nas wychodzą konkluzje. Raczej należy być w naszej sytuacji silnie wyczulonym na to, co jest jeszcze uznawanym w centrum paradygmatem, a co już tylko pozostałością poprzedniego cyklu, maskującą skok na nowy etap technologiczny.

  176. @Awal Biały
    …zajmujemy się tu na Wschodzie „magicznością” teorii strun (…), wydaje nam się, że te same tematy poruszają Zachód. Tymczasem interesują się nimi raczej maruderzy czy outsiderzy Zachodu

    Do której z tych kategorii zalicza się Lee Smolin?
    link to en.wikipedia.org

  177. @Awal
    „gdy zachodni Big Oil już pełną parą pozycjonuje się na wyciśnięcie maksymalnych zysków z zielonej transformacji, choćby i przeprowadzanej w warunkach hothouse world.”

    Masz na myśli finansowanie przez firmy petrochemiczne American Petroleum Institute, największego lobbysty w USA, który rozsiewa ordynarne kłamstwa o alternatywnych napędach i ordynarnie hejtuje samochody elektryczne? Owszem, niejaki Shell buduje sieć ładowarek i przerabia swoje stacje benzynowe na stacje ładowarek, ale z drugiej strony największa dotacja jaką Shell w tym roku poczynił to dofinansowanie ogromną kasą wspomnianego wyżej API. Także ten. Big Oil to skurwysyny i nie kiwną palcem w kierunku ekologi jak się ich do tego nie zmusi. Co więcej robią wszystko, żeby opóźnić zmiany. Shell buduje ładowarki, bo musi, a nie bo chce (link to euronews.com).

  178. @bartolpartol
    …bo musi, a nie bo chce

    To jest chyba niesprzeczne z tym, co Awal napisał.

  179. @Gammon
    „To jest chyba niesprzeczne z tym, co Awal napisał.”

    Ale ja nie polemizuję, tylko rozwinąłem stwierdzenie Awala, żeby obraz był pełniejszy. Przy czym zamiast napisać „wyciśnięcie maksymalnych zysków z zielonej transformacji” ująłbym to tak: wyciśnięcie maksymalnych zysków pomimo zielonej transformacji. Ostatecznie znaczy dokładnie to samo, ale wygląda na zdecydowanie bliższe prawdy.

  180. @monday.night.fever
    > Pytanie tylko, czy niezależny naukowiec badający całun będzie na tyle uczciwy, że rzetelnie przedstawi wyniki badań (tzn. gdy uzna że to fałszerstwo to o tym poinformuje), ale to już kwestia rzetelności badacza.

    I tak wracamy na początek, czyli do cnót episetmicznych badacza, jako kryterium 🙂

    PS.
    Nie śledzę tematu jakoś szczególnie. W każdym razie wahadełek nie widziałem. Widziałem ogłaszanie triumfalnych wniosków na podstawie niewystarczających przesłanek (typu: znaleźliśmy krew, bo spektroskopia wykazuje żelazo); czyli brak uczciwości u niektórych badaczy.

    @Awal:
    Nie mam poczucia, że całun turyński jest ignorowany przez naukę. Kościół niechętnie udostępnia go do badań, co zresztą nie jest żadnym wyrzutem — wartościowe badania niestety bywają tu niszczące, a jak się ma coś cennego, to się nie chce by to inni zniszczyli. Nieliczni więc badacze dostali dostęp.

    Dla mnie to w ogóle nie jest temat naukowy, w tym sensie, że z punktu widzenia nauki nie mamy tu niczego szczególnie niezwykłego, czy wartościowego (choć oczywiście jest coś poddającego się badaniu; btw. już dawno znaleziono ochrę i ślady białka z jajek, o ile pamiętam, czyli jest to tempera na płótnie); natomiast jeśli jedną ze stron sporu wśród opinii publicznej jest postawa religijna, to niestety, będziemy mieli ciągły dopływ różnych… jakby to politycznie poprawnie powiedzieć? — argumentów nieargumentujących…

    Może lepszym przykładem byłby kreacjonizm, tyle że on nawet w podstawach zakłada coś antynaukowe, a syndologia nie musi.

    Tak, to wpływ amerykańskiego fundamentalizmu chrześcijańskiego, tyle że i ten fundamentalizm nie wziął się z niczego — jest literatura mówiąca i o zbytnim wyrafinowaniu teologii, które zrobiło się nazbyt trudne dla niewykształconego odbiorcy; i o zwykłym braku odpowiednio wykształconych duchownych w miejscach mniej atrakcyjnych ekonomicznie. Nie powiedziałbym, żeby były to warunki jakoś różne od dzisiejszych.

    Ale to wszystko poboczne. Odpowiadając MNF chciałem wskazać, że nasza „oczywistość” nie jest nią dla wszystkich; że to wypadkowa postawy ideowej środowiska, w którym się obracamy. I, jak szczerze wierzę, że „nasze lewactwo” jest bardziej zgodne z aktualnym stanem badań niż jakakolwiek inna ideologia polityczna, to wciąż jest to ideologia. W momencie, w którym trzeba przełożyć coś jasnego w danej ideologii, na coś albo obiektywnego, albo zrozumiałego dla wyznawców innej ideologii, robią się problemy i nie wystarczy powiedzieć, że tak jest i koniec.

  181. @pak4
    „Tak, to wpływ amerykańskiego fundamentalizmu chrześcijańskiego, tyle że i ten fundamentalizm nie wziął się z niczego”

    O, na ten temat to ja już się tu rozpisywałem. W Stanach próbowano uzasadniać religię za pomocą nauki („dowody” na Potop itp.). Moim zdaniem pentakostalizacja kościoła rozpoczęła się wraz z ofensywą antysowieckiego betonu, czyli sojuszem protestanckiej prawicy (Reagan) z katolickim fundamentalizmem (Wojtyła) i rozkwitła w latach ’80/’90. To przesiąkało powoli – OIDP egzorcyzmowanie Hello Kitty zaczęło się jakieś 10-15 lat temu, czyli stosunkowo niedawno; dopiero z dwudziestoletnim opóźnieniem w stosunku do Stanów Zjednoczonych pojawili się też u nas religijni detektywi puszczający piosenki od tyłu i badający czy aby nie ma tam aby poukrywanych dyjabłów (klinicznym przykładem tego nurtu jest miesięcznik „Egzorcysta”). Oczywiście w kościele (szczególnie polskim) środowiska kreacjonistyczno-oszołomskie są silne, ale jednak pamiętajmy, że oficjalne stanowisko Watykanu jest takie, że ewolucja jest faktem naukowym. Zresztą mam wrażenie, że to zjawisko (import prądów ideologicznych i pseudonaukowych bzdur zza wielkiej wody) jest dużo silniejsze w Polsce czy we Włoszech niż w środowiskach niemieckojęzycznych katolików. W przeciwieństwie do Polski czy USA, tam Rydzyk nie jest mainstreamem (pre-teleewangeliści byli w RFN popularni tuż po wojnie, w latach ’50, ale później to zjawisko zanikło).

  182. Kiedy dotarła do mnie książka Martina Gardnera „Pseudonauka i pseudouczeni” (z 1957 roku), byłem nastawiony na poczytanie o dziwacznych teoriach. Tak było, ale bardzo się zdziwiłem, że większość teorii opisanych przez Gardnera ma podłoże religijne. Nawet płaskoziemcy też wywodzili swoje teorie z literalnego interpretowaniu Biblii.

  183. @bartolpartol
    rozwinąłem stwierdzenie (…) ująłbym to tak: wyciśnięcie maksymalnych zysków pomimo zielonej transformacji. Ostatecznie znaczy dokładnie to samo, ale wygląda na zdecydowanie bliższe prawdy.

    Ależ tak; być może nawet nie pomimo transformacji tylko dzięki jej upozorowaniu.

  184. Może trochę dygresja, ale tak mi jakoś naszło odnośnie notek o wciąganiu drabiny, peryferiach nauki etc. Otóż czasopismo „Pedagogika Katolicka” właśnie awansowało na liście ministerialnej do 100 pkt. To ważna kwestia dla pracowników naukowych – publikacje, cytowania, oceny okresowe, habilitacje itp. Generalnie te punkty mają znaczenie. Jednocześnie – żeby nie było za łatwo – redakcja opublikowała komunikat o nowych wymogach dla autorów. Nie powiem, poprzeczka została zawieszona wysoko:
    „Teksty winny być oparte na badaniach przeprowadzonych przez danego autora, a nie kopiowane z internetu czy innych źródeł. Teksty winny mieć charakter naukowy. W tym znaczącą role będą pełnić recenzenci, którzy pilnować będą charakteru naukowego artykułu.”

  185. @Ponury Bankowiec

    Sądząc po reakcjach środowiska z mojej bańki , to poziom frustracji doprowadzi do dość drastycznych posunięć.
    Żeby nadać kontekst -oprócz skoku czasopisma gdzie drukowano tekstu w rodzaju „Troska biskupa drohiczyńskiego o wolność
    praw i obowiązków parafian w latach 1994–2014” [1] to jeszcze zmieniono punktację innych czasopism i to dwa razy – pierwsza zmiana była na początku grudnia, druga teraz. Wygląda to na ręczne zarządzanie nauką, według prognoz z komentarzy pod tą notką [2].

    [1] [ link to pedkat.pl
    [2] [ link to ekskursje.pl ]

  186. Pytanie off topic: niejasno pamiętam, że kiedyś ktoś z komentujących opisywał komiks o historii Polski z grubsza w latach 1980-2010, którego zaletą było to że po prostu opisywał wydarzenia. Pomyślałem że warto byłoby go kupić. Czy ktoś może pamięta co to było, ewentualnie może polecić podobną książkę?

  187. @ K.Kisiel
    Czas akcji pasuje do trylogii „Na szybko spisane” Śledzia, ale to autobiografia. Ewentualni osobista w tematyce (i polemiczna) powieść graficzna „Totalnie nie nostalgia” mogła się pojawić w podobnym kontekście.

  188. A może w ogóle „Marzi”, tyle że tam są wyłacznie ejtisy (a nawet quatre-vingtiesy?)

  189. @Gammon No.82
    „Do której z tych kategorii zalicza się Lee Smolin?”

    Teraz już do outsiderów. Loop quantum gravity, jaką rozwijał z Rovellim, była w swoim czasie jednym z głównych challangerów teorii strun, a jego „The Trouble with Physcis” głośną kontrowersyjną książką. Obecnie jednak LQG rozwijają inni (m.in. Jerzy Lewandowski w Warszawie), zaś ostatnie popularyzatorskie „trade books” Smolina – napisana wspólnie z brazylijskim filozofem Roberto Ungerem „The Singular Universe” oraz w dużej mierze retrospektywna „Einstein’s Unfinished Revolution” – to pozycje raczej z zakresu epistemologii oraz (świetnie podanej) historii nauki niż streszczenie aktualnego „cutting edge” badań eksperymentalnych. Przez takowe mam na myśli np. ten artykuł z „Quanta” na temat wspomnianych wyżej eksperymentów Schleier-Smith dotyczących splątania kwantowego [1] – budowana w oparciu o wyniki tego typu eksperymentów koncepcja emergentnej grawitacji jest chyba tą, na którą w tej chwili postawiłbym pieniądze. Gdy zaś chodzi o inne „trade books” to obok Smolina i równie filozoficznego Rovellego („Helgoland”) chyba najbardziej polecałbym „Fundamentals: Ten Keys to Reality” Wilczka (względnie podobnie skonstruowane video wykłady „The Biggest Ideas in the Universe” Carrolla). Natomiast bardziej technicznego przeglądu konkurujących koncepcji kwantyzowania grawitacji szukałbym w obszernym zbiorze wywiadów z badaczami różnych szkół pt. „Conversations on Quantum Gravity” w redakcji Jacome Armasa (są w niej wywiady m.in. z powyżej wymienionymi).

    [1] link to quantamagazine.org

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.