Nie uważam siebie za realistę w znaczeniu filozoficznym ani politologicznym. Są słowa, które w języku potocznym budzą pozytywne skojarzenia (racjonalizm, idealizm, pragmatyzm), a w filozofii oznaczają bzdury przy których scholastyka brzmi rozsądnie (sprawdźcie kiedyś, czym był „racjonalizm” obalony przez Kanta w „Krytyce”!).
Realizm w znaczeniu politycznym spopularyzowali Niemcy po wielkim rozczarowaniu Wiosną Ludów. Po nadziejach z 1848 nie zostało nic, niemal wszędzie rewolucyjne zrywy przyniosły tylko zaostrzenie zamordyzmu.
W efekcie atrakcji nabrała reakcja. Po co knuć, po co się buntować, skoro to tylko pogarsza sytację? Nie lepiej ukorzyć się przed cysorzem i farorzem?
Pogląd przeciwny możemy nazwać uniwersalizmem. Jest nim przekonanie, że ład polityczny powinien się odwoływać do jakichś powszechnych zasad – „katolicyzm” to właściwie to samo, tylko że po grecku.
Nasze poparcie dla Ukrainy wynika zazwyczaj nie z partykularyzmu (miłości do Tarasa Szewczenki i atamana Mazepy), tylko uniwersalizmu (przekonaniu, że Putin naruszył pewne uniwersalne zasady). Realiści proponują nam, żebyśmy porzucili ten uniwersalizm i uznali prymat siły i interesów (elektryczny SUV marki Avtokartoshka dla Kowalskiego!).
Wygląda na to, że są szczerze zaskoczeni brakiem realizmu u nas. Chyba naprawdę nie rozumieją, dlaczego nie chcemy skorzystać z okazji by zająć Lwów.
Uniwersalizm ma swoje wady. Po pierwsze, w tę kategorię wpadają poglądy tak różne (papizm, nazizm, marksizm), że nie da się nas zjednoczyć pod wspólną chorągwią. Najkrwawsze wojny Europy toczyły się między nami uniwersalistami (o przeciwnych uniwersałach).
Realizm też nie ma dobrego dorobku. Teoretycznie przynosi formułę na wieczny pokój: wystarczy, że mocarstwa spotkają się na kongresie, narysują sobie kreski na mapie i pozawierają przeciw sobie sojusze, którymi się będą nawzajem szachować.
Szczytową fazą realizmu były kongresy berlińskie z 1878 i 1885, na których narysowano wiele kresek istniejących do dziś. Te absurdalne wypustki i ekslawy, czyli tzw. bordergore państw afrykańskich to dorobek ówczesnych realistów.
Model „koncertu mocarstw” miał osiągnięcie w postaci pokoju w Europie, trwającego do 1914. Towarzyszyły temu jednak wojny gdzie indziej, a wszystko spektakularnie pierdyknęło gdy koleś sfrustrowany kreskami z 1878 zastrzelił następcę tronu.
Dla nas. ludzi mieszkających między Rosją a Niemcami „realizm” jest zabójczo niebezpieczny. Samo istnienie naszych państw da się uzasadnić tylko takim lub innym uniwersalizmem.
Ktoś powie, „co mi za różnica, w jakim kraju mieszkam”. Ten ktoś zdradzi nieznajomość historii. To się praktycznie nigdy nie zdarza, żeby zabory czy kolonizacja podnosiły poziom życia podbitej ludności en masse (choć oczywiście zawsze się znajdzie jakaś garstka kompradorsko-folksdojczowska).
Unia Europejska jest projektem hybrydowym. W deklaracjach jest uniwersalistyczny, ale przez pierwsze kilkadziesiąt lat napędzał ją motor francusko-włosko-niemiecki, czyli realistyczny koncert mocarstw pod inną nazwą.
Ten motor zaczął się zacinać jeszcze w zeszłej dekadzie. Zaryzykowałbym hipotezę, że nie przetrwa tej wojny.
Macron, Scholz i Draghi zbyt często składali puste deklaracje, a potem wydarzało się coś, co ich zdaniem miało się nigdy nie wydarzyć. To obniża ich autorytet – w grach Paradoxu występuje parametr, który moglibyśmy nazwać „współczynnikiem rispektu” (w praktyce nazywa się np. „power projection”).
Do „polityki mocarstwowej” potrzebujemy wysokiego rispektu. W grach, tak jak w prawdziwym świecie, bierze się on nie tylko z siły militarnej, ale także z dodatkowych bonusów w rodzaju „beacon of liberty”, „patron of arts” czy „defender of faith”.
Odrzucam realizm nie tylko z powodów pryncypialnych, ale także dlatego, że on zwyczajnie nie działa. Realpolitik przyniosła Niemcom 150 lat temu status „najmniej lubianego mocarstwa Europy”, z którego nie mogą się wygrzebać do dziś.
Amerykanom Kissinger przyniósł wyłącznie porażki, z Wietnamem na czele. Osłabił też „soft power”, którym Ameryka cieszyła się po 1945 na całym świecie.
W pierwszych latach dekolonizacji w Trzecim Świecie postrzegano USA jako „najfajniejsze mocarstwo Zachodu”, bo Hollywood, Disneyland, jazz i nylony, a także bo zdarzało im się (np. w Suezie) studzić imperialistyczne zapędzy Anglii i Francji. Realizm lat 60. sprawił, że to Ameryka stała się w Afryce i w Azji najbardziej znienawidzonym mocarstwem świata (i też do dzisiaj nie może się z tego wygrzebać).
Mówiąc językiem gier, realizm nie działa, bo obniża ten parametr, który trzeba wymaksować iwentami, żeby go uprawiać. Paradox indeed!
Nawet zakładając, że Rosja zgarnie z tej wojny jakąś nagrodę pocieszenia, a wszystkie formalne sankcje zostaną zniesione – nie odrobi strat w „soft power”. W „Izwiestiach” czytam sobie właśnie, że żeby powstrzymać ucieczkę specjalistów, Rosja zrywa z bolońskim systemem nauczania.
Nie możesz wyjechać na stypendium doktoranckie, jeśli nie możesz dostać dyplomu magistra ani licencjata – tylko inne tytuły, celowo pomyślane tak, żeby były niekompatybilne z całym światem. Na krótką metę to powstrzyma „drenaż mózgów”, ale to przecież odetnie rosyjskie uczelnie od światowego obiegu, co nie może mieć dobrego wpływu na poziom nauczania.
I nawet jeśli zdobędą Kijów, z tym problemem już zostaną, podobnie jak z innymi konsekwencjami tego, że duża część świata ich po prostu znielubiła. Skąd mają teraz brać specjalistów do wdrażania nowych technologii?
Realizm polityczny wymaga mało realistycznego założenia, że czynnik ludzki jest zaniedbywalny. Że te wszystkie małe ludziki po prostu dostosują się do kresek, które im narysujemy na mapie. Że nie mają swoich interesów, duchowych i materialnych, za sprawą których będą się buntować.
Robiąc ten realistyczny błąd, niejedno mocarstwo wpakowało się w taki czy inny Afganistan. Z którego wyszło jakby mniej mocarstowe. Oby znów, czego sobie i państwu życzę.
@wo
Dzięki za tę notkę. Napiszę, że dla mnie jest ona trochę odpowiedzią na pytanie, które zadałeś kiedyś, „dlaczego nasza część świata odniosła sukces?” Bo to właśnie w Europie (a potem w US) było więcej ludzi broniących uniwersalizmu (takiego lub innego) niż realizmu. W sensie nie że zawsze więcej w społeczeństwie, tylko więcej niż w innych imperiach i cywilizacjach. Dlatego realiści, nawet jak bywali górą, sami się w wielu dziedzinach ograniczali. Inaczej ich względne sukcesy nie byłyby możliwe.
Nie wiem co konkretnie miałeś na myśli mówiąc o pragmatyzmie, ale to co SEP podaje jako Pragmatsim ma całkiem niezły track record. Zestarzało się to lepiej od czegokolwiek z tamtych czasów, włącznie z Carnapem i naiwnym proto-falsyfikacjonizmem.
Political sciences czy security studies pewnie mają swoje pojęcia, ale w filozofii pragmatyzm nie ma złej opinii. W Europie się ciut lekceważy, Rorty to osobny przypadek kliniczny, ale już instrumentalizm Hackinga czy prace krytyczne Putnama wychodzące z pragmatyzmu to co najmniej kuzyni. Scholastyka czy idealizm nie mają startu. Nawet jeśli pominąć argument „Ile dywizji (tenure tracków na Ivy League) ma pragmatyzm jako doktryna filozoficzna. Plus jeśli olejemy całkiem dobrą robotę Deweya jako filozofii pod reformy ustrojowe kraju.
link to plato.stanford.edu
Niewiele im to da. Szczególnie w IT od dość dawna rekrutuje się nie patrząc na stopnie i tytuły. Ostatni raz HR upomniały sie by dosłać dyplom chyba z 17 lat temu. W nauce ma to jakieś znaczenie aczkolwiek tez ciekawie to wyglada. Na stażu na uczelni w stanach dyplom chcieli aczkolwiek w koncu go nigdy nie doniosłem. Na postdocu dyplom jak najbardziej wymagano ale to co sie ma po doktoracie już nikogo nie nie interesuje.
@WO
„Realiści proponują nam, żebyśmy porzucili ten uniwersalizm i uznali prymat siły i interesów (elektryczny SUV marki Avtokartoshka dla Kowalskiego!).”
Rozumiem ten passus jako miłe nawiązanie do moich wcześniejszych wpisów, więc z przyjemnością się odniosę.
Istnienie niepodległych państw wschodniej Europy jest kluczowym dobrem dla zamieszkujących je społeczeństw. Uniwersalistyczna Karta Narodów Zjednoczonych, z jej prawem do samostanowienia, „równością narodów wielkich i małych” oraz potępieniem agresywnych wojen, jest główną deklaracją polityczną wspierającą tę niepodległość.
Elity polityczne krajów Europy Wschodniej powinny zatem, konstruując swoją obronę przed imperialistyczną polityką Rosji, powoływać się i na tą Kartę i na inne powiązane z nią lub wyrażające podobne idee dokumenty (np. Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego, Europejską Konwencję Praw Człowieka). Powinny to robić aktywnie i konsekwentnie na wszystkich forach, gdzie konfrontacja interesów Europy Wschodniej z Rosją faktycznie ma miejsce: w Brukseli, Paryżu, Berlinie, Waszyngtonie, Pekinie – ale i w Dżakarcie (aktualnym centrum grupy G20), w Islamabadzie (krytycznie zależnym od importu ukraińskiego i rosyjskiego zboża), w Rijadzie i Dosze (faktycznie decydujących, poprzez wielkość swojej produkcji i jej wpływ na światowy poziom cen, o tym, czy Rosja odczuwa nałożone na nią węglowodorowe embarga), czy też w La Paz (ostentacyjnie wspierającym Rosję w głosowaniach w ONZ i wyłamujących się z nakładanych na nią sankcji).
Każda z takich stolic powinna widzieć w Europie Wschodniej partnera w takich uniwersalistycznych ideach, jakie są jej akurat bliskie. Chiny powinny być przekonywane, że nasz region jest współtowarzyszem ich trwającej od początku XX wieku walki o wyjście z kolonialnej zależności, a tragedia cywilów z Mariupola – powtórzeniem tragedii cywilów z Nankinu. Niemcom należy ukazywać, że ich historyczna odpowiedzialność za wojnę i żydowską Zagładę odnosi się przede wszystkim do ludności Ukrainy, a nie Rosji jak im się wydaje. Zaś globalne Południe uczulać, że nikt lepiej niż doświadczona hołodomorem Ukraina nie rozumie podstawowego ludzkiego prawa do chleba.
Te przedstawiane przez Wschodnią Europę narracje nie muszą być w każdym miejscu globu takie same, czasami pojawią się w nich rozbieżności – mówiąc o dekolonizacji jako wspólnym doświadczeniu Wschodniej Europy i Ameryki Łacińskiej niekoniecznie będzie można to samo powtórzyć w Indonezji – która jest i byłą kolonią, i metropolią kolonialną. Ważne jest jednak, aby takie narracje na globalny użytek mieć, i aby popierać nimi konkretne ambitnie zakreślone działania polityczne – takie jak pilne europejskie inwestycje w infrastrukturę transportową potrzebną do eksportu ukraińskiego zboża, czy też budowę skutecznego systemu dokumentowania rosyjskich zbrodni wojennych, umożliwiającego uzależnianie przyszłej normalizacji stosunków z Rosją od jej współpracy w ściganiu sprawców i przynajmniej niektórych decydentów zbrodni.
Tylko działając w ten sposób Europa Wschodnia będzie mieć szansę – szansę, nie pewność – obrony swojej niezawisłości w konfrontacji z Moskwą i wspierającym ją Zachodem.
Moje stanowisko to więc wezwanie wschodnioeuropejskich elit do systematycznej pracy politycznej, dyplomatycznej i wizerunkowej, której nikt inny za nas nie wykona. W szczególności – i tu jest kluczowy punkt dzielący mnie od miłych polemistów – nie wykona jej za nas sama historia, tocząc się sama z siebie w sposób dla bas korzystny („nowy 1989 r.”). Bowiem po prawdzie i „stary” 1989 nie wydarzył się sam z siebie. Bałtowie, dziś przodujący w globalnej debacie i inicjatywach politycznych dotyczących rosyjskiej agresji – wówczas przodowali w działaniach symbolicznych na rzecz rozpadu ZSRR i Układu Warszawskiego (takich jak pamiętny „łańcuch rąk”). Krzysztof Skubiszewski nie czekał na ów postsowiecki rozpad, lecz dopisywał Polskę do każdego formatu dyplomatycznego go dotyczącego – dzięki czemu, mając po 1989 r. na każdym fragmencie lądowej granicy nowych sąsiadów, mamy też z nimi podpisane układy graniczne, usuwające przynajmniej niektóre preteksty do zatarć i inwazji.
Dlatego również dziś nie wystarczy nam liczenie, że świat sam z siebie dostrzeże nasze interesy, bo przekonają go do tego klęski Rosjan na froncie (gdzie to „rozochocone oddziały ukraińskie” przegonią agresora), kryzys władzy na Kremlu (gdzie „senatorzy” pozbędą się Putina „jak dwór pozbywał się carów”), bunt nowogródzkiego zaścianka („z Białorusinami różnie może być”), fala sympatii zachodnich społeczeństw dla Ukrainy, post-trumpistyczna antyrosyjska trauma Ameryki, ucieczka rosyjskiej klasy średniej itp. Choć w każdym z tych argumentów jest jakiś element prawdy, to ich przeszacowywanie – i zaniedbywanie własnej planowej, systematycznej aktywności – byłoby niestety snuciem szkodliwych mrzonek.
Dlatego właśnie wchodziłem w polemikę z podobnymi snutymi tu wyobrażeniami, starając się zresztą adaptować wobec nich rady samego WO, dotyczące technik oceny dezinformacji (notka „Onuce w dyskursie”). Na ogólnikowe wizje w rodzaju powyżej cytowanych proponowałem konkretne benchmarki do sprawdzenia w konkretnych datach. Pierwszy test, dotyczący sytuacji ma froncie, przewidzieliśmy za miesiąc i na razie nie widać, aby miał on dla mnie wypaść źle – konkretne punkty od Chersonia po Charków potwierdzają przewidywany obraz walki, o którym pisałem w marcu: dwu wyczerpanych sił starających się uzyskać korzystniejszy dla siebie przebieg „linii kontaktu”. Obraz ten wynikał już wtedy z lektury oficjalnych ukraińskich komunikatów frontowych, a nic co zdarzyło się od tej pory – łącznie z niestety wybiórczymi i opóźnionym dostawami broni z Zachodu – nie zmieniło tej sytuacji. Nie zabraniem nikomu, skoro to najwyraźniej potrzebne dla podtrzymania morale, liczyć na wielką zwycięską kontrofensywę „przed świętami”, ale jednak owszem – odradzam sprawnym intelektualnie ludziom lewicy żywienie się i emocjonalne nakręcanie tego typu nadziejami, zamiast trzeźwego domagania się skutecznych, realnych działań od naszych polityków. Działań potrzebnych niezależnie od tego, czy i kiedy taka kontrofensywa (rozpad Rosji, powstanie na Białorusi itd.) nastąpi.
Podsumowując: polska i wschodnioeuropejska lewica musi domagać się od świata i Europy konkretnych politycznych działań – otwierania zbożowych korytarzy, budowania systemu ścigania rosyjskich zbrodni, włączania Polski i Ukrainy w zieloną transformację itd. – z trzech ważnych powodów.
Po pierwsze, już samo podnoszenie tych postulatów kreuje tożsamość polityczną naszego regionu. Daje mu głos w każdej z dotyczących nas debat, gdzie często tego głosu obecnie brakuje. A Rosja ów głos ma, bo starannie dba o swoją obecność.
Po drugie, widoczne globalnie działania Wschodniej Europy będą niwelować groźny wpływ elit – w tym lewicowych – Zachodu, które nie ustępują w wołaniach o negocjacje z rosyjskim agresorem na jego warunkach. Czyni tak nie tylko pozbawiony wpływu Chomsky, ale i Jeffrey Sachs, i Mariana Mazzucato, słuchani przez kluczowe postacie władzy w swoich krajach. Zaś propagatorzy przeciwnych poglądów np. konsekwentnego utrzymywania dostaw sprzętu na Ukrainę, nie otrzymują ze Wschodniej Europy partnerskich głosów z jakimi mogliby współbrzmieć. Jest, moi drodzy, karygodnym skandalem, że Robert Biedroń, Agnieszka Dziemianiwicz-Bąk czy Maciej Konieczny nie pojawili się dotąd w żadnej wspólnej deklaracji z Agnieszką Brugger z niemieckich Zielonych, polskojęzyczną wsplłkreatorką aktualnej polityki bezpieczeństwa RFN. Skandal ten wynika z braku planu, konsekwencji, niedostatecznej aktywności – nie mam zamiaru go jako lewicowy wyborca usprawiedliwiać.
Po trzecie, globalne działania polityków Wschodniej Europy, odwołujące się do zrozumiałych w świecie problemów i pojęć, zabolą Rosję o wiele bardziej niż zrozumiałe jedynie nad Wisłą mrzonki o powstaniach na Grodzieńszczyźnie. Mrzonki owe są wręcz dla Rosji korzystne, bo może je propagandowo ogrywać dla kreowania wizerunku awanturniczej, niepoważnej Polski, wobec której twarda lecz przewidywalna polityka Rosji jest jakoby przeciwwagą. W rosyjskiej TV od kilku tygodni standardem są już materiały o polskim rewizjonistycznym awanturnictwe oparte o dobrze dobrane cytaty z naszej niezawodnej głupawej prawicy. Ta rosyjska propaganda stanowi czytelne budowanie podstaw do kolejnej agresji – zdajemy sobie w końcu sprawę z tego mechanizmu, nie napędzajmy go, lecz róbmy rzeczy sensowniejsze i dla Rosji dotkliwsze.
Jeżeli tego zaniedbamy, w ciągu kilku lat przekonamy się o konsekwencji Zachodu we wspieraniu Ukrainy i sprowadzeniu Rosji do roli konsumenta kartoszki – będzie to konsekwencja bardzo umiarkowana. Zachodnie koncerny obecnie „wychodzące” z Rosji, zachowują sobie z reguły prawo odkupu pozostawionych w niej aktywów w ciągu 5-6 lat. To jest horyzont czasowy kolejnej normalizacji, jaki wyznacza sobie zachodni establiszment: horyzont powrotu Rosji do roli wyspowo modernizowanego kooperanta i preferowanego partnera politycznego, a kłopotliwej Europy Wschodniej – do roli marginalizowanego peryferium.
Zatem: uniwersalizm tak – uprawiany głośno i konsekwentnie w różnych stronach globu przez intelektualnie sprawnych polityków naszego regionu – tych zwłaszcza, którym dokładnie za to płacimy: europarlamentarzystów, partyjnych specjalistów od polityki zagranicznej. Nikt nie rodzi się Havlem czy Geremkiem. Ale niektórzy powinni do tej roli dorosnąć. Już pora.
Tym razem oberwało się Koniecznemu za to, że włączył się w międzynarodową koalicję na rzecz anulowania Ukrainie długów, zamiast spotkać się z przedstawicielką niemieckich zielonych, chociaż tak w sumie, to na pierwszy rzut oka polskim zielonym z KO byłoby do niej bliżej. No ale oddajmy Awalowi smutną rację, że jeśli tych całych trzech polskich lewicowych posłów i posłanek nie zastąpi wszystkich instytucji w tym państwie, to będzie słabo.
@etatowiec
„Szczególnie w IT od dość dawna rekrutuje się nie patrząc na stopnie i tytuły.”
W ogromnej większości IT to bardzo mało rozwojowa dziedzina, a raczej ciągłe klepanie tego samego, nawet jeśli jest to dewolopowanie w adżajlu. Zgaduję, że gospodarzowi chodziło o prawdziwe technologie jutra, w stylu tych nieszczęsnych baterii, które najpewniej wymagałyby konkretnego działu R&D.
@awal
„odradzam sprawnym intelektualnie ludziom lewicy żywienie się i emocjonalne nakręcanie tego typu nadziejami, zamiast trzeźwego domagania się skutecznych, realnych działań od naszych polityków. ”
Całą swoją wypowiedź budujesz na jakiejś fałszywej dychotomii, że albo wspólne wystąpienie Konecznego z Zielonymi w ZDF-ie, albo nakręcanie się nadziejami. A do tego tradycyjna litania celów dla lewicy, od Dżakarty po Waszyngton. Dla lewicy, która z mediów w Polsce posiada jakieś trzy portale internetowe, a z korpusu międzynarodowego – dwóch europosłów.
@loleklolek_pl
„Tym razem oberwało się Koniecznemu za to, że włączył się w międzynarodową koalicję na rzecz anulowania Ukrainie długów…”
Rozumiem, że kampania na rzecz umorzenia ukraińskiego długu to praca Doroty Kotlarskiej i Magdaleny Milenkovskiej z Sekretariatu ds. Zagranicznych oraz Macieja Szlindera z Zarządu „Razem”. Bardzo dobra, międzynarodowo usieciowiona praca – przepraszam, że jej nie wymieniłem. Jeżeli Konieczny dał gdzieś w tej sprawie twarz do telewizyjnej setki to jest po prostu jeden z jego poselskich obowiązków, cieszę się że go nie lekceważy, ale on ma akurat do zrobienia znacznie więcej. To jak z kabiną pilotów – są w niej dwa fotele, jeżeli zajmuje się jeden z nich to tym samym zabiera się miejsce innym i trzeba od siebie samego wymagać więcej. Na szczęście po pośle Koniecznym nie widzę typowych na lewicy ambicji „kończenia doktoratów”, podobnie jak po posłance Dziemianowicz-Bąk (już dawno skończyła). Zatem oczekuję skoncentrowanej efektywnej pracy w okresie, gdy – jak to na wojnie – sierżanci szybko idą w generały.
„No ale oddajmy Awalowi smutną rację, że jeśli tych całych trzech polskich lewicowych posłów i posłanek nie zastąpi wszystkich instytucji w tym państwie, to będzie słabo.”
To że na właściwe działanie nie można liczyć ze strony nominatów partii rządzącej to normalność w kraju z historycznym bagażem inteligenckiego elitaryzmu i ludowego wykluczenia – inteligenci Skubiszewski czy Geremek byli aktywni w okresie gdy lud jeszcze politycznie drzemał i gremialnie opuszczał wybory. Od kiedy mobilizuje go PiS, panie europosłanki Szydło czy Kempa czy pan europoseł Jaki są reprezentatywnym polskim ludowym głosem, czy raczej bezgłosem. Tylko presja dobrze poukładanej lewicy może to zmienić i wymusić na prawicy inwestycje w bardziej kompetentnych ludzi – to co dobre na zewnątrz, będzie dobre również w polityce krajowej.
@awal
Mam wrażenie, podzielane chyba przez większość lurkujących, że przeceniasz znaczenie polskich lewicowych parlamentarzystów. To nie oni zdecydują o tym, jakie będzie nastawienie Dżakarty, Islamabadu czy La Paz do wojny za naszą granicą. A coraz bardziej widać, że Putin rzeczywiście nie walczy z samą Ukrainą, tylko z całym Zachodem. To nie są już tylko propagandowe hasła ichszej TV i chciejstwo naszych władz: choćby głód w Afryce i na Bliskim Wschodzie może spowodować migrację dziesiątek milionów ludzi, która zdestabilizuje całą Europę. I jest coraz większa wola & konsensus, żeby nie tylko ustrzec się przed tym teraz, ale też żeby raz na zawsze zablokować możliwość wywołania tego w przyszłości. A teraz KAŻDE ustępstwo, każdy powrót do biznes as usual grozi tym, że Rosja zablokuje eksport zboża.
Z tym, że to nie jest coś, co się da załatwić samemu w 3 miesiące. To by było możliwe, gdyby w Rosji nastąpiła szybka implozja. Ale w perspektywie 6-24 miesięcy ta wojna może się skończyć pomyślnie dla nas. Te haubice 155 mm muszą do Ukrainy dojechać w liczbie 1000 szt. Może jeszcze Himarsy i inny lepszy ciężki sprzęt. My wiemy, że to trzeba jak najszybciej, ale Niemcy i Francja może jeszcze nie całkiem to wiedzą. Potem te armaty muszą zrobić swoje. Co by nie mówić, mamy dużo lepsze karty do tej gry.
@lolek
” No ale oddajmy Awalowi smutną rację,”
Ja mu oddaję dużo różnych racji, tylko martwię się, że zamiast robić to, co proponje – marnuje czas na proponowanie tego na niszowym blogasku. Ja się tym nie zajmę, bo nie nadaję się na organizatora. Nie umiem, nie lubię, mam dosyć na zawsze. Nikt decyzyjny tu chyba (?) nie zagląda. To nie jest dobre miejsce na formułowanie porad dla Zawiszy i Koniecznego, nie przeczytają.
@Piotrek Markowicz
„Całą swoją wypowiedź budujesz na jakiejś fałszywej dychotomii, że albo wspólne wystąpienie Konecznego z Zielonymi w ZDF-ie, albo nakręcanie się nadziejami.”
Ja tej dychotomii nie buduję – ona występuje w przyrodzie. Koledzy, którzy oczekiwali buntu oligarchów i powstania na Białorusi nie pozwalali sobie powiedzieć, że to mało realne perspektywy i że są pilniejsze tematy. Do tego stopnia, że moje stanowisko w tych sprawach było widziane jako onucyzm i fersztejizm. Owszem, ten etap chyba mamy za sobą, nie chcę do niego wracać – przebaczam i proszę o przebaczenie.
„Dla lewicy, która z mediów w Polsce posiada jakieś trzy portale internetowe, a z korpusu międzynarodowego – dwóch europosłów.”
Nowa Lewica wprowadziła siedmiu europosłów, ośmiu jeśli doliczyć Sylwię Spurek (obecnie Zieloni w PE). Czyli tyle, co cała Łotwa. Błagam, nie lekceważmy tego, co mamy. Oczekujmy wykorzystania tego potencjału.
Niestety, europosłowie ci zajmują się na co dzień tym co karierotwórcze dla nich samych, nie tym czy powinni z perspektywy potrzeb kraju. Popatrzcie na firmowane przez nich projekty legislacyjne – tak, np. regulacja Central Counterparties to bardzo obiecująca nisza: na tyle wąska by nie było dużej eksperckiej konkurencji, na tyle szeroka by mieć zapewnione zainteresowanie ważnych rynkowych graczy lata po wygaśnięciu mandatu. Dla Polski rzecz kompletnie nieistotna (nasz CCP – KDPW – jako instytucja publiczna działająca na płytkim rynku w praktyce nie wywołuje ryzyk regulowanych przez prawo europejskie w tym obszarze).
Pozwalamy więc tym naszym europosłom na takie zabawy w czasie kiedy naprawdę mają ważniejsze rzeczy do zrobienia – co rozumie wielu z nas samych, zajętych pomocą uchodźcom.
@Adam Hazelwood
„To nie oni zdecydują o tym, jakie będzie nastawienie Dżakarty, Islamabadu czy La Paz do wojny za naszą granicą.”
Mogą mieć w ramach europejskich instytucji istotny wpływ. Uczestniczyć w delegacjach, budować poparcie dla projektów uchwał, włączać się medialnie i kuluarowo. Instrumentarium jest bogate.
„Te haubice 155 mm muszą do Ukrainy dojechać w liczbie 1000 szt.”
Mogą też nie dojeżdżać, jeśli Putin tymczasem złoży odpowiednią ofertę. Albo jeśli Biden przegra mid-terms itp. Cokolwiek się stanie, dyskutować o tym winna również Wschodnia Europa głosami swoich kompetentnych przedstawicieli.
@WO
“Nikt decyzyjny tu chyba (?) nie zagląda.”
Man trochę inne zdanie i anegdotyczne informacje, ale istotnie oddawszy Ci pokłon polemiczny powinienem już wrócić na inny tor. Do zobaczenia!
@etatowiec
„Na postdocu dyplom jak najbardziej wymagano ale to co sie ma po doktoracie już nikogo nie nie interesuje.”
Ty mówisz o tych, co już mają tytuły, ale od teraz wszystkie nowe kadry będą niekompatybilne.
@ah
„Napiszę, że dla mnie jest ona trochę odpowiedzią na pytanie, które zadałeś kiedyś, „dlaczego nasza część świata odniosła sukces?””
Nie wtedy (w XI stuleciu). Dwaj pozostali gracze europejscy (islam i Bizancjum) akurat też wyznawali uniwersalizm. Islam wtedy jeszce ciągle żył marzeniem o kalifacie, a cesarze Bizancjum uważają siebie za jedynych prawowitych władców cywilizowanego świata. No i akurat islam i Bizancjum są wtedy na fali wznoszącej, za Zachód – opadającej. A jednak…
@wykształcenie a praca za granicą,
Prawdą jest, że pracodawcy coraz mniej zwracają uwagę na dyplomy i formalne wykształcenie – szczególnie w szeroko pojętym IT. O ile nie kończyłeś studiów na Stanfordzie, MIT czy czymś tej klasy to dla wielu firm nie ma specjalnego znaczenia. Mówie oczywiście o zespołach inżyniersko programistycznych bo teamy researcherskie oczywiście mają nieco inne wymagania – po prostu trzeba pokazać jakiś research i nie będie (chyba) to miało znaczenia czy uczelnia z systemu czy nie o ile wyniki badań sensowne (tutaj się nie znam, więc mogę się mylić).
Rosjan natomiast ugryzie w d coś innego – kwestie administracyjne. Żeby wyemigrować za pracą to trzeba dostać wizę. Wymagania wizowe to często wymów wyższego wykształcenia – np. w stanach H1B wymaga studiów wyższych, tak samo szwajcaria (dla ludzi z poza EU w samej europie jest wymagany – Proof of Academic Qualifications. As diplomas, certificates, grades’ transcript etc.). Jeśli Rosyjskie uczelnie będą poza systemem to po prostu absolwenci nie będą spełniać podstawowych wymagań.
@Awal:
„Albo jeśli Biden przegra mid-terms itp.”
Zakładam, że to skrót myślowy, ale nawet jeśli Demokraci stracą przewagę to raczej polityka w kwesti Ukrainy się nie zmieni.
U generała publicznego w normalnym świecie uniwersalizm zawsze będzie bardziej popularny niż realizm bo każdy lubi fajne idee a gołą siłę tylko jakieś totalne z*jeby.
A co do perspektyw rosjan na rynku pracy, słyszałem ciekawą anecdatę, nie dam głowy że to prawda ale mówił mi to ktoś kto zna sytuację z pierwszej ręki. Podobnież w dużym R&D koncernu motoryzacyjnego którego pracownikiem jest mój znajomy, który to R&D mieści się w Bułgarii i zatrudniał podobno sporo Rosjan wszystkim tym Rosjanom podziękowano za współpracę, bo korporacja uznała ich wszystkich za potencjalny security breach, no i przy okazji pewnie chcieli uniknąć krzywych kluchów między nimi a innymi nacjami na tle stosunku do wojny. Myślę że to nie będzie odosobniony przypadek.
„Najkrwawsze wojny Europy toczyły się między nami uniwersalistami”
Kliwia vs Luzania…
@embercadero:
Przyznam, że to dość ekstremalny przypadek. W moim zespole mam jednego Białorusina i chyba jedną kobiete z Rosji. Zwolnić to ich nikt nie zwolni ale raczej HRy nie będę podejmowały wysiłku, żeby zatrudniać ludzi z tych dwóch krajów – szczególnie jeśli to się będzie wiązało z koniecznością sponsorowania wizy itp.
@carstein „Rosjan natomiast ugryzie w d coś innego – kwestie administracyjne. Żeby wyemigrować za pracą to trzeba dostać wizę.”
No tak, ale to jest jakby CEL tych zmian w rosyjskiej edukacji. żeby Rosjanie nie wyjeżdżali…
@”Zakładam, że to skrót myślowy, ale nawet jeśli Demokraci stracą przewagę to raczej polityka w kwesti Ukrainy się nie zmieni.”
Nie rozpędzajmy się tak z optymizmem, to zależy ilu trumpistów zostanie wybranych. J.D. Vance, ten od Elegii dla bidoków, namaszczony właśnie przez DJT, był łaskaw stwierdzić, że Ukraina go nie obchodzi.
@embercadero
Mnie w ogóle dziwi, że kupa multinationali, które poszły na Wschód po tanią siłę roboczą, dopiero teraz zauważa, że zatrudnianie obywateli nieprzyjaznych Zachodowi reżimów to potencjalny wyłom w bezpieczeństwie danych i własności intelektualnej.
@carstein
Polski oddział mojego, byłego już, pracodawcy bardzo aktywnie ściąga (-ł?) ludzi zza wschodniej granicy EU: Rosji, Ukrainy czy Białorusi, mimo że za każdym razem wiązało się to z procedurami i występowaniem jako sponsor pobytu. Po prostu lokalne źródełka już powysychały.
@sheik
„No tak, ale to jest jakby CEL tych zmian w rosyjskiej edukacji. żeby Rosjanie nie wyjeżdżali…”
Na wszelki wypadek zaznaczę, że oficjalny cel jest inny – to powrót do rodzimych, a więc lepszych wzorców z ZSRR. „Izwiestia” jednak dość odważnie i krytycznie piszą, że taki jest prawdziwy powód, pada tam nawet zadanie „czy mamy teraz gorzej uczyć, żeby absolwenci nie wyjeżdżali”?
@sheik.yerbouti:
„No tak, ale to jest jakby CEL tych zmian w rosyjskiej edukacji. żeby Rosjanie nie wyjeżdżali…”
Wiem jaki jest cel, ale mój komentarz był skierowany do tych, którzy uważali, że pracowników IT i tak się da ściągnąć bo pracodawcy nie patrzą na dyplomy. No więc chciałem powiedzieć, że to nie pracodawcy będą tu problemem ale administracja krajów zachodnich.
@jesusbuiltmyvolkswagen:
„Mnie w ogóle dziwi, że kupa multinationali, które poszły na Wschód po tanią siłę roboczą, dopiero teraz zauważa, że zatrudnianie obywateli nieprzyjaznych Zachodowi reżimów to potencjalny wyłom w bezpieczeństwie danych i własności intelektualnej.”
Robisz milczące założenie, że wszyscy będą chętnie szpiegować i wynosić dane dla kraju, w którym już nie mieszkają (a jak nie chętnie, to się ich zmusi szantażując rodzinę czy coś). No więc generalnie nie, bo HUMINT jest trudniejszy i droższy niż SIGINT. No chyba, że kolega ma jakieś grube doświadczenie z Threat Assessment w dużej firmie i przekona mnie, że jest inaczej.
„[…] Po prostu lokalne źródełka już powysychały.”
No i fajnie, że przed wojną tak to się odbywało. Uwierz mi, wiem o tym co nieco. Ale teraz ściągnie pracownika z Rosji/Białorusi to będzie ekwiwalent ściągania do US kogoś z Iranu albo Korei Północnej – niby się da i są procedury, ale firma się 2 razy zastanowi czy warto się w to wikłać.
@”No tak, ale to jest jakby CEL tych zmian w rosyjskiej edukacji. żeby Rosjanie nie wyjeżdżali…”
To ja już raczej uwierzę w ten oficjalny o powrocie do tradycji ZSRR. Przeszkody administracyjne są wyłącznie polityczne – wystarczy odrobina woli i dodanie jakiegoś podpunktu w jakiejś ustawie o wizach dla imigrantów. Uciekinierzy z Korei Północnej chyba nieszczególnie są wyganiani z powrotem przez południe. Tyle, że zazwyczaj sami muszą najpierw jakoś sforsować zasieki.
@carstein
Miałem przede wszystkim na myśli tworzenie całych oddziałów w Rosji, w tym zajmujących się R&D lub obsługą IT dla całej organizacji, ale zatrudnianie z relokacją bez screeningu również się tu zalicza. Rozumiem, że HUMINT nie jest łatwy, ani tani, jednakowoż przy takich ciśnieniach, jakie ma manageriat i bezpieka może należałoby rozważyć zaniechanie poszukiwań/rozwoju w tym kierunku? Ale ryzyko jest tylko potencjalne (zwłaszcza że profesjonalne szpiegostwo przemysłowe nie owocuje dostępnością własnych źródeł czy materiałów w dziwnych zakątkach internetu), natomiast słupki w Excelu są konkretne.
@źródełka
oczywiście, że miałem na myśli okres przed wojną. Wojna to jedna wielu z przyczyn, z powodu której opuściłem swego pracodawcę — po ogłoszeniu sankcji i odcięciu rosyjskich pracowników od narzędzi/sieci, atmosfera w zespole skisła. Teraz, jak sądzę, z tamtego kierunku zostanie tylko Ukraina, a reszta poszukiwań się przeniesie, nie wiem gdzie… na Bałkany?
@jesusbuiltmyvolkswagen:
„Miałem przede wszystkim na myśli tworzenie całych oddziałów w Rosji, w tym zajmujących się R&D lub obsługą IT dla całej organizacji, ale zatrudnianie z relokacją bez screeningu również się tu zalicza.”
Tak, tu masz sporo racji. I dlatego właśnie w tych krajach, przynajmniej w branży IT nie było rozwijane nic istotnego, a po 2014 roku w zasadzie większość duży korporacji IT pozamykało biura inżynieryjne w Rosji. Ba, w mojej własnej firmie są osobne laptopy jak chcesz sobie podróżować do Rosji albo Chin, a na dodatek na czas podróży odbierają ci różne dostępy.
„nie wiem gdzie… na Bałkany?”
Z Bałkanów juz w zasadzie od dawna się zatrudnia (widzę po tym, ilu mam ludzi z serbii i chorwacji w okolicznych zespołach). Bardziej stawiam na mocny zwrot w kierunku Afryki – taka Nigeria na przykład robi się informatyczną potęgą na tamtym rynku i jest sporo dobrze wykształconych ludzi.
@carstein
„Zwolnić to ich nikt nie zwolni ale raczej HRy nie będę podejmowały wysiłku, żeby zatrudniać ludzi z tych dwóch krajów – szczególnie jeśli to się będzie wiązało z koniecznością sponsorowania wizy itp.”
Oczywiście gdybam bo o sytuacji „bułgarskiej” wiem dokładnie tyle ile już napisałem, czyli jedno zdanie, ale tak na zdrowy rozum: to z pewnością nie byli rosjanie którzy wyjechali z Rosji do Bułgarii by tam dopiero szukać pracy bo takowych rosjan po prostu nie ma. Z pewnością było to jakieś wewnątrz korporacyjne oddelegowanie albo coś. Które jednym pociągnięciem haerowego długopisu się z dnia na dzień skończyło.
„Z Bałkanów juz w zasadzie od dawna się zatrudnia (widzę po tym, ilu mam ludzi z serbii i chorwacji w okolicznych zespołach). Bardziej stawiam na mocny zwrot w kierunku Afryki – taka Nigeria na przykład robi się informatyczną potęgą na tamtym rynku i jest sporo dobrze wykształconych ludzi.”
Egipt. A dla hiszpańskojęzycznych Argentyna. Z tym że to raczej nie dla Europy bo różnica czasu przeszkadza. Raczej support dla US wynosi się z Meksyku i Kostaryki na południe.
A support na Francję oczywiście z Maroka. Ale to już od dawna.
„Bardziej stawiam na mocny zwrot w kierunku Afryki – taka Nigeria na przykład robi się informatyczną potęgą na tamtym rynku i jest sporo dobrze wykształconych ludzi.”
odlurkuję się
w mediach społecznościowych mam wrażenie że to jeden z głównych kierunków propagandy i pokłonów do rosji i przewspaniałego putina. oni tam nie wydali trochę rubli?
@Awal „Zachodnie koncerny obecnie „wychodzące” z Rosji, zachowują sobie z reguły prawo odkupu pozostawionych w niej aktywów w ciągu 5-6 lat.”
A kto konkretnie, poza Renault? Banki i ubezpieczalnie uciekaja w popłochu i z ulgą, sprzedając raczej okazyjnie rosyjskim oligarchom. LPP?
@”Pierwszy test, dotyczący sytuacji ma froncie, przewidzieliśmy za miesiąc i na razie nie widać, aby miał on dla mnie wypaść źle – konkretne punkty od Chersonia po Charków potwierdzają przewidywany obraz walki, o którym pisałem w marcu”
Przez ostatnich parę tygodni – owszem. Ale teraz coś się wyraźnie zaczyna dziać na południu, więc zoabczymy co będzie z Chersoniem za miesiąc (ach, jakże trzmam kciuki).
@etatowiec
„Szczególnie w IT od dość dawna rekrutuje się nie patrząc na stopnie i tytuły.”
Na dyplom uniwerku oczywiście, ale certyfikaty zawodowe potwierdzające wiedzę w danej dziedzinie są standardem w dużych, bogatych korporacjach.
Oczywiście wynika to z tego, że większość pozycji w IT dzisiaj to praca zbliżona do mechanika samochodu czy śmigłowca niż naukowca, gdzie doświadczenie i otwartość na nowinki się liczy, a nie akademickie przygotowanie.
Aczkolwiek z drugiej strony w tych dużych i bogatych korporacjach, które dbają o rozwój kadry w sposób zorganizowany, wszelkie elitarne (bo nieliczne) programy nie tylko są dla ludzi z dyplomami, ale nawet z dyplomami z odpowiedniej uczelni (enumeratywna lista że prawo z UW tak ale z UKSW już nie (przykład tylko)).
Oczywiście to podejście może się zmienić wraz zmieniającą się demografia czy edukacją.
Bo wszystko zależy od zatrudniającego i jego oceny rzeczywistości (i tego czy skończone studia mają znaczenie czy nie, osobiście uważam że skończone studia w szkole kroju i szycia to tak jakby ich nie było i znaczenia nie ma) oraz od tego co dany zawodnik ma robić przecież. Czego innego wymaga się od architekta, czego innego od klepacza interfejsów. I nie mam na myśli umiejętności technicznych tylko zdolności intelektualnych. IT to jest obecnie tak olbrzymi obszar że naprawdę nie ma co uogólniać.
Pamiętam dowcip z początku big 5 consulting firms w Polsce – na jakimś forum ktoś pytał o wymagania, czy liczy się średnia, czy trzeba mieć praktyki itd. W odpowiedzi dostał „liczy się jaką miałeś średnią kończąc SGH”.
@Awal
osobiście nie wydaje mi się, by był sens sprawdzania przebiegu frontu w konkretnym dniu, ponieważ przebieg frontu przez pewien czas – może do wybranej daty, może krócej, może dłużej – był łatwy do przewidzenia.
Rosja atakowała, Ukraina broniła się szykując natarcie.
To czy Ukraina uruchomi kontrofensywę 1. czerwca, 1. lipca czy 1. sierpnia jest bez znaczenia w porównaniu z tym jakie to będzie natarcie.
Jeśli Ukraina ruszy szybko, ale energii starczy tylko do tego by dotrzeć di Chersonia i go oblegać, to 1 lipca widać jakąś zmianę ale co z tego.
Jeśli Ukraina ruszy pierwszego sierpnia, ale przebije korytarz do morza azowskiego, odetnie Chersoń od Krymu i okrąży Donieck i łuhańsk, to choć 1 lipca nic nie widać, to jednak będzie tu jakaś nadzieja.
Podczas pamiętnego typowania gdzie ustawi się linia, największą niewiadomą było dla mnie nie gdzie ale kiedy, dlatego do daty uwagi nie przywiązuję.
Na razie jak dla mnie, rzeczywisty układ sił ciągle przykryty mgłą wojny
@Cuauhtemoc.Manas
„Na dyplom uniwerku oczywiście, ale certyfikaty zawodowe potwierdzające wiedzę w danej dziedzinie są standardem w dużych, bogatych korporacjach.”
Jako pracownik dużych, bogatych korporacji zgłaszam wątpliwość. Ochotę na oglądanie takich certyfikatów widuje tylko przy rekrutacji na najniższe stanowiska. I nie mam tu na myśli etatów junior developera, tylko raczej instalatora drukarek.
@”certyfikaty zawodowe potwierdzające wiedzę w danej dziedzinie są standardem w dużych, bogatych korporacjach”
Obchodziłem niedawno 25 lat pracy zawodowej (programista języków rodziny C). Pracowałem w wielu miejscach. O dyplom z uczelni pytano 1 raz (słownie jeden), podczas rekrutacji do Nvidia.
@”większość pozycji w IT dzisiaj to praca zbliżona do mechanika samochodu czy śmigłowca niż naukowca, gdzie doświadczenie i otwartość na nowinki się liczy”
Z całym należnym szacunkiem, to mi się nie pasuje ani do pracy w IT, ani z tym do pracy mechanika, zwłaszcza śmigłowcowego czy innego lotniczego. Tak na początek, mechanik bardzo poważnie odpowiada za to, co robi. Oraz za to, żeby to robić idealnie „by the book”. „Nowinki” my ass, każde nowe rozwiązanie przechodzi wieloletnie procesy certyfikacyjne.
IT z jednej strony ma trochę obsesję/chorobę nowości, ale to też nie jest takie proste. Najczęściej to się przejawia tak, że ktoś przychodzi gdzieś gdzie jest jakieś stare rozwiązanie, no więc „nieciekawe”, więc zamiast się uczyć, zaczyna robić własne niekompatybilne. Więc jest „nowinka” w sensie „nie będę się uczyć tej starej ramoty”. Ale już jak ktoś jest gdzieś okopany, to na ogół wcale nie marzy o zmianie…
„Nie trzeba naukowców”
Procentowo niewiele, bo komodytyzacja idzie pełną parą, i na każdego typa „naukowego” przemysł przyjmie stu od „machania łopatą”.
@ embercadero
„U generała publicznego w normalnym świecie uniwersalizm zawsze będzie bardziej popularny niż realizm bo każdy lubi fajne idee a gołą siłę tylko jakieś totalne z*jeby.”
Popularny będzie uniwersalizm „dla nas i naszych” i do pewnego progu bólu. Dla Węgrów i Austrii uznanie perspektywy realistów oznacza zejście z linii ognia, dla Francuzów i Niemców nie palenie sobie mostów do przyszłych interesów z Rosją, dla generała publicznego w tych krajach może to oznaczać po prostu „nie umieranie za Mariupol”.
Podobnie w krajach trzymanych jako zakładnicy zbożowi to może być bardziej „kogo w ogóle ta Ukraina”, byleby transporty ruszyły. Podobnie w krajach Ameryki Łacińskiej, których bardziej irytować może mniej lub bardziej naga siła USA w ich regionie niż odległy land grab Rosji.
„większość pozycji w IT dzisiaj to praca zbliżona do mechanika samochodu czy śmigłowca niż naukowca, gdzie doświadczenie i otwartość na nowinki się liczy”
Nie wiem jak koleżeństwo sobie wyobraża pracę naukowców, ale w ramach tego zawodu większość ofert pracy to liniowe stanowiska przy benchu albo przy pomiarach. I tam też zaczyna się od pytania „Jaką generację maszyny robiącej dzium osoba obsługuje od 10 lat”, albo „Wolisz zasypiać przy synchrotronie w Chicago czy w Japonii”. Nawet w cutting edge biologiach molekularnych czy nanomateriałach to masz do wyboru skrót przez studia na Harvardzie, albo do wyrzygu nudne doktoraty z pipetowania / pisania grantów na czas obliczeniowy i czekanie na szansę przebicia się wyżej.
Przy czym w całej biochemii / biomedzie osoba otwarta na nowinki jest niewiele warta, jeśli nie jest w stanie procesu powtórzyć 300 razy w ciągu 3 godzin bez zmiany sposobu chwytania szkiełka (albo odpowiednika długiej i nudnej rzeczy w hodowaniu rzeczy z ml w bioinformatyce). Dopiero potem może sobie coś z danych liczyć, o napisaniu akapitu artykułu nie wspomnę.
Im bliżej medu, tym bliżej standardu lotniczego. Certyfikacje na dane urządzenia i kategorie próbek, kategorie labów i pomiarów. Praktycznie całe życie zawodowe przywiązane do pojedynczych klas maszyn albo klas tkanek, problemów badawczych czy chorób. Jak ktoś chce robić karierę, to znajdzie nisko wiszące jabłka i nowinki co 5 lat, kokainę, Karolinska i supermodelstwo płci dowolnej.
Ale już np. takie badania nad mRNA, które okazały się całkiem kluczowe dla szczepionek covidowych to jest ogłupiająca izolacja w małym labie Kati Kariko, prawie na marginesie debaty naukowej (jeden wielki faker pokazany wszystkim systemom grantowym, konkursom i biznesyzacji naukwy).
@niechjedza „Podobnie w krajach Ameryki Łacińskiej, których bardziej irytować może mniej lub bardziej naga siła USA w ich regionie niż odległy land grab Rosji.”
Spójrzmy na to, jak obecnie zachował się niby wielki sojusznik USA, czyli Arabia Saudyjska. Szejkowie mogliby szybko zwiększyć produkcję ropy i jakoś uspokoić rynek, przy okazji zarobiliby kolejne furmanki petrodolarów – ale mają zbyt duży żal o to, że Amerykanie rozmawiają z Iranem a jeszcze w Jemenie nie chcą pomóc. Emocje też mają znaczenie w polityce.
Realizm
Dyskutowanie o teoriach stosunków międzynarodowych jest bardzo wdzięcznym zadaniem bo poziom tych teorii jest zbliżony do prawd wiary w jakiejś średnio rozwiniętej religii. Więcej w tym analizy przypadków i „widzi mi się” niż jakiś wielkich wywodów czy dowodów, że coś działa albo nie.
Współcześnie najbardziej ceniony „realista” był/jest Kissinger który doktorat zrobił z Metternicha (Peace, Legitimacy, and the Equilibrium (A Study of the Statesmanship of Castlereagh and Metternich) i to właśnie okres po 1815 i tzw koncertu mocarstw (a nie schyłek XiX wieku i ówczesne Kongresy które już było niejako „zdegenerowane”) uważał za szczytowe osiągnięcie polityki międzynarodowej (a omówił w „Dyplomacji” chyba wszystkie nowożytne okresy).
Sedno jego wywodów „teoretycznych” sprowadzało się do tego, że wszystkie mocarstwa muszą się dogadać i zaakceptować wynik ustaleń (chyba, że uda się powtórzyć Berlin 1945 i totalne zniszczenie Niemiec a i to jako wynik ustaleń mocarstw) co oznaczało, że w 1815 eks napoleoński minister spraw zagranicznych, w nowej roli burbońskiego ministra, miał takie same prawa, siłę i cel jak Austriacki czy Angielski. Fakt, że przegrałeś wojnę nie miał aż takiego znaczenia, liczy się to co będzie po. To jednak wymagało aby wszystkie strony egzystowały w ramach wspólnej kultury i wartości – co ważne, a co nie. A po I Wojnie Światowej (do dziś) taka zbieżność była niemożliwa, strony układające się były z różnych porządków wartości.
Jednak problem wspólnych wartości jest tylko jednym z wielu. Drugim – ważniejszym – to jest dotrzymanie podjętych zobowiązań (jak Cara wobec Kongresówki) oraz – najważniejszy – poprawne zdefiniowanie co jest istotne dla równowagi siły a co nie (np bezproblemowa parcelacja Saksonii vs skomplikowanie sprawy Polskiej na Kongresie Wiedeńskim). Wybranie gorszego wariantu (były lepsze) dla Polski było „realistycznym” źródłem wielu problemów dla Europy przez kolejne 100 lat. Innymi słowy w porządku „realistycznym” rozwiązanie „uniwersalnej” sprawy Polski było krytyczne dla utrzymania stabilności całego systemu (zresztą pokazał to Poczdam „realistycznie” rozwiązując coś co ciążyło nad Europą od 18 wieku).
Kissinger tak też patrzył na Wietnam (wojna bez sensu, blokuje dogadanie się z Chinami) czy na Bliski Wschód (Izrael musi pojednać się z Egiptem dla względnej stabilności regionu). Tyle tylko, że dziś jest łatwo ocenić, że coś miało sens a coś nie (np Kissinger vs Chile). I w tym jest główny problem z realizmem – wszystko bazuje na „wydaje mi się….” „że wysyłanie rakiet na Ukraine to błąd bo eskalacja”. Przy czym równie dobrze można powiedzieć że „wydaje mi się, że nie wysłanie tych rakiet to realistyczny błąd” (BTW ja tak uważam ale dowodu nie mam….).
I to wszystko w głowie jakiegoś Bismarcka, nie systemu, procedur tylko jednego człowieka który z definicji musi być pozbawiony kontroli demokratycznej aby mógł te prowincje, jak w EUIII, przekazywać dowolnie. Kissinger za główny powód sukcesu rozmów Izrael/Egipt uznaje to, że Nixon był udupiony Watergate i niczego nie kontrolował/nadzorował, Kissinger mógł robić co chciał (i robił, łącznie z oszukiwaniem obu stron), zwłaszcza że on siedział tam tygodniami, nie pojawiając się w Waszyngtonie aby nikt nie miał szansy go o coś zapytać. Jak Nixona zastąpił Ford (żaden geniusz) sprawy zaczęły iść dużo gorzej bo ten jednak chciał (i mógł) nadzorować. I „realistyczne” sukcesy szlag trafił
Wojna w Ukrainie jest o tyle ciekawa, że mieszają się w niej wątki uniwersalistyczne (np prawo do samostanowienia) z realistycznymi (musimy im dać te czołgi bo lepiej aby bitwa była w Doniecku a nie w Rzeszowie). A i politykę Rosji trudno uznać za realistyczną w modelu 1815 bo oni nie akceptują swojego „realistycznego” miejsca w szeregu na Koncercie Mocarstw (wypadkowa siły, ekonomii i historii) oraz odrzucają potrzebę uzyskania zgody wszystkich mocarstw na swoje działania przez co nie jest ono legitymizowane (bez zgody Koncertu Mocarstw austriacki grenadier nie zajmie Wolnego Miasta Krakowa, swoją drogą dziwie się trochę, że Kissinger o tym nie wspomniał w Davos)
Realizm może być skuteczny ale tylko w tak unikalnych przypadkach, wręcz jako efekt przypadku, że szanse iż się zdegeneruje (dajcie mi większy kawałek Afryki bo tak chce – Kaiser) są 100%. Gdyby tylko z uniwersalizmem nie było takich problemów….
@redezi
Moje wrażenia z nauki wyglądają trochę inaczej, ale przyznam, że minimalnie zmieniając punkt siedzenia mógłbym się z powyższym zgodzić.
Papierkologia i pisanie grantów (nie tylko o czas obliczeniowy) stały się podstawowymi umiejętnościami naukowców. Ścieżka przez marnie płatne staże i głodowe postdoci też jest rzeczywistością. Wybór jest albo coś popularnego, i bliskiego stosowalności, gdzie większość pracy będzie się zgadzać z twoim opisem, albobardziej w stronę badań podstawowych, gdzie jest ciekawiej i więcej miejsca na własną inwencję, ale istnieje olbrzymie ryzyko spędzenia kariery na pisaniu półkowników (rzeczy które trafiają na półkę i już więcej się nie ruszają).
Największym problemem jest znalezienie tematu który nie jest zbyt popularny (bo się nie przebijesz z wnioskiem) ale nie jest też kompletnie niszowy (bo nikt ci na to środków nie da).
Trzeba mieć szczęście i szczęściu pomóc. Sukces to stop 5% złota w głowie i 95% ołowiu w dupie (żeby siedzieć na dupie i trzaskać pomiary/wnioski o grant) a potem się czeka aż slepy traf wyciągnie paluch
W cutting edge rzeczy które 300 razy wykonuje się dokładnie tak samo najczęściej robi robot, nawet w Polsce.
I rzeczywiście wszelkie bio jest bardziej standaryzowane, chemia czy fizyka miewają więcej swobody. Niekoniecznie dużo więcej.
Może dlatego ci, którzy zrobili coś po swojemu i się z tym przebili wzbudzają takie zainteresowanie w środowisku, bo reszta im zazdrości.
@ sheik
„Szejkowie mogliby szybko zwiększyć produkcję ropy i jakoś uspokoić rynek, przy okazji zarobiliby kolejne furmanki petrodolarów – ale mają zbyt duży żal o to, że Amerykanie rozmawiają z Iranem a jeszcze w Jemenie nie chcą pomóc. Emocje też mają znaczenie w polityce.”
Trudno się tu spierać, biorąc pod uwagę Twoją ksywę, ale czy uspokojenie rynku (czytaj: spadek cen ropy) nie jest dokładnie przeciwnością tego, czego chcą Saudyjczycy?
Trudno powiedzieć gdzie kończą się suche interesty, a zaczynają emocje. Chomsky w imię, jak sądzę, uniwersalizmu hejtuje NATO / USA jako imperialistycznego hegemona, pytany jednak o agresję Rosji, oprócz uniwersalistycznego disklejmera o tym, że agresja bezprawna, powołuje się na realistyczne pojęcie stref wpływów, które USA miały naruszyć wspierając pro-zachodnie siły w Ukrainie. Putin z kolei skacze między tymi fortepianami wedle potrzeb: w rozmowie z Gutteresem stosuje argumenty uniwersalistyczne (prawo do samostanowienia „republik ludowych”, „a przecież Kosowo uznajecie”), w krytyce NATO stosuje argumenty z kresek na mapie i przywracania równowagi sił, a na potrzeby propagadny wewnętrznej dolewa sosu emocji („nie kochają nas”, „wstawanie z kolan” itd.). Tym zabawniejszy jest niedawny zachwyt prawicy nad Putinem jako obrońcą przed cywilizacją permisywnego, relatywistycznego Zachodu.
„Trudno powiedzieć gdzie kończą się suche interesty, a zaczynają emocje. ”
Niestety MBS kierują najwyraźniej głównie (jak nie same) emocje, on się jeszcze nie odobraził na Amerykę że śmiała nie wybrać jego przyjaciela Trumpa, więc łatwo nie będzie Bidenowi go do czegokolwiek przymusić. Te układy z Ławrowem to zapewne głównie Bidenowi na złość. To nie jest racjonalny człowiek w najmniejszym stopniu.
„MBS kierują najwyraźniej głównie”
Co znaczy MBS?
Mariusz Błaszczak Superstar?
„Co znaczy MBS?”
jak to miło po godzinie panicznych rozważań dowiedzieć się, że może nie jest się ostatecznym debilem, niezdolnym do rozpoznania oczywistego literowca
@MBS
Mohammad bin Salman, książe saudyjski.
Btw, właśnie, taki to realizm: kreski na mapach, mocarstwa, żelazna logika obiektywnego telosu mocarstwowosu, zbyt ważna by ją oddać w ręce plebsu… a potem przypał, bo się xiąże był obraził.
@embercadero
„To nie jest racjonalny człowiek w najmniejszym stopniu”
@mcal
„bo się xsiąże był obraził”
Nie xiążę się obraził tylko Ławrow do niego pojechał, a Marek Belka na czele delegacji EP – nie. Miał pilniejsze zajęcia (np. Central Counterparty resolution regulation). Na moje oko, jak widzisz jednego partnera zaangażowanego, a drugiego olewającego cię to racjonalnie jest wybrać tego pierwszego.
Drodzy, co ma Rosja Saudom do zaoferowania? – przecież nie surowce, uzbrojenie, zboże… Nic, poza punkcikami nacisku w relacjach z USA, że jak Biden im w czymś nie pójdzie na rękę to wesprą Putina. Europa Wschodnia jako sojusznik USA może im dawać podobnego typu przełożenie, nie mówiąc już o naszej pozycji jako rosnącego odbiorcy ropy. No, ale dla polskich sprawnych intelektualnie MEPs są sprawy ważne i ważniejsze – rada nadzorcza Clearstream się za parę lat sama nie obsadzi.
@mcal „Mohammad bin Salman, książe saudyjski”
Osobiście nie uznaję tego anglosaskiego bin. Od czasów Ibrahima ibn Jakuba jest w Polsce ustalona transkrypcja, nie można jej zmieniać sobie ot tak, co tysiąc lat.
@awal „Nie xiążę się obraził tylko Ławrow do niego pojechał, a Marek Belka na czele delegacji EP – nie. Miał pilniejsze zajęcia”
Gdyby nie pojechał, to książę i tak chciałby mieć jakąś swobodę manewru względem USA. Belka a nawet sam Potężny Biedroń mogliby i siedem razy latać do Rijadu, niespecjalnie by to pomogło.
@sheik.yerbouti
Fascynuje mnie ta skłonność moich miłych polemistów do sarkania na deszcz („bo się xsiąże był obraził”), a przy tym pilnowania, by nikt przypadkiem nie otwierał parasola („niespecjalnie by to pomogło”).
Periodycznie przypominam, że nie mamy parasola – jest w szafce Howarda w Longines Golf Club.
@Awal
No bo piszesz trochę tak jakby to było „pojechał Belka i to wystarczyło, żeby xiążę był po naszej stronie”. A to przecież nie jest takie łatwe i proste i samo pojechanie Belki (czy kogokolwiek innego) nie gwarantuje sukcesu.
@awal „Fascynuje mnie ta skłonność moich miłych polemistów do sarkania na deszcz(..)”
Widzisz, znowu cytujesz jednocześnie mnie i kogoś innego. Rozumiem, że dla Ciebie to partia pong-ponga za tuzinem przeciwników naraz, ale ja naprawdę nie mam wpływu na to, co piszą inni.
@wo Longines Golf Club
Mam nadzieję, że w tym klubie golfowo-żeglarskim mają wszystko ogarnięte, bo w centrali w Saint-Imier nie do końca. Pięć tygodni na standardowy przegląd zegarka! A ponoć poza uszczelkami niczego nie trzeba wymieniać.
@ghoran
” A to przecież nie jest takie łatwe i proste i samo pojechanie Belki (czy kogokolwiek innego) nie gwarantuje sukcesu.”
Chyba nie o to chodzi Awalowi (ciekawe czy by mnie zatrudnił na Streszczacza Swych Wypowiedzi). Soft power buduje się eventami, jak te paradoksowe „patron of arts”. To może być także event typu „organizator of konferencjas” albo „wysuwator of propoziszyns”.
Samo to, że jakiś hipotetyczny „plan Belki-Rosatiego” zacząłby być dyskutowany w światowych mediach, byłoby ogromnym sukcesem (nie musiałby być wprowadzony w życie). Tylko że niestety nasi Mepsi zadowalają się zazwyczaj pasywną konsumpcją muli i to smutne. Ale co poradzisz Bożenko? Nic nie poradzisz.
@WO
Nie no, ja się zgadzam z Awalem, że ten nasz Belka powinien tam jechać, spotkać się, pogadać. Pełna zgoda, że już dyskusja o planie jest sukcesem i budowaniem soft power.
Ale wciąż to co napisał zabrzmiało (no ok, może tylko mi) jak „Pojechał Ławrow. A jakby też pojechał Belka to Ławrow by nic nie zdziałał.” – uważam, że to bardzo optymistyczne podejście.
@WO
„nie mamy parasola”
Skoro Rosja, kraj o jakim sami mówicie że jest zmierzającym do bankructwa pariasem kompromitującym się na froncie – ma o czym rozmawiać z Saudami, to miałby też chyba Marek Belka jako przedstawiciel największego bloku gospodarczego Euroazji, znający region (po swym irackim jobie), bliski Amerykanom, znetworkowany w ONZ, MFW (po innym jobach) i podobnych instytucjach. Minimum czego oczekiwałbym od jego wyborców – a przecież wybieraliście do PE jego samego lub kogoś innego z jego listy – to dostrzeżenie jego bierności w sytuacji, kiedy mógłby wykorzystywać swój potencjał (zorganizować silną ekonomiczno-polityczną delegację PE do Rijadu). Zamiast dajecie mu blankietowe, defaultowe usprawiedliwianie poparte coraz mniej treściwymi argumentami (typu porównywanie go do Biedronia, którego w tym kontekście w ogóle nie wymieniałem).
Przypomnę: Saudom i OPEC cena ropy powyżej 100 USD za baryłkę ropy brent wcale nie jest na rękę – bo zbytnio motywuje odbiorców do przechodzenia na źródła odnawialne. Oni tę cenę we własnym interesie obniżą, ale można ich popchnąć by na pewien czas obniżyli trochę więcej niż do 100 USD. A dopiero wtedy Rosja realnie zacznie tracić na swym eksporcie. Przy dyskoncie rosyjskiej ropy wynoszącym stabilnie (5-day rolling average) ok. 35 USD, ceny brent muszą spaść co najmniej do poziomu 90 USD, by petro-dochody Rosji spadły poniżej zeszłorocznych i przed-covidowych. To są precyzyjne konkrety, o które można walczyć. Europa jako całość ma argumenty, ale jej zachodni komponent nie ma woli. Aktywniejszy udział wschodniej Europy na unijnej platformie zmieniłby tę logikę. To jest możliwe, ale intelektualnie sprawni MEPs z naszego regionu muszą tę sprawność wykorzystać w jego interesie, a nie w interesie swoich karier.
@Sheik Yerbouti
„jak obecnie zachował się niby wielki sojusznik USA, czyli Arabia Saudyjska. Szejkowie mogliby szybko zwiększyć produkcję ropy i jakoś uspokoić rynek, przy okazji zarobiliby kolejne furmanki petrodolarów”
Przy niespokojnym rynku tym bardziej zarobią furmanki petrodolarów. Poza tym Saudowie nie działają samodzielnie, tylko w ramach kartelu OPEC.
@Obywatel
„Kissinger tak też patrzył na Wietnam (wojna bez sensu, blokuje dogadanie się z Chinami) czy na Bliski Wschód (Izrael musi pojednać się z Egiptem dla względnej stabilności regionu)”
Kiedy motorem zaangażowania Amerykanów w wojnę w Wietnamie był właśnie polityczny realizm – tak, jak go wówczas rozumiano (była to tzw. „teoria domina”: Stany Zjednoczone uważały, że zainfekowanie Wietnamu komunizmem spowoduje rozlanie się go na cały region, podobnie jak przewrócona kostka domina pociąga za sobą reakcję łańcuchową). Uniwersalizm nakazywał bronić południowowietnamskiego sojusznika za wszelką cenę. Dla odmiany Kissinger „realistycznie” starał się ją zakończyć („wyjść z honorem”, co się ostatecznie nie udało), a mówiąc brutalnie chodziło o pozostawienie Wietnamu na pastwę ZSRR w ramach polityki odprężenia, a przede wszystkim uspokojenie sytuacji we wrzących wówczas Stanach. Ale najohydniejszym przejawem realizmu Kissingera było popieranie ekstremalnie brutalnych działań Pakistanu Zachodniego podczas pacyfikacji ruchów niepodległościowych w Bangladeszu, co opisuje Gary Bass w książce „Telegram Konsula Blooda” (wyd. Czarne). Ta książka pokazuje obleśną twarz Kissingera. Znów: Kissinger wiedział, że wysyła broń rzeźnikom via Iran, ale gardził lewackimi Indiami (które prowadziły politykę niezaangażowania) i bał się zwiększenia wpływów ZSRR w Azji.
Jak więc zdefiniować polityczny realizm w obliczu takich sprzeczności? IMO dobre byłoby spojrzenie na ludzi (narody, państwa…) jak na pionki na szachownicy: „poświęcimy gońca w zamian za wieżę”, „tego piona niech rozjadą, to uzyskamy lepszą pozycję strategiczną” itd. Ale tu chyba nie ma dobrych rozwiązań, bo polityka ortodoksyjnie uniwersalistyczna też byłaby absurdem, zakładałaby m.in. zerwanie stosunków handlowych z Chinami (w których szaleje zamordyzm i które np. prześladują Ujgurów).
Kolega Awal jak zwykle nawija nam makaron na uszy licząc że poza nim nikt nic nie wie i mu wszyscy uwierzą. Od dłuższego czasu stosunki Unii z Arabią/MBS praktycznie nie istnieją gdyż ta Unia śmiała go krytykować za takie drobiazgi jak wojna w Jemenie czy (zwłaszcza) zaszlachtowanie Chasodżdżiego w konsulacie w Stambule. Więc nie wiem z kim miałby się ów mityczny Belka spotykać, pewnie z jakimś piątym sekretarzem, bo jaśnie pan raczej by go nie zaszczycił. Jaśnie pan nie uznaje demokratycznych władz i lubi pogadać tylko z ludźmi własnego pokroju – typu Trump czy Boris Johnson. Nawet Biden niczego z nim nie załatwi. A co dopiero ktokolwiek z UE którą on traktuje jak coś pomiędzy pośmiewiskiem a brzęczącą muchą.
@embercadero
„Od dłuższego czasu stosunki Unii z Arabią/MBS praktycznie nie istnieją”
No i znowu ta nieposłuszna rzeczywistość! UE podpisała z Saudami 3 października 2021 r. porozumienie o współpracy obejmujące tematy takie jak handel (UE jest drugim po Chinach partnerem handlowym Saudów), klimat i zielona energia (w ramach EU-GCC Clean Energy Technology Network) czy współpraca edukacyjna w ramach programu Erasmus+ (kraje UE tradycyjnie dostarczają na Półwyspie Arabskim specjalistycznej kadry akademickiej np. medycznej) [1]. Częścią tego zbliżenia jest także – owszem, mocno skażona hipokryzją – Chaillot Prize przyznawana przez UE we współpracy z Arabią Saudyjską, Kuwejtem i ZEA organizacjom obywatelskim poszerzającym zakres ochrony praw człowieka w regionie [2]. Istnieje kontekst w którym mogą zaistnieć inne inicjatywy, nie trzeba zaczynać od zera.
„Kolega Awal jak zwykle nawija nam makaron na uszy licząc że poza nim nikt nic nie wie i mu wszyscy uwierzą.”
Kolego embercadero, przecież ja naprawdę nikomu nie każę w nic wierzyć. Podaję fakty i jeżeli czasem rezygnuję z linków to tylko dla parametrów typu cena ropy brent, które są łatwe do weryfikacji. Nie rozumiem tych kolejnych podejść kolegi do dyskredytowania mnie, tym bardziej jeżeli mają one tak jak powyżej wątłą podstawę faktyczną. Wydaje mi się, że ich tłem są własne polityczne doświadczenia kolegi, które trochę zbyt łatwo przenosi kolega na zasadzie analogii w inne obszary. To że czegoś nie szło ustalić z warszawską PO (w co wierzę), nie znaczy że nie da się nic zrobić z reżimem w Rijadzie, który ewidentnie jest w fazie poszukiwania „highest bidder”. Europa może w tej rozgrywce wygrać z Rosją – ma potencjał, ale nie ma woli. Tę wolę można wykrystalizować, jeżeli wschodnioeuropejski komponent unijnych instytucji się obudzi.
„mityczny Belka”
Pozwólcie, że w tym akurat jednym wypadku powołam się na jeden z moich faktycznych kontaktów ze świecznika – z dawnych czasów znam ambasadora małego kraju Wschodniej Europy w państwie z obszaru Zatoki. Na co dzień widzę jego aktywność, ogłaszaną na social-mediach. Potencjał jego kraju to ułamek polskiego, a mimo to dociera on dużo wyżej niż do „piątych sekretarzy”. Ten człowiek nie działa w nadmiernie komfortowych warunkach: przykładowo sam dokupował wyposażenie ambasady, by miało ono coś z wymaganego w lokalnej kulturze przepychu. Po prostu robi swoje i dla swego kraju ugrywa istotne rzeczy. Nie jest, dodam, jakimś tytanem strategii – pamiętam go, że tak powiem, z innych stron. Ale porusza się w swojej rodzimej kulturze politycznej, w której politycy są od czegoś, mają pewne realistyczne zadania i czują się powołani do ich realizacji.
[1] link to dailysabah.com
[2] link to eeas.europa.eu
@awal
„Minimum czego oczekiwałbym od jego wyborców – a przecież wybieraliście do PE jego samego lub kogoś innego z jego listy – to dostrzeżenie jego bierności”
Ależ dostrzegam! Pewnie głosowałem na niego, ale jak zwykle jako na Mniejsze Zło. Zdarzało mi się, że głosowałem i na Platformę. Zdarzało mi się, że nie głosowałem w ogóle, bo miałem dosyć wszystkich tych buców. Ale przecież nie mam na nich wpływu.
@WO
„buce”
Warto zacząć od stopniowej zmiany naszej kultury politycznej. Nasi wybrańcy zachowują się jak buce bo w naszym post-feudalnym społeczeństwie widzimy ich jako szlacheckich dygnitarzy na honorowych stanowiskach. Zacznijmy w nich widzieć publiczną kadrę od konkretnych spraw, zacznijmy reagować instynktownym pytaniem: „Gdzie mój MEP? Gdzie nasz ambasador?” kiedy widzimy Salviniego w pro-putinowskich manewrach czy Ławrowa w Rijadzie. Wspomniany wschodnioeuropejski ambasador funkcjonuje w tego typu środowisku społecznym i to się przekłada na jego działalność – ludzie literalnie pytają go na fejsie, co ma dać konkretne spotkanie i on odpowiada.
„ludzie literalnie pytają go na fejsie, co ma dać konkretne spotkanie i on odpowiada.’
Z tym że jak się sam kiedyś na własne oczy przekonałem nawet za razemkowych posłów na fejsie odpisuje jakiś 20-letni kretyn-asystent. Ale oczywiście Tobie odpisze z pewnością sam Belka.
„Awal „Rosja, kraj o jakim sami mówicie że jest zmierzającym do bankructwa pariasem”
Słynny od kilku już dni w mediach spadek wpływów Rosji z tytułu VAT w kwietniu 2022 o 54% r/r zdaje się tę tezę koroborować.
@Awal
Kłaniam się nisko i odlurkowuję, aby dać odpór awalowym fantazjom o posłach to Parlamentu Europejskiego i co to oni nie powinni, aby spełnić oczekiwania Awala co do sprawczości w polityce. Pojawiają się już od kilku notek i spychają ciekawe dyskusje w niekoniecznie „realistyczny” kierunek.
W wielkim skrócie posłowie PE sa przypisani do grup politycznych i ich udział w komisjach (tam odbywa się główna praca merytoryczna) i inne zadania są przedzielane w ramach tychże grup. Parlament to nie jest zgraja autonomicznych posłów, którzy robią co chcą, tylko dosyć skomplikowany mechanizm w bardzo jasno instytucjonalizowanymi zasadami działania. Jeśli nie dostosujesz się do nich, to może sobie siedzieć w TVP jak Rysio, bo nie masz nic innego do roboty. Jeśli działasz w ramach tych grup to zajmujesz się dziedziną, na której się jako tako znasz, tak jak Belka. Jeśli jesteś sprawozdawcą w Komisji to znaczy, że przypadł ci zaszczyt ciężkiej pracy merytorycznej i politycznej, której publika nie zobaczy (Belka). Jeśli jesteś szefem jakiejś komisji tzn., że ktoś dostrzegł twoją znajomość jakiegoś tematu i w zamian musisz ogarnąć bardzo wiele zadań w PE (Biedroń) i masz mało czasu na indywidualne wybryki.
Jeśli chodzi o to co posłowie mogą w ramach polityki zagranicznej UE, to pewnie należy zacząć od traktatów. A więc nie mogą pofolgować awalowym fantazjom, bo oni nie zajmują się kreowaniem polityki, tylko kontrolowaniem polityki prowadzonej przez organy i instytucji, które mają to w swoich kompetencjach. Czyli EEAS i Komisji Europejska w ramach mandatu Rady UE i Rady Europejskiej (państw członkowskich), które robią politykę zagraniczna. A Parlament kontroluje i grilluje ich przedstawicieli, aby wzięli pod uwagę również opinie PE (to jest polityczna robota w Komisjach i korytarzach, a nie w TV, nawet jeśli jest niemiecka). Posłowie w ramach polityki zagranicznej mogą działać w delegacjach do stosunków międzyparlamentarnych z rożnymi krajami (to jest ich poziom polityczny). Belka jest w delegacji z USA, czyli po prostu w najważniejszej i najbardziej prestiżowej delegacji PE. A za to w delegacji z Ukrainą pod światłym przewodnictwem Waszcza, przedstawicielem polskiej lewicy jest Leszek Miller. Kto jest w jakiej komisji to też parytet polityczny. A stosunki z parlamentem Arabii Saudyjskiej w ramach delegacji z półwyspem Arabskim są z natury rzeczy jakby trochę utrudnione przez to, że Arabia Saudyjska ma pewne problemy z priorytetami PE (kara śmierci, rola kobiet, wojny, terroryzm, etc.) i naturą ich parlamentaryzmu. Za samotne wycieczki poselskie i bez zgody PE, można jedynie dostać karę ze nieuzasadnione opuszczanie obowiązków i na pewno nie zwrot kosztów podróży. Po prostu zadania jakie stawia Awal przed Belka w stosunkach z AS i innymi poslami lewicy w stosunkach z innymi krajami), po prostu nie leżą w sferze ich kompetencji instytucjonalnych.
I jeszcze na koniec małe sprostowanie. Umowa, o której wspomina Awal, to nie jest umowa o współpracy, tylko administracyjny dokument EEAS z MSZ AS (cooperation arrangement), że dyrektorzy departamentów spotkają w ramach dialogu politycznego, aby omówić sprawy polityczne, bezpieczeństwa i przyszłe wspólne projekty. Niestety Awal chyba nie do końca uważnie przeczytał stronę Delegacji UE.
Jaka będzie strategia EU wobec krajów Zatoki można sobie poczytać w świeżo przyjętym przez kompetentne organy UE dokumencie: link to eeas.europa.eu
@Waszka
„Kłaniam się nisko i odlurkowuję, aby dać odpór awalowym fantazjom o posłach to Parlamentu Europejskiego i co to oni nie powinni, aby spełnić oczekiwania Awala co do sprawczości w polityce. Pojawiają się już od kilku notek i spychają ciekawe dyskusje w niekoniecznie „realistyczny” kierunek.”
Bardzo Ci dziękuję za uwagi, które nie pierwszy raz w naszych akurat wymianach przebiegają na linii podręcznik-praktyka. Przedstawiasz nam unijny podręcznik, za co Ci serdecznie dziękuję, ale napisać że Marek Belka jako europoseł nie mógłby zainicjować silnej ekonomiczno-politycznej delegacji UE do Rijadu albo dyskusji nad wyłączeniem Rosji z G20 to tak jak powiedzieć, że Zbigniew Ziobro nie może blokować KPO bo przecież jest tylko szeregowym posłem i ministrem sprawiedliwości.
Europosłowie nie są urzędnikami sztywno przypisanymi do portfolii (zresztą i nie wszyscy urzędnicy są), ale politykami którzy na różne sposoby mogą inwestować swój czas, zainteresowania, kapitał wiedzy i znajomości. Belka, gdyby chciał, mógłby prezentować się w pracach parlamentarnych nie tylko jako technokratyczny ekspert od inflacji, podatków i regulacji rynków finansowych, okazjonalnie wykonujący „dobre usługi” na rzecz Polski czy ziemi łódzkiej – lecz skorzystać ze swojego kapitału byłego premiera i wysokiego urzędnika kilku organizacji, aby wygenerować w konkretnych sprawach unijną inicjatywę polityczną z poparciem swej grupy w EP, bądź kilku rożnych grup. Wcale nie musiałby przy tym naginać reguł – jest przecież członkiem kluczowego komitetu ECON (głównego ośrodka decyzyjno-eksperckiego EP w sprawach gospodarczych), zastępcą członka komitetu ds. handlu międzynarodowego (INTA, gdzie pełnym członkiem jest Danuta Hübner) oraz, w ramach swej grupy politycznej (Socjalistów i Demokratów – S&D) szefem biura ds. gospodarki i zrównoważonego rozwoju, odpowiedzialnym za aktywność tej grupy w komitetach ECON, ITNA i DEVE. Już tylko w tych rolach spokojnie mógłby zainicjować szereg działań dotyczących np. europejskiego stanowiska w sprawie rosyjskiego członkostwa w G20 (gdzie członkiem jest też instytucjonalnie UE), bądź też unijnej oferty handlowej dla Saudów w zamian za głębszą i dłuższą obniżkę cen ropy. Istotnie, jak zauważasz, skuteczność takiej pracy politycznej zależałaby od uzyskania przez nią wymiaru inicjatywy rządowej kilku istotnych stolic. MEPs Belka, Miller i Cimoszewicz są jednak od tego byłymi premierami znającymi byłych i aktualnych premierów, aby takie koalicje montować – ba, nawet MEP Szydło od tego jest.
Dodajmy dla uczciwości i pełni obrazu: nie jest tak że Belka absolutnie nic nie robi w sprawie Ukrainy. Niedawna inicjatywa zawieszenia unijnych ceł importowych i opłat anty-dumpingowych płaconych przez ukraińskich eksporterów wyszła z grupy S&D, z jego wsparciem. To jednak tylko pokazuje: ma możliwości, ma pozycję, może robić dużo więcej.
Zaś punkty zaczepienia, aby konkretnie w sprawie saudyjskiej ropy robić więcej, zapewnia właśnie ów administracyjny układ o współpracy, jaki zawarto między Służbą Działań Zewnętrznych UE a Ministerstwem Spraw Zagranicznych Arabii Saudyjskiej (używajmy, proszę bardzo, żargonu, choć mam wrażenie że to dla kolegi embercadero za bardzo będzie brzmieć jak brzęczenie muchy) – plus ta strategia EEAS jaką cytujesz, jest w niej wystarczająco dużo wzmianek o „economic diversification”, „stabilization of oil markets” i nawet „Russian aggression”, aby stwierdzić, że „USD 90 a barrel brent crude” w zamian za europejski know-how w green energy to świetne wykonanie tej strategii (en passant dodajmy – pardon my French – dające po dupie Ruskim).
Owszem, polityk wschodnioeuropejski, który by się za takie działanie w tym kontekście zabrał, usłyszy – w tonie podobnym do Twoich wyjaśnień – że to narusza podział kompetencji, wymaga innego trybu uzgodnień itd. Narusza i wymaga, bo taka jest logika Unii, aby nie dawać zbyt szerokich możliwości aktorom spoza jej gospodarczo-politycznego centrum. Lecz kompetentni, zdeterminowani wschodnioeuropejscy aktorzy umieliby te wymagania wypełnić, w ostentacyjny sposób jaki nigdy nie byłby oczekiwany od aktorów zachodnioeuropejskich. Niestety, Belka nie czuje presji politycznej swoich wyborców, by wykazywać tego typu inicjatywę. Robi więc rzeczy technokratycznie „rozsądne”, wynikłe z codziennej unijnej logiki, jak owo zniesienie ceł. A na Ławrowa w Rijadzie nie odpowiada na poziomie europejskim nikt.
Dlatego dziękuję Ci za uwagi, ale jednak proszę o więcej – właśnie – realizmu. Zachodnie centrum Unii świetnie wie, jak przedefiniować w locie swoje reguły, gdy wymagają tego interesy zachodnich aktorów. Czasami nawet zbieżne z interesami wschodnimi. Kiedy np. wycofywano europejskie licencje bankowe (przepraszam: zezwolenia na podejmowanie działalności jako instytucje kredytowe) płynnym i świetnie dokapitalizowanym łotewskim i cypryjskim bankom z rosyjskim kapitałem, robiono to de facto na podstawie zarzutów AML – choć na poziomie unijnym nie było jeszcze uprawnień do działania w tym zakresie. Natomiast mieli w tym interes Amerykanie, którzy przekonali Unię do współpracy. Podręczniki tego nie opiszą, ale wojna na Ukrainie to nie kazus z podręcznika. Od każdego, kto chce się nią poważnie zajmować, wymaga ona wiele. Cytowanie podręcznika to już więcej niż szerowanie filmiku – dziękuję Ci jeszcze raz za wzniesienie się ponad ten poziom – ale to wciąż za mało.
Problem z Belką, jest taki że wraz Cimoszewiczem i Millerem się de facto z polskiej lewicy wypisali i teraz grają na siebie. Przy wszystkich rozważaniach gdzie powinni pojechać trzeba o tym pamiętać.
@bogdanow
„Problem z Belką, jest taki że wraz Cimoszewiczem i Millerem się de facto z polskiej lewicy wypisali i teraz grają na siebie.”
Stosując się do Twej rady pod kolejną notką: nie wrzucajmy ich do jednego worka. Belka ma, owszem, od zawsze umiejętność dbania o siebie – sam dość szczerze o tym pisze we wspomnieniach („Selfie”). Ale ma też cechę wyławiania sensownych praktycznych projektów, w jakie warto się angażować. W szwajcarskiej agendzie ONZ zajmował się m.in. standardami w transporcie TIR-owym, choć kto inny uznałby ten temat za mało spektakularny. Ponadto zna Ukrainę (był tam wielokrotnie zapraszany) oraz reprezentował zawsze zdrowy sceptycyzm wobec stosunków niemiecko-rosyjskich, choć trzeba było to uważnie wyławiać z wywiadów – inaczej niż nasza bohaterska gołosłowna prawica nie rzucał pustymi hasłami, raczej spokojnie tłumaczył Niemcom w oczy, że ich Ostpolitik zbyt mocno poddana jest dyktatowi biznesu [1]. Nie ma Belka, owszem, talentów negocjacyjnych Kwaśniewskiego (przypomnijmy: Kwaśniewski wraz z Patem Coxem pomagał wypracować układ stowarzyszeniowy Ukrainy z Unią, a potem w czasie Euromajdanu przewodził stronie unijnej w czasie negocjacji w jego obronie, zapewne ku zniesmaczeniu kolegi Waszki – nie miał wtedy wszak żadnej funkcji w Radzie, Parlamencie Europejskim czy EEAS). Duet Kwaśniewski-Belka to dziś mógłby być naprawdę mocny polski wkład w korzystne dla naszego regionu opanowanie polityczno-ekonomicznych aspektów tej wojny. Ale to tak naprawdę musi być tercet: trzecim jego członkiem powinni być świadomi i aktywni lewicowi wyborcy.
[1] link to amp.dw.com
Rzecz w tym że z jedynej organizacji która może liczyć na w miarę istotne cyfry świadomych i aktywnych lewicowych wyborców się jakiś czas temu wypisał. Zachwyty nad jego kompetencjami nic tutaj nie zmienią, przecież nie napisałem że brakuje mu wiedzy.
@bogdanow
„się wypisał”
No właśnie nie. On istotnie ma wiedzę z którą spokojnie mógłby nie robić nic innego jak tylko odpalać Rosatiego w Davos, ale jak go zaproszą to też będzie się w lokalnej Polsce spotykał z mieszkańcami – jak parę dni temu w Wieruszowie [1]. Co więcej, robi to lepiej niż pustogłowy dygnitarz – publiczność polityczna, jeżeli jej pozwolić, tzn. nie organizować PiS-owskich wieców poparcia przywódców narodu, ale jakąś formułę realniej dialogiczną, docenia to i wchodzi w rzeczową dyskusję.
[1] link to wielun.naszemiasto.pl