O powieści Hermana Hesse „Wilk stepowy” dowiedziałem się pośrednio jako dziecko, w okolicznościach tak obciachowo komicznych, że powinienem to wrzucić do ekshibicjonistycznego wątku „Now Playing” – gdyby nie to, że trzymam się tam tego, czego chwilowo NAPRAWDĘ słucham.
Otóż moje świadome słuchanie muzyki zaczęło się od pierwszego własnego magnetofonu – ZWM Lubartów B-113 „Kapral”. Był monofoniczny i nie miał żadnych zalet poza tym, że był mój. W ten sposób więc muzyka wokół mnie przestała być „muzyką wybieraną przez dorosłych”, stawała się „muzyką wybieraną przeze mnie”.
Moje pierwsze wybory były oczywiście naiwne i banalne: „wybierałem” to co leciało w radiu. Początkowo nie miałem możliwości nagrywania z radia, kasety więc kupowałem (głównie na tzw. peraku, pozdro dla kumatych).
Nadało mi to skilla znajomości mało znanych kawałków Bee Gees, Abby, Amandy Lear, Village People, Eruption i Boney M, bowiem słuchałem ich całymi albumami (w ukasetowionej formie). Czasami wykorzystuję to jako łonabi didżej.
„Steppenwolf” to taki właśnie mniej znany kawałek z płyty „Nightflight to Venus”. Mam do niej szczególny sentyment, bowiem jest dla mnie pamiątką czasów, w których byłem tak dziecięco niewinny, że nie widziałem w tym tytule żadnego double entendre.
Piosenka jest trochę podobna do „Rasputina”, choć nie powtórzyła jego sukcesu. Do gibającego niby-funkowego podkładu mamy tu przegadany tekst, w którym Frank Farian luźno streszcza powieść Hessego.
Wygląda to mniej więcej tak: He was a Steppenwolf, a lost and lonely one / He was a Steppenwolf, forever on the run / He was a Steppenwolf, with a forgotten past / He was a Steppenwolf, who found a love at last”.
Później patrzono na disco i rocka jako przeciwieństwa, konformistyczne yin i buntowniczy yang, ale gwiazdy disco się tak wtedy nie prezentowały, zwłaszcza eurodisco. Gdy się słuchało całych płyt, było tam sporo soft rocka, teksty bywały całkiem „buntownicze”. To jeden z przykładów.
„Wilk Stepowy” był kultową lekturą pokolenia flower power. Piosenka „Born To Be Wild” musi polecieć w każdym filmie o 1968 – pochodzi z płyty „Steppenwolf” zespołu Steppenwolf, nazwanego na cześć książki. Doprowadzało to Hessego do rozpaczy, skądinąd wolał przecież Mozarta od porykiwania szarpidrutów.
Czytana dziś, książka szokuje naiwnością. Pisana w 1926, dzieje się w nieokreślonym czasie w niesprecyzowanym niemieckojęzycznym mieście (krajem rządzi cesarz, nie jest to więc republika weimarska).
Pierwszym narratorem jest facet, od którego ciotki Wilk Stepowy wynajmował mieszkanie i zafascynował go ten milczący, mądry, przystojny sąsiad (te zachwyty są jak z taniego romansidła). Pewnego dnia Wilk zniknął bez śladu, ale zostawił po sobie rękopis, który okazuje się właściwą książką.
Z rękopisu wynika, że Wilk Stepowy bardzo nie lubił swojego społeczeństwa. Miał mu za złe między innymi militaryzm, ale Wilk nie jest pacyfistą – ogólnie nie ma pozytywnego programu, zrzędzi dla samego zrzędzenia.
Z zawodu Wilk Stepowy nie zajmuje się niczym. Gdzieś tam machinalnie wyjaśnia, że odziedziczył papiery wartościowe i żyje z dywidendy.
Pierwszy narrator (sąsiad), pracuje w jakimś biurze. Wilk zdążył mu wyznać, że nie lubi wszelkich miejsc pracy, co sąsiad przyjmuje z zachwytem, a ja z myślą, że nienawidzę takich uprzywilejowanych fjutków, co to nawet nie widzą związku między wyklinanym militaryzmem, a ową dywidendą.
Wilk przypadkiem trafia do tancbudy działającej też jako nieformalny burdel. Poznaje tam fordanserkę Herminę, czasem występującą w męskim stroju jako Hermann.
Ta androgyniczność bardzo kręci Wilka, ale Hermina podsuwa mu inną prostytutkę, Marię. Wilk przeżywa z nią najwspanialszy seks życia dzięki stosowanym przez nią „miłosnym sztuczkom”. Niestety, autor ich nie opisuje bliżej.
Wilk wchodzi z Marią w typowy układ sponsorski. Wynajmuje jej mieszkanie żeby było blisko, obsypuje ją kosztownymi prezentami.
Tymczasem Hermina poznaje go z szefem jazzbandu w tancbudzie, który wydaje się także stać na czele mniej legalnych biznesów w tym lokalu. Pablo uczy Wilka słuchać jazzu oraz częstuje go narkotykami z własnej dilerki.
Wilk już ma problem alkoholowy (z jego własnej narracji wynika, że potrzebuje co najmniej dwóch butelek wina dziennie), kolejne uzależnienie wciąga go oczywiście jeszcze bardziej. Kulminacją jest wielki bal maskowy w tancbudzie, podczas którego bohater już totalnie odlatuje.
Jest tak napruty, że przestaje odróżniać rzeczywistość od halucynacji. Narracja zostawia czytelnika w niepewności: Hermina być może poprosiła Wilka, żeby ją zabił. On być może to zrobił. Ale może to wszystko było tylko złym odlotem.
Jazzowa historia z proto-psychodeliczną puentą pasowała do epoki „seksu, dragów i rokendrola”. Dziś jednak trudno traktować serio przesłanie, że płatny chemseks to droga do wyzwolenia.
Dziś raczej wysłalibyśmy Wilka Stepowego na terapię. Majątek na razie pozwala mu „wysoko funkcjonować”, ale widzieliśmy nie takie fortuny przepuszczone na wódę, koks i „fordanserki”.
Na stare lata coraz częściej dochodzę do wniosku, że z poszczególnych faz popkultury próbę czasu najlepiej jednak zniosło disco. Rokendrolowe teksty sprzed pół wieku (i więcej) wymagają częstych zastrzeżeń typu „it was acceptable at the time”.
Teksty disco oczywiście ociekały od erotycznego innuendo, ale zazwyczaj zapraszały do wspólnego „lotu na Wenus” albo do „give a bit of mmh to me, and I’ll give a bit a mmh to you”. Równość jest w nich stanem domyślnym, podczas gdy w rokendrolu domyślna jest asymetria samca alfa i jego piszczących groupies.
Wydaje mi się, że nawet najbardziej rygorystyczny strażnik politycznej poprawności nie ma się do czego przychrzanić w przypadku Abby czy Boney M. Ale oczywiście to tylko moja opinia jako dziadersa.
Jako korepetytor z jakichś przyczyn tłumaczyłem dzieciakom (ok. 10 lat temu) pojęcie „bohatera bajronicznego”, a wiadomo że milenials musi tłumaczyć zoomersom na superbohaterach. Odrzucaliśmy Batmana nawet z DKR czy trylogii Nolana, Deadpoola, jedynym względnie dobrym przykładem był Darth Vader. Czyli według współczesnych wzorców kulturowych romantyczny bohater bajroniczny jest złoczyńcą.
@doc
Batman nie, ale jego parodia/homage, Midnighter z Authority – jak najbardziej jeszcze jak
Jason Bourne? Czy dzisiejsze dzieci juz go nie kojarzą?
Może Thomas Wayne z Flashpoint?
Teraz dzieci to we wogle dziwne są. Jak moja żona spore kilka lat temu puściła licealistom podczas nocnego seansu na wyjeździe „Od zmierzchu do świtu”, to mdlały (a na „Mieście zaginionych dzieci” dla odmiany spały). A to przecież super zabawne jest (generalnie nie lubię horrorów/thrillerów i nie oglądam, ale Tarantino z Klunejem mnie skusili, bo to musiało być zabawne).
A bohater bajroniczny to przecież Big Lebowski. I do tego superbohater jak się patrzy.
@bartolpartol
To juz prędzej Walter Sobchak.
Poza tym: 'Let me explain something to you. Um, I am not „Mr. Lebowski”. You’re Mr. Lebowski. I’m the Dude.’
Jeśli już, the Dude to bohater romantyczny, chociaż z drugiej strony 'the Dude abides’ co się trochę z tym kłóci.
Bajronowski jest za to Sherlock Holmes oraz jego liczne iteracje łacznie z detektywami Chandlera.
Pierwszy raz „Wilk stepowy” mi się podobał. Fascynował też mojego znajomego (no ale on to czytał później, gdy ja byłem po drugiej lekturze). Tzn. po drugiej lekturze też się w miarę podobał, ale to już nie było naiwne odczytanie i utożsamienie się z wyalienowanym ze społeczeństwa bohaterem (bo tym, a nie psychodelikami, czy seksem; raczej ze zrozumieniem, o co idzie z tym Brahmsem i Wagnerem). Zresztą, w moim odbiorze (i to była ta druga lektura) to spostrzeżenie, że Hermina może wcale nie chciała zostać zamordowana, że to wszystko tylko ułuda osoby zbyt egotycznej, by dotrzeć do drugiego człowieka, a nie tylko dawać się uwodzić fantazjom na jego temat, było właśnie takim punktem, od którego bohatera wysyła się na terapię, a nie utożsamia z nim.
„Jason Bourne? Czy dzisiejsze dzieci juz go nie kojarzą?”
Ja nie kojarzę, nienawidzę filmów szpiegowskich, nawet Austina Powersa obejrzałem tylko raz głównie dla żartów z wacków. Dla mnie John Wick to designer RPG.
„Równość jest w nich stanem domyślnym, podczas gdy w rokendrolu domyślna jest asymetria samca alfa i jego piszczących groupies.”
Nic nie unaoczniło tej różnicy bardziej niż Disco Demolition Night, kiedy to przerażony spadającą popularnością rocka DJ radiowy zorganizował spęd z paleniem disco winyli. Impreza przekształciła się w zamieszki z obleśnym white-powerowym podtekstem, skierowane przeciwko niebiałym i niehetero odbiorcom disco.
@MrMagpie „przerażony spadającą popularnością rocka DJ radiowy zorganizował spęd z paleniem disco winyli”
Ten spęd był tylko kulminacją całego szeregu akcji, które ten pan organizował miesiącami. Niebiały (konkretnie: czarny) i niehetero charakter disco był w USA powszechnie znany i omawiany, więc oczywiście backlashowy kontekst jest dość oczywisty; pewien dog-whistling da się odczytać w komentarzu do DDN, że uczestnicy rozumieli „disco” po prostu jako „czarny”: „The concept was to create an event to „end disco once and for all” in the center field of Comiskey Park that night by allowing people to get tickets at the box office if they brought $0.98 (for WLUP’s frequency) and at least one disco record. More than 50,000 fans showed up, many loosely interpreting „disco record” to mean any disc with music by black artists”
@Bohater bajroniczny vs. Bourne
Jeśli to ma być targany namiętnościami tajemniczy koleś, który sam nie wie, kim jest i skąd sie wziął, to pan Shelby z Memento pasuje jak ulał.
@bartolpartol
„A bohater bajroniczny to przecież Big Lebowski.”
Panie Bartolu, dużo mogę panu wybaczyć, ale ten błąd to jakby pomylić Frankensteina z Monstrum.
@CzO
„I’m the Dude”
„that’s what you call me, or Duder, or His Dudeness, or El Duderino, if you’re not into the brevity thing”
@rock i niefajny kontekst
W Europie nie bardzo zdawaliśmy sobie (przynajmniej ja) sprawy z tego, jak bardzo to było widoczne w USA. Kiedy na przełomie stuleci mieszkałem trochę w Stanach, zaszokowało mnie to, że stacje radiowe z muzyką, którą lubię (tak, wtedy słuchało się jeszcze radia) robiły się bardzo niefajne, kiedy ktoś zaczynał gadać, bo wtedy wchodził redneckowy hate speech na pełnej. Bardzo to poprawiło moją edukację w muzyce klasycznej, którą puszczał lokalny NPR. I to chyba jest jeden z licznych przejawów bardzo niepokojącego zjawiska – globalnego przechwycenia working class przez skrajną prawicę (największa porażka współczesnej lewicy). Ciekaw jestem, jak to wygląda teraz.
@sheik
„Niebiały (konkretnie: czarny)”
Trochę też chyba latynoski, latynoskie mniejszości były wczesnymi adapterami, czego ślady widać w filmie „Gorączka Sobotniej Nocy” (antagonistami głównych bohaterów są Portorykańczycy – i to podobno Fakt Historyczny, że to oni rozkręcili tę scenę w Nowym Jorku).
@pgolik „I to chyba jest jeden z licznych przejawów bardzo niepokojącego zjawiska – globalnego przechwycenia working class przez skrajną prawicę (największa porażka współczesnej lewicy).”
Jak zauważył Gil Scott-Heron na świetnym albumie, dosłownie wczoraj przypomnianym przez Bartka Chacińskiego (bo dopiero teraz legalnie wydanym), USA zmieniły się w tamtych czasach z producenta w konsumenta, więc biały robotnik był ściekły i sfrustrowany sytuacją (oczywiście nie miało dla niego znaczenia, że w fabrykach Detroit najpierw zwalniano czarnych):
„What has happened is that in the last 20 years, America has changed from a producer to a consumer
And all consumers know that when the producer names the tune, the consumer has got to dance
That’s the way it is
We used to be a producer – very inflexible at that, and now we are consumers and, finding it difficult to understand
Natural resources and minerals will change your world
The Arabs used to be in the 3rd World
They have bought the 2nd World and put a firm down payment on the 1st one
Controlling your resources we’ll control your world
This country has been surprised by the way the world looks now”
link to polifonia.blog.polityka.pl
@sheik.yerbouti
„USA zmieniły się w tamtych czasach z producenta w konsumenta”
Od szczytu w ’79 spadało, ale ogólnie zatrudnienie w przemyśle utrzymywało się na wysokim poziomie od połowy lat 60tych do końca XXw. a potem runeło do poziomu sprzed przystąpienia Stanów do wojny. Nie żeby zabierać romantyczną narrację starszym pokoleniom, ale prawdziwa katastrofa to dopiero XXI wiek co by tłumaczyło wiele współczesnych zjawisk społecznych i politycznych.
link to bls.gov
„Trochę też chyba latynoski, latynoskie mniejszości były wczesnymi adapterami”
LGBTQ jednak też mocno. W Stonewall Inn Steppenwolfa raczej nie puszczali, a Village People przecież nazwali się nawet od dzielnicy, w której ten jedyny taneczny gay club w NY się znajdował.
Cytując Bobby-Lynne z filmu X (akcja ma miejsce w 1979): „black or white, straight or queer – it’s all disco”
@wo
„Doprowadzało to Hessego do rozpaczy, skądinąd wolał przecież Mozarta od porykiwania szarpidrutów.”
Powiedziałbym raczej, że Hesse przewracał się w grobie — autor „Wilka stepowego” w 1968 roku był już nieżyw od lat 6.
Przepraszam za ten przytykowy komentarz, ale nie mogłem się powstrzymać. Proszę gospodarza o wyrozumiałość.
@ab
„Przepraszam za ten przytykowy komentarz, ale nie mogłem się powstrzymać.”
Ależ spoko! Ale rewolucja rokendrolowo-kontestacyjna zaczęła się wcześniej, 1968 to jej peak, nie początek. Hesse jeszcze zdążył się poskarżyć na błędne interpretacje jego powieści.
A konkretnie – Hesse napisał opowiadanie, w którym wilk stepowy siedzi w klatce w zoo i obraża odwiedzających. Wyszło w tej zółtej serii PIW.
Jestem całkowicie zmylony. Linki mówią, ze zespół Steppenwolf nagrał album Steppenwolf a na nim „Born to be wild”, natomiast nie nagrał piosenki „Steppenwolf”, która nagrali Boney M.
Ale dlaczego? Czy miała być pułapka na dziennikarzy muzycznych?
Offtop (ale czy na tym blogu to kiedykolwiek offtop?)
Ostatni numer „The Polish Review” w całości poświęcony jest Lemowi:
link to scholarlypublishingcollective.org
„Jason Bourne?”
Tak. I jako przeciwieństwo oświeceniowego Bonda (za szkiełkami i okami od Q) i jako bohater, którego polem bitwy jest on sam, bo jego tajemnicza misja jest misją we własną pamięć i przeszłość. Stara wersja z Chamberlainem miała za dużo oświeceniowego sznytu, elegancji, a Matt Damon (chuchrowaty antybohater) miota się w kolejnych rozpaczach jak Giaur. Kapitalna decyzja obsadowa.
Pytanie o tytułową „tożsamość” jest tak naprawdę kwestią: „wolność czy przeznaczenie”, starożytnym dylematem „jestem tym, kim chcę, czy tym, kim chce los”, a zatem – na romantycznym gruncie cywilizacji tzw. zachodu – dalszym ciągiem słynnego teologicznego sporu „de auxiliis”. Podobna wariacja na tymże motywie to „Pamięć absolutna” (oparta na książce Philipa K. Dicka), gdzie romantycznie rozdarty bohater musi wybrać nie tylko wersję siebie, ale też wersję dziewczyny (lubię ekranizację ze Schwarzeneggerem, m.in. za to, że jego bajroniczny opór wobec świata wymaga odrzucenia wdzięków Sharon Stone, nie ma lekko).
„Dziś raczej wysłalibyśmy Wilka Stepowego na terapię.”
Jest o tym dwurysunkowy komiks Mrożka. Rys. 1: postać wystylizowana na Jula Słowackiego wzdycha „Smutno mi, Boże”, rys. 2: tenże Julo Słowacki wzdycha „Mam depresję, Boże”.
@wo
„to jakby pomylić Frankensteina z Monstrum.”
Przecież oni obaj byli monstrami, jeden mentalnym, drugi organicznym.
@Czerwony
„I’m the Dude.”
Jasne, szczególnie że absolutnie wszyscy ten film widzieli.
@Wilk stepowy
Ogólnie lubię tę książkę, choć mam z nią ten problem, że po lekturze zapominam co przeczytałem, poza ogólnym klimatem, więc gdy czytam ją ponownie zawsze jestem w jakimś stopniu zaskoczony tym co się w niej dzieje. To w sumie całkiem zabawne jest.