Cenzura politycznej poprawności

Jak wiecie, cenię sobie wolność słowa i humor nawet jadący po bandzie. Ideałem była dla mnie zawsze Francja, w której mogą się ukazywać pisma takie jak „Charlie Hebdo” czy „Le Canard Enchaine”.

Z niepokojem więc wypatruję lewicowej cenzury, która podobno szaleje w USA. Nie chciałbym wylądować po złej stronie!

Przeczytałem z uwagą edytorial Breta Stephensa w „New York Timesie”, który tym właśnie straszy. Ale nie przekonał mnie.

Zaczyna swój tekst od opisu awantury na Twitterze, w których go #prześladujo. Cóż, być na Twitterze i narzekać na chamskie przepychanki, to jak pójść na imprezę swingersów i nie chcieć się rozebrać.

Potem przechodzi do niby-konkretów. Pisze, że „dwie trzecie Amerykanów odczuwa presję, by w pewien sposób się wypowiadać na temat rasy i religii” i że „opinie uważane za rozsądne kilka lat temu wygłasza się już szeptem”.

Na tyle znam Amerykę, że wiem, że jak przerażające opinie na ten temat uważano tam za „rozsądne”. Prezydent Wilson, który ma plac w bliskiej memu sercu części Warszawy, ubolewał nad tym, że jego ojczyzna psuje swoją pulę genetyczną przyjmując imigrantów „najpodlejszego sortu”.

Ludzie o prawicowych poglądach pokiwają teraz głową – no jasne, to prawda, niepotrzebnie wpuszczają tych wszystkich uchodźców. Zrobią ten sam błąd, co Typowy Seba w UK, który popiera prawicę, bo ta jest przeciwko imigrantom.

Bo Wilson w następnym zdaniu wyjaśniał, o jakich ludzi mu chodzi. „Z południa Włoch (…) z Węgier i z Polski, ludzi, którym brak umiejętności, energii i inteligencji”. I w jego czasach mogło to się wydawać uzasadnione: imigranci z naszego regionu zakładali organizacje przestępcze i robili zamachy terrorystyczne, tkwili w swoich gettach, nie integrując się ze społeczeństwem, wyznawali jakieś fanatyczne religie, jak judaizm czy katolicyzm.

Panowało wtedy przekonanie, że Słowianie i Żydzi są genetycznie głupsi (i były na to nawet „naukowe dowody”). Rasizm był wtedy poglądem uważanym za rozsądny.

Ameryka samym swoim rozkwitem udowodniła fałszywość tych poglądów. W drugim pokoleniu ci „genetycznie upośledzeni” zakładali firmy takie jak Sikorsky czy Metro-Goldwyn-Mayer.

I potem punkt widzenia się odwracał. Pojawiło się stereotypowe przekonanie o żydowskim sprycie czy też dziedzicznej predyspozycji Azjatów do matematyki (a ich uważano za jeszcze gorszy sort – do 1945 po prostu ich nie wpuszczano, w trosce o pulę genetyczną).

Jeśli dziś takie przesądy się zwalcza, to dobrze. Dostatecznie wielu ludzi już cierpiało za ich sprawą (wśród ofiar byli Polacy).

Dalej Stephens pisze, że „wykładowcy boją się studentów” a „wydawcy rezygnują z książek wobec najdrobniejszego zagrożenia kontrowersją w mediach społecznościowych”. Obszernie też opisuje, jak Nike i Adidas rezygnowały z kampanii reklamowych w reakcji na nieprzychylne reakcje w targecie.

Zacznę od końca. Nike i Adidas chcą sprzedawać buty Afroamerykanom, a więc chcą, żeby ci pozytywnie przyjmowali kampanie reklamowe. Co w tym w ogóle dziwnego (albo nowego)?

To, że „wykładowcy się boją studentów” wydaje mi się naturalne, zwłaszcza w Ameryce, gdzie student praktycznie zawsze jest płacącym klientem. Ja też się „boję studentów” w takim sensie, że staram się pamiętać, kto tu komu płaci.

Jeśli studenci sobie nie życzą homofobii czy rasizmu, uczelnia powinna ustąpić. To nie cenzura tylko klasyczne „klient nasz pan”.

Przykład o „wydawcach rezygnujących z książek” ze zrozumiałych powodów mnie zaniepokoił, ale Stephens linkuje tam skandal związany z tym, że autorka Natasha Tynes jechała metrem i Afroamerykanka zepsuła jej nastrój, jedząc kanapkę (!).

Pisarka w ramach zemsty zrobiła zdjęcie kanapkożerczyni. A że ta miała służbowe ubranie, to jeszcze otagowała jej pracodawcę, żądając kroków dyscyplinujących (!!).

Wywołała tym oburzenie na Twitterze i straciła m.in. kontrakt książkowy. Ale przecież wbrew opisowi Stephensa, Tynes nie jest niewinną ofiarą.

Nie wolno robić ludziom ukradkiem zdjęć i publikować bez ich zgody. Że wielu ludziom to uchodzi bezkarnie to jeszcze nie znaczy, że to zgodne z prawem.

Szczególnie obrzydliwe jest gdy ktoś to robi w złej wierze: paniusia z wyższej średniej ma pretensje, że ktoś z klasy robotniczej nie może wyskoczyć do restauracji na lunch, jak ona i jej znajomi. Też bym się brzydził jej książek.

Na koniec Stephens doczepia przykład z zupełnie innej beczki: prawicowy influencer Andy Ngo został pobity podczas filmowania zamieszek. Bardzo mi go szkoda, życzę mu powrotu do zdrowia, ale filmowanie zamieszek jest zajęciem wysokiego ryzyka.

W każdym kraju można ułożyć długą listę fotoreporterów, którzy padli ofiarą przemocy, bo szukając dobrego ujęcia znaleźli się w epicentrum. Także w ojczyźnie „Charlie Hebdo”.

Krótko mówiąc, Stephens mnie nie przekonał. Skoro szukał przykładów dla poparcia swojej tezy – a znalazł tylko to, no to chyba nie ma większego problemu.

W gruncie rzeczy jego ostrzeżenia sprowadzają się do tego, że nie można już być otwarcie rasistą jak za czasów Jima Crow, że Afroamerykanie są istotną grupą konsumencką, z której opiniami muszą się liczyć Adidas i Nike, że studentów traktuje się podmiotowo, że nie wolno robić ukradkiem zdjęć współpasażerom oraz że reporterzy filmujący zamieszki czasem też padają ich ofiarą (a woda nadal jest mokra).

Ktoś może zna jakieś bardziej przekonujące przykłady cenzury politycznej poprawności? Wyślijcie Stephensowi (albo wpiszcie w komciach).

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

227 komentarzy

  1. Coś takiego było w NYT? Przecież to poziom jakiegoś tygodnika TVP. Zwłaszcza z tą moralnością Kalego, że my możemy sobie obrażać ludzi, a jak robią to z nami na Twitterze to jest dyktatura.

  2. Z ciekawości zajrzałem do tekstu o „profesorach bojących się studentów”, który linkuje Stephens. Widząc żale w rodzaju w rodzaju „Do you worry that you must watch your words extremely carefully around students”, mam wrażenie że to wylew frustracji jakiegoś starego profesora który nie może przeboleć że nie może już mówić wszystkiego co mu ślina na język przyniesie. Za takimi tyranami z sali wykładowej nie będę tęsknić. Zwłaszcza że za takim zachowaniem (w Polsce też obecnym i jeszcze konserwowanym przez feudalne struktury) kroczy mobbing wobec podwładnych/współpracowników i inne bardzo nieakademickie zachowania.

    P.S Sikorski był imigrantem w pierwszym pokoleniu (Frank Piasecki był synem imigranta z Polski). Ale to oczywiście nie zmienia postaci rzeczy.

  3. Azjatów (…) uważano za jeszcze gorszy sort – do 1945 po prostu ich nie wpuszczano, w trosce o pulę genetyczną

    Trochę wpuszczano – najpierw jako gastarbeiterów (chińscy kulisi), potem nawet jakimś cudem niektórzy uzyskiwali obywatelstwo. Z 10 lat temu zdarzyło nam się spierać o jakieś detale związane z Executive Order 9066 i sprawą Korematsu v. United States. Kogoś w tych obozach koncentracyjnych przecież pozamykali.

  4. Przykład na polityczna poprawność: nie można nazywać neonazistów neonazistami, należy ich nazywać patriotami, nacjonalistami bądź narodowcami. Bo jak nie, to idą wypłakiwać się instytucjom, którymi przecież pogardzają (lub powoływać na te zasady, którymi ponoć pogardzają jeszcze bardziej).

  5. @gammon
    „Trochę wpuszczano – najpierw jako gastarbeiterów (chińscy kulisi), potem nawet jakimś cudem niektórzy uzyskiwali obywatelstwo. ”

    W XIX wieku nie mieli technicznej możliwości kontroli migracji. Odnoszę się do czasów Ellis Island (czyli kiedy ta możliwość się wreszcie pojawiła, w trosce właśnie o pulę genetyczną).

    @adiunkt
    „Widząc żale w rodzaju w rodzaju „Do you worry that you must watch your words extremely carefully around students”, mam wrażenie że to wylew frustracji jakiegoś starego profesora który nie może przeboleć że nie może już mówić wszystkiego co mu ślina na język przyniesie.”

    Też mam takie uczucie – też to przeczytałem i też mi się wydało stekiem bzdur. Oczywiście, nie jestem „prawdziwym akademikiem”, tylko kolesiem robiącym wykłady na zlecenie, który co roku musi się liczyć z tym, że „nie przedłużą” (a decyzja zależy m.in. od studenckich ankiet). Ale dla mnie naturalnym podejściem jest to, że studenci są płacącą publicznością, ergo to oni mają prawo kaprysić, nie ja.

    @Nankin
    „Coś takiego było w NYT? ”

    Z NYT jest jak z „Wyborczą”. To nie są media lewicowe, ale ponieważ prawica je tak przedstawia, to część lewicy daje się na to nabrać (i potem ogłasza zdumienie).

  6. W tych histeriach o „terrorze politpoprawności” nie chodzi tak naprawdę o żadne sankcje, a o zwykły ostracyzm środowiskowy. Lamenty w stylu „opinie uważane za rozsądne kilka lat temu dziś już wygłasza się szeptem” biorą się stąd, że paru osobom przeszkadza, że nie wszyscy się z nimi zgadzają, a nawet mają czelność wszczynać dyskusje („to już nie można używać słowa na n?”; „to już nie można przyznać się do sympatii wobec Trumpa?”; „to już nie można twierdzić, że niewolnictwo miało swoje dobre strony?”). Oczywiście nie da się być lubianym przez wszystkich – koleżanka z pracy prawdopodobnie się obrazi, słysząc o niskim IQ wśród kobiet (choć jeszcze parę lat temu zagryzłaby wargi). Dorabiane do tego przykłady „cenzury” są równie bzdurne, jak opowiadanie o „prześladowaniu katolików w Polsce”.

    Teraz wyobraźmy sobie teoretyczny przykład z drugiej strony barykady: Kowalski ostentacyjnie czyta w pracy na głos tygodnik Urbana. Parę osób w biurze przestaje się do niego odzywać (ostracyzm!). Szef nakazuje mu przestać ględzić o polityce i wziąć się do roboty (cenzura!). A jak go zwalniają za bumelanctwo, bo zamiast klepać Excela czyta jakieś głupoty, to twierdzi, że katole zwolniły go z powodów politycznych (prześladowania!). Czy ktoś po „naszej” stronie kupiłby taką historyjkę?

  7. To nie jest prosta sprawa. Znany mi jest przypadek, gdy pewna fanka-artystka, narysowawszy postać Rose Quartz z serialu Steven Universe jako szczuplejszą, niż w serialu, padła ofiarą szczucia i prześladowania. W wykonaniu ludzi przekonanych, że walczą w ten sposób przeciw dyskryminacji osób otyłych (która, żeby nie było, przecież istnieje).

    Czytałem też ponury wątek o amerykańskiej autorce chińskiego pochodzenia, której książka nie została wydana (a przynajmniej wydanie zostało odłożone), bo wpływowe osoby w kręgach YA fiction oskarżyły ją o rasizm wobec osób czarnoskórych (z tego co widziałem, raczej bezpodstawnie).

    Dlatego powiedziałbym, że jakiś problem istnieje. Ale na pewno nie nazwałbym go „poprawnością polityczną” i nie ma to nic wspólnego z lękami mądrych konserwatywnych dziennikarzy. Zresztą przecież konserwatyści robią to samo i to w sposób bardziej spektakularny, popatrzmy chociaż na GamerGate. To jest raczej destrukcyjny efekt, który media społecznościowe mają na dyskusję o czymkolwiek. I kolejny dowód, że Twittera należałoby zaorać.

  8. Coś jednak jest na rzeczy moim zdaniem. Jest pewna dysproporcja w sile rażenia tzw. Social Justice Warriors momentami. Przykładowo nie sądzę żeby reakcja na tweet przywołanej w tekście Justine Sacco była proporcjonalna.

    Tu inne spojrzenie na ten temat człowieka którego o prawicowy oszołomizm nie można podejrzewać.

    https://www.youtube.com/watch?v=KXDHjwaUtPI

  9. No tak, Jerry Seinfeld (debiut 1981) narzeka że w 2015 nie śmieszy a zniesmacza. Mocny argument. Co następne? Bill Cosby ofiarą feministek? I właściwie dlaczego nie można podejrzewać o puszczanie oczka do prawicowego oszołomstwa (dog whistling), w Polsce to tradycyjna droga nieśmiesznych satyryków.

  10. Większą część argumentacji modo Stephens można wywalić do kosza, stosując sposób Gospodarza – ekonomia rządzi, i trzeba się z tym pogodzić, taki jest ten świat. Komplikuje to prowadzenie biznesu/wykładów? Trudno, można wyjechać w Bieszczady. Nike miała mały kłopocik na początku roku z muzułmanami (1), później sama firma sprowokowała dziwną sytuację w zw. z protestami w Hong Kongu (2).
    (1) https://www.businessinsider.com/nike-air-max-270-criticized-by-muslims-arabic-script-2019-1?IR=T
    (2) https://www.businessinsider.com/nike-stops-china-sneaker-drop-amid-designer-hk-protest-role-2019-6?IR=T
    Sytuacja robi się poważna, gdy ktoś wpada na pomysł użycia siły w obronie swoich poglądów, często przy milczącej aprobacie państwa lub jego instytucji. Uwaga Bardzozlego była trafna.

  11. @Dude Yamaha

    Który to jest Seinfeld na tym filmiku? Ten co mówi „to już nie można sobie robić jaj z pedałów, are you kidding me?” Jakoś nie potrafię przejąć się jego cierpieniem.

  12. Te powyższe komentarze to trochę ilustracja tezy. W social mediach punktacja z wzburzenia moralnego w słusznej sprawie jest natychmiastowa i wysoka, stąd łatwo nakręcić spiralę.

  13. @Dude Yamaha

    Nie uczestniczę w social mediach, więc nie bardzo wiem, jaką tezę stawiasz. Odniosłem się do filmiku, który zalinkowałeś, i do jojczenia jakiegoś gościa w garniaku.

  14. No, ale trochę nie rozumiem problemu. Co z tego, że ktoś dostaje opiernicz w social mediach? Przecież ci wszyscy cierpiący dziennikarze i celebryci bardzo łatwo mogą rozwiązać problem idąc na filet mignon czy pływając sobie jachtem. Poza tym, kogo tam opinia jakiegoś typa z Alabamy czy przekładając na nasze warunki Zbyszka z Suwałk?

  15. @Nankin77
    Opinia Stephensoidów, spłaszczona i strywializowana (choć często na starcie już jest płaska i trywialna) nakręca kilkuset Zbyszków z Suwałk / Alexów z Wisconsin, którzy po zjedzeniu polskiego kebaba / amerykańskiego taco chcą naprawiać świat własnymi rękoma. A rzeczony Stephensoid swoje ręce rozłoży: „No cóż, któż mógł przewidzieć”.

  16. @mnf
    ” A jak go zwalniają za bumelanctwo, bo zamiast klepać Excela czyta jakieś głupoty, to twierdzi, że katole zwolniły go z powodów politycznych (prześladowania!). Czy ktoś po „naszej” stronie kupiłby taką historyjkę?”

    Po „naszej” czymś w tym rodzaju była lamentacyja prof. Hartmana, że mu Uniwersytet Warszawski nie uznał felietonowego dorobku. Nikt go nie poparł, poza „Polityką”, która go w ogóle z niejasnych przyczyn ciągle lansuje.

  17. @mortimer
    „Czytałem też ponury wątek o amerykańskiej autorce chińskiego pochodzenia, której książka nie została wydana (a przynajmniej wydanie zostało odłożone), bo wpływowe osoby w kręgach YA fiction oskarżyły ją o rasizm wobec osób czarnoskórych (z tego co widziałem, raczej bezpodstawnie).’

    Poproszę o nazwisko albo cokolwiek, co pozwoliłoby na weryfikację.

    @dudeyamaha
    „Przykładowo nie sądzę żeby reakcja na tweet przywołanej w tekście Justine Sacco była proporcjonalna.”

    Omawiam jej przypadek co rok, bo mam zajęcia ze studentami dziennikarstwa właśnie o social mediach. Idiotka pełniła zawód rzecznika prasowego a JEDNOCZEŚNIE (!) nie wpadła na to, że rzucanie na Twitterze publicznie (!) rasistowskimi żarcikami jej nie przystoi. Zademonstrowała tym samym swoją niezdolność do swojego zawodu. Rety, gdyby jakiś mój student popełnił ten sam błąd, byłbym zdruzgotany… w każdym razie, jeśli chcesz być rasistą (?), to rob to w domu po kryjomu, to się kinda sorta wyklucza z byciem rzecznikiem jakiejkolwiek instytucji (może poza partiami prawicowymi).

  18. @WO
    Amélie Wen Zhao. Oto link to artykułu opisującego sprawę:

    https://slate.com/culture/2019/01/blood-heir-ya-book-twitter-controversy.html

    Inny artykuł:

    https://www.vulture.com/2017/08/the-toxic-drama-of-ya-twitter.html

    Tu mamy podobny przypadek:

    https://slate.com/culture/2019/03/ya-book-scandal-kosoko-jackson-a-place-for-wolves-explained.html

    O ile naprawdę mi nie żal podstarzałych komików, którzy już nie mogą sobie robić żarcików z mniejszości, to tu sprawa wygląda trochę inaczej. Oczywiście żaden z bojowników z poprawnością polityczną się taką sprawą nie zainteresuje.

  19. @Justine Sacco
    Łatwo po niej jeździć bo jej błąd jest oczywisty. I tak, pewnie powinna stracić pracę, tylko ja nie pisałem czy zrobiła źle tak/nie tylko o zachowaniu proporcji. Czy zasługiwała na miliony tweetów hejtu, w tym pewnie także takich życzących jej śmierci? Czy przez jeden tweet powinna szukać nowego fachu? (swoją drogą po jakimś czasie dostała z powrotem robotę chyba nawet w tym samym konglomeracie co poprzednio co osobiście odczytuję jako znak że była/jest dobra w swoim fachu).

    To są trochę retoryczne pytania, ale tak jak pisałem, coś jest moim zdaniem na rzeczy. Machina oburzenia społecznego w social mediach na wyjątkowo pstrym koniu jeździ.

  20. Tzn. tak – przez cześć lewicowych autorów pchane jest rozpoznanie, w którym „poprawność polityczna” jest rozumiana jako wojna kulturowa w obrębie klasy średniej. Jako taka jest krytykowane nie za intencje (kto nie chciałby ostatecznego końca rasizmu?), ale za środki: nadmierną kodyfikację relacji międzyludzkich, instytucję internetowego linczu, sposób na budowanie dystynkcji klasowej wobec, domyślnie, rasistowskiej klasy niższej, nadmierna koncentracja na własnych traumach, pielęgnowanie w sobie poczucia krzywdy, budowanie grupy na partykularyzmach (kolor skóry, orientacja, tożsamościach), a nie jakiś uniwersalnych przesłankach (klasa), ucinanie dyskusji na niewygodne tematy np. związane z problemami z integracją imigrantów itd; i za skutki, albo ich brak – rasizm w polityce jakby dawno nie czuł się lepiej i różne etno-nacjonalizmy podnoszą łeb (sam Najwyższy Przywódca US&A flirtuje ze świrami z alt-rightu!), a rasizm w sensie czysto materialnym (np. warunki życia Czarnych w USA) tez nie uległ zmniejszeniu (funny fact – w The Wire poważnym politycznym kryzysem była perspektywa 300 zabójstw na rok w Baltimore, w 2017 dobili do 357).

    Z powyższego: „polityczną poprawność” łatwo bronić przed prawicowym memem o jej „terrorze” (notabene, mem powiela używany w PC motyw robienie z siebie ofiary), „cenzura PP” w dobie youtube’a/fb to już w ogóle abstrakcja, ale taka „obrona” to trochę jak wygrywanie pojedynku bokserskiego z niepełnosprawnym intelektualnie 3 latkiem.

  21. @dude yamaha
    „Czy przez jeden tweet powinna szukać nowego fachu? ”

    W tym wypadku – jednak tak. Jeśli Twoim pieprzonym zawodem (!) jest public relations, a robisz taki koncertowy błąd dokładnie z tej branży, no to…

    „Czy zasługiwała na miliony tweetów hejtu, w tym pewnie także takich życzących jej śmierci?”

    Ale ja w ogóle jestem za delegalizacją social media, to inna kwestia przecież. Social media nie są ani lewicowe, ani prawicowe, są projehterskie, bo hejt się dobrze monetyzuje (rety, co roku tłumaczę to studentom).

  22. @mortimer
    „Blood Heir was born from a Twitter pitching event”

    Ergo, kolega jak zwykle pominął kluczowy element. Twitter giveth, Twitter taketh. Nie chodzi o pisarkę zaszczutą przez Twittera, tylko o nieudaną próbę piczowania pomysłu książki via Twitter.

    Solution: DO NOT PITCH YOUR BOOK VIA TWITTER.

  23. @krzjol
    „sposób na budowanie dystynkcji klasowej wobec, domyślnie, rasistowskiej klasy niższej, ”

    Taki przykład na razie się tu w ogóle nie pojawił. Mieliśmy za to od pyty przykładów typu „uprzywilejowany społecznie Seinfeld kwękoli, że już nie może prześladować mniejszości”.

  24. „Czy zasługiwała na miliony tweetów hejtu, w tym pewnie także takich życzących jej śmierci?” Szybko, zróbmy nową wersję we are the world, na serio to ze wszystkich problemów jakie może mieć człowiek to hejt na Twitterze, nie wydaje się jakoś specjalnie straszny. Nie byłem w podobnej sytuacji i możliwe, że gadam głupoty, ale ja po prostu nie wchodziłbym na fejsa. Problem rozwiązany, a ja dużo bardziej przeżywałbym wypadek samochodowy.

  25. @Nankin77
    „na serio to ze wszystkich problemów jakie może mieć człowiek to hejt na Twitterze, nie wydaje się jakoś specjalnie straszny.”

    No moim zdaniem nie. Skoro notka jest o USA, to niech będzie po amerykańsku, mają takie swoje powiedzenie „sticks and stones will break my bones but words will never hurt me”, gorzko przytaczane przy okazji kolejnej większej hejterady zakończonej samobójstwem. Nie jestem na żadnych social mediach ale nie będę udawał że co ludzie (także zupełnie obcy) sądzą na mój temat nie ma znaczenia, sądzę że taką funkcjonalność mamy raczej wbudowaną.

    Wcześniej przytaczałem dyskusję redaktora naczelnego New Yorkera na ten temat, sądzę że warto posłuchać, poniżej jeszcze co miał do powiedzenia czasami cytowany tutaj John Cleese. Znowu poruszam się w tematyce komediowej, bo może tak wygodniej, ale oni też trochę są barometrem zmian by polecieć górnolotnie (choćby Lenny Bruce czy Richard Pryor byli o dobre 30 lat ahead of their time).

    https://www.youtube.com/watch?v=ukisoucFIk4

  26. @Dude Yamaha

    „przy okazji kolejnej większej hejterady zakończonej samobójstwem”

    A tak konkretnie?

    John Cleese to akurat nie jest ktoś kogo nie można by podejrzewać o prawackie oszołomstwo, więc znów…

    Wracając do Twoich odczuć generalnie.

    „Czy zasługiwała na miliony tweetów hejtu, w tym pewnie także takich życzących jej śmierci?”

    Sto tysięcy zawierających najbardziej trendujący hasztag [https://twitter.com/hashtag/HasJustineLandedYet] który dwa dni po wygasł. Twitter publikował ich już wtedy setki milionów dziennie.

    Najgorsza groźba przytoczona przez BuzzFeed który zebrał najwięcej z reakcji, to żeby jednak dostała tego AIDS o który się prosi, technicznie jest to w istocie życzenie śmierci. Ja scrollowałem ze dwie minuty i znalazłem jeszcze śmieszniejsze przedrzeźnianie „Got fired, might have screwed career. Just kiddin’, I’m white.”

    Czy Twoje odczucie pewności, że otrzymywała groźby karalne jest, pytając językiem Twoich wątpliwości, proporcjonalne? Czy moja drobiazgowa dociekliwość w tym pytaniu ilustruje, że „coś jest na rzeczy”? Czy mógłbyś zwerbalizować to „coś”, najlepiej nie unikając uciekaniem w mgliste „tak, online shaming, ale też coś”, czy luźne cytaty po angielsku?

    Mówisz że jest róznica w sile rażenia Social Justice Warriors. Nie wiem jak to sprawdzić. Wiem skąd się wzięło to pejoratywne określenie. Z tych samych kręgów, które masowe mordy w strzelaninach porównują z bojówkami Antify (zwykle bejsbole, choć w ostatniej głośnej akcji brał też udział milkshake).

  27. @dude yamaha
    „Nie jestem na żadnych social mediach ale nie będę udawał że co ludzie (także zupełnie obcy) sądzą na mój temat nie ma znaczenia,”

    Ale ogólna zasada jest taka, że Twitter to medium hejtujące po prostu wszystkich po całokształcie. Między innymi dlatego właśnie ludzie inteligentni i na poziomie są tam nieobecni, czasem najwyżej zaglądają dla beki przez bramkę WWW, żeby podglądać tę bandę kretynów.

    „Znowu poruszam się w tematyce komediowej”

    No ale z niej wynika tylko tyle, że niektóre żarty się kiepsko starzeją, a niektórzy emerytowani komedianci powinni se po prostu grać w golfa w resorcie dla emerytów, zamiast próbować w 2019 żartować jakby nadal był 1979.

  28. @orbifold
    „Najgorsza groźba przytoczona przez BuzzFeed który zebrał najwięcej z reakcji, to żeby jednak dostała tego AIDS o który się prosi, technicznie jest to w istocie życzenie śmierci.”

    W żadnym wypadku nie. Od dawna już diagnoza seropozytywna nie jest „wyrokiem śmierci”, można dożyć sędziwej starości.

  29. @orbifold
    „Czy mógłbyś zwerbalizować to „coś”, najlepiej nie unikając uciekaniem w mgliste „tak, online shaming, ale też coś”, czy luźne cytaty po angielsku?”

    Pewnie i mógłbym, ale nie mam ochoty, bo nie wierzę że rozsądnie czytający to człowiek nie rozumie o co mi chodzi.

    @wo
    „No ale z niej wynika tylko tyle, że niektóre żarty się kiepsko starzeją, a niektórzy emerytowani komedianci powinni se po prostu grać w golfa”

    OK, no moim zdaniem nie tylko tyle, dlatego te cytaty o przesuwającej się granicy przytaczałem (pod kątem ostatniego akapitu notki), ale chyba nie mam nic lepszego więc pasuję.

  30. Rozumieć to znaczy umieć przynajmniej wypowiedzieć, mniejsza o wyjaśnianie. A Ty masz tylko swoje zdanie, odczucia i teraz się okazuje wiarę. Na tej podstawie sądzę że popełniasz błąd fałszywego konsensusu wierząc że rozsądek innych umożliwi im zrozumienie Ciebie. Intellectual Dark Web ma takiego świetnego jak sam się przedstawia fizyka, który po prostu odmawia opisania swojej genialnej teorii, wystarcza że jego znajomi wierzą, a Peter Thiel zatrudnia.

  31. KO:
    „(…) szukając dobrego ujęcia znaleźli się w epicentrum.”
    W centrum, chyba że szybowali gdzieś w przestworzach.

    Z resztą myśli – trudno mi dyskutować bo w sumie mój bąbelek humor ma raczej koszący równo z ziemią i cenzura istnieje rzadko (chociaż się czasami jednak zdarza)

  32. „John Cleese to akurat nie jest ktoś kogo nie można by podejrzewać o prawackie oszołomstwo, więc znów”

    Na starość trochę z niego wychodzi może nie jakiś straszny oszołom, ale jednak trochę konserwatywny zgred, z jego poparciem dla Brexitu, ciepłymi słowami o UKIP i tekstami o tym, jak to Londyn przez imigrantów przestał być angielskim miastem.

  33. Myślę że to krążące po internecie poczucie że jest jakaś politpoprawna cenzura nie daje się oddzielić od socjal mediów i tylko w tym kontekście może robić sens. To są raczej awanturki na kanapie w poetyce siły bezsilnych; dajmy na to polskie #metoo miało swoje słabe momenty w postaci internetowego zaszczuwania osoby chodzącej z ziomem oskarżonym o przemoc przez byłą partnerkę, bo osoba chodząc z tym ziomem i mówiąc że nie jest przemocowy podważa słowa byłej partnerki. Albo popularne kilka lat temu informatory „jak być dobrym alliesem” z tekstami w stylu „siedź cicho jak ktoś mówi”; niby słuszne, ale coś w nich przecież było niewymownie irytującego. Ale to wciąż było przysrywanie przez jednych noułanów innym noułanom; ale mogę sobie wyobrazić, że w połączeniu z prawicową tendencją do histerii i upodobaniem do krzyży pluszowych to może retorycznie urastać do poważnej opresji ze strony osób mających władzę.

  34. @Dude Yamaha Ja cierpię na chorobę Leśniewskiego Crohna, to naprawdę ciężkie, paskudne i poniżające doświadczenie. Najlepsze, że ja akurat jestem jednym z łagodniejszych przypadków. Na sali szpitalnej pełno było ludzi, którzy leżeli po dwa miesiące, przez blizny mieli ciało jak enerdowski koc i głównie patrzyli się w sufit. Więc wybacz, ale nie mam empatii wobec pojedyńczych typów z klasy średniej wyższej, którzy są prześladowani na Twitterze. Zwłaszcza, że odwracają uwagę od dużo poważniejszych problemów.

  35. @Mortimer29

    Przypadek Kosoko Jacksona jest opisany tutaj:
    [http://wyborcza.pl/ksiazki/7,154165,24698456,jak-kosoko-jackson-autor-powiesci-o-dwoch-zolnierzach-gejach.html]

  36. @Nankin77

    „No, ale trochę nie rozumiem problemu. Co z tego, że ktoś dostaje opiernicz w social mediach? Przecież ci wszyscy cierpiący dziennikarze i celebryci bardzo łatwo mogą rozwiązać problem idąc na filet mignon czy pływając sobie jachtem.”

    No właśnie już bardzo łatwo nie mogą i w tym jest istota ich protestów. Paternalistyczny biały supermasizm wydawał się jeszcze na początku prezydentury Clintona uleżany i bezpieczny jako oczywiste kulturowe tło. Jeszcze wtedy waszyngtońscy dziennikarze publikowali reportaże z Białego Domu stylizowane na sposób w jaki opisywano JFK: czarno-białe monumentalizujące zdjęcia, aura szacunku i spokojnej pewności siebie wokół białych męskich elit (z tokenową kobietą i czarnoskórym dodanym do obrazka). Jeszcze wtedy można było kręcić mainstreamowe filmy takie jak „Apollo 13” z Tomem Hanksem, którego społeczne przesłanie jest dziś szokująco nieadekwatne: wystarczy porównać jaką rolę kobiety i czarni odgrywają w tym filmie (usługowo-cheeringową) a jaką w niedawnym „First Man” z Ryanem Goslingiem (kontestacyjną i otrzeźwiającą). Osobiście wydaje mi się, że afera dotycząca seksualnych nadużyć Billa Clintona wobec stażystki Moniki Lewinsky była momentem przełomu: jeden segment białych męskich elit (republikanie, w tym m.in. młody Brett Kavanaugh) rzucił się wówczas na drugi (demokratów) w sposób który uprzedmiotawiał kobiety ponad granicę bólu (chodziło o samą stażystkę, ale i o szerszy krąg kobiet szejmowanych w związku z ich rolą w aferze np. Lindę Tripp). Ta prowadzona przy podniesionej kurtynie samcza walka odbierała aurę szacowności wszystkim jej uczestnikom i delegitymizowała męską elitę jako całość.

    Od tego czasu biały męski supermasizm jest w defensywie, co nie znaczy że w zaniku. Widać raczej, że wypchnięty został z mainstreamu w dwu kierunkach: na dół i w górę skali dochodowej. Na dół, czyli ku „forgotten men” ujawnionym jako elektorat Trumpa. Oraz na górę, czyli ku korporacyjnym elitom pieniądza. Bowiem jeżeli na polu golfowym (w USA, ale też w Niemczech czy Francji) partnerzy dużej kancelarii prawnej obsługującej rynek kapitałowy spotykają swoich klientów z czołowego banku inwestycyjnego, to wciąż jest to świat białych mężczyzn, nie niepokojonych obecnością osób od nich odmiennych z wyglądu, poglądów czy zachowań. Między dołkami piłeczki nie będzie odbijać żadna kobieta, czarny czy Meksykanin (choć – w sto lat po czasach Wilsona opisywanych przez WO – znajdzie się tam już ktoś z irlandzkim czy żydowskim pochodzeniem). Na owym polu golfowym nie będą oczywiście padać jakieś przykre rasistowskie żarty albo seksistowskie odzywki (kobiety tych panów to nie nastoletnie modelki, lecz atrakcyjne 30-latki z tego samego środowiska społecznego, zajmujące się wprowadzaniem latorośli do szwajcarskich boarding schools). O tym, że nadal jest to świat białego supermasizmu decyduje nie jakaś żałosna retoryka w stylu altrajtowych rezonerów, lecz prosta wymowa faktów: kto ma w tym świecie pieniądze, kontakty, pozycję i władzę, a kto nie.

    Otóż nasz dziennikarz-kolumnista czy twitterowy celebryta pamięta jeszcze czasy, gdy mógł czuć tożsamościową wspólnotę z tymi królami białego establiszmentu. Zarabiał mniej od nich, ale liczył że stanie się wkrótce słynny i poważany w rządzonym przez nich świecie. Świat ów słał mu – młodemu absolwentowi LSE czy Ivy League – całusy i zapraszał do robienia pierwszorzędnej kariery wśród takich jak on. Niestety, trochę zmieniło się od tego czasu. Dziś, gdy białe męskie korpoelity nadal w ciszy pomnażają swoje miliardy przesuwając anonimowe inwestycje między krajami i branżami, on musi swoją własną twarzą i nazwiskiem zarabiać marne setki tysięcy, konkurując o pozycję z pulą natarczywych konkurentów z wyemancypowanych mniejszości, i obawiając się, że jeden fałszywy ruch wypchnie go z siodła. Na taki fałszywy ruch czyhają przecież inni podobni do niego celebryci, którzy to przy pierwszej okazji ruszą z atakiem, wiedzeni nadzieją własnego uwiarygodnienia się. Tekst Breta Stephensa to w istocie apel do białych męskich korpoelit: zróbcie coś, powstrzymajcie to szaleństwo, wy będziecie następni (dosłownie – przeczytajcie jego powoływaną w tekście poprzednią kolumnę pt. „A Wretched Start for Democrats” i co tam pisze o straszliwej groźbie podwyżki podatków dochodowych…).

    Ten dramatyczny apel trafi jednak w próżnię. Bretowi pozostaje zatem rozważyć moją przyjacielską radę: przenieś się do Polski, chłopie, tu nikt nie musi ksenofobii ani mizoginii uprawiać półgębkiem, tu wciąż można do studentki powiedzieć „No, mój to by się nie zmieścił”, komplementować jej leginsy i łapać za biust. Tej rady Stephens oczywiście również nie posłucha, bo jest to właśnie najgorszy koszmar, jaki śni się mu po nocach: zostać zrównanym z tą drugą klasą w jakiej uchował się biały supermasizm: z przegrywami z West Virginia albo zgoła wąsatymi oblechami z Poland, Europe. Nie o to przecież mu chodzi, on po prostu chce powrotu wczesnych Clintonów: neolibu w gospodarce i miłej, uśmiechniętej supremacji białych mężczyzn w stosunkach społecznych. Cóż…

  37. „poczucie że jest jakaś politpoprawna cenzura nie daje się oddzielić od socjal mediów”

    Trochę nie, zacząłby wymownie dawać do zrozumienia Chińczyk. A trochę tak, pokiwałby głową dobrowolnie sadząc rachityczne drzewka kliknięciem w aplikacji Ant Forest (bez skojarzeń ze Stumilowym Lasem, bo to kojarzy się z Puchatkiem, który kojarzy się z gafami umiłowanego przywódcy), która co prawda xuj robi dla ekologii co najwyzej pozwalając zakładom zza okna bilansować sobie procent emicji, ale jest powiązana z bezokienkowym bankiem od wypłaty.

    W takich krajach jak Singapur cenzura była najpierw, ale zachowania wymuszane przez (autentyczną) polityczną poprawność przybierają na smartfonach nowe formy.

  38. @Singapur cenzura była najpierw

    Cenzura lewicowej politycznej poprawności? Serio?

  39. @wo:
    „Ale ogólna zasada jest taka, że Twitter to medium hejtujące po prostu wszystkich po całokształcie. Między innymi dlatego właśnie ludzie inteligentni i na poziomie są tam nieobecni, czasem najwyżej zaglądają dla beki przez bramkę WWW, żeby podglądać tę bandę kretynów.”

    To trochę niesprawiedliwe uogólnienie, bo np. środowisko security (mówie oczywiście o moim bąbelku++) en masse jest właśnie na twiterze i nie ma przenikania się ze środowiskiem polskich polityków i innych kataryn czy tam samuelów.

  40. No nie, ogólnie że silna cenzura. To się potem przekłada na perwersyjną polityczną poprawność gdy targetem inżynierii społecznej jest akurat coś rozsądnego. Walka o klimat nie jest jakoś wyłącznie lewicowa.

  41. @carstein
    „To trochę niesprawiedliwe uogólnienie”

    LEWACTWO ZASZCZUWA TWITTERA TERROREM BLOGOWEJ POPRAWNOŚCI!

    @dude yamaha
    „OK, no moim zdaniem nie tylko tyle, dlatego te cytaty o przesuwającej się granicy przytaczałem (pod kątem ostatniego akapitu notki), ale chyba nie mam nic lepszego więc pasuję.”

    Humor ewoluuje, a humor obyczajowy szczególnie szybko, bo razem z obyczajami. Rzadko zdarza się humor naprawdę ponadczasowy. Seinfeld po prostu wylądował już w szufladce „historia komedii” i nie umie się z tym pogodzić. Ale nie sądzę, żeby w dzisiejszych czasach miał jakiś znaczący natywny fandom, tzn. ludzi oglądających go nie z sentymentu za przeszłością telewizji, kiedy – jak w serialu „Przyjaciele” – wszyscy mieszkańcy Nowego Jorku byli biali i bogaci, tylko po prostu dlatego, że akurat to ich bawi bardziej od komedii współczesnej.

  42. @ausir
    „Na starość trochę z niego wychodzi może nie jakiś straszny oszołom, ”

    Tam było podwójne przeczenie – sam się zastanawiałem nad polemiką, bo prawicowość Cleese’a od dawna nie ulega wątpliwości (jakoś przesadnie jej nie ukrywa zresztą).

  43. @awal
    Do Twej trafnej jak zwykle charakterystyki dodam jeszcze drobiazg – że dziennikarze z natury swojego zawodu ocierają się o świat elit, który opisują, a nawet spotykają (np. przy wywiadzie). Fajnie to pokazał Woody Allen w smutnej nie-komedii „Celebrity”, gdzie takiego dziennikarza gra Kenneth Branagh. Wytwarza to marzenie, że jeśli dziennikarz nauczy się mówić i myśleć „po elicku”, to go kiedyś „zaproszą do pierwszej klasy i poczęstują szampanem w Buenos Aires”, jak w piosence Maanamu.

    Na dalszą metę wytwarza to paradoksalne sytuacje, w których dziennikarz np. potępiając „rozczeniowość” lekarzy czy nauczycieli, alienuje grupę docelową, która płaci za jego książki albo wykupuje prenumeratę albo „wpłaca na Oko”. Często stoi za tym głupawe marzenie, że jeśli będę się odcinać od roszczeniowców i potępiać „rozdawnictwo”, to będę się czuć jak „my, elita – ja i Kulczyk”. W Polsce to jeden z ważnych czynników samozagłady mediów opozycyjnych, a i chyba w Ameryce nie ułatwia to, oj nie ułatwia, „New York Timesowi” walki z Trumpem.

  44. @WO
    „a i chyba w Ameryce nie ułatwia to, oj nie ułatwia, „New York Timesowi” walki z Trumpem”

    Zapamiętane z audycji (bodaj „All Things Considered”), jakiej słuchałem 20 lat temu w NPR:

    „Every journalist in New York knows that – you come home from this lavish party and you need to wash you own bathtub”

  45. @Awal Biały
    Jak zawsze bardzo celna analiza.

    „Bowiem jeżeli na polu golfowym (w USA, ale też w Niemczech czy Francji) partnerzy dużej kancelarii prawnej obsługującej rynek kapitałowy spotykają swoich klientów z czołowego banku inwestycyjnego, to wciąż jest to świat białych mężczyzn, nie niepokojonych obecnością osób od nich odmiennych z wyglądu, poglądów czy zachowań. Między dołkami piłeczki nie będzie odbijać żadna kobieta, czarny czy Meksykanin ”

    O to to to. Co prawda _trochę_ się to zmienia – w Londynie okazjonalny Hindus (migrant w drugim, najdalej trzecim pokoleniu), w Stanach to co napisał ktoś powyżej (Ajrisz albo Italianiec), okazjonalnie ktoś o śniadej cerze lub Azjata – ale powlutku, powolutku. Ja obserwuję to z pozycji G4-G3, brat z E4 (nawiązując do „The 3-ladder system of social class in the U.S.” Churcha).

  46. @awal
    Ciekawe to, co piszesz, ale:

    „Bretowi pozostaje zatem rozważyć moją przyjacielską radę: przenieś się do Polski, chłopie, tu nikt nie musi ksenofobii ani mizoginii uprawiać półgębkiem (…) Tej rady Stephens oczywiście również nie posłucha, bo jest to właśnie najgorszy koszmar, jaki śni się mu po nocach: zostać zrównanym z (…) wąsatymi oblechami z Poland, Europe. Nie o to przecież mu chodzi, on po prostu chce powrotu wczesnych Clintonów: neolibu w gospodarce i miłej, uśmiechniętej supremacji białych mężczyzn w stosunkach społecznych”

    Właśnie obawiam się, że on Twojej rady jednak posłucha (mówię o *uogólnionym* Stephensie, nie o tym konkretnym Brecie). Jak już powinie mu się noga lub straci złudzenia o „szampanie na polu golfowym w Buenos Aires” i zda sobie sprawę, że nie dla psa kiełbasa (Clintony już nie wrócą!), że nie dla niego te drogie trunki, chwała, splendory i towarzystwo możnych, jak już nie będzie miał nic do stracenia, to zapuści wąsy, pójdzie do Fox News i wyruszy na Kolonko Tour gromić terror politpoprawności i zgniliznę moralną, zapewne pod hasłem „degeneracji elit”. Nie ma gorszego rozczarowania niż zawiedziona miłość.

    Wot, liberały.

    Już pod jednym z poprzednich postów („Metapożegnanie Parowskiego”, zdaje się), omawialiście przykłady peerelowskich – nazwijmy to – influencerów, których po ’89 nie zaproszono do (ówczesnego) opiniotwórczego stolika, więc wylądowali po niewłaściwej stronie. Nagle okazało się, że te elity to wcale nie takie elitarne, to tak naprawdę łże-elity, zgnilizna, panie, a w ogóle to jak oni śmieli mnie tak potraktować, jakbym był jakiś byle plebs z Pierdziszewa!

  47. Obserwując z bliska turboprawicowe bagno internetowe mogę z całym przekonaniem powiedzieć: lewicowy terror politpoprawności to nic więcej jak tylko słowo-wytrych nie mający żadnego realnego znaczenia i, w jakimś sensie, debatując nad jego realnością stawiamy się na przegranej pozycji. To jest typowy przykład „marksizmu kulturowego”, całej doktryny goebbelsowskiej propagandy powtarzanej przez ludzi pokroju Petersona czy Shapiro, czyli o nieszczególnych horyzontach intelektualnych – za to o niesamowitej zdolności do projekcji i rzucania oskarżeniami o prześladowania.

    Za każdym razem gdy przychodzi do dyskusji nad prawicowymi fantazjami przypomnieć trzeba, że rozmawiamy tu z ludźmi, którzy krzyczą „lewak” do konserwatywnego dziennikarza i wychodzą ze studia dlatego tylko, że dostali wreszcie niewygodne pytanie. Albo takich, co całą swą karierę zwalczają „marksizm kulturowy” – a potem przyznają, że jedyne co przeczytali, to Manifest, gdy mieli 17 lat. Miło by było, gdyby ci idioci byli traktowani z należnym im politowaniem – niestety, media kochają grać w ich grę. Ile liberalnych mediów nieomal spuściło się nad geniuszem pana od homarów?

    Jedyną „wartością” jakie mają idee wyrosłe przecież bezpośrednio z alt-rajtowego gówna (walka z SJW to przecież 4chan z redittem zanim to weszło do mainstreamu) to lizanie butów kapitału – i to wystarczy, by zapewnić im poczytne miejsca w mediach. A New York Times już nie raz publikował rzeczy, które były apologezą neonazizmu (bardzo polecam link z Current Affairs: https://www.currentaffairs.org/2018/07/how-horrific-things-come-to-seem-normal ). Nie sądzę, by warto było polemizować z tymi wymysłami, a raczej domagać się, by nie miały one miejsca w przestrzeni publicznej.

    Czy jestem już terroryzującym lewicowcem, który chce odebrać głos pokrzywdzonym w imię politycznej poprawności?

  48. „To trochę niesprawiedliwe uogólnienie, bo np. środowisko security (mówie oczywiście o moim bąbelku++) en masse jest właśnie na twiterze i nie ma przenikania się ze środowiskiem polskich polityków…”

    To samo mówi pewna sławna Patolożka, że mają bąbelka z fotkami tych kolorowych wymazów itp.

  49. „Wytwarza to marzenie, że jeśli dziennikarz nauczy się mówić i myśleć „po elicku”, to go kiedyś „zaproszą do pierwszej klasy i poczęstują szampanem w Buenos Aires”, jak w piosence Maanamu.”

    You’ve been this way since school
    Dysfunctional, translucent
    Royalty on your wall
    So desperately mundane
    They’re inbred baby just like you
    But you’d love the chance to eat their food
    Even though it has been chewed
    Royal correspondent
    Sad and lonely

  50. „Wytwarza to marzenie, że jeśli dziennikarz nauczy się mówić i myśleć „po elicku”, to go kiedyś „zaproszą do pierwszej klasy i poczęstują szampanem w Buenos Aires”, jak w piosence Maanamu.” Zupełnie jak z Reaganem, zaczął występować w telewizyjnym show General electric, robił za maskotkę i szychy z korpo zapraszały go na drinka. W końcu zaczął się z nimi utożsamiać i narzekać na podatki i związki.

  51. Mnie najbardziej bawi, że zwalczający „lewacką politpoprawność pijących latte SJWów” nie dostrzegają, że przecież kolos politycznej poprawności stoi na dwóch nogach skrajnego libertarianizmu: wolności słowa i wolności gospodarczej. Czym przecież jest „hejt” na kryptorasistę/mizogina na social mediach jeśli nie wykonywaniem przez „SJW-ów” wolności słowa? A czym są „lewackie” reklamy/”promowanie LGBT” jeśli nie wykonywaniem przez właścicieli korporacji wolności gospodarczej? A czyż nawoływanie do bojkotu niektórych producentów bądź informowanie kontrahentów fejsbukowego wąsacza o jego wąsaczowatowaści nie jest wykonywaniem wolności słowa i wolności gospodarczej jednocześnie? [Szach i mat prawico i neoliby!]

    Niektórzy komentatorzy (Jonathan Pie) trafnie moim zdaniem zaobserwowali, że współczesna lewica oddała pojęcie wolności przeciwnikom a przecież nie ma nic bardziej „wolnościowego” niż polityczna poprawność realizowana przez masy ludowe wykonujące prawo do wolności słowa i do wolności działalności gospodarczej. Tymczasem na zarzuty o „cenzurę politycznej poprawności” lewica zamiast odpowiadać „oczywiście, że wolno twierdzić, że feministki to te kobiety co «chłopa nie miały», na tym polega wolność wypowiedzi. Wolność wypowiedzi polega na tym także, że inni mogą wypowiedzieć się o tym co myślą o mówiącym takie słowa” próbuje pouczać dyskutanta o tym czym jest feminizm.

    Moje (nic nie warte) doświadczenia z dyskusji na temat politycznej poprawności wskazują, że na argument wolnościowy bardzo ciężko jest krytykom odpowiedzieć.

  52. @batat
    „Czy jestem już terroryzującym lewicowcem, który chce odebrać głos pokrzywdzonym w imię politycznej poprawności?”

    To po prostu przejaw naszego odwiecznego marzenia o Lewicowym Medium. O ile prawica może mieć otwarcie prawicowe Fox News, my jesteśmy skazani na maskaradę w postaci mediów udających, że są apolityczne i lansujących Warzechę i Ziemkiewicza, żeby to udowodnić. Częściowo to wynika po prostu z tego, że my sobie możemy mieć dowolne poglądy, ale nasi szefowie/pracodawcy jednak z definicji należeć będą co najmniej do wyższej średniej (jeśli nie po prostu wyższej), a więc choćby podświadomie będą wrogami podatków i rozdawnictwa, a największym wrogiem będie dla nich hołota jadąca na wakacje, bo ją stać z powodu tego cholernego 500+.

  53. @Michał Radomił Wiśniewski
    „mówię „praktycznie”, nie, że własną pięścią”

    Nie wiesz co mówisz? Nie, nie „praktycznie sam się pobił”. Dostał kilka piąch.

    Tak, jak napisał wo, lecisz robić zdjęcia zadymy, możesz się nałykać dymu. Nie rozumiem, po co to jeszcze podpierasz artykułem z fałszywymi równoważnikami.

  54. @wo
    „odwieczne marzenia o Lewicowym Medium”

    No jednak mieliśmy jakieś tam lewicowe media. Niszowe („Trybuna”), chamskie („NIE”), paździerzowe („Fakty i Mity”), tabloidowe („Superak” do pewnego momentu), ale zawsze. Nawet jeśli były to media specjalnej troski, to jednak pewne procesy udało im się wówczas spowolnić. Czego by nie powiedzieć o Urbanie, to gdyby nie jego antyklerykalna działalność w latach ’90, dziś bylibyśmy dużo głębiej w konserwatywno-liberalnej dupie (bez Urbana kolektywny Gowin jeszcze szybciej dostałby to, co chciał).

    Tak na marginesie, Urban jakąkolwiek politpoprawnością nigdy się specjalnie nie przejmował (powiedzmy, że „NIE” było odpowiednikiem „Charlie Hebdo” na miarę naszych możliwości).

  55. @wo
    „To po prostu przejaw naszego odwiecznego marzenia o Lewicowym Medium.”

    Szerzej – jest to trochę marzenie o lewicowym kapitale. Takim, który by mógł być wreszcie politycznie aktywny. Być może jakimś źródłem by mogła być spółdzielczość, idee Abramowskiego. Wiem, że kooperatywy, mimo silnej pozycji, nie obaliły kapitalizmu przed wojną – ale pozwoliły zbudować pewne zaplecze ekonomiczne.
    Bo że w Polsce będzie jakiś John Scott, to raczej nie ma co liczyć.

  56. „Tak, jak napisał wo, lecisz robić zdjęcia zadymy, możesz się nałykać dymu. Nie rozumiem, po co to jeszcze podpierasz artykułem z fałszywymi równoważnikami.”

    Nie „leciał robić zdjęcia zadymy”, tylko „leciał robić zadymę”.

    „Ja bym się tym nie chwalił. Wyjątkowo głupia odpowiedź.”

    Se napisz mądrzejszą, co mnie to.

  57. A co z ostatnim memem z „dowcipem” od Pudzianowskiego? Masa justice warriors już go oskarżyła o promowanie gwałtu, wyśmiewanie przemocy i inne takie.
    W wielu przypadkach wygląda to tak, jakby ludzie sobie budowali lepsze samopoczucie na tym, że proszę taki prymityw, że taki tekst puścił.
    A gdyby to powiedział w trakcie stand-up’u jakiś kabareciarz pewnie byśmy się wszyscy zaśmiewali bo to takie edgy i niepoprawne.

  58. @Rumik

    O rany, Pudzian dostał negatywne komentarze i angery reacts od dużej liczby nonejmowych noułanów! Biedak.

  59. @Przemysław Rumik
    „A gdyby to powiedział w trakcie stand-up’u jakiś kabareciarz pewnie byśmy się wszyscy zaśmiewali bo to takie edgy i niepoprawne.”

    Ja w ogóle nie przepadam za standupem, ale przygłupa od takich dowcipasków bym już w ogóle hejtował.

  60. @mnf
    „Czego by nie powiedzieć o Urbanie, to gdyby nie jego antyklerykalna działalność w latach ’90, dziś bylibyśmy dużo głębiej w konserwatywno-liberalnej dupie (bez Urbana kolektywny Gowin jeszcze szybciej dostałby to, co chciał).”

    Zupełnie się z tym nie zgadzam. Ateiści typu Urban / Hartman / Kotliński są dla klerykalizmu łatwi i wygodni. Panikują dopiero od takich jak Dehnel, bo nie mają na nich kontry.

  61. @Przemysław Rumik Bardzo dobrze, żeby żartować z gwałtu w taki sposób trzeba być przysłowiowym dzbanem, na dodatek za humor na poziomie wujka Staszka powinien być paragraf. Poza tym już wzięły go w obronę różne kuce, a facet jest celebrytą, więc niestety nic go to nie ruszy.

  62. @Przemysław Rumik
    „gdyby to powiedział w trakcie stand-up’u jakiś kabareciarz pewnie byśmy się wszyscy zaśmiewali”

    M.in. dlatego nie oglądam kabaretów. Niejaki Wojewódzki rzucał obleśnymi, chamskimi „żartami” w swoich audycjach, m.in o gwałcie na Ukraince. Część „naszych” (bo jego targetem są liberałowie) była zachwycona: ach, jaki on inteligentny i niepoprawny, och, jak umiejętnie bawi się konwenansem! Pamiętam, jak go niektórzy bronili: „no przecież KAŻDY WIE, że Wojewódzki nie jest rasistą – bo wali w kaczyzm i jest po naszej stronie, dajcie mu wreszcie spokój!”.

  63. @Rumik:
    No i?
    Obrońcy Pudzianowskiego, czy innych „niepoprawnych”, też mają poczucie wyższości. Tyle, że w niesłusznej sprawie.

  64. @wo
    „Panikują dopiero od takich jak Dehnel, bo nie mają na nich kontry”

    Oni nie potrzebują kontry na Dehnela, przecież zawsze i tak walą maczugą po łbie („lewak”, „wykształciuch”, w dodatku „pederasta”, który „szkaluje kościół” i „nienawidzi JPII”). Poza tym Dehnel dociera do wąskiej grupy odbiorców (wielkomiejskie wykształciuchy). Urban i tak nie miał nic do stracenia, więc też używał maczugi – dzięki temu jego tygodnik był wówczas niesamowicie popularny w szerszej grupie docelowej, nazwijmy ją lower class, jako odtrutka na kościół. To jednak trochę opóźniło klerykalizację (druga połowa lat ’90 była niezłym okresem dla lewicy postkomunistycznej m.in. ze względu na jego działalność). Czy mógł zrobić coś więcej? Gdyby – zamiast „NIE” – założył poważny, lewicowy tygodnik dla elit, jego prymitywny antyklerykalizm przecież w żaden sposób nie dotarłby do wujka Mietka z Pleszewa. Może coś takiego było wówczas potrzebne.

    To jest ten sam problem, co z lewicą na YT: jeśli nie będziesz bezczelny i kontrowersyjny, twój przekaz nie dotrze do nikogo. Urban dobrze wiedział, że patostreamer zawsze wygra z Dehnelem na zasięgi.

  65. @mhf
    „Oni nie potrzebują kontry na Dehnela, przecież zawsze i tak walą maczugą po łbie ”

    Dostali niedawno od niego przezabawnego wycipingla. Więc nie, kolega się myli, bardzo ich istnienie takich ateistów uwiera. Burzy im budowany przez lata obraz „młode pokolenie kocha papieża, tylko wredne stare komuchy nie”.

    „To jest ten sam problem, co z lewicą na YT: jeśli nie będziesz bezczelny i kontrowersyjny, twój przekaz nie dotrze do nikogo.”

    Youtube, podobnie jak Twitter, to medium na którym kretyni robią kontent dla kretynów. Proszę mi tu więcej bez takich przykładów, pliz, bo wytnę (podobnie jak wzmianki o Pudzianie).

  66. „A gdyby to powiedział w trakcie stand-up’u jakiś kabareciarz pewnie byśmy się wszyscy zaśmiewali bo to takie edgy i niepoprawne.” Problem z naszym społeczeństwem polega na tym, że jeteśmy peryferyjni wobec światowej kultury i nie rozumiemy wielu niuansów. Jest ogromna różnica między czymś co nazywamy głupio „niepoprawnym politycznie humorem”, a rasistowskimi żartami wujka na imieninach. Najwazniejsza polega na tym, że „niepoprawny” jest po prostu zabawny.
    Druga różnica opiera się na wspomnianej kiedyś u WO konstrukcji. Klasyczny imieninowy dowcip utwierdza nas w wyższości wobec „czarnuchów”, „pedałów” itp. czego nie ma w dobrym skeczu. Jest też zachowana złota zasada komedii, czyli mimo pewnych żarcików z mniejszości (a właściwie stereotypów na ich temat) ostrze komizmu jest dużo bardziej skierowane w uprzywilejowanych białasów. Wie to każdy kto chociaż trochę oglądał Simpsonów czy Family guy.
    Doskonale to widać w jednym odcinku Drawn together, z parodią terminatora, który miał powstrzymać powstanie kreskówki zamieniającej dzieci w homoseksualistów, przy okazji wyśmiano pudzianowe żarty.
    https://m.youtube.com/watch?v=9aBS3TTqtPE

  67. @Nankin77
    „Problem z naszym społeczeństwem polega na tym, że jeteśmy peryferyjni wobec światowej kultury i nie rozumiemy wielu niuansów”
    – Problem nie zawsze tkwi w niuansach, czasem to większy kaliber niekompatybilności. W światowej kulturze (czytaj: USA) skurwielność rasistowskich tekstów wobec czarnych jest oczywista ze względów historycznych. W naszej ta oczywistość nie tła historycznego/społecznego, żeby się w mieć w czym ukorzenić, to raz. Dwa: gość, który sam jest potomkiem chłopów pańszczyźnianych i sam ma kiepski status społeczny, nie widzi w dowcipie „czym się różni czarny od opony?” kopania tych niżej od siebie. I coś mu zgrzyta, kiedy [tytuł][tradycyjnie szlacheckie nazwisko] z [duże miasto] powie mu, że tak się nie powinno.

    Oczywiście rdzenne ostrze komedii wymierzone w górę istnieje – to dowcipy o hrabim i służącym Janie. Ale to więdnie i będzie więdnąć, dopóki nie wykopie się kłamstwa pt. historia Polski = historia lokalnej szlachty/rycerstwa.

  68. @Przemysław Rumik

    „pewnie byśmy się wszyscy zaśmiewali”

    Chyba Ty. Nie wiem, kim trzeba być, żeby przyrównywać gwałt do zakupów. (Albo nie, wiem: gnojem i kretynem).

  69. @Michał Radomił Wiśniewski
    „Nie „leciał robić zdjęcia zadymy”, tylko „leciał robić zadymę”.”

    Wiesz na pewno, że pracownik mediów poszedł relacjonować demonstrację dla mediów pięściami i glanami, bo tak ci się wydaje?

    Pozostanę przy swojej pozycji, że fizyczna przemoc, a gość wylądował w szpitalu z krwiakiem mózgu or sthing, wobec operatora pióra i klawisza jest nieuzasadniona. Nawet jeśli piórem i klawiszem opisuje rzeczy obrzydliwie, co chyba w tym przypadku miało miejsce.

    Nie widzę też żadnego godnego celu w pisaniu na blogu wo w komentach łatwo falsyfikowalnych usprawiedliwień tej przemocy. Teza, że Antifa to są wyłącznie łagodne i niewinne owieczki, między którymi nigdy-przenigdy nie znalazł się żaden przemocowy baran Baron-Sadysta może poruszać tylko naiwne duszyczki.

  70. @naturalucka
    „Wiesz na pewno, że pracownik mediów (…) fizyczna przemoc (…) wobec operatora pióra i klawisza jest nieuzasadniona”

    Jest takim samym pracownikiem mediów, jak ten głupek z pyta.pl. Nie jest tylko „operatorem pióra i klawisza”, aktywnie wkręca się w zadymy i prowokuje. Od dziesięcioleci uprawianie tego rodzaju performansów wiąże się z ryzykiem uczestnictwa w bójce (i to po złej stronie pięści). To nie jest nowe zjawisko, polecam koledze coś z klasyki gonzo journalismu z lat 60. Ale już niech kolega kłamliwie go nie przedstawia jako „operatora pióra i kamery”, to do niego nie pasuje tak samo jak do pyta.pl.

    Nie napiszę tego po raz drugi, po prostu wytnę.

  71. „I coś mu zgrzyta, kiedy [tytuł][tradycyjnie szlacheckie nazwisko] z [duże miasto] powie mu, że tak się nie powinno.” Problem w tym, że ci wielkomiejscy, wykształceni i w ogóle też są bardzo często wrodzy wobec poprawności politycznej. Widać to po tej aferze z Wojewódzkim, naszych kabareciarzach i gwiazdach prawicy jak Cejrowski. Więc powiedziałbym, że opisany przez ciebie typ człowieka, wręcz utwierdza wujka Staszka w rasistowskich dowcipach.

  72. @nankin
    „Widać to po tej aferze z Wojewódzkim, naszych kabareciarzach i gwiazdach prawicy jak Cejrowski. ”

    A w Stanach – po załączonym tekście z NYT.

  73. Dzień dobry. Dostałem link do tego bloga, przeczytałem kilka interesujących notek i zdecydowałem się dodać coś od siebie na temat cenzury, czy też terroru politycznej poprawności.

    Otóż polityczna poprawność jest zjawiskiem co najmniej tak starym, jak cywilizacja. Chroniła ona jednak niegdyś – z historycznego punktu widzenia jeszcze całkiem niedawno – klasy wyższe. Wyraziście pokazał to Boris Akunin w „Lewiatanie” (z cyklu o Eraście Fandorinie): gdy płynący tytułowym statkiem komisarz policji pozwala sobie zażartować z arystokratycznego towarzystwa, co spotyka się z powszechnym oburzeniem – z wyższych warstw nie wypada przecież żartować! Komiczne typy w literaturze przez większość jej historii pochodziły przede wszystkim z klas niższych, co najwyżej średnich. Postacie z klas wyższych można było przedstawiać humorystycznie tylko z zachowaniem należnego szacunku. Na skali społecznego statusu wraz z jego wzrostem rósł także szacunek, a spadał potencjał komiczny, wraz ze spadkiem – odwrotnie. (Przy czym sprawę gmatwał nieco względnie niski status kobiet, młodzieży i dzieci). Zauważcie, że jedyną naprawdę komiczną postacią w „Zemście” Fredry jest bieda-szlachcic Papkin.

    Autorzy komedii antycznej opisują rozmaite postacie niewolników, wolnych pracowników fizycznych i heter, ale ich panowie są w znacznej mierze nietykalni. Można się śmiać z żołnierza-samochwała, ale nie z jego wodza! W czasach, gdy Menander tworzył swoje komedie w Pireusie, w Atenach osiadł Demetriusz Poliorketes, który ogłosił się bogiem i zamieszkał w Partenonie (bogiem ogłoszony został także jego ojciec – Antygon Jednooki). Śmiać się można bowiem tylko z podwładnych – najlepiej z tych o najniższej pozycji społecznej – ich zwierzchnikom należy się ubóstwienie.

    I tak to trwało przez wieki (z niewielkimi wyjątkami, w rodzaju literatury sowizdrzalskiej). Odkąd jednak w XVIII wieku pojawiła się wolna prasa i zanikać zaczęła cenzura, a jednocześnie wraz z coraz powszechniejszą umiejętnością czytania i pisania pojawili się masowi odbiorcy kultury, zapoczątkowane zostały dwie tendencje: z jednej strony autorzy z klas niższych (niższośrednich) coraz bardziej pozwalali sobie na pokpiwanie z klas wyższych (wyższośrednich), z drugiej – pojawił się pomysł objęcia ochroną społecznego savoir vivre’u ludzi dotychczas słabo przez niego chronionych. (Na marginesie: też czytałem te osiemnastowieczne regulaminy szkół, zawierające pouczenia skierowane do uczniów-szlachciców, które zwracały uwagę, jaką podłością jest nadużywanie swojej wyższej pozycji wobec kolegów z niższych warstw społecznych. Regulaminy te nie zrównywały jednak statusu obu tych kategorii uczniów). Obie te tendencje spotkały się z oporem ludzi dotychczas uprzywilejowanych. Jak nadal silna jest tradycyjna poprawność polityczna, świadczy choćby to, że rodzimowierca, pisarz Konrad Lewandowski oświadczył kiedyś na Facebooku, że obije każdego, kto będzie naigrywał się z Matki Boskiej. Polityczna poprawność jest w Polsce silna, tyle że jej główni zwolennicy i obrońcy – konserwatyści katoliccy, pragną, aby tylko oni podlegali jej ochronie. I ten właśnie fakt powinien być punktem wyjścia dyskusji na jej temat w Polsce.

  74. @nankin
    „ci wielkomiejscy, wykształceni i w ogóle też są bardzo często wrodzy wobec poprawności politycznej”

    O to, to! Z wyjątkowo ohydną ksenofobią (i de facto rasizmem) zetknąłem się dwadzieścia lat temu w środowisku jak najbardziej oczytanym i postępowym (i nie był to żaden tam BKŚ, tylko zasłużony trójmiejski działacz Unii Wolności wraz z familią, którzy byli przedsiębiorcami gdzieś tak z okolic ówczesnej UMC). Ta ksenofobia oczywiście nie wyrażała się w formie obleśnych żarcików u wujka Mietka na imieninach (choć wulgaryzmów nie zabrakło) – raczej miałem wrażenie, że teleportowałem się do jakiegoś elitarnego klubu dla WASP-ów w Luizjanie. Wówczas było to dla mnie ogromne zaskoczenie, bo UW kojarzyłem z ludźmi innego formatu. No i „wujkowi Mietkowi” bym takie gadanie wybaczył, bo to prosty chłop, ale nie ludziom posiadającym tak duży kapitał intelektualny.

    Jednego tylko nie mogłem im zarzucić: postawy antysemickiej. Wręcz przeciwnie, Izrael wychwalali pod niebiosa – za to dla odmiany o „brudasach” i „czarnuchach” nasłuchałem się sporo. Naturalnie, gdybym wytknął towarzystwu rasizm, to by eksplodowali z oburzenia.

  75. @all

    Nigdy potem nie spotkałem grona bardziej rasistowskiego i ksenofobicznego niż środowisko „hrabiów rozparcelowanych” (*) i ich potomków kręcące się np wkoło klubu inteligencji katolickiej w latach 90tych. Albo wkoło tak zwanej warszawskiej palestry. Nauczyłem się wtedy raz na całe życie że dobre maniery, tytuł naukowy, hrabiowskie pochodzenie czy dowolny kapitał intelektualny może bez problemu iść w parze z niezrównanym i słabo tylko skrywanym chamstwem i równie niezrównanym całkiem nieskrywanym rasizmem. Fakt że antysemityzm był raczej bardziej nie ę-ą(choć oczywiście w tle był i miał się dobrze), za to z rasizmem w stosunku do ludzi o dowolnie niebiałym kolorze skóry nikt z nich się nie krył. W życiu potem nie słyszałem równie obrzydliwych tekstów od nikogo, a już na pewno nie z klasy niższej. Obrzydliwe towarzystwo.

    (*) hasłem hrabia rozparcelowany w mojej rodzinie zwykło się nazywać osobników którzy jeszcze w tamtych czasach nie potrafili zamienić 3 zdań by w nich nie napomknąć jak to zajebiście im było przed wojną, jaką mieli służbę i dwory, oni albo raczej ich rodzice a jak potem wszystko im ukradli. Oczywiście można spokojnie założyć że połowa z nich żadnych dworów ani służby wcale nie miała. Na szczęście większość z tych ludzi już wymarła.

  76. Ja natomiast znam warsiaskich hrabiów-inteligentów wzbogaconych na reprywatyzacji, którzy oprócz rasizmu dysponują także hardkorowym antysemityzmem.

  77. @wo
    „paniusia z wyższej średniej ma pretensje, że ktoś z klasy robotniczej nie może wyskoczyć do restauracji na lunch, jak ona i jej znajomi. Też bym się brzydził jej książek”. Raczej chodzi o to, ze w metrze sie nie je – to zwyczajne chamstwo. Gdyby biały jadł i zrobiłaby zdjecie to afery by nie było.

  78. @hrodvitnir

    Jej naruszenie prywatności obcej osoby jest gorszym chamstwem niż jedzenie kanapki w metrze.

  79. @Gdyby biały jadł i zrobiłaby zdjecie to afery by nie było

    Głównie dlatego że wtedy nie zrobiłaby zdjęcia.

  80. „Raczej chodzi o to, ze w metrze sie nie je – to zwyczajne chamstwo. Gdyby biały jadł i zrobiłaby zdjecie to afery by nie było.”

    Tak się kończy pozwalanie na komentowanie wszystkiemu co przypełznie.

  81. @embercadero

    „Fakt że antysemityzm był raczej bardziej nie ę-ą(choć oczywiście w tle był i miał się dobrze), za to z rasizmem w stosunku do ludzi o dowolnie niebiałym kolorze skóry nikt z nich się nie krył”

    Z moich obserwacji antysemityzm to raczej nawiedzony wujcio-wariatuńcio, endecki dinozaur, którego nikt nie traktuje poważnie. Za to zauważyłem suprematyzm rasowy i coś w rodzaju tęsknoty za kolonializmem. Na uwagę, że przecież w Izraelu rządzi nacjonalizm w wersji hard, padały argumenty, że Żydzi to przecież „nasi”, i że „kiedy w RPA rządzili biali, to był ordnung, a teraz Murzyni zrobili tam chlew”. Dodam, że środowisko było jak najdalsze od Klubów Inteligencji Katolickiej – wręcz przeciwnie, raczej ostro antyklerykalne, ze strącaniem z piedestału Największych Świętości włącznie (choć fakt, że był to antyklerykalizm „u cioci na imieninach”, bo dwadzieścia lat temu publicznie raczej nikt by antykościelnych treści nie wypowiedział).

    Problem w tym, że Polacy (w tym nasze elity) miały/mają wobec zachodu kompleks biednego kuzyna, który rozpaczliwie stara się zyskać akceptację, bijąc jakąś inną ofiarę. Hertha Miller w zbiorze esejów „Głód i Jedwab” opisała sytuację, w której jako Niemkę z Banatu przyjmowały ją w RFN głosy „wy, chociaż z Rumunii, to przynajmniej jesteście Niemcy, nie to co te brudasy…” – i tu następowała litania: Jugole, Turcy itp., co wielu niemieckich repatriantów przyjmowało to za dobrą monetę (później z enerdówkiem powtórzyła się ta sama sytuacja). To jest to samo, co @wo opisał w notce jako „Typowego Sebę w UK, który popiera prawicę, bo jest przeciwko [innym] imigrantom”.

    Że Seba na obczyźnie tak reaguje, to jeszcze od biedy potrafię zrozumieć, ale, k…, o Unii Wolności to jednak miałem lepsze zdanie, dlatego słuchanie wywodów Liberalnych Elit było dla mnie takim szokiem.

  82. „Dodam, że środowisko było jak najdalsze od Klubów Inteligencji Katolickiej – wręcz przeciwnie, raczej ostro antyklerykalne, ze strącaniem z piedestału Największych Świętości włącznie ”

    Spotkałem ostatnio tatę kolegi w autobusie, i sobie porozmawialiśmy; hardkorowy elektorat SLD, inteligent: „KE przegrało, bo za dużo obiecało pedałom”

  83. Podobnie jest z ideologią gender – jak kolega łapie za biust jakąś sekretarkę Angelikę/Roksanę/Oliwię – no to widocznie sama tego chciała, pewnie miała krótką spódnicę albo dekolt do pępka. Ale od mojej żony/córki wara.

  84. @przyklad politycznej poprawnosci

    Mi sie przypomina Al Franken, ktory zrezygnowal z bycia senatorem po tym jak wyplynely na powierzchnie glupawe zdjecia sprzed lat, gdzie udawal lapanie za cycki spiacej wspolpodroznej podlane dodatkowa historia o manipulowaniu scenariuszem sztuki, ktora razem wystawiali, zeby sobie pania mogl scenariuszowo pociumkac. To co mnie najbardziej w tej historii zniesmacza, to fakt, ze w przeciwienstwie do Frankena, cale hordy duzo wiekszych bucow nie widza nic niestosownego w o wiele dalej idacych problematycznych zachowaniach (Hello Mr Trump. Hello, Mr Kavannaugh) i cieplym strumieniem leja na swiete oburzenie z nowych/starych mediow.
    Wyglada na to, ze jedyna grupa, ktora poliyczna poprawnosc tnie rowno z gleba to ludzie z jakimis tam resztkami empatii, przyzwoitosci i samokrytyki, ktorych takie codzienne bomardowanie po prostu wyczerpuje psychicznie. A psychopatyczne buce cala geba maja to gleboko w dupie i buceruja dzielnie do przodu. A wladza bez empatii bedzie robic brzydkie rzeczy. Zreszta juz robi.

  85. @PanMzawka

    Nie bardzo zrozumiałem tezę Twojego wystąpienia. Czy chodzi o to, że powinniśmy odpuszczać Bucom Zachowującym Resztki Empatii (kto to będzie kwalifikował, swoją drogą?), żeby podtrzymać ich pożyteczny udział w ogólnej puli buców? Czy też o to, że obmacywanej kobiecie jest przyjemniej, kiedy obmacujący ją buc Zachowuje Resztki Empatii, w związku z czym nie powinno się narażać takich sprawców na wyczerpanie psychicznie? Jeśli tak, to wystarczyło napisać np. #nielinczujcieDymkadobregochłopaka, byłoby zwięźlej.

  86. Niechlujstwo językowe (brak pliterek) istotnie utrudnia zrozumienie tezy @PanaMzawki. Na przykład w zdaniu „Wyglada na to, ze jedyna grupa, ktora poliyczna poprawnosc tnie rowno z gleba” to jest KTÓRA, czy KTÓRĄ, co istotnie zmienia znaczenie?

    Co do meritum, to trochę nie chce mi się komentować tekstów publicystycznych z dalekiego kraju, bo co ja się na tym znam, mogę się ewentualnie podzielić doświadczeniami z terroru politycznej poprawności w zachodnioeuropejskich korpo. Terror polega głównie na tym, że w rozmowach z kolegami i koleżankami z pracy, którzy są pewnych ras lub pochodzą z pewnych krajów, istotnie pewnych tematów się unika, dopóki się tych ludzi nie pozna lepiej. Są to tematy, których każdy kołcz biznesingowego sawuar-wiwru i tak zaleca unikać: religia, seks, polityka. Ale jak już się z kimś popracuje chwilę, to i o tym można porozmawiać. Przynajmniej z mojego doświadczenia, nawet jak ktoś pojedzie po bandzie, to się go delikatnie, z uśmiechem naprostowuje, a nie od razu pisze pozwy sądowe. Przypadek, jaki mi się trafił, kiedy ktoś jeździł po bandzie więcej niż parę razy, skończył się nieprzedłużeniem okresu próbnego.

  87. A jeszcze dziś trafił się przecież taki przykład z Wyborczej o terrorze politpoprawności: [http://wyborcza.pl/7,75410,24986944,zacytowala-tytuly-utworow-czarnoskorego-muzyka-i-zostala-oskarzona.html]

    Mając w Stanach rodzinę, znajomych i pracowawszy uprzednio kilka razy w korpo amerykańskich (a teraz żyjąc i pracując w Zachodniej Europie) moja syntetyczna ocena jest taka, że Amerykanie są en masse w tej chwili dużo bardziej zideologizowani niż Europejczycy, i po lewej, i po prawej stronie.

  88. @wkochano
    Trochę to właśnie to o czym pisałem: festiwal jest o ile mi się udało zorientować niszowy, Leach i Eastman to niszowi kompozytorzy. Noułanowie walczący z noułanami.

  89. To może ja wytłumaczę, bo pan Mżawka jakoś nie spieszy się. Były w Ameryce mniej więcej równolegle dwie sprawy. Republikanin Kavanaugh będąc kandydatem do Sądu Najwyższego został oskarżony o próbę gwałtu, fakt że 30 lat temu, ale oskarżenie zdecydowanie wyglądało na niebezpodstawne. Szczególnie że poparte przez circumstantial evidence że ten pan w młodości dużo pił a jak był pijany to nigdy nie rozumiał co znaczy nie. I że to trwało latami. I co? I gówno. Nic. Mimo całego #metoo został sędzią Sądu Najwyższego i ma się jak pączek w maśle. Mniej więcej w tym samym czasie demokratycznemu senatorowi Frankenowi, byłemu kabareciarzowi nawiasem mówiąc, wyciągnięto durne i faktycznie chamskie zdjęcie na którym spała kobieta o on się tak ustawił z łapami że wyglądało że trzyma ją za cycki. Ale de facto zdaje się jej nawet nie dotknął. I co? I zrezygnował z bycia US senatorem z tego powodu. Więc faktycznie to wygląda tak że prawicy wszystko wolno bo po prostu ma to w dupie a na lewicy z powodu polityki „zero tolerancji” jest koszenie równo z trawą niezależnie od skali przewiny. Przynajmniej takie są głosy, ja tam jestem zdania że należy kosić równo z trawą, inaczej się nigdy nie nauczą. Tyle.

  90. @embercadero
    Wszyscy to chyba znamy, dziękujemy za przypomnienie, ale przecież to się sprowadza do tautologii, że tylko ci, którzy się przejmują – się przejmują.

  91. @wo

    „Youtube, podobnie jak Twitter, to medium na którym kretyni robią kontent dla kretynów.”

    Ale w ten sposób każde medium będzie służyło do robienia kontentu dla kretynów, bo taki się najlepiej sprzedaje, ergo Paulo Coelho i Jordan Peterson.

    Jutub ma zdecydowanie inne rozkłady kretynizmu i poważnego kontentu niż twatter… no, chyba, że ograniczymy się do polskiego jutuba, tam faktycznie jest podobnie.

    @Nankin77

    „Problem z naszym społeczeństwem polega na tym, że jeteśmy peryferyjni wobec światowej kultury i nie rozumiemy wielu niuansów.”

    Według mnie chodzi raczej o ignorancję (globalną, nie stricte polską) wobec istoty żartu – że może nieść takie czy inne przesłanie i że żarty w ogromnej większości są z natury (żeby nie powiedzieć definicji) polityczne. Ta ślepota dotyka jak zwykle zazwyczaj prawicowców, ale ludzie generalnie mają tendencję do pomijania kontekstu i skupiania się na słowach, widząc w nich jakieś magiczne zaklęcia, jak małe dzieci, które się śmieją, bo ktoś dorosły powiedział „dupa”.

    A co do politycznej poprawności, to oprócz wspomnianej już tezy o wolności słowa, to przecież ona jest jak wspomniana wyżej dupa i prawicowcy (a nawet raaadykalni ceeentryści) też mają swoją. Tak samo zresztą jak „znienawidzoną” politykę tożsamości. Każde prawicowe oburzenie tego typu na jakieś stosowane przez lewicę narzędzie terroru jest zawsze wydmuszką pozbawioną elementarnej nawet próby zrozumienia tematu, operującą wyłącznie na słowach-kluczach i pewności siebie, której pozazdrościłby każdy student próbujący wybłagać tróję na egzaminie. Zostaje tak naprawdę tylko stwierdzenie czy dany delikwent ma luki w edukacji, mózgu, czy uprawia aktywną dezinformację dla fruktów.

  92. @wo
    „kolega się myli, bardzo ich istnienie takich ateistów uwiera. Burzy im budowany przez lata obraz „młode pokolenie kocha papieża, tylko te wredne stare komuchy nie””

    Nic ich nie uwiera. Dehnela uczepili się dlatego, że – jako wyautowany gej – jest dla nich wygodnym celem („Normalny Seba kocha papieża, tylko te wredne pedały nie”). Dużo się ostatnio mówi o tym, że młode pokolenie się laicyzuje, ale to moim zdaniem półprawda: młodzież po prostu zamienia nudziarza Rydzyka na 'przebojowego’ eks-księdza Międlara, a prawicowy światopogląd jak dominował tak dominuje, tyle że w nieco innym wydaniu. Owszem – kościoły powoli pustoszeją, ale to dla księży żaden problem, bo dopóki ludzie głosują na prawicę, kler tak czy inaczej będzie zabezpieczony materialnie (gdybym na ich miejscu miał wybrać pomiędzy pełnymi kościołami a pełnymi kieszeniami, bez wahania wybrałbym to drugie: strategia cerkiewna, czyli przyssanie się do Putina i jego bogactw, przy równocześnie pustych świątyniach, zawsze jest bezpieczniejsza niż niepewny przychód z tacy od kościoła pełnego ubogich babć). Polski kościół słusznie wychodzi z założenia, że lepszy jeden bardzo bogaty sponsor (Kaczyński, prawicowe państwo) niż tłumy biednych wiernych, którzy dziś są, a jutro może ich nie być. Wiarę ludzie mogą kiedyś stracić, ale prawicowego światopoglądu – nigdy, a dopóki rządzi prawica, dopóty kościół jest zabezpieczony od strony finansowej.

    „medium, na którym kretyni robią kontent dla kretynów”

    Walka systemów wartości (prawicy z lewicą, klerykalizmu z antyklerykalizmem itp.) nigdy nie przebiegała na salonach, tylko w kiblu, w rynsztoku i na bruku: 30 lat temu Michnik wspominał o tzw. „tramwajowej religijności” i „tramwajowym antyklerykalizmie”, obecnie jest to kloaka internetowa. W takich miejscach najlepiej umieją się poruszać szambonurki: prawicowi dziennikarze, płatne trolle, hejterzy w sieciach społecznościowych, i – tak się złożyło – Urban, dla którego bagno od zawsze było środowiskiem naturalnym, dlatego nie bał się ani nie brzydził uprawiać zapasów w błocie.

    Problem w tym, że hejt, wrzask i nienawiść zawsze lepiej się monetyzują niż akademicka dyskusja, Jerzy Zięba lepiej się klika od wykładów fachowca, a sensacje i bzdury lepiej się sprzedadzą od rzetelnej informacji (por. nakłady prasy opiniotwórczej i brukowców z gołymi babami na ostatniej stronie). Tak skonstruowany jest świat, co umożliwia sukcesy bezwzględnym kłamcom. Streichera powiesili dlatego właśnie, że był niesamowicie skuteczny.

    Oczywiście, że lewica nie może stosować hejtu, siać nienawiści i głosić dezinformacji, dlatego – w przeciwieństwie np. do Trumpa – jesteśmy skazani na klęskę. Ja jestem z tym pogodzony, ale nie powinniśmy pocieszać się myślą, że przynajmniej elity są po naszej stronie. Profil Dehnela jest super, ale ani Osiedlowy Seba na niego nie zajrzy, ani Posadzkarz Stefan z Edynburga raczej o nim nie usłyszy (za to z pewnością trafią na Cejrowskiego i Kolonkę). Dlatego myślę, że tygodnik NIE był w latach ’90 darem z niebios, bo sięgali po niego ludzie, do których przekaz antyklerykalny nigdy nie dotarłby w formie innej niż wulgarny przekaz Urbana. Gdyby nie Urban, niejeden wujek Mietek wylądowałby w kruchcie (w końcu i tak wylądował, ale bez Urbana stałoby się to dużo szybciej).

  93. @Marcin Robert Bigos
    „polityczna poprawność (…) Chroniła ona jednak niegdyś – z historycznego punktu widzenia jeszcze całkiem niedawno – klasy wyższe. ”
    – Ale czy to była poprawność polityczna, jeśli w tle majaczyła odpowiedzialność z tytułu zbrodni obrazy majestatu, lub coś podobnego? Bo chyba cechą polit.-popr. jest egzekwowanie jej metodami innymi, niż prawo karne, nie?

    @MRW
    „Spotkałem ostatnio tatę kolegi w autobusie, i sobie porozmawialiśmy; hardkorowy elektorat SLD, inteligent: „KE przegrało, bo za dużo obiecało pedałom””
    – Kluczowe pytanie: czy to był taki 100% bezbożnik, czy taki, co i tak dzieci do komunii wysyła?

  94. @mnf
    „Nic ich nie uwiera. Dehnela uczepili się dlatego, że – jako wyautowany gej – jest dla nich wygodnym celem („Normalny Seba kocha papieża, tylko te wredne pedały nie”).”

    Otóż Dehnel uwiera właśnie tzw. katolików otwartych, którzy nie używają takiego słownictwa. Chyba lekceważysz ich znaczenie, o czym świadczy dalszy ciąg Twojego komentarza.

    „Problem w tym, że hejt, wrzask i nienawiść zawsze lepiej się monetyzują niż akademicka dyskusja”

    Nie „zawsze” – to kwestia ustawowych regulacji. Niestety, internet za bardzo zderegulowano i stąd jutuberzy tacy jak Zięba, Wardgęga czy Gooral.

    „Walka systemów wartości (prawicy z lewicą, klerykalizmu z antyklerykalizmem itp.) nigdy nie przebiegała na salonach, tylko w kiblu, w rynsztoku i na bruku:”

    Bzdura. Jest odwrotnie. Najpierw masz akademicki think-tank im. Adama Smitha, a dopiero 20 lat potem lansowane przez niego ideolo staje się wyznaniem wiary Seby. Rynsztokowy antysemityzm też wymyślili akademiccy filozofowie. Idee nie rodzą się w rynsztoku, tylko właśnie w salonach.

  95. @wo
    Rynsztokowy antysemityzm też wymyślili akademiccy filozofowie. Idee nie rodzą się w rynsztoku, tylko właśnie w salonach.

    Rosenberg próbował w Norymberdze tłumaczyć sędziom, że „Mit XX wieku” to po prostu rozwinięcie idej niemieckiej filozofii neoromantycznej. Ale oni nie dali mu skończyć i kazali mówić na temat.

  96. @Bardzozly
    „Ale czy to była poprawność polityczna, jeśli w tle majaczyła odpowiedzialność z tytułu zbrodni obrazy majestatu, lub coś podobnego? Bo chyba cechą polit.-popr. jest egzekwowanie jej metodami innymi, niż prawo karne, nie?”

    Ale czy to prawo karne wystąpiło przeciwko niepoprawnie dowcipnemu komisarzowi policji z „Lewiatana”? Gdyby Menander kpił sobie przede wszystkim z klas wyższych, skazano by jego komedie na zapomnienie. (Choćby dlatego, że chętniej kopiowano by innych, bardziej spolegliwych wobec norm społecznych autorów).

  97. @wo
    „Otóż Dehnel uwiera właśnie tzw. katolików otwartych, którzy nie używają takiego słownictwa. Chyba lekceważysz ich znaczenie”

    Ach, jeśli to chodziło o otwartystów to przepraszam, nie zrozumieliśmy się. Myślałem, że polemikę z Dehnelem toczą jakie Warzechy czy inne tego typu postacie (nie wiem, nie śledzę tematu). Jeśli chodzi o katolików otwartych (tzw. „katolew”, jak to określa Hołownia) to zupełnie mi oni nie przeszkadzają, sam lubię poczytać Tygodnik Powszechny – przeszkadza mi za to fakt, że w polskim kościele stanowią kompletną niszę bez znaczenia. Nigdy też nie miałem złudzeń co do ich siły oddziaływania, która w narodowokatolickiej Polsce już co najmniej od czasów Wyszyńskiego była zerowa. Dlatego tak się cieszę, że rozmodloną kruchtę lat ’90 ożywił wulgarny rechot Urbana.

  98. @mnf
    „że w polskim kościele stanowią kompletną niszę bez znaczenia”

    Kolega tego chyba nie śledził w okresie transformacji. To oni nas załatwili (właśnie ci z „Tygodnika Powszechnego”). To oni wprowadzili religię do szkół, przeforsowali zakaz aborcji, tuszowali tematykę pedofilii, zapoczątkowali papieżomanię itd. Oczywiście, po nich przyszedł Rydzyk, ale to oni otworzyli mu drogę.

    I to oni dziś dostają kompletnego wycipingla z powodu Dehnela, bo oni chcą być takimi „fajnymi katolikami”, fetowanymi na festiwalach literackich itd.

  99. @wo
    „To oni nas załatwili”

    No ale oni (TP i okolice) chyba zrozumieli swoją naiwność, błędy i wypaczenia, a za ówczesne działania „swoich” pod postacią chadeckiej części Unii Demokratycznej (Mazowiecki) dziś posypują głowę popiołem..? Niedawno czytałem wypowiedź jakiegoś otwartysty, że wprowadzenie religii do szkół było jednak błędem, a w najnowszym TP jest np. artykuł krytykujący pomnikomanię JPII. Zdarzają się też polemiki dotyczące polityki personalnej Papieża-Polaka. Mam wrażenie, że słyszę z ich strony gremialne „byliśmy głupi”.

    Jeszcze jedna uwaga:
    „Najpierw masz akademicki think-tank im. Adama Smitha, a dopiero 20 lat potem lansowane przez niego ideolo staje się wyznaniem wiary Seby”

    IMO, liberalizm rozpowszechnił się wśród paru pokoleń młodzieży wcale nie z powodu ględzenia nudziarzy z Centrum im. Adama Smitha, tylko raczej cyklicznych kabaretonów Korwina-Mikke (oczywiście większość z nich korwinizm w wersji power fantasy później odrzuciła, bo z pewnych rzeczy się wyrasta – ale ziarno zasiał Krul). Podobnie było z antyklerykalnym patostreamem Urbana. Czyli znów: to rynsztok (uosabiany przez np. Urbana czy Korwina) ma większy impact factor niż salonowe elity. Bez tego stukniętego showmana samo CAS niewiele by zwojowało, a bez uwielbiającego zapasy w błocie Urbana polski antyklerykalizm siedziałby jeszcze w katakumbach.

    Też mi się to nie podoba, ale niestety nie żyjemy w Japonii czy innej Finlandii – tak po prostu wygląda rzeczywistość na peryferiach cywilizacji (lewica, ze swoim nudnym, umiarkowanym przekazem, pozbawiona korwinizmu i showmeństwa nie mogła zdobyć przyczółków wśród młodzieży – no chyba, że zaczęłaby opowiadać o paleniu banków czy wieszaniu biznesmenów na latarniach). Prawica bez oporów jedzie na gloryfikacji przemocy, więc tylko to mogłoby zadziałać. Taka jest cena życia w Bolandzie.

  100. @mnf
    „No ale oni (TP i okolice) chyba zrozumieli swoją naiwność, błędy i wypaczenia, ”

    TERAZ to już nie ma znaczenia. Pisałem o tym, ile zła spowodowali. Że TERAZ antypisowska opozycja szlocha, rozbita w proch i żałuje błędów, to skądinąd oczywiste. Kolega jednak negował ich znaczenie w myśl swojej teorii rynsztokizmu.

    „IMO, liberalizm rozpowszechnił się wśród paru pokoleń młodzieży wcale nie z powodu ględzenia nudziarzy z Centrum im. Adama Smitha, ”

    Nie chodzi o nasz poczciwy CAS, to tylko lokalna podrobka. Chodzi o anglosaski pierwowzór, którego idee zaczęli do Polski przenosić m.in. Korwin. Ale jak cała polska prawica, oni tego sami nie wymyślili, skopiowali z Zachodu. Otóż oryginał był (jest) akademickim think-tankiem.

    Będę wycinał dalsze komcie kolegi dotyczące tej bzdurnej teorii o wszechwładzy rynsztoka. Z każdym kolega demonstruje tylko swoje niskie oczytanie tudzież ogar ogólny.

  101. Mazowiecki i spółka tak, ale czy TP?
    Nie byłem czytelnikiem, ale załapałem się w liceum na wprowadzenie religii do szkół. I pamiętam księdza-katechetę, który wyśmiewał TP za publikowanie listów — oczywiście uważał je za fałszerstwo redakcji — przeciwko przenosinom katechezy z salek parafialnych do szkół.

    Co do tematu: że każdy pogląd, ideologia, zjawisko ma swoją odmianę patologiczną to jestem wręcz pewien. Ale faktycznie, na rzecz patologii politycznej poprawności dobrych dowodów nie widzę.

    Z drugiej strony, odkąd tylko pamiętam, pewne poglądy i postawy nie były tolerowane w życiu publicznym. Najwyrazistszym przykładem była pozycja Jana Pawła II za życia w polskich mediach — tylko Urban mógł sobie pozwolić na krytykę, a i to nie do końca. Najwyrazistszym nie znaczy jedynym. Bo, na przykład, pochwalenie politycznej poprawności w polskich realiach też było politycznie raczej niepoprawne… Ta polska polityczna poprawność była właśnie trochę kościółkowa, trochę konserwatywna i po balcerowiczowsku leseferystyczna.

  102. @pak
    „Mazowiecki i spółka tak, ale czy TP?”

    Przecież to jest takie same pytanie jak „Michnik i spółka tak, ale czy TP?”. Mazowiecki (i znaczna część jego rządu) wywodził się z „TP”. W perspektywie historycznej rząd Mazowieckiego był dla „TP” wielkim sukcesem – jego czołowi autorzy i redaktorzy sformowali rząd, zaczęli wcielać w życie różne projekty, dotąd opisywane do szuflady („polityka jagiellońska”). Ale jednocześnie ten sukces był strasznym ciosem, bo dawni przyjaciele okazali się w końcu przeciwnikami (np. Gowin). Cały czas szukają nowej formuły dla siebie.

    „I pamiętam księdza-katechetę, który wyśmiewał TP za publikowanie listów — oczywiście uważał je za fałszerstwo redakcji — przeciwko przenosinom katechezy z salek parafialnych do szkół.”

    Bo to jest tak samo jak z „Gejzetą Aborczą”. Prawica i tak będzie zawsze wytykać tym pismom urojoną „lewicowość”, choćby dlatego, że w wielogłosie na temat „katechezy w szkołach” opublikuje kilka głosów krytycznych, a nie tylko pochwalne na kolanach. Jedyny rodzaj pluralizmu w mediach, jaki prawica może zaakceptować, to obecne TVP.

  103. @pak4
    „Ta polska polityczna poprawność była właśnie trochę kościółkowa, trochę konserwatywna i po balcerowiczowsku leseferystyczna.”

    Istotnie, Platforma po wielu zwodach ostatecznie (?) wprowadziła związki partnerskie do programu, w oparciu o killer argument: „pewna starsza pani w niewielkim mieście powiedziała do mnie w tej sprawie tak: dajmy ludziom żyć, co nam to przeszkadza”. W Polsce to co jest akceptowalnym standardem ochrony grup mniejszościowych (a taka jest istota „politycznej poprawności”) ustala wyobrażony panel „starszych pań w niewielkim mieście”, do którego dostosowują się politycy (wyobrażony – gdyż osobiście znam wspaniałe kobiety, dzisiejsze starsze panie, które w warunkach prowincjonalnej polski lat 80-tych walczyły, np. na pozycji sekretarza Gminnej Rady Narodowej, o cywilne prawa dla osób nieheteronormatywnych, mając przeciw sobie m.in. Wojskowe Komendy Uzupełnień okresu stanu wojennego). Dlatego tak ważna jest lewicowa polityczna mobilizacja kobiet (w różnym wieku i z różnych środowisk), ona nadkrusza krępującą moc tego wyobrażonego panelu.

    @monday.night.fever

    „Oczywiście, że lewica nie może stosować hejtu, siać nienawiści i głosić dezinformacji, dlatego – w przeciwieństwie np. do Trumpa – jesteśmy skazani na klęskę. Ja jestem z tym pogodzony, ale nie powinniśmy pocieszać się myślą, że przynajmniej elity są po naszej stronie. Profil Dehnela jest super, ale ani Osiedlowy Seba na niego nie zajrzy, ani Posadzkarz Stefan z Edynburga raczej o nim nie usłyszy (za to z pewnością trafią na Cejrowskiego i Kolonkę).”

    Kolega steelman pisał o słabości kultury ludowej w Polsce jako problemie politycznym i wówczas mam wrażenie, że to się nie przebiło (powstało chyba wrażenie, że chodzi o nie dość silne zespoły pieśni i tańca). Może w kontekście powyższego cytatu o osiedlowym Sebie należy tę uwagę przywołać i rozwinąć. Nie wszędzie w Europie klasa ludowa („osiedlowy Seba”) jest skazana na kruchtę jako domyślny kontekst kulturowy, z którego może ją wyrwać jedynie wulgarnością w stylu „Nie”. Na wiejskich i małomiasteczkowych imprezach w Niemczech, odpowiednikach naszego Dnia Kartofla, lokalne zespoły grają rockową klasykę lat 60-tych i 70-tych, oczywiście po angielsku – taki Kaczkowski dla robotników rolnych, spadek po Radiu Luksemburg i bazach US Army. Ci rzępolący „House of the Rising Sun” muzycy to faceci po zawodówkach (Hauptschule), których występ sponsoruje lokalna komórka SPD. Jednocześnie w tym samym miasteczku cały rok trwają, w zależności od regionu, przygotowania do pochodu karnawałowego (obejmującego elementy muzyki, tańca, lokalnej rywalizacji i satyry politycznej), względnie do jakiegoś święta winobrania czy lokalnej historycznej przebieranki np. „Landshuter Hochzeit” [1]. Co istotne, ta ludowa kultura nie jest, jak nasze lokalne festyny, łaską wójta, lecz wyrazem samoorganizacji i identyfikacji klasy ludowej w opozycji do klas wyższych. Gdzieś u jej źródeł jest zasobna XIX-wieczna wieś, która tam, w gospodarczym rdzeniu Europy, składała się z gospodarzy-przedsiębiorców rolnych (a nie jak u nas – niewydolnych popańszczyźnianych zagród) i która funkcjonowała w symbiozie z różnorodnym otoczeniem rzemieślniczo-przemysłowym (np. warsztatami tkackimi, cechami wędrownych pracowników najemnych), z którym to otoczeniem wieś wchodziła w bezpośrednie interakcje w oparciu o własne kompetencje kulturowe (m.in. powszechną umiejętność pisania). Postacie pana i plebana były w takim otoczeniu znacznie mniej dominujące niż dla naszego reymontowskiego chłopa. Wyrosła z takich źródeł kultura jest owszem ludowa, ale nie folwarczna. Operuje swoimi autonomicznymi formami, nie wywodzonymi z narracji elit: z religijnego rytuału czy dworkowego mitu. I niestety nie jest to luka do łatwego nadrobienia w parę lat. Należy ją jednak zrozumieć i szukać sposobów jej kompensowania.

  104. @awal
    „Na wiejskich i małomiasteczkowych imprezach w Niemczech, odpowiednikach naszego Dnia Kartofla, lokalne zespoły grają rockową klasykę lat 60-tych i 70-tych, oczywiście po angielsku – taki Kaczkowski dla robotników rolnych, spadek po Radiu Luksemburg i bazach US Army.”

    Jako poniekąd zawodowy (ale co to za zawód) oraz prawie że akademicki specjalista od popkultury uzupełnię te Słowa Prawdy o uwagę, że ta „ludowość” przekłada się na siłę eksportową ich popkultury. Z tego środowiska „wąsatych robotników grających covery dla rolników” wywodzili się Franz Reuther, który wymyślił Boney M (i ho ho co jeszcze) oraz Hannsjorg Moroder („przyjaciele mówią mi Giorgio”). A nordycki kryminał, na którym zarobiłem na niejednego steka, zaczął się od robotniczych klubów książki, prowadzonych przez socjaldemokrację (no bo przez kogo, przecież nie przez kościół).

    Podejście kolegi MNF, że „dla Seby trzeba głupio, bo on i tak nie doceni niczego lepszego od Bayer Full”, jest społecznie szkodliwe, dlatego zwalczanym tu będzie. Również cenzorskimi nożycami, więc proszę się nie rozpędzać do polemizowania.

  105. @rynsztokizm

    Dobra, już się zamykam. Chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt, że rozmaite ideologie, również te szkodliwe i głupie, zostały w Polsce spopularyzowane (szczególnie wśród młodych) przez ludzi nie tyle głupich, co chamskich (Urban) i kontrowersyjnych (Korwin); Streicher też przecież głupi nie był. Przy czym wraz z popularyzacją internetu to zjawisko jeszcze przybrało na sile. Jakakolwiek ideologia wymyślona przez elity na salonach ma niewielkie szanse, dopóki nie trafi na przekaźnik w postaci chama i oszołoma (a najlepiej ich konglomerat w rodzaju Fox News), który ją zwulgaryzuje i sprzeda Sebie w antyintelektualnym opakowaniu.

    Poznałem wielu ludzi, którzy swego czasu (jako licealiści czy studenci) zostali uwiedzeni przez korwinizm, po czym w większości porzucili go dla Umiarkowanego Liberalizmu W Granicach Prawa. Czym Krul ich do liberalizmu przyciągnął? Otóż nie akademickimi dyskusjami o stopach podatkowych (piętnastolatka średnio to obchodzi), tylko wrzaskami o Hitlerze, niepełnosprawnych, lekkiej pedofilii, „złodziejskim” ZUS-ie (etc., etc.) oraz zapluwaniem się nt. „terroru politpoprawności”. Liberalizm ekonomiczny przychodził w drugiej kolejności, pierwsze było chamstwo. Bez Korwina, pełniącego funkcję triggera libertarianizmu, te wszystkie Adamy Smithsy i von Misesy wciąż by się kurzyły po piwnicach, za co CAS powinien mu przyznać dożywotne stypendium.

    Jest to również powodem, dla którego na Festynie Ziemniaka w Pleszewie bardziej popularna od rocka progresywnego jest discopolowa łupanina, a w innych środowiskach – sapanie raperów spod znaku ChWDP o swojej forsie, furach i „foczkach”. Jak z tym walczyć? Nie mam pojęcia. Na pewno nie jest to (chamstwo, kontrowersje, pochwała przemocy) droga dla lewicy, tego tu nie postulowałem. Musimy mozolnie robić swoje, ale zarazem mieć świadomość uwodzicielskiej siły, którą niesie za sobą prymitywizm kanałów Cejrowskiego czy Kolonki.

  106. @mnf
    „zostały w Polsce spopularyzowane (szczególnie wśród młodych)”

    Temu nikt nie przeczy – to są kanały popularyzacji. Ale na początku jednak były intelektualne salony (także w przypadku korwinizmu czy antysemityzmu).

    „Jest to również powodem, dla którego na Festynie Ziemniaka w Pleszewie bardziej popularna od rocka progresywnego jest discopolowa łupanina”

    Jak to cierpliwie tłumaczymy z Awalem (niniejszym wyczerpała się cierpliwość, będę wycinać), nie to jest „powodem”. Powodem jest to, że Pleszewo pominęły wszystkie inne instytucje. Obecne przy Landshuter Hochzeit albo w robotniczym klubie książki w Umea. Na tym kończymy tę rozmowę.

  107. @Bez Korwina, pełniącego funkcję triggera libertarianizmu, te wszystkie Adamy Smithsy i von Misesy wciąż by się kurzyły po piwnicach

    Ale bez Adamów Smithsów i von Misesów zamiast Korwina propagującego libertarianizm w massmediach byłby Srorwin propagujący srybertarianizm wymyślony przez Sradamów Smithsów i sron Misesów

  108. @Awal
    „Na wiejskich i małomiasteczkowych imprezach w Niemczech, odpowiednikach naszego Dnia Kartofla, lokalne zespoły grają rockową klasykę lat 60-tych i 70-tych“

    Na polskim Dniu Kartofla (w moich stronach rodzinnych – Festiwalu Zalewajki) gra za to sam Lady Pank. Polskim mainstreamem od lat nieodmiennie rządzi nieświęte przymierze TVP-Polsat-TVN, które potrafi spłycić i przerobić na papkę wszystkie trendy kulturowe, jakich się nie dotknie.

    @WO
    „ta „ludowość” przekłada się na siłę eksportową ich popkultury.“

    Proszę tego absolutnie nie traktować w kategoriach polemiki, ale szczerego pytania (bo to jest kwestia, nad którą sam się zastanawiam): otóż mam od lat szczere przekonanie, że pozycja niemieckiej popkultury jest właśnie niewspółmierna do znaczenia politycznego i ekonomicznego kraju. Case in point: do polskich kin wchodzi co roku kilkanaście francuskich komedii, czasem także akcyjniaki czy fantastyka („Purpurowe rzeki“, „Braterstwo wilków“, „Vidocq“, Bessona nawet nie liczę, bo od dawna kręci po angielsku). Z filmów niemieckich *jakikolwiek* tytuł ukazuje się raz na ruski rok, o popie już nie mówiąc. Przypadkowo musiałem odkrywać takie rzeczy jak „Felidae“ (cudeńko, absolutne cudeńko) czy „Jesteśmy nocą“ (kiepski horror wampiryczny ze scenariuszem na poziomie Fabryki Słów, ale w Polsce nie powstałby w ogóle). Szukałem informacji, czy to są rzeczy reprezentatywne dla niemieckiego kina rozrywkowego, ale wygląda na to, że musiałbym czytać po germańsku, by znaleźć odpowiedzi. Podobnie, gdybym nie miał za młodu Vivy Zwei, jedynym współczesnym zespołem zza Odry, jaki bym znał, byłby Rammstein (OK, jeszcze Helloween i Scorpionsi, ale oni grają w lengłydżu, więc to taka mimikra bardziej).

  109. @pak
    „do polskich kin wchodzi co roku kilkanaście francuskich komedii (…) z filmów niemieckich *jakikolwiek* tytuł ukazuje się raz na ruski rok, o popie już nie mówiąc”

    Może dlatego, że niemieckie komedie są subtelne jak kolonoskopia, a zamiast popu, który królował w latach ’80 (sławne „Modern Talking”), na festynach króluje muzyka biesiadna typu „Meine Heimat, Meine Liebe” z cycatą Helgą podającą piwo na Oktoberfeście? (Polskim odpowiednikiem tego typu twórczości byłyby tzw. „Śląskie Szlagiery”). Patrząc z tej perspektywy – nic dziwnego, że Niemcy preferują kulturę amerykańską (wspominane wcześniej przez @awala „House of the Rising Sun” na Dniach Kartofla w Karlsruhe).

  110. @mnf

    „Jest to również powodem, dla którego na Festynie Ziemniaka w Pleszewie bardziej popularna od rocka progresywnego jest discopolowa łupanina, a w innych środowiskach – sapanie raperów spod znaku ChWDP o swojej forsie, furach i „foczkach”. Jak z tym walczyć?”

    Okropnie generalizujesz, a ponadto – dlaczego właściwie skupiasz się na konkretnych gatunkach? Disco polo nie jest złe dlatego, że jest prostackie, tylko dlatego, że stało się mafijnym biznesem. Posłuchaj sobie czasem wczesnego disco polo (powiedzmy 84-90), jest tam naprawdę dużo kreatywności i talentu do wygrzebania, a nawet inspiracji poważniejszymi gatunkami. Podobnie sprawa wygląda z polskim hip hopem, w którym z powodzeniem można znaleźć ambitnych twórców z patologicznych środowisk robiących z gówna i patyków coś artystycznie składnego. Nie w gatunku czy formie leży problem.

  111. @Piotr Aleksander Kowalczyk

    „Polskim mainstreamem od lat nieodmiennie rządzi nieświęte przymierze TVP-Polsat-TVN, które potrafi spłycić i przerobić na papkę wszystkie trendy kulturowe, jakich się nie dotknie.”

    Ale właśnie to jest efekt słabości kultury ludowej w Polsce. Nie ma działania oddolnego jakie opisywał Awal – czyli sytuacji gdy kapela gra koślawo, ale gra ale jest fajnie bo to sąsiedzi robią dla sąsiadów – jest papka szykowana centralnie przez koncerny medialne. Do tego sama impreza typu Święto Kartofla i Nalewki to faktycznie jest „dar” pana (czy raczej wójta) dla poddanych – więc za pieniądze publiczne (ew. sponsora i tu się pojawia figura pana – czyli Janusza Biznesu, księcia Wygwizdowa) sprowadza jakąś gwiazdkę jaką kojarzy większość oglądających telewizję.

    Tak na marginesie – z produktów popkulturowych jakie trafiły do Polski i nie tylko jest serial „alarm fur Cobra 11” (już kiedyś sie przewijał w komentarzach, jeśli dobrze pamiętam). Serial który prawdopodobnie długo nie będzie miał odpowiednika w Polsce – i nie chodzi mi o sceny kraks na autostradach ale o motywy. Głównym bohaterem jest Niemiec o tureckich korzeniach (w Polsce dłuuugo długo nie będzie takiej postaci), wszyscy stali bohaterowie należą góra do klasy średniej – a jak w serialu pojawia się ktoś z klasy wyższej, to z definicji ma coś za uszami. Do tego często okazuje się że przestępca tygodnia to ktoś z klasy ludowej/niższej średniej kto na bogaczu mści się za doznane krzywdy.
    W polskich serialach rzadko pojawia się taki motyw, przeciwnie to bohaterowie żyją na poziomie klasy średniej – a nawet wyższej średniej, do tego bywają członkami miejscowej elity (tak, piję do księdza Mateusza, choć pamiętam że to format kupiony z Włoch).

  112. @monday.night.fever biorąc pod uwagę, że u nas powstały takie twory jak ciacho czy kac WAWA, a za szczyt dowcipu jest uważane ani mru mru to jesteśmy chyba ostatnim narodem na Ziemi, który ma prawo wypominać innym słaby humor.
    Co do braku niemieckich filmów to raczej wina dystrybutora. Pamiętam za to, że w telewizji było tego dużo więcej. Bardziej w takich jak HBO, cinemax czy nawet canal+, ale nawet na Polsacie często się trafiały. Jak byłeś nastolatkiem 10 lat temu to właśnie na topie były te niemieckie komedyjki dla nastolatków w stylu nocy żywych kretynów lub z bardziej poważnych klimatów trafiały się perełki jak Fala z 2008. To już jest wyczyn, który przerasta naszych filmowców, stworzyć coś co chce oglądać nastolatek.
    Podobnie z kinem wojennym, naprawdę chciałbym, żeby nasi szpece od wyklętych transformerów, stworzyli coś chociaż w jednej dziesiątej tak dobrego jak Król Olch, Stalingrad czy upadek. Uwierz mi, że jest dużo więcej przykładów na lepsiejszość niemieckiej popkultury np. Der Nachtmahr z 2015.

  113. @Nankin77

    Miasto 44 było dla mnie sehr gut, choć rozumiem, że scenariusz nie wszystkim trafia w ideolo.

  114. @różowyguzik

    „Okropnie generalizujesz (…) Posłuchaj sobie czasem wczesnego disco polo”

    W latach ’80 disco-polo nie istniało; to, co dziś określamy jako „disco polo lat ’80”, faktycznie było nurtem popu, związanym z italo disco/new romantic – tyle, że przeszczepionym na polski grunt (w podobnej formie zjawisko występowało również w ZSRR). Dotyczy to częściowo początku następnej dekady, patrz: Top One. O właściwym („kanonicznym”) disco-polo możemy mówić gdzieś tak od 1992 roku, kiedy na scenie pojawił się znany dziś szerokiej publice Zenek Martyniuk i podobne kapele. Disco polo faktycznie się zepsuło w początku wieku, gdzieś w latach 2000-2005, kiedy na fali fascynacji muzyką dance (do czego przyczynił się zespół „Boys”) poszło właśnie w kierunku „polski dance” – ze szlachetnym wyjątkiem Zenka. Od tego momentu możemy już mówić o zmierzchu tej muzyki. To wtedy (2005) DP ostatecznie zatraciło swój charakter i zaczęły się pojawiać te wszystkie Nieciki. „Stare” disco polo było może i zgrzebne, ale jakoś tam sympatyczne; dzisiejszy polski dance to już w większości wulgarna łupanina o dymaniu foczek na tylnym siedzeniu. Żeby jeszcze sprawę dodatkowo skomplikować, pozostaje problem „niekanonicznych” nurtów disco-polo lat 90, czyli biesiadnego („Bayer Full”) oraz tzw. „country-polo”, no i oczywiście „Śląskie Szlagiery”, które już same w sobie stanowią osobny mikroświat.

    W komentarzu odnosiłem się do stanu dzisiejszego (2019) – przyznaję, że zamiast „discopolowa łupanina” powinienem był napisać „polsko-densowa łupanina”, ale to rozróżnienia rozumiane przez ekspertów.

    (Mein Gott, mam nadzieję, że @wo wybaczy mi tą discopolową klaryfikację…)

    A rapu nie znoszę za to, że kilkanaście lat temu kompletnie sprawicowiał („Wyklęci”, ChWDP), a nawet poszedł w szowinizm i rasizm – czego już zupełnie nie mogę pojąć, skoro sam gatunek wywodzi się z czarnych dzielnic amerykańskich metropolii (pamiętam, jak hiphopowcy starej daty walili w kościół i wielbili Tupaca; ich dzisiejsi odpowiednicy chodzą w odzieży patriotycznej, grzmią na „ciapatych” i głosują na Konfederację).

    Osobny wątek hip-hopu to oczywiście bounce, czyli „goldy”, chamstwo i chwalenie się foczkami w furach – zupełnie jak polski dance…

  115. @Piotr Aleksander Kowalczyk ja po sali samobójców nie tykam niczego co stworzył ten facet. Podejrzewam też, że ten film raczej nie jest odważnym dialogiem z historią.

  116. Jeszcze doprecyzuję: „w latach ’80 disco polo właściwie nie istniało…” – no chyba, że mówimy o hitach importowanych z Jackowa czy innego Greenpointu („cztery razy po dwa razy”, „Chłopcy radarowcy”). Bayer Full też zdaje się rąbał wtedy do kotleta w Hameryce.

  117. @Nankin77

    „Dialogiem” w znaczeniu „polemiką” nie jest na pewno, chociaż robi dużo aby nie być jednoznaczną laurką na rzecz powstania i pokazać, jaka to była rzeź. Jest za to (IMVHO)rzetelnie zrobionym (poza tą jedną sceną, którą zaraz ktoś wypomni), widowiskowym kinem wojennym, kompetentnie nawiązującym do języków popkultury. Powiem tak: ideałem w gatunku jest dla mnie „O jeden most za daleko”. W „Mieście” brakuje szerszego kontekstu wojskowo-politycznego (Sowieci nie pojawiają się w ogóle, nie ma żadnej (chyba) autentycznej postaci itd.), ale gdyby go w jakiejś alternatywnej rzeczywistości dodać, a „mięso” (tj. same walki widziane z perspektywy fikcyjnych bohaterów) zostawić tak, jak jest u Komasy, to nie miałbym żadnych zastrzeżeń.

  118. „widowiskowym kinem wojennym, kompetentnie nawiązującym do języków popkultury.” Wiem jedno, kiedy taki opis pojawia się przy polskim filmie to trzeba uciekać. Na serio to to jak będę miał więcej czasu to postaram się zerknąć, chociaż nie ukrywam, że nie brzmi jakoś super. Wygląda na coś w stylu Call of duty o powstaniu. Poza tym nawet jeśli film jest super (w co mocno wątpię) Niemcy i tak wygrywają, jak zazwyczaj w historii.

  119. @mnf

    Do takiego uściślenia disco polo już nie mam uwag, natomiast trochę jeszcze bym się do hip hopu przyczepił, bo tutaj, w przeciwieństwie do disco polo, nadal można znaleźć kompetentnych twórców. Nie jestem jakoś szczególnie wkręcony w polski hip hop, ale z tego co mi się z współczesnych twórców obiło o uszy, to w Twój schemat z popularniejszych rzeczy nie wpisują się np. Kaz Bałagane, Rogal DDL czy Syny. Do tego dochodzą jeszcze stricte klasośredniowe twory w rodzaju LUCa, Fisza czy innego Taco Hemingway’a, choć to oczywiście całkiem inna bajka niż przyziemne opowieści o ulicznym życiu.

    W każdym razie zmierzam do tego, że to, co opisujesz nie jest jakąś choroba genetyczną polskiego rapu, a raczej środowiskowym uwarunkowaniem związanym z kulturą kibolską i okołomafijnym biznesem. Zresztą kulturę kibolską też można powiązać z odgórnymi rozgrywkami polskiej skrajnej prawicy (był tu już kiedyś w komciach opis tej dynamiki).

  120. @różowyguzik

    „tutaj [w rapie], w przeciwieństwie do disco polo, nadal można znaleźć kompetentnych twórców”

    To tak jak z tymi niemieckimi komediami, o które pytał @pak: pewnie można by znaleźć parę dobrych, ale większość będzie zapewne utrzymana w stylu „American Pie” czy „Lodów na Patyku” (przykład pierwszy z brzegu: „Wilgotne Miejsca” – ogromny hit frekwencyjny, również w Polsce). Żeby nie było – o polskiej komedii mam dokładnie takie samo zdanie i nasze Kac Wawy hejtuję na równi z ich niemieckimi odpowiednikami, bo każde barachło jest warte tyle samo.

    Szacun dla Fisza i Taco, ale oni wciąż stanowią niszę na tej scenie.

  121. „polskiej komedii mam dokładnie takie samo zdanie i nasze Kac Wawy hejtuję na równi z ich niemieckimi odpowiednikami, bo każde barachło jest warte tyle samo.” Sprzeciwiam się stawianiu między nimi znaku równości, nawet jeśli te Niemieckie odpowiedniki nie są zbyt intelektualne to przynajmniej mają jakąś kompozycje i chyba każdy parsknie od czasu do czasu. Polskie komedie ostatnich 20 lat nie mają nawet tego vide Job, czyli ostatnia szara komórka gdzie po prostu wykorzystywano stare dowcipy i fabuła to jeden wielki burdel. Czy nasze swojskie kabarety z pantomimą dla pięciolatków.

  122. Wow, gamergate na moim blogu! Zabraniam panu kontynuowania pisania tutaj dalej tych głupot, ale zostawię celem egzemplifikacji. Anita Sarkeesian, której nazwiska nawet nie umie pan poprawnie napisać, ma takie same prawo do krytykowania dowolnej gry, jak wszyscy. Krytykowanie to nie jest „cenzura”, zresztą nawet z pańskiego komentarza wynika, że zignorowano jej krytykę (jak zwykle).

    A teraz proszę sobie pójść gdzieś, gdzie gamergaterzy są mile widziani. Tu nie są.

  123. @każdy ma prawo do krytyki

    Producent „Kac Wawy” tak nie uważa: groził dziennikarzowi procesami za negatywne recenzje swojego dzieła (Tomasz Raczek odradzał pójście na film), które podobno miały „negatywnie przełożyć się na wpływy finansowe z tego projektu biznesowego”. Nie pamiętam czy w końcu doszło do procesu, ale pół internetu toczyło z tego bekę i był to chyba jedyny zabawny gag w tym filmie.

  124. @Przebiegły Drapierznik

    Ooo, to jest dokładnie to, o czym pisałem wcześniej ze słowami-kluczami. Obiekt rzuca w celu wywołania efektu mocnymi wyrażeniami w rodzaju „cenzura” albo „terror kryminalny” kompletnie nie rozumiejąc znaczenia tych słów. Normalnie chodzący przykład AI wg argumentu chińskiego pokoju.

    A do tego czytać nie umie, bo nazwa Animals jako taka nie była przedmiotem debaty.

  125. @sfrustrowany_adiunkt

    „Ale właśnie to jest efekt słabości kultury ludowej w Polsce. Nie ma działania oddolnego jakie opisywał Awal – czyli sytuacji gdy kapela gra koślawo, ale gra ale jest fajnie bo to sąsiedzi robią dla sąsiadów – jest papka szykowana centralnie przez koncerny medialne.”

    O to mi chodziło, dzięki za uchwycenie. Przy czym dodam, że owe coverowe kapele jakie słyszałem na klasycznie wiejskich festynach Bawarii i Hesji potrafiły zaskakiwać poziomem i rockowo-bluesowym repertuarem. Był to, według wyjaśnień gospodarzy, efekt słuchania nawet nie Radia Luksemburg, lecz lokalnych rozgłośni US Army, nadających piosenki dla G.I.sów rozlokowanych w Fulda Gap.

    „Serial „alarm fur Cobra 11” … – i nie chodzi mi o sceny kraks na autostradach”

    Choć te kraksy są bardzo kraksowe!

    @niemieckie komedie

    Komedia to nie jest gatunek, który do mnie specjalnie przemawia, lecz gdy chodzi o te niemieckie z tego stulecia, to mógłbym polecić „Alles auf Zucker!” i „Herbe Mischung” – obie obracające się wokół tematów narodowościowych: Niemcy, Żydzi, Arabowie w środowisku prowincjonalnej klasy średniej. „Almanya” – podobne ujęcie, o potomkach tureckich gastarbeiterów. „Toni Erdmann” to inne sepektrum społeczne: bohaterką jest profesjonalistka żyjąca w ponadnarodowym środowisku wielkiej korporacji, wyrywająca się spod wpływu ojca – komedia feministyczna, nie mylić z rom-comem. Te ostatnie w wydaniu niemieckim to filmy z Tilem Schweigerem (np. „Kokowääh”), gatunkowo ponoć udane (nie oglądałem). Z rzeczy trochę starszych oczywiście „Good Bye, Lenin!”, „Sommer vorm Balkon” – wspominam je jako ładnie nakręcone migawki po-zjednoczeniowej RFN. Mogą się też podobać satyry polityczne w rodzaju „Der Minister” (o przedziwnej karierze Karl-Theodora Guttenberga). Coś co stylistycznie przypominałoby polskie „Kac Wawy” również się zapewne zdarza np. na taką z trailera wygląda bawarska produkcja „Sauerkrautkoma”, ale ogólny obraz jest znacznie bardziej zniuansowany. Czemu tych rzeczy nie znamy w Polsce? – bo my się w ogóle z Niemcami nie znamy, z wzajemnością. Mamy w głowach po obu stronach granicy archaiczne stereotypy, co przekłada się na brak zainteresowania i zrozumienia dla kultury sąsiada.

  126. @Awal

    „Choć te kraksy są bardzo kraksowe”

    To chyba jest powód dla którego ten serial w ogóle trafił do Polski. Właśnie z powodów wspomnianych stereotypów – zwykły porządny serial policyjny by się nie przebił.

    A wracając do naszego grajdołka – jeśli w tym momencie mamy po zachodniej stronie Odry prężną oddolną kulturę ludową, plus prężną i nie zredukowana do skrajnych uproszczeń popkulturę pod dyktando koncernów – to czy jest szansa na jakąkolwiek zmianę i u nas?

  127. Odlurkowuję się i pozdrawiam Gospodarza oraz Szanownych Komcionautów. Cieszę się, że blog żyje nadal w nowym miejscu!

    Sam śledzę temat PC z od jakiegoś czasu. Jeśli Gospodarz pozwoli, podrzucę kilka przykładów pod rozwagę:

    Sample 1:
    'In April, at Brandeis University, the Asian American student association sought to raise awareness of microaggressions against Asians through an installation on the steps of an academic hall. The installation gave examples of microaggressions such as “Aren’t you supposed to be good at math?” and “I’m colorblind! I don’t see race.” But a backlash arose among other Asian American students, who felt that the display itself was a microaggression. The association removed the installation, and its president wrote an e-mail to the entire student body apologizing to anyone who was “triggered or hurt by the content of the microaggressions.”’
    Source: [https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2015/09/the-coddling-of-the-american-mind/399356/]

    W artykule jest też kilka innych przykładów, w których studenci nawoływali do zwolnienia wykładowcy za wygłoszenie opinii, z którą się nie zgadzali, albo użycie (ironicznie) terminu „white genocide” na twitterze. Lukianoff i Haidt przekonują, że PC szkodzi studentom, bo daje im fałszywe poczucie bezpieczeństwa i pozbawia socjalizacyjnej roli spierania się z ludźmi, których poglądy są dla studentów oburzające. Gladwell w rozmowie z nimi przypomniał natomiast, że osoby, których pradziadkowie mogli jeszcze być niewolnikami mogą mieć nieco inną perspektywę niż dwóch białych wykładowców z bogatych uniwersytetów przerażonych PC.

    Sample 2:
    Zwolnienie Jamesa Gunna przez Disneya po tym, jak Mike Cernovitch wyciągnął tweeterowe żarty Gunna sprzed 6 lat. W tym przykładzie mniej chodzi o same tweety (były durne), a bardziej o brak ram pozwalających ocenić czy i jaka powinna spotkać Gunna sankcja, do ilu lat wstecz „liczą się” takie wypowiedzi, no i oczywiście wątek używania political correctness przez prawicowego celebrytę, który tym samym chciał ideę politpoprawności wykpić.

    Prawica swojego hopla na temat political correctness opiera na spiskowych teoriach na temat wpływu LGBT, Żydów i progresywnej lewwicy w Hollywood itp. Imho powyższe przykłady pokazują, że to idzie zupełnie inaczej – emancypacyjna w założeniach idea jest przechwytywana przez Kapitana Kapitała i zamieniania w produkt. Firma/uczelnia boi się, że straci progresywnych klientów (niekoniecznie z grupy uciskanej), więc zwalnia, przeprasza, robi kampanie społeczne – dba o swój „woke” wizerunek. Business as usual. Problem w tym, że tak rozumiane PC jest często niewrażliwe na kontekst (więc łatwo ją wykpić) i opiera się bardziej na rozumieniu grup uciskanych jako potencjalnego targetu marketingowego niż ludzi, którym należy pomóc. Plus tak rozumiane PC wspaniale nadaje się do monetyzowania zarówno oburzenia, jak i „aktywizmu przez konsumpcję”. Nike sprzedało oburzonym prawakom buty do palenia na Instagramie, a progresywnym swój „woke” wizerunek. W tym bilansie na pewno zyskali Nike, Facebook, Twitter. Prawica też lubi tak rozumiane PC, to im formatuje dyskusje idealnie pod ich potrzeby.

    Source: [https://www.jacobinmag.com/2017/01/safety-pin-box-richard-spencer-neo-nazis-alt-right-identity-politics/]

  128. @niechjedzaciastka

    „tak rozumiane PC wspaniale nadaje się do monetyzowania zarówno oburzenia”

    Też o tym wspominałem niedawno. Z jednej strony dla lewicy jest to niedźwiedzia przysługa, ale z drugiej jeszcze bardziej unaocznia, jak bardzo na prawicy brakuje jakiejkolwiek wiedzy na temat tego, co ich oburza. Nawet nie wiedzą, że krytykują te reklamy krytykują przede wszystkim kapitalizm i prawo korporacji do decydowania o swoim produkcie. Ironiometr mi normalnie to rozbiło.

  129. @niemieckie kino
    Das Boot! Nie wspomnieć o tym filmie to jak zignorować istnienie Rammsteinów. No i Werner Herzog, którego wizje i rozmach można porównać chyba tylko do Greenaway’a. Ani Das Boot, ani filmy Herzoga komediami bynajmniej nie są, ale skoro o Rammsteinie było, to nie mogłem się powstrzymać.

    Wspomniana tutaj Toni Erdman była reklamowana jako komedia. Heh, dystrybutorzy to albo mają fantazję, albo nie mają pojęcia co wprowadzają do kin. No, chyba, że kogoś rozśmiesza oglądanie Rumunów pomiatanych przez „europejskich” japiszonów. Hmmm, ten film faktycznie mógł być u nas odbierany jako komedia.

  130. Co do niemieckiej popkultury to warto pamiętać o serialu „Dark”, który dzięki Netflixowi jest hitem na skalę światową, przebijając się nawet nieźle do Anglosasów, co jest rzadkością.

  131. O właśnie, jeszcze dodać chciałem niedawny piękny wykwit prawicowy związany z tym, co pisał kol. niechjedzaciastka.

    Jest sobie taki reakcyjny kanał na jutubie finansowany w największej mierze przez braci Wilks (frackingowi miliarderzy) – Prager University (uniwersytet to on oczywiście ma tylko w nazwie). Generalnie skupia się on na powtarzaniu obiektywistycznych mantr przez różne randroidy, czasem ktoś wejdzie pojechać po SJW czy feministkach i nawoływać do tradycyjnych ról płciowych, wot klasyka gatunku. Stać ich też często na różnych ludzi z faktycznym tytułem przy nazwisku (co naturalnie nie przeszkadza im mieć IQ ostrygi) i mają spory zasięg.

    No i ostatnio właśnie wzięli sobie „eksperta”, żeby się wypowiedział o lewicowym terrorze w korporacjach. Hilarity ensued, włącznie z obligatoryjnym sprofanowaniem Orwella. Ale najlepsze w tym filmiku jest właśnie to, że ten koleś zdaje się kompletnie nie zauważać, jak bardzo pokrywają się jego uwagi z klasyczną socjalistyczną albo nawet anarchistyczną wizją kapitalizmu. Polecam, jak ktoś chce akurat przełożyć dłoń z biurka na czoło (www.youtube.com/watch?v=rA6pazfxkxw).

  132. Po komentarzu bartolpatrola widzę, że muszę jednak zamieścić wyjaśnienie. Otóż słowo „komedie“ padło z mojej strony jako przykład tego, jak bardzo francuski repertuar jest obecny w Polsce, a nie dlatego, że to gatunek, jakiego konkretnie szukam u Niemców. Teza moja robocza brzmi: w niemieckiej popkulturze nie ma takiej marki jak nordyckie kryminały, anime czy hiszpańskie horrory nawet. Nie ma wśród popowych reżyserów postaci cieszących się takim rispektem, rozpoznawalnością i wpływem jak Sergio Leone czy Dario Argento. Petersen stosunkowo wcześnie przeniósł się do Hollywood (już „Niekończąca się opowieść“ była robiona w dwóch wersjach). Emmerich podobnie, z tym, że jest chałturnikiem. Tykwer do dzisiaj jedzie na sławie pojedynczego filmu. Jakbym miał szukać jakichś skojarzeń czy stereotypów kinowych w kategorii, byłyby to właśnie komedie oraz porno. Czyli antywzorce raczej.
    Gdyby popkultura była równorzędna z polityką, spodziewałbym się, że to o twórczości Niemców będzie się robić portale internetowe czy filmy dokumentalne, a o Szwedach mówić „No coś tam zrobią od czasu do czasu, niektóre rzeczy są nawet ciekawe.“ A jest odwrotnie!

    „Das Boot! Nie wspomnieć o tym filmie to jak zignorować istnienie Rammsteinów.“

    Mów do mnie jeszcze. Jednym z moich wyraźniejszych wspomnień związanych z Vivą Zwei jest czatowanie na kolejne powtórki teledysku U96. (A po latach, jak już kupiłem film, to z tego kanału znałem Herberta Groenemeyera jako piosenkarza…) Mariusz Koryciński, z którym robiłem kiedyś konferencję o perspektywach rozwoju polskiego kina gatunkowego (i który poetykę filmu popularnego tłumaczy teraz studentom UW) jest także wielkim znawcą Herzoga. Ja z kolei napisałem jeden z rozdziałów magisterki o „Blaszanym bębenku“. No ale jednak arthouse to inna kategoria, a Petersen, jak wspomniałem, przeszedł na rząd Jankesów. Mój problem polega na tym, że jak np. obejrzę „Głęboką czerwień“ i spytam Gugla: „Czy jest tego więcej?“, odpowiedź brzmi: „Cały gatunek“. W przypadku „Felidae“ : „Cholera jedna wie“.

  133. @myself
    (Miało być „żołd”, nie „rząd”, cholera…)

  134. „ale zostawię celem egzemplifikacji”

    nie wiem czy trzymanie taki toksycznych bzdur to dobry pomysł

  135. @mrw

    „nie wiem czy trzymanie taki toksycznych bzdur to dobry pomysł”

    Pomyśl o tym, jak o głowie zatkniętej na kiju przed wjazdem do Cytadeli.

  136. @Piotr Aleksander Kowalczyk still muuuuuuuuch better than Poland. Poza tym Niemcy mają inne rozpoznawalne marki, jak globalna stolica wszystkiego co alternatywne, czyli Berlin. Dodałbym jeszcze oczywiste skojarzenia z elektroniką i gotykiem. To ostatnie jest tak silne, że Michael Moore w zabawach z bronią zrobił z Niemiec ojczyznę rocka gotyckiego.
    Co do przykładów Szwecji i Japonii to właśnie one są najlepszym dowodem na błędność twojej tezy. Przecież dopiero od niedawna uważamy te kraje za cool i jazzy. Wcześniej ich postrzeganie było podobne jak twoje o naszych przyjaciołach zza Odry. Czyli jakieś blond Sveny z Abbą i Bergmanem czy robot Tanaka, który jest niewolnikiem Zaibatsu.

  137. niemiecki HH to jedyny HH którego słucham regularnie

    jeśli gdzieś jest dance’owa piosenka podpisana przez jakiego DJ-a to na 90% to Niemiec

    literatura dla dzieci (i seriale animowane)

  138. @Nankin77

    No ale zaraz, o czym właściwie mówisz? Że Szwecja była ignorowana jako twórcy popkultury, bo mieli „tylko” Abbę i Bergmana?

    Nie wiem w sumie jakiego popkulturowego szału się spodziewasz w tamtym okresie, ale powiedziałbym, że Abba i Bergman to były bardzo duże zjawiska w popkulturze zachodu, podobnie jak np. Kurosawa.

  139. @Michał Radomił Wiśniewski Podobnie z grami przeglądarkowymi, na 90 procent robionymi gdzieś w Hamburgu czy Berlinie. Nie żebym naciskał, ale polecilbyś coś. Naprawdę mnie zainteresowałeś tym dojcze HH.

  140. @Nankin77

    „still muuuuuuuuch better than Poland“

    Wiesz, nie rozpocząłem tego tematu, aby dissować Niemców, ani porównywać długości… ale w sumie jest jeden wątek, z którego zrezygnowałem: jeżeli szukamy jakichś globalnie rozpoznawalnych postaci z niemieckiej popkultury, to musimy się chyba cofnąć aż do braci Grimm. No bo kogo z, powiedzmy, powojnia przeciwstawisz teraz Geraltowi? Słonia Beniamina?

    (Mein Gott, rzeczywiście zapomniałem o Kraftwerku. Chyba przez to, że też po angielsku nagrywali…)

    „Przecież dopiero od niedawna uważamy te kraje za cool i jazzy.“

    Zależy jak zdefiniujesz „my“ i „niedawno”. Zachodnia japanofilia sięga XIX wieku, w polskiej literaturze po wojnie 1904 masz np. postacie jarające się Japonią w „Róży“ Żeromskiego i „Dzieciach“ Prusa. Sieroszewski jest jeszcze wcześniejszy. Kino aktorskie na Zachodzie było cenione od lat 50., animacja co najmniej od 70. (głównie we Francji i Włoszech najpierw). Nippon to miał raczej przerwę chronologiczną w dostawie fanów, ale ze względów wiadomych i na własną prośbę. Szwecja poważniejszy hatedom ma właśnie w ostatnich (circa) trzech dekadach za sprawą neolibu i konserwy. Z opowieści w moim bąbelku rodzinnym wynika, że traktowano ją raczej jak proto-Anglię czy Niemcy – miejsce, gdzie można się było załapać na pracę i zarobek.

    „Wcześniej ich postrzeganie było podobne jak twoje o naszych przyjaciołach zza Odry.“

    Chochoł alert.

  141. @Piotr Aleksander Kowalczyk yyy raczej skupiliśmy się na okresie ostatnich kilku dekad. Radziłbym nie wyskakiwać z bardziej odległymi okresami bo uwierz mi, że naprawdę znam się na Weimarze 😀
    „No bo kogo z, powiedzmy, powojnia przeciwstawisz teraz Geraltowi?” Banał, Christoph Waltz.
    @rozowyguzik niby tak, ale trudno to porównywać z obecnym zalewem produkcji made in Sweden czy Japan.

  142. Christoph Waltz to jest żywy człowiek. Aktor, który zrobił karierę w amerykańskich filmach, bo sytuacja w ojczyźnie kusiła go w pewnym momencie rzuceniem zawodu w diabły.

  143. „No bo kogo z, powiedzmy, powojnia przeciwstawisz teraz Geraltowi? ”

    Traktorzystę z Farming Sim.

  144. Mam taką roboczą hipotezę (może być bzdurna, nie będę się upierać!), że Niemcy Zachodnie aż do zjednoczenia były raczej słabe w produkcji popkultury i jej eksporcie (no, z wyjątkami typu Modern Talking), bo – będąc światową stolicą dobrych samochodów, maszyn budowlanych, rolniczych i chemii – po prostu nie musiały w nią inwestować. Przemysł ciężki i dojczmarka – to był ich soft power, w związku z czym Adenauery, Schmidty i Kohle mieli inne priorytety. Aktywizacja kultury masowej przez państwo celem jej rozwoju (i związany z tym np. dofinans produkcji filmowej) to rzeczy dobre dla mniejszych krajów z innym profilem, które muszą stać się rozpoznawalne i zyskać markę w inny sposób (np. przez Bergmanna czy Abbę). Po ci Bergmanny, skoro produkujesz Mercedesy? Stąd te wszystkie toporne komedie, pornosy, biesiady piwne i tylko okazjonalnie Das Boot. Correct me if I’m wrong.

  145. @bartolpartol

    „Wspomniana tutaj Toni Erdman była reklamowana jako komedia. Heh, dystrybutorzy to albo mają fantazję, albo nie mają pojęcia co wprowadzają do kin. No, chyba, że kogoś rozśmiesza oglądanie Rumunów pomiatanych przez „europejskich” japiszonów.”

    Akurat ten film nie jest o Rumunach (którzy mają swoje własne dobre współczesne kino), lecz o relacjach rodzinnych w niemieckiej wyższej klasie średniej. Opowiedziany na nucie gorzko-komediowej, bo ona najlepiej przysłużyła się tematowi. Podobny temat w innej konwencji podejmuje np. „Die Abhandene Welt” Margarethe von Trotty. U nas nie ma takich filmów, bo klasa społeczna jaką się zajmują dopiero w Polsce powstaje i będzie podobne międzypokoleniowe problemy mieć dopiero za kilka dekad.

    @monday.night.fever

    „Po ci Bergmanny, skoro produkujesz Mercedesy?”

    Niemieckie kino powojenne miało przecież swoje Bergmany! To wspomniany już Herzog, Fassbinder, duet Schlöndorff-von Trotta… Ich kino nie zaistniało w polskiej zbiorowej pamięci częściowo dlatego, że to były filmy z „reważystowskiego RFN” a zatem z automatu nie dopuszczane do dystrybucji, częściowo zaś dlatego że były to obrazy mało rozrywkowe, a raczej rozliczeniowe, często np. krytycznie zajmujące się miejscem kobiety w powojennych niemieckich realiach – „Utracona cześć Katarzyny Blum”, „Małżeństwo Marii Braun”, „Angst essen Seele auf”. Nawet wtedy gdy w filmie był element polski np. rola Olbrychskiego w biopiku Trotty o Róży Luksemburg, był to film dla nas „niewygodny” – heroizująca biografia Żydówki-rewolucjonistki to nie było kino, które mogłoby, obojętnie w jakim obiegu, zdobyć tłumy w końcówce PRL… „Blaszany bębenek”, film wpisujący się w zakorzeniony w Polsce nurt „kina wojennego”, to jedyne co z tej rzeki obrazów dotarło do naszego masowego widza.

    „te wszystkie toporne komedie, pornosy, biesiady piwne”

    Jest znaczące, że owe pornosy przychodzą tylu na myśl, a nie choćby filmy z Romy Schneider, która przecież była kinową gwiazdą pierwszej wielkości, grającą w produkcjach niemieckich, francuskich, włoskich. Zachodnie Niemcy były częścią europejskiego powojennego obiegu popkultury, który my niestety znamy wybiórczo, trochę przez dziurkę od klucza czy powiedzmy lufcik. Pewne zjawiska nam umykają, przede wszystkim samo ponadgraniczne zrośnięcie europejskiej popkultury lat 60-tych i późniejszych. To nie tylko Beatelsi w Hamburgu czy Bowie w Berlinie. Weźmy przykład (skoro o pornosach) słynnej erotycznej piosenki Gainsburga „Je T’aime,… Moi Non Plus” – do jej powstania przyłożyła międzynarodowa bohema francusko-niemiecko-brytyjska: Brigitte Bardot, Gunter Sachs i Jane Birkin… Niestety, mam wrażenie że ten lufcik, który stał się przez chwilę oknem, znowu się zamyka…

  146. Jak już mowa o Bowiem w Berlinie, to był właśnie kontrprzykład do mojej tezy, który mi umknął (bo znany jest bardziej jako źródło inspiracji, niż w postaci czystej): krautrock. Ale też od samego początku piszę o tym, że Niemcy mają mnóstwo świetnej muzyki (współczuję ludziom, dla których Nena jest one hit wonderem), która jakoś nie przedostaje się dalej (chyba, że za eksport uznać sytuację, gdy z racji sąsiedztwa mogę literalnie odbierać niemiecką stację).

    Teza o odpuszczeniu sobie kultury na rzecz przemysłu średnio mnie przekonuje: Japonia była drugą gospodarką świata, teraz jest trzecią, a jej roli w eksporcie technologii nie trzeba nikomu tłumaczyć. Ale też oni mają o tyle specyficzną sytuację, że ichnia popkultura w pierwszej kolejności musi zaspokoić olbrzymi rynek wewnętrzny. BTW, co do dofinansu państwowego: czytałem kiedyś o tym, że Niemcy przez dotacje starali się stworzyć rynek komiksowy podobny do francuskiego. Nie zażarło, bo zainteresowanie publiki było za małe. Mam wrażenie, że jeśli analizuje się takie czy inne trendy w rozwoju danej popkultury, to prędzej czy później dotrze się do preferencji, które ciężko wytłumaczyć powodami obiektywnymi. Męczy mnie np. myśl, że gdyby frankofońscy komiksiarze w swoich seriach przedkładali fabułę ciągłą nad epizodyczną (sprawdzić, czy nie Van Hamme), to Francja miałaby porównywalny z Japonią potencjał do rozwoju animacji dla dorosłych.

  147. @Piotr Aleksander Kowalczyk yyy w popkulturze to bez znaczenia. Elvis, Godzilla, KISS, portfel z napisem Bad Motherfucker czy Charles Manson to wszystko stanowi jedną wielką symboliczną przestrzeń. Poza tym pana Waltza kojarzy ta sama grupa co Wiedźmina, czyli nerdy plus Obama. To, że był sfrustrowany to typowa cechą każdego artysty. Wspomniani przez ciebie XIX wieczni malarze też szybko stawali się rozczarowani Paryżem i uciekali do Prowansji czy nawet na Tahiti. Czy ówczesny Paryż był kulturowo słaby?
    Dodałbym jeszcze, że przykład Wiedźmina jest o tyle ciekawy, że dopiero gra sprawiła, że ta marka przebiła się na poważnie poza naszym regionem. Biorąc pod uwagę jakim kultem cieszy się u nas niemiecki Gothic i jest to coś co zna absolutnie każdy gracz to śmiało mogę się założyć, że na pewno w jakimś stopniu stanowił inspiracje dla CD projekt.

  148. @Christoph Waltz to jest żywy człowiek.

    Poza tym, Austriak, a nie Niemiec.

  149. @Nankin77

    „Elvis, Godzilla, KISS, portfel z napisem Bad Motherfucker czy Charles Manson to wszystko stanowi jedną wielką symboliczną przestrzeń.”

    Przy czym my tą przestrzeń widzimy głównie przez okno anglosaskie (amerykańskie) i dostrzegamy to co tam się przebiło. Z Niemiec są to siłą rzeczy utwory wprowadzone do obiegu po angielsku – krótka lista singli to mogłoby być „Rivers of Babylon”, „Forever Young”, „Wind of Change”, „Sun of Jamaica”, „Rhythm Is a Dancer”, „Mambo No. 5” (wersja Lou Begi) – wszystkie jak najbardziej made in Germany!

    Zachodnia Europa widzi samą siebie jednak trochę inaczej, zna się lepiej nawzajem w swoich różnych językach i nie patrzy na twórców przez pryzmat przesadnie narodowy – dajmy na to Patricia Kaas to w Polsce piosenkarka „francuska”, podczas gdy dla ludzi po obu stronach Renu jest raczej po prostu „nasza”, na co wpływ ma zarówno pograniczne pochodzenie i dwujęzyczność/ dwukulturowość, jak i obecność koncertowa czy medialna w obu krajach. Wymieniam artystkę, której twórczość znam, przy czym są liczne (mniej mi znane) przykłady podobnych międzykulturowych karier np. Ayọ, Álvaro Soler.

  150. @mrw
    „nie wiem czy trzymanie taki toksycznych bzdur to dobry pomysł”

    Puff!

  151. @pak
    Szerzej: Bowie w Berlinie to nie przypadkowa zbieżność pierwszych liter, tylko Hansa Studios, instytucja tak istotna dla muzyki pop lat 80., jak Motown dla muzyki pop lat 60. Oczywiście, nie wszyscy tam byli Niemcami, ale jednak ten Berlin nie był przypadkiem. Dyskografię wielu wykonawców (np. Depeche Mode, U2) dzielimy na epokę „przed Berlinem” i „po Berlinie”.

    Polecam „Selected Recordings” z hasła w wikipedii, żeby koledze odświeżyć pamięć:

    1984 – The Firstborn Is Dead by Nick Cave and The Bad Seeds
    1984 – Some Great Reward by Depeche Mode
    1985 – Misplaced Childhood by Marillion
    1986 – Black Celebration by Depeche Mode
    1986 – Tinderbox by Siouxsie and the Banshees
    1986 – Brighter Than a Thousand Suns by Killing Joke
    1986 – Your Funeral… My Trial by Nick Cave and The Bad Seeds
    1987 – The Ideal Copy by Wire
    1987 – Midnight to Midnight by The Psychedelic Furs
    1988 – A Fierce Pancake by Stump
    1990 – Bossanova by Pixies
    1991 – Achtung Baby by U2
    2008 – A Hundred Million Suns by Snow Patrol

  152. @WO
    „Dyskografię wielu wykonawców (np. Depeche Mode, U2) dzielimy na epokę „przed Berlinem” i „po Berlinie”.”

    A dyskografię innych wykonawców (np. Keith Jarrett, Pat Metheny, Tomasz Stańko) dzielimy na epokę „przed Monachium” i „po Monachium” (ECM Records)

  153. Dzień dobry gospodarzowi i wszystkim.
    Tak na marginesie chciałem zauważyć, że w polskich sieciach kablowych, na platformach cyfrowych itd. jest cały kanał poświęcony w przeważającej części filmom i serialom niemieckim. Nie są to raczej ambitne produkcje, a sam kanał nazywa się Romance TV, więc zapewne nie przyciąga uwagi szanownych dyskutantów, ale jakiś tam wpływ może mieć.

  154. @niechjedzaciastka

    „Sample 1”

    Myślę, że warto pamiętać, w jakich warunkach społecznych są przeprowadzane eksperymenty z PC w USA. Kiedy po jednej stronie mamy – dosłownie! – uduszenie czarnego ulicznego sprzedawcy przez policjanta w biały dzień za handel papierosami bez akcyzy, a z drugiej – zamieszanie z montowaniem, a potem demontowaniem napisów na schodach w auli uniwersytetu, to dla mnie wybór jest oczywisty. Kiedy z jednej strony mamy brutalną, systemową dyskryminację całych grup społecznych, a z drugiej strony zaniepokojenie, że jeśli jakiejś grupie studentów przez kilka lat studiów oszczędzi się szmacenia, to mogą nie rozwinąć w wystarczającym stopniu muskułów intelektualnych (jak, nie przymierzając, US Marines prawdziwe muskuły na skutek szmacenia w boot camps) – to dla mnie wybór też jest oczywisty.

    „Sample 2”

    „Wokewashing” wizerunku przez koncerny („feministyczna” reklama Gillette, anyone?) to takie samo szalbierstwo, jak wycieranie sobie buziek przez prawicowych ideologów Orwellem. Na szczęście nie jestem jedyny, ani nawet odosobniony, w tym poglądzie.

  155. @Nankin77

    „yyy w popkulturze to bez znaczenia“

    Upierałbym się jednak, by nie mieszać systemów walutowych (ani też np. aktorów z piosenkarzami). Miałem zażartować, że masz pecha, iż Schwarzenegger nie urodził się trochę bardziej na północ, ale okazuje się, że pech i tak cię dopadł. OK, przyjmijmy nawet, że Waltz byłby Niemcem. Takie podsumowanie go jako aktora pasuje bardziej do kogoś w stylu Arniego, Van Damme’a czy Seagala – w przypadku ich postaci nazwisko bohatera, czy jego historia mają znaczenie drugorzędne, bo grają po prostu entą wariację na temat „faceta kopiącego ludziom tyłki“. Hans Landa czy King Schultz to są zbyt rozbudowane postacie, by je sprowadzać do jednej kliszy, a do popkultury niemieckiej należałyby w tym sensie, w jakim „Chinatown“ czy „Dziewiąte wrota“ należą do polskiej.

    „Wspomniani przez ciebie XIX wieczni malarze też szybko stawali się rozczarowani Paryżem i uciekali do Prowansji czy nawet na Tahiti. Czy ówczesny Paryż był kulturowo słaby?“

    Nie, oznaczało to, że byli rozczarowani ówczesnym mainstreamem (akademizmem w tym przypadku). Centrum ma to do siebie, że dzieje się w nim dużo różnorodnych rzeczy naraz. Jeżeli kogoś teraz mdli od blockbusterów, to i tak może przebierać wśród bardziej niszowych czy niezależnych rzeczy. Zresztą jest dla mnie różnica między „malowaniem na Tahiti“ a „niemalowaniem w ogóle“.

    „Dodałbym jeszcze, że przykład Wiedźmina jest o tyle ciekawy, że dopiero gra sprawiła, że ta marka przebiła się na poważnie poza naszym regionem. Biorąc pod uwagę jakim kultem cieszy się u nas niemiecki Gothic i jest to coś co zna absolutnie każdy gracz to śmiało mogę się założyć, że na pewno w jakimś stopniu stanowił inspiracje dla CD projekt.“

    No i bardzo ładnie. Niechaj rozkwita sto kwiatów, jak to ujął klasyk. (Przy okazji pośrednią drogą odpowiedziałeś na moje pytanie.) Idealnym modelem rozwoju byłoby dla mnie nie hodowanie gargantuicznych franszyz przez anglosaskie korporacje, tylko luźna (ale prowadząca dialog) konfederacja pomniejszych, narodowych popkultur. Gry komputerowe to też o tyle interesujący przypadek, że narodowość twórców jest w nich najbardziej przezroczysta (chyba, że mówimy o Japończykach…). Czyli jesteśmy jeszcze na niższym poziomie: trochę zazdroszczę Skandynawom sytuacji pokazanych w dokumencie „Nordic Noir“ – Brytyjczyków, którzy po oglądaniu „Forbrydelsen“ w BBC z napisami próbowali mówić po duńsku. Albo Branagha porównującego swoją wersję „Wallandera“ do zdubbingowanego filmu, bo wszystkie teksty pojawiające się na ekranie konsekwentnie były po szwedzku.

    @WO

    „Oczywiście, nie wszyscy tam byli Niemcami“

    Z podanej listy to nawet nikt. Ajajaj, to tak jakbyś powiedział Francuzom, że ich największymi dokonaniami muzycznymi są Exile on Main St. i Goodbye Yellow Brick Road. Albo Czechom, że wielkim sukcesem ich kina jest filmowanie Pragi przez Amerykanów. Hansa (w przeciwieństwie do Motown) nie była wytwórnią i nie znajdowała własnych artystów. Meiselowie nie produkowali płyt. W przypadku np. „Low“ czy „Achtung Baby“ nie było to nawet jedyne miejsce nagrania. OK, zasługa i miejsce w historii niewątpliwe. Ale chodziło mi jednak o coś innego.

  156. @awal
    „Akurat ten film nie jest o Rumunach (którzy mają swoje własne dobre współczesne kino), lecz o relacjach rodzinnych w niemieckiej wyższej klasie średniej. Opowiedziany na nucie gorzko-komediowej, bo ona najlepiej przysłużyła się tematowi.”

    No akurat tak się składa. że wiem o czym jest ten film, no i komedią nie jest (tylko komedio-dramatem), a tak był w Polsce reklamowany. I zastanawiałem się gdzie ta komedia dla Polaków i wyszli mi Rumuni, bo nie ma jak po katolicku poczuć się lepszym od bliźniego.

    Ale może mam skrzywione spojrzenie, bo „Od zmierzchu do świtu” to podobno horror, a horrorów generalnie nie lubię i nie oglądam, ale dla mnie ten film to była czysta komedia i ubawiłem się po pachy (pewnie z powodu doskonale dobranej obsady).

  157. @wo:
    > Puff!

    To rzeczywiście przekonywający argument w dyskusji o cenzurze politycznej poprawności.

    W przykładzie podanym przez Komcinautę Wyklętego nie chodziło, wbrew temu co piszesz, o krytykę gry tylko, o złożoną w poetyce mafijnej oferty ochrony, propozycję świadczenia usług konsultacyjnych, która miałaby uchronić CDP przed problemami których mogą ich spotkać gdyby okazało się, że nie spełniają standardów PC według pani konsultantki.
    Żeby nie linkować przytoczę całego tweeta:

    Hey @CDPROJEKTRED, I’m always available for consulting cause it sure sounds like you might need it before the whole of the internet drags you for what sounds like some potentially sexist representations… which we all know you’ve struggled with in the past

    Oczywiście nie jest to cenzura w sensie ścisłym (zapisy prawne i państwowe instytucje je egzekwujące), tu nawet nie ma śladu krytyki to przecież najszczersza troska o powodzenie projektu biznesowego.

    Tylko że Twoje przywiązanie do wolności słowa i obawa przed znalezieniem się po złej stronie wyrażone w trzecim roku prezydentury Trumpa brzmią trochę jak deklaracja sympatii do Słowian i obawa przed znalezieniem się po niewłaściwej stronie Dniepru wypowiedziana przez żołnierza Wehrmachtu w styczniu 1945. Spokojnie, nie znajdziesz się po niewłaściwej stronie, w każdym razie nie w roli opresora.

    A podjęta przez przepla próba szukania libertariańskich źródeł politycznej poprawności, która jest przecież postmarksistowskim lewicowym projektem politycznym (z tym nie będziesz się przecież WO spierał) wygląda dość rozpaczliwie.

  158. „Miałem zażartować, że masz pecha, iż Schwarzenegger nie urodził się trochę bardziej na północ” biorąc pod uwagę poglądy jego ojca to kojarzenie go z Niemcami nie jest znowu takie strasznie głupie, ale ja się nie upieram. Poza tym Arnold jest doskonałym przykładem, że prawdziwy człowiek też może być symbolem popkultury jak dajmy na to Wiedźmin. Widać to w kinowej wersji Simpsonów, człowieku demolce gdzie był zabawny dialog o nim czy last action hero.
    „ale okazuje się, że pech i tak cię dopadł.” Na szczęście matka boska Częstochowska obdarowała mnie takimi nazwiskami jak Udo Kier, Heidi Klum czy Uwe Boll. Ten ostatni co prawda jest raczej antybohaterem popkultury, ale tacy też są ważni vide Ed Wood.
    „No i bardzo ładnie. Niechaj rozkwita sto kwiatów, jak to ujął klasyk.” Ja tam nie dorastałem nad Jangcy.
    „Gry komputerowe to też o tyle interesujący przypadek, że narodowość twórców jest w nich najbardziej przezroczysta” ekhm nasz gospodarz w wyborczej miał tekst o GTA, w którym twierdził, że poruszanie tych drażliwych i raczej unikanych przez amerykanów tematów (powstanie rodneya Kinga) wynika z tego, że twórcy są Brytyjczykami. Jeszcze dodałbym francuskie produkcję jak Syberia, której nie da się pomylić z niczym ze Stanów czy Wielkiej Brytanii, podobnie jest z Dune, Aztec czy Draculą z roku 2000.
    Tych malarskich wynurzeń nie komentuje, są bełkotliwe. Zresztą dyskusja z tobą jest męcząca. Co chwila wszyscy udowadniają ci, że nie masz racji zazwyczaj się do tego nie odnosisz i dalej trwasz przy swoim. Niech tam już inni się z tobą bawią.

  159. @q

    „To rzeczywiście przekonywający argument w dyskusji o cenzurze politycznej poprawności.”

    Co mają działania prywatnych osób na prywatnym blogu do czegokolwiek?

    „W przykładzie […] nie chodziło, wbrew temu co piszesz”

    Były dwa przykłady, WO odpowiedział na jeden, a drugi zignorował.

    „[PP] jest przecież postmarksistowskim lewicowym projektem politycznym”

    Ooo, kolejny przykład – „postmarksistowski”. Uderz w stół…

    Serio, nawet jak nie trollujesz, to zasadniczo nie ma o czym rozmawiać, póki nie zaczniesz używać słów, których znaczenie rozumiesz.

  160. @rozowyguzik
    >Serio, nawet jak nie trollujesz (…)

    Nawet jak trolluję to subtelnie. To trochę taki inside joke. „Postmarksistowskim lewicowy projekt polityczny” to początek hasła PP ze „Słownika wydarzeń, pojęć i legend XX wieku”.

  161. @ m.bied

    „dla mnie wybór jest oczywisty”

    Trochę nie łapię o jakim wyborze mówimy. Jeśli chodzi o to, co jest bardziej palącym problemem społecznym, to jasne, że systemowa dyskryminacja. Protesty w sprawie mikroagresji wystawy mającej uwrażliwiać studentów na przykłady mikroagresji są imho jednak ortogonalne wobec poprawy warunków życia Ericów Garnerów tego świata. Raz, że odbywają się w bańce kampusu, dwa, że odbywają się w bańce klasowo dość uprzywilejowanej, trzy, że często to są odruchy mocno wsobne – licytacja na najczystszą Kartę Progresywności. Przykłady podawała np. Angela Nagle w polecanej tu „Kill All Normies”.

    Gladwell zapytał Haidta i Lukianoffa, czy również uważaliby ten cały „coddling” za problem, gdyby byli gejowską PoC z Południa. Lukianoff podał na to ciekawy przykład z Vanderblit ,gdzie (wg. niego) kampusowe środowisko LGBT nie życzyło sobie zapraszania na eventy tzw. „townies”, tzn. osób LGBT z Nashville, bo obrażał ich sposób w jaki te niekampusowe dzieciaki mówiły. Pojawiły się tu zresztą też głosy nt. poradników dla potencjalnych „allies” lewicowych spraw utrzymane w tonie dyktowania warunków, które wychodzą z podobnej postawy.
    Tu nagranie z timestampem z rozmowy z Haidtem i Lukianoffem: [https://youtu.be/rGTS9vZFV2o?t=1980]

    Ogólniej: mnie nie martwi groźba „terroru PC” (bo kaman), ale obawiam się tego tryumfalizmu, który czasem widzę po lewej stronie, bo udało się kogoś zdeplatformować na kampusie, albo firma X wycofała reklamę z jakimś bucem. To jest iluzja siły. Ale moge się tu mylić, może to jest droga do lepszych rzeczy. Oby.

  162. @q

    „„Postmarksistowskim lewicowy projekt polityczny” to początek hasła PP ze „Słownika wydarzeń, pojęć i legend XX wieku”.”

    No i właśnie o to mi chodzi – przeklejasz coś bezmyślnie nawet nie zastanawiając się, czy ma to jakiś sens. Nie dość, że PP nie jest postmarksistowska, to nie jest też żadnym projektem, a nazwą dla pewnego zestawu postaw, który nie jest wyłączną domeną lewicy. Dobrym przykładem z drugiej strony jest choćby nasza swojska obraza uczuć religijnych. PP istniała też na długo przed pejoratywnym spopularyzowaniem tego terminu przez prawicowych komentatorów (którzy kompletnie nie widzą, że robią dokładnie to samo w swoich szeregach) i – podobnie zresztą jak polityka tożsamości – po prostu nie była wcześniej określana tym terminem.

  163. @niechjedzaciastka

    „ale obawiam się tego tryumfalizmu, który czasem widzę po lewej stronie, bo udało się kogoś zdeplatformować na kampusie”

    Ja z jednej strony też, ale potem przypominam sobie, jak studenci na kampusach wariowali w zeszłym wieku i przestaje mi się to wydawać aż takie poważne.

  164. @bartolpartol

    „No akurat tak się składa. że wiem o czym jest ten film, no i komedią nie jest (tylko komedio-dramatem), a tak był w Polsce reklamowany. I zastanawiałem się gdzie ta komedia dla Polaków i wyszli mi Rumuni, bo nie ma jak po katolicku poczuć się lepszym od bliźniego.”

    Masz rację, że ten film nie pasował do wzorca tego co u nas pokazuje się jako „komedie” w szerokiej dystrybucji. Są to często filmy w warstwie świata przedstawionego „aspiracyjne” – pokazujące, jak np. tegoroczny „Podatek od miłości”, życie urzędniczki niskiego szczebla w dekoracjach wyższej klasy średniej (ubiór, architektura, wystrój wnętrz, ale też bardziej subtelne sprawy np. uprawiany sport, ilość wolnego czasu). Z tym wzorcem współgrają także popularne u nas komediowe filmy francuskie pokazujące życie klas wyższych jako swoistą bajkę, bez wchodzenia w realne problemy i postawy tych ludzi, z „feel good”-owym komizmem opartym o konwencjonalnie sprawy obyczajowe (przy czym co jest konwencjonalne we Francji, u nas może być konwencjonalne mniej, ten rom-comowy kanał robi w istocie dużo dobrej lewicowej propagandy obyczajowej – patrz np. „Qu’est-ce qu’on a fait au Bon Dieu?”/ „Za jakie grzechy, dobry Boże?”).

    Znacznie rzadziej widzimy w kinie realny obraz funkcjonowania ludzi w określonych warstwach społecznych, oparty o dobry research i umiejętnie, bez artystowskiej przesady, doprawiony akcentami tragikomicznymi. W swoim czasie polecałem „Manchester by the Sea” jako taki właśnie film (młodzież z klasy ludowej, prowincjonalne wschodnie wybrzeże USA). „Toni Erdmann” też jest takim filmem, rozumiem że jego kampania reklamowa była myląca (gdyż, no cóż, to była kampania reklamowa) oraz że on niekoniecznie rezonuje z Twoim doświadczeniem życiowym. Dla mnie jednak był to celny portret psychologiczny młodej kobiety robiącej karierę korpoprofesjonalistki. Pewne jego elementy – wykorzenienie, presja na dostosowanie – przemawiały też do jego polskich odbiorczyń (jak wiem z rozmów), poruszał on nuty niekoniecznie pojawiające się w typowych tekstach polskiego feminizmu, a właśnie tym polskim dziewczynom bliskie. Kwestia dobrego researchu na etapie scenariuszowym to kluczowy problem w robieniu tego typu filmów, ktoś musi przedostać się do profesjonalnej bańki w poszukiwaniu życiowego autentyzmu; w tym wypadku o ile pamiętam z wywiadów kluczową rolę odegrały powiązania rodzinne reżyserki. Kolejny film tego rodzaju jaki zauważyłem w zapowiedziach (bez wątpienia nie komedia) to „Der Boden unter den Füßen” austriaczki Marie Kreutzer.

  165. @niechjedzaciastka

    „imho jednak ortogonalne wobec poprawy warunków życia”

    No to tu mamy różne zdanie; imho jednak te sprawy mają niezerowy iloczyn wektorowy (jeśli już trzymać się tej poetyki). Po coś praca nad językiem jest prowadzona, nie tylko dlatego, że rozpieszczonym dzieciakom w dupach się poprzewracało albo że konwentykiel żydowskich postmarksistowskich jaszczurów z kosmosu tak zarządził. A wybór, który miałem na myśli, jest ten: zaniechać wysiłków na rzecz poprawy warunków życia jednostek i grup, które mają niesprawiedliwie pod górkę, albo znosić marudzenie przeterminowanych komików, że nie mogą tak łatwo jak kiedyś jeździć po uniwersytetach na chałtury ze swoimi wybornymi programami typu „łooo, pedał, buhahahaha!”.

  166. @różowyguzik
    „[PP] nie jest wyłączną domeną lewicy. Dobrym przykładem z drugiej strony jest choćby nasza swojska obraza uczuć religijnych”

    Obraza uczuć religijnych to kwestia w Polsce (oraz w takich oazach demokracji jak Rosja czy Turcja) regulowana prawnie. Skoro – w polskich warunkach – istnieje regulacja, to nie możemy tu mówić o PP: jak pisałem, w „terrorze politpoprawności” w zachodnim rozumieniu chodzi w nie tyle o sankcje karne, co głównie o ostracyzm środowiskowy, który dotyka jakiegoś buca na uczelni za seksistowskie/rasistowkie żarty, w związku z czym czuje się „prześladowany” i „szykanowany” (jednym z wyjątków jest np. negacjonizmu Holocaustu w Europie – za co jak najbardziej są paragrafy, w związku z czym niektórzy tym głośniej krzyczą o „cenzurze badań naukowych” i „represjach za poglądy”).

    Na marginesie: jak pokazuje praktyka, penalizacja OUR to niezbyt szczęśliwy pomysł, skoro kończy się groźbami procesu za namalowanie jakiegoś bazgroła, bo babcia wracająca z mszy dopatrzyła się tam Papieża-Polaka. A rozstrzyganie, czy Nergal podarł Biblię czy może książkę kucharską, ośmiesza instytucję sądu. Zresztą takie przepisy w praktyce działają tylko w jedną stronę: słyszał ktoś o obrazie np. żydowskich uczuć religijnych po którejś z publikacji Leszka Bubla?

    Bo Jedyna Prawdziwa Obraza to obraza *naszego* wyznania, *naszej* rasy czy *naszej* grupy etnicznej. Po innych można jeździć czołgiem. U prawicowców zawsze w końcu okazuje się, że w USA czarni rasiści prześladują białych, a ateiści katolików w Polsce (feminazistki prześladujące macho, geje dyskryminujące Młodzież Wszechpolską, czarne bojówki linczujące Ku Klux Klan – żeby wymienić tylko parę internetowych gównoburz). To tyle na temat prawicowej politpoprawności.

  167. @q
    „o złożoną w poetyce mafijnej oferty ochrony, propozycję świadczenia usług konsultacyjnych, ”

    Co jest przecież kłamstwem. Mafijnej ofercie ochrony musi towarzyszyć jakaś groźba. „Obsmaruję was na swoim blogasku” to nie jest groźba, co zresztą ten sam komcionauta przyznał w drugiej części komcia – nic im nie mogli zrobić. Nie kłam, jeśli nie chcesz, żeby wylatywały Twoje komcie.

  168. @m.bied
    „niezerowy iloczyn wektorowy (jeśli już trzymać się tej poetyki).”

    A to nie jest skalarny akurat?

  169. @pak
    „Z podanej listy to nawet nikt. ”

    „Tam” – w sensie w „Hansa Studios”. W popkulturze bardzo ważną osobą jest producent, na przykład „The Dark Side of The Moon” to dzieło tyleż Pink Floyd, co Alana Parsonsa. No więc z jakiegoś powodu ci ludzie chcieli być produkowani w studiu zasadniczo niemieckim i jak już ich tam wyprodukowano, nabierali nowego brzmienia (i nowych pomysłów).

  170. @awal
    Wyluzuj, bo: tak wiem o czym był ten film, bo go widziałem i nie, nie zawiodłem się na nim, bo spodziewałem się komedii, a dostałem coś innego. Itp. Itd. I co więcej film mi się podobał. Zastanawiałem się tylko, dlaczego ktoś wpadł na pomysł, że to komedia. EOT.

  171. @mnf

    „Obraza uczuć religijnych to kwestia […] regulowana prawnie. […] Skoro […] istnieje regulacja, to nie możemy tu mówić o PP”

    Ale niżej:

    „jednym z wyjątków jest np. negacjonizm Holocaustu w Europie”

    To jak w końcu, prawne uregulowanie PP sprawia, że przestaje ona być PP, czy nie?

    Mam wrażenie, że trochę koncedujesz w definicjach na rzecz prawicowej optyki, która steruje tym dyskursem od 30 lat. Ja natomiast uważam, że jeżeli coś kwacze jak kaczka… itd., to jest to kaczka niezależnie od dodatkowych zmiennych (kaczka-albinos). Jeżeli koniecznie musisz mieć przykład nieuregulowanej prawicowej PP (są na nią dodatkowe nazwy typu „patriotyczna poprawność”, ale zasadniczo jest to wciąż jedna rzecz), to możemy spojrzeć na różne eufemizmy w typie „polityki prorodzinnej”, które oznaczają de facto postawy anty-LGBT.

    Niemniej nadal uważam, że regulacja kaczki nie zmienia jej kaczkordzenia, którym jest po prostu nacisk (niezależnie od tego czy narzucony oficjalnie, czy emergentny) na zastępowanie pewnych słów czy zachowań takimi, jakie dana grupa postrzega za stosowne.

    Zgadzam się, że prawacy czy centryści piszący o „terrorze politpoprawności” mają na myśli lewicową PP, to dość oczywiste, natomiast uważam, że w każdej poważniejszej dyskusji o PP należy zwrócić uwagę na istotę samego procesu, który tak naprawdę nie zna orientacji politycznej.

    „U prawicowców zawsze w końcu okazuje się, że w USA czarni rasiści prześladują białych”

    A tak, mentalność oblężonej twierdzy na prawicy ma naprawdę kosmiczne rozmiary i imo brakuje nam lewicowych publicystów, którzy by to solidnie punktowali po rynsztokowemu. Tak jak prawica wyobraża sobie lewicę jako „tych wrażliwych”, tak przecież w rzeczywistości to prawica tonie w takich pokładach śnieżynkowości i obrażania się o każdy detal, że kampusowi Testerzy Czystości to przy nich małe piwo.

  172. A, i jeszcze a propos tej oblężonej twierdzy i gejów dyskryminujących faszystów – „homoseksualne lobby” to też piękny przykład PP.

  173. Z polityczną poprawnością jest tak, jak z każdą oczywistością: staje się widoczna dopiero wtedy, kiedy ktoś ją zakwestionuje. Na przykład, kiedy ktoś zakwestionuje przekonanie, że tylko dalekowschodni aktorzy mogą grać ludzi rasy żółtej. Gdy Omar Sharif zagrał Wielkiego Chana w filmie „Czyngis-chan” od razu odezwały się głosy, że to obraza rasy żółtej. Że przecież Arabowie mają własną bogatą tradycję, więc dlaczego przywłaszczają sobie cudzą?!

    Przez wieki oczywistością było, że na szacunek i specjalną estymę zasługują przede wszystkim klasy wyższe oraz popierane przez nie wzory kultury (formy literackie, panująca religia itp.). Naturalne rozszerzanie tej estymy na inne klasy/warstwy w demokratyzującym się społeczeństwie zostało zauważone jako coś nowego i dziwnego, a zarazem sprawiało wrażenie jakoby polityczna poprawność brała pod opiekę przede wszystkim mniejszości oraz ludzi dotąd nieuprzywilejowanych. Ponadto nowa polityczna poprawność, kwestionując zastane oczywistości, musiała zrodzić wśród grup dotąd uprzywilejowanych wrażenie, że są one prześladowane. Do obecności odmiennych opinii lub zwyczajów trzeba się przecież przyzwyczaić, inaczej zostaną one odebrane jako agresja. Przyzwyczajeniu temu sprzyja odpowiednie wychowanie, na przykład w szkole, albo po prostu codzienny (poczynając od dzieciństwa) widok odmiennych od nas ludzi na ulicy. Jeżeli ktoś żyje w zamkniętym środowisku – jak tradycyjni polscy katolicy – z natury rzeczy musi uznać równouprawnienie ludzi innych wyznań lub orientacji seksualnej za atak na siebie oraz próbę nadania tym ludziom nieuzasadnionych przywilejów.

    Może się też pojawić wówczas pokusa prawnej ochrony swojej dotychczasowej pozycji – wprowadzenia zakazu obrazy uczuć religijnych na przykład – nie zmienia to jednak faktu, że postulat ochrony uczuć religijnych należy do pewnej odmiany poprawności politycznej.

    PS Wyjaśnić żart, czy żartów się nie wyjaśnia?

  174. @Marcin Robert Bigos

    „Z polityczną poprawnością jest tak, jak z każdą oczywistością: staje się widoczna dopiero wtedy, kiedy ktoś ją zakwestionuje.”

    Ewentualnie kiedy ktoś ją nazwie, jak w przypadku polityki tożsamości, a reszta świata nie zrozumie pojęcia. Nacjonalizm to praktycznie książkowy przykład polityki tożsamości, ale w prawicowo-centrystycznym dyskursie polityka tożsamości jest niezmiennie postrzegana jako lewicowa fanaberia, bo tylko my używamy tego terminu do opisu własnych zachowań.

    „Przez wieki oczywistością było, że na szacunek i specjalną estymę zasługują przede wszystkim klasy wyższe oraz popierane przez nie wzory kultury”

    Ja bym posunął się nawet dalej i polityczną poprawnością retroaktywnie nazwał też np. miniony savoir-vivre czy bon ton, czyli zasadniczo klasową poprawność.

    „musiała zrodzić wśród grup dotąd uprzywilejowanych wrażenie, że są one prześladowane.”

    Nawet mamy już klasyczne powiedzonko, że dla grup uprzywilejowanych każde przesunięcie równościowe wydaje się być opresją.

  175. Muszę przyznać, że bardzo rozczarowała mnie postawa Nankina: myślałem, że sobie ładnie rozmawiamy, a komcionauta najwyraźniej traktował dyskusję jako własną wersję oblężenia Głogowa. Ponieważ widzę w jego odpowiedzi pewien szereg nieporozumień, które i innym mogą się zdarzyć (a też nie lubię zostawiać bez komentarza sytuacji, gdy ktoś pomawia mnie o rzeczy przykre) postaram rzeczowo i kulturalnie się odnieść, by uniknąć potencjalnych spięć na przyszłość:
    – Nankin najpierw udaje, że refutuje mój argument (aktor jako postać popkulturowa), w rzeczywistości powtarza go innymi słowami. Potem wycina (o ironio) kluczowy fragment mojej wypowiedzi (zestawienie Waltza z Polańskim). Role Arniego nadal będą kulturą amerykańską, nie austriacką. Inaczej możemy sobie dopisać na własne konto całość filmografii Polańskiego i Holland.
    – Gdyby Nankin zauważył, że moje komcie NIE są napisane w poetyce konfrontacyjnej, to wiedziałby, że chłoszcze martwego konia: uznałem Bezimiennego z Gothica za wystarczający przykład. (Nie wiem, kto zacz, ten bauer z Farming Sim, ale wierzę na słowo, że postać znacząca. Chociaż takie zestawienie wypadłoby zabawnie, jeżeli porównać narodowość twórców.) Skoro skupiamy się już na żywych artystach, to bardziej pasowaliby choćby Hans Zimmer albo Jurgen Prochnow. Czyli wybitny kompozytor i wzięty aktor zamiast modelki (jestem z pokolenia, które bardziej kojarzy Claudię Schiffer…) do spółki ze znienawidzonym tandeciarzem (Wooda wiele osób traktuje z sympatią i zrozumieniem, czego dowodzi biopik Burtona).
    – Rzeka Jangcy ma inne zdanie co do położenia Nankinu.
    – „Największa przezroczystość“ nie oznacza „kompletnej niewidzialności w każdym wypadku“. „Serial o Danii zrobiony przez Duńczyków po duńsku“ to mimo wszystko inny level niż „francuska gra o Amerykance w Rosji wydana po angielsku“. Jest zresztą multum gier, których narodowość można zweryfikować wyłącznie na podstawie listy płac albo Wikipedii.
    – Nie wiem, co konkretnie jest bełkotliwego we fragmencie malarskim, ale chyba nie ma nic tak dyskusyjnego, jak twierdzenie, że każdy artysta jest frustratem.
    – „Co chwila wszyscy udowadniają ci, że nie masz racji zazwyczaj się do tego nie odnosisz i dalej trwasz przy swoim.“ to oczywiście używanie hiperbol na poziomie postaci żony z baaardzo kiepskiej farsy małżeńskiej. Nankin w tym wątku miał dwóch innych polemistów: jakoś nie wyciąga z tego wniosku, że „wszyscy“ są przeciw niemu. Najważniejsza rzecz: jestem bardzo przywiązany do gospodarskiej zasady „argument za argument“. Z całym szacunkiem, jeżeli przedstawiam rozumowanie znoszące czyjąś argumentację, to dyskutant nie może pisać, że coś mi „udowodnił“. Ani mieć pretensji, że trwam w takim razie przy własnym zdaniu.

    @WO

    Że producent jest współautorem płyty, to jest jasne jak słońce w sierpniu. Tyle, że w Hansie produkowali je tacy ludzie jak Eno czy Lanois, a generalnym koordynatorem muzycznym z ramienia studia był Anglik, Michael Blakey. Może doprecyzuję, by już nie było wątpliwości: cała ta refleksja nie ma żadnych akcentów antyniemieckich, wręcz przeciwnie, urodziła się z niedosytu za tamtejszymi opowieściami. Proszę zwrócić uwagę, w jaki sposób zestawiam „Felidae“ z „Głęboką czerwienią“.

  176. Niemcy to naród bez kultury, jak wiadomo trzymają kiełbasę w słoikach.

    Nie zesraj się z tym „Wiedźminem”, wielki Sukces Polaków, w porównaniu do kraju, w którym ludzie czytają książki i można wyżyć z ich pisania, może nie potrzebują międzynarodowej walidacji, bo nie są peryferyjnym państewkiem.

  177. @mrw

    Miałbym opory przed nazywaniem niemieckiej kiełbasy kiełbasą. A poza tym Czesi też trzymają spiekaczki w słoikach.

  178. Dobry wieczór, tak czytam biadania nad kulturą niemiecką i nie wierzę że tak mało się w Polsce o niej wie. Zresztą lepiej byłoby mówić o deutschspraechiger Raum, czyli D-A-CH, Szwajcarzy i Austriacy bardzo chętnie korzystają z tego, że za miedzą mają dodatkowe 80 mln potencjalnych fanów. W słynnym „Upadku” Hitlera kreował przecież Szwajcar Bruno Ganz, a kino austriackie (Haneke i Seidl) to pierwsza liga. Oprócz wszystkich wymienionych tu wczesniej filmów poleciłbym serial 4 Blocks o berlińskiej przestępczości z tzw. tłem migracyjnym (jak widać dało się, pomimo szalejącej w Niemczech PolitPopr) i niemiecko-tureckie kino Fatiha Akina (Gegen die Wand!). Trochę mniej netflixowy Dark, bo jednak fabularnie przekombinowany no i straszy atomem, ale ogląda się dobrze.
    Co do muzyki, to faktycznie szlagiery mają się wciąż zaskakująco dobrze, ale kiedy ktoś usłyszy „Nur ein Wort” Wir Sind Helden to już nie zapomni. Albo Petera Foxa „Alles Neu”

    A z innej beczki: ktoś zaliczył duet Syny do ulicznego rapu. Piernikowski jest przecież po ASP i pisze muzykę do spektakli Klaty, tak że tego.

  179. @sheik.yerbouti

    „A z innej beczki: ktoś zaliczył duet Syny do ulicznego rapu. Piernikowski jest przecież po ASP i pisze muzykę do spektakli Klaty, tak że tego.”

    Zgadza się, ale – z tego co mi wiadomo, a mogę się mylić, bo to środowisko jest na peryferiach mojej uwagi – ulica całkiem nieźle absorbuje Synów jako odbiorcy, czego nie można powiedzieć o raperach, których wymieniłem jako stricte średnioklasowych.

  180. Szanowni współkomcinauci rozważają popularność jako funkcję ich jakości. To z jakości miałby wynikać duży popyt i popularność tych czy innych utworów. Obawiam się, że to błędne rozumowanie. Poza kulturą wiele jest przykładów, gdy produkt gorszy szerzej się rozpowszechniał. W kulturze również jest podobnie, a rozwój mediów (od radia i gramofonu poczynając) ułatwia wybranym twórcom monopolizację rynku. Samo rozpowszechnienie utworu jest już spory przedsięwzięciem biznesowym, o którym nie decydują twórcy lecz producenci/inwestorzy. To oni w pierwszej kolejności wybierają twórców, którzy dostaną szansę dotarcia do widowni. Biznesowi (raczej Sony niż Gutek Film) nie zależy na różnorodności oferty lecz na minimalizacji ryzyka inwestycji. Tym sposobem my odbiorcy dostajemy to, za co największa cześć z nas jest skłonna zapłacić, bo tak wyszło z fokusów. To nie my sobie wybieramy popkulturę, to nie ona wybiera nas, to pośrednik decyduje co obejrzymy i czego posłuchamy.

  181. @steelman

    O mechanizmach powiązania kultury i biznesu (bo bez tego ciężko dyskutować o kinie popularnym) miałem całą konferencję. Jeżeli czegoś mi brakuje w niemieckich działaniach, to właśnie takiej świadomej ekspansywności, czyli tworzenia dzieł, które mogłyby być w oczach pośredników bardzo atrakcyjne (a o co przecież nie byłoby trudno przy takich zasobach intelektualnych i materialnych). Taką politykę prowadzi obecnie Korea Południowa, taki efekt zygzakowato udało się osiągnąć Japonii (krajowi, który „walidację zagraniczną“ swojej kultury ma przecież programowo w rzyci). Jeszcze w latach 90 eksportowano mniejszościowy procent animacji, ten, który miał szansę na łatwe zrozumienie (a co za tym idzie, sukces) na obcym rynku telewizyjnym. Już w następnej dekadzie dochodziło do sytuacji, kiedy zagraniczni dystrybutorzy przekonywali Japończyków do oficjalnego wypuszczenia jakiegoś anime na Zachodzie, argumentując to liczbą internetowych fansubów. Obecnie sytuacja została doprowadzona do logicznego końca: absolutna większość nowych produkcji (a nie jest tego mało) trafia na dedykowane serwisy streamingowe, rzeczy pominięte mają fansuby, a w naprawdę najgorszym wypadku zostają przynajmniej skatalogowane. (Anglosasom może teoretycznie umknąć np. pięciominutowy filmik promujący salon pachinko, serial telewizyjny już na pewno nie.) Proporcje z twojego przykładu zostały odwrócone: teraz doszło do układu, w którym to licencjobiorca (pośrednik) jest na pozycji petenta wobec twórców.

    Tak na marginesie: historia Europy pokazała, że ostatecznie lepiej i sympatyczniej być prowincją (o ile nie jest się Belgią…), bo zabawa w imperialną bucówę kończy się listą trupów w szafie większą niż liczba hentaiów do Sailor Moon.

  182. @rozowyguzik
    „PP istniała też na długo przed pejoratywnym spopularyzowaniem tego terminu przez prawicowych komentatorów (którzy kompletnie nie widzą, że robią dokładnie to samo w swoich szeregach) i – podobnie zresztą jak polityka tożsamości – po prostu nie była wcześniej określana tym terminem.”

    Pozwolę sobie rozwinąć ten wątek. Lewicowa polityczna poprawność jest w istocie, jak piszesz, reakcją na dominujące i przeźroczyste reguły konserwatywnego dyskursu generowane przez globalny kapitalizm w jego „mother ship” czyli w USA. Owe reguły są dla przetrwania systemu kluczowe i „święte” w sensie jakiego lewicowy konktrdyskurs nie jest w stanie osiągnąć. Biały policjant, facet z klasy ludowej, dusi i zabija czarnego drobnego handlarza papierosami, bo ma w głowie wydrukowaną oficjalną retorykę „law and order” i nieoficjalny, podprogowy rasizm. Ten policjant nie działa w interesie swojej własnej klasy czy grupy zawodowej – działa w interesie kapitału, w tym wypadku precyzyjnie: firm tytoniowych. Próba sloganowego oporu podjęta wobec tej postawy pt. „black lives matter” nie spotkała się ze zrozumieniem w amerykańskich mainstreamowych mediach, w tym lewicujących, bo to jeden z tych przypadków kiedy kapitalistyczny układ stosunków społecznych nie znalazł jeszcze sposobu na wygodną dla siebie akomodację kontestatorów. Ta konkretna więc próba kontestacji musiała zostać unieważniona jako szkodliwy radykalizm.

    Gdy jednak próby takiej kontestacji są wystarczająco częste i nieustępliwe, kapitał podejmuje wysiłek akomodacji. Klisze antykobiece i homofobiczne, które były zupełnie oczywistą częścią kapitalistycznej retoryki kilka dekad temu, ustąpiły pod naporem asertywnego feminizmu, sięgającego korzeniami brytyjskich sufrażystek z przełomu wieków, oraz otwartego ruchu LGBT, zapoczątkowanego równo 50 lat temu przy okazji zamieszek w „Stonewall”. Natomiast ówczesne nurty reprezentacji mniejszościowej proponujące kompromisowy układ z dominującym konserwatywnym dyskursem (np. gejowski „Mattachine Society”) nie przetrwały próby czasu. Jasno wyartykułowany pryncypialny bunt okazał się strategią bardziej efektywną, przy czym jej efektem nie było obalenie kapitalistycznych stosunków, lecz właśnie wspomniana akomodacja: kapitalizm wytworzył w swoich ramach miejsce dla równorzędnego traktowania kobiet oraz osób LGBT w stosunkach ekonomicznych i społecznych.

    Akomodacja ta jednak, jak wspomniałem w pierwszym wpisie powyżej, jest ograniczona do szeroko zakrojonej miejskiej klasy średniej i nie obejmuje krańcowych warstw hierarchii społecznej: elit pieniądza oraz społecznych nizin: „białej” prowincji i „niebiałej” miejskiej biedoty. W tych obszarach wciąż dominują konserwatywne mity niezbędne dla utrzymania spójności systemu. Konkretnie: elity pieniądza obsługuje mit libertariański: biali mężczyźni posiadają i rządzą bo wygrali w „równej konkurencji”. Niziny społeczne poddane są zaś presjom innych mitów: korekcyjnych („law and order”) oraz aspiracyjnych np. mitu „American dream” czy też mitu chroniącego nieproporcjonalnie wysoki prestiż kariery wojskowej: „thank you for your service”. Ten ostatni mit umożliwia masowe wykorzystanie młodych ludzi z klasy ludowej w operacjach interwencyjnych i okupacyjnych prowadzonych w obronie globalnej dominacji USA i stanowi jednocześnie blokadę dla kulturowej kontestacji tych operacji: jest ona obecnie możliwa w zakresie znacznie skromniejszym niż miało to miejsce w okresie wojny wietnamskiej (wystarczy porównać ton tego co jest uznawane za „satyrę” wobec wojny w Iraku np. „Billy Lynn’s Long Halftime Walk” i ton filmów antywojennych z lat 70-tych).

    Taki jest, warto o tym pamiętać, kontekst wszystkich poprawnościowych działań w Ameryce. To wciąż walka Dawida z Goliatem, przy czym w jej finale Goliat zasadniczo wygrywa. Warto też (a nawet warto jeszcze bardziej) śledzić tę sprawę w jej wydaniu europejskim. To że znamy w Polsce, jak wynika z powyższej dyskusji, detaliczne przykłady poprawnościowych konfliktów z amerykańskich kampusów, a nie za bardzo przychodzą nam do głowy przykłady z krajów europejskich, pokazuje nasze polskie odcięcie od europejskiego kontekstu. Tu [1] jest niedawny przykład, jakie realne kontrowersje na styku poprawność polityczna – wolność dyskusji akademickiej pojawiają się w Niemczech, przy czym niestety czytanie o tym po angielsku to trochę kontakt ze sprawą w celofanie przez szybkę; całość materiałów video z opisywanej konferencji (na temat norm kulturowych związanych z noszeniem islamskich chust przez kobiety) jest tu [2], przykładowy lewicowy (autokrytyczny) komentarz tu [3] a konserwatywny spin tu [4].

    [1] https://www.dw.com/en/german-conference-on-islamic-veil-sparks-controversy/a-48581723-0
    [2] http://www.ffgi.net/mediathek-p1.html
    [3] https://www.fr.de/frankfurt/kopftuch-konferenz-frankfurt-tatsaechlicher-diskurs-12223698.html
    [4] https://www.cicero.de/kultur/universitaet-political-correctnes-meinungsfreiheit-joerg-baberowski-herfried-muenkler

    @sfrustrowany_adiunkt
    „A wracając do naszego grajdołka – jeśli w tym momencie mamy po zachodniej stronie Odry prężną oddolną kulturę ludową, plus prężną i nie zredukowana do skrajnych uproszczeń popkulturę pod dyktando koncernów – to czy jest szansa na jakąkolwiek zmianę i u nas?”

    @Piotr Aleksander Kowalczyk
    “ Idealnym modelem rozwoju byłoby dla mnie nie hodowanie gargantuicznych franszyz przez anglosaskie korporacje, tylko luźna (ale prowadząca dialog) konfederacja pomniejszych, narodowych popkultur.”

    Zaryzykowałbym twierdzenie, że taka konfederacja istnieje właśnie na zachód od Łaby (bardziej niż Odry). Nie czuję się wielkim fachowcem od pop-kultury, lecz w tym zakresie w jakim jestem jej konsumentem wyraźnie to widzę np. w moim ulubionym gatunku który pewien mój znajomy żartobliwie, lecz trafnie, określił jako „piosenka śpiewana”. Podawałem już przykład Patrycji Kaas. W ten sam sposób twórcą wszędzie w zachodniej Europie rozpoznawalnym jest np. Paolo Conte, dawniej były Mina, Dalida, Kate Bush. I nie jest tak, że naszym wkładem może być jedynie Michał Wiśniewski (bo na przykład [5]). Dobrze byłoby, żebyśmy się do tej konfederacji włączali, bez tego bida.

    Na razie obserwuję jednak zjawisko przeciwne: odtwarzanie autarkicznych popkulturowych wzorców PRL. W związku z kontrowersją dot. „Mowy ptaków” (czyli jednej sceny filmu, pokazującej agresywnych narodowców – przecież o to chodzi), zerknąłem na program nadchodzącego festiwalu w Gdyni [6], obejmującego filmy zaakceptowane do produkcji już za PiSu. Widzę wyraźnie odtworzenie filmowych wzorców opowiadania o Polsce z lat 70-tych/ 80-tych. Polska to mianowicie, podobnie jak wówczas, kraj którym nie rządzi żadna konkretna władza – takie zjawiska jak „partia” czy „prezes” (wówczas pierwszy sekretarz) filmowo nie istnieją. Kiedyś w przeszłości, owszem, Polska miała określone władze i były to władze bardzo złe (za PO/ za sanacji). Obecnie jednak problemy społeczne istnieją tylko w wydaniu lokalnym, na jakiejś nieokreślonej prowincji, gdzie „młoda dziennikarka” odkrywa lokalny układ. Ewentualnie można kręcić złe filmy o egzotycznych Dolinach Bogów czy Węży. Taka jest realna poprawność polityczna w segmencie filmowym, jaką nam się proponuje w aktualnym sezonie. A sezon ten jeszcze trochę potrwa – „wewnętrznych sondaży” PSL nie przeskoczysz.

    [5] http://www.uwagaquartett.de/
    [6] http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-_konkurs-glowny.html

  183. Oftop: Wy też uważacie, że z komci Awala dałoby się sklecić całkiem spoko książkę?

  184. Seems legit. Analizy Xiędza Dobrodzieja są co prawda mocno związane z kontekstem, ale jeśli uznać je za osobny gatunek,to były takie precedensy i w epoce przedinterneotwej. (Wydano np. osobno listy małżeństwa Mackiewicz/Toporska do redakcji „Kultury” i „Wiadomości”, często przybierające formę eseistycznych mikro-traktatów.)

  185. @awal
    „[konstestacja] jest obecnie możliwa w zakresie znacznie skromniejszym niż miało to miejsce w okresie wojny wietnamskiej”

    Tak, też się nad tym zastanawiałem, bo to ciekawe zjawisko. W latach 60/70 ta „kontestacja” dotyczyła zresztą całego spektrum tematów.

    Ale: to wszystko (manifestacje antywojenne, nierzadko połączone z krytyką kapitalizmu, aktywną walką z niesprawiedliwościami klasowymi i rasowymi, kontestacją przywilejów Upper Class itd.) miały miejsce jeszcze PRZED erą neolibu, który dosłownie przeorał Amerykę (i doszczętnie zaorał lewicę). Później tego typu zjawiska nie byłyby już możliwe, zgodnie z moją tezą, że rządy (neo)liberałów nieuchronnie wzmacniają popularność liberalizmu, osłabiając tym samym lewicę, co jeszcze bardziej wzmacnia liberalizm… i tak dalej, aż do ściany, w rezultacie czego ludzie przestają dostrzegać alternatywy. Mimo iż sytuacja obiektywnie się pogorszyła (nierówności wzrosły), buntowników ubyło. Death spiral! Neolib buduje i wzmacnia sam siebie, kupując, kooptując i korumpując ewentualnych malkontentów w zarodku (tak właśnie rozumiem to, co opisujesz jako akomodację wybranych procesów przez kapitalizm). LGBT, feministki, kwestie symboliczne – owszem (choć na naszych warunkach), ale układ klasowy pozostaje nietknięty. Od lat ’80 lewica została ograniczona do akademickiej niszy (Noam Chomsky), a zatem nie było już komu kontestować reaganowskiej polityki USA – czy to wewnętrznej, czy to zagranicznej. Później nastąpił koniec Zimnej Wojny, przyszedł Clinton i liberalny układ został doszczętnie scementowany. Kto miał więc niby protestować przeciwko wojnie w Iraku, skoro liberałowie zgarnęli całą pulę i ukształtowali społeczeństwo podług siebie?

    Kiedy spojrzymy na przełom lat 60 i 70, wyglądało to jeszcze zupełnie inaczej: Martin Luther King tuż przed śmiercią szykował „Marsz Biednych Ludzi” na Waszyngton(*), wychodząc z założenia, że – bez zburzenia murów klasowych i budowy społeczeństwa opartego na sprawiedliwości społecznej – cała rewolucja związana z formalnym uzyskaniem praw przez Afroamerykanów nie ma sensu („We have moved from the era of civil rights to an era of human rights”). Historia przyznała mu rację: czarni nadal żyją w gettach, poziom przestępczości jest bardzo wysoki, a ich status socjoekonomiczny jeszcze się – w porównaniu do lat 60/70 – obniżył (są proporcjonalnie biedniejsi, a do tego, w ramach rasistowskiej „War On Drugs”, pozamykano ich w prywatnych więzieniach). A co robią czarni raperzy? Zamiast kontestować nierówności, tak jak robili to ich dziadkowie w ruchu Czarnych Panter, przyłączają się do Systemu, rapując bzdety o kokainie, panienkach i drogich furach.

    Minęło 50 lat, a nasza świadomość polityczna została doszczętnie przeorana. Dziś na Poor People’s Campaign patrzymy jak na coś z innej galaktyki. Zjawisko marszu biednych na Waszyngton w imię sprawiedliwości społecznej jest tak zadziwiające, jak polscy monarchiści w XXI wieku czy konferencja płaskoziemców. Skandal! Che Guevara! Dziś oddychamy już innym powietrzem, a liberalizm stał się difoltowym tłem („TINA”).

    * – https://en.wikipedia.org/wiki/Poor_People%27s_Campaign

  186. „Wy też uważacie, że z komci Awala dałoby się sklecić całkiem spoko książkę?”

    Po trzykroć tak. Największą szkodą jaką doznał ten blog jest utrata komentarzy Awala z czasów przed-przeprowadzkowych.

  187. Wy też uważacie, że z komci Awala dałoby się sklecić całkiem spoko książkę?

    co prawda mocno związane z kontekstem, ale jeśli uznać je za osobny gatunek

    Po drugiej stronie biurka kierowniczego dostaje się różnie formy przedstawicieli gatunku jako analizy. Niezależnie od częstotliwości widać w nich odbicie wiadomości tygodnia i to one dostarczają narracji, erudycja zaś raczej opakowania. Ale miło poczytac lepiej napisane, wprost wysłowione, niemal wcielone to co się wcześniej tylko prawie wiedziało.

    rządy (neo)liberałów nieuchronnie wzmacniają popularność liberalizmu, osłabiając tym samym lewicę, co jeszcze bardziej wzmacnia liberalizm

    Neolib wcielił się w Chinach bez liberalizmu.

  188. @rozowyguzik
    „Wy też uważacie, że z komci Awala dałoby się sklecić całkiem spoko książkę?”

    Nie. Są wybitne, ale na tematy zbyt rozrzucone i wymagające całego kontekstu do zrozumienia intencji autora. W ogóle książki typu „zbiór wcześniejszych publikacji” rzadko wypadają dobrze.

  189. Drodzy, bardzo dziękuję za miłe słowa jednak zasadniczo zgadzam się z WO. Agregowanie komci „as is” byłoby dość wtórnym pomysłem. Coś jednak z armagedonu bloxa wypadałoby uratować i mam pewne pomysły jak to zrobić. W czasie odpowiednim, tj. nie nazbyt szybko.
    Wiele moich uwag ma oczywiście jakiegoś swojego patrona czy patronów książkowych, po których kto chce może sięgać. Komcie pod powyższą notką WO, zwłaszcza ostatni, sporo zawdzięczają kilku esejom Wolfganga Streecka z „How Will Capitalism End?” (2016). Notabene książka ta zawiera sporo tropów w odpowiedzi na pytanie WO postawione w notce pożegnalnej z GoT: „czy kapitalizm będzie trwać wiecznie?” (na które niestety nie odpowiedzieliśmy). Streeck streszcza kilka alternatywnych odpowiedzi innych autorów, przeważnie wieszczących rychły kres kapitalizmu, sam jednakże podkreśla, że atlantycki kapitalizm był jak dotąd zdolny do pokonywania swoich inherentnych kryzysów w oparciu o improwizowane wyjścia ratunkowe („escapes”), czy to w postaci wewnętrznych impulsów (np. mobilizacji militarnej), czy też w postaci nowych metod organizacji dostępu do zasobów globalnego otoczenia: począwszy od eksploatacji kolonialnej po współczesny zglobalizowany podział produkcji. Kluczowe dla kreowania i uzasadniania owych „escapes” są kulturowe mity organizujące kapitalistyczne społeczeństwo (co też rozwijam powyżej). Według Streecka owe mity okażą się kiedyś silniejsze niż sam kapitalizm – ludzkość będzie żyła już w jakiejś formie bardziej równościowego systemu opartego o globalną kontrolę zasobów, a wierzyła wciąż – niczym Rzymianie w republikę – w mit osobistej samorealizacji na wolnym rynku. Polecam, zaznaczając że nie jest to easy reading a la Harari.

  190. @awal

    „mitu chroniącego nieproporcjonalnie wysoki prestiż kariery wojskowej: „thank you for your service”. Ten ostatni mit umożliwia masowe wykorzystanie młodych ludzi z klasy ludowej w operacjach interwencyjnych i okupacyjnych prowadzonych w obronie globalnej dominacji USA i stanowi jednocześnie blokadę dla kulturowej kontestacji tych operacji: jest ona obecnie możliwa w zakresie znacznie skromniejszym niż miało to miejsce w okresie wojny wietnamskiej”

    W ogóle to jest bardzo ciekawy mechanizm spacyfikowano możliwość krytyki rzeczonych operacji i polityki zagranicznej w ogóle. Zaczęło się od wprowadzenia armii „zawodowej” (nie znoszę tego polskiego określenia) co ciekawe ze istotnym udziałem…Miltona Freedmana [1]. W tym monecie pozbyto się pierwszego podstawowego problemu czyli formalnego przymusu udziału w wojnach.
    De facto przymus istnieje, o tyle o ile służba wojskowa daje stabilne zatrudnienie, opiekę medyczną, dach nad głową i szanse na sfinansowanie edukacji (GI Bill i inne programy). Skutkiem jest powstanie wąskiej grupy ludzi który w wojsku służą, formalnie – z własnej woli – a wszystkie konsekwencje i traumy są ograniczone do ok. 1% procenta populacji. Więc mało kogo obchodzi że do Afganistanu wysyła się dzieci tych, którzy już tam walczyli.

    I widać jak potężną rolę w umocnieniu tego odegrała kultura, często w formie sponsorowanej przez Pentagon, czy to w formie jawnie sponsorowanego kina werbunkowego (choćby „Top Gun” – ciekawe że w przyszłym roku będzie sequel i to oczywiście też z dużym wsparciem wojska) czy przemycaniu innych treści. Pomijając właśnie wsparcie wojskowe w ludziach i sprzęcie, „Black Hawk Down” jest strasznie neokolonialny i neokoński w przekazie – Waszyngton (czyt. demokraci) nie dał nam potrzebnych środków do walki, nie wiadomo o co walczymy w obcym kraju, ale walczymy i wygrywamy bo chodzi o ultramęskie braterstwo broni. Co także charakterystyczne jeszcze dalej idący „Flight of the Intruder” (traktujący o jawnym buncie z tego samego powodu: bo Waszyngton nam nie pozwala walczyć jak należy) także dostał za Busha seniora wsparcie wojskowe.

    jest to o tyleż interesujące, że w Polsce to powielamy. Od samego modelu „armii zawodowej” poprzez klisze gatunkowe („Karbala”, „Misja Afganistan”) i w formie bardziej konserwatywnej niż np współczesne wojenne kino amerykańskie (role kobiet choćby). Jednocześnie neguje się podziały czy napięcia klasowe (bo wszyscy jesteśmy zjednoczeni w obliczu wroga) choć materialne pobudki zaciągania się do wojska i wyjazdów na misje są tak oczywiste że także są wprost wskazywane (ale oszczędnie) na ekranie.

    [1] [ https://www.vox.com/2019/3/27/18185871/military-draft-conscription?fbclid=IwAR1Hah4u0QDSxb7Q5bG232dUFKNMN5JcGq4bG7ObIsGYjP6UrW4Gd_imVIk ]

  191. @sfrustrowany_adiunkt

    „„Flight of the Intruder” (traktujący o jawnym buncie z tego samego powodu: bo Waszyngton nam nie pozwala walczyć jak należy)”

    Dodam tylko, że współczesne chińskie kino akcji („Wolf Warrior 2”; „Operation Red Sea”) operuje motywem podobnego rodzaju: Chiny nie chcą walczyć, ale muszą bo ich obywatele w Afryce (wygodny teren do nacjonalistycznych projekcji siły) zostali zostawieni na pastwę losu przez nieefektywne agendy zachodu (Amerykanów, ONZ). Więc chcąc nie chcąc wysyłają lotniskowiec na Morze Czerwone, i dalej jest jak w „Black Hawk Down”.

  192. @awal
    „Polecam, zaznaczając że nie jest to easy reading a la Harari”

    Ty to umiesz zachęcić! Chyba chciałbym Twojego blurba na nowej książce…

  193. @pak
    Przepraszam za offtop, ale nie mogłem się powstrzymać. „Bezcenny” jest tak debilny, że trudno trafić na coś głupszego. Czytałem przez jakiś czas zastanawiając się co jeszcze głupszego autor wymyśli i muszę przyznać, że szybko mnie pokonał, choć twardy jestem – nie dałem rady. Próbowałem coś innego, ale Miłoszewski jest głęboko zafascynowany przemocą, głównie seksualną, nie mającą żadnego znaczenia dla fabuły. Generalnie bieda z nędzą. Nie dość, że pisze bezdennie głupie rzeczy, to jeszcze jest zbokiem. Bardzo mocno trąci konserwą.

  194. Offtop wygląda tak nudno, że zabraniam. Idźcie sobie z tym na jeden z wielu fanpejdży o popkulturze.

  195. „Chwila, chwilunia, „Karbala” to jest przecież obok „Bezcennego” Miłoszewskiego znaczący, a rzadki przykład antyamerykanizmu w popkulturze III RP. ”

    Przecież ma być propolskie, a nie proamerykańskie (i dopisz sobie do tej listy „Notekę 2015”)

  196. @Karbala

    Nie chodzi o samą wymowę polityczną filmu, ale o sposób w jaki opowiedziano tą historię. Arabowie są pokazani jako fanatycy ew. ludzie do których można mieć ograniczone zaufanie (wątek policjanta). Wojna jest sprawą męską (mimo że mamy XXI wiek i hej, kobiety w wojsku służą ) , na wojnie męskość się udowadnia (cały wątek oskarżonego o tchórzostwo żołnierza) i oczywiście bitwa polega na tym że pozostawieni samym sobie walczą z silniejszym przeciwnikiem. To jest o tyle ciekawe, że punktem wyjścia są realne zdarzenia – ale tak je przeniesiono na ekran że ogólny schemat pasowałby do westernu choćby.

    Natomiast – kończąc offtop – co mnie osobiście bardzo zaskoczyło, to powielenie pewnego schematu z kina traktującego o latach 1939-45. Gdy mamy film o Wrześniu 1939, wiadomo że mimo wygranej potyczki, kampania zostanie przegrana, gdy mamy Powstanie Warszawskie, to wiadomo że upadnie, wiadomo że będzie Jałta i Poczdam. Bo są silniejsi, bo jest Wielki Brat ewentualnie i on decyduje. W „Karbali” mamy ten sam motyw zwycięskiej bitwy, ale zwycięstwo w szerszej skali zostaje Polakom odebrane. Bo przychodzą Amerykanie i mówią że sorry ale oficjalnie to wynik ma być inny bo wielka polityka.

  197. @ MRW

    O tym też jest osobno w notce. „Ludzie tu przyjechali, bo kredyty mają” (kwestię z filmu) trudno uznać za jakiś militaryzm i hurrapatriotyzm. Już prędzej pasuje ta interpretacja genderowa, o której pisze adiunkt. W tym momencie trochę wchodzimy w głębsze ideolo: był dawno temu na blogu flejm, czy żołnierza, który wykazał się bohaterstwem na polu walki można porównać np. do strażaka, czy też jego czyny skażone są bucówą, bo, like, mówimy o człowieku strzelającym do innych.

  198. @sfrustrowany_adiunkt

    „Natomiast – kończąc offtop – co mnie osobiście bardzo zaskoczyło, to powielenie pewnego schematu z kina traktującego o latach 1939-45. Gdy mamy film o Wrześniu 1939, wiadomo że mimo wygranej potyczki, kampania zostanie przegrana, gdy mamy Powstanie Warszawskie, to wiadomo że upadnie, wiadomo że będzie Jałta i Poczdam.”

    Wśród najnowszych produkcji PiSowskiego kina wojennego widzę powrót innego motywu: straceńczej walki osamotnionych oddziałów. „My w dupie mamy cesarzy” wołają w trajlerze „Legionów”, który zadaje się będzie tę formację pokazywał jako żołnierzy wyklętych pierwszej wojny światowej. Ta „doktryna wojenna” militarnej autarkii – w klasycznej formie „nigdy z królami nie będziem w aliansach” – jest szalona i ahistoryczna. Konfederacja barska i kolejne powstania były na tyle skuteczne militarnie na ile udawało im się być „z królami w aliansach” (barzanie byli konkretnie w sojuszu z królem francuskim oraz tureckim sułtanem). Polska niepodległość w granicach z 1918-1921 r. również była wynikiem koordynacji na każdym froncie z ententą (gdzie jej zabrakło – Zaolzie – granice były dla Polski niekorzystne). Zaś rzeczywiste działanie na własną rękę i bez współpracy z sojusznikami kończyło się tragiczną katastrofą taką jak w Warszawie w 1944 r. Nauczeni tą katastrofą „żołnierze wyklęci” z realnej historii (nie z PiS-owskiej bajki), czyli oddziały podległe Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość, współdziałali z rządem londyńskim i nie szukali okazji do męczeństwa, lecz do osiągania realistycznych celów politycznych, takich jak niedopuszczenie do sfałszowania wyborów. PiS, ponieważ jest partią osamotnioną i antysystemową, wychowuje młodych do fanatycznego trwania na posterunku, w wykonaniu szalonych komend niekompetentnych wodzów…

    Ponadto dziękuję za linki do artykułów o amerykańskim wojskowym systemie opieki socjalnej (ten [1] wydał mi się najwartościowszy). Jest paradoksem, że militarnych inwazje pod hasłem obrony „Amercian way of life’ dokonują ludzie motywowani do służby przez klasyczny zestaw polityk europejskiego welfare state.

    [1] https://aeon.co/essays/how-the-us-military-became-a-welfare-state

  199. HOSANNA, filtr antyspamowy wreszcie u Ciebie zaakceptował linka! To niekoniecznie oznacza, że u innych przepuści, ale może wyciągnął wnioski z tego, że Twoje ciagle wyjmuję z zamrażarki.

  200. @WO
    „Chyba chciałbym Twojego blurba na nowej książce…”

    Kiedyś w pewnej brytyjskiej księgarni, która była jednocześnie małym wydawnictwem podsłuchałem proces tworzenia „blurba” do książki non-fiction. „This ground-breaking new work…” „No, no… How about: thought-provoking examination…” „Or: clear-sighted examination?” „Clear-sighted exposition of the overlooked issue…?” „Hmmm… Clear-sighted exposition of the taboo-fied and neglected topic?”

  201. @Awal
    Jeszcze pociągnę wątek, albowiem ponieważ

    „Wśród najnowszych produkcji PiSowskiego kina wojennego widzę powrót innego motywu: straceńczej walki osamotnionych oddziałów.”

    Akurat to koresponduje nie tylko z zachowaniem PiS jako partii ale polityką obronną państwa obecnie prowadzoną. W Koncepcji Obronnej kraju, czyli protezie Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, jaką podpisał jeszcze Macierewicz, jest mowa wprost o tym, że ok, jakieś NATO, jakaś UE ale mamy nie tylko pełnić rolę „zwornika działań Sojuszu Północnoatlantyckiego na wschodniej flance” i razie W mamy się szykować na wojnę w której „Celem przyszłych Sił Zbrojnych RP będzie przede wszystkim stworzenie warunków do mobilizacji i skutecznej kolektywnej operacji obronnej, a nie walka o przewagę czy projekcja siły”. Czyli będziemy przedmurzem chrześcijaństwa, broniącym Europy przed hordami ze wschodu i choć nie jest to wprost wyrażone, widać że NATO (w końcu NATO to ateistyczna lewacko – liberalna cywilizacja śmierci więc..) jest gdzieś raczej w tle (inaczej niż wujek Sam) . To bardzo mocno IMHO koresponduje właśnie z narracją popkulturową jaka się pojawia i bardzo mocną ilościową a nie jakościową rozbudową armii (połączoną z militaryzacją społeczeństwa – wszelkie obrony terytorialne, legie akademickie itd)

  202. @sfrustrowany_adiunkt

    Z cytowanej przez Ciebie Koncepcji Obronnej: „Będziemy działać na rzecz zwiększania świadomości obronnej u osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie.”

    Niech wolno mi będzie, w ramach zwiększania świadomości obronnej, przypomnieć że armia naszego największego sojusznika jest miejscem pracy i karier oficerskich osób LGBT. W Forcie Trump, tak jak w innych amerykańskich bazach, będzie się odbywać „LGBT Pride Month” [1] i nie przeszkodzą temu nalepki Gazety Polskiej. Czy jednak w sytuacji konfliktu z Rosją geje i lesbijki z U.S. Army zostaną zaangażowani do obrony mieszkańców przesmyku suwalskiego krzyczących „Spierdalać!” do gejów i lesbijek? Może tak, może nie. Dzięki zarchiwizowanym nagraniom z ostatniej soboty, efektywne zaangażowanie U.S. Army w taką obronę będzie mogło zostać podważone internetową dywersją rosyjskich trolli. I nawet trudno mieć o to do nich pretensje: z własnej woli w prezencie dla Putina na najwrażliwszym fragmencie naszej granicy urządziliśmy pokaz Polski bardziej przypominającej Iran niż kraj sojuszniczy NATO.

    [1] https://www.army.mil/article/223354/fort_drum_community_celebrate_diversity_equality_during_lgbt_pride_month_observance

  203. @sfrustrowany_adiunkt
    W tym szaleństwie jest małe ziarenko metody. Puszczanie w świat przekazu „mamy dużo ludzi z mózgami obrobionymi tak, że są gotowi walczyć i ginąć również całkiem bezsensownie” jest jakąś formą odstraszania. Nie, że dobrą. Jakąś. Jedną z niewielu, jakie mamy.

    Co do ilościowej rozbudowy, to problem nazywa się: rezerwy. Roczniki, które miały pobór, starzeją się. Sam pobór nie wróci, bo to polityczne samobójstwo. Czyli już trzeba zacząć szukać mechanizmu tworzenia rezerw „mięsa”. Armia zawodowa nie uzupełniana rezerwami wykruszy się bardzo szybko w razie „W”. Legie akademickie analogicznie, ale z silniejszym elementem rekrutowania przyszłych kadr pod- i oficerskich. A legie akurat są dosyć tanie: broń, który w większości poszłaby na złom i wiekowa amunicja, za której utylizację trzeba by było zapłacić – to nie są zasadnicze koszty.
    Czy WOT to najsensowniej wydane pieniądze, to można się spierać. Ale zupełną głupotą nie jest. Idei bym się nie czepiał. Jeśli już to wykonania.

  204. @Bardzozly

    „Puszczanie w świat przekazu „mamy dużo ludzi z mózgami obrobionymi tak, że są gotowi walczyć i ginąć również całkiem bezsensownie” jest jakąś formą odstraszania. Nie, że dobrą. Jakąś. Jedną z niewielu, jakie mamy.”

    Niestety drugą częścią tego przekazu jest „mamy osamotnione dowództwo z mózgami obrobionymi tak, że dadzą się wciągnąć w konflikt wierząc w „kolektywną operację obronną”, która załamie się przy braku skoordynowanych działań sojuszniczych”. Skuteczne formy odstraszania jakie możemy mieć to: gospodarka w strefie euro, Polacy na stanowiskach kierowniczych w UE, opinia przyjazności kraju dla grup mniejszościowych, ceniony międzynarodowy festiwal filmowy, muzeum sztuki nowoczesnej o światowej renomie, niezniszczone Muzeum Polin – oznaka dobrych relacji z elitą żydowskiej diaspory, itd. Markery bycia integralną częścią zachodu.

  205. @Awal Biały
    Bycie integralną częścią zachodu jest niekompatybilne z „jakie możemy mieć”.
    No i z tym dawaniem się wciągnąć w konflikt… Moje skromne, working-class-owe, doświadczenia z przemocą mówią: kiedy druga strona wybiera opcję siłową, to twoje chęci nie mają znaczenia. Nie ma żadnego „(nie) dawania się w wciągnąć”. Oczywiście chętnie poczytam, jak można nie dać się wciągnąć w konflikt, jeśli masz na swoim terytorium zielone ludzki. (Zwłaszcza, jeśli te zielone ludzki pojawiły się jako odpowiedź na zwrot ku temu zachodowi).

    Oczywiście co do zawartości głów dużej części naszych gienerałów i MONków się zgadzam. Ale ta zawartość nie ma bezpośredniego (podkreślam: bezpośredniego) związku z tym, co się prezentuje w naszej lokalnej pop-kulturze i budowaniem wzorca typu „Pan Wołodyjowski w Kamieńcu Podolskim”. Nawet, gdyby go nie budować, to i tak będziemy mieć kiepsko zorganizowaną armię. I odwrotnie: możemy mieć dobre dowództwo i polityków nawet budując ten wzorzec.

  206. Ale właśnie związek jest dość silny (choć nie decydujący) w postaci tzw. kultury strategicznej [1]. Czyli tego jak społeczeństwo postrzega zjawisko wojny w ogóle, rolę sił zbrojnych w społeczeństwie i preferowane wybory. Oczywiście nie jest to ujęcie zero-jedynkowe, niemniej jednak skutki są widoczne.
    W tym mieści się to o czym wspomniał Awal – czyli to że w USA mamy otwarcie (w końcu…) służące osoby LGBT , w Wielkiej Brytanii mamy oprócz jasno postawionej sprawy na stronie oficjalnej [2], bardzo fajne kampanie (oskarżane o polityczną poprawność) adresowane do ludzi nie pasujących do stereotypowego wizerunku żołnierza (w tym kobiety, osoby LGBT ale nie tylko) [3].
    U nas mamy bardzo rzadkie przypadki aby w popkulturze pojawiła się postać żołnierza nie będącego białym heteroseksualistą. Postaci kobiet są rzadkie (a w większości jak już to albo przedmiot rywalizacji samców albo ma do wypełnienia misję żony i matki, a strzelanie jest mniej ważne). Raz w niszowej serii powieści pojawiły się osoby LGBT [4] może są gdzieś inne ale mogłem przegapić. Co ciekawe, temat w ogóle wywołuje odruch ucieczki, patrz wywiad gen Różańskim [5].

    I problem w tym, że mając tak sformatowane spojrzenie – choćby tylko przez sprawy genderowe – na wojsko i żołnierzy, dorobimy sie armii ludzi jednostronnie myślących, którzy będą za jakiś czas podejmować decyzje. W tym także takie z cyklu „na ostatniej rubieży bronimy się bezsensu bo bronimy Wartości”. Co więcej, taki przekaz – właśnie przez weekendową służbę w WOT czy wakacyjne kursy dla studentów – będzie wraz z popkulturą nasycał społeczeństwo. Efektem będzie poparcie dla nieracjonalnych decyzji. A odstraszanie przez liczbę ludzi ze starymi karabinami średnio działa na Rosję, która może po prostu nas zasypać dużo większą liczbą ludzi ze starymi czołgami/działami/wyrzutniami Grad etc. Niszcząc wszystko jak leci, bo nie będzie się przejmowała wizerunkiem czy prawem międzynarodowym (o czym wielu ludzi zapomina).

    A co jest jeszcze charakterystyczne – obecne sposoby na zwiększenie liczebności armii, to te które produkują piechotę głównie (WOT, nowa dywizja, legia akademicka). Tutaj próg wejścia jest ograniczony – WOT bierze praktycznie jak leci, wymagania są niewielkie (dwa tygodnie szkolenia i weekendy), legia Akademicka to fajny pomysł na letni obóz (i jeszcze płacą). Więc bycie żołnierzem jest w tym momencie łatwe (i znów wychodzi ten gender wredny – łatwo sobie dodać męskości)

    Z drugiej strony, w tym momencie te wszystkie narzędzia które we współdziałaniu z sojusznikami mogą zapewnić nam jakieś szanse, to są narzędzia techniczne. Wymagające personelu o unikalnych kwalifikacjach i umiejętnościach. Zawężanie bazy rekrutacyjnej do fanów mitu żołnierzy wyklętych nie pomaga, przeciwnie – przeszkadza. Bo grono osób które się do tego nadają jest ograniczone. Zrozumiała to np. Agencja Wywiadu, która w przekazie werbunkowym wyraźnie nie zamyka się tylko na pełnosprawnych mężczyzn [6]

    [1] [http://www.fb03.uni-frankfurt.de/45431264/Johnston-1995—Thinking-about-Strategic-Culture.pdf ]
    [2] [https://apply.army.mod.uk/what-we-offer/what-we-stand-for/lgbt ]
    [3] [https://www.youtube.com/watch?v=Q1vCe3BAnws ]
    [4] [http://lubimyczytac.pl/autor/142172/antoni-langer ]
    [5] [http://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,21480103,general-miroslaw-rozanski-jak-pozegnalem-sie-z-armia.html]
    [6] [https://twitter.com/AWgovPL/status/1088870066744188929 ]

  207. „Oczywiście chętnie poczytam, jak można nie dać się wciągnąć w konflikt, jeśli masz na swoim terytorium zielone ludzki. (Zwłaszcza, jeśli te zielone ludzki pojawiły się jako odpowiedź na zwrot ku temu zachodowi).”

    Rosja wysyła zielone ludziki, z dystynkcjami lub bez, do krajów „bliskiej zagranicy” takich jak Mołdawia (Nadniestrze), Gruzja, Ukraina, względnie kraje centralnej Azji i Białoruś (tam w ramach wspólnych manewrów). W krajach identyfikowanych jako „Zachód” Rosja działa wywiadowczo i dywersyjnie: cyberdywersja (Estonia), skrytobójstwo (UK), mobilizacja mniejszości rosyjskiej (Łotwa), uzyskiwanie wpływów politycznych lub ekonomicznych (Austria, Włochy, Węgry), projekcja siły we nielegalnym wpływie na procesy polityczne (USA). Nie ma tu jednej strategii, jest raczej oportunizm i szukanie słabego ogniwa. W Polsce jedno takie ogniowo dostarczyliśmy katastrofą smoleńską (możliwość destabilizowania polskiej polityki rosyjskim śledztwem i raportem MAK-u), drugie słabością kontrwywiadu w sprawie podsłuchów Falenty (jak to dokumentuje książka Grzegorza Rzeczkowskiego). W obu wypadkach skuteczność rosyjskich działań opierała się na ochoczej współpracy PiS-owskich polityków i mediów: piętnujących „nieudolność” PO w sprawie wraku, nagłaśniających koleje „taśmy kelnerów”.

    Jednocześnie bardziej konwencjonalne rosyjskie próby wpływania na sytuację w Polsce – zakładanie prorosyjskiej partii Zmiana, infiltracja WOT-u – nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Zakładam zatem, że kolejny rosyjski manewr pójdzie po tej linii jaka już okazała się skuteczna: wciąganie PiS-owskiego rządu (kolejnej kadencji) w konflikt, niekoniecznie mający od początku znamiona konfliktu militarnego, w którym rząd ten będzie samonapędzającym się izolowanym graczem, nierozsądnie podbijającym stawkę. Pretekstem może być cokolwiek: polski udział w rozwoju sytuacji na Ukrainie (jak było w przypadku „afery kelnerów”), polska mniejszość Białorusi, Mierzeja Wiślana…

    Jak się nie dać wciągnąć w taki konflikt? Mieć pro-europejski rząd i pozostałe markery (choćby niektóre) zachodniości, które sprawią że rosyjska konfrontacja z nami będzie równoznaczna z konfrontacją z Zachodem. Taka konfrontacja byłaby wciąż do pomyślenia z rosyjskiego punktu widzenia, lecz jednak bardziej jako operacja osłonowa, niż jako próba poszerzenia strefy bezpośredniej dominacji.

  208. @sfrustrowany_adiunkt
    „W tym także takie z cyklu „na ostatniej rubieży bronimy się bezsensu bo bronimy Wartości”. Co więcej, taki przekaz – właśnie przez weekendową służbę w WOT czy wakacyjne kursy dla studentów – będzie wraz z popkulturą nasycał społeczeństwo. Efektem będzie poparcie dla nieracjonalnych decyzji.”
    Ale decyzje typu bronimy lotniska w Ługańsku do ostatniego, mogą być doskonale racjonalne. Właśnie z tego powodu, że mają walor odstraszania (proporcjonalny do szeroko rozumianych kosztów/strat, jakie poniesie strona atakująca).
    @Produkowanie głównie piechoty – przeczytaj, co napisałem o rezerwach. Specjaliści/fachowcy/techniczni/jak ich zwał nie będą padać jak muchy, bo nie będą mięsem bezpośrednio na froncie. A to, że do kandydatów na takich (AW) kieruje się inny przekaz, to tak jakby dowód, że obecny model rekrutacji idzie w dobrym kierunku, bo jest różnicowany. Nadal nie widzę problemu.

    Jeszcze jedno: brak ludzi z jakimikolwiek karabinami odstrasza znacznie mniej. Żołnierzy nadających się do walki mamy zaskakująco mało, pokazały to awantury kolonialne w Iraku i Afganistanie. A jeśli między nieprzyjacielem a narzędziami technicznymi nie stoi frontowe mięso, to równie dobrze można tych narzędzi nie mieć – bo się je natychmiast straci. Jeden spec-pluton przemycony do kraju przed rozpoczęciem konfliktu jest w stanie zniszczyć większość naszego lotnictwa na ziemi w godzinie zero. Poziom ochrony takich obiektów/baz/centrów/instalacji (oraz personelu o unikalnych kwalifikacjach, który tam pracuje) jest cyrkowo-kabaretowy. Bo mamy o wiele za mało sensownych szwejów z karabinami, że tak w uproszczeniu powiem.

    Poza tym dzięki za linki. Czytając w [1] o USA, że w ich kulturze jest „fundamental belief that warfare was an aberration in human relations”, ciężko jest nie wzdychać.

    @Awal Biały
    Tak, to że Rosja tak robi jest fachowcom doskonale wiadome – szkoda, że dopiero po fakcie. Do momentu ataku na Ukrainę, atak na Ukrainę był nie do pomyślenia, itd.. To jak ekonomiści i kryzys.

    Generalnie piszesz mądrze i logicznie (choć rzeczy oczywiste), ale wszystko sprowadza się do tego, że plan obrony w razie W ma brzmieć „wojny ma nie być”. Tak, mądrzy (lub głupi, ale świadomi swoich ograniczeń) ludzie w rządzie zręczniej będą manewrować tak, żeby wojny nie było. Ale armia powinna myśleć kategoriami „jaki jest najgorszy wariant rozwoju sytuacji, w którym nadal możemy coś zdziałać” oraz „jak przekonać potencjalnego nieprzyjaciela, że atak go bardzo zaboli”. Co absolutnie nie wyklucza budowania sytuacji, gdzie rosyjska konfrontacja z nami będzie równoznaczna z konfrontacją z Zachodem.

    TL;DR: Trochę nie rozumiem krytyki pasów bezpieczeństwa i poduszek powietrznych wychodzącej z pozycji, że powinno się jeździć tak, żeby nie było wypadku.

  209. Generalnie przy odstraszaniu militarnym problemem jest określenie, gdzie przeciwnika uderzyć (ew zrobić coś innego) aby koszta jakie ponosi były większe niż zyski. W przypadku hipotetycznej wojny z Rosją mamy problem. Z powodów demograficznych, politycznych, także kulturowych, straty w ludziach – takie jakie można by im zadać – nie są czymś co ich zaboli. Druga rzecz, sam koncept rezerw produkowanych masowo pasuje do modelu masowych walk na froncie, rodem z XIX/XX wieku. Obecnie agresor nie musi wkraczać na lądzie, wielotysięczną armią, starczy niszczenie infrastruktury lotnictwem czy rakietami. Po jakim czasie od zniszczenia powiedzmy 75% elektrowni i sieci przesyłowej, państwo takie jak Polska musiałoby się poddać? Chyba że rozważamy wariant właśnie obrony aż nie zostanie kamień na kamieniu – ale to oznacza że to my poniesiemy gigantyczne straty, nie tylko w żołnierzach frontowych ale także w ludności cywilnej, przemyśle, infrastrukturze…no wszystkim. Dziękuję, postoję.

    W związku z tym nie jest racjonalne budowanie wielkiej (200 tys. jak się marzy władzy obecnej) armii lądowej, bo ona przy bp. faktycznym braku obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej i to dalekiego zasięgu zostanie zmasakrowana na dzień dobry. Z powietrza, lądu i pewnie morza (bo co sobie żałować). A koszta idą, bo tych pośpiesznie szkolonych żołnierzy trzeba umundurować, uzbroić i jakoś, choćby jakoś szkolić. I jest to znów kłopotliwe, bo wspomniany problem ochrony infrastruktury jest obecnie nie do rozwiązania przez mobilizację żołnierzy z karabinami. Bo tu trzeba specjalistów, sprzętu i procedur. Pośpiesznie zmobilizowani rezerwiści po letnim obozie będą wręcz problemem.

    Natomiast mając względnie zaawansowane technicznie siły zdolne do odparcia choćby częściowego ataku przeciwnika (zwłaszcza uderzając w cele wysokowartościowe i wysokoopłacalne – czyli znów – tam gdzie najbardziej boli i tam gdzie atak najbardziej nam pomoże), mamy już więcej opcji niż obrona przed lądową agresją. Trzeba przy tym mieć na uwadze że Rosja nie będzie atakować tylko jednego państwa od razu – konflikt ma zawsze kontekst regionalny, zresztą doświadczyliśmy tego. Dlatego właśnie, jak już Awal zauważył, Rosja kombinuje na różne sposoby by uderzyć nie przekraczając progu wojny, albowiem ponieważ starcie z całym NATO przegra. Bo będzie się już liczyć nie ilość ale jakość. Inaczej oczywiście będzie wyglądać sytuacja jeśli po serii różnych „hybrydowych” zagrywek np. Polska wypadnie z klubu państw które Zachód uzna za warte obrony – ale jeśli nie będzie szans na pomoc z Zachodu – to już lepiej od razu uciekać przez góry do Czech.

  210. @sfrustrowany_adiunkt
    Straty w ludziach? I kto tu mówi nieaktualnymi modelami… Stratą jest konieczność porzucenia kłamstwa „to jacyś ludzie którzy sprzęt kupili w sklepie” z powodu konieczności użycia cięższych zabawek. A w sprzęcie? Nie tylko zniszczonym bezpośrednio w walce? A straty w straconym czasie (to taki bardzo strategiczny zasób)? A ryzyko generowane przerzuceniem większej ilości sprzętu i ludzi na jeden koniec kraju. I tak dalej. Szachy, nie kółko i krzyżyk.

    ” Druga rzecz, sam koncept rezerw produkowanych masowo (…)”
    – Zaraz będzie o czworobokach pikinierów, normalnie. Nikt nie mówi o masowości, zwłaszcza w sensie ubiegłowiecznym. Mówię o _jakichkolwiek_ rezerwach. Obecnie mamy w armii zawodowej czterocyfrową ilość piechoty z grubsza zdolnej do walki (krótkiej, mało intensywnej), serio. A po spotkaniu i obserwacji żołnierzy z nieco bardziej pokazowo-eksportowych jednostek (choć nie-specjalnych) nie jestem optymistą co do jakości. Dorzuć do tego fakt, że za dekadę+ większość przeszkolonych rezerwistów z byłego poboru nie będzie się nadawała do czegokolwiek sensownego. Jeszcze raz: żadnych tam wielkich rezerw. Jakichkolwiek rezerw.

    Zdziwiłem się przy „A koszta idą, bo tych pośpiesznie szkolonych żołnierzy trzeba umundurować, uzbroić i jakoś, choćby jakoś szkolić.”. Znaczy, w razie „W” trzeba będzie pospiesznie szkolić, więc nie róbmy tego zawczasu? Ci po „letnim obozie” _może_ będą problemem, ale na pewno problemem będą szeregowi zawodowi, którzy mają problemy z czytaniem i pisaniem bądź koncepcją nie kierowania lufy broni w kolegę z paluchem na spuście (z tym drugim to często i pod-, i oficerowie). Nie zmyśliłem tego, spotkałem takich i spotykam ciągle, bo jest ich dużo. A mobilne zespoły szkoleniowe które uczą WOTowców mają drastycznie mniejszy odsetek typowych plecaków-karierowiczów, więc i nie zdemoralizują i nie zepsują tych ludzi do reszty. Temat-rzeka, nie chcę nadużywać cierpliwości WO.

    Na koniec powiedz: po co agresor ma niszczyć infrastrukturę (co daje mu cały szereg przyszłych kłopotów), jak może zwyczajnie wejść i zająć terytorium, które chce, ponieważ nikt mu nie przeszkodzi? Satelitą czy pociskiem samosterującym nie da się kontrolować terenu. Ba, agresor może zniszczyć czy zająć strategiczne cele zachowując nawet plausible deniability (jak we wczesnej fazie konfliktu na Ukrainie), bez cudów techniki (patrz: „Rosja kombinuje na różne sposoby by uderzyć nie przekraczając progu wojny”).

    Szanse na pomoc z Zachodu są wtedy, jeśli obrona własnymi siłami potrwa jakiś czas. Inaczej ta pomoc nie zdąży zadziałać nawet wysłana, ahaha, natychmiast i bez wahania.

  211. Tylko że zaczynając od końca, wojny nie wybuchają tak nagle. Zawsze jest jakiś okres wzrostu napięcia, i raz że w Polsce i nie tylko siły NATO są i co jakiś czas odbywają się mniej[1] lub bardziej spektakularne[2] ćwiczenia pod kątem właśnie przybycia sił wzmocnienia. Ponieważ radośnie demolujemy nasze służby pod kątem HUMINT od lat, pozostają nam środki techniczne (SIGINT i inne ) plus pomoc sojuszników – a jeśli nas nie będą lubić…nie pomogą.

    Druga sprawa – to cel wojny. W przypadku Rosji widać, że chodzi jej o „Make Russia Great Again” czyli odbudowę strefy wpływów. W tym momencie, Polska jako państwo przez które idzie w razie potrzeby pomoc, która może być bazą sił wzmocnienia NATO, skąd można blokować Kaliningrad na różne sposoby nie musi być zdobywana. Wystarczy ją obezwładnić. Poniżej progu wojny, samymi akcjami wywiadowczo – politycznymi, może „zielonymi ludzikami”.jednak może to być kłopotliwe o tyle że na Ukrainie czy republikach nadbałtyckich jest zaplecze do kreowania separatyzmów i konfliktów na tle etnicznym – w Polsce jednak nie, nie na taką skalę – przynajmniej z udziałem zamieszkałej od dawna ludności. Już prościej rozniecić jakiś inny konflikt, choćby na tle kulturowym lub rozniecić zamieszki Polaków z ukraińskimi pracownikami. A jeśli to zawiedzie to najszybciej właśnie..tak, atakami na infrastrukturę. Bo to ona a nie same ziemie będą kluczowym zasobem. Bo ropy nie mamy tyle co Kuwejt.

    Zaś co do rezerw – problem w tym, że nie generuje się teraz rezerw w tych specjalnościach jakie będą potrzebne. Nawet nie piechoty zmechanizowanej, cały czas idee fixe to lekka piechota w 17 brygadach WOT (choć ostatnio plany zrewidowano i będzie o jedną mniej OIDP). Co do szkolenia WOT – zapewne wiesz kto tworzy mobilne zespoły szkoleniowe, ale to nie przekłada się wprost na jakość samych szkolonych. Choć plany były potężne iście.

    I tu pojawia się kolejny problem – w ogóle z naborem do wojska jest problem bo wojsko jest słabo konkurencyjnym obecnie pracodawcą, i problem z przyciągnięciem odpowiednich ludzi jest, tu się zgadzam. Ale nie ma też sensu traktować jako podstawowego wyznacznika liczby żołnierzy piechoty…bo współcześnie to jest żaden wyróżnik. Piechota po prostu stanowi mniejszość, bo coraz więcej zadań wykonuje artyleria, lotnictwo czy inne rodzaje wojsk. My z kolei usiłujemy produkować duże ilości lekkiej piechoty – co jest pozbawione sensu gdy mówimy o polu walki. Ale z perspektywy politycznej i kulturowej – niestety pasuje do większego obrazka

    [1] [ https://theaviationist.com/2019/07/16/rapid-forge-2019-four-f-35a-aircraft-land-in-powidz-airbase-as-part-of-the-stealth-jets-first-deployment-to-poland/ ]
    [2] [ https://www.royalnavy.mod.uk/news-and-latest-activity/news/2019/june/25/190625-baltic-protector-stage-three ]

  212. @WO
    „Chyba chciałbym Twojego blurba na nowej książce…”

    Znalazłem, mam! Uniwersalny blurb wielokrotnego użytku na Twoją najnowszą, i każdą kolejną, książkę:

    „Lepszy Orliński nie istnieje.”

    @orbifold
    „widać w nich odbicie wiadomości tygodnia i to one dostarczają narracji”

    W związku z wiadomością tygodnia: kolejną zmianą brytyjskiego premiera, pozwolę sobie zacytować komentarz napisany w marcu 2016 r. (jeszcze przed referendum brexitowym). Od tego czasu miliony euro wydano na projekcje i estymacje, które w sumie ustaliły to samo.

    „”co po Brexicie” – najpierw ten zawyrokowany głosem ludu Brexit trzeba byłoby przeprowadzić. Niezbędne byłby negocjacje jakiejś luźniejszej umowy między UE a UK, w czasie których ludowi mogłoby się odwidzieć, a w każdym razie część ludu przeciwna wychodzeniu protestowałaby i naciskała na odwlekanie procesu, skutkiem czego mogłyby być rozłamy w partii rządzącej, przedterminowe wybory i nowy układ w parlamencie, który nie czułby się związany rezultatami „Cameron folly”… Ze względu na taką naturę tego procesu w pełny Brexit nie wierzę, nawet jeżeli taki byłby wynik referendum – raczej w jakąś kolejną „win-win situation”, gdzie po wielu turbulencjach UK pozostaje członkiem Unii z szerokim katalogiem wyjątków i wyłączeń.”

  213. Osobiście uważam, że w tej chwili dwa największe problemy dla obronności Polski istnieją właściwie poza armią – tzn. nie ważne co wymyślą w sztabie etc. i tak nic to nie zmieni, bo fundamentalny problem jest poza ich decyzyjnością.

    Pierwszy jest taki, że Polska swoją polityką zagraniczną i wewnętrzną odsuwa się politycznie i tożsamościowo od Europy. Oni powoli przestają uważać nas za swoich ziomków z EU, a raczej za bandę cwaniaków co tylko kombinuje jak wyciągać kasę i generuje dodatkowe problemy kiedy i tak już jest dość problemów (brexit, kryzys migracyjny, kryzys klimatyczny). Z tego powodu poparcie społeczne do bronienia Polski w przypadku napaści może być małe. Jedyną realną kontrą tego jest fakt, że stoi tu dużo fabryk, które zaopatrują tamtejszy przemysł w półprodukty, to jest coś czego potrzebują, więc będzie im zależeć aby te fabryki działały. W tym kontekście PiS bardzo obniżył Polskie bezpieczeństwo robiąc w poprzek Chińczykom, którzy ostatecznie nie zbudowali u nas stacji przeładunkowych na swoim nowym jedwabnym szlaku. Ponownie – posiadanie u siebie infrastruktury cennej dla Chin jest dobrym zabezpieczeniem, bo nie po to Chiny ciągną te tory przez kilka tysięcy kilometrów żeby Putin im wszystko na końcowej stacji spierdolił. Kolejnym problemem polityki wewnętrznej jest to, że teraz nikt rozsądny nie będzie myślał o służbie, bo nigdy nie wiadomo kiedy im się odwidzi i opublikują twoje nazwisko z informacjami co robiłeś. Ostatnim tego przykładem jest wspominany już kolejny cyrku z wydawaniem własnego wywiadu.

    Drugi to zwyczajnie brak kasy. Bez kasy nie wyposażymy armii w sprzęt ani nie wyszkolimy ludzi, bez względu na model szkolenia czy to będzie WOT, zawodowi, poborowi. Co z kolei prowadzi nas do niezdolności realizacji jakiejkolwiek z przedstawionych w komentarzach koncepcji obronności czy jakichkolwiek innych.

  214. @stmi
    „Pierwszy jest taki, że Polska swoją polityką zagraniczną i wewnętrzną odsuwa się politycznie i tożsamościowo od Europy.”

    Gdybym miał temu rządowi doradzać w dobrej wierze, powiedziałbym (rozumiejąc że inicjatywy innego rodzaju są poza ich zaciągiem): zorganizujcie u nas mistrzostwa Europy kobiet w jakiejś popularnej dyscyplinie. Koniecznie kobiet, bo turnieje męskie lub mieszane to umie zrobić każdy Azerbejdżan. A duże turnieje kobiece to wciąż kulturowy marker Zachodu. UEFA Women’s Euro Poland 2022. Rozumiem, że na ogólnym tle to mało, ale pozytywistycznie myśląc: jednak coś.

  215. Przykład terroru z dziś.
    Wiceprezydent Gdyni wypowiedział się na temat jakości wody w Afryce, cyt:
    „Murzyńskie dzieci rodzą się białe. Potem dopiero nabierają koloru, kąpiąc się codziennie w takiej wodzie” – podpis pod zdjęciem dzieci kąpiących się w brudnej wodzie.

    Z takiego żartu na temat jakości wody zrobiła się właśnie mega afera.

  216. Ech niby cały czas to wałkujemy, ale mało kto to łapie. Więc napiszę wprost, cenzura według prawicy opiera się na tym, że zostaniesz skrytykowany za swoją opinię, zwłaszcza głupią. Nie wiem jak to wygląda w Nowokuźniecku, czyli tam gdzie mentalnie znajduje się nasza prawica, ale na chłopski rozum to raczej ich myślenie ma dużo więcej wspólnego z cenzorskimi zapędami.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.