Pod jakimś moim tekstem komcionauta zadeklarował, że lubi moje teksty, ale chciałby się dowiedzieć dlaczego „jestem lewakiem”. Blogaski stworzono na takie manifesty, więc postaram się to zwięźle wyjaśnić.
Jak wielu nastolatków, w liceum przeżywałem fascynację Wolnością. Były lata 80., za oknami było szaro i ponuro, w moich marzeniach było kolorowo i swobodnie.
Moje ówczesne marzenia o Idealnym Społeczeństwie były mieszanką infantylnego „żeby było jak na Zachodzie” z równie infantylnym zainteresowaniem anarchizmem.
W liceum byłem więc najbliżej klasycznego „lewactwa”, w sensie „utopijnych doktryn lewicowych”. Czytałem na ten temat co się dało – w PRL było tego niewiele, a w dodatku wyłącznie w formie wyklinania i potępiania (jeśli pamiętasz taką broszurę, „Marks, Engels i Lenin o anarchizmie i syndykalizmie”, czas na kolonoskopię!).
Agnieszka Holland nakręciła wówczas film „Gorączka” na podstawie „Dziejów jednego pocisku” Andrzeja Struga (ze scenariuszem Krzysztofa Teodora Toeplitza). Bogusław Linda gra anarchistę, Adam Ferency socjalistę.
Obaj aktorzy stworzyli fascynujące kreacje, zapadające w pamięć widza – zwłaszcza nastoletniego. Rywalizowali w mojej głowie jak Naphta z Settembrinim.
Wygrał Ferency, bo w miarę Dalszych Lektur oraz ogólnego nabierania Mądrości Życiowej, zacząłem sobie uświadamiać, że Wolność to fajna sprawa, ale w praktyce jest nieosiągalna bez Społeczeństwa. Załamanie struktur społecznych na danym terytorium nie daje wolności.
Jako nastolatek wyznawałem naiwny egocentryzm. Wierzyłem, że każdy jest kowalem swojego losu i że jeśli ktoś jest biedny to jego wina, bo nie chciało mu się uczyć (a poza tym gdyby tyle nie pił… – etc). Ofkorsjalmą, byłem też Przekonany, że mnie osobiście czeka Bogactwo, bo tego Chcę.
Potrafię więc zrozumieć typowego gimbusa-korwinistę. Mogę sobie wyobrazić, czego on jeszcze nie wie o życiu, skoro w to wierzy. Zdumiewają mnie tylko dorośli, którzy powtarzają takie bredotki – durnie czy kłamcy?
Wraz z dorosłością przyszło dla zrozumienie, że w życiu niemal wszystko zależy od loterii bocianiej. Oczywiście, wszyscy znamy opowieści typu „od zera do milionera”, ale po pierwsze, dotyczą rzadkich, szczególnych przypadków – na tyle szczególnych, że aż książki się o tym pisze. Sam nawet ostatnio taką napisałem!
Po drugie zaś – przy takich historiach zazwyczaj widać działanie państwa, wspierającego mobilność społeczną. Bohater mojej książki był zbyt mądry, żeby powiedzieć coś w stylu „wszystko zawdzięczam tylko sobie”.
Teoretycznie mógłby. Przecież sam zarobił na swoje studia, pracował niemal wyłącznie dla sektora prywatnego, do końca życia był aktywny i nieustannie podnosił kompetencje.
Ale tylko idiota tak mówi. A to był mądry człowiek.
Gdy już więc zrozumiałem, jak dużo w życiu zależy od loterii bocianiej – oraz od działań państwa i społeczeństwa – doszedłem do wniosku, że centralnym najważniejszym pytaniem polityki jest: jak urządzić państwo i społeczeństwo tak, żeby dawały jednostce maksimum wolności? Żeby od loterii bocianiej zależało możliwie jak najmniej?
Najdoskonalej ten ideał zrealizowano w nordyckim państwie dobrobytu. Trochę gorzej funkcjonował w USA w latach 1945-1980. Jako tako działa w krajach tzw. starej Unii.
W innym czasie i miejscu nagłe uwolnienie od wpływu loterii bocianiej towarzyszyło pojedynczym, niepowtarzalnym wydarzeniom historycznym – wojny napoleońskie wygenerowały na przykład sporo fortun w Anglii i Francji, o czym pisali a to Balzac, a to Thackeray. Potem jednak się to znów betonowało (o czym też pisali ci sami autorzy).
Czytam dużo książek o historii różnych krajów. Wydaje mi się, że nigdzie indziej tych dwóch warunków (względnej wolności osobistej i redukcji znaczenia loterii bocianiej) nie zrealizowano jako powtarzalnego modelu na skalę masową.
Jeśli wy znacie kontrprzykłady, no to dawajcie. Rekomendacje lekturowe to coś, co zawsze witam z radością.
W Polsce takiego modelu nigdy nie udało się wprowadzić, ale dążyła do niego zawsze Polska Partia Socjalistyczna. Uświadomiłem sobie to jakieś 30 lat temu – pamiętam, że na pierwszym roku studiów jeszcze miałem jakieś ciągoty anarchistyczne, ale na czwartym już się zapisywałem do PPS.
Nie zmieniłem zdania. W 1989 uważałem, że Polska powinna prowadzić socjaldemokratyczną politykę społeczną – i tak samo uważam dziś. Zacząć można zawsze, szkoda dziś tylko tych 30 zmarnowanych lat.
I w takim sensie (oraz dlatego właśnie) jestem „lewakiem”.
@wo
…na pierwszym roku studiów jeszcze miałem jakieś ciągoty anarchistyczne, ale na czwartym już się zapisywałem do PPS…
Może, strzelam, wpływ miał też charakter studiów? Co prawda chemia to nie matematyka, ale tam też 2×2 to jednak cztery. Chyba? Nie znam się.
Ha, może gdybyś studiował matematykę, to byś skręcił w bardziej liberalne nurty, a gdybyś studiował na przykład filozofię, to zostałbyś przy tych anarchistycznych klimatach?
W matematyce też przechodzi się coming of age. Po pewności siebie poznaje się czy ktoś studiował ją głębiej czy powierzchownie. Ma to przełożenie na wiarę w totalizujące teorie społeczne jaką niewątpliwie jest neoliberalizm (ale i „naukowy socjalizm”). Filozofia jest niebezpieczna bardziej bezpośrednio, dlatego wielu w zetknięciu z takim np. konstruktywizemem społecznym nauki wg. Latoura stać tylko na paniczne odrzucenie wszystkiego co może wieść w stronę wątpienia w dogmaty. Poppera zainspirowała zresztą właśnie niefalsyfikowalność dogmatów społecznych i ekonomicznych przedstawianych jako nauka (pisze o tym w „Spoleczenstwie otwartym i jego wrogach”).
W zasadzie przeszliśmy tą sama drogę, z tym że we mnie anarchizm tkwił znacznie dłużej, co najmniej do 30-tki a i dziś czasem się odezwie. I był ściśle związany z młodzieńczym wkurwem na nieakceptowalną rzeczywistość – i chęcią jej zmiany za pomocą ciskania kamieni tudzież wieszania na latarniach. Chwilę trwało zanim osiągnąłem w życiu na tyle homeostazy by to we mnie zgasło i został szczery socjaldemokrata. Choć antifie nadal kibicuję – ale na demonstracje chodzić już nie będę, kolej na młodszych.
Rzeczywiście szkoda tych 30 ostatnich lat kiedy Polska awansowała z ok 30% średniego europejskiego PKB do niecałych 80%.
@Dude Yamaha
Całe szczęście ten skok wskaźnikowy nie rozbisurmanił do takiego końca społeczeństwa, żeby się nie dało wylać z pracy 2 samotnych matek w pełnej krasie prawa. (Kraków, Jędraszewski)
Społeczeństwo wskaźnikowe zawsze piękne, zawsze zdrowe.
@dude yamaha
„Rzeczywiście szkoda tych 30 ostatnich lat kiedy Polska awansowała z ok 30% średniego europejskiego PKB do niecałych 80%.”
To powszechnie znany fakt, że jak władzę obejmą socjaldemokraci – PKB przestaje rosnąć. W takiej Szwecji na przykład zatrzymał się w 1932 roku i już nie urósł. A poza tym czytalem w Gazecie, że za pół roku zbankrutują.
@wo
„To powszechnie znany fakt, że jak władzę obejmą socjaldemokraci – PKB przestaje rosnąć.”
Ja tak nie twierdzę. Twierdzę tylko że ostatnie 30 lat nie było zmarnowanych.
Z racji wieku anarchizm ejtisów znam jedynie z graffiti oglądanego na spacerach. Później III RP udało się anarchistów zagonić do roboty i tyle ich widziałem. Gdy już zyskałem jaką taką świadomość na przełomie SP i LO, równie naiwnie co Gospodarz w odpowiednim okresie, skłaniałem się ku lewicy takiej jaka akurat była. Robiłem to m.in. z przekory* wobec liberalno-prawicowo-antykomunistycznego salonu, który od samego początku symbolicznie mnie mobbował.
O anarchistach nieco więcej dowiedziałem się niedawno i nabrałem do nich szacunku (oprócz tych z akapu). Chyba — podobnie jak Gospodarz — wolę państwo, a jeśli państwo to socjalistyczno-demokratyczne, od nie-państwa, ale widzę dla anarchistów ważne miejsce. Zwłaszcza u nas i to na drodze do socjaldemokratycznego państwa dobrobytu, bo oprócz wolności kładą nacisk na równość. W Polsce relacje społeczne wciąż oparte są na hierarchii. Nie jakiejś uniwersalnej, ale bardzo często jedna strona (klient, nauczyciel, urzędnik) patrzy na drugą (sprzedawca, uczeń, petent) z góry. Chciałbym się tego pozbyć, bo jak już sobie zrobimy państwo dobrobytu to znów będzie ono śmierdzieć folwarkiem, tak jak śmierdziała PRL.
* Przekorą wobec liberalnego salonu najntisów swój akces do prawicy motywował w jednym z wywiadów R.Matyja. Przyznał, że prawica mu przeszła, gdy wyjechał na prowincję.
Zależy na które lata spojrzeć na wykresie.
Na temat PKB, pojęcia wprowadzonego przez emigranta z Polski, Semiona Kuznieca w 1934, z zastrzeżeniem aby nie używać go jako miary dobrobytu, jest tak naprawdę jeden standardowy zestaw danych pozwalający na porównania między krajami w okresach historycznych – zebrany metodologią Maddisona (ostatnio pojawił się drugi, ale mam takie bookmarki, że jak nie pamiętam to nie znajdę).
Otwieram zestaw Maddisona i widzę tam, że w PRL PKB też rosło. W okresie od transformacji do wejścia do Unii widać stangację (wielkiej dewaluacji 1989 i gwałtownego wychodzenia z tego dołka nie liczę, PRL ma lepszy wynik z powojenną odbudową). Względem krajów europejskich a także USA na wykresie jest to segment z grubsza płaski, podobny do większości PRL. Od momentu wejścia do Unii następuje powolne przyspieszenie wzrostu. Natomiast przełomowy moment to kryzys finansowy, od tamtego czasu gonimy jak za Gierka, tyle że wtedy na kredyt, a teraz dzięki kontrakcji gospodarki Zachodu.
Stała (i czasem jedyna) obrona konserwatystów niezmiennie (konserwatywnie) powtarza tezę tzw. Whig history: nigdy nie było lepiej. To samo można powiedzieć o każdym okresie historycznym: lepiej było być parobkiem w Rzymie niż w Egipcie. Teza, że cywilizacja postępuje jest mało odkrywcza i w zasadzie nie niesie treści, bo to zjawisko monotoniczne w okresach historycznych (sprawdzić czy nie średniowiecze, ale i tutaj metodą Factfulness można podzielić cyrkulację dinarów per capita i sprawdzić czy światu jako całości nie było lepiej, wszak upadek Rzymu wzbogacił północ Europy)).
Jestem parę lat młodszy niż Gospodarz i przeszedłem drogę od nastoletniego korwinisty do wyborcy Razem.
O lewakach słyszałem za młodu jedynie w radiowych wiadomościach jako o członkach lewackich organizacji typu Frakcja Czerwonej Armii – bojówek dokonujących zamachów terrorystycznych. O czymś lewackim usłyszałem ponownie kilka lat temu od szwagra o prawicowych poglądach (nie pamiętam już o czym konkretnie mówił ale chyba o czymś dla mnie niekontrowersyjnym skoro pomyślałem „WTF?”). Niedługo później zauważyłem, że prawicowcy określają tak pogardliwie niemal każdego kto nie podziela ich poglądów. Zastanawiam się co można z tym zrobić i chyba pozostaje oswoić to określenie poprzez deklaracje „ja jako lewak”…
Ależ prawciowcy coraz częściej tak robią. „Mam tak naprawdę poglądy lewicowe: głosuję na 500+ i pozwalam siedzieć gejom w domu, ale to wściekłe lewactwo przegina”.
Kronikarskie OCD przypomina mi, że warto wspomnieć w tym miejscu o książce Łukasz Drozdy „Lewactwo. Historia dyskursu o polskiej lewicy radykalnej”, która istnieje zarówno w wersji papierowej jak i dwóch elektronicznych, z których jedną autor udostępnił tu.
Wracając do PKB, w ostatnich latach społeczeństwa zachodnie coraz częściej pytają też co to daje obywatelom, jak odczuwają ten wzrost i kto najwięcej korzysta. Piketty oprócz najnowszej książki („Capital et idéologie”, 1300 stron w najbliższej przyszłości tylko po francusku) wypuścił też World Inequality Database w której osiągi mamy bliższe amerykańskim i afrykańskim niż europejskim.
„Poland is the country where income disparities rose most, in part because they continued to rise in the 2000s and 2010s while they more or less stabilized in the rest of the region. In 2017, top 10% Polish earners received 40% of national income, more than any of their counterparts in other European countries.”
@Dude Yamaha
„Polska awansowała”
No przepraszam, ale to jest argument dokładnie tego samego kalibru, co ten, że za sanacji na wsi dzielono zapałkę na czworo, a w PRL-u – proszę bardzo – po całej i jeszcze zostaje.
@notka
Ja podobnie jak Gospodarz (może z silniejszym uwarunkowaniem antykomunistycznym – także i dziś bardzo mnie bolą konszachty partii, którą popieram, z eselduchami), z tym że u mnie na trajektorii ważnym punktem był kryzys finansowy 2008+ jako głos pobudki z każdysobistyczno-rzepkoskrobistycznej drzemki.
@lewak jako określenie
Nie miałem i nie mam specjalnej mięty do Lenina, więc bez większego sprzeciwu wezmę do siebie epitet, którym obrzucał przeciwników jego autorytarnych tendencji w partii bolszewickiej.
Nigdy nie pytałem gospodarza o fundamenty jego lewackości, ponieważ jest to proste do zrozumienia. Po prostu gospodarz nie rozumie ekonomii.
Przykład? Zacytuję niedawny wpis:
BLER utrudnia scenariusze typu „zwolnijmy paręset ludzi i wypłaćmy sobie po milioniku premii za tę oszczędność”, bo byłoby to przedmiotem co najmniej burzliwej sesji Rady Nadzorczej.
Autor nie rozumie, że zwolnienie kilkuset osób, choć bardzo bolesne, zwykle jest konieczne. Dobrobyt w kapitalizmie i bieda w komunizmie wzięła się z różnicy w analizowaniu opłacalności danego przedsięwzięcia? W kapitalizmie każdy pracownik jest rozliczany z tego, ile wypracuje – tak, dla kapitalisty, który zaryzykował swoim kapitałem i któremu należy się za to „nagroda”. W komunie czy się stoi czy się leży …….
Zwolnienie pracowników oznacza, że przestaną oni wykonywać prace mało efektywne, nie przynoszące dochodu i znajdą pracę bardziej sensowną, bardziej produktywną.
Polacy się śmiali, że pracownicy stoczni mieli być szkoleni na psich fryzjerów. Oczywiście, absurd. Większość pracowników stoczni znalazła prace w innych gałęziach przemysłu czy jako specjaliści w stoczniach za granicą, gdzie są znacznie bardziej wydajni.
Ale co ja tam będę sobie strzępił klawiaturę. Nigdy nikogo do niczego nie przekonam…
Pracownik ewidentnie nie jest rozliczany z opłacalności przedsięwzięcia – zazwyczaj wynagrodzenie od tego nie zależy. Jest powiązane skomplikowanym i nie do końca znanym mechanizmem makroekonomicznym z kondycją szerszej gospodarki. Pracownicy nie są firmami.
To co się Piotrowi Słomskiemu wydaje podstawami ekonomii tak naprawdę w ogóle do niej nie należy. Ekonomia zajmuje się mechanizmami alokacji, a nie opowiadaniem historyjek. Aksjomaty potrzebne do przejścia na ten poziom zazwyczaj mają postać niepopartych dogmatów światopoglądu, w przypadku w/w pana sztampowe „społeczeństwo nie istnieje, są tylko atomy w gradiencie potencjału” pewnej innej absolwent chemii.
@orbifold
„pewnej innej absolwent chemii”
Czy to nawiązanie do faktu, że odnośna absolwentka lubiła się prezentować jako osoba o jajach ze stali?
@Przemyslaw Slomski
„Nigdy nikogo do niczego nie przekonam”
Jeżeli taką argumentacją, jak powyżej, to faktycznie, obawiam się, pozostanie to w gestii barona Marné-Szansé.
@Przemyslaw Slomski
„Autor nie rozumie, że zwolnienie kilkuset osób, choć bardzo bolesne, zwykle jest konieczne.”
No Ty za to masz jakieś słabe okulary, bo tamten fragment nie dotyczy masowego zwolnienia jako takiego, tylko jednoczesnego wypłacenia sobie premii przez radę nadzorczą. BLER nie chroni przed masowymi zwolnieniami, tylko – jeżeli już do tego dojdzie – uczłowiecza je i zapobiega nadmiernym ekscesom, o tym jest tamta notka.
„W kapitalizmie każdy pracownik jest rozliczany z tego, ile wypracuje”
Chyba w takim idealnie sferycznym.
@natemat
Jam milenials z zaliczonym epizodem z korwinem, z prawackiego otoczenia, acz zawsze miałem ciągoty lewackie, zwłaszcza obyczajowe. Anarchizm czysty szanuję, anarchosyndykalizm po kryjomu wyznaję, a oficjalnie to klasyczny nordycki socdem, jak większość obecnych najwyraźniej. Nie mogę pochwalić się szczególnie formatywnymi fragmentami młodości, bo zwyczajnie ignorowałem politykę prawie do 30 roku życia. Potem wisiałem trochę w zawieszeniu nie bardzo wiedząc, z czym co się je (enter korwin, exit korwin), a potem, gdy wreszcie zacząłem czytać jakieś materiały, to wystarczyło podążać za tymi, które były wewnętrznie niesprzeczne i nie zostały napisane przez ludzi z jedną komórką mózgową (muszę przyznać, że prawicowa nieumiejętność pisania była sporym czynnikiem, który mnie od nich skutecznie odpychał). Natomiast ostateczne gwóździe do plakietki z napisem „lewak” przybili mi Trump w 2016 oraz Gospodarz tutaj w komenciach i osiągnąłem finalną formę turbolewaka, feminazisty i SJW.
@slomski
Najbardziej chciałbym być CEO który za karę za doprowadzenie firmy na skraj upadłości dostaje kilkudziesięcio milionowy złoty spadochron. To takie kapitalistyczne!
Co nie znaczy że bez zastrzeżeń wierzę w możliwości przeniesienia modelu niemieckiego na polski hrunt. Niestety górnictwo daje tu jak najgorszy przykład…
@Przemyslaw Slomski
„Nigdy nie pytałem gospodarza o fundamenty jego lewackości, ponieważ jest to proste do zrozumienia. Po prostu gospodarz nie rozumie ekonomii (…)”
Ten komentarz nie bazuje na ekonomii, tylko poglądach/ nie falsyfikowalnych dogmatach.
Co prawda najbardziej lubiana przeze mnie krótka definicja ekonomii to „economics is, what economist does”, ale tamten komentarz i tak jest problematyczny.
Spieszę wyjaśnić jakie ukryte założenia stoją za Pana stwierdzeniem i dlaczego ekonomia twierdzi że wcale nie muszą (często nie są) być prawdziwe.
1. Zarządzający są racjonalni i posiadają pełna informacje (mocne założenie, ale narazie nie musimy go opuszczać).
2. Zarządzający mają interes w maksymalizacji wartości dla akcjonariuszy/ dobrym zarządzaniu firma.
Tu się kłania principal agent theory. Zarządzający chce maksymalizować swoje wynagrodzenie, ponosząc zarazem jak najmniejsze. koszty. Generalnie jest kilka badań ukazyjacych że np opcje pracownicze które właśnie w teorii miały zmieniać strukturę bodźców dla menagerow tak, by chcieli robić to co jest dobre dla akcjonariuszy są nieskuteczne. Można łatwo podnieść krótkookresową rentowność/ wycenę firmy robiąc mambo jambo z kosztami ( ograniczanie zatrudnienia i inwestycji), ale takie krótkookresowe poprawienie sytuacji firmy odbije się na jej srednio i długookresowym wyniku.
@ orbifold
>PKB też rosło w PRL.
To nawet może być prawda, ale zwraca to uwagę na 2 rzeczy:
– jak pkb jest niedoskonałą miarą. Znaczy – czy aby na pewno? Tak jak po analizie tylko jednego wskaźnika (nawet super ważnego) nie można ocenić sytuacji firmy, tak samo nie można ocenić bazując na tylko jednej wielkości skalarnej kondycji całej gospodarki.
# your mamma is keynesiam, that she breaks her own dishes to stimulate economy
2. Przypomina się słynne pierdololo Paula Samuelsona że ZSRR przed rokiem X prześcignie USA, które potem usuwał z nowszych wydań swojej książki.
@Przemyslaw Słomski
” W kapitalizmie każdy pracownik jest rozliczany z tego, ile wypracuje (…) W komunie” – w komunie natomiast o wiele bardziej. Czy: a) będziesz teraz bronił tezy pomocniczej, że Związek Radziecki to nie żadna komuna, czy b) jakoś wyleciało ci z głowy nazwisko Stachanow? Który byłby od początku do końca niemożliwy, gdyby nie wszechobecny, wszechpotężny kult wyrabiania normy właśnie?
@Przemyslaw Slomski
„Po prostu gospodarz nie rozumie ekonomii.”
Wylecą dalsze komcie, w których będzie Pan u mnie pisać o mnie w trzeciej osobie. Jest Pan u mnie gościem, proszę o tym nie zapominać.
„Autor nie rozumie, że zwolnienie kilkuset osób, choć bardzo bolesne, zwykle jest konieczne.”
Jeśli *jednocześnie* zarząd wypłaca sobie premie i przyznaje podwyżki to znaczy, że nie było konieczne (tzn. było „konieczne” tylko dla przyznania zarządowi premii i podwyżek).
„kapitalizmie każdy pracownik jest rozliczany z tego, ile wypracuje”
Bzdura. W żadnym realnie istniejącym państwie kapitalistycznym to nie działa tak prosto, modyfikuje to zbyt wiele innych czynników. Mylą się Panu wyidealizowane, teoretyczne modele z propagandowych czytanek z rzeczywistością.
@WO
Ongi prosiłem, napisz książeczkę-manifest dla młodych, polskiego Hessela „Oburzajcie się!”. Książeczki nie ma, jest notka, dobre i to!
@WO „loteria bociania”
@steelman „Przyznał, że prawica mu przeszła, gdy wyjechał na prowincję.”
Przedstawiona przez WO trajektoria ideologiczna (której towarzyszyła przedstawiana w innych notkach trajektoria pop-kulturowa) też oczywiście wynikała z loterii bocianiej. Ewolucja przedstawiona przez WO była właściwa inteligentnym młodym ludziom oglądającym końcową dekadę PRL z perspektywy kilku największych miast – silnych ośrodków akademickich (tam krążyły wspomniane broszurki, istniały propagujące wspomniane idee środowiska, a po 1989 r. pojawiły się możliwości zawodowe, które umożliwiły głębsze, nienaskórkowe zaznajomienie z Zachodem). W trajektoriach rówieśników rzuconych przez bociana do mniejszych miast analogiczne broszurki i środowiska były w przeważającej mierze przykościelne. Tę samą niezgodę na otaczający system kanalizowały oazy, a po wyjeździe na studia – duszpasterstwa akademickie. Obserwując oba rodzaje trajektorii w poszczególnych przypadkach (a mam tu dość szeroki panel porównawczy), widzę niestety wielu „Orlińskich z prowincji” – dawniejszych poszukujących, rokujących młodzieńców – jako liderów prawicowego establiszmentu, na różne sposoby skrzywionych tą przynależnością… Ten kontekst porównawczy pozwala mi, choć z trudem, wykrzesywać ton współczucia wobec postaci takich jak np. rówieśnik WO, Artur Zawisza…
@Przemyslaw Slomski
„W kapitalizmie każdy pracownik jest rozliczany z tego, ile wypracuje – tak, dla kapitalisty, który zaryzykował swoim kapitałem i któremu należy się za to „nagroda”.”
Koledzy odpowiedzieli teoretycznie, więc ja krótko od strony praktyki: bliska obserwacja kapitalistycznych przedsięwzięć różnego kalibru pozwala mi na dystans wobec tego typu stwierdzeń. To nie przenikliwi Atlasi przedsiębiorczości zapewniają powodzenie firmom dzięki efektywnej alokacji zasobów, pomimo wrogich regulacji. To raczej stabilne, politycznie wyemancypowane społeczeństwa zapewniają środowisko ekonomiczne i regulacyjne, w którym sukces osiągają modele biznesowe realizowane przez przeciętnie zaradnych inwestorów i zarządców. Można o tym na przykładach, jeżeli będą chętni.
@rozowyguzik
„Nie mogę pochwalić się szczególnie formatywnymi fragmentami młodości, bo zwyczajnie ignorowałem politykę prawie do 30 roku życia.”
Mógłbyś szerzej o kontekście owego ignorowania? Świat zdawał się stabilny, a polityka nieistotnym folklorem? Wszystkie potrzebne punkty odniesienia zapewniała literatura, muzyka, pop kultura?
@Mistrz Analizy
” Przypomina się słynne pierdololo Paula Samuelsona że ZSRR przed rokiem X prześcignie USA, które potem usuwał z nowszych wydań swojej książki.”
W kontekście dyskusji poprzedników odczytuję w tym sugestię, że wzrosty PKB „za komuny” były niewiele warte. Ośmielę się przypomnieć, że negowanie wzrostu i skoku cywilizacyjnego w latach 45 do powiedzmy 75 jako nieistotny, fikcyjny (w czym celują dzisiejsi politycy i publicyści od centrum na prawo) jest raczej niepoważne. Nawet jeśli jako punkt odniesienia weźmiemy późną sanację, a nie kraj po wojnie. Jest raczej tak jak pisał w swych pracach śp Tadeusz Kowalik, że systemy komunistyczne były na wczesnych etapach modernizacji był bardzo skuteczny, gorzej przy etapach wymagających większego wyrafinowania.
„W 1989 uważałem, że Polska powinna prowadzić *socjaldemokratyczną politykę społeczną* – i tak samo uważam dziś. Zacząć można zawsze, szkoda dziś tylko tych 30 zmarnowanych lat.”
To jest ciekawe, że te dwa zdania o polityce społecznej (na którą składa się polityka mieszkaniowa, fiskalna i instytucje państwowe – szkoła, szpital, policja) posłużyły do tego, żeby rozpocząć międlenie jak bardzo przez ostatnie 30 lat nam PKB urosło.
Czytam sobie bloga pana Slomskiego i zdanie „Nigdy nikogo do niczego nie przekonam…” wydaje mi się w pełni prawdziwe.
@awal
„Ongi prosiłem, napisz książeczkę-manifest dla młodych, polskiego Hessela „Oburzajcie się!”. Książeczki nie ma, jest notka, dobre i to!”
Ależ ja naprawdę bardzo chętnie, masz mojego maila, obgadamy szczegóły umowy i książka będzie na koniec przyszłego roku. Właśnie wyszła ta, nad którą pracowałem podczas tamtej rozmowy: jestem otwarty na nowe propozycje!
„Przedstawiona przez WO trajektoria ideologiczna (której towarzyszyła przedstawiana w innych notkach trajektoria pop-kulturowa) też oczywiście wynikała z loterii bocianiej.”
Pełna zgoda! Jak wszyscy to wszyscy, babcia (i ja) też.
„(tam krążyły wspomniane broszurki,”
Ta broszurka była w kioskach. Kioski Ruchu miały zawsze kilka bezsensownych pozycji ideolo, które musiały mieć.
„Tę samą niezgodę na otaczający system kanalizowały oazy,”
W Warszawie też to zjawisko występowało, także w moim liceum – ale oczywiście w Warszawie to była tylko jedna z wielu opcji. Młodość w Dajmy Na To Sanoku sobie tylko wyobrażam, ale być może tam siłą oaz była ich relatywna bezalternatywność?
„wykrzesywać ton współczucia wobec postaci takich jak np. rówieśnik WO, Artur Zawisza…”
A on nie mieszka w Warszawie? Ten wypadek samochodowy miał zastanawiająco blisko Czerskiej…
@nemo
„W kontekście dyskusji poprzedników odczytuję w tym sugestię, że wzrosty PKB „za komuny” były niewiele warte.”
Były z pewnością niższe, niż w alternatywnych ścieżkach rozwoju historycznego (w których np. Polska tak jak Finlandia, jest częściowo zwasalizowana przez ZSRR w polityce zagranicznej i obronnej, ale swobodnie prowadzi politykę wewnętrzną). PKB wyjątkowo źle opisuje sytuację, w której gospodarka kręci się w kółko (huty produkują stal dla kopalń, dostarczających węgiel dla hut). Ludzie nie odczuwają tego wzrostu, ale PKB rośnie jak na drożdżach.
@WO
„Były z pewnością niższe, niż w alternatywnych ścieżkach rozwoju…”
Nie chcę za bardzo brnąć w ten temat o ocenie PRL bo to „off topic”, ale oczywiście wszystko to o nieadekwatności wskaźnika PKB to święta prawda. Jednakowoż skokowa modernizacja kraju się odbyła, choć z pewnością w alternatywnej wersji byłaby zwyczajnie lepsza. Ciekawe jednak co w tym kontekście myślisz o tezach Marcina Piątkowskiego (i wcześniej w pewnym sensie Andrzeja Ledera), wg których, choć cena PRL była spora, to rewolucja społeczna była podwaliną niezbędną do rozwoju ostatniego trzydziestolecia. No i pytanie, czy znając realia dwudziestolecia międzywojennego, z jego elitarnym modelem społecznym, rozwój Polski nie wyglądał by bardziej nie jak w Finlandii, ale jak w popinoczetowskim Chile, w którym PKB owszem jest niezłe, ale czara goryczy ludu właśnie się przelała.
@nemo
„czy znając realia dwudziestolecia międzywojennego, z jego elitarnym modelem społecznym”
Wojna ten model zburzyła. Sanacja i endecja były izolowane i w rządzie londyńskim, i w podziemiu. Wszystkie dokumenty publikowane przez rząd londyński czy RJN mówią o lewicowej polityce (komuniści przecież ukradli nawet hasło „Polski ludowej”). Trudno mi sobie wyobrazić praktyczny scenariusz, w którym po 1945 nagle do władzy dochodzą przedwojenne elity. Nikt za nimi nie tęsknił.
@wo
„huty produkują stal dla kopalń, dostarczających węgiel dla hut). Ludzie nie odczuwają tego wzrostu, ale PKB rośnie jak na drożdżach”
Pozwolę sobię na mały komentarz. W takiej sytuacji PKB w ogóle nie rośnie. Jest to miernik produkcji finalnej (na rynek konsumencki lub eksport).
Przy okazji dyskusji o PKB w PRL. Nie wiem, czy wszyscy zdają sobie sprawę (a powinni ci, którzy studiowali ekonomię w, powiedzmy, początkowych latach 90.), że w PRL (i chyba w całej RWPG) był inny sposób mierzenia PKB. Raczej przypominało to „produkcję sprzedaną przemysłu” (choć nie wiem, czy słowo „sprzedaną” tu bardzo pasuje). Anegdota o hutach i kopalniach pasuje raczej do tamtego systemu pomiaru. To był zupełnie inny wskaźnik, przypadkowo o tej samej nazwie, jak ten opracowany przez Kuznetsa dla USA w latach 40. W porządnych bazach danych (typu Penn World Tables) PKB dla Polski podawane jest od 1990. Oczywiście istnieją też szacunki historyczne – są takie wyliczenia wstecz, aż do neolitu.
KO: „Wraz z dorosłością przyszło dla zrozumienie” – chyba „dla” się ostało z poprzedniej wersji tego zdania?
ad meritum:
jako że osiągnąłem pełnoletność na przełomie wieków miałem okazję oddać swój głos na Ole Olka i SLD, głównie przez ciężką alergię na wszechobecny katonarodowy dyskurs i wtedy nie przeszkadzał mi ani postkomunistyczny rodowód tej formacji, ani Leszek Miller szczerzący się do kamery na galach Business Centre Club. Wszystko skończyło się definitywnie w 2003 roku kiedy to piewszy i ostatni raz brałem udział w jakimkolwiek marszu. Popieram wszelkie manifestacje, ale po prostu nie jestem typem maszerującym, inwazja na Irak była jednak wyjątkiem. Moja studencka głowa nie mogła zmieścić tego, że demokratycznie wybrani politycy mogą sobie bezkarnie uczestniczyć w tak kolosalnej, grubymi nićmi szytej hucpie. Od tamtej pory ruszył intensywnie proces dorastania politycznego, lata głosowania na mniejsze zło i stopniowe uświadamianie sobie jak bardzo daleko w lewym dolnym rogu znajduję się na political compass. Dużą rolę w uświadomieniu sobie wewnętrznej lewackości miał ten blogasek, dzięki WO!
Zbliżając się powoli do czwarego krzyżyka niewiele mnie już dziwi i pewnie dzisiaj bym nie wyszedł na ulicę jak te 16 lat temu, żeby w deszczu krzyczeć że nie ma wojen sprawiedliwych, teraz już wiem że demokracja to bardziej maszyna utrzymywana w ciągłej chwiejnej równowadze przez checks & balances, które miłościwie nam panujący demontują od kilku lat z zaangażowaniem i uporem małego dziecka sprawdzającego co się stanie jak wyciągnę tę czy tamtą zębatkę. Jedyną nadzieją dla mnie jest to że Razem w sejmie nie będzie jednorazową aberracją a początkiem procesu przeciągania dyskursu z katofaszystowskiej okrężnicy spowrotem w stronę centrum.
Wielokrotnie to padało na tym forum, ale walnę jeszcze truizmem że z indywidualizmu i społecznego darwinizmu a’la Ku*win często leczy sukces reprodukcyjny i podjęcie pierwszej poważnej pracy, z tego się na ogół po prostu wyrasta, a jeśli nie, to jest to wskazanie do terapii i współczucia, bo coś tam poszło strasznie źle z indywiduacją i socjalizacją.
@wo:
„Ludzie nie odczuwają tego wzrostu, ale PKB rośnie jak na drożdżach.”
Bo proszę pana, wprawdzie chelb zdrożał, ale lokomotywy potaniały.
@natemat:
No ale żeby nie było, że tylko jednolinijkowce wklejam; wpływ na moje poglądy ekonomiczne (bo społczenie odkąd pamiętam byłem mocno na lewo) i ich przesunięcie się z, powiedzmy, centrum na lewo miał właśnie ten blog oraz interakcje z #ttdkn.
No cóż, dróg do bycia lewakiem jest wiele. Ja studiowałem matematykę a po takim kierunku najczęściej jest się korwinistą. Głównie z racji łatwości zatrudnienia po takim kierunku.
Dla mnie zdarzeniem, które przestawiło mnie na progresywne tory (nie lubię słowa „lewactwo” i nie będę go używał) było zaciągnięcie kredytu hipotecznego. Z tej racji postanowiłem odświeżyć sobie wiedzę z zakresu ekonomii aby moc z wyprzedzeniem reagować na nadchodzące zdarzenia. Niedługo był 2008 i pojawiło się sporo książek i analiz, dlaczego tak się stało. I w ten sposób wyleczyłem się z korwinizmu.
Stałem się wtedy dla moich kolegów ze studiów podręcznym marksistą z którym lubią się czasem kulturalnie pokłócić. Uwielbiam patrzeć na miny kolegów byznesmenów – którzy jojczą na podatki i ZUS – jak mówię im, żeby rzucili te byznesy i normalnie zatrudnili się w korpo jako zwykły pracownik. A na ich miejsce rynek wyreguluje innego byznesmena, który lepiej poprowadzi podobną firmę i nie będzie jojczyć. Dziwne, ale nie chcą skorzystać z mojej rady.
@WO
„Trudno mi sobie wyobrazić praktyczny scenariusz, w którym po 1945 nagle do władzy dochodzą przedwojenne elity”
Pewnie, że nie i nie o tym myślałem. Znam deklaracje podziemia o tym jak Polska miała wyglądać. Sęk w tym, że myślałem bardziej nie o konkretnych ludziach, a o instytucjach (w sensie organizacji społecznej). Pojawiła by się pewnie wola zmian i mocno rozbiła a przyzwyczajenia elit. Np czy byłaby i jak miałaby wyglądać reforma rolna? Jak tu wpuścić na uniwersytety plebs z gnojem na butach, skoro nawet dziś Elyty kulturalne (często z PRL-owskiego awansu) tego kraju mówią o decyzjach wyborczych obywateli w kategorii „zemsty potomków chłopów pańszczyźnianych” itp. Ale oczywiście dryfujemy tu po światach alternatywnych, co być może by było ciekawym materiałem na serial w rodzaju „1983” z Netflixa.
„Ależ ja naprawdę bardzo chętnie, masz mojego maila, obgadamy szczegóły umowy i książka będzie na koniec przyszłego roku. Właśnie wyszła ta, nad którą pracowałem podczas tamtej rozmowy: jestem otwarty na nowe propozycje!”
No boys&girls, zakładamy patronajta. Czy tam inny crowdfunding. Za darmo się nie napisze
@wo
„PKB wyjątkowo źle opisuje sytuację, w której gospodarka kręci się w kółko (huty produkują stal dla kopalń, dostarczających węgiel dla hut). ”
Kopalnie raczej nie są dużymi odbiorcami stali, to raczej przemysł (np. samochodowy) odbiera i jeżeli wszystko się odbywa bez szczególnych zakłóceń (np. kompensat które w sektorze wydobywczo-hutniczym w PL kiedyś królowały) to wartość dodana jest dobrze odwzorowana.
GDP zawodzi np. w przypadku Apple i Irlandii, gdzie Apple przeniosło x mld wartości niematerialnych do swojego podmiotu irlandzkiego żeby płacić mniejsze podatki, co statystyki odnotowały jako dopływ kapitału i w efekcie PKB Irlandii urosło o 20%+ (?). To już zostało skorygowane o ile dobrze kojarzę.
@pkp
„że w PRL (i chyba w całej RWPG) był inny sposób mierzenia PKB. Raczej przypominało to „produkcję sprzedaną przemysłu””
Dziękuję za ten komentarz, przy czym nie jestem pewien czy przypadkiem w różnych bazach danych (np. IMF czy choćby GUS) dane dla Polski do roku 1989 nie zostały przeliczone wg współczesnej metodologii ESA. Jestem prawie pewien że dla Polski poczynając od 1990 już powinno być ok.
O beznadziei PKB to już pisze nawet Financial Times (przypominając innego „naszego” ekonomistę – Kaleckiego).
Samuelson przewidywał ZSSR prześcigający w PKB w 2012.
Kwestia fińska na wykresie daje najgorsze tło dla PRL, ale też najlepsze dla zielonej wyspy. Przez cały PRL PKB rósł wolniej niż Finlandii, nawet za szczytowego Gierka ledwie nie do końca wyrównał. Względem Szwecji przyrost utrzymywał na tym samym poziomie, a gonił względem… USA, bardzo powoli (od 1950 do 1970 z 30% na 35%, SWE: 42→40, FIN: 70→55). Natomiast po transformacji to właśnie Finlandię goni najszybciej (1995→2005→2015: FIN 42→45→66, SWE 37→41→55, USA 28→33→46)
@pkp
[i]inny sposób mierzenia PKB[/i]
Maddison to oczywiście wie i przelicza od nowa w dolarach międzynarodowych. Na tym polega cała idea tego standardowego (nawet FOR korzysta!) wyskalowanego zestawu danych.
[i]Oczywiście istnieją też szacunki historyczne[/i]
Właśnie nie mogę sobie przypomnieć tego drugiego poza Maddisonem.
@Nemo
„Ciekawe jednak co w tym kontekście myślisz o tezach Marcina Piątkowskiego”
Pytanie nie do mnie, ale jedną z tez Piątkowskiego zdaje się jest ta o olbrzymim sukcesie gospodarczym Polski po 1989 roku (na pewno największym w CEE), skądinąd teza zdaje się cokolwiek na tym blogu niepopularna.
@orbifold
„[i]Oczywiście istnieją też szacunki historyczne[/i]
Właśnie nie mogę sobie przypomnieć tego drugiego poza Maddisonem.”
Jeżeli to kwestia czysto lingwistyczna: Maddison zrobił tylko jeden szacunek (znaczy dla jednego roku w jednym kraju)?
Jeżeli chodzi, czy to tylko jedna baza danych, to oczywiście nie. Znam ludzi, którzy rachowali PKB dla średniowiecznej Polski na podstawie ówczesnych kronik i zapisków z parafii. Nie jestem historykiem, nie znam się i nie wiem, czy te zapiski to raczej „urodziło się cielę z dwiema głowami”, czy „w ramach dziesięciny od wsi Bździągi pobrano 10 buszli pszenicy”.
Raczej wątpię w jakość takich historycznych przeliczeń. Tym bardziej, że raczej nie ma zasady podawania możliwych błędów pomiaru. Ale wątpię też w wiarygodność dzisiejszych pomiarów PKB – na ile to jest wartość, której stopę wzrostu można wyrazić do 1 miejsca po przecinku.
@Nemo
„Pytanie nie do mnie, ale jedną…”
Tak, jest o tym sukcesie i rozumiem, że może być niepopularna (choć przyznam, że przegapiłem tą dyskusję) bo (jak wyżej) sam wzrost PKB słabo mówi o rozwoju (np wspomniane Chile).
Bardziej chodzi mi o to, że widzi jako warunek rozwoju przejście z modelu społecznego elitarno-feudalno-pańszczyźnianego do egalitarnego. Zauważa, że poza nielicznymi wyjątkami taka rewolucja społeczna nie dzieje się oddolnie i ewolucyjnie, a raczej na skutek interwencji zewnętrznej lub jakiejś katastrofy. W Polsce upatruje jej jako dzieło PRL, traktując niejako ten okres jako zło, ale które może warto było zapłacić. Jak rozumiem, gospodarz forum sugeruje, że trauma wojny byłaby wystarczająca, żeby takie zmiany nastąpiły. Ja, jako lewak nawrócony wiele lat temu z młodzieńczego Balcerowiczyzmu, zgadzam się że egalitaryzm jest potrzebny równie jak demokracja, powątpiewam, czy sama polityczna wola zmian w alternatywnej rzeczywistości bez PRL, byłaby wystarczająca wobec oporu elit posiadających: „róbcie sobie reformę rolną czy inną, ale od mojego latyfundium/fabryki/uczelni wara!”.
@PKB w PRL-u
W PRL-u stosowano wskaźnik zwany dochodem narodowym, na który „w danym roku składają się nowo wytworzone a niezużyte w produkcji dobra materialne i tylko one”. (Cytat za „Makroekonomią”, praca zbiorowa pod red. prof. Władysława Balickiego).
@pkp
Raczej wątpię w jakość takich historycznych przeliczeń
Ale róznice w metodologii RWPG są znane i dość proste: na przykład nie wliczano usług. Równie dobrze można argumentować, że nie da się porównać przez inflację, lub siłę nabywczą (dlatego dolary przeliczeniowe). Każdy kraj prowadzi swoją statystykę parafialną. Polsce GUSowski PKB skoczył przy zmianie metodologii z ESA95 na ESA2010. Maddison tego na przykład nie uwzględnia.
Bezwzględnie od 1950 do 1975 PKB wzrósł o 237%, od 1990 do 2015 o 243%. USA w tych czasokresach 170% i 142%, Finlandia 269% i 135%, co też może ilustrować zieloność wyspy na tle.
@Awal
„Mógłbyś szerzej o kontekście owego ignorowania? Świat zdawał się stabilny, a polityka nieistotnym folklorem? Wszystkie potrzebne punkty odniesienia zapewniała literatura, muzyka, pop kultura?”
Dokładnie tak, świat był gdzieś w bekgrandzie, politycy to były jakieś stwory z planety X, a ja miałem 1001 alternatywnych koników. Dalej zresztą mam, tylko do czołówki stajni wbiły się sprawy społeczne, bo jakoś tak się przyplątały nie wiedzieć czemu po wyprowadzce z domu i zamieszkaniu z żoną, która zresztą do dziś się śmieje z tego epizodu z korwinem.
Przepraszam, bezmyślnie przepisałem, wszędzie trzeba odjąć 100% lub napisać „PKB z roku wynosił % tego sprzed 25 lat”.
@Awal
„Tę samą niezgodę na otaczający system kanalizowały oazy, a po wyjeździe na studia – duszpasterstwa akademickie. Obserwując oba rodzaje trajektorii w poszczególnych przypadkach (a mam tu dość szeroki panel porównawczy), widzę niestety wielu „Orlińskich z prowincji” – dawniejszych poszukujących, rokujących młodzieńców – jako liderów prawicowego establiszmentu, na różne sposoby skrzywionych tą przynależnością…”
No to jest prawie (na szczęście) moje doświadczenie. Na szczęście od kościoła i narodowo-wyznaniowej retoryki politycznej odstraszyli mnie funkcjonariusze samego kościoła, zwłaszcza katechetki w podstawówce. W wyborach w 2000 roku (pierwszych w których mogłem głosować) głosowałem na Kwaśniewskiego.
Niestety, odkryłem też dość wcześnie na czym polega loteria bociania (zawarte w prostym przekazie „oni są bogaci” o dalszych krewnych), na to nałożyło się pochodzenie z prowincji. Coby się za bardzo nie rozwodzić – poczucie bycia gorszym, tym z mniej zamożnej rodziny, z prowincji, z niskim kapitałem społecznym – w końcu pchnęło mnie w lewo. Z resztek prawicowo – korwinistycznego myślenia skutecznie wyleczył mnie okres kontaktów z urzędem pracy w charakterze bezrobotnego. Z tym że – mi było łatwiej o tyle że studia (tak, politologia…) pozwalały po pierwsze na łatwy kontakt z różną literaturą. Także sam fakt ze na roku byli ludzie chyba z każdej opcji – od anarchistów po młodych konserwatystów kontakty międzyludzkie też pozwalały uniknąć zamknięcia w jednym bąbelku. I znów – to jest coś co omija tych których bocian desantował na głębokiej prowincji a reforma Gowina zamknie im szanse na studia.
Może ja też dołączę do wynurzeń, generalnie widzę tutaj siebie z nastoletnich czasów, infantylna fascynacja zachodem połączona z równie infantylnym anarchizmem z lekką domieszką klasizmu. Na szczęście uniknąłem korwinizmu, to było typowo miejskie zjawisko, a ja jako dzieciak z prowincji pod kątem politycznym byłem białą kartą, szybko zapisaną liberalną zachodnią popkulturą.
Przełomowy był właśnie ten blog, który zacząłem czytać w 2014. Na początku nie zgadzałem się z większością notek, ale z faktami nie da się dyskutować i jakoś poszło.
@Jak zostałem lewakiem.
No więc u mnie to jednak kapitał społeczny. Oczywiście miałem chwilowe zaczadzenie niewidzialną ręką. Ale co zabawne w dorosłym i samodzielnym życiu. Tak jakoś pomiędzy jednymi studiami a drugimi. Tym kapitałem społecznym był tatko i trochę mamcia.
Ojciec były przodownik pracy (wielokrotny) i członek IRChy opowiadał jak pochodził z kompletnej biedy, że na bosaka do szkoły i sznurek do zeszytów i gdyby nie ten PRL, który przygarniał sieroty czy półsieroty po wojnie to pewnie by się zapił na śmierć. Że wojsko, szkoły, organizacje partyjne w zakładach pracy przejmowały role wychowawcze. Do tego etos honorowości. Kiedy relacjonowałem jakieś podwórkowe ala dzieci-z-placu-broni to mówił, że nie można atakować od tyłu i nawet do hitlerowcom nie można strzelać w plecy.
Państwo jako organizacja to była wartość i relacje społeczne są ważne.
Mama zaś, prokurator z rejonowej w ówczesnym Mazowieckiem, mówiła, żeby w konszachty z półświatkiem nie wchodzić. Więc nawrót z niewidzialnej ręki na lewicowość to dla mnie była naturalna kolej rzeczy. Bardziej się dziwić powinienem, że w ogóle jakiś balceryzm u mnie był. Ale to raczej pokazuje siłę tej propagandy, skoro lewak z domu się zaczadził.
Tak trochę na marginesie pamiętam rozmowę z rodzicami czemu oni na Kwaśniewskiego chyba przed pierwszą jego prezydenturą, bo przecież ile im ta komuna zabrała i teraz to widzą. No i mama mówiła, ale ile nam dała. A poza tym oni głosują też sentymentem. Całą młodość przeżyli w PRL i kompletnie inaczej na ten PRL patrzą. I jak pisałem, pomimo, że mama prokurator to u nas bida była.
@anarchizm
Czy pogląd „rząd, policja, a już zwłaszcza Prawo to zło konieczne, z jednakowym naciskiem na oba określenia” to już anarchizm?
A jeśli tak, to jaki jego odłam?
@orbifold
„Ale róznice w metodologii RWPG są znane i dość proste: na przykład nie wliczano usług.”
Z tego, że różnice są proste, nie oznacza, że można to łatwo przeliczyć. Wliczamy usługi. Raczej wątpię, żeby osoby dokonujące przeliczeń miały dostęp do danych dotyczących przychodów taksówkarzy w latach 60 lub osób sprzedających wodę sodową z saturatorów lub watę cukrową podczas pochodów 1 maja. O ile takie dane oczywiście istnieją.
Oczywiście, duże różnice poziomów są – i to jest widoczne bez pomiarów. Ale:
„Bezwzględnie od 1950 do 1975 PKB wzrósł o 237%, od 1990 do 2015 o 243%. USA w tych czasokresach 170% i 142%, Finlandia 269% i 135%, co też może ilustrować zieloność wyspy na tle.”
W tym „237%” mocno wątpię w tę siódemkę na końcu (a w trójkę w środku, prawdę mówiąc, też).
Moze zrobmy tak, zamiast watpic w sódemki przez trójki zajrzysz tam gdzie wzrok nie sięga i walniesz jakimś konkretem? Bo z Twojego para argumentu o taksówkarzach wynika tyle, że polskiego PKB nie można porównywać przed i po objęciu władzy przez PiS i uszczelnieniu luki VATowskiej (której rozmiary wszyscy od dawna znali, doucz się jakimi metodami).
Pierwszy mój komentarz, więc pozdrowienia dla Gospodarza i blogobywalców. Myślę, że pod notką polityczną jest zawsze dobre miejsce na debiut, bo na polityce znają się wszyscy.
Interesujące jest dla mnie to, że w przytaczanych tu „świadectwach” dominuje schemat, że trajektorie światopoglądowe wiodące ku „lewactwu” startują od ideologii odwołujących się przede wszystkim do owej wyśnionej Wolności (nieważne, czy to anarchizm, korwinizm, czy balceryzm).
Zastanawia mnie brak przykładów opisujących przemianę typu „byłem konserwatystą/narodowcem/klerykałem, zacząłem czytać blog wo, i teraz głosuję na Razem” (pomijam, że konserwatyzm bywa składową korwinizmu, bo większość miała tu chyba na myśli korwinizm ekonomiczny). Czyżby reorientacja światopoglądowa tego rodzaju była zasadniczo trudniejsza niż przejście od (szeroko rozumianego) wolnościowca do lewicowca?
Zresztą w moim przypadku było podobnie, ze wskazaniem na młodzieńczy balceryzm (dość powierzchowny zresztą, sprowadzający się do ogólników typu: niewidzialna ręka, minimum państwa, czy ciąć-po-datki – wystukiwane w takt pędzącego pociągu). Okres nastolęctwa przypadł u mnie na początek lat dwutysięcznych. Aspirowałem wówczas do bycia postrzeganym jako Osoba o Naukowym Światopoglądzie, a stanowisko personifikowane przez Balcerowicza było zewsząd przedstawiane jako – po prostu – Nauka. Klimat w moim środowisku był taki, że zaprzeczanie balceryzmowi było równoważne podważaniu zasad dynamiki. Pierwszym skojarzeniem z lewicą ekonomiczną były dla mnie wówczas państwa Bloku wschodniego, więc moje poglądy były dodatkowo wzmacniane empirycznym faktem ich gospodarczego upadku.
Co być może nietypowe, rozbrat z tymi poglądami miał u mnie podłoże raczej „estetyczne”, niż intelektualne. Ci wszyscy Wolnorynkowi Eksperci i Rekiny Biznesu zdawali mi się być na tyle odstręczającymi, nieciekawymi i bucowatymi osobnikami, że nie bardzo chciałem pozostawać z nimi w jednym klubie. Potem przyszła jakaś mocniejsza rozkmina nad rzeczywistością ekonomiczną, jakieś lektury, nabycie umiejętności demarkacji nauki od pseudonauki, i w ten sposób, dość szybko, wylądowałem w trzeciej ćwiartce układu współrzędnych na politycznym kompasie.
@orbifold
„zajrzysz tam gdzie wzrok nie sięga”
In the immortal worlds of Kurt Vonnegut: „Nie myśl synu, że nie próbowałem”.
A tak na serio. Mylisz chyba dwie rzeczy. Z moich argumentów wynika, że trudno jest porównywać PKB w długich okresach. Zmiany, nawet w definicji tego, co jest „produktem końcowym” lub „usługą”, są zwyczajnie za duże. To jest o porównaniach długofalowych: pytanie o PKB, nawet w przypadku przedwojennej Polski, trochę mi przypomina pytanie o to, która godzina jest teraz na Księżycu.
Porównywanie pomiaru PKB w okresie kilku lat ma sens – zmiany definicyjne są tu niewielkie. Oprócz tego, mam duże wrażenie, że w stabilności pomiarów duże znaczenie ma tzw. ciągłość instytucjonalna. Porównaj np. roczną zmienność PKB ze zmiennością np. produkcji przemysłu lub produkcją rolną.
„luki VATowskiej (której rozmiary wszyscy od dawna znali, doucz się jakimi metodami”
Prawdę mówiąc niezbyt się tym interesowałem. Zgaduję, że przyrosty wartości dodanych nie zgodziły się z innymi metodami pomiaru, ale szczegółów nie znam. Jakbyś skrótowo wyjawnił technikalia, to nawet chętnie posłucham (serio).
@WO
„Młodość w Dajmy Na To Sanoku…”
„A on [Artur Zawisza] nie mieszka w Warszawie? Ten wypadek samochodowy miał zastanawiająco blisko Czerskiej…”
@sfrustrowany_adiunkt
„No to jest prawie (na szczęście) moje doświadczenie.”
Moje uwagi dotyczyły precyzyjnie młodych ludzi, którzy kończyli studia w połowie lat 80-tych, czyli przełom roku 1989 r. teoretycznie mógł oznaczać dla nich wielkie otwarcie szans. Otóż w dość szerokiej ogólnopolskiej „próbie” z jaką się wówczas zetknąłem i jaką obserwuję od tego czasu (o czym już kiedyś pisałem), ów przełom wcale nie był aż tak przełomowy, jego oddziaływanie z czasem zniwelowała przemożna siła reprodukcji statusu klasowego. Mówimy o młodych ludziach, którzy wówczas – w świecie rozsypującej się PRL – osobniczo wszyscy jakoś się wyróżniali, była w nich energia buntu, objawiająca się twórczym działaniem, choć niekiedy też osobistymi zawirowaniami. Po latach okazuje się, że ci z nich którzy wywodzili się z wielkomiejskiej inteligencji są wielkomiejską wyższą klasą średnią – dyrektorują, profesorują, piszą dobre książki (środowiskowo uznawane za takowe). Ci którzy wywodzili się z prowincjonalnej inteligencji i zostali na prowincji, są dziś lokalną elitą – organizują lokalną kulturę, uczą w dobrych liceach. Zaś młodzi pochodzenia robotniczego często znikli z pola widzenia, czasem odnajdują się w niezbyt spektakularnych sytuacjach społecznych w kraju lub na emigracji. Szczególną podgrupą są ci, którzy przenieśli się z prowincji do metropolii – oni osiągnęli zazwyczaj sukces, jednak psychicznie jak wiem okupiony wysoką ceną, niekiedy też mocno prekaryjny ekonomicznie. Są np. wysokimi urzędnikami w administracji, ale zależność od kaprysu PiS-owskiego szefa i brak szerokiej ugruntowanej siatki wsparcia naraża ich na różnorakie napięcia…
Artur Zawisza – pomimo nieładnych poglądów i jeszcze mniej ładnych zachowań (sprawa wypadku to tylko ostatni przykład) – jest jakoś mi bliski właśnie jako reprezentant tego ostatniego modelu. Wybijający się student KUL-u ściągnięty w latach 90-tych do Warszawy przez Rydzyka a następnie Walendziaka, stara się zakorzenić społecznie w wyższej klasie społecznej, co jest tak samo jak w wypadku osób o jakich pisałem powyżej – drogą skazaną na połowiczne sukcesy i widowiskowe porażki. Lepiej dla niego byłoby gdyby został w Lublinie i był dziś lokalnym baronem PiS. Albo, żeby żył w lewicowo urządzonym świecie z notki WO, który trochę stępiłby nieubłagane klasowe mechanizmy.
@pkp
„dostęp do danych dotyczących przychodów taksówkarzy w latach 60 lub osób sprzedających wodę sodową z saturatorów lub watę cukrową podczas pochodów 1 maja.”
Fajnie tak skarykaturalizować, niemniej usługi to przede wszystkim edukacja i służba zdrowia, a także np. transport publiczny (co dość ironicznie koresponduje z Twoją ksywką), a nie jacyś pomijalni prywaciarze (zwłaszcza w PRL-u).
@midnight_rambler
„pomijalni prywaciarze (zwłaszcza w PRL-u)”
Nie wiem, czy pomijalni. Zwłaszcza w PRLu. Masz pewnie na myśli to, że prywatna działalność była ograniczona i na małą skalę. Z tym się zgadzam. Natomiast ja mam na myśli zarejestrowane dane.
W PRLu istniały dwie gospodarki: oficjalna i nieoficjalna (trudno mi to nazwać „szarą strefą”, bo to było coś poza polem widzenia i akceptowane przez władze). Szanowny Gospodarz pisał nawet o tym w biografii Lema, przy okazji rozważań o warzywniakach. I tutaj jest pewien problem. Nieoficjalna gospodarka zajmowała się przede wszystkim dostarczaniem dóbr finalnych (choćby badylarze), które powinny być wliczone do PKB. Oficjalna to w dużej mierze „dostarczanie węgla do hut”, czyli dobra pośrednie, niewliczane do PKB. Oficjalna była rejestrowana (nie wiem, na ile wiarygodnie). Nieoficjalna – na pewno nie.
Może spróbuję wyjaśnić przykładem. Istniał pewien oficjalny, bankowy kurs wymiany złotego na dolara. Główna część wymiany odbywała się nieformalnie. Te pierwsze dane można pewnie gdzieś znaleźć. Tych drugich nie ma. I nawet nie istniały, bo nie było żadnego Stowarzyszenia Cinkciarzy Ustalającego Aktualny Kurs Wymiany.
U mnie sumie podobna historia co u większości tutaj, choć moje całe życie przypada już na III RP. W liceum wkręciłem się w liberalizm ekonomiczny, który młodemu kucowi z mat-fizu wydawał się najbardziej logiczną opcją. Szkolne lekcje przedsiębiorczości raczej utrwalały ten pogląd – chociaż miałem go już przed nimi. Potem na studiach nieco znormalniałem pod względem poglądów, bo np. zauważyłem, że rówieśnicy z gorzej wykształconych rodzin jakoś nie trafili na prestiżową uczelnię w dużym mieście. Czyli w ich przypadku szansa na awans nie zależała od starań i umiejętności, tylko od czynników losowych – gdzie się urodzili.
Ewolucja w stronę ekonomicznej lewicy przyspieszyła jakoś po zdobyciu pierwszej poważnej pracy, gdzie nagle się okazało, że – wbrew temu co pisali tu niektórzy – wypłaty wcale nie zależą od wydajności i starań pracownika, bo tych się często nawet nie mierzy. Zarobki okazały się funkcją stażu, kwestii towarzyskich, indywidualnych zdolności negocjacyjnych oraz losowych kaprysów szefa. To doświadczenie popchnęło mnie w stronę lektur z drugiej strony barykady, w tym między innymi na tego bloga.
PKB w PRL
Zbiorczo chciałbym zapytać wszystkich uczestników tej rozmowy, czy dobrze rozumiem podstawowe definicje, takie jak „końcowe produkty”. Co było końcowym produktem Huty Katowice? Mój pracodawca ma siedzibę na działce dawnej Centrali Transportu Budowlanego – gdy zaczynałem pracę w latach 90., jeszcze oba przedsiębiorstwa współistniały na różnych piętrach starego (wyburzonego na początku stulecia) budynku. Wiadomo, co jest końcowym produktem Agory SA. Ale Centransbudpolu?
Mam wrażenie, że w gospodarce PRL nadreprezentowany był sektor b2b, a niedoreprezentowany b2c (przy całym absurdzie sensu literek b i c w tym ustroju). W efekcie jestem supersceptyczny co do takich przeszacowań – zgadzam się, że był ogromny wzrost, ale nie wierzę w precyzję czwartego miejsca znaczącego (481,2%).
W PRL-u do dochodu narodowego zaliczano tylko dobra materialne. A co jest materialne? Wiadomo: to, co da się podnieść, zważyć itp. W takich przypadkach, jak np. energia elektryczna, decyzje podejmowano arbitralnie. Na przykład dobrem materialnym była taśma filmowa, ale nie zarejestrowany na niej film. Do dochodu narodowego, inaczej niż do PKB, nie wliczano usług.
@wo
Zbiorczo chciałbym zapytać wszystkich uczestników tej rozmowy, czy dobrze rozumiem podstawowe definicje, takie jak „końcowe produkty”. Co było końcowym produktem Huty Katowice?
To co jest w ich przychodach ze sprzedaży, czyli produkty i usługi za które zafakturowali swoich klientów.
Takie coś widnieje w ich księgach, wpisują to do tzw. formularza F-01 który idzie do GUSu gdzie statystycy odprawiają nad nim czary i wyskakuje im magiczna cyfra PKB.
Dużo można by teoretyzować, ale w praktyce tak to wygląda.
Teoria PKB polega na tym że mierzy on wartość dodaną, czyli nie owe przychody ale w bardzo dużym przybliżeniu marżę. Wiele osób myli się na tym punkcie.
@wo
„czy dobrze rozumiem podstawowe definicje, takie jak „końcowe produkty”. Co było końcowym produktem Huty Katowice?”
Z punktu widzenia Huty Katowice jej „końcowymi produktami” było to co sprzedała/przekazała na zewnątrz. Inaczej wygląda sprawa dla całej gospodarki. „Produktem finalnym” jest dobro konsumpcyjne lub eksportowane. Przykład: HK wyprodukowała arkusz blachy.
1. Kupiło ją FSO i wygniotło z niej drzwi do Poloneza -> produkt pośredni (nie finalny).
2. Kupił ją Kowalski i wzmocnił nią ścianę w drewutni -> produkt finalny.
3. Kupił ją Volkswagen -> eksport (produkt finalny). Od tej chwili to już problem niemieckiego systemu statystycznego.
Oczywiście jest tu problem: co jeżeli Kowalski z tej blachy wyklepie kilka garnków i sprzeda sąsiadom. Obecnie raczej zrobi to w ramach zarejestrowanej działalności gospodarczej (więc blacha nie była produktem finalnym, a są nimi garnki). W PRL – pewnie nie, więc od razu pojawiają się niezgodności pomiaru.
„Mam wrażenie, że w gospodarce PRL nadreprezentowany był sektor b2b, a niedoreprezentowany b2c”
Nawet w PRL, zgodnie z definicją przytoczoną przez kol. Bigosa, mimo wszystko przy pomiarze odpowiednika PKB liczył się tylko b2c (oraz b2zagranica).
@dude yamaha
„To co jest w ich przychodach ze sprzedaży, czyli produkty i usługi za które zafakturowali swoich klientów.”
No to bardzo możliwe, że Centralne Zakłady Budowlano-Remontowe fakturowały usługi budowlano-remontowe (a więc moja metafora, że kopalnie hutom, huty kopalniom, nie jest daleka od peerelowskiej rzeczywistości). Bo przypominam, że pytam o PRL…
@pkp
„mimo wszystko przy pomiarze odpowiednika PKB liczył się tylko b2c (oraz b2zagranica).”
A w ogóle to mierzono? Ja z oficjalnej propagandy pamiętam właśnie „miliony ton stali” (a także kwintale z hektara, itd.). Od czasu do czasu fetowano także coś w stylu „stutysięcznego malucha”, ale tak na codzień mieliśmy się ekscytować produkcją kwasu siarkowego, „który jest miernikiem kondycji przemysłu chemicznego”.
No więc zapewne jest jakieś powiązanie wolumenu produkcji kwasu siarkowego a dostępnością konsumenckich produktów chemii AGD, ale ciężko to przeliczać bez arbitralnych założeń.
@wo
„A w ogóle to mierzono?”
Z tego, co wiem, tak. Ale nie jest to wiedza bezpośrednia. Łatwo można to sprawdzić – wystarczy wziąć w bibliotece Rocznik Statystyczny za rok, np. 1985 i poszukać działu „Rachunki Narodowe” (lub odpowiednika). Czytelnia centrali GUS w Warszawie na pewno to ma (zresztą każda uczelnia z wydziałem ekonomicznym też).
Ale tam nie ma PKB, tam jest „dochód narodowy”. Prawdopodobnie mierzony jednak inaczej?
Tak. Liczyły się tylko produkty materialne (cóż materializm, nawet jeśli dialektyczny). Usługi już nie. Ale nadal tylko finalne.
@drnosong
„Zastanawia mnie brak przykładów opisujących przemianę typu „byłem konserwatystą/narodowcem/klerykałem,”
Znam 2 takie przypadki, żaden tu nie komentuje. Awal to prawdopodobnie trafnie zdiagnozował jako kolejny przypadek loterii bocianej. Na relatywny luksus (?) interesowania się anarchizmem czy syndykalizmem mogli sobie pozwolić licealiści z wielkiego miasta. Ale w małym miasteczku – tak to sobie wyobrażam, proszę o komentarze „nejtiwów” – alternatywa sprowadza się zapewne do „oficjalnego, letniego kleronacjonalizmu burmistrza i proboszcza” + „żarliwego kleronacjonalizmu trydencko-oenerowskiego tego fajnego księdza, co przyjechał na rekolekcje i grał na gitarze”. Cała reszta, na lewo od PiS, to ogólne „lewactwo”, w skład którego wchodzą Angela Merkel razem z Lwem Trockim.
@awal
„stara się zakorzenić społecznie w wyższej klasie społecznej, co jest tak samo jak w wypadku osób o jakich pisałem powyżej – drogą skazaną na połowiczne sukcesy i widowiskowe porażki.”
Jak już wielokrotnie pisałem, odczuwam niechęć wobec wszystkich, którzy mają tego typu aspiracje. Nienawidzę klasy wyższej, a już zwłaszcza tych co do niej zbyt nachalnie aspirują. Ale to też możliwe, że moje przywiązanie do „średniej klasy średniej” to skutek loterii bocianiej – świadomości, że na drabinie klasowej jest więcej opcji niż tylko „sam szczyt” / „samo dno”.
@wo
Jeżeli dobrze zrozumiałem wypowiedź Awala, to chodziło mu o wyższą-niż-startowa-Artura-Zwiszy klasę społeczną.
@pkp
„Tak. Liczyły się tylko produkty materialne (cóż materializm, nawet jeśli dialektyczny). Usługi już nie.”
Podtrzymuję więc tezę, że ten miernik kiepsko opisywał ówczesną gospodarkę (a w dodatku go nie mierzono w dzisiejszy sposób).
@steelman
„Jeżeli dobrze zrozumiałem wypowiedź Awala, to chodziło mu o wyższą-niż-startowa-Artura-Zwiszy klasę społeczną.”
W przypadku konkretnie tego faceta, widać dążenie dosłownie do wyższej: „Rok 1998. Artur Zawisza, już znany działacz ZChN, zakłada z kolegami z partii stowarzyszenie Młode Wilki. Stowarzyszenie powołuje spółkę Eastern Enterprises, która ma je utrzymywać. Zawisza zostaje przewodniczącym rady nadzorczej.”
Jako jego rówieśnik, w tym samym roku definitywnie ustawiam swoje życie na trajektorii „średnia klasa średnia”.
Z czystej ciekawości zajrzałem do tych roczników (1964). Być może Gospodarz mnie zbanuje, za długi cytat, ale jest tam ciekawa definicja:
„Za pracę produkcyjną uznano pracę, która podlega na oddziaływaniu człowieka na przyrodę w celu zaspokojenia potrzeb ludzkich, a więc pracę wydatkowaną w procesie wytwarzania produktów (…), pracę przy czynnościach będących przedłużeniem tego procesu w sferze cyrkulacji i podziału, a ponadto usługi komunikacyjne świadczone ludności”
1. Styl tej definicji. Jakby czytać Kotarbińskiego. Teraz już się tego nie spotyka.
2. Jednak pewne usługi wliczano.
@ Bigos
„Na przykład dobrem materialnym była taśma filmowa, ale nie zarejestrowany na niej film”
To nie jest jakaś niesprawdzona anegdotka? Z drugiej strony, takie triki księgowe stosuje się/stosowało wszędzie. W USA po wojnie opłaty za wykorzystanie komputerów były księgowane w kategorii „dobra kapitałowe” (np. „odwrócona macierz”).
@wo
…fetowano także coś w stylu „stutysięcznego malucha”, ale tak na codzień mieliśmy się ekscytować produkcją kwasu siarkowego, „który jest miernikiem kondycji przemysłu chemicznego”…
Ciekawostka.
W latach 70 wyszła seria znaczków, na których dumny robotnik dzierży w ręku bryłkę siarki, węgla czy też pozował w tle statku czy też huty. Z boku była grafika pokazująca miejsce Polski w świecie w produkcji danego produktu. Nie pamiętam dokładnie miejsc, ale siarka to chyba drugie , węgiel piąta, statki i stal pierwsza dziesiątka. Ogólnie dziesiąta gospodarka na świecie.
Uff!
Nie ukrywam, że jako wczesno nastolatni filatelista, ta seria działała na moją wyobraźnię. No cóż, byłem dumny.
Kartki na cukier i rok 1976, ale i początki dorosłości w liceum, skutecznie zweryfikował te mrzonki.
@pkp
„To nie jest jakaś niesprawdzona anegdotka?”
Pisałem z pamięci, ale zajrzałem jeszcze raz do podręcznika pod redakcją prof. Balickiego i jest tam napisane tak:
„Czym zaś są dobra materialne? Są to przedmioty, które można dotknąć, podnieść, zważyć. Jest to oczywiście osiemnastowieczne rozumienie tego słowa. Rozwój techniki wyposażył ludzkość w dobra, o których trudno orzec czy należą do materialnych czy też nie.
Pierwszy z brzegu przykład to energia elektryczna. Inny – to informacja. Czy tekst przekazany telexem jest dobrem materialnym? A wynik obliczenia wykonanego przez komputer?
Statystyka krajów socjalistycznych radziła sobie z tymi trudnościami rozstrzygając arbitralnie co jest materialne, a co nie jest. Rezultaty bywały humorystyczne. Film zarejestrowany na taśmie celuloidowej nie był materialny, a taśma zaliczała się do dóbr materialnych.”
@Istniał pewien oficjalny, bankowy kurs wymiany złotego na dolara. Główna część wymiany odbywała się nieformalnie. Te pierwsze dane można pewnie gdzieś znaleźć. Tych drugich nie ma. I nawet nie istniały, bo nie było żadnego Stowarzyszenia Cinkciarzy Ustalającego Aktualny Kurs Wymiany.
W rzeczywistości kurs wymiany czarnorynkowy w dużej mierze ustalało państwo – przynajmniej w czasach późnego Gierka i Jaruzelskiego. A dokładniej kurs wyznaczany był przez cenę wódki w Peweksie i cenę wódki w normalnych sklepach. Absurdalnie wysoki kurs wymiany czarnorynkowej dawał wymierne korzyści ludziom, którzy mogli zarabiać w walutach wymienialnych lub mieli dostęp do dóbr o ograniczonej dostępności (talony na samochody), które można było jednocześnie kupować w cenach wolnorynkowych w Peweksie. Wysokie oprocentowanie lokat walutowych w bankach plus wysoki kurs dawał niezłe możliwości rentierskie – lokata 10 000 USD na 8-10 procent rocznie to był rentierski przychód sporo wyższy niż średnia pensja.
I jeszcze jeden aspekt, o którym nie wspominają dyskutujący o GDP w PRL – niezależny od oficjalnego obieg gospodarczy z cenami rynkowymi wyrażonymi w dolarach. Że przypomnę klasyczne ogłoszenia prasowe – „mieszkanie sprzedam powracającemu”.
@Statystyka
Pragnę przypomnieć, że w okresie PRL oficjalny kurs dolara był w zasadzie stały, chociaż ulegał lekkim zmianom, jednak w każdym momencie istniały 3 lub 4 oficjalne kursy, zdecydowanie różne.
I jak tu obliczać cokolwiek, co jest związane z wymianą zagraniczną.
Po lekturze notki/komentarzy widzę konieczność zmiany powiedzenia „kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie sk” na „kto za młodu nie był świrem (anarchistą/kucem), ten na starość nie będzie lewicowcem”.
Dla mnie to zdziwienie, od kiedy pamiętam byłem lentrolewicą, zmieniały się ofc akceny, ale to nieistotne.
[pierwsze zdziwienie pod notką o tym, jak potoczyły się losy zawodowe i wszyscy zdziwieni jak nieprzewidywalnie, jak życie zaskoczyło – a moja ścieżka zawodowa taka, jak mogłem przewidywać te 16 lat temu, troszkę szybciej ale odchyły w normie].
Chyba jestem nienormalny.
PS
Współczuję wszystkim, którzy swój światopogląd zmienili pod wpływem lektury blogaska (fajnego ale to nadal tylko rozrywkowy blogasek) #facepalm
@pkp
Nieprawda. Cinkciarze stanowili mniejszą część obrotu. Dlatego ustalenie kursu wymiany za pierwszego Balcerowicza na poziomie zbliżonym do czarnorynkowego było błędem, o czym pisał już dawno temu G.Kołodko*.
@Marcin Robert Bigos
To jest intellectual property, co w tym humorystycznego?
*Jeden z autorów, którzy przyczynili się do ugruntowania moich lewicowych poglądów.
@wo
„Znam 2 takie przypadki, żaden tu nie komentuje. Awal to prawdopodobnie trafnie zdiagnozował jako kolejny przypadek loterii bocianej. Na relatywny luksus (?) interesowania się anarchizmem czy syndykalizmem mogli sobie pozwolić licealiści z wielkiego miasta. Ale w małym miasteczku – tak to sobie wyobrażam, proszę o komentarze „nejtiwów” – alternatywa sprowadza się zapewne do „oficjalnego, letniego kleronacjonalizmu burmistrza i proboszcza” + „żarliwego kleronacjonalizmu trydencko-oenerowskiego tego fajnego księdza, co przyjechał na rekolekcje i grał na gitarze”. Cała reszta, na lewo od PiS, to ogólne „lewactwo”, w skład którego wchodzą Angela Merkel razem z Lwem Trockim.”
Rozsadnikiem anarchizmu w 80’sach była jednak również (jeśli nie przede wszystkim) kontrkultura a ona jednak w jakimś stopniu była dostępna i na prowincji. Ja np w klimaty punkowo-anarchistyczne wpadłem po raz pierwszy w czasie wakacji w małym miasteczku na przysłowiowej kielecczyźnie. I to ludzie stamtąd mi w dużym stopniu ten mindset zaprezentowali. I byli to ludzie z różnych klas, zarówno dzieci lokalne elity aż po wręcz patologię. Jak łatwo się domyślić chyba nikt z nich już w tym miasteczku nie mieszka, większość w 90sach przeniosła się do Warszawy, potem stąd spora część do UK.
Dowód anegdotyczny jest dowodem anegdotycznym, ale z moich skromnych obserwacji wynika, że dla formowania się światopoglądu ważny był wybór kierunku studiów. Znajomi z medycyny mieli z tym problemy (chodzi o jakiekolwiek poglądy polityczne), znajomi z prawa (skromniejsza próbka) skręcali hmm… w prawo. O ile się zorientowałem, komentarze zielone na czarnym to głównie studia techniczne.
@steelman
„Nieprawda. Cinkciarze stanowili mniejszą część obrotu”
Jakieś dane. Naprawdę jestem ciekawy.
Jeżeli kopalnia sprzedała węgiel za twarde dolary, to wtedy faktycznie musiała je wymienić po kursie oficjalnym. Najprawdopodobniej jedna taka transakcja przewyższa to, co kilkuset (kilka tysięcy?) wracających z pracy na zmywaku mogło przywieść. Ale ciężko jest mi to uznać za dobrowolną wymianę – raczej wywłaszczenie.
Z tego co czytałem (a musiałbym sobie teraz przypomnieć lektury z przed wielu lat – nawet nie do końca pamiętam, gdzie szukać), PRL miał problemy ze ściąganiem walut od społeczeństwa. Stąd te konta walutowe i bony towarowe PKO. Przynajmniej w latach 80. nie kontrolował tego, z czego zresztą zdawał sobie sprawę.
Nie wiem, czy istnieją jakieś dane na temat wielkości transakcji nieformalnych. To zresztą też tylko szacunki – coś jak szacowanie obecnie sprzedaży narkotyków.
@steelman
„To jest intellectual property, co w tym humorystycznego?”
Proszę pytać autora. Pamiętajmy jednak, że praca przy produkcji filmu, który zyskał odbiorców na rynku, zwiększa PKB, nie powiększa jednak dochodu narodowego.
Warto tu dodać, że dochód narodowy wytwarza jedynie ludność produkcyjna. Ludność w wieku produkcyjnym dzieliła się w PRL na dwie grupy:
A. Ludność produkcyjna (hutniczka, górniczka);
B. Ludność nieprodukcyjna (nauczycielka, lekarka, a przypuszczam, że niepracująca rencistka też mieściła się w tej kategorii).
Dobra materialne wytwarzane są przez transport towarowy, ale nie osobowy. Widać tu jednak pewną trudność: czy maszynista kierujący pociągiem towarowym, a następnie przesiadający się do pociągu pasażerskiego przestaje w wyniku tej zamiany należeć do ludności produkcyjnej? Przypuszczam, że tego typu problemy mogły być powodem uproszczenia, które widać w zacytowanym przez pkp fragmencie Rocznika Statystycznego z 1964 roku.
„Rozsadnikiem anarchizmu w 80’sach była jednak również (jeśli nie przede wszystkim) kontrkultura a ona jednak w jakimś stopniu była dostępna i na prowincji.”
Marek Kuchciński „Penelopa” – ex-hippis z Przemyśla.
@steelman
„Cinkciarze stanowili mniejszą część obrotu. Dlatego ustalenie kursu wymiany za pierwszego Balcerowicza na poziomie zbliżonym do czarnorynkowego było błędem, o czym pisał już dawno temu G.Kołodko*”
Gdzie Kołodko nie pisał o takim wynikaniu („dlatego”): cinkciarze, ich nie/głównej części wymiany oraz o „zbliżonym do czarnorynkowego”?
Kołodko pisał, że dewaluacja powinna być 30-35% a nie 50% (czyli połowa a nie zbliżony). Bo ta większa dewaluacja miała być silnym impulsem inflacyjnym i wzmagać recesję. Plus ograniczenie importu powodujące spadek produkcji. Dlatego.
Całego Kołodke można znaleźć na chomiku, tutaj link do streszczenia (str 92): [ue.katowice.pl/fileadmin/_migrated/content_uploads/8_M.Rolski_Krytyka_Planu_Balcerowicza….pdf]
PS
To oczywiście nie prawda objawiona, tylko co się tam akurat Kołodce wydawało.
Errata
Powinno być: „Gdzie Kołodko pisał o takim wynikaniu („dlatego”)”
Pod tym adresem opis metodologii którą stosowała CIA licząc gospodarkę ZSRR w latach 60-80: link to cia.gov
Generalnie podobne rozkminy co na tym blogu. A na koniec i tak im wyszło że dochód narodowy ZSRR to 2/3 USA, czego się później wstydzili (przeszacowania zsrr oczywiście).
@wo,
„proszę o komentarze „nejtiwów””
Proszę bardzo. Rocznik 79, małe małopolskie miasteczko, pochodzenie bieda-robotnicze (największe upokorzenie: wychodek był na polu), rodzice głosowali na SLD.
Istniały dwie opcje. Pierwszą (znacznie mniejszą, ale dużo głośniejszą) była Unia/Balcerowicz. Prorynkowa, proeuropejska, antyspołeczna, antykościelna. To był naturalny wybór zamożniejszej klasy średniej i ludzi do niej aspirującej.
Druga, to była rzeczywiście był opcja kościelno-oazowa. Tutaj najwidoczniejsza była humanistyczna, uboższa inteligencja, ale przy większej inkluzywności.
I ten wymiar anty-/pro-KK był nieustannie w ogniu, wtedy linie sporu to był przecież stosunek do konstytucji, kodeksu karnego.
Natomiast Korwin był traktowany jako ciekawostka, postać raczej rozrywkowa. Pierwszych korwinistów zobaczyłem dopiero na studiach. Na SLD z kolei się oczywiście głosowało, ale nie mówiło o tym. Nie była to „żywa” opcja.
W moim przypadku, lewicowy byłem od zawsze (Ikonowicz!), tak się zabawnie składa że raczej stopniowo przesuwam się na prawo. To znaczy że coraz bliżej mi do Razem (ale nadal dość daleko), ale zbliżam się raczej od lewej strony, z tym że generalnie wymiar socjalno-gospodarczy jest dla mnie znacznie istotniejszy od progresywizmu) , ale szczerze nienawidzę uprzywilejowanych liberałów gospodarczych.
Istotna dla ukształtowania moich poglądów była ekonomia na studiach, gdzie wykładowca rzucił jakąś anegdotę o dobrach Veblena, która mnie na tyle zainteresowała że poszedłem do biblioteki i przeczytałem „Teorię klasy próżniaczej”. Bardzo ta lektura wpłynęła na mnie i pociągnęła następne.
W efekcie jestem wielkim zwolennikiem dochodu podstawowego (500+ to już coś), bardzo wysokich podatków majątkowych i spadkowych, opodatkowania luksusowej konsumpcji (dlaczego nie ma podatku od whisky?), progresji podatkowej (chociaż uważam że ludzie z awansu powinni mieć pewne ulgi! 😉 )
Natomiast dystans mam np. do selektywnej edukacji. Nawet jeśli osobiście miałem szczęście (dostałem się na oblegane, dzienne studia na prestiżowym uniwerku), to jestem świadomy jak bardzo to mało prawdopodobne.
[to się zabawnie składa, ale moi rodzice bardzo chcieli żebym miał „lepiej”, z tym że myśleli tutaj raczej o lukratywnym zawodzie powiedzmy maszynisty, ale tak się złożyło że jestem wątłego zdrowia i było oczywiste że się nie uda, no to, skoro dużo siedziałem w domu i czytałem mnóstwo książek, poszedłem do liceum].
Priorytetem wydawania publicznych środków na edukację powinny być uniwersalne żłobki, przedszkola, szkoły powszechne, w tej kolejności.
Podobnie do wielu innych tradycyjnie preferowanych przez lewicę rozwiązań (usztywniania kodeksu pracy, niemałej ilości programów 'socjalnych’, czy prozatrudnieniowych , budowania mieszkań na wynajem). Widziałem po prostu jak rzadko to realnie poprawia byt ludzi z, jak się ładnie określa, 'środowisk defaworyzowanych’.
@rpyzel
„Marek Kuchciński „Penelopa” – ex-hippis z Przemyśla.”
No właśnie 🙂 Wprawdzie o pokoleniu hippisów to ja nie jestem w stanie nic powiedzieć ale dla pokolenia wo (bardziej) czy mojego (mniej bo jak miałem tyle lat by mnie starzy puścili to już nie było to) doświadczeniem formującym był Jarocin. A tam raczej nie warszawka jeździła. Wręcz przeciwnie. W pewnym sensie tą rolę i to nawet w miarę skutecznie próbuje/próbował kontynuować przystanek Owsiaka
@M.R. Bigos
„Dobra materialne wytwarzane są przez transport towarowy, ale nie osobowy”
Według rocznika transport osobowy był wliczany.
„Ludność w wieku produkcyjnym dzieliła się w PRL na dwie grupy:
A. Ludność produkcyjna (hutniczka, górniczka);
B. Ludność nieprodukcyjna (nauczycielka, lekarka, a przypuszczam, że niepracująca rencistka też mieściła się w tej kategorii).”
Ale co w tym dziwnego? To jest po prostu konieczność. Trzeba ustalić, co właściwie jest „produktywne”. W obecnym systemie do ludności produkcyjnej nie wlicza się a) prostytutki, b) mnicha zakonu kontemplacyjnego. Wlicza się za to stylistę psich fryzur. Kto z nich wykonuje „prawdziwą pracę produkcyjną”? Prostytutka musi naprawdę naharować fizycznie, jak drwal przy łopacie. Mnich raczej nie, ale chroni nas przed GNIEWEM BOŻYM. Tylko ten fryzjer się słabo broni.
System liczenia w PRLu miał tę przewagę, że dobra fizyczne łatwiej zmierzyć/zweryfikować. Taśma filmowa naprawdę istnieje i można ją zmierzyć. Ostatecznie też człowiek musi coś zjeść i mieć gdzie mieszkać (+kilka innych przedmiotów fizycznych). O tym można zapomnieć, dopóki się nie jest tego pozbawionym. Kłopot z klasyfikacją usług jest o wiele gorszy niż z klasyfikacją produktów materialnych: czy człowiek naprawdę potrzebuje fryzjera dla psów? Boi się GNIEWU BOGA? Co do prostytutki: potrzebuje …?
To tak przy okazji, bo wydaje mi się (ostatecznie, nie żyli wówczas ludzie głupi), że taśma filmowa z nagranym filmem najprawdopodobniej miała większą wartość wyceny niż pusta taśma filmowa.
@bogdanow
„dlaczego nie ma podatku od whisky?”
Przecież jest akcyza? Chodzi koledze o to, żeby whisky miała więcej (procentowo) niż wódka? A co z rumem w takim razie? Też przecież miewa luksusowe odmiany. I co z luksusowymi wódkami?
@embarcadero
” A tam raczej nie warszawka jeździła.”
TO CO JA TAM ROBIŁEM?
@pkp
„To tak przy okazji, bo wydaje mi się (ostatecznie, nie żyli wówczas ludzie głupi), że taśma filmowa z nagranym filmem najprawdopodobniej miała większą wartość wyceny niż pusta taśma filmowa.”
No helou, to jak z papierem. Ryza czystego papieru ma konkretną wartość, ryza papieru zapisanego nie (a przecież może to być The Great American Novel).
@rpyzel
'Marek Kuchciński „Penelopa” – ex-hippis z Przemyśla.’
Zawsze mnie intrygowało, jak często w Polsce kontrkulturowość szła paradoksalnie w parze z przechyłem konserwatywno-świętojebliwym. Choćby przypadek Kazika Staszewskiego i jego kumpli, którzy aspirowali do bycia awangardą polskiego punka, a jednocześnie wiązali się ze Świadkami Jehowy. Kuchciński i Terlecki też, zdaje się, utrzymują, że już w czasach hipisowskich byli zadeklarowanymi prawakami.
@drnsoong
” szła paradoksalnie w parze z przechyłem konserwatywno-świętojebliwym.”
A to nie jest po prostu syndrom Born Again Christian – że najpierw postawiony na głowie permisywizm doprowadza człowieka na samo dno uzależnień, a potem z nałogów wychodzi jako fanatyk religijny (i totalny abstynent)?
@wo
„A to nie jest po prostu syndrom Born Again Christian – że najpierw postawiony na głowie permisywizm doprowadza człowieka na samo dno uzależnień, a potem z nałogów wychodzi jako fanatyk religijny (i totalny abstynent)?”
To pewnie też częste zjawisko, ale w znanych mi przypadkach – zarówno z bliższego otoczenia, jak i z wynurzeń celebrytów (choćby wspomnianego Kazika) – to jednak było równoległe i pozbawione refleksji o potencjalnej sprzeczności.
Czy jako bywalec Jarocina nie napotkałeś młodych ludzi, którzy padliby „ofiarą” księży prowadzących działalność ewangelizacyjną podczas festiwalu? Ja słyszałem takie historie, i to nie tak, że oni się nawracali, rzucali nałogi, i przestawali identyfikować się z kontrkulturą, ale łączyli jedno z drugim.
Witam.
Chociaż nie uczestniczę w dyskusjach, to jestem regularnym czytelnikiem tego blogaska od dłuższego czasu. Jego lektura dzięki Gospodarzowi i Komcionautom jest bardzo inspirująca i kształcąca. Pozwolę sobie podzielić się opisem ewolucji moich poglądów, które są reprezentatywne dla bąbelka trochę innego.
Należę do tego samego pokolenia co Gospodarz (anecdata – pewnie mijaliśmy się z Gospodarzem w budynku Wydziału Chemii UW na Pasteura) i chcę powiedzieć, że pod koniec lat osiemdziesiątych trudno było sympatyzować z lewicą lub mieć poglądy lewicowe. Dokładnie pamiętam schyłek tzw. realnego socjalizmu – bieda, kolejki, stagnacja, inflacja, cenzura, i to ciągłe wciskanie że kapitalizm jest be a socjalizm jest cacy. Wtedy ja (ale także przytłaczająca większość osób których znałem) byliśmy przekonani, że ten cały socjalizm (utożsamiany z lewicowością) to jednak poniósł klęskę. Nawiasem mówiąc wciąż jakoś nie spotkałem chłodnej i wyważonej analizy przyczyn ekonomicznego fiaska realnego socjalizmu. Widziałem przepaść pomiędzy zachodem, w którym był kapitalizm, a krajami demoludu, w których był socjalizm. Wtedy wydawało mi się, że socjalizm równa się bieda a kapitalizm równa się dobrobyt. Wtedy naturalnym się wydawało, że trzeba w Polsce zrobić kapitalizm.
I ten kapitalizm został wprowadzony. I dał nam po mordzie (szczególnie na prowincji, bo w dużych miastach było oczywiście lepiej). Moja żona pochodzi z małego miasteczka, więc wiem jaka była rzeczywistość. Dyskusja na temat czy można było inaczej, chociaż interesująca, ma już znaczenie tylko historyczne. W chwili obecnej jednak, jak by dobrobytu nie mierzyć, nie da się zaprzeczyć, że w porównaniu z końcówką lat osiemdziesiątych, wzrósł kilkukrotnie. Pewnie przyczyn wzrostu dobrobytu było więcej (ciężka praca Polaków, Unia, postęp techniczny, itd) jednak trudno nie powiązać tego z wprowadzeniem rynku.
Aktualnie mój pogląd (oraz w moim bąbelku jakim jest wielkie korpo konsultingowe) jest taki, że chociaż wady rynku są znane, to jednak warunkiem rozwoju i zwiększania dobrobytu materialnego jest istnienie rynku (rozumianego jako prawo do inicjatywy gospodarczej, prawo do zarobienia w przypadku gdy towar cieszy się popytem, itd).
Oczywiście istnieje wiele obszarów, których urynkowienie, jak pokazało doświadczenie jest niewłaściwe – zapewnienie bezpieczeństwa, ochrona zdrowia, edukacja, ubezpieczenia emerytalne, itd. Coraz bardziej przychylam się także do wyłączenia z mechanizmów rynkowych, infrastruktury wszelakiej oraz ubezpieczeń i bankowości.
Rynek musi być oczywiście regulowany, pilnowany przez rozmaite organy nadzoru, ale jednak musi istnieć. Kraje, które rynek zlikwidowały (poczynając od krajów realnego socjalizmu a na Korei Płn i Wenezueli kończąc) były lub są biedne (a w najlepszym razie przestały się rozwijać). Nie znaczy to oczywiście, że wystarczy wprowadzić rynek a będzie dobrobyt (tak się niektórym wydawało w latach dziewięćdziesiątych, ale dzisiaj poza kilkoma kucami których łatwo ośmieszyć, nikt tak nie myśli). Te pozostałe warunki też mniej lub bardziej są znane i jest wokół nich coraz większy konsensus (co nie znaczy, że łatwo je osiągnąć) – praworządność (wyraźnie koreluje z dobrobytem), dobrze działające państwo ze swoimi usługami, brak dużych nierówności (sensowna redystrybucja ale nie przesadna), kapitał społeczny (wykształcenie, kultura, kultura pracy, innowacyjność), itd. Nie bez znaczenia też jest geopolityka – uczestnictwo w bogatym rynku (EU) oraz pokój i bezpieczeństwo (NATO). Cały problem, że tych czynników nie da się po prostu zadekretować, je należy w mozolnej i systematycznej pracy stwarzać.
To co klasyczna lewica czasami wypiera, to że podzielić można tylko realnie istniejące dobra. Dobra trzeba wytworzyć przez pracę a w dalszej perspektywie przez właściwe inwestowanie zasobów. W uproszczeniu rynek jest mechanizmem, za pomocą którego dobra są wytwarzane a zasoby inwestowane.
Kapitał można oczywiście pożyczać lub importować ale tylko w rozsądnych ilościach (patrz Grecja). Można też dorzucić trochę (ale nie za dużo) pieniędzy na rynek aby te mechanizmy rynkowe naoliwić żeby wykorzystać istniejące zasoby lepiej (Keyns). Trzeba przy tym uważać, doświadczenie historyczne dowiodło wielokrotnie, że wydrukowanie nadmiernej ilości pieniądza kończy się inflacją. Oczywiście temat pieniądza jest bardziej skomplikowany (są różne klasy pieniędzy, jest ich nadmiar na rynkach finansowych i w systemie bankowym) i jest to temat na inną dyskusję.
Niepracowanie i brak inicjatyw gospodarczych pociąga za sobą w dalszej perspektywie stagnację (to jest teraz jeden z istotniejszych problemów na tzw. bogatym zachodzie). Dodatkowym czynnikiem, który trudno zmienić w krótkim okresie czasu jest pozycja danego kraju w łańcuchu wartości (nasza pozycja jest gdzieś w pierwszej połowie niestety). Z kolei zagrożeniem dla wzrostu dobrobytu w dalszej perspektywie jest konkurencja z ciężej pracującą oraz bardziej przedsiębiorczą Azją i najprawdopodobniej zmiany klimatu.
Oczywiście czym innym jest wyprodukowanie dóbr a czym innym podział wytworzonych dóbr. W tym obszarze nie miałbym nic przeciwko rzeczywistości takiej jaka jest w Niemczech czy w krajach skandynawskich. Redystrybucja przez progresywne opodatkowanie, zwiększanie poziomu usług publicznych (przez zwiększanie ich finansowania), aktywna polityka społeczna oraz socjalna, itd. Złudzeniem jest jednak, że wystarczy opodatkować górny centyl dochodowy (to nie wystarczy). Cała górna mediana dochodowa musi bardziej się opodatkować (a tzw. działacze płacić ZUS od dochodu).
@wo
„TO CO JA TAM ROBIŁEM?”
No przecie ja też byłem ze 3 razy. Mówię o średniej. Przeważali ludzie z małych miast
„A to nie jest po prostu syndrom Born Again Christian – że najpierw postawiony na głowie permisywizm doprowadza człowieka na samo dno uzależnień, a potem z nałogów wychodzi jako fanatyk religijny (i totalny abstynent)?”
Też tak mi się wydaje. Choć nie tłumaczy Staszewskiego jako Jehowity – nastąpiło to u niego zdaje się zanim zaczął na dobre garować. Raczej ofiara wpływu jakiegoś „ewangelizatora”, wtedy akurat Jehowi byli mocno aktywni
@wo
„Przecież jest akcyza?”
Akcyza to jak podatek liniowy (albo może pogłówny nawet trochę), a każdy podatek liniowy powinien budzić wstręt i obrzydzenie lewicowca. Bynajmniej, nie nawołuje do likwidacji.
„Chodzi koledze o to, żeby whisky miała więcej (procentowo) niż wódka?”
Tak!
„A co z rumem w takim razie? Też przecież miewa luksusowe odmiany. I co z luksusowymi wódkami?”
Proste, tak samo! (i Zafiro Añejo podobnie).
Oczywiście, nie chodzi tutaj o konkretnie whisky sensu stricto, tylko o ekstra podatek od droższych alkoholi. Progresywny oczywiście. Kupuje sobie obywatel butelczynę za 20 zł, płaci tylko akcyzę. Kupuje sobie za 200 zł płaci (oprócz akcyzy) 100 zł podatku od luksusu. Kupuje sobie za 2000 zł, o to już 10 000 zł podatku od luksusu.
—
Mam nadzieję, że idea jest zrozumiała. I to, że whisky to jest bardziej symbol. Natomiast bardziej chodzi generalnie o większe opodatkowanie tych co konsumują nad miarę. Zamiast tego co np. nam ostatnio rzutem na taśmę uchwalił Sejm, czyli obniżenia akcyzy wartego milion Porsche, pod pozorem wspierania hybrydowości.
@bogdanow
Moje marzenie: zaimportować z kraju północy systembolaget. W całości – zarówno ceny jak i dostępność.
„Zawsze mnie intrygowało, jak często w Polsce kontrkulturowość szła paradoksalnie w parze z przechyłem konserwatywno-świętojebliwym.”
Może to wynika z tego, że bunt jest dosyć płytki i mało intelektualny? Jak siedziałem w punkowych klimatach pod koniec zeszłej dekady to chodziło głównie o prawo do noszenia irokeza i piwo. To generalnie byli dosyć prości ludzie, więc nic dziwnego, że z małym kapitałem kulturowym i ograniczonymi zainteresowaniami wracali do ideałów swoich rodziców i otoczenia. Tylko przez doświadczenia kontrkultury to było bardziej ekstremalne.
Swoją drogą, czasy sprzed 10 lat gdy zjawisko punk rocka jeszcze jakoś funkcjonowało były dosyć zabawne. To często były łyse karki słuchające oi. Niby apolityczni, ale wiadomo co to znaczy w praktyce.
Dlatego po dwóch trzech latach, zwróciłem się w kierunku rocka gotyckiego i amerykańskiej alternatywy typu Nirvana czy R.E.M. Co prawda ich polscy fani też byli często do bani, ale przynajmniej znałem na tyle angielski żeby mieć ich gdzieś i gadać z ludźmi ze stanów.
@awal – bardzo celne uwagi o oazowo-duszpasterskiej drodze sporej części Polaków urodzonych w latach 70. Jako prosty chłopak spod małego miasta muszę powiedzieć, że przykościele było tam jedynym sposobem, żeby się jakoś rozwinąć. Kościół uzupełniał wtedy chroniczny brak kapkultu w rodzinach z tzw. „awansu”. „Z awansu” to pogardliwe słowo na – skoro tu sobie tak po tym PRL-u jeździmy – jedyną wielką zasługę realnego socjalizmu, czyli windę w górę dla milionów Polaków. Myślę, że nawet w scenariuszu alternatywnym (Finlandia) ta winda przewiozła by mniej ludzi.
W moim akurat przypadku (połowa rodziny to inteligencja techniczna związana najpierw z łódzkim boomem przemysłowym w XIX w., a potem z kolejnictwem) głód kapitału kulturowego to nie był tak znaczący czynnik, abym się w tym kościelnym garnku ugotował. Ale wielu moich co bystrzejszych kumpli księża ugotowali na twardo, i teraz mają dzięki temu suty stół i wygodne stołki.
Przydałaby się zresztą spore naukowe dzieło na ten temat – jak kto tu z kapecji podgląda, niech pomysł łapie, bo te gitarki szarpane przez kleryków i młode zakonnice miały w polskiej transformacji znaczenie jednak.
Nie zamierzam włazić do brudnych kojców, które rozstawia na nas prawica, wolę bardziej zachodnie kryteria. Więc jestem, z dawno poczynionego świadomego wyboru, socjaldemokratą i zawsze nim byłem, nawet w czasach gdy z nudy snułem się przy kościele. Byłem też socjaldemokratą w towarzystwie wielu, dziś nawet bardzo znanych, prawicowców. Dało się, ale nie było nas, socjaldemokratów w zachodnim tego słowa znaczeniu, wielu.
Korwinistyczne oszołomstwo, endeckie sentymenty oraz – z drugiej strony – napędzane kompleksami naiwne udeckie liberolo-balcerolo przykryły nas czapkami. Nowa, wyśniona Polska stała się ofiarą mocarstwowej buty wychowanych przez kruchtę konserwatystów ale i wielkich kompleksów postępowców zajętych wdrażaniem nibynowoczesności. Obie te, niby tak różne drogi prowadziły tak naprawdę w to samo miejsce – z powrotem do przaśnej wiochy z folwarkiem w tle.
Dziękuję wszystkim przedstawiającym osobiste historie w kwestii „giełdy bocianiej”. Mojej własnej chyba nie ma sensu przedstawiać, za bardzo była z innego stulecia (mówię o wieku XIX, który był w istocie scenerią moich wiejskich wspomnień). Pozwolę sobie jednak uzupełnić kilkoma uwagami ogólnymi.
@WO, embercadero, vito-slav, aldek – ejtisy w Sanoku
Embercadero ma rację pisząc, że w miasteczkach polskiej prowincji końcowej dekady PRL kontrkultura otwierała pewne opcje alternatywne wobec dominującego przekazu kościelnego. W mojej wzmiankowanej powyżej „próbie statystycznej” był chłopak z okolic Sanoka właśnie, miłośnik KSU i antyklerykał. Jarocin gromadził takich właśnie, nawet jeżeli WO też tam gościł. Musimy jednak być ostrożni, aby na wzór „dżinsowego egalitaryzmu” pozornie zrównującego Bezosa z pracownikiem magazynu Amazona, nie zrównywać odwiedzającego Jarocin inteligenta i prowincjusza z rodziny robotniczej. Ten pierwszy miał po powrocie do metropolii szanse kariery w wielu miejscach, w tym takich, gdzie mógł utrzymywać światopogląd będący kontynuacją młodzieńczych fascynacji. Ten drugi miał wybór dostosowania się do konserwatywnej sztancy albo życia na asocjalnym marginesie. Często wybierał to pierwsze, co później uzasadniał retoryką „nawrócenia” (kazus Kuchcińskiego) – nie mam pretensji, wiedząc jak życiowo trudnym wyborem było to drugie (kazus wspomnianego chłopka z Sanoka).
@WO, steelman – najtisy na prawicy
Neoliberalna ideologia w latach 90-tych narzucała się jako dominujący język dyskursu nie tylko lewicy, lecz również narodowo-religijnej prawicy. Obowiązującą tam wówczas dewizą (propagowaną np. przez „Frondę”) było „Bądź żołnierzem Chrystusa w biznesie”. Karykaturalne próby owego żołnierzowania przez panów takich jak Artur Zawisza rozbijały się o brak kapitału finansowego i kulturowego, ich satyryczny obraz dał Piotr Siemion w postaci Arkadiusza Rzakiewicza w „Finimondo”. Posłowi Zawiszy ktoś życzliwy powinien był w owym czasie doradzić: daj sobie spokój z Warszawą, chłopie. Celuj w kierownika miejskich wodociągów w Lublinie, a jak przyjdą pieniądze z Unii – szefa aquaparku.
Jeżeli wyczuwacie nutę współczucia w tych uwagach, spróbuję się z niej wytłumaczyć następująco. Oto w naszym nowym Sejmie będzie procedowana jakaś kontrowersyjna ustawa – wypowiedzą się Korwin, Kaczyński, Kidawa-Błońska, Nowacka, Czarzasty i Zandberg. Jednych z tej grupy spropsujemy, innych zdisujemy – ale wszystkim domyślnie damy prawo bycia prominentną postacią publiczną, wynikające w dużej mierze z faktu wychowania w Warszawie, ukończenia dobrego stołecznego liceum i studiowania na UW. Status społeczny tych państwa definiują nie tylko takie względne oczywistości, jak pradziadek prezydent (Kidawa) albo ojciec czy babcia w powstaniu (Kaczyński, Zandberg) – równy, a może większy wpływ mają takie fakty, jak to że kompromitującego wypadku drogowego żadne z tej grupy raczej nie spowoduje poruszając się taksówką lub samochodem ze służbowym szoferem po centralnej Warszawie (podczas gdy Zawisza dojeżdzał z Wołomina)…
Inny przykład: nieruchomościowe transakcje Banasia są podobne pod względem kwot i zarzucanych naruszeń do transakcji Morawieckiego (w obu wypadkach zaskakująco niskie kwoty czynszu/ ceny nabycia umożliwiały korzyści podatkowe). Jednak Morawiecki się wybroni bo – jako inteligent – zawierał swoje umowy z arcybiskupem oraz z biznesmenem z inteligenckiego networku. Marian Banaś – pomimo lat w administracji – nie dorobił się podobnego typu kontaktów, jego ludowe pochodzenie dało o sobie znać, kiedy wynajmował kamienicę „Sajmonowi” i „Paolo” (choć przecież „bez trudu” – właśnie, ale tylko gdyby był z innej klasy społecznej – mógłby ją korzystnie wynająć komuś mniej kontrowersyjnemu).
Pierwsze zdania biogramów z wikipedii mocno determinują ostatnie i choć ten społeczny mechanizm jest raczej nie do ruszenia, warto o nim pamiętać kalibrując stopnie naszego oburzenia lub zachwytu wobec różnych postaci. A również w innych wypadkach: oto „Razem” proponuje, by obniżyć pensje posłom – niech zarabiają pieniądze bliższe codziennemu doświadczeniu większości obywateli! Może, ale w takim razie sprzedajcie też wille marszałkowskie (lepiej: przeróbcie je na przedszkola) a jednocześnie wyremontujcie koszmarny Hotel Poselski do standardu europejskiej sieci hotelowej: niech prowincjonalny poseł w swoim pokoju ma szansę nie czuć się ubogim krewnym Kidawy w dworku…
@bogdanow
To ciekawe ujęcie. Z mojej perspektywy Unia/Balcerowicz była może mniej kościelna niż ZChN, ale wciąż za bardzo kościelna (coś jak kościół łagiewnicki i toruński). Unijni burmistrz i sekretarka mojej dzielnic (on dziś trzyma z PiS, ona posłuje z PO) zmienili przedwojenną zupełnie neutralną nazwę mojej ulicy na księdza. Jak staram się nie trzymać urazów, tak tego im wybaczyć nie potrafię.
Że o wprowadzeniu nauczania religii w szkołach instrukcją MEN (H.Samsonowicz) w rządzie T.Mazowieckiego nie wspomnę.
@konserwatywni kontrkulturowcy
A to nie jest po prostu efekt presji grupy rówieśniczej? W najbliższym otoczeniu z lat młodości i rodzinie mam osoby, które słuchały punku i regge, chodziły w samodzielnie farbowanych ciuchach, arafatkach i z naszywkami z anarchistycznym A, pacyfkami i innymi Włochatymi (przełom lat 90 i 00). A dziś nie mają problemu z lekcjami religii, jazdą na islam/uchodźców i kopalnym rasizmem. Ot, zmieniła się grupa, zmieniły się naszywki (teraz – tatuaże).
@droga do lewactwa
Ja jestem z rodziny sierot po PRL (w pewnym sensie – nawet po PGR). Od małego byłem czerwony, tyle że pzpr-owsko. Z innym pojmowamiem socjalizmu zetknąłem się dopiero w liceum (było trochę aktywistów od Ikonowicza), ale miałem wtedy trochę inne problemy niż polityka. Studia i parę lat po nich to okres zaczadzenia neolibem (ale też zostałem na lewym skrzydle, kłóciłem się np. ze znajomymi o Szwecję). Do socdemu wróciłem jako ten syn marnotrawny jak tylko zaczęło mi się nieco życiowo poprawiać (trochę paradoks, ale zadziałały lektury no i wreszcie zrozumiałem parę mechanizmów które wypierałem wcześniej).
@tmkk:
Jako informatyk, widze „wolny rynek” jako algorytm optymalizacji. Algorytm skuteczny, ale klasycznym bledem studenta pierwszego roku jest wrzucanie problemu na algorytm, jak na czarna skrzynke. By optymalizacja dzialala, nalezy sprawe przemyslec, chocby polaczyc kryterium optymalizacji z oczekiwanym wynikiem. Gdy slysze naszych „liberalow”, to wlasnie postrzegam ich jako takich „studentow pierwszego roku” — jest problem, to zrobmy wolny rynek. Bez pytania o optymalizacje. Bo moze nalezy zrobic mechanizm laczacy efekty finansowe dla uczestnikow rynku z oczekiwanym wplywem (np. zdrowiem spoleczenstwa); albo w ogole, dany algorytm optymalizacji moze sie nie nadawac dla konkretnego zadania i trzeba szukac innego.
Swoja droga, uznawanie ograniczen wolnego rynku to raczej ekonomiczny mainstream, a nie „lewactwo”. No chyba, ze tak szerokie, jak tu sie rysuje: od Kropotkina do Adenauera…
@steelman:
Tez mialem takie podejscie — ze UD jest bardzo „koscielna”. Zdziwilem sie kiedys, jak wpadajac z wizyta w bylym liceum, wpadlem na dyrektora sprzedajacego swe zale dziennikarzom — gdy rozmawial z „prasa regionalna” skarzyl sie* tylko na rade miasta; gdy z przedstawicielem GW, bardzo podkresli, ze rzadzi tam grupa wybrana przez lokalnego ksiedza**. Wyraznie uwazal, ze antyklerykalizm sie w GW sprzeda, a w prasie regionalnej nie.
*) Rzecz w sumie ciekawa z lewicowego punktu widzenia — szkola podpadla radzie miasta bo byla zbyt dobra i jako taka stanowila „nieuczciwa konkurencje” do szkol prywatnych, a wlasnie jedna ze szkol prywatnych (nawias w nawiasie: katolicka) kierowalo paru radnych z rady miasta…
**) Co w znacznej mierze bylo prawda… Ech, polska rzeczywistosc lat 90-tych.
@awal
Choć rozumiem postulat pewnej wyrozumiałości dla tych, którzy wylosowali gorzej i awans idzie im jak po grudzie, to nadal nie znajduję współczucia dla A.Zawiszy. Primo, przed spowodowaniem wypadku (Dajemy ludziom prawo poruszania się samochodami, pod warunkiem, że będą to robić bezpiecznie niezależnie od przynależności klasowej. On nie zrobił tego bezpiecznie. Tu chodzi o życie. Tak samo będę disował P.Najsztuba z K.Durczokiem) poruszał się samochodem bez uprawnień odebranych za jazdę na podwójnym gazie. Nawet jeśli gdzieś we mnie mój mały anarchista buntuje się przeciw prawu i policji, to gdy zaczyna współczuć przestępcom drogowym, od razu dostaje strzała, bo rozjeżdżanie ludzi to już nie występek lecz przestępstwo.
Secundo, pomimo braku spektakularnych sukcesów w biznesie czuję (proszę mnie sprostować), że on w tym Wołominie nie mieszka na 50 m², na które go nie stać we Włochach czy na Białołęce.
Uogólniając ten przypadek nieco, oczekuję, że posłanki i posłowie lewicy (a zwłaszcza Razem) nie będą powodować wypadków przede wszystkim dlatego, że będąc w zgodzie z własnymi poglądami, będą poruszać się zbiorkomem (A.Zawisza również by mógł ze swojego Wołomina dojechać koleją).
„(A.Zawisza również by mógł ze swojego Wołomina dojechać koleją).””
Wilanów, nomen omen ul.Syta, na zdjęciu całkiem ładne domki, ZTM bus 163
link to warszawa.wyborcza.pl
@steelman
„Choć rozumiem postulat pewnej wyrozumiałości dla tych, którzy wylosowali gorzej…”
Moje uwagi sprowadzają się do stwierdzenia – wyrozumiałość otoczenia i mediów to dodatkowy bonus za to, że urodziłeś się lepiej. Albo przynajmniej za to, że miałeś na tyle kapitału kulturowego, aby wejść w bliski network z tymi, którzy tak się urodzili. Z trzech podanych przez Ciebie przypadków: Najsztub posiadł tę umiejętność i wyszedł obronną ręką. Durczok mierzył zbyt wysoko, wszedł na szczyt, lecz upadł pod presją swoich skumulowanych po drodze win i błędów. Zawisza do szczytu nie dotarł, odbiwszy się od niego znalazł się – podobnie jak Banaś – w sytuacji człowieka kreującego pozór społecznego sukcesu w oparciu o kontakty i zachowania ciążące ku kryminalnym. Zaś wspominani przeze mnie potomkowie metropolitalnej elity nigdy nie byli stawieni wobec życiowych wyzwań podobnego typu: owszem, sukces i od nich wymagał pracy, ale w środowisku niższych ryzyk i wyższych zabezpieczeń.
Żeby dać jakiś bardziej pozytywnie brzmiący przykład: inaczej trzeba ważyć osiągnięcie statusu gwiazdy radia tok.fm przez Karolinę Lewicką zaczynającą w prowincjonalnym Radiu Merkury, a inaczej przez redaktorów Żakowskiego, Wielowieyską czy Kraśko, wywodzących się z warszawskich elit. Przez Krystynę Jandę ze Starachowic i przez Joannę Szczepkowską z inteligenckiej dynastii. Nawet jeżeli w przypadku zarówno Lewickiej jak i Jandy owa social-climbingowa droga do sukcesu daje też o sobie znać cechami irytującymi: skłonnością do perfekcjonizmu objawiającą się poprawieniem rozmówców, czy społecznego elitaryzmu – wyrazu odcięcia od własnych korzeni (niezbędny etap ich drogi).
@awal
„ale wszystkim domyślnie damy prawo bycia prominentną postacią publiczną, wynikające w dużej mierze z faktu wychowania w Warszawie, ukończenia dobrego stołecznego liceum i studiowania na UW.”
Kurczę, w ogóle tego u siebie nie czuję. Jak tu wielokrotnie pisałem, generalnie hejtuję elity i klasę wyższą. Zandberga traktuję jako „swojego człowieka wśród obcych mi ludzi”. Emisariusza in partibus infidelium. Wymienieni przez Ciebie politycy są mi wszyscy jednakowo obcy, tzn. mógłbym nawet zagłosować, ale nie czulbym się swobodnie podczas towarzyskiej konwersacji (o czym miałbym rozmawiać z Czarzastym albo z Biedroniem albo z Nowacką? o cenach cygar?).
Sam nie wiem, na ile moja niechęć do klasy wyższej jest idiopatycznie moja, a na ile jest skutkiem postinteligenckiej warszawskości. Ale od dziecka (od czasów PRL) nie lubię zasadniczo wszystkich polityków na ekranie telewizora, oraz zasadniczo wszystkich dziennikarzy komentujących politykę na ekranie telewizora. Od Gierka po Morawieckiego. Interesujące, że moja rodzina zawsze robiła wyjątek dla ludzi kultury, którym wyrozumiale wybaczano mówienie o kulturze na ekranie telewizora (Broniarek – be, Kałużyński – cacy, etc.).
Bardzo jestem ciekaw, czy komuś z Razem teraz odbije od tego awansu i zacznie jeździć lamborghini, albo w jakiś inny sposób okazywać klasowyższowość. I wtedy przestanę go lubić.
„osiągnięcie statusu gwiazdy radia tok.fm przez Karolinę Lewicką ”
Kurna, ludzie, wam się wydaje, że co wynika z bycia „gwiazdą TOK FM”? Wiecie, ile tu się zarabia? To jest literalnie o jedno zero (as in, co najmniej jedna dziesiąta) mniej niż kategoria Durczok/Kraśko. Dziennikarze w Agorze są rozpięci między niższą średnią a średnią średnią.
„„osiągnięcie statusu gwiazdy radia tok.fm przez Karolinę Lewicką ”
Uwielbiam ją, ale zastanawiam się, kiedy sypia. Rano polityczna bieżączka, wieczorem godzina z historykiem (zawsze słucham) i jest przygotowana lepiej, niż studenci profesora, którego gości.
A potakiwacze w TV śniadaniowej godzinka pitolenia o niczym + jakaś gala za dodatkową kasę.
@WO
„Wymienieni przez Ciebie politycy są mi wszyscy jednakowo obcy, tzn. mógłbym nawet zagłosować, ale nie czulbym się swobodnie podczas towarzyskiej konwersacji z Czarzastym albo z Biedroniem albo z Nowacką?”
Ponieważ mam doświadczenia z ludźmi podobnego pokroju, odpowiadam: sami zaproponowaliby temat, który im wydałby się stawiać na wspólnej płaszczyźnie z Tobą: Czarzasty wszedłby na coś z popkultury, Biedroń entuzjastycznie zapewnił że czyta bloga, a Nowacka zapytała o dzieci. Trzeba mieć trochę treningu w odparowywaniu takich automatycznych zagrywek i zmienianiu tematu na własny. Czarzastego zapytałbym, czy postawa ojca młodej lewicy jest szczera, Biedronia o to czy jeszcze jest jeszcze jakąś rzeczywistą osobą pod publiczną personą, a Nowacką – czy nie widzi zagrożenia, że kobiety biorąc swoją część władzy usuwają nie tych mężczyzn co trzeba – miękkich empatyków, którzy trafiali do elit dzięki płciowemu przywilejowi, w przeciwieństwie do zoptymalizowanych psychopatów, którzy sobie zawsze poradzą.
„Interesujące, że moja rodzina zawsze robiła wyjątek dla ludzi kultury…”
Migawka z kapkulturowej elity
„Kurna, ludzie, wam się wydaje, że co wynika z bycia „gwiazdą TOK FM”? Wiecie, ile tu się zarabia? To jest literalnie o jedno zero (as in, co najmniej jedna dziesiąta) mniej niż kategoria Durczok/Kraśko.”
Lewicka uniknie losu Durczoka właśnie dlatego, że każde kolejne zero przyjdzie jej z większym mozołem. Spokojnie, poradzi sobie. Żeby dojść do aktualnej pozycji już przebiegła półmaraton i ma nadal zapas sił, prześcignie warszawskich konkurentów, którzy biegli na 400 m [1].
[1] link to youtube.com
@bogdanow
„Oczywiście, nie chodzi tutaj o konkretnie whisky sensu stricto, tylko o ekstra podatek od droższych alkoholi. ”
Ach, czyli żeby akcyza progesywnie rosła razem z ceną netto? Przy takim sformułowaniu, czemu nie…
@embercadero
„Moje marzenie: zaimportować z kraju północy systembolaget. W całości – zarówno ceny jak i dostępność.”
Ale tylko razem z lattolem – piwem, które smakuje jak normalne, ale nie można się nim upić (i nie, nie mówcie mi, że bezalkoholowe 0% smakuje jak normalne).
@tmkk
„i to ciągłe wciskanie że kapitalizm jest be a socjalizm jest cacy.”
Przecież nikt wtedy (pod koniec lat 80.) już tego nie wciskał. Także oficjalna propaganda używała raczej języka proto-neoliberalnego, nieustannie obiecując (i wychwalając) „urynkowienie”, „liberalizację”, „uwolnienie” itd. Stąd choćby ustawa Wilczka.
„podzielić można tylko realnie istniejące dobra.”
To naiwne wyobrażenie ekonomii. Co najmniej od czasu Adama Smitha wiadomo, że źródłem bogactwa narodów jest handel – w tym, handel dobrami, które jeszcze nie istnieją (dopiero mają powstać, ale przecież im szybciej je sprzedamy, tym większy obrót, itd.). Że bogactwo to „suma dóbr”, to najstarsza nowożytna teoria ekonomiczna – fizjokratyzm. Smith ją obalił.
@awal
„Lewicka uniknie losu Durczoka właśnie dlatego, że każde kolejne zero przyjdzie jej z większym mozołem. ”
Wydaje mi się, że nie rozumiesz najważniejszego – jeśli ktoś w tym budynku pracuje jako dziennikarz to znaczy, że kiedyś tam podjął mniej lub bardziej świadomą decyzję, że nie chce walczyć o kolejne zero. Ja ją regularnie podejmuję mniej więcej co rok, bo z takim uśrednieniem ktoś mi czasem proponuje zmianę pracy na lepiej płatną. Co wyliczę to wyliczę, ale zawsze (dotąd) mówiłem, że wolę mieć tutejszą swobodę za mniejszą kasę. Choć może po prostu jeszcze nie przyszła Ta Propozycja, czymkolwiek by to było.
@WO
„jeśli ktoś w tym budynku pracuje jako dziennikarz”
Wzmiankowana już kilka razy zmieniała budynki…
Notabene, nie miałem gdzie napisać, że Twój reaktywowany na krótko 15-minutowy Piąteczek wyborczy był fajną formułą. Swoisty polityczny stand-up na siedząco, słuchało się tego lepiej niż klasycznych publicystów.
Witam. Chciałem dołożyć swoje trzy grosze z pozycji „nielewackich”. Zgadzam się z jednym z wcześniejszych komentarzy, że ogólnie „lewica” i „socjalizm” zostały przez PRL obrzydzone. Oczywiście można mówić o „błędach i wypaczeniach”, ale dążenie do „welfare state” było nie tylko w Skandynawii i na „zgniłym zachodzie” Europy po 1945 roku. Choćby NSDAP miało w nazwie „socjalistyczna” i jakby zatrzymać się na 1938 roku, to Niemcom rzeczywiście żyło się coraz lepiej. Oględnie napiszę, że socjalizm w wielu krajach się nie udał.
Co łączy kraje, w których się udało wprowadzić państwo opiekuńcze? Pierwsza rzecz, którą widzę, to pewien kapitał społeczny, z którym wiąże się mocne przekonanie, że pewnych rzeczy nie wolno robić – ani władzy, ani obywatelom. Inne robić trzeba, warto i wypada. Nota bene taki zamysł jest też tłem u klasyków kapitalizmu i wolnego rynku. Moim zdaniem podstawą tej myśli jest chrześcijaństwo. Bynajmniej nie rozumiane tak, że biskup, pastor albo ksiądz każe, więc robimy.
Największym złem, jakie PRL zrobił Polsce nie jest wg mnie zapóźnienie w porównaniu z Finlandią, tylko zniszczenie tego kapitału. W PRL praktycznie państwo mogło wszystko (przynajmniej teoretycznie), więc i obywatele zrobili cnotę z pewnych zachowań, które na zachodzie by nie przeszły. A dodatkowo po zaborach ten kapitał był u nas i tak raczej słaby.
Kapitału tego nie odbudują sami politycy. A myślę że jest on warunkiem koniecznym welfare state Polska. Dodatkowo zaczęły zachodzić niekorzystne z miany – u nas i w otoczeniu. Po pierwsze państwo PiS zanegowało potrzebę samoograniczenia – od 2015 roku „państwu wszystko wolno” (suweren tak chciał). Po drugie jedyna instytucja, która realnie mogła być u nas arbitrem między państwem a obywatelami – Kościół Katolicki – ustawiła się praktycznie jako strona w sporach dla doraźnych korzyści. Po trzecie – przekonanie o potrzebie samoograniczenia na zachodzie też zanika. To była jedna z podstaw neoliberalizmu. O ile kiedyś szefowi dużej fabryki wystarczyło że zarabiał o jeden rząd więcej niż średnia robotników, o tyle teraz szychy gospodarki na zachodzie zarabiają dwa-trzy rzędy więcej niż ich pracownicy. I to się stało wzorcem dla naszych Januszy biznesu.
W sumie więc czarno widzę przyszłość Polski. Pozostanie montownią dla niemieckich fabryk może być dla nas najlepszym scenariuszem.
@pak4 i wolny rynek jako algorytm
Right, to jest algorytm optymalizacyjny. To czego się nie mówi a młody kuc się sam nie domyśli od razu to to, że jest to taka optymalizacja z której na końcu zawsze wychodzą Zuckerberg z Bezosem
@politycy f2f
Miałem okazję rozmawiać f2f z całą trójką Czarzasty-Biedroń-Nowacka, drętwo bo drętwo ale jakoś się rozmawiało, tematy same wynikały z kontekstu w jakim się spotkaliśmy bo przecież było to na konkretnym publicznym evencie a nie pod biedrą. Do tego kompletu dołączyłbym jeszcze Borowskiego który jest naprawdę spoko gość i z nim to w ogóle zero problemu o czymkolwiek. Ale nie wyobrażam sobie o czym i jak mialbym prowadzić small talk z kimkolwiek z platformy (mam na myśli na poziomie sejmowym lokalnych platformersów to mam na fejsie), taka Kidawa czy Kierwiński (by zostać przy warszawiakach) to jest inny świat. Zresztą: patrz hrabia Komorowski i jego „weź kredyt”, czekam tylko kiedy Kidawa czymś takim strzeli. Bo że tak myśli to jestem pewien
@Jacek Pryszcz
Massz rację, socjalizm dobrze wychodzi tam gdzie już jest wspólnotowość. A ona najsilniejsza w Europie jest tam gdzie był protestantyzm. I to możliwie jak najbardziej zamordystyczny jak w Szwecji. Dlatego bez budowania wspólnoty (przez lokalne stowarzyszenia 🙂 ) nic nie będzie z socjalizmu, zawsze będą gadki o 500+ srającym na wydmach
@Jacek Pryszcz
„zniszczenie tego kapitału”
Człowieku, o czym Ty opowiadasz? Ponad stulecie w warunkach, kiedy byle stupajka miał niemal nieograniczoną władzę nad poddanym, potem osiem lat nieśmiałego eksperymentu demokratycznego (z czego co najmniej jedna trzecia w warunkach wojny, takiej ze strzelaniem), następnie standardowa peryferyjna dyktatura, potem jedna z najbardziej demoralizujących masowych rzezi w nowszej historii. A wszystko to na podbudowie kilkuset lat niewolnictwa folwarcznego. O jakim, konkretnie, kapitale społecznym chciałbyś tu porozmawiać?
@Jacek Pryszcz
„Największym złem, jakie PRL zrobił Polsce nie jest wg mnie zapóźnienie w porównaniu z Finlandią, tylko zniszczenie tego kapitału.”
Pytanie ile go było w ogóle, i czy na pewno tyle ile nam się wydaje.
@bogdanow
„Kupuje sobie za 2000 zł, o to już 10 000 zł podatku od luksusu.”
No i nie dostałbym od żony butelki 50-letniego armaniaku na 50. urodziny.
@historia anonimowego internetowego łosia czytającego niniejszy blog od czasu dłuższego
Zacząłem życie z kapitałem kulturowym tylko, bo z jednej strony zubożała jeszcze w XIX w. arystokracja wielkopolska, z drugiej inteligencja warszawska skopana przez wojnę i PRL. Ale nie narzekam. W podstawówce byłem wyzywany od komunistów, bo nie chodziłem na religię i do kościoła (tzn. do I komunii dotarłem przyśpieszonym trybem jednorocznym ogarniętym całościowo przez moją babcię, rodzicom to wisiało, ale po I komunii nawet kwitka nie odebrałem, miałem ciekawsze zajęcia). Z zuchów wyrzucili mnie dyscyplinarnie za niechodzenie na zbiórki i wtedy znienawidziłem wszystkie „zorganizowane organizacje”, paramilitarne harcerstwo w szczególności. Potem, w miarę przybywania wiedzy i świadomości społecznej, uznałem, że religie to samo zło. Przeżyłem zaczadzenie neolibem za młodu, nawet postudiowałem sobie dzielnie na SGH i jakoś w tym trwałem dopóki nie stwierdziłem powoli, że to o kant zadka jest, i (gdzieś na początkach bieżącego stulecia) zacząłem socjalizować coraz bardziej. Nie ukrywam, że niniejszy blog miał na to wpływ. Za to zawsze byłem zdecydowanym zwolennikiem liberalizmu społecznego, czy jak to nazwać, np. uważam, że kobieta powinna mmóc pozbyć się ciąży bez tłumaczenia się z tego komukolwiek, z potencjalnym ojcem włącznie, że człowiek powinien mieć prawo komfortowo zakończyć życie, gdy uzna to za stosowne itp., itd. No i oczywiście, że państwo powinno być świeckie, a kościoły powinny się utrzymywać z podatków wiernych. I to płaconych dodatkowo na własne życzenie.
A co do gospodarki to standardowo lewicowo, przy czym jestem hardkorowym zwolennikiem dochodu gwarantowanego w wysokości pozwalającej na podstawową egzystencję (opłacenie mieszkania, zakup ubrań, jedzenia, opłacenie mediów, zakup leków itp,. itd.). Człowiek nie powinien być zmuszany do pracy (ale edukacja powinna być sensowna i obowiązkowa, bo świadomość, że można żyć lepiej jednak się przydaje) i powinien pracować tylko jeśli chce lub ma większe potrzeby. Oczwiście kasę trzeba skądś wziąć i należy opodatkować pracę automatów. Sam je tworzę i mam paskudną świadomość, że odbieram ludziom pracę. Co prawda głupią, ale dającą kasę na życie. Dlatego „pracodawca automatu” powinien płacić za to co automat robi tak jak płaci wynagrodzenia pracownikom. W sensie „wynagradzać” państwo za możliwość używania automatów. To ciągle utopia, ale nie ma innego wyjścia i świat do tego dojdzie. Pod warunkiem, że wcześniej ludzkość sama się nie wyeliminuje. Co, swoją drogą, wcale nie byłoby złym rozwiązaniem.
@Jacek Pryszcz
„Co łączy kraje, w których się udało wprowadzić państwo opiekuńcze? ”
Odpowiedź jest prostsza niż się koledze wydaje. Łączy je to, że wprowadzano je tam według pierwotnych propozycji Marksa („masowy i demokratyczny ruch pracowniczy”). Socjalizm nie udał się tam, gdzie wprowadzano zmodyfikowane propozycje Lenina („awangardowa grupa spiskowców dokonuje przełomu, nie czekając na demokracje”).
@bartolpartol
„No i nie dostałbym od żony butelki 50-letniego armaniaku na 50. urodziny.”
Niekoniecznie. O ile planowałaby te urodziny z jakimś wyprzedzeniem, kupiłaby je w innym kraju, albo w wolnocłowym. Przybysza do Norwegii na lotnisku Gardermoen wita przecież sklep „ostatniej szansy”, w którym niepalący alkoholik spokojnie może się zaopatrzeć co najmniej na tydzień (bo limit papierosów można zamienić na limit alkoholu). Te skandynawskie systemy zakazu i ograniczeń mają dostatecznie dużo luk, żeby obskoczyć także sytuacje typu „a co jeśli ktoś tylko raz na jakiś czas, bo urodziny”.
Dochód podstawowy nie jest lewicowy, podobnie jak 500+ nie jest lewicowe. UBI dla systemu byłoby zbawczą petryfikującą kontynuacją, już Milton Friedman o tym marzył pod nazwą negative income tax.
Komunizm był algorytmem optymalizacji jeszcze bardziej, Kantorovich nawet za to dostał Nobla. Złożoność obliczeniowa tych allgorytmów sprawia że są fikcją. W kapitaliźmie to jest błądząca w gradiencie metaheurystyka którą nie do końca rozumiemy, tak jak gradient descent w sieciach neuronowych.
Nie wiem czy to się kwalifikuje na narodowca klerykała, ale na prawicowca na pewno tak. Mój znajomy z innego pokolenia startował w transformację mając dwu bohaterów politycznych: prawicowego koniec końców kanclerza Adenauera, oraz Kornela Morawieckiego (precz z postkomuną, a Wałęsa i solidaruchy to pajace, rząd AWS powinen tworzyć Andrzej Wiszniewski z Solidarności Walczącej, a nie Buzek). Działał w jednej z partii Macierewicza. Dziś głosuje na lewicę, bo postkomuniści już się nie zreprodukują.
Na resztę nie mam siły ale może się zbiorę. Kłopoty z podstawami ekonomii jednak tu są obecne. Ale cieszy wspomnienie wreszcie, że w makroekonomii nie ma „sumy dóbr”, szczególnie po quite frankly głupim w swojej oczywistości skonstatowaniu że NMP i GDP są nieporównywalne. Wskaźniki makroekonomiczne nie są mierzone bezpośrednio. Nie ma analogii między mikro i makroekonomią, w szczególności księgowość nie działa tak samo. To że są takie definicje PKB czy inflacji mówiące „różnica wartości wszystkich dóbr” wynika z teoretycznych równoważności koncepcji w mechaniźmie cenowym, a nie jednakowej operacyjności każdej z tych definicji. Podobnie jak inflacji, nikt nie mierzy PKB sumując ze sobą wszystkich pieniędzy, a samplując dystrybucje – koszyki dóbr, szacunki agregatów kapitałowych. Nikt nie porównuje PKB nieskalowanych bo są nieporównywalne. Nikt nie porównuje po różnicach kursowych – one są podawane w charakterze dłużników i wierzycieli, a porównujemy przeliczając w parytecie siły nabywczej, Etc. etc.
Nie chcę bronić PRL, i nie było to centralne dla pytania czy ostatnich 30 lat nie zmarnowano. Choć oczywiście byłaby to ciekawa dyskusja, gdyby pojawiła się jakaś sensowna krytyka – np. skoro wzrost PRL był podobny do Finlandii, a poziom startowy umówmy się nie był spektakularnie różny 9mimo zburzonej Warszawy to może nie jest rząd wielkości, a dostaliśmy np Śląsk) – then how come the gap? Jest jednak tak bezsensowna, że zostawmy to.
Moją pierwszą obserwacją było: zależy na który okres ostatnich 30 lat patrzeć. W tym komentarzu były trzy tego typu obserwacje których stosunek względem siebie jest niezależny od baselineu PRL. 1) Płaski wykres do wejścia do Unii (nie goniliśmy, czy to okres stracony?); 2) średnio żwawe gonienie do kryzysu finansowego i gwałtowne po; 3) hamujący wzrost krajów zachodnich na których tle występujemy może jako podmiot który się na ten proces dziejowy przygotował w punkcie 1, a może arena przypadkowo wywołanej realokacji. To samo widać na wykresach z indykatora NY.GDP.PCAP.PP.KD banku światowego od 1990, w końcu Maddison Project liczy podobną metodą, bez której nie ma porównywalności.
@Jacek
…przekonanie o potrzebie samoograniczenia na zachodzie też zanika. To była jedna z podstaw neoliberalizmu…
Polecam serial HBO Silicon Valley gdzie główny bohater przechodzi przemianę z idealistycznego, trochę ciapowatego genialnego programisty w drapieżnego miliardera. Pokazany jest też biznesowy mechanizm działania korpo biznesu.
Serial ten zacząłem oglądać jakiś czas temu, ale zarzuciłem bo jak na moje uszy był zbyt wulgarny. Wróciłem po rekomendacji naszego gospodarza w GW. Co prawda jestem w czwartym sezonie i Hendricks jeszcze ma moralne dylematy, ale przemiana jest wyraźna. Zresztą WO dał w artykule lekki offtopik, i trochę wiem czego można się spodziewać.
@wo
Ale dlaczego w jednych krajach wygrał „masowy i demokratyczny ruch pracowniczy” a w innych „awangardowa grupa spiskowców dokonuje przełomu, nie czekając na demokracje”? Upieram się przy tym, że musi być odpowiedni poziom zaufania społecznego obywateli do władzy, władzy do obywateli i obywateli do siebie nawzajem, żeby ruch pracowniczy był rzeczywiście masowy i demokratyczny. Inaczej zostają ryzykowne działania awangardy.
@jacek pryszcz
„Ale dlaczego w jednych krajach wygrał „masowy i demokratyczny ruch pracowniczy” a w innych „awangardowa grupa spiskowców dokonuje przełomu, nie czekając na demokracje”? ”
To jak z pytaniami typu „a co by było, gdyby Napoleon zaatakował z innego skrzydła”. Często decydował o tym Przypadek – np. że jakiś kraj wylądował niestety w radzieckiej strefie wpływów.
@wo @jacek pryszcz
Czy są przykłady „nieudanych” wprowadzeń modelu a po których przyjął się model b (lub na odwrót)?
@m.bied
„Ponad stulecie w warunkach, kiedy byle stupajka miał niemal nieograniczoną władzę nad poddanym,”
Jako fan Lema zaprotestuję przeciwko temu „zabororosyjskocetryzmowi”. Z punktu widzenia Lema czy Allerhanda to wyglądało inaczej – mieliśmy pół wieku galicyjskiej relatywnej demokracji i praworządności (na tle ówczesnej Europy), a potem niefortunne wymieszanie z żywiołem wychowanym po rosyjsku, z rosyjskimi nawykami.
@steelman
„Czy są przykłady „nieudanych” wprowadzeń modelu a po których przyjął się model b (lub na odwrót)?”
Jeśli dobrze rozumiem pytanie, to: Wenezuela?
@steelman
Z postomunizmem jako takim mamy do czynienia dopiero od 1989, więc ciężko o przykłady.
@embercadero
„@politycy f2f
Miałem okazję rozmawiać f2f z całą trójką Czarzasty-Biedroń-Nowacka, drętwo bo drętwo ale jakoś się rozmawiało”
Oni mieli to samo z tobą, drętwo.
„Ale nie wyobrażam sobie o czym i jak mialbym prowadzić small talk z kimkolwiek z platformy (mam na myśli na poziomie sejmowym lokalnych platformersów to mam na fejsie), taka Kidawa czy Kierwiński (by zostać przy warszawiakach) to jest inny świat. Zresztą: patrz hrabia Komorowski i jego „weź kredyt”, czekam tylko kiedy Kidawa czymś takim strzeli”
Wiem, że masz tylko small talk i z pewnymi platformersami byś nie pogadał, bo nie dorastasz. Możesz sobie posłuchać/poczytać na taśmach:
[racjonalista.pl/kk.php/s,9684]
@orbifoldc
„Złożoność obliczeniowa tych allgorytmów sprawia że są fikcją. W kapitaliźmie to jest błądząca w gradiencie metaheurystyka którą nie do końca rozumiemy, tak jak gradient descent w sieciach neuronowych.”
Rozumiem metaforę i się zgadzam co do meritum. Ale, żeby nie rodzić nieporozumień, warto uściślić, że gradient descent i w ogólności algorytmy propagacji wstecznej są, co do zasady, bardzo proste i łatwe do zrozumienia dla kogoś z podstawami analizy matematycznej. Problem z nimi jest taki, że – przy złożonych sieciach – są praktycznie nietrakowalne dla człowieka. Ponadto nie zawsze muszą działać, bo są narażone na takie zjawiska jak zanikające/eksplodujące gradienty, zwłaszcza przy źle dobranych architekturach sieci lub hiperparametrach.
Kompletnie nie to. Zestawienie jest między intractable a niedokladne. The drugie w ogóle nie wiadomo czy w ogóle osiągają optimum globalne, zajmują się mimikrą rozwiązań optymalnopodobnych.
@wo „Na relatywny luksus (?) interesowania się anarchizmem czy syndykalizmem mogli sobie pozwolić licealiści z wielkiego miasta (…) Jak już wielokrotnie pisałem, odczuwam niechęć wobec wszystkich, którzy mają tego typu aspiracje. Nienawidzę klasy wyższej, a już zwłaszcza tych co do niej zbyt nachalnie aspirują.”
Niedawno przeczytałem głośną chyba również w tutejszym bąbelku autobiografię Didiera Eribona „Powrót do Reims”, w której bardzo ciekawie pisze o tym, jak opcje, które aspirującym młodzieńcom z klasy ludowej wydają się prestiżowym Biletem Wstępu do Awansu Społecznego, są ślepymi uliczkami, których prawdziwa klasa średnia wyższa (a co najmniej solidne francuskie mieszczuchy) świadomie unika. Nawet coś, co było kiedyś przepustką do zostania np. profesorem dobrej uczelni, jeśli jest teraz dla młodego arywisty relatywnie łatwo dostępne, to z pewnością tą przepustką już od dawna nie jest. Wiedza „którędy się wspinać ku sukcesowi” jest pilnie strzeżonym sekretem klas uprzywilejowanych, które błyskawicznie wciągąją za sobą drabinę.
No chyba że akurat rewolucja.
@orbifold
„Zestawienie jest między intractable a niedokladne. The drugie w ogóle nie wiadomo czy w ogóle osiągają optimum globalne, zajmują się mimikrą rozwiązań optymalnopodobnych.”
Nie twierdzę, że jest inaczej. Algorytmy optymalizacyjne dla sieci neuronowych są przeważnie narażone na ugrzęźnijcie w optimum lokalnym, co nie zmienia faktu, że po wypluciu przez nie wyników, te są trudne do dla człowieka do dokonania na nich jakiegokolwiek „reverse engineering”. Stąd popularność metod lokalnej interpretacyjności typu DeepLIFT.
To właśnie miałem na myśli pisząc, że są „trudno trakowalne dla człowieka”. Nie chodziło mi „intrackable problems” w znaczeniu używanym w teorii złożoności.
Tak czy owak nie jest to chyba właściwe miejsce na tę dyskusję, więc, aby nie nadwyrężać cierpliwości Gospodarza, kończę temat, przyjmując na klatę, że chcąc doprecyzować, sam wyraziłem się nieprecyzyjnie.
W analogii z optymalizacją nie chodziło chyba nawet o informatyczne szczegóły, tylko o fakt, że najważniejsze jest jak zdefiniujemy funkcję celu. Wolny nieuregulowany rynek faktycznie optymalizuje, ale optymalizuje inne zmienne niż socjalistyczna gospodarka. To jest kwestia po prostu tego, czy szukamy maksimum jakiejś magicznej funkcji Zysk Najbogatszych, czy np. średniej ważonej średniego poziomu życia, poziomu nierówności i paru innych istotnych czynników, czy jeszcze jakiejś innej funkcji.
Młody kuc tego jeszcze nie rozumie, bo szuka Optymalizacji samej w sobie. Nie wie, że cel jest tutaj czymś subiektywnym, czymś co można na różne sposoby określić. Być może skupi się na PKB albo innej zmiennej, która wyda mu się obiektywną miarą bogactwa kraju. Nie widzi jeszcze, że ta obiektywność jest złudna, bo również sam rozkład i wykorzystanie tego bogactwa ma kluczowe znaczenie dla fajności życia w danym społeczeństwie. Załapie to dopiero, jak osiągnie dojrzałość, zdobędzie trochę empatii i pojeździ po świecie.
Gorzej, jeśli osiągnął dorosłość, ale dalej mu została naiwna wiara w Optymalizację jako absolutną wartość – wtedy może faktycznie dalej ufać niewidzialnej ręce…
@wo
„Te skandynawskie systemy zakazu i ograniczeń mają dostatecznie dużo luk, żeby obskoczyć także sytuacje typu „a co jeśli ktoś tylko raz na jakiś czas, bo urodziny”.”
Ej, ale to jest jak łapanie się lewą nogą za prawe ucho dookoła głowy. Ja to jednak lubię pójść do dobrego, znanego mi od lat, sklepu z alkoholami i wybrać to na co akurat mam ochotę, bo wiem, że w tym sklepie zaliczenie wtopy jest bardzo mało prawdopodobne. Poza tym w sklepach wolnocłowych jest droga masówa typu Hennesy XO i inne tego typu rzeczy, które można kupić na każdym rogu. A ja ostatnio w moim sklepie zostałem poczęstowany rewelacyjnym rumem panamskim i butelkę kupiłem, bo jak się okazuje są rumy, które da się pić solo z przyjemnością (w przeciwieństwie do dowolnie drogiej masówki).
Przepraszam za reklamę, ale nie czerpię z niej żadnych korzyści – ten sklep, a właściwie sieć sklepów to sopocki Festus. Polecam.
@bartolpartol
” bo jak się okazuje są rumy, które da się pić solo z przyjemnością”
Być może to efekt „Better Call Saul” (a może to scenarzyści gonili za trendem?), ale obserwuję, że rum jest dla milenialsów tym, czy whisky dla nas, a koniak dla boomersów. Dlatego zresztą pytałem przedpiścę, co z luksusowymi rumami.
@invinoveritas
Uważaj jak następnym razem będziesz jechał po mieście, zamknij dobrze okna bo a nuż ci paczka wpadnie. W platformie jakoś tak ostatnio mają że non stop im coś przez okno wpada
@wo
„whisky dla nas”
W whisky zawsze czuję bimber i mi to nie odpowiada. Dlatego pijam koniaki, armaniaki i calvadosy. A wódkę bardzo rzadko i tylko z ziemniaków. Ten rum był dla mnie odkryciem, bo te co do tej pory zdarzało mi się pić wymagały wymieszania z colą (Bacardi jest paskudny, ale to jest w końcu tani alkohol). Choć mam gdzieś butelkę Myersa kupioną wiele lat temu, będę musiał sprawdzić przy okazji czy pójdzie solo.
Swoją drogą bardzo ciekawym odkryciem był dla mnie biały armaniak. 46%, a pije się go jak białe wino – zbliżony smak, niewyczuwany alkohol i niepokojące nuty w tle. Zresztą im lepszy alkohol tym mniej czuć procenty.
@wo
Być może to efekt „Better Call Saul” – albo Peaky Blinders, oni tam pędzili rum. A ostatnio wyczytałem że moda na kaszkiety wzięła się po PB więc może i na rum
@bogdanow i alkohol
„Natomiast bardziej chodzi generalnie o większe opodatkowanie tych co konsumują nad miarę.”
A co z tymi co piją drogo, ale mało, tak jak ja? Czy to jest konsumpcja nad miarę? Czy za to, że miesięcznie piję butelkę destylatu za ponad 200 zeta + 2, 3 butelki wina po 50-100 zeta sztuka jest powodem by mnie ukarać, a kogoś kto wypija tygodniowo kilka flaszek taniej wódki i/lub kilkadziesąt piw już nie?
To tak jakbyś chciał karać kogoś za to, że woli ser za ponad 80 zeta/kg zamiast takiego za 20 zeta. A tyle kosztują sery kozie i owcze w przeciwieństwie do większości krowich.
Sądzę, że podatek od luksusu dobrze brzmi, ale jest populistyczny. Liniowa akcyza na używki jest chyba jedynym sensownym rozwiązaniem, bo jak wyznaczyć sensownie progi? W samochodach wysokość podatku można uzależnić od pojemności silnika, ale w alkoholach? Swoją drogą akcyza powinna być wyższa na alkohol i papierosy, bo ludzie za dużo piją i palą. Progresywne i to mocno powinny być podatki dochodowe. I to od wszystkich dochodów jak leci.
A tak właściwie to dlaczego CIT nie jest progresywny?
„A tak właściwie to dlaczego CIT nie jest progresywny?”
Bo ten system nazywa się kapitalizm?
@jeszczeraz invinoveritas
Raz po razie ale dopiero teraz klikłem w ten twój link. No dwie żelazne kulki normalnie. Jeśli to miał być dowód na przewagi intelektualne PO to śpieszę cię poinformować że Belka był i jest członkiem SLD a Sienkiewicz o ile wiem był zawsze bezpartyjny. Tak się składa że mialem nieprzyjemność słyszeć jaki poziom dyskusji prezentują panowie z wierchuszki warszawskiej platformy kiedy myślą że nikt nie słyszy (dałbym nazwiska ale wiem że wo nie chce) i jest to poziom Banasia dzwoniącego do Paolo Sergio czy jak mu tam. Nie chcesz nie wierz oczywiście.
„Jeśli to miał być dowód na przewagi intelektualne PO to śpieszę cię poinformować że Belka był i jest członkiem SLD”
Nie mówiąc oczywiście o tym że Belka w tych rozmowach zobowiązał się do naruszeń konstytucji zanim stało się to modne.
Scharakteryzowanie anarchizmu jako nurtu polityki przeciwstawiającego się społeczeństwu to wybitny majstersztyk, biorąc pod uwagę, że: „Co to jest własność”, tekst założycielski dla tego nurtu jest o tym, jak dobra ekonomiczne nie mogą być sprawiedliwie prywatyzowane, bo są efektem działania tzw. siły kolektywnej (stąd własność to „kradzież”, czy raczej „rabunek”). To charakteryzowało wyzysk, ta prywatyzacja: wyzysk według Proudhona przebiegał tak, że wyzyskiwana jest przede wszystkim ta siła kolektywna, więc pośrednio dopiero poszczególne jednostki. To dlatego też anarchizm postuluje zniesienie państwa: ponieważ wymaga tego równość między podmiotami społecznymi, bez której wyzysk będzie następował dalej. W klasycznym, mutualistycznym ujęciu: równość ściśle związana z przestrzeganiem zasady wzajemności. No bo władza to przede wszystkim stan braku równowagi i wzajemności między rządzonym, i rządzącym.
To właśnie, a nie sam postulat zniesienia państwa (wspólny anarchistom i np. marksistom) wyróżnia anarchizm: propozycja, by znieść państwo, bo zagraża ono równości. I społeczeństwu, bo w tym ujęciu równość związana jest z zachowaniem społeczeństwa jako takiego: jako całość każda jego część jest równa innej, czym bardziej naruszona zostaje taka równość, tym bardziej następuje rozpad.
Także świetnie wyszło Ci kompletne przekręcenie podstawowych ram anarchizmu. I dzięki temu pominięcie kwestii: jak możliwa jest ta maksymalna wolność i dobrobyt jednocześnie, skoro istnieje państwo, a przez to własność, no i ostatecznie: kapitalizm? Piszesz o krajach północnej Europy, czyli *peryferiach*, które same nie uniknęły przecież rozwoju kapitalizmu, który, pomimo licznych zalet, ostatecznie niweczy to, o co jakoby dbasz: o ustrój maksymalizujący wolność. Oczywiście: lepiej mieć socjaldemokrację, niż nazistów prywatyzujących opiekę społeczną. Tylko, że nawet socjademokracja powstała dlatego, że ludzie w jakimś stopniu rozumieli, że kapitalizm należy zwalczać – jakże niemrawo w przypadku socjaldemokratów, ale jednak. A jeśli należy zwalczać kapitalizm, to także: państwo. I może w kraju peryferyjnym mniej, ale problem państwowości niemieckiej jest już zupełnie inny i z faktu, że wraz z rozwojem kapitalizmu w Niemczech powstała też ogromna maszyna państwowa, która ostatecznie posłużyła do przemielenia kilku milionów ludzi. I było to możliwa własnie dlatego, że była potężną machiną państwową bazującą na przesyconej kapitałem gospodarce.
Krótkie pytanie nieoświeconego „nie-lewaka”.
W komentarzach w tej notce kilka razy ex cathedra i tonem prawdy objawionej, padło stwierdzenie że „każdy dochód powinien być opodatkowany progresywnie, i to mocno”.
Serio pytam: a dlaczego….?
@Maksymilian Kowalski
„Scharakteryzowanie anarchizmu jako nurtu polityki przeciwstawiającego się społeczeństwu to wybitny majstersztyk”
Zapewne niedostatecznie jasno to sformułowałem – nie przedstawiam w tej notce obiektywnego podsumowania anarchizmu, tylko swoją prywatną drogę życiową. Jako licealista nie miałem łatwego dostępu do oryginalnych dzieł anarchistów, czytałem głównie omówienia, od w miarę obiektywnych (Kotarbiński) po jawnie wrogie (wspomniana broszurka). Jako dorosły człowiek jestem świadom tego rozgraniczenia, dlatego właśnie pisałem osobno „państwo i społeczeństwo”. Ale to NIE jest zaproszenie od advocacowania.
@komorfil
„Serio pytam: a dlaczego….?”
Bogacz więcej zawdzięcza społeczeństwu niż biedak, powinien więc więcej zwrócić.
@bartolpartol
„A co z tymi co piją drogo, ale mało, tak jak ja?”
To znaczy, że w budżecie kolegi te dodatkowe dwie dychy nie będą miały znaczenia. Prawdopodobnie moje spożycie whisky będzie takie same, nawet gdyby doszła taka akcyza – po prostu przy jednej butelce na rok to będzie niezauważalne (tym bardziej, że czasem tę butelkę zgarnę podczas jakiegoś Wojażu).
„Sądzę, że podatek od luksusu dobrze brzmi, ale jest populistyczny. ”
Zgoda, natomiast myślę, że proponującemu go koledze B. chodziło po prostu o symbol. Wpływy do budżetu będą żadne, ale osobiście z wielką satysfakcją obserwowałbym wściekłość red. red. Lisa i Warzechy. Ich wściekłość z nawiązką by mi zrekompensowała te dodatkowe dwie dychy.
@wo
„Bogacz więcej zawdzięcza społeczeństwu niż biedak, powinien więc więcej zwrócić”
a jak, powiedzmy to w uproszczonej formie i z niejaką licencją literacką – zawdzięcza to np wielopokoleniowej akumulacji dóbr (wiem że bardziej Włochy i Anglia niż ta biedna ziemia), przy czym ewentualne „krzywdy” wyrządzone ludowi kiedyś tam (zgodnie z logiką dziejów ale to zostawmy) zostały dawno odkupione, jakoż gdyż w genealogii tego przykładowego rodu są bezdyskusyjni bohaterowie narodowi, wielcy dowódcy którzy z równym tak poświęceniem jak i sukcesem rozstrzygali kluczowe dla narodu bitwy, naukowcy którzy „wnieśli” wiele do dobra narodowego i nie podlega to dyskusji, słynni lekarze społecznicy leczący biedotę robotniczą za darmo koło 1907 roku itd itp….To jak oni mają teraz tych parę kamienic tu i tam i fragment parku oraz owszem zupełnie inną pozycję startową, kontakty itd i dzięki temu ktoś np. zarabia 200 K miesięcznie- to ma dalej „zwracać” progresywnie społeczeństwu?
@komorfil
„przy czym ewentualne „krzywdy” wyrządzone ludowi kiedyś tam (zgodnie z logiką dziejów ale to zostawmy) zostały dawno odkupione,”
W ogóle nie chodzi o „krzywdy”, po prostu o korzystanie ze wspólnych zasobów, typu infrastruktura drogowa. Nie wiem, czy pan ogląda jutubki, zwłaszcza w jędzyku ang, ale pięknie to kiedyś wyłożyła Elizabeth Warren: link to youtube.com
@wo
„Ich wściekłość z nawiązką by mi zrekompensowała te dodatkowe dwie dychy”
Aż się rozmarzyłem.
@komorfil
„wielopokoleniowej akumulacji dóbr”
Dlatego majątek też powinien być solidnie i progresywnie opodatkowany.
Pozwolę sobie nieśmiało wtrącić, że Marek Belka będąc premierem z ramienia SLD poparł Partię Demokratyczną, z której listy startował w kolejnych wyborach. Był więc premierem w opozycji do własnego rządu.
O naprawie krzywd można by zrobić kompleksowy wywiad z Radziwiłłem a propos bohaterów narodowych w rodzinie i rewindykacji dóbr po ’89.
@bogdanow
„Dlatego majątek też powinien być solidnie i progresywnie opodatkowany”
naprawdę serio i naprawdę uniżenie proszę o wyjaśnienie użycia słowa „dlatego”- wypowiedź rozumiem, sylogizmu nie: „Ród gromadzi przez stulecia dobra i DLATEGO powinien być solidarnie i progresywnie opodatkowany”. Rozumiem wypowiedź, rozumiem nawet że ktoś może mieć takie poglądy (choć to kosmos jakiś dla mnie), nie rozumiem użycia słowa DLATEGO.
Dlaczego z powodu iż ktoś 400 lat temu był zaradny i miał „w kluczu trzy powiaty”, jego ewentualny potomek (dla jasności, nie jestem z takich, jam potomek chłopstwa czworakowego) ma być NADAL i PROGRESYWNIE opodatkowywany??????
Wiem, że jako nowicjusz nie powinienem floodować, ale jakoś łatwo przeszliście do porządku dziennego nad faktem, że sukces gospodarczy IIIRP zaczął się od wyrzucenia z łódki jednym podpisem najszlachetniejszego premiera tejże RP pół miliona ludzi z rodzinami.
Co do kapitału społecznego, to jak do budowania wspólnoty przyczynił się fakt masowych zwolnień i wmawianie ludziom, że jak będą lepsi od kolegi to zwolnią kolegę? I konsekwentne wmawianie ludziom, że kolega z którym przepracował 20 lat biurko w biurko okazał się leniem i pasożytem, którego należy zwolnić? Dochodzi do tego konsekwentna walka z każdym przejawem organizacji pracowników (jak to miał spytać prokuratora Ikonowicz: od kiedy walka ze związkami przestała być komunistyczną zbrodnią, bo on ma cała masę współczesnych przykładów).
Oglądając kroniki z lat 80. wczesnych i późnych odniosłem złudne wrażenie, że ludzie dysponowali jakimś kapitałem społecznym, który pozwolił im na dość sprawną organizację protestów i walki o swoje prawa. Teraz okazuje się, że albo te kroniki były zmanipulowane przez komunistów, albo w latach zniszczyła to PRL.
@komorfil
„naprawdę serio i naprawdę uniżenie proszę o wyjaśnienie użycia słowa „dlatego””
A przeczytał pan notkę? W notce wielokrotnie pojawia się sformułowanie „loteria bociania”. Lewicowość to m.in. chęć do zminimalizowania jej znaczenia. Ta chęć to element konstytutywny lewicowości – może jej pan z nami nie podziela, no trudno, jak już wielokrotnie pisałem, ta notka NIE JEST po to, żeby ktoś tu kogoś nawracał. Po prostu ja – podobnie jak większość tutaj – uważamy to za cholernie niesprawiedliwe, że ktoś ma mieć w życiu lepiej (albo gorzej), ze względu na winy (albo zasługi) swojego pradziadka. Capisce?
@amplat
„wyrzucenia z łódki jednym podpisem najszlachetniejszego premiera tejże RP pół miliona ludzi z rodzinami.”
Ani nie „jednym podpisem”, ani nie jednej osoby – to był raczej pakiet ustaw, przyjętych przez posłów. A tak naprawdę tragedią było to, że nie towarzyszyły jej kolejne ustawy, zawierające proaktywne działania socjalne (czyli tak naprawdę chodzi o brak podpisów kilkuset osób). Nie upraszczajmy tak, pliz.
„Dochodzi do tego konsekwentna walka z każdym przejawem organizacji pracowników ”
No jednak nie z każdym, nam się udało zorganizować związek (i niewątpliwie to znowu skutek kapkultu/kapspołu, że po prostu jako klasa mniej lub bardziej średnia, Znamy Swoje Prawa).
@amplat
„I konsekwentne wmawianie ludziom, że kolega z którym przepracował 20 lat biurko w biurko okazał się leniem i pasożytem, którego należy zwolnić? ”
nie wiem czy aż leniem i pasożytem ale po prostu okazało się że „zakład pracy” (bo przecież nie firma) w którym ta praca biurko w biurko się odbywała, był (zapewne od początku) ekonomicznym absurdem i przyszła po prostu chwila zero, w której realnie policzona lewa i prawa strona ksiąg rachunkowych dała jednoznaczną odpowiedź: „ekonomiczny trup, zamknąć dziś, bo każdy dzień trwania tego czegoś to XXXXXXXX zł straty”.
Ja to bym chętnie o tej „zaradności” 400 lat temu poczytał…
@komorfil
„przyszła po prostu chwila zero, w której realnie policzona lewa i prawa strona ksiąg rachunkowych dała jednoznaczną odpowiedź”
Najwyraźniej nigdy nie pracował pan w kapitalistycznym przedsiębiorstwie. Praktyka pokazuje, że to po prostu nigdy tak nie działa – proszę kiedyś o tym pogadać z kimś, kto ma ze 20-30 lat przepracowane w korporacji. Albo poczytać komiksy o Dilbercie, są zdumiewająco akuratne.
@wo
Jednym. Państwowe Gospodarstwa Rolne zostały zlikwidowane jednym podpisem niezależnie od swojej sytuacji ekonomicznej. Gdybym był Kaczyńskim podejrzewałbym spisek mający na celu odzyskanie ziemi w celu odbudowy folwarków. Ale możemy się umówić, że odbudowano je przez przypadek.
Co więcej odbyło się to w dużej części na terenach nieuprzmysłowionych, na na których spowodowało katastrofę humanitarną. Jedyną reakcją na tę katastrofę było pokazywanie jej ofiar jako zdegenerowanej dziczy, która zasługuje na swój los.
Im bardziej będzie się ludziom wmawiać jakim sukcesem było zmarnowanie im życia, tym większe poparcie będą mieli rózni populiści.
Związek udało się wam założyć w Gazecie Wyborczej dopiero całkiem niedawno i to w momencie, gdy staliście już pod ścianą.
@kormofil
Kolega to ma jednak problemy ze zrozumieniem tekstu pisanego. Ten drugi kolega, co go nie zwolnili, pracuje, co oczywista, w zamkniętym zakładzie, prawda.
@wo
„A przeczytał pan notkę? W notce wielokrotnie pojawia się sformułowanie „loteria bociania”
Szanowny Gospodarzu, zawsze czytam tekst który komentuję, nawet kilka razy.
Loteria bociania- tak, idea jest zrozumiała, natomiast zdumiewa mnie różnorodność wniosków jakie mogą być wyciągane na podstawie tych samych obserwacji.
„Po prostu ja – podobnie jak większość tutaj – uważamy to za cholernie niesprawiedliwe, że ktoś ma mieć w życiu lepiej (albo gorzej), ze względu na winy (albo zasługi) swojego pradziadka. Capisce?”
ależ ja też uważam to za niesprawiedliwe! To co mnie – jak sądzę (czytam ten blog od dawna, znam też wszystkie wydane książki i podejrzewam że większość opublikowanych artykułów prasowych Gospodarza) – odróżnia od poglądów socjalnego bąbelka Gospodarza (i co zrozumiałe samo przez się, poglądów istotnej części komentatorów bloga) to właśnie owa akceptacja/jej brak. Otóż świat jest natywnie i odwiecznie niesprawiedliwy. To jedna z jego Zasad Fundamentalnych. Nie znajduję w sobie powodów by z tym walczyć w myśl innej zasady „kimże ja jestem by walczyć z fundamentami konstrukcji, w której jestem nic nie znaczącym trybikiem”. Otrzymane w loterii genowej (i życiowej) przewagi przyjmuję, przegrane takoż i je akceptuję, staram się żyć by nie krzywdzić innych a jak się da to im pomóc, ale próbować zmieniać Odwiecznie Ugruntowany Mechanizm????? Jak????? Dlatego nie jestem lewicowcem. W politycznym kompasie jestem blisko środka z – jak się łatwo pewnie domyślić – leciutkim odchyleniem w prawo i dół (centrowy liberał ze niepewnym śladem nuty prawicowej), bezpaństwowiec, beznarodowiec i bezwyznaniowiec.
@komorfil
„Otóż świat jest natywnie i odwiecznie niesprawiedliwy. ”
My to chcemy minimalizować, tak jak np. socjaldemokracji w krajach nordyckich. Pan nie. I spoko. Coś jeszcze panu mamy wyjaśnić, czy może się już pan obrazić i sobie pójść?
@wo
„To znaczy, że w budżecie kolegi te dodatkowe dwie dychy nie będą miały znaczenia.”
Oczywiście, że nie. Dlatego napisałem m.in., że akcyza na alkohol i pety mogłaby być wyższa. Mam tylko problem z progami, bo moim zdaniem społecznie dużo bardziej szkodliwe jest to, że ktoś pije bardzo dużo za małe pieniądze, a nie bardzo drogo w małych ilościach. Oczywiście dużo i drogo pijący bogacz odda do budżetu proporcjonalnie więcej i to jest ok. Chociaż gdyby oddał jeszcze więcej byłoby jeszcze lepiej.
Hmmmm, właściwie to mi wszystko jedno, mogę pić mniej.
@wo & bogdanow
„„Ich wściekłość z nawiązką by mi zrekompensowała te dodatkowe dwie dychy”
Aż się rozmarzyłem.”
Hej, za bardzo się skupiacie na osobach niewartych zainteresowania. To takie trochę małe jest, acz niestety ludzkie.
@amplat
„Związek udało się wam założyć w Gazecie Wyborczej dopiero całkiem niedawno i to w momencie, gdy staliście już pod ścianą.”
To już osiem lat będzie, panie dziejaszku. Latka lecą. A ściana ciągle się przesuwa, osiem lat temu było nam ho ho jak cudnie. Rety, byłem wtedy jeszcze ciągle na fali wznoszącej, audycja radiowa była wtedy PRZEDE MNĄ!
@bartolpartol
„Hej, za bardzo się skupiacie na osobach niewartych zainteresowania. To takie trochę małe jest, acz niestety ludzkie.”
Czy ja wyglądam na dużego albo nieludzkiego?
@wo
„Najwyraźniej nigdy nie pracował pan w kapitalistycznym przedsiębiorstwie. Praktyka pokazuje, że to po prostu nigdy tak nie działa – proszę kiedyś o tym pogadać z kimś, kto ma ze 20-30 lat przepracowane w korporacji”
a wie Pan, że pracowałem i pracuję – między innymi – bo mam szereg zajęć. Mam też indywidualną działalność gospodarczą. Dilbert- tak, wiem o czym Pan mówi, problem wiecznie zacinających się 1400 drukarek będących na stanie firmy jest – gdy zgłaszany- procedowany ścieżką zgodnie z opisującą to procedurą, jest szereg zebrań, obecnie zgodnie z nauką Lean (Toyota Way i tak dalej) na miejscu (w „gemba”) analizuje się problem i wprowadza w nieskończoność doskonalącą rzeczywistość pętlę zmian, po czym drukarki nadal się zacinają a przy kolejnej fali narzekań jak już nie będzie wyjścia poleci kilku menadżerów średniego stopnia, co ciekawe, wcale wprost nie związanych z wpływem na ewentualne niezacinanie się drukarek. Tak więc jakby rozumiem i znam z doświadczeń środowisko o którym Pan pisze i jego problemy oraz Rytualną Korponiemożność.
@wo
„Coś jeszcze panu mamy wyjaśnić, czy może się już pan obrazić i sobie pójść?”
Wie pan co, Gospodarzu, od lat wiem że wolę pana książki, artykuły i notki blogowe od pana wpisów w komentarzach, serio- odnoszę (od lat) wrażenie, jakby pisały to pierwsze (książki, artykuły i notki blogowe sygnowane Wojciech Orliński) i to drugie (komentarze na blogu sygnowane wo) dwie różne osoby. Niemniej, pozdrawiam, zapewniając że się nie obrażam i pytając czy mogę zostać?
@komorfil
” Dilbert- tak, wiem o czym Pan mówi, problem wiecznie zacinających się 1400 drukarek ”
Nie tylko, zarządzanie zasobami ludzkimi w polskiej korporacji wygląda jeszcze gorzej od zarządzania drukarkami. W każdym razie, decyzje typu „kogo zwolnić” niebywale rzadko są skutkiem wyimaginowanej przez Pana obiektywnej kalkulacji winien/ma.
@embercadero
„Bo ten system nazywa się kapitalizm?”
OK, ale mamy teoretycznie progresywny PIT, co nie jest kapitalistyczne. Tzn. ja doskonale zdaję sobie sprawę, że w kapitalizmie ważniejszy jest kapitalista niż wyrobnik, ale mimo wszystko.
Swoją drogą progresywny CIT teoretycznie skłoniłby firmy do reinwestowania zarobionej kasy, więc wyszłoby coś o co podobno chodzi wszystkim rządom kapitalistycznym.
@komorfil
„Niemniej, pozdrawiam, zapewniając że się nie obrażam i pytając czy mogę zostać?”
Jasne, ale na wszystkie pańskie „dlaczego” już chyba odpowiedziałem; redukuje się to do różnicy w chęci (lub jej braku) do ograniczania wpływu loterii bocianiej na ludzki los. Proszę więc już nie rozwijać tego wątku i włączyć się kiedy indziej do rozmowy na jakiś inny, równie Ciekawy dla pana temat. OK?
@”inaczej trzeba ważyć osiągnięcie statusu gwiazdy radia tok.fm przez Karolinę Lewicką zaczynającą w prowincjonalnym Radiu Merkury”
Ja wiem, że niektórym się wydaje, że w Polsce jest tylko stolyca, a prowincja zaczyna się zaraz za rogatkami. Ale jednak porzucenie przez bociana w poznańskim polu kapusty to nie jest szczególnie złe miejsce startu jak na polskie warunki. To dość niebezpieczne uproszczenie, przez które przezroczystymi stają się np. poczynania obecnego ministra szkolnictwa wyższego. Już prędzej zrozumiałbym, gdyby była mowa o zaczynającym karierę w Radio Olsztyn Norbim, chociaż on też nie został podrzucony w najgorsze z możliwych pól w Polsce.
@jak zostałem lewakiem
Na mnie chyba największy wpływ miała bezinteresowna pomoc innych anarchizujących lewaków, wtedy kiedy tego bardzo potrzebowałem. W końcu jakie to ma znaczenie, co ktoś robi i z kim w pokoju obok, skoro w tym drugim pozwolił się schronić. Wcześniej to raczej dla beki na lekcjach religii twierdziłem, że jestem feministą. Oczywiście dziś o wiele łatwiej jest zostać lewakiem. Wystarczy mieć minimum empatii, a resztę załatwia prawica coraz jawniej twierdząca, że mordowanie dzieci jest bohaterstwem, a ich gwałcenie świętością.
@”był zaradny i miał „w kluczu trzy powiaty””
To jest jakiś eufemizm na „robiło na niego tysiąc niewolników, dzięki którym mógł wybudować swój dworek, mieć polityczny wpływ i kontrolować inne beneficja oraz napisać o sobie mit wielkiego bohaterstwa, zupełnie jakby wojny nie były starciami liczonego w tysiącach mięsa armatniego, lecz jego osobistym pojedynkiem ze ZŁEM dla dobra Narodu”?
@wo
„Proszę więc już nie rozwijać tego wątku i włączyć się kiedy indziej do rozmowy na jakiś inny, równie Ciekawy dla pana temat. OK?”
Pan tu jest Gospodarzem, zatem rozumiem że mam „etyczny ban” (nie formalny przez „elektrowywalenie”) na udział w tej dyskusji. Kończąc zatem, dwie uwagi:
1. zdecydowanie wolę Pana jako autora tekstów zwartych niż uczestnika dyskusji (prawo gospodarza prawem gospodarza, ale wrażenie nieco zbyt silnej w Pana wykonaniu reakcji na nadepnięcie odcisku pozostaje. Oczywiście wiem że każdy ma swój odcisk…).
2. proszę pamiętać, że niezależnie od prawa do ochrony paradygmatu (pana bąbelek jest lewicowy i OK) kolejny raz dość brutalnie tnie pan dyskusję tylko wobec faktu pojawienia się wyznawcy innego paradygmatu. Niezależnie od faktu, że tylko Latający Potwór Spaghetti mógłby ocenić, czy więcej (w zakresie możliwości) dla tzw Dobra Zwykłego Człowieka, zrobili lewicowcy, czy podobni mi centroliberałowie.
Pozdrawiam, do zobaczenia w dyskusji do innej notki.
Mam też indywidualną działalność gospodarczą. Dilbert- tak, wiem o czym Pan mówi, problem wiecznie zacinających się 1400 drukarek będących na stanie firmy jest – gdy zgłaszany- procedowany ścieżką zgodnie z opisującą to procedurą, jest szereg zebrań, obecnie zgodnie z nauką Lean (Toyota Way i tak dalej)
I Pan naprawdę po tych wszystkich doświadczeniach, w tym własnych wykonywania tego ręcznie, nie dostrzega, że korporacje są centralnie planowane? Wszystkie te nowe metodologie Lean, Kanban, Six Sigma, to są nadal metodologie centralnego planowania? A Pan tu o mechaniźmie cenowym na wewnętrznym rynku pracowników.
@wo
„zaprotestuję przeciwko temu »zabororosyjskocetryzmowi«”
Tru dat. Sprawa jest zniuansowana (nie przez przypadek, uważam, monarchię naddunajską nazywano popularnie „więzieniem narodów”), ale niewątpliwie pod koniec jej istnienia absolutyzm był mitygowany przez praworządność i eksperymenty protodemokratyczne (system kurialny, „…on sie ino krwiom zamrocył, / a nie upod, bo był ścisk”). Do tego można dopisać jeszcze Rechtsstaat w kolejnym zaborze.
Wyjaskrawiłem, bo mam trigger (jeden z…) na propagandowe rojenia o II RP, której niebywały kapitał społeczny został zaprzepaszczony po II WŚ.
„I Pan naprawdę po tych wszystkich doświadczeniach, w tym własnych wykonywania tego ręcznie, nie dostrzega, że korporacje są centralnie planowane? Wszystkie te nowe metodologie Lean, Kanban, Six Sigma, to są nadal metodologie centralnego planowania? A Pan tu o mechaniźmie cenowym na wewnętrznym rynku pracowników.”
Żadne one tam nowe. Toyota zaczęła je wdrażać bodajże w latach 1950′, a tzw. zachód (jeśli nie liczyć narzędzi pamiętających II WŚ) mniej więcej w tym samym czasie, w którym Polska zaczęła się transformować.
@wo
8 lat temu to było jakieś 22 lata po odzyskaniu wolności. I mówimy o redakcji, która kiedyś używała znaczka związku zawodowego w winiecie. I założenie związku nie miało nic wspólnego z planowanymi zwolnieniami. A co do ściany to zaglądam na waszego związkowego fejs i wydaje mi się, że ona nadal tam jest i wciąż padają pod nią kolejni zatrudnieni.
Zaczęła, tylko, że są nie do poznania, może stąd trudność w rozpoznaniu ich tożsamości. Lean to ostatnia dekada. Umówmy się że moment nowości jest wtedy gdy opublikowany blueprint się masowo reprodukuje, wtedy 40-letnia Six Sigma jest najstarsza osiągając dziś realnie wiek studencki.
komorfilowi najwyraźniej do pełni szczęści wystarcza sam fakt, że to nie go dyma niewidzialna ręka rynku. Mnie na ten przykład też nie dyma, ale jako człowiekowi przeszkadza mi, że dyma innych ludzi a jako lewakowi przeszkadza, że w ogóle jest.
I wyznacznikiem lewicowości jest chyba właśnie humanizm. Mieszkającemu w pałacu 400 lat temu Radziwiłłowi pewnie wydawało, że że po prostu żyje jak człowiek, ale to oznaczy tylko to, że mieszkający z bydłem i trzodą jego niewolnicy w jego mniemaniu ludźmi po prostu nie byli. Podobnie Bezos we własnym mniemaniu też żyje i zarabia po prostu jak człowiek. A tracący zdrowie w jego dotowanych prze kapitalistyczne państwa pracownicy zarabiający nawet 9000 złotych jak głoszą jego reklamy (za dwa miesiące przy spełnieniu dodatkowych nierealnych warunków) ludźmi po prostu nie są, bo oni jak ludzie żyć nie mogą za pieniądze, które otrzymują). oczywiście nie znam Bezosa ani Radziwiłła, który od dawna nie żyje, ale znam i rozmawiam z miejscowymi właścicielami kapitału i oni po prostu tak mówią w zwykłym smoltoku.
Oczywiście implikuje to naturalne wnioski co do lewicowości pewnego Gruzina, który dla jednej rewolucji był tym, kim Napoleon dla drugiej. Jakoś nie słyszałem, żeby Napoleona nazywać demokratą, Piłsudskiego socjalistą, ale Stalin wciąż ma być komunistą. I jeszcze próbują nam Hitlera podrzucić.
P.S. Przepraszam za dymanie.
Najlepiej wyraził to ostatnio Jacob Rees-Mogg odnośnie niezaradnych ludzi mieszkających w blokach, którzy nie umieją się sami uratować z pożaru. „Gdybyśmy to byli ty lub ja”, powiedział prowadzącemu audycję, „uratowalibyśmy się ucieczką, to po prostu zdrowy rozsądek”, odpowiadając na pytanie, czy zaniedbania w bloku socjalnym izolowanym w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu mogły mieć podłoże rasowe lub klasowe.
„Of course not”
„But” z którego wynika: właściwym przymiotnikiem nie jest biedni i kolorowi, a po prostu niezaradni ludzie (mieszkają w źle ocieplonych blokach socjalnych!) nie wiedzą jak o siebie zadbać i giną przez uległość, posłuszeństwo instrukcji pożarniczej, brak zdrowego rozsądku, zamiast przetrwać jak on przez bystrość i determinację.
progresywny CIT teoretycznie skłoniłby firmy do reinwestowania zarobionej kasy, więc wyszłoby coś o co podobno chodzi wszystkim rządom kapitalistycznym.
Sam CIT już zachęca do tego krańcowo, że bardziej się nie da. Amazon nie ma zysków. Comarch, czy Agora mają tyle co kot napłakał (a Rolls Royce prezesa Filipiaka stoi w garażu zainwestowany tylko do oglądania).
Gdzie te pieniądze trafiają to jest naprawdę ciekawa historia. Tylko kilka firm informatycznych ma dziś zachomikowane w bondach co najmniej tyle (szacunek z Credit Suisse Global Money Notes #11, 29 January 2018) ile wydano na bailout banków w 2008, czyli wykup od nich złych bondów. A przedsiębiorstwa nie podlegają regulacjom rynków kapitałowych i nie wiadomo w jakiej jakości bondy inwestują. Biorąc pod uwagę, że ten dług który skupują jest emitowany ochoczo dzięki taniości pieniądza z Quantitative Easing, a nie koniecznie trafności finansowanych z niego inwestycji, oraz biorąc pod uwagę, że to są papiery wskaźnikowe a nie oparte na relacji biznesowej – automatyczna niespłacalność przy pogłębieniu spowolnienia tajk jak bondsów hipotecznych w 2007 i kolejny kryzys nie są trudne do wyobrażenia.
@”Lean to ostatnia dekada.”
No nie, grubo ponad 10 lat temu dowiadywałem się, jaki jest czas taktu w polskiej lokalnej montowni samochodów. „Maszyna która zmieniła świat” Womacka, to rok 1991, a pierwsze tłumaczenia jego książek o lean na język Polski, to rok 2001. Możliwe, że przyjmując lean w Polsce nie zauważyliśmy, że na zachodzie to też jest nowość.
Ostatnia dekada, to minimalizujący wynagrodzenia i prawa pracownicze sharing economy oraz maksymalizujacy ceny dynamiczny pricing. Niestety, czas leci aż tak szybko. Obiecuję więcej nie rapierować w tym temacie pod tą notką.
Lolku, ty myślisz o koncepcji, a ja mówię o sfinalizowanej sformalizowanej metodologii wdrażanej we firmie przez konsultantów prowadzących certyfikowane szkolenia Lean (TM)(C)(R).
Równie dobrze możemy mówić, że ISO 9000 jest pomysłem czeladników z XV wieku.
@komorfil
„wrażenie nieco zbyt silnej w Pana wykonaniu reakcji na nadepnięcie odcisku pozostaje (…) kolejny raz dość brutalnie tnie pan dyskusję tylko wobec faktu pojawienia się wyznawcy innego paradygmatu”
No niestety nie – gilotyna wo coś ostatnio stępiała, więc nie ma już żadnego brutalnego cięcia dyskusji, w rezultacie czego muszę czytać kolejne nieciekawe posty komorfila, kilkukrotnie domagającego się wyjaśnień, dlaczegóż to państwo powinno sztucznie ingerować w naturalnie istniejące procesy:
„Otóż świat jest natywnie i odwiecznie niesprawiedliwy. To jedna z jego Zasad Fundamentalnych. Nie znajduję w sobie powodów by z tym walczyć”
Otóż powinno dla dobra Przeciętnego Kowalskiego. Sam kiedyś porównałem tutaj socjaldemokrację do ogrodnika, nawożącego, podlegającego i przycinającego działkę rynku – bez jego pracy mielibyśmy stan naturalny, czyli dżunglę, w której silniejszy pożera słabszych (w tym kontekście określenie „rekiny biznesu” przestaje dziwić), a hrabia Komorfil dokonuje zakupu niewolników na plantację bawełny w Louisianie. Tak – równość jest fundamentalnie niezgodna z naturą (tak samo jak np. ogień, rolnictwo, broń palna, elektryczność i medycyna), a zgodnie z naturą żyją np. niedźwiedzie. To się nazywa „cywilizacja”. I właśnie po to, żeby ucywilizować stosunki społeczne, potrzebujemy państwa rozumianego jako ogrodnika, który – wbrew Odwiecznym Prawom Natury – sztucznie dokonuje niezbędnych korekt (redystrybucja, niwelacja nierówności). Nie rozumiem, jak można w XXI wieku tego nie rozumieć.
@orbifold
No ale na Titanicu też uratowało się więcej „zaradnych” a i podczas wojen ginie więcej niezaradnych, czy jak to ujęła Poetka: „a najdzielniej biją króle, a najgęściej giną chłopy” (sprawdzić, czy nie Azincourt, bo zaradni nie będą słuchać byle kmiecia tylko dlatego, że król zrobił go marszałkiem Francji).
Naturalne procesy
Naturalistic fallacy to też jest prosto z Whig history i rozprawił się z tym już Hume. Poza tym, żenie ma mowy o naturalności procesu w entirely man made-up stosunkach społecznych takich jak ekonomiczne – są konstruktem społecznym – jest jeszcze odwołanie do analogii przyrodniczej. Procesy fizyczne i chemiczne przebiegają gwałtownie: w zderzeniach. Procesy biologiczne natomiast są wyjątkowo na tym tle wobec siebie czułe: białka się muskają. Można powiedzieć białko kocha, nie-białko nie kocha. I można to obserwować w wielu skalach: od kin selection w genetyce, do zachowań społecznych zwierząt. W tym kontekście neolib miesza się niektórym z wyssaną z palca psychologią ewolucyjną jak to nie było panie w paleolicie.
@komorfil
„kolejny raz dość brutalnie tnie pan dyskusję tylko wobec faktu pojawienia się wyznawcy innego paradygmatu. ”
Bo konstruktywna dyskusja wyznawców różnych paradygmatów jest niemożliwa. Wyjaśniliśmy już sobie, na czym polega różnica światopoglądowa. O czym tu jeszcze można dyskutować, bez popadania w idiotyczną przepychankę a la Twitter?
@orbifold
„Tylko kilka firm informatycznych ma dziś zachomikowane w bondach co najmniej tyle (szacunek z Credit Suisse Global Money Notes #11, 29 January 2018) ile wydano na bailout banków w 2008, czyli wykup od nich złych bondów. A przedsiębiorstwa nie podlegają regulacjom rynków kapitałowych i nie wiadomo w jakiej jakości bondy inwestują.”
Jak to? Przecież w tej nocie CS co ją cytujesz powyżej jest rozbicie inwestycji tych kilku film informatycznych czyli np. Microsoft czy Apple w podziale na obligacje/akcje, kraj/zagranica, tenor etc. Chyba że chodziło o to że nie ma szczegółów co do konkretnych serii/emisji, ale opinię co do jakości można sobie wyrobić.
@amplat
„A co do ściany to zaglądam na waszego związkowego fejs i wydaje mi się, że ona nadal tam jest i wciąż padają pod nią kolejni zatrudnieni.”
Odebrałem metaforę ściany jako „ostatecznego końca”. A tu ciągle walimy o kolejne dno – i jak Tytus w księdze olimpijskiej, przelatujemy niżej („niżej? tam już nic nie ma, tylko CSMPiSNC!”).
opinię co do jakości można sobie wyrobić
To sobie wyrób. Nie podlegają regulacjom takim jak banki, które jak wiadomo do 2009 podlegały regulacjom nieszczelnym – tu w ogóle ich nie ma.
@naturalne procesy
Ale już nawet abstrahując od oczywistego błędu odwołania do natury, to przecież nie działa też na poziomie faktów. Dla ludzi akurat najbardziej naturalne są egalitarne społeczeństwa plemienne, np. zbieracko-łowieckie, a te czasem nawet nie mają pojęcia własności prywatnej. Nierówności nie spadły z nieba, tylko są niepożądanym skutkiem cywilizacji osiadłej. To ludzie wymyślili akumulację kapitału, u zwierząt przecież tego nie ma.
@wo
Miałem na myśli moment, w którym możemy już tylko więcej wygrać niż stracić.
@orbifold
Raczej nie wyjaśnisz wyznawcy „świętego prawa własności”, że sama własność jest pojęciem prawnym i prawo decyduje o tym kto i co może posiadać. To na przykład prawo zdecydowało o tym, że można już posiadać tylko „coś” a nie „kogoś”, choć przecież taki stan był kiedyś naturalny i komorfile akceptowali go takim, zadowoleni, że sami nie są posiadani.
Specom od przywracania naturalnego porządku przez reprywatyzację umyka jakoś fakt zupełnie praworządnego wywłaszczenia mieszczan w Polsce przez zaradnych mniej-więcej 400 lat temu. Ale zaradnym wolno – socjalistom nie.
@orbifold
Ale po co te chamskie odzywki? („to sobie wyrób”) Pytałem neutralnie.
Co do regulacji to wydaje się jasne że banki są silniej analizowane pod względem jakości portfela, tym niemniej analiza ryzyka inwestycyjnego, stopy procentowej etc została po kryzysie wzmocniona w różnych wytycznych MSR/GAAP i tym podobnych. Stąd dodatkowe noty w sprawozdaniach firm np. z analizą wrażliwości wyniku na zmianę stopy procentowej.
@wo
„Bo konstruktywna dyskusja wyznawców różnych paradygmatów jest niemożliwa.”
Trochę szkoda że tak uważasz bo wydaje mi się że niejedną ciekawą dyskusję na linii lewica/liberałowie (trochę ich tutaj jednak czasami się pojawia) można by odbyć, przy jakimś tam zwiększonym ryzyku ew. pyskówki. Przykładowo chętnie poczytałbym więcej na temat tego ile dokładnie więcej bogacze zawdzięczają społeczeństwu niż biedni, czy może ktoś to kiedyś analizował. Nie piszę ironicznie, sam zmieniłem nieco poglądy np. po lekturze „Price of Inequality” Stiglitza czy po różnych wypowiedziach Warrena Buffeta na ten temat.
To nie była odzywka chamska, a pomyślana jako podkreślenie subiektywizmu w słowie „opinia”.
Wzmocniona to dobre słowo. Banki są dziś trzymane za mordkę, dlatego ta aktywność bondsowa przeniosła się tam gdzie „wzmocniono”. Nie ma żadnego porównania między tymi reżimami, drugiego jakoby w ogóle nie było.
A okazuje się, że stały się na dziś ważnym underwriterem. Stają się too big to fail z punktu widzenia rynku kapitałowego, co jest relewantne np. w dyskusji o podziale ich monopoli, ale nie tylko. Nie mogą np. zmonetyzować swojej pozycji bez wywołania efektu domina przypominającego run on banks, a sprzedaż iPhona właśnie się zachwiała. Z punktu widzenia przepływów w aktywności inwestycyjnej Apple działa jak instytucje finansowe, nie jak przedsiębiorstwa gospodarcze, podobnie jak McDonalds działa na rynku nieruchomości nie w swojej branży gastronomicznej.
@dude yamaha
„Przykładowo chętnie poczytałbym więcej na temat tego ile dokładnie więcej bogacze zawdzięczają społeczeństwu niż biedni, czy może ktoś to kiedyś analizował. ”
Wszelkie analizy będą zawierać tyle arbitralnych założeń, że będą jeszcze bardziej zgrubne od szacowania PKB w PRL. Mi wystarcza z grubsza to, co powiedziała Warren (a powiedziała to tak fajnie, że namawiam do kliknięcia w jutubkę).
@amplat
„Miałem na myśli moment, w którym możemy już tylko więcej wygrać niż stracić.”
Ale z kolei zawsze jest taki moment. To okropnie niemądre – uważać, że przy lepszej koniukturze związek nie jest potrzebny. *ZAWSZE* można więcej wynegocjować, gdy się ma większą siłę negocjacyjną, niby tautologia, a jednak.
@wo
Przez 22 lata takiego nie było. Najwyraźniej pracownicy uważali, że więcej mogą stracić niż zyskać. Chyba że byli niemądrzy.
@wo
„Mi wystarcza z grubsza to, co powiedziała Warren”
Jeśli nie jest to zbyt osobiste pytanie, to czy dobrze odczytuję w tych pochwałach sugestię, że pani senator stała się osobistą faworytką Gospodarza w wyścigu o nominację? Dotąd podejrzewałem trzymanie kciuków za Berniego 😉
@wo
„Wszelkie analizy będą zawierać tyle arbitralnych założeń, że będą jeszcze bardziej zgrubne od szacowania PKB w PRL. Mi wystarcza z grubsza to, co powiedziała Warren (a powiedziała to tak fajnie, że namawiam do kliknięcia w jutubkę).”
Jasne, zrozumiałe, kliknąłem. Skądinąd z tymi założeniami może nie być tak źle – swego czasu Krugman przeanalizował skład górnego 1% (a tak naprawdę .1% któremu się najbardziej poprawiło) w USA i wyszło mu że to nie są fortuny rodzinne tylko management – zarządy dużych spółek, partnerzy kancelarii i firm z Wall Street, zarządzający hedge fundami etc. Czyli bardziej Jamie Dimon czy Jim Simons niż Bunny Mellon. Jakby ktoś chciał to można by porównać ich drogi życiowe i wkład społeczeństwa, bo dane raczej są. Ale już daję spokój w tym temacie.
Koledzy wyżej wspominali o optymalizacji i jej kryteriach.
Podręczniki ekonomii definiują ekonomię jako naukę o „optymalnej alokacji zasobów” ale słowem nie wspominają o tym, jakim kryterium się kierują, stąd mieliśmy ekonomię polityczną kapitalizmu i socjalizmu, które zasadniczo różnił dobór kryteriów. (Dziś „ekonomia polityczna” stałą się „makroekonomią”, a jej wariant neoliberalny zaczął robić za naukę przyrodniczą opisującą niezmienne prawa jak fizyka.)
O ile pamiętam kryterium optymalizacji w demoludach były domy, szkoły, szpitale i praca dla wszystkich, a w tym drugim zysk. Porównywanie tych systemów przez PKB czy inne tego typu wskaźniki nie ma sensu. Stąd opowieści o nierentownych kopalniach w PRL (pewnie dopłacały do nich redakcje gazet) czy zamykanie nierentownych szpitali i szkół w IIIRP – która mimo ciągłego wzrostu i sukcesu gospodarczego nie potrafi utrzymać sieci szkół i szpitali.
Mamy jeszcze inne błędy poznawcze. Socjalizm/komunizm sprowadzany jest do PRL i pustych półek, których nie było ani w Czechosłowacji, ani na Węgrzech, ani w NRD, ani w Związku Radzieckim, a u nich komunizm i jego ucisk był przecież większy, bo to my byliśmy „najweselszym barakiem”. Kraje kapitalistyczne zaś to USA i byłe imperia kolonialne a nie kapitalistyczna Azja Południowa czy Ameryka Południowa. To zresztą fajnie wygląda w statystykach dotyczących na przykład II wojny Światowej, gdzie liczbę samochodów przeliczoną na 1000 mieszkańców podaje się dla Polski, Niemiec, Francji i Anglii, która, o ile pamiętam biła Niemcy 10-krotnie. Tyle, że nie było takiego państwa jak „Anglia”, a nigdzie nie mogę znaleźć wartości dla całego Imperium Brytyjskiego (no chyba że w Bangladeszu też każdy miał samochód).
Na ocenę PRL nakłada się jeszcze legenda wspaniałej IIRP, która po dwudziestu latach zmniejszyła pekab za to rozwinęła represje wobec ludności nazywane w tej dyskusji „kapitałem społecznym”. Pamiętajmy, że reformę rolną IIRP startowała ze trzy razy. Po wojnie pewnie wyglądałaby podobnie po IIRP była również po wojnie.
No i mamy jeszcze rozwinięte gospodarcze Kresy zamienione na zapóźniony Śląsk i Pomorze, za które wciąż domagają sie odszkodowań a to ode mnie a to od Niemiec.
W sprawie PKB a różnice w kryteriach rzekomo uniemożliwiające porównania makroekonomiczne – one zmieniają się cały czas. USA po upadku ZSSR też zmieniły indykator. Wcześniej obliczały Produkt/Dochód Narodowy Brutto (GNP/GNI), a nie Produkt Krajowy Brutto. Czy to znaczy że wzrost za Eisenhowera jest zgrubnym szacunkiem? Btw, co jest produktem utrzymania armii?
@orbifold
Ba, już przed upadkiem zmienili kryteria. To się nazywało reganomika.
Wzrost za Eisenhowera liczony za Eisenhowera kryteriami obowiązującymi za Eisenhowera jest na pewno szacunkiem mniej zgrubnym niż ten sam wzrost przeliczany według kryteriów dzisiejszych, choć mniejszy niż tak samo przeliczany wzrost za Gomułki, bo przynajmniej gospodarka ma oficjalnie ten sam charakter. Choć myślę że i w Stanach wielu słysząc o wzroście PKB zastanawia się, jak pekabem wykarmić dzieci. Było takie spotkanie z Dablju, na którym kobieta powiedziała mu że musi pracować na 3 etaty (bo tak mało zarabia) na co ten ją pochwalił, że jest taka pracowita. Rozmowa o PKB jest właśnie taką rozmową.
Rzeczywiście, to jest właśnie ta rozmowa.
Wracając do Krugmana, nie mogę znaleźć. Jest kilka tekstów bazujących na danych o dochodach kompilowanych przez… Ecole ekonomiczną w Paryżu. Tak, bazę Piketty’ego. Tę samą z której wynika, że stopa zwrotu z rentierstwa przewyższa kapitałową (r>g). Są to teksty sprzed publikacji „Kapitału w XXI wieku”, po której ta baza zmieniła nazwę, na już przywoływaną World Inequality Database. To abstrahując od kwestii czy niezbędne są takie ośrodki władzy – czy są to mechanizmy tworzenia bilionerów czy mechanizmy reprodukcji arystokracji to może ma wpływ na ocenę moralną, dla efektów centralizacji nie istotne. Władzy, bo na każdego filantropa (też władza) Jima Simonsa przypada jego kumpel z pracy Robert Mercer gmerający przy demokracji.
@amplat
„Chyba że byli niemądrzy”
No jasne! Przecież „byliśmy głupi” Sroczyńskiego to także autoanaliza.
@drnsong
” pani senator stała się osobistą faworytką Gospodarza w wyścigu o nominację? ”
Nie, przecież lansowałem ten filmik jeszcze przed poprzednimi wyborami.
@orbifold
O ile pamiętam z lektury, w Kapitale Pikatty porównuje dane majątkowe i dochodowe a nie pekab.
A ponieważ nie byłem pewny to zajrzałem do wstępu i znalazłem coś takiego:
„Wreszcie, źródła majątkowe pozwalają na badanie w bardzo długim okresie ewolucji łącznej
wartości nagromadzonego majątku narodowego (czy chodzi o kapitał ziemski, przemysłowy,
finansowy, czy o nieruchomości), mierzonej wielokrotnością rocznego dochodu narodowego
niezbędnego do ich zgromadzenia.”
Ja pamiętam, jak prof. Poznański zastosował tę metodę do określenia wartości majątku PRL i jak został obsobaczony przez liberałów wyprzedających ten majątek za grosze.
W ogóle dziwi mnie zaparcie się, żeby mierzyć jakość gospodarki jednym parametrem – pekabem, a nawet nie tyle pekabem co jego wzrostem. Wymyślanie, ze mamy lepsza gospodarkę niż niemiecka bo ona rośnie 0,5% a nasza 3%. Abstrahując od bazy od której liczony jest procent. Bez zastanowienia się jak na wzrost pekabu wpłynęły likwidacja transportu publicznego i rozwój prywatnego, prywatyzacja usług publicznych. Zresztą walka ze smogiem też zwiększy pekab.
Okk, tylko myśmy w międzyczasie zmienili temat na kolejny subwątek: kim jest 1% pod względem paska z wypłatą. No więc Krugman z tego co znalazłem w jego analizach 1%, brał te dane zawężone do takiej tabelki zanim Piketty spojrzał szerzej. Dude pisze, że Krugman gdzieś pisze, że to raczej management, w domyśle dorobkiewicze, niż old money, tego nie znalazłem.
@orbifold
„Dude pisze, że Krugman gdzieś pisze, że to raczej management, w domyśle dorobkiewicze, niż old money, tego nie znalazłem.”
Tak, to było na jego blogu dość popularne w latach chyba 2012-2014 (?), zanim NYT go spaywallował. Poszukam jak będę mógł. Słowo klucz to „top .1 percent” bo zawęził to wobec 1%, bo wyszło że gros wzrostu „top 1%” to właśnie ów .1%. On zresztą dość często później odwoływał się do tych wyników.
Do baz i analiz Piketty’ego mam daleko posuniętą ostrożność (żeby nie powiedzieć niechęć) po przejrzeniu jego Exceli i jako takim zajarzeniu metodologii, ale to chyba na osobną dyskusję.
W późnym PRLu przeczytałem „Wyniosłą wieżę” Barbary Tuchman (jest tam nieco o dawnych anarchistach). Wcześniej – „Anarchizm. Rzecz o nieziszczalnej wolności” niejakiego Muszyńskiego, wydane przez MON, 1982; wstrętu do anarchizmu u mnie nie budziła, ale może w założeniu miała budzić.
To fajnie, kolejny odcinek sagi „nie podoba mi się, że ludzie dodają liczby w Excelu”, WO też, nikomu się to nie podoba. Krugman w publikacjach korzystał z bazy o której wspomniałem. Książka wyszła po angielsku w 2014, bardzo pochlebnie pisze o niej w recenzji link to nybooks.com
Felietony w gazecie codziennej, wybacz to chamstwo, to o taki kaliber analizy Ci chodzi?
Proszę, Krugman op-ed na blogu: link to archive.is
@wo
huty produkują stal dla kopalń, dostarczających węgiel dla hut
Przecież Waligórski napisał o tym w „Bajeczkach babci Pimpusiowej”:
„Zrobił wilk elektrownię, lecz by prąd uzyskać
Spalał w niej cały węgiel z kopalni od liska.
Kopalnia z elektrowni cały prąd zżerała,
Stąd brak światła i węgla. Ale system działa!”
A co do tematu – jestem neojakobinem, to znaczy radykalnym demokratą. Chyba gdzieś około 1890 roku to się jeszcze liczyło za lewicę, ale teraz – wątpię.
@orbifold
Kompletnie nie rozumiem o co te pretensje i że niby mam problem z ludźmi dodającymi w Excelu (?) Za taką dyskusję to dziękuję.
Tu jest to o czym pisałem. Krugman zdaje się bazował na danych CBO, to było w 2011 czyli jeszcze przed wyjściem książki Piketty’ego jak rozumiem. Życzę owocnej analizy i pozdrawiam.
link to economistsview.typepad.com
Piketty dodaje liczby w Excelu. Nie podobają Ci się te dane, bo czyt „rzuciłeś okiem”.
Cytujesz teraz blog na inny temat: protesters are setting the cutoff too low…, almost two-thirds of the rising share of the top percentile in income actually went to the top 0.1 percent…
To jest teza iliościowa, a nie jakościowa. Krugman nie pisze o tym co Ci się zapamiętało.
Who’s in that top 0.1 percent? Are they heroic entrepreneurs creating jobs? No… Recent research shows that around 60 percent of the top 0.1 percent either are executives in nonfinancial companies or make their money in finance… Add in lawyers and people in real estate, and we’re talking about more than 70 percent of the lucky one-thousandth.
To jest wzmianka którą jakoś sobie niepojęcie wyekstrapolowałeś na to co Ci się zapamiętało. Krugman nie podaje żadnego linka do Excela, więc łyknąłeś to jak pelikan.
Oto i cały felieton: link to archive.is
Piszesz: „wyszło mu że to nie są fortuny rodzinne tylko management – zarządy dużych spółek, partnerzy kancelarii i firm z Wall Street, zarządzający hedge fundami etc. Czyli bardziej Jamie Dimon czy Jim Simons niż Bunny Mellon.”
A Krugman: „executives in nonfinancial companies”. Kimże są? Czy to możliwe, że rodzina jak w Drutexie? „Make their money in finance” to nie jest to samo co grupa menedżerów z awansu, czy to możliwe że również właściciele kapitału „make their money in finance”? Real estate, totalnie nie dziedziczne. Prawnicy to obsługujący. Totalnie dorobkiewicze. Każdy może być takim prawnikiem. „Partnerów kancelarii” nota bene wymyśliłeś sobie sam i w to uwierzyłeś. A może chodziło o wszystkich prawników w ogóle? Krugman nie pisze. Tak zapamiętany przekaz, głębogo zinternalizowany aby cytować go niemal dekadę później (dekadę której dyscyplina nie spędziła na ssaniu palucha a robieniu kolejnych analiz, nie w formie felietonów na pół kolumny), nie budzi Twoich wątpliwości, w przeciwieństwie do liczb z Excela Piketty’ego. O czym tu jeszcze rozmawiać?
Co niewygodne wyparłeś z pamięci. Krugman pisze o Tobie na początku i na końcu felietonu:In response, the usual suspects have rolled out some familiar arguments: the data are flawed (they aren’t); the rich are an ever-changing group (not so); and so on. … Some pundits are still trying to dismiss concerns about rising inequality as somehow foolish. But the truth is that the whole nature of our society is at stake.
» „A tak właściwie to dlaczego CIT nie jest progresywny?”
Bo ten system nazywa się kapitalizm?«
Brzmi bojowo, ale powód jest banalnie prosty: progresywny CIT byłby trywialny do omijania poprzez podział firmy na mniejsze.
Już dziś struktury dużych firm to często po kilkaset podmiotów z osobowością prawną, i to nie licząc specjalnych wehikułów projektowych; robi się to w sposób rutynowy, żeby nie powiedzieć zautomatyzowany.
@wkochano
CIT w ogóle jest banalny do omijania a władze skarbowe większości krajów udają że tego nie widzą. Oczywiście jak zwykle: jest tak jeśli jesteś korporacją, małemu nie darują. Czyli jak masz kapitał to system o ciebie dba byś go za bardzo nie stracił, a jak nie masz to system dba byś go nie zdobył. Tak to działa i jest to absolutnie stan zamierzony.
ostatni raz, nie wytrzymałem i musiałem
@procyjon
„Nierówności nie spadły z nieba, tylko są niepożądanym skutkiem cywilizacji osiadłej. To ludzie wymyślili akumulację kapitału, u zwierząt przecież tego nie ma.”
Internet nie spadł z nieba. To ludzie wymyślili internet, u zwierząt przecież tego nie ma. Nie korzystajmy zatem z netu. Net wzmaga nierówności społeczne (to i tamto murzyniątko nie ma przecież dostępu).
Przepraszam. Musiałem.
Ale co musiałeś? Nie zrozumieć? Z własnej głupoty się śmiejesz?
@komorfil
Ta, bo na pewno bym użył odwołania do natury jak jakiś prawak.
Jeszcze raz, prościej: twój poprzedni argument zakładał między innymi, że nierówności majątkowe między ludźmi są odwiecznym, naturalnym mechanizmem. To założenie jest fałszywe.
A nawet gdyby było prawdziwe (nie jest), to i tak twój argument by nie działał ze względu na inne błędy logiczne, które wypunktowano już wcześniej. Które to błędy, sądząc po próbie ironii, chyba właśnie zacząłeś zauważać, więc proszę zastosuj tę samą ironię do swojego poprzedniego komentarza (tego o Zasadach Fundamentalnych).
@pkp
„Dobra materialne wytwarzane są przez transport towarowy, ale nie osobowy”
Według rocznika transport osobowy był wliczany.
W swoim poprzednim wpisie próbowałem hipotetycznie to wyjaśnić.
@naturalne/sztuczne
Dla ludzkiego mózgu nierówności społeczne są takim samym problemem, jak np. osuwanie się nadmorskiego klifu w Trzęsaczu. Wszystko zależy od naszych arbitralnych decyzji. Możemy pozwolić resztkom zabytkowego kościoła, znajdującym się u szczytu klifu, zsunąć się do Bałtyku. Możemy jednak podjąć próby uratowania zabytku, np. przez wzmocnienie tego klifu. Przy czym obie decyzje generują jakieś koszty: z jednej strony koszty kolumn wapienno-cementowych, siatki ochronnej na klifie itd., z drugiej koszt zabranego przez morze gruntu, koszt utraconego zabytku itp.
@komorfil
„(to i tamto murzyniątko nie ma przecież dostępu. Przepraszam. Musiałem.”
Rozumiem, wybaczam. Zapewne nie widzi pan różnicy między poziomem tego komentarza, a poziomem typowej dyskusji tutaj – na to też nic nie poradzę. Dla mnie to w każdym razie egzemplifikacja tezy, że brak moderacji doprowadzi nas do tego, że tego typu dyskutantów zalęgnie się tutaj więcej, a w efekcie dyskusja zjedzie na poziom Twittera.
Nawiasem mówiąc facet, który wynalazł Internet, przestrzegał przed skutkami społecznymi swojego wynalazku i na jednej konferencji wygłosił piękną definicję „lewackiego postępu”: „nie chodzi tylko o to, żeby rósł tort do podziału, ale także o to, żeby nikt nie dostał mniejszego kawałka niż miał przedtem”.
@procyon
„proszę zastosuj tę samą ironię do swojego poprzedniego komentarza (tego o Zasadach Fundamentalnych).”
A ja proszę, żeby jednak nie, bo ewidentnie widać, że ten pan nic ciekawego nie jest w stanie napisać, będzie się po prostu robił coraz bardziej agresywny. Widziałem to już wielokrotnie.
@orbifold
„(…) Tylko kilka firm informatycznych ma dziś zachomikowane w bondach co najmniej tyle (…) ile wydano na bailout banków w 2008, czyli wykup od nich złych bondów. (…) automatyczna niespłacalność przy pogłębieniu spowolnienia tajk jak bondsów hipotecznych w 2007 i kolejny kryzys nie są trudne do wyobrażenia.”
Niedawno artykuł o tym miał u siebie Guardian:
link to theguardian.com
To zupełnie osobny temat, ale one generalnie też autentycznie chcą być bankami, monetyzowac swoją ogromną asymetrię informacji. Underwriterami już są, to może przypadkowa konsekwencją innych zachowań. Ale Amazon i Google market makerami bardzo chcą. Apple i Facebook chcą usługi konsumenckie: karta kredytowa Apple jest co prawda na razie jak karta kredytowa supermarketu, wydawana przez bank partnerski, choć inwestycyjny co nietypowe (i wyskoczył już z 10 mld dol.), a Facebookowy system płatności udający walutę ma kłopoty z akceptacją i jest w zasadzie dead on arrival, ale to najbardziej logiczna ewolucja purveyor of identity o czym mówiłem każdemu kto chciał słuchać jeszcze w czasach gdy nie mieli modelu biznesowego.
@orbifold
„jest w zasadzie dead on arrival,”
Życzę mu oczywiście zgonu, oby możliwie w jak najgorszych konwulsjach i z jak największą stratą dla iwil korpo, ale nie za wcześnie zapraszać na stypę?
@ amplat
„ I wyznacznikiem lewicowości jest chyba właśnie humanizm. (…) Jakoś nie słyszałem, żeby Napoleona nazywać demokratą, Piłsudskiego socjalistą, ale Stalin wciąż ma być komunistą. I jeszcze próbują nam Hitlera podrzucić.“
Pozwolę sobie wykorzystać ten fragment jako wywołanie do napisania paru wspomnień i uwag z pozycji centrysty. Zebrało się w tej dyskusji trochę wątków, do których mógłbym się odnieść, więc zaryzykuję próbę w tym momencie. Chociaż jestem „nejtiwem“ z małego miasta, wstrzymywałem się nieco z opisaniem mojej ewolucji ideowej, bo dostrzegam w niej dużo elementów mających charakter przede wszystkim psychologiczno-sytuacyjny. Wychowałem się w przemocowym domu, później poszedłem do szkoły (gimnazjum im. JPII, hłehłehłe) z dużą ilością dzieci z robotniczych rodzin, która z kolei miała duży problem z przemocą rówieśniczą, wobec której była bezradna. (Chociaż nie z nauczycielską – kiedy matematyczka, która była świetną nauczycielką, ale trochę gorszą pedagożką, wydarła się parę razy na dziewczyny z klasy, została skutecznie zdyscyplinowana za pośrednictwem rodziców. Do tej pory świeże historie o otwartym biciu dzieci przez nauczycieli to dla mnie jakiś kosmos.) W związku z tym, w miarę jak poznawałem nowe idee, takie koncepcje jak prawa jednostki czy sprawiedliwość społeczna trafiły na bardzo podatny grunt. Zainteresowałem się socjalizmem utopijnym, w sferze światopoglądowej odbiło mi tak na lewo, że odrzucałem hardkorowo całą mainstreamową polską tradycję „Jan Sowa style“ (do tego stopnia, że nawet działalność AK uważałem za zbrodniczą z powodu sprawy odwetów nazioli na cywilach). Potem w liceum wyewoluowało mi to w korwinizm (pomostem było chyba thatcherowskie „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, tylko mężczyźni i kobiety“ itd., a prawa jednostki nie powinny być „niepotrzebnie“ ograniczane; warto pamiętać, że Korwin też odrzuca cały etos powstańczo-narodowy), po ogarnięciu się z rozumem i godnością w łagodniejszy konserwatyzm, później definiowałem się jako centroprawicowca, ale mój ostatni wynik z politiscales (sam test BTW bardzo polecam link to politiscales.net) plasuje mnie na centrolewicy. Jedyne dwa poglądy, jakie miały u mnie poparcie większe niż połowa to regulacjonizm (71%) i konstruktywizm (55%).
Pochodzenie daje mi także pojęcie o tym, w jakie paradoksy potrafi obfitować „loteria bociania“. Fraza „perksy urodzenia w Radomsku“ może się wydawać srogo kuriozalna, skoro mowa o mieście, którego wyludnieniu Wikipedia poświęca osobny fragment. (Wyjechali dosłownie wszyscy z mojej klasy licealnej, możliwe, że z rocznika.) A jednak działają tutaj przewrotki historii – miasto w 1939 roku miało 60% żydowskiej populacji i było ważnym ośrodkiem chasydyzmu (encyklopedia PWN wymienia także tutejszy samorząd jako zdominowany przez PPS). Po wojnie ostał się tylko cmentarz żydowski i kule na macewach, bo dokonywano tam egzekucji. W latach 90., jeszcze przed Unią, Bundestag postanowił dofinansować tutaj dużą bibliotekę publiczną (dzisiaj ma prawie ćwierć miliona woluminów). W dzieciństwie brałem jej ofertę za coś oczywistego, zdziwko przyszło dopiero podczas rozmów z innymi prowincjuszami. Widziałem też, jak potrafią wyglądać biblioteki osiedlowe w Łodzi i chciało mi się wtedy wyć z żalu. Niedobory kinowe w wieku nastolęckim też nie były za dużym problemem – jeśli nie chciało się oglądać filmu wyświetlonego na prześcieradle dwa miesiące po polskiej premierze, to wystarczyło dopłacić piątaka na bilet kolejowy do Miasta Świętej Wieży (gdzie można było przy okazji zajrzeć do Empiku czy któregoś z fast foodów). Dom Kultury miał jeszcze za mojej bytności interesującą ofertę, teraz tam jest scena łódzkiego Teatru Jaracza i pełnoprawne kino, nawet z 3D, panie dzieju. Można więc stwierdzić, że to miasto jest przykładem, jak dokształcanie młodzieży może się udać aż za dobrze. Dom rodzinny z kolei pokazał mi różnicę między kapitałem finansowym a kulturowym. Ojciec, łódzki proletariusz z pochodzenia, bez matury z polskiego, w ejtisach zbierał zarówno fantastykę, jak i „Fantastykę“, za pomocą samouczka opanował angielski na poziomie konwersacyjnym. Był przede mną jedyną w domu osobą czytającą książki dla przyjemności („Niezwyciężonego“ i „Śledztwo“ z jego biblioteczki zdzierżyłem dopiero na studiach), kiedyś mnie zmusił (literalnie) do przesłuchania „Stairway To Heaven“ w całości. Matka na papierze była magisterką socjologii. Powiem tak: krążyła kiedyś urocza, ale nieprawdziwa plotka, że Haddaway (ten gostek śpiewający „What Is Love?“, nie będący Howardem Jonesem) jest z wykształcenia politologiem. Gdyby była prawdziwa, to jego politologia miałaby więcej sensu niż mamina socjologia (zrobiona by mieć jakiekolwiek wyższe wykształcenie) z jej podejściem do życia, ludzi i intelektualizmu. Wróciła z mężem do Radomska, by podjąć pracę w banku, gdzie spędziła całą karierę zawodową, ze swoimi zarobkami należała do miejscowej MMC, ale bez jej aspiracji. Tyle dobrze, że kupiła sześc tomów PWN-u jako element wystroju wnętrza, chociaż wiązało się to dla mnie ze stresem za każdym razem, kiedy za długo korzystałem z tego rekwizytu.
Wśród moich przyjaciół z okresu licealnego zaobserwowałem dwa interesujące przykłady ewolucji ideowych. Najbliższy mój druh, jeden z najlepszych uczniów w szkole był zwolennikiem (a w ostatniej klasie wyborcą) SLD. Jego poglądy miały jednak charakter silnie kontestacyjny, bliżej im też było do postkomuny niż lewicowości w rozumieniu zachodnim czy nordyckim. Przede wszystkim był otwartym i wojującym antyteistą, co już stawiało go w „awangardzie“. Tutaj ważna dygresja: nie demonizowałbym, ani nie przeceniał rzeczywistej siły prowincjonalnego katolicyzmu. Aby odnieść się choćby do tego, co napisał WO, „fajny ksiądz“ (miałem szczęście trafić na takowych) będzie językiem i retoryką zbliżony bardziej do Hołowni czy Franciszka niż Trydentu (stołecznym przykładem – tyle że wzbogaconym bardzo świadomą autokreacją – jest Piotr Pawlukiewicz z kościoła św. Anny). Oenerowcy to są typy w rodzaju Międlara czy Chomika z „Rodzinnej Europy“. Religia w pewnym momencie wydawała mi się takim jałowym i martwym intelektualnie kultem oficjalnym (z Panem Bogiem w roli Cysorza Franca), który sprowadzał się ludzi tylko do obrzędowości, bo znajdywał odpowiedzi na codzienną pogardę, przemoc i hipokryzję. Liceum miało zasięg powiatowy, dzięki czemu poznałem nie tylko świadomych ateistów idących do bierzmowania, ale i chodzących na pielgrzymki (bo w mniejszych miastach była to po prostu rówieśnicza impreza towarzyska). Dopiero odkrywanie potencjału religii z własnej inicjatywy (ale też wsparte pracą odpowiednich kapłanów) stało się dla mnie takim wielkim przeżyciem. Dlatego też mogę doprecyzować to, czego nie zdążyłem wcześniej: nie wierzę dlatego, że mnie tak wychowano, ale pomimo tego. (Case in point: niewierzący jest mój brat, raczej nie za sprawą jakichś głębokich przemyśleń w przypadku człowieka, którego ulubionym gatunkiem literackim jest demotywator.) Wracając jednak do tematu: w tamtej małomiasteczkowej wersji skrajnej lewicy mieścił się i stalinizm (łagry były spoko, terror uzasadniony, II RP do zaorania) i moczaryzm (niekonsekwentny nacjokomunizm, antysemityzm, germanofobia, rosyjski panslawizm, antyamerykanizm prowadzący nawet do wiary w moon hoax i 11 września jako spisek Mosadu) jednocześnie. Oczywiście także pojazdy na mój korwinizm, stwierdzenia, jak można być k…, tak nieczułym na los pracowników i żebym sobie doczytał, co się w XIX wieku działo. W wyniku chłodnych kalkulacji poszedł na prawo do Opola (mniejsze koszta, próg wejścia, konkurencja w zawodzie). Następnym razem, kiedy się spotkaliśmy mówił już o własnym nawróceniu (w jego relacji wyglądało to jak epifania Wielkiego Wróbla – ocknął się po grubej imprezie i stwierdził, że Coś Musi Zmienić Ze Swoim Życiem) i prowadzeniu duchowym przez księdza. Ujął mnie też przykład najbardziej galanteryjnego rasizmu, o jakim słyszałem. Stwierdziwszy, że pewnego dnia dokwaterowano mu do pokoju Turka z Erazmusa, przywitał się grzecznie, podał tamtemu rękę, kazał chwilę poczekać, przespacerował się do dyrekcji akademika, stwierdził, iż „No, ja mógłbym państwu robić problemy (mógł), ale nie chcę…“ Podziałało. Najwidoczniej można i tak. Otworzył w końcu kancelarię, wziął dwa kredyty, teraz wkleja na fejsa memy o przedsiębiorcy jako górze lodowej, umowie o pracę jako dobrowolnym porozumieniu, do którego nikt nikogo nie zmusza i białym mężczyźnie, któremu „Niemcy, kodziarze, geje, feministki“ itd mogą „bezkarnie pluć w twarz“.
Drugi przykład traktuję po trosze jako moje osobiste memento, a trochę jako wykład tego, jak neoliberalny memopleks przeorał świadomość w III RP (do tego stopnia, że bez odpowiedniej edukacji, albo znalezienia się w odpowiedniej dyspozycji życiowej pewne rzeczy nawet ludziom z potencjałem przelecą obok głowy). Kolega był trochę podobny do mnie i zainteresowaniach kulturowo-lekturowych, jak i w backgroundzie: rozbita rodzina, silny (podówczas) konflikt z własną matką, poparcie dla Korwina (głównie chyba ze względu na element „wolności gospodarczej“; obyczajowo był raczej liberalny w znaczeniu amerykańskim, choć karę śmierci pochwalał), a przede wszystkim umiłowanie wolności słowa, prawa do odrębnego zdania, rozstrzygania (i często tworzenia) konfliktów moralnych na zasadzie sine ira et studio. Świecki heroizm laicki z nutą dydaktyczną w teorii, w praktyce opinia kolesia który Ma Poglądy. U niego taką wybijającą się cechą było silne przekonanie o własnej wartości, które przed rozmówcami umiał maskować ze zmiennym szczęściem. Zrobił licencjat ze stosunków międzynarodowych, na drugim etapie udało mu się spełnić marzenie o psychologii, ale do zawodu nie trafił. Pogodził się w tym czasie z rodzicielką, dzięki czemu mógł w czasie wolnym m.in. zwiedzić kilkanaście krajów. Poszedł na staż do Urzędu Miasta, doszedł jednak do wniosku, że dzień pracy polegający na kserowaniu map przez osiem godzin uwłacza jego godności, szefowa jest idiotką, która tłumi mu indywidualizm, nie będzie zatem nawet specjalnie się starał w dniu weryfikacji. Efekt był spodziewany. W tamtym momencie jego główną strawę duchową stanowiły amerykańskie poradniki „Jak założyć firmę“. (Znam ludzi którzy serio przestali czytać mainstreamową literaturę, ponieważ doszli do wniosku, że nie ma tam niczego poza nieproduktywnym dołowaniem.) Wszedł mocno w klimaty antypisowskie, podejrzewam, że od strony platformerskiej. Ostatecznie zrozumiałem, że się minęliśmy, kiedy zaliczałem awaryjną przeprowadzkę z Warszawy do Łodzi. „Jesteś biedny“, powiedział do mnie takim tonem, jakbym miał nowotwór albo był nałogowcem wracającym do picia. Dla niego kryzys finansowy był już czymś, co mogło się przydarzać wyłącznie ludziom żyjącym na melinach albo dworcach. Wyjaśniłem mu najładniej, jak umiałem aby obaczył własny przywilej. „OK, przekonałeś mnie. Przestaję się tobą przejmować.“, odpowiedział. Kiedy ostatni raz o nim słyszałem, pracował w Żabce.
Dzisiaj, kiedy już uznaję redystrybucję i silne prawa pracownicze za cywilizacyjny standard za jedną z podstaw działania praworządnego państwa, taką samą jak np. prawa wyborcze kobiet (co stawia mnie na lewo od większości ludzi, jakich osobiście znam) jest jednak parę rzeczy, jakie przestrzegają mnie przed zadeklarowaniem się jako „full lewica“. Przede wszystkim przekonanie się z biegiem czasu, że dwa antyprawicowe memy wcale nie są jednostronne. Pierwszy to „prawica mnoży się poprzez podział“, drugi to wprowadzony kiedyś przez WO podział na ludzi normalnych i psychopatów. Ci pierwsi mieli zaakceptować istnienie ludzi o odmiennych poglądach, drudzy uważać się za przedstawicieli sił dobra walczących z siłami zła. Do tego można kategorię obiektywnej racji i prawdy: konserwatystów przedstawiało się jako anachroniczne przywiązanych do tych kategorii, w ich mniemaniu zabić je miał ten diabelski, amoralny, a nade wszystko lewacki postmodernizm. Ofensywa fake newsów zmusiła oczywiście lewicę do twardego rozróżniania między „jest“ a „wydaje się“. Pytanie, jak daleko można takie rozumowanie pociągnąć. Jeżeli prawicowcem można zostać wyłącznie przez niemoralność czy niedouczenie, oznacza to też potężną rewizję definicji lewicy. Z rozumowaniem, jakie przytoczył amplat spotkałem się IRL u jednego z moich lokatorów, którego lewicowość znowu wychodziła od silnego odrzucenia katolicyzmu (miał długi rant o tym, że Chrystus jest postacią fikcyjną, za to był przekonany, iż UFO istnieje, widział je naocznie, a ONZ ukrywa wiedzę, aby ludzie nie wpadli w panikę) i podążała przez różne nieciekawe meandry (legalne współżycie dla dziewczyn od pierwszej miesiączki, szwedzka sterylizacja i ogólnie pomysł, by „patologię“ tak bez jej wiedzy traktować jest spoko). Monotonna śpiewka „Stalin był prawicowcem, on tylko udawał, komunizm powinien być ustrojem przyszłości, ekonomiści tak twierdzą“. Na uwagę, że największym ludobójcą w ludzkości był Mao, Pol Pot wytłukł ćwierć własnego narodu, mimowolne zaliczenie Lenina, Chruszczowa, czy Breżniewa do klubu spoko ludzi jest wątpliwe, a zachodnie poparcie dla komunizmu ma długą historię odwołań i kompromitacji nie zareagował nawet fizycznie. Podobnie pewna pani w Sieci na mój argument, że skrajni lewicowcy także potrafili z automatu mordować ludzi za przynależność do określonej grupy, nie jednostkowe przewiny, stwierdziła, że nazywam ich skrajnymi „tylko dlatego, że zabijali.“ Przyznam szczerze, że nieco mnie zatkało na takie dictum. (Nawiasem mówiąc: bolszewicy przez cztery lata wojny domowej wymordowali więcej ludzi, niż carat w całym XIX wieku. Reforma sądownictwa za Aleksandra II uczyniła je jednym z najbardziej praworządnych na świecie – żandarm na rogu ulicy nie miał prawa ot tak dla kaprysu Polaka zabić albo bezprawnie aresztować. O różnicach w funkcjonowaniu wolności słowa czy technikach pracy policyjnej pisali choćby Sołżenicyn i Józef Mackiewicz.) Jeżeli likwidację wolnego rynku, pozbawienie przedsiębiorców praw obywatelskich (zajmujące są fragmenty „Myśli w obcęgach“ o dzieciach liszeńców), system kołchozów itd. uznaje się tylko za dekoracje bez znaczenia, to w sumie na jakiej podstawie odrzucać rozumowanie Korwina czy Zychowicza o „lewactwie“ Hitlera? Korwinista mógłby argumentować, że celem trv prawicy jest wyzwolenie obywatela od państwa, zatem „prawicowy totalitaryzm“ jest niemożliwy z definicji. Dla nich to właśnie Hitler jest kukułczym jajem. Podobnie na takiej zasadzie Torquemada nie był chrześcijaninem itd. Można to tak ciągnąc, można też przyznać, czym rzecz jest w istocie: szukaniem prawdziwego Szkota.
Nikt jednak nie chce tutaj wprowadzać totalitaryzmu, poruszę więc wątek innej ważnej dla mnie myśli, która szczęśliwie (?) miała dosłowny odpowiednik w tej konkretnej wymianie zdań. Nie wiem, jaki panuje tutaj stosunek do „tubek“ rozumianych nie jako transmisje wystąpień, ale audycje autorskie. Tym niemniej przyznam, iż bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie praca Iana Danskina z Innuendo Studios „Always a Bigger Fish“, część cyklu poświęconego chwytom i pojęciom niekoniecznie wymyślonym przez alt-rightowców, ale przez nich stosowanym. Bertrand Russell pisał kiedyś o tym, że interpretacja marksizmu zależy od tego który człon w „dyktaturze proletariatu“ rozumie się dosłownie, a który przenośnie. Podobnie Danskin pokazuje, że kiedy spotykają się lewicowiec i prawicowiec, to każdy rozumie przez określenie „demokracja kapitalistyczna“ zupełnie co innego. Lewica – demokrację z dodatkiem kapitalizmu, prawica – kapitalizm z dodatkiem demokracji. Demokracja jest egalitarna, kapitalizm hierarchiczny. Do tego drugiego systemu wartości próbował odwołać się Komorfil, co komentatorom wydało się nieakceptowalne, gdyż doprowadziło do obrony feudalizmu. Na gruncie amerykańskim to rozumowanie aż takim anachronizmem po oczach nie bije. Danskin jest zdania, że kapitalizm niepilnowany musi się w końcu zmutować w faszyzm. Co rodzi (tutaj już moja obserwacja) także poważne pęknięcie po drugiej stronie – pragnienie zachowania systemu, w którym współdziała się przy głosowaniu z ludźmi będącymi (nawet mimowolnie) kandydatami na faszystów. Moim zdaniem paradoks progresywizmu polega na tym, że kiedy uznaje się jakieś rozwiązanie na obiektywne dobre, niosące postęp i szczęście, to albo godzi się na dopuszczenie do głosu ludzi, którzy mogą rzecz tylko opóźnić i przeszkadzać, albo tworzy się grunt pod nieufność (czy wręcz wrogość) do demokracji. Jestem szczerze ciekawy, czy ktoś na sali ma pomysł na rozwiązanie tego problemu.
Ale się kolega rozpisał… A jak ja zostałem lewakiem? Był to długi proces, ale teraz – z perspektywy czasu – oceniam, że największy wpływ na niego miały: odwieczne chamstwo i prymitywizm na prawicy (wiadomo o co chodzi, szkoda strzępić klawiaturę), w dodatku połączone z sianiem pogromowej nienawiści (choć na szczęście nie było jeszcze wtedy YouTuba), więc kościół z przyległościami odrzuciłem już na początku. Ale, dla równowagi, odrzuciłem też oportunizm, który od zawsze kłuł mnie w oczy wśród naszych kościółkowych bieda-liberałów: głównie ich działania pod publiczkę typu podlizywanie się kościołowi oraz ich hałaśliwa, agresywna proamerykańskość (nie, nie jestem ruskim trollem). Nigdy nie uważałem USA za raj na ziemi, a oni – zafascynowani najwyraźniej epoką Reagana – importowali stamtąd najgorsze badziewie, w dodatku często dawno skompromitowane, typu wojna z narkotykami i pełne więzienia, apetyt na inwigilację (tak tak, za pierwszej Platformy takie zjawisko również występowało!) czy bezsensowne i agresywne elementy polityki zagranicznej (bezwarunkowo poparcie działań Izraela czy wojna w Iraku).
Dawno, dawno temu święcie wierzyłem w te wszystkie mainstreamowe bajędy dotyczące Wklęsłych Podatków czy Skapującej Krzywej Laffera, ale lektury, szczególnie te dotyczące Skandynawii i trzech dekad powojennego Welfare State, dopełniły procesu. No i pewien niszowy blogasek. Zapewne zostałbym głosującym na SLD dziadersem, gdyby nie postępujące buractwo Millera, czego ukoronowaniem była pani Magdalena Ogórek. Żeby odreagować coś takiego, po prostu musiałem zagłosować na Razem.
No i dostrzegłem, że tam, gdzie rządzi lewica (Skandynawia), zwykłym ludziom żyje się lepiej (*zwykłym*, powtarzam, nie żadnym fińskim Kulczykom). Państwo soc-dem działa sprawniej, jest o wiele wyższy kapitał społeczny, który wyzwala chęć pomocy, kreatywność oraz socjalizację (choć już od 30 lat jestem straszony rychłym bankructwem Szwecji)… Dla odmiany naczytałem się też o Ameryce Południowej (gł. Domosławski), które pokazywały, jak mogą wyglądać proamerykańskie Republiki Bananowe, rządzące przez Chicago Boys. No i jak tu nie kochać Welfare State?
Mnie do bycia „lewakiem” przekonał miesięczny pobyt w Finlandii i długie opowieści wdowy po szefie zz Volvo jak to strasznie jest w Szwecji, oraz różne życiowe perypetie.
Mam jeszcze pomysł racjonalizatorski (a właściwie gorącą prośbę:)). Często zaglądam tutaj co drugi dzień i mniej-więcej pamiętam liczbę komentarzy pod notką, a WordPress jest dość przyjazny numerowaniu komentarzy, czy ta funkcjonalność mogłaby się pojawić?
@Piotr Aleksander Kowalczyk
Cholera ty jesteś z Radomska! Pamiętam, że w dzieciństwie jeździło się tam co niedzielę na bazar. Bardzo dziwne miejsce, nawet ludzie z okolicznych wioch uważają je za brzydkie zadupie. Pamiętam jak kiedyś wracaliśmy od notariusza i chcieliśmy zjeść obiad. Najbardziej sensownym wyborem okazała się burgerownia między blokami.
@pak
” Reforma sądownictwa za Aleksandra II uczyniła je jednym z najbardziej praworządnych na świecie – żandarm na rogu ulicy nie miał prawa ot tak dla kaprysu Polaka zabić albo bezprawnie aresztować.”
Tutaj kolegę poniosła publicystyczna metafora. Dużo ostatnio czytałem książek o sytuacji w różnych zaborach (a rosyjski należy rozpatrywać osobno dla Kongresówki i dla Rosji imperialnej). Żandarm może niekoniecznie, ale Kozak już tak. Polaka może nie żandarm, ale Żyda już także żandarm, a właściwie w ogóle ktokolwiek (polecam poczytać o pogromie białostockim i późniejszym postępowaniu carskiej praworządności).
Do lektur dopisałbym też koledze definicję ludobójstwa i ćwiczenie domowe: czy w jej świetle Pol Pot był _ludobójcą_?
” to albo godzi się na dopuszczenie do głosu ludzi, którzy mogą rzecz tylko opóźnić i przeszkadzać, albo tworzy się grunt pod nieufność (czy wręcz wrogość) do demokracji. Jestem szczerze ciekawy, czy ktoś na sali ma pomysł na rozwiązanie tego problemu.”
Rozwiązanie jest proste i nordyckie, jak HUGGA, szafa z Ikei. Gdy już spełnisz podstawowe postulaty polityki socjaldemokratycznej – obywatele są świadomi swoich praw, potrafią ich bronić (czy to na zebraniu gminnym, czy to w zakładzie pracy), mają dostęp do edukacji, loteria bociania nie uniemożliwia im karier itd., to już nie ma znaczenia, jak głosują. Pierwszym rządem, ktory wprowadził małżeństwa homoseksualne, był rząd partii konserwatywnej. Tak, w jednym z Tych Krajów.
Jak to zgrabnie ujął Jo Nesbo w wywiadzie z Jorsem Trulim, w Norwegii wszyscy politycy są socjaldemokratami, nawet jeśli formalnie ich partia ma w nazwie liberalizm, konserwatyzm czy jeszcze coś innego.
@WO
„Tutaj kolegę poniosła publicystyczna metafora.“
Powinienem może dla bezpieczeństwa dodać „ówczesnym świecie“, nie chodziło mi o „jedną z najlepszych w historii“. Późny carat nie był idealny, ale stanowił raj z porównaniu ze standardami czekistowskimi czy stalinowskimi. Sołżenicyn w pierwszym tomie „Archipelagu Gułag“ bardzo obrazowo porównuje sytuację więźnia politycznego w obu systemach.
„Do lektur dopisałbym też koledze definicję ludobójstwa i ćwiczenie domowe: czy w jej świetle Pol Pot był _ludobójcą_?“
Znam twój pogląd, czytałem flejma z Tarczyńskim. Dla mnie sytuacja podchodzi pod „nazwij to Zuzanną“. Nie uważam też, aby pizza z ananasem była dobrym przykładem reductio ad absurdum, o ile nie mówimy o placku będącym w stanie wybić spory procent populacji.
„Gdy już spełnisz podstawowe postulaty polityki socjaldemokratycznej – obywatele są świadomi swoich praw, potrafią ich bronić (czy to na zebraniu gminnym, czy to w zakładzie pracy), mają dostęp do edukacji“
Ale spór się toczy nie o „gdy“, tylko „czy“. Danskin zaczyna swój przykład właśnie od sporu o finansowanie studiów (ludziom mającym awersję do „tubek“ polecam przynajmniej pierwszy segment). Polakowi (nie każdemu!) możesz jeszcze powiedzieć „bądźmy Norwegią/Finlandią“, amerykański republikanin zareaguje „lol, wut“. Z edukacją jest też taki problem, że w ramach tej idei wchodzi założenie, że obie strony na poziomie fundamentalnym wierzą w to samo, tylko ta druga jeszcze o tym nie wie. Tymczasem okazuje się, że możesz dać drugiemu człowiekowi inteligencję, edukację, zdolność obserwacji świata itd., a dojdzie do niekompatybilnych wniosków. Problem zaczyna się robić wtedy, kiedy rodzi się z tego całe ugrupowanie (jak to kiedyś pisałeś: PiS może zniknąć, Polacy z pisowskimi poglądami zostaną). Zainteresowanie i gotowość obrony własnych praw to już w ogóle przeskoczenie ludzkiej skłonności do pasywizmu (takoż twoja koncepcja). Co starałem się w moich historiach pokazać, to związek ideologii z bezpośrednim doświadczeniem, a tego drugiego z dyspozycją psychosocjologiczną (co rozwinę niżej). Też przecież nie twierdzisz, że twoje poszukiwania ideowe to była droga pustelnika, który zamknięty w bibliotece znajduje wreszcie księgę z Prawdą Ostateczną.
„loteria bociania nie uniemożliwia im karier itd.“
Osobiście jestem ostrożniejszy z tą kategorią. W skład loterii w przypadku skrajnym wchodzą niepełnosprawność czy nieuleczalne choroby, a bardziej bazowo różne talenty i umiejętności. Zastanawiałem się czasami, co by było, gdybym urodził się w szczęśliwej, kochającej się, wielodzietnej rodzinie na Podkarpaciu i tam (choćby z samych powodów finansowych) pozostał. Możliwe, że nawet gdybym odebrał taką samą, albo podobną edukację, nie wzbudziłoby to we mnie zbliżonych ambicji (również przez brak czynnika środowiskowego – IRL moje plany stałego wyjazdu mogły mieć formę indywidualną, ale sama idea, jak się okazało, była powszechna). Zamiast klimatów „Born To Run“, dyskoteka w weekend i piwo z kolegami po pracy jako zaspokojenie potrzeb kulturalno-społecznych. Czy takie życie byłoby dla mnie lepsze? Przyznam szczerze, że nie podejmuję się obiektywnej odpowiedzi.
Mam teraz kolegę z UMC, syna przedsiębiorcy-milionera. Zabawna sprawa polega na tym, że chociaż teoretycznie ma węższe horyzonty i zainteresowania od ludzi, których znałem w liceum, to pod wpływem rozmów ze mną (ale też i np. sukcesu PiS-u, którego jest przeciwnikiem ) potrafił krytyczniej spojrzeć na kwestię własnego przywileju. Jego ojciec zaczynał jako elektryk w fabryce w PRL-u i „socjal“ umożliwił mu wyrobienie kilkunastu dodatkowych kursów, dzięki którym po likwidacji zakładu w 89 bardzo szybko znalazł pracę, bo był srogo wykwalifikowany. W przeciwieństwie (tu nadal język relacji) do części swoich kolegów z zakładu, którzy w robocie zajmowali się głównie piciem. Teraz jego syn dostrzega rolę czasu i okoliczności, ale widzi też udany przykład social climbingu opartego na własnej inicjatywie. Z tego z kolei powodu nigdy się go całościowo nie przekona do idei „loterii bocianiej“ w rozumieniu socjaldemokratycznym. Jest od urodzenia przyzwyczajony do takiego standardu życia, który, co ważne, trzeba potwierdzać samodzielną pracą (ma własną firmę), że dla niego mój model (pracę traktuję jako źródło utrzymania, moją długoterminową ambicją jest napisanie i wydanie paru ładnych książek) to właśnie takie „Podkarpacie“.
„Pierwszym rządem, który wprowadził małżeństwa homoseksualne, był rząd partii konserwatywnej.“
To są IMO dwie osobne kwestie. W „Obywatelu Milku“ jest scena, kiedy Harvey tłumaczy Danowi White’owi, że nawet „gubernator Reagan“ walczy z homofobią. PiS nie może wprowadzić zakazu aborcji, ale władzy nie stracił, głównie za rozbetonowanie korwinobalceryzmu (bo tak chyba, niezależnie od za i przeciw, należy ocenić 500+). Ekonomia i obyczajówka nie wchodzą jednak w pełną pakietyzację.
@pak
„Powinienem może dla bezpieczeństwa dodać „ówczesnym świecie“, nie chodziło mi o „jedną z najlepszych w historii“.”
Może jak doliczymy Afrykę i Azję, ale w ówczesnej Europie zdecydowanie najmniej. A dla nas kluczowe jest np. porównanie trzech zaborców (a nie porównanie do sultanatu Brunei).
„a dojdzie do niekompatybilnych wniosków. ”
Nie szkodzi. Jeśli wszyscy mają ten nordycki pakiet, to pewnych zdobyczy nie uda się zablokować nawet gdy do władzy dojdą konserwatyści. Wolę prawicowy rząd w Danii od lewicowego (SLD-owskiego) w Polsce.
@wo,
„Życzę mu oczywiście zgonu, oby możliwie w jak najgorszych konwulsjach i z jak największą stratą dla iwil korpo, ale nie za wcześnie zapraszać na stypę”
Guardian zwraca uwagę że może być gorsza alternatywa:
link to theguardian.com
TLDR: Kontrolowana przez Chiny kryptowaluta będzie jeszcze trudniejsza do regulacji.
@bogdanow
„TLDR: Kontrolowana przez Chiny kryptowaluta będzie jeszcze trudniejsza do regulacji.”
Ale łatwiejsza do zakazania w cholerę.
@wo,
„zakazania w cholerę.”
Rozumiem u prawicowców takie podejście, ale tutaj?
Skoro „zakazanie w cholerę” ma rozwiązać problem, to właściwie czemu ciągle mamy problem z narkotykami, 'war on drugs’ itd? Zresztą, skojarzyło mi się: Chiny już to przerabiały, od drugiej strony, 180 lat temu. Zakazali handlu opium i co z tego wynikło?
@bogdanow
„czemu ciągle mamy problem z narkotykami”
Zażywanie substancji zmieniających świadomość jest jedną z fundamentalnych potrzeb człowieka, korzystanie z chińskiej kryptowaluty – nie.
#teamzakazaćwcholerę.
@bogdanow
„Rozumiem u prawicowców takie podejście, ale tutaj?”
Kolegę zaskakuje moja niechęć do kryptowalut? Może kolega po prostu przeczyta moje wcześniejsze teksty na ten temat, bo nie chce mi się powtarzać?
„Skoro „zakazanie w cholerę” ma rozwiązać problem, to właściwie czemu ciągle mamy problem z narkotykami, ”
Bo jedno się da, drugiego się nie da. Dyrektywa unijna zabraniająca unijnym bankom dotykania się do tego ekskrementu zredukuje te kryptowaluty tam, gdzie ich miejsce – gdzieś między bitcoinem a eterem, jako miejsce inwestycji dla ryzykantów i sposób płatności w darkwebie. To mi wystarczy.
„TLDR: Kontrolowana przez Chiny kryptowaluta będzie jeszcze trudniejsza do regulacji.”|
Gość piąteczku o blokchainie i bitocinach opisywał atak hipotetyczny atak na walutę tą, zwany Goldfinger i wspominał, że Chiny by spokojnie dały radę, gdyby mieli taką chęć.
„Chiny już to przerabiały, od drugiej strony, 180 lat temu. Zakazali handlu opium i co z tego wynikło?”
Ostatni nawet to już nie jakieś tam kanonierki, a flota USA jest obiektem ostrzeżeń Chin. Trochę się zmieniło.
@rpyzel
„Gość piąteczku o blokchainie i bitocinach opisywał atak hipotetyczny atak na walutę tą, zwany Goldfinger i wspominał, że Chiny by spokojnie dały radę, gdyby mieli taką chęć.”
I mogą to zrobić – jeśli będą chcieli wypromować swoją kryptowalutę. W tym celu mogą chcieć zniszczyć konkurencję, np. bitcoina. Atak Goldfingera polega na przejęciu systemu kryptowalut w celu ich zniszczenia (w odrożnieniu od „zwykłego” ataku 51, gdy je przejmujesz żeby je mieć).
@wo,
„Kolegę zaskakuje moja niechęć do kryptowalut?”
Nie. Wcale nie jestem entuzjastą kryptowalut. Wręcz przeciwnie.
@wo,
„Bo jedno się da, drugiego się nie da”
No, nie wiem. Narkotyki to mają jakąś fizyczną postać przynajmniej.
@wo,
„Dyrektywa unijna zabraniająca unijnym bankom dotykania się”
UE miała zapewnić Iranowi parę rzeczy w temacie bankowości. Nieprawdaż? Przyszedł duży tata, pogroził palcem i na deklaracjach się skończyło.
@wo,
„zredukuje te kryptowaluty tam, gdzie ich miejsce”,
—
„regulators worldwide have huge incentives to rein in cryptocurrencies by sharply proscribing their use in banks and retail establishments. Such restrictions make existing cryptocurrencies highly illiquid and ultimately greatly limit their fundamental underlying value. Not so for a Chinese-backed digital renminbi that could readily be spent in one of the world’s two largest economies”
—
@bogdanow
„Chiny już to przerabiały, od drugiej strony, 180 lat temu. Zakazali handlu opium i co z tego wynikło?”
Wojny opiumowe. Koledze się wydaje, że jeśli zakażemy handlu chińską kryptowalutą, to wybuchną wojny kryptowalutowe?
„”zakazać w cholerę” – rozumiem u prawicowców takie podejście, ale tutaj?”
Panie, to jeszcze nic! Lewactwo zakazało pracy dzieci w fabrykach, produkcji pornografii dziecięcej, niewolnictwa za długi i handlu bronią na bazarach. A do tego jeszcze totalitarnymi metodami wymuszają szczepienia!
Terror, panie, jak w Związku Radzieckim, ani się nie obejrzysz, a zakażą chińskich kryptowalut!
@bogdanow
„UE miała zapewnić Iranowi parę rzeczy w temacie bankowości. Nieprawdaż? Przyszedł duży tata, pogroził palcem i na deklaracjach się skończyło.”
Teraz kolega przeskoczył od tezy „nie da się zakazać, to równie niemożliwe jak zakaz narkotyków” do tezy „dałoby się zakazać, ale pewnie tego nie zrobią”. Proszę na przyszłość unikać takich przeskoków, bardzo tego nie lubię.
@monday.night.fever,
„Wojny opiumowe. Koledze się wydaje, że jeśli zakażemy handlu chińską kryptowalutą, to wybuchną wojny kryptowalutowe?”
Tak.
@monday.night.fever
„Lewactwo zakazało pracy dzieci w fabrykach, produkcji pornografii dziecięcej, niewolnictwa za długi i handlu bronią na bazarach”
Ech. A prawicowcy zakazali aborcji. Też nie działa!
Lewactwo (przynajmniej to do którego ja się chcę przyznawać) przede wszystkim wprowadziło powszechną i obowiązkową edukację (której elementem czasem jest zresztą praca w fabryce). Generalnie, lewicowa polityka to bardziej marchewka niż kijek.
@bogdanow
„A prawicowcy zakazali aborcji. Też nie działa!”
Bzdura.
„Generalnie, lewicowa polityka to bardziej marchewka niż kijek.”
Bzdura.
(uwaga, niedługo stracę cierpliwość i będę wycinać)
@bogdanow
„Generalnie, lewicowa polityka to bardziej marchewka niż kijek”
Raczej kijek niż marchewka. Państwo jednych rzeczy zakazuje, inne nakazuje – tak działa polityka. Chcemy czy nie, musimy się z tym pogodzić. Jest zresztą takie państwo, gdzie nie ma żadnych zakazów ani nakazów – to Somalia.
Wszystkiego można zakazać i zależy to wyłącznie od woli politycznej. Pamiętam dyskusje sprzed ponad dekady, kiedy to królowały jeszcze torrenty, eMule i podobne wynalazki, a zwolennicy wolnej wymiany dóbr kultury (reprezentowali rozmaite partie „pirackie”) argumentowały, że ściągania filmów czy muzyki nie da się ukrócić, „bo przecież nie ocęzurujesz Pan internetu”. Nie minęło parę lat, jak państwo wzięło złodziei za dupę.
Podobnie było z zakazem palenia w restauracjach („paaanie, u nas to nie przejdzie”; „to nie PRL, nikt mi nie będzie dyktował, gdzie wolno mi palić”). I gdzie są dzisiaj ci wojujący palacze?
@monday.night.fever
„nie ma żadnych zakazów ani nakazów”
No, nie. Jakkolwiek poręczny byłby to mem, to – po pierwsze – jest już nieaktualny, a po drugie, w okresie faktycznego nieistnienia państwa somalijskiego, mniej więcej przez dwie dekady na przełomie XX w. i XXI w., mieliśmy do czynienia z nieobecnością państwa takiego, do jakiego przyzwyczailiśmy się od XIX w. w Europie i obszarach pod jej kulturowym wpływem – natomiast przez cały ten czas funkcjonowały jakieś formy organizacji społecznej, por. np. Unia Trybunałów Islamskich. Zaręczam, że w swojej praktyce orzeczniczej kierowały się większą liczbą zakazów i nakazów, niżby nam się to mogło podobać.
@komorfil
„Otóż świat jest natywnie i odwiecznie niesprawiedliwy. To jedna z jego Zasad Fundamentalnych. Nie znajduję w sobie powodów by z tym walczyć w myśl innej zasady „kimże ja jestem by walczyć z fundamentami konstrukcji, w której jestem nic nie znaczącym trybikiem”.”
A my, lewaki, właśnie znajdujemy. Progresywne opodatkowanie odziedziczonego majątku powoduje, że potomek takiego „akumulatora” dostaje trochę mniej. Nadal dużo! Ale trochę mniej niż gdyby nie był opodatkowany. A z tego zabranego wyrównuje się możliwości życiowe paru/parunastu/parudziesięciu potomkom ludzi którzy z rozmaitych względów takiej akumulacji nie mieli szansy lub umiejętności zostawić swoim dzieciom. Więc wtedy zamiast „jeden dostaje bardzo dużo, a wielu nic”, mamy „jeden dostaje dużo/średnio (w zależności od tego jak wyskalowana jest krzywa podatkowa), a wielu – trochę”. Mnie się to wydaje bardziej sprawiedliwym modelem.
Co zaś do argumentu z natury, to zacytuję mojego ulubionego pisarza, Terry Pratchetta: to znaczy co, nadal śpisz na drzewie i jesz surowe mięso?
@m.bied
Ok, przepraszam za tego babola. Miałem na myśli rządy watażków w państwie pogrążonym w anarchii, pewnie od końca lat ’90 nie jest to już dobry przykład.
@TerryPratchet
Komorfilowi chodziło zapewne o to, że skoro nierówności są stanem naturalnym, to nie ma sensu z nimi walczyć (z taką argumentacją zetknąłem się wiele razy, i to zarówno wśród konserwatystów, jak i liberałów). Tyle tylko, że nierówności wynikają z akumulacji kapitału, spowodowanej wynalezieniem rolnictwa – które samo w sobie z naturą nie ma przecież nic wspólnego! Przyjmując takie założenie, stanem w pełni naturalnym jest brak jakichkolwiek nierówności – ale za cenę zupełnego braku cywilizacji (masz tylko to, co sobie znajdziesz i upolujesz; innymi słowy – ile masz, tyle zjesz). Bez rolnictwa akumulacja jest niemożliwa, bo skoro niczego nie możesz przechowywać, to mięso upolowanego zwierzęcia ma wartość względną (jak natychmiast nie zjesz, to się zepsuje).
Co więcej, im wyższy stopień rozwoju cywilizacyjnego, tym większe możliwości akumulacji, a więc tym pilniejsza presja sztucznej redystrybucji. Jak pokazuje historia, nie jest to żadna utopia – w krajach nordyckich to się udało (w latach ’80 Gini Index w Szwecji wynosił ok. 0.2, a więc był nawet niższy niż w PRL). Jaka jest alternatywa? To, co znamy od wieków, czyli wąska, dziedziczna grupa, trzymająca w garści cały kapitał i kontrolująca rzesze zależnego od niej plebsu.
Komorfila zdaję się zadowalać to, że jeśli tort szybko urośnie (a na skutek przemian technologicznych tort właśnie eksploduje jak inflacja kosmologiczna), to wszyscy będą mieli lepiej: normalsi będą mieć dziesięć razy lepiej, a elita tysiąc razy lepiej. Lewicowca nie, bo że społecznego punktu widzenia jest to sytuacja nie fair. Na to liberał może oczywiście argumentować, że przypływ podnosi wszystkie łodzie i że dziś pan Kowalski żyje lepiej niż 500 lat temu król, bo ma elektryczność, opiekę stomatologiczną, Netflixa i centralne ogrzewanie. Ale to pan Kulczyk ma odrzutowiec i pałac w Szwajcarii, a tego nie da się porównać z Netflixem w M3. Zresztą Pan Kowalski to mieszkanie w bloku i opiekę stomatologiczną ma m.in. z powodu presji, wywieranej przez lewicę – bez niej mieszkałby w faveli albo wypruwał sobie żyły w fabryce jaśnie pana.
Argument „z natury” jest argumentem wyjętym z otworu naturalnego. Struktura społeczna u naczelnych jest dość skomplikowana, choć, jak zwrócił uwagę m.n.f., akumulacja jest nieco utrudniona.
Panie Komorfilu szanowny, przecież uprzedzałem.
@ monday.night.fever
„nierówności wynikają z akumulacji kapitału, spowodowanej wynalezieniem rolnictwa – które samo w sobie z naturą nie ma przecież nic wspólnego”
Nie zgadzam się, uważam, że to naturalne – tak, jak rośliny koewolują z konkretnymi zapylaczami, albo, dajmy na to, trawy na stepach bezkresnych a szerokich koewoluują zarówno z glebowymi grzybami, jak i ze zwierzętami kopytnymi, które te trawy jedzą (i wydalają resztki, które z kolei karmią saprobiontyczne grzyby, a kółko się tym samym zamyka), tak i koewolucja konkretnego gatunku naczelnych z kilkunastoma gatunkami roślin (tzn. staple crops, a potem i kolejnymi – ale weźmy na początek ryż, proso, kukurydzę and so on) jest naturalna aż do bólu. I przećwiczona też wcześniej (mrówki i grzyby żyjące z nimi w symbiozie, glony na rafach koralowych etc). Pozostaje kwestia skali, ale to już przypadek, człowiek w historii Ziemi nie jest największym niszczycielem, choć pewnie idziemy po miejsce na podium.
Tyle tylko, że: I CO Z TEGO. Nawet kompletnie abstrahując od arbitralnego (bo j.w.: gdzież tu demarkacja jak nie również z otworu wiadomego) stwierdzenia, że natura i kultura to nie to samo i że pewne elementy kultury są wyraźnie odmienne od zjawisk naturalnych, całe rozumowanie Komorfila jest i tak do bani.
Są bowiem naturalne (aż do bólu) zjawiska odwieczne, takie jak głód na przedwiośniu (skutkujący koniecznością porzucania dzieci i starych bab w lesie), śmiertelność noworodków (bez współczesnej medycyny jakieś 50% jak nic), zabijanie się przez ludzi nawzajem w różnych błahych konfliktach klanowych (tu by trzeba pytać archeologów, ale oidp w różnych stanowiskach archeologicznych zmienność pod względem % szkieletów noszących ślady bycia bez wątpienia zabitymi przez ludzi jest wysoka i też sięga kilkudziesięciu procent). I co? No i jakoś ludzkość na przestrzeni swojej historii nie siadła po prostu na dupie i nie zapłakała nad swym nieuniknionym losem, tylko z tymi zjawiskami walczyła. Mniej skutecznie, a potem bardziej, powiedzmy, że w ciągu ostatnich 100 lat dokonało się kilka znaczących usprawnień. Nikt nie widzi tu kontrowersji, a ludzkość jakoś się nie kwapi obrażać się na proces Habera, policję zabraniającą zatłuc na śmierć sąsiada, czy inkubatory i położnictwo (sprawdzić, czy nie szczepionki) na gruncie tego, że O Jezu Nie Da Się Przecież Walczyć z Naturalnymi Procesami.
Z takiego samego powodu kuriozalny widzi mi się rozumowanie z cyklu „nic się nie da zrobić z tym, że ktoś jest z Bożej łaski królem życia, a ktoś rabem, którego można komuś dać jak psa i jak psa zatłuc”… zwłaszcza z ust kogoś, kto sam twierdzi, że królem nie jest. Masochista, czy jak?
@procyon
„Nierówności nie spadły z nieba, tylko są niepożądanym skutkiem cywilizacji osiadłej.”
Pożądanym! Kilkakrotnie polecałem już lekturę „Against the Grain” (James C. Scott), która detalicznie pokazuje jak rozwój rolnictwa nie był wcale odpowiedzią na potrzeby objętej nim ludności – ludność ta traciła na przejściu od zbieractwa/ łowiectwa/ pasterstwa do rolnictwa ze względu na gorszy bilans energetyczny oraz wynikające z osiadłości epidemie. Rolnictwo – konkretny jego rodzaj: uprawę zbóż – propagowały elity pierwszych osad (wyrosłych w specyficznych warunkach ekologicznych terenów zalewowych), gdyż ziarno okazało się idealnym medium dla poboru podatku i akumulacji kapitału właśnie. Łatwym do poboru, transportu, przechowywania, wymiany, umożliwiającym precyzyjną kalibrację danin. Wieloletnia kontynuacja zbiorów przez poddańczą ludność wymagała jednak aparatu represji, który regularnie się załamywał (co przechowuje m.in. mit o rolniku Kainie i pasterzu Ablu). Przez tysiące lat „postęp” od zbieractwa do rolnictwa był nielinearny, cechowały go regularne nawroty „wieków ciemnych” tj. powroty bardziej egalitarnych stosunków społecznych, nie pozostawiających spektakularnej architektury i symboliki władzy dla archeologów.
@invinoveritas
„Współczuję wszystkim, którzy swój światopogląd zmienili pod wpływem lektury blogaska”
@Jacek Pryszcz
„Co łączy kraje, w których się udało wprowadzić państwo opiekuńcze?”
Socjaldemokracja w XIX wieku w Europie na dobre wystartowała – jako ruch polityczny, a nie klubowe pogadanki – własnie na skutek lektury blogasków przez ówczesnych „kuców”. Byli nimi wykwalifikowani niemieccy rzemieślnicy, którzy w warunkach gospodarczych tamtego czasu zajmowali pozycję społeczną podobną do współczesnych programistów i innych zawodów technicznych: dysponowali fachem zapewniającym źródło względnie dobrego dochodu, który mogli realizować w różnych formach: indywidualnie lub w ramach „korpo” (manufaktur). Ówczesne partie liberalne szukające narybku dla wzmocnienia swej siły w walce z konserwatywnymi monarchiami – docierały do owych młodzieńców, obejmowały ich akcją agitacyjną i szkoleniową np. za pomocą lipskiego Gewerbliche Bildungsverein. Tam wyrastali oni na „korwinistów”, dopóki w ich ręce nie trafił „blogasek” lewicowego dziennikarza tj. broszurka Ferdynanda Lassalle’a czy Otto Dammera (ten drugi nota bene był chemikiem z wykształcenia), która lepiej od liberalnej ideologii oświetlała im ich sytuację społeczno-zawodową. Zidentyfikowawszy swój klasowy interes, młodzieńcy organizowali strajki, organizowali się w związki, wreszcie niektórzy stawali się działaczami SPD. Taka właśnie, wcale nie wielkoprzemysłowa, była geneza polityzacji wielu czołowych działaczy niemieckiej socjaldemokracji jak August Bebel (z wykształcenia tokarz), czy Carl Julius Vahlteich (szewc).
Ogólnie polecam przyczynkarskie lektury historyczne jako źródło wiedzy o szansach na sukces lewicowych projektów politycznych, rozważania o systemach i modelach nie wyjaśniają tak naszej polskiej rzeczywistości jak ta czy inna biografia czy pamiętnik z czasów modernizacji zachodnich społeczeństw.
@orbifold
[Libra] „dead on arrival”
Libra uwiędnie, gdy regulatorzy uruchomią publiczną infrastrukturę o podobnych funkcjach, też zapewne z siedzibą w Szwajcarii. Krótko o tym tu: [1] a bardziej kwieciście – z cytatami z Tołstoja i Calvino – tu: [2]. Ten drugi tekst polecam, jeżeli ktoś chce zerknąć na międzynarodowe środowisko regulacyjne w obszarze „distributed ledger”, które jak najbardziej istnieje, choć w Polsce ze względu na naszą dumną peryferyjność nie wiemy o nim wiele.
@Zawisza, co jeździł koleją
Mały fun fact: Rosjanie właśnie zainaugurowali regularny tranzyt kolejowy z Chin do Niemiec z pominięciem Polski (przez Bałtyk: kontenery kolejowe ładowane są na statki pod Kaliningradem a następnie rozładowywane na Rugii) [3]. Nikt nie ukrywa, że chodzi o pominięcie niewydolnej i niewygodnej politycznie polskiej sieci kolejowej.
Ukłony dla wszystkich!
[1] link to finextra.com
[2] link to bis.org
[3] link to eng.rzd.ru
@awalbiały
Mam dwóch synów koniec podstawówki / liceum i od paru lat toczę z nimi powracającą dyskusję na temat czytania lektur szkolnych. Przy czym od dawna jestem zdania, że lektury w takim kształcie jak proponuje polska szkoła są bez sensu (30 lat temu tak samo jak dziś). Z tego co napisałeś wynika, że takie zabijanie czytelnictwa za pomocą obowiązkowych lektur szkolnych to podstępny sposób utrzymania status quo. Jeszcze by ludzie poczytali jakieś buntownicze książki, zaczęli organizować związki albo co…
@Jacek Pryszcz
Gdybym miał doradzać coś rodzicom chcącym wprowadzić dziecko w świat książek, powiedziałbym: nic nie zastąpi wspólnej lektury i rozmowy od najmłodszych lat, jak również uważnego wsłuchiwania się w propozycje dziecka, oraz własnych odważnych poszukiwań. Książka klasyfikowana jako dobra dla 10-latka może zainteresować 5-latkę (którą jednocześnie wciąż mogą bawić książki obrazkowe). Ba, nawet „dorosła” beletrystyka czy biografia, jeżeli zawiera wystarczająco wiele punktów wspólnych z dziecięcym doświadczeniem, może okazać się fascynującą lekturą.
Wiele świetnej literatury dla dzieci (pisanej przez osoby znające z autopsji świat dziecięcych hierarchii, prób sił, indywidualnych strategii w poszukiwaniu uznania i bezpieczeństwa) niestety nigdy nie przetłumaczono na język polski. To co tłumaczono, to często raczej rzeczy uwodzące dorosłych – np. wielu bohaterów hołubionej w Polsce Astrid Lindgren (takich jak Ronja, Bracia Lwie Serce) jest projekcją dorosłej psychologii niezależnej samotniczki, raczej niż świata społecznego dziecięcej grupy rówieśniczej. Owszem, jeżeli dziecko ma akurat zadatki na podobną psychologię, odnajdzie się w tej lekturze, inne poczuje się w kontakcie z nią obco.
Z kolei nasza rodzima literatura dla dzieci jest często niewiarygodnie wręcz klasistowska – tworzona przez inteligentki ze stołecznej elity i zawężona do tej elitarnej perspektywy. „Ten obcy” Ireny Jurgielewiczowej przez okres PRL oraz współcześnie był/ jest lekturą szkolną. Opowiada on historię dziejącą się na wsi z punktu widzenia inteligenckich dzieci (np. córki lekarza) z dużego miasta. Dziecko robotnicze jest wprawdzie pozytywnym bohaterem (co bynajmniej nieoczywiste w takiej literaturze – przypomnijcie sobie wszystkie postacie „chuliganów”), ale jego środowisko społeczne jest zdegradowane przez przemoc i alkoholizm. I tę książkę czytały/ czytają wiejskie dzieci jako opis „przeciętnej” grupy rówieśniczej… Zalecałbym chyba zastąpienie tej lektury równie dobrą literacko „Zosią plecioną” Zdzisława Domolewskiego (akcja dzieje się na wsi z lat 90-tych) albo chociaż przygodami Huckleberry’ego Finna…
@awal
„Gdybym miał doradzać coś rodzicom chcącym wprowadzić dziecko w świat książek, powiedziałbym: nic nie zastąpi wspólnej lektury i rozmowy od najmłodszych lat, jak również uważnego wsłuchiwania się w propozycje dziecka, oraz własnych odważnych poszukiwań.”
Gorąco popieram. Tym bardziej, że tak poza tym to jest Cholernie Przyjemne. Jeśli znacie to marzenie, żeby raz jeszcze PO RAZ PIERWSZY przeczytać jakąś ukochaną książkę (bo za trzydziestym razem to już niezupełnie to samo) i zachwycać się nią tak samo jak ktoś, kto jeszcze nie zna puenty wszystkich dowcipów, jeszcze metaforycznie mówiąc, nie wie „kto zabił”, nie wie jak to się skończy… wspólne czytanie z dzieckiem (np. na głos) to najbliższy ekwiwalent. Empatycznie czujesz jego radość.
Ciekawe jest też spojrzenie na swoje niegdysiejsze fascynacje, z aktualną wiedzą i doświadczeniem. Można się zastanowić, jak dana historia ukształtuje świat. Zestaw lektur szkolnych to raczej obowiązek niż przyjemność, choć zdarzają się odkrycia takie, jak „Asiunia” J. Papuzińskiej. Nieco obawiam się „Afryki Kazika Ł. Wierzbickiego. Dalsze dążenie tego tematu to już raczej #rapiery, więc dodam tylko jedno: znów, przy młodszym dziecku, odświeżyłem sobie „Mateuszka” (nawiązując do „lewactwa”). Emocje lepsze, niż przy większości seriali!
@komorfil
„Serio pytam: a dlaczego….?”
Na co @WO
>Bogacz więcej zawdzięcza społeczeństwu niż biedak, powinien więc więcej zwrócić.
Dobry argument, ale są dużo bardziej przyziemne – utylitarystyczne.
1. Malejąca krańcowa użyteczność dochodu/ majątku.
Badania z zakresu economics of happieness i pokrewne pokazują że dochody powyżej pewnego poziomu (a konkretnie ich wzrost) nie wpływają, albo wręcz wpływają ujemnie na zadowolenie z życia (ceteris paribus). Dla usa dochód maksymalizujący szczęście świta mi coś 85-100 k $/y, ale nie przywiązywałbym się do tej liczby, wymagało by to weryfikacji.
2. Relative deprivation – ludzie tylko w jakimś stopniu oceniają zadowolenie ze swojej sytuacji majątkowej „obiektywnie” tzn co mogą kupić, jakie potrzeby zaspokoić za swoje dochody. Dużą rolę odgrywa punkt odniesienia – czy mam więcej czy mniej od mojego otoczenia (sąsiadów, przyjaciół, rodziny) Spłaszczenie struktury dochodów będzie zmniejszało ten stres.
3. Nieograniczona akumulacja majątków prowadzi do takiej sytuacji jak opublikowany kilka dni temu ranking Polskich miliarderów przed 40 (spoiler alert – wszyscy z wyjątkiem jednego to sukcesja po $$ rodziców, a ten rodzynek to pan który założył amerykańskie aliexpress (tylko że z większą ilością podróbek XD) )
@wo
„Bo konstruktywna dyskusja wyznawców różnych paradygmatów jest niemożliwa. Wyjaśniliśmy już sobie, na czym polega różnica światopoglądowa. O czym tu jeszcze można dyskutować, bez popadania w idiotyczną przepychankę a la Twitter?”
Yyyy.. absurd.
To może najpierw zalinkuje jak Pan sam ze sobą polemizuje, a potem przedstawię mój pogląd:
1. „Tematy moich „Piąteczków” są takie, że do prawie każdej audycji pasowaliby mi jako goście Bendyk, Śmiałkowski, Lipszyc i Krzyżaniak (w różnych konfiguracjach). Czyli starsi panowie z brzuszkami, tacy jak ja.
Staram się jednak, żeby – poza tą zacną grupą – przychodzili do mnie goście z trochę innej bajki, bo jestem głęboko przekonany, że brak różnorodności kończy się monotonią. Są audycje radiowe, w których od razu słychać, że wszyscy w studiu się dobrze znają, są z tego samego pokolenia, pochodzą z tej samej grupy społecznej. Efektem jest NUUUUUUUDA.”
link to ekskursje.pl
2. Ja to widzę w ten sposób – nie ma sensu (zwykle) dyskusja/ komentowanie jeśli w danej kwestii ma się zbieżne poglądy )bo po co dyskutować z per saldo samym sobą).
Weźmy prostą/ płaszczyznę/ przestrzeń w której opisujemy swoje (i innych) poglądy na sprawę X. Zaznaczmy tam punkt P oznaczający moje poglądy. Rozmowa z osobami znajdującymi b. blisko pkt P (na dany temat) jest zwykle nudna. Rozmowa z osobami zbyt oddalonymi od pkt P jest często wręcz niemożliwa. Optimum leży gdzieś pomiędzy.
Nie widzę przestrzeni do dyskusji z narodowcem, podobnie jak nie widzę z archetypową „młodą lewicą” a la jakieś tam koło antyfaszystowskie z UW których oburzała/ indoktrynowała obecność choinki na korytarzu.
Na zakończenie – coś co umożliwi płynne przejście do zagadnienia #jakstałemsięlewakiem
Przez sporą część życia zauważałem zjawisko że bardziej otwarte na inne zdanie i skłonne do prowadzenia rozmów na poziomie są osoby o poglądach nieco bardziej konserwatywnych od moich. Koniec końców niemal wszyscy Ci konserwatyści są obecnie, m. in. wyborcami Razem.
# jak (i czy) stałem się lewakiem?
Kontekst- milleniers, czyli podejrzewam że +/- 20ish lat młodszy od komentujących tutaj. Jako tako interesować polityką zacząłem się prawdopodobnie w okolicach pierwszej IV RP, tj jakiś rok 2004-2005 (może jeszcze końcówka gabinetu belki).
Ewolucja trochę odmienna niż przedstawionej tutaj – korwinizm wydawał mi się od małego intelektualnie jałowy. Anarchizm podobnie. Z wstydliwych zagadnień – w gimnazjum i liceum czytywałem racjonalista.pl .
Odkąd pamiętam skłaniałem się do liberalizmu światopoglądowego (eutanazja, aborcja powinny być legalne, ale płatne, kościół katolicki (a protestancki jeszcze bardziej) jest intelektualnie jałowy i robi k***ę z logiki,zakazywanie jakichkolwiek używek dorosłym osobom nie ma sensu itp.) orazg gospodarczy (komercjalizować, prywatyzować. Niech Państwo zajmuje się infrastrukturą, szkolnictwem, służba zdrowia, ale niech szkoły i spitale konkurują o klienta, będą zarządzane przez menagerów z prawdziwego zdarzenia, natomiast nie ma sensu by państw posiadało fabryki/ kopalie itp.)..
Moja zmiana poglądów „w lewo/ interwencjonizm” odbywała się stopniowo. W liceum i pierwszych latach stiduów np. szanowałem FOR- wydawało mi się że odnoszą się do faktów…
Potem zacząłem wyrastać, dostrzegać błędy poznawcze, market failure, konieczność regulacji niektórych rynków, bo w przeciwnym razie bo powstają wysokie koszty transakcyjne itp. Itd.
Obserwacja na mnie i kilku innych osobach – odnoszę wrażenie że przechodzenie na (w uproszczeniu ) centro-lewą stronę spektrum poglądów politycznych wiąże się ze hmm wzrostem cynizmu/ niezadowolenia z utuczającego świata/ zgorzknieniem.
Vide – no jednak tego i tego (np. służby zdrowia) alokacja wolnorynkowa dobrze nie urządzi (USA)
…
Gdy okazuje się że zakładają frimy/ awansują w korpo nie Ci najzdolniejsi znajomi którzy ci imponowali, a raczej wręcz przeciwnie. 😀
Coś co może skłonić wielu „poszukujących” w podobnym kierunku co mnie. Coś co zarazem mnie bardzo smuci… Nie jestem miłośnikiem krytyki politycznej, podobnie jak już nie jestem (od wielu lat) fanem FORu. Ale co muszę oddać KP, to fakt że wydają w PL bardzo fajne książki (sedlaczek, chang, pikkety) i zapraszają autorów do Wwa. Natomiast do momentu gdy to śledziłem FOR wydawał same jałowe broszurki. Książki Austriaków z XIX i początku XX w.
Podsumowując, obecnie podział lewica-prawica uważam za anachroniczny. Spektrum zagadnień do których odnosi się współczesna polityka nie da się wyrazić na 2 wymiarowej przestrzeni, a tym bardziej na prostej. Większość latarników umieszcza mnie w II ćwiartce ( liberalizm gospodarczy, interwencjonizm gospodarczy) ale uważam to za zbyt duże uproszczenie. Czasem bywam centro-prawicowy.
#zbytdużazłożonośćzagadnieńdzisiejszejpolityki
Spójrzmy np. na scenę polityczną Naszego zachodniego sąsiada.
Jedyna partia z racjonalnym podejściem do energetyki atomowej to AFD. Mimo to, raczej pod każdym innym względem to ugrupowanie mnie odrzuca. 😛
Spróbowałem dodać 3x komentarz – nie pojawia się. Czy tak wygląda Ban?
Z lektur dla dzieci, które robią lewaka, to zdecydowanie „A Patafii nie bardzo…” Jacka Nawrota.
@mistrz analizy
„Spróbowałem dodać 3x komentarz – nie pojawia się. Czy tak wygląda Ban?”
I tak i nie, tzn. nie był na kolegę. Co gorsza, nie wylądowało w spamie tylko od razu w koszu, więc nie zauważyłem. Sorki! Przepraszam też kolegę Mcal (halo, czy kolega nas jeszcze czyta?). Ale i tak proszę się nie rozpędzać.
„Yyyy.. absurd.
To może najpierw zalinkuje jak Pan sam ze sobą polemizuje, a potem przedstawię mój pogląd:”
Yyyy… bzdura. Zadaniem audycji radiowej nie jest wypracowanie wspólnego stanowiska, tylko wypełnienie ciekawym kątętem przestrzeni między reklamami. Ponieważ wyjaśniłem już panu pański błąd, bardzo proszę nie brnąć dalej.
„Rozmowa z osobami znajdującymi b. blisko pkt P (na dany temat) jest zwykle nudna.”
Bzdura. Mnie takie interesują najbardziej. Jeśli dla pana tutaj jest zbyt nudno, no to nikt tu pana chyba siłą nie zatrzymuje?
1. Hmm – moze przez link w komentarzu?
2. „tylko wypełnienie ciekawym kątętem przestrzeni między reklamami.”
A czy ja twierdziłem że cel jest inny? IMO potwierdza Pan tutaj nawet tezę z mojego komcia ( aka – taka rozmowa jest ciekawsza, co najmniej dla słuchacza).
3.
x wypoeiada jakiś pogląd.
Y: masz abdolutna rację
To jest ciekawa rozmowa?
Ja nawet jak sie z kimś zgadzam, to w dyskusji staram się być adwokatem diabła.
„Mnie takie interesują najbardziej.
Czyli oczekuje Pan jedynie potakiwania/pochlebców?
4. Jest Pan jedynym dziennikarzEM (jest jeszcze jedna dziennikarka :p) GW których czytuje. Jest to też jeden z5 polskojęzycznych blogów które regularnie czytam. Ergo nie jest nudno.
Jest jednak różnica między komentowaniem, a just czytaniem. Czytuje np Trystero, ale tam w zasadzie zwykle nie mam z czym polemizować – koles prezentuje dane i wyciąga podobne wnioski.
Pan wyciąga czasem inne wnioski i jeśli są to drobne różnice to zdarzało mi się kilka razy napisać komentarz, no ale widac że w 90% przypadków nie lubi Pan rozmawiać z osobami które nie piszą tu komentarzy 10 lat.
@mistrz analizy
„aka – taka rozmowa jest ciekawsza, co najmniej dla słuchacza).”
Kiedy robię coś jako dziennikarz (radiowy czy papierowy), zaciekawienie słuchacza/czytelnika jest dla mnie rzeczywiście istotne, bo przecież mniej lub bardziej pośrednio za to płaci. Za blogaska sam płacę. Ergo…?
„Czyli oczekuje Pan jedynie potakiwania/pochlebców?”
Oczekuję tutaj jedynie demokratycznych socjalistów, interesujących się popkulturą i technologią.
” Jest Pan jedynym dziennikarzEM (jest jeszcze jedna dziennikarka :p) GW których czytuje.”
W sensie że po odejściu Sucheckiej i Danielewskiego? Zresztą, wszystko jedno. Wie pan, nic nie jest wieczne, a już osobliwie nie stosunek pracy.
„no ale widac że w 90% przypadków nie lubi Pan rozmawiać z osobami które nie piszą tu komentarzy 10 lat.”
Ba, żeby tylko! Jeszcze jest żelazna klika blipowo/usenetowa, elita elit u komcionautów. To wydłuża to do jakichś 20 lat.
@Mistrz Analizy
„Nie widzę przestrzeni do dyskusji z narodowcem, podobnie jak nie widzę z archetypową „młodą lewicą” a la jakieś tam koło antyfaszystowskie z UW których oburzała/ indoktrynowała obecność choinki na korytarzu”
Gratuluję porównania. Prawicową propagandę zrównywać z jakąś archetypową dyskusją o choinkach… Bo przecież, jak wszyscy wiemy, faszyzm i antyfaszyzm to dwie strony tego samego medalu. Kiedy jedna strona otwarcie nawołuje do pogromów, a druga (w przerwie między jedną akcją antyfaszystowską a drugą) przy okazji pieprzy coś o choinkach, no to są to sytuacje jednak nieporównywalnie.
Ja rozumiem, że od ’89 roku każde kolejne pokolenie skręca coraz bardziej na prawo, ale chyba są jakieś granice rozsądku.
„Oczekuję tutaj jedynie demokratycznych socjalistów, interesujących się popkulturą i technologią.”
Uff. Pasuję (w sensie spełniania kryterium, nie w sensie poddania się).
„„no ale widac że w 90% przypadków nie lubi Pan rozmawiać z osobami które nie piszą tu komentarzy 10 lat.”
Ba, żeby tylko! Jeszcze jest żelazna klika blipowo/usenetowa, elita elit u komcionautów. To wydłuża to do jakichś 20 lat.”
Cholerka, a ja tylko od 2006-tego. Na blipie i w okolicach Blog de Bart bywałem, ale siedziałem w ławce z tyłu.
„Ja rozumiem, że od ’89 roku każde kolejne pokolenie skręca coraz bardziej na prawo, ale chyba są jakieś granice rozsądku.”
Idealista! Osobiście jestem ciekaw, jakie jeszcze dna zostaną przebite za mojego życia.
@TerryPratchet
„Osobiście jestem ciekaw, jakie jeszcze dna zostaną przebite za mojego życia”
Niejaki Żulczyk Jakub wydał książkę pt. „Czarne Słońce”. Jest to dystopia, której akcja dzieje się w najbliższej przyszłości. Wyszliśmy z Unii (Pol-End), Polska jest Republiką Konkordatową, wszyscy ministrowie to księża, na ulicach faszystowskie bojówki z błogosławieństwem Ojca Premiera mordują uchodźców i elementy politycznie podejrzane. Kraj jest otoczoną różańcem oazą Prawdziwej Wolności na tle cywilizacji śmierci, terroru politpoprawności i relatywizmu moralnego.
Tak właśnie sobie wyobrażam przyszłość: udana rechrystianizacja, prowadząca do zaorania wszystkiego przez prawicowy walec.
„niezadowolenia z utuczającego świata”
Literówka czy krytyka konsumpcjonizmu?
@ wo
„Sorki! Przepraszam też kolegę Mcal (halo, czy kolega nas jeszcze czyta?).”
Dzięki! Czytam zawsze, piszę rzadko. Rozpisałem się za bardzo, a i w międzyczasie wątek zapoczątkowany przez Komorfila zrobił się lekko nieświeży, więc szkoda mała a żal krótki.
@AwalBiały, @wo
Moje dzieci czytały z nami i czytają same z siebie wiele razy więcej książek niż przeciętna. Przez ostatnie 12 lat zarżnęliśmy wspólnie 3 czytniki i zaczytaliśmy do rozwalenia wiele książek papierowych.
We wpisie chodzi mi o mechanizm społeczny, który na wyjściu daje średnią czytelnictwa dorosłych Polaków poniżej 1 książka rocznie na głowę. W rodzinie miałem przykład – bratanek dostal na komunię kindla i po 2 latach urządzenie nie było ani razu czytane.
Po prostu wcale się nie dziwię dzieciom, które mają kontakt z książką „Mały książę” i „Balladyna” w wieku 12 lat (7 klasa). Jak to są jedyne książki, to szybko powstaje schemat książka = nuda, przykry przymus, jak mozna, omijam z daleka.
@mcal
„koewolucja konkretnego gatunku naczelnych z kilkunastoma gatunkami roślin”
No ale jak? Roślin tak, bo sami ich ewolucją kierowaliśmy, ale nas samych? Przez ostatnie kilkadziesiąt tysięcy lat zdarzyło nam się kilka mutacji pokroju utrzymania wydzielania laktazy, ale nic, co by nas biologicznie predysponowało do rolnictwa. Chyba, że uznamy sam fakt, że potrafiliśmy je opanować za dowód predyspozycji, ale wtedy to w ogóle wychodzi na to, że Słowacki wielkim poetą był, bo taki mamy genotyp, a latanie samolotami czy na księżyc to też naturalne zachowania Homo sapiens.
@monday.night.fever
„Jest to dystopia, której akcja dzieje się w najbliższej przyszłości.”
To zabawne, bo to polska fantastyka i różne „Operacje Chusta”, z których lubimy się śmiać, à rebours.
@ rozowyguzik
Latanie na księżyc to w sumie bardzo naturalne zachowanie dla zwariowanego gatunku, który już dawno temu pływał po Pacyfiku na jakichś dłubankach z łyka albo łaził przez Cieśninę Beringa pieszo.
Ale tak serio: przejście na dietę nazwijmy to „rolniczą” wywróciło nam dość dokładnie do góry nogami mikrobiom (dość głośne prace kilka lat temu, jak nas Gospodarz nie pogoni za #lemiesze to mogę wyguglać i wrzucić w wolnej chwili). A akurat oporność albo sprzyjanie takim albo innym mikroorganizmom to dość dynamicznie zmienne cechy, jedne z nielicznych, gdzie w ogóle można mówić o jakimś sensownym zróżnicowaniu różnych populacji w naszym młodym gatunku.
@arturjot
Porównywanie fantastyki antyfaszystowskiej z prawicową to jak zrównywanie rocka progresywnego z disco polo. Książka Żulczyk jest przegięta, fakt, ale takie są Rules Of Dystopia. „Chusta” to jakiś bełkot, a ludzie pokroju ks. Międlara istnieją jak najbardziej i cieszą się poparciem tych wszystkich Konfederacji. Żulczyk nie opisuje nic innego jak rządy skrajnej prawicy pod egidą kościoła, zjawisko przecież jak najbardziej realne (a że pod koniec książka skręca trochę w stronę wróżek, smoków i jednorożców to już, well, prawo gatunku).
@arturjot
„To zabawne, bo to polska fantastyk (…)”
Dystopia, PL jako zrujnowane państwo, teokracja rządzona przez KK, pod koniec z elementami nadprzyrodzonymi – np. „przenajświętsza Rzeczpospolita” Piekary. Napisana kilkanaście lat temu
# cywilizacja osiadła taka straszna
Szczerze to brzmi jak pierdololo Harari’ego z Sapiensa i Homo Deusa (imo najgorzej wydane 2 dychy na książki w ciągu ostatnich paru lat). Wydaje mi się że czytałem tu też swego czasu notkę i dyskusję pod nią raczej zgodnie dissującą tego autora.
#hejt na lektury szkolne
Z moich doświadczeń szkolnych uważam, że sporo rzecz powinno zostać usunięte, ale nie jest też tak ze na liście lektor szkolnych jest sam shit. Nauczyciele mają dowolność jeśli chodzi o lektury ponadprogramowe.
Ja w ramach takich lektor omawiałem, jeśli dobrze pamiętam Harrego Pottera w podstawówce, Pachnidło w liceum (a inny znajomy w LO omawiał na lekcjach Krew Elfów).
Z lektor z kanonu które pozytywnie bądź negatywnie wbiły mi się w pamięć
In plus:
Podstawówka:
1. W pustyni i w puszczy – o ile jeśli chodzi o warstwę hmm „wartości” postacie Sienkiewicza nie są mi bliskie, najogólniej mówiąc, to uważam że są to świetnie napisane książki. Nie bez przyczyny w Wiedźminie widać sporo wzorowania się na Sienkiewiczu.
Liceum:
– Tango, Ferdydurke, Szewcy – świetne sztuki
i parę innych
In minus:
Długo by wymieniać, ale nie widzę najmniejszego sensu w katowaniu dzieci i młodzieży Tym obcym, Nad Niemnem, Granicą i wieloma innymi
Zaskakująca zmiana in plus:
Podczas deformy edukacji zajrzałem do kanonu lektur co tam pisowcy nakombinowali. Zapamiętałem że w LO pojawiło się coś Dukaja.
#niskie czytelnictwo wśród społeczeństwa jako problem
Też kiedyś uważałem że to problem, uznając czytelnictwo za w jakimś stopniu autoteliczną wartość, ale czy aby na pewno tak jest?
Ja co prawda, jeśli chodzi o czytelnictwo jestem w górnym decylu (nie mówię centylu, bo nie chce mi się szukać badań z rozkładem :P), ale jeśli ktoś ma obejrzeć dobry film/ quality series, albo przeczytać słabą książkę, to wole żeby zrobił to pierwsze.
Świat będzie lepszy, jak ludzie zamiast czytać Jordana Petersona albo innego Mateusza Grzesiaka obejrzą sobie Bojacka Horsemanna.
* I oczywiście rozumiem że autor książek uważa inaczej, bo chce żeby rynek na jego produkt był jak największy.
@WO
„Oczekuję tutaj jedynie demokratycznych socjalistów, interesujących się popkulturą i technologią.”
Musi być koniunkcja tych wszystkich zbiorów, czy 2-2,5/3 ujdzie? 😛
@janekr
Ups – literówka. Niestety nie ma możliwości edycji komentarzy. ;/
@monday.night.fever
„Gratuluję porównania. (…)…”
Zganiasz nagrodę złotego Ćwierkacza, za nieumiejętność interpretacji tekstu/ interpretacji w złej wierze, żeby móc pospierać się z samym sobą. 😉 Mam nadzieję że z takimi kompetencjami pisujesz gdzieś felietony, albo jesteś chociaż aktywnym użytkownikiem polskiego Twittera.
„Ja rozumiem, że od ’89 roku każde kolejne pokolenie skręca coraz bardziej na prawo (…)”
– KIEDYŚ TO BYŁO, A DZISIAJ JUŻ NIE JEST
~ since 200 BC
@ Lektury & czytelnictwo
Z mojego punktu widzenia taką ewidentną pomyłką jest robienie języka polskiego w liceum jako miniatury kursu historii literatury (czyli czegoś, co osoba idąca na polonistykę i tak będzie miała powtórzone dużo szerzej). Zwłaszcza w sytuacji, kiedy powojnie przypadało na drugi semestr trzeciej klasy, w chwili, gdy trwa nieustanny galop powtórek przed maturą. (Może chociaż tutaj pojawi się jakiś plus systemu czteroletniego.) Nie dziwiłem się, jak słyszałem potem vox populi twierdzący, że ludzie pisali książki tylko dlatego, że nie mieli telewizji. (Ba, w „Esensji“ kiedyś pewna pani twierdziła, iż szczegółowość opisu XIX-wiecznych powieści wynika z braku rozprzestrzenienia się fotografii i filmu. W takim razie np. francuska prowincja z „Pani Bovary“ musiałaby być dla Flauberta szczytem niesamowitej egzotyki.) Za mało natomiast kładzie się nacisku na pytanie „Po co czytać?“
@ Mistrz Analizy
„Podczas deformy edukacji zajrzałem do kanonu lektur co tam pisowcy nakombinowali. Zapamiętałem że w LO pojawiło się coś Dukaja.“
„Katedra“, co akurat przyjmuję z mieszanymi uczuciami, bo IMO to tekst bardziej nadający się na poziom akademicki. Ze współczesnej polskiej fantastyki widziałbym chętnej „Mniejsze zło“ albo „Maladie“ Sapkowskiego. Jeżeli już Dukaja, to „Ruch Generała“ za inteligentną grę z gatunkiem, chociaż przesłanie finału obecnym włodarzom nie byłoby raczej w smak. Trzeba też przyznać uczciwie, że pisowcy nie próbują „robić Giertycha“, jeżeli chodzi o nowości, ale dokonali wyborów całkiem uczciwych. Oprócz Dukaja dostaliśmy Świetlickiego, „Miejsce“ Stasiuka (przypominające o wielokulturowości i wieloetniczności II RP) i „Wyspę“ Tokarczuk (opowiadanie o mężczyźnie karmiącym piersią).
„ (…) jeśli ktoś ma obejrzeć dobry film/ quality series, albo przeczytać słabą książkę, to wole żeby zrobił to pierwsze.
Świat będzie lepszy, jak ludzie zamiast czytać Jordana Petersona albo innego Mateusza Grzesiaka obejrzą sobie Bojacka Horsemanna.“
I beg to differ. W badaniach nad czytelnictwem zainteresowania lekturowe na poziomie przeciętnym (w ścisłym znaczeniu tego słowa) obejmują literaturę gatunkową, łatwiejszy mainstream, biografie, reportaże, książki popularnonaukowe. Jeżeli LO uważamy za szkołę dla klasy średniej i wyższej, wypuszczenie pod koniec edukacji ucznia z takimi aspiracjami i poczuciem celowości czytania (zamiast polonistycznego boot campu) to nie jest jakiś kosmos. Nawet po edukacji literackiej w szkole zawodowej można wyrobić przynajmniej chęć składnej i zdrowej komunikacji międzyludzkiej, zamiast produkcji uczniów, którzy będą, jak to ujął Adam Pomorski, „gastarbeiterami we własnym kraju“. Tymczasem doprowadzono do sytuacji, gdzie nawet na polonistyce uniwersyteckiej problemem jest zwątpienie w sens i zinternalizowana pogarda. Mój znakomity kolega wydziałowy, publikując w portalu studenckim pożegnalne „posłanie do młodych“ (link to niewinni-czarodzieje.pl) rzucił propozycję, aby o humanistach myśleć jako „inżynierach od ludzi“. Odrzucenie tej perspektywy, to jeden z wielu powodów, dla których Dukaj na kartach „Po piśmie“ strzela sobie w stopę z shotguna, ale i tam pojawiło się piękne uzasadnienie czytania jako czegoś, co pokazuje, że „człowieczeństwo może przybierać bogatsze formy, niż te znane z empirycznego doświadczenia“. Uświadomienie ludziom tego faktu, jak i dodanie takich czynników jak rozumienie innych punktów widzenia, czy zdolność krytycznego myślenia oraz weryfikowania informacji to są zadania jednocześnie ambitne i cholernie odpowiedzialne, kwestionujące dla naprawdę wielu uczniów dotychczasowe status quo. Także w konfrontacji z realiami ekonomicznymi. Symptomatyczne, że nie wymieniłeś jako przykłady słabej literatury Pilipiuka albo innej Michalak, tylko książki coachingowe. Bo te ostatnie dla niektórych są jedynym uzasadnieniem dla czytania (pomijam pozycje specjalistyczne). Bez przekształcenia świadomości Polacy nadal będą patrzeć na materialną stronę kapitalizmu jako na mariaż neolibu z oligarchizmem w stylu wschodnim (Kulczyk) podlanym sosem z tefałenowsko-grzesiakowego coachingu. Jak wspominasz o „quality series“: nie bardzo wierzę, że ktoś bez pewnego wyrobienia literackiego będzie choćby w stanie docenić postać Diane albo zrozumieć sporą cześć dowcipów. Patrząc po krajach, nie ma udanych sztuk narracyjnych bez rozwiniętej literatury. Nie będzie w Polsce Skandynawii bez czytającego społeczeństwa.
Podejrzewam, że spamołap łapie mi komcia za pojedynczy link (z którego nie chcę rezygnować).
@pak
'Podejrzewam, że spamołap łapie mi komcia za pojedynczy link (z którego nie chcę rezygnować).”
Istowo – odparłem lakonicznie
Cholera, coś chyba znowu zepsułem, a już nawet brał komcie awala z pięcioma linkami.
@PAK
„Symptomatyczne, że nie wymieniłeś jako przykłady słabej literatury Pilipiuka albo innej Michalak,”
Zastanawiałem się co uważam za „kiepska książkę” która się świetnie sprzedawała. Moje pierwsze pomysły to zmierzch i 50 twarzy Grey’a, ale zmieniłem wybór na bardziej gender neutral spodziewając się jakiegoś SJW od #thatsexist! :p
„Jak wspominasz o „quality series“: nie bardzo wierzę, że ktoś bez pewnego wyrobienia literackiego będzie choćby w stanie docenić postać Diane albo zrozumieć sporą cześć dowcipów. ”
Zgadzam się że żeby w pełni docenić takie dzieło należy znać kod kulturowy do którego się odnosi, natomiast takim moim prywatnym kryterium dobrego dzieła jest to, że podoba się odbiorcy rozumiejącemu niedopowiedzenia, jak i temu który ich nie zauważa.
Podam 2 przykłady, akurat growe, ale w literaturze czy quality serialach można się spodziewać że się nie po nie już bardziej wyrobiony odbiorca, a w przypadku gier już nie koniecznie.
Wiedzmin 2 – Zoltan wywołujący w lesie wiewiórki hasłem w elfiej mowie „Kirkegard” na co słyszy odzew „Heidegger”. Zaśmiałem się grając, ale ja się pytam jaki odsetek graczy zrozumiał (miał zrozumieć w założeniu twórców) easter egg? 0,5%?
2. Rozmawiałem z jednym hiszpańsko języcznym ziomkiem o tym, jak odbieral Wiedźmina 3 grając w niego i jak odbiera sagę która właśnie zaczął czytać. Bo omówmy się – tam jest cała masa odniesień do polskiej kultury których nie-polskojęzyczny odbiorca raczej nie ma szans znać.
I mimo to chce to czytać/ grać i mu się podoba – to jest dla mnie wyznacznik czegoś dobrego.
Myślę że podobnie jest z quality series.
Inny gender neutral i nie coachingowy przykład (jak mniemam) złej rzeczy która się dobrze sprzedawała mogłem wstawić autobiografię Wojewódzkiego.
#Dukaj a lista lektur
Najchętniej *sarkastycznie* to bym tam widział albo „Serce Mroku”, „Zanim noc” albo „Xavrasa”. Generalnie eksplorację granic patriotyzmu.
Młódź co inteligentniejsza by zrozumiała, reszta co prawda mogłaby pójść w twardy nacjonalizm…
@Mistrz Analizy
„Moje pierwsze pomysły to zmierzch i 50 twarzy Grey’a, ale zmieniłem wybór na bardziej gender neutral spodziewając się jakiegoś SJW od #thatsexist! :p“
Nietolerancyjni są bardziej „SJW“ kolesiowcy, którzy tak protekcjonalnie traktują kobiety (albo inną mniejszość) w kulturze, że odmawiają im prawa do popełniania błędów.
„Zgadzam się że żeby w pełni docenić takie dzieło należy znać kod kulturowy do którego się odnosi“
Nie mogłoby też powstać, gdyby autorzy sami nie czytali.
„w literaturze czy quality serialach można się spodziewać że się nie po nie już bardziej wyrobiony odbiorca, a w przypadku gier już nie koniecznie.“
W tym IMO tkwi problem. Jak bierzesz na warsztat gry komputerowe to ci dochodzi cały flejm narratologia vs ludologia. Innymi słowy, spora grupę odbiorców, która przy wyborze tytułu nie kieruje się wartościami artystycznymi, tylko tym, żeby „grac w grę“. Gamergate pokazało, że ludzie opierający dietę kulturową przede wszystkim na grach wypadają cokolwiek nieciekawie. Przy całym (ogromnym) szacunku dla Wiedźmina, to nie jest np. This War of Mine, czy Spec Ops: The Line, gdzie nie można zignorować subwersywnego przesłania ani charakteru rozgrywki, da się podejść na zasadzie „krew i cycki“. Czytałem kiedyś relację amerykańskiej lewicowej dziennikarki, która próbowała rozegrać Dziki Gon nadając Geraltowi ideowy profil anarchofeministy (czyli np. wybierać zachowania z największym możliwym szacunkiem wobec kobiet). Nie dało się, bo wiedźmin potrafi choćby rzucić nagle seksistowskim dowcipasem.
„Wiedzmin 2 – Zoltan wywołujący w lesie wiewiórki hasłem w elfiej mowie „Kirkegard” na co słyszy odzew „Heidegger”.“
W trylogii są jeszcze lepsze kawałki. Dzisiaj chyba nikt poza polonistami (i to nie wszystkimi) nie pamięta o Edwardzie Słońskim i jego wierszu „Ta, co nie zginęła“, chociaż podczas pierwszej światówki i międzywojnia ludzie recytowali ten utwór z pamięci. Alem się wzruszył, gdy go cytuje Scoia’tael w jednej z dramatyczniejszych scen jedynki…
„Bo omówmy się – tam jest cała masa odniesień do polskiej kultury których nie-polskojęzyczny odbiorca raczej nie ma szans znać.“
Już tak nie przesadzajmy z tą „masą“, mem „Wiedźmin taki słowiański“ ma w przypadku książek cokolwiek wątłe postawy. U ASa nie ma niczego tak dosłownego jak parafraza „Balladyny“ w czwartym akcie jedynki. (Zdaje mi się, że niektóre odwołania są tonowane w angielskiej wersji dialogów.) Sapkowski pisał „Panią Jeziora“ przez cały 1998 rok, dwusetlecie urodzin Mickiewicza. Twierdzi, że wsadził do tomu kilkanaście odpowiednich kryptocytatów, ale wszystkich nie wyłapał chyba nikt, bo są właśnie easter eggami.
„Inny gender neutral i nie coachingowy przykład (jak mniemam) złej rzeczy która się dobrze sprzedawała mogłem wstawić autobiografię Wojewódzkiego.“
Tja, autora aforyzmu „Bieda to stan umysłu“… Tu wchodzimy na nieco inny grunt, bo trącamy o temat telewizji. Przy okazji pytanie do gospodarza: czy jest może planowana osobna notka o „Wszyscy jesteśmy cyborgami“?
@brazylian23
„Zanim noc“ zdaje się została wyklęta przez samego autora, bo pominięto ją we wznowieniu „Xavrasa“. Dla mnie raczej słusznie, bo średnio udźwignęła temat… Muszę wreszcie skończyć ten tekst na temat „Po piśmie“, jak widzę fragment „Xavrasa“ o tym, jak zamach atomowy Wyżryna inspiruje przeboje techno, to już dostrzegam odjazdy Dukajowej futurologii.
@Mistrz Analizy
„# cywilizacja osiadła taka straszna
Szczerze to brzmi jak pierdololo Harari’ego z Sapiensa i Homo Deusa”
Powoływana powyżej przeze mnie książka Scotta jest subtelniejsza w swoich ocenach – pokazuje, że przez tysiące lat neolitycznej historii ludzkości (czyli w okresie, który dla większości z nas odpowiadałby „optycznie” owemu mitycznemu stanowi natury) dominowały w poszczególnych populacjach ludzkich modele pośrednie między łowiectwem/ zbieractwem a rolnictwem. Konkretna lokalna aktywność była dostosowana do niszy ekologicznej i mogła obejmować np. podążanie za sezonowymi migracjami zwierzęcymi, ogrodnictwo leśne (selekcja dziko rosnących gatunków leśnych), kopieniactwo, rolnictwo żarowe, itd. Osiadła uprawa zbóż wyodrębniła się jako jeden z takich modeli na żyznych obszarach zalewowych. Tego typu działalność rolnicza okazała się zapewniać szczególnie łatwą akumulację zasobów (niepsującego się ziarna), jednocześnie jednak prowadziła do wytworzenia się silnej stratyfikacji społecznej: elit organizujących prace melioracyjne i żniwne oraz kontrolowanej ludności, często niewolniczej, wykonującej te prace. Owa hierarchia była przez tysiąclecia bardzo nietrwała: załamywała się pod wpływem buntów i ucieczek ludności poddańczej, najazdów koczowników lub wyczerpania niszy ekologicznej. Nie prowadziło to jednak do głębokiego cywilizacyjnego regresu, lecz raczej do decentralizacji i egalitaryzacji stosunków na danym obszarze. Osiadłe rolnictwo ostatecznie wygrało nie jako model „lepszy” dla ogółu ludności (skoro uporczywie ją ona porzucała na rzecz modeli „mniej zaawansowanych”), lecz jako model zapewniający elitom wyjątkowo wysokie zyski i motywację do działania. Po każdym okresie regresu, elity odtwarzały ten model przy pomocy tworzonego na nowo aparatu państwowej represji. Bogowie rolnictwa byli w najstarszych panteonach, np. sumeryjskim i asyryjskim, również bogami wojny, zniewalającymi i utrzymującymi w ryzach „prymitywnych” koczowników (patrz sumeryjskie „Georgika”). Zatem podobnie jak późniejszy rozwój kapitalizmu, rozwój rolnictwa był związany z ideologicznym program ekspansji i kolonizacji, sterowanym przez elity polityczno-majątkowe. I również podobnie jak w wypadku kapitalizmu, stan stabilny cywilizacje rolnicze uzyskały dopiero w chwili, gdy elity nauczyły się dzielić zyskami z kontrolowaną ludnością.
@Czytanie vs. oglądanie
Gdybym miał doradzać średnioklasowemu rodzicowi: szczyty merytokracji zarówno na Zachodzie jaki i w Polsce częściej niż inni uzyskują osoby, które w dzieciństwie doświadczyły przynajmniej jednego z trojga: a) okresu nałogowego czytelnictwa, b) regularnego kontaktu ze sceną (teatr, balet) lub c) zorganizowanej edukacji muzycznej. Przykłady można podawać z najróżniejszych biografii: Michelle Obama (fortepian), Emanuel Macron (teatr), a ostatnio w Polsce – Tomasz Grodzki (lektury). Oczywiście nie wszystko to ma zapewnić dziecku osobiście sam rodzić: od tego mamy w Polsce (dziedzictwo socjalizmu) biblioteki, unikalną sieć teatrów dla dzieci („starych” państwowych i nowych tworzonych przez spółdzielnie aktorskie w różnych formach), czy też sieć dobrych filharmonii, rozszerzoną za pieniądze unijne również na mniejsze miasta, jak Białystok czy Gorzów (co w swoim czasie osobiście krytykował – cóż za honor! – Leszek Balcerowicz). Przy każdym z tych miejsc jest oferta różnego rodzaju aktywności, zajęć, warsztatów. Skąd na to czas? Z nieoglądania seriali.
@MA & PAK
Panowie, jak już ironicznie piszecie o „SJW”, to pewnie zaraz zaczniecie zwalczać polityzną poprawność? Róbcie to może gdzie indziej, bo tu i tak się nie uda.
@ WO
Nie, nie, nie, chciałem tak sformułować wypowiedź, aby było jasne, że nie nazywam seksistą przepdiścy, stąd to określenie i cudzysłów.
@czytanie dzieciom
Apropos odświeżania lektur z dzieciństwa przy okazji czytania własnym dzieciom. Właśnie czytam moim synom „Dzieci z Bullerbyn”, i jestem zdumiony, że po prawie 40 latach pamiętam niemal każde zdanie (zaczytałem tę książkę do cna w wieku wczesnoszkolnym). Drugie zdumienie, że nie zauważałem chyba wtedy (bo w ogóle nie pamiętam) wszelkich seksizmów, których jest owszem całkiem sporo. A które obecnie bezbłędnie wyłapuje mój siedmioletni syn, co jest zdumieniem trzecim, pozytywnym bardzo.
„Dzieci z Bullerbyn” obrazują też dość precyzyjnie, choć niekiedy w sposób wyidealizowany, klasową strukturę przedwojennej Szwecji. Pokazane rodziny są wiejską klasą średnią, co oznacza że mają służącą i parobków (klasa niższa), jednak dzieci obok edukacji okresowo zajmują się również fizyczną pracą na roli (ukazywaną jako zabawa). Wizyta u mieszkającej w dworku ciotki Jenny to cameo klasy wyższej (polski czytelnik tego może nie odczuwa, ale szwedzka ekranizacja jasno wychwytuje tę klasową różnicę). Wyżej też od rolników stoi dysponująca kapitałem kulturowym, wykształcona w mieście inteligencja (nauczycielka, pastor). Wreszcie epizody starszych osób mieszkających poza wsią (zły szewc, Kristin z zagajnika) sugerują prekaryjność sytuacji życiowej samotnych seniorów.
@Awal
No tak, ale te bardziej oczywiste klasowe elementy dobrze zapamiętałem (w końcu w późnym PRL-u nie było służących ani parobków), więc tu zaskoczenia nie było. Co jeszcze bardziej kontrastuje z kwestią niewidzialnych ról płciowych, bo nie mogę się zasłaniać niepamięcią ogólną.
#dzieci z bullerbyn i pokrewne
To straszne że męczono tym dzieci 40 lat temu, męczono 20 lat temu i męczy się nadal.
@WO
„Panowie, jak już ironicznie piszecie o „SJW”, (…)”
No, możelekko ironicznie, ale opisałem faktyczną motywacje zmianę pierwotnego przykładu „złych książek” , bo odnoszę wrażenie że co najmniej 2 aktywnych komcionautów by się przy… czepiło. Mam nadzieje że Gospodarz go nie odbiera jako seksistowski.
Nota bene, powyższe jest trochę związane z moim problemem odnośnie takich nieprecyzyjnych pojęć jak „lewak” czy „socjalista” tzn określenie co jest kryterium koniecznym do używania takiego określenia, a co jest już „głupotami, błędami i wypaczeniami”.
Ja np mam problem z nazywaniem samego siebie jakimś -istą, wyznawcą jakiegoś -izmu (jedyna pewność to agnostycyzm), ale widzę co najmniej kilka aspektów w których uważam się za zdecydowanie bardziej „lewackiego” od Pana.
@awal
# rolnictwo & cywilizacja
Niemniej, well – rolnictwo umożliwiło wzrost demograficzny, większą specjalizacje w nie-tylko-pozyskiwaniu-żywności i per saldo – well, powstanie cywilizacji.
#nauka gry na instrumencie, balet , teatr etc.
Nie wiem czy taka argumentacja to nie jest trochę na zasadzie „kult cargo”. UMC organizowało i organizuje swoim dzieciom zajęcia jak balet, nauka gry na fortepianie czy inne tenisy i jazdy na własnym koniku, ale nie wiem czy akurat to ma związek z ich późniejszym (lub jego brakiem) sukcesem życiowym.
@PAK
„Przy całym (ogromnym) szacunku dla Wiedźmina, to nie jest np. This War of Mine, czy Spec Ops: The Line, gdzie nie można zignorować subwersywnego przesłania ani charakteru rozgrywki, da się podejść na zasadzie „krew i cycki“.”
Z tego opisu wynika że uznajesz to za problem. Ja wręcz przeciwnie. To że w zależności od kompetencji kulturowych i nastroju! odbiorcy „dzieło” może być odbierane bardzo powierzchownie lub wręcz przeciwnie uznaje za zaletę.
Różniej taki nastolatek przyciągnięty krwią i cyckami obejży na yt „X ciekawostek o witcher 3” gdzie będą te odniesienia kulturowe i go to zaciekawi.
@MA
Wypraszam sobie, ani ja nie bylem męczony, ani nie męczę moich dzieci (czytamy właśnie drugi raz, na ich prośbę). To jest po prostu dobrze napisana książka, ciepła, współgrająca z dziecięcym postrzeganiem świata. Nawet pomimo (widocznych dziś) wad. Lubiła ją również moja starsza córka, dobrze wspomina i żona.
@kuba
Ok. Potraktowałem Cię swoją miara- tj. Nic z tego nie pamiętam, pozostało jedynie wrażenie jednej z nudniejszych lektur wczesnej podstawówki + że jeden z bohaterów nazywał się Lasse.
@PAK i literatura w liceum
Mam podobną intuicję. Chyba lepiej byłoby to robić okresami historycznymi hako tematem (np. w średniowieczu robimy i Mistrza Polikarpa i Krzyżaków i np. Maladie). Pierwsza korzyść – skończyłby się odwieczny problem ze współczesnością w polskiej szkol(nigdy do niej nie docieramy, bo się rok szkolny kończy albo powtórki do matur zaczynają). Druga – może nawet ważniejsza – pojawiłoby się jakieś kontinuum patrzenia i myślenia o tzw. dziedzictwie kulturowym. I tu broniłbym zarówno Sienkiewicza jak i Żeromskiego, trudno pominąć książki, które w dużej mierze ukształtowały nasz (w sensie Generała Publicznego) stosunek do polskości, historii, miejsca w świecie itd. W ogóle – jak tak patrzę po latach – to za dużo było „omawiania lektur” a za mało (może i w ogóle) krytycyzmu w odbiorze tekstu (nie tylko na polskim zresztą – prasówki na WOS byłby doskonałym ćwiczeniem, gdyby obok relacjonowania treści pojawiałaby się kwestia dlaczego to samo w Wyborczej jest inaczej opisane niż w Rzepie i na portalach). Ba, nawet z wypisów z tej nieszczęsnej biografii Króla Telewizji byłby spory pożytek gdyby został na lekcji uczciwie zorany i zanalizowany jako pewien współczesny podgatunek literacki.
@podstawówka
Ten Obcy ma właśnie tę wartość, że pokazuje jak tytułowy bohater wygląda w oczach dzieci z innej klasy i środowiska, jak jest przez nie oceniany i traktowany. Moja (i podejrzewam że Wasze też) banieczki pełne są narzekań na klasizm rozmaitycjh Jand i innych Lisów – czy to niej, upraszczając, nieprzerobiona lekcja ze spotkania z Zenkiem Wójcikiem?
Poza tym – nie mogę wyjść ze zdumienia jak można się nudzić przy Dzieciach z Bullerbyn…
@Piotr Aleksander Kowalczyk
Żeby tylko w tym był problem, przypominam o słynnych kartach seksu z pierwszego wiedźmina. Nawet dla 14 letniego mua to była niezła żenada.
„Gamergate pokazało, że ludzie opierający dietę kulturową przede wszystkim na grach wypadają cokolwiek nieciekawie.” Ba, wystarczy przeczytać przeciętną recenzję gry, mam wrażenie, że w większości tworzą je idioci z małym ekhm.
@ jak można się nudzić przy Dzieciach z Bullerbyn
No właśnie! Tę książkę dostałem jako nagrodę na zakończenie pierwszej klasy podstawówki i tak mnie nudziła, że przed końcem wakacji przeczytałem ją kilka razy. Oczywiście nie zauważałem w niej żadnych klasizmów ani seksizmów. Ba! Do dzisiaj nie myślałem o niej w tych kategoriach (inna rzecz, że od ostatniego czytania minęło grube kilkadziesiąt lat). Wydawało mi się raczej, że wydźwięk książki jest równościowy.
Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że to, co mnie, kilkulatka, urzekło w Dzieciach z Bullerbyn, to możliwość zanurzenia się w pogodnym świecie bezpiecznych przygód. Na świat bardziej ryzykownych zdarzeń przyszła pora rok-dwa później wraz w Winnetou i dziećmi kapitana Granta. Co więcej, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych dla mieszkającego na niewielkiej wsi dzieciaka inteligenckich rodziców ta książka nie była w żaden sposób egzotyczna ani anachroniczna. To się mogło dziać niemal we wsi za lasem.
Być może taki odbiór to kwestia roku urodzenia i realiów gomułkowskiej małej stabilizacji. Dla młodszych to już może być historia z jednej strony daleka od osobistych doświadczeń a z drugiej – w zasadzie pozbawiona akcji.
@mcal
Mikrobiom mikrobiomem – to znaczy tylko, że jesteśmy przystosowani do jedzenia tego, co produkujemy, ale nijak się nie ma do samego procesu produkcji.
@Mistrz Analizy
„rolnictwo umożliwiło wzrost demograficzny, większą specjalizacje w nie-tylko-pozyskiwaniu-żywności i per saldo – well, powstanie cywilizacji.”
Nikt tego nie neguje. Kapitalizm też przecież przyczynił się do tych rzeczy. Ale, podobnie jak w przypadku kapitalizmu, negatywne efekty rolnictwa dla osób na dole drabiny były niezaprzeczalne. Nawiasem, Harari dużo rzeczy wysysa z palca, ale akurat nie np. destruktywny wpływ osiadłego stylu życia na układ kostny. Wklejałem tu kiedyś badania.
^ trudne jest „wyrzucenie tych wszytkich nudnych rzeczy z kanonu lektur, bo percepcja jak widac moze byc bardzo rozna.
Prawdopodobnie gdzies na swiecie żyje też osoba której podoba się Nad Niemnem. 😛
Jak przez chwilę się zastanowlem, to poza w pustyni i w puszczy i ponadprogramowym HP nie pamiętam dobrze wspominanej LEKTURY z podstawówki (później było lepiej). Wszytkie te Anie z zielonego wzgórza, te obce, czarne stopy i co tam jeszcze było – w ogóle nie pamiętam, albo pamiętam jako „meh”.
@Mistrz Analizy i lektury
To jest chyba jakiś słaby trolling. 'Nad Niemnem’ jako przykład nudy ogarniam. Ale „Dzieci z Bullerbyn”? Najlepszą książkę evah? Zresztą Ania też do nudnych nie należy. Ten Obcy, Czarne Stopy – działo się. Ograniczyć trzeba tylko pozytywistyczne nowelki. Nie dość, że nuda, to jeszcze żyć się odechciewa.
@ Jak zostałem „lewakiem”
GW dzisiaj udostępniła felieton naszego gospodarza „Podniesienie zamożnym składek emerytalnych nie kłóci się z moim poczuciem sprawiedliwości”, który koresponduje z tematem notki. W komentarzach pod tekstem na portalu GW można oczywiście przeczytać mnóstwo wypowiedzi ludzi, którzy go nie przeczytali ze zrozumieniem lub po prostu nie potrafią ścierpieć tak ekstremalnego lewactwa. Da się nawet zauważyć wyzywanie od KOMUCHÓW (wielkie litery w oryginale). Swoją drogą, gdy przeglądam takie komentarze, doceniam rygorystyczne moderowanie na tym blogu.
Ale ad rem. Kiedy zastanawiam się, jak ja zostałem lewakiem, dochodzę do wniosku, że byłem nim „od zawsze”, bo niwelowanie dysproporcji majątkowych i większe obciążenia dla bogatszych chyba nigdy nie kłóciły się z moim poczuciem sprawiedliwości.
Poglądy polityczne zacząłem mieć gdzieś tak za średniego Gierka i można je uznać za efekt swego rodzaju ukąszenia heglowskiego, czyli sprowadzały się one mniej więcej do twierdzenia „socjalizm (realny w PRL, bo innego nie znałem) to jest świetny pomysł, tylko żeby nie było tych wypaczeń, no i przydałoby się lepsze zaopatrzenie w sklepach”.
Potem z wypaczeniami i zaopatrzeniem w sklepach zrobiło się jakby gorzej, ale… właściwie to TINA (bo Związunio i skąd tu kapitał, żeby ten kapitalizm wyglądał jak nie przymierzając w RFN). Zresztą w karnawale „Solidarności”, a w stanie wojennym to już na 100% przestał do mnie przemawiać romantyzm i zacząłem doceniać pozytywistów (no bo jeszcze w liceum potrafiłem z zapałem recytować „Młodości! ty na poziomy…”).
Potem trochę mnie ukąsił Balcerowicz. I to raczej nie dlatego, że mi się tak bardzo spodobał święty rynek i święta własność prywatna (od świętości zawsze mnie raczej odrzucało), ale raczej dlatego, że… TINA. Bo przecież realny socjalizm kompletnie zbankrutował (choć np. w takiej Czechosłowacji do 1990 r. zaopatrzenie w sklepach było w niebo lepsze niż u nas – wiem, bo bywałem i martwiłem się, żeby mi nie zabrali na granicy kremu Nivea, zaworów do instalacji gazowej lub butów). Wstyd się przyznać o nordyckim socjalizmie wiedziałem niewiele, a poza tym i tak tam przecież skręcali na prawo (w GW na pewno można było o tym coś przeczytać). Czyli odejście od moich przekonań miało charakter raczej pragmatyczny na zasadzie: realia panowie, realia.
A potem jednak, także dzięki temu blogowi, dotarło do mnie, że alternatywa istnieje. Choć w naszym kraju piekielnie trudno będzie ją zrealizować.
@Prawdopodobnie gdzieś na świecie żyje też osoba której podoba się Nad Niemnem.
Ktoś mnie wołał?
@Mistrz Analizy
„Różniej taki nastolatek przyciągnięty krwią i cyckami obejży na yt „X ciekawostek o witcher 3” gdzie będą te odniesienia kulturowe i go to zaciekawi.”
(„Obejrzy”, Mistrzu, miejcie litość!) Obawiam się tylko, że na tym samym kanale może znaleźć film o tym, jak feministki czepiają się bez sensu takiej wartościowej gry. (Ach, cholera, akurat seksizm Dzikiego Gonu tak mnie wnerwił, że sam napisałem w temacie link to facebook.com) Osobnym fenomenem jest to, że fani Wiedźmina, ale też np. Pottera potrafią być seksistami czy rasistami wbrew intencji dzieł, bo ta jest dla nich zbyt naskórkowa. Jeszcze długa droga rozwoju czeka na potencjalnego Ziutka-gracza w takiej sytuacji.
(Aby nie było, że do końca potępiam: czytać się uczyłem na „CD-Action”, tam też pierwszy raz, jeszcze w najntisach, przeczytałem o Sapkowskim czy Monty Pythonie.)
@PAK „(Aby nie było, że do końca potępiam: czytać się uczyłem na „CD-Action”, tam też pierwszy raz, jeszcze w najntisach, przeczytałem o Sapkowskim czy Monty Pythonie.)”
Ba, mam silne podejrzenie, że – będąc w wieku jednocyfrowym – to właśnie w CD-Action pierwszy raz czytałem o Lemie. Co stwierdzam w duchu „do wartościowych rzeczy można dochodzić prze-róż-ny-mi ścieżkami”.
@Mistrz Analizy
„rolnictwo umożliwiło wzrost demograficzny, większą specjalizacje w nie-tylko-pozyskiwaniu-żywności i per saldo – well, powstanie cywilizacji.”
Książki takie jak Scotta pozwalają wyjść ponad linearny obrazek jaki pamiętamy z lektur w rodzaju „Skąd przychodzisz, Adamie?” Josefa Kleibla, gdzie po paleolitycznej jaskini pojawiał się schludny neolityczny rolnik w lnianym wdzianku. Osiadłe rolnictwo było co najmniej przez całą epokę brązu skromnym uzupełnieniem cywilizacji koczowniczych, które odpowiadały za rozwój cywilizacyjny nie mniej niż rolnicy – koczownicy byli zarówno twórcami innowacji (np. udomowienia konia) jak i niezbędnymi pośrednikami w ich przekazywaniu pomiędzy odizolowanymi wyspami osiadłych populacji.
Otwartym pytaniem pozostaje, czy akumulacja kapitału w osiadłych społecznościach przybierająca postać pełnych zboża spichrzy musiała nieuchronnie prowadzić do tworzenia ekspansywnych organizmów państwowych zajętych organizacją monumentalnych budów i rozbudowanego aparatu przemocy – czy też możliwe były w ramach cywilizacji rolniczej inne modele. Wielowiekowa cywilizacja Indusu (zwana od głównych ośrodków jako Harappa lub Mohendżo Daro) była, o ile dobrze odczytujemy świadectwa archeologiczne, słabiej skażona genem ekspansywnej agresji i nierówności. Jej osady nie dysponują dużymi budowlami o oczywistych funkcjach symbolicznych czy religijnych, posiadają za to publiczne łaźnie i prostą kanalizację. Zachowana ikonografia sugeruje, że stratyfikacja społeczna była w induskich osadach mniej stroma a pozycja kobiet silniejsza niż w Mezopotamii [1]. Względnie izolowana, zasobna w minerały i handlująca produktami rzemieślniczymi z Mezopotamią Harappa mogła być czymś w rodzaju bogatego „nordyckiego” peryferium ówczesnego świata. Być może to jednak nadmiernie optymistyczne stwierdzenie – równie uprawniona może być teza, iż społeczne nierówności wyrażały się w tej starożytnej kulturze w inny sposób niż poprzez ostentację majątkową. Łaźnie mogły służyć jako narzędzie dostępu wybranych grup do rytuałów oczyszczenia – jako początek systemu kastowego znanego z późniejszej historii Indii [2].
Niestety, silne hierarchie grupowe, podobnie jak nastawienie organizmu na konsumpcję tłuszczu i cukru, są typowymi cechami naczelnych – a zatem nierówności społeczne są być może nieuniknioną „otyłością” społeczeństw wchodzących na drogę akumulacji kapitału. Z oboma zjawiskami można jednak walczyć i dlatego… jak w tytule notki WO.
[1] link to harappa.com – ogólnie polecam całą stronkę harappa.com – czytelnie zaprezentowana archeologia starożytna konkretnego regionu z interesującymi odniesieniami do współczesności.
[2] link to harappa.com
@myself
„wyrozumiałość otoczenia i mediów to dodatkowy bonus za to, że urodziłeś się lepiej. Albo przynajmniej za to, że miałeś na tyle kapitału kulturowego, aby wejść w bliski network z tymi, którzy tak się urodzili. Z trzech podanych przez Ciebie przypadków: Najsztub posiadł tę umiejętność i wyszedł obronną ręką…”
Niestety zmiany pokoleniowe wpływają też na siłę twojego networku… Przychodzi ni stąd ni zowąd młoda dziennikarka, która nie wie, że ty, Najsztubie, żyłeś z nami, cierpiałeś i płakałeś z nami, żeś ty nasz (50-letniego liberalnego męskiego establiszmentu medialnego). Zmienia się klimat i łup [1]. Social climberowi zawsze wiatr w oczy – zmiana paradygmatu i dezaktualizacja networku dotyka najpierw klasowych nuworyszy z peryferii sieci, zasiedziali klasowi inkubenci mają więcej czasu na rozpoznanie zagrożeń i dostosowanie się (trzeba być tak zaślepionym statusem jak książę Andrzej, by tego nie potrafić).
[1] link to wyborcza.pl
@awal
„Zmienia się klimat i łup [1].”
Jakie „łup”? Wszyscy chyba wolelibyśmy mieć takie łup jak on, niż taki bezłup jak my. Networking nadal ma pierwsza klasa przecież, acz to oczywiste, że te przepisy należy zmienić.
@WO
O, dla lokatora elitarnego networku to jest „łup”. Mój network pierwsza klasa nie zapobiegł na żadnym poziomie pojawieniu się mojego nazwiska i słowa „winny” w jednym tytule na wyborcza.pl…
^agree. Jakby miał aż tak dobry network, to artykuł by nie powstał, a teraz by padło „ta Pani kariery w mediach już nie zrobi”.
Mimo wszystko, ten proses był już dość dawno, a mimo to chyba żadnych konsekwencji zawodowych red za potrącenie staruszki bez prawa jazdy chyba nie odczuł.
Niestety, kilka zawodów (dziennikarz, osobowość medialna, duchowny, prawnik…) charakteryzuje się w PL w takich sytuacjach bardzo patologicznie rozumiana solidarnością ( vide sprawa literata JR z 2017).
@mistrz analizy
„mimo to chyba żadnych konsekwencji zawodowych red za potrącenie staruszki bez prawa jazdy chyba nie odczuł.”
Bo on w dużym stopniu jest już poza tym zawodem. Widziałem różne fantazje na temat jego rzekomej przepotężnej pozycji – to zawsze eksploduje, tak jak Maleszce dopisywano jakąś fortunę z akcji albo stanowisko kierownicze. Ale w rzeczywistości przeanalizuj może, Mistrzu Analizy, jego pozycję zawodową.
@awal
„O, dla lokatora elitarnego networku to jest „łup”.”
Elitarnego? Nie wiem, czy dziennikarze w ogóle mają „elitarne”. No i przecież to nie jest twarde „winny”, tylko że w „innym kraju byłby, trzeba zmienić przepisy”. On temu w prywatnej rozmowie nie zaprzecza przecież.
Mój brak analizy mówi – program satyryczny w TOK FM, przez długi czas moje guilty pleasure. Chyba w tej audycji się nic nie zmieniło,
To jedyna rzecz z jaką obecnie mi się red PN kojarzy.
@mistrz analizy
„program satyryczny w TOK FM (…) To jedyna rzecz z jaką obecnie mi się red PN kojarzy”
I tak z ręką na sercu, to właśnie kolega uważa za szczyt kariery dziennikarskiej? W jakim zawodzie Najsztub ma ponosić te wymarzone przez kolegę „konsekwencje zawodowe”, w zawodzie satyryka?
a czy ja gdzieś mówiłem o jakimś szczycie?
Mówię tylko ze jie poniósł konsekwencji – wygląda że jest tam gdzie był przed tym wypadkiem.
@mistrz analizy
No i jak sobie wyobrażasz wymarzone „konsekwencje zawodowe” dla kogoś, kto ma tylko program satyryczny? Zakaz wykonywania zawodu satyryka?
„Ten facet śmierdzi, źle to wpływa na nasz PR – nie przedłużamy kontraktu”.
I nie mówię że to najlepsze rozwiązanie, nie mam sprecyzowanego zdania, ale tak wyglądały by konsekwencje.
@WO
Pamiętam tony pierwszych doniesień – widać było po nich ostrożność i rękę (auto)cenzora. A teraz dziennikarka od transportu, pierwsza z brzegu social climberka, używa sobie ciebie jako kazusu w komentarzu (co zresztą typowe: social climber z definicji nie widzi powodu by oszczędzać innego social climbera). I nikt i nic w systemie jej przed tym nie powstrzymuje… WO, nie podejrzewam Cię o wrażliwość na te sprawy – nie przechodziłeś mozolnego procesu zdobywania sobie pozycji jako przybysz znikąd, nie musisz wiedzieć jak boli późniejsza utrata atrybutów tej pozycji…
Gdyby chcieć to uogólnić jako instrukcję dla social climberów:
1) Niestety musisz się idealnie prowadzić, niezależnie od psychicznych i logistycznych presji jakie napotkasz na swej drodze
2) Żeby mieć network z którego nie wypadniesz sam musisz go stworzyć (możesz recyklować osoby wypadające z zastanych networków)
3) A i tak coś ci wytkną: Adam Bodnar prowadził się ostrożnie, stworzył wzorowy establiszmentowy network [1] (profesorowie, łączniczka, prałat, KOR-owiec, „członek Rady Mentorów Fundacji Dobra Sieć”, itd.) – to mu znaleźli problemy z dzieckiem, naturalne w wypadku zapracowanego rodzica bez wsparcia osiadłej trójpokoleniowej rodziny…
[1] link to rpo.gov.pl
@mistrz analizy
„I nie mówię że to najlepsze rozwiązanie, nie mam sprecyzowanego zdania, ale tak wyglądały by konsekwencje.”
Przy wypadku, w którym nie było poważnych szkód, wydaje mi się to jednak przesadzone.
@awal
” A teraz dziennikarka od transportu, pierwsza z brzegu social climberka”
Jak mnie zmęczy tłumaczenie takich oczywistości, będę wycinać, więc po raz ostatni: w mediach dziś nie ma miejsca dla social climberów. Osoba pisząca o komunikacji zarabia, powiedzmy, ze trzy tysiące na rękę, w typowym scenariuszu jest na śmieciówce. W Warszawie dość szybko znajdzie sobie lepiej płatną fuchę, jeśli będzie chciała klajmbnąć sosziala.
Ty masz jakieś wizje „elitarnych mediów”, które są trochę fantazją a la serial z Polsatu, a trochę przetworzonym echem złotej dekady (2000-2010).
„Gdyby chcieć to uogólnić jako instrukcję dla social climberów:”
Najważniejsze: unikać dziennikarstwa.
@WO
„przetworzonym echem złotej dekady (2000-2010). … Najważniejsze: unikać dziennikarstwa.”
Piotr Najsztub był w tym zawodzie kiedy było warto, a przestał być, kiedy przestało. Zmaksymalizowana strategia social climbera ze Żnina. Srebrny medal (bo jednak nie uniknął kosztów – za coś mu to prawo jazdy zabrali). Złoto dla Mariusza Szczygła ze Złotoryi, Olgi Tokarczuk z Sulechowa. Pierwszy się doskonale ubezkontrowersyjnił na drodze do Nike, druga za cenę lokalnego polskiego hejtu weszła w obieg noblowski. Bez żadnej ironii: rewelacyjny wynik.
Zaś młoda pani dziennikarka, jak piszesz, nie wydaje się być na żadnej podobnej trajektorii. Dla niej najlepsza opcja jest taka jak w tytule Twojej notki.
Interesujące na ile sposobów można tłumaczyć chęć opróżniania cudzych kieszeni…
@Mariusz Dusza
„na ile sposobów można tłumaczyć chęć opróżniania cudzych kieszeni”
Pomyłka, lewicowcy postulują solidarną zrzutkę dla dobra wspólnego. Nawoływanie do opróżniania cudzych kieszeni (tzn. kieszeni biednych na rzecz bogatych) to raczej specjalizacja liberałów.
Przy czym można też tłumaczyć tę chęć jak np. Witold Gadomski, w jeden i ten sam sposób niezmiennie od trzydziestu lat: gdyż „zdrowy rozsądek” i „naturalny porządek rzeczy” 😛
@Mariusz Dusza
„Interesujące na ile sposobów można tłumaczyć chęć opróżniania cudzych kieszeni”
Wiem że troll, ale jednak odpowiem.
Dla mnie dużo bardziej interesującym zjawiskiem jest to, na ile sposobów można uzasadniać właśnie *brak* redystrybucji i beczeć nad rzekomym prześladowaniem Kulczyków. Obronę *własnych* interesów klasowych to jeszcze od biedy potrafię zrozumieć, ale – jako że kolega Mariusz do Upper Class raczej nie należy i nigdy nie wejdzie – bycie adwokatem klasy wyższej za bezdurno to dopiero kuriozum.
To znaczy, mówiąc ogólniej, oni wam za tę obronę płacą, ale pośrednio; nie za trollowanie na forach, tylko normalnie, zatrudniając was w komercyjnych mediach liberalnych, które – będąc własnością UC – z reguły reprezentują ich interesy (wycierając sobie przy okazji gęby rzekomym dobrem klasy średniej). Stąd fenomen tzw. dziennikarzy-publicystów, o których pisze @m.bied; zarząd trzyma tam Typowego Pana Liberała, ponieważ zupełnie dosłownie reprezentuje on interesy jego członków (oraz innych osób zamożnych).
Liberałowie, grzmiąc na złodziejskie państwo pasożytujące na przedsiębiorcach, nakręcają się wzajemnie (te wszystkie wyskakujące z lodówek Elizy Michalik, opowiadające o tym, jak „socjalistyczny moloch gnębi zaradnych” i grożące wyjazdem z Polski do „normalnego kraju”). Ludzie od 30 lat chłoną te thatcheryzmy jak gąbka, więc mem o „bolszewikach opróżniających kieszenie ludzi zamożnych” stał się w Bolandzie defaultowym tłem. Te bzdury mutują a to w korwinizm, a to w balceryzm, ale jedno nigdy się nie zmienia: pierwsze co widzisz, otwierając media czy internet, to neoliberalna propaganda.
@Mariusz Dusza
Interesujące, że kilkanaście lat temu też miałem podobną refleksję. Tzn, że to faktycznie interesujące, że inteligentni ludzie prezentują te lewackie poglądy. Chcąc dyskutować bardziej merytorycznie niż ty, zacząłem więcej czytać, sprawdzać fakty, i odkrywałem z rosnącym zdumieniem a nawet zażenowaniem, że to co miałem za prawdy i oczywistości, to na ogół mity, fałsze i uprzedzenia. A dziś, cóż, jestem socjaldemokratą jak większość tu komentujących…
@myself
„Inny przykład: nieruchomościowe transakcje Banasia są podobne pod względem kwot i zarzucanych naruszeń do transakcji Morawieckiego (w obu wypadkach zaskakująco niskie kwoty czynszu/ ceny nabycia umożliwiały korzyści podatkowe)…”
Social climber Banaś nagrał video-manifest [1]. Jeżeli pominąć ornamenty, chropowatym, chłopskim głosem rzuca w nim całkiem wprost: inteligenci-inkubenci, stanę wam ością! Wiem skąd mój ród, nie występowałem przed szereg, rozumiałem, że najwyższe splendory należały się lepiej urodzonym. Ale swój plebejski honor mam i nie da się poświęcić, by ratować szlachecką skórę.
[1] link to nik.gov.pl