Skandal w Wirtualnej Polsce nie daje mi spokoju, bo dotyczy mojej branży. Gdy czytałem opisy tego, jakim szefem był Tomasz Machała, przypomniał mi się running joke Aleksego U., „pracowałem z nim”.
No bo owszem, znam ten typ szefa. Wszyscy znamy. „Wymaga dużo od innych i od siebie”.
Pracownicy go krytykują za jego plecami, ale menedżment jest zachwycony, bo dostarcza wyniki. Parę osób przez niego odeszło, parę osób przez niego musiało się leczyć, ale nikt nic nie powie pod nazwiskiem, bo po co mieć kłopoty. Za to uruchomiony przez niego od zera medialny projekt „X” obsypano branżowymi nagrodami, więc zamiast zeznawać w procesie o mobbing, wygłasza motywacyjne spicze.
Nie cierpię tego typu ludzi. Gdy wyjeżdżają do mnie z mobbującymi tekstami, zazwyczaj to się kończy awanturą. Dlatego zresztą na stare lata zostałem związkowcem, ale byłem taki na samym progu kariery – w wieku 25 lat odszedłem z dziennikarstwa, i byłem wówczas przekonany, że robię to na zawsze i palę za sobą mosty, trzaskając drzwiami po wygarnięciu ówczesnemu szefowi, co o nim myślę.
Najważniejsza porada, jaką bym udzielił współczesnemu 25-latkowi jest więc taka, żeby nie bał się awantur. W tej branży jesteś tak dobry jak twój ostatni materiał.
Dla twojego przyszłego szefa to, czy pozwalasz sobą pomiatać, nie powinno być ważniejsze od tego, jakim jesteś fachowcem. A jeśli to jest ważniejsze – to znajdź innego szefa. Albo inny zawód. NIC, PO PROSTU NIC nie jest warte pracy dla kogoś, kto „dużo wymaga od siebie i od innych”.
Oczywiście, w korporacji nie masz na to wpływu. Przyszedłeś, bo zrekrutował cię Abacki. Ale po paru latach w radzie nadzorczej Fąferska zerwała sojusz z Kuciapskim, poleciał prezes Fafluński, a Dabacki był jego człowiekiem, dali mu kopa w górę, ale musieli zrobić cięcie po skrzydałach, więc przesunęli Ebackiego na miejsce po Iksińskiej, krótko mówiąc, teraz twoim nowym szefem jest Babacki i właśnie patrzysz, jak się wydziera, że stół jest upierdolony.
Co możesz teraz zrobić? No oczywiście odejść, zgoda, to jest jakieś rozwiązanie. Ale masz tu przyjaciół, masz pożyczkę z funduszu socjalnego, odchodząc nie będziesz miał prawa do odprawy, a poza tym Babacki też nie będzie wiecznie twoim szefem. Prezesi wylatują, a korpo trwa.
W przypadku mobbującego szefa warto przede wszystkim pamiętać, że winnym mobbingu jest KORPO – a nie personalnie SZEF. To znaczy, on też, ale on ponosi odpowiedzialność służbową, a pracodawca może beknąć w sądzie. To bardzo ważna różnica.
Nie znam szczegółów afery w Wirtualnej Polsce, ale przypuszczam, że dlatego właśnie wyleciała akurat szefowa HR. Zgodnie z kodeksem pracy zapobieganie mobbingowi to obowiązek pracodawcy (czyli w praktyce: działu HR).
Zazwyczaj HR stara się ten obowiązek odfajkować przez robienie kretyńskich pseudoszkoleń i rozdawanie żenujących broszurek, że Mobbing Jest Niedobry. Każdego korpoludka przez takie coś przeciągnięto (jeśli nie, to wzmacnia jego pozycję w razie procesu – bo będzie miał dowód, że HR nie dopełnia obowiązku z paragrafu 1 Artykułu 94-3).
Jeśli więc Babacki zacznie tobą pomiatać, zgłoś to do HR. HR może to bagatelizować, może udawać, że „nie słyszał skarg”, ale na dalszą metę to będzie dla niego ryzykowne.
W razie eskalacji afery zacznie się szukanie kozła ofiarnego – i w dość naturalny sposób oczy Fąferskiej i Kuciapskiego zwrócą się ku działowi HR. W dobrze pojętym interesie tego działu będzie pouczenie Babackiego, żeby się miarkował nieco.
Dobrze jeśli w firmie działa związek. Wtedy idź do związku, żeby to związek zgłosił do HR. Jeśli to porządny związek, to Babacki się nie dowie, kto złożył skargę – a poza tym zapewni ci prawnika, jeśli jednak postanowisz iść z tym do sądu.
Związek to nie jest magiczna różdżka Ollivandera, nie wszystko może. Ale na pewno może więcej od Rady Pracowników, która według polskiego prawa nie może nic, ale to zupełnie nic.
Apeluję jednak do wszystkich, czy mają w firmie związek czy nie, żeby stawiali opór. Jeżeli ta firma nie należy do ciebie, jeśli nie masz premii uzależnionej od wyników – to nie pracuj tak, jakby należała i jakbyś miał.
Dawaj im tyle, za ile ci płacą. To ferrari za rogiem nie czeka na ciebie, czeka na Babackiego. Spoko spoko, a ty se poczekaj, aż Babacki napruty wódą i kokainą spowoduje wypadek. Zobaczymy, kto się wtedy będzie śmiał.
Korpoludki wszystkich openspejsów – szanujmy się. Bo jak my nie zaczniemy sami siebie szanować, oni nigdy nie zaczną szanować nas.
Mógłbyś dać link do artykułu o Machale, bo tak to nie do końca wiadomo, o co chodzi:
link to wyborcza.pl
Próby zguglania czegoś o skandalu w WP kończą się prawie wyłącznie znalezieniem artykułów (włącznie z materiałem źródłowym w oko.press) traktujących o promowaniu Ziobry i jego Ministerstwa Hejtu, publikowaniu tekstów stawiających resort w dobrym świetle „tworzonych” przez nieistniejących dziennikarzy oraz cenzurowaniu informacji dlań niekorzystnych. Ciężko natomiast trafić na ten jeden mówiący o stylu zarządzania zwolnionego rednacza.
Słuszna uwaga – zrobiłem stosowną edycję. W moim bąbelku wszyscy tym żyją, więc zakładałem, że nie trzeba guglać.
W sumie funkcjonowanie tego pana najwięcej mówi o samym stanie mediów. W IT takich buców było zatrzęsienie jeszcze 10 lat temu. Do tego stopnia że przez wiele lat odmawiałem współpracy z jakimikolwiek polskimi firmami albo polskimi oddziałami korposów (na zachodzie mindset może i mieli ten sam ale haery trzymały ich dużo skuteczniej za twarze). Nawet jeśli to głównie ja miałem z tym potem problem (ze skomplikowanymi rozliczeniami przez pośredników na przykład). A dziś? Same przytulaste misie które błagają cię byś zechciał popracować i ze łzami w oczach przepraszają że nie mogą więcej zapłacić i że może by pan jednak zechciał za tyle.
Najgorsze to jest na uczelniach. Samodzielni nieusuwalni, jakiegokolwiek systemu kontroli z prawdziwego zdarzenia właściwie nie ma, środowisko jest dogadane, więc można sobie dalej realnie spieprzyć karierę nie naginając dostatecznie kolana, plus oczywiście taki np. doktorant jest w istocie własnością swojego promotora/szefa, który to szef może go w dowolnym momencie wywalić, zablokować na 10 lat w limbo absurdu albo po prostu oddać komuś jakby psa albo sokoła darował.
W zasadzie (przynajmniej w mojej branży) nie ma relatywnie młodej osoby bez srogiego horror story, jak nie z pierwszej ręki, to przynajmniej z drugiej. A wzorce się replikują i pupilkowie „wymagających od siebie” internalizują ten syf i wchodzą w buty tych, którzy ich wcześniej gnoili, odreagowując to przez gnojenie kolejnego pokolenia. Wszelkie patologie pracy w polskiej firmie Januszex, pożenione z instytucją wielką a bezduszną.
Lekarze pewnie powiedzą to samo.
Optymizmem wieje z młodszego pokolenia. Oni już to wszystko sobie poobserwowali patrząc na swoich starych i słuchając ich rozmów o pracy. Nie mają więc już żadnych złudzeń i nie dadzą się łatwo nagiąć.
Jest z nimi pewien problem – oni się nie awanturują. Jak im się nie podoba, to po prostu wychodzą.
Dlatego bardzo poszukiwani są pracownicy z prowincji, którzy są jeszcze nie obyci w pracy w korpo więc ten blichtr szklanych wieżowców i darmowej kawy jeszcze na nich działa. Ale barierą wejścia są ceny wynajmu mieszkań, więc to też do końca nie działa.
Idzie to juz dalej niz tylko pracownicy z prowincji. Teraz na „Manhatanie” przy Daszynskiego najbardziej poszukiwani sa absolwenci ze wschodu, ktorzy koncza warszawskie uczelnie. Taki mlody na start ma ok 6k brutto i z tego co obserwuje dosyc szybko po ok 12-18m biora hipoteke. Idealny material do sterowania dla Babackiego.
@embarcadero Na szczęście amerykańskie IT przestało/przestaje kupować narrację o rynku pracownika chroniącym informatyków przed folwarkiem. Ostatni news to przegłosowanie przez pracowników Kickstartera założenia związku, a i w dużych firmach pracownicy się burzą – „Google worker organization” ma swoje hasło na wikipedii.
Bardzo potrzebna notka, znam dużo przykładów mobbingu z branż gdzie nie ma tworzenia contentu ani specjalnie wielu możliwości zmiany pracy i nie wiem co doradzać. Dlaczego warto iść ze sprawą do związku zawodowego? Jak poznać czy związek jest „porządny”? Jak w praktyce wygląda odpowiedzialność firmy za mobbing? Bo z tego co kiedyś czytałem prawie nie udaje się dowieść mobbingu w sądzie…
This hits close to home, toteż po bez mała dekadzie lurkowania aż się odlurkuję. Gospodarza i współkomcionautów serdecznie pozdrawiam i życzę wielu lat w zdrowiu.
@Schumack zgoda co do mechanizmu, młodzi w korpo natentychmiast idą w kredyty, nawet jeśli niekoniecznie od razu w hipoteki. Moja małża regularnie przynosiła z roboty historie o butach, kurtkach i torebkach finansowanych kredytami. Tylko to 6k brutto na start dla absolwenta to jednak mała przesada, przeciętnie to byłoby bliżej 5k. Już nawet księgowi z fińskim czy innym islandzkim otrzymują oferty ok. 7k.
Co do meritum, to gdyby wszyscy w moim bąbelku wzięli sobie do serca zdanie „dawaj im tyle, za ile ci płacą”, to wszyscy rzygalibyśmy tęczą. Siedzę w branży, w której wszyscy są na frilansie. Zawód nieregulowany. Sporo roboty robimy przez pośredników, którzy — u guessed it — rozgrywają nas jak chcą. Przez brak organizacji i wzajemne przelicytowywanie się w dół wobec Kapitalisty. Pewnym (łel, jedynym) rozwiązaniem dla takich jak my są stowarzyszenia zawodowe i praca u podstaw, edukowanie rynku itd, ale zwłaszcza pokolenie 40+ jest tu przekonane o swojej indywidualnej sprawczości i dissuje takie kółka wzajemnej adoracji, niegodne ich nazwiska i solidarnego zaangażowania. A Kapitalista siedzi i się chichra w kąciku.
Frilansi, łączcie się (jakkolwiek możecie, jeśli w związki z. se ne da).
@k.kisiel
„Bo z tego co kiedyś czytałem prawie nie udaje się dowieść mobbingu w sądzie…”
Bez przesady. Jeśli szef zostawia materialne ślady, np. opieprza kogoś w SMS, to już jest dowód. Bilingi, że wydzwaniał o drugiej w nocy – też. Zeznania świadków to też dowód. Niemożliwy do udowodnienia jest miękki mobbing, bez śladów i świadków, ale wtedy też pytanie, czy to w ogóle mobbing (i na pewno nie jest to casus naszych ukochanych Znanych Redaktorów).
„Dlaczego warto iść ze sprawą do związku zawodowego?”
Związkowiec się nie boi. Inaczej by nie został związkowcem (a poza tym ma kilka ustawowych protekcji).
„Jak poznać czy związek jest „porządny”? ”
Popytać na korytarzu.
„Jak w praktyce wygląda odpowiedzialność firmy za mobbing?”
§3. Pracownik, u którego mobbing wywołał rozstrój zdrowia, może dochodzić od pracodawcy odpowiedniej sumy tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę.
§4. Pracownik, który wskutek mobbingu rozwiązał umowę o prace, ma prawo dochodzić od pracodawcy odszkodowania w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za prace, ustalane na podstawie odrębnych przepisów.
@DeezBellz
Brzmi zupełnie jak opis mojej branży, z tą różnicą, że ja mam wrażenie, że u nas jednak ludzie 40+ nie dają sobą pomiatać pośrednikom, częściowo dlatego, że nie muszą, bo zwykle mają już wypracowane jakieś układy, dzięki którym nie muszą się godzić na wszystko, częściowo dlatego, że pamiętają (wcale nie tak odległe) czasy, kiedy jednak relacja z pośrednikami opierała się na wzajemnym szacunku i trzymaniu się ustaleń, a nie kombinowaniu, kto kogo bardziej zrobi w ciula i kto komu skuteczniej urwie, zaś dla młodego pokolenia cały syf, jaki ostatnio objawił się w branży, jest czymś naturalnym i normalnym: bicie się o zlecenia metodą „kto szybciej kliknie” albo „kto da mniej”, traktowanie freelancerów przez pośredników jak etatowców, ale tylko w zakresie obowiązków, bez żadnych praw, oraz nieustanne „ciśnięcie więcej za mniej”.
Przewinąłem się przez kilka medialnych „projektów”, których w drugiej połowie lat dwutysięcznych było kilka. W Polskapresse napatrzyłem się na takich bossów. Wtedy dotarło, że w mediach po prostu nie ma profesjonalnych managerów lub procesów, tylko dziennikarze, redaktorzy i publicyści z awansu, którym dodano funkcje zarządcze, a oni je realizują na wyczucie.
Pamiętam Znaną Redaktorkę (niech odpoczywa w pokoju), która dziennikarzom pracującym nad jakimś materiałem o kosmosie, bo coś akurat się działo, typu asteroida blisko Ziemi, etc., kazała wydzwonić międzynarodową stację kosmiczną by pozyskać cytat, jakby to był Dyżurny Ekspert na Telefon Który Ma Opinię o Wszystkim (a’la znany ekspert Centrum im. Adama Smitha). Ochrzaniała jak gówniarzy, kiedy nie udało im się go pozyskać. True story, bro.
Spieprzałem stamtąd i z mediów w ogóle, szybko. Zaczęło siadać zdrowie, nerwy, a użycie substancji wzrosło. Toksyczne, niszczące środowisko, maszynka do mielenia ludzi.
@bgsh
Szczerze mówiąc, czasem się sama zastanawiam, co gorsze: specjaliści z branży awansowani na menago, którzy zgodnie z zasadą Petera osiągnęli próg niekompetencji, czy menedżerowie z zewnątrz, co to mogą zarówno fabryką telewizorów, jak i fabryką długopisów, niemający pojęcia o specyfice branży i próbujący zarządzać np. biurem tłumaczeń jak fabryką guzików.
@bgsh
„w mediach po prostu nie ma profesjonalnych managerów lub procesów, tylko dziennikarze, redaktorzy i publicyści z awansu, którym dodano funkcje zarządcze, a oni je realizują na wyczucie.”
Owszem, to zmora także i u nas. Człowiek awansuje na zasadzie „dobrze redaguje teksty, a więc pewnie dobrze będzie zarządzał kilkudziesięcioosobowym zespołem”. I potem się dziwią, że się nie sprawdza.
@Jolanta Pers
„co gorsze: specjaliści z branży awansowani na menago, […] czy menedżerowie z zewnątrz,”
@WO
„Człowiek awansuje na zasadzie „dobrze redaguje teksty…”
Ja obserwując szereg firm, w których miałem okazję na różnych stanowiskach przepracować, jednoznacznie wolę tych manago awansowanych z „gminu” szeregowców – specjalistów, niż przywiezionych w teczkach menadżerów od wszystkiego. Tych co to: „przecież to wszystko jedno czy zarządzamy produkcją reportaży kulturalnych, czy fabryką kisielu, zarządzanie to zarządzanie”.
Przynajmniej z dwóch powodów: primo spośród dajmy na to większej ilości rzetelnych drukarzy da się wybrać kogoś kumatego kto dodatkowo douczy się (ew. zrobi podyplomówkę z) zarządzania, a specyfikę branży będzie znał i się dogada się z ludźmi, a ci podwładni drukarze (o ile będzie porządny) będą go szanować.
Secundo: jak ktoś swoje odrobił na szeregowym stanowisku, to jest szansa, że będzie coś z tego pamiętał i będzie w stanie w pewnym stopniu spojrzeć na swoje genialne pomysły z perspektywy szeregowca.
Inna sprawa, że jak byłem młody to mi się w pracy wydawało, że gdyby ci wszyscy narzekający na szefów awansowali to by naprostowali to co złe i nie robili tego co krytykują. Życie jednak pokazało, że większość nie chciała by awansować, żeby rzeczywistość naprawiać, ale tylko po to, żeby się zamienić w rolach i robić samemu jeszcze gorzej, bo już mogą.
@ „primo spośród dajmy na to większej ilości rzetelnych drukarzy da się wybrać kogoś kumatego kto dodatkowo douczy się (ew. zrobi podyplomówkę z) zarządzania, ”
W mediach to imho nie działa. Kompetencje managerskie niekoniecznie idą w parze z dziennikarskim skillem. Po drugie, media zmieniają się tak szybko, że doświadczenie i zasługi zdobyte nawet 5-10 lat temu może być w najlepszym razie nieaktualne, a w gorszym przypadku prowadzić do oderwania od realiów: „Za moich czasów tak się robiło i tak ma być.” Po trzecie – kto zapłaci za dokształcanie / podyplomówkę redaktora szykowanego w managery? Na pewno nie redakcja.
@nemo
„Ja obserwując szereg firm, w których miałem okazję na różnych stanowiskach przepracować, jednoznacznie wolę tych manago awansowanych z „gminu” szeregowców – specjalistów, niż przywiezionych w teczkach menadżerów od wszystkiego. ”
Ale jednak przydałoby im się jakieś przeszkolenie ze skilli menadżerskich. Natomiast w mediach często jest tak, że taka osoba obruszy się na samą taką propozycję („a po co mi to, co to za amerykańskie bzdury”), a potem się jednak okazuje, że nie umie ludzi motywować inaczej niż wrzaskiem, nie rozumie też podstawowych pojęć z prawa pracy, więc nawet nie potrafi kogoś zwolnić bez szkolnych błędów (bo nie wie, jakie papiery trzeba wręczyć w jakiej kolejności, to wbrew pozorom wymaga elementarnego przeszkolenia), etc.
@wo
> No bo owszem, znam ten typ szefa. Wszyscy znamy. „Wymaga dużo od innych i od siebie”.
Naszła mnie jeszcze jedna myśl przy lekturze tego artykułu o Machale, kiedy przeczytałem, jaką opinię miał jako menedżer. Że zawsze „dowozi”. „Real artists ship” mi się przypomniało. Autor tego powiedzonka też wymagał dużo od innych i od siebie i był – zacytuję ciebie samego – „szefem z piekła rodem”. A jednak jest on od lat w panteonie twoich osobistych bohaterów.
Wiem oczywiście, że nie byłeś jego pracownikiem, tylko klientem korzystającym z efektów jego pracy. Ale – zachowując oczywiście wszelkie proporcje – udziałowcy i użytkownicy natemat czy WP też byli zadowoleni z efektów pracy Machały, skoro słupki rosły.
@koala.bear
„A jednak jest on od lat w panteonie twoich osobistych bohaterów.”
Nie jest! Ceniłem sobie niektóre produkty tej korporacji (i zgadzam się, że bez Jobsa schodzi na psy), ale o samym stylu zarządzania Jobsa, albo o Jobsie jako człowieku napisałem wiele krytycznych tekstów. Se kolega wygugla felieton o „huśtawce bohater-dupek”.
@Jolanta
…co gorsze: specjaliści z branży awansowani na menago(…)czy menedżerowie z zewnątrz…
Trochę nie w temacie, ale co mają powiedzieć pracownicy Szczecińskiej Stoczni Remontowej Gryfia, którzy dostali prezesa w osobie Krzysztofa Zaremby, którego jedyną zasługą jest to, że jest wnukiem pierwszego prezydenta Szczecina, a dzisiaj nominowany z ręki miłościwie panującej nam władzy? Ot taki typowy partyjny koleś, który chce się sprawdzić w biznesie. Nominację dostał w styczniu i na razie oficjalnych większych fluktuacji kadrowych nie ma, ale poczta pantoflowa działa, która głosi, że cała chmara krewnych i znajomych królika szykuje się na stołki. Menagement w strachu a robotnicy mają niezłą bekę, bo jak mówią, trafił im się prezes, który w życiu nawet warzywniaka nie prowadził.
Dla przypomnienia. Stocznia Gryfia to ta, którą pokazywano w TVP, gdy wciskano kit o lodołamaczu gotowym do wodowania, a sklejonym na spawach taśmą izolacyjną.
> ale o samym stylu zarządzania Jobsa, albo o Jobsie jako człowieku napisałem wiele krytycznych tekstów.
> Se kolega wygugla felieton o „huśtawce bohater-dupek”.
Wyguglałem se. Ale guglając po twoim blogu za szczegółami „real artists ship” (pamiętałem sam cytat, ale nie okoliczności), znalazłem również taki tekst:
„Dzięki Ci, Steve – choćby za to, że wreszcie mam telefon komórkowy, który lubię. Wiem, że nie byłoby tego telefonu, gdyby nie wysiłek i ryzyko mnóstwa różnych ludzi, od biednego Terrella zaczynając, ale przede wszystkim bez wizjonerskiego szefa, który by latał, załatwiał, wyłudzał i wymuszał. Nawet jeśli dla niektórych byłeś szefem z piekła rodem, to karmiczny bilans wychodzi Ci jednoznacznie na plus.”
link to ekskursje.pl
@koala.bear
Na pogrzebie mówi się różne miłe rzeczy, ale nie każdy pogrzeb jest w „panteonie”.
@bgsh
„Pamiętam Znaną Redaktorkę (niech odpoczywa w pokoju), która dziennikarzom pracującym nad jakimś materiałem o kosmosie, bo coś akurat się działo, typu asteroida blisko Ziemi, etc., kazała wydzwonić międzynarodową stację kosmiczną by pozyskać cytat…”
Hi hi. Jaki ten świat autentycznie mały. Nie ja osobiście, ale owszem, mój dział był tym nieszczęsnym sukinsynem, od którego oczekiwano Mega Ekskluzywnego Ostatniego Wywiadu Astronauty ISS Przed Zagładą Stacji. Na ISS-ie dział się wówczas jakiś Potencjalnie Przykry w Konsekwencjach Syf (bez Gugla nie przypomnę sobie, jaki). Traf chciał, że nasza bohaterka niedługo przedtem widziała „Apollo 13”, i oczy jej się zaświeciły na myśl o potencjale.
(Zakładam, że mówimy o tej samej historii, because what are the odds?)
@wo
„Jeżeli ta firma nie należy do ciebie, jeśli nie masz premii uzależnionej od wyników – to nie pracuj tak, jakby należała i jakbyś miał.”
Dzięki za tego bloga który pozwala na szybsze dojście do tej jakże prostej zasady. Co ciekawe, większość inteligentnych młodych ludzi w moim bąblu R&D ma z tym problem (bo przecież zachowanie firmy jako monolitu jest nieracjonalne / nieopłacalne). Stawiam że to przez połączenie kultury korporacji i przekonaniu o własnej wyjątkowości i sprawczości, czyli syndrom „zostanę szefem szefów dzięki pracy i genialności”.
Natomiast jeśli analizujemy zachowanie firmy jako wypadkową działań poszczególnych agentów, to wszystko zaczyna mieć sens a ludzie, niezależnie od stanowiska zachowują się całkiem sensownie w celu zwiększenia własnej korzyści (korzyść oczywiście może oznaczać co innego dla różnych ludzi).
Tutaj nawiązuję do kwestii awans z ludu czy z zewnątrz – wydaje mi się że jakość szefa zależy głównie od jednostki i jej charakteru w kontekście jej miejsca w organizacji. Wydaje mi się, że to czy szef jest ludzki jest wypadkową jego ogólnego podejścia do ludzi, jego osobistej agendy, tego jakie są priorytety działu, presji na wyniki, KPI itd. Statystycznie wolałbym losowego „drukarza” niż etatowego menadżera, ale z drugiej strony w rzeczywistości z grona porządnych fachowców ci bardziej dojrzali i kompetentni mogą mieć najmniejsza presję na bycie menedżerem (bo po co, jeśli mogą być wysokiej klasy specjalistami), więc będzie tu działała presją negatywna zarówno od strony chętnych kandydatów, jak i poszukiwanych na tym stanowisku cech (np. sterowność).
@odpowiedzialność za mobbing
„Jak w praktyce wygląda odpowiedzialność firmy za mobbing?
§3. Pracownik, u którego mobbing wywołał rozstrój zdrowia, może dochodzić od pracodawcy odpowiedniej sumy tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę.
§4. Pracownik, który wskutek mobbingu rozwiązał umowę o prace, ma prawo dochodzić od pracodawcy odszkodowania w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za prace, ustalane na podstawie odrębnych przepisów.”
Problem polega na tym, że w sprawach o mobbing, każdy chciałby dochodzić zadośćuczynienia za krzywdę, a ona jest uzależniona od „rozstroju zdrowia wywołanego mobbingiem” – więc trzeba mieć papiery od lekarza, do tego jeszcze potwierdzone w toku procesu przez biegłego, co zdarza się rzadko.
Natomiast łatwiejsze dowodowo roszczenie dotyczące odszkodowania, wymaga wcześniejszego rozwiązania umowy o pracę, ze wskazaniem mobbingu jako przyczyny zwolnienia – a wtedy i tak w większości przypadków można uzyskać równowartość minimalnego wynagrodzenia, bo trudno przekonać sądy do wyższej szkody (np. w postaci utraconych zarobków).
@mobbing i prawo
Mam nadzieję, że gospodarz pozwoli na częściowo OT
Problemem z kodeksowym mobbingiem jest to, że przeniesiono do kodeksu pracy definicję, która może sprawdza się w książce do zarządzania czy ogólnym raporcie dla instytucji, za to niezbyt sprawdza się w przepisie prawnym. Sposób napisania spowodował, że należy występowanie przesłanek łącznie (tak uporczywość jak i długotrwałość, wywoływanie zaniżonej przydatności itp), na czym mobbingowany często się wywala.
Innym przepisem, który częściowo na konotacje językowe nie jest wykorzystywany a jest sporo łatwiejszy do udowodnienia jest przepis o molestowaniu.
Przy czym wbrew pierwszemu skojarzeniu nie chodzi (wyłącznie) o molestowanie seksualne. Jest to przepis z rozdziału IIa (Równe traktowanie w zatrudnieniu) i definiowany jest „niepożądane zachowanie, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności pracownika i stworzenie wobec niego zastraszającej, wrogiej, poniżającej, upokarzającej lub uwłaczającej atmosfery (molestowanie).”.
Pozostałe przepisy o równym traktowaniu (ze względu na płeć, wiek, staż pracy, orientację, zatrudnienie na czas określony/nieokreślony) też są bardzo pożyteczne szczególnie przez częściowo odwrócony ciężar dowodu.
Za molestowanie również należy się odszkodowanie. Co ważne „Podporządkowanie się przez pracownika molestowaniu lub molestowaniu seksualnemu, a także podjęcie przez niego działań przeciwstawiających się molestowaniu lub molestowaniu seksualnemu nie może powodować jakichkolwiek negatywnych konsekwencji wobec pracownika.”
Jako pełnomocnik tak z doświadczeniem z tak jednej jak i drugiej strony barykady uważam molestowanie za często dużo groźniejszą broń w ręku pracownika niż zapisy o mobbingu.
@jarras
'a wtedy i tak w większości przypadków można uzyskać równowartość minimalnego wynagrodzenia, bo trudno przekonać sądy do wyższej szkody (np. w postaci utraconych zarobków).”
Moje skromne doświadczenie jest takie, że tego typu sprawy rzadko w ogóle trafiają do sądu. Taki proces bylby jednak wizerunkowo niekorzystny dla pracodawcy. Lepszy scenariusz to: dodajemy jakąś tam sumkę do odprawy, podpisujemy porozumienie stron i rozstajemy się w zgodzie. Przekleństwo związku zawodowego polega na tym, że takie porozumienie zazwyczaj jest poufne, więc ludziom się wydaje, że związek nic nie robi.
@mbojko
„Zakładam, że mówimy o tej samej historii, because what are the odds?”
Na to wygląda. Panią redaktor, kiedy odeszła, żegnała hagiografia, że ikona, dużo wymagała od siebie i innych, etc., a w praktyce ludzie tak mapowali drogi dojścia do łazienki czy kuchni, by na nią nie wpaść, i nie stać na receiving end randomowego opierdolu..
@wo
„No oczywiście odejść, zgoda, to jest jakieś rozwiązanie.”
Na obecnym rynku pracy nie jakieś tylko bardzo dobre. Odprawy nie ma, ale u konkurencji czeka podwyżka.
Odpowiedzią na upierdliwego szefa jest `xelatex CV.tex`. A dokumentować trzeba nie mobbing, bo wiele firm nie jest takich czułych na wizerunek, tylko nadgodziny. Trzy lata przedawnienie roszczeń wobec pracodawcy IIRC, więc i ma samochód bez kredytu można zebrać, nawet jeśli tylko Toyotkę.
@tymczasowekontonagazecie
„Na obecnym rynku pracy nie jakieś tylko bardzo dobre.”
Potwierdzam. Mogę przytoczyć pewną anegdotkę: w firmie, w której pracowałem właściciele wymyślili sobie cele kwartalne. Gdy pierwszy kwartał się kończył, cele nie były nawet ruszone, więc menago wpadł na pomysł, żeby ściągnąć cały zespół do pracy w weekend – za darmo. Końcowy efekt był taki, że pół działu IT (czyli raptem 2 osoby) się zwolniło, a menadżerowi już nigdy potem takie pomysły nie przychodziły do głowy. Ponoć po tym wydarzeniu ogólnie bardzo poprawiła się atmosfera pracy na linii pracownicy – menadżment.
@wo
„Dobrze jeśli w firmie działa związek.”
Dobrze też mieć umowę o pracę. Druga rzecz: nie znam się na prawie, ale obawiam się, że regulacje dotyczące związków zawodowych nie są kompatybilne z rzeczywistością grup kapitałowych. Myślę, że nie tylko ja spotkałem się z sytuacją, gdy 3 osoby siedzące obok siebie na openspejsie i pracujące nad tym samym projektem, są formalnie zatrudnione przez 3 różne spółki.
Swoją drogą, nie potrafię zrozumieć motywu z ograniczoną liczbą etatów w prywatnych korpach, bo to często jest powód takich machinacji (a przynajmniej tak są tłumaczone). Już prędzej zrozumiem Janusza, który zatrudnia na śmieciówkach, bo zbiera na nowy jacht.
@pk
„Myślę, że nie tylko ja spotkałem się z sytuacją, gdy 3 osoby siedzące obok siebie na openspejsie i pracujące nad tym samym projektem, są formalnie zatrudnione przez 3 różne spółki.”
Mamy tak w grupie Agora. Dlatego właśnie na samym początku założyliśmy naszą organizację jako komisję międzyzakładową (ustawodawca to przewidział – wbrew pozorom to stary problem, występował już za komuny).
@Pavel Konter
Od 20 i 50 pracowników w spółce dochodzą nowe obowiązki pracodawcy. Nie pamiętam co to jest, ale jak kiedyś o tym czytałem, to się zupełnie nie dziwiłem mojemu szefowi, że ciągnie dwie spółki. Z tym że on od zawsze ma dodatkowy argument: sprzedaje produkty dwóch konkurencyjnych firm w tej samej branży i nie przeszłaby współpraca z dwoma dostawcami w jednej spółce, więc podzielił się jak jeszcze w sumie było ok. 10 etatów.
@Jacek Pryszcz
„Od 20 i 50 pracowników w spółce dochodzą nowe obowiązki pracodawcy. Nie pamiętam co to jest,…”
Ot choćby PFRON od 25 osób. Jest to jednak obciążenie, niezależnie od szczytności i słuszności. Zwłaszcza jeśli trafiają się niepełnosprawni z demoralizującym podejściem do pracy, a niestety trafiają się (po rękach mnie całujcie, że przyszedłem, a realnie pracować nie mam zamiaru) wielu „biznesmenów” woli płacić wyrównanie, a oczywiście są tacy, co wolą nie płacić wcale.
@Pavel Konter
„menago wpadł na pomysł, żeby ściągnąć cały zespół do pracy w weekend – za darmo. Końcowy efekt był taki, że pół działu IT (czyli raptem 2 osoby) się zwolniło”
Mam nadzieję, że nie zapomnieli o wypłacie za ten weekend, bo naszym gazelom biznesu trzeba regularnie przypominać, że nie prowadzą schroniska dla psów i nie mają wolontariuszy. W odróżnieniu od mobbingu, sąd szybko klepnie udokumentowane nadgodziny.
@JP
„Od 20 i 50 pracowników w spółce dochodzą nowe obowiązki pracodawcy.”
Bardziej mi chodzi o korporacje niż małe i średnie firemki. Aczkolwiek najbardziej kuriozalnej sytuacji doświadczyłem ponad 10 lat temu w ledwie co sprywatyzowanym państwowym molochu. Tam liczba etatów była zaklepana przez związki zawodowe, więc firma zatrudniała nowych ludzi przez agencje pracy tymczasowej. Nie dość, że to nie było opłacalne dla pracowników, to również dla samej firmy, bo agencja liczyła sobie drugie tyle, co firma płaciła pracownikowi.
@tymczasowekontonagazecie
„Mam nadzieję, że nie zapomnieli o wypłacie za ten weekend”
Nie mam pojęcia, ja się zbuntowałem i po prostu nie przyszedłem, a tydzień później przyniosłem kopertę z wypowiedzeniem. Po co sobie psuć nerwy. Natomiast ów pomysłowy menadżer wyleciał stamtąd jakiś rok później.
@Paweł Konter:
„Tam liczba etatów była zaklepana przez związki zawodowe, więc firma zatrudniała nowych ludzi przez agencje pracy tymczasowej”
– Ale że jak? Układ zbiorowy zabraniał zwiększania zatrudnienia czy co? Bo brzmi jak efekt głuchego telefonu lub jakiejś bzdurnej propagandy firmy na temat tego, czemu nie zatrudnia normalnie. Sprawdzałeś to jakoś?
@Bardzozly
Ale że jak? Układ zbiorowy zabraniał zwiększania zatrudnienia czy co?
Historia zna takie przypadki; co prawda chyba byłyby w Polsce formalnie nielegalne.
link to en.wikipedia.org
Wielkie dzięki za naukowy „Piąteczek”! Co prawda znałem tę książkę (z podcastu Seana Carrolla chyba (lub Sam Harrisa)) i nawet kupiłem, ale do tego piątku zapomniana czekała na półce. Nie wiem jak inni słuchacze, ale ja bym sugerował częste wplatanie odcinków o tematyce popularnonaukowej.
Jeśli mógłbym zasugerować temat to „The Book of Why”. To chyba jedna z najciekawszych książek popularnonaukowych (z plusem) jakie ostatnio czytałem. Wydaje mi się, że zostawia ona pole do polemik i marzy mi się audycja czy to z matematykiem/statystykiem, czy specem od AI, czy filozofem na ten temat.
@Bardzozly
„Sprawdzałeś to jakoś?”
Niby jak? Takie informacje szły zarówno od przełożonych jak i z korytarzowych plotek. Nie dam sobie za nie ręki uciąć, ale miało to jakiś sens. To był pokomunistyczny moloch z przerostem zatrudnienia i część załogi trzeba było zwolnić. Z drugiej strony potrzebni byli nowi specjaliści: informatycy, analitycy, menadżerowie, starym pracownikom brakowało takich kompetencji. Jednak perspektywy związków zawodowych firma zwalniała ludzi z dużym stażem, by po chwili zatrudniać młodych. Stąd blokowanie etatów, związkowcy jak zwykle bronili swoich (to rozumiem), ale z drugiej strony tych młodych miały kompletnie w d… (i to już było strasznie słabe).
No ale to chyba normalne że ZZ protestuje jeśli pracodawca chce jednocześnie zwalniać starych i zatrudniać młodych. Toż to czysta dyskryminacja ze względu na wiek. Zamiast zatrudniać młodych powinni przeszkolić starych
@embercadero
„Toż to czysta dyskryminacja ze względu na wiek. Zamiast zatrudniać młodych powinni przeszkolić starych”
Serio uważasz, że wystarczy zrobić korpo szkolenie i będzie można stworzyć z nich wartościowy zespół Java developerów?
Z każdego można uczynić java developera, słyszałeś o programming boot campach? To jest oferta absolutnie dla każdego kto mniej więcej umie czytać i pisać i wyobraź sobie że to działa. Każdy jest w stanie nauczyć się programować. Zresztą nieważne, mogą sobie zatrudniać ilu chcą młodych ale nie wolno w tym samym czasie zwalniać starych bo „nie rokują”. Każdy rokuje, należy go przeszkolić na nowe stanowisko. Albo grzecznie poprosić (na przykład za pomocą sowitej odprawy) by był łaskaw odejść za porozumieniem stron.
@embercadero
„Każdy jest w stanie nauczyć się programować.”
Eee, no niby tak, ale „nauczyć się programować” a „być wartościowym członkiem zespołu Java developerów” to dwie kompletnie różne bajki. To pierwsze to będą jakieś podstawy podstaw, do nauczenia się powiedzmy w przedziale od kilku miesięcy do roku (to zakładając brak wcześniejszych skili nie tylko z programowania, ale też z matematyki i myślenia abstrakcyjnego). To drugie to przynajmniej drugie tyle. I to nie zaocznie, tylko z grubsza dziennie albo wieczorowo.
Czasem pomagam znajomej w przekwalifikowaniu się, robi jednocześnie boot campa i korepetycje, prawie codziennie siedzi od rana do wieczora (zwykła praca 8-16, a potem 16-22 nauka Javy), trwa to już prawie rok, a jest może w połowie tego, co jest potrzebne na juniora. Oczywiście, jak ktoś skończył przynajmniej jakiegoś mat-fiza, to pójdzie szybciej, ale jak ktoś nie miał np. nawet elementarnych zajęć z logiki i nigdy nie miał kontaktu z myśleniem choćby zbliżonym do matematycznego, a matę w podstawówce i liceum przebimbał, to przyswojenie tych podstaw wraz z nauką programowania zajmie dużo dłużej. Do tego dochodzi indywidualna smykałka do zapamiętywania dużych ilości informacji, chęci itepe, itede.
Obawiam się, że ta sowita odprawa w wielu przypadkach byłaby dużo realistyczniejszym i tańszym krokiem.
Matematyka nie jest potrzebna do klepania CRUD-ów. Elementarz logiki się przyda, ale to nie jest większy wysiłek intelektualny niż składanie klocków LEGO. Większość projektów jest prymitywna i tam wiedza z bootcampa wystarczy. Podstawy składni, jakiś framework do tego, i naprawdę w typowej pracy nie potrzeba wiele więcej. Bez algorytmiki, struktur danych, itd., się całkowicie obejdzie. Znałem sporo programistów bez pojęcia o algo i jakoś funkcjonowali w tych firmach i zarabiali całkiem nieźle.
Stworzone przez nich systemy nie będą innowacyjnymi przykładami architektonicznego piękna, ale co – Comarch może robi lepsze?
„Matematyka nie jest potrzebna do klepania CRUD-ów. Elementarz logiki się przyda, ale to nie jest większy wysiłek intelektualny niż składanie klocków LEGO. Większość projektów jest prymitywna i tam wiedza z bootcampa wystarczy. Podstawy składni, jakiś framework do tego, i naprawdę w typowej pracy nie potrzeba wiele więcej. Bez algorytmiki, struktur danych, itd., się całkowicie obejdzie. Znałem sporo programistów bez pojęcia o algo i jakoś funkcjonowali w tych firmach i zarabiali całkiem nieźle.”
My point exactly. Jakieś 70-80% koderów nie potrzebuje teorii, matematyki itp itd, nikt nie będzie wymagał od nich samodzielnego wymyślania skomplikowanych algorytmów. W najgorszym razie raz na jakiś rzadki czas jakiś problem ich przerośnie i będą musieli zapytać kogoś mądrzejszego. Firm które robią tak innowacyjny bądź skomplikowany software by potrzebować samych einsteinów jest jedna na tysiąc. Reszcie wystarczą boot campy. I naprawdę znam z reala przypadki gdzie ludzie nie najmłodsi i bez żadnych dotychczasowych kontaktów z IT poza byciem userem komputera zostali całkiem sprawnymi koderami.
I druga sprawa: firma która pragnie zatrudniać przysłowiowych „java developerów” przecież nie zatrudniała do tej pory samych kopaczy rowów. Zakładanie że dotychczasowi pracownicy są intelektualnie niezdolni by się czegokolwiek nauczyć jest po prostu strasznie chujowe. Oczywiście że nie wszyscy będą chcieli, no ale dla nich istnieje instytucja odprawy.
Z racji doświadczenia w branży IT mogę się wypowiedzieć.
Algorytmika i wszelkie zaawansowane techniki służące poprawności i wydajności są totalnie zbędne w większości biznesów. Jedyne co się liczy to szybkość klepania ficzerków, bo za dostarczone ficzerki klient płaci, a za to, że soft się potem poskłada to też płaci klient (a nie firma IT!), więc po cholerę się przejmować robieniem tego dobrze w inżynierskim sensie.
Jeżeli chodzi o firmy rozwijające technologię jak np. GAFAM czy inne FANGSy srangsy to tam też jest to w większości niepotrzebne. Bardzo selektywna rekrutacja pod tym kątem służy wyłowieniu ludzi, których kodowanie jara do tego stopnia, że można im za robienie tego w pracy płacić mniej pieniędzy a więcej satysfakcji. A jak wiadomo płacenie w satysfakcji ma tę zaletę w raporcie kwartalnym, że nie podnosi kosztów operacyjnych.
Jeszcze co do robienia wartościowego zespołu developerów takich czy śmakich – znowu kluczowe jest tutaj zatrudnienie kompetentnego kierownictwa technicznego i biznesowego. Zaskakująco – kiedy biznes wie co robi i co chce osiągnąć to dostarczenie przez zespół techniczny narzędzi pomagających w tym jest względnie proste. Jednak to się zazwyczaj nie zdarza, stąd padaka i chlew w kodzie jest stanem domyślnym.
@stmi:
„Bardzo selektywna rekrutacja pod tym kątem służy wyłowieniu ludzi, których kodowanie jara do tego stopnia, że można im za robienie tego w pracy płacić mniej pieniędzy a więcej satysfakcji.”
Bzdura. Znajomośc algorytmów i struktur danych nie jest żadnym wyznacznikiem czy kogoś jara programowanie.
Dodatkowo – jak się pisze system dla miliarda ludzi to naprawde trzeba rozumieć co tam się pod spodem dzieje, żeby to się jednak skalowało i nie wywaliło przy pierwszym peaku. Poza tym, średnio płace w GAFAM są w okolicach 80-90 centyla dla branzy IT (a inne firmy np w dolinie płacą więcej dlatego, żeby w ogóle mieli kogo zatrudniać).
Ja wiem, że wydajność się kiedyś nie liczyła, bo każdy i tak miał swoje serwery. Teraz, w czasach chmury, gdzie płacisz za czas procesora, ram i przestrzeń dyskową dobrze napisany soft oznacza realne oszczędności.
> GAFAM czy inne FANGSy
FAGMAN nails it.
> to tam też jest to w większości niepotrzebne
Google urosło w 7 lat pięciokrotnie i już się nie automatyzuje jak dawniej. Masy robią tam autentycznie kopiuj-wklej, tylko nie w Excelu a między protocol buffers. Filozofię Google wobec tych którzy jeszcze programują ilustruje język Go, jeszcze bardziej ograniczający niż Java, traktujący programistów jak klepaczy wymienialnych co 5 lat. Są oczywiście wyższe levele stratyfikacji, w coraz szybciej malejącej mniejszości.
> płacić mniej pieniędzy
Akurat FAGMAN płaci już jak fundusze hedgingowe, ale chodzi bardziej o dławienie konkurencji.
@pavel konter
„Stąd blokowanie etatów, związkowcy jak zwykle bronili swoich (to rozumiem), ale z drugiej strony tych młodych miały kompletnie w d… (i to już było strasznie słabe).”
Jako lokalny Frank Sobotka zauważę z kolei istnienie fenomenu, który opisałbym mniej więcej tak – ktoś, kto nie należy do związku, ideologicznie wręcz chciałby, żeby związki zlikwidowano. Ale jak sam nagle zostaje wyxuinay przez korpo, to przychodzi z prośbą o pomoc. „Tylko tak, żeby moje nazwisko nigdzie nie wypłynęło”. Oczekuje, że zwiazek sprawi cud, ale nigdy się nie zapisał, więc nawet nie zadbał o najprostszy sposób zwiększenia związkowego bargaining power.
Dzień dobry, odlurkowuję się po ca. 10 latach czytania w ciszy. Jako, że tematyka produkcji oprogramowania jest mi zawodowo bliska, pozwolę sobie się odnieść do wątku programistów Java.
W przykładach podanych wyżej pojawia się motyw klienta płacącego za błędy oraz braku potrzeby dbałości o jakość kodu. To może się sprawdza w na krótką metę w agencjach podwykonujących oprogramowanie dla zewnętrznych podmiotów [1], ale już nie bardzo przy projektach in-house’owych, a o takich chyba mowa w przypadku przekwalifikowywania własnych pracowników.
Roboczogodziny developerów są zazwyczaj jednymi z najwyżej płatnych w organizacji (pomijając wyższy menedżment). Wydajność pracy przekłada się w związku z tym bardzo wyraźnie na koszty/zwrot z inwestycji. Osoba po parumiesięcznym bootcampie rzadko kiedy posiada umiejętności konieczne zarówno do produkcji wysokiej jakości kodu (as in zrozumiałego i relatywnie łatwo utrzymywalnego przez inne osoby w zespole), jak i sprawnego poruszania się w procesach organizujących pracę zespołu.
Pojedynczego świeżaka dołączającego do 10 bardziej doświadczonych programistów da się podszkolić i pokierować na tyle, że po paru tygodniach osiągnie jako-taki poziom wydajności. Budowanie zespołu z samych (lub większości) przekwalifikowanych pracowników innych działów to proszenie się o katastrofę.
[1] Sam miałem w ostatnich latach mieszane doświadczenia z korzystania z usług tego typu podwykonawców i jednym z głównych kryteriów przy szukaniu nowej pracy było dla mnie posiadanie wewnętrznego zespołu. Postawa opisana przez stmi to moim zdaniem jeden z powodów, dla których bóg już z nami nie rozmawia.
Projekty in-housowe, to znaczy jakie? Jeśli nie jest to część produktu przedsiębiorstwa na zwenątrz, to jest to centrum kosztów, a nie rozwoju oprogramowania. Tak działały banki. Jeśli jest to kluczowa część produktu to nadal jakość jest wyraźnie niższa niż przedsiębiorstw profesjonalnie zorganizowanych. Tak działają banki dzisiaj. Jedynya branża jaka mi przychodzi do głowy gdzie jakość in-house jest wyższa niż w przemyśle softwareowym to lotniczy. Ale to silna antyteza Twojej tezy, bo ludzie tam się przekwalifikują i pracują dekady, a za jakość odpowiedzialne są formalne procesy i metodologie takie jak SPARK czy Clean Room.
Argument o oczekiwaniu stopy zwrotu do programistów stosuje się do każdej innej pracy, z tym że każdy programista przynosi przedsiębiorstwu wielokrotnie więcej niż kosztuje, skaluje się zupełnie inaczej niż handel czy sprzątanie. Jeśli to jest dławiący koszt, to całe przedsiębiorstwo jest nieopłacalne. W szczególności pracownikom których się uczy nie trzeba z miejsca płacić więcej, Comarch wciąż jest na rynku.
@carstein:
Jak się pisze system dla miliarda ludzi to wszystko opiera się o horyzontalnie skalowalną infra AWS/GCP/Azure i ty masz tylko klocki poskładać w sposób, który nie jest ostentacyjnie głupi/niewydajny. A jak ktoś chce ciąć koszty to zamiast znajomości algorytmów powinien zdecydować co jest w biznesie ważne, a co nie i w oparciu o te przesłanki analizować raporty kosztów z chmury.
„Poza tym, średnio płace w GAFAM są w okolicach 80-90 centyla dla branzy IT (a inne firmy np w dolinie płacą więcej dlatego, żeby w ogóle mieli kogo zatrudniać).”
Wciąż płacą tak mało jak tylko mogą i ani dolara więcej. Jako przykład – link to en.wikipedia.org
@emil_bogumil:
Zmartwię cię, moje doświadczenia są raczej dość spójne bez względu na to czy projekt jest in-house czy nie. Wspólnym mianownikiem jest skala organizacji – ich zwyczajnie stać na robienie tak bezsensownej pracy niskiej jakości.
Jeszcze co do „(…) jak i sprawnego poruszania się w procesach organizujących pracę zespołu.”
Jeżeli procesy faktycznie istnieją i są opisane to nie ma problemu z poruszaniem się w nich. Przekleństwem jest zbytnie poleganie na wiedzy plemiennej i niechęć do opisywania procedur. Dotychczas najszybsze wdrożenie miałem było w zespole, w którym definiowanie i opisywanie procedur potraktowano poważnie, więc po odebraniu laptopa z kadr 1 dnia i poznaniu nowych kolegów 2 dnia mogłem już 3 dnia zrobić zmiany, które trafiły do produktu. Parcie na zatrudnianie doświadczonych devów to właśnie obchodzenie braku procedur i dokumentacji, który z kolei wynika z tego, że ficzerki są święte i płacą, a dokumentacja nie płaci.
@orbifold
Dla uproszczenia przyjąłbym definicję projektów in-house’owych jako takich, gdzie bezpośrednie koszty utrzymania i rozwoju oprogramowania ponosi dana organizacja. W kontraście do projektów robionych na zamówienie klienta zewnętrznego, rozliczanych godzinowo lub za dowiezienie określonego zakresu funkcjonalności.
Przykład projektu pierwszej kategorii: produkt SaaS sprzedawany klientom jako konkretna paczka funkcji bez możliwości customowej rozbudowy (chyba że za naprawdę grube pieniądze). Żeby na dłuższą metę utrzymać się na rynku konieczne jest regularne ulepszanie jakości. Zespół developerski, który 60% czasu spędza na rozkminianiu gdzie co znaleźć w poplątanym kodzie, 20% na potykaniu się o własne nogi przy komunikacji wewnętrznej, a 15% na bieżącym łataniu bugów, stanowi spory balast w takim modelu.
Przykład projektu drugiej kategorii: link to wyborcza.biz.
Co do reszty, to nie do końca zrozumiałem, z czym się nie zgadzasz. Moją tezą jest, że działanie oparte na „klepaniu ficzerków” przez zespół złożony głównie z osób po krótkim przeszkoleniu może mieć na krótką metę (póki klient nie wystąpi o parę baniek odszkodowania) zastosowanie przy projektach robionych na zewnętrzne zamówienie, natomiast bardzo szybko stanie się spektakularnie niewydajny przy projektach in-house’owych, zwłaszcza obliczonych na dłuższy rozwój. Stąd mój sceptycyzm dla pomysłów typu „wyślemy część księgowości i marketingu na bootcampa, to po powrocie napiszą nam CRM”.
@stmi:
Kolega widzę nieładnie przesuwa sobie chorągiewkę argumentacyjną. No to jedziemy po kolei.
„Jak się pisze system dla miliarda ludzi to wszystko opiera się o horyzontalnie skalowalną infra AWS/GCP/Azure i ty masz tylko klocki poskładać w sposób, który nie jest ostentacyjnie głupi/niewydajny.”
No właśnie nie – bo rozmawiamy właśnie o GAFAM i o budowaniu tych klocków. Chodzi własnie o zapewnianie, że one się skalują. Podejrzewam, że nawet nie zdajesz sobie sprawy z poziomu komplikacji jaki się z tym wiąże. Tutaj nawet mała zmiana w alokatorze pamięci potrafi przynieść dziesiątki milionów dolarów oszczędności dla firmy. Żeby to zrobić trzeba mieć naprawdę pojęcie o algorytmice i strukturach danych i po to właśnie takie pytania są zadawane na rekrutacji (i z wiely innych powodów, ale nie będę już rozwijał). A nie po to, żeby znaleźć ludzi których jara kodowanie – tu już lepszym wyznacznikiem jest czy ktoś ma swoje projekty na githubie.
„Wciąż płacą tak mało jak tylko mogą i ani dolara więcej.”
W przeciwieństwie do innch firm, które płacą dwa razy tyle ile mogą, co nie? Zwłaszcza, że w podlinkowanym tekście jest mowa o nie podbieraniu sobie pracowników, a nie o zmowie w sprawie zarobków, więc nie za bardzo rozumiem jak to się odnosi do płacenia satysfakcją?
A, jeszcze odnośnie wątku, że ktoś po bootcampie będzie pisał systemy. Po takim bootcampie się można nauczyć pisania kodu i ze dwóch patternów – do pisania systemów to jeszcze trochę trzeba się douczyc. No ale jak się takich juniorów wsadzi w środowisko bardziej doświadczonych to mogą rosnąć szybko.
> po to właśnie takie pytania są zadawane na rekrutacji (i z wiely innych powodów, ale nie będę już rozwijał)
100’000 osób w Google nie buduje na codzień alokatorów pamięci. Wiele innych powodów to po prostu legendy, kultura i (bad) pop psychology. Bonusowe punkty za „ludzi których jara” wrodzona (?) „pasja” nieosiągalna dla śmiertelnych normalsów.
@in-house
Myślałem że będziesz sypał przykładami na poparcie tezy o wyższej jakości. W moim dośiwadczeniu in-house obfituje w katastrofy nie mniej spektakularne niż zmalowane przez dostawcę zewnętrznego. Zresztą w in-house szef zwykle zaprasza kogoś z konsultingu – to właśnie in-house a nie zlecenia są źródłem utrzymania takich hochsztaplerów jak Accenture. Feature factory też występuje in-house jeśli tylko manager czyta prase branżową dla managerów i pewnego dnia postanowi być na czasie.
@orbifold:
„100’000 osób w Google nie buduje na codzień alokatorów pamięci.”
Buduje wiele innych ciekawych rzeczy. Jasne, legendarne przesyłanie PBków i ich translacja to dzień powszedni, ale sporo innych rzeczy wymagających rozumienia jak te komputery działają też się piszę. Powiedzmy 80/20%.
„Wiele innych powodów to po prostu legendy, kultura i (bad) pop psychology. Bonusowe punkty za „ludzi których jara” wrodzona (?) „pasja” nieosiągalna dla śmiertelnych normalsów.”
W zasadzie jest jeden istotny powód. Od razu zaznaczę – ja nie rekrutuje stricte programistów ale inzynierów bezpieczeństwa, ale założenie jest to samo. Jeśli naumiałemś się trzech języków i dwóch frameworków, ale nie rozumiesz jak coś działa pod spodem to twój cały horyzont rozwoju wyznaczają własnie te technologie. Owszem, może nauczysz się czwartego języka i trzeciego frameworku ale pewnych swoich ograniczeń nie przeskoczysz. Dlatego właśnie pyta się o podstawy. Bo mając solidne podstawy jesteś w stanie się więcej nauczyć. Jasne, różni ludzie różnie robią interview – zdarzają się durne zagadki i pytania z gatunku „wczoraj nauczyłem się takiego triku..”. Ale przekonanie, że te interview są po to, żeby się ktoś spocił odwracając drzewo binarne na tablicy to bzdura.
Ja wiem że tak to juz jest w internecie, ale ta dyskusja była o haerach w polskich realiach, więc opisy na temat tego co tam sobie robi gugiel i jemu podobni mają tu jednak niewielkie zastosowanie, nawet jako anecdata. To już lepiej poprosimy anecdatę z przysłowiowego Comarchu.
>opisy na temat tego co tam sobie robi gugiel
Właśnie, you’re not Google.
> przekonanie, że te interview są po to, żeby się ktoś spocił odwracając drzewo binarne
Lcamtuf nie ma wykształcenia. Gynvael Coldwind też długo nie miał.
Tymczasem na Hacker News nie ma tygodnia bez co najmniej 1000 komentarzy dekonstrujących wszystkie psycho aspekty tej kulturowej fiksacji. Z zeszłego tygodnia, autor etcd (coś trudniejszego niż alokator pamięci): „AWS rejected me since I failed to write prefect code to traverse a tree in level order.”
„Today, I am sure I still cannot pass the coding interview at „Giant Search and Advertising Company”, but they run a lot of my code in production :P.”
@embercadero
„To jest oferta absolutnie dla każdego kto mniej więcej umie czytać i pisać i wyobraź sobie że to działa.”
Brzmi to prawie jak motto Januszy biznesu, że każdego specjalistę można zastąpić skończoną liczbą studentów. Po co w takim razie są specjalistyczne szkolenia, po co zwracać uwagę na doświadczenie, skoro każdy może przeklikać sobie kilka kursów na Udemy?
„mogą sobie zatrudniać ilu chcą młodych ale nie wolno w tym samym czasie zwalniać starych bo „nie rokują””
Nie mam zamiaru wchodzić w rolę adwokata swojego ex-pracodawcy. Piję do tego, że ludzie byli zatrudniani przez agencję pracy tymczasowej, z którą co miesiąc musieli podpisywać umowę. Nie mam pretensji do związków, że broniły ludzi przed zwolnieniami. Mam pretensję, że los tych wszystkich „stałych-tymaczasowych” pracowników już ich zupełnie nie interesował.
@wo
„ktoś, kto nie należy do związku, ideologicznie wręcz chciałby, żeby związki zlikwidowano. Ale jak sam nagle zostaje wyxuinay przez korpo, to przychodzi z prośbą o pomoc”
A gdzie w tym jest miejsce dla tych, którzy chcieli należeć, a nie mogli, bo byli zatrudnieni przez agencję pracy tymczasowej? Co jak pisałem wyżej było nieekonomiczne, tylko wiązało się z blokadą etatów.
Notabene, wcale nie trzeba być neoliberałem, żeby krytykować zz. Wystarczy przypomnieć sobie jak się zachowała Solidarność podczas protestów w Locie. Chociaż może postąpili słusznie, tylko ja mam jakieś naiwne wyobrażenia, że to jednak powinno funkcjonować inaczej.
@orbifold:
„Właśnie, you’re not Google.”
No nie jestem, tylko tam pracuje.
„Lcamtuf nie ma wykształcenia. Gynvael Coldwind też długo nie miał.”
Z obydwoma pracowałem/pracuje. Zapewniam cię, że potrafią odwrócić drzewo binarne.
Ba, sam nie mam wykształcenia kierunkowego. Ale na interview nikt mnie nie pytał o wykształcenie tylko czy umiem to i tamto.
„Tymczasem na Hacker News nie ma tygodnia bez co najmniej 1000 komentarzy dekonstrujących wszystkie psycho aspekty tej kulturowej fiksacji. Z zeszłego tygodnia, autor etcd (coś trudniejszego niż alokator pamięci): „AWS rejected me since I failed to write prefect code to traverse a tree in level order.””
Brzmi jak narzekania ludzi, którym źle poszło na interview i teraz sobie racjonalizują. (tak, wiem, zaraz dostanę kontrę, że brzmię jak koleś, który miał szczęście i teraz się sadzi na nie wiadomo kogo).
Nie wiem zresztą jak w amazonie ale w google nie dostajesz informacji zwrotnej dlaczego cię nie zatrudnią. Może po prostu był bucem w trakcie interview i opinie ludzi były takie, że jednak nie chcą go w zespole?
Tutaj musiał bym wstawić wielki elaborat i zestaw przemyśleń na temat interview process, ale po pierwsze to mnie @wo pogna, po drugie i tak jak zwykle nikogo nie przekonam bo każdy wie lepiej, a po trzecie @embercadero się obrazi, że nie rozmawiamy o polskim haerze.
Może inaczej – napisz proszę jak wg. ciebie powinien wyglądać proces rekrutacji na programistę w korpo z 100k pracowników.
„Brzmi to prawie jak motto Januszy biznesu, że każdego specjalistę można zastąpić skończoną liczbą studentów. Po co w takim razie są specjalistyczne szkolenia, po co zwracać uwagę na doświadczenie, skoro każdy może przeklikać sobie kilka kursów na Udemy?”
Bo podstawowy problem polskiego rynku IT, januszowego czy nie, to nieumiejętność rozróżnienia technika-kodera od inżyniera oprogramowania. Muszą być wszyscy same ajnsztajny i będą siedzieć w grupie tłukąc formatki do wklepywania faktur dla pani Krysi z księgowości. Za to w nocy o północy każdy przebudzony w try miga bezbłędnie rozkmini wszystkie zakamarki drzew binarnych
@każdego da się szybko podszkolić do małpki kodowej
No otóż nie, nie każdego. Najwyraźniej nie mieliście do czynienia z osobam, że tak to nazwę, powolnymi. Każdego się da – z tym się zgodzę – ale szybko? Do tego trzeba mieć jakąś podstawową intuicję logiczną, a tym nie każdy jest obdarzony, a do tego może brakować kompletnych podstaw z matematyki (w stylu minus razy minus daje plus albo kolejności działań). Wspomnianej koleżance tłumaczyłem kilka *tygodni*, co to jest modulo i reszta z dzielenia, godzinami całymi trwały sesje, a kończyło się często na tym, że wkuwała na pamięć, że modulo 10 daje cyfrę jedności, dzielenie przez 10 bez reszty cyfrę dziesiątek, modulo 2 parzyste, a innych przypadków już nie potrafiła obsłużyć. W fizz buzzie, choć umie go zrobić, nadal nie rozumie, skąd się bierze modulo 15. Jednowymiarową tablicę jakoś ogarnie, ale przy dwuwymiarowych nadal się gubi. Nadal ma dość spore problemy z preśledzemie, co się dzieje choćby w pojedynczym forze, choć ostatnio zaczęły jej w końcu wychodzić podstawowe zagnieżdżenia. I to jest po naprawę wielu miesiącach codziennej srs bzns nauki. Osobiście jak najbardziej w nią wierzę, że w końcu załapie, ale tego juniora w tym tempie to widzę najwcześniej za rok. A takich ludzi na pewno jest więcej, zwłaszcza starszych, którzy nigdy nie musieli myśleć w ten sposób.
@rozowyguzik
Ja nie twierdzę że każdego, ba, zgadzam się z tobą i nawet od ręki przychodzą mi przykłady całkiem inteligentnych znanych mi ludzi którzy mieli by najprawdopodobniej dokładnie tego samego typu problemy jak twoja znajoma. Niemniej nie jest to aż taki rocket science, powiedzmy że (na przykład) zdana matura z matematyki raczej gwarantuje że tego typu problemy będą do przezwyciężenia. A to nadal daje nam kawał narodu który byłby w stanie się tego nauczyć.
> podstawową intuicję logiczną, a tym nie każdy jest obdarzony, a do tego może brakować kompletnych podstaw z matematyki
Spotkałem się z zagadnieniem. Znajomy student miał problem, odkryłem u niego starszy problem z logiką. W wyniku doznanego dysonansu sprawdziłem syllabusy logiki na kilku polskich uczelniach. Jest to katastrofa. Jedyny sensowny był prowadzony w AGH (D17) przez zaglądającego tu prof. Gładkiego, almost too good to be true (choć jak słyszę na zajęciach panuje pewna dowolność). UJ proponuje treści przypadkowe, UW niepraktyczne, obu nie da się zrozumieć jako spójnej całości. UWr informuje studentów w skrypcie, że nie zrozumieją i to jest test czy się nadają. I w istocie, UWr kończy kilka tuzinów osób, podczas gdy wszystkie uczelnie Wrocławia mają na studiach informatycznych kilka tysięcy – i to oni się liczą. Najśmieszniejsi byli cyrkowcy z PW którzy postanowili na logice serwować głodne kawałki, ale żeby było elitarnie, na przykład o metodzie forcingu której Cohen użył w dowodzie na temat hipotezy continuum za co dostał medal Fieldsa. Jest to jedna z pierdyliarda wzmianek z których pewnie się nie pyta, tak jak z całej reszty, bo skąpe pozostałe treści to zapychacze. Do uwalania używają pewnie Analizy. Zresztą jak wszyscy. Nie słyszałem, żeby logika masowo uwalała. Analiza ma tę cechę, że jest bardzo logiczna bo tak działają dowody epsilon-delta, więc w jakimś pokręconym świecie fałszywych ekwiwalencji ma to psychopatyczny sens, by proxy.
Fakty są takie że na uczelniach nie uczy się logiki, robią to najczęściej osoby bardzo przypadkowe i jest to jeden z najbardziej zaniedbanych kursów poza specjalistycznymi.
I żyjemy.
I pomyśleć że za moich czasów logika była w pierwszej klasie liceum a na studiach to nikomu już by do głowy nie przyszło że można nie mieć jej podstaw…
^^ miało pójść z tagiem „dziaders mode on” ale jak widać wordpress jest w tej kwestii równie głupi jak bloks
> logika była w pierwszej klasie liceum
Serio? Taką tworzącą algebrę relacyjną baz danych też? Albo taką u podstaw teorii typów, żeby wiedzieć na czym polegają języki statycznie typowane takie jak Java czy ML? A może ta do weryfikacji oprogramowania metodami formalnymi to po prostu prawa De Morgana z liceum? Liceum nigdy nie starcza prawnikom, mają kurs sylogizmów.
Znam takich dziadersów co to w liceum mieli równania rózniczkowe, a co najmniej tensory. To są bajki.
Miałem w liceum proste równania różniczkowe 🙂 Fakt że był to mat-eksperyment, nie zwykły matfiz. Oczywiście w liceum były tylko podstawy logiki, niemniej były 1) nie tylko na matfizie o czym moze zaświadczyć moja biolchemowa małżonka 2) od dawna nawet tego nie ma
@carstein:
„Kolega widzę nieładnie przesuwa sobie chorągiewkę argumentacyjną. No to jedziemy po kolei.”
„No właśnie nie – bo rozmawiamy właśnie o GAFAM i o budowaniu tych klocków.”
Jak już się licytujemy na błędy argumentacyjne to ja zwrócę uwagę na chochoła, którego sobie postawiłeś, bo w swojej argumentacji niejawnie zakładasz, że właśnie całe IT FAGMANowskie buduje te klocki, co jeszcze by uszło, ale potem orbifoldowi piszesz, że już to „Powiedzmy 80/20%”, a reszta to przesyłanie PBków.
A moja pozycja jest taka, że właśnie dlatego buduje się te klocki dobrze żeby potem można było ich miliony razy użyć do budowania swoich produktów, a potem sprzedać miliardy razy. I żeby dodatkowo użytkownicy tych klocków nie musieli za bardzo rozumieć co się dzieje pod spodem a jedynie gwarancje jakie klocki dają.
Jeszcze mała dygresja apropo
„Nie wiem zresztą jak w amazonie ale w google nie dostajesz informacji zwrotnej dlaczego cię nie zatrudnią.”
W Amazonie też nie wysyłaliśmy nic konkretniejszego niż „jeszcze nad sobą popracuj”, zresztą całą komunikację po feedbackach zarówno z prescreena jak i on-site loop brały na siebie HRy, więc pewnie mieli jakieś ładne formułki na to.
@orbifold:
„W wyniku doznanego dysonansu sprawdziłem syllabusy logiki na kilku polskich uczelniach. Jest to katastrofa.”
Potwierdzam z własnych doświadczeń – podstaw logiki porządnie nauczyłem się dopiero po koniec studiów jak zainteresowałem się automatyczną weryfikacją dowodów i musiałem zrozumieć co to właściwie jest dowód.
Tutaj zakończę dygresję od tematu polskich HRów.
PavelKonter
„A gdzie w tym jest miejsce dla tych, którzy chcieli należeć, a nie mogli, bo byli zatrudnieni przez agencję pracy tymczasowej?”
Przecież to wina ustawodawcy a nie związków. WO miał chyba nawet o tym notkę lub felieton, jak to prawo pisane było i dlaczego.
@Pavel Konter
„A gdzie w tym jest miejsce dla tych, którzy chcieli należeć, a nie mogli, bo byli zatrudnieni przez agencję pracy tymczasowej? ”
To wina ustawy. Ustawodawca powiedział tym ludziom, ze ma ich gdzieś. Związek nie zmieni ustawy, do tego trzeba posłów. Tak się składa, że opcja antypracownicza od 1989 zawsze ma min. 231 posłów.
„Notabene, wcale nie trzeba być neoliberałem, żeby krytykować zz. Wystarczy przypomnieć sobie jak się zachowała Solidarność podczas protestów w Locie.”
To jest rozumowanie typu „skoro nie podoba mi się dana partia, to wszystkie partie są złe”. Od tego jest pluralizm związkowy, żeby się wiązać z tym, z którym ci bardziej po drodze.