Żulczyk o elitach

Jakub Żulczyk to pisarz, którego Wypada Znać w gronie PT Komcionautów. W jego książkach coraz więcej mamy inteligentnej diagnozy społecznej.

„Informacja zwrotna” to powieść o warszawskim alkoholiku. Dużo tutaj prawdy o Warszawie i zapewne także dużo o alkoholizmie, choć tutaj muszę uwierzyć autorowi na słowo – chyba przez całe studia nie wypiłem tyle, ile jego bohater potrafi wytrąbić w ciągu jednego akapitu.

Wierzę mu też, że tytuł nawiązuje do rytualnego momentu podczas terapii grupowej, gdy już wszyscy opowiedzieli swoje historie, i teraz pozostali uczestnicy grupy dzielą się uwagami. Jak to u Żulczyka, tytuł wraca do nas kilkakrotnie.

Na początku po prostu widzimy bohatera/narratora podczas terapii i dowiadujemy się, że ma ona taki etap. Pod koniec uświadamiamy sobie, że wszystkie opisane tu wydarzenia były właśnie niewerbalną informacją zwrotną konieczną, by wreszcie się ogarnął.

To jest trochę jednak thriller, więc ostrzegam przed spojlerami. Czytałem nie wiedząc nic ponad lakoniczne streszczenie z okładki.

Rozwój wydarzeń parę razy mnie zaskoczył i te zaskoczenia, jak to w kryminale, poczytuję autorowi na plus. Bez spojlerów powiem na przykład, że w scenie, powiedzmy, „pobicia J. przez nieznanego sprawcę”, nie domyśliłem się tożsamości – narrator nas tu zwodzi, że może ten, może tamten, a kiedy się to w końcu wyjaśnia: to byłem zaskoczony, a jednocześnie jak wzorcowy czytelnik kryminału musiałem narratorowi przyznać, że niczego nie ukrywał, po prostu nabrałem się na red herringa.

To nie jest kryminał w takim sensie, w jakim są nimi „Wzgórze psów” czy „Ślepnąc od świateł”. Intryga sensacyjna jest dobrze przygotowana, ale mimo wszystko drugorzędna wobec wątku, nazwijmy to, psychospołecznego.

Szczególnie spodobał mi się ten społeczny. „Ślepnąc od świateł” pokazywała Warszawę jako miasto rządzone przez kokainę – co mi zgrzytało fałszem, jak te portalowe opowiastki o „dealerze gwiazd”.

Często słyszę ten frazes, że „łatwiej w Warszawie kupić narkotyki niż mleko”, ale to bzdura. Najłatwiej kupić to, co jest w Żabce, bo w Warszawie Żabka jest na każdym rogu (zdumiewa mnie opłacalność tego modelu).

Gdybym miał kupić kokainę, nawet nie wiedziałbym, do kogo zadzwonić. Jedyna osoba w moim bąbelku, którą podejrzewam o takie koneksje, mieszka akurat w Chorzowie.

Warszawa od stuleci jest jednak wielkim przekrętem nieruchomościowym. To przekleństwo wszystkich miast, które „odniosły sukces” (definiowany jak w SimCity) – Los Angeles, Nowy Jork, Londyn, Paryż (itd) też mają swoje historie o „czyścicielach kamienic” i „działkach cudów”.

W Warszawie nie ma przed nimi ucieczki. Problemy mogą cię dopaść także na przedmieściach, także w nowej deweloperce. Wszędzie się może odnaleźć stuletni spadkobierca. Zawsze się może okazać, że kupiłeś nieruchomość od przestępców, a akt notarialny ma wady prawne.

Bohater wkręcił się w aferę z tej branży niechcący – nie miał głowy do sprawdzania detali. To było jeszcze zanim poszedł na pierwszą terapię.

„To nie jest film Patryka Vegi”, mówi ktoś w tej książce. Tu najgroźniejszymi bandziorami nie są dresiarze o pretensjonalnych ksywkach typu „Gebels” czy „Metyl”, tylko prawdziwa elita, prawdziwa klasa wyższa.

Morawieckiemu udało się dyskusję o podziale klasowym wpuścić w kanał bezsensownych rozważań „przy jakich zarobkach jest klasa średnia”. Zasada jest prosta: dopóki twoje zarobki mają dla ciebie znaczenie, to nawet jeśli są zacne, nie jesteś w klasie wyższej, najwyżej w wyższej średniej (UMC).

Szlachta nie pracuje. Elitą jesteś, gdy siedzisz – jak wspomniany Morawiecki – na kilkudziesięciu milionach, które zagwarantują ci dostatnie życie z wynajmu czy z dywidend niezależnie czy coś „zarabiasz” czy nie.

Dlatego zresztą nie wierzę w mit „socjalnego PiSu”. W swoim rdzeniu to partia establishmentu III RP, uwłaszczonego na prywatyzacjach i likwidacjach.

Nie wierzę, żeby ta partia mogła realnie zagrozić interesom tego establishmentu. Dorobek „komisji reprywatyzacyjnej” jest mizerny, oficjalna wersja sprawy Brzeskiej to ciągle „samobójstwo przez wywiezienie do lasu i podpalenie”. Rządzą od 6 lat, więc już tylko najciemniejszy lud kupi usprawiedliwienie „a bo potężny układ nas blokuje”.

To nie jest powieść o polityce, ale polityka jest w tle. Sądząc po wywiadzie z Nogasiem, dla autora ważniejszy jest wątek psychologiczny, więc może nie spodobałaby mu się blogonotka skupiająca się na przesłaniu społecznym – no ale powieść po prostu inspiruje rozważania o jednym i drugim.

Słowem – jest wielowarstwowa. Ale czy to źle?

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

159 komentarzy

  1. @wo
    „Najłatwiej kupić to, co jest w Żabce, bo w Warszawie Żabka jest na każdym rogu (zdumiewa mnie opłacalność tego modelu).”

    Model biznesowy Żabki (sieci) polega na tym, że jej klientami są wyłącznie ajenci. To oni kupują towar, i co więcej, mają obowiązek ten towar regularnie zamawiać, w określonych ilościach i cenach, bo tak mają w umowie. Ewentualne ryzyko i straty są głównie ajenta. Jednym sklep idzie to lepiej, innym gorzej, jedna lokalizacja się utrzymuje, inna nie (często są obok siebie) – darwinizm. A jak sklep upada, to sieć też nie traci, bo są kolejne kwestie związane z rozliczeniamiz centralą (i częste sytuacje że ajent kończy z potężnymi długami).

  2. @model biznesowy Żabki
    On ma wcale nie tak mało wspólnego z handlem dragami – tam również szeregowi dilerzy wchodzący do systemu spodziewają się sporych pieniędzy i wożenia tyłka drogą furą – na podobieństwo tego kolesia ze Ślepnąc od Świateł, a dostają długie godziny pracy, nędzne pieniądze od biednych klientów i ostry stres, jeśli tylko coś pójdzie nie tak.

  3. „To nie jest film Patryka Vegi”, mówi ktoś w tej książce. To nie jest Vega, to prawda. To jest Smarzowski.

  4. @WO
    „Najłatwiej kupić to, co jest w Żabce, bo w Warszawie Żabka jest na każdym rogu (zdumiewa mnie opłacalność tego modelu).”

    Ajentoza tak wygląda: to model kasyna, w którym ajent ponosi koszty i ryzyko utrzymania sklepu, samej Żabce to zwiewa czy 10 paróweczek zostanie sprzedanych w dziesięciu czy w jednym sklepie. Kasynu opłaca się ustawienie jak największej liczby automatów do gry – sklepów, bo monopolizują rynek i utrudniają wejście konkurencji. Dodatkowo im więcej osób daje się w to wciągnąć tym większa szansa na oskubanie frajerów ze względu na złamanie art. 134 na 30. stronie regulaminu.

  5. @wo
    „(…) nie są dresiarze o pretensjonalnych ksywkach typu „Gebels” czy „Metyl” (…)”

    Te ksywki to akurat należały to policjantów. W pierwszej serii Pitbula główny zły nazywał się Said. A ta lubość do pokazywania dresiarstwa w akcji u Vegi przyszła jakoś później, w pierwszym Pitbulu jej nie było. Ale to był dość dobry serial, potem było tylko gorzej.

  6. Mam pytanie do Gospodarza oraz PT Komcionautów odnośnie tych przekrętów na nieruchomościach. Czy jest gdzieś naprawdę dobry system prawny, który by takie zjawisko możliwie ograniczył?

    Pracowałem kiedyś w firmie, która zajmowała się rejestrem nieruchomości w Warszawie i doświadczeni pracownicy mówili mi, że to w miarę dobrze działa w Hamburgu. I jeszcze że warunkiem koniecznym opanowania tego fragmentu rzeczywistości jest dobrze pomyślany podatek katastralny.

  7. Oho, kolejna Książka O Chlaniu! Nareszcie! Po „Masakrze” Vargi czuję niedosyt i mam ochotę na kolejną lufę. Sam zresztą niedawno miałem taki pomysł na hit dla kolegów literatów (link to ekskursje.pl).

    @eloy
    „„To nie jest film Patryka Vegi”, mówi ktoś w tej książce. To nie jest Vega, to prawda. To jest Smarzowski”

    Zobaczymy. Zachęcony dobrą recenzją u wo (i zarazem zniechęcony spojlerem w niej!) właśnie nabyłem. Żulczyk jest bardzo utalentowanym gościem, ale jeśli chodzi o jego poprzednią książkę, to niestety był full Vega w najgorszym wydaniu.

  8. @anonimowy.los

    „W pierwszej serii Pitbula główny zły nazywał się Said. A ta lubość do pokazywania dresiarstwa w akcji u Vegi przyszła jakoś później”

    Akurat wszystkie serie Pitbula pokazują właśnie klasę ludową, ewentualnie niższą średnią. Nawet gangsterzy to jednak nie jest elita tylko bazarowo – osiedlowa sfera. Oczywiście – odbiór serialu zakłoca nadmierne epatowanie brzydotą i patologią – oglądając zawsze się zastanawiam jak taka wiecznie pijana i mająca problemy ekipa policjantów jeszcze nie wylądowała na bruku. Realia tamtych lat były powiedzmy…różnobarwne ale nie aż tak..

    Natomiast – że zacytuję sam siebie – jednym z powodów popularności „Pitbula” wśród samych policjantów było…nadanie głównym bohaterom realistycznych stopni (czyli: nie każdy był co najmniej komisarzem a więc oficerem, byli też aspiranci) i co ważniejsze – rozgrywanie choć w formie zwulgaryzowanej właśnie konfliktu pomiędzy „górą” (dla której liczyły się statystyki, papierki, muzea i inny PR) a „dołem” czyli policjantami. To samo z przestępcami – też zdarza się jak IRL że okrutnej zbrodni dokonał ktoś z klasy ludowej (lub wręcz underclass) z błahych – często podsycanych alkoholem powodów. Bita kobieta z klasy średniej jeśli znajdzie w sobie siłę zostawić przemocowego męża, ucieknie do koleżanki (nawet w innym mieście albo kraju) i jakoś przetrzyma (zwłaszcza że z zasady ma jakaś pracę / oszczędności). Kobieta z klasy ludowej, na utrzymaniu męża może zebrać się na odwagę i oprawcę zabić.
    Aczkolwiek zastrzegam jedną rzecz – osoby z klasy ludowej najczęściej też nie mają jak zmniejszyć swoich szans na bycie zdemaskowanym jako sprawca czy na udowodnienie podejrzeń. W klasie średniej, nie mówiąc o wyższej wygląda to już inaczej – smutny przykład z życia to właśnie zabójstwo Joanny Brzeskiej.

    Natomiast jest jedna rzecz, która mnie zastanawia. Czy skoro u Żulczyka pojawia się wątek kryminalnej działalności klasy wyższej – czy to oznacza że w nieco innej formie powraca popkulturowy motyw układu/spisku elit z lat 90-tych?

  9. Ło Panie, pińcet stron. To ja poproszę PT komcionautów o twardą rekomendację: warto?

  10. Nie zdążyłem jeszcze przeczytać najnowszej książki Jakuba Żulczyka – stąd też nie odniosę się bezpośrednio do jej treści (acz jestem fanem „Wzgórza Psów”. mniej „Ślepnąc od świateł”).
    @monday.night.fever:
    Też po przeczytaniu zapowiedzi skojarzyło mi się z „Masakrą”: Warszawa, pijacka wędrówka, muzyk żyjący z tantiem.
    @wo
    To chyba najlepsza definicja klasy wyższej – jeżeli patrzysz na zarobki (pensje, umowy o dzieło itp.) – to nie jest klasa wyższa. Ewentualnie pewien kompromis w definicji – jeżeli zarabiasz wyłącznie na „usieciowieniu”, to może już jesteś (choć chyba nie – bo często zarabiałem na usieciowieniu, a jednak intuicyjnie nie czuję się klasą wyższą, smuteczek…).
    Wracając do głównego wątku Gospodarza: muszę przyznać, ze zawsze z obawą biorę się za książki, w których opisane są sprawy bankowe/giełdowe/nieruchomościowe. W literaturze popularnej jak dotąd mogę sobie przypomnieć – jako bardzo pozytywny przykład -„Wyrwę” Wojciecha Chmielarza i dość dobrze oddaną istotę pracy analityka funduszu inwestycyjnego. Ciekawe, jak reprywatyzacja wyjdzie w wersji Żulczyka (u Mroza raz wyszła dość groteskowo). Ależ cóż to jest za Wielki Temat! Wielka Polska Powieść! I piszę to bez szczypty sarkazmu. Jest tu miejsce dla Mackie Majchra, Filipa Merynosa, Tomasza Łęckiego, są stare dokumenty, są odnalezieniu krewni, jest Dickens i Wilkie Collins, jest miejsce na szelest dresów i prążkowane garnitury od Zaremby (ta dyskusja o wszywaniu rękawów i kształcie barchetty godna Tarantino), jest bilet autobusowy wręczany wraz z adresem noclegowni i ociekający miodem głos pięknej kobiety dobierającej sztukaterie, jest awans z „piasków i karasków” pod Tłuszczem i nazwiska z dyskretnym „y” zamiast plebejskiego „i”.
    Czy jest jednak miejsce na Spisek starego typu, rzekłbym: hierarchiczny? To zbyt proste – to raczej polskie Breaking Bad, to wisząca nad wszystkim Wielka Możliwość, niczym Demiurg czy Aryman. To raczej „spisek oddolny” – nieuchronność, która w tych warunkach musiała się stać. Wybaczcie może zbyt potężne porównanie – kiedy ta myśl komuś zakiełkowała po raz pierwszy – przyszły fuhrer odwiedzający zebranie DAP we wrześniu 1919 r. i skromny antykwariusz rozmawiający ze skromną staruszką, która wspomina o jakichś rodzinnych papierach. Pivotal moment – kiedy on nastąpił?

  11. @eloy
    „To nie jest Vega, to prawda. To jest Smarzowski.”

    Zgadzam się! Nawet z dokładnością co do filmu – takie jakby „Miasto złe”, sequel do „Domu złego”…

  12. @łoś
    ” Ale to był dość dobry serial, potem było tylko gorzej.”

    Jestem dumny, że hejtowałem już wtedy, wszystko się potoczyło zgodnie z moimi oczekiwaniami – i ta fascynacja dresiarstwem (jako stanem umysłu, niekoniecznie ubraniem) raziła mnie już w pierwszym Pitbullu.

  13. @mnf
    „Zachęcony dobrą recenzją u wo (i zarazem zniechęcony spojlerem w niej!)”

    Ja? Gdzie?

    „jeśli chodzi o jego poprzednią książkę,”

    Również nie jestem jej entuzjastą. Ale to jest powrot Żulczyka do wzgórza/świateł.

  14. @tymczasowe
    „To ja poproszę PT komcionautów o twardą rekomendację: warto”

    Moim zdaniem warto, choć nadal jeśli ktoś ma przeczytać tylko jedną książkę Żulczyka, to rekomenduję „Wzgórze psów”. To bardzo gładko wchodzi, autor ma świetnie opanowany warsztat (który złośliwie opisuję jako woda/woda/bum! – u Żulczyka raczej wóda/wóda/siup…). Zwroty akcji – czyli te BUM – pojawiają się dokładnie kiedy powinny, więc przewracasz kartkę, bo MUSISZ WIEDZIEĆ CO BĘDZIE POTEM. Pasuje do tego ten frazes: „page turner”.

    Większość tych paruset stron łyknąlem w dwóch przejazdach pendolinem, nie mogąc się oderwać, chyba że na siku i „poczęstunek od dedykowanego personelu”.

  15. @tymczasowekontonagazecie

    Według mnie warto. Na szczęście na Kindlu pokazuje mi tylko procent do końca a nie strony 🙂

  16. @wo
    „Zwroty akcji – czyli te BUM – pojawiają się dokładnie kiedy powinny, więc przewracasz kartkę, bo MUSISZ WIEDZIEĆ CO BĘDZIE POTEM”

    A mnie to właśnie niezbyt interesuje. Skomplikowane, czterowymiarowe fabuły zostawmy Mrozowi. W mojej wymarzonej Epopei O Chlaniu co będzie potem, to ja i tak wiem – kolejna butelka. Ważna jest droga, nie cel. Jak dla mnie fabuła może robić za niezbyt istotne tło. Dlatego tak mi się podobała pijacka odyseja Vargi, bo tam w gruncie rzeczy o nic nie chodziło! Ok, jakaś tam intryga może być, byle nie przesłaniała chaotycznego, pijackiego rejsu donikąd.

  17. @sa
    „skoro u Żulczyka pojawia się wątek kryminalnej działalności klasy wyższej – czy to oznacza że w nieco innej formie powraca popkulturowy motyw układu/spisku elit z lat 90-tych”

    Właśnie nie. To jest ujęte bardziej marksistowsko – spisek nie bierze się z tego, że jakiś Dawny Ubek ma na wszystkich Teczki, tylko po prostu ze Wspólnoty Interesów. I aferzyści są w zasadzie sympatyczni… do licha, literalnie mogłem ich minąć w „Lotosie”…

  18. @mnf
    To może cię rozczarować (ale zaznaczam – jeszcze nie zaliczyłem tego Vargi). Żulczyk się stara nadać temu ramy thrillera, choć widać, że najbardziej chce jednak pisać o chlaniu Jako Takim.

  19. @wo
    „To jest ujęte bardziej marksistowsko – spisek nie bierze się z tego, że jakiś Dawny Ubek ma na wszystkich Teczki, tylko po prostu ze Wspólnoty Interesów”.
    Czyli nieintencjonalnie opisałem to w ujęciu marksistowskim, acz innymi słowy: „To raczej „spisek oddolny” – nieuchronność, która w tych warunkach musiała się stać.”

  20. @bankowiec
    „Czyli nieintencjonalnie opisałem to w ujęciu marksistowskim, acz innymi słowy: „To raczej „spisek oddolny” – nieuchronność, która w tych warunkach musiała się stać.””

    Jest taki filozoficzny dowcip, „dlaczego kurczak przeszedł przez drogę”, z odpowiedziami różnych filozofów. Odpowiedź Marksa: „that was the historical inevitability”.

  21. @wo
    Teraz przypominam sobie ten dowcip, ale pisząc słowo „nieuchronność” zupełnie nie myślałem o Marksie (którego poznałem bardziej z drugiej ręki: Mark Blaug, Edward Lipiński). W tym kontekście stałem się nieświadomym marksistą.
    Ale przychylam się do hipotezy Gospodarza (i może swojej) o nieuchronności w zaistniałych warunkach.

  22. @wo
    „zaznaczam – jeszcze nie zaliczyłem tego Vargi”

    Polecam, choć – jak to u Vargi – klimaty raczej depresyjno-melancholijne. Mnie się tam akurat ta (chyba typowo węgierska?) atmosfera miażdżącej klęski i przytłaczającej bezcelowości, rezygnacji i abnegacji podobała. Od tej książki aż bije cmentarzem!

    Swoją drogą muszę nadrobić „Heroinę” Piątka – minęło już prawie dwadzieścia lat, a ja jej jeszcze nie przeczytałem.

  23. @mnf
    „Swoją drogą muszę nadrobić „Heroinę” Piątka – minęło już prawie dwadzieścia lat, a ja jej jeszcze nie przeczytałem”

    Mnie strasznie znudziła, ale chyba mamy rozbieżne gusty. Dla mnie to całe pierdzielenie bohatera o tym, jak bardzo cierpi z nałogiem, może być tylko tłem dla Właściwej Fabuły. Nie ma WF – książka mi się nie spodoba. Varga czasem ma WF, jego książki to może niekoniecznie thrillery, ale na Boga, chociaż fantastyka postapo (jak „Lastryko”).

    „Heroina” Piątka jest wyłącznie o tym. Razem z całym tym nudziarstwem, że bohater się zamyka w kiblu drogiej restauracji i odmierza kartą kredytową równe działki – Bret Easton Ellis też ma taki motyw, ale u niego tak poza tym coś się jednak dzieje, a u Piątka nic. Bohater tak ćpa i ćpa i ćpa i ćpa i w sumie nuda, jak w polskim filmie.

    Ja go po tej książce skreśliłem jako prozaika. Wszyscy mamy swoje problemy, kurza stopa, ale od pisarza oczekuję czegoś więcej niż opisu jak cierpi z nałogiem.

  24. @wo
    ” bohater się zamyka w kiblu drogiej restauracji i odmierza kartą kredytową równe działki” – to trafne podsumowanie. Używanie karty kredytowej (albo banknotu koniecznie wysokiego nominału) do sypania ścieżek powinno być zabronione jako najtańszy chwyt narracyjny – z podobnych powodów, co używanie figury S…x przez PT Komcionautów.
    Czy ktoś pamięta przykład z prozy polskiej, żeby bohater wykorzystał np. kartę miejską albo kartę rabatową Biedronki? I czy bohater kiedykolwiek zamykał się nie w drogiej restauracji/klubie ale np. w lokalu typu „Domowe obiady Pani Basi”? Eh, marzy mi się taka warszawska wersja „Na dnie w Paryżu i Londynie”.

  25. @wo
    „Varga czasem ma WF, jego książki to może niekoniecznie thrillery, ale na Boga, chociaż fantastyka postapo (jak „Lastryko”)”

    Ulubionym filmem Vargi jest siedmiogodzinne „Szatańskie Tango” Beli Tarra; to wiele wyjaśnia i jakoś szerzej pasuje mi do jego twórczości.

    „„Heroina” Piątka jest wyłącznie o tym (…) Bohater tak ćpa i ćpa i ćpa i ćpa i w sumie nuda, jak w polskim filmie”

    Brzmi zachęcająco – jednak muszę sięgnąć po ten towar. Zresztą bez przesady, 200 stron to nie aż taka cegła. W „Świeżym” Nico Walkera nie było praktycznie żadnej Właściwej Fabuły (w sensie mrozowych plot twistów), ale panie, jak się to czyta!

  26. Pytanie off-topic – znalazłem kiedyś w księgarni książkę polskiego autora z niebieską okładką, na której znajdował się blurb od Pana. Tematyka książki obracała się chyba wokół nowych technologii, inwigilacji… Czy pamięta Pan może, o jaką książkę może chodzić?

  27. Stawiałbym na Szamałka, drugi tom cyklu „Ukryta sieć” był chyba niebieski, ale czy był blurb WO akurat tam – nie pamiętam, pamiętam zaś jakieś podziękowania autora dla WO.

  28. @Hubert Brychczyński

    „Anatomia pamięci” Michał Protasiuk. Bardzo mi się podobała. A przy okazji, inne dzieła autora też warto?

  29. @hb
    „znalazłem kiedyś w księgarni książkę polskiego autora z niebieską okładką, na której znajdował się blurb od Pana”

    Przepraszam – nie przypomnę sobie. Jak sugerowali komcionauci, może to być Protasiuk, ale z kolei nie wiem, jaki jest kolor okładki (czytałem w pliku).

  30. @Joanna Planeta
    „Mam pytanie do Gospodarza oraz PT Komcionautów odnośnie tych przekrętów na nieruchomościach. Czy jest gdzieś naprawdę dobry system prawny, który by takie zjawisko możliwie ograniczył?”

    W Warszawie przynajmniej duża część problemów się bierze wciąż z dekretu Bieruta więc jest to poniekąd sytuacja wyjątkowa.

    A bardziej a propos pytania, to na pewno nie zaszkodziłoby większe rozpowszechnienie usług ubezpieczenia tytułu do nieruchomości + usług escrow / rachunku powierniczego.

    „krzloj
    Ajentoza tak wygląda: to model kasyna, w którym ajent ponosi koszty i ryzyko utrzymania sklepu”

    Tzn sensu stricto to Żabka płaci za sklep, w szczególności czynsz i prąd. Ajent płaci za towar.

  31. @tymczasowekontonagazecie

    „To ja poproszę PT komcionautów o twardą rekomendację: warto?”

    Ano przeczytałem; nie żałuję czasu, w końcu non fit iniuria sruria czy coś tam. Natomiast trzy rzeczy zwróciły moją uwagę:

    – 120%. Nadmiarowych. Kropek. W. Gratisie. Ja. Rozumiem. Że. Hemingway. Ale. Noż. Jasny. Gwint…
    – Granicząca z karykaturą obsesja narratora na punkcie smoły / czarnej mazi – w drugiej (na dwie) z książek Żulczyka, które czytałem. Przyszło mi na myśl, że jeśli autora kiedykolwiek znudzi beletrystyka, to będzie miał gotowe zajęcie jako naczelny „Przeglądu Bitumicznego” czy czegoś w podobie.
    – Czytając ostatni rozdział, powiedziałem sobie: jeśli za chwilę [cbfgnć jmbebjnan cb pmęśpv an Wnavr Evrfraxnzcsvr] zacznie przemawiać mocnym głosem i pełnymi zdaniami, to chcąc nie chcąc będę musiał uznać całość za przynależącą do domeny kiczu. No i tak.

  32. @mbied
    „cbfgnć jmbebjnan cb pmęśpv an Wnavr Evrfraxnzcsvr”

    Czyli kto? Pierwsze słyszę, ja ogólnie chyba nie lubię takich klimatów. Z pierwowzorów domyślałem się tylko Nergala.

  33. @wo

    „ja ogólnie chyba nie lubię takich klimatów”

    „Takich” czyli jakich?

  34. O PISie nadal można mówić, że jest „socjalny”, bo opozycja to w dalszym ciągu wybór między tymi, którzy zrujnowali służbę zdrowia na parę lat przed globalną pandemią albo tymi, którzy zwinęli piętnaście baniek za torturowanie ludzi lub handlowali ustawami. Morawiecki na tym tle jest niemal Gomułką.

  35. @mbied
    „„Takich” czyli jakich?”

    …jak to, co mi się udało pośpiesznie wyguglać na temat rzeczonego. No chociaż powiedz, kto jest na nim wzorowany?

  36. @wo

    „kto jest na nim wzorowany?”

    Avrzbjn (jeśli chodzi o powierzchowność i ogólne wrażenie).

  37. Coś takiego. Myślałem, że to postać Całkowicie Zmyślona (acz jej przemowa istotnie mnie rozczarowała – wszyscy wiemy, że ten moment nastąpi i gdy nastąpił, był jakiś taki antyklimaktyczny).

  38. „Zawsze się może okazać, że kupiłeś nieruchomość od przestępców, a akt notarialny ma wady prawne”
    To akurat bzdura, polecam zapoznanie się z instytucją rękojmi wiary publicznej ksiąg wieczystych

  39. @fm
    „To akurat bzdura, polecam zapoznanie się z instytucją rękojmi wiary publicznej ksiąg wieczystych”

    Brak panu wyobraźni na wyobrażenie sobie sytuacji, w której w księgach jest wszystko ok, a jednak akt ma wadę prawną. Polecam wstrzymanie się z dalszym komcianiem dopóki pan tej wyobraźni sobie nie uzupełni realnymi sytuacjami.

  40. Przeczytane. No no – muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Żulczyk powraca na ring w wielkim stylu, jest to pozycja równie mocna co „Wzgórze psów” i „Ślepnąc od świateł”. Choć nie przepadam za takimi cegłami (bite 500 stron, jak to u niego), to jednak czytało się to całkiem szybko i przyjemnie. Spodziewałem się odysei pijackiej jak u Vargi (swoją drogą – „Masakra” jest znakomita), a dostałem zaskakująco dobry kryminał, a właściwie thriller, z aferą reprywatyzacyjną w tle.

    „„To nie jest film Patryka Vegi”, mówi ktoś w tej książce.”

    Zgadza się – i mam nadzieję, że to nie Vega będzie ekranizował tę historię (bo tego, że ktoś to zrobi, to jestem pewien). Parę non-fiction już na ten temat powstało, ale to chyba pierwsza książka fabularna z tak wyraźnie zarysowanym wątkiem przejmowania nieruchomości? W każdym razie „Informacja zwrotna” ma potencjał scenariuszowy i nie zdziwię się, jeśli na jej kanwie powstanie film czy serial. Gdyby przed lekturą ktoś mi powiedział, że reprywatyzacja plus alkoholizm plus mierzenie się z demonami przeszłości to przepis na hit, to bym się popukał w czoło. Teraz widzę że to możliwe. Chyba tylko Żulczyk potrafił upichcić z tych składników smaczne danie. Gość ma talent.

    Nie siedzę w warszawskich klimatach i nie bardzo się orientuję, na kim wzorowane są poszczególne postacie (np. Masarski). Mam nadzieję, że żaden podejrzany biznesmen nie zaskarży autora po lekturze bo gdzieś się czegoś dopatrzył. Zwroty akcji są zaskakujące, choć np. bxbyvpmabśpv śzvrepv Cvbgen mnpmąłrz fvę qbzlśynć j cbłbjvr xfvążxv, xvrql manyrmvbab tb cbjvrfmbartb an qemrjvr. Merfmgą jlwnśavravr cemrm flan zbgljój wrtb fnzboówfgjn cbq xbavrp gb pulon anwyrcfmn pmęść xfvążxv. Gdy sprawa „pobicia J.” w końcu się wyjaśniła, też z początku byłem zaskoczony, ale to w sumie logiczne (j xbńph gb nyxbubyvx, xgóel abgbelpmavr bfmhxhwr cemrqr jfmlfgxvz fnzrtb fvrovr, n pnłr wrtb żlpvr wrfg wrqalz jvryxvz xłnzfgjrz). W ogóle cała fabuła przypomina układanie kostki Rubika – w trakcie lektury parę razy robiłem facepalm („no jasne że tak!”).

    „„Ślepnąc od świateł” pokazywała Warszawę jako miasto rządzone przez kokainę – co mi zgrzytało fałszem…”

    Mnie w ogóle nie zgrzytało – „ŚoŚ” to nie była rozprawa socjologiczna, to nie jest *pełny* obraz Warszawy, Żulczyk opisywał po prostu pewien wycinek rzeczywistości, skupiając się akurat na imprezującej UMC. On sam przez pewien czas siedział w tej ćpuńsko-alkoholowej banieczce, więc ją zna. Jak najbardziej jestem w stanie uwierzyć, że mikroświat tych imprezowiczów jest definiowany przez używki (jak śpiewał serialowy raper: „kokaina, wóda – jeden ch…, byle bez przerwy”). Niestety duża część bananowej młodzieży to faktycznie prymitywy, których kręci blichtr i salony, które marzą o Ferrari, barach go-go i kokainowych orgiach. Wystarczy posłuchać hiphopowego bełkotu na YT, żeby się o tym przekonać.

    „…gdybym miał kupić kokainę, nawet nie wiedziałbym, do kogo zadzwonić”

    To, że ty nie znasz takich ludzi, to już nie jest żaden argument. Dilerzy nie ogłaszają się w gazetach. Nie znasz ich, bo nie chcesz ich znać, tak samo jak nie chcesz znać np. księży, polityków prawicy czy szemranych biznesmenów-kryminalistów. Obracasz się w zupełnie innym środowisku: programowo nie słuchasz hip-hopu, nie interesujesz się piłką kopaną i olewasz gwiazdorsko-celebryckie klimaty. Gdybyś jednak wkręcił się w odpowiednio nadziane towarzystwo, nie miałbyś problemu z kupnem. Nie trzeba jechać aż do Chorzowa – przypuszczam, że co trzecia osoba spotkana na balu dziennikarzy mogłaby ci coś w jakiś sposób „załatwić” (choć może bardziej ci z tabloidów i telewizji informacyjnych, niż akurat z „Wyborczej”). Osobiście nienawidzę towarzystwa od używek i trzymam się jak najdalej, ale zdaje sobie sprawę, że dzielą mnie od nich co najwyżej dwa uściski ręki (trzy od dilera). W żadnym razie nie mam zamiaru tych rąk podawać, stwierdzam tylko fakt.

  41. @wo

    „Pierwsze słyszę”

    PS Trochę mnie to jednak zaskoczyło – myślałem, że będziesz kojarzył. News w GW (wtedy jeszcze miałem abonament) o „Janie R., 52-letnim studencie Uniwersytetu Warszawskiego, na zdjęciu: w charakterystycznej dla siebie koszuli i spodniach bojówkach” był zredagowany z jakąś zwracającą uwagę zajadłością, nadmierną jak na materiał czysto informacyjny. Potem usłyszałem, że jeden z fałszywych alarmów bombowych, o które go podejrzewano (bezpodstawnie; polis miała – zrozumiałą w tej sprawie – presję na wyniki i kombinowała, że zatrzymają wariatuńcia, a potem się umorzy z paragrafu psychicznego, wyszło inaczej, no ale to inna historia) dotyczył CN Kopernik, w którym odbywała się korpoimpreza Agory, i musieli wszystkich ewakuować, ale nie wiem, czy tak było faktycznie.

  42. @m.bied
    „będzie miał gotowe zajęcie jako naczelny „Przeglądu Bitumicznego” czy czegoś w podobie”

    Dawno, dawno temu istniało pismo branżowe o tytule „Koks, smoła, gaz”.

  43. @m.n.f „tak samo jak nie chcesz znać np. księży, polityków prawicy czy szemranych biznesmenów-kryminalistów.”

    Nie wiem jak Gospodarz, ale gdybym nagle potrzebował księdza (brzmi dramatycznie i melodramatycznie), to potrafiłbym go znaleźć, nawet w Warszawie, w której nie mieszkam. Bez większych problemów dotarłbym do polityka dowolnej opcji, ba, od tego węgierskiego europosła co po rynnie uciekał dzielą mnie dosłownie dwa hendszejki. Co do szemranych biznesmenów, zależy od stopnia szemraności, ale przynajmniej wiedziałbym gdzie szukać.
    I nie mam bladego pojęcia, jak się kupuje kokainę. Podobno kiedyś w Żabce była, na półce z bananami, ale nie wiem, czy w każdej.

  44. amatill
    'Nie wiem jak Gospodarz, ale gdybym nagle potrzebował księdza (brzmi dramatycznie i melodramatycznie), to potrafiłbym go znaleźć, nawet w Warszawie, w której nie mieszkam.”

    Takiego do namaszczenia to w każdej parafii, ale takiego co zrobi ślub dzieciatych wielokrotnych rozwodników w katedrze?

  45. zasięgnąłem języka i wedle mojej wiedzy sprawa wygląda tak, że kokaina jest teraz b. droga, trudno dostać (COVID, kanał sueski), cena skoczyła o 100% po „Ślepnąc od świateł”

  46. @rpyzel „takiego co zrobi ślub dzieciatych wielokrotnych rozwodników w katedrze?”

    Zacznij od dotarcia do polityka prawicy.

  47. @mrw „kokaina jest teraz b. droga, trudno dostać (COVID, kanał sueski)”
    Kokaina i kanał sueski? To zupełnie nie ten kierunek. Koka trafia do Europy *również* przez Afrykę, ale jednak raczej przez zachodnie wybrzeże (Gwinea-Bissau, Senegal, trochę Nigeria; na statkach z Brazylii). Suez ma tu z dragami ew. tyle wspólnego, że meksykańskie kartele importują prekursory fentanylu and compatible z Chin, i tutaj pandemia mocno sponiewierała łańcuchy dostaw. Tylko czy te dostawy idą akurat przez Europę?

  48. „Kokaina i kanał sueski? ”

    ja nic nie wiem! mówię co mówią

  49. Pochodzę z Chorzowa, o kupowaniu kokainy nic nie wiem. Jeden, jedyny raz, niechcący, wpadłem na dilerów narkotykowych — pod Krosnem w czasie niedawnego mini-urlopu. Wolę się trzymać z daleka.

  50. @amatill

    „w Żabce była, na półce z bananami, ale nie wiem, czy w każdej”

    O, i może to wyjaśnia zdumiewającą opłacalność modelu biznesowego tej sieci! (Żartuję oczywiście, tak jak PT przedpiszący zauważyli, opłacalność sieci zasadza się na nieopłacalności, niekiedy drastycznej, dla wielu z tzw. franczyzobiorców).

    (Przy okazji: proszę wybaczyć ciekawskość, czy ksywka amatill to coś jak nazwa zespołu Kombii?)

  51. Nope. Było przez jedno l, ale mi się podwoiło gdy rejestrowałem się do WordPressa.
    @Koka
    Jak nie Kanał Sueski, to może chociaż zamieszki w Kolumbii?

  52. @mrw „mówię co mówią”
    No tak, jeńcy hiszpańscy mówią każden co innego.
    Była niedawno taka duża akcja przeciw Syndykatom Zbrodni (przy okazji a propos prywatności w sieci, hihi): link to polityka.pl
    Red. Mazzini nie wspomina o 23 tonach, które przejęto wcześniej w Antwerpii link to theguardian.com, więc może faktycznie jest problem z zaopatrzeniem.

  53. @mnf
    „Nie siedzę w warszawskich klimatach i nie bardzo się orientuję, na kim wzorowane są poszczególne postacie (np. Masarski). ”

    Tutaj prawdziwe nazwisko jest dosć podobne i pisały o nim media ogólnokrajowe – gdyż, jak to słusznie zauważa ktoś u Żulczyka, on już naprawdę przesadzał, budząc irytację reszty branży. Swoją ostentacją przyciągał uwagę opinii publicznej, a to źle robi interesom.

    „To, że ty nie znasz takich ludzi, to już nie jest żaden argument.”

    Jest przeciwko tezie „łatwiej kupić narkotyki niż mleko”. Do mleka nie trzeba „znać ludzi”, cbdo.

    A ta teza o „łatwości” pojawia się wielokrotnie np. u autorów lansowanych przez Krypola. Nie pamiętam, czy to porównanie z mlekiem było u Kapeli czy u Dymińskiej (pasuje zresztą do obojga).

    „skupiając się akurat na imprezującej UMC. ”

    Ale nie tylko, tam się jednak pojawiają normalsi, już bardziej z mojej klasy. No i oni też są na tyle umoczeni w nielegalny handel dragami, że np. boją się wezwać policję podczas sceny z weganską wigilią. A to już było dla mnie nienaturalne. Nawet w pijarowym opisie serialu czytamy, że ” Jego [Kuby] klientela to pełen przekrój społeczny”. No więc chyba jednak niepełen.

    @rpyzel
    „Takiego do namaszczenia to w każdej parafii, ale takiego co zrobi ślub dzieciatych wielokrotnych rozwodników w katedrze?”

    To następny handszejk. „Ja ci tego nie załatwię, ale znam pewnego jezuitę…”, odpowie ten ksiądz, którego znasz (jeśli znasz).

    @mbied
    „Trochę mnie to jednak zaskoczyło – myślałem, że będziesz kojarzył. News w GW (wtedy jeszcze miałem abonament)”

    Nie kojarzę – nawet jeśli przeczytałem, to zapomniałem. Guglając odkryłem bloga rzeczonej postaci w serwisie Salon24 z lat 2007-2012. Tam też nie zwróciłem na niego uwagi – mało kto zwrócił, on po prostu do tego stopnia nie umiał pisać, że nie potrafił porwać za sobą „swoich”. Nikt u niego nie komciał, ostatniego komcia wpisał sobie sam:

    „Siedze teraz, dziś, 13 grudnia 2012, nad moją ostatnia notką, i zastanaiwiam się, czy mnie ktoś w ógóle czyta?”

  54. @żabka
    Wyborcza dawno temu miała serię publikacji na ten temat. Jest też książka „Dekada Ajentów” której żadne wydawnictwo nie poważyło się wydać (bo daje to gwarancję wojny w sądach, z Żabką, a żadnego normalnego człowieka na to nie stać).
    Natomiast z tych tekstów wychodził prosty obraz – najbardziej kluczową cechą ajenta było posiadanie czegoś, co można w razie czego przejąć za długi. Mieszkanie, samochód, cokolwiek. Wtedy się daje mu sklep, sprzedaje mu towary (też takie które mu nie idą, ale których sieć chce się pozbyć, w dodatku zmuszając go do ich eksponowania), a w razie czego uruchamia się weksel in blanco który podpisywał wchodząc w ten biznes. A potem kolejny. I kolejny.

  55. „co trzecia osoba spotkana na balu dziennikarzy mogłaby ci coś w jakiś sposób „załatwić” ”

    Nigdy tam nie byłem, traktowałem tę imprezę zawsze z hejtem i szyderą. Oczywiśćie, przelotnie znam trochę ludzi, którzy tam byli, ale to znajomość typu cześć/cześć. Nie na tyle bliska, żebym się odważył wyszeptać „słuchaj, czy znasz może kogoś…”. Albo dodał do znajomych na fejsie.

  56. @wo

    „Nikt u niego nie komciał, ostatniego komcia wpisał sobie sam”

    To coś jak u Norwida 😉 (raz czy dwa Kalergis, z grzeczności, ale to go tylko jeszcze bardziej zdołowało).

  57. Mając niebezpieczne hobby włóczenia się wieczorami, pieszo bądź rowerowo, po okolicznych osiedlach myślę że potrafiłbym wskazać z dużą pewnością w którym samochodzie na którym parkingu pod którym marketem zachodzi handel. Ale gdybym podszedł z chęcią kupna to zapewne dostałbym co najwyżej w mordę.

  58. @wo „Gdybym miał kupić kokainę, nawet nie wiedziałbym, do kogo zadzwonić. Jedyna osoba w moim bąbelku, którą podejrzewam o takie koneksje, mieszka akurat w Chorzowie.”
    Czyli masz max dwa handszejki do zaufanego dilera z Wawy. Żeby było łatwiej, to panowie dilerostwo musieliby się chyba ogłaszać na olx.

  59. @WO
    Akurat w tej kwestii nie potrzebuję wyobraźni, tylko po prostu wiem o czym piszę. Rękojmia powoduje, że nabywca nie musi się przejmować czy kupuje nieruchomość od przestępcy czy nieprzestępcy, właściciela czy niewłaściciela, tylko interesuje go czy sprzedawca jest czy nie jest ujawniony w księdze wieczystej. Wady aktów notarialnych przy skali obrotu nieruchomościami zdarzają się tak rzadko, że nadużyciem jest posługiwanie się zwrotem „zawsze możesz trafić…”.
    Zamieściłem komentarz, bo jako czytelnik bloga wiem, że zwraca Pan baczną uwagę na precyzję w pisaniu o przepisach, sporach prawnych i zapadłych orzeczeniach i chętnie dzieli się Pan przemyśleniami na te tematy. To nic zdrożnego, tylko trzeba mieć świadomość pewnych ograniczeń.

  60. @fm
    „tylko interesuje go czy sprzedawca jest czy nie jest ujawniony w księdze wieczystej.”

    Wada nie musi dotyczyć księgi wieczystej. Nie napiszę tego ponownie, po prostu wytnę kolejne komentarze z tej serii.

  61. @sheik
    „Czyli masz max dwa handszejki do zaufanego dilera z Wawy. ”

    A Żabkę na rogu.

  62. Wątek społeczny jest także ważny dla autora. W wywiadzie z Paciorkiem, mówił, że przygotowując się przeczytał trzy książki o reprywatyzacji, obejrzał całość komisji Jakiego i konsultował się ze śpiewakiem.

  63. @lukasz
    Ach! To może mi wybaczy notkę skupiającą się na tym wątku. Ten wywiad to coś, co można przeczytać – czy tylko obejrzeć? Nie mam cierpliwości do jutuba…

  64. „Tylko obejrzeć niestety”

    Byłoby miło, gdyby było jakieś oprogramowanie przerabiające ścieżkę dźwiękową tych ciągnących się jak gacie nagrań filmowych na tekst do przeczytania. A może już jest? Czy ktoś coś wie na ten temat?

  65. @mbied
    „A może już jest? Czy ktoś coś wie na ten temat?”

    Jest, stąd choćby napisy przy wersjach CNN do puszczania w hotelowych siłowniach. Tylko że działa to rozczarowująco.

  66. @m.bied

    Są, są, 360converter.com na przykład ale i inne. Z tym że nie z polskiego. Z polskiego się nie spotkałem, pewnie nie będzie póki google sam nie zrobi albo jaki inny amazon. Bo małym się nigdy nie będzie opłacać.

  67. Zastanawiam się jakim sposobem ludzie w ogóle znajdują czas na oglądanie takich rzeczy. Ktoś naprawdę siada przed jutubem i ogląda przez 2h wywiad z Żulczykiem? Przecież nawet gdyby to był podcast, to bym to musiał mieć w czterech odcinkach.

  68. Tak jak wszystkie inne podcasty i audiobooki: podczas sprzątania, gotowania, prac domowych, zakupów, w samochodzie, tramwaju, autobusie i pociągu. Video nie jest do niczego potrzebne.

  69. @embercadero
    „Ale gdybym podszedł z chęcią kupna to zapewne dostałbym co najwyżej w mordę.”
    – Raczej tylko jakbyś był nachalny i nie przyjmował do wiadomości sugestii pójścia sobie w cholerę. Dla dealera z pobicia nie ma dochodu a zainteresowanie policji może być. A pieniądze mogą wziąć i nic nie dać/ dać jakąś lipę równie dobrze bez pobicia.

    Oczywiście jakbyś wyglądał właściwie i jeszcze właściwym slangiem gadał, to może i nawet coś by z tego było. (Nie uwierzyłbyś, czego można być świadkiem, zupełnie bez własnej inicjatywy i bez niczyjej reakcji, jeśli pasuje się do otoczenia).

  70. @bardzozły

    Pewnie masz rację, niestety (albo stety) jestem pewien że ani wyglądem ani językiem nie pasowałbym tym panom.

  71. „Nie uwierzyłbyś, czego można być świadkiem, zupełnie bez własnej inicjatywy i bez niczyjej reakcji, jeśli pasuje się do otoczeniu.”

    Jak była ta wielka amnestia w PRLu, kumpel akurat był po obozie dla nurków, ostrzyżony na łyso dla wygody zakładania kaptura od pianki, schnięcia itd.
    Jacyś inni łysi dziergani kolesie zapraszali go na piwo, wpuszczali bez kolejki, pozdrawiali. A on bał się odezwać, bo szybko by wyszło, że nie grypsuje i nie ma z nimi wspólnych doświadczeń więziennych.

  72. @rpyzel

    Teraz sama łysiną by nic nie zdziałał (swoją drogą mój kumpel, naturalnie łysy i w dodatku z tych nie najmniejszych, też często opowiada podobne historie), konieczne są dziary.

  73. @wo
    „Jestem dumny, że hejtowałem już wtedy, wszystko się potoczyło zgodnie z moimi oczekiwaniami – i ta fascynacja dresiarstwem (jako stanem umysłu, niekoniecznie ubraniem) raziła mnie już w pierwszym Pitbullu”

    To był jakiś Oficjalny Hejt? Jeśli tak, to czy można prosić o link? Byłoby to ciekawe, bo wszyscy się wówczas „Pitbullem” zachwycali, ze mną włącznie. Dziś patrzę na to jak na sprawnie nakręcone głupotki (stężenie trupów na metr kwadratowy przypomina Rosję lat ’90, a nie Polskę AD 2006), które jednak dały się oglądać. Serial pokazywał dresiarstwo, owszem, ale „fascynacji” reżysera tym zjawiskiem nie zauważyłem, po prostu je pokazywał – na tej samej zasadzie można by oskarżyć Smarzowskiego o fascynację pijaństwem i patologią. Z perspektywy czasu widać, że Vega poszedł w masówę i komerchę, takie disco polo kinematografii kręcone pod publikę – ale pierwszy Pitbull jeszcze jakoś się broni (a że wszystko co nakręcił później to był smutek i żal, to już inna sprawa).

  74. „na tej samej zasadzie można by oskarżyć Smarzowskiego o fascynację pijaństwem i patologią.”

    yes and?

  75. Pierwszy Pitbull przedstawiał w miarę wiernie realia warszawskiej policji z czasów wojen Pruszkowa z Wołominem a więc ładnych parę lat wcześniej niż 2006. W tamtym czasie trup faktycznie ścielił się dość gęsto. i to często w całkiem publicznych okolicznościach. Dziś wygląda to jak kiepsko zmyślona fikcja ale tak było.

  76. @embercadero

    Na pewno pokazywał realia pracy na komendach i komisariatach. W ramach obowiązków zawodowych trochę chodziłem po takich w Poznaniu (w Warszawie może było lepiej, ale raczej niewiele). Te rozsypujące się meble z paździerza, zniszczone lamperie, dziury w ścianach i ogólny syf to była norma jeszcze ok. 2012-13 roku. Podobnie spisywanie zeznań na maszynie Łucznik (w 2012 to było dziwne doświadczenie), policjanci chodzący do przełożonego po papier do drukarki bo był wydzielany (policjanci proponowali mi wzory protokołów zeznań w docx żebym już przynosił gotowe) itd. Dopiero w 2013-15 zaczęły się remonty i komisariaty zaczęły wyglądać jak normalne biura.
    Typy ludzkie Vega oczywiście przerysował, ale czy aż tak bardzo? Wśród poznanych policjantów mam trochę proto-dresiarzy, alkoholików, Ferdynandów Kiepskich (oczywiście nie tylko).
    Tak jak nie ufam i nie darzę sympatią polskiej policji, tak warunki pracy funkcjonariuszy uważam za skandaliczne (choć trochę lepsze niż parę lat temu).

  77. @mnf
    ” Jeśli tak, to czy można prosić o link?”

    Będzie antyklimaktyczne – już raz szydziłem z tych pretensjonalnych ksywek, obrońcy Vegi odezwali się komciach.

    „na tej samej zasadzie można by oskarżyć Smarzowskiego o fascynację pijaństwem i patologią.”

    Nie oskarżam, diangozuję. Pewnie, że Smarzowskiego te tematy fascynują – tak jak Vegę system wartości Seby (uprzedzając pytanie kolegi: MÓJ BLOG, MNIE WOLNO WIĘCEJ).

  78. @wo
    Odnosząc się do tzw. systemu wartości modelowego osobnika o przypuszczalnie niższym kapitale kulturowym – przypomniał mi się cytat z prof. Barbary Fatygi (socjolog, antropolog kultury) w jakimś długim artykule w „Polityce” sprzed chyba ok. 15 lat* (cytuję niedosłownie, bo z pamięci): „zarówno blokers, jak i młody menedżer z korporacji fascynują się nowym modelem volvo**, różnica polega wyłączenie na tym, że jeden je ukradnie, a drugi weźmie w leasing”.
    Wzmiankowany wyżej osobnik o … etc. jest wygodnym obiektem szydery (nie odnoszę tego do Gospodarza, ale wypowiedzi spoza tego bloga), ale jego system wartości jest bardziej rozpowszechniony. Warto o tym pamiętać.

    * w pierwszej dekadzie tego wieku Polityka miała długie artykuły na początku numeru (raport Polityki) – ten był o systemie wartości i dążeniach młodego pokolenia. Nie pamiętam rocznika – ale jak ktoś znajdzie to polecam lekturę,
    ** prof. Fatyga na pewno napisała o volvo – to dokładnie pamiętam, cytat oddany w miarę własnymi słowami, nie pamiętam czy użyła słowa „blokers” czy „dresiarz”.

  79. @Ponury Bankowiec
    Jezusmaria to chyba najbardziej klasistowska rzecz, którą w tym tygodniu przeczytałem. Poza tym debilna, bo przecież tego stereotypowego dresiarza interesuje hajs, który dostanie za to Volvo (które pójdzie na części), a nie chęć posiadania rodzinnego samochodu. Posługując się stereotypem, to dresiarz z hajsem zarobionym z kradzieży tego Volvo raczej kupi sobie 15 letnie BMW.

  80. @s.trabalski

    Miałem kontakty rodzinne z policją do 2009 roku i zaręczam że w Warszawie było identycznie, przynajmniej na komisariatach. Także film był wierny (co nie znaczy że ksywy nie były pretensjonalne bo były)

  81. @bankowiec
    ” prof. Fatyga na pewno napisała o volvo ”

    No to to już jest na pewno bez sensu. Dresiarz w Volvo? Koledzy by go zabili śmiechem.

    „jego system wartości jest bardziej rozpowszechniony”

    Może z punktu widzenia kogoś, kto nie odróżnia „nowego volvo” od „dziesięcioletniego stuningowanego audika”, bo mu się to zlewa w uogólniony „drogi samochód”. No i na tym tle Vega oczywiście zabłysnął jako Seba di tutti Sebbi, kupując lambo (!), które mu skonfiskowała skarbówka (!!), bo coś było niehalo z papierami: link to fakt.pl

  82. @wo „No i na tym tle Vega oczywiście zabłysnął jako Seba di tutti Sebbi, kupując lambo (!), które mu skonfiskowała skarbówka (!!), bo coś było niehalo z papierami”
    Faktycznie, niby Vega, a numer über-dresiarski jak z „Wesela” Smarzowskiego. Jeszcze szkoda, że nie zamówił przebicia numerów u znajomych funkjonariuszy.

  83. @wo
    Wymienienie akurat volvo było mocnym zgrzytem – zgadzam się z przypuszczeniem, że prof. Fatyga uogólniła to w modelowy „drogi samochód”. Na potrzeby publicystyki: OK, na potrzeby pracy naukowej – mam nadzieję, że jako antropolog kultury lepiej rozpoznaje takie kulturowe totemy jako volvo (ze wszystkimi jego popkulturowymi konotacjami) czy BMW. W sumie to może ważniejsze dla antropologa kultury niż JUng, Veblen czy Eliade. To trochę, jakby analizować wpływ kultury popularnej a na końcu wrzucić Zenka i Hendriksa do jednego worka (śpiewają, grają na gitarze, wiec czemu nie, zerknąłem na zdjęcia muzyków z koncertu Zenka – zacne instrumentarium: Fender Telecaster, Fender JazzBass – no jak Led Zeppelin na pierwszej płycie…).

    @krzloj
    „to chyba najbardziej klasistowska rzecz, którą w tym tygodniu przeczytałem”
    Jak to odebrałem jako antyklasistowską – jeżeli klasa jest po części definiowana przez aspiracje, to i blokers, i menedżer różnią się detalami, ergo: nie ma (poza majątkowymi i „estetycznymi”) różnic (sprawdzić, czy Awal Biały tego nie czyta). Czy w sobotę wciągasz DROGĄ kokainę na Mazowieckiej, czy tanie wino w Myciskach – to jedna klasa społeczna (tylko jednym lepiej – wg nich – się udało).

    Proszę Gospodarza o wybaczenie (i rozsądzenie), czy moje „ostrze pubicystyczne” nie poszło zbyt daleko w uogólnianiu kosztem rzetelności faktograficznej.

  84. @wo
    „Nie oskarżam, diagnozuję. Pewnie, że Smarzowskiego te tematy fascynują – tak jak Vegę system wartości X”

    Mnie poniekąd też, dlatego od czasu do czasu włączam sobie totalnie undergroundowy hip-hop (którego tak wewogle to szczerze nie znoszę), będący najbardziej jaskrawą apoteozą dresiarstwa. Wolałbym trzymać się od tego z daleka, ale czasem chyba warto zanurkować w szambie, bo na tej glebie wyrosła polska prawica kibicowsko-wyklęta wraz z jej podziwem wobec Putina. Żeby było klarowniej, może od razu zdefiniujmy ten system wartości: cwaniactwo, kult siły i kasy (tzw. „goldy”), ziomki z dzielni jako klan oraz hasła w stylu „jebać frajerów i konfidentów” czy „ChWPD” – wszystko trochę podobnie do zjawiska gitów z lat ’70. Czyli nie bunt wobec systemu, a próba oszukania go i adaptacji.

    Miałem przed chwilą napisać co następuje: „Vega fascynuje się dresiarstwem, ale nie sądzę, żeby podzielał ten system wartości – jest na to zbyt inteligentny”, ale właśnie przeczytałem ten podlinkowany artykuł o lambo i zmieniam zdanie. Gość na pewno wyczuł potrzeby, podbił rynek i cynicznie na tym zarabia, ekranizując te wszystkie dzieła w rodzaju „Iksiński o ruskich gangsterach” czy „Igrekowski o kobietach polskiej mafii”. Vega zapełnił tym multaski jak polskie komedie romantyczne. Od czasu „Służb Specjalnych” przestałem oglądać jego gnioty i domyślam się, że są one apoteozą dresiarskiej mentalności, ale w pierwszym Pitbullu jeszcze tego nie było – byli po prostu gliniarze z problemami. Ale to było 15 lat temu, może wtedy reżyserowi nie uderzyła jeszcze sodóweczka?

  85. @mnf „może od razu zdefiniujmy ten system wartości: cwaniactwo, kult siły i kasy (tzw. „goldy”)”
    Eeee, na pewno? Tzw. gouda to zwykła wódka jest (np. w co drugim tekście PRO8L3M). Ktoś serio mówi na pieniądze goldy?

    @ponury „na końcu wrzucić Zenka i Hendriksa do jednego worka (śpiewają, grają na gitarze, wiec czemu nie, zerknąłem na zdjęcia muzyków z koncertu Zenka – zacne instrumentarium: Fender Telecaster, Fender JazzBass”
    Parę lat temu, kiedy jeszcze Omar Souleyman był modny wśród młodzieży indie oraz Björk i zapraszany np. na OFF Festival – grając zasadniczo syryjską muzykę weselną – jego klawiszowiec opowiadał w wywiadach, jak to co roku kupuje najnowszy klawisz, bo tylko taki dobrze gra.

  86. @sheik.yerbouti
    „jego klawiszowiec opowiadał w wywiadach, jak to co roku kupuje najnowszy klawisz, bo tylko taki dobrze gra”
    Nieco naciągając: Joe Bonamassa mówi w wywiadach, że co roku kupuje starszą gitarę, bo tylko taka dobrze gra.

    Proszę wybaczyć offtop ale nie mogłem się powstrzymać. Wzmianka o klawiszowcu – przednia.

  87. @ponury „Joe Bonamassa mówi w wywiadach, że co roku kupuje starszą gitarę, bo tylko taka dobrze gra.”
    Temat rzeka – Slash dawno temu się skarżył, że wydał setki tysięcy na Les Paule (nakręcając przy okazji gigantyczną modę) i raptem trzy naprawdę dobrze brzmiały.
    Natknąłem się kiedyś w sklepie muzycznym na oryginalną gitarę po Joe Walshu z the Eagles (też Gibson) – zużyta była strasznie, a i tak bardzo droga. Pewnie jakiś fan kupił, robiąc sobie prezent z okazji przejścia na emeryturę.

  88. @sheik.yerbouti
    Ten Les Paul po Joe Walshu to i tak była zapewne tylko (hmm… albo aż) replika z Custom Shopu Gibsona – Za te zniszczenia trzeba ekstra dopłacić. To się nazywa heavy relic i są od tego specjaliści (specjaliści od postarzania – w papierach gitary mogą być nawet wymienieni z nazwiska). Generalnie wygląda to, jakby ktoś gwoździem i papierem ściernym jeździł po gitarze – a ludziska za to płacą.
    Mniej prawdopodobne (w Polsce – zerowo), że była to oryginalna gitara będąca kiedyś w posiadaniu Joe Walsha – jedna z nich jest dalej w posiadaniu Jimmy’ego Page’a, nie wiem, czy potem Joe Walsh jakiegoś Gibsona odsprzedał. Nawet bez takiej historii Les Paul z 1959 jest warty ponad milion złotych, z lat wcześniejszych i 1960 – trochę mniej. Nie wiem, czy ktokolwiek w Polsce ma prawdziwego Les Paula z 1959 czy 1960 r.

    Jeszcze raz przepraszam Gospodarza za offtop, ale teraz to już zupełnie nie mogłem się powstrzymać. Proszę zrozumieć nałogowca.

  89. @bankowiec
    „Jak to odebrałem jako antyklasistowską – jeżeli klasa jest po części definiowana przez aspiracje, to i blokers, i menedżer różnią się detalami,”

    Wszyscy różnimy sie detalami, przecież 99,9% DNA mamy identyczne. Ale tożsamość klasowa to właśnie te detale. Przy samochodach Kate Fox opisuje pewną kołowość. Dla najniższej klasy nie ma różnicy – kto ma dach nad głową i cztery kółka, ten już jest bogaczem. Razem z wchodzeniem zaczyna się różnicowanie, a na samym szczycie znów nie ma znaczenia (Kate Fox opisuje to na przykładzie forda mondeo – samochodu najuboższych i najbogatszych).

    W każdym razie, klasę średnią poznajemy m.in. po tym, że mogłaby wygłosić długą prezentację z serią argumentów, odwołujących się do Seneki i Clarksona, dlaczego lamborghini be, a maserati cacy.

  90. Hmmm… a jeżeli mam rowery droższe od samochodu? Samochód dość wiekowy ale go lubię (ją – powinienem powiedzieć).

  91. @Ponury Bankowiec
    „śpiewają, grają na gitarze, wiec czemu nie, zerknąłem na zdjęcia muzyków z koncertu Zenka – zacne instrumentarium: Fender Telecaster, Fender JazzBass”

    Jest nawet lepiej, bo to nie Fendery a Nexusy – instrumenty z pracowni zacnego lutnika spod Warszawy.

    @sheik.yerbouti
    „Temat rzeka – Slash dawno temu się skarżył, że wydał setki tysięcy na Les Paule (nakręcając przy okazji gigantyczną modę) i raptem trzy naprawdę dobrze brzmiały.”

    Ta wypowiedź brzmi lekko podejrzanie biorąc pod uwagę to ile Gibson w niego ładuje – być może wspominał po prostu akurat trzy konkretne gitary typu Les Paul które otrzymał kiedyś od swego menedżera (z których na jednej nagrał Appetite for Destruction) a które Gibsonami nie były (zrobił je lutnik o imieniu Kris Derrig).

  92. @Dude Yamaha
    „Jest nawet lepiej, bo to nie Fendery a Nexusy – instrumenty z pracowni zacnego lutnika spod Warszawy.”
    Wow. Może się okazać, że zespół Zenka ma bardziej butikowe sprzęty niż 99% zespołów rockowych. Ciekawe, czy mają wzmacniacze jakiejś butikowej marki (Friedmann czy cuś). O tempora… Może oni po godzinach są coverbandem Yes albo King Crimson (albo może CAN)?

  93. @bankowiec
    „Hmmm… a jeżeli mam rowery droższe od samochodu?”

    To znaczy, że mieszka pan w miejscu, z którego da się w miarę komfortowo dojechać do pracy rowerem lub zbiorkomem, a więc średnia średnia jak w mordę strzelił! A co pan myśli o dylemacie „cava czy prosecco”?

  94. „Jak to odebrałem jako antyklasistowską – jeżeli klasa jest po części definiowana przez aspiracje, to i blokers, i menedżer różnią się detalami”

    Ja odebrałem to jako: biedny ukradnie, bogaty „zarobi”. Jeżeli tekst jest z początku wieku, kiedy rejestrowan bezrobocie było na poziomie 20%, to trzeba było być nieźle oderwanym, żeby pisać o kradzieżach samochodów w kategoriach realizacji jakiś aspiracji (no chyba, że mowa o aspiracjach do nieżarcia gruzu).

  95. @wo
    Da się dojechać zbiorkomem – same plusy, można w korku książkę poczytać. Samochodem też mi się zdarza.
    „Cava czy prosecco” – jedno i drugie z bąbelkami, nie tak niesmaczne jak wino, wiec oba mogą być. Cava to hiszpańskie – chciałem pochwalić się wiedzą ekspercką. Duma. Coś słyszałem, że na mieście prosecco było modne, potem nastała moda na aperole. Szczerze – wolę zimną colę.

  96. @wo
    „Kate Fox opisuje to na przykładzie forda mondeo – samochodu najuboższych i najbogatszych”
    A na polskie realia to byłby… Najbiedniejsi jeżdżą pewnie 20 letnim zagazowanym oplem, najbogatsi – pewnie skromnym lexusem.
    Na tej grupie mam pewnie najmniejszy samochód, a samochodu klasy (rozmiarowej) mondeo nigdy nie miałem. Biedny kraj, skoro zarabiam powyżej mediany a nawet trzeciego kwartyla.

  97. Skoro już jest troch o klasach, samochodach i szeroko pojętej antropologii, pozwolę sobie na jeszcze dwa (kiedyś, gdzieś wyczytane) wyróżniki klasowe (trochę anectdata):
    Pierwszy wyróżnik: klasa średnia uprawia sporty „coś dające” – bieganie, siłownia, rower – sylwetka, odchudzenie etc. Klasa wyższa uprawia sporty dla czystej przyjemności (tenis, żeglarstwo, golf), które nie mają bezpośredniego przełożenia na obecną i przyszłą kondycję czy sylwetkę – uprawia je dla przyjemności i towarzystwa (niekoniecznie ściśle zadaniowego networkingu).
    Drygi wyróżnik nieco zabawny, ale uroczo angielski: jedna para wiezie drugą parę swoim samochodem. Zawsze prowadzi mężczyzna-właściciel samochodu. I tak:
    working class: obok kierowcy jedzie mężczyzna-gość, obie kobiety z tyłu
    middle class: obok kierowcy jedzie jego żona, druga para z tyłu
    upper class: obok kierowcy jedzie żona gościa, z tyłu żona właściciela i gość – mężczyzna.
    Trochę z przymrużeniem oka, moim skromnym zdaniem, ale czasami lubię być takim kieszonkowym Žižkiem.

  98. @krzloj „Ja odebrałem to jako: biedny ukradnie, bogaty „zarobi”. Jeżeli tekst jest z początku wieku, kiedy rejestrowan bezrobocie było na poziomie 20%, to trzeba było być nieźle oderwanym, żeby pisać o kradzieżach samochodów w kategoriach realizacji jakiś aspiracji”

    Z tego samego okresu pochodzi wspomniane Wesele Smarzowskiego, gdzie jednym z kluczowych rekwizytów jest Audi TT, wymarzone przez miejscowego (umownego) dresiarza i załatwione mu w wiadomy sposób. Teraz owszem, kradnie się głównie na części, ale wtedy – również dla siebie / na handel.

  99. @ponury „Ten Les Paul po Joe Walshu to i tak była zapewne tylko (hmm… albo aż) replika z Custom Shopu Gibsona – Za te zniszczenia trzeba ekstra dopłacić. To się nazywa heavy relic i są od tego specjaliści (…) Mniej prawdopodobne (w Polsce – zerowo), że była to oryginalna gitara”
    To był konkretnie Gitarren Total w Zurychu. Pewnie na oryginał zbyt tani – coś koło 3500-3800CHF. Ale mają ofertę używek: link to gitarrentotal.ch

    @Dude Yamaha „Ta wypowiedź brzmi lekko podejrzanie biorąc pod uwagę to ile Gibson w niego ładuje”
    Hmmm, przeczytałem to ze 20 lat temu w prestiżowym periodyku Gitara&Bas…

  100. O ile pamiętam (a tekst był chyba istotnie z pierwszej dekady tego wieku), prof. Fatyga chciała pokazać pewne ujednolicenie aspiracji – tenże młody menedżer korporacji – mimo, iż myśli o sobie jako o kimś lepszym – ma w istocie dość podobne wyobrażenie „kapitalistycznego spełnienia”, co zapewne pogardzany przez niego blokers. Wtedy jeszcze było sporo rojeń o transformacji inteligencji w klasę średnią – prof. Fatyga negowała ten mechanizm.
    Używanie pojęcia „elity” jest według mnie dość zwodnicze i daje asumpt do sofizmatów. Czy elitą był pan M.* z książki Żulczyka czy np. prof. Maria Janion, o standardzie materialnym średniego szczebla korporacji, ale o dużym (przynajmniej kiedyś) wpływie na narodowe imaginarium? A, o ile pamiętam, prof. Samsonowicz był też udziałowcem kamienicy – to już mocne papiery na elitę.

    * w rzeczywistości pod panem M. był drugi pan M. (o innym nazwisku) – zresztą był kiedyś o tym duży reportaż w Wyborczej (też lata temu, ale chyba w drugiej dekadzie tego wieku).

  101. @sheik.yerbouti
    „Pewnie na oryginał zbyt tani – coś koło 3500-3800CHF”-jeżeli to było coś w klasie VOS czy Historic Reissue – bardzo tanio. Ale chyba w ostatnich latach takie kolekcjonerskie reedycje mocno zdrożały. Może to znak czasu – zresztą ja też bym wolał kolekcjonować Gibsony zamiast jakichś nudnych obrazów. Zapewne ludzie np. z Krzemowej Doliny myślą podobnie.

  102. @sheik.yerbouti
    „Z tego samego okresu pochodzi wspomniane Wesele Smarzowskiego, gdzie jednym z kluczowych rekwizytów jest Audi TT, wymarzone przez miejscowego (umownego) dresiarza i załatwione mu w wiadomy sposób.”

    Przecież to był gość, który (z tego co pamiętam) poznał Pannę Młodą na studiach. Miał się wżenić w lokalną elitę. Samo Audi było prezentem ślubnym. Jeśli to jest dresiarz czy „blokers kradnący auta” z oryginalnego komcia, to każdy, kto jest odrobinę bardziej „chamski”/ludowy niż wielkomiejska klasa średnia jest desiarzem.

    [dokonałem brutalnej ingerencji w pisownię – przyp. WO]

  103. @krzloj
    @sheik.yerbouti
    Pamiętajmy że zarówno cytat z prof. Fatygi, jak i (w szczególności) „Wesele” Smarzowskiego to mocne publicystyczne wyolbrzymienie, podkreślenie kontrastów i w ogóle rysowanie grubą krechą. Nie bez przyczyny drążę ten wątek właśnie tu, na tym blogu – w moim odczuciu intencją Gospodarza jest przekuwanie balonów, spuszczanie powietrza, zdrapywanie pozłotka, podkopywanie granitowych postumentów i prztyczki w napuszonych.
    Dobrze, że sheik.yerbouti przywołał tu „Wesele” Smarzowskiwgo – to też szpila wbita w pokraczny social climbing, mierzony posiadaniem srebrnego audi tt.
    Nie znam tego z mojego pokolenia, ale jeszcze z opowieści rodzinnych pamiętam niesmak wywoływany ostentacyjnie konsumpcyjnymi aspiracjami i manifestowaniem tego za pomocą samochodów itp.

  104. @bankowiec
    ” sporo rojeń o transformacji inteligencji w klasę średnią” (…) „Czy elitą był pan M.* z książki Żulczyka czy np. prof. Maria Janion”

    Sam pan sobie przeczy – mówi o „rojeniach transformacji inteligencji w klasę średnią”, a potem przytacza przykłady tej transformacji. Maria Janion mogła sobie być elitą w poprzednim ustroju, ale w tym – za sprawą wzmiankowanej transformacji – elitą są korpobuce z korpozarządów.

    „Nie znam tego z mojego pokolenia, ale jeszcze z opowieści rodzinnych pamiętam niesmak wywoływany ostentacyjnie konsumpcyjnymi aspiracjami i manifestowaniem tego za pomocą samochodów itp.”

    No ba! Dla moich rodziców jedną z najsurowszych obelg było nazwanie kogoś „dorobkiewiczem” (sami byli typowymi inteligenckimi gołodupcami, co to wszystkie pieniądze potrafią wydać na książki i płyty).

  105. @Ponury Bankowiec
    „jeszcze z opowieści rodzinnych pamiętam niesmak wywoływany ostentacyjnie konsumpcyjnymi aspiracjami i manifestowaniem tego za pomocą samochodów itp”

    Nie tylko u nas. Zdaje się, że w krajach o niskim Wskaźniku Giniego (swego czasu Skandynawia, Japonia itp.), szpanowanie furami i ostentacyjna konsumpcja nie były dobrze widziane i świadczyły raczej o buractwie i braku gustu (co innego np. kolekcjonowanie sztuki). W dzisiejszej Polsce Vega czy inny Wojewódzki w lambo są podziwiani, w Finlandii lat ’80 mógliby z tego samego powodu stać się obiektem kpin, że portfelem próbują sobie kupić prestiż i „na chama” awansować do klasy wyższej (podobnie jak tzw. „nowi Ruscy” w Londynie). W dzisiejszej Polsce buraczenie a’la Wiesław Wojnar jest tak przeźroczyste, że byłem w szoku, kiedy lata temu usłyszałem gdzieś o tym fenomenie.

  106. @krzloj „Przecież to był gość, który (z tego co pamiętam) poznał Pannę Młodą na studiach. Miał się wżenić w lokalną elitę. Samo Audi było prezentem ślubnym. Jeśli to jest dresiarz czy „blokers kradnący auta” z oryginalnego komcia, to każdy, kto jest odrobinę bardziej „chamski”/ludowy niż wielkomiejska klasa średnia jest desiarzem.”
    Zupełnie nie. Na studiach to ona poznała Stuhra, nie męża, lokalnego chłopaka. Stuhr o audi nie dbał, natomiast mąż jedynie o nie.

  107. Archiwum „Polityki” w sieci (są tam teksty od końca lat 90.) nie pokazuje żadnego tekstu, w którym Barbara Fatyga pisałaby coś o Volvo; przeszukanie po nazwisku też nie wypluło takiego tekstu; przeszukanie po „volvo” — również.

  108. @Audi z Wesela

    Na tyle na ile pamiętam, to prezent ślubny był wręcz zapłatą aby Janusz (mąż) w ogóle się zechciał z nią ożenić. W tle była sprawa obyczajowa – ciąża – ojcem dziecka był chłopak grany przez Stuhra.
    I tu zaczyna się ciekawie, ponieważ tutaj social climbingu nie ma specjalnie. Janusz był krewnym miejscowego policjanta, dobrego kolegi Wojnara – wąsacza. Stąd też w ogóle mógł jeszcze jako nastolatek startować do córki Wojnara a potem zgodzić się na taki układ. Wesele nie pokazuje dresiarzy czy wiejskiej podklasy (chyba że jako tło) – tu każdy coś znaczy, czy to z racji majątku czy zawodu (ksiądz, notariusz, policjant). Nawet ten biedny weterynarz właściciel Skody – to w końcu weterynarz a nie zwykły chłop

  109. „Te elementy złotej legendy zdają się być przyjmowane przez wszystkich dyskutantów. Zarówno przez tych, którzy są jej twórcami i żywymi egzemplifikacjami, jak i przez tych, którzy „nie mają szans”. Do znudzenia, wielokrotnie już pisałam o zróżnicowaniu na „bogatych” i „biednych”, generującym inne podziały istniejące w świecie współczesnej młodzieży polskiej. Tym razem zaciekawiła mnie wszelako treść mitu o „skazanym na sukces” młodym pokoleniu Polaków. Jaguar i po trzech, czterech latach „dom za wysokim [co najmniej jak pensja – B. F.] murem”, dobre ubranie, realizacja zestandaryzowanych marzeń o podróżach, no i strzeliste jak wieżowce w centrum Warszawy kariery.

    W wypowiedziach uczestników dyskusji zestaw ten pojawiał się dosyć regularnie bądź jako realizowany wzorzec kulturowy (ideał wartości), bądź jako wzorzec, na którego realizację nie można sobie pozwolić, więc podszyty resentymentem. Kontestacja tego wzorca nie wydała mi się przekonująca. Ci, którzy twierdzili, iż kiedyś pieniądze nie były dla nich cool [w porządku], teraz jednak do nich dążą albo je mają. Ci z kolei, którzy odmawiają udziału w wyścigu szczurów, czyli głosiciele białej legendy, nie czują prawdziwej solidarności z „biednymi”, po których stronie się zadeklarowali, i męczy ich resentyment jeszcze większy. Od kasy nie ma ucieczki.

    Głosiciele złotego mitu twierdzą, że wszystkie wymienione wyżej atrybuty „godziwego życia” zawdzięczają sobie samym. A w szczególności takim swoim cechom, jak „aktywność, energia, pracoholizm, pomysłowość, wiara, że świat stoi przed nimi otworem”, i… „młodość”.

    Przeprowadziłam niewielkie rozpo- znanie. Młody człowiek zatrudniający się w warszawskiej „dobrej” firmie startuje od pensji ok. 2 tys. zł. Jeśli musi wynająć mieszkanie, ubrać się i bywać, gdzie należy, żyje na granicy śmierci głodowej bądź straceńczo i, w gruncie rzeczy, cyganeryjnie. Po kilku latach osiąga zarobki do 6 tys. zł. Czy z takiego dochodu może szybko kupić dom i jaguara? Nie!

    Nie szukając daleko, zajrzałam do „Supermarketu” w „Gazecie”: jaguara nie znalazłam, ale BMW z 1985 roku kosztuje tam 7,5 tys., uszkodzony dodge – 28 tys., a rover z 1997 roku – 55 tys. zł. Dom – nic wielkiego, tylko 153 m kw. – można kupić „już” w cenie 232 tys. 942,5 zł (dolara policzyłam po 3,5 zł). Obejrzałam także ceny wynajmowanych mieszkań: 21 m kw. kosztuje miesięcznie 1090 zł (bez opłat), a 31 m kw. już 1710.

    W micie o karierze nie wspomina się, naturalnie, o tym, że naprawdę duże pieniądze zrobili tylko ci spośród młodych ludzi, którzy mają własne firmy lub/i dysponują wsparciem rodziców. Nie zawsze musi tu chodzić o rzeczywisty kapitał. Często – np. przy zdobywaniu dobrej pracy – ważniejszy i przydatniejszy jest kapitał kulturowy: koneksje, kontakty, kindersztuba, dobre szkoły, znajomość języków etc. Mieszkania prawie wszystkie znane mi „dzieci sukcesu” także kupują, korzystając z pomocy rodziców. Mit jest nie po to, by go dezawuować, ale jakoś nie mogłam się oprzeć.”

  110. @Ponury Bankowiec

    „wrzucić Zenka i Hendriksa do jednego worka”

    Z jednego worka może nie są, ale z jednego składu z workami – jak najbardziej. Obaj wykonują ten sam zawód (tzn. Hendrix wykonywał) i obaj mają/mieli konieczne do tego kompetencje, umiejętności i etos zawodowy. A że tam gapie coś dziamgają, że jeden cacy, a drugi be albo odwrotnie – co to kogo w ogóle.

  111. @ichał Radomił Wiśniewski
    Dziękuję za factchecking. Może jednak to nie było w Polityce? Nie mam wykupionego dostępu, ale może ktoś sprawdzi artykuł „Gra w klasy, czyli jak się dzieli polskie społeczeństwo?” (22 maja 2004 r.). Jednak z pokorą przyjmuję przypuszczenie, że moja pamięć zawiodła na całej linii.
    Przy okazji – odkopał Pan bardzo ciekawy artykuł z Wyborczej. 1999r.!
    ” Często – np. przy zdobywaniu dobrej pracy – ważniejszy i przydatniejszy jest kapitał kulturowy: koneksje, kontakty, kindersztuba, dobre szkoły, znajomość języków etc” – teraz to brzmi bardzo trywialnie, w 1999 r. jednak wg mnie takie stwierdzenia szły trochę pod prąd. Moje długoletnie obserwacje skłaniają mnie jednak do stwierdzenia, ze rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i wielowymiarowa. I tak, karier w korporacjach nie robią raczej najlepsi absolwenci MISH, pochodzący z domów, gdzie przy obiedzie przerzucało się łacińskimi sentencjami (moja babcia rzucała takowymi, co towarzyszyło mojemu dzieciństwu i zaręczam – to nie pomaga w karierze).

  112. „Gra w klasy, czyli jak się dzieli polskie społeczeństwo?” to jeden z tekstów, które wyskakują na hasło „volvo”:

    Klasę wyższą (jeśli ktoś ze średniej nie szpanuje, czyli nie zadaje szyku) poznać można po aucie – luksusowym, ale jeszcze nie tym najdroższym. Mercedes klasy C, BMW, Lexus, Volvo, większe Hondy i samochody terenowe Jeep, Land Rover. Ceny do 400 tys. zł. Modne stają się motocykle.

  113. @Michał Radomił Wiśniewski
    Nie idźmy tą (samochodową) drogą. Anectdata – znam człowieka żyjącego z chyba 7 mieszkań w Warszawie i jeżdżącego hyundaiem. Z moich obserwacji widziałem zdecydowany przechył w kierunku Range Rovera. Jednak lambo byłoby jednak w złym guście. Jest też chyba jeden dentysta z odrzutowcem (malutkim, ale zawsze).

  114. @Ponury Bankowiec i pary w samochodzie.
    Jak wyglądałaby układy osób, gdy to żona prowadzi? Nie wnikając w to, czy ona, czy jej mąż jest właścicielem auta.

  115. @inuita:
    „Jak wyglądałaby układy osób, gdy to żona prowadzi? Nie wnikając w to, czy ona, czy jej mąż jest właścicielem auta.”

    To wynika z zasady, że przy stole nie sadzamy męża obok żony, bo istnieje ryzyko, że nie będą się odpowiednio angażować w konwersjacje z innymi goścmi – ot, takie arystokratyczne zasady organizowania proszonych obiadów i kolacji. Odpowiadając na twoje pytanie – w takim wypadku z przodu samochodu będzie siedzieć żona (jako kierowca), na fotelu obok mężczyzna z drugiej pary, a pozostali pasażerowie za nimi. Znaczy, tak mi się wydaje.

    @mnf:
    „W dzisiejszej Polsce buraczenie a’la Wiesław Wojnar jest tak przeźroczyste, że byłem w szoku, kiedy lata temu usłyszałem gdzieś o tym fenomenie.”
    A kolega pamięta jeszcze posła Misztala?

  116. @mnf
    „W dzisiejszej Polsce Vega czy inny Wojewódzki w lambo są podziwiani,”

    Ale przez kogo? To jednak wlaśnie idole dresiarzy przecież. W moim średnioklasowym bąbelku powszechne jest hejtowanie Wojewódzkiego. Do licha, ja chyba towarzysko nie znam nikogo, kto by go cenił (może się konspirują? ale to też by już coś mówiło o tym, że nie wypada się przyznać).

    @mrw
    „zajrzałam do „Supermarketu” w „Gazecie””

    Blast from the past! Młodzież nie zrozumie do czego w czym…

  117. @wo:
    „Do licha, ja chyba towarzysko nie znam nikogo, kto by go cenił (może się konspirują? ale to też by już coś mówiło o tym, że nie wypada się przyznać).”

    Oczywiście Mariusz Fajkowski w książce „Ślepnąc od Świateł” to tylko fikcyjna postać, ale możemy chyba uznać, że grubo wzorowana na wiadomym celebrycie. Żulczyk opisuję tą postać oczywiście jako pajaca z telewizji i wiecznego nastolatka, ale też, proszę wybaczyć brak cytatu, wyraża ustami bohatera podziw dla błyskotliwości i umiejętności inwestycyjnych Mariusza. Nie wiadomo na ile oczywiście się to pokrywa z rzeczywistością, jeśli w ogóle, ale może niektórzy cenią go za rzeczy typu budowanie kariery czy tam inwestowania w siebie.
    Ja, znając jedynie publicznych wizerunek Kuby hejtuje po całości.

  118. @carstein
    „wyraża ustami bohatera podziw dla błyskotliwości i umiejętności inwestycyjnych Mariusza”

    Jego bohater generalnie jest głupi i podejmuje szereg błędnych decyzji (co w ogóle jest trademarkiem Żulczyka: do wielu powieści pasowałby tytuł „Szereg błędnych decyzji głównego bohatera” – z najnowszą włacznie).

  119. @wo:
    „Jego bohater generalnie jest głupi i podejmuje szereg błędnych decyzji”

    Tu nie ma sporu. Pamiętam jednak moje wrażenia po przeczytaniu tego fragmentu ksiązki i wydało mi sie to takim przebiciem się autora na powierzchnie wykreowanej postaci literackiej. Mogło się to wziąć z tego, że praktycznie żaden z klientów bohatera nie jest opisany pozytywnie w żadnym nawet fragmencie poza Mariuszem właśnie. No ale ja Żulczyka nie znam osobiście, więc mogło mi się po prostu zdawać. Może jest po prostu tak jak mówisz – nawet jeśli ktoś Wojewódzkiego podziwia za cokolwiek, to w średnioklasowym bąbelku obciachem jest się nawet do tego przyznać.

  120. @carstein
    „Może jest po prostu tak jak mówisz – nawet jeśli ktoś Wojewódzkiego podziwia za cokolwiek, to w średnioklasowym bąbelku obciachem jest się nawet do tego przyznać.”

    Doprecyzowując: w średniej-średniej. Na poziomie wyższej średniej ktoś już musi go lubić, inaczej by go nie lansował. To jak z Durczokiem: wielbili go jego szefowie i ewentualnie inni celebryci, ale nienawidzili go jego podwładni – ten ktoś, kto wrzucił nagranie „o stole” do sieci, to zapewne właśnie podwładny/podwładna z średniej średniej.

  121. @wo
    „Ale przez kogo? To jednak właśnie idole dresiarzy przecież. W moim średnioklasowym bąbelku powszechne jest hejtowanie Wojewódzkiego”

    *Teraz* łatwo jest hejtować Wojewódzkiego, ale 10-15 lat temu był on wielkim odkryciem liberalnych elit, a jego popularność w średnioklasowym bąbelku, w creme de la creme wyborców Platformy Obywatelskiej była rekordowa (zachwycali się jego sucharami tak jak dziś „Szkłem Kontaktowym”). Ze wstydem wyznam, że sam go wtedy oglądałem, choć się nie zaciągałem.

    „Do licha, ja chyba towarzysko nie znam nikogo, kto by go cenił”

    Ten twój bąbelek to bardzo specyficzny wycinek klasy średniej (która, przypominam, w swojej masie niekoniecznie czyta książki Żulczyka, tylko raczej Mroza i ogląda Polsat). I jest na tyle pojemna, że mieści w sobie panią Krysię przeglądającą Pudelka i pana Roberta (nie używam już imion męskich na „S”) nałogowo oglądającego filmy Vegi czy Hejt Park na YT. Zresztą, oni tak wewogle to sobie mogą Wojewódzkiego hejtować, ale za kiedy go widzą w tej furze na ulicy – szacun. Sami też o takiej marzą! Własnymi ręcami na nią zarobił, to niech się chłop buja! My point is: to, co w Helsinkach byłoby wyśmiewane („haha, patrz na tego wieśniaka w lambo”), w Poznaniu spotyka się z szacunkiem i zachwytem („wow, patrz, ale panisko, czapki z głów!”). Zresztą nie musi być to akurat fura, na tej samej zasadzie działa złoty zegarek. Koleś, który eksponuje tzw. „goldy” na klacie mnie osobiście śmieszy, ale w pewnych środowiskach ten złoty łańcuch, bicek i dziary dodają mu +1000 punktów do fejmu. Że tak pojadę górnolotnie: w cywilizowanych krajach królują inne wartości niż w Bolandzie – tam błyskotki (w stylu wypasionej fury) raczej śmieszą, u nas – wciąż oszałamiają.

    Pamiętam, jak jeszcze na początku lat ’90 szpanerstwo było w złym guście (no, może propsowano to wśród takich środowisk jak dresiarze, przestępcy czy badylarze). Dzisiaj to już nikogo nie szokuje – neolib do tego stopnia przeorał nam myślenie, że nawet czytelnicy Marii Janion kiwają głową na te sportowe fury z poważaniem. To, co kiedyś dodawało punkty do wieśnieactwa, dziś dodaje punkty do fejmu. I mam taką tezę, że to nie tylko Balcerowicz, to może mieć związek także z popkulturą (to w końcu blog o popkulturze): kiedyś słuchało się programowo antysystemowych kapel z Jarocina, dziś w modzie są afirmujące ostentacyjną konsumpcję hip-hop i disco polo (te zjawiska to ewidentnie bękarty kapitalizmu).

  122. @mnf
    „jego popularność w średnioklasowym bąbelku, w creme de la creme wyborców Platformy Obywatelskiej była rekordowa ”

    Ale tu właśnie wraca wylansowane przez znanego szczecińskiego prozaika pojęcie Biurowej Klasy Średniej – klasy średniej w pierwszym pokoleniu, klasy średniej „an sich”, a nie „fuer sich”. Razem z zoomerami (którzy są już zazwyczaj klasą średnią przynajmniej w drugim pokoleniu) przyszło większe ogarnięcie.

    „Ten twój bąbelek to bardzo specyficzny wycinek klasy średniej”

    Każdy bąbelek jest specyficzny.

    „Sami też o takiej marzą! ”

    No właśnie nie o takiej. „Równie drogiej” – proszę bardzo, ale wtedy to oznacza, powiedzmy, „idealnie odrestaurowanego jaguara rocznik 1963”.

  123. @Ponury Bankowiec
    „” Często – np. przy zdobywaniu dobrej pracy – ważniejszy i przydatniejszy jest kapitał kulturowy: koneksje, kontakty, kindersztuba, dobre szkoły, znajomość języków etc” – teraz to brzmi bardzo trywialnie, w 1999 r. jednak wg mnie takie stwierdzenia szły trochę pod prąd.”
    „karier w korporacjach nie robią raczej najlepsi absolwenci MISH, pochodzący z domów, gdzie przy obiedzie przerzucało się łacińskimi sentencjami (moja babcia rzucała takowymi, co towarzyszyło mojemu dzieciństwu i zaręczam – to nie pomaga w karierze).”

    To ja z przeciwnej strony zaręczam, że trucie dziecku od najmłodszych lat o tym, jak bardzo jego wiedza jest nieważna, bo w życiu liczą się tylko znajomości, pomaga jeszcze mniej. Jeśli rodzice znają temat z doświadczenia i są w stanie podeprzeć te tyrady własną siecią pożytecznych kontaktów (w rodzaju: „tu masz telefon do mojego kolegi X, który zasiada w zarządzie Y i może ich zainteresować twoim startupem”), to może nie jest źle, ale jeśli jej nie mają i ograniczają się do powtarzania mądrości pod prąd w rodzaju: „te twoje podręczniki, te średnie ocen, to wszystko bzdura, splunięcia niewarta, w życiu najważniejsze są znajomości. Zna-jo-mości. Zapamiętałaś? Powtórz!”, to jest przepis na dramat, zwłaszcza w przypadku dziecka, które nieskończenie lepiej się uczy, niż nawiązuje znajomości.

  124. @wo
    „ale wtedy to oznacza, powiedzmy, „idealnie odrestaurowanego jaguara rocznik 1963””
    W punkt – w moim bąbelku był odrestaurowany jaguar rocznik ok. 1980.
    Pojęcie Biurowej Klasy Średniej było (a może jest nadal) z lubością używane przez Rafała Ziemkiewicza (oj, nagrabiłem sobie u Gospodarza) jako odpowiedź na tzw. młodych wykształconych z dużych miast.
    Z moich bąbelkowych obserwacji wynika, że w mojej BKŚ mało było klasy średniej w pierwszym pokoleniu – oczywiście na ile można było ich rodziców z czasów PRL klasyfikować do klasy średniej. Biorąc jednak za wyznacznik rodzaj pracy rodziców (w większości tzw. inteligencja pracująca) i wykształcenie rodziców (studia albo przynajmniej matura) nie zaobserwowałem za wielu social climberów – oczywiście w sensie materialnym wspięli się wyżej, ale jako odniesienie mieli poziom rodziców z lat osiemdziesiątych.
    Znowu z mojego bąbelka – z 15-12 lat temu Kuba Wojewódzki cieszył się pewną estymą – jako „dowalający w pisiorów i moherów”. Potem jednak powoli przepłynął w obszar obciachu – bąbelek wyczuł, że estyma dla K.W. byłaby współdzielona z tymi, z którymi nie chcemy współdzielić fascynacji. To przerodziło się nie tyle w hejtowanie, co w przemilczanie. Zniknął z radaru.

  125. @wojewodzki

    Niewątpliwie nastąpiła zmiana pokoleniowa i miłość do Wojewódzkiego powszechna wśród świeżo awansowanych społecznie BKŚów 15 lat temu w dużym stopniu zanikła (albo raczej przeniosła się niżej w skali klasowej). Jak sobie myślę o moim bąbelku, nazwijmy go dla prostoty zbawiksowo-sojowym, to dużo mniejszą żenadą wydaje się być Zenek niż Wojewódzki. Wręcz nie wyobrażam sobie kto mógłby być uznany za większą żenadę niż zmurszałe gwiazdy TVNu. Ale bąbelek sojowy 15 lat temu po prostu nie istniał bo jego większość była jeszcze w podstawówce, w najlepszym razie w liceum.

  126. @krystyna.ch
    „trucie dziecku od najmłodszych lat o tym, jak bardzo jego wiedza jest nieważna, bo w życiu liczą się tylko znajomości, pomaga jeszcze mniej”
    Święte słowa – ale tego rodzaju myślenie – przynajmniej tak wyłożone expressis verbis – nie jest charakterystyczne dla klasy średniej. Co do całości Pani wypowiedzi – całkowicie się zgadzam. Niestety, takie myślenie według mnie trochę zawładnęło niższą klasą średnią albo klasą ludową (nie lubię tego określenia), co jest problemem.

  127. @bankowiec
    „Pojęcie Biurowej Klasy Średniej było (a może jest nadal) z lubością używane przez Rafała Ziemkiewicza ”

    Ale wymyślil je przecież ktoś inteligentny, prawda? Ziemkiewicz sam takich rzeczy nie umie wymyślić, umie tylko skopiować od kogoś.

    @embarcadero
    „Jak sobie myślę o moim bąbelku, nazwijmy go dla prostoty zbawiksowo-sojowym, to dużo mniejszą żenadą wydaje się być Zenek niż Wojewódzki.”

    Praktycznie nie bywam na Zbawiksie (parokrotnie dostąpiłem zaszczytu zaproszenia na ten taki taras, z którego można z góry spoglądać na zbawiksiarzy), chyba że przelotem, w końcu obok jest/była warszawska siedziba Czarnego. Ale mój bąbelek na tyle się zazębia, że jest w nim bardzo podobnie – selfie z Zenkiem, bardzo proszę, nawet nie trzeba bardzo usilnie podkreślać, że to „ironiczne”. Selfie z Wojewódzkim przenigdy, w żadnych okolicznościach.

    „Ale bąbelek sojowy 15 lat temu po prostu nie istniał bo jego większość była jeszcze w podstawówce,”

    No toż mówię, klasa średnia już w drugim (czy wręcz trzecim) pokoleniu.

  128. @wo

    Ja w sumie na zbawiksie w ogóle nie bywam i nie tylko dlatego że covid. Ale bąbel jest bąbel

    Ciekawym jest jednakowoż co się zadziało z rodzicami tychże „sojowych” którzy (załóżmy) byli tymi BKSami 15 lat temu. Bo niewątpliwie miłość do TVN-u wśród nich zanikła w dużym stopniu również.

  129. @embarcadero
    „Bo niewątpliwie miłość do TVN-u wśród nich zanikła w dużym stopniu również”

    Sam sobie odpowiedziałeś. Kiedyś TVN i „Wyborcza” rzeczywiście miały pewien wpływ na postawy klasy średniej w Polsce – dziś to raczej Netflix i HBO.

  130. @embercadero
    „Ciekawym jest jednakowoż co się zadziało z rodzicami tychże „sojowych” którzy (załóżmy) byli tymi BKSami 15 lat temu. Bo niewątpliwie miłość do TVN-u wśród nich zanikła w dużym stopniu również”

    Z oglądania Wojewódzkiego przerzucili się na „Szkło Kontaktowe”. To jest pokolenie JPII które płakało po papieżu, ludzie wychowani w latach ’90 (a więc skażeni przez Balcerowicza, Kaczmarskiego i precz z komunom), tak że nie liczyłbym tu na zbyt wiele ogaru.

    @wo
    „Kiedyś TVN i „Wyborcza” rzeczywiście miały pewien wpływ na postawy klasy średniej w Polsce”

    W grupie o którą pytał @embercadero przecież wciąż mają!

  131. @mnf
    „Z oglądania Wojewódzkiego przerzucili się na „Szkło Kontaktowe””

    Nie wydaje mi się, widownia szkła to raczej 60+ a ja się zastanawiam nad moimi i wo rówieśnikami czyli 45-55

    „Kiedyś TVN i „Wyborcza” rzeczywiście miały pewien wpływ na postawy klasy średniej w Polsce”
    „W grupie o którą pytał @embercadero przecież wciąż mają!”

    Wyborcza może i tak ale TVN moim zdaniem zupełnie nie i to od dawna. To co mówisz (wyborcza, szkło) pasuje raczej do mojej teściowej lat 75.

  132. „Ciekawym jest jednakowoż co się zadziało z rodzicami tychże „sojowych” którzy (załóżmy) byli tymi BKSami 15 lat temu. Bo niewątpliwie miłość do TVN-u wśród nich zanikła w dużym stopniu również.”

    Może oglądają lepsze seriale, stali się bardziej progresywni kulturowo, ale dalej chcą sprywatyzować służbę zdrowia i uważają likwidację degresywnych podatków za nowy holocaust?

  133. Ktoś w 2021 roku ogląda Szkło Kontaktowe? Przecież to też jest program, którego szczyt popularności był tak gdzieś „za pierwszego PiS-u”. I wtedy przynajmniej był Miecugow.

  134. Z mojego bąbelka i subiektywnie – GW i TVN (też np. TOK FM, Newsweek, może trochę Polityka) mają wpływ większy niż Szanowni Przedpiszcy sądzą (podkreślam – bąbelek i subiektywnie) ale mniejszy niż Naczelnik czy Ziemkiewicz myśli. Niektóre sprawy z agendy GW czy TVN zbywają wzruszeniem ramion (LGBT, feminatywy, niebinarność, TERFki itp.), cześć odrzucają, część akceptują. Bardziej Morozowski niż Soroczyński. To raczej zerknięcie na gazeta.pl czy okazjonalne zerknięcie na TVN24 niż spijanie słów z elaboratów Michnika w Gazecie Świątecznej (teraz też są takie długaśnie artykuły tamże?).
    Inna sprawa – to nie było takie proste, że GW&TVN miało wpływ na klasę średnią – wpływ ten zachodził w dwie strony. Według mnie to nie było jak w wizjach Ziemkiewicza, Michalkiewicza et consortes: Wielkie Grubasy z cygarami (dziadkowie raczej w NKWD niż w Wehrmachcie) ustalają Obowiązującą Wykładnię Wszystkiego, a potem media wpompowują to w BKŚ niczym karmę w gęsi.
    Trochę starsi ode mnie mają naleciałości swetrowo-brodaczowo-Kaczmarskie (czasami oazowe nawet). W jednym moim pracowym bąbelku zaobserwowałem silne postawy proizraelskie (może jako zamanifestowanie odcięcia się od antysemityzmu przypisywanemu* klasie ludowej).
    Nie ma już chyba żadnego medium z takim wpływem na klasę średnią jaki miała GW na początku lat dziewięćdziesiątych. Nie wiem, czy w ogóle jakieś medium starego typu (prasa, radio, telewizja i ich odnogi internetowe) ma wpływ. Może już tylko facebook, podcasty i wywiady na youtube?

    * percepcja bąbelka a nie moja teza, stąd nie chcialbym wdawać się w polemiki w tej kwestii

  135. @Ponury Bankowiec
    „W jednym moim pracowym bąbelku zaobserwowałem silne postawy proizraelskie (może jako zamanifestowanie odcięcia się od antysemityzmu przypisywanemu* klasie ludowej)”

    O to to! Ciemny lud od Rydzyka jest antysemicki, więc my – oświeceni – dla równowagi popierajmy apartheid i bliskowschodnią wersję ONR-u. Żulczyk do podlinkowanego wywiadu przyszedł w koszulce „Free Palestine” – dla postuniowolnościowego dziadersa taka deklaracja to szok i odraza.

    Ale to, co mnie naprawdę zawsze intrygowało, to percepcja Ikonowicza przez ludzi z naleciałościami swetrowo-oazowo-kaczmarskimi (dla mnie pytanie kontrolne o stosunek do Ikonowicza to swego rodzaju „test na RIGCZ”). Czy mógłby kolega przybliżyć jak go w tej waszej banieczce widzą? Pamiętam, jak – jeszcze przed nagłośnieniem tych afer reprywatyzacyjnych – w BKŚ, a nawet wyżej, wyzywano go od krętaczy, pieniaczy, krzykaczy wiecowych, oszołomów i obrońców patologii, spotkałem się też m.in. z wyzywaniem go od komunistów. A określali go w ten sposób ludzie skądinąd wykształceni i na poziomie, nie żadne prawicowe szajbusy. Ciekaw jestem, jak jest dzisiaj – czy coś się ostatnio zmieniło w tym zakresie?

  136. @embercadero

    „Ciekawym jest jednakowoż co się zadziało z rodzicami tychże „sojowych” którzy (załóżmy) byli tymi BKSami 15 lat temu. Bo niewątpliwie miłość do TVN-u wśród nich zanikła w dużym stopniu również.”

    Z obserwacji klasy średniej mojego bąbelka, wiek 45-60 lat:

    – GW słabnie dramatycznie. Jestem jedną z nielicznych osób które mają prenumeratę cyfrową w swoim gronie. To samo tygodniki opinii
    – TVN jest oglądany ale przede wszystkim „Fakty” – TVN24, gdy jest jakiś głośny materiał albo coś się dzieje ale…
    – Dużą siłę oddziaływania mają portale zwłaszcza Onet (postrzegany jako najbardziej antypisowski) , gazeta.pl czy jeszcze wciąż Interia. Materiały z Onetu mają duże zasięgi i potrafią kształtować poglądy (np. w sprawie awantury o Grota czy innych spraw dotyczących wojska)
    – pokolenie boomerów przenosi się też na social media – głównie to fb i grupy dla zwolenników KOD i podobnych oraz komunikatory – zwłaszcza WhatsApp. Dominujący kontent to rysunkowe żarciki śmieszne tylko dla nich. Oczywiście narracja jaka dominuje nie zmieniła się od lat: lud jest ciemny i sprzedał się za 500+, redystrybucja = komunizm, za PO było lepiej, z księży można się śmiać gdy mają stację radiową i nazwisko na R z JP2 oczywiście nie wolno, geje niech sobie będą byleby się nie obnosili. Tak więc mam wrażenie że zmieniła się forma przekazu a nie treść.

  137. @wo „(Kate Fox opisuje to na przykładzie forda mondeo – samochodu najuboższych i najbogatszych).”
    Najubożsi chyba jednak będą mieć Vauxhalla Corsę albo coś podobnie taniego i nieszanowanego, natomiast bogacze (z rosyjsko-arabskiego importu, nie udawajmy, że UK wciąż rządzą lordowie ze sztywną górną wargą) jeżdżą, jak trafnie to podsumowała Bernardine Evaristo, „samochodami z drzwiami otwieranymi do góry”

    @embercadero „Jak sobie myślę o moim bąbelku, nazwijmy go dla prostoty zbawiksowo-sojowym, (…) bąbelek sojowy 15 lat temu po prostu nie istniał bo jego większość była jeszcze w podstawówce, w najlepszym razie w liceum.” (…)”ja się zastanawiam nad moimi i wo rówieśnikami czyli 45-55″
    Jestem lekko zdezorientowany. Tzn. ja też mam znajomych w wieku 25-30, ale dla nich jestem oczywiście nie-całkiem-jeszcze-zgrzybiałym-starszym-panem, jak każdy czterdziestolatek. Czyli nie w bąbelku.

  138. @sheik

    Bo ja jestem taki dziwny że literalnie nie wytrzymuję psychicznie towarzystwa swoich rówieśników (z powodu np braku wspólnych tematów) i praktycznie wszystkich znajomych mam młodszych od siebie, niejednokrotnie dużo młodszych. Więc jestem na bieżąco z bąbelkiem 25-35 a z moim rówieśniczym 45-55 zupełnie nie.

  139. @monday.night.fever
    „co mnie naprawdę zawsze intrygowało, to percepcja Ikonowicza przez ludzi z naleciałościami swetrowo-oazowo-kaczmarskimi (dla mnie pytanie kontrolne o stosunek do Ikonowicza to swego rodzaju „test na RIGCZ”)”
    To po kolei:
    Dla mojego ojca (mocno antykomunistyczny, raczej prawicowy): bez pytania sam wymieniał Ikonowicza jako pozytywny przykład lewicowca – w opozycji do post SLD (uważa ich za bezideowych cwaniaków), lewicy z okolic Krytyki Politycznej czy ruchów LGBT (o tych, ze oderwani, żadnych konkretnych działań w realnych problemach). Generalnie – jedyny lewicowiec, którego toleruje albo nawet o którym wypowiada się pozytywnie.
    Stosunek innych wywodzę z bardziej pośrednich poszlak:
    znana mi BKŚ (od passata do Jaguara) – generalnie oszołom, podobny stosunek jak GW do trójcy Łopuszański/Niesiołowski/Jurek w latach dziewięćdziesiątych (szersze cytowanie zmusi Gospodarza do nałożenia bana).
    Pokolenie ok. 30 lat (ci co znam): trochę stary wariatuńcio, trochę szacunek (ale jako szlachetny acz przegrany człowiek, niech swoje robi, ale do poważnej funkcji się nie nadaje). Podkreślam, że w tej grupie wiekowej mam bardzo mały przegląd osób.

  140. @wo Cytując z artykułu: „Ale aktu notarialnego przenoszącego własność wciąż nie było”

  141. Wiem o paru przypadkach (nigdy w życiu nie napiszę o tym #podnazwiskiem) gdzie akt był sporządzany z udziałem osoby nietrzeźwej (i/lub niekoniecznie zdolnej do czynności prawnych). Chciałbym zobaczyć minę @f m samym procesie wpisania czegokolwiek do kw gdy któraś ze stron WIE CO ZROBIĆ mając taką wiedzę. Co się dzieje na etapach późniejszych (tu nie mam doświadczenia praktycznego) to mam pewne podejrzenia co do wniosków procesowych PRAWDZIWYCH PEŁNOMOCNIKÓW PROCESOWYCH a nie takich opisanych w podręczniku do II cz. kc, czy jak tam teraz wygląda program studiów na prawie/ administracji)

    [zrobiłem mini-edycję kompilującą – przyp. WO]

  142. @sheik.yerbouti @wo
    „Cytując z artykułu: „Ale aktu notarialnego przenoszącego własność wciąż nie było””

    Umowy powierniczej zdaje się też nie, pomimo że środki ponoć szły na rachunek powierniczy, księga wieczysta sprawdzona po fakcie i setki tysięcy wpłacane na podstawie tzw. umowy rezerwacyjnej.

    Wiem naturalnie że takie uwagi są mało delikatne, bo po fakcie każdy jest mądry i w tle są prawdziwe ludzkie tragedie.

    @s.trabalski
    „Wiem o paru przypadkach (nigdy w życiu nie napiszę o tym #podnazwiskiem) gdzie akt był sporządzany z udziałem osoby nietrzeźwej”

    Jeszcze wypadałoby zapytać po której stronie stołu ta osoba nietrzeźwa siedziała…

  143. Dzień dobry. Panowie raczą się znęcać nad kolegą fm od wiary publicznej KW, podając ciekawe przykłady z życia, niepodważające wszakże samej przytoczonej przez kolegę zasady prawnej. Wiara publiczna KW chroni samo nabycie własności, jeżeli kupujemy mieszkanko u notariusza od osoby, która akutualnie widnieje w księdze wieczystej. Z zasady nabywamy wtedy własność, nawet jeżeli nabycie przez poprzednika było wadliwe prawnie.

    Gorzej gdy tą widniejącą jednocześnie w księdze i za stołem u notariusza jest sympatyczna starsza pani, która mieszkanie dostała rok wcześniej w drodze darowizny od wnuczka, któremu nie pykło w interesach i który kitrał majątek po członkach rodziny. W takim przypadku wiarę publiczną KW spektakularnie rozjadą wkurwieni wierzyciele wnuczka, w drodze tzw. skargi pauliańskiej i komornika, który zlicytuje nam NASZE WŁASNE mieszkanko, pomimo że będziemy mu machać przed nosem prawilnym dokumentem od notariusza.

    Lurk mode on…

  144. @wo
    Dziękuję

    @dude
    Tej poszkodowanej (ostatecznym wynikiem sprawy). Acz z drugiej ręki wiem o podobnym stanie u notariusza.

    @SimPlytheB
    Oczywiście, skarga pauliańska potrafi paskudnie zaskoczyć (choć jej skuteczne zastosowanie nie jest łatwe).

  145. @SimPlytheB
    @s.trabalski
    Trochę rozwadniamy problem reprywatyzacji, podnosząc kwestię KW i skargi pauliańskiej. Generalnie (ale pewnie trzeba przejrzeć orzecznictwo) skarga pauliańska nie zadziała, jeżeli w dobrej wierze (nie po naszej stronie ciężąc dowodu) kupiliśmy od tej babci – gorzej, gdybyśmy kupili od wnuczka – bankruta. Ale zapewne sprawa może nabywcy napsuć sporo krwi. Proszę tego nie traktować jako porady prawnej.
    Kwestia notariuszy – były przypadki, kiedy można mieć zastrzeżenia co do pracy notariusza – czy sprzedający wiedział, „o co się rozchodzi”. Nie śledziłem, czy to się rozmyło, czy były jakieś wyroki.
    Jednak, analizując takie sprawy, odchodzimy mocno od kwestii reprywatyzacji poruszonej w książce Żulczyka. Istotą problemu reprywatyzacji nie było oszukiwanie finalnych nabywców mieszkań. Być może napiszę kwestie trywialne, ale reprywatyzacja generowała dwa fundamentalne problemy przez ostatnie trzydzieści lat. Zaznaczam, że nie znajduję prostych rozwiązań – acz kolejne rządzące ekipy zrobiły jeszcze mniej niż ja jestem w stawnie wymyśleć.
    Po pierwsze – czy oddawać. W Warszawie to nie była kwestia: oddawać czy nie, tylko jak ugryźć sprawę: (nie)oddawanie a praworządność. W początkowej fazie oddawano, gdy NSA stwierdził, że decyzja o zabraniu były niezgodna z ówcześnie obowiązującym prawem (czyli między innymi dekretem Bieruta, intencjonalnie lub nie sformułowanym dość niejasno, ale jednocześnie bardzo legalistycznie – odwołania, rekompensaty itp.). Generalnie była to dość niszowa dyskusja, nie było zbyt rozwiniętego rynku nieruchomości w Warszawie (działki pod developerkę, kamienice, rynek najmu instytucjonalnego). Moim zdaniem – wtedy bez bólu można było problem przeciąć – po prostu gra nie była o wielką stawkę. Co ważne do 2004 czy 2005 roku były regulowane czynsze dla lokatorów komunalnych, co czyniło kamienice raczej mało atrakcyjnym aktywem. Było słychać nieliczne głosy wołających na puszczy, że po 2005 r. zacznie się Armagedon, ale kto by ich słuchał. Kluczowy problem to wtedy: czy sprawiedliwe jest oddawać po prawie 50 latach czy może niesprawiedliwe jest przyklepanie niepraworządnych decyzji z PRL* – skoro negujemy PRL, to dlaczego tym bardziej nie odkręcać tego, co PRL zrobił niezgodnie z ówczesnym prawem. Nikt nie miał w ferworze odrzucania PRL odwagi powiedzieć – „Ok, ale wszystkiego odkręcić się nie da”. Oczywiście za samym powiedzeniem musiałyby iść konkretne decyzje legislacyjne – np. o przedawnieniu roszczeń związanych z bezprawnymi decyzjami władz PRL.
    I tak, w międzyczasie, pojawili się developerzy, pojawił się popyt na działki budowlane, pojawiły się prawne mechanizmy usuwania lokatorów (zniesienie regulowanych czynszów). Stawka w grze się podniosła. Doszedł drugi kluczowy problem – „Są ewidentne wałki, system sądowniczy jest bezsilny, co robić, jak uszczelnić?”. I znowu nic – o ile przy pierwszym pytaniu (oddawać czy nie) problemem był brak było woli politycznej, to tu chyba „inni szatani byli tam czynni”.
    *dekret Bieruta jeszcze przed zmianą nazwy na PRL, ale dla uproszczenia piszę PRL dla opisu okresu 1944-1989

  146. @ekscesy rejentów a reprywatyzacja
    Ja w ogóle nie pisałem o reprywatyzacji tylko o nieco naiwnej wierze, że kupowanie nieruchomości jest zupełnie bezpieczne bo księgi wieczyste i inne takie. Nie, nie jest.

    @reprywatyzacja
    Nieprawda, rozwiązanie było gotowe już w połowie lat ’90. Niejaki Piotr Ikonowicz zaproponował sensowne rozwiązanie.
    Moje studia przypadły na początek wieku, ok. 2003-2004 roku słuchałem na wykładach dygresji o potencjalnych (wtedy) problemach wynikających z dekretu Bieruta. Wykładowca mówił o tym jako o ciekawostce co świadczy, że ów nie nadążał (OIDP mec. M., pan M.i „antykwaryści” już działali – pamiętam też wzmiankę z innego wykładu o potencjalnej wartości starych akcji).
    Bardzo chętnie poczytałbym monografię o tym skąd się wzięły pomysły na tę reprywatyzacyjne patenty, osobiście jestem przekonany, że to zakiełkowało już w najntisach a może i wcześniej.

    @usuwanie lokatorów
    Rozregulowanie czynszów to jedno, drugie to ten cały bandytyzm związany z czyszczeniem kamienic (wbrew pozorom lokatorzy mieli trochę narzędzi żeby sprawę co najmniej odwlec). Tragedia Jolanty Brzeskiej nie wyniknęła tylko z tego, że mieszkała gdzie mieszkała tylko z tego, że próbowała zorganizować innych lokatorów do walki o swoje.

  147. @s.trabalski
    „Bardzo chętnie poczytałbym monografię o tym skąd się wzięły pomysły na tę reprywatyzacyjne patenty, osobiście jestem przekonany, że to zakiełkowało już w najntisach a może i wcześniej.”
    Podważanie decyzji nacjonalizacyjnej (dekretowej) z uwagi na np. brak odpowiedzi na odwołanie – lata 90-te. Wcześniej według mnie niemożliwe z uwagi na szczególne umocowanie własności państwowej w prawie cywilnym. Ale – wstrzymywanie (selektywne) sprzedaży mieszkań w kamienicach dekretowych – początek lat 80-tych. W drugiej połowie lat 90-tych byli już mocno wyspecjalizowani prawnicy.
    Skupowanie roszczeń przez najbardziej znanego „antykwarystę” – chyba początek lat 90-tych (ale możliwe, ze wcześniej – np. w Krakowie transakcje na całych kamienicach były już przynajmniej w latach 70-tych).
    Patent „na kuratora” – chyba lata dwutysięczne (do dziś nie rozumiem w pełni, jak to było możliwe – tzn. jak z poziomu kuratora opchnąć kamienicę).
    Prawo spadkowe (testamenty etc.), instytucja kuratora były całkowicie niedostosowane do kwestii reprywatyzacji. Trzeba też pamiętać o grzechu pierworodnym zaszytym w dekrecie Bieruta i jego implementacji – połączenie rozbudowanego legalizmu (prawo do odwołania, konieczność odpowiedzi na odwołania) w połączeniu z podejściem ówczesnych władz do praworządności dało też efekty.
    Udało się uniknąć dużej fali przekrętów na przedwojennych akcjach – a wtedy by się działo. Proszę poszperać o akcjach katowickiej firmy Giesche (w latach 60-tych Amerykanie dostali odszkodowanie na umorzone przedwojenne materialne akcje, w ministerstwie te akcje sobie leżały ale nikt ich nie umorzył „fizycznie”, potem jakoś wypłynęły w archiwum).
    „Piotr Ikonowicz zaproponował sensowne rozwiązanie.”
    To się wpisuje w te nieliczne głosy wołających na puszczy. Niemniej, nie pamiętam tej konkretnej propozycji Ikonowicza (co oczywiście świadczy tylko o mojej pamięci, a nie o Ikonowiczu).
    Wychodząc szerzej poza kwestię reprywatyzacji – nie uważam, że „mieszkanie prawem, nie towarem”, ale jednocześnie moim postulatem jest, aby regulacje zniechęcały, aby mieszkania były aktywem finansowym. Biurowce, centra handlowe, kruszce, akcje, obligacje tak, ale w przypadku mieszkań nie. I znowu – nie da się tego całkowicie wyeliminować, ale można minimalizować. Ciekawostka – w tym kierunku szły rozwiązania prawne w II RP – z innych powodów (aktualnych po części teraz).

  148. @Giesche
    Właśnie do tego przypadku piłem. Jako student byłem przekonany, że nie ma możliwości aby zrobić z nich użytek. Ale w manewr na kuratora
    I że policja nie zajmie się od razu czyścicielami też bym nie uwierzył.

    @historia reprywatyzacji
    Mam bardzo podobne wyobrażenie jak to się odbywało. Może poza tymi kamienicami z Krakowa, nie wiem o tym niemal nic, ale to bardzo prawdopodobne.

  149. @bankowiec

    „Patent „na kuratora” – chyba lata dwutysięczne (do dziś nie rozumiem w pełni, jak to było możliwe – tzn. jak z poziomu kuratora opchnąć kamienicę).”

    Bardzo prosto, przy założeniu oczywiście że nikt (sąd) nie przeszkadza. Jesteś Markiem M,. znajdujesz rzeczywistego spadkobiercę, jakiegoś tam pociotka, mającego prawo do powiedzmy 1% udziału w kamienicy, kupujesz od niego to prawo za tysiąc złotych. Na resztę dajesz wniosek o ustanowienie ciebie jako kuratora pozostałych 36 spadkobierców. I już masz prawo do dysponowania jak swoim, w tym sprzedaży. W teorii pieniądze ze sprzedaży powinny trafić do depozytu, w praktyce – nikt tego nie pilnował. Wersja bardziej na bezczela – bez pociotka, wniosek na rympał o ustanowienie ciebie kuratorem 128-letniego właściciela, ostatni raz widzianego w 1942 na Umschlagplatzu. I dalej jw. Nie sposób zrozumieć na jakiej podstawie sędziowie takie „kuratele” ustanawiali – to znaczy ja oczywiście się domyślam na jakiej, ale domniemanie niewinności itp

  150. s.trąbalski

    „I że policja nie zajmie się od razu czyścicielami też bym nie uwierzył.”

    Nie tylko policja, niepojęta też była bezczynność skarbówki. Sprzedając Opla rocznik …. nieważne co wpiszesz w umowie, sprawdzą w tabelce czy podatek jest od wartości pojazdu. A tu za śmieszne kwoty szły udziały w kamienicach – brak reakcji.

  151. Dodajmy jeszcze mój „ulubiony” numer, po odzyskaniu metodą na trupa będąc przysłowiowym M. natychmiast pozywamy miasto o bezumowne korzystanie z własności i czynsz za powiedzmy 30 lat. A sądy przyznawały takie odszkodowania i czynsze od ręki, wychodziło po co najmniej kilkanaście milionów od budynku. A miasto płaciło.

  152. embercdero

    O tak, pamiętam ten słynny wywiad z Bajko w Wyborczje „Jak znikają szkolne boiska”
    ——————————–
    Dopłaciliśmy ostatnio kupę pieniędzy człowiekowi, który odzyskał kamienicę na Pradze.

    Dawny właściciel?

    – Nie. Biznesmen, który zdobył roszczenia. Dostał świetną kamienicę i osiem milionów od miasta w prezencie.

    Jak?

    – Wyrok sądu. W Polsce obowiązuje dziesięcioletnie przedawnienie roszczeń finansowych. Miasto odbudowało tę kamienicę w 1950 roku, więc nie może już dochodzić od nowego właściciela zwrotu za tę odbudowę. Przedawnienie. Za to on może dochodzić od miasta odszkodowania za użytkowanie kamienicy. Mówi w sądzie: „Gdyby kamienica przez te wszystkie lata była moja, miałbym fantastyczny dochód z czynszów”. I domaga się zwrotu za każde mieszkanie, jakby je wynajmował na wolnym rynku przez dziesięć ostatnich lat. I dostaje.

  153. @czy warto czytać ,,Informację zwrotną”: Moim zdaniem warto. Jedno zastrzeżenie merytoryczne: w wukadkach nie ma konduktorów. Mógł się tam znaleźć kontroler biletów, taki jak w autobusach (mam nadzieję, że to nie jest nadmierny spoiler).

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.