Now Playing (189)

W ramach rozpaczliwej próby myślenia o czymś innym – powrót do czasów dzieciństwa. No powiedzmy, nastoletności.

Zapałałem wtedy wielką miłością do grupy Pink Floyd. Stosunkowo łatwo mi powiedzieć, kiedy to było – bo pamiętam emocje, z jakimi czekałem na radiową premierę płyty „Final Cut”. Czyli że marzec 1983 to mój „peak fanboyism” (potem mi trochę przechodziło).

Jako fanatyczny fan chciałem wysłuchać wszystkiego, ale to absolutnie wszystkiego, co nagrał mój ukochany zespół. Mind you, w czasach PRL to było nietrywialne, ale dzięki składance „Relics” (którą UPOLOWAŁEM NA WOLUMENIE), poznałem nawet mało znane B-tracki.

I jak to się zdarza fanatycznym fanom odkryłem, że mój ukochany zespół ewoluował tak bardzo, że to w gruncie rzeczy dwa różne zespoły. Jeden, nagrywający ambitne concept-albumy – i drugi, produkujący piosenki-żarty (novelty songs).

I tak było z przekształcaniem młodego Marksa-liberała w dojrzałego Marksa-marksistę, trudno pokazać moment przekształcenia Floydów z błaznów w kapłanów. W pełni kapłańsko jest oczywiście na „Ciemnej stronie”, ale okres przejściowy trwał długo, może nawet trwał od samego początku.

Bo gdy po latach wspominam tę muzykę (nasłuchałem się tego tyle, że włąściwie już nie muszę), najsilniej zapisały mi się w pamięci kawałki-michałki typu „Pow R. Toc H.”. A z drugiej strony już na pierwszej płycie słychać zapowiedź przyszłego geniuszu w fragmentach „Interstellar Overdrive” i „Astronomy Domine”.

Mam znajomego, który w ogóle twierdzi, że najlepsze są dwie pierwsze płyty Pink Floyd, reszty się nie da słuchać. Traktuję to z dystansem, bo to typowy warszawski snob kulturalny, on poleca „Ulissesa” i ostro się zaangażował w promowanie nowego tłumaczenia. Czy można mu wierzyć?

Peak michałkowatości Pink Floyd też łatwo wskazać. To utwór „Seamus” z płyty „Meddle” – pastisz bluesa, którego główną atrakcją jest wycie psa, mniej więcej do taktu i do akordu.

Piosenka ma dwa dość różne wykonania. Na płycie „Meddle” występuje tytułowy pies Seamus, prościutki niby-bluesowy tekst wyśpiewuje David Gilmour.

Przy okazji filmu „Pink Floyd live at Pompeii” piosenkę wykonano jeszcze raz, ale bez wokalu i bez klawiszów Richarda Wrighta, który tym razem zajmował się pieszczeniem (?) suczki Nobs.

W tym filmie Floydzi jeszcze mają po dwadzieścia parę lat i dalej trzyma się ich chłopięcy humor. Ale już się bawią syntezatorami w sposób, który za chwilę zaowocuje „Ciemną stroną”.

To moment przekształcenia błaznów w kapłanów. Można też domniemywać, że widząc, co narkotyki zrobiły z ich przyjacielem Barrettem, stracili ochotę do uprawiania sztuki psychodelicznej, ale sami jeszcze nie wiedzieli, co chcą robić zamiast niej („Meddle” to jedno wielkie poszukiwanie).

Krytycy schlastali tę piosenkę, Floydzi jakby się jej potem wstydzili. Tymczasem przyznam, że ostatnio często brzmi mi w uszach. Częściej niż te ich wielkie, wybitne utwory.

Kto nie umie błaznować, z tego będzie kiepski kapłan. Przynajmniej jeśli ja mam występować w roli wyznawcy.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

74 komentarze

  1. @Kto nie umie błaznować, z tego będzie kiepski kapłan.

    Fakt, tzw.jaja od których zaczął karierę Robert Fripp były dość radykalno-sztubackie.

  2. Fripp zresztą pięknie zatoczył koło i pokazał, że nadal umie się wygłupiać w tych kuchenno-pandemicznych nagraniach z żoną.
    A Meddle to chyba nadal moja ulubiona płyta PF. Wiem, że późniejsze są większe i w ogóle, ale jak w ogóle mam ochotę na prog i meandrującą psychodelię, to najczęściej puszczam Echoes.

  3. @pgolik
    „najczęściej puszczam Echoes”

    Przy czym nie byłoby „Echoes”, gdyby nie czuli się dobrze przy wspólnym improwizowaniu – a więc „Seamus” jest błazeńskim rewersem kapłańskiej suity.

  4. @wo
    „widząc, co narkotyki zrobili z ich przyjacielem Barrettem”

    To prawda że Barrett ponoć przesadzał z ilością zażywanego kwasa, ale sytuacja była chyba bardziej skomplikowana, być może nie był neurotypowy, być może miał schizofrenię, która się uaktywniła pod wpływem dragów, kombinacja kilku czynników. Ktoś zna jakąś wiarygodną publikację, która opisywałaby jednoznacznie tą całą „Barrett situation”? Ja przerabiałem fascynację PF w liceum w 90s i pamiętam te skrawki legend o tym jak pojawił się znikąd kiedy nagrywali Shine On You Crazy Diamond, siłą rzeczy ta postać obrosła legendą i chyba nie da się tego już odlegendować.

    Co do kapłaństwa to ja też mam syndrom przesłuchania wszystkiego o jeden raz za dużo i od lat nie tykam PF, ale czasem mi odpalają w głowie takie rzeczy jak 2 strona Atom Heart Mother. Bardzo ładne piosenki tam były i dla mnie płyta z krową to był dokładnie moment przejścia od dziwaczności do monumentalności, jakby ktoś mnie pytał. Wcześniej dziwaczne piosenki i eksperymenty dźwiękowe, później już głównie koncept albumy i pompatyczne Division Bell (od którego zresztą zaczęła się moja przygoda z PF bo w mtv się dowiedzialem że to powrót legendy)

    I jeszcze na koniec mojego luźnego ciągu skojarzeń taki nieoczywisty ukłon dla PF z dosyć niespodziewanej strony:
    https://youtu.be/ZdJ5e70Q8mw

  5. Nigdy jakoś fanem kamandy pinka flojda nie byłem, choć oczywiście znam ich twórczość dość dobrze, trudno było jej nie poznać gdy fanami było jakieś 90% mojego liceum. Czytając ww. notkę przypomniała mi się scena licealna, gdy jeden z co bardziej hardcorowych fanów wczesnych flojdów na pytanie wyjątkowo jakoś słabo niezorientowanej w temacie dziouchy „dlaczego nie podoba mu się the wall skoro podoba się wszystkim”, po chwili zastanowienia stwierdził „bo to takie… phi.. piosenki”. W jego ustach była to najobelżywsza obelga.

  6. @embercadero
    „Nigdy jakoś fanem kamandy pinka flojda nie byłem, choć oczywiście znam ich twórczość dość dobrze, trudno było jej nie poznać gdy fanami było jakieś 90% mojego liceum.”

    No ja PF hejtowałem za młodości, bo hejtowałem wszystko czym zachwycali się wszyscy. I tak mi zostało. Za to chodziłem na koncerty Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej. To była jazda na całego, żadne tam pitupitu do kotleta.

  7. @bartol

    Stary, jak oni słuchali tych flojdów czy dorsów to ja miałem fazę na dead kennedys a zaraz potem na bad religion. Ale byłem z tym jeden jedyny na całą szkołę. No i nigdy nie byłem w takich tematach konflitowy – tzn nie hejtowałem, waliło mi.

  8. Ojacie, ale wy jesteście niepokorni, niezależni i alternatywni! Z pewnością bardzo cierpieliście, tacy osamotnieni w szkole. Tulaska?

  9. @sheik

    Ja generalnie rzadko cierpię, szczególnie z tak błahych powodów, znacznie częściej mi wali. Taka konstrukcja. W czasach szkolnych waliło mi permanentnie wszystko, aż się sam dziwię że ją skończyłem.

  10. @embercadero
    „Stary, jak oni słuchali tych flojdów czy dorsów to ja miałem fazę na dead kennedys a zaraz potem na bad religion.”

    Ja na Joy Division, zimną falę (czy jak to się zwało), punkrocka (metal czniałem za piskliwe wokale) i różne inne cuda typu niemiecki Kowalski (teraz już mi to słabo wchodzi). Dead Kennedys miałem na płycie (chyba jedynej jaka wyszła w Polsce). W sumie, z racji mocno ograniczonego dostępu do światowej muzyki, poza polskimi wydawnictwami, byłem w tamtych czasach mocno uzależniony od Wiernika i spółki, bo znajomi z lepszym dostępem słuchali głównie Flojdów i sporo Doorsów (tych akurat też słuchałem).

    „nie hejtowałem, waliło mi.”

    Hejtowanie to może faktycznie za mocne słowo, „czniać” jest lepsze. Nie walczyłem, stałem z boku. Czasem darłem łacha i prowokowałem. Tak dla sportu.

  11. U mnie to też Beksiński, Wiernik i Kaczkowski.
    Kto słuchał Rogowieckiego czy Sierockiego to był nudny. Nie wspominając o Korneliuszu Pacudzie.

  12. @sheik
    „Z pewnością bardzo cierpieliście, tacy osamotnieni w szkole. Tulaska?”

    Ten twój komć też jednak jest trochę jak z facebook’owego memes’a „who’s an edgy boy?”.

  13. Joyce to był marksista, i lubił spędzać czas pijąc z robotnikami(przy okazji agitując). Są bardzo prorobotnicze fragmenty Ulissesa (strumień świadomości Blooma). Sam Joyce to był proletariusz, z racji że Jego stary przechlał cały majątek. Odklejeńcem był Proust.

  14. Jest taki fajny komiks na podstawie biografii Joyca „Dublińczyk” autorstwa Zapico.

  15. @embercadero

    …stwierdził „bo to takie… phi.. piosenki”. W jego ustach była to najobelżywsza obelga…

    To ja. No ale, jak sądzę, jestem trochę starszy od ciebie i ta wczesna twórczość Floydów, to dla mnie było pewnie coś w stylu fascynacji punkiem dla trochę młodszych. Ba, nawet Ciemna strona to już była jakaś zdrada, no ale z wiekiem mi przeszło. Teraz wszystko po Ummagumma jest równie fascynujące, ale na telefonie i tak mam jako przywołanie dla przyjaciół Arnold Layne(żona ma I Got You Babe Sony & Cher)
    A na marginesie. Grantchester Meadows z Ummagumma to dla mnie coś, co nieodmiennie powoduje gęsią skórkę. Przyczyna prosta. To jest to co zainicjowało fascynację Floydami.

  16. @ps
    'Joyce to był marksista, i lubił spędzać czas pijąc z robotnikami(”

    No super, ale to jakby słaba rekomendacja. Wolę ciekawy kryminał napisany przez konserwatystę niż snuja napisanego przez samego Zandberga.

  17. @wo Oczywiście – lepiej nie czytać tej książki, za dużo czasu zajmuje, bez przypisów nie idzie nic zrozumieć. Ja musiałem każde zdanie sprawdzać na takiej jednej stronce (nie ma opcji że się uda komukolwiek rozszyfrować większość z głowy). Dużo czasu zajmuje, ale mi się podobała – nie nudziła bo cały czas trzeba rozszyfrowywać, więc jest co robić.

  18. @bartol
    „W sumie, z racji mocno ograniczonego dostępu do światowej muzyki, poza polskimi wydawnictwami, byłem w tamtych czasach mocno uzależniony od Wiernika i spółki,”

    Ja byłem uzależniony od kumpla który miał ojca w UK i tego co mu przysłał ojciec słuchało potem całe osiedle 😀 Joy Division oczywiście też tam było. Bauhaus, mnóstwo rzeczy, głównie brytyjskich. Facet miał pare setek kaset z punkiem i nową falą – tak gdzieś w 87/88 roku! To była normalnie jednoosobowa instytucja kultury 🙂

    A metal mi jakoś nigdy nie podchodził. Co dziwne teraz nawet od czasu do czasu mogę posłuchać ale w młodości jakoś nie bardzo. Zawsze durnota tekstowa mnie odrzucała.

  19. @embercadero

    Noboprzecież metalu nie słuchało się nigdy dla tekstów tylko dla gitar robiących dżyn dżyn dżyn.
    Gdyby tekst był tam ważny to gatunek nie wyewoluowałby do tych growli i łyżwiarz wie że kotek odkopał prezent.

  20. @wo Ten twój komć też jednak jest trochę jak z facebook’owego memes’a

    Ależ bardzo możliwe! Ja się nie znam na memach, to kompetencja MRW

  21. A bo tych waszych punkowych czy metalowych kapel to da się posłuchać przez jakieś 1.5 minuty, potem męczą. Bach, proszę pań i panów, Bach jest najlepszy. Dadadam, dadadm, dadadam, dam dam. I koniaczek.

  22. @Bach
    Ma fajne kawałki, ale jak słucham koncertów organowych, to gdzieś po minucie myślę „bardzo, bardzo udana introdukcja, ale teraz już czas byłby na ostre wejście perkusji i gitary prowadzącej”
    @Dark Side
    DSOTM wydano w marcu 1973 roku i sprzedano do tej pory jakieś 45 milionów egzemplarzy – w sumie mało…
    Byłem pewnie w pierwszym milionie nabywców, kupując w sierpniu tegoż roku. I potem w czasie licznych imprez na I roku puszczaliśmy to i… nikt nie narzekał.
    Moda na ignorowanie przyszła później.

  23. z PF lubię piosenki z tekstem, ale to coś co się w Polsce niezbyt przyjęło.

    W sumie jedyne co mnie dziwi to że są na świecie fani The Beatles. To trochę jak być fanem chleba. Albo Raymonda Chandlera.

  24. @MRW To trochę jak być fanem chleba.

    Bycie fanem chleba jest raczej naturalne? Oczywiście dobrego, czyli np. świeżutkiej, jeszcze ciepłej ciabatty albo razowej bagietki. Co innego być np. fanem Haribo czy ogólnie sugar junkie w wieku dorosłym, to godne ubolewania, choć niestety popularne jak BTS.

  25. Czyżbyśmy wkraczali właśnie w prastarego flejma Beatles vs. Stones?

    Beatles to Atari a Stones to Commodore, czy może odwrotnie? I kim w tym układzie byliby The Kinks?

  26. @Havermeyer

    „Noboprzecież metalu nie słuchało się nigdy dla tekstów tylko dla gitar robiących dżyn dżyn dżyn.”

    No więc na starość zacząłem doceniać, ale mając lat naście jak nie było „fuck the system” albo czegoś w tym stylu to nie było tematu. Poza tym niesłychanie mnie zawsze mierziły metalistyczne okładki które w ejtisach przechodziły właśnie przez szczyt kiczu i antytalenctwa graficznego ich twórców (z chwalebnym wyjątkiem iron maiden)

  27. „Noboprzecież metalu nie słuchało się nigdy dla tekstów tylko dla gitar robiących dżyn dżyn dżyn.”

    Fajny metal (te glamowe cudaki zawsze mnie śmieszyły) z przesłaniem nazywał się crust punk, ale przed latami dziewięćdziesiątymi trzeba było mieć kogoś z dostępem do fajnych rzeczy.

  28. @
    „kumpla który miał ojca w UK i tego co mu przysłał”
    „trzeba było mieć kogoś z dostępem”

    Nie wiem, czy to kwestia rocznika, ale w moim analogowym bąbelku wtedy to źródełkiem był Berlin Zachodni.
    UK/US to się pojawiło we wczesnych najntisach. W późniejszych najntisach kumpel jeździł służbowo do US i tam jak zaczął szukać czegoś underground to mu same jakieś hiphopy pokazywali (domniemywam gangsta chyba).

  29. @Junoxe
    „Nie wiem, czy to kwestia rocznika, ale w moim analogowym bąbelku wtedy to źródełkiem był Berlin Zachodni.”

    W moim chyba nie, albo tak pośrednio, że nie wiedziałem. Miałem kolegę, który na imprezy przynosił ciekawą muzę, ale nie wiem skąd ją brał. Przy czym to nie było nic mainstreamowego. Za to sam będąc w Szwecji przez moment w 1986 kupiłem sobie rzutem na taśmę winylową jedynkę Doorsów za wszystkie pieniądze jakie miałem (no prawie, jeszcze na loda mi coś zostało). Po paru latach ktoś mi ją chyba zwędził, czyli pożyczył i nie oddał.

    @kuba_wu
    „[Bach] I koniaczek.”

    Ja do koniaczku to ostatniej płyty Cheta Bakera słucham. Albo 40 melodii Ibrahima Maaloufa. Albo Hakana Hardenbergera grającego etiudy Théo Charliera. Ale ja to ostatnio jestem skrzywiony trębaczo.

  30. @bartolpartol
    „Przy czym to nie było nic mainstreamowego.”
    Może się mylę, ale chyba większość zaopatrzenia to było „nic mainstreamowego”? Resztę można było usłyszeć/nagrać z radia.

  31. „„Nie wiem, czy to kwestia rocznika, ale w moim analogowym bąbelku wtedy to źródełkiem był Berlin Zachodni.””

    Niewątpliwie Berlin/Niemcy były głównym źródłem, po prostu dlatego ze tam wtedy było najwięcej polskiej emigracji. Bo to przecież wszystko sprowadzało się do tego kto gdzie miał rodzinę/znajomego który mu coś przysłał. Jeżdżenia za granicę do krajów imperialistycznych przecież nie było, to dopiero koło 88/89 roku było możliwe. Zresztą kierunek niemiecki dał się zauważyć np w ewidentnej nadpopularności niemieckich zespołów metalowych, w mniejszym stopniu punkowych.

  32. @embercadero „Zresztą kierunek niemiecki dał się zauważyć np w ewidentnej nadpopularności niemieckich zespołów metalowych, w mniejszym stopniu punkowych.”
    Nie lekceważmy też ekstremalnej kapeli grindcore’owej Boney M.

  33. Z tym grindcorem to raczej Modern Talking, mówimy o ejtisach a Boney M to jakby trochę wcześniej, kiedy dostęp był łatwiejszy. W seventies mnóstwo ludzi jeździło na zachód

  34. @”Z tym grindcorem to raczej Modern Talking, mówimy o ejtisach a Boney M to jakby trochę wcześniej, kiedy dostęp był łatwiejszy”

    Fair enough. Pamiętam wysokie dawki Modern Talking z pierwszych letnich kolonii gdzieś koło 1988. Jumaha, jumasoul.

  35. @sheik
    „z pierwszych letnich kolonii gdzieś koło 1988. Jumaha, jumasoul.”
    Aż tak? 1985 to chyba moje ostatnie kolonie. A Jumaha, jumasoul powstało jakoś 84.
    Mainstream działał szybko.

  36. @embercadero
    „Jeżdżenia za granicę do krajów imperialistycznych przecież nie było, to dopiero koło 88/89 roku było możliwe.”
    Od 1984 roku było możliwe. Na podstawie zaproszenia.

  37. @embercadero
    „Jeżdżenia za granicę do krajów imperialistycznych przecież nie było,”

    Dude, ja jeździłem. Inteligencja mało zarabiała, ALE miała różne możliwości stypendialno-konferencyjne. Płyty i komiksy przywoziłem sobie trochę sam, a czasem udawało mi się uprosić jakiegoś wujka czy znajomego rodziców, żeby coś przywiózł, gdy akurat wyjeżdżał na jakąś konferencję medyczną.

  38. @janekr
    'Od 1984 roku było możliwe. ”

    Skąd akurat ta data? Przecież choćby „Europa za sto dolarów” Torańskiej jest z 1975.

  39. „Skąd akurat ta data?”
    W stanie wojennym wstrzymano prawie wszystkie wyjazdy zagraniczne, od 1984 dopuszczono wyjazdy prywatne na zaproszenie.
    Oczywiście przed stanem wojennym wyjazdy poza KDL były możliwe, chociaż uciążliwe.
    „Europa za 100 dolarów” – faktycznie za Gierka wprowadzono możliwość zakupu 130$ (bo akurat wtedy mocno osłabł biedaczek) na wyjazd turystyczny. Raz na trzy lata i nie dostawało się tego na życzenie, był to przydział uznaniowy i nie pamiętam, kto przydzielał.

  40. @wo
    „Dude, ja jeździłem. Inteligencja mało zarabiała, ALE miała różne możliwości stypendialno-konferencyjne.”

    Nie tylko, u mnie w okolicy się żeglowało i bywało. Ja tak bywałem, ale niewiele, bom był młody. I tak nawiało mnóstwo moich starszych znajomych. Płynęli w rejs i nie wracali. Nawet gdy to był tzw. rejs krajowy, czyli po Bałtyku bez zawijania do obcych portów. Wpływało się awaryjnie (prawo morskie pozwala) i wysiadało.

  41. @Pink Floyd
    Skoro są tu zwolennicy PF, to tak z ciekawości zapytam – chodzicie na koncerty „Pink Floyd Tribute” albo „Pink Floyd History”?
    Prawdopodobnie 9 na 10 miłośników zespołu nie zauważy róznicy.

  42. waclaw
    Ja miałem (no trochę przez środowisko), że tylko oryginalne brzmienia, aż poszedłem na musical „We Will Rock You” w Londynie i od tej pory uważam tą ideę za durną, tylko to musi być pełny profesjonalizm, a nie dancingowe zawodzenie.

  43. No toż wszystko przecież jest tak jak mówię:
    – w seventies, do stanu wojennego, mnóstwo ludzi jeździło na zachód pod wieloma pretekstami. Mój ojciec był, moja teściowa itp itd. Tyle że ja byłem dzieckiem, więc mi to nic nie robiło
    – potem było zabronione, być może do 84 roku, ale realnie moim zdaniem trochę dłużej. Pierwsi znani mi osobnicy wyjechali gdzieś koło 87/88 roku, więc (gdybam) pewnie na początku to była opcja głównie dla zasłużonych towarzyszy, których w moim bąbelku nie było. Na pewno nie było to tak masowe jak do 81 roku.
    – wniosek: między 81 a 89 kultura nie-mejnstrimowa docierała za pomocą tych nielicznych którzy mieli na zachodzie rodzinę, bądź jakoś udało im się zdobyć zaproszenie, o które było łatwiej pod koniec 80’s

  44. @bartol
    „Za to sam będąc w Szwecji przez moment w 1986 kupiłem sobie rzutem na taśmę winylową jedynkę Doorsów”

    Trójmiasto to w ogóle inna bajka. To było trochę okno na świat i wy, nawet za głębokiej komuny, mieliście ułatwiony dostęp do wszelkich dóbr z zachodu – czy były to misie Haribo czy płyty Doorsów. Pierwszy raz zobaczyłem zagraniczne komiksy u kuzyna („Asteriksa” po szwedzku lub norwesku i anglojęzyczne wydania „Spidermana” oraz całą serię „Electry”, co było marzeniem podstawówkowicza). Owszem, w Polsce też się w ejtisach trochę fajnych rzeczy wydawało („Thorgal” itd.), no ale nie Punishera! Pamiętam że takie towary (płyty, komiksy z zachodu) były sprzedawane za ciężkie pieniądze na trójmiejskich bazarkach.

  45. @Trójmiasto to w ogóle inna bajka.

    I Śląsk, gdzie co drugi-trzeci miał/a rodzinę w Rajchu, czasem nawet slącą paczki.

  46. @sheik yerbouti

    To prawda, ale też zastanawiam się czy ludzi na Śląsku na tyle obchodziła zachodnia popkultura żeby zamawiać u krewnych płyty Doorsów, komiksy i underground, czy też raczej prosili ich o płyty Modern Talking, pornosy i wiertarki z Rajchu?

  47. @embercadero
    „Pierwsi znani mi osobnicy wyjechali gdzieś koło 87/88 roku, więc (gdybam) pewnie na początku to była opcja głównie dla zasłużonych towarzyszy, których w moim bąbelku nie było. Na pewno nie było to tak masowe jak do 81 roku.”
    Gdybasz. Dla zasłużonych towarzyszy były wyjazdy służbowe.
    Po zniesieniu stanu wojennego umożliwiono wyjazdy na Zachód, ale wyłącznie na zaproszenie, co było znacznie większym utrudnieniem, niż posiadanie $$$ na koncie.
    Niemniej jednak mi udało się pojechać (na zarobek, na winobranie…) już na jesieni 1984, a zapewniam, że na skali bycia zasłużonym towarzyszem byłem zdecydowanie poniżej zera.

  48. @mnf
    „Trójmiasto to w ogóle inna bajka. To było trochę okno na świat […] Pamiętam że takie towary (płyty, komiksy z zachodu) były sprzedawane za ciężkie pieniądze na trójmiejskich bazarkach.”

    No nie da się ukryć. Trochę statków i jachtów pływało, więc kontrabanda i inne mniej lub bardziej legalne rzeczy się działy. A komis był na każdej ulicy. Ale Szczecin chyba miał podobnie, a może nawet lepiej ze względu na bliskość NRDowa? Przy czym nie mam pojęcia jak się miał ruch w tamtejszych portach do trójmiejskich.

  49. @Havermeyer
    „Beatles to Atari a Stones to Commodore, czy może odwrotnie? I kim w tym układzie byliby The Kinks?”

    Spectravideo

  50. @bartolpartol
    (BTW) Dziękuję przepięknie za Cheta Bakera. Zapomniałem o jego istnieniu, no ale jako starzec rzadko słuchający jazzu chyba miałem prawo zapomnieć.

  51. @Gammon
    „(BTW) Dziękuję przepięknie za Cheta Bakera.”

    Bardzo mi miło. I polecam Maaloufa. Zupełnie inny styl, ale ładnie gra.

    „Zapomniałem o jego istnieniu, no ale jako starzec rzadko słuchający jazzu chyba miałem prawo zapomnieć.”

    No ja z jazzem zawsze byłem mocno na bakier. Ale od kiedy zacząłem grać na trąbce słucham więcej, przy czym głównie trębaczy.

  52. „Seamus” też lubię i też w dużym stopniu przez wykonanie z Pompei, ale szczyt michałkowatości to dla mnie „Free Four” z „Obscured by Clouds”.

    Natomiast w kategorii „fajne niedoceniane piosenki” to mam olbrzymi sentyment do „Summer ’68” z ATM.

    Bajdełejem mało rzeczy tak złamało mi serce w XXI jak warufakisowaty symetryzm i łatabałtyzm Watersa 🙁

  53. @mnf
    „To prawda, ale też zastanawiam się czy ludzi na Śląsku na tyle obchodziła zachodnia popkultura żeby zamawiać u krewnych płyty Doorsów, komiksy i underground, czy też raczej prosili ich o płyty Modern Talking, pornosy i wiertarki z Rajchu?”

    Ale trollujesz, czy na serio to Cię zastanawia…? Jeżeli to drugie, to spieszę donieść, że Ludzie Na Śląsku ™ w ejtisach mieli płyty Doorsów raczej w dupie, bo wtedy się u Omy z Efu zamawiało płyty Niny Hagen…

  54. „Berlin zachodni” btw to pewnie tłumaczy dlaczego polski rock z najntisów typu Kukiz czy T.love brzmi jak kiepska podróba NDW, nie zapominajmy jeszcze o wpływie Les VRP, którzy mocno współpracowali z Muńkiem i wpłynęli na to, że brzmią jak kiepski kabaret.

  55. @ bartolpartol
    „przy czym głównie trębaczy”
    a na jona hassella (no, to nie zupełnie jazz) trafiłeś?

  56. @Marek
    „a na jona hassella (no, to nie zupełnie jazz) trafiłeś?”

    Nie, ale dzięki za sugestię. Na pierwszy rzut ucha brzmi ciekawie.

  57. Bardzo przepraszam Gospodarza za off-top, pod Pink Floydem, proszę mnie mocno nie smagać ;/
    Chciałem zapytać jak oceniacie nowy layout GW? Podoba Wam się?

  58. Nie lubię offtopów, ale dam się wciągnąc: ja ogólnie nie lubię zmian layuotu. Zmiana jest dla mnie zawsze zmianą na gorsze – głupieję, nie wiem gdzie czego szukać itd.

  59. @nowy layout wyborcza.pl

    Graficznie jest ładniej – nowa szeryfowa czcionka tytułów dodaje stronie poloru „El Mundo” czy „Le Soir”. Natomiast redakcyjnie widać odejście od przeprowadzonej w 2016 r. częściowej tabloidyzacji na rzecz oferty dla bardziej wyrobionego czytelnika, łączącej treści newsowe z formułą magazynu reporterskiego (co sprawdza się na ekranie tabletu, ale już w wersji mobilnej jednak nie bardzo). W tej wersji wyborcza.pl silniej odróżnia się od gazeta.pl, co zdaje się jest sukcesem redakcji w walce z Agorą.

    No i wreszcie porządne indeksowanie autorów: https://autorzy.wyborcza.pl/autor/5e78a18e7da7ab2fc730e9d2/Wojciech-Orli%C5%84ski?_ga=2.207392410.848736634.1655061756-281925606.1645269321

  60. Ja też długo się przestawiam po zmianach. Póki co widzę, że zmiana była po to żeby pasek reklamy był na górze strony, co w wersji mobilnej zabiera sporo miejsca na ekranie i jakoś zniechęca do przesuwania dalej. Po co ten abonament?

  61. @zajmował się pieszczeniem (?) suczki Nobs

    Raczej przytrzymywaniem, cała mowa ciała psa wyraźnie sygnalizuje, że pies chciałby być gdzie indziej i robić coś innego. Ale męczenie zwierząt w służbie sztuki to nic nowego.

  62. @Albrecht de Gurney
    „Bajdełejem mało rzeczy tak złamało mi serce w XXI jak warufakisowaty symetryzm i łatabałtyzm Watersa ”

    Same here. Waters to dla mnie autor najlepszej płyty PF z lat 90., czyli Amused to Death. A potem ładnie odświeżył niektóre utwory z Final Cut. I przez tę jego fiksację nt. pułku Azow, a w rezultacie zrównywanie Ukrainy z Rosją – straciłem ochotę do słuchania.

  63. @notka
    Tak się złożyło, że jako już świadomy słuchacz (zaczęło się od Led Zeppelin) „byłem” przy narodzinach „The Wall” i to była moja pierwsza płyta PF. Chwilę później umiera perkusista LZ i zespół kończy działalność a o „The Wall” mówi się w radio, że to płyta zamykająca pewną epokę. To emblematyczne wycie idące z Laermgeraet (*) sztukasa, pozwalało mi wtedy przypuszczać, że z tym szczęśliwym Zachodem dzielimy jednak przynajmniej jakieś wspólne traumy. Królowało już disco, o swój czas antenowy upominały się punk i synthpop, dokładałem więc starań, żeby dotrzeć, a wtedy na prowincji to było właściwie niemożliwe, do jakichś starszych płyt, żeby poznać artystyczną drogę moich (wtedy) idoli. Kiedy zapoznałem się z pierwszymi 3. płytami PF to rzeczywiście, późniejsze ich dokonania jakoś mi zblakły. Może gdybym miał wtedy dostęp do tekstów piosenek, to byłbym uważniejszy?
    Bunt w muzyce pop to mi się kojarzył z rewolucją obyczajową i protestami antywojennymi i przez myśl mi nie przeszło wtedy, że może ona mieć ambicję poprowadzenia społeczeństw w kierunku sensownych przemian społecznych, ale też i jakoś wtedy nie udało mi się trafić np. na propozycję muzyczną spod znaku „Henry Cow”.

    (*) Ciekaw jestem gdzie i kiedy nagrano to wycie z zauważalnym efektem Dopplera, wykorzystywane tak powszechnie, czasem bez specjalnego uzasadnienia, w wielu filmach wojennych, w tym w sadze „Star Wars”.

  64. @Havermeyer
    „Ktoś zna jakąś wiarygodną publikację, która opisywałaby jednoznacznie tą całą „Barrett situation”?

    Mam na półce biograficzną cegłę „Syd Barrett & Pink FLoyd. Dark Globe”, a nawet ją przeczytałem. Mnóstwo detali – chyba jest tam wszystko o Barretcie, co można wiedzieć. Nie wyczytałem stamtąd jednoznacznej diagnozy z kodem DSM albo ICD, jednakże moje ogólne zapamiętane wrażenie jest takie, że Syd był po prostu za delikatny na karierę w showbiznesie i mu bardzo szybko sprężynka pękła pod naciskiem oczekiwań / obowiązków. Jako koleś z zaburzeniami lękowymi i SSRI do porannej kawy, umiem to sobie wyobrazić.

    @Maciek_10r
    Zobaczyć nazwę Henry Cow na blogu WO… just wow.

  65. Historia Pink Floyd: Mark Blake – Prędzej świnie zaczną latać, było na bookrage

  66. @Tyrystor
    Henry Cow to tylko kroczek od songów Brechta z których przynajmniej jeden już w zamierzchłej przeszłości tego bloga był analizowany.

  67. @Tyrystor, janek

    Dzięki! Dopisałem do wiecznie rozrastającej się listy rzeczy do przeczytania. Doniesienia o post-floydowskim życiu Barretta rymowały mi się jakoś z historią Daniela Johnstona, więc może było mi łatwo łyknąć teorię o tym że substancje tylko wyzwalały u Syda istniejące wcześniej w ukryciu problemy. Zresztą polecam film „The Devil and Daniel Johnston”. Długo odraczałem sobie obejrzenie, bo bałem się że będzie przygnębiający, ale okazało się że jest tam cała masa emocji zupełnie innych niż smutek i łatwo zrozumieć dlaczego ta postać była tak ważna dla całego „alternatywnego” środowiska w stanach, które też zbudowało wokół Johnstona legendę.

  68. @ „dwa różne zespoły. ambitne concept-albumy / piosenki-żarty”

    Ja byłem trzema różnymi osobami. Mając lat 15-20 wolałem flojdów-konceptualistów niż flojdów-żartownisiów, mając 20-30 wolałem flojdów żartownisiów (liznąwszy o figurze błazna nieco więcej niż to, co w znanym eseju Kołakowskiego) niż flojdów-konceptualistów (których miałem wtedy za nieco nadętych, a Watersa za nieco buca), a mając 30-50+ doceniam dialektyczne sprzeczności w wizerunku. Zaś wzmiankowany w komciach „Summer ’68” (też go uwielbiam) wydaje mi się osią, wokół której galaktyka PF się obraca (kapryśna tonacja śpiewanych zwrotek vs dęty patos refrenu).

    @ Henry Cow na blogu WO, etc.

    Warto pójść po ścieżce: Syd Barrett >> Kevin Ayers (z jego odejściem od SM) >> Daevid Allen.
    Ewentualnie udać się w poboczny wątek: Brian Wilson, jeżeli rozważamy „Barrett situation” pod kątem zdrowia psychicznego. Tak czy owak, niezbadane są częstotliwości Radio Gnome Invisible.

  69. @ergonauta
    A skoro Kevin Ayers, to i Robert Wyatt, jego marksistowski kolega. „Little Red Record” i takie tam.

    Zaś pod kątem zdrowia psychicznego w muzyce, zawsze możemy zajrzeć w miłe Gospodarzowi okolice Macclesfield. A skoro już mowa o kwartetach, którym ubył jeden członek, to mamy też Manic Street Preachers, socjalistów z południowej Walii. Dawno temu mieli tu notkę. A u MRW nawet kilka.

  70. @ Wyatt

    Wyatt to już inna ścieżka, a na pewno mocno odrębne odgałęzienie. O ile Barrett, Ayers, Allen to są kpiarze (rzecz jasna, o drogą pytający), o tyle Wyatt to poważny gość. Po pierwsze primo nie żaden brandzluś-gitarzysta, tylko perkusista, a więc swoisty anty-frontman, backman, co jest tym bardziej znamienne, jeśli jest się przy tym liderem zespołu. No a po drugie, nie żaden lewicujący hipis, tylko pełną gębą marksista, ze sporym bagażem, za przeproszeniem, intelektualnym.

    @ Bach (mignął przez moment)

    Kiedyś bodajże Adam Zagajewski, a może to był Barańczak?, no, w każdym razie usta wysokie i dość szacowne, stwierdził, że aria „Erbarme dich, Mein Gott”* z „Pasji według św. Mateusza” to jest jądro, punkt centralny kultury europejskiej. Dla mnie centrum kultury europejskiej to są pierwsze trzy płyty Soft Machine, trójca: Robert Wyatt, Mike Ratledge, Hugh Hopper (skład bez brandzlusia-gitarzysty, acz zdarzyło im się supportować The Jimi Hendrix Experience). Tam są chyba wszystkie nitki Europy, od bzyknięcia jej przez Zeusa.

    * daję wersję małokalibrową, liryczną oraz jak na blog ironisty-marksisty przystało, mało patetyczną i raczej świecką:

    https://www.youtube.com/watch?v=1LeWnw3PimQ

  71. Co do Soft Machine, to grali oni w kilku utworach na pierwszej solowej płycie Syda, i sporo osób zna anegdotę, jak to nie mogli się z nim zupełnie dogadać („Syd, jak tonacja?” – „Owszem!”), bo on niby taki zaćpany już był. Natknąłem się jednak kiedyś na relację tych samych wydarzeń kogoś innego (reżyser dźwięku bodajże), kto opowiadał, że Syd był w bardzo dobrej formie, kłopoty ze zrozumieniem brały się stąd, że oni byli w różnych pomieszczeniach, między którymi była bardz słaba komunikacja, a sami Softmaszinowcy od samego początku zadzierali nosa, że to oni są jazzmeni i prawdziwi muzycy, a nie jakiś tam Syd amator. A Robert Wyatt przed swoim wypadkiem był muzycznym brandzlownikiem, co z tego że to perkusista a nie gitarzysta, a dzisiaj jest nie tyle marksistą, co komunistą, który w 2014 roku popierał inwazję na Krym („Stracę wszystkich przyjaciół jak to powiem, ale uważam że Rosjanie są jedynymi ludźmi, którzy zachowują się tam przyzwoicie” – cytuję z pamięci).

  72. @ nie tyle marksistą

    Byłem wśród tych przyjaciół, których Wyatt stracił. Co nie zmienia tego, iż: a/ przed wypadkiem nie był muzycznym brandzlownikiem, choć owszem zadzierał nosa i nie bawił się razem z nami, b/ w latach 1968-70 podejście Wyatta (i kolegów z SM) do muzyki rockowej jako komunikatu, jako tekstu kultury, było na tyle odmienne i od rockandrollowego, i od symfonicznorockowego czy jazzrockowego, i od hardrockowego (gilotyna do cięcia blachy w hucie w Birmingham właśnie odbyła debatę z palcami Tony’ego Iommi w sprawie przyszłości tego gatunku), że retoryczne pytania „co z tego, że x, a nie y” wydają się cokolwiek nie na miejscu (proszę posłuchać, bacząc na tekst, utworu „Moon In June” z „Trójki” SM), c/ używanie słowa „komunista” w roli epitetu? no, bez jaj; tak jakby inwazji na Krym, czy dziś na całą Ukrainę, nie mógł popierać marksista, albo jakby ludobójstwa nie mógł popierać chrześcijanin.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.