Now Playing (193*)

Ukazał się mój felieton laudacyjny dla książki Jarka Szubrychta „Skóra i ćwieki na wieki”. Tak mi się podoba, że zareklamuję ją jeszcze na blogu.

Właściwie dopiero z tej książki dowiedziałem się, że to co lubiłem w metalu, ma fachową nazwę „New wave of British heavy metal”. Wtedy nie używano tego określenia, w każdym razie nie w Polsce.

Wysiadłem z piekielnego pociągu Szatana właśnie kiedy to się zaczęło różnicować. Pamiętam, jak czytałem artykuł (być może w „Non Stopie”?) o nowych odmianach: że speed, że power, że glam i nie mylmy trashu z thrashem.

Padały tam nazwy, które nic mi już nie mówiły. A i opis nie brzmiał zachęcająco.

Szubrycht, jak wynika z jego książki, wtedy właśnie do tego pociągu wsiadał. Możliwe, że zadecydowało kluczowe 5 lat różnicy wieku między nami.

Dobrze ilustruje to stosunek do TSA. Ja ich pokochałem miłością od pierwszego przesteru. Byli dla mnie „równie dobrzy jak AC/DC”, a to był najwyższy komplement dla dwunastoletniego mnie.

Nastoletniego Szubrychta od TSA odrzucało (!!!), bo nie byli równie dobrzy jak Europe (!!!!!). Polubił ich (i retroaktywnie docenił) dopiero za sprawą „Akademii Pana Kleksa”.

Dla mnie z kolei zagranie w filmie dla dzieci było upadkiem, zdradą, selloutem. Szubrycht powinien to rozumieć, skoro gdzie indziej pisze, że zespół Mech był obiektywnie dobry, ale nie słuchało się go, no bo jak tu słuchać zespołu, którego leader występuje w Teleranku…

Felieton poświęciłem wątkowi pobocznemu w książce Szubrychta. Parę razy pisze, że metal dla nastolatka może pełnić funkcję terapeutyczną.

Nie jesteśmy psychologami, ani on, ani ja. Ale coś w tym jest.

Najgorsze, że od kiedy jestem nauczycielem, moje wyobrażenia na temat psychiki nastolatków i ich potrzeb terapeutycznych, nie są już tylko inspiracją do felietonów. Jeśli coś sobie wyobrażam źle, mogę komuś zrobić krzywdę – więc wyjątkowo serdecznie zapraszam do dyskusji.

Moje kanapowe psychologizowanie wygląda tak. Wczesny nastolatek, taki z przedziału 11-15, czyli właśnie typowo metalowego, po raz pierwszy doświadczył przynajmniej jednej życiowej straty: straty dzieciństwa.

Doświadcza „worst of both worlds”. Nie bardzo może korzystać z tego, że jest już dorosły, ale na każdym kroku słyszy, że nie jest już dzieckiem. Nie wolno mu tego, tamtego, siamtego i owamtego, na wszystko jest za duży albo za mały.

To rodzi frustrację. Do tego dochodzą hormonalne skoki nastroju plus uświadomienie sobie własnej śmiertelności.

Metalowe piosenki często traktują o trupach, czaszkach, zaświatach, makabrze i apokalipsie. Nawet jeśli nie rozumiemy tekstu, albo nie ma żadnego tekstu tylko ktoś charcze do rury od odkurzacza, makabra jest przekazywana pozawerbalnie.

Hallowed Be Thy Name”, o którym piszę w felietonie, to dla mnie kandydat na wzorzec z Sevres Metalowej Doskonałości. Że to piosenka o śmierci – to rozumiałem jeszcze nie znając angielskiego, przebijając się ze słownikiem.

Bardzo głośne słuchanie tego (na słuchawkach) rzeczywiście działało na mnie przeciwlękowo i antydepresyjnie. Nie twierdzę oczywiście, że muzyka może każdemu zastąpić porządne leczenie, ale ja po prostu wtedy musiałem się nią zadowolić.

Wydaje mi się, że to działa następująco. Ta muzyka zmusza nas do skonfrontowania się z naszymi najgłębszymi lękami, które symbolizują te wszystkie czaszki, szubienice i maskotka Eddiego.

Wychodzimy z tej konfrontacji cało. Przeszliśmy przez dolinę cienia i nadal żyjemy. To płyta się skończyła, nie my.

Możemy ją puścić jeszcze raz, ale teraz to my mamy symboliczną kontrolę. Nasze lęki są teraz zaklęte w winylowym krążku albo magnetycznej taśmie. Możemy wcisnąć PLAY, ale możemy też wcisnąć STOP (czy co tam się teraz robi na tych tam, panie dziejaszku, spotifajach).

Oczywiście, to działa tylko w pewnym wieku. Potem zazwyczaj mamy większe wymagania wobec muzyki i tekstu. Chociaż…

Nie jestem koneserem muzyki klasycznej. Te kawałki, które lubię (i zdarza mi się nawet puścić z winyla), mają zazwyczaj trochę metalowego wykurwu.

Nie zaskoczę was, myślę np. o dziewiątej Dvoraka i siódmej Beethovena. To taki Iron Maiden dla dorosłych (przynajmniej na mnie działa w podobny sposób).

Chętnie poznam wasze muzyczne historie. Oraz opinie na temat mojego wyobrażenia psychiki nastolatka…

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

269 komentarzy

  1. Ja się totalnie zgadzam. W nastoletnim wieku (choć w moim przypadku to bardziej był okres 13-17) ma się w sobie tyle frustracji, złości, niepewności i nieprzetłumaczalnego „anxiety”, że to trzeba gdzieś skanalizować. Ciężka muzyka, koncerty z machaniem dyńką i pogo doskonale się do tego nadają.

  2. Chciałem tylko pedzieć że autyzm nie jest chorobą, tzn. nie jest zupełnie jasne czy narrator feuilletonu jedynie relacjonuje opinię pokolenia swoich rodziców, jakoby był autyzm chorobą, ale chyba nie, bo pojawia się w jednym cięgu z legit chorobami.

  3. Ja bym jednak pamiętał, że tu było dużo kultu siły, przemocy, niekoniecznie pozytywnej męskości..

  4. @muzyka klasyczna (niektóra) a metal
    Te paralele są opisywane od dość dawna (rytm, instrumenty smyczkowe a gitary). Oba gatunki łączy to, że tak naprawdę nie potrzebują warstwy tekstowej by trafiać w emocje (w istocie są czystą emocją).

    Jako nastolatek byłem mocno przytłoczony życiem oraz głębokim poczuciem niedopasowania, ale akurat metalem zainteresowałem się jakoś po dwudziestce – i tym spod znaku Metallici jak i Vadera, cóż późne dojrzewanie ma swoje uroki. Co do efektów terapeutycznych – cóż, sprawdza się na zły nastrój czy wyładowanie różnych negatywnych napięć, ale z taką prawdziwą depresja (lub choć podejrzeniem) trzeba iść po fachową pomoc.

    @Konrad Matys metal a męskość
    No cóż, dorzuć jeszcze tzw. ostre laski, motocykle itp akcesoria oraz wyraźną identyfikację wizualną grupy do której możesz przynależeć i masz już całkiem porządny świat wewnętrzny nastolatka (por. teledysk do From here to eternity Iron Maidenów – teraz trzeba opatrzyć go cringe alertem ale fani odbierali go pewnie inaczej). Co do siły i męskości – pogubionemu nastolatkowi przydaje się poczucie bycia silnym i twardym, nawet jeżeli to tylko wczuwanie się w podmiot liryczny z rury do odkurzacza.
    Z drugiej strony ten Iron Maiden potrafił też zaśpiewać Afraid to shoot strangers.

  5. Czy można podobną psychologię kanapową zastosować do punka? Brzydki, zbuntowany, atrakcyjny. Da się?

    Jedna uwaga – gdyby metal wyłącznie spełniał role katarktyczną, to po osiągnięciu pewnego wieku i większej stabilności psychicznej nastolatek porzucałby ten styl na rzecz innych. Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana jak myślę. Wydaje mi się, że katharsis metalowe było jednym z elementów układanki. Były też energetyczne wykonania, kult siły (nie mylić z kultem przemocy), super solówki i ekstra wokaliści, ciepełko bijące od grupy współwyznawców „kultu” (jakże ważna w młodości psychologiczna potrzeba przynależności i „naszości”) i wiele wiele innych zalet.
    Zastanawiające jest, że metalowcy (o ile się nie mylę) to głównie byli chłopcy. Czyż nie? Można tu szukać ciekawych konotacji psychologicznych, ale najprostszym (co nie znaczy najlepszym) wyjaśnieniem była (momentami nawet ekstremalna) mocarność gatunku.

    Jeśli chodzi o mnie nastoletniego to ledwie otarłem się o metalowe granie. Zawsze mi się wydawało, że te wszystkie „ajrony”, „metaliki” są jakieś takie nadmiernie upozowane, sztucznie nadmuchane jak koncertowy Eddie. Do czasu, kiedy kolega – fanatyk gatunku nagrał mi kasetę z co bardziej kombinującymi przedstawicielami gatunku. Niestety nie zachowała się do dziś, niestety nie napisał kto grał i co, ale po latach przypominam sobie, że to było całkiem dobre.

  6. @strabalski „Te paralele są opisywane od dość dawna (rytm, instrumenty smyczkowe a gitary).”
    jest też sporo różnic, chyba że uznamy że klasyka = Prokofiew względnie Bach, którego to progresje harmoniczne niesławnej pamięci Malmsteen oraz ciut mniej wtórny Muse kopiowali 1:1.
    @”Oba gatunki łączy to, że tak naprawdę nie potrzebują warstwy tekstowej by trafiać w emocje (w istocie są czystą emocją).”
    A to zupełnie jak techno/house.

    @wo „to co lubiłem w metalu, ma fachową nazwę „New wave of British heavy metal”. Wtedy nie używano tego określenia, w każdym razie nie w Polsce.”
    Jestem lekko zaskoczony, bo w połowie lat 90. ten termin wydawał mi się naprawdę powszechnie znany. Z drugiej strony, z letnich koloni w okolicach 1990, jeszcze jako totalny smarkacz pamiętam starszych kolegów z namaszczeniem kaligrafujących długopisem na swoich plecakach i jeansowych kurtkach PUNKS NOT DEATH. Wszystko było kopią kopii kopii, sporo sygnału gubiło się w szumie.

  7. @sheik
    No wiadomo, to da dwa różne światy jednak (choć miejscami styczne). I owszem, z techno mam podobną intuicję.

  8. Dołączam do tego zaskoczenia:
    „to co lubiłem w metalu, ma fachową nazwę „New wave of British heavy metal”. Wtedy nie używano tego określenia, w każdym razie nie w Polsce” – będąc nastolatkiem w 80s w niewielkiej miejscowości, kojarzyłem to z Iron Maiden, Judas Priest, albo Saxon. Chyba w miarę prawidłowo.

    Z 80s pamiętam również lokalnych metalowców. Wyróżniali się wyglądem (włosy, czarne ubrania, obcisłe dżinsy, itd.). Lubiłem ich i nawet chodziłem na ich próby, kiedy założyli zespół, a to już wymagało trochę samozaparcia. Z całą pewnością nie mieli żadnych problemów z agresywnością; fizyczną czy werbalną, rozładowywaną przez muzykę czy też nie.
    Jeśli chciałeś znaleźć agresywnych nastolatków, najlepszym adresem byli miłośnicy italo disco i Modern Talking.

  9. „w połowie lat 90. ten termin wydawał mi się naprawdę powszechnie znany.”

    To już było później o dwie epoki: trash i grunge.
    Mam wiedzę na wpół insiderską, bo mój przyjaciel z liceum, Andrzej, był fanem Maidenów (zachwiewał budżetem rodziców, wymuszając zakup longplayów groźbami porzucenia szkoły) i wydaje mi się, że byliśmy świadomi tylko jednego: umarł hard rock, niech żyje heavy metal.
    Drugi mój kolega, Roland, zatrzymał się na Purplach i Zeppelinach, co wtedy było przez metalowych 16-latków odbierane jako wapniactwo, ale parę lat później Gillan i Dickinson brzmieli tak samo archaicznie/klasycznie.
    Co powiadam bez poczucia wyższości, bo dla mnie i Budgie humanum est, i Def Lepard nie jest mi obce.

  10. @ergonauta
    Prawda, Heavy metal zestarzał się dokładnie tak samo jak hard rock. Chyba tylko ostatnia faza metalu – death i black tego uniknęła. Swoją drogą ciekawe – choć tylko te późne klimaty nie weszły do mainstreamu, to tylko to jeszcze żyje.

  11. Ja się równie bardzo nie znam na muzyce klasycznej, ale mój kuzyn męczący na codzień biedne dzieci w Akademii Muzycznej twierdzi, że power metal (czyli to co we współczesnym metalu jest najbliższe NWOBHM i jest jego bezpośrednim potomkiem) to coś co ze wszystkiego istniejącego we współczesnej muzyce rozrywkowej jest najbliższe klasycznej muzyce symfonicznej. Tyle że zamiast smyczków są gitarry. Pewnie wie co mówi.

    Z tezą felietonu nie mógłbym zgadzać się bardziej, z tym że moje osobiste doświadczenie mówi mi że dla mnie metal był za spokojny i zbyt odległy od rzeczywistości by ukoić mój wewnętrzny nastoletni wkurw, stąd poszedłem w punk. Być może częścią różnicy jest to że relatywnie wcześnie trochę liznąłem angielskiego i piąte przez dziesiąte rozumiałem teksty bez słownika. Dodatkowo wszelkie wątki fantasy mnie od młodości śmieszyy i żenowały, to też nie pomagało. A jak mi się już coś z metalu podobało (wczesny slayer choćby) to się potem po latach dowiadywałem że ich główną inspiracją było Discharged czy GBH a nie metal 🙂 No ok, w 90’s mi się podobały skandynawkie klimaty ala Tiamat czy Amorphis, ale szybko mi zbrzydło. Dopiero na starość doceniam bardziej takich ironsów czy metallikę – ale nigdy nie będzie to już pewnie całkiem moja bajka, i nie wzbudzi we mnie takich emocji jak punk

  12. @konrad

    Ja bym jednak pamiętał, że tu było dużo kultu siły, przemocy, niekoniecznie pozytywnej męskości..

    Dla mnie najwspanialszym przykładem mizoginistycznego machismo jest od zawsze Manowar (tekst do Pleasure Slave jest jak z incelskich fantazji), ale najbardziej mnie zawsze w tym bawi homoerotyczny aromat unoszący się nad tymi przypakowanymi samcami z gołymi klatami i skórzanymi gaciami, ale dla fanów których znałem było to zawsze niezauważalne.

    Co do klasycznych wpływów w metalu to na pewno podczas lektury Metal Hammera trafiałem regularnie na Mussorgskiego wymienianego jako inspiracja. Nie wiem na ile to efekt ELP, ale przyznawali się do niego i blekowcy i thrashowcy i ten typ z Theriona też.

  13. @metal
    Metal hejtowałem za kiepską muzę i wieśniaków z długimi włosami. TSA to był obciach (parę kawałków doceniłem dosyć niedawno). Jazz hejtowałem, bo mój brat słuchał (ostatnio doceniam). Jako dołujący się życiem nastolatek słuchałem zimnej fali, punka, hard rocka i różnych bardzo wynalazków z rege, Bronski Beat i Madness włącznie, bo byłem dosyć otwarty na różne dźwięki z klasyką włącznie, którą grałem w ramach edukacji muzycznej. Ale The Cure nie trawiłem, poza jedną płytą, bo ten pretensjonalny głosik jest nie do wytrzymania. Sądzę, że duży udział w kształtowaniu mojego gustu muzycznego miała Trójmiejska Scena Alternatywna. Się działo, koncerty urywały rzyć.

    Metalu nigdy nie polubiłem. Pod żadną postacią.

  14. @NWOBHM
    termin „New Wave OF British Heavy Metal” to chyba już w piśmie „Razem” w ’83 roku, jeśli nie ’82, się pojawił…
    @metalowy wkurw
    i tu przypominam sobie siebie czternastoletniego, zaprzysięgłego fana metalu, który pierwszy raz słyszy New Model Army i się dziwi, że ani super szybko nie grają, ani gitary sfuzzowane nie naparzają, a czad jest tu większy niż u jakiegoś Slejera.

  15. #Manowar

    O tak, manowar to takie idealne połączenie incelstwa z błękitną ostrygą, kiedyś bardzo długo nie mogłem uwierzyć że to jest na poważnie a nie dla jaj. Nadal mam problemy by uwierzyć.

    Ewentualnie zadanie: zinterpretuj okładkę Acceptu „Balls to the wall”. Jest 100% homoerotyczna, żeby nie wiem jak się zarzekało nawet największe stado długowłosych (pamiętam jak kolegów sierściuchów wkurzało samo wspominanie o tym, bo oczywiście wszyscy oni byli wtedy bojowo homofobiczni, a i do inelstwa im było nie za daleko)

  16. @Dar dud
    „i tu przypominam sobie siebie czternastoletniego, zaprzysięgłego fana metalu, który pierwszy raz słyszy New Model Army i się dziwi, że ani super szybko nie grają, ani gitary sfuzzowane nie naparzają, a czad jest tu większy niż u jakiegoś Slejera.”

    Ja mniej więcej w tym wieku usłyszałem Minor Threat. W (circa about) 86 roku nic ale to absolutnie nic po stronie metalowej nie miało porównywalnego (pardon) wykurwu.

  17. @embercadero

    Przebrnąłem niedawno przez biografię Halforda i to jest niesamowite że gość żyje, bo w zasadzie przez dekady siedział w szafie i chlał tylko i wyłącznie z lęku przed tą sierściuchową homofobią, ale wydaje mi się że ta homofobia była dokładnie taką samą pozą jak cała reszta bycia „metalem”, więc pewnie gdyby nawet Samowar nagle wyoutował się cały jako 100% gejowski band to fani po krótkiej fazie wyparcia i stękania na forach po prostu dalej by chodzili na koncerty w imię zasady: może to i gej, ale nasz gej (vide case Freddiego M, którego jednak bardzo lubią te same wąsate wujki rzucające dowcipasami o, hehe, pedałach, przy każdej okazji).

  18. jestem niezwykle ciekaw tego, co @wo sądzi (a może coś sądzić, w końcu „pracuje” z młodzieżą) na temat odbioru muzyki przez młodych ludzi w wieku licealnym. Z mojego, rodzicielskiego – więc zapewne zafałszowanego oglądu – wynika, że dziś jakakolwiek muzyka nie niesie nawet ułamka znaczeń i emocji, jakie miała dla dzisiejszych 50+ latków. Jest jak serek w lodówce, otwierasz, wchłaniasz, jak smakuje to kupujesz kolejny i tyle.
    Tzw. muzyki poważnej nie odbierałem nigdy przez jakiś rockowy filtr, to dla mnie zupełnie inny byt, jak klawisze w programatorze starego radia: tu Dwójka, a tam Trójka. Nijak nie potrafiłem tego rozumnie i uczuciowo połączyć, podziwiam tych, co zdołali. Tu masz po tysiącfafnaste wykonanie tego samego materiału którego ktoś tam zapisał w nutach, Bach czy Penderecki, a tam coraz to nowe łubudubu. I to fajne, i to fajne, ale dla mnie zupełnie rozdzielne.
    A z tym homoparadoksem metalowców toście mnie szczerze ubawili. Na Swarożyca, rzeczywiście!

  19. @aldek
    „dziś jakakolwiek muzyka nie niesie nawet ułamka znaczeń i emocji, jakie miała dla dzisiejszych 50+ latków. Jest jak serek w lodówce, otwierasz, wchłaniasz, jak smakuje to kupujesz kolejny i tyle.”

    A co Twoi rodzice mówili o muzyce, której słuchałeś będąc nastolatkiem?

  20. bartol, byli zafrapowani, bo radykalnie zmieniała mój wygląd i zachowanie. Czy dziś ten wpływ jest aż taki?

  21. @aldek
    „Czy dziś ten wpływ jest aż taki?”

    A Twoja córka nie ubiera się jak Ariana Grande? Z tego co pamiętam, większość moich kolegów to byli normalsi słuchający TSA, Maanamu, Republiki* i innego mainstreamu. Więc niczego wywołującego zdziwienie u rodziców. Może młodzież, z którą masz do czynienia też jest „letnia” muzycznie, co nie znaczy, że nie ma gdzieś jakiś mniej letnich okazów.

    * Republikę generalnie olewałem. Ale zupełnie przypadkiem byłem na ich, chyba ostatnim, koncercie w Proximie. Nieźle było.

  22. @aldek „dziś jakakolwiek muzyka nie niesie nawet ułamka znaczeń i emocji, jakie miała dla dzisiejszych 50+ latków. Jest jak serek w lodówce, otwierasz, wchłaniasz, jak smakuje to kupujesz kolejny i tyle.”

    Ojej, za jakieś 0.2s K-popiarze/ry cię zjedzą, z rodziną i psem.

  23. Być może stan dzisiejszy jest odbierany przez nas-dziadersów jako „letni” przez owy brak przemocy o którym wielce szanowny gospodarz pisze, a która w 80/90’s była w apogeum i łączy się nam nadal nierozerwalnie z gustami muzycznymi. Wtedy literalnie okazywanie gustów muzycznych w wizualny sposób oznaczało realne i nieustanne narażanie się na wpierdol. Ile ja razy musiałem uciekać po osiedlu za moje czerwone włosy. Dzisiaj nie do pomyślenia.

  24. Jestem młodszy od większości komentujących wyżej, u mnie fascynacja metalem to koniec lat 90. W liceum (Warszawa, dla Awala byłbym idealnym kandydatem na romanistykę) mieliśmy wtedy wyraźny podział: metal v. hip-hop. Przeciwnicy byli oczywiście idiotami, a na wszystkie projekty łączące gatunki patrzono przez pryzmat sporów o bycie tró. Te spory powodowały podziały: czy bez growlu jest halal? Co zrobić z industrialem? A co z Mansonem? W moim środowisku nikt nie słuchał polskiego metalu poza Vaderem, Behemoth był obciachowy (podśmiechujki z „Lasów Pomorza” etc), choć to było jeszcze przed głośną karierą p. Nergala. O TSA wówczas nawet nie słyszałem. Manowar i inne power metale to była siara.

    Mimo tych podziałów, kiedy Iron Maiden przyjechali w 2001, poszli wszyscy z grupy. Zresztą chodziło się na masę koncertów, byle by ktoś zagraniczny przyjechał. Pamięta ktoś The Kovenant? Brrr. No i o metal może spory były, ale grunge’u i hard rocka słuchaliśmy chyba wszyscy. A kapela szkolna miała zresztą repertuar gdzieś między Nevermind, Czarną Płytą a Kazikiem.

    A późniejsza ewolucja? U mnie fascynacja z metalem kończy się mniej więcej z końcem liceum. Potem cold wave, prog, Zappa, jazz. Zdarza mi się tylko Toola słuchać. Z reszty pozostało tylko przywiązanie do przesteru i niechęć do growlu (w liceum takie wyznanie oznaczało wyrzeczenie się bycia tró). U młodszych (o 10-15 lat) kolegów widzę fascynacię djentem i math-metalem. Rozumiem, nie mogę słuchać.

    W pełni zgadzam się z główną tezą tekstu. Słuchałem metalu aby radzić sobie z emocjami, sprawdzał się nieźle (i jako tło do Sid Meier’s Alpha Centauri).

    Co do klasyki, słuchałem jej zanim polubiłem metal (w domu ciągle leciała), ale gusta pozostały podobne jak Gospodarza. I generalnie zawsze allegro bardziej niż adagio.

    @New Wave of British Heavy Metal
    Też jestem zdziwiony, pamiętam pojęcie z lat 90., używaliśmy regularnie.

  25. @embercadero
    „Ja mniej więcej w tym wieku usłyszałem Minor Threat. W (circa about) 86 roku nic ale to absolutnie nic po stronie metalowej nie miało porównywalnego (pardon) wykurwu.”
    Otóż to; jakkolwiek dziwnie to brzmi, do punk rocka trzeba dorosnąć 🙂

  26. Ja mam trochę odmienne doświadczenia niż WO i reszta komentujących. Zainteresowałem się metalem jak miałem 14 lat, przez kolegę, który siedział w tych klimatach. Chociaż to była głównie Metallica, ale still better niż wielu metali, których znajomość gatunku kończyła się na Nothing Else Matters. Podobała mi się ta odmienność od szaro burej rzeczywistości, bunt i pewna nutka tajemnicy. Metal wydawał się największym fuck you, w stosunku do kościoła, hip hopu i szkolnego rygoru. W liceum mimo, że kręciłem z metalami to przeszedłem do punk rocka, wydawał się ciekawszy muzycznie i wizualnie niż galopada Iron Maiden. Punk był już właściwie dosyć obumarły i przez moje ciągoty do historii kręciło mnie to retro.
    Po pewnym czasie to też zaczęło mnie nużyć i największym odkryciem w moim dotychczasowym muzycznym życiu był rock gotycki w stylu Sisters od Mercy. Dla mnie to było idealne połączenie rozrywki z czymś bardziej ambitnym. Podobała mi się ta cała teatralność, klimat rodem z nawiedzonej księgarni jak z powieści Stephena Kinga itp.

  27. @Nankim
    „rock gotycki w stylu Sisters od Mercy”

    To jest rock gotycki? Nawet nie wiedziałem. Mnie interesowały tylko dźwięki, cały anturaż mnie generalnie walił, szczególnie gdy był przegięty. A metalowy zawsze rozśmieszał mnie koszmarnym kiczem.

  28. @bartolpartol Jest, pomimo smęcenia Eldritcha, że wcale nie. Zresztą z tym całym „hurr durr nie jesteśmy gotami” chodziło bardziej o to, że chłop nie czuł powinowactwa z jakimiś post punkowymi smętami.
    „szczególnie gdy był przegięty” u mnie wręcz przeciwnie, zawsze doceniałem show, taka „autentyczność” kojarzyła mi się z jakimiś sebami rapującymi o Ursynowie czy studentami słuchającymi Kazika czy Tymona.

  29. @nankin
    „Jest, pomimo smęcenia Eldritcha, że wcale nie.”

    OK. Ja tego słuchałem w latach 80, gdy pojęcie rocka gotyckiego chyba jeszcze nie bardzo, ale może coś przegapiłem. Nie wiem co się działo później. I nie wiem kto to jest Eldritch, widocznie słuchałem za słabo (czytaj: za mało się interesowałem kto za tym stoi).

  30. „Gdy masz problem z metalami / rzucaj do nich magnesami!”

    A bardziej serio, to miałem nieśmiałe i niewinne podejście do metalu na samym początku własnych poszukiwań usznych, no bo było głośno i rytmicznie. (Bo też przystępowałem do przygody z muzyką praktycznie głuchy na nią, czy też, jak głosił popularny suchar, z pierwszym stopniem słuchu absolutnego: mniej więcej rozróżniałem, kiedy grają, a kiedy nie grają). Jednak, o ile pamiętam, w ciągu kilku miesięcy przekierowałem swoje fascynacje na punk i nową falę. Przyczyn było pewnie kilka, między innymi ta, że w związku z zakompleksieniem i ogólną niepewnością siebie miałem słabą tolerancję na kicz bądź na to, co mogłoby być za kicz uznane przez innych. (Podejrzewam, że Zenka Martyniuka, którego na obecnym etapie życia doceniam i szanuję jako artystę, też bym wtedy odrzucił ze zgrozą i zgorszeniem…) Inna przyczyna to, myślę, taka, że pomimo przekonania o sobie jako o jednostce niezależnej i oryginalnej, podlegałem presjom otoczenia i byłem po prostu małym snobem, w tym, wyznam ze smutkiem, snobem klasowym. Rozwinę: metale, zarówno w kontekście polskim, jak i międzynarodowym, to jednak w dużej mierze młodzież robotnicza, z małych miejscowości itp. Tymczasem polskie wczesne punk i nowa fala (jeszcze przed nadejściem jabolpanka) to jednak inne eszelony PRL-owskiej stratyfikacji: syn słynnego rysownika, syn solistki i solisty słynnego zespołu „Śląsk”, bywalec słynnej toruńskiej polonistyki i autor tomu wierszy itp. itd. No i tak swoje ówczesne Prawdy o Życiu oraz skojarzone działanie przeciwlękowo-antydepresyjne odnajdywałem w łupu-cupu punkowym i nowofalowym.

    Musiało minąć kilka dziesięcioleci, zanim potrafiłem się ucieszyć i rozbawić matecznikiem estetyki camp umiejscowionym w heavy metalu. A jakieś 6-7 lat temu kolega wprowadził mnie w tajemny świat podniet i wzruszeń Romana Kostrzewskiego i byłem ugotowany. Teraz sam na dnie sarkofagu rozrzucam korale wspomnień – i płaczę…

    (A jeśli chodzi o muzykę jako zorganizowane następstwo dźwięków, to poszło mi w zupełnie inne rejony i w temat na zupełnie inną opowiastkę).

  31. @przemoc
    Po ata ’80 to ja pamiętam mgliście, w samej końcówce posłuchałem przez płot przedszkola, jak jacyś starsi ustawiali się na „ganianie depeszów” (ciekawe kto nimi był w mojej wsi…).
    W ’90 przemoc była tylko symboliczna (i nie u nas na wsi). Wg mojego kuzynostwa (i tego co widziałem w liceum) to czego się słuchało było ważne aż do wykluczenia z grupy rówieśniczej (np. brak szacunku do grunge i Doorsów groził banicją). Teraz młodzi podchodzą do tego z większym luzem (ciekawe zresztą gdzie teraz przebiegają linie podziałów).

    @punk, Minor Threat i inne powyższe
    Wszystko to zacne i piękne (w tym oczywiście Tymon), zaś co do Zenka M. – niestety nadal siedzi w szufladce Nie Znam i Nie Chcę Poznawać.

  32. @m.bied
    „jakieś 6-7 lat temu kolega wprowadził mnie w tajemny świat podniet i wzruszeń Romana Kostrzewskiego”

    Właśnie grafomania Kostrzewskiego była jedną z rzeczy, które mnie odrzucały od polskiego metalu (ale tak szczerze: czym ona się istotnie różni od większości sceny anglojęzycznej? nigdy nie analizowałem twórczości Darskiego, ale podejrzewam, że z Behemothem jest podobnie, tyle że tam bezsensowny tekst jest niewidoczny, bo po prostu ukryty za nawalanką). Kolejnym zniechęcaczem był kiczowaty imydż i te wszystkie religijno-fantastyczne bzdety. Niemniej próbowałem metalu słuchać w najntisach. Teraz jeszcze dodatkowo widzę prawoskręt, który był immanentną częścią ówczesnej sceny (ktoś wyżej wspominał o kulcie machismo). To ja już wolę Zenka.

    Depresyjna muza z nurtu new wave/postpunk/gothic/dark synth (plus milion gatunków pokrewnych) stały o dziesięć leveli wyżej niż typowe metalowe naparzanie i wrzaski o grobach, demonach i chlaniu (takiego Tiamatu jeszcze dziś mógłbym posłuchać, Pantery czy Acid Drinkers już raczej nie).

  33. @monday.night.fever

    „nigdy nie analizowałem twórczości Darskiego”

    Ja też nie (już bardziej śledziłem sztukę jego niegdysiejszej narzeczonej), natomiast w TV sprawiał wrażenie sympatycznego i wesołego chłopaka, tak że ogólnie nie mam nic naprzeciw. No ale Roman to jednak jest Roman – jak dla mnie, inna liga i inna orbita; pełnowymiarowy teatr muzyczny, w którym łup-cup i żu-żu-żu-żu-żu (w sensie: dźwięki wydawane przez te deskowate przybliżenia gitar) są tylko jednymi z elementów.

    „To ja już wolę Zenka”

    Grabula!

  34. @mnf
    „Właśnie grafomania Kostrzewskiego była jedną z rzeczy, które mnie odrzucały od polskiego metalu (ale tak szczerze: czym ona się istotnie różni od większości sceny anglojęzycznej?”
    Dla mnie najbardziej kiczowaty w pewnym momencie był cały ten nurt wikiński. Takie „Farewell” od Summoning brzmi nawet fajnie, dopóki człowiek nie przeczyta tekstu. A tekst jest na poziomie:
    – Płynie Wiking płynie
    – Drakkar pod nim hasa
    – Wiking se ogląda
    – Swojego drakkara

    „nigdy nie analizowałem twórczości Darskiego, ale podejrzewam, że z Behemothem jest podobnie, tyle że tam bezsensowny tekst jest niewidoczny, bo po prostu ukryty za nawalanką).”
    Na początku miewali coś po polsku. Jakieś „Lasy Pomorza” czy coś takiego. Raczej niewymagające intelektualnie.

    „Depresyjna muza z nurtu new wave/postpunk/gothic/dark synth (plus milion gatunków pokrewnych) stały o dziesięć leveli wyżej niż typowe metalowe naparzanie i wrzaski o grobach, demonach i chlaniu ”
    Bywała też mocniejsza. Takie Neurosis nie tylko było dużo bardziej depresyjne, ale i grywało ciężej od typowego doom/black/death.

  35. Książka Szubrychta świetna, łyknąłem w dwa wieczory, dużo wspomnien mi wróciło. Tyle, że mi nigdy nie przeszło, przeciwnie, na starość się radykalizuje i coraz sroższych łomotów słucham. Za to ominęło mnie tak barwnie w książce opisane doświadczenie tego wczesnego podziemia, z rozsyłanymi pocztą zinami i tape tradingiem. Za wcześnie się urodziłem – jak to wybuchło w 90., to już byłem na studiach i nie miałem czasu (ani odpowiednich znajomych). Dopiero po ’94 jak zaczęły się pojawiać ziny internetowe. Czyli zamiast mydlenia znaczków miałem loga zespołów w ascii art.

  36. @fieloryb
    „Czy można podobną psychologię kanapową zastosować do punka? Brzydki, zbuntowany, atrakcyjny. Da się?”

    In the immortal words of John Paul Two: jak najbardziej! Punk ciągle krąży w książce Szubrychta, niestety na drugim planie. Gdyby to była MOJA książka, byłoby oczywiście odwrotnie…

  37. @pgolik

    Nie wiem jak u metali ale odbijane na powielaczu ziny (QQRYQ !!!) i tape trading funkcjonował wśród (warszawskich przynajmniej) punków w 2 połowie lat 80-tych na całkiem sporą skalę.

  38. @km
    „Ja bym jednak pamiętał, że tu było dużo kultu siły, przemocy, niekoniecznie pozytywnej męskości..”

    Była wręcz strasznie negatywna! Nastolatkiem będąc, bardzo zazdrościłem podmiotom lirycznym Motorhead i AC/DC tej ich męskiej męskości. Gdy teraz tego słucha, widzę ludzi wykluczonych społecznie, którzy się wykańczają autodestrukcją. Bardzo fajnie 20 lat temu Stasiuk opisał to w swojej muzycznej autobiografii (gasnące oczy + oburz idiotów z twittera).

  39. Sam siebie poprawię – współcześnie z qqryq, a więc po 85 roku pamiętam zina thrash’em all. To na pewno było jeszcze za komuny.

  40. Były, oczywiście, ale nie na taką skalę. Do tego w 80. to szło bardzo po linii klasowej, zwłaszcza w dużych miastach. Ziny punkowe i alternatywne wśród ówczesnych licealistów krążyły, metal był traktowany jako coś dla młodzieży z zawodówek, która z kolei na tych licealistów patrzyła jak na maminsynków. Nie miałem wtedy za dużo znajomych podzielających moje upodobania, to zaczęło się zmieniać dopiero później. Teraz to wygląda tak, że im bardziej ekstremalne dźwięki, tym więcej nerdów wśród publiki, ale w 80. tak nie było.

  41. @warstwy społeczne
    Co tu gadać, punk w UK (początkowo) był dziełem albo ludzi ze szkół artystycznych, albo z bogatych rodzin, natomiast twórcy muzyki wysublimowanej (artyści z 4AD, David Sylvian, a nawet Bryan Ferry) pochodzili z prostych rodzin robotniczych.

  42. @wolnyrodnik
    „to już drugie „now playing” nr 192”

    Dzięki! Poprawiłem, mam nadzieję, ze nie wyleciało to wszystko w powietrze.

    @nankin
    „Po pewnym czasie to też zaczęło mnie nużyć i największym odkryciem w moim dotychczasowym muzycznym życiu był rock gotycki w stylu Sisters od Mercy.”

    Panie kochany, mam ich na winylu! Kiedy wyszła płyta „Floodland” obsesyjnie grałem nocami w gry firmy Level 9 i do dzisiaj jest to dla mnie soundtrack do tych gier (które nie miały żadnego, gdyż ejtisy i osiem bitów).

    https://en.wikipedia.org/wiki/Silicon_Dreams#/media/File:ReturnToEdenScreen.png

  43. @m.bied
    „Rozwinę: metale, zarówno w kontekście polskim, jak i międzynarodowym, to jednak w dużej mierze młodzież robotnicza, z małych miejscowości itp. Tymczasem polskie wczesne punk i nowa fala (jeszcze przed nadejściem jabolpanka) to jednak inne eszelony PRL-owskiej stratyfikacji”
    Geezer Butler (Black Sabbath) wspominał robotnicze korzenie członków zespołu, odróżniające ich od „artyskowskich” kolegów po szkołach plastycznych (był kiedyś wątek o brytyjskim szkolnictwie plastycznym jako wylęgarni gigantów rocka). Ta „nie-artystowska” surowość robotniczych przedmieść wg GB kształtowała Blask Sabbath ale też powodowała, że krytycy traktowali to (początkowo) jak niezdarne emanacje muzyczne społecznych nizin.
    Tyle podobieństw. Zgodzę się z przedpiszcą, że luminarze polskiego punk rocka i nowej fali wywodzili się (ale chyba nie zawsze) z wyższych eszelonów PRL-u ale ten podział (jak pamiętam z przełomu lat 80-tych i 90-tych) nie był tak wyraźny w odniesieniu do słuchaczy. Z tego, co pamiętam z tamtych lat (a były to lata albo trudno dostępnych, albo drogich płyt/kaset), heavy metal (i pochodne) nie były słuchany przez „młodzież robotniczą z małych miast”. Tu byliśmy nieco odmienni niż Zachód. Pamiętam, jak w Londynie w 1992 r. przyznanie się do słuchania Motorhead powodowało przewracanie oczami i westchnięcia (byłem tego świadom, stąd ten Motorhead był swego rodzaju prowokacją towarzyską). Led Zeppelin i Deep Puple były akceptowalne, acz chyba wtedy zalatujące naftaliną (wiecie, oni w tej Europie Wschodniej trochę zacofani).
    Mam takie dziwne wrażenie (może pamięć jest zbyt wyrywkowa), że w Polsce lat 80-tych łatwiej było kupić LP Venom czy Kata niż np. LP Sisters of Mercy, The Cure czy ówczesnego hair metalu (groza, groza). Kolega z podstawówki przynosił do szkoły Venoma czy Kata – a budżet domowy nie był zrujnowany. Zgromadzenie wtedy klasyki rocka na LP oznaczałoby postawienie rodziny wobec śmierci głodowej.
    Co do nieistnienia muzyki jako źródła poszukiwania tożsamości przez współczesną młodzież (co za dziaderskie określenie, ale nic lepszego mi nie przyszło na klawiaturę): różne czasy, różne źródła tożsamości. Tu dość oryginalne (jak na tematykę wątku) odniesienie literackie: pamiętacie wątek w „Syzyfowych pracach” opisujący grupę Buckleistów spory „metafizykow”, „idealistów” i „pomidorowców”? Opis tych sporów miał w sobie coś dyskusji, które sam pamiętam: czy Sex Pistols to marionetki McLarena czy nie? Lepszy Blackmore czy Page? Lepsze The Wall czy DSOTM? Może jednak oznacza to pewien regres cywilizacyjny wśród braci licealnej: od sporów Buckle vs Spinoza, poprzez Sex Pistols vs The Clash dotarliśmy do etapu: K-pop vs Ariana Grande.
    Wracając do samego metalu: jako dziaders klimaty black/death/doom metalowe odstręczały mnie jednak powiewem pewnego sekciarstwa. Tu – skoro już jesteśmy przy Żeromskim – do profilu fana pasowałby mi bardziej Lulek z „Przedwiośnia”. Poza tym uśmiałem się przy przytoczonej przez kol. Konrada Matysa próbce tekstu. Dobre to było. Ja mam wrażenie, że uniwersalny przepis na tekst black/death metalowy to:
    1) zdania pojedyncze
    2) krótkie
    3) w czasie teraźniejszym
    4) wyszukane przymiotniki mile widziane
    5) metafora dopełniaczowa zawsze na propsie (korale pamięci…)
    6) dużo bombardowań, eksterminacji, wojny i gruzu.
    Dla mnie to jednak stało się zbyt sekciarskie. Poza tym – jak wspomniał jeden z PT Komcionautów – taki power metal zbyt, jak na mój gust, zaczął czerpać z europejskiej tradycji muzycznej, niespecjalnie przeze mnie lubianej. Ja jednak odrzucam spuściznę europejskiej muzyki i jestem wierny tradycji bliższej korzeniami polom bawełny, a wcześniej Afryce Zachodniej. Prof. Roszkowski załamuje ręce…

  44. @aldek
    „jestem niezwykle ciekaw tego, co @wo sądzi (a może coś sądzić, w końcu „pracuje” z młodzieżą) na temat odbioru muzyki przez młodych ludzi w wieku licealnym.”

    Nie ośmielam się nic mniemać albo i nie mniemać. Zdarza mi się czasem podsłuchiwać rozmowy uczniów, którzy sobie streszczają piosenki Republiki. Ale przecież nie dołączę dziaderskim tekstem „a wiecie, że byłem na tym historycznym występie w Jarocinie w 1985?”. Chyba to już nie są te podziały pokoleniowe co kiedyś.

    @jogin
    „Jeśli chciałeś znaleźć agresywnych nastolatków, najlepszym adresem byli miłośnicy italo disco i Modern Talking”

    Co mi przypomina anegdotę, którą już tu chyba przytaczałem. Otóż będąc młodym lewakiem gadałem z tow. Chwedorukiem, który potem został profesorem politologii, o gangsta rapie, jako (wówczas) nowym zjawisku. Do rozmowy włączył się tow. Ikonowicz, mówiąc „chłopaki, siedziłem z prawdziwymi gangsterami, wiem czego słuchają – słuchają ballady o nieszczęśliwym białym misu, co ma w oczach tylko łzy”.

  45. (Z felietonu) „… takie choroby jak autyzm…” No co jak co, ale po Autorze spodziewałem się, że będzie wiedział, że autyzm to nie choroba tylko zaburzenie rozwojowe. Fundamentalna różnica, a postrzeganie (częste właśnie w pokoleniu boomerów) autyzmu jako choroby rodzi wiele bardzo przykrych nieporozumień.

  46. Jarka Szubrychta znam z forum rockmetal.pl (gdzie udzielałem się dziennikarsko) z mniej więcej przełomu wieków, jeszcze jako muzyka Lux Occulta oraz młodego dziennikarza bodajże Interii. Na forum owym parałem się głównie trollingiem, chociaż wówczas nie miałem o tym pojęcia (znaczy się, że to się tak nazywa slash będzie nazywało). Polegał ów trolling głównie na tym, że tzw. „metal”* budził we mnie wówczas przede wszystkim politowanie i skłonność do szydery, bo jego wyznawcy (nie jestem w stanie ich nazwać „sympatykami”) cechowali się przede wszystkim potwornym nadęciem i przekonaniem o swojej estetycznej elitarności, wynikającej jednak głównie z niezdrowego rozchwiania emocjonalnego połączonego z dość wąskimi horyzontami (chyba najlepszy opis tego zjawiska daje Nonsensopedia pod hasłem „True Norwegian Black Metal”: https://nonsa.pl/wiki/True_norwegian_black_metal).

    Z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, jak dobrze owo zjawisko opisują dziś dość powszechne terminy takie jak „bańka informacyjna” czy „incel”. Ówcześni tzw. metale byli w dużym stopniu reprezentowani przez mocno sfrustrowanych inceli właśnie, rozpaczliwie szukających w sobie tłumaczącej ich niedolę oryginalności, wskutek zaś wspomnianej bańki wydawało im się, że szczytem agresji artystycznej są x*-metalowcy nadrabiający krzykiem, makijażem bądź przesadnie dosłowną obrazoburczością swój zauważalny brak kreatywności, talentu, ale przede wszystkim czegokolwiek ciekawego do przekazania.

    Minęło ćwierć wieku, a ja „metalowcom” wciąż mam to samo do powiedzenia: jak szukasz wykurwu, to puść sobie The Who. Nie ma za co.

    Co ciekawe, Jarek Szubrycht wydawał się podówczas w pełni podzielać tę opinię. Raczej mu się do dziś nie zmieniło.


    * samo dodawanie przedrostków przed słowem „metal” jest jakieś takie ignoranckie i ahistoryczne, bo wyznawcy coraz to nowych przedrostków dość konsekwentnie okazywali pogardę „pedalskiemu” heavy metalowi, jako czemuś zbyt grzecznemu, poza tym posiadającemu najbardziej znienawidzoną cechę: komercyjnemu (tu znów polecam artykuł z nonsensopedii). Tymczasem przecież to „heavy metal” pojawił się pierwszy jako pojęcie, nazwa gatunku muzyki, kiedy w magazynie „Rolling Stone” ktoś nazwał tak muzykę Led Zeppelin, cytując piosenkę „Born To Be Wild” Steppenwolfa, przez co autonomiczność „metalu” jest dość sztuczna i wymuszona, zwłaszcza biorąc pod uwagę całą tę artystyczną marność czegokolwiek wyprodukowanego pod etykietą alternatywnych przymiotników.

  47. Heh, nie wiem czy to wszystko wyżej to wyłącznie trolling, ale myślę że zapomnieliście wszyscy wspomnieć o tym że Tipper Gore miała rację wymyślając te ostrzegawcze naklejki na płyty, żeby młodzież nie miał styczności z tą zgniłą rzępoliną dla troglodytów.

    Co do pochodzenia określenia heavy metal to powstało na ten temat sporo książek i filmów. Bodajże w „Heavy Metal Britannia” wywodzą nazwę od tego wspomnianego wyżej wersu z Born to be Wild i od faktu że Sabbath czy Judas Priest pochodzili z Black Country, gdzie dosłownie wszyscy wokół odlewali i obrabiali heavy metal. To była rzeczywiście muzyka pracowników fabryk.
    Ktoś wyżej wspominał Minor Threat, Slayer swego czasu nagrał całą płytę coverów klasycznego HC Punka i tu nie ma zdziwienia bo i metal i HC to była na początku muzyka sfrustrowanych młodych mężczyzn, którzy po prostu rozładowywali napięcie za pomocą używek i pogo/headbangingu. Zresztą na tym tle Minor Threat i straight edge było też czymś świeżym, że niby można być HC bez używek.

    A metal ma już 50 lat historii, więc tak jak i jazz nie jest jednym stylem, tylko ma miejsce na swojego Davisa, Coltrane’a, Zorna i Kenny’ego G. Ma swoje pionierskie początki i swój potężny biznes, Maideni w końcu latają swoim własnym jumbojetem. No i tak jak ktos wyżej wspomniał – publiczność dziś to już nie tylko sierściuchy w kurtkach z naszywkami ale też nerdy i normiki.

    W Waszych komentarzach wyżej dominują wspomnienia tego jak te metaluchy wyglądały w różnych miejscach w różnym czasie, dla mnie punktem odniesienia są lata 90, kiedy internet już zabijał oatatecznie tape trading a obok zinów wychodziły te wszystkie brava dla metali jak Metal Hammer, Thrash ’em All był ładnym kolorowym magazynem do którego z czasem zaczęto dokładać samplery na CD i generalnie undergroundowość black metalu właśnie kończyła się tym że 3 fala przeradzała się w komercyje przedsięwzięcia jak Cradle of Filth czy Dimmu Borgir. Będąc wtedy nastolatkiem nie analizowałem jednak tego co jest koszernym andergrałndem a co ohydną komerą, tylko po prostu słuchałem wszystkiego po kolei i są płyty do których wracam, jak Chaos A.D. i są płyty których sam widok uruchamia reakcję „oh no, cringe!”, jest tez sporo rzeczy z tamtych czasów które dopiero odkrywam dzięki spotifajowi i yt.

    Co do tezy z notki to rzeczywiście pamiętam jakie wrażenie na mnie zrobił kawalek Metalliki „Trapped Under Ice” z kasety Ride the Lightning przegranej od kumpla na jamniku. Miałem ze 12 lat i ta kaseta to był gateway drug. 4 lata później paradowałem już po korytarzach liceum w koszulce Cannibal Corpse a moją ulubioną kapelą, do której i teraz czasem wracam, był Carcass. Jest w tym wszystkim dużo radzenia sobie ze swoją śmiertelnością.
    In the immortal words of Joseph Heller: Man was matter, that was Snowden’s secret. Drop him out a window, and he’ll fall. Set fire to him and he’ll burn. Bury him and he’ll rot, like other kinds of garbage. The spirit gone, man is garbage. That was Snowden’s secret. Ripeness was all.

    Death metal po prostu dokladał do tego takie fajne dżyn dżyn na gitarze.

  48. O cholera, to ten Szubrycht grał w Lux Oculta? Pamiętam, jak nastolatkiem będąc (90-te) spotkałem gości z względnie pobliskiej Dukli na zawodach szkół średnich w pierwszej pomocy w Sanoku, i jacyś ludzie z Lux tam byli, na pewno jeden z ich byłych perkusistów. Z innych rzeczy z tej imprezy pamiętam dziewczyny ze Słowacji, które kurzyły jak lokomotywy, i były bardzo zaszokowane, jak tubylcy wypytali je o słowackie przekleństwa, a potem każdy do każdego mówił „ty jebnuty skurveny kokot”.

  49. @wo

    …metal dla nastolatka może pełnić funkcję terapeutyczną…

    Jasne, tylko każde pokolenie miało swój metal. U mnie to byli Purple i Zeppelini na zmianę z wczesnymi Floydami i King Crimson.

    @embercadero

    czerwone włosy.

    Ee. to i tak miałeś luzik. Ja musiałem uważać mając tylko długie włosy, gdybym miał czerwone, ogoliłby mi je pierwszy napotkany patrol milicji

    @wo

    … Nie wolno mu tego, tamtego, siamtego i owamtego, na wszystko jest za duży albo za mały…

    A gdy zdałem maturę, to już wszystko mogłem. Potem się ożeniłem i znowu nic nie mogłem.
    Ale to tak na marginesie.

  50. @midnight_rambler za moich licealnych czasów wyglądało to inaczej. Kumple metalowcy byli luzakami, nie ubierali się na czarno i słuchali też innych rzeczy. Ideologicznie był duży rozdźwięk. Niektórzy byli tru katolikami, inni za lewicą, jeden działał nawet w młodzieżówce SLD.
    @mw.61 ale jeszcze z 10-12 lat temu było podobnie, długie włosy groziły wpierdolem, co prawda od sebków, a nie milicji, ale to był trochę sport ekstremalny.

  51. Ok, to może ja napiszę coś z perspektywy młodszego słuchacza niż większość tu zgromadzona (37 lat, ładnie mi młodsza).

    Pierwszą płytą metalową jaką nabyłem był Brave New World Iron Maiden oczywiście i wsiąkłem bez reszty, trzecią żeby było śmieszniej (druga i tak nikomu nic nie powie) była Dionysos Lux Occulty z Jarkiem Szubrychtem na wokalu, choć dzisiaj już tej ostatniej raczej nie puszczam. Ale po fascynacji Maidenami w ramach buntu młodzieńczego zacząłem słuchać norweskiego black metalu bo imponowała mi oczywiście ich bezkompromisowość (dziś uważam że jedyne coś warte z tego nurtu zespoły to Satyricon i Emperor). Ale metalu słucham do dziś chociaż gusta mam bardziej uniwersalne. Prym wiedzie teraz metal progresywny z Dream Theater, Opeth, Leprous czy Pain of Salvation na czele, chociaż słucham też kapel wybitnie zabawowych, takich kapel idealnych do biegania czy na imprezę jak Powerwolf (Ressurection by Erection), Alestorm (Fucked with an anchor) czy Beast in Black. No i oczywiście nowoczesnych dziwactw jak Polyphia, o ile to w ogóle metal.

    Metal się bardzo zmienił jednak i tego maczystowskiego gówna na szczęście już nikt na poważnie nie uprawia, jeśli się pojawia to już jedynie w formie ironiczno-parodystycznej.\

    @metal i klasyka – to jest w ogóle ciekawy temat bo sporo zespołów metalowych najwyraźniej za cel życiowy postawiło sobie nagranie albumu z orkiestrą czy chórem. I to nawet nie tylko te które „powinny” były to zrobić ale również takie kapele jak Satyricon czy Dimmu Borgir. Ale jednak metal mocno ciągnie do klasyki przez cały nurt metalu symfonicznego który nie ogranicza się przecież do piszczałek w tle. Therion wypuścił pełnoprawną trzypłytową operę „Beloved antichrist”, Symphony X ma na koncie takie rzeczy jak „The Oddysey” czy „Divine Wings of Tragedy”, Dream theater jedną płytę poświęciło na semi-klasyczną „Six Degrees of Inner Turbulence”, Nightwish ma „Ghost Love Score”, „Greatest show on earth” czy „All the Works of Nature Which Adorn the World” wreszcie na mniejszą skalę Leprous ma „At the bottom” żeby nie wymieniać jedynie długaśnych kobył. A mógłbym tak długo. Metal od zawsze uwielbiał symfoniczny rozmach, a w rękach dobrych kompozytorów efekty eksperymentów są czasami bardzo owocne.

  52. Rozmaite wątki powyżej się przewijające, ładnie się odbijają w trzech – wybranych tu dość arbitralnie – utworach-drogowskazach metalu:

    1. „I Want You (She’s So Heavy)” Johna Lennona – choć to już sierpień 1969, a więc dobry rok po „Helter-Skelter”, to do metalowych riffów dodać należy pre-incelstwo podmiotu lirycznego;

    2. „21st Century Schizoid Man” King Crimson – czyli autorefleksyjne medytacje, czym jest heavy metal, na ile buzujące hormony da się skrzyżować z intelektem, a osobisty wkurw z socjowkurwem ogólniejszym.

    3. „Paranoid” Black Sabbath – czyli odcięte w fabryce palce Tony’ego Iommi (wymuszające tyleż określoną technikę gry, co zmianę stroju gitar) plus przyspieszenie tempa, jeszcze nie speed-metalowe, ale…

    Jeżeli zaś chodzi o metalową poetykę i chwalebne od niej wyjątki, to warto rzucić okiem (lub uchem, kto ma bystre) na teksty, które Dickinson przyniósł do Iron Maiden (śpiewał bodaj od trzeciej płyty, z tego, co pamiętam z moich licealnych rozmów z Andrzejem). Np. „Run To The Hills” jest solidnym rockowym reportażem o zagładzie północnoamerykańskich Indian, a „The Trooper” to w zasadzie „Szarża lekkiej brygady” nie w wersji filmowej, lecz muzycznej (na koncertach poprzedzana czasem recytowanym przez Dickinsona wierszem Tennysona o wydarzeniach pod Bałakławą). No, Maideni w najlepszym okresie (83-88?) to jednak było coś więcej niż wiatr siany pod burze hormonów, coś dla Werterów zadumanych. 🙂

  53. @km
    „No co jak co, ale po Autorze spodziewałem się, że będzie wiedział, że autyzm to nie choroba tylko zaburzenie rozwojowe. ”

    Fobie społeczne są z jeszcze innej parafii. Sztuka pisania felietonu prasowego to sztuka skracania. Pierwotna wersja zawsze jest za długa. W pierwotnej wersji to były dwa zdania (przecież jeszcze należy odróżniać dysfunkcję). Nie ma więc felietonu bez jakiegoś skrótowego uproszczenia, które kogoś wkurzy (kiedyś najbardziej wkurzał się kol. Janek R., ale jakoś zmiękczał ostatnio).

  54. @ergonauta
    W latach 80., zanim metal zaczął się robić coraz ambitniejszy w warstwie tekstowej i muzycznej, to generalnie byli Ironi w osobnej kategorii, a potem długo nic i cała reszta. Z perspektywy kogoś, kto nastolatkiem będąc siedział w bibliotece nad oryginałem poematu The Rime of the Ancient Mariner…
    @teksty Nergala i Kostrzewskiego
    Może i kicz, ale nie bardziej, niż większość np. fantasy, która jest tu oczywistym punktem odniesienia. Kto lubi czytać czy oglądać historie o smokach, potworach i rycerzach, niech nie rzuca pierwszy kamieniem. A że Nergalowe bluźnierstwa na poziomie edgy liceality – może i tak, ale licealistą od dawna nie jestem, a lubię zapuścić „Chwała mordercom Wojciecha” akurat gdy katolandia celebruje kolejną rocznicę chrztu Polski. Kicz kiczem zwalczaj, czy jakoś tak.
    I poza tymi typowo gatunkowymi tekstami zdarzają się jeszcze rzeczy dużo bardziej na serio i autentyczne. Jest spora grupa muzyków, dla których to jest całkiem na serio terapeutycznie i nie kryją się z tym, że opisują swoje własne zmagania z depresją i innymi zaburzeniami. I wtedy, niezależnie od sprawności warsztatowej tekstu i muzyki (często bez zarzutu), autentyczność tego robi głębokie wrażenie. Np. Mizmor czy liczne projekty Belga znanego pod pseudonimem Déhà – to piszą i nagrywają ludzie, którzy naprawdę na codzień walczą o to, żeby utrzymać głowę nad powierzchnią, i to czuć.

  55. @pgolik „Jest spora grupa muzyków, dla których to jest całkiem na serio terapeutycznie i nie kryją się z tym, że opisują swoje własne zmagania z depresją i innymi zaburzeniami. I wtedy, niezależnie od sprawności warsztatowej tekstu i muzyki (często bez zarzutu), autentyczność tego robi głębokie wrażenie.”
    Ale tę autentyczność czuje się w ślepej próbie, czy trzeba znać życiorys muzyka? To się jakiś różni od nurtu emo sprzed 10-15 lat, z ponuro-smutnymi tekstami?

  56. @w ślepej próbie
    Nie znam kontrolowanych badań na odpowiednio dużej grupie badawczej. Ja czuję, i odróżniam od tego typu rzeczy robionych w ramach podążania za modą, tak jak czuję różnicę między nurtem emo a np. Nickiem Cave czy Joy Division. Ale to na n = 1 i do tego z lekturą wywiadów z autorami, nie czuję potrzeby rozdzielania.

  57. Ironsi byli zawsze postrzegani jako metalowi intelektualiści, Dickinson to chyba nawet jakieś studia skończył 😀 Na tle innych zespołów z 80s ich to niewątpliwie wyróżniało.

    #depresja w muzyce
    To nijak nie ogranicza się do metalu, mogę rzucać przykładami z wielu innych gatunków muzycznych gdzie twórcy traktowali swoją twórczość terapeutycznie (a przynajmniej do próby opisania z czym się muszą w życiu mierzyć). Czasem można się mocno zdziwić wnikając w tekst czegoś co gatunkowo jest „raczej wesołe”

  58. @depresja
    Oczywiście, że w innych też jest, choć podejrzewam (bez żadnych badań i statystyk), że w takim black metalu częściej. Ale w innych gatunkach to nie idzie aż tak bardzo wbrew stereotypom osób z zewnątrz, dla których metal to tylko Szatan, smoki i motory.

  59. @pgolik „metal to tylko Szatan, smoki i motory.”
    No przecież nie tylko, jeszcze kanibalizm i palenie kościołów.

    @embercadero „Czasem można się mocno zdziwić wnikając w tekst czegoś co gatunkowo jest „raczej wesołe”
    Np. Krzysztof Krawczyk.

  60. @ Kicz kiczem

    @ metal a klasyka

    Klasycznym pre-metalowcem jest Wagner (lochy, smoki, mroki), trochę też Strauss (Rysiek, nie Janek), a dla mocniej wtajemniczonych Carl Orff (jego „Carmina Burana” zawiera wręcz harmoniczne antycypacje metalowych patentów). Akurat cała trójka balansowała na granicy patetycznego kiczu.
    I akurat cała trójka jest z kręgu kultury germańskiej, z której wywodzi się również zespół Accept, równoległy czasowo i stylistycznie do NWOBHM, cytujący motywy a to z Czajkowskiego a to z Beethovena w formie solówek gitarowych. Zgroza! Zgroza!

  61. @ergonauta
    Najczęściej cytowanym przez sierściuchów kompozytorem jest ponoć Gustav Holst (oczywiście „Mars”), wysoko jest też Grieg.

  62. @pgolik Wydaje mi się, że utwór klasyczny najczęściej wspominany jako heavy metal to Bach, Toccata i fuga D-Moll BWV 565. To prawie jakby ktoś przetranskrybował solówki Iron Maiden na organy.

  63. @praptak
    „To prawie jakby ktoś przetranskrybował solówki Iron Maiden na organy.”

    Jasne, tylko że w drugą stronę. Mnóstwo muzyki „popularnej” jest inspirowana klasyką lub z niej ordynarnie zrzyna. Sądzę, że gdyby się wyczyściło dowolny, w miarę melodyjny, kawałek HM z całego dźwiękowego syfu to by zostały popierdółki na poziomie popularnej klasyki.

  64. W książce bardzo brakuje ilustracji. Mam nadzieję, że w kolejnych wydaniach się pojawią. Fajnym bonusem jest za to przygotowana przez Szubrychta playlista na spotifaju. Nie obeznani mogą sobie ilustrować czytane fragmenty oprawą muzyczną, co prawda pewnie będzie to bardziej przeszkadzać niż pomagać, ale klimat można poczuć.

    Na jutubach popularne są od dłuższego czasu różne reaction videos, w tym ludzi, którzy nigdy nie słyszeli metalu np hiphopowców, czy wykładowców muzyki klasycznej, kompozytorów. Dla kogoś kto praktycznie w każdym gatunku potrafi znaleźć coś dla siebie to trochę nie do pojęcia że są ludzie, którzy nigdy nie słyszeli utworów czy w ogóle zespołów które są ogranymi, uznanymi klasykami szeroko pojętej muzyki rockowej.

  65. Rocznik ’74, metal liznąłem ale był zbyt ortodoksyjny dla mnie, dodatkowo u mnie w mieście jeden brat (Sopel starszy) założył kapelę metalową a drugi (Sopel młodszy) punkową. Ja byłem w wieku tego drugiego więc siłą rzeczy byłem bliżej punka. Ale tak naprawdę moją muzyką był grunge czyli w sumie wypadkowa jednego i drugiego.

  66. @praptak
    „To prawie jakby ktoś przetranskrybował solówki Iron Maiden na organy.”

    Tak, tylko że metal to nie tylko solówki. Zgoda, że toccata brzmi jak typowa solówka, ale do metalowego wrażenia potrzebujemy pewnej Totalitaet, sekcji rytmicznej robiącej efekt „maszynki do mięsa”. Dlatego mówię o symfoniach, z których za najbardziej metalową uważam dziewiątą Dvoraka (przy czym oczywiście nie uważam siebie za znawcę, chętnie poznam inne rekomendacje). Tam tak naprawdę metalowa jest ostatnia część, allegro con vycurvo. Ale żeby naprawdę poczuć to pierdolnięcie, trzeba jednak odsłuchać poprzednie trzy.

    Tak jak w „Hallowee Be Thy Name”, żeby te solówki nami trzepały, musimy najpierw posłuchać pierwszej zwrotki, będącej właściwie melorecytacją. Allegro się zaczyna przy „looo…” od „the sands of time for me are running low…”.

  67. @wo
    a co powiesz o takich rzeczach jak „Bat out of Hell”, gdzie to się lokuje?

  68. @praptak @wo

    >> To prawie jakby ktoś przetranskrybował
    >> solówki Iron Maiden na organy.

    > Tak, tylko że metal to nie tylko solówki. Zgoda, że toccata
    > brzmi jak typowa solówka, ale do metalowego wrażenia potrzebujemy
    > pewnej Totalitaet, sekcji rytmicznej robiącej efekt
    > „maszynki do mięsa”.

    Uwielbiam takie przeróbki: https://youtu.be/uXuIY-cynwE

  69. Tradycyjny heavy metal oczywiście mocno inspiruje się kompozycjami baroku i klasycznymi. A ten bardziej ekstremalny sięga poza „common practice” (jak to jest po polsku) w XX. wiek, po różne dodekafonie, serializmy i bawi się dysonansami (takie np. Deathspell Omega).

  70. @mrw
    „a co powiesz o takich rzeczach jak „Bat out of Hell”, gdzie to się lokuje?”

    Oczywiście lubię! Ale nastoletni ja powiedziałby, że to hard rock (jak AC/DC).

  71. „Carmina Burana” została też nagrana przez Raya Manzarka (no może mało metalowy). Gustav Holst przedostał się do świata metalu za sprawą Tony’ego Iommi, który wziął z suity Mars tryton i rozpoczął nim utwór Black Sabbath (z pierwszej płyty – jako dziaders lubię ją najbardziej z całego BS – miałem kiedyś kompilację dwóch pierwszych płyt BS na radzieckim winylu – angielskie wersje tytułów były zapisane nieczytelną wersją szwabachy, stąd też dopiero później dowiedziałem się, jaki jest oryginalny tytuł utworu „Krasotki nosjat botinki”). Tak przy okazji – Richard Evans w swojej historii III Rzeszy wyżywa się na Orffie niemożebnie.
    Bachowskie solówki to też wcześniejsze sprawy niż Ironi – Ritchie Blackmore (zanim nie przeniósł się ostatecznie do XVI wieku) wycinał takie rzeczy już koło 1971 r.
    Pierwszy ze smokami, zamkami etc. był chyba Rainbow za sprawą Ronni’ego Jamesa Dio (kto nie zna Rainbow Rising – natychmiast przesłuchać!). Charakterystyczna „baśniowa” grafika okładek – tu chyba równo w 1976 r. Rainbow (Rising) i Judas Priest (Sad Wings of Destiny). Skóra i ćwieki – znowu Judas Priest jako prekursorzy. Czyli poza growlem większość rzeczy już w latach siedemdziesiątych. Przypominam o polskim wkładzie w estetykę HM – okładki do trzech płyt Judas Priest projektował (oraz logo) projektował Rosław Szaybo.
    Co do erudycji w HM – pozwolę sobie wspomnieć Lemmy’ego. Nie mogę tego namierzyć w Gazecie Stołecznej (nie mam dostępu do archiwum), ale pamiętam, jak przy okazji koncertu w Warszawie Lemmy, zagadnięty przez dziennikarza o skojarzenia z Polską czy Warszawą nie odpowiedział (jak pewnie oczekiwał dziennikarz) standardowo o Wałęsie czy JPII, tylko wspomniał o Powstaniu Warszawskim, po czym zaczął omawiać rzeczone Powstanie w kontekście traktatu Sikorski-Majski i jego konsekwencji. Chyba to było już po otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego. A biografię Lemmy’ego napisała Virginie Despentes, dość ważna postać współczesnej literatury francuskiej (polecam I tom Vernon Subutex – pojawia się w treści plakat polskiego zespołu punkowego, a i o samym rocku sporo).

  72. Lemmy miał fijołka-hobby II wojnowo światowe po prostu. Pamiętam jak umarł i były wszędzie wspominki to Hanneman ze Slayera (który to hobby dzielił) wspominał że cały rok zawsze czekał że gdzieś w lato na którymś festwalu spotkają się z Motorheadem bo za każdym razem wtedy spędzali z Lemmym całą noc nad flaszką debatując o rapierach.

  73. Apropos RJ Dio to załapałem się niedawno na wywiad z Dickinsonem i tenże zapytany o młodzieńcze inspiracje wymienił właśnie Dio. Z tym że od razu dodał właśnie że Dio minus fantasy bo to nigdy nie kręciło. Mnie się btw też wydaje że pierwsze istotne wmieszanie fantasy do muzyki rockowej to właśnie Dio/Rainbow. Nadal nie rozumiem że to chwyciło ale chwyciło.

  74. Zamiłowanie Hannemana do IIWŚ miało niepokojące przejawy – widziałem na jutubie filmik z sali prób Slayera. Lemmy przynajmniej w tej kwestii dość jasno się wypowiadał. Wchodząc w Lemmologiczne dygresje – polecam pierwszą płytę, na której wystąpił Lemmy – zespół Sam Gopal, Lemmy śpiewa przy akompaniamencie hinduskich instrumentów perkusyjnych.

  75. „kto nie zna Rainbow Rising – natychmiast przesłuchać!”

    Stargazer nawet bardziej niż Rainbow Rising.

  76. @metal a powaga
    O jakości i głębokości tych związków najlepiej świadczy fakt, że praktycznie wszystkie wymieniane przez kudłaczy inspiracje to trzy do pięciu złotych hitów powagi i nic poza tym. Bruckner? Późne kwartety LvB? Mahler, for satan’s sake? Nope. Musorgski, Mars i Toccata i fuga d-moll. Do. Usranej. Śmierci na ołowicę.

    Ze zrozumiałych względów w drugą stronę odpowiedzią jest najczęściej uśmieszek politowania.

  77. „zamiłowanie Hannemana do IIWŚ miało niepokojące przejawy”

    No tak, slaytanic wehrmacht i esesmańska estetyka. Faktycznie mogli to sobie darować. Chociaż się w sumie odżegnywali, ale jak było się już nie dowiemy.

  78. @Ponury „Lemmy przynajmniej w tej kwestii dość jasno się wypowiadał”
    Czyli te wszystkie Żelazne Krzyże i pokaźna domowa kolekcja nazistowskich pamiątek była zupełnie niegroźna? Ufff…
    Bo już się obawiałem, czytając takie grepsy:
    „From the beginning of time, the bad guys always had the best uniforms. Napoleon, the Confederates, the Nazis. They all had killer uniforms. I mean, the SS uniform is fucking brilliant! They were the rock stars of that time. What you’re gonna do? They just look good.”
    „It’s not a nationalistic kind of thing. Don’t tell me I’m a Nazi ’cause I have uniforms.”

  79. Miałem to szczęście, że w wieku lat 13 wziął mnie ojciec na Purpli. W 98′ to oni nawet jeszcze całkiem do pieca dawali. Potem, chyba w ramach walki z kryzysem wieku średniego, zaliczyliśmy wszystko co w ramach hard and heavy zbliżyło się do polskich granic. Wyciągnąłem magnetofon szpulowy z piwnicy i zaprzyjaźniłem się z Dio, Zeppelin, Pink Floyd. Zapuściłem pióra, wraz z rozwojem w cięższe rejony (Meta, Ironi) sukcesywnie wymieniłem garderobę na żałobną i przez całe LO mnie tak trzymało. Dużo progmetalu z przyległościami (fusion, jazz-rock), na studiach pojawił się trip hop, przypałętał się Ulver i mnie w bardziej elektroniczne rejony wyciągnęło. Teraz to już głównie edm, synthwave i w ogóle niewiele ludzkiego brzmienia błądzi mi w słuchawkach.

    Mam wrażenie, że ze wspomnień powyżej za mało przebija aspekt zaspokajania potrzeby akceptacji przez otoczenie jaką oferowało funkcjonowanie w subkulturze muzycznej. Oczywiście wtedy tak tego nie postrzegałem, ale z perspektywy czasu ciężko mi inaczej to interpretować. Mam nawet taką mini-teorię na okoliczność zaniku rzeczonych – internet jako nowa płaszczyzna komunikacji międzyludzkiej (szczególnie chętnie wykorzystywana przez młodszych) zastąpił subkultury, w ramach których można było się wyrazić. Teraz tę funkcję spełnia profil na insta czy tiktoku.
    No i +1 ode mnie na młodzieńczy bunt. Kto nie toczył wojen o poziom natężenia łomotu w pokoju niech pierwszy rzuci kamień.

  80. @Ponury Bankowiec
    „mam wrażenie, że uniwersalny przepis na tekst black/death metalowy to:
    1) zdania pojedyncze
    2) krótkie
    3) w czasie teraźniejszym
    4) wyszukane przymiotniki mile widziane
    5) metafora dopełniaczowa zawsze na propsie (korale pamięci…)
    6) dużo bombardowań, eksterminacji, wojny i gruzu”

    Ano właśnie. Kiedyś dla beki usiłowałem napisać parodystyczny kawałek, utrzymany w poetyce Thy Ultimate Tró Black Metal Challenge. Znalazłem w plikach i trochę podrasowałem:

    „Cmentarz Nergala”

    1/ Straszliwy kult obłąkanego guru/ Narkotyczne orgie i zaklęcia voodoo/ NIE LICZ NA ŁASKĘ SZAMANA!!!

    2/ Krwawe ofiary w sekretnej piwnicy/ Otwierają wrota do jęczącej kaplicy/ DOPEŁNIA SIĘ PROROCTWO SZALEŃCA!!!

    3/ Starożytny rytuał przyzywa dusze kanibali/ Musisz ich nakarmić mięsem swej ofiary/ ZASPOKÓJ ICH GŁÓD!!!

    4/ Zatruta pieczęć wyznacza czarownic los/ łańcuchem bite wiedźmy na wieczny idą stos/ CIERPIENIA W BRÓD!!!

    5/ Katowski topór ścina głowy zdrajców/ Dziś to ty wykonasz wyrok na skazańcach/ POTĘPIONY NA WIEKI!!!

    6/ Wściekłe szakale rozkopują pustyń piaski/ W poszukiwaniu sumeryjskich tablic/ WYDZIERAJĄC SEKRETY DEMONÓW!!!

    7/ Wygłodniałe sępy z wiecznego budzą się snu/ By zeżreć truchła starożytnych królów/ W KRAINIE OBŁUDY I KŁAMSTWA!!!

    8/ Ściskasz w swej dłoni metal który parzy/ To wykradziony klucz do tajnego cmentarza/ CZARNEGO CMENTARZA NERGALA!!!

    (w tle różne fiu-bziuu, kwik zatrzymanej świni, niezrozumiały growl i szaleńczy rechot; partie pisane kapitalikami są wywrzaskiwane, a nawet wycharczane)

  81. Swoją drogą ciekawe – black metal ciągle się trzyma, punk ciągle nie umarł, a taki grunge zdechł na amen, choć był najbliżej stania się nowym mainstreamem. No ale może właśnie dlatego.

  82. @konrad
    Pytanie jakie kryterium umierania zastosujemy do grandżu? Jeżeli dosłowne to fakt, z klasycznych grandżowych wokalistów to tylko Vedder jeszcze żyje, ale imho PJ to już od lat jest mainstream i taka sama fabryka jak inne wielkie znane marki typu stonesi czy metallika, zawsze stadion wypełnią. A jeżeli już o stadionach mowa to grandż nigdy nie był jakoś przesadnie oryginalny i w zasadzie to przepakowany arena rock z lat 70 plus trochę punkowego brudu plus np. Sabbath, co najlepiej słychac w Soundgardenowych riffach.
    Jest taka spoko książka „Our Band Could Be Your Life” i tam świetnie widać też że grunge wpisywał się w tradycję gitarowej alternatywy w US i najpierw punki z wytwórni SST zaczęli przecierać koncertowe szlaki rozklekotanymi vanami i to przez kolejne iteracje w latach 80 zbudowało podglebie dla grandżu, którego nikt się nie spodziewał i wssyscy gdzieś koło 90 roku myśleli że Guns’n’Roses to nowy Zeppelin a tu nagle wyskakuje Kurt Cobain i mówi: potrzymaj mi piwo. Dalej zadziałała już machina medialno-reklamowa. O tym jest świetny dokument pt. Hype.

    A jeszcze na marginesie dodam że widziałem Alice in Chains parę lat temu jak najbardziej na żywo i „nowy” wokalista gra już z nimi chyba dłużej niż Stayley i jest to prawdziwa rockowa uczta z rockowym pazurem itp.itd, więc grandż ma się chyba w miarę dobrze. Minie parę lat i Soundgarden też się reaktywuje, mark my words.

  83. @ Bachowskie solówki / Ritchie B. / rockowe ambicjuszostwo

    Inspiracje barokiem w ogóle, a Bachem w szczególe pojawiły wcześniej niż rock się zheavymetalizował.
    „Whiter Shade of Pale” Procol Harum jest sztandarem tej frakcji. Nagrane wiosną 1967, a zbudowane na bazie tzw. „Arii na strunie G” i kantaty o numerku BVW 140 (którą z kolei Bach stworzył na bazie chorału Philippa Nicolai, renesansowego jeszcze).
    Jeżeli chodzi o Deep Purple, to oni tam w ogóle mocno nadstawiali ucho ku klasyce. Ich „Concerto For the Group and Orchestra” z 1969 r. można uznać za matkę projektów typu „Metallica Symfonicznie” czy „Eminem Symfonicznie” i jest to patologiczna matka, okropnie się tego słucha.
    Natomiast wciąż nieźle brzmi utwór „April” z tegoż 1969 r. (z ostatniej płyty przez zwrotem ku hard rockowi na „Deep Purple In Rock”), czyli podzielone na trzy części refleksje, czym jest muzyka poważna, a czym młodzieżowa, i czy mogą ku sobie wzdychać. Daje też radę po latach solowa płyta klawiszowca Purpli Johna Lorda „Sarabanda” z połowy lat 70. (ciut bombastyka, ale zgrabne motywy, np. „Pavana” nadal bywa w mym domu włączana).
    Organowe pasaże w słynnym „Child In Time” (zawsze wysoko w Rankingach Wszechczasów u Marków Niedźwieckich wszystkich krajów) mają rodowód barokowy, ale tylko formalnie, bo motyw został bezczelnie ukradziony psychodelicznemu zespołowi It’s A Beautiful Day (co ciekawe, w oryginale czerpie raczej z muzyki Wschodu niż Zachodu).
    Moja zaś najprzeulubieńsza klasyczna inspiracja w rocku jest skądinąd: to kwartet smyczkowy w „Eleanor Rigby” (1966).

  84. Jest taka teoria że grunge nie zaistniałby bez heroiny. A heroina cholernie skraca życie.

    Natomiast co do „ciągle się trzyma”: nie wiem jak metal, nie znam za bardzo nowych rzeczy więc nie wiem czy jest tam rzeczywiscie coś nowego czy tylko emeryci pokroju Nergala, ale co do punku to niestety od dłuższego czasu sztandar niosą już tylko emeryci pokroju NOFX czy Bad Religion, ewntualnie ciut młodsi jak Green Day, nowe rzeczy od dawna są słabe i bardzo, bardzo wtórne.

  85. @metal nie umarł
    Oczywiście każdy wspomina tu (jak i Szubrycht zresztą) własną metalową młodość minioną, ale czy nie wydaje się wam nieco osobliwe, że te chłopaki, które grały młodzieżową muzykę w latach 70. i 80. – nadal grają mniej więcej to samo (Metallica ostatni album powinna nazwać Hardwired to Self-Repeat) mając po 60+ a nawet 70+ lat? Zresztą dla publiczności raptem o 10-15 lat młodszej. Czy metal nie jest już po prostu historycznym zjawiskiem z Doliny Charlotty, jak Beatlemania w latach 60?

    @KM „black metal ciągle się trzyma”
    Black metal też ma już 20-30 lat.
    @”punk ciągle nie umarł”
    Fakt, Jello Biafra nagrał w tym roku kawałek z Ministry (ci to też już emeryci, BTW), ale głównie występuje teraz ze spoken word, podobnie jak inna legenda – Henry Rollins.

  86. @ergonauta

    Ja jeszcze dodam że w ’68 była taka płyta Vanilla Fudge „The Beat Goes On”, bedąca w zasadzie jednym wielkim medleyem popu, klasyki i spoken word. Słucha się tego tak sobie, a za klasykę robi tam Dla Elizy, Sonata Księżycowa i fragmencik Divertimento No. 13 Mozarta, więc w zasadzie są to „klasyczne kawałki które wszyscy znamy i lubimy”, więc znowu potwierdzenienie że klasyka i rock/metal mieszają się tak sobie, rzadko wychodząc poza banał i kicz.

    Jeszcze mi się przypomniało że Manowar popełnił też parę metalowych wersji klasyki, dość koszmarną wersję Uwertury do Wilhelma Tella Rossiniego i dużo sprawniejszy Lot Trzmiela, głównie jako popisówka wirtuozerii ich basisty. Gdzieś na pograniczu klasyki i metalu jest też Apocalyptica ze swoimi wiolonczelowymi interpretacjami rocka i metalu, ale po latach trochę mi wieje od tego tandetą i jakimś novelty music.

  87. @wo
    „Dlatego mówię o symfoniach, z których za najbardziej metalową uważam dziewiątą Dvoraka (przy czym oczywiście nie uważam siebie za znawcę, chętnie poznam inne rekomendacje).”

    Sibelius. w szczególności druga, piąta i szósta. No i koncert skrzypcowy (tu grany przez Hilary Hahn: https://www.youtube.com/watch?v=J0w0t4Qn6LY)
    Myślę, że Bruckner może też Gospodarzowi podpasować. zacząłbym od czwartej i piątej.

  88. @ Havermeyer

    Dzięki za te dwa słowa: Vanilla Fudge.
    Wielu luminarzy metalu twierdzi, że Vanilla Fudge, konkretnie: pierwsza płyta z 67′, to kamień węgielny hard rocka. Że z niej wszystko się stało, co się stało. A tam same covery przecie (najwyrafinowańszy – „Eleanor Rigby”), czyli stare śpiewki przepuszczone przez miasto-masę-maszynę.
    Na późniejszych płytach też ciekawie coverowali, ich wersja „Season Of the Witch” subtelnego folkowca Donovana troszkę zapowiada metalowe demonizowanie.

  89. @Havermeyer
    To ja podrzucę power-metalowego Blind Guardiana, który nagrał płytę „Beyond the Red Mirror” z orkiestrą symfoniczną, a potem poszedł dalej i nagrał „Twilight Orchestra: Legacy of the Dark Lands” tylko z orkiestrą, bez żadnych gitar ani perkusji. Uważam, że wyszło im nieźle
    https://youtu.be/WIP3tbE-gXA

  90. @sheik
    Czy metal nie jest już po prostu historycznym zjawiskiem z Doliny Charlotty, jak Beatlemania w latach 60?

    Phony Beatlemania has bitten the dust.

    Ja od jakiegoś czasu powtarzam że metal jest już na etapie jazzu. Ma swoje standardy, które możnaby zebrać w książkę i dawać uczniom szkół muzycznych do wkucia na blachę, ma swoje praktyki wykonawcze, kanon tego jak brzmi doom, death, black, thrash etc. Jak czasem sobie posłucham jakiejś młodej kapeli black czy death to mi się to kojarzy trochę z jakimiś dixielandowymi przebierańcami. Cosplay i grupy rekonstrukcyjne, retromania na całego.

    Jako muzyk amator mam jeszcze taką perspektywę że muzyka rozrywkowa w całości jest trochę przebrzmiałym fenomenem na który patrzymy przez pryzmat jego złotej ery powiązanej z dystrybucją fizycznych nośników. Między latami 60 a 90 młodzież stała się świetną grupą konsumentów, która napędzała biznes produkcji i dystrybucji tych czarnych placków z muzyką. Radio i tv pomagało tworzyć megagwiazdy i w 90s mieliśmy już ustandaryzowaną maszynkę, która wyszukiwała świeże rzeczy i pompowała do absurdalnych rozmiarów. Polecam kolejny raz Hype! bo tam świetnie pokazany jest ten mechanizm. W momencie kiedy weszła cyfrowa dystrybucja czas wielkich gwiazd i „ponadczasowych albumów” się skończył. Mainstrem dalej hajpuje swoje supergwiazdy ale mamy teraz w kieszeni dostęp do całej muzyki świata, mamy swoje ulubione playlisty, algorytmy, internetowe radia, platformy takie jak bandcamp czy soundcloud gdzie można znaleźć każdego niszowego artystę, łącznie z tym dziwakiem którego mijamy codziennie w drodze po bułeczki na śniadanie. Do tego nagrywanie nigdy nie było prostsze i bardziej dostępne, więc czasy kupowania płyty/kasety żeby jej słuchać w kółko aż do zajechania minęły, bo mamy tyle muzyki że przesłuchanie uważnie jakiegoś utworu od początku do końca to rzadkość. Moja kapela wytłoczyła jakieś tam parę CDków głównie dlatego że ludzie pytali czy mamy fizyczny nośnik, może kilka sztuk zejdzie na koncertach na zasadzie „podobało mi się to sobie kupię na pamiątkę”.

    Jako test mojej teorii: powiedzcie mi czy są jacyś muzycy debiutujący po 2000 roku którzy są marką porównywalną z tą metallicą czy iron maiden? W popowym mainstreamie pewnie będzie jakaś Rihanna czy inna Lady Gaga, pewnie jakiś dj się znajdzie, ale wydaje mi sie że częściej ktoś awansuje na celebrytę niż zostaje aktywnnym muzykiem dostarczającym hity, albo przynajmniej rzetelnie obsługującym swoją ogromną fanbazę.

  91. @Havermeyer – w HAmeryce to chyba jakieś Five Finger Death Punch, chociaż, z przyczyn, o których wspomniałeś, statusu porównywalnego z ajronami czy inna metaliką nie będzie.

    U nas, kiedy myślę o rockowych płytach, które będą ciekawe za jakie 30 lat, to myslę zwykle o Lao Che.

  92. @ playlisty, algorytmy, internetowe radia, platformy takie jak bandcamp czy soundcloud

    The medium is the message. Zamiast All Together Now jest Każdy Sobie Rzepkę Skrobie.

    Od strony muzyków patrząc, stało się tak jak powiada Jim Morrison: „I will not go, prefer a Feast of Friends to the Giant Family” (co Grzegorz Markowski spolonizował jako: „Żegnam was – już wiem, nie załatwię wszystkich pilnych spraw. Idę sam właśnie tam, gdzie czekają mnie.”). Pytanie, czy to lepiej dla mas szukających opium – pozostawmy teologom.

  93. @Havermezer „Jako test mojej teorii: powiedzcie mi czy są jacyś muzycy debiutujący po 2000 roku którzy są marką porównywalną z tą metallicą czy iron maiden?”
    Ale to są historyczne, schodzace ze sceny zespoły, ciągnąc Twoją analogię możnaby zapytać, kto jest dziś takim bogiem jak Miles Davis – ano nikt. Dziś czadu dają Shabaka Hutchings i Kamasi Washington i robia to bardzo dobrze – ale raczej nie pojawiają się w filmach i powieściach jako tło do klubowo-erotycznych przygód bohaterów.
    Dziś taką mega-sławę jakk kiedyś U2 czy Metallica łapią dzieciaki robiące rap, trap, reggaeton.

  94. @wo:

    „Nie jestem koneserem muzyki klasycznej. Te kawałki, które lubię (i zdarza mi się nawet puścić z winyla), mają zazwyczaj trochę metalowego wykurwu. Nie zaskoczę was, myślę np. o dziewiątej Dvoraka i siódmej Beethovena. To taki Iron Maiden dla dorosłych (przynajmniej na mnie działa w podobny sposób). Chętnie poznam wasze muzyczne historie.”

    Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: synteza stuprocentowego metalowego wykurwu powiodła się w muzyce klasycznej raz tylko, a było to w 11 Symfonii Szostakowicza.

  95. @sheik
    kto jest dziś takim bogiem jak Miles Davis – ano nikt.

    Ok, ale mamy 22 lata po 2000 roku. Pomyśl na jakim etapie był Miles te naście, czy 20 lat po swoim debiucie. Metallica może już odcinała kupony w 20 roku swojego istnienia, ale stadiony wyprzedawała i wyprzedaje. Ja nie twierdzę że nie ma teraz megagwiazd, tylko że shelf life tych gwiazd drastycznie się skurczył w porównaniu z tym na co załapali się gwiazdorzy przed 2000 rokiem.

  96. #teksty
    A co Wy się ciągle tego Nergala czepiacie, jakby innych zespołów nie było? On akurat jest z tradycji Kostrzewskiego, czyli tych, którzy w szkole akurat uważali kiedy omawiano Młodą Polskę, i jadą klimatami Przybyszewskiego czy Micińskiego (do dosłownych cytatów). O czym zresztą Szubrycht dobrze pisze. I nic w tym nadzwyczajnego, frankofońscy metale też to robią z Baudelairem czy Lautreamontem.
    Ale w Polsce mamy też naprawdę ciekawe teksty w zupełnie innej estetyce, np. krakowskiej Odrazy (ponury miejski naturalizm, ale naprawdę dobre) – przez ich płytę, jak ostatnio byłem w Krakowie, to aż polazłem zobaczyć, co jest na Długiej 24 (wiele nie zobaczyłem, bo już było za płachtą remontu, gentryfikacja pewnie zdezaktualizuje tekst).
    #black metal
    Black jest chyba najbardziej żywotnym podgatunkiem dlatego, że (paradoksalnie, pamiętając wojenki o to, kto trv a kto nie z lat 90.) najmniej zamknął się w konkretnej estetyce i najlepiej znosi mieszanie się z innymi gatunkami: ambientem, jazzem (takie Imperial Triumphant, gdzie jeden typ w wolnych chwilach pogrywa z Johnem Zornem), itd. „Nie da się połączyć blacku z gospelowymi zaśpiewami?) – Zeal&Ardor: „potrzymajcie mi piwo”. Stąd black pojawia się na festiwalach niezależnych (np. na Offie), stąd Klata zatrudnił Furię w Starym Teatrze (a Furia potem nagrała bardzo teatralne słuchowisko muzyczne na ostatniej EPce), wspomniana już Odraza nagrywa ścieżki dźwiękowe do wystaw w muzeum, itd. W szeroko pojmowanym blacku teraz jest największa wolność twórcza, której nie znajdziecie już w tradycyjnym heavy czy thrashu, gdzie już tylko retro i nostalgia.

  97. @pgolik
    W szeroko pojmowanym blacku teraz jest największa wolność twórcza

    Bo w blacku to się działo już 20 lat temu. Ulver z płyty na płytę przeszedł z BM w jakieś mroczne elektroniki i triphopy, Xploding Plastix też jest podobnym casem, a teraz dorosło całe pokolenie wychowane na tej nucie, więc eklektyzm czy stylistyczne wolty nie są dla nich niczym dziwnym.

  98. @Albrecht de Gurney
    Ta lista jest trochę dłuższa (ze smaczków – ponoć Van Halen przy Eruption słuchali Paganiniego) ale faktycznie jak się czyta wywiady to będą się przewijać raczej standardy. Co chyba jest raczej normą w muzyce popularnej (i dla wywiadów z muzykami popularnymi).

    Muzyka klasyczna funkcjonuje niestety w getcie elitarności (z dokładnością do muzyki granej w rozmaitych Nazwa_Popularnej_Stacji_Radiowej Classic), co z kolei wynika pewnie z niedostatków edukacji dzieci.

    @mnf i generyczny tekst metalowy
    Są chyba jakieś internetowe generatory (skoro nawet dla Myslovitz kiedyś był). Podobnie jak dla punka, rapu, hip hopu, i wszystkiego innego – pewnie wyjątkiem ww. Zenka, który sam dla siebie jest takim generatorem.

    @metal i jazz
    Hmmm, blues? Wszystkie trzy gatunki startowały jako coś w rodzaju muzyki ludowej, z nich jazz awansował do tzw. kultury wyższej (w apirujacym domu mieszczańskim wypada mieć winyl choćby ze smooth jazzem) pozostałe dwa nadal się wspinają. I co ciekawe to chyba metale/metalopodobni są na prowadzeniu w tej wspinaczce – może to polska specyfika (albo bias).

  99. @ Havermeyer
    A nawet wcześniej – „Written in Waters” Ved Buens Ende to 1995! Arcturus też jakoś wtedy zaczynał. Już w szczycie 2. fali to bardziej chodziło o esprit, niż o konkretne brzmienie.

  100. @s.trabalski jazz&metal
    John Zorn jest tu oczywistym tropem, ale są też bardziej zaskakujące. Jak chcesz zobaczyć, jak Kenny G. (tak ten) w gazmasce na głowie wycina solo na saksofonie u blackmetalowców, to poszukaj teledysku do „Merkurius Gilded” Imperial Triumphant. A to, jak saksofon w stylistyce ścieżek dźwiękowych z filmów noir brzmi w blacku poznasz na płytach Ukraińców z White Ward (tam saksofonista jest stałym członkiem).

  101. @power metal
    Najgorsze co jest w metalu. Kto tego słucha?

    @klasyka a metal
    O inspiracjach z klasyki mówiło się już w latach 90tych, może też wcześniej. Poza pompowaniem ego to jakaś część muzyków miała po prostu wykształcenie muzyczne. I od kuchni wiadomo, że muzyka to jest muzyka, matematyczne relacje między częstotliwościami zmieniającymi się w czasie, zasady są te same.

    Jeśli chodzi o solówki to wirtuozi gitary jak choćmy Ingwie Malmsteen całymi garściami czerpali z klasyki. A na nich wzorowali się metaliści grając swoje rzeczy.

    Jeśli chodzi o przekaz czy artystyczne inspiracje to o ile ktoś nie robił tego świadomie bo gramy o Eli Batory i chcemy mieć smyki, klawikordy, operowt wokal to jakoś nie bardzo. Jak po rewolucjach, dwóch wojnach i obozach zagłady można całkiem na poważnie słuchać muzyki dla arystokracji świeckiej i kościelnej?

    @sheik.yerbouti
    „Oczywiście każdy wspomina tu (jak i Szubrycht zresztą) własną metalową młodość minioną, ale czy nie wydaje się wam nieco osobliwe, że te chłopaki, które grały młodzieżową muzykę w latach 70. i 80. – nadal grają mniej więcej to samo”

    Gdyby faktycznie potrafili jeszcze tak grać jak w młodości… No ale co w tym dziwnego, że idziesz na koncert Rolling Stones albo Johna Mclaughlina i innych dziadków, i grają to samo? Mają zapodać terrorcore czy mumble rap?
    Bycie muzykiem sesyjnym i umiejętność zagrania wszystkiego jakoś przeważnie nie idzie w parze z kreatywnością i sztuką.

    @Iron Maiden
    Dla nie trawiących metalu polecam płytę Baaby Kulki: https://youtu.be/261ghU3-jrY To jest nawet lepsze niż oryginał.

  102. @s.trabalski
    Muzyka klasyczna funkcjonuje niestety w getcie elitarności (z dokładnością do muzyki granej w rozmaitych Nazwa_Popularnej_Stacji_Radiowej Classic), co z kolei wynika pewnie z niedostatków edukacji dzieci.

    Tu jest ciekawy videoesej na ten temat (wiem że nieprzyzwoicie długi, ale myślę że warto przebrnąć. Gość jest kształconym kompozytorem i ma całkiem ciekawe obserwacje odnośnie recepcji muzyki):
    https://youtu.be/azpxUnIgsts

    @pgolik
    Arcturus mi się nasunął jak już kliknąłęm 'opublikuj’. Chyba skoczę do garażu poszukać gdzieś tej zakurzonej kasety Disguised Masters, którą kupiłem w ciemno, przekonany że grają sympho black jak wcześniej. Ależ to był szok i niedowierzanie.

  103. @Miciński
    „W mro­ku się idzie tam – kie­dy wyje wiatr.
    Zwiot­sza­ła kuź­nia wśród roz­staj­nych dróg.
    Za dnia nie uj­rzysz jej –
    hej – hej –
    wyje wiatr.
    Noc mroź­na – wiatr wy­ry­wa pnie,
    so­sny do zie­mi gnie.
    Za cmen­ta­rzem bije młot –
    głu­chy grzmot.
    Kuj że­la­zo,
    kuj że­la­zo –
    oku­te ser­ce nie pęka.”

    Tylko siadać i pisać cmentarne riffy

  104. „Jak po rewolucjach, dwóch wojnach i obozach zagłady można całkiem na poważnie słuchać muzyki dla arystokracji świeckiej i kościelnej?”

    Czyżby ex-kompozytor i ex-krytyk muzyczny Theodor Adorno, autor pamiętnej frazy „Nach Auschwitz ein Gedicht zu schreiben ist barbarisch” zalogował się pośmiertnie na tym blogu?
    A Gospodarz twierdzi, że nikt ważny tu nie zagląda. 🙂

  105. @s.trabalski
    Ta lista jest trochę dłuższa (ze smaczków – ponoć Van Halen przy Eruption słuchali Paganiniego) ale faktycznie jak się czyta wywiady to będą się przewijać raczej standardy. Co chyba jest raczej normą w muzyce popularnej (i dla wywiadów z muzykami popularnymi).

    Ale nie mówimy o ogólnym poziomie znajomości tylko o kolesiach którzy coś wymieniają jako inspirację twórczą, noż cholera. To trochę jakby ktoś powiedział, że inspiruje go hip-hop, bo w sumie to słyszał w radiu Gangsta Paradise albo Scyzoryka.

    U ludzi u których naprawdę słychać inspiracje powagą (choćby Beatlesi czy Zappa), z reguły też bez dodatkowych komentarzy widać że było to coś więcej niż 4 pory roku Vivaldiego.

  106. A tak przy okazji, skoro Gospodarz sam prosi i skoro podobają mu się 2 rzeczy z symfoniki XIX w., no to zachęcam po prostu podrążyć temat głębiej — symfonie Brahmsa (zwłaszcza 1 & 4), Brucknera (4, 6-9), Mahlera (2, 3, 5, 6, 8), Scriabina (3), romantyczne poematy symfoniczne, jest tego sporo.

  107. Zapomniałem jeszcze o 3. Mendelssohna i takim samograju jak Fantastyczna Berlioza.

    A pod względem tzw. wykopu mało co z tej epoki może się równać z Requiem Verdiego.

  108. @Albrecht de Gurney
    Ależ chodzi właśnie o twórców – mało kto w popie czy rocku mówi o czymś spoza „klasyki klasyki”. Ani wywiadujący za bardzo o to nie pytają ani publiki to nie interesuje.

  109. Inspiracji bardziej awangardową muzyką poważną trzeba szukać w głębokim undergroundzie. Taki Adam Kalmbach (jednoosobowy projekt Jute Gyte) w wywiadach powołuje się na Schoenberga i Sibeliusa, kombinuje z serializmem i mikrotonami (przerobił gitarę na ćwierćtonową), polirytmami, itp. Jak ktoś się interesuje teorią muzyki, to warto choćby zajrzeć do notatek, jakie dodał do albumu „Perdurance” (są na bandcampie). Ja nie znam się na tyle, żeby fachowo ocenić, brzmi awangardowo do granic słuchalności.

  110. @Albrecht de Gurney
    „Ale nie mówimy o ogólnym poziomie znajomości tylko o kolesiach którzy coś wymieniają jako inspirację twórczą, noż cholera”

    No ale jak tą znajomość oceniasz? Przemyconymi cytatami z klasyki? Podejściem do komponowania?
    Poza tym nie za bardzo wiadomo o kim mówisz pisząc o metalu. Kontrprzykłady innych popowych zespołów już wymieniasz konkretnie z nazwy choć bez szczegółów.

    Tu masz wywiad z liderem znanego metalowego bandu, który w wywiadzie mówi i inspiracji muzyką klasyczną: https://www.youtube.com/watch?v=M2izOd6nHRU
    Pytanie brzmi, czy słuchając jego kompozycji z płyt death metalowych byłbyś w stanie to rozpoznać czy nie?

  111. @pgolik „Inspiracji bardziej awangardową muzyką poważną trzeba szukać w głębokim undergroundzie. Taki Adam Kalmbach (jednoosobowy projekt Jute Gyte) w wywiadach powołuje się na Schoenberga i Sibeliusa, kombinuje z serializmem i mikrotonami (przerobił gitarę na ćwierćtonową), polirytmami”
    Ojtam ojtam. Niedawno (oni w ogóle zresztą niedługo istnieją, ale wydają i po 5 albumów rocznie) King Gizzard and the Lizard Wizard mieli fazę na mikrotony, co słychać na albumie Flying Microtonal Banana.
    Polirytmy to oczywiście King Crimson po 1981 – czy to aż tak głęboki underground?

    @bantus „No ale jak tą znajomość oceniasz? Przemyconymi cytatami z klasyki? Podejściem do komponowania?”
    Językiem muzycznym, np. Jonny Greenwood z Radiohead się mocno wyrobił od czasów Creep.

    @strabalski „Ależ chodzi właśnie o twórców – mało kto w popie czy rocku mówi o czymś spoza „klasyki klasyki”. Ani wywiadujący za bardzo o to nie pytają ani publiki to nie interesuje.”
    No tak, ludzi interesuje głownie kasa i seks.
    @”Hmmm, blues? Wszystkie trzy gatunki startowały jako coś w rodzaju muzyki ludowej, z nich jazz awansował do tzw. kultury wyższej (w apirujacym domu mieszczańskim wypada mieć winyl choćby ze smooth jazzem)”
    Eeee co? Jazz i blues, faktycznie będące afroamerykańską (bo nie po prostu „czarną”) ludową muzyką, są spokojnie o stulecie starsze od metalu, który wyszedł z rocka, ktory wyszedł z rock’n’rolla, ten z kolei z rhythm’n’bluesa… Zbyt wiele ludowej białej muzyki (czy to irlandzkiej, szkockiej, niemieckiej czy polskiej) nie zdołało do metalu przeniknąć (sprawdzić czy nie Żywiołak albo Skandynawia).

    Najradykalniejszy ever metalowy album wyszedł dość wcześnie, bo już w 1975 i jest to rzecz jasna Metal Machine Music Lou Reeda.

  112. „Dla nie trawiących metalu polecam płytę Baaby Kulki: https://youtu.be/261ghU3-jrY To jest nawet lepsze niż oryginał.”

    Parafrazując znaną reklamę to jest to probably the best Iron Maiden cover collection in the world. Chociaż zawsze żałowałem że nie wzięli na warsztat żadnych nowszych kawałków, te z pierwszych płyt w spokojnej aranżacji, bez xagłuszającego napierdu, jednak czasem rażą nadmierną prostotą.

  113. A tymczasem nowy kawałek Metaliki, który całkowicie brzmi tak jakby na nowo nagrali któryś z czasów kill’em all, ma pierwszego dnia 5 milionów wyświetleń. Ludzie lubią piosenki które już słyszeli.

  114. @Havermeyer „Tu jest ciekawy videoesej na ten temat”
    Dzięki, bardzo rzeczowy i do tego zabawny

  115. A co do nastolatków to z mojej pojedyńczej anegdotycznej żeńskiej próby mogę stwierdzić:
    – gatunki nie mają żadnego znaczenia, jak coś jest fajne to jest fajne (discopolo też, niestety)
    – polskie jest ok, zagraniczne też jest ok
    – hip-hop jest ok
    – dla beki: Barka zniżkuje, Rick Astley zwyżkuje

  116. @sheik.yerbouti
    „Językiem muzycznym, np. Jonny Greenwood z Radiohead”

    I gdzieś powiedział że się inspiruje muzyką klasyczną? Zgroza.

    „Ojtam ojtam. (…) King Crimson”

    Heh weźmiesz jakiegoś bluesa i wychodzisz poza skalę europejskiej harmonii. Masz te słynne blue notes których nie zagrasz na fortepianie.

    „Zbyt wiele ludowej białej muzyki (czy to irlandzkiej, szkockiej, niemieckiej czy polskiej) nie zdołało do metalu przeniknąć”

    No nie wiem. Powiedziałbym, że całkiem sporo. Posłuchaj w całości tego klasyka: https://www.youtube.com/watch?v=Pok6dO4J6dg a potem jakiś szybki bluegrass na banjo. Sporo jest metalowych coverów w tym stylu bo to pasuje.

  117. @embercadero
    „A tymczasem nowy kawałek Metaliki, który całkowicie brzmi tak jakby na nowo nagrali któryś z czasów kill’em all”

    Chyba Load’em All. Jak dla mnie w ogóle nie grają jak w 80tych. Powinni byli się rozwiązać jak już zarobili te miliony.

  118. @bantus
    „A tymczasem nowy kawałek Metaliki, który całkowicie brzmi tak jakby na nowo nagrali któryś z czasów kill’em all”

    Chyba Load’em All. Jak dla mnie w ogóle nie grają jak w 80tych. Powinni byli się rozwiązać jak już zarobili te miliony.

    To ja może wytłumaczę. Kawałek (meaning nuty) są jak z kill’em all. Momentami tam są prawie cytaty, jeśli nawet nie z nich samych to z Diamond Head. Brzmienie oczywiście nie, jest ich współczesne (czyli pewnie to co określasz mianem load’em all). Stąd brzmi to jakby nagrali na nowo kawałek z 83. Nuty te same, ułamek wykurwu.

  119. @prawdziwy metalowy tekst
    Nikt jeszcze nie wymienił Tenacious D, któremu udało się skondensować wszystkie motywy (fantasy, seks i szatan) w kilku linijkach https://youtu.be/hvvjiE4AdUI
    Żadne odkrycie, że metalowa estetyka bywa na granicy kiczu, albo i poza nią. Zarówno fani, jak i twórcy mają do tego dystans. Nergal czasem na koncertach śpiewa „Decade of Therion” w wersji „Łyżwiarz wie że kotek”

  120. @sheik
    Zbyt wiele ludowej białej muzyki (czy to irlandzkiej, szkockiej, niemieckiej czy polskiej) nie zdołało do metalu przeniknąć.

    Phil Lynott się w grobie przewraca. 😉
    A przy okazji Thin Lizzy, to jak się posłucha takiego Massacre np. to dokładnie słychać skąd się wzięło brzmienie Maidenów. To, plus Doctor, Doctor UFO.

  121. @sheik metal i jazz
    Chodziło mi o to co powiedział Havermeyer:
    „metal jest już na etapie jazzu. Ma swoje standardy, które możnaby zebrać w książkę i dawać uczniom szkół muzycznych do wkucia na blachę, ma swoje praktyki wykonawcze, kanon tego jak brzmi doom, death, black, thrash etc.”
    To samo można powiedzieć o metalu, niezależnie od metryk obu. A także o dziadku (ojczulku) bluesie.
    Metal jest ludowy w sensie: narodził się/ukształtował wśród ludu (i to robotniczego, tru left!).

    @Metallica i Load’em All
    Fundamentalistom nigdy nie dogodzisz:-) Dekadami jęczeli, że M. skończyła się po Kill’em All, a jak w końcu to dostali smędzą, że to to jakieś nie takie i nie o to w sumie chodziło.
    (Tak wiem że w tym Skończeniu Się chodziło też o brzmienie).

  122. @embercadero

    Może i nutki te same, ale w niewłaściwych miejscach.

    @progresiwizm

    Jednak metal bez punku nie przejdzie. Programowe odrzucenie reguł i kanonów estetycznych, jakaś prowokacja, bez tych elementów to już nie będzie to samo. Fani progresywnego rocka powinni się krzywić i wydymać usta

  123. @bantus „I gdzieś powiedział że się inspiruje muzyką klasyczną? Zgroza.”
    Za młodu grał barokową muzykę na wiolonczeli, potem pisał partie smyczków (czasem mikrotonowe) dla Radiohead. A od jakiegoś czasu pisze głównie muzykę filmową.

    @”Heh weźmiesz jakiegoś bluesa i wychodzisz poza skalę europejskiej harmonii. Masz te słynne blue notes których nie zagrasz na fortepianie.”
    Na trójkącie też akordu nie zagrasz, instrumenty mają swoje ograniczenia. A jednak kojarzę kilku bluesowych pianistów.

    @strabalski „To samo można powiedzieć o metalu, niezależnie od metryk obu. A także o dziadku (ojczulku) bluesie.”
    Ba, to samo można powiedzieć nawet o rapie. Niewiele jest nowych rzeczy na tym łez padole, na szczęscie mieszanie gatunków bywa interesujące.

    @Havermeyer „Phil Lynott się w grobie przewraca”
    Ej, jeśli Thin Lizzy to metal, to już nie wiem. Hard rock – jasne, siedzi mocno w bluesie. Mogła się przypałętać i jakaś irlandzka piosenka.

  124. Ale hej, folk metal jak najbardziej istnieje, skyclada nie słyszeliście? To całkiem przyjemne momentami jest. Poza tym w takiej np Finlandii jest to połączenie całkiem częste, z tym że trzeba brać poprawkę że tam metal i to w wersji raczej bliższej ekstremy był praktycznie mejnstrimem (nie wiem jak jest teraz ale tak było gdy tam mieszkałem w 2005/6) więc i lokalne mutacje łatwo powstawały. Jak tam mieszkałem to nawet byłem na jakiś koncertach folk metalowych, nazw zespołow nie pomnę bo przeważnie były fińskie

  125. @embercadero

    Własnie miałem napisac to samo. Jak wpiszesz folk metal w googla to Skyclad bankowo wyskoczy gdzieś na pierwszej stronie wyników. Co do Finlandii to moje pierwsze skojarzenie to Amorphis.

    @sheik

    Z Lynottem to trochę sobie zażartowałem, TL to hard rock, chociaż na pewno inspirowali metalheadów tymi dwoma gitarami w harmonii i patatajkowymi rytmami. Metallica zrobiła przeciez cover Whiskey, no i ostatnia płyta Lizzy to trochę też był ukłon w stronę metalowej estetyki typu skóra i ćwieki na wieki.

    @igor
    Tenacious D to klasyk, proste. Trochę pokrewnym projektem jest gra Brütal Legend, gdzie Lemmy, Ozzy i Halford podkładają głosy postaciom a główna postać to roadie, którego gra też Jack Black.

    Naszła mnie właśnie taka refleksja że to co może tak działało na wyobraźnię młodych metalheadów, oprócz samej muzyki, to fakt że ci wszyscy bogowie metalu to byli tacy sami kolesie jak ci szeregowi fani i w zasadzie każdy może być tym gościem na scenie. Trochę o tym jest Tenacious D, trochę o tym jest ten piękny utwór Mountain Goats: https://youtu.be/YlN9JAowko8

    Nie czytalem jeszcze książki Szubrychta, ale pamiętam jak kiedyś na promocji innej książki o ewolucji black metalu wspominał właśnie o tym jak korsepondował z różnymi ludźmi i jak jego kolega Thomas pewnego razu napisał że teraz nazywa się Samoth i że maja taką kapelę z kolegami. Emperor sie nazywa. Coś podobnego oglądałem w 90s w moich rodzinnych Kielcach, tylko że dotyczyło raczkującego Hiphopu. Podobnie działała też scena HC Punk w Kalifornii czy potem grunge w Seattle.

  126. „każdy może być tym gościem na scenie”

    To jest to, co odróżnia muzykę poważną od tej drugiej.
    Jeśli zakładasz kapelę punkową, to w dobrym tonie (nomen omen) jest nie umieć grać na żadnym instrumencie i w ogóle być prostym chłopakiem/dziewczyną. Bodajże Joe Strummer nie przyznawał się, że posiada wyższe wykształcenie. Członkowie rodzimej yassowej Miłości wspominają, że na początku nie potrafili nic, natomiast bardzo chcieli być tymi gośćmi na scenie. A potem to już hartowanie się w ogniu i rozpoznanie bojem.
    Natomiast z drugiej strony są ci, co się stylizują na poważnych. Mogą grać kiepsko, przynudzać, żenować, ale mają rozmaite legitymizacje, że się nie wzięli z ulicy. Np. członkowie progresywno-rockowego Yes mówili, że inspiracją do „Close To The Edge” były: „Władca pierścieni”, Symfonie 6 i 7 Sibeliusa i „Siddhartha” Hermanna Hessego.
    Z powyższych przyczyn nie łączyłbym hasła „punk’s not dead” z aktualnym artystycznym poziomem muzyki punkrockowej. Chodzi o stan ducha. O gotowość wyruszenia z lancami na czołgi

  127. @ergonauta
    „Członkowie rodzimej yassowej Miłości wspominają, że na początku nie potrafili nic”

    Trzaska literalnie jak najbardziej. Tymon miał już za sobą sporo grania w różnych kapelach, a Mazzoll zaliczył edukację muzyczną. Tak że ten.

  128. @bartol

    Możdżer, Olter i Sikała też wszyscy mieli za sobą edukację muzyczną, więc jednak nope, jeden Trzaska wiosny nie czyni.

    W punku natomiast wszystko było dozwolone. Sid Vicious nie umiał grać na niczym jak zaczynał, został zwerbowany przez Mclarena głównie z powodu wyglądu ztcp. I jest trochę kapel z tamtego okresu które prezentowały podobny nieogar. Jedną z niewielu fajnych rzeczy na netfliksie są dokumenty muzyczne i jakiś czas temu sobie obejrzałem dwa z lat 70 w Londynie – jeden niemiecki o scenie punkowej, drugi o reggae, tytułów niestety nie pamiętam. Ten o punku fantastycznie pokazywał jak Pistols i Clash wyznaczyli trendy i pojawiła się od razu cała masa kopiujących to małolatów, którym trafiały się jakieś jednorazowe hity, większość z nich jednak średnio umiała grać i śpiewać. Najpiękniejszym momentem w tym filmie była jednak wizyta w barze dla teddy boysów (to się wszystko dzieje w 2 poł 70s) i mamy tam spoconych podpitych nastolatów z pompadurami a’la Elvis narzekającymi na ten cały punk że to nie muzyka i w ogóle. To jest żywy dowód na to że incelstwo i piwniczactwo istniało zawsze.

  129. @embercadero & Havermeyer „Ale hej, folk metal jak najbardziej istnieje, skyclada nie słyszeliście? To całkiem przyjemne momentami jest. Poza tym w takiej np Finlandii”
    No tak, a ja przecież całkiem i totalnie nie wspomniałem o Skandynawii. My bad.

    @ergonauta „Jeśli zakładasz kapelę punkową, to w dobrym tonie (nomen omen) jest nie umieć grać na żadnym instrumencie i w ogóle być prostym chłopakiem/dziewczyną.”
    Pamiętam z dawnych lat wywiad z Tomem Morello z RATM, w którym mówił, że punk go zachwycił tym właśnie, że nie trzeba umiejętności ani drogich instrumentów, można być jak Sex Pistols. Tyle że Steve Jones akurat grał na wcale nietanim Les Paulu. Pamiętam też biadanie Mustaine’a, że teraz (okolice roku 2000, kiedy jeszcze czytałem prasę gitarową) dzieciaki za psi pieniądz mogą kupić sprzęt, który brzmi bardzo dobrze, podczas gdy Za Ich Czasów było to bardzo trudne.
    No i mamy Briana Maya, który z jednej strony nie miał kasy na Stratocastera i musiał z ojcem sam wyciąć korpus gitary z mahoniowego okapu kominka „który przyjaciel rodziny chciał akurat wyrzucić”, z drugiej strony – skąd miał takich znajomych? Burżuj!

  130. @sheik
    „No tak, a ja przecież całkiem i totalnie nie wspomniałem o Skandynawii. My bad.”

    Wspomniałeś a ja to poparłem anecdatą. A nazwa zespołu o który głównie mi wczoraj chodziło i na którego koncercie byłem to Korpiklaani. Byli wtedy całkiem popularni i pewnie nadal są.

  131. @wo
    „Bardzo głośne słuchanie tego (na słuchawkach) rzeczywiście działało na mnie przeciwlękowo i antydepresyjnie”

    Dla mnie to szok że dwunastolatek słuchał takich rzeczy! Ja się cieszę, że w tym wieku katowałem kasetę „Super Disco ’89” z Jasonem Donovanem, a nie jakiegoś Vadera, bo dziś miałbym już pocięte żyły (owszem – znałem metali w liceum, ale oni mieli po minimum 15-16 lat!). Nawet dziś przeciwdepresyjnie to na mnie działa Motown Soul, a ciężkie brzemienia mają działanie raczej odwrotne. Już nawet Zenek to lepszy wybór!

    „[Szubrycht] parę razy pisze, że metal dla nastolatka może pełnić funkcję terapeutyczną”

    Bardzo w to wątpię. Dziecku z problemami metal może jeszcze bardziej zniszczyć psychikę, szczególnie jak usłyszy teksty o samobójstwie. Ja bym takie płyty sprzedawał pełnoletnim, podobnie jak wódkę (wiem że mamy XXI wiek, streaming przez internet itp., ale jak na porno powinny być ograniczenia 18+).

    @ergonauta
    „Jeśli zakładasz kapelę punkową, to w dobrym tonie (nomen omen) jest nie umieć grać na żadnym instrumencie i w ogóle być prostym chłopakiem/dziewczyną”

    Tak do niedawna jeszcze było z polskim hip-hopem (choć dziś się już mocno sprofesjonalizował): żenujące teksty, zero umiejętności wokalnych, dużo przekleństw i koślawe bity dodawały ulicznemu wykonawcy +100 punktów do bycia „tró”, szczególnie jeśli ziomeczek był wyklęty i nieudolnie rapował o nienawiści do policji, ćpaniu i walce z Systemem.

    A nawiązując do tematu notki – syntezę death metalu i hip-hopu próbował kiedyś robić posądzany o satanizm i przyznający się do okultyzmu Psychotrop (horrorcore/death rap). Krew na scenie itp. Przez co – w przeciwieństwie do pseudogangsterów, bouncerów i reszty pozerów – pozostał w kompletnej niszy (choć to akurat bardzo inteligentny i utalentowany ziom; nie mówię że normalny – ktoś, który twórzy tak chorą muzę, musi być wykręcony już z definicji).

  132. @ bartolpatrol @ Havermayer

    „wszyscy mieli za sobą edukację muzyczną”

    Jak najbardziej mieli. I solidne osłuchanie w tym i owym. Bo yass to jednak nie punk. Natomiast yassmenów i punkowców to łączy, że można by do nich adresować komunikat: ty to chyba niepoważny jesteś.
    Taki wizerunek w tej Miłości kreowali, taki mieli sposób podejścia do instrumentów – jakby pierwszy raz trzymali je w rękach. Paul Klee stylizował wiele swoich obrazów na niewprawne gryzmoły dziecka. Frank O’Hara pisał wiersze wyglądające, bo ja wiem, jakby pisał esemesy, notował fragmenty rozmów, językiem całkiem potocznym. A z naszych pisarzy Miron Białoszewski mi do głowy przychodzi, sam o sobie piszący: słów niepotraf.

  133. Ups, ten Klee i O’Hara zabrzmieli za poważnie jak na wątek o metalu, przepraszam i wracam do notki założycielskiej.

    Zespół Mech to była całkiem solidna kapela, o niezłym drygu do chwytliwych tematów, melodii. Byli trochę, dziś rzeklibyśmy, kampowi. Czyli sięgali po wątki demoniczno-satanistyczne, ale od razu jakby parodystycznie. Mój ulubiony numer to „Piłem z diabłem bruderszaft”

    Nad nami pękły mury
    Ciała rzuciły w loch
    Pocięły świat na wióry
    Wszystko to zjedzą szczury

    Dym pełza ciężko w lochu
    Jak szary lepki strach
    Sumienia drżą w popłochu
    Czuje tu zapach prochu

    Sto parę mil pod niebem
    Słyszę piekielny śmiech
    Ja się nie śmieje nie wiem
    Czy jest się z czego śmiać
    Ogień pod stopami
    Ogień pali twarz
    Widzę już miecz i wagę
    Idzie niebieska straż

    I o co taki szum
    Jakbym pil z diabłem bruderschaft…

  134. @sheik.yerbouti @problem profesora Wilczura
    „Za młodu grał barokową muzykę na wiolonczeli, potem pisał partie smyczków (czasem mikrotonowe) dla Radiohead. A od jakiegoś czasu pisze głównie muzykę filmową.”

    No dobrze, ale przechwalał się tym w wywiadach, że ęą on jest klasycznie wykształcony, nie to co te szarpidruty samouki z Koziej Wólki? Bo przytyk w komentarzach zrozumiałem tak że ktoś bez muzycznego wykształcenia w sposób nieuprawniony bo bez papierka powołuje się na inspiracje z muzyki klasycznej.

    To jest ten rodzaj pretensjonalizmu, który gdzieniegdzie nadal jest żywy. Co ten ślepy szarpidrut z plantacji będzie mi tu za muzyka podawał, ja jestem docentem muzykologii i stwierdzam, że on grać nie umie.

    „Na trójkącie też akordu nie zagrasz, instrumenty mają swoje ograniczenia. A jednak kojarzę kilku bluesowych pianistów.”

    Chodziło mi o europejską teorie muzyki a nie o techniczne możliwości instrumentów. Na niektórych się da, oczywiście bo przecież grają.

    @Miłość
    Już nie pamiętam czy to Mazzol z Tymonem, czy ktoś inny z zespołu, ale opowiadali, że kiedy już grali i domyślnie na muzyce się dobrze wyznawali, bybli na jakimś jazzowym koncercie, a koleś na scenie dosyć szybko jadąc po skalach ich zgubił. Stwierdzili, że coś jest nie tak z takim podejściem, skoro to co gra performer jest zrozumiałe tylko dla niego samego.

    @monday.night.fever
    „Dla mnie to szok że dwunastolatek słuchał takich rzeczy! Ja się cieszę, że w tym wieku katowałem kasetę „Super Disco ’89” z Jasonem Donovanem, a nie jakiegoś Vadera, bo dziś miałbym już pocięte żyły”

    „Dziecku z problemami metal może jeszcze bardziej zniszczyć psychikę, szczególnie jak usłyszy teksty o samobójstwie. Ja bym takie płyty sprzedawał pełnoletnim, podobnie jak wódkę (wiem że mamy XXI wiek, streaming przez internet itp., ale jak na porno powinny być ograniczenia 18+).”

    Nie wiem czy trollujesz czy pojechałeś full Tipper Gore. Mother… https://www.youtube.com/watch?v=Kk7H8G3R_jo

    Może niektórzy tak to przeżywają, w sumie nie wiem. Ja miałem odwrotnie, kiedy smutek dla mojego nastoletniego ja był już tak nieznośny że odechciewało się żyć zapuszczenie ulubionej w danym momencie metalistycznej kasety przynosiło krótkotrwało ale natychmiastową ulgę. Choć sam nigdy nie byłem częścią żadnej metalowej hordy ani punkowej załogi czy brygady, to domyślam że dla dzieciaków bez żadnego wsparcia w domu była to lina ratunkowa. W końcu mieli kogoś kto ich rozumiał, wspierał i akceptował. A to desperacka potrzeba w tym wieku. Dzisiaj może dzieciaki już tego nie potrzebują albo realizują to inaczej, online może.

  135. @ergonauta „Paul Klee stylizował wiele swoich obrazów na niewprawne gryzmoły dziecka.”
    No tak, a Pollock udawał, że mu się coś wylało na płótno. Klee niczego nie stylizował na niewprawny gryzmoł, to są bardzo starannie przemyślane kompozycje, formalnie i chromatycznie. Wiadomo, że sporo metalowych wioślarzy ma/miało podejście A UMIESZ TAK? i stąd te wszystkie 9-strunowe wynalazki do grania lotów trzmiela na amfetaminie, ale kolejna dyskusja o rysowaniu pleców konia nie jest chyba konieczna…

    @”A z naszych pisarzy Miron Białoszewski mi do głowy przychodzi, sam o sobie piszący: słów niepotraf.”
    To podejście, z włączaniem przypadkowych dźwięków, potocznych fraz do literatury kojarzy mi się z używaniem „brudnego”, nieakademickiego brzmienia w muzyce – czyli różne trzaski, stuki, glissanda, preparowane instrumenty czy wreszcie podejście Johna Cage’a (podobne metodzie późnego Duchampa w sztukach wizualnych), czyli w sumie field recording.

    @”Jakbym pil z diabłem bruderschaft”
    W tamtych czasach pewnie dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że diaboł jest Niemcem (Zresztą już i za I RP nosił „strój cudzoziemski”)

  136. @Konrad Matys
    „Ja bym jednak pamiętał, że tu było dużo kultu siły, przemocy, niekoniecznie pozytywnej męskości..”

    Szubrycht pisze o przemocy na koncertach i miedzy subkulturami (na dyskotekach też się prali może bardziej tylko skandalu nie było) oraz ze strony milicji. Szkoda, że nie wspomniał o przemocy domowej. W latach 80tych lanie było „normalną” metodą wychowawczą. Były jednak praktycznie w każdej przepełnionej klasie dzieci, które dostawały regularny wpierdol. Nie wychowawczy klaps, nie lanie po zbicu szyby piłką, ale właśnie wpierdol. Kablem, pasem, z buta. Nie mam na to kwitów ani statystyk, ani że częściej dzieci mundurowych, ale tak to zapamiętałem.

    Tą przemoc, głośną, szybką i agresywną muzykę, pogo pod sceną trzeba umiejscowić w kontekście jaruzela, ogólnej beznadzieji, traumy po stanie wojennym i pasa wiszącego w widocznym miejscu w co którymś polskim domu.

  137. @bantus „Bo przytyk w komentarzach zrozumiałem tak że ktoś bez muzycznego wykształcenia w sposób nieuprawniony bo bez papierka powołuje się na inspiracje z muzyki klasycznej.”
    To nie był mój przytyk, więc nie mogę przesądzać ococho, ale inspiracje czterema na krzyż klasycznymi/poważnymi kawałkami są mniej więcej równie przekonujące, co współczesny malarz inspirujący się Mona Lisą. Muzyka poważna jest dziś zupełnie gdzie indziej niż była za Vivaldiego, Mozarta czy nawet Griega, przejęcie kilku motywów i zagranie ich na gitarze to jeszcze nie inspiracja, tylko zabawa na poziomie grupy Ankh.

  138. @bantus
    Tą przemoc, głośną, szybką i agresywną muzykę, pogo pod sceną trzeba umiejscowić w kontekście jaruzela, ogólnej beznadzieji, traumy po stanie wojennym i pasa wiszącego w widocznym miejscu w co którymś polskim domu.

    Kat nawet miał taki numer „Czemu mistrze krzyż w tornistrze” i jest tam figura przemocowego starego co trzyma kij.
    A co do pasa i jaruzela to też pamiętam z podstawówki opowieści o pasie, kablu od żelazka (te stare żelazka miały takie odpinane, w oplocie albo gumowe, najgorzej ponoć było dostać wtyczką), do tego była przemoc w szkole. Początek lat 90 w 1000 latce na kieleckim blokowisku to była szybka szkoła życia. Do tego jeszcze wyż demograficzny i kilkaset dzieciaków tylko w jednym roczniku. Do tego regularne bitwy między osiedlami i przynależącymi do nich podstawówkami. Klasykiem był np. dym na rekolekcjach, kiedy 3 różne podstawówki spotykaly się w jednym kościele. Niby czasy się zmieniały ale oklep za długie włosy można było dostać zawsze. Metal świetnie pomagał rozładować napięcia i lęki dnia codziennego, chociaż wchodząc w subkulturę z ciuchami, glanami i włosami człowiek się sam ustawiał na celowniku, dlatego miałem masę kumpli którzy słuchali metalu ale wyglądal dalej jak normiki.

  139. @ Mech

    „W tamtych czasach pewnie dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że diaboł jest Niemcem”

    Sprawa jest bardziej złożona, jak wynika ze wspomnień jednego z muzyków Mechu, Roberta Milewskiego. Koniec piosenki idzie tak:

    „Ogień pod stopami
    ogień pali twarz
    widzę już miecz i wagę
    idzie Niebieska Straż

    I o co taki szum
    jakbym pil z diabłem bruderschaft
    ja brałem wtedy ślub
    i o co, i o co?

    Aniele daj mi tylko spokój
    ja chciałbym przecież tak
    tak po prostu żyć
    i powiedz, że to sen
    że to koszmarny sen
    to jakaś mania
    w żywe oczy kpić.”

    No i okazuje się, że podmiot liryczny, a zarazem autor tekstu, Milewski, brał ślub 13 grudnia 1981 r., już w realiach stanowojennowych, z ulicami pełnymi pojazdów wojskowych i milicyjnych, tudzież z koniecznościa uzyskania na komendzie milicji specjalnego zezwolenia na imprezę weselną w warszawskiej restauracji (ale tylko do 22.00!).
    Z czego wynika, iż: a/”Niebieska Straż” to po prostu patrol MO (który po zmroku i rozpoczęciu godziny milicyjnej stanie się znanym skądinąd „Nocnym patrolem”), b/ „ogień” (pod stopami, palący twarz) nie musi być stricte piekielny, bo wystarczą płonące koksowniki na ulicach, przy których grzali się żołnierze i milicjanci, oraz c/ cały demoniczny anturaż piosenki ma oddawać stan społecznego ducha tamtego czasu. A teraz wkraczamy w metafizykę. Kim jest Anioł? Być może po prostu miłością, która szukała tego dnia swego romantycznego sfinalizowania, windy do nieba (i ogólnie, w społecznym zakresie, coś tam znalazła, wszak krzywa przyrostu demograficznego poszła wtedy mocno w górę). A kim jest diabeł? Czy Michnikiem vel Kuroniem?
    O opozycyjnych konszachtach członków zespołu nic nie wiemy, ale jego pierwotna nazwa Zjednoczone Siły Natury Mech mogła budzić niepokój Służby Bezpieczeństwa. I o to cały szum.

  140. @Harvermeyer
    „A co do pasa i jaruzela to też pamiętam z podstawówki opowieści o pasie, kablu od żelazka (…), do tego była przemoc w szkole”

    Oj tak, w szkołach wybuchały regularne bójki, poza tym niektóre dzieci były dzień w dzień bestialsko bite przez rodziców. Znałem takich, którzy bali się wracać do własnego domu. Dziś w sytuacji znęcania się nad zwierzęciem czasem interweniuje policja, ale wtedy nawet katowane dzieci nikogo nie wzruszały.

    @bantus
    „Nie wiem czy trollujesz czy pojechałeś full Tipper Gore”

    Nie trolluję. To znaczy ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że w dobie rozhulanego internetu kontrola patotreści jest już w zasadzie niewykonalna (ponoć neonazizm można wlał się nawet w zakątki tik-toka), choćby dlatego że ci, którzy zarabiają na klikaniu w internet, nigdy nie dopuszczą do zmian w prawodawstwie, ale opisuję to, jak być *powinno*, czyli sytuację idealną. Pytanie też o zakres kontroli: czy 18+ ma być np. Behemoth (zwykłe darcie mordy przez przebierańców), czy NSBM i nawoływanie do samobójstwa? Nie klikam na link do Tipper Gore, ale domyślam się, że to jakiś konserwatywny oszołom. Amerykańska prawica oczywiście doszukuje się szatana w każdej lodówce, w grach RPG i Electric Light Orchestra puszczanej od tyłu. Ale nie można przeginać w drugą stronę – przecież są treści, które zwyczajnie szkodzą, moim zdaniem ten cały blackmetalowy bełkot o trupach i mordowaniu niepotrzebnie ryje nastolatkom banię.

    Wiem też, że są groźniejsze rzeczy od ekstremalnego metalu – np. takie, które można wyczytać w Biblii (dla mnie jako dzieciaka była to traumatyczna lektura) lub usłyszeć na religii: „Wyborcza” opisywały przypadki, kiedy nastolatki miały lęki po tym jak księża puszczali im na lekcji filmy o egzorcyzmach (wtedy z reguły interweniowali rodzice i wybuchały z tego powodu miniskandale). W tym sensie metal może być dla nich odtrutką. A jednak nie polacałbym nastolatkom ciężkiej muzy, niech se lepiej Zenka włączą.

  141. „Tą przemoc, głośną, szybką i agresywną muzykę, pogo pod sceną trzeba umiejscowić w kontekście jaruzela, ogólnej beznadzieji, traumy po stanie wojennym i pasa wiszącego w widocznym miejscu w co którymś polskim domu.”

    No jakby agresywna muzyka i kontaktowa „zabawa” na koncertach to nie jest nasz wynalazek. Nasze młynki pod sceną (notabene, jeśli ktoś padał na twarz, natychmiast się go podnosiło”), to „biały miś z łzami w oczach” przy zachodnich mosh pitach. Problem przemocy przez duże P to było coś, co trawiło usańską scenę HC w latach osiemdziesiątych. Niestety teraz sobie nie przypomnę, czy SE był odpowiedzią czy też jednym z zapalników — musiałbym pogrzebać w źródłach, a to mogę zrobić dopiero wieczorem.

    A z ciekawostek opisujących krajową scenę niezależną, polecam „Polski Hardcore” Filipa Bogaczyka.

  142. @mnf
    niech se lepiej Zenka włączą

    To musi być trolling

    Nigdzie nie widziałem „nawoływania do samobójstwa”. Ozzy miał sprawę o numer Suicide Solution, a tytułowe solution to raczej „roztwór” a nie „rozwiązanie” bo kawałek jest o jego walce z alkoholizmem. Judas Priest mieli chyba o „Better by You, Better by Me”, gdzie sąd się też nie dopatrzył nawoływania do samobójstwa. Powtarzasz prawackie memy i do tego jeszcze zakładasz że muzyka i teksty mogą cokolwiek zrobić nastoletnim dzieciom. Może zakażmy też Baudelaire’a i naklejmy na okladkę 18+ bo tekst Padliny brzmi jak klasyczny numer Cannibal Corpse.

    Polecam dowiedzieć się kim jest Tipper Gore: https://youtu.be/Q_7NSXnlQ64 i możemy wrócić do dyskusji 😉

  143. @jesus „No jakby agresywna muzyka i kontaktowa „zabawa” na koncertach to nie jest nasz wynalazek.”
    Przemoc w rodzinie i bicie dzieci również przecież nie jest polskim wynalazkiem. Może dlatego punk, rap czy metal (oraz ich intensywne przeżywanie) były/są popularne w USA, UK, Francji a nawet w Rosji i Brazylii.

    @Havermeyer „Powtarzasz prawackie memy i do tego jeszcze zakładasz że muzyka i teksty mogą cokolwiek zrobić nastoletnim dzieciom.”
    Tu jak znalazł jest najnowszy odcinek Some More News, którego tematem jest moralna panika: https://youtu.be/oAeKAJFrb0w

  144. @Harvermeyer

    Depresyjna muza na dłuższą metę pogłębia depresję (prościej już tego nie wyjaśnię). Słuchanie metalu to jak picie wódki – pewnie na krótką metę może komuś pomóc, ale… Lepiej leczyć się Motown Soulem; teksty też często smutne (np. https://m.youtube.com/watch?v=3-_HqDoE7Jw), ale zupełnie inaczej podane. Nie bez powodu ci kryminaliści z celi Ikonowicza słuchali „Białego Misia”, a nie gangsta rapu czy wypocin Kostrzewskiego.

  145. @szkodliwość metalu
    I tym sposobem mnf wyeliminował z obiegu serial MASH i rykoszetem Manic Street Preachers (oraz jakiś milion kawałków ze wszystkich segmentów kultury popularnej, bo samobójstwo to dość powszechny temat).

    Na tej samej zasadzie postuluje aby Zenek również trafił na indeks – zachęca młodzież do ryzykownych zachowań seksualnych, buduje szkodliwe wzorce związków oraz skłania do jak najszybszego porzucania edukacji (a także promuje użycie alkoholu).

    A tak serio. Nie podeprze się żadnymi badaniami ani choćby porządniejszymi statystykami. Po prostu nie znam nikogo, komu stałaby się krzywda z powodu ciężkiej muzy (może przytępienie słuchu?) Natomiast widywałem przypadki dzieciaków „ustawianych” przez otoczenie z powodu upodobań muzycznych, wyglądu, ciuchów, sposobu bycia i innych takich. Więc, dyplomatycznie mówiąc, problem IMHO leży gdzie indziej niż kaka demona.

  146. @s.trabalski
    „Zenek (…) zachęca młodzież do ryzykownych zachowań seksualnych, buduje szkodliwe wzorce związków oraz skłania do jak najszybszego porzucania edukacji (a także promuje użycie alkoholu)”

    Haha – sex, druga and Zenek! Gdzie niby, w tekście „gwiazda w górze lśni /pierwszym mym życzeniem jesteś ty”, czy może w „wiatr ukradł mi gitarę /zostawił groszy parę”? Czy Ty w ogóle słuchałeś tego gościa? No owszem, jest nurt disco polo o chlaniu, ćpaniu i zaliczaniu panienek, ale to raczej nie Martyniuk.

  147. @mnf
    Oczywiście że nie słuchałem. I – jak to napisałem wyżej – nie zamierzam.
    @”Depresyjna muza na dłuższą metę pogłębia depresję (prościej już tego nie wyjaśnię). Słuchanie metalu to jak picie wódki – pewnie na krótką metę może komuś pomóc, ale… Lepiej leczyć się Motown Soulem…”

    Nope, nope, NOPE. Nie „Lepiej się leczyć” ale „Trzeba się leczyć” i nie „leczyć się Motown Soulem” ale „leczyć się po prostu, u specjalisty”. Dzieciakowi na stanu depresyjne pomoże nie zmiana muzy na zgodną z Gustem Wuja Emenefa tylko poprawa relacji z otoczeniem i diagnoza. In fact, dla zdołowanego dzieciaka prostowanie upodobań to dodatkowy kop w d… i raczej pogorszy sprawę.
    Serio, tyle literek zmarnowanych żeby wyrazić proste ” No nie podobają mi się te sierściuchy z ich łomotem i gupimi tekstami. Niech zacznie im się podobać to co mi się podoba, bo wiadomo, że to co mi się podoba jest obiektywne lepsze do tego zdrowe na młode mózgi”.

  148. @sheik
    Agresję można też umotywować hormonami buzującymi w nastoletniej młodzieży, czy ogólną beznadzieją początku lat osiemdziesiątych: u nas kryzys i stan wojenny, tam reaganomika/thatcheryzm i poczucie zagrożenia atomową zagładą.

  149. @sheik.yerbouti
    „zabawa na poziomie grupy Ankh”

    Jeszcze była The Great Kat.

    @ergonauta
    „krzywa przyrostu demograficznego poszła wtedy mocno w górę”

    Czy to nie jest trochę mit? Ten pik demograficzny zaczyna się jakoś w drugiej połowie lat 70tych i kończy dekadę później. To po prostu dzieci boomerów.

    @mnf
    „Znałem takich, którzy bali się wracać do własnego domu.”

    Też znałem, choć nie zawsze to było takie oczywiste i mam poczucie, że to nie było jakieś moje wyjątkowe osiedle w wyjątkowym mieście.

    Teraz niektórzy z nich teraz na wykopach kpią z bezstresowanego wychowania bo za ich czasów to paaanie, a teraz same płatki śniegu. Z tym, że ta domowa przemoc bardziej przeorała ludzką psychikę niż okazyjne spotkania z milicyjną pałą czy całkowity brak bhp (z dzisiejszego punktu widzenia). Można było się bawić na dowolnej budowie, wejść na dach bloku, chować się w niezabezpieczonej studzience, wypadki się zdarzały. Ta domowa przemoc była jakoś bardziej systematyczna i powszechna.

    Nie chodziło tylko o pijaków, czy mudurowych, bo przecież lanie jest też karą poświeconą kropidłem, a taki solidaruch który dostał od jaruzela przekazywał tym co miał pod sobą, często dzieciom właśnie tą samą agresję.

    Było jakieś wręcz społeczne oczekiwanie, że ojciec coś zrobi, w sensie wymierzy dyscyplinę, od żony, babki po nauczycielkę, kolegów, sąsiadów, współpracowników. Więc nawet ktoś zupełnie nie skłonny do przemocy poczuwał się do „obowiązku”. To były na prawdę porąbane czasy z dzisiejszej perspektywy.

    @motown
    Słuchanie pozytywnej muzyki też nie rozwiąże twoich problemów, w ogóle słuchanie muzyki, może granie albo grupa rówieśnicza przynajmniej podtrzyma przez upadkiem.

    Metal polega na kontrolowanym przeżywaniu negatywnych emocji, czy to strachu, złości, czy smutku. Nie jest to piękne ani radosne, ale jakoś tam działa.

    Historia pozytywnej muzyki też nie jest aż taka piękna. Wystarczy coś poczytać o największej gwieździe Motown. To przecież historia przemocy i wykorzystywania w obie strony. W dodatku to mit, że tylko rokendrolowcy mieli problem z uzależnieniami i tragicznie kończyli karierę i życie, a tacy bluesmani, jazzmani i inni muzycy ani dna butelki ani strzykawki nie widzieli na oczy. Ani soul ani bycie dzieckiem pastora nie stanowiło specjalnego immunitetu.

  150. @przemoc
    Pamiętam, dostawałem. I dlatego nostalgia za czasami, kiedy ja byłem młody, a Iron Maiden nagrywali dobre płyty nie trzyma mnie za mocno. O wiele bardziej odpowiada mi współczesna kultura festiwalowo-koncertowa. I ogólnie, większa inkluzywność w metalu, mniej toksycznego maczyzmu itp.

  151. Powiedzieć komuś z depresją że ma posłuchać wesołej muzyki to jedna z najbardziej chujowych rad jakie kiedykolwiek słyszałem. Może jeszcze ma się wziąć w garść, nie? Naprawdę żena.

  152. @embercadero
    „Może jeszcze ma się wziąć w garść, nie?”
    Jeszcze można „dostrzec pozytywne strony” i „pójść pobiegać”!

    @pgolik
    „mniej toksycznego maczyzmu itp.”
    M.in. dlatego wolę punk i okolice, bo tam od początku było więcej kobiet, ale hej, w metalu też były i są. Może pogadamy dla odmiany o muzyczkach? Zaczynając od Girlschool w samym środku NWoBHM?

  153. @Tyrystor

    Punk jak punk, ale HC w którymś momencie był mocno maczystowski, patrz choćby Beastie Boys, którzy przeskakując z HC na HH pozbyli się Kate Schellenbach, bo chcieli być twardzielami.

    Ogólnie apogeum splatfusienia umysłowego (przemoc, uniformizacja powiązana ze zwalczaniem nie-tró, dogmatyzm, maczyzm, a nawet pożywka dla skinheadów) to chyba były jednak Youth Crew, sXe pro-life czy hardline.

  154. Kiedy wsiąkałam w cięższe brzmienia, moja ówczesna przyjaciółka powiedziała mi, że punk jest muzyką złości, a metal muzyką bólu i faktycznie, gdy miałam te 15-16 lat nawigowały mnie przez te emocje.
    Twierdzę, że nie wyrosłam, poszerzyłam tylko upodobania (słucham dziś wszystkiego, mało czego intensywnie)

  155. @muzyczki
    W książce Szubrychta jest o tym dużo i dobrze, nie ma co się powtarzać.
    Mnie ostatnio wgniótł w glebę dosyć nowy zespół Konvent z Danii. Cztery (od niedawna pięć) młode sympatyczne dziewczyny i ciężki doom death. Na yt są klipy z filmami z koncertów – bez tego trudno uwierzyć.
    @zmiany kultury
    Jest teraz taki projekt „Black Metal Rainbows” – kompilacja na bandcampie i książka – manifest. Daleko zaszliśmy od lat 80., i dobrze.

  156. @motown

    Akurat jestem świeżo po lekturze Standing in the Shadows of Motown i w latach 60 to była zwyczajna fabryka. Muzycy sesyjni zasuwali dzień w dzień po naście godzin, dostając $5 za każdą 3h sesję. W miarę jak wytwórnia zaczęła robić wagony szmalu to muzycy zaczęli też dobrze zarabiać, ale nie na tantiemach, bo długo nie dostawali creditsów za sesje a często wymyślali swoje partie i zmieniali aranże, więc w sumie case Clare Torry w Great Gig in the Sky, tylko dziejący się każdego dnia. To się zmieniło w zasadzie dopiero jak motown przeniósł się do Kalifornii.

  157. @domowa przemoc
    W Horyzontach Techniki dla Dzieci (przełom lat 50. i 60.) jest cykl dość ciekawych i zabawnych opowiadań o rodzinie mieszkającej na ulicy Słonecznej.
    W zasadzie ma to być popularyzacja chemii (może Gospodarz pamięta?), gdyż ojciec rodziny – chemik – przekazuje synom wiedzę i robi z nimi doświadczenia.
    Ale jednocześnie dzieci rozrabiają, a wzmianki „pas będzie w robocie” albo „obejdzie się bez pasa” są dość częste. Niektóre inne metody wychowawcze też są – jak dla mnie – mało sympatyczne.

  158. @ Havermeyer
    Wytwórnia jako fabryka – bardzo mi to przypomina historie, które mi Młoda opowiada o K-Popie.
    To, że teraz zwykły laptop + parę niedrogich gadżetów pozwala nagrywać muzykę na poziomie brzmienia niekiedy lepszym od produktów dużych wytwórni (bo np. artysta może zdecydować, czy przeginać z kompresją, czy zachować dynamikę) mocno zmieniło scenę, nie tylko metalową. Sam jestem ciekaw, w którą stronę to pójdzie. Z jednej strony mamy serwisy streamingowe odbierające muzykom zarobek, ale z drugiej możliwość uzyskania pełnej niezależności od jakichkolwiek wytwórni dzięki dostępności dobrze brzmiącego nagrywania w domowych warunkach plus bandcamp, patreon itp. Na pewno sprzyja to nurtom niszowym.

  159. @przemoc domowa
    Bohater „Chłopaka na opak” Ożogowskiej też dostaje lanie za swoje wybryki i traktuje to jako normalne ryzyko. Natomiast faktem jest, że rodzice nie mogą już z nim wytrzymać („utemperować go”) i oddają na jakiś czas do babci, a potem ojciec próbuje się z nim dogadywać na spokojnie.

  160. @ bantus

    „Czy to nie jest trochę mit? Ten pik demograficzny zaczyna się jakoś w drugiej połowie lat 70tych i kończy dekadę później. To po prostu dzieci boomerów.”

    Bardzo możliwe, że to mit. A jeśli jest, jak mówisz, to „Aniele, daj mi tylko spokój, ja chciałbym przecież tak, tak po prostu żyć” = „Telewizor, meble, mały fiat – oto marzeń szczyt”.

    @ suicydalność @ depresjogenność

    Pod tym względem cały metal i najmroczniejsze hardkory deklasuje jedna nastrojowa piosenka – „Gloomy Sunday”.

    https://wkulturalnysposob.com/2021/01/06/nie-tylko-dla-samobojcow-czyli-historia-jednej-piosenki-video/
    https://kultura.onet.pl/muzyka/gatunki/pop/na-czym-poleca-klatwa-gloomy-sunday/75plz9p

    Z listy wykonawców tej łagodnej ballady (patrz: wiki) wynika, że posłuchanie Mieczysława Fogga lub Karela Gotta może być groźniejsze niż Marilyn Mansona (który wymiękł i nie odważył się jej zaśpiewać). „Smutná neděle” brzmi bardziej niepokojąco niż jakieś „Szatan, szatan, oł je, oł je” (jak to streścił Tymon Tymański).

  161. @Smutna niedziela
    Pisał o tym Krzysztof Varga:
    „Samobójstwo jest największym sukcesem eksportowym węgierskiej kultury. Żaden węgierski pisarz, malarz ani aktor nie odniósł takiego sukcesu, jak piosenka Szomorú vasárnap – hymn samobójców całego świata, jedyny węgierski hit na skalę światową, utwór, którego słowa przełożono na kilkadziesiąt języków, kilkudziesięciu światowej sławy piosenkarzy włączyło go do swojego repertuaru, a osób, które po wysłuchaniu tej łzawej piosenki skończyły ze sobą, nie sposób zliczyć. „

  162. #popkultura a trendy

    Mnie się jednak wydaje, że Matysiakowie mogą łatwiej „wpędzić w depresję” (choć raczej w epizod depresyjny – depresja [MDD] to jednak coś innego niż przygnębienie nastolatka, epizod depresyjny czy coś z szerokiej gamy zaburzeń afektywnych) niż Poszepszyńscy.

    Raz, że uporczywe pokazywanie idealnej sylwetki, idealnej rodziny, idealnego życia zawodowego czy innych ideałów (wszyscy są radośni i biegają z małymi pieskami w trakcie kulturalnego rozwiązywania wszelkich problemów – te klimaty) siłą rzeczy powoduje u odbiorcy porównywanie prezentowanego „ideału” z nie za bardzo idealną rzeczywistością. U słabszych jednostek chyba może to wywołać co najmniej negatywne ocenianie swojego życia i otoczenia a w konsekwencji skazane na niepowiedzenie próby dorównania ideałowi.

    Dwa, że niekoniecznie znajdą się odbiorcy chętni do naśladowania kariery i życia rodzinnego Grzesia Poszepszyńskiego. Część słabszych odbiorców najwyżej się oburzy, że takie brzydkie rzeczy ludzie słuchają.

    Nawiasem mówiąc, jakbym miał wskazywać muzykę o negatywnym oddźwięku (śmierć, zagłada, i najgorsze: cierpienie) to zdecydowanie nic z metalu. Prędzej (jak odbiorca zna kontekst) to raczej „Tanc a Lelek” Turjana Aylahna (zdaje się, jakaś wersja muzyki elektronicznej) czy „Roller Mobster” od Carpenter Brut (synthwave). Metal zawsze mi się kojarzył albo z czarnym humorem i ewentualnie dekonstrukcją kwestii cierpienia (black, heavy i death), albo z muzyką co prawda bez drugiego dna poza „to ma dać czadu i fajnie brzmieć” (power metal). A jak już miałbym wskazać utwory z wokalem, które są „depresyjne” to prędzej bym wskazał „Cieszyńską” w wykonaniu Andrusa.

    No, ale ja to jestem dziwny, mnie np. przytoczona „Gloomy Sunday” po prostu nudzi.

  163. Muzyka generalnie nie wywołuje depresji ale jak już jesteśmy przy rzeczach smutnych to najsmutniejszym kawałkiem jaki kiedykolwiek słyszałem jest „Hurt” w wersji Johnny Casha. Literalnie i wielokrotnie doprowadził mnie do łez. Szczególnie w wersji z obrazkiem.

  164. Parę przyczynkarskich uwag dziadersa (muzycznego):
    Smutne piosenki o samobójstwie – był taki zapomniany zespół prog rockowy Barclay James Harvest, który nie bawił się w żadne owijanie w bawełnę i zagrał (LP Octoberon, 1976 r.) utwór „Suicide?”, zakończony literalnie odgłosem windy, kroków, wychodzenia na zewnątrz, świstu powietrza i hmmm… pacnięcia.
    Z płyt BJH polecam przy okazji ich drugi LP (Once Again), ale to właśnie notka w Tylko Rocku jakieś 30 lat temu o najbardziej depresyjnym utworze rockowym naprowadziła mnie na twórczość tego zespołu. Bardzo tró prog rock. Klimaty „wychowany na trójce”.
    A skoro prog rock i muzyka klasyczna – to z płytoteki dziadersa wyjmę jeszcze grupę Curved Air – która miała skrzypka jako stałego członka zespołu. Polecam utwór „Metamorphosis”, skomponowany przez osiemnastoletniego wówczas Eddiego Jobsona, znanego później w wielu prog rockowych składów. Jedna z moich ulubionych partii fortepianu w muzyce rockowej (ta w środku utworu). Przed krótki czas w tym zespole grał Stewart Copeland (później The Police).
    Wspomniano też flirty Deep Purple i samego Jona Lorda z orkiestrą. Jako tró dziaders po raz pierwszy słuchałem „Windows” i „Gemini Suite” dekady temu na winylu. Nawet wtedy wydało mi się to dość pretensjonalne, a jak coś jest pretensjonalne dla licealisty, to już grubo. Ale LP Sarabande dalej należy do moich ulubionych (BTW, tam na gitarze gra Andy Summers – znakomite solo w Gigue). Może dlatego Sarabande się broni, że Jon Lord odrzucił bachowskie ambicje i wdał się we flirt z dawną muzyką o bardziej rozrywkowym autoramencie.
    Żeby nie było tylko w klimacie „wychowany na trójce” – Johny Greenwood i Krzysztof Penderecki grali wspólnie – przynajmniej jeden koncert w Londynie w 2012 r.
    Wracając trochę do metalu w Polsce w ejtisach – Ironi byli bardziej popularni niż u siebie. To pewnie wynikało z indywidualnych preferencji paru didżeji radiowych, ale hierarchie popularności układały się u nas zupełnie inaczej niż w Wielkiej Brytanii, nie mówiąc już o Stanach. W sumie to dobrze, o ile pamiętam, zjawisko takie jak hair metal (w wersji tró – Motley Crue, Twisted Sister) nie były specjalnie znane w Polsce. Bon Jovi może tak – ale to już trochę później (końcówka ejtisów) – więc mniej tró pudel metal.
    A odnośnie polskiego metalu – nieco transgresji: jedni z dostojnych Ojców Założycieli – Turbo (jak nagrywasz płytę „Kawaleria Szatana”, musisz być tró) nagrał utwór wykonywany też przez Halinę Frąckowiak („Fabryka Keksów”) – zresztą wcześniej Wojciech Hoffmann grał to na scenie razem z Haliną Frąckowiak. Czyli pomiędzy „Kawalerią Szatana” a Haliną Frąckowiak mamy tylko jeden shakehand.

  165. Jeszcze w temacie przemocy i życia w dysfunkcyjnej rodzinie, z tragicznym, sugestywnie przedstawionym końcem: Life of Agony — River Runs Red. Płyta pomyślana jako opowieść o ostatnim tygodniu życia nastolatka, któremu życie robi wbrew z każdej możliwej strony.

    Niejedna nastoletnia osoba mogła się dopasować i poczuć, że nie jest jedyną w takiej sytuacji.

  166. @jesienna deprecha
    Najsmutniejsza muzyka świata to oczywiście dialog Siegmunda z Brunhildą w drugim akcje Walkirii, ale Gloomy Sunday też daje radę, zwłaszcza w wykonaniach Elli i Venetian Snares.

    @Greenwood i Penderecki
    Oglądając „There will be blood” miałem uczuć pt. „WTF kto tak podrabia Pendera”. A potem okazało się, że to Greenwood i jakoś mniej więcej w tym samym czasie zaziomili się, chyba z okazji krakowskiego Unsoundu czy innego Sacrum/Profanum. Zresztą IMO chleba z tej mąki nie było — Greenwood nie wyszedł poza naśladownictwo (najwyższa forma pochlebstwa jak wiadomo), czyli szmirra i kadzidło. Penderowi z kolei tak to połechtało ego, że zaczął brylować w rockowym towarzystwie i w efekcie nagrał z Beth Gibbons najgorszą wersję III Symfonii Góreckiego ever. To już lepiej było nie mieszać 😉

  167. @Fabryka keksów
    Oryginalnie to utwór efemerycznego zespołu Dzikie Dziecko z dosyć znanymi później nazwiskami w składzie (Hołdys, Sygitowicz), czyli i Frąckowiak i Turbo grali to jako cover.
    A o tym, że Turbo nie było nigdy prawdziwie trv, to pisze Szubrycht w książce.

  168. @„Turbo nie było nigdy prawdziwie trv”
    Aż dziw, że nikt nie założył grupy Biturbo. A potem jako spinoff VTEC Just Kicked In Yo

  169. @ergonauta
    „Jak najbardziej mieli.”

    No więc Trzaska nie miał. Żadnego. Podstaw harmonii zaczął uczyć się za czasów Miłości.

    „I solidne osłuchanie w tym i owym.”

    A to jak najbardziej, ale to trochę co innego.

    Swoją drogą zacząłem czytać autobiografię Trzaski. To całkiem zabawne czytać autobiografię osoby, którą się znało od dziecka i trafiać tam na ludzi, których się znało mniej lub bardziej osobiście. Przy czym Mikołaj jest z pokolenia starszych braci, którzy robili rewolucję. Nam, młodszemu rodzeństwu, zostało obserwowanie, zazdrość i brak pomysłu co zrobić z własnym życiem, bo dołączanie do rewolucji starszych braci to jednak obciach.

  170. @jesusbuiltmyvolkswagen
    „Jeszcze w temacie przemocy i życia w dysfunkcyjnej rodzinie, z tragicznym, sugestywnie przedstawionym końcem: Life of Agony — River Runs Red.”

    Uu paanie na nastoletnim ja robiło mocne wrażenie. Ostatnio zasłyszałem, że lider zespołu jest teraz liderką, więc może wewnętrzne katusze autora miały też aspekt dysforii związanej z niezgodnością płciową.

    @najbardziej depresyjne płyty
    Chyba były jednak głównie niemetalowe. Bonnie Prince Billy „I See A Darkness” https://www.youtube.com/watch?v=dgZJIOFLJGk
    Death to me
    And death to you
    Tell me what else can we
    Do die do?
    Death to all
    And death to each
    Our own God-bottle
    S’within reach

    Albo „Above” – Mad Season https://www.youtube.com/watch?v=sUnmdQ1iNOc

    Choć słuchanie w tę pogodę o tej porze roku „Foundations Of Burden” Pallbearer https://www.youtube.com/watch?v=N99KPZ2RsoM czy Yob – „Clearing The Path To Ascend” https://www.youtube.com/watch?v=HEFZiG_kNLQ też daje radę.

  171. @Ponury
    „Ironi byli bardziej popularni niż u siebie. To pewnie wynikało z indywidualnych preferencji paru didżeji radiowych,”

    ofkors, u nas z przyczyn oczywistych popularne było to co puszczali w trójce, dotyczyło się to tak samo postpunka czy synthpopu jak i metalu. W przypadku metalu o tym czego się słucha decydowali Rogowiecki z Wiernikiem i kropka. To było jedyne źródło dostępne masowo. A oni nie gustowali w pomysłach rodem z Sunset Strip tylko właśnie w Ironsach, Accepcie czy Helloweenie. A i druga rzecz, też w poprzek gatunków: nadpopularność artystów niemieckich. Z równie oczywistych powodów – liczna diaspora, paczki a później gastarbeitowanie

  172. @Bantus&Mad Season
    Chyba wolę „Wake Up”, może i kiedyś dawał nadzieję, ale dziś wiemy że próżną. I w ogóle AiC. Jednak kombinacja życia w Seattle i tamtejszej heroiny zrobiła swoje.

    @embercadero
    Ale trzeba przyznać, że Teutoni nieźli są w szarpaniu drutów. Jedną z moich ostatnich faz jest stoner/psychedelic, gdzie reprezentacja germańska jest niczego sobie, np. Samsara Blues Experiment, My Sleeping Karma czy Colour Haze.

  173. @jesus
    „Teutoni nieźli są w szarpaniu drutów”

    Kowalski. Był czas, że słuchałem tego psychodelicznego hardkoru namiętnie. Choć to może był industrial. Cholera wie.

  174. @bartolpartol
    „Swoją drogą zacząłem czytać autobiografię Trzaski. To całkiem zabawne czytać autobiografię osoby, którą się znało od dziecka i trafiać tam na ludzi, których się znało mniej lub bardziej osobiście. Przy czym Mikołaj jest z pokolenia starszych braci, którzy robili rewolucję”.

    Przy czym to była w sensie artystycznym/muzycznym też rewolucja tylko na tzw. polskie warunki. Przecież w latach 60. nie było tu żadnego polskiego odpowiednika AACM czy też niewiele było nagrań w jakimś ekstremalnym duchu europejskiego free. OK, były odważniejsze nagrania Stańki dla ECM (tak, dla tego samego gładkiego i przestrzennego ECM) czy jakieś eksperymenty Komedy na zasadzie: dźwięk pod obraz (nasza muzyka filmowa z lat 60-70. to w ogóle osobny temat), ale nasz dżez był wtedy raczej osadzony w głównym nurcie (nawet jeśli wybitny). Na przełomie lat 80./90. to „yassowanie” było u nas ożywcze dla jazzu, ale przecież Miłość nie wymyślała koła na nowo. Na pewno miało to nasz urok i koloryt.

    A sam Trzaska częściej się odnosi w tej autobio (chodzi oczywiście o ten wywiad-rzekę przeprowadzony przez Gregorczyka i Jabłońskiego, czyli „Wrzeszcz”, bo inna tego typu pozycja nie istnieje) do tego wizerunku/credo jako bardziej rockandrollowego sposobu promocji niż do wielkiej muzycznej rewolucji („byliśmy chuliganami jazzu” lub „jakbyśmy skończyli podstawówkę z marketingu”). Nawet jeśli to ma miejsce teraz retrospektywnie, to jednak sporo wnosi do oceny. Więc nawet sam Pan samouk, co rzucił studia plastyczne dla saksofonu, który musiał niegdyś gonić i nadążać za złożonymi tematami Tymona (bo oczywiście był to ten szalony okres, kiedy Tymański bardzo wnikliwie studiował harmonię oraz to, co robili jego „mistrzowie”, i wbrew sowizdrzalskim pozorom miał duże ambicje – znać, opanować, a zrobić po swojemu itd.), teraz określa Miłość jako zespół przede wszystkim jazzowy. Który zresztą zyskiwał sympatię starych pierników-krytyków. No… może te pierniki tylko nie omieszkali dodać przy każdej możliwej okazji do pochwalenia miłości, iż „niemała w tym zasługa Leszka Możdżera”. Fraza często przytaczana potem przez Gwincińskiego w najbardziej absurdalnych kontekstach, by Mikołaja podrażnić – o, popatrz, jaki ładny budynek tu stoi, niemała w tym zasługa Leszka Możdżera.

    Druga też kwestia to trochę taki bunt środowiskowy przeciw tzw. jazzowi bankietowemu granemu często przez okrzepłe na scenie postaci – jest przytoczona fajna anegdota, jak w połowie lat 90. ktoś dzwoni do Trzaski zapytać, czy by nie zagrał na bankiecie promocyjnym Citroena Saxo (Sax and Saxo się wspaniale komuś łączyło), choć ponoć Olo Walicki to jeszcze jako nastolatek sporo na tych samych bankietach kasy naczesał, zanim pomógł Mikołajowi z Łoskotem.

    Aktualnie już jestem przy końcowych rozdziałach. Gregorczykowi i Jabłońskiemu za tytaniczną pracę chwała. Mikołajowi za szczerość przede wszystkim. Początkowe rozdziały są też bardzo ciekawe. Sporo w nich historii i ładunku emocjonalnego.

    @metal a klasyka
    Może po prostu w niektórych sytuacjach zbieżnych chodzi o tę niemalże tożsamość ostinato z riffem i centralną funkcję tego ostatniego w metalu (przynajmniej przez długi bezprzymiotnikowy czas na etapie formacyjnym). Neoklasyczne fascynacje jakiegoś Malmsteena i powielanie pomijam, bo już Sheik się do tego odniósł zwięźle i celnie. Zresztą tymi fascynacjami rock też jest nasycony. W graniu takiego Blackmore’a jest na pewno tego więcej niż np. Steve’a Morse’a (nie byłem nigdy fanem, ale wystarczy chwila odsłuchu). A np. występy metalowców z orkiestrami często kończą się blado, ze względu na nieprzystawalną płaską dynamikę metalu. Nie wiem, ja trochę czego innego szukam w obu gatunkach.

  175. @Martin
    „Przy czym to była w sensie artystycznym/muzycznym też rewolucja tylko na tzw. polskie warunki.”

    Ale to jakby nie ma znaczenia. Poza tym rewolucję robioną przez starszych braci rozumiem szerzej – jako całą Trójmiejską Scenę Alternatywną. Akurat Miłości nie słuchałem, na pierwszy i jedyny koncert Trzaski poszedłem gdzieś na początku tego wieku. Zdecydowanie więcej słuchałem i oglądałem Tymona w różnych pozamiłościowych konfiguracjach, bardziej mi odpowiadających muzycznie.

  176. @Michał Maleski
    „Nawiasem mówiąc, jakbym miał wskazywać muzykę o negatywnym oddźwięku (śmierć, zagłada, i najgorsze: cierpienie) to zdecydowanie nic z metalu. Prędzej (jak odbiorca zna kontekst) to raczej „Tanc a Lelek” Turjana Aylahna (zdaje się, jakaś wersja muzyki elektronicznej) czy „Roller Mobster” od Carpenter Brut (synthwave).”

    Roller Mobster? Skąd taki odbiór? Oczywiście – synthwave często bierze na warsztat tematy apokaliptyczne/dystopijne, ale to przecież wszystko w wielkim nawiasie syntetyczności, żeby nie powiedzieć sztuczności. Cały gatunek to jedno wielkie odwołanie do ejtis (z momentami twórczym rozwinięciem, szczególnie w cięższe rejony) i będąc na tym ufundowanym ciężko podczas odsłuchu uciec od świadomości, że to zabawa, przedstawienie. Jak wycieczka do parku rozrywki, który stara się nas przestraszyć i jak mu się udaje to w sumie nam się podoba.
    No bez jaj, kilka utworów wcześniej jest „Disco Zombie Italia”.

  177. @eloy
    „A co do nastolatków to z mojej pojedyńczej anegdotycznej żeńskiej próby mogę stwierdzić:
    – gatunki nie mają żadnego znaczenia, jak coś jest fajne to jest fajne (discopolo też, niestety)
    – polskie jest ok, zagraniczne też jest ok
    – hip-hop jest ok
    – dla beki: Barka zniżkuje, Rick Astley zwyżkuje”
    Weź pod uwagę, że rozkminki na tym blogu o wyższości metalu nad punkiem i vice versa dotyczyły klasowych (nie w marksistowskim sensie) outsiderów. Akurat w Podcastex-ie jest odcinek o listach do Popcornu z lat 90-tych i jest dużo o konfliktach między słuchaczami NKOTB a DM a The Cure itp. W jednym liście jest opisane co było popularne na początku lat 90-tych: „Nasza klasa liczy 30 osób, w tym 20 słucha Roxette, 5 słucha rapu, jedna metalu, jedna jest punkiem, 2 słuchają wszystkiego a jedna muzyki poważnej”.

  178. Dopiero teraz przeczytałem. W zasadzie zgadzam się ze zdaniem gospodarza, tylko ja zamiast w metal poszedłem w punk. I równocześnie w Pink Floyd! Przeciwieństwa lubią się. A Floydzi bywają mroczniejsi niż najbardziej nadęci szataniści mogliby o tym sobie przyśnić.

  179. @Szymon Grzegorz Rejewski:

    Dlatego pisałem o kontekście – „Roller Mobster” i zdaje się inne utwory CB nabrały popularności po użyciu w Hotline Miami. Czyli w grze o zdecydowanie nieprzyjemnej wymowie (w skrócie: biorąc całą grę pod uwagę nie jest takie pewne, ile z jej fabuły było „na prawdę”, a ile to były zwidy bohaterów wynikające z wymieszania narkotyków z PTSD).

  180. @ szmirra i kadzidło, @ ego Pendereckiego, @ klasyczne inspiracje hałasujących szarpidrutów

    Krzysztof Penderecki podzielił los wielu całkiem obiecujących – z ponad-nadwiślańskiego punktu widzenia – polskich artystów: zassało go tyleż kadzidło, co rosnący w jego oparach Autorytet (wespół w zespół artystyczny i moralny).
    Jak się porówna, tak technicznie, od strony literackiego fachu, dwóch Czesławów Miłoszów, tego z rocznika 1974 („Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”) i tego z 2000-2002 („To”, „Druga przestrzeń”) ładnie widać, o co chodzi. To samo Andrzej Wajda. Lista jest dłuższa, a nazwisk na niej mocno żal, bo mieli dryg do tego, co robili.

    Tenże otóż Penderecki, nim zaczął dziadzieć i bigodzieć, napisał odważną i mocną (sonoryzm, te sprawy) „Pasję według św. Łukasza” (to pierwotnie były oddzielne części, pisane niedługo po słynnym „Trenie Ofiarom Hiroszimy”), z której rozmaite rozwiązania i szorstkiego ducha (niełatwego dla ucha) wzięli sobie muzycy The Plastic People Of The Universe i użyli ich na płycie „Pašijové hry Velikonoční” (posmakujmy to zestawienie: katolizujący kompozytor, biblijna nawijka vs Czesi, którzy, no wiadomo, Husa im spalono). Płyta Plastikowych to u mnie w domu „now playing” każdej Wielkanocy.

  181. @ergonauta
    Korekta obywatelska zwraca również uwagę na tę literówkę: „To już było później o dwie epoki: trash i grunge”.

    Bo to chyba nie tak celowo, z nienawiści do thrashu? Jeśli to jakiś sarkazm wobec części wykonawców (że jakiś kiepski thrash), to też raczej nie załapałem.
    Nie podejrzewam oczywiście kolegi o umyślne zbliżanie się do szacownego Andrzeja Alberta i jego wywodów o „śmieciowej odmianie metalu” ;). Pewne HiTy są po prostu nieosiągalne dla zwykłego blogokomcionauty.

  182. @ Martin

    Nie no, jasne, że literówka. W pracy jestem i mogę tylko jednym okiem się autokorektować.
    A’propos sarkazmu, to miałem ochotę napisać Krzyżtof Penderecki, ale nie.
    Niechaj wątek niniejszy pozostanie pełen szacunku i dla Zenka, i dla zespołu Turbo.

  183. @Zenek
    Co polecacie Zenka, bo nigdy nie miałem styczności (słucham tylko radia Chopin w samochodzie i nie oglądam TV), przynajmniej na świadomce? Bo skoro jest tutaj tak zachwalany, to bym sprawdził o co biega.

  184. „Nawiasem mówiąc, jakbym miał wskazywać muzykę o negatywnym oddźwięku (śmierć, zagłada, i najgorsze: cierpienie) to zdecydowanie nic z metalu.
    […] Carpenter Brut”

    Sam darkwave jest określany „elektroniką dla metali” i sami twórcy to metale: „Hueso stated that his early musical influences included Iron Maiden, Metallica, Megadeth, Cannibal Corpse and Napalm Death”. Podobnie leżący zaraz obok Carpentera i równie istotny dla genre/popularny Pertubator – tam nawet koleś miał black metalowe bandy. Just sayin’!

  185. Mam mnóstwo punktów stycznych z tym co pisał @HT.
    Wydaje mi się, że ze wszystkich gatunków metalu i rocka to pomijając radiowy mainstream i odgrzewane kotlety to najciekawiej jest w black metalu. Wciąż pojawiają się zespoły które są w stanie coś świeżego pokazać. Ale z drugiej strony: BM to też świat w którym kryło się sporo naziołków. Nie wiem czy to lokalny koloryt, ale świat BM lubił się z łysymi.

    @Carl Orff
    Była tu wspominana Carmina Burana. Nie wiem na ile komcionałci znają tekst, ale tam jest jeden utwór z totalnie metalową duszą: „Estuans Interius” – Polecam!

  186. @haddr
    „BM to też świat w którym kryło się sporo naziołków. Nie wiem czy to lokalny koloryt, ale świat BM lubił się z łysymi”

    Zgadzam się – i ta hodowla prawicowców jest głównym powodem, dla którego metalu nie lubię (a odmiany „black” już w szczególności). To nie tylko lokalny koloryt, metalowe naziolstwo miało się też nieźle w Skandynawii czy byłym ZSRR (białoruski Pagan Metal że świaszczycą). Czy jacyś metale udzielali się w ruchu antyfaszystowskim? Militaryzm, leczenie własnych kompleksów trucizną pogardy (uważanie się za kogoś lepszego od plebsu), darwinizm społeczny oraz nihilistyczne przesłanie po prostu nie mogły ukształtować człowieka z sercem po lewej stronie, za to idealnie pasowały za to do motocyklisty a’la Hell’s Angels (a w polskich warunkach np. korwinisty). Do takich walczących z politpoprawnością twardzieli wdzięczył się Putin. Stąd najntisowa mutacja Black Metalu w jego ekstremalny, narodowosocjalistyczny nurt w ogóle mnie nie dziwi, wręcz przeciwnie, postrzegam to zjawisko jako logiczną kontynuację trendów już wcześniej istniejących. O ile szeroko pojęty punk promował wartości lewicowe (nawet przy jabolowatości niektórych zespołów i uwzględniając poprawkę na programową autodestrukcję), o czym kiedyś pisał Varga, o tyle metal – z jego karykaturalnym maczyzmem, religijnym odpałem czy inspiracją literaturą fantasy – lokował się raczej po prawej stronie. Ten cały bunt przeciwko religii był po pierwsze indywidualny, a po drugie pozorny – po prostu wektor głupoty i zaczadzenia okultyzmem uległ odwróceniu (nawiasem mówiąc, gdybym pisał teksty do blackmetalowych zespołów, inspirację czerpałbym właśnie z katoprawicowych periodyków typu „Egzorcysta”) – posłuchajcie sobie np. wywiadów z Psychotropem. W przeciwieństwie do punkowego, metalowy bunt kapitalizmu nie odrzucał. To, że dziś Nergal występuje przeciw hipokryzji polskiego kościoła, nie znaczy wcale, że publika na jego koncertach ma serce po lewej stronie; wręcz przeciwnie, podejrzewam ją raczej o sympatyzowanie z Konfederacją. Z licealnej anecdaty (najntisy): znajomy klasowy metal – notabene piątkowy uczeń, dawny ministrant oraz wierny fan Acid Drinkers, który przynosił na lekcje „Metal Hammer” – był jednocześnie rozmodlony, „kochał papieża Polaka” i twierdził, że pił z kolegami krew zarżniętej gęsi. Inny gość, któremu sprzedałem kasetę „Kata”, był agresywny, pijał chyba inne trunki oraz uważał się za satanistę i nazistę jednocześnie, a po tej transakcji groził mi pobiciem. Tacy ludzie skutecznie odstraszali mnie od całego nurtu. Związki metalu z rasizmem są wyraźne i to nie przypadek, że czarni w Stanach w ogóle nie słuchali tego gatunku. Ilu tam masz czarnych wykonawców? Słuchacze to też raczej elektorat Trumpa. Zresztą podejrzewam, że gdyby pojawił się jakiś zaangażowany, blackmetalowy zespół promujący równość, inkluzywność i feminizm, zostałby przez środowisko zglanowany i uznany za „pedalski”. To niestety nie jest postępowe środowisko w stylu Kurta Cobaina, maczyzm aż się stamtąd wylewa.

  187. @ „sporo naziołków” / „wdzięczył się Putin”

    Raz jeden w życiu sięgnąłem tak na serio po plonkownicę – jako współorganizator lokalnego festiwalu rockowego. Jeden z zespołów, grający bardzo solidny metal (z odchyłem na rapiery), już po przejściu eliminacji, zaproszony, z zarezerwowanym noclegiem, został przez nas grzecznie odesłany do diabła, bo aktywiści donieśli, że grupa się udziela na faszyzujących rosyjskich portalach. Różne skandale dopuszczaliśmy, młodzież demoralizowaliśmy, zdarzały się przeginki alkoholowe i inne, więc nie kochały nas władze ani społeczność małego miasta, wśród ekipy organizującej poglądy mieliśmy rozrzucone między prawo i lewo (chyba nawet tych na prawo było więcej), ale po burzliwej naradzie o wolności słowa i rockowym „born to be wild” ustaliliśmy, że: NIE.

    @ Orff again / „tam jest jeden utwór z totalnie metalową duszą”

    Może uda się Wam gdzieś tanio dostać, skądś cyfrowo ściągnąć „Rock. Problemy sylwetki, konteksty” Andrzeja Dorobka, bo jest tam eseik „Carl Orff – mimowolny prekursor rocka?” z ciekawą, na poły akademicką rozkminą. Może nie pod kątem metalu, ale jednak rocka o cięższej proweniencji i mroczniejszej konduity.
    A obok teksty o innych wykonawcach, którzy mogą interesować bywalców tego akurat bloga.

    https://progrock.org.pl/teksty/item/11917-rock-problemy-sylwetki-konteksty-andrzej-dorobek-wydawnictwo-medeia-408-s

  188. @monday.night.fever ja bym tak nie upraszczał całej sprawy. Według mnie przywiązywanie konkretnego gatunku do poglądów politycznych, zwłaszcza w polskich realiach jest mocno na wyrost.
    Znam wielu metali, którzy przez antyklerykalizm poszli na lewo, znam wielu punków co straszą, że będzie europejski kalifat itp.
    Co do korwinizmu to według mnie jest to bardziej kwestia pokoleniowa i klasowa. Gen x i millenialsi z miejskiej klasy średniej, wychowani na kulcie wolnego rynku chętnie przyjmują jego karykaturalną wersję. Znajdziesz tam metali, punków, gotów, fanów rapu, miłośników Mozarta czy słuchaczy RMF. „Słuchacze to też elektorat Trumpa”
    W stanach wynika to w dużym stopniu z afery rozkręconej przez Tipper Gore, ale na pewno jest wielu metalowców głosujących na demokratów.
    Co do rasizmu jest to też według mnie na wyrost. Wydaje mi się, że biali i czarni żyją w dużym stopniu w swoich światach i kultura jednych i drugich ciężko się przenika. Bardziej „progresywne” gatunki jak punk też nie zdobywały dużej popularności wśród czarnych.

  189. @Nankin „ja bym tak nie upraszczał całej sprawy”
    Haha. Przecież kolega mnf to chodzący generator stereotypów, czasem myślę, że w ramach trollingu, choć zapewne jednak na poważnie. Ci be, ci cacy a tamci zawsze glosują na Trumpa.
    @mnf „Związki metalu z rasizmem są wyraźne i to nie przypadek, że czarni w Stanach w ogóle nie słuchali tego gatunku. Ilu tam masz czarnych wykonawców”
    No właśnie, dobre pytanie. Ilu jest czarnych muzyków metalowych?

    @mnf „i ta hodowla prawicowców jest głównym powodem, dla którego metalu nie lubię”
    Och, kaman – nie lubisz, bo wolisz disco w wersji polskiej i rumuńskiej, o czym tyle razy już pisałeś.

    @”Zresztą podejrzewam, że gdyby pojawił się jakiś zaangażowany, blackmetalowy zespół promujący równość, inkluzywność i feminizm, zostałby przez środowisko zglanowany i uznany za „pedalski”
    To chyba tak samo jak w zdrowym, ludowym disco polo? Dużo tam hymnów solidarności z LGBT? Ja nie kojarzę.

    @”To niestety nie jest postępowe środowisko w stylu Kurta Cobaina”
    Przynajmniej mniej wśród metalowców heroiny i członków klubu 27. Oraz – koledzy Nirvany z Soundgarden, po koncercie przyjmujący zainteresowane fanki całymi grupami, wpisują się raczej w tradycyjnie rock’n’rollowy męski promiskuityzm niż postępowość. No i mamy jeszcze takiego Billy’ego Corgana.

  190. Kolega mnf jak zawsze niezawodny w publikowaniu sążnistych list własnych uprzedzeń. Jak nie sebixy to blackowi naziści-nihiliści.
    Tak się składa że znam kilku muzyków z polskiej sceny bm i zdziwiłbyś się ile tam jest wegan, ludzi wspierających prawa mniejszości i generalnie dość podejrzliwie odnoszących się do kapitalizmu. Gaahl wyoutował się jako gej w 2008 roku i jakoś do tej pory gra i świat się nie zawalił. To że masz paru głupków od NSBM nie znaczy że: BM bad, punk rock good. I wiem że zaraz znowu zaczniesz że „ale ogólny trend jest taki że…”, ale niestety świat nie jest czarnobiały i nawet Terlikowski albo profesor Matczak raz na jakiś czas powiedzą coś z sensem.

    W zeszłym tygodniu byłem na koncercie kapeli z Izraela. Po kilku numerach przed scenę wyszedł facet z szalikiem „Palestine”, rzucił na scenę palestyńską flagę i zaczął krzyczeć że to nie w porządku że ludzie którzy służyli w izraelskiej armii grają sobie po Europie, kiedy Palestyńczycy giną na ulicach. Wokalistka pozwoliła mu spokojnie dokończyć i powiedziała wtedy że oni są muzykami a nie politykami i że znają się tylko na graniu. Muzycy też zaprzeczyli żeby którykolwiek z nich był w armii. Po koncercie jednak widziałem jak siedzieli z tym Palestyńczykiem przy stoliku i spokojnie rozmawiali jak ludzie. Bardzo łatwo jest rzucać deklaracje polityczne ze sceny, albo kłapać o tym dziobem w każdym wywiadzie, trudniej jest po prostu mierzyć się z problemami. Sting ostatnio też był tak miły że z pomocą Stuhra juniora był łaskaw wytłumaczyć publiczności co ma myśleć o wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Nie przeszkadzało mu jednak chwilę wcześniej granie zamkniętych koncertów dla rosyjskich oligarchów już po zajęciu Krymu. Więc jeśli o mnie chodzi wolę ludzi którzy są powściągliwi w swoich politycznych deklaracjach zamiast bufonady w stylu Lennona leżącego w łóżku dla pokoju.

    I jeszcze na koniec: moja ulubiona kapela metalowa Carcass to zdeklarowani wegetarianie (kiedyś hardkorowi weganie, ale nie wiem czy dalej), w młodości m.in. sabotowali polowania, a wokalista jest takim fanem Crass że aż udało mu się namówić Gee Vaucher żeby namalowała im okładkę do albumu Swansong, jedynego „politycznego” jaki nagrali. Sprawdź sobie tekst do tego numeru:
    https://youtu.be/4R_RavpIGxo
    Jak spojrzysz jednak powierzchownie na ich dyskografię to takie panie szarpidruty co śpiewają o kanibalizowaniu zwłok i innych obrzydliwościach. Nie to co delikatny i wrażliwy Zenek.

  191. @sheik.yerbouti

    „Ilu jest czarnych muzyków metalowych?”

    Kojarzę tylko jeden zespół, za to według mnie bardzo dobry, tzn. Living Colour.

    Poza tym, gdybym był cesarzem wszechmuzyki, nadałbym tytuł honorowego gitarzysty heavymetalowego Jimiemu Hendrixowi.

  192. @mbied
    Generalnie nie jestem wielkim fanem podejścia „liczy sie tylko i wyłącznie to, co w USA, w związku z czym przejmijmy pryz okazji wszystkie ich obsesje z rasą na czele”. A w USA w roku 2022 wciąż dzielą ludzi w ten deseń, od czego mózg chce mi eksplodować.
    Co napisawszy, przyjmując jankeskie über-rasistowskie kryterium „one drop”, to np. Manuel Gagneux z Zeal&Ador oczywiście jest czarny.

  193. @Havermeyer „Polecam tez zapoznać się z tym”
    Gjääkhphirësi Qiivüürmykür!!! Ciekawe, czy charczą po albańsku.

  194. @mnf
    Ta ścieżka rozumowania prowadzi nas do punktu, w którym wstając rano zastanawiamy się czy te kapcie co je zakładamy to one są lewicowe (konserwatywne, narodowe czy jakie tam) czy nie są. Pośród metalowców znajdą się buce, naziole czy wręcz miłośnicy piłki nożnej, jak wszędzie. I nie ma to decydującego wpływu na ulubione estetyki, po prostu odrzuca się konkretne treści lub wykonawców. Już kiedyś to pisałem ale mam trochę znajomych, którzy w liceum biegali na koncerty anarchopunków i reggae a teraz są gdzieś na spektrum kukiz-braun. Z drugiej strony nigdy nie byłem fanem disco i pokrewnych ale nie będę mu przecież odmawiał potencjału progresywnego czy zasług historycznych. Kol. mnf łatwiej to będzie zrozumieć jak wspomni mocno sebixowe (przepraszam!) korzenie disco polo (a pewnie i manele).

  195. @ Gaahl jako gej

    I wegetarianin!

    @ krzywdzące stereotypy

    Jako współorganizujący przez kilkanaście lat rockowy festiwal na polskiej prowincji (lata mniej więcej 1998-2015), potwierdzam krzywdzący metalowców stereotyp: wśród punkowców, artrockowców, nowofalowców, bluesrockowców zauważałem statystycznie mniej skrajnie prawicowych fascynacji niż u metali. Jest to, rzecz jasna, statystyka z mojej osobistej d…py wzięta (zawodna pamięć, rozmaite nieporozumienia itp.), no ale tak to krzywdząco zapamiętałem.

  196. @mnf gonna mnf

    Ekstremalna muzyka (tematycznie związana z nihilizmem, mizantropią & co) przyciąga ludzi o ekstremalnych poglądach, duh. Wszyscy wiedzą, że Varg był naziolem, natomiast wielu umyka, że (podobno) Euronymous był tankiem.

    „Związki metalu z rasizmem są wyraźne i to nie przypadek, że czarni w Stanach w ogóle nie słuchali tego gatunku. Ilu tam masz czarnych wykonawców”

    Nie wielu, ale masz nawet tego tokenowego Body Count. Czarni nie słychający metalu przez domniemany rasizm wykonaców… to bardzo ciekawa teza.

    ”Zresztą podejrzewam, że gdyby pojawił się jakiś zaangażowany, blackmetalowy zespół promujący równość, inkluzywność i feminizm, zostałby przez środowisko zglanowany i uznany za „pedalski””

    Bzdura. Masz Arch Enemy, Carcass, Panopticon, Napalm Death, Gojira i pewnie milion innych bandów, które prezentują progresywne i lewicowe poglądy i żyją.

  197. Fellow komcionautom jeszcze zwrócę uwagę, że po raz drugi MNF sugeruje prawicowość literatury fantasy jako takiej…

  198. @metalowy ogląd świata
    Weźmy takiego Zakka Wylde. Za czasów grania z Ozzym wyglądał jak przeciętny metalowy muzyk, ale afiszował się gitarą z flagą Konfederacji (ponoć jedynie w hołdzie dla Lynyrd Skynyrd i kolegów a nie pro-slavery). Ozzy’emu się ten motyw i tak nie podobał. Stopniowo Zakk zapuszczał brodę i włosy i teraz wygląda jak skrzyżowanie Wikinga z bikerem (i zarazem deklaruje się jako „żołnierz Chrystusa”), ale gitarą „Rebel” już w oczy nie kłuje, flagę częściowo zeszlifował, częściowo zasłonił kapslami od piwa.
    I do tego jest z New Jersey, nie z żadnej Alabamy czy Teksasu. Czyli mamy historię jak u Lemmy’ego z Wehrmachtem – does it look cool? If it looks cool, I take it.

  199. @pk
    „Fellow komcionautom jeszcze zwrócę uwagę, że po raz drugi MNF sugeruje prawicowość literatury fantasy jako takiej…”

    Jestem tym zdruzgotany. Panie MNF, CO SIĘ Z PANEM DZIEJE?

  200. (jak uciec przed nożycami cenzury – komciać o pierwszej w nocy, gdy nauczyciele śnią o elektrycznych librusach)

  201. W następnym odcinku: czy można chodzić na siłownię, skoro powszechnie brane są tam sterydy (które zwiększają agresję) i to na siłowniach skrajnie prawicowi kibole ćwiczą tężyznę pod ustawki; czy można płacić podatki, skoro ich część idzie na sponsorowanie skrajnie prawicowych organizacj przez Instytut im. Dmowskiego Żaryna, itd.

  202. Żadnych następnych odcinków (i przysięgam, że zajrzę w pokoju nauczycielskim, więc najwyżej powisi do 8:45)

  203. @Nankin77 „Bardziej „progresywne” gatunki jak punk też nie zdobywały dużej popularności wśród czarnych.”

    … czego wymownym przykładem są przygody Strummera na pewnym koncercie czarnej muzyki (pewnie za głośno marudził że za mało
    tam było postępowości vel lewicowości).
    Nawiasem mówiąc były tu przecież notki o przepływach kulturowych między białymi a czarnymi społecznościami.

    @Havermeyer „Sting ostatnio też był tak miły że z pomocą Stuhra juniora był łaskaw wytłumaczyć publiczności co ma myśleć o wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Nie przeszkadzało mu jednak chwilę wcześniej granie zamkniętych koncertów dla rosyjskich oligarchów już po zajęciu Krymu”

    To jest punkt w którym nastoletnia ekskomunika „za sprzedanie się” ma chyba sens (branie kasy od takich typów jest dość obleśne).

    Są też przykłady nieco bardziej szare – typu charkowscy 5’Nizza z koncertami w Rosji – sami rosyjskojęzyczni grali dla rosyjskojęzycznej publiczności. Co prawda nie dla oligarchów, ale już po 2014…

  204. @krzloj
    masz nawet tego tokenowego Body Count. 

    W ogóle okolice ’92-93 to był moment na rapmetal crossover. Był sobie wtedy np. film Judgment Night i tam na soundtracku się parę takich mixów pojawiło i m.in. Ice-T gra na tej płycie ze Slayerem.
    Parę lat później za czasów mojego liceum to był punkt porozumienia między metaluchami a raperzystami

  205. @s.trabalski
    „Pośród metalowców znajdą się (…) czy wręcz miłośnicy piłki nożnej”
    Np. Iron Maiden 🙂
    Z niedalekich półek muzycznych: Deep Purple, Die Toten Hosen.

  206. Czarni to nie tylko Amerykańcy. Scena metalowa w Botswanie https://www.youtube.com/watch?v=BVYz9o4n-mA dorobiła się nawet swojego dokumentu: https://www.youtube.com/watch?v=nXucripcAgc
    Są dobre bandy z Mongolii, Indii, czy nawet Iranu: https://www.youtube.com/watch?v=w_5rMBKNjQA Swoją drogą myślałem, że ich zabili po aresztowaniu, ale okazuje się, że żyją i tworzą na emigracji.

    Wiadomo, że metaluchy z Azji czy Afryki a nawet Ameryki Pd. mają gorzej, bo metal to przede wszystkim underground, a sukces komercyjny oznacza, że ledwo możesz z tego wyżyć. Ci milionerzy, których na palcach można liczyć często są gdzieś na marginesie metalowej sceny.
    Taki maoryski zespół https://www.youtube.com/watch?v=5kwIkF6LFDc nie zapakuje się do 30 letniego szmelcwagena transportera, żeby zagrać w Polsce i promować debiutancki album, przeważnie dopiero jak ich agenci wielkich wytwórni zauważą mają szansę.

    W metalu chodzi o metal o muzykę, pytanie czy jest lewicowy albo prawicowy to takie same dywagacje jak pytanie czy muzyka klasyczna jest prawicowa albo lewicowa, czy jazz jest politycznie podejrzany czy nie. Prasa lubi historie o nazistach satanistach, ale nigdy na festiwalu czy jako support nie spotkałem. Faszole, tak to przynajmniej zapamiętałem, muzycznie to punk rocka grali. Ważny był ideologiczny przekaz, piwo i spuszczenie komuś łomotu, a nie sama muza. W sumie to z ludzi których poznałem osobiście a jak się okazało mieli faszolowe poglądy to albo w ogóle ich muzyka nie obchodziła albo słuchali akurat disco.

  207. @s.trabalski oczywiście są takie przepływy, ale przecież też istnieje wyraźny podział na białą i czarną muzykę i kulturę. Niektóre trendy łatwiej się przyswajają vide blues u białych, syntezatory u czarnych, niektóre gatunki tracą rasowe konotacje np. house czy disco, a często istnieje wyraźna bariera, jak z muzyką gitarową po brytyjskiej inwazji.
    Tak w ramach ciekawostki latynosi są jakby poza tym barierami, dużą popularnością cieszyły się punk i metal, ale też hip hop i rodził się tam amalgamat np. te wszystkie czachy na płytach Cypress hill.

  208. @Nankin77
    Nieprecyzyjnie się wyraziłem, chodziło mi nie tyle o przepływy jako takie, tylko o ścieżki jakimi się dokonują oraz bariery. Jedna z przyczyn dla których czarna kultura tak się różni od białej jest wszak segregacja obu społeczności, gettoizacja i ogólne upośledzenie jednej z nich.
    A mimo to to biali musieli czarnym ukraść muzykę rozrywkową a nie na odwrót.

    @bantus
    No tak, co np. zrobić z takim zjawiskiem jak Oi! Niby punk, ale niektóre kawałki…

  209. @faszyzujący metal i lewicowy punk

    A z której strony patrzymy na crust? A skoro crust, to spójrzmy na Roba Millera z Amebixu, który na starość skumał się z jednym z czołowych denialistów holocaustu i postanowił „ubogacić” podziękowaniami dlań wkładkę ostatniej płyty swojej następnej grupy, Tau Cross, aż reszta muzyków oświadczyła, że w nie będzie brać udziału w tej pacanerii i niech sobie Miller sam robi muzykę. A boneheadzi masowo skupiający się wokół Agnostic Front czy ogólnie street punku i Oi? Albo wspomniana już przeze mnie ewolucja Straight Edge Pro-life, którego symbole można zauważyć podczas prawackich, kibolskich demonstracji?

    Normalnie postmodernizm pełną gębą.

  210. Zasadniczo to metal i punk są gatunkami ekstremalnymi i jako takie przyciągają ekstrema. To może być anarchizm, komunizm, neonazizm, libertarianizm, anarchoprymitywizm, łotewa.
    Co do fascynacji mnf disco polo – następny krok po zenku to jest to – https://youtu.be/b6Gdg9hhOas. Bardzo lewicowe i progresywne.

  211. @Konrad
    „Co do fascynacji mnf disco polo – następny krok po zenku to jest to”

    Noale przy Franku Kimono całe polskie disko to śmieci są.

  212. @bartolpartol
    Z tym kawałkiem to jest ogólnie zabawna sytuacja. Ponoć o gustach się nie dyskutuje, bo jeden woli schabowe a drugi córki księdza i jak tu obiektywnie stwierdzić co jest lepsze. Pewne obiektywne kryterium jednak jest. Stare dobre prawo Poe’go – zidiocenia nie da się sparodiować, bo parodia niczym nie będzie się wyróżniać między autentycznymi przykładami tego zidiocenia. No i disco polo pod to ładnie podpada – kilka parodii zostało absolutnymi hitami gatunku. Metalowi, rapowi, reggae etc to się jakoś jednak nie przydarzyło.

  213. @ prawo Poe’go

    I na odwyrtkę: jak coś jest w szlachetnym guście, to żadna parodia mu nie zaszkodzi.

    Tu coś na potwierdzenie (i na przypomnienie, że niemiecki zespół Scorpions to nie zawsze była metal-tandeta „Wind of Change”, szczególnie, kiedy na początku lat 80. załapali się na falę NWOBHM):

    https://www.youtube.com/watch?v=g6krnTPHa9I

    (zresztą to jest parodia na wielu poziomach: i kultu kowbojskiej męskości w metalu, i motywów z Hollywoodu, no, taki country-ketman)

  214. @Konrad
    „Metalowi, rapowi, reggae etc to się jakoś jednak nie przydarzyło.”

    P.O.L.O.V.I.R.U.S. Kur. Co prawda trudno powiedzieć, żeby to hity były, ale bekę kręcą równą ze wszystkiego jak leci i bez pardonu.

  215. @P.O.L.O.V.I.R.U.S.
    Ale to nie podpada pod prawo Poego, bo jednak chyba wszyscy zorientowali się, że to parodie są i nie przyjęli na serio do gatunków. W metalu problem nieewidentnej granicy między parodią a branym „na serio” gatunkiem to raczej mają niektóre ekipy powermetalowe typu Gloryhammer. Jest jeszcze oczywiście The Black Satans, ale też chyba nikt nie nabrał się, że to na serio. I oczywiście GWAR, ale też raczej nie podpada pod prawo Poego, bo chyba nikt nie wziął tego w pełni na serio.

  216. @pgolik
    „(…) problem nieewidentnej granicy między parodią a branym „na serio””

    Najlepsze są parodie „słabe” (czyli nieprzegięte) – tzn. takie, o których nie można jednoznacznie stwierdzić czy zostały stworzone na serio, czy dla jaj. Albo (niezamierzone) autoparodie, czyli nieudolne produkcje aspirujące do Czegoś Więcej – np. radosna twórczość Kostrzewskiego czy te wszystkie „worst movies” Edwarda Wooda. Z tego powodu nigdy nie słuchałem kapel typu „Bracia Figo Fagot”, bo to ewidentnie nie jest robione na serio (już sama nazwa wskazuje z czym mamy do czynienia), a przydałby się jednak jakiś listek figowy.

    @Konrad Matys
    „Co do fascynacji mnf disco polo – następny krok po zenku to jest…”

    Wypraszam sobie. Moja fascynacja DP obejmuje oldskul, ewentualnie neoklasykę. Na pewno nie jest to polski dance, hiphopolo czy to badziewie, które tu kiedyś reklamował @Awal. Z oburzem na Zenka jest trochę jak z tymi babciami, które protestowały przeciw sztuce teatralnej (której naturalnie nie oglądały, ale już z góry razi ich uczucia religijne).

  217. @sheik.yerbouti

    „Ilu jest czarnych muzyków metalowych?”

    choćby wspomniany tutaj zespół Zeal and Ardor: jego frontman i założyciel ma afroamerykańskie korzenie.

    @metal i ruchy narodowe
    wydaje mi się, ze natężenie przypadało na końcówkę lat 90 i początek 00. potem to wszystko gdzieś ucichło, chyba impreza przeniosła się gdzieś indziej.

  218. @haddr „choćby wspomniany tutaj zespół Zeal and Ardor”
    Nawet wspomniany konkretnie przez mnie.

    @mnf oldskulowe diskopolo
    Czy ten odskul jest LGBT-friendly czy raczej wujowąsaty?

  219. Jednak trudno przeskoczyć taki fakt – Biały Miś był ewidentną parodią patrząc na twórców, a został jednym z największych hitów gatunku i tak po prostu słuchając tego ani fani ani oponenci nie zauważyli, że coś jest nie tak. To się staje jasne, kiedy dopiero po przesłuchaniu innych utworów tego autorstwa trafi się na np. Chryzantemy Złociste.
    To jest dokładnie ten sam mechanizm, co przy oryginalnym prawie Poe’go – napisze ktoś w internecie, że Ziemia jest płaska, ale Żydzi, masoni i reptilianie to ukrywają, żeby szerzyć homoseksualizm. I bądź tu człowieku mądry, czy ktoś sobie jaja robi, czy na serio sadzi takie farmazony.

  220. @mnf:
    > „Najlepsze są parodie „słabe” (czyli nieprzegięte) – tzn. takie, o których nie można jednoznacznie stwierdzić czy zostały stworzone na serio, czy dla jaj”
    Oj, powiedziałbym że parodia „pojechana po bandzie” potrafi być świetna. Jakoś za mną chodzi ostatnimi czasy „Springtime for Germany” (wersja z H. mogłaby nie przejść) i „Sweet Transvestite” (w ogóle, cały „Rocky Horror Show”). Przecież jednej i drugiej parodii chyba nie dałoby się posunąć dalej. To jest tak „po bandzie”, że wywołuje moją niekontrolowaną radość, nawet jeśli „Springtime for H.” przywołali w mojej pamięci zwolennicy W.W.P. z Kremla, liczący że wiosna będzie ichnia.

  221. @sheik
    „Czy ten odskul jest LGBT-friendly czy raczej wujowąsaty?”

    Nie przypominam sobie, żeby w najntisowym DP poruszano temat gejów (zresztą który gatunek w polskiej muzyki był wówczas „LGBT-friendly”?). W warstwie tekstowej to w ogóle nie istniało, za to z tego co pamiętam scena rockowa niedwuznacznie oskarżała wykonawców disco o podejrzane preferencje (to zapewne odprysk wcześniejszej o dekadę „debaty” ze Stanów) – w szkolnokorytarzowej debacie disco polo było dla […tu słowo na „p”], np. Big Cyc nagrał „humorystyczną” piosenkę wyśmiewającą Shazzę (że jest facetem). Za to w DP nie istniał ekstremalny nurt narodowosocjalistyczny i to był my point.

    Wujowąsate to były raczej kapele polonijne ze Stanów (tzw. „polska biesiada” – ale ja pisałem o „kanonicznym” Zenku!), a maczyzm (w wersji nie wujowąsatej, ale nazwijmy to „dresiarsko-ogolonej”) pojawił się po ok. 2002, kiedy DP najpierw zlało się z polskim dancem („bierzesz co się da i na drzewo nie ucieka”), później z hip-hopolo („suczki, znamy wasze sztuczki”). To już lata świetlne od klasycznego DP, które zmutowało m.in. z proto-DP (Papa Dance) czy mainstreamowego italo-disco. Teraz – wyłączając nawiązania do klasyki – nawet tego nie śledzę, zwłaszcza od kiedy Awal przeraził mnie tym „progresywnym” nurtem żeńskim, który tu podlinkował.

    @pak4
    „Oj, powiedziałbym że parodia „pojechana po bandzie” potrafi być świetna”

    No właśnie nie, bo (w polskich warunkach) jest zbyt oczywista – i z reguły doprawiona chamstwem. Figo Fagot to przecież nieśmieszna żenada, z rasistowskimi żartami włącznie. Najlepszą parodią jest trolling (taki jak „Mydełko Fa”, które zostało przez słuchaczy DP uznane za hymn, czy „Chłopaki nie płaczą” T-Love, które zdobyło popularność na parkietach). Ja się domyślam, skąd bierze się dosłowność „ciężkich” parodii: ze strachu wykonawców bo, ich zdaniem, wychowana na kabaretonach polska publika jest za głupia żeby cokolwiek zinterpretować (a czy to prawda? nie mnie to oceniać…).

    „Przecież jednej i drugiej parodii chyba nie dałoby się posunąć dalej”

    Oj dałoby się. Zapewniam, że ten polski reżyser od „Kac Wawa” by sobie poradził. Tyle że to byłoby już niestrawne aż do wyrzygu. Środowiska kampowe robią (umiejętnie) przegięte rzeczy, ale to są produkty niszowe, nieprzeznaczone dla wujka spod Rzeszowa.

  222. @mnf
    „Depresyjna muza z nurtu new wave/postpunk/gothic/dark synth (plus milion gatunków pokrewnych) stały o dziesięć leveli wyżej niż typowe metalowe naparzanie i wrzaski o grobach, demonach i chlaniu (takiego Tiamatu jeszcze dziś mógłbym posłuchać, Pantery czy Acid Drinkers już raczej nie).”

    A ja wręcz przeciwnie. Lubię sobie czasem zapodać takie Poplin Twist jako strzał energii (zresztą od razu mam ciary, bo słyszałem to na żywca w 98 w Żarach wraz z pozostałymi tysiącami w plenerze na urodziny kwasożłopów – well, nie przeszkadza mi, że to taki metalowy rnr dla zgrywy). A Dimebaga to bym w ogóle wskrzesił, bo choć z Philem mi od dawna nie po drodze, to uwielbiam szarpidrutów, co to od razu słychać, że to jego brzmienie, jego styl, a nie fafnasta permutacja „licków” i solówek słyszanych setki razy, które obecnie wygenerowałaby z powodzeniem AI. Aż sobie kupiłem presety i wirtualne wzmaki u jednej firmy sprzedającej taki soft promocyjnie na 25-rocznicę jej działalności.

    W „Cemetery gates” mnie bardziej jarają tzw. flażolety wyciskane w głównym riffie niż przekaz liryczny. Zresztą tak szczerze mówiąc, ja zawsze wolałem wszelkie okolice metalu niż koniecznie ten najbardziej true z tym najprawdziwszym „przekazem” (nie mam nic do lubiących ten cały sztafaż, ale mnie zawsze nudził) – po prostu groove u Pantery jest dla mnie świetny (I’m Broken, Shedding Skin etc.) i tyle. Natomiast jasne, faktem jest, że niektóre z tych rzekomo najcięższych odmian metalu nie są wcale ciężkie czy ekstremalne (dla mnie przynajmniej) i w ciut innych gatunkach znajduję dużo więcej ciężkości. Jesus Lizard jest dla mnie cięższy i dużo ciekawszy niż jakieś Dimmu Borgir. Duane Denison od razu zapada mi bardziej w pamięć. Brotzmann jest cięższy od Behemotha. No i druga sprawa, że jak ktoś wiosła na przesterze słucha niemal całe życie, to jest to dźwięk zupełnie normalny, oswojony w wieku 13-25 lat, nie żaden arcyciężki, jeśli do tego dołożyć jakieś równe, proste riffy, to jedyna reakcja wtedy jest… pff, co w tym ciężkiego? To całkiem przyjemne, wręcz mentalnie rozleniwiające.

    A że w dark synth jest czasem więcej true mroku… couldn’t agree more. Metal to zresztą już przecież literalnie muzyka dziadków, więc ciężko liczyć, że będzie na zawsze miał tu palmę pierwszeństwa. I normalne też, że będzie ewoluował, tj. że będzie miał w swoich ramach podgatunki czy zespoły z punktu widzenia jakiegoś oldskulowego true fana po prostu heretyczne. Jak jakieś Liturgy. A kwestie tożsamości płciowej to już nie tylko NY HC z płaczliwym wokalem.

    Skądinąd waham się, czy iść na rocznicowe koncerty z River Runs Red, bo podobno ostatnio potrafią nawet przy Through and Through smęcić. Ktoś mi opowiadał o jednym koncercie – nie tak zupełnie dawno, chyba przedział 2010-2020, na którym Abruscato grał, jakby sobie chciał odpocząć przy jakimś ambiencie. A byłem w LO psychofanem.

  223. @meself
    „Aż sobie kupiłem presety i wirtualne wzmaki u jednej firmy sprzedającej taki soft promocyjnie na 25-rocznicę jej działalności.”

    Chodzi o presety i wzmaki Dimebaga oczywiście.

  224. @Konrad Maryś
    „Biały Miś był ewidentną parodią patrząc na twórców, a został jednym z największych hitów gatunku”

    Przede wszystkim nie wiadomo kto, kiedy i po co go napisał! Właśnie trwają batalie sądowe o autorstwo, w których udziela się sam Tymon Tymański. Podobno jeden pan stworzył to dla swojej dziewczyny podczas pobytu w koszarach ok. roku 1960, ale weź to teraz udowodnij sądownie po tylu latach…

    @sheik

    Jeszcze o LGBT i disco polo. Skądinąd wiem, że środowisko lubi kampowe klimaty, a w tym temacie trudno o coś lepszego niż (wczesny) Zenek. Oczywiście było to z jego strony niezamierzone (bo raczej nie miał zamiaru docierać do takiej publiczności), ale to nawet lepiej; linków nie podaję bo @wo wytnie, ale łatwo sobie znaleźć odpowiednio krindżowe kawałki z najntisów. Metal, nawet w swojej skrajnie przegiętej estetyce kiczu, raczej by się do tego nie nadawał (już prędzej typowe disco a’la Village People czy rockowa klasyka typu Queen…).

  225. @mnf:
    A ja tu wciąż nie widzę większej „skrajności” — raczej niską jakość, a to inna płaszczyzna oceny. I zupełnie naturalna, dlaczego nie miałaby dotyczyć parodii?

    PS.
    A propos padłego nazwiska Penderecki — przezabawny jest „Król Ubu”, choć pozostaje pytanie, ilu słyszy te nawiązania i parodie?

  226. @mnf
    „Metal, nawet w swojej skrajnie przegiętej estetyce kiczu, raczej by się do tego nie nadawał (już prędzej typowe disco a’la Village People czy rockowa klasyka typu Queen…).”

    no nie wiem, nie wiem, jak się patrzy na video do takiego „breaking the law” judas priest to zbyt daleko temu do „I want to break free” nie jest. nie jestem ekspertem by stwierdzać autorytatywnie czy to kamp czy nie kamp ale to jest po prostu ta sama estetyka co Queen czy Village People

    Apropos tematu: książkę kupiłem i na pewno przeczytam, ba, zapewne zrobię to wkrótce co przy mojej wielomiesięcznej kolejce nieprzeczytanych a kupionych książek jest oznaką niewątpliwego zainteresowania, ale posłuchałem sobie dzisiaj plejlisty endorsowanej przez samego autora jako OST do książki. Są tam kawałki owszem znośne, ale spora część to tak jak się obawiałem: murowani kandydaci na okoliczność jakbym musiał wskazywać jakiej muzyki rockowej nie lubię najbardziej i najbardziej mnie drażni… Jeszcze to TSA na tym tle to naprawdę niezłe było w porównaniu

  227. „NY HC z płaczliwym wokalem”

    Proszę o wybaczenie, ale nie jestem w stanie się powstrzymać od zapytania, które wokale NYHC są płaczliwe. Nie w celu rozpętywania flamewaru, ale chętnie bym sobie skalibrował pojęcie płaczliwości na okoliczność ewentualnej dalszej dyskusji.

  228. @jesusbuiltmyvolkswagen
    Chodziło mi wyłącznie o Keitha (Minę), bo i o tożsamości płciowej pisałem w tamtym akapicie – z taką wzgardą niektórzy się odnosili do LOA właśnie w okolicach połowy lat 90 – ej weź, koleś śpiewa, jakby beczał, daj spokój. To dosłowny cytat z pamięci, kiedy gadałem z jakimś fanem Samaela i nie mogłem go przekonać.
    Tzn. ja wiem, że LOA wszędzie teraz tagują jako alternatywny metal, ale to nie było wcale takie oczywiste (w tym dla krytyków) w pierwszej połowie lat 90. I dla mnie to też nigdy nie był „metal”. LOA zawsze wydawali mi się bliżsi scenie HC (a są z NY). Method of Groove (mój ulubiony wówczas ich song to był dla mnie na pewno kawałek (około)hardcore’owy). Jest zresztą wiele jakiegoś emo-HC z „lżejszym” brzmieniem gitar. A tutaj tak mi to brzmiało, dobrze i siarczyście. Na Ugly oczywiście już ciut inaczej, ale z tego albumu niewiele mi podchodziło. Najbardziej Damned If I Do.
    Zresztą ja mam i problem z nazywaniem Helmetu alternatywnym metalem (zawsze bliżsi noise rocka dla mnie) oraz w kilku innych przypadkach. Więc pardonsik, jeśli zmyłkę stworzyłem tym NY HC, jadąc zbyt wielkim skrótem i robiąc tagowym purystom tego świata problem.

  229. Mnie się po prostu NYHC kojarzy przede wszystkim z Agnostic Front, Gorilla Biscuits, Cro-Mags, Biohazard, Sick of it All, Madball czy Nausea i po prostu zapala mi się wielki whiskey-tango-foxtrot, bo oni Wściekle Wrzeszczą. Co do Life of Agony to też byłem zdziwiony, że uważa się ich za metal, ale też poza River Runs Red nie znam dalszych dokonań (wszak najlepiej nam się słucha tego, co już znamy).

    A co do starzejących się gwiazd, weźmy takich Prophets of Rage: to są bardzo zmęczeni latami występów ludzie. Gdyby chcieli się reaktywować, powinni zaprosić Sophię Uristę na wokal, bo z całym szacunkiem, ale ani B-Real, ani Chuck D (czym jestem poważnie zdziwiony), nie mają nawet 1/10 tego wkurwu, który wylewał się z Zacka. A Sophia ma.

  230. @mnf
    „takiego Tiamatu jeszcze dziś mógłbym posłuchać”

    A jeszcze zapomniałem w zasadzie dopytać – bardziej takiego The Ar z motorycznym i jednocześnie podniosłym riffem oraz mętnym tekstem o znaku aryjskiej rasy, z którego potem Edlund się tłumaczył (bo przecież odnosił się do tego, co 5 tysięcy lat temu i w ogóle na terenie dzisiejszego Iraku), czy może bardziej jakiejś świętogrzybowej balladki w stylu Teonanacatl z Deeper Kind of Slumber?

  231. Jak można mówić że nie było gejowskiego metalu, skoro Halford wyszedł z szafy wcześniej niż połowa popowych kolegów, a estetyka leather culture do dziś trzyma się w metalu mocno. Do tego cały maczystowski ale z przymrużeniem oka sznyt power metalu (Manowar wstyd wspominać z racji gitarzysty ale wciąż) a od ponad dekady bycie gejem nie jest sensacją już nawet w black metalu (Gaahl pojawiający się na ściance ze swoim chłopakiem projektantem mody, piękne zdjęcia, guglnijcie).

    Kolego MNF, nie wiem jak to robisz że channelujesz moją katechetkę z podstawówki, siostrę Łucję, ale znajduję bardzo zabawnym że lewicowa krytyka metalu okazuje się nieodróżnialna od krytyki prawicowej. Nihilizm, śmierć, trupie czaszki, no normalnie zaraz wkleisz edytorial z najlepszego w historii numeru magazynu „Egzorcysta” (a nawet oni dostrzegali pewne niuanse z racji chrześcijańskich odłamów metalu czy nowej wiary Mustaine’a).

  232. [wpadłem w moderację, więc się powtórzę, ale nieco temperując swą niewyparzoną gębę]

    @Martin_S
    Mnie się po prostu NYHC kojarzy przede wszystkim z Agnostic Front, Gorilla Biscuits, Cro-Mags, Biohazard, Sick of it All, Madball czy Nausea i po prostu zapala mi się wielki whiskey-tango-foxtrot, bo oni Wściekle Wrzeszczą. Co do Life of Agony to też byłem zdziwiony, że uważa się ich za metal, ale też poza River Runs Red nie znam dalszych dokonań (wszak najlepiej nam się słucha tego, co już znamy).

    Co do starzejących się gwiazd, weźmy takich Prophets of Rage: to są bardzo zmęczeni latami występów ludzie. Gdyby chcieli się reaktywować, powinni zaprosić Sophię Uristę na wokal, bo z całym szacunkiem, ale ani B-Real, ani Chuck D (czym jestem poważnie zdziwiony), nie mają nawet 1/10 tego wk… znaczy poweru, który wylewał się z Zacka. A Sophia ma.

  233. @jesusbuiltmyvolkswagen
    „Mnie się po prostu NYHC kojarzy przede wszystkim z Agnostic Front, Gorilla Biscuits, Cro-Mags, Biohazard, Sick of it All, Madball czy Nausea i po prostu zapala mi się wielki whiskey-tango-foxtrot, bo oni Wściekle Wrzeszczą.”

    Wszystko słusznie. I typki z LOA dojrzewali w tym środowisku i trochę czerpali, choć taki Joey Z wyraźnie zaprzecza, by gatunkowo pasowali do HC. Na pewno się bujali na różnych scenach m.in. z Biohazardem, co relacjonowała dość energicznie Vanessa Warwick w niejednym Headbangers Ballu – np. kojarzę chyba jakiś Dynamo Open Air z 95 itp. No, znali się (z Biohazardem czy Madballem na pewno i ich brzmienie gitar nie było dla mnie aż tak odległe), a ichniejsi Rogowiecki i Brzozowicz lubili ich tak klasyfikować. Sam z kolei na jednej ze swoich kasetowych (samodzielnie zgrywanych) składanek miałem Method of Groove obok Tears of Blood (Biohazard) czy Just Look Around (Sick of It All) i bardzo mi do siebie to wszystko pasowało. Bo przecież nie każdy utwór HC musi być w tempie „We Want the Truth”. Pardon za ten cały skrót, wszak redakcja to na ogół redukcja, ale mogłem lekko przesadzić. Obok Cro-Mags to oczywiście dźwięki LOA nawet nie stały.

  234. @ parodia

    Przypominam o istnieniu terminu „pastisz”.
    Witold Lutosławski napisał kilka kawałków na lutnię według kanonu z roku 1600 wcale nie dlatego, żeby się naśmiewać z muzyki renesansu. Kreisler puszczał w obieg swoje koncerty Vivaldiego, bo lubił sobie w tym stylu przyciąć na skrzypeczkach. Robert Fripp metalowo przesterowywał gitarę nie bez ironii, ale z szacunkiem. Stopień przymrużenia oka może być różny. Serio czy dla jaj? Tertium nie zawsze musi być non datur.

  235. @jesusbuiltmyvolkswagen
    NY HC – scena i skojarzenia

    Wszystko słusznie. I typki z LOA dojrzewali w tym środowisku i trochę czerpali, choć gitarzysta Joey Z wyraźnie zaprzecza, by gatunkowo pasowali do HC. Na pewno się bujali na jakichś scenach m.in. z Biohazardem, co relacjonowała dość energicznie Vanessa Warwick w niejednym Headbangers Ballu – np. kojarzę chyba jakiś Dynamo Open Air z 95 itp. No, znali się (z Biohazardem czy Madballem na pewno i ich brzmienie gitar nie było dla mnie aż tak odległe), a ichniejsi Rogowiecki i Brzozowicz lubili ich tak klasyfikować. Sam z kolei na jednej ze swoich kasetowych (samodzielnie zgrywanych) składanek miałem Method of Groove obok Tears of Blood (Biohazard) czy Just Look Around (Sick of It All) i bardzo mi do siebie to wszystko pasowało. Bo przecież nie każdy utwór HC musi być w tempie „We Want the Truth”. Pardon za ten cały skrót, wszak redakcja to na ogół redukcja, ale mogłem lekko przesadzić.

    I przepraszam za post o tej samej treści, ale chyba moderacja szaleje i zatrzymuje komentarz przy zacytowaniu komentarza kolegi jesusa (który skądinąd pokazał się dopiero dziś po południu, a ma datę wczorajszą, więc podejrzewam, że jakieś zakazane słowo-klucz tam jest obecne). OK, enough of HC story pod notką o metalu.

  236. @cowboy
    Halford wyszedł z szafy wcześniej niż połowa popowych kolegów

    Właśnie kończę książkę Szubrychta i on tam z lekką ironią piszę o Halfordzie i Gaahlu, jako dwóch tokenowych gejach metalu. Ja sam kilka postów wcześniej chyba wspomniałem obu i trochę mnie zapiekło jak doczytałem książkę do tego momentu, kiedy Szubrycht pisze: „mamy dwóch swoich gejów, nie tylko oswojonych, ale wręcz ukochanych. Jakby ktoś pytał, czy jesteśmy tolerancyjni, zawsze możemy ich użyć jako dowodów w sprawie.” Dalej jednak mamy też troche o LoA i innych, bardziej już współczesnych postaciach i projektach łączących queer i feminizm z metalem. W ogóle czytając miałem co chwile deja vu, bo mnóstwo wątków z ksiażki pojawiło się w naszej tutaj dyskusji. Podobnie jak WO gorąco polecam Skórę i Ćwieki. Jako metaluchowi z drugiej połowy 90s dużo wspomnień wskoczyło mi w szersze historycznie szufladki, ale chętnie dam to do przeczytania młodszemu bratu, czy rodzicom, żeby złapali trochę kontekstu, bo jest to kawał solidnej roboty, pokazujacej przede wszystkim metali jako społeczność i jak to właściwie było dojrzewać na przełomie PRLu i III RP.

  237. „ale wręcz ukochanych”

    No cóż, Halford jest bogiem metalu. Trudno o mniej kontrowersyjną postać in metaland.

    Jakbym miał obstawiać to metaluchy raczej libkami są. Na letnim festiwalu fani robili sobie foty na tle podświetlanych ośmiu gwiazdek, nikt nie próbował dewastować. „Podprogowy” przekaz był na telebimach. W ostatni piątek po koncercie metalowa brać spontanicznie zaczęła skandować JP, nie wiadomo dlaczego właściwie. Anegdotyczne ale ładnie oddaje nastroje.

    Jeśli chodzi o tokenowość to np zielone treści pojawiały się już w latach 80tych: „Greenhouse Effect” https://www.youtube.com/watch?v=1isL2MgGYhM „Blackened” Metaliki, czy 90tych – wideo Don’t Care „https://www.youtube.com/watch?v=f9yb88fa4MA” dla kogoś pochodzącego z przemysłowego miasteczka było po prostu piękne. Współczesny następca Metaliki – Gojira jest już we wogóle zielony. Sepultura pisała scenariusz Avatara już dawno:
    Strip-mine the Amazon
    Of cells of life itself
    Gold rush for genes is on
    Natives get nothing

    No ale to wszystko i Tiamat, i Pantera, i Acid Drinkers to faktycznie muzyka dziadocenu. Ktoś tu w ogóle słucha kogoś przed 40tką? Popkultura sprzed pół wieku była może progresywna w porównaniu do ówczesnej konserwy, ale wobec dzisiejszych standardów różnie to bywa. Metal nie jest wyjątkiem.

    No i w metalu nie bardzo chodzi o przekaz ale raczej o emocje podczas koncertu. Być może gdyby UE była pogańskim Rzymem to chrześcijański metal byłby trve, a nie odwrotnie.

    @parodia
    Parodia służy raczej do intelektualnego zdystansowania się od rzeczywistości, metal nie. Krindż jest must have bo odzwierciedla to jak czują się nastolatki w pewnym wieku, oboco, śmiesznie, dziwacznie.

    Jeśli chodzi o metal to jak krakowski wieszcz krzyczy na cały świat: The great truth is there isn’t one

  238. @martin
    „więc podejrzewam, że jakieś zakazane słowo-klucz tam jest obecne)”

    Nie wiem jakie! To nie ja, to automat.

  239. We wczesnych 90-tych byłem na koncercie we warszawskiej stodole na którym grał Biohazard, LOA i jeszcze ktoś trzeci, też z niujorku i z tego samego gatunku. Trasa oczywiście był sprzedawana pod hasłem NY HC (co było dla mnie przynajmniej czymś nowym, choć na pewno znałem co najmniej Agnostic Front). Na metal w tamtych czasach bym w życiu nie poszedł. O ile pamiętam to idąc na koncert żadna z nazw zespołów nie mówiła mi nic, to było zanim zdobyli jaką taką popularność. LOA mi nie podeszło, Biohazard wręcz przeciwnie. A wrzucanie ich do wora z metalem oznacza tylko że dla kogoś każde ostre granie to metal. To się przecie różniło wszystkim: od muzyki i tematyki tekstów po wygląd/ciuchy i zachowania artystów, podejście do twórczości itp itd.

  240. @automat porządkowy

    Gdyby ten post też zatrzymało, to mogłoby znaczyć, że automat bierze na dłużej „w opiekę” za poprzednie przewinienia.

    A jeśli nie, to w takim razie niekoniecznie w-słowo go boli, a któraś z nazw kapel. Stawiam na SoiA. Chyba że spamołap jest samouczący się i bazuje na próbkach, jakie wszyscy jego użytkownicy zgłaszają, wtedy możemy zgadywać do, no wiecie czego.

  241. @bantus
    Sepultura pisała scenariusz Avatara już dawno.

    Niby tak, ale tekst napisał Jello Biafra. Gdzieś pamietam czytałem że trochę mieli wątpliwości czy to nie leci za bardzo jakims spiskowym klimatem, ale kurde no, Biafra z DK napisał nam tekst.
    A na tej samej płycie jest tez numer z Seinfieldem z Biohazard oraz świetny moim zdaniem cover New Model Army, więc Chaos A.D. to trochę dowód na to jak różne alternatywne sceny się przenikały i że metale to nie był wyłącznie chów wsobny.

  242. „A wrzucanie ich do wora z metalem oznacza tylko że dla kogoś każde ostre granie to metal.”

    Może to przez Discharge? Gdzie nie rzucić glanem, każdy ciężkobrzmiący oświadcza, że tworzy(ł) pod wpływem Discharge.

    Faktem jest, że NYHC brzmi ciężej niż angielska szkoła: Discharge, ENT czy Doom. Niejednokrotnie wolniej, mniej D-beatu, niżej, aranże i teksty jakby bardziej skomplikowane.

    PS. Notabene jak sobie posłuchałem „Being and Nothing” ENT, to też bym powiedział że to metal.

  243. No cóż, nie zdarzyło mi się wczesniej wpaść do spamołapu a tu nagle „twój komentarz oczekuje na moderację”, chociaż nie widzę tam żadnych podejrzanych słów-kluczy, nic, czego nie powiedzieliby koledzy powyżej. Ciekawe.

  244. To są już chyba te roboty od Elona, co mają Twittera czyścić.
    A propos tego styku metalu z inną ciężką muzyką – przypomniała mi się anegdota kolegi, jak poszedł na koncert Acid Drinkers jakoś w 8. klasie podstawówki w roku 1990. Stoją przed wejściem z kolegą i koleżanką z tejże klasy i ona rozgląda się po zgromadzonej reszcie publiki, a potem się krzywi zniesmaczona: – eee, sami core’owcy.

  245. @havermeyer
    „chociaż nie widzę tam żadnych podejrzanych słów-kluczy,”

    Ja też nie, tzn. żadnego wprowadzonego manualnie. Wygląda na to, że spamołapowi nie podobają się komentarze zawierające nazwy zespołów metalowych (więcej niż 1). Może to przez nadmiar tematyki biomedycznej w tych nazwach?

  246. @wo
    nadmiar tematyki biomedycznej

    Pomyslałem podobnie i takie mnie jeszcze naszło skojarzenie że pojawiło się tam słowo zaczynające się na ar- a kończące na -mia, więc 1+1=2 i się algorytmowi mogło skojarzyć z jakąś dezinformacją raszystowską albo cuś. W każdym razie dzięki za wyciągnięcie komcia z zamrażarki.

  247. „Może to przez Discharge? Gdzie nie rzucić glanem, każdy ciężkobrzmiący oświadcza, że tworzy(ł) pod wpływem Discharge.”

    To prawda, ale: możesz wzorować się na Discharge ale jak zaczynasz zmieniać tematykę tekstów na szatana i dodawać onanistyczne solówki spod znaku guitar hero to znaczy że przekroczyłeś już próg i nie da się tego dłużej nazywać HC. Poza tym HC to zawsze była nie tylko muzyka ale szeroko pojęty „alternative style of living”. I był to zdecydowanie inny alternative niż u metali.

  248. @embercadero
    Szatan i onanistyczne solówki.

    No właśnie również z tego powodu pewnie przeczytam książkę Szubrychta. Żeby zobaczyć, co subiektywnie do metalu wrzuca (jeśli ma jakieś kryteria). Jest przecież wiele gatunków stykowych, mimo że faktycznie ten „kanoniczny” metal zawsze będzie spod znaku Złego/Lucyfera (czy jak mawiają osoby ironiczne nastawione – spod znaku Koziołka Matołka). Jeśli chodzi natomiast o ekspresję szarpidrutów, to przecież i taki Bobby Hambel z Biohazard czasem lubił się pokręcić z wiosłem i przyciąć złowrogie solo (oczywiście u niego najczęściej z wykorzystaniem dzikich sprzężeń), więc to też zapewne kwestia proporcji, umiaru czy nawet samej treści tych popisów – choć zapewne granica jest w jakiejś mierze wyczuwalna.

    Jak wspominałem wyżej, do Dimebaga mam słabość, all the way guilty pleasure, ale już takiego Hammetta często tolerowałem tyle o ile. OK, jeszcze kiedy trochę popracował nad koncepcją i się trochę powałęsał po frygijskiej dominantowej w „Wherever I May Roam”, to nawet mu to siedzi, ale często nudy. No i przecież są jeszcze albumy jak „Roots” ocierające się o industrial i etno zarazem, gdzie raczej nie ma takich popisów. I sporo metalowych rzeczy, gdzie solo gitarowe traktuje się jako coś niechcianego, gdzie np. połamany riff istotniejszy, są też bardzo oszczędne rzeczy (przypomina mi się np. jakiś niszowy Inner Thought z Kanady – słuchałem tego, choć nigdy nie przepadałem za growlem) itp.

  249. OK, automat po prostu domaga się, abym zaprzestał prokrastynacji i wrócił do pracy jak człowiek w poniedziałek. To na pewno z troski.

  250. „Poza tym HC to zawsze była nie tylko muzyka ale szeroko pojęty «alternative style of living».”

    Ja to wiem, Ty to wiesz, ale czy szufladkujący wiedzą lub dają za to f…? Jest łomot, to musi być metal, a nie jakiś vegetarian progressive grind core. (Gdyż, jak wszyscy wiemy, „metal comes in many different forms”).

    @spamołap
    Może za dużo biesa w czarcie czy coś? (Nietransparentność tych zabawek jest co raz bardziej niepokojąca).

  251. W temacie dziwnie działających algorytmów polecam zobaczyć początek tego wideoeseju:
    https://youtu.be/MCxzMYVvHBg

    W sumie gospodarz ma o tym książkę i może teraz powtarzać w kółko: a nie mówiłem? Lepszego cyberpunka już nie będzie.

  252. @jesusbuiltmyvolkswagen

    there’s only one rule of metal!

    wciąż żałuję że anulowali tę wspaniałą produkcję.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.