Now Playing (195)

Od prawie roku chodzę spać i budzę się z myślami typu „co na froncie”. Mam nadzieję, że jesteście mi pod tym względem bratnimi duszami i grupą wsparcia.

Jednym z ubocznych skutków jest to, że ze zwiększoną intensywnością słucham muzyki z czasów mojej młodości. I to nawet wykonawców, których w swoim czasie nie lubiłem, a nawet hejtowałem.

Kiedyś za swoją ulubioną formę muzyczną uważałem „concept album”, a za jej króla oczywiście Rogera Watersa. Nie żebym go przestał szanować jako muzyka i jako poetę, ale odebrałem mu królewskie gronostaje i otwieram się na inne płyty.

Że „Time” Electric Light Orchestra to wybitny przykład tego zjawiska, z tym bym się gwałtownie nie zgodził jako nastolatek. Wtedy uważałem ELO za disco, a nie za rocka (co było niesprawiedliwe z mojej strony, no wiem, ale hej, byłem nastolatkiem).

Na nowo zacząłem ich słuchać (ale już na zasadzie „z własnoręcznie zakupionej płyty”, a nie „leciało gdzieś na szkolnej dyskotece, na którą zresztą przyszedłem wyłącznie by mówić jakie to wszystko beznadziejne”) koło czterdziestki.

Został nawet ślad na blogu! Impreza, którą nazwałem w tej notce „25. rocznicą premiery Macintosha”, to były tak naprawdę moje 40. urodziny.

Zatytułowałem notkę „Pseudodziennikarze śpiewają cienko”, bo lubiłem wtedy parodiować prawicową blogosferę. Wiele notek miało tytuły specjalnie napisane w nadziei, że jakiś prawicowy głupek się skusi i kliknie, oczekując czegoś o Kaczyńskim albo Michniku. I dostanie po oczach tym, co mnie interesuje najbardziej: ambitną popkulturą.

W tytule chodziło mi piosenkę „Here is The News”, w której muzycy ELO, otoczeni „bezbłędnymi maszynistkami” udają redakcję z przyszłości, która szykuje nam wiadomości o „znalezieniu lekarstwa na rocket-laga” oraz że „pogoda jest ładna, ale może być deszcz meteorów”.

Piosenka zgodnie z moim oczekiwaniem okazała się floor fillerem. Wiadomo, im człowiek starszy, tym lepiej bawi się przy ELO, Boney M i Bee Gees.

I to był długo mój argument przeciwko traktowaniu „Time” jako concept albumu. To składanka dyskotekowych hitów!

Przecież concept album, zgodnie z kodeksem św. Rogera, powinien opowiadać o alienacji w świecie późnego kapitalizmu. No wiecie, że bohater nie umie znaleźć swojego miejsca, nikt go nie rozumie, to wszystko nie ma sensu, dajemy jeszcze solówkę brata Gilmoura i mamy to.

„Time” jest opowieścią o „XXI century man”, który tęskni do lat 80. Płyta wyszła gdy się zaczynały, ale w tekstach są z nostalgią: „Remember the good old 1980s? / When things were so uncomplicated / I wish I could go back there again…”.

Lata 80. były oczywiście okropne, wcale nie chcę do nich wracać. To znaczy, nie naprawdę.

Ale nie da się ukryć, że moja szajba winylowa to ewidentna próba channelowania ejtisów. Dlaczego chcę się znowu poczuć jak ponury nastolatek w ponurej epoce, to fascynujące pytanie do przepracowania na terapii, ale faktem jest, że o to mi właśnie chodzi, gdy kładę czterdziestoletnią płytę na talerzu czterdziestoletniego gramofonu.

Nie korci mnie by go zastąpić czymś współczesnym. Współczesny sprzęt zresztą stoi obok, podpięty po kablu (serdecznie pozdrawiam wszystkich którzy wiedzą co to „przejściówka piątka-czincze”).

W przypadku „Time” akurat z tego korzystam, bo tę płytę lubię puszczać o przez pięciokanałowego surrounda. A więc: jednak przetworzoną cyfrowo.

Mój egzemplarz jest trochę porysowany i trzeszczy. Oczywiście, mogę wszystko bez szumów i trzasków puścić z AppleTV, ale te trzaski tak fajnie brzmią w surroundzie. No i AppleTV nie będzie mi channelować tamtej dekady…

Kanoniczna interpretacja „Time” jest taka, że to opowieść o facecie w nadprzyrodzony sposób przeniesionym z lat 80. do XXI wieku. Moim zdaniem, bohaterowi się ten XXI wiek po prostu PRZYŚNIŁ (teksty są jest raczej oniryczne niż sajensfikszyniczne).

Narracja tej płyty wzięta jest jednak w tyle metaforycznych nawiasów, że można ją odczytywać na wiele sposobów. Także jako dwudziestopierwszowieczny sen o ejtisach.

Aż jestem autentycznie ciekaw, jak tę płytę zinterpretowałby ktoś, kogo wtedy nie było na świecie?

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

125 komentarzy

  1. Przecież to jest totalnie album o technokapitalistycznej alienacji, a w bonusie powtarzanie i przetwarzanie rockowych i przed-rockowych tropesów. „Ticket to the moon” spokojnie mogłoby być o greyhound busie!

  2. @ko
    „dajemy jeszze”
    „No i AppleTV mi będzie channelować tamtej dekady…” – zabrakło „nie”?

  3. @jgl
    „Przecież to jest totalnie album o technokapitalistycznej alienacji,”

    No przecież piszę, że po dekadach też doszedłem do tego wniosku!

    @wolnyrodnik
    Tradycyjne bógzapłać.

  4. @wo
    „Od prawie roku chodzę spać i budzę się z myślami typu „co na froncie”. Mam nadzieję, że jesteście mi pod tym względem bratnimi duszami i grupą wsparcia.”

    Zachęcona tym fragmentem, podepnę się obok zasadniczego tematu notki, za to w nawiązaniu do jednej z poprzednich (192). Padło tam pytanie: „ciekawe czy Nazar z Tarasem mają jakąś muzykę w tym swoim bolidzie? i czego oni słuchają?” Wygląda na to, że mamy na to kwita – Paweł Pieniążek w książce „Wojna, która nas zmieniła”, pisze:

    „Do pikapa poza mną i „Dzikim”, kierowcą, ładuje się ze dwunastu facetów. Pięciu w kabinie, reszta siedzi w skrzyni niemal jeden na drugim. Wszyscy uzbrojeni, tylko ja z aparatem. Pikap wywozi nas do wschodniej części miasta. Gdy samochód pędzi po asfaltowej drodze, a potem pokonuje kolejne dziury w ubitej ziemi, w tle leci popowa piosenka grupy Okean Elzy o miłości i zdradzie, ale na wojnie nawet ona nabiera innego znaczenia: Strzelaj! Powiedz, czemu się boisz / Zrobić ten ostatni krok? […] / Dalej, naciśnij spust!”.

    Książka dotyczy konfliktu 2014-2015, ale podejrzewam, że popularność grupy mogła nie osłabnąć, zwłaszcza że w teledysku do jednej z ich najnowszych piosenek „Квіти мінних зон” (Kwiaty pól minowych), nakręconym w lecie 2022 r. występują prawdziwi weterani z Donbasu:
    https://www.youtube.com/watch?v=jMiovGnZMDk&list=UULFjJ-oj2aJTINILYLDv2MFEQ&index=2

  5. > „Time” jest opowieścią o „XXI century man”, który tęskni do lat 80. Płyta wyszła gdy się zaczynały, ale w tekstach są z nostalgią: „Remember the good old 1980s? / When things were so uncomplicated / I wish I could go back there again…”.

    Prorocy jacyś? Wystarczy spojrzeć na ofertę Netfliksa, czy Steama. Pełno tam nostalgii za ejtisami, najtisami.
    Nie wydaje mi się, żeby wcześniej tak eksploatowane były np. nostalgie za latami siedemdziesiątymi? A może tylko nie widziałem, bo za daleko było mi do targetu?

  6. @JKonieczny „Nie wydaje mi się, żeby wcześniej tak eksploatowane były np. nostalgie za latami siedemdziesiątymi?”
    Przecież było w ostatnich latach od jasnej cholery filmów i seriali dziejących się w Ameryce lat 70. (przede wszystkim w podupadłym NYC). Tak z głowy – Get Down i The Deuce.

  7. @KO
    „teksty są jest raczej oniryczne niż sajensfikszyniczne”
    „zinterpertowałby” w ostatnim akapicie
    A co do tematu notki – w swoim czasie sprawilem sobie cala dyskografie ELO i musze sie zgodzic, ta jedna plyta jest niewatpliwie jakims zapisem snu/wizji, i ma jakies wspolne tlo, czyli wlasciwie jest to jakis „concept album”.
    Wciaz z dzika radocha zapuszczam sobie caly zestaw na dluzszej trasie i obserwuje jak sie zmieniali w ciagu tych lat i kolejnych nagran.

  8. Jako posiadacz całej dyskografii ELO z lat siedemdziesiątych (a z osiemdziesiątych tylko Time i Balance of Power) i niegdyś fan w ukryciu (to było niegdyś trochę guilty pleasure) cieszę się, że fanbase ELO wychodzi z szafy. A skoro o nostalgii mowa – ELO byłoby doskonałą ścieżką dźwiękową do wszelkich nostalgicznych filmów o latach siedemdziesiątych. I lat siedemdziesiąte – ELO ewoluowało od prog rocka (w lekkim wydaniu, czasami nieco pretensjonalnego), przez mainstreamowy pop rock (LP Face the Music i moja ulubiona: A New World Record- co za zbiór doskonałych piosenek!), do elementów disco (LP Discovery – tu przede wszystkim „Shine a Little Love” klasycznie pulsuje).
    W latach siedemdziesiątych zapytano Johna Lennona, w jakim zespole chciałby teraz grać – wskazał na ELO.
    @Jacek Konieczny i nostalgia za różnymi dekadami:
    Też mi się wydaje, że polskie kino odkryło nurt nostalgiczny – ale w odniesieniu ejtisów (to była jednak koszmarna epoka) i najntisami. Próby lokowania akcji w latach siedemdziesiątych wyglądają moim zdaniem w polskim kinie słabo – będę złośliwy, ale powiem, że twórcom wystarczy, że kolory ustawią jak w slajdach ORWO (trochę rolek na nich zrobiłem…), dadzą szerokie krawaty w grochy, duże kołnierze, szerokie klapy, w tle ze dwie piosenki z epoki (albo coś w stylu amerykańskiego disco) i już mamy odtworzoną epokę. Dla lat osiemdziesiątych kostiumograf da ortaliony, kolory się zmieni na ORWO w wersji negatywowej (też robiłem, jeszcze gorsze niż slajdy ORWO) i już działa. Dla lat dziewięćdziesiątych dajemy dresy, marmurki i nieco zwiększamy nasycenie kolorów.
    A wracając do „Time” – w „Yours Truly, 2095” Jeff Lynne antycypował parę filmów: „Ex machina”, „Ona”. Poza ten kawałek też nieźle rozrusza parkiet.

  9. @ Jacek Konieczny

    Pszesz popkultura regularnie serwuje nostalgię za kolejnymi dekadami, 70s, 80s, teraz wjeżdżają lata ’90, aż strach pomyśleć, jaka będzie i na czym będzie polegać nostalgia za 00s. Co ma sens: i artyści, co wtedy byli młodzi, teraz se mogą nostalgizować i odbiorca, któremu można to sprzedać, ma akurat tyle lat, żeby kupić.

  10. to przeświadczenie że ELO to kwaśny obciach, które w latach 80. podzielał jako nastolatek szanowny WO kolejny raz uświadomiło mi, że nastolatkowanie na prowincji miało jednak pewne plusy. W tym sensie, że dla mnie ELO zawsze kapitalnie grali, jak ino zaczęły mi gicze drygać, to akurat był sikret mesedzist i człowiek co najwyżej miał wrażenie (pewnie przez lekcje muzyki z genialnym panem w bródce w szpic), że to o niebo lepsze od grupy Bolter czy Dżeksona, i to tym właśnie okazywał ostentacyjną pogardę.
    Co do braku filmów z lat 70., to ośmielę się postawić przypuszczenie, że polskich filmów o nich ni ma, bo to jednak są dość fajne lata, poprawa jakości życia i ekstra muzyka taneczna (Debich!), w innych demoludach tyż (Węgry!). Więc nie da się smętnej nuty narodowej tragedii łkać, bo gęby uśmiechnięte raczej.
    Ale teledyrektor Kurski coś w ten deseń próbował iść, w tych swoich serialach historycznych wykopał np. kawałek Kwiaty niczyje Kramu, i zrobił zauważalne w moim bąbelku poruszenie taneczne, ale błysło i zgasło.

  11. @aldek
    „przeświadczenie że ELO to kwaśny obciach”

    No przecież to zawsze był obciach i dziaderska muzyka dla wapniaków. Może w ramach jakichś kampowych klimatów by przeszło, nie wiem, są lepsi od nich (Army of Lovers! – wiem, wiem, zupełnie inne klimaty, ale jakoś tak mi się z imprezami dawnymi skojarzyło). Prawdę mówiąc już nawet zapomniałem, że ELO w ogóle istnieli.

  12. @pb
    „w „Yours Truly, 2095” Jeff Lynne antycypował parę filmów: „Ex machina”, „Ona”.”

    Bez przesady, motyw „zakochania się w sztucznej kobiecie” można cofnąć do E.T.A. Hoffmana, jeśli nie do Starożytnych Greków. Acz szczególne wrażenie dzisiaj robi „she’s also a telephone” (dorzucone zapewne tylko do rymu, a jednak w ówczesnej sajens fikszyn mało kto przewidywał komórki jakiekolwiek, nie mówiąc o smartfonach).

    „Poza ten kawałek też nieźle rozrusza parkiet.”

    Się wie!

    @bartol
    „(Army of Lovers! – wiem, wiem, zupełnie inne klimaty, ale jakoś tak mi się z imprezami dawnymi skojarzyło)”

    Wybaczam panu, bo długo sam uważałem, że to gracze mniej więcej tej samej kategorii. Dopiero odsłuchiwanie „Time” od prologu do epilogu (z przerwą na odwrócenie lukrecjowego placka na talerzu) skłoniło mnie do zmiany zdania. Czyli cytując „Yours Truly, 2095” – „but time has the final word”.

  13. krystyna.ch
    „Podejrzewam, że popularność grupy mogła nie osłabnąć, zwłaszcza że w teledysku do jednej z ich najnowszych piosenek „Квіти мінних зон” (Kwiaty pól minowych), nakręconym w lecie 2022 r. występują prawdziwi weterani z Donbasu:”

    Koncert wokalisty w schronie w charkowskim metrze podczas marcowych bombardowań też zapewne nie zaszkodził!

  14. @notka

    U mnie w klasie licealnej (1. połowa ejtisów) był jeden wyoutowany fan ELO i tak się wyróżniał spośród ciżby miłośników Doorsów, że często mówiliśmy na niego po prostu ELO. Wtedy (jako osoba funkcjonalnie głucha na muzykę, a przy tym bardzo emocjonalnie zaangażowana w jej odbiór) nie potrafiłem sobie wyobrazić, dlaczego ktoś miałby słuchać takiej popeliny z własnej woli i jeszcze się do tego przyznawać. Potem to się, rzecz jasna, zweryfikowało, w tej chwili doceniam i autorskie walory Jeffa Lynna (świetne rzemiosło połączone z wyobraźnią i nieostentacyjnym poczuciem humoru), i wybór mojego licealnego kolegi ELO, z dodatkowymi punktami za nonkonformizm.

  15. @ELO
    W liceum mieliśmy nauczyciela od WF (bardzo ceniony i lubiany przez uczniów), który nam mówił, że się nie znamy i on uważa ELO za jego best. Dla nas to było dziaderskie wtedy, a jak nauczyciel lubił to już w ogóle wstyd. Ale z tamtego okresu pamiętam u jednego kumpla w domu były kasety z ELO i to się słuchało nawet. Ale jakoś wyparłem. Więc dziękuję za notkę, bo muszę odświeżyć. 🙂

  16. @ „Kiedyś za swoją ulubioną formę muzyczną uważałem „concept album”, a za jej króla oczywiście Rogera Watersa.”

    Też tak miałem w pewnej chwili. To była chwila między rokiem 1982 a 87, więc na pytanie wieńczące notkę nie odpowiem wprost. Spróbuję na około.
    Ten „pięciokanałowy surround” przypomniał mi tyleż o kwadrofonii, co o „Quadrophenii” The Who, i z rozpędu o „Tommym” też, i z rozpędu o bohaterach lirycznych tamtych concept albumów, którzy byli poprzednimi wcieleniami bohatera watersowskiego, zaś jeszcze porzedniejsze ich wcielenie to bohater bajroniczny.
    Trapiące bohatera albumu The Who poczucie „quadrophenii” było trochę ówczesnym ADHD, a trochę zaburzeniem tożsamości, do czego dochodziła alienacja klasowa (społeczna) i zbliżające się zderzenie z dorosłym życiem. Zasadnicza dla płyty fraza: „Cóż z tego wszystkiego, skoro będzie kiedyś trzeba ściąć włosy” z piosenki „Cut the Hair” (wzięta zresztą z prywatnego życia lidera The Who), to w przekładzie na dzisiejszy: Cóż z tego wszystkiego, skoro będzie trzeba wziąć kredyt.
    I teraz idziemy do ELO. Koncepcja tudzież konstrukcja bohatera lirycznego w „Time” są już zdecydowanie nie-romantyczne. Narrator „Time” – nie ważne, w wehikule czasu, czy we śnie – swoje przygody przeżywa po prostu jako człowiek, bez balastu rozczulania się nad swoim – wyjątkowszym i osobistszym niż natura lucka – ego. Narrator „Time” jest trochę jak bohater „Wehikułu czasu” Wellsa, ot, przeciętny facet z Richmond, naukowiec, nie buntownik, to już epoka później niż romantyzm. Jeżeli jest na „Time” coś z „dream within a dream” Edgara Allana Poe, to raczej jako myk formalny, gra narracyjna, niż jakieś mystery. Będąc werteryzującym nastolatkiem w latach 80. nie miałem prawa lubić tego albumu. Dziś – jak najbardziej.
    Niedawno było tu o sztamie punka i disco, oraz nowej fali i disco. Ta sztama to był sojusz strategiczny, wymierzony m.in. w Króla-Watersa, zaś ELO zaproponowało przeciw niemu inny sojusz: rocka progresywnego i disco. No i wracając do wojny: każdy sojusz dobry, jeżeli nadgryza dominujące imperium.

  17. @mcal
    Pszesz popkultura regularnie serwuje nostalgię za kolejnymi dekadami, 70s, 80s, teraz wjeżdżają lata ’90, aż strach pomyśleć, jaka będzie i na czym będzie polegać nostalgia za 00s.

    Ja już widziałem trailer jakiegoś dokumentu o tym jak to było świetnie jak grali The Strokes i LCD Soundsystem i skwitowałem to ziewnięciem i wzruszeniem ramion.

    Co do sprzedawania nostalgii to kolejny raz polecam „Retromanię” Simona Reynoldsa. Sam przegryzam się przez nią od paru miesięcy dawkując sobie i czytając uważnie i trochę zmieniło mi się postrzeganie tego kołowrotka dekad. Z książki wynika że odgrzewanie kotletów jest stare jak świat i wczoraj np. czytałem smakowity fragment o tym jak u progu 60s w UK młodzi fani trad(ycyjnego) jazzu doprowadzali wręcz do burd z koneserami tych wszystkich bebopów przeżywając silną nostalgię za muzyką z 20s-30s których nie mieli szansy pamiętać, urodziwszy się w latach 40. Tak że zjawisko istnieje od zawsze, jedyne co się zmieniło to digitalizacja i globalizacja które z kolei podkręciły monetyzację. Reynolds ten dekadowy oscylator w muzyce świetnie też porównuje z modą, gdzie sezonowe kreowanie popytu jest doprowadzone do absurdu ale też świat ciuchów i stylu i tego jak to sprzedawać na pewno wpływa też na marketing popkultury i vice versa.

    Przypomniała mi się też ta kapitalna scena z Midnight in Paris Allena (minor spoiler alert) kiedy główny bohater przenosi się o kolejne pokolenie czy dwa wcześniej, bo okazuje się że dla poznanej w przeszłości dziewczyny to były złote czasy do których warto tęsknić. Robak nostalgii i mono no aware siedzi w nas tak głęboko że dziwne byłoby gdyby kapitalis tego nie monetyzował.

  18. Nie mogłem sobie przypomnieć, w której piosence to jest, błąkał mi się po głowie tylko rym tomorrow/sorrow, ale już wiem – dlatego przepraszam za post pod postem.

    Things ain’t how you thought they were,
    Nothing have you planned.
    So pick up your penny and your suitcase,
    You’re not a 21st century man.

    Though you ride on the wheels of tomorrow,
    You still wander the fields of your sorrow.

    To są spostrzeżenia socjologa. Któremu własna historia (dodajmy: miłosna, bo on tam nostalgizuje za jakąś laską minionych lat i swoimi niegdysiejszymi śniegami) nie przesłania tego, że jest jednym-z-nas-wszystkich. Ludzki Man.

  19. @ergonauta
    Tak, to jest bardzo dobrze się starzejąca piosenka. „Penny and suitcase” są w niej przedstawione jako rekwizyty symbolizujące anachronizm – w pierwszej zwrotce to podkreślone, że „they won’t get you far”. Jeff Lynn miał tyle wyczucia by się domyślać, że oldskulowa walizka na rączkę oraz gotówka drobnymi będą mało przydatne w XXI wieku. Choć podmiot liryczny jest do nich przywiązany, w pierwszych zwrotkach jeszcze próbuje udawać (fake it till you make it), że JEST twenty first century man. Dopiero w finale się poddaje i refren jest inny, „you’re NOT…”.

    No i tutaj już identyfikuję się bardzo. Ten mój gramofon choćby jest takim „suitcase”. A w obronie gotówki jestem gotów poprzeć Konfederację, bardzo mi się nie podobają plany bezgotówkowej przyszłości. Przywiązałem się do koncepcji zostawiania napiwku w postaci paru monetek (albo i banknotu) na restauracyjnym stoliku albo w pokoju hotelowym, albo wręczenia monetki komuś, kto mi przynosi room service.

  20. @WO
    „Lata 80. były oczywiście okropne”

    Jako mieszkaniec nie-Warszawy mam bardziej symetrystyczne podejście do sprawy.
    Owszem, Balcerowicz wyzwolił moje małe miasto spod peerelowskiego jarzma, ale zrobił to trochę jak Armia Czerwona: co się żołdactwo nagwałciło, co spaliło, co bezmyślnie zniszczyło, to już nie do odzyskania, nie do odżałowania. A blizny (jak ta po basenie na wolnym powietrzu ze wstępem wolnym, albo po cukrowni, chociaż była prężna i rentowna, ale liberalne ideolo kazało zamknąć) straszą równie okropnie jak pamięć o gazetach zamiast papieru toaletowego w wychodku.
    Nie zmienia to faktu, że za latami 90. też dobrze mi się tęskni i za początkiem 2000. Dla mnie ten XXI w., o którym śpiewa ELO, zaczął się gdzieś tak w 2010 r. Natomiast The Moon, na który jest Ticket z piosenki u góry wątku, to u mnie jest chyba z owoców (nie z żółtego sera – jak księżyc, na który polecieli Wallace i Gromit), z jabłek, gruszek ulęgałek, śliwek, które rosły na drzewach przy drodze, a kiedy minął sierpień, minął wrzesień, śpiewało się im: addio. Handlowa dostępność wszystkiego całą dobą i przez okrągły rok to jest masakra kapitalistyczną piłą mechaniczną.

  21. @ergonauta „Handlowa dostępność wszystkiego całą dobą i przez okrągły rok to jest masakra kapitalistyczną piłą mechaniczną.”
    Jeśli chcesz zjeść jabłko/śliwkę/gruszkę spoza 3-4 wystandaryzowanych gatunków handlowych to generalnie zapomnij. W najlepszycm razie jakiś hipsterski sklep w dużym mieście będzie miał przez chwilę parę kilo za kosmiczne pieniądze.

  22. @Jacek Konieczny nostalgia za latami 70 była w 90 i w mniejszym stopniu w 00. Chociaż z dużą dozą ironii.

  23. Nie pamiętam aury obciachowości wokół ELO (koniec podstawówki/liceum w połowie ejtisów, jedno z największych miast w kraju). Nie było to może najpopularniejsze (parę piosenek słyszało się na szkolnych dyskotekach), ale jak ktoś słuchał, to słuchał. Każdy czegoś słuchał. Miałam jednego kolegę fana ELO, zatem dostęp do nagrań był, więc było słuchane. Czułam, że to jest coś innego niże te hity, o których świat zapomni i będą je tylko w jakichś nostalgicznych zestawieniach przypominać.
    Dlatego jestem zdziwiona, że piszecie, że to był obciach.

  24. @tranquility
    „Nie pamiętam aury obciachowości wokół ELO (koniec podstawówki/liceum w połowie ejtisów, jedno z największych miast w kraju).”

    Trochę o mnie jest piosenka Pet Shop Boys z fragmentem „She made you some kind of laughing stock / because you dance to disco and you don’t like rock”. Ja po prostu wszystko co dyskotekowe uważałem wtedy za obiach (z przedziwnym, absurdalnym, kontradyktoryjnym wyjątkiem dla synthpopu a la Pet Shop Boys, czyli „to nie jest disco, umc umc umc, to nie jest disco, umc umc um”). I oczywiście to jeszcze bardziej kontradktoryjne o tyle, że ELO to przecież rock a nie disco. Dziś też tak uważam, ale 20 lat temu gotów się byłem bić o tezę przeciwną (prawie dosłównie).

  25. @sheik.yerbouti
    „Jeśli chcesz zjeść jabłko/śliwkę/gruszkę spoza 3-4 wystandaryzowanych gatunków handlowych to generalnie zapomnij. W najlepszycm razie jakiś hipsterski sklep w dużym mieście będzie miał przez chwilę parę kilo za kosmiczne pieniądze.”

    Bez przesady. Ligol, gloster, jonagold, gala, papierówka, szara reneta, champion, lobo, rubin i pewnie jeszcze kilka innych, których nie pamiętam, wszystko do dostania w warzywniakach bądź biedrze/lidlu w promieniu kilkuset metrów. Nie wszystko naraz, oczywiście, występuje pewna zmienność sezonowa. Jak dla mnie sporo. Co innego np. banany…

  26. @jgl
    „Szampion! Org. šampion, bo to czeska odmiana”

    A ja się zastanawiałem skąd ta kretyńska nazwa.

  27. Pics or it didn’t. Nigdy nie widziałem w Biedronce czy Lidlu 9 rodzajów jabłek. Ba, nawet pięciu naraz. Ostatnio absolutnym rarytasem są nawet idaredy, które przez lata były tymi podrzędnymi jabłkami dla ruskich. Pewnie dlatego ostatnio widziałem je u jakiegoś bauera pod Zurychem, w sprzedaży bezpośredniej (Hofladen).

  28. Pięć rodzajów na raz to raczej tylko na bazarze, w biedrze/lidlu zdarzają się różne gatunki jabłek ale raczej na zmianę, rzadko kiedy są więcej niż 2 na raz.

    A w temacie notki. Z ELO jest śmieszna sprawa. Jak byłem nastolatkiem (a jestem bodajże 4 lata młodszy od naszego gospodarza) to ELO było (przynajmniej w moim bąbelku) już totalnie nieznane, literalnie nikt w moim otoczeniu tego nie słuchał, wydaje mi się że wielbiciele easy listening przerzucili się płynnie z ELO na Dire Straits, które z kolei było bardzo mocno popularne (i też długo to nie potrwało). Pare lat później spotkałem mojego szwagra, starszego ode mnie o 6 lat, i jak zeszło nam na muzykę to okazało się że on z kolei jako nastolatek był psychofanem ELO i nie mógł uwierzyć że ja tego w ogóle nie znam. A faktycznie chyba musiało to być traktowane jako guilty pleasure bo jakem słuchał radia pasjami (trójki, harcerskiej a potem radia wawa) i z niego pochodziło 99% mojego ogarniania muzyki innej niż punk, tak do spotkania owego szwagra nazwa ELO nie mówiła mi totalnie nic. Wygląda na to że byli mocno popularni a potem jakoś to zdechło w bardzo krótkim czasie i nikt nawet tego nie wspominał.

  29. @sheik
    Proszę nie przestawiać poprzeczki. Ja tylko twierdzę, że można jednak dostać więcej gatunków niż 3-4 wystandaryzowane, bez chodzenia do hipsterskich sklepów i płacenia kosmicznych kwot. A nie, że będą wszystkie naraz w jednej Biedronce.

  30. @kuba wu
    Ja na to odpowiem, że papierówek i renety w Biedrze i Lidlu nie widziałem (ale jako że w Polsce jeno bywam, mogłem przegapić), natomiast cała wymieniona reszta to wystandaryzowane gatunki do długiego przechowywania, przesłodzone i bardzo, ale to bardzo do siebie podobne. Wyjątkiem jest lobo, które jest twarde i smaczne przez dwa tygodnie.

  31. no i zeszło na jabłka. Warzywniaki mają tak naprawdę niewiele więcej gatunków, i u nich także wspaniałe rodzaje są wypierane przez tę twardziznę co to przeleży wiele miesięcy. Za kortlandami we właściwej ich porze to się trza teraz nachodzić, a jak już się trafiają, to najczęściej zbyt wcześnie zerwane, więc „niezjadliwe”.
    wracając. Konceptualne albumy to było jakieś nudziarstwo, na mojej prowincji istniały generalnie trzy rodzaje muzyki: żeby gicz drygała (poźne ELO było super!), punk na wkurw i do pogo no i metal dla tych chudych z kudłami. A jak ktoś się potrzebował konceptualnie ponapawać, to zawsze mógł sobie Bartoka albo Poulenca na adapter nadziać, oferta płyt z muzyką poważną była w najbliższym dużym mieście całkiem spoko.
    Aczkolwiek kaczkowszczyzna pod koniec ejtisów zaczęła być odczuwalna, ale to były już takie meriliony, że zęby wypadały. Fajne chłopaki nie tykały tego nawet kijem.

  32. @kuba
    „Ja tylko twierdzę, że można jednak dostać więcej gatunków niż 3-4 wystandaryzowane, bez chodzenia do hipsterskich sklepów i płacenia kosmicznych kwot.”

    W moich okolicznych warzywniakach jak najbardziej. I do tego sezonowe bywają w stosownym czasie. I gruszki też w kilku odmianach da się kupić. Ale szału nie ma, nie da się ukryć. Zastanawia mnie też brak większego zróżnicowania pomidorów. Na ryneczku w Kościerzynie jest stoisko, gdzie gatunków pomidorów jest z 10, są w różnych kolorach i wiele z nich jest dużo smaczniejszych niż te które są dostępne w Trójmieście. Więc jak jestem na Kaszubach w stosownym czasie to urządzam sobie uczy pomidorowe. Choć ostatnio jakimś cudem dostałem bardzo dobre żółte pomidory w Auchanie, w którym bardzo rzadko bywam. Zimą. Ot ciekawostka.

    A jeśli chodzi o ELO, to nie mam nic więcej do powiedzenia.

  33. W kwestii koncept albumów to pewnie wiecie, ale prekursorem tych wszystkich Floydów był „S.F.Sorrow” The Pretty Things. EMI poskąpiło z kasą na promocję więc szerzej album wypłynął dopiero kiedy Motown kupiło do niego prawa i wypuściło w US, tylko wtedy Tommy The Who już zgarniał pochwały jako świetna rock opera a Sorrow, no cóż, fajnie się tego słucha jako dokumentu epoki, ale hitów tam nie ma.

  34. @ jabłka
    Potwierdzam, że bazarki są doskonałym miejscem ma ćwiczenie znajomości odmian. Kilka cymeliów z warszawskiej Falenicy jakoś we wczesnym grudniu to fuji, kosztele, boikeny i melarozy. Ceny między 2 a 4 zł za kilo. Co może trochę poszerza klasę „hipsterskich sklepików” o „prehipsterskie bazarki” (kto pamięta Falenicę sprzed 15-20 lat, kiedy wyglądała dość podobnie jak w l.60, doceni pewien postęp, który jednak nie zepsuł tej naturalności) a myśle, że takie bazarki są w każdym mieście i miasteczku. Ale od standaryzacji w dyskontach chyba już nie ma odwrotu do warzywniaków typu „dużo odmian wielu gatunków”, zarówno wolnostojących, jak i w hiperkach. Jest to, co na pewno zejdzie, bo „ludzie to lubią”, przez co schodzi to, co jest, czyli „aha, czyli ludzie to lubią”. Podobnie jak w wielu innych branżach.

    @gospodarz

    Przepraszam za suchara nie na temat, ale wydaje mi się tak w klimacie Gospodarza, że chciałem się podzielić:

    How can you tel the difference between a chemist and a plumber?

    Ask them to pronounce “unionized”.

  35. @ „prekursorem był „S.F.Sorrow” The Pretty Things”

    I to zarówno w sensie „konceptualistycznym” i „rockoperowym”, jak i pod względem skrajnej bajronizacji bohatera. Nazywam się Smutek, Sebastian Smutek.
    Manifest zatemperowanego romantycznie ego, licytującego „mój weltszmerc jest lepszy niż twój”, to króciutka piosenka zamykająca album:

    You might be the loneliest person in the world
    You’d never be as lonely as me
    Yes, you might be the loneliest person in the world
    You’ll never be as lonely as me.

    All the sky it seems dark
    As Im walking through a park
    But the face it is too bright to see
    Or the sun might rise high
    On an orange kind of sky
    But the day it seems too dark for me.

    Yes, you might be the loneliest person in the world
    You’ll never be as lonely as me
    Yes, you might be the loneliest person in the world
    Your name it would have to be me.

    Lek na całe to zło nagrali trzy lata wcześniej The Fugs 🙂 :

    https://www.youtube.com/watch?v=UskDupcLM0M

  36. Ponieważ ELo to też moje czasy, wspomnę tylko, że osobiście bardzo lubiłem On the Third Day. Może dlatego, że słuchałem tego jako werteryzującuy nastolatek (jak to ładnie nazwał ergonauta). Późniejsze albumy to już mnie to…
    Natomiast z przyjemnością posłuchałem dawnych Elektryków na koncercie w Dolinie Charlotty parę lat temu (nie pamiętam już, kto tam grał konkretnie). Lało deszcz, ale i tak było nieźle.

  37. @embarcadero „Wygląda na to że byli mocno popularni a potem jakoś to zdechło w bardzo krótkim czasie i nikt nawet tego nie wspominał.”
    ELO było niezbyt znane w Polsce w czasach swoich dość konkretnych sukcesów w latach 70. (kiedy było przecież „Eldorado”,„A New World Record” i „Out of the Blue”), to są czasy Abby, Boney’M i Eruption. Do w miarę powszechnej świadomości przebił się dopiero „Time”, z kulminacją popularności przy „Secret Messages”, a dokładnie „Rock’n’Roll Is King” (przecież latem 1983 to szło w radiu non-stop). Ta popularność lekko spadła, ale nadal utrzymywała się na jakimś tam niesymbolicznym pozimie do „Balance of Power” i „Calling America”, a potem to już przecież zasadniczo przestali istnieć, nowych hitów nie było, więc zostali zapomniani.
    Tak mi się przynajmniej wydaje albo ma to związek z moim wiekiem, bo ja zaczęłam ich słuchać od „Time”, bo wtedy zaczęłam czegokolwiek słuchać jakoś bardziej świadomie (i dopiero potem odkrywałam starsze płyty).

  38. Temat

    Chciałem napisać coś mądrego, ale z mojego punktu widzenia Gospodarz wyczerpał temat. Szczególnie zdanie „poszedłem wyłącznie, by mówić jakie to beznadziejne”. ELO to był dla nas taki Zenek na dzisiejszych licealnych czy studenckich imprezach. Niby nikt nie słuch, ale wszyscy znają(ponoć często to puszczają). Pocieszam się, że jednak ELO to jednak kosmos przy Zenku et consortes. Białego misia Laskowskiego, na naszych licealnych dyskotekach jednak nikt puszczał.
    Ale ja bym coś dodał.
    ABBA.
    Pogardzana w moim ówczesnym bąbelku, dzisiaj przeze mnie doceniona. Też tak jakoś po trzydziestce.
    Oni po prostu umieli śpiewać!

  39. @Babcia
    „„Rock’n’Roll Is King””

    Okurde, dokładnie to. Masakra. Właśnie mi się przypomniało dlaczego hejtowałem ELO.

  40. @pewuc „Natomiast z przyjemnością posłuchałem dawnych Elektryków na koncercie w Dolinie Charlotty parę lat temu (nie pamiętam już, kto tam grał konkretnie).”
    Miałbym tu takie filozoficzne pytanie, analogiczne do problemu tożsamości noża, któremu wymieniono ostrze i rękojeść – ilu musi pozostać muzyków z oryginalnego składu, żeby się liczyło, że to jeszcze ten zespół? Czy wystarczy sam perkusista?

  41. @al
    „How can you tel the difference between a chemist and a plumber?”

    Bardzo dziękuję, ale jak się pan powinien domyślić, mniej więcej raz na miesiąc ktoś mnie taguje na fejsie z tym sucharem.

    @aldek
    „punk na wkurw i do pogo”

    Wie pan, w Warszawie to było całkiem podobne. Ale z perspektywy mnie z 2023 fascynuje pytanie, jak to wyjaśnić kosmicie – czym się różni punk od disco, pogo od hustle (podstawowy krok w disco też ma swoją nazwę!). 40 lat temu myślałem, że różnica jest OCZYWISTA, a teraz, jakby… mam specjalną plejlistę z hitami punk-disco, żeby poderwać dziadersów, którym Abba nie wystarcza.

  42. @bartol
    ” Właśnie mi się przypomniało dlaczego hejtowałem ELO.”

    Panie Bartolu, oficjalnie pana proszę o rozwinięcie (i przysięgam że nie wytnę, nawet jeśli będzie brzmiało „bo kingiem jest Elon Musk”). Ja też nie przepadam za tym konkretnie kawałkiem, ale po latach zgadzam się, że ELO to raczej rock (i to progresywny!) niż disco. A pan mi trochę przypomina nastoletniego mnie (to nie jest komplement!), hejtera działającego na zasadzie „hejtować wszystko, Cthulhu rozpozna swoich”). Nastoletni ja też się nie mógł doczekać utopii elektrycznych samochodów, miałem nawet jakąś książkę o motoryzacji, której autor ekscytował się concept carem miejskiego samochodu marki Melex (!).

  43. sheik.yerbouti

    „Miałbym tu takie filozoficzne pytanie, analogiczne do problemu tożsamości noża, któremu wymieniono ostrze i rękojeść – ilu musi pozostać muzyków z oryginalnego składu, żeby się liczyło, że to jeszcze ten zespół? ”

    A ilu wiedeńskich/berlińskich filharmoników zostało z oryginalnego składu?

  44. @wo
    „Wie pan, w Warszawie to było całkiem podobne. Ale z perspektywy mnie z 2023 fascynuje pytanie, jak to wyjaśnić kosmicie – czym się różni punk od disco, pogo od hustle (podstawowy krok w disco też ma swoją nazwę!). 40 lat temu myślałem, że różnica jest OCZYWISTA, a teraz, jakby… mam specjalną plejlistę z hitami punk-disco, żeby poderwać dziadersów, którym Abba nie wystarcza.”

    No ale jednak nie sądzę by klienci dyskoteki zbyt często robili młyn. Poza tym: z biegiem lat z biegiem dni pogo przeszło w czystą przemoc i konkurs kto najdłużej utrzyma się na nogach. Może ja za mało byłem w dyskotece jednak trochę inaczej to wyglądało.

    A dziadersom puść czasem Toy Dolls

  45. @embarcadero
    „No ale jednak nie sądzę by klienci dyskoteki zbyt często robili młyn.”

    Naprawdę? Ja się dyskotek naprawdę bałem (nasłuchawszy się różnych opowieści), a przemoc na koncertach typowo (post)punkowych wydawała mi sie jednak Teatrum, którego łatwo uniknać. Albo nie uniknąc, jeśli ktoś ma OCHOTĘ na pogo („informed consent”). Natomiast zawsze się bałem, że na dyskoteki chodzą ludzie, którzy po prostu chcą kogoś pobić i nie obchodzi ich że ten ktoś nie ma na to ochoty.

  46. W Kani Polskiej (koło Serocka), gdzie rodzina ma działkę kiedyś na dyskotece była tabliczka „Dyskoteka do północy lub pierwszej bójki”, ale podobno prawdziwa bójka to się liczyła dopiero do radiowozu. Nie chadzałem, znam z opowieści.

  47. @Gospodarz
    „jak to wyjaśnić kosmicie – czym się różni punk od disco, pogo od hustle”
    A po co kosmita, ja nie wystarczę? Też nie mam bladego pojęcia.

  48. @janekr
    „A po co kosmita, ja nie wystarczę? ”

    No daj spokój, nie należy nigdy zadawać takich pytań.

    Sprawdziłem tymczasem z ciekawości, jak kolejne single klasyfikuje Wikipedia. Coś niesamowitego, przegląd właściwie wszystkich opcji, jeszcze „Last Train To London” jest klasyfikowany jako disco (ALE DLACZEGO?), a potem już wszystko jako rock, art-rock, rock-and-roll, a nawet new wave (ALE DLACZEGO?).

  49. @sheik i jabłka
    Z kronikarskiego obowiązku: właśnie wróciłem z Lidla, gdzie znalazłem osiem gatunków, w tym takie jak pinova czy shnico (?), a niektóre dodatkowo w podziale na zwykłe i bio. Służę zdjęciami na żądanie. Oczywiście, każdy gatunek można nazwać wystandaryzowanym. Papierówki i renety, które jeszcze późną jesienią kupowałem w warzywniaku obok mnie, również. Degustibus. I to tyle offtopa, cud że gospodarz nie pogonił.

  50. @Gala
    Gala jeszcze tak ok 5 lat temu była jabłkiem występującym wyłącznie w rozmiarze małym, a wtedy stało coś dziwnego. Znienacka, w kolejnym sezonie pojawiły się Gale wielkości XXL. Pewnie jakieś modyfikacje GMO.

  51. niesamowite, jutro z rana pędzę do lidla, serio, może to jaskółka jabłkowej wiosny?
    Szanowny WO, dyskoteka to nie wiejska potańcówka albo wesele, w ryj tak z automatu to się nie brało. Dyskoteki bywały np. w szkołach robione i tam sam żem z altusa 8010 płyty ku skoczności ogólnej puszczał, alfawile i inne takie.
    Niemniej, jak to wszystko w ty naszej jaruzelskiej Polsce, było za późno i bez sensu. Prawdziwe disko to przecież był duet Baccara czy Van McCoy, którego to zresztą nie potrafię przestać słuchać, każdy ma jakieś swoje grzeszki, wiadomo. Po prostu człek się za poźno urodził, co się poradzi, lata 70 > 80., tyle powiem.

  52. @mw.61

    „Oni [ABBA] po prostu umieli śpiewać!”

    I komponować, i aranżować – to też było istotne. Przewaga spółki Andersson-Ulvaeus, poza ich osobistymi talentami, polegała, myślę, też na tym, że oprócz tradycji BAM (Black American Music – to, co sobie nazywamy nazwami formatów radiowych: jazz, blues, R’n’B, soul, funk, disco itp.) i pozostałych źródeł anglosaskiego popu byli „podłączeni” też do muzyki popularnej kontynentalnej Europy, w szczególności do szlagerów (takich jak w TV Silesia). Sukces miksu, jaki stworzyli, jest wodą na mój młyn jako zaprzysięgłego zwolennika mieszania kultur.

  53. Recepcja ELO w Polsce: mam wrażenie, że byli bardzo popularni, ale właśnie w wąskim przedziale czasowym i specyficznym przekroju socjologicznym. Ja ich nigdy nie słuchałem, mój starszy o trzy lata kuzyn był fanem – on się załapał na „Time”, ja nie. A póżniej się już do tej muzyki nie wracało, chyba że w ramach jakiejś ogólnej retromanii.

    W latach 1981-83 kawałki ELO dobrze sobie radziły na polskich listach przebojów, ale zdecydowanie lepiej na liście „jedynki” Bogdana Fabiańskiego („Hold on Tight”, „Ticket to the Moon”, „Julie Don’t Live Here…” i „Rock’n’Roli is King” dobiły do pierwszego miejsca) niż w Trójce.

  54. @pak4
    „Trochę to zmieniają Gepardy, bo one bazują na pociskach do działek, mimo wszystko jednak duża tanie drony angażują nieproporcjonalne co do kosztów środki ochrony przeciwlotniczej, których Ukraina w nadmiarze nie posiada.”

    [analogia z chińskim czołgiem jest bardzo dobra]
    Problem w tym że nawet pocisk do Geparda ma więcej, bardziej zaawansowanej elektroniki od Shaheda – która w przeciwieństwie do Shaheda musi wytrzymać parę tysięcy G przeciążenia przy strzale.

    Inna rzecz, że problem nie w chipach. Przerzucenie przez Kazachstan/Turcję/itp. kontenera z chipami (który wystarczy na całkiem sporo Shahedów i innych takich) to żaden problem dla służb specjalnych (nie da się oczywiscie w ten sposób prowadzić produkcji pralek czy e-Ład). Dobrym przykładem czołgi Armata, 200 czołgów, 50 czipów, wszystkie czipy zmieszczą się w kombi. A 200 czołgów to już trochę zmienia sytuację na froncie.

    Problemem nie tyle czipy, co integracja, wytestowanie i ustabilizowanie całości. To wymaga dużych zespołów ludzi, setek godzin na poligonach, poprawianie usterek w wielomiesięcznych iteracjach itd.

    Jednakże: Rosjanie wprowadzają te stokilkadziesiąt czołgów miesięcznie, na Zachodzie staramy się pozbierać 200-300 nowoczesnych czołgów w ciągu całego roku 2023 i ciężko to idzie.

    @bójki na dyskotekach:
    Jako nastolatek w latach 90-tych nie chodziłem na dyskoteki w ogóle, ale chodziłem na siłownię: tam chodzili też rozmaici ochroniarze. Twierdzili że bójki pomiędzy klientami nie są problemem, zdarzają się sporadycznie i niezwykle rzadko eskalują w coś więcej niż jakieś popchnięcia. Natomiast brutalne (i tego się obawiali i mieli skitrane „sprzęty” na takie okazje) były „najazdy” quasi-kriminalnej konkurencji chcącej przejąć ochronę. To budowało legendy o bijatykach, ale też było raczej rzadkie.

  55. @bogdanow

    „Problem w tym że nawet pocisk do Geparda ma więcej, bardziej zaawansowanej elektroniki od Shaheda – która w przeciwieństwie do Shaheda musi wytrzymać parę tysięcy G przeciążenia przy strzale.”

    Że co? Jaką elektronikę poza zapalnikiem zbliżeniowym chcesz wpakować do pocisku 35 mm?

  56. @Gulogulo,
    Poza zapalnikiem to właściwie żadnej – BTW, zapalnik zbliżeniowy jest całkiem nietrywialny kawałkiem eletroniki. Shahed nie ma nawet zapalnika zbliżeniowego.
    Co prawda, Gepard też zwykle nie używa amunicji z zapalnikiem zbliżeniowym, skuteczność bierze się z używa amunicji programowanej czasowo w momencie strzału, na podstawie pomiaru prędkości wylotowej pocisku i programowaniu momentu wybuchu z jej uwzględnieniem podczas przelatywania pocisku przez pierścień programujący – w en-wiki jest ładne ujęcie niemieckieckimiGeparda z takimi pierścieniami na końcu luf – to jest właśnie to. I cała historia ze „szwajcarską amunicją” bierze się z tego że taka amunicja jest autentycznie trudna w produkcji i mocno zaawansowana. Jak to zwykle bywa z elektroniką którą musi sporo wytrzymać.

  57. No i oczywiście, zmieścić się w 35 mm pocisku, pozostawiając jeszcze trochę miejsca na materiał wybuchowy i odłamki.

  58. @bogdanow
    „Shahed nie ma nawet zapalnika zbliżeniowego”.

    Shahed 131 o którego ci chyba chodzi ma system nawigacji bezwładnościowej i o ile mi wiadomo żyroskop elektroniczny. Jak się ma to do twojej tezy że „pocisk do Geparda ma więcej, bardziej zaawansowanej elektroniki od Shaheda”?

  59. Zauważyłem teraz że dyskutujemy o Shahedach nie w tym wątku. Przepraszam i proszę Gospodarza o interwencję.

  60. @gulogulo
    Wojenne dygresje – podobnie jak np. dygresje o Lemie lub jedzeniu – są zawsze akceptowane.

    @aldek
    „Dyskoteki bywały np. w szkołach robione”

    Jasne! Gdy piszę, że się bałem – mam na myśli te instytucjonalne. Na przyklad legendarny „okrąglak” w Jastarni. Se możemy dużo narzekać na alienację w kapitalizmie, ale alienacja defaworyzowanej młodzieży w PRL objawiała się bardzo dosłownie tak, że jedyną dostępną im rozrywką było pójście wieczorem na miasto i wpierdolenie komuś. Taki był nawet dowcip Mleczki, „rodaka bijesz?” „a skąd mam o tej porze wziąć obcokrajowca?”.

  61. @bogdanow
    „Jako nastolatek w latach 90-tych nie chodziłem na dyskoteki w ogóle, ale chodziłem na siłownię: tam chodzili też rozmaici ochroniarze.”

    Tak, ale to już lata 90. Dekadę wcześniej nie było jeszcze przemocy „w interesach”, bo nie było prywatnych firm ochroniarskich, a czarny rynek narkotyków teoretycznie już istniał, ale jeszcze był w fazie niewinnej amatorskości. W latach 90. do przemocy typu „idziemy na miasto spuścić komuś wpierdol” doszła przemoc „pruszkowsko-wołomińska” i dopiero zrobiło się strasznie.

    Znakomicie tę ewolucję opisuje Żulczyk (chwalony już parokrotnie na tym blogu).

  62. @Gulogulo,
    Wszystko prawda, ale to nadal są komponenty który nie muszą być specjalnie zminiaturyzowane ani odporne. Ergo „bazarowe”. Elektroniki do nowoczesnych pocisków artyleryjskich tak łatwo nie kupisz.

  63. @bogdanow

    Czekaj, bo wciąż nie mogę się z tobą dogadać: napisz po prostu jaka elektronika wchodzi według ciebie do 35 mm pocisku Oerlikona używanego w Gepardzie i ile kosztuje.

  64. @mbied
    „byli „podłączeni” też do muzyki popularnej kontynentalnej Europy,”

    A także już bardziej konkretnie do tradycji svenska dansband. W prapoczątkach blogosfery krążyły zdjęcia zespołów takich jak Ivan Henrys – chyba nawet miałem o tym blogonotkę. Wyglądali bardzo śmiesznie, bo mieli zazwyczaj kostiumy zaprojektowane tyleż ekstrawagancko, co bez gustu. Abba metodą prób i błędów wypracowała idealną formułę wyważenia między kiczem a geniuszem, ale wyrastała z pewnego nurtu, który – to lubił podkreślać przed wojną Awal – miał związkowo socjaldemokratyczne tradycje, bo często taki zespół grał w miejscowym „klubie robotniczym”, finansowanym mniej lub bardziej przez związki zawodowe. Gdy się śledzi historię nordyckiej popkultury, na te kluby napotykamy się na każdym kroku – od tego, jakich pisarzy tam zapraszano na spotkania autorskie, albo jakich wykonawców na koncerty, zależało (i chyba nadal zależy) „make it or break it”.

  65. To nie chodzi o to ile kosztuje. Elektronika zaawansowanego zapalnika, zdolna do bycia zaprogramowaną w ułamek sekundy i przetrwania strzału. Tego nie można kupić z półki, w przeciwieństwie to wszystkiego co jest w Shahedzie.

  66. @bogdanow

    O, mamy już „zaawansowany” zapalnik! Napisz coś więcej o nim i o jego programowaniu, zwłaszcza jakie tryby w pocisku 35 mm Oerlikona ten zapalnik uruchamia. A przede wszystkim PO CO masz cokolwiek programować w amunicji artyleryjskiej p-lot 35 mm.

  67. @Gulogulo
    „A przede wszystkim PO CO masz cokolwiek programować w amunicji artyleryjskiej p-lot”
    Oczywiście zapalnik czasowy. Przecież już była o tym mowa – w trakcie wystrzału jeszcze w lufie mierzona jest prędkość pocisku, oblicza się, kiedy będzie najbliżej celu i odpowiednio nastawia zapalnik.

  68. @Gulogulo:
    Zacytuję samego siebie: „Gepard też zwykle nie używa amunicji z zapalnikiem zbliżeniowym, skuteczność bierze się z używania amunicji programowanej czasowo w momencie strzału”
    EOT
    P.S Ewidentnie nie czytasz uważnie.

  69. @Ticket to the Moon
    Przypomniałem sobie ten smętny utwór i sprawdziłem, czy ma coś wspólnego z przebojem o podobnej nazwie „One way ticket to the moon”. Otóż nic kompletnie.
    DYGRESJA.
    Wspomniany przebój w tej wersji https://www.youtube.com/watch?v=EpOu2PI4oY8 z końca lat 70. mógłby zapewne pojawić obok Abby i Boney M. na dyskotece.
    Wszystko zaczęło się, gdy w 1959 roku Neil Sedaka zaśpiewał „One Way Ticket (To the Blues)”. Po czym pojawiło się kilkadziesiąt coverów: https://secondhandsongs.com/performance/1766
    Po polsku śpiewała to Helena Majdaniec, ale ta wersja nadaje się na zabawę w przedszkolu, już w podstawówce byłby obciach.
    Polecam wersję japońską, która jest… bardzo japońska.
    KONIEC DYGRESJI.
    A banalny morał jest taki, że ten sam utwór w różnych wykonaniach może się nadawać na dyskotekę albo nie, a co za tym idzie może być różnie klasyfikowany.

  70. @Elektronika w pociskach
    Już w czasie II WŚ w pociskach przeciwlotniczych montowano bardzo – na owe czasy – zaawansowaną elektronikę, czyli zapalniki zbliżeniowe. Wymagało to skoku technologicznego – lampy wytrzymywały wystrzał z armaty, ale tradycyjne okablowanie nie. Trzeba było wynaleźć montaż drukowany.

  71. Tak. Przy czym trzeba pamiętać, że 1) udało się to zrobić wyłącznie Amerykanom, pociski do brytyjskich dział korzystały z technologii z USA, innym państwom takich w ogóle nie udało się opracować [Niemcy próbowali np. zrobić zapalnik oparty na drganiach struny fortepianowej – pobudzanej przez silniki bombowców] 2) projekt opracowania i uruchomienia konstrukcji miał budżet porównywalny z projektem Manhattan, 3) zapalnik się mieścił się wyłącznie w większych kalibrach (najmniejszy bodajże 94 mm), 4) traktowano długo jako niezwykle niezwykle tajną technologię i zezwalano na użycie wyłącznie nad wodą.

  72. @janekr I ten zapalnik co takiego miałby robić w amunicji FAPDS używanej w Gepardzie?

    @bogdanow
    „Ewidentnie nie czytasz uważnie.”
    Ależ czytam i świetnie się bawię.

  73. @janekr,
    Proszę, wyjaśnij mniej ogarniętemu koledze różnicę pomiędzy pociskami które ma ofercie nawet Mesko, a które wymagają bezpośredniego trafiania, a pociskami z którymi jest wielki problem żeby je wyciągnąć ze Szwajcarii:
    Poniższe linki będą pomocne:
    https://www.mesko.com.pl/produkt/35×228-z-pociskiem-fapds-t
    https://www.rheinmetall.com/media/editor_media/rheinmetallag/events/medien_dvd_2022/air_defence_systems/Oerlikon_Ahead_Air_Burst_Ammunition_PBR_EN_B038e0222.pdf

  74. Podejrzewam, że koledze Gulogulo chodzi o to, że te pociski w ogóle nie mają ładunku wybuchowego i działają wyłącznie energią kinetyczną.

  75. @wo
    „Panie Bartolu, oficjalnie pana proszę o rozwinięcie (i przysięgam że nie wytnę, nawet jeśli będzie brzmiało „bo kingiem jest Elon Musk”).”

    No z takiej okazji nie mogę nie skorzystać. Ale fajerwerków nie będzie.

    Mój stosunek do ELO jest ambiwalentny. Prawdę mówiąc zapomniałem o ich istnieniu i ta notka mi przypomniała. Przypomniała mi też, że z jakichś powodów kapela ta nie cieszyła się szacunkiem w moim młodzieńczym towarzystwie. Ale chyba bardziej za zasadzie „no daj spokój”, zamiast konkretnego hejtu. A gdy pojawił się tytuł ichniego hiciora przypomniałem sobie, że to była trywialna, ściepa, więc nic dziwnego, że nie zostawiła głębszego śladu w mej pamięci. Ot i cała historia. Mój stosunek dla nich dalej jest obojętny i nie mam ochoty, ani zamiaru tego zmieniać, za dużo ciekawych rzeczy dzieje się na świecie. Ostatnio zupełnie przypadkiem zorientowałem się, że Milley Currys ma bardzo ciekawy głos (gdy się nie wydziera).

    Musk i muzyka. No więc jedyne skojarzenie jakie mam to Grimes. Skądinąd jest interesująca muzycznie. Przy czym, uprzedzając głupawe komentarze, najpierw trafiłem na jej muzykę, potem dowiedziałem się o związku z Muskiem. Co mnie akurat mało, bo w przeciwieństwie do hejterów, życie prywatne Muska mnie zupełnie nie interesuje. Mnie w ogóle nie obchodzą życia prywatne obcych mi ludzi.

    Elektryki i muzyka. Jedyne skojarzenie jakie mam to dźwięki generowane elektrycznie i elektronicznie. Eksploruję te rejony czasem i miewam różne trwałe (Kraftwerk, bardzo adekwatna nazwa stoją drogą) i mniej trwałe (GusGus) fascynacje.

  76. Bez linków:
    FAPDS używane są przede wszystkim do zwalczania celów naziemnych, jako narzędzie do samoobrony – Gepard ma oddzielny zasobnik na 20 pocisków na lufę, oprócz kilkuset pocisków plot. Oczywiście można również strzelać do celów powietrznych, ale tutaj skuteczność jest niska bo wymagane jest bezpośrednie trafienie. Technologia prosta, taką amunicję ma w ofercie chociażby Mesko i każdy większy producent amunicji bez problemu ją zrobi.
    Skuteczność Geparda bierze się ze stosowania amunicji z elektronicznym zapalnikiem (standaryzowana w NATO jako: 1310-21-913-1531), która nie jest tak trywialna do zrobienia, natomiast wymaga: high precision programmable base fuze, a zapewnia embedded advanced ECCM functionality i inne takie, natomiast sprawiają że strefa rażenia ma średnicę metrów, a nie milimetrów. Co drastycznie podnosi skuteczność.

  77. Wracając do ELO: czy ktoś może mi przypomnieć (bo kompletnie mi wyleciało), jakiej audycji (radiowej chyba?) dżinglem było „Here Is The News”?

  78. @gulogulo
    „Ależ czytam i świetnie się bawię.”

    Ja mniej, bo zrobiły się z tego straszne #rapiery. Apeluję o zwięzłe przedstawienie stanowisk i zaniechanie dyskusji przez stawianie pytań.

  79. @bartolpartol,
    „elektronicznie. Eksploruję te rejony czasem i miewam różne trwałe (Kraftwerk, bardzo adekwatna nazwa stoją drogą) i mniej trwałe (GusGus) fascynacje.”

    Korzystając z okazji wyjdę z getta #rapiery, żeby podzielić się fascynacją Carstenem Schnellem.

  80. Jako że wciąż przewijają się, nawet w tej nitce, elektryki, to zalinkuję notkę Złomnika traktującą o tym, co już kiedyś tutaj we flejmie prorokowałem: zagrożenie pożarowe w przypadku samochodów elektrycznych jest na tyle duże a ewentualny pożar na tyle trudny do ugaszenia, że nie da się zapewnić skutecznej ochrony ppoż. promów, statków, garaży.
    https://spidersweb.pl/autoblog/zakaz-wjazdu-na-prom-dla-ev-norwegia/

  81. @wo
    „No ale jednak nie sądzę by klienci dyskoteki zbyt często robili młyn.”

    Naprawdę? Ja się dyskotek naprawdę bałem (nasłuchawszy się różnych opowieści), a przemoc na koncertach typowo (post)punkowych wydawała mi sie jednak Teatrum, którego łatwo uniknać. Albo nie uniknąc, jeśli ktoś ma OCHOTĘ na pogo („informed consent”). Natomiast zawsze się bałem, że na dyskoteki chodzą ludzie, którzy po prostu chcą kogoś pobić i nie obchodzi ich że ten ktoś nie ma na to ochoty”

    Zgubiła nas semantyka, użyłeś jednocześnie słów dyskoteka i hustle więc moje myślenie poszło w kierunku Travolty czy Studio 54 a to nijak nie kojarzy mi się z przemocą. Nijak nie skojarzyło mi się to z potwornym tworem późnego PRL-u i najntisów zwanym dyskoteką w którym najmniej chodziło o muzykę i taniec a rzeczywiście dużo bardziej o walenie wódy i szukanie okazji do wpierdolu. Fakt, od takiej dyskoteki koncert punkowy był zdecydowanie bezpieczniejszy, nikt nigdy nikogo do uczestnictwa w pogo nie zmuszał, póki nie przyszli skini było grzecznie jak u mamy.

    BTW: nie trzeba mi tłumaczyć co to „dyskoteka” bo sam byłem świadkiem bójki która rozlała się na 3/4 lokalu, zakończonej strzelaniną, a jeden z kolesi wymachujący giwerą stał może 3m ode mnie (wklejonego w kąt w nadziei że mnie nie widać). Giżycko, gdzieś w połowie najntisów.

    @sheik, elektryki

    Parę lat temu w Warszawie literalnie spalił się całkiem nowy blok. Zaczęło się od pożaru elektryka w hali garażowej, straż nie dała rady go ugasić więc hala spaliła się cała (kilkanaście samochodów się spaliło) a pożar na tyle naruszył konstrukcję budynku że trzeba go było na coś chyba ok 2 lata wysiedlić i robić remont generalny, Pierwotnie była nawet mowa o wyburzeniu. Zupełnie nowy blok. Nie pamiętam jaka marka tak skutecznie się paliła ale wyjątkowo nie była to Tesla. Chyba jakś hybryda

  82. @embercadero “Parę lat temu w Warszawie literalnie spalił się całkiem nowy blok.”
    Tak, ten przypadek wtedy też był tu omawiany, bo garaż pełen elektryków (jeszcze z wallboxami) to jak stacja benzynowa pod każdym blokiem. Pardon, apartamentowcem.
    A skacząc na chwilę do tematu notki, Daily mash jak zwykle dostarcza:
    https://www.thedailymash.co.uk/news/arts-entertainment/middle-aged-man-unaware-club-playing-all-his-favourite-songs-is-having-a-retro-night-20220701222836

  83. @embercadero
    „Nie pamiętam jaka marka tak skutecznie się paliła ale wyjątkowo nie była to Tesla. Chyba jakś hybryda”

    Jeśli to ten sam słynny pożar wywołany przez samozapłon Tesli, o którym czytałem, to tam w ogóle żadnego elektryka nie było.

    Flejma o pożarach elektryków nie podejmę, bo to pompowana przez (dewastujący naszą planetę od lat bez jakichkolwiek skrupułów) „big oil business” panika mająca powstrzymać elektryfikację transportu. Kto chce ten daje się złapać, jego sprawa.

    Ale mogę Was, petrolheadów, pocieszyć. Tesla ostatnio mocno zeszła z cenami (nawet 20%), a za nią siłą rzeczy pójdą inne marki (no bo raczej nikt nie kupi VW ID.4 droższego on Modelu Y), więc elektryki będą tanieć. W przeciwieństwie do spaliniaków. Howgh!

  84. @bartol „to pompowana przez (dewastujący naszą planetę od lat bez jakichkolwiek skrupułów) „big oil business” panika mająca powstrzymać elektryfikację transportu.”
    Jej, to chyba jakiś elektro-trockizm? Parszywi niskorośli reakcjoniści knują, jak tu przeciąć przewody.
    @”Flejma o pożarach elektryków nie podejmę”
    To nie było zaproszenie do flejma, coś pomyliłeś, bywa.
    Są fakty, takie jak omówiony w zalinkowanym artykule zakaz na norweskiej linii promowej, jak oficjalna rekomendacja GM, żeby do momentu wymiany baterii nie parkować Chevy Boltów w zamkniętych garażach, bo, eee, mogą się zapalić. 140 tys. sztuk.
    To nie znaczy, że wszystkie elektryki płoną ani nawet że palą się częściej niż spaliniaki (2xnie). Po prostu kiedy się już zapalą, to nie ma zmiłuj, bo płoną bardzo długo i trudno je ugasić. Co więcej, ugaszone mogą się zapalić ponownie (Tesla X w 2019 w Pittsburghu). Mogą się również zapalić zalane słoną wodą, jak na Florydzie w zeszłym roku po przejściu huraganu (11 potwierdzonych przypadków). Znowu – czy to masowe przypadki? Nie. Ale ktoś te wszystkie centra handlowe, garaże, promy, gdzie toto parkuje, ubezpiecza i może jednak nie mieć ochoty płacić za tak imponujący zakres zniszczeń (biznes ubezpieczeniowy i tak już robi się trudny z uwagi na demolkę klimatu). Mam nadzieję, że te nowe genialne technologie, które ponoć są tuż-tuż, wreszcie wejdą do produkcji, jeśli do tego poprawi się kwestia ładowania, to sam kupię jakieś e-wozidło.

    @”Tesla ostatnio mocno zeszła z cenami (nawet 20%), a za nią siłą rzeczy pójdą inne marki”
    Tesli załamała się sprzedaż, więc ratują się jak mogą. Czy inni obniżą ceny, jeden Potwór Spaghetti wie. Moim zdaniem czasy masowej motoryzacji indywidualnej po prostu się kończą. Samochody relatywnie taniały przez dekady, ale właśnie zdrożały i mamy w tym względzie cofkę o dobre 40 lat.
    Ale ale, może wreszcie będziesz mógł kupić tę wymarzoną teslę! Bo na razie to tylko platoniczna miłość, prawda?

  85. @WO “Aż jestem autentycznie ciekaw, jak tę płytę zinterpretowałby ktoś, kogo wtedy nie było na świecie?“

    Czuję się wywołany do tablicy, gdyż ELO było moim ulubionym zespołem w szóstej klasie podstawówki, która akurat wypadła mi na rok szkolny 2009/2010. Mój pierwszy własny winyl, właśnie wtedy kupiony, to „A New World Record” za 20 złotych, pierwsze wydanie z przetłaczaną okładką – trzeszczy, bo jeszcze nie wiedziałem, jak eufemistyczna jest skala ocen stanu płyt i że „very good” leży w rzeczywistości daleko od very good.

    „Time” kupiłem jako trzeci. Będąc logicznym 13-latkiem, starałem się pogodzić rozbieżność dat w treści albumu, ale od drugiej strony niż ty. Znaczy, wyobraziłem sobie, że może koleś z roku 2095 nie pamięta lat 1980. osobiście, lecz czuje swego rodzaju kradzioną nostalgię do cudzej przeszłości. Trochę jak ja.

  86. @bogdanow
    Niemcy próbowali np. zrobić zapalnik oparty na drganiach struny fortepianowej – pobudzanej przez silniki bombowców

    Możliwe. Ale w sumie mieli 35 niezależnych projektów badawczych (od obr-ów SS, po NS Ministerstwo Poczt i Telegrafów) na temat różnie pomyślanych zapalników zbliżeniowych, w tym i mniej ekstraordynaryjnych. W jednym (dwu?) przypadkach uzyskali nawet coś nadającego się do produkcji seryjnej, pod warunkiem instalowania tego w rakietach, gdzie było narażone na mniejsze przeciążenia.

    traktowano długo jako niezwykle niezwykle tajną technologię i zezwalano na użycie wyłącznie nad wodą

    To jaki sens miało równoległe opracowanie zapalników zbliżeniowych do amunicji przeciwpiechotnej HE (pomyślanej zamiast szrapneli, wybuchało toto kilka do kilkunastu metrów nad ziemią)? Czy oryginalne użycie AA nad wodą nie wynikało po prostu z potrzeb US Navy na Pacyfiku?

  87. @wo

    „do tradycji svenska dansband”

    Dzięki za tipa! Natrafiłem na stronę svenskadansband.se i spędziłem część relaksującego sobotniego popołudnia (czyli chyba zgodnie z przeznaczeniem żanru), wybierając melodie do odsłuchania na podstawie ekstrawagancji strojów (Gert Jonnys!). Natomiast ciekawostka, na którą przy okazji natrafiłem jest taka, że koszt tych strojów można było odliczać od przychodu, z uzasadnieniem, że nie nadają się do noszenia na co dzień, zatem stanowią narzędzie pracy na estradzie.

    Zakończyłem, mimo że nie ściśle w nurcie dansband, na 19-letnim Björnie Ulvaeusie wyśpiewującym z kolegami „Gabrielle, I adore you!” na melodię „Pust’ wsiegda budiet sonce!”. (Stig Anderson, późniejszy menago Abby, podobno podpisał jako kompozytora: „trad. arr. Stig Anderson”, Rosjanie coś się burzyli, na co Szwedzi mieli odpowiedzieć: zyg zyg marchewka, nie przystąpiliście do konwencji berneńskiej, no to dla odmiany wam ktoś coś zajumał).

  88. @sheik
    „Tesli załamała się sprzedaż”

    Biorąc pod uwagę fakt, że w listopadzie zeszłego roku Model Y był najlepiej sprzedającym się samochodem w Europie (w ogóle, a nie tylko wśród elektryków), to oczywiście masz rację.

  89. Panie Bartolu, błagam, przecież nie obiecywałem panu dożywotniej bezterminowej niewycinalności…

  90. @embarcadero
    „moje myślenie poszło w kierunku Travolty czy Studio 54 a to nijak nie kojarzy mi się z przemocą. ”

    TO SĄ DWA RÓŻNE KIERUNKI! „Studio 54” było lokalem dla elit, więc przemoc tam była może niewidoczna dla gości, ale tak czy siak takiego cieniasa jak ja czy ktokolwiek tutaj, by tam po prostu nie wpuścili / nie byłoby stać. „Kierunek Travolty”, czyli kierunek „Gorączki sobotniej nocy”, to robotniczy lokal na Brooklynie i przemoc jest jednym z podwątków fabuły. „Nasi” bohaterowie to Italian-Americans, walczą z gangiem portorykańczyków, nie odważają się do tej dyskoteki chodzić w pojedynkę, bo tam jest taki podwątek, że jeden z nich szedł sam ulicą, wylądował w szpitalu, koledzy planują i wykonują zemstę.

    W takich dyskotekach, na jakie mogłoby być nas stać, przemoc była codziennością (no powiedzmy coweekendowością, bo nie zawsze były czynne codziennie) – czy to w Bruklinie, czy to w Jastarni, czy to w Remoncie.

  91. #tesla
    Ale przecież Bartol ma rację, to, że Tesla miała zwiększyć sprzedaż o 50% a zwiększyła tylko o 40% to ma być „załamanie się sprzedaży”?

  92. # samozapłony elektryków

    Przypadek norweskiej firmy promowej jest zdaje się na razie jednostkowy? Łatwo wyguglać np. Norway Posts, a za linkowanie do Spidersweb to dziwię się, że gospodarz nie daje po głowie: tak jak jest to opisane bliżej źródła — wzięli jakąś firmę management consulting do oszacowania ryzyka, być może żeby mieć podkładkę do rozmów z ubezpieczycielem, no i konsultanci menedżerscy nie dali im tej podkładki… tymczasem konkurencja ciągle wozi auta elektryczne, ma sprzęt do ich gaszenia i nie ma żadnych planów nieprzyjmowania ich na pokład.

    Tym niemniej zainspirowaliście mnie: sam mieszkam w budynku z garażem podziemnym na ponad 100 aut, przeszedłem się po nim i jak na razie mniej niż 10% to elektryki (jeden w tej chwili z podpiętym kablem), ale już około 20% to hybrydy. Wysłałem więc maila do lokalnych służb ratunkowych z pytaniem, czy mają przetrenowaną procedurę interwencji w przypadku pożaru auta elektrycznego w garażu podziemnym. Jeśli coś odpowiedzą, chętnie zaraportuję.

    https://today.rtl.lu/news/fact-check/a/1915995.html

  93. @wkochano
    Załamanie sprzedaży polega na tym, że nagle zamiast listy oczekujących produkujesz na zapas, bo klienci odbierają mniej egzemplarzy niż wytwarzasz. Co się przydarzyło Tesli w IV kwartale i na co zareagowała cięciem cen. Teraz sprzedaż znów ruszyła i tylko klienci którzy zamówili auto przed obniżką maja duże pretensje.

    @Tyrystor „mój pierwszy winyl”
    Szóstoklasista w 2009 kupujący winyla? Ja się wtedy jarałem iPodem i ze mogę mieć 16 giga muzyki przy sobie.

  94. @sheik
    To jest „załamanie sprzedaży” tylko według standardów dot-comowych, gdzie słaby wzrost to prawie jak bankructwo. Każda inna firma samochodowa na wyniki (i marże) Tesli ciągle spogląda z zazdrością.
    Co powiedziawszy, uważam, że konkurencja jeśli nie teraz, to wkrótce dobierze się Tesli do tyłka i gdyby ktoś mi zaoferował short kontrakt na akcje Tesli z maturity za 2 lata, to brałbym w dym…

  95. @wo
    „„Kierunek Travolty”, czyli kierunek „Gorączki sobotniej nocy”, to robotniczy lokal na Brooklynie i przemoc jest jednym z podwątków fabuły. „Nasi” bohaterowie to Italian-Americans, walczą z gangiem portorykańczyków, nie odważają się do tej dyskoteki chodzić w pojedynkę, bo tam jest taki podwątek, że jeden z nich szedł sam ulicą, wylądował w szpitalu, koledzy planują i wykonują zemstę.”

    Ja to jednak zawsze odbierałem tak że owszem, ulice są pełne przemocy i życie w ogóle też, ale disco jest sanktum gdzie przemocy nie ma i tańczymy wszyscy razem. Vide: scena gdzie Travolta oddaje nagrodę portorykańczykom. Co oczywiście wywołało krzywe spojrzenia ale nie mordobicie.

    „W takich dyskotekach, na jakie mogłoby być nas stać, przemoc była codziennością (no powiedzmy coweekendowością, bo nie zawsze były czynne codziennie) – czy to w Bruklinie, czy to w Jastarni, czy to w Remoncie.”

    Może i tak, czyli co, wniosek taki że jak lud się bawi (w przeciwieństwie do elit) to niezależnie od rodzaju muzyki kończy się praniem się po mordach?

  96. @embercadero
    „Może i tak, czyli co, wniosek taki że jak lud się bawi (w przeciwieństwie do elit) to niezależnie od rodzaju muzyki kończy się praniem się po mordach?”

    Elity po prostu stać na opłacenie sobie bezpieczeństwa i sprawić, że przemoc się eksternalizuje. Jak u Żulczyka, przecież nie pobiją tego telewizyjnego celebryty, który kupuje kokainę od głównego bohatera. Więc w Studio54 też mógł się bezpiecznie czuć jakiś powiedzmy Andy Warhol, ale już spokojnie można sobie wyobrazić – ten scenariusz właściwie sam się pisze, bo to same stereotypy – że dwie przecznice dalej znaleziono zwłoki zmasakrowanej dziewczyny, która w Studio54 powiedziała komuś, że idzie na chwilę do toalety i nigdy jej już nie widziano żywej.

    „Może i tak, czyli co, wniosek taki że jak lud się bawi (w przeciwieństwie do elit) to niezależnie od rodzaju muzyki kończy się praniem się po mordach?”

    No właśnie zmierzam do tezy, że w rocku jednak bardziej chodziło o muzykę, mniej o pretekst do mordobicia.

  97. @wo
    „Panie Bartolu, błagam, przecież nie obiecywałem panu dożywotniej bezterminowej niewycinalności…”

    Nonie. Sheik opowiada bajki, ja mu dla świętego spokoju przyznaję rację, żeby się uspokoił, a Ty mi pięścią przed nosem machasz jakbym do Twojej panny na parkiecie zbytnio się zbliżył. Szeik zawinił, Bartola powiesili, w dyskotece znowu dym. Zabawy jak na polskiej tru lewicy.

  98. @sheik i jabłka w marketach

    W Biedronce w Galerii Dębiec w Poznaniu jest 10 odmian (szampion, jonagold, ligol, kujawskie, pinova, alwa, kulinarne, regionalne, gala i golden delicious).

    @wo
    „No właśnie zmierzam do tezy, że w rocku jednak bardziej chodziło o muzykę, mniej o pretekst do mordobicia”

    Że na dyskotekach bywało niebezpiecznie to wiadomix, ale jednak również Jarocin słynął ze srogich dymów (spowodowanych tym, że np. ekipie „Kapsla z Suwałk” nie spodobał image kolegów-metalowców), co spowodowało jego upadek w najntisach. Nie wiem, czy jabolpunki jakoś specjalnie wsłuchiwały się w ten „Defekt Muzgó” i „Mocz Tenora”, czy po prostu chodziło o dym. Oprócz bójek zdarzało się też tzw. „krojenie z kasy”. Ochrona była, a jakże, i również brała po ryju.

  99. @bartol
    Gdzie zawinił, jakie bajki? Wiadomo, że jesteś triggerowany wszelką krytyką Tesli i Muska, ale moje komentarze nawet nie były konkretnie o nich, więc już nie pojmuję o co chodzi. Na kolejnego flejma na ten temat serdecznie nie mam ochoty.
    @mnf „W Biedronce w Galerii Dębiec w Poznaniu jest 10 odmian”
    Jestem pod wrażeniem, nawet jeśli 'kulinarne’ i 'regionalne’ to raczej nie są odmiany.
    Przy okazji ciekawostka dotycząca odmiany Pinova: to DDR-owski gatunek będący mieszanką wielu innych, m.in. odmiany Tajny Radca Doktor Oldenburg, za wiki:
    „Pinova’ is a German apple cultivar. It was created in 1965 at the Institut für Obstforschung of Dresden–Pillnitz in Saxony[1] which at that time was in the German Democratic Republic. After Germany was re-united in 1990, the rights to the cultivar passed to the Free State of Saxony.
    'Pinova’ is a hybrid between 'Clivia’ and 'Golden Delicious’. 'Clivia’ is a hybrid of 'Geheimrat Dr. Oldenburg’ and 'Cox’s Orange Pippin’.[3] 'Pinova’ may also be called 'Corail’, Piñata® or 'Sonata’.

  100. @mnf
    „co spowodowało jego upadek w najntisach”

    To trochę uproszczenie. Upadek był spowodowany trochę więcej niż jednym czynnikiem (grubą zadymą w 1993, nawet jeśli symboliczną dla tego upadku, ogromną i chaotyczną, w której oddziały prewencji pacyfikowały też ochroniarzy i nie oszczędzały reporterów). A kiedy upadał festiwal, to już nawet taki „Skandal” nie był punkiem, a „rave’y kręcił” (jak to retrospektywnie opisano w literaturze; przykładowe pozycje to „Zagrani na śmierć” czy „Dzika rzecz…” Księżyka). Ktoś powie: eee tam, co mnie jakiś tam „Skandal”, ale jednak jego wolta była symptomatyczna. Jak kiedyś teatrum było pogo, tak potem były wycieczki do Berlina, beaty, transowy dance i drug-teatrum.

    Księżyk wymienia jako jeden z głównych czynników odświeżanie formuły festiwalu i przede wszystkim sponsoring Marlboro w 1993 r., w czasach, kiedy młodzież z miast „powiatowych” czuła już materialny dystans do metropolii – umieszczenie logo sponsora odebrane przez taką młodzież jako zdradę sprawy, zawłaszczenie festiwalu, po prostu płachta na byka. Typ ze Smar SW powiedziałby, że to ochrona nie wiedziała, jak się zachować, bo wskakiwanie na scenę to przecież normalka i nie należy wtedy kopać publiki… więc cóż, dym to tylko konsekwencja itp., ale przede wszystkim ten festiwal stracił rację bytu wówczas i odświeżanie jego formuły nie miało sensu. Wejście koncernu tytoniowego pozwoliło na imprezę dużego formatu czy choćby zaproszenie New Model Army, ale też zgromadzenie około 20 tysięcy ludzi, z których część nie było stać na karnety, więc musiała się zadowolić tylko darmowymi gigami na małej scenie. Zderzały się światy.

    Oczywiście zestawiamy tu ejtisy i najntisy w Polsce (festiwal-symbol ubiegłej dekady z nowym chaotycznym czasem), bo przecież z niejednego standupu Rollinsa można wywnioskować, że moshing w czasach Black Flag aż taki teatralny nie był, jak również cała otoczka koncertów HC wówczas.

  101. @bartol
    „Szeik zawinił, Bartola powiesili, w dyskotece znowu dym.”

    No bo na swoim blogu każdy jest Travoltą zastygającym w wiadomej pozie, a pan jednak tu jest w sytuacji Portorykańczyka, co to przyszedł do lokalu, który należy do Włocha, leży w włoskiej dzielnicy, nazywa się „Odio de Musko” itd.

  102. @ monday.night.fever
    O, dokładnie. Tak jak subiektywnie pamiętam, to przemoc w drugiej połowie lat ’80 i pierwszej połowie lat ’90 była wszędzie. Niezależnie od tego czy to były dyskoteki, koncerty rockowe czy po prostu nie swoje ulice. Oczywiście dyskoteki to były miejsca podwyższonego ryzyka, ale raczej jeśli nie było się „tutejszym”. Jako, że mieszkałem się w pobliżu wiejskiej dyskoteki, w sezonie wakacyjnym wiele razy widziałem tzw. solówki, które mogłem po prostu obserwować przez okno z wysokości pierwszego piętra. Najczęściej polegały na tym, że dwóch naprutych gości próbowało się trafić, co nie zawsze się udawało. Zwyciężał zazwyczaj mniej pijany, no chyba, że asymetria wagi i wzrostu była wyraźnie na korzyść jednego z walczących. Walki grupowe też były, ale zdecydowanie mniej często. Natomiast naprawdę niebezpiecznie zaczęło się robić gdy w pierwszej połowie lat’90 pojawiła się gangsterka i zdarzały się najazdy na dyskoteki z biciem wszystkich jak leci, w tym dziewczyn. Na przełomie lat ’90 i ’00 już tego nie było.
    Wracając do przełomu lat ’80 i ’90. Koledzy, którzy jeździli na tzw. zabawy po okolicznych wsiach i miasteczkach twierdzili, że w tych wyjazdach chodziło o alkohol, bójki i dziewczyny (w innych słowach, ale w tej kolejności). Z drugiej strony inni koledzy (powiedzmy właśnie jabolpanki), którzy jeździli do Jarocina wskazywali z kolei, że idzie o alkohol (plus ewentualnie klej), bójki i muzykę (też w innych słowach, ale w tej kolejności). Podstawowa motywacja była zatem podobna: nawalić się i dziabnąć kogoś w nos. Najczęściej kończyło się na upiciu po prostu. Ten Defekt Muzgó, Mocz Tenora czy inny Sedes był zdecydowanie na drugim planie.
    Pamiętam zresztą jakiś wyjazd na koncert Armii w 1991 albo 1992 roku, gdzie była mowa, że przyjdą skinheadzi i zrobią zadymę. Ja byłem w trampkach (żeby mieć dobre przyspieszenie), koledzy z kolei w pełnym rynsztunku (glany, ciężkie katany, a za pazuchą jakieś łańcuchy, noże…) z nadzieją na full contact. Żadni skini się nie pojawili, co więcej nie udało się kupić wina i koledzy żałowali bo impreza taka średnia, a ja cieszyłem się bo muzycznie było bardzo OK.

    @ zasadnicza treść notki
    ELO to bardzo dobry zespół. Szczególnie Disco Very. Chociaż Time też lubię. Natomiast doceniłem ich muzycznie dopiero po czterdziestce.

    @ jabłka
    W lokalnym Lidlu 9 odmian (+ zdublowana gala w wersji bio).

  103. Skoro mowa o ELO/Time, czy ktoś w ogóle kojarzy Daicon IV Opening Movie i Intro+Twilight w nim użyte? MRW nie widzę w pobieżnym Cmd+F, czy on jeszcze żyje?

  104. > FaceMeltaaargh
    Daicon IV oczywiście kojarzę (i miałem do tych paru minut wielką słabość), choć dotarłem do niego okrężną drogą, przez odniesienie w FLCL.

  105. Jeszcze co do Jarocina (i innych koncertów bo wszędzie było podobnie): po twarzy głównie można było dostać (i stracić portfel przy okazji) poza koncertem, bo goście spod znaku jabola/kleju/bitki raczej nie wbijali na koncerty, bo barierą był dla nich bilet – stąd gomora była często na małej scenie w Jarocinie gdzie nie było biletów. Jedną z przyczyn upadku Jarocina, oprócz tego że na początku 90’s chęć do mordobicia znacząco wzrosła (wiadomo dlaczego) było to, że ochrona przestała uczciwie pilnować kogo wpuszcza a bandyci (nie bójmy się tego słowa) byli na tyle bezczelni że jak ochrona ich nie chciała wpuścić to po prostu bili ochronę. Plus skini którzyv pojawili się w większych ilościach pod koniec 80’s a którym chodziło o mordobicie wyłącznie.

  106. Szczepan Sadurski w latach 90. podsumował to rysunkiem przedstawiającym dwóch skinopodobnych kolesiów, jednego z bejsbolem na ramieniu.
    – Gdzie idziesz?
    – Na koncert.
    – Kto gra?
    – A co mnie to obchodzi?

  107. @ dyskoteka – kultura śmierci, czy życia?

    Dyskoteka „Ambra” w Blichowie, północne Mazowsze, pośrodku trójkąta: Płock-Płońsk-Sierpc. Nie dość, że w samym sercu Polski, to jeszcze w sercu lat 90. Czyli ze wszystkim, co w ówczesnej Polsce oraz kulturze dyskotekowej najpatologiczniejsze. No i tak:
    Lokalna gangsterka, narkotykowa dilerka, synalkowie lokalnych biznesmenów, których Januszeksy sp. z o. o. właśnie zaczęły młócić większą kasę, okoliczna chuliganerka sfrustrowana bezrobociem, ruiną społecznej infrastruktury oraz pełna zawiści wobec tych, którzy sią załapali na kapitalizm, szemrane układy lokalnych bossów z komendantami policji (tzw. afera Olewnika to maleńki medialny wierzchołek ogromniastej góry lodowej tonącej w mrokach tamtych lat), a także desanty płocczan, płońszczan, sierpczan, ciechanowian oraz mieszkańców dziesiątek wsi po drodze, dowożone masowo specjalnymi – bezpłatnymi! – autobusami; chodziło oczywiście głównie o dowóz dziewcząt, mięsa armatniego (zdarzały się jak najgorsze przejawy sawuarwiwru, szczególnie w stosunkach męsko-damskich: staropolski męski szowinizm plus nowa kultura z filmów porno, jeszcze wtedy na VHS-ach). Krótko mówiąc: „Przerwać tę ponurą bzdurę, przerwać tę niechętną hecę – Śmierć, śmierć, śmierć, śmierć dyskotece!”.
    A z drugiej strony (jak słusznie zauważył Czesław Niemen: dziwny jest ten świat, świat ludzkich spraw, lecz ludzi dobrej woli jest więcej), w „Ambrze” poznało się mnóstwo par, sporo z nich potworzyło szczęśliwe związki, długoletnie fajne małżeństwa z gromadkami dzieci (kilka takich przypadków znam osobiście), kwitły szczere przyjaźnie, owocnie mieszały się kultury (córcie i synkowie płockich inżynierów z Petrobudowy w tańcu z córciami i synkami rolników spod Drobina czy Rypina, dzieciaki płońskich biliotekarek gadały o życiu z dzieciakami sprzedawców z sierpeckich „szczęk”), dużo było weekendów z ciekawą muzyką i kompetentnymi Dj-ami, czasem zapraszano europejskie gwiazdy disco (na co pozwalała frekwencja), wspomniany wyżej upadek infrastruktury zmienił „Ambrę” w jedną z nielicznych placówek kultury nadążających za zmianami w tamtej części równiny mazowieckiej, rozpostartej szeroko – zbyt szeroko, jak na to, co miała jej do zaoferowania cywilizacja z wyższej półki.

  108. @Ambra
    Byłem tam raz, ale nie w latach 90., tylko w późnych 00. jako gimnazjalista. A może to nie Ambra, tylko Viva? Albo Ibiza? Nie podobało mi się tam, bo ja wtedy bardziej Pink Floyd (o ELO nie słyszałem). Dominacja klubowych wykwitów w ofercie kulturalnej i networkowej północnomazowieckiej równiny nadal trwa, kuzyni i dawni koledzy ze szkoły spędzają tam wieczory 25. i 26. grudnia i wiele weekendów. Ale to chyba ogólnopolski fenomen.

    @ergonauta
    z dzieciakami sprzedawców z sierpeckich „szczęk”
    Co to „szczęki”?

  109. @mario
    „Co to „szczęki”?”

    „Powiedz mi ile masz lat nie mówiąc mi ile masz lat”!

  110. @ergonauta
    Dzięki, nie wpadłem na to, żeby w słowniku sprawdzić w liczbie mnogiej.

  111. @dyskoteka

    Mając chwilę czasu wieczorową porą, googlnąłem z ciekawości, czy „Ambra” jeszcze działa. Ostatni ślad z 2019 jest znamienny dla januszeksowego dziedzictwa klubu (gangsterka wymarła, chuliganerkę przesunięto do sekcji wyklętyzmu, zostali Janusze – Last Of Us):

    Ambra Club, Blichowo – OTWIERAMY SIĘ!

    OtwieraMY

    PARTIA STRAJK PRZEDSIEBIORCÓW

    Dzień dobry! Płońsk, Ciechanów, Nowy Dwór Mazowiecki, Drobin, Sierpc, Płock, Sochaczew, Łowicz, Łąck, Kutno, Gostynin, Włocławek, jak i Wszyscy lokalni i okoliczni! Wesprzyjmy się Wspólnie i postawmy na swoje! Szczegółowe informacje co do terminu spotkania i „WEJŚCIA DO PARTII” podamy już wkrótce!

  112. @ergonauta

    Z ciekawości wszedłem na konto inicjatywy #otwieraMY na twitterze – nie trzeba już niczego otwierać więc konto zdechło, czasem tylko wrzucane są treści kibicowsko-antyukraińskie. Januszyzm stuprocentowy.

  113. @mnf

    Plus mądrości typu: „Łączny koszt pracodawcy dla pensji minimalnej, to 4200 zł, ale pracownik z tego dostaje 2700 zł., 1500 zł zabiera państwo.” albo „Drugi wzrost minimalnego wynagrodzenia ostatecznie zabije małą gastronomię. Trzech pracowników na etacie w Waszej ulubionej kawiarence będzie kosztować 15 tys. zł.”

    Właśnie czytam – akurat rocznica – o powstaniu styczniowym, w jego aspekcie nie akcentowanym w szkołach: jako o polskiej wojnie domowej. Która jak widać trwa.

  114. @ergo
    „Właśnie czytam – akurat rocznica – o powstaniu styczniowym, w jego aspekcie nie akcentowanym w szkołach: jako o polskiej wojnie domowej. Która jak widać trwa.”

    Skoro już zachęcasz to pochwal konkretnie co takiego czytasz.

  115. @embercadero
    Jak zwykle, gdy się nadrabia skandaliczną wiedzową dziurę, jest to misz-masz, więc twoje „pochwal się” raczej mnie deprymuje. Ale niech tam.
    Poza klasycznymi Jasienicą i Kieniewiczem, do których mam duży dystans (J. ciut stary, K. ciut tendencyjny), czytam fragmenty z „Polski w czasach walk o niepodległość 1815–1864” Mariana Zgórniaka, wertuję taką antologię tekstów rozmaitych, literackich i okołoliterackich wydaną przez Zysk i Ska „Powstanie styczniowe 1863” (od pieśni bojowych po teksty i mowy Piłsudskiego, z dość znanym odczytem P. o powstaniu), z wielkim zaciekawieniem pochłonąłem „Balladę o wzgardliwym wisielcu” Stanisława Rembeka (jest wydana razem z tymi opowiadaniami, o które oparł się Machulski, kręcąc „Szwadron”), poza tym trafiłem na spory artykuł Stommy „Z kurzem krwi bratniej” (w „Tygodniku Powszechnym” z lutego 2008) i na taką książkę „Dla ojczyzny ratowania: szubienica, pal i kula” Piotra Korczyńskiego, no i u naszego Gospodarza w „Polska nie istnieje” jest trochę o sztyletnikach.

  116. @powstanie styczniowe
    Jeszcze zupełnie na świeżo, choć tylko wycinkowo, o brance 1863 i reakcji konspiratorów na nią pisała Polityka w zeszłym tygodniu (konkretnie Piotr Korczyński):
    „Wyznaczenie terminu poboru ucieszyło także polskich konspiratorów – zwłaszcza z frakcji „czerwonych”. Liczyli oni, że jak zwykle w Królestwie pobór dotknie przede wszystkim chłopów, a ich ewentualny opór będzie można wykorzystać w planowanym powstaniu. Tymczasem naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego, hrabia Aleksander Wielopolski, sprawił niemiłą niespodziankę. Zdając sobie sprawę z zasięgu antyrosyjskiego spisku, zobaczył w poborze skuteczne narzędzie do jego rozbicia. Z wzięcia w kamasze mieli więc być wyłączeni chłopi, właściciele ziemscy i czeladź dworska, a w miastach zamiast losowania szykowano imienne listy. To oznaczało jedno – pobór obejmie przede wszystkim młodzież podejrzaną politycznie lub już mającą kartotekę policyjną.
    Wielopolski przekonał początkowo sceptycznego do tego pomysłu namiestnika Królestwa Polskiego – wielkiego księcia Konstantego, a ten uzyskał poparcie swego cesarskiego brata Aleksandra II.”

  117. Tak patrzę, co przede mną… Chcę dotrzeć do wspomnień z powstania Walerego Przyborowskiego (skądinąd autora dość znanej kiedyś książeczki dla dzieci „Szwedzi w Warszawie”), no i wyciągnąć z półki zakurzoną, bo nie otwieraną chyba ze 20 lat, Marię Janion „Życie pośmiertne Konrada Wallenroda” (gdzie jest np. o tym, co o bratobójczym aspekcie powstania myślał J. I. Kraszewski). Sorry za podwójny post, miałem chwilę czasu, ale wracam do pracy.

  118. „„Właśnie czytam – akurat rocznica – o powstaniu styczniowym, w jego aspekcie nie akcentowanym w szkołach: jako o polskiej wojnie domowej….”

    Ja ostatnio słuchałem o listopadowym, ile wysokiej rangi polskich oficerów zabili podchorążowie (często przypadkiem) i tłum, a ilu Rosjanie.

    https://youtu.be/xWKGvpU7t2s

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.