Now Playing (175)

Cofnijmy się do lat zerowych. Ach, the naughties! Był sobie rok 2008, mój blogasek działał już 2 lata, świat zmierzał – jak się wydawało – w Generalnie Dobrym Kierunku.

Moim ulubionym stylem muzycznym były wówczas mashupy (i inne formy ironicznego remiksowania kultury). Najstarsi blogobywalcy pamiętają, jak was zanudzałem produkcjami ze składanek „Best of Bootie”!

Jakoś ostatnio ponownie wpadła mi w uszy jedna z nich, zapewne za sprawą „Bohemian Rhapsody” i „The Dirt”, drugorzędnego biopika o drugorzędnym zespole, Motley Crue. Oba przynoszą ciekawe refleksje na temat estetyki rocka, a to temat ważny dla mnie, a więc i dla Was (nolensując wolensa).

W latach 80. na Zachodzie prawica dostała szmergla na punkcie teorii spiskowej backmaskingu. Dokładnie taki sam świr, który dzisiaj zrobi taką minę, jakby ujawniał sekrety rządzące tym światem, wypowiadając słowa „marksizm kulturowy”, 40 lat temu robił ją mówiąć „backmasking”.

Chodziło o to, że zespoły rockowe ukrywają na swoich płytach satanistyczne przesłanie, nagrane od tyłu. W 1982 roku nagłośnił to w USA teleewangelista Gary Greenwald, demaskując satanizm wykonawców takich, jak Styx, Electric Light Orchestra, Led Zeppelin, Pink Floyd czy właśnie Queen.

Do katolickiej Polski to docierało różnymi kanałami. Po pierwsze, nasi wąsaci Polonusi z Jackowa troszczyli się o swoich krewnych w kraju, żeby nie słuchali tych satanistycznych Zeppelinów, tylko np. „Cztery razy po dwa razy” chrześcijańskiego zespołu Polskie Orły.

A po drugie: stosunkowo szybkim kanałem przenoszenia tego typu szajb byli Świadkowie Jehowy. Ja po raz pierwszy o satanistycznym Pink Floyd przeczytałem właśnie w „Strażnicy” albo „Przebudźcie się”.

Pastor Greenwald zademonstrował w swoim programie, że refren piosenki „Another One Bites The Dust” puszczony od tyłu brzmi „It’s Fun To Smoke Marihuana”. W 2008 DJ Lobsterdust zrobił z tego fajny mashup, w którym zgodnie występują: Queen, pastor Greenwald i… ummm, Szatan.

W psychologii kognitywnej nazywa się to pareidolią. To skłonność ludzkiego umysłu do doszukiwania się znanych wzorców w chaosie, zwłaszcza gdy dochodzi do tego lęk.

To dlatego nocą ubrania na wieszaku mogą wyglądać jak skradający się zabójcy. Po prostu jesteśmy potomkami tych małpoludów, które w takiej sytuacji nie czekały na rozwój wydarzeń, tylko sięgały po maczugę – małpoludy pozbawione pareidolii wyginęły.

Jeśli więc ktoś ogólnie wierzy w istnienie satanistycznego spisku na rzecz zniszczenia chrześcijańskiego świata, wszędzie znajdzie na to dowody. Choćby w postaci satanizmu Electric Light Orchestra.

Analogowe nośniki pozwalały na stosunkowo łatwe puszczenie czegoś od tyłu. Na czterościeżkowym magnetofonie szpulowym (np. marki Zakłady Kasprzaka) regularnie to się przydarzało przez przypadek – kierunek odtwarzania ustawiało się wihajstrem na chybił-trafił.

Gdy nadeszły płyty CD, zrobiło się to trudniejsze (w typowym przypadku: wręcz niemożliwe). I nagle strach przed backmaskingiem zniknął.

Szatan najwyraźniej zmienił metody działania tylko dlatego, że stały się trudniejsze do zdemaskowania. Logiczne jak prawicowa publicystyka.

Z perspektywy czasu najśmieszniejsze, że przecież prawdziwe zespoły rockowe (no jednak nie ELO, helou), niosły podobne przesłanie otwartym tekstem. W końcu gdyby marihuana nie była „fun”, to kto by ją palił.

Obawa przed szkodliwym wpływem wychowawczym muzyki rockowej miałaby więc jakieś ręce i nogi – gdyby nie ośmieszano ją poszukiwaniem „ukrytych przesłań”. Powiedziałbym więc, że Szatan działa poprzez ośmieszanie uzasadnionej rodzicielskiej troski działaniami ludzi takich jak pastor Greenwald.

A dla nas, drodzy blogonauci, wynika z tego fałszywość hasła „nie należy ich drażnić tęczową aureolą”. Oni sobie zawsze coś znajdą przez pareidolię – choćby maskotka słonika wyda im się „furtką przez którą Szatan podsuwa złe myśli” (jak podczas słynnego ogniska na Pomorzu).

Trzeba robić swoje i niespecjalnie się przejmować. W koncu za 10 lat oni zapomną o obecnej panice i wymyślą se drugą, że już nie „marksizm kulturowy” tylko „leninizm sportowy”. Czy coś w ten deseń.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

48 komentarzy

  1. Błyskawiczne KO:
    powinno chyba być „ogniska na Pomorzu”.
    Wracam lurkować dalej.

  2. O, to to.
    Tydzień po wyborach byłem w „mateczniku PiS”. I jak słyszę, że film Sekielskiego zmotywował zwolenników PiS do pójścia do wyborów… Otóż oni nie wiedzieli, że Sekielskie nakręcił jakiś film. Ba, nie wiedzieli, że episkopat zareagował i napisał list. Cicho, sza. Dało się zagłuszyć całe, nieprzyjemne dla Kościoła przesłanie. A to oznacza, że można mówić wszysko…

  3. Ha… Pamiętam tamtą notkę. 🙂 Katowałem ten kawałek dłuższy czas, do tej pory mam w ulubionych na YouTube.

  4. W dużej mierze szajbnięci amerykańscy protestanci zarazili swoim szajbnięciem polskich katolików. Jako fan DnD zauważam na przykład, że ich argumenty przeciwko papierowym RPG są żywcem wyjęte z esejów protestanckich kaznodziejów – żeby było śmieszniej, często w innych esejach ci kaznodzieje narzekali na papizm i pisali „Papież JP2 sam był dobrym komunistą”.

    Bardzo dużo filmów o wierze z polskim lektorem produkowali owszem Świadkowie Jehowy, także mormoni. Te rzeczy trafiały na lekcje religii a także do seminariów jako pomoce naukowe. Wśród szurów jest ta wizja „samotnego kowboja, księdza wojownika”, który wychodzi niczym Międlar na rzeź – to jest charyzmatyczny pastor. Albo kult świętych uzdrowicieli – przecież powinieneś modlić się do Boga o uzdrowienie, nie iść do ewangelisty uzdrawiającego dotykiem!

  5. Dzień dobry,
    zdelurkuję się po wielu latach biernego czytelnictwa dla Korekty Obywatelskiej – „pareoidolia”. To byłoby dostrzeganie szatana na polinezyjskich sarongach.

  6. KO: „małpoludy pozbawione pareoidolii”

    Przekazom podprogowym zawdzięczam piękną chwilę sprzed paru lat, kiedy znalazłem na YT Roba Halforda z Judas Priest śpiewającego w amerykańskim sądzie w jakimś 1984 roku. Aż się rozpłakałem. Dziwna kraina ta Ameryka.

    I dzięki gospodarzowi zaraz wygrzebię kasetę z „Dr. Feelgood” Mötley Crüe. Pewnie, że to aluminiowe pudel-metale, niemniej gdy już przestanie się człowiek śmiać z tamtych panterek i tapirów, może zauważyć, że na zamknięcie ejtisów udał im się jeden album dostrzegalnie powyżej przeciętności. Zwłaszcza tytułowy i „Kickstart My Heart” dają radę. Dobrze robią na ciśnienie.

  7. Dobry wieczór w nowym miejscu. KO: właściwa pisownia to chyba jednak „pareidolia”. Pisownia „pareoidolia” jest tak rzadka, że wygląda raczej na błąd niż na formę alternatywną.

    Jest ciekawy artykuł o tym, że dla laika rozkłady rzeczywiście losowe wyglądają podejrzanie nie-losowo – widać w nich jakieś wzory, zgrupowania, punkty układają się w kształty a liczby w ciągi[0]. I odwrotnie – rozkłady sztucznie pozbawione nieregularności wyglądają losowo. Pod [1] można się samemu pobawić w generowanie rozkładów punktów – punkty w lewym kwadracie są generowane w pełni losowo (niezależnie), a w prawym tak, żeby nie tworzyły zbyt gęstych zgrupowań.

    [0] http://www.wired.com/2012/12/what-does-randomness-look-like/
    [1] bl.ocks.org/roryokane/4358325

  8. A czy w Another One Bites the Dust to nie było przypadkiem «hash didn’t hurt no one»?

  9. Dzień dobry na nowym serwerze.
    @praptak
    „Jest ciekawy artykuł(…)”
    Myślę, że artykułów na ten temat może być trochę więcej. To właściwie klasyka i istnieją dość standardowe testy wykrywania losowości oparte na tym, że w prawdziwie losowych ciągach występują pozorne nieregularności.
    Jedno z klasycznych zadań z rachunku prawdopodobieństwa polega na poleceniu komuś, żeby przedstawił wyniki 100 rzutów monetą. Można rozpoznać, kto wymyślił wyniki – za mało w nich stałych wzorców („serii”).

  10. K.O.

    Jeśli dobrze pamiętam.
    „… skłonność ludzkiego umysłu do doszukiwania się znanych wzorców w chaosie…” to apofenia.
    Pareidolia to taka apofenia, która jest związana z obrazem lub dźwiękiem.
    Wspomniany gamblers fallacy to też apofenia.

  11. „świat zmierzał – jak się wydawało – w Generalnie Dobrym Kierunku” Zgadzam się, dla mnie to był jeden z bardziej pozytywnych okresów w Polsce i na świecie po zimnej wojnie. Politycznie i kulturowo prawica leżała i kwiczała, klasa średnia chciała być klasą średnią, dlatego kupowała składanki z chilloutem i smooth jazzem, za co obrywali od krytyków muzycznych. Najważniejsze, że panował niesamowity optymizm, w końcu weszliśmy do unii i było widać pierwsze efekty. Za to gdzieś od 2012 wzwyż wszystko zaczęło się strasznie psuć, jak krytykowałeś disco polo zostawałeś antypolskim/antyludowym elementem, pojawiły się obecne paradokumenty, faszyzm zaczął się organizować i mało kto chciał już naśladować zachód.

  12. @WO

    „Najstarsi blogobywalcy pamiętają, jak was zanudzałem produkcjami ze składanek „Best of Bootie”!

    I mowa – zło warg!

  13. @junoxe
    „Pareidolia to taka apofenia, która jest związana z obrazem lub dźwiękiem.”

    Dziękuję za uwagę, ale chyba zostawię w tej wersji: w końcu chodzi tu przede wszystkim o dźwięk, marginalnie o obraz, a w ogóle nie o inne formy.

  14. @Kamil Sobczak
    Wydaje mi się, że przykład właśnie tej piosenki podawał nawiedzony katecheta świecki w szkole już w 1993 albo 1994 (Toruń zawsze w awangardzie!). Ale lepiej: w pakiecie były o ile pamiętam głosy zmuszające do samobójstwa (taki Ring) i głosy w szumie (na pustej części kasety czy płyty), których nasz heros słuchał z przyczyn zawodowych, ale nieprzygotowanym duchowo odradzał. Mam wrażenie, że wrócił skądsi z Zachodu.

  15. Gdyby ktoś chciał obecnie posłuchać szatana w utworach na mp3, to darmowy program audacity ma operację „odwróć w czasie”

  16. Też pamiętam, jak w 2010 roku miałem błogie przeczucie, że wszystko idzie w lepszym kierunku. PiS plótł trzy po trzy o Smoleńsku, fanatycy bronili krzyża, Kościół robił to, co zawsze. Ale, wydawało się, większość społeczeństwa dawała odpór i chciała świeckości, normalności i europejskości. Zaś sama Europa wydawała się stabilnym punktem aspiracji. Wyszło jak wyszło.

  17. Ja też pamiętam tę notkę. Aż chciałoby się wstawić obrazek z “Do not cite the Deep Magic to me, Witch. I was there when it was written.” (chociaż w tej metaforze to WO jest Aslanem, toutes proportions gardées).

    Natomiast powyższy maszap jest zabawny, ale do częstszego słuchania się nie nadaje. Poprzez Best of Bootie znalazłem za to „Maiden goes to Bollywood” i autentycznie lubię co jakiś czas sobie to puścić. Radżit kidżare!

  18. Jednak puścić od tyłu empetrójkę jest łatwiej niż winyla albo kasetę. Czterościeżkowe szpulowce w ejtisach? Chyba u jakichś audiofili?

  19. @Albrecht
    raczej pozostałości po latach siedemdziesiątych, sam pamiętam, że moja babcia prowadząca wiejski klub miała na stanie właśnie szpulowca tak samo jak pamiętam moją radość gdy rodzice kupili przenośnego Kasprzaka w stylu ghettoblastera, bo na takiego z equalizerem nas nie było stać

  20. #Albrecht de Gurney
    „Czterościeżkowe szpulowce w ejtisach? Chyba u jakichś audiofili?”
    PRL była upiornie zacofana technologicznie w zakresie sprzętu domowego użytku.
    Tak, szpulowe magnetofony ZK140T produkowane od początku lat 70 były tłuczone do połowy lat 80. No i sporo produkowano magnetofonów szpulowych pochodnych od ZK246.
    Kasetowe były droższe i trudniejsze do dostania.

  21. @adg
    „Czterościeżkowe szpulowce w ejtisach? Chyba u jakichś audiofili?”

    Tradycyjny problem „legacy”. Miałeś taśmę nagraną w 1976 (niekoniecznie przez siebie, przez Starsze Pokolenie, starannie opisaną jako „Osibisa”). Niezależnie więc od tego, że pojawił się już w domu magnetofon kasetowy marki Kasprzak, odtwarzałeś ją z będącego w domu uprzednio magnetofonu szpulowego marki Kasprzak (podłączonego do amplitunera Elizabeth Stereo).

  22. Albrecht de Gurney
    „Czterościeżkowe szpulowce w ejtisach? Chyba u jakichś audiofili?”

    O nie nie, u moich osobistych rodzicieli i w licznych zaprzyjaźnionych domach! ZK 140T rządził. Nowomodna cienka tasiemka w kasecie była witana z przekąsem i nieufnością, jako wymysł dla młodzieży, która w nigdzie była i nic nie widziała.

  23. U mnie w domu nawet na początku 90sów szpulowiec był wciąż z rzadka używany.

  24. Co do szurii to pamiętam jak w liceum, gdzieś koło ’97, czy ’98 na lekcji wychowawczej puszczono nam z VHSa wstrząsający amerykański dokument o zagrożeniach satanizmu. Było tam wszystko: okładki Number of the Beast Maidenów i pierwszego Slayera, podręcznik pierwszej edycji DnD, jakaś sympatyczna starsza pani w sukience w kwiatki opowiadająca o tym jak należała do satanistycznej sekty, jakiś nikomu nieznany brytyjski band, którego lekko otyły frontman występował na scenie w zwiewnej szacie i z kałachem w ręku, gdzieś tam mignął LaVey w czerwonym rogatym wdzianku z pytonem na szyi, zdaje się że rozszyfrowano też nazwę KISS jako Knights In Satan’s Service. Zrobiło to na nas kolosalne wrażenie, jak można się domyślić, więc kiedy już przestały nas boleć brzuchy ze śmiechu, poszliśmy na Informatykę żeby odpalić Altavistę i poszukać czegoś o norweskim black metalu, paleniu kościołów, zabójstwach, samobójstwach i całej tej historii, której kulminacyjna fala przeszła jakieś 5 lat wcześniej, więc spokojnie ktoś już mógł zrobić o tym jakiś ciekawy film.

  25. @Havermeyer niezła ironia, w Stanach to zjawisko już kompletnie wymarło, a u nas trzymało się stosunkowo mocno. Rodzice chcieli wzywać egzorcystę jak zobaczyli moje machanie łbem do Sepultury. Co jest podwójnie komiczne, bo zespół był raczej konserwatywny vide Dead Embryonic Cells i można by ich nazwać metalowymi intelektualistami, w końcu odnosili się do konfliktu w Palestynie czy kultury Brazylii.

  26. @Nankin77
    Ja mam wrażenie że to po prostu był taki opad kulturowy z opóźnieniem, kiedy po ’89 można było taplać się do woli we wszystkim zachodnim, więc dopłyneła do nas również szeroka fala prawicowego świrstwa made in U.S.A.
    Zresztą ten opad czasem przybiera zabawne formy. Pamiętam jak w ’90s miarą fajności jakiejś kapeli H/C, metalowej, czy gangsta rapów było to czy mają znaczek Parental Advisory, co powodowało że polskie rapsy też sobie wstawiały koniecznie na okładkę. Dopiero naście lat później dotarł do mnie komizm tej sytuacji, jak wciągnąłem się mocno w Zappę i obejrzałem te wszystkie wywiady w których Frank mocno jechał po idiotycznym pomyśle tagowania wydawnictw muzycznych jako 'zagrożenia dla moralności dziateczków naszych’. Tipper Gore i spółka w końcu przeforsowała swój pomysł, ale jak to bywa z prawicowym moral panic efekt był dokładnie odwrotny.

    A co do Sepultury to te albumy z ’90 się dobrze trzymają dalej. Takie Refuse/Resist to jest doskonały soundtrack do każdych zamieszek ever, zresztą całe Chaos A.D. jest aktualne.

    @ satanizm i RPG
    Pzrypomniało mi się jeszcze jak rodzice koleżanki konfiskowali jej podręczniki do Warhammera bo satanizm i jak kompletnie ześwirowali jak znaleźli coś z WoD, chyba Wampira albo Maga. Papieowe roleplaye też dotarły tu z opóźnieniem, więc pewnie za część tego świrunku odpowiada spotkanie z rozrywką totalnie obcą dla pokolenia naszych rodziców. Moi starzy też coś przebąkiwali że satanizm bo jakiś znajomy im coś powiedział ale dali wiarę tłumaczeniu że to zabawa w udawanie krasnoludów jak z Władcy Pierścieni.

  27. Ciekawe swoją drogą, co można by usłyszeć, puszczając wstecz jawnie satanistyczne utwory (choćby Sympathy for the Devil). Apologię papiestwa?

  28. @doc.hunter
    „Jako fan DnD zauważam na przykład, że ich argumenty przeciwko papierowym RPG są żywcem wyjęte z esejów protestanckich kaznodziejów”

    To ja dla porządku dodam, że stanowisko polskiego Kościoła wobec RPG nie jast jednolite. Na pogrzebie Maćka Parowskiego kazanie wygłaszał ksiądz, który zaczął od nawiązania do sceny pogrzebu Dżamisa w „Diunie”, a potem streścił fragment z „Niekończącej się opowieści”, w której nauczycielka strofuje bohatera za czytanie fantastyki, a Bastian się jej odgryza. Próbowałam się dowiedzieć, jak się ten człowiek nazywa, ale najlepsza identyfikacja, jakiej udało się dokonać, to było: „Hej, czy to nie jest czasem ten ksiądz, co jeździł na Zjawy i grał z nami w erpegi?”.

  29. @Havermeyer Absolutnie się zgadzam, to jeden z nielicznych metalowych bandów, których słucham do dzisiaj (ratamahatta mon amour). Jest jeszcze Saudyjski al namrood gdzie fantastycznie łączą arabskie brzmienia z Black metalem.
    „Tipper Gore i spółka w końcu przeforsowała swój pomysł” słyszałem, że to jeden z głównych powodów dla, których tamtejsi metalheadzi wolą libertarian.

  30. @Nankin77
    Dzięki za ten Al-Namrood! Miejscami to brzmi jak arabski Serj Tankian a miejscami kojarzy mi się z Nile, gdzie pomysł był podobny tylko bardziej death metal z bliskowschodnimi naleciałościami.
    Plusem death/black jest to że growlować można w dowolnym języku z podobnym skutkiem bo i tak łyżwiarz wie że kotek…

  31. @havermeyer
    „A co do Sepultury to te albumy z ’90 się dobrze trzymają dalej. Takie Refuse/Resist to jest doskonały soundtrack do każdych zamieszek ever, zresztą całe Chaos A.D. jest aktualne.”

    Bo z Maxem Cavalerą to był najlepszy zespół w całym żenrze ever, tylko na bieżaco się na nich społeczeństwo wystarczająco nie poznało. Ale z perspektywy 30-tu lat widać to bardzo wyraźnie. Niewiele thrash metalu z 80s or 90s da się dzisiaj słuchać bez zażenowania. A trójcy Arise/Chaos AD/Roots jak najardziej da się.

  32. @embercadero

    Bo to już w zasadzie nie był thrash tylko hybryda z elementami death polana wyraźnym stylem jaki Sepultura wypracowała sobie przez ’80s. Generalnie to przełom ’80-’90 to najlepszy czas dla metalu jako gatunku imho. Po pudlowo-thrashowych ejtisach pojawiło się mnóstwo kapel z wyrazistym własnym stylem, czy raczej sporo kapel wyewoluowało z glam/thrash jak np. Pantera. Na ekstremalnym krańcu był wysyp grindcore’a, brutal death, blacku, ale było też sporo melodyjno-gotycko-romantycznego grania jak Paradise Lost, My Dying Bride, czy Anathema i dużo jeszcze było szukania swojego stylu w ramach gatunku, mariaże z industrialem czy elektroniką (te wszystkie umcy-umcy remiksy których wysyp nastąpił w połowie dziewięćdziesiątych). W okolicach 2000 było już pozamiatane, poszufladkowane i metal dorobił się swoich własnych dinozaurów.
    No i jest jeszcze kwestia tego że metal w 90 wbił się do mainstreamu na dobre dzięki czarnej Metallice i mocno poszerzył sobie fanbase. Dla takich nastolatów jak ja w pierwszej połowie 90 Metallica to był gateway drug i od piraconych kaset „Metallica Ballads” szybko eskalowało do paradowania w koszulce Sepultury albo i Cannibal Corpse czy Burzum.

    (mam nadzieję że Gospodarz nie wytnie bo to trochę leci w stronę #rapiery a trochę w „Zgadzam się z Aragornem”)

  33. Jakie to wszystko jest gupie 😉 Co piszę słuchając sobie pierwszej płyty Kultu z placka 😛

  34. @janekr
    „Ciekawe swoją drogą, co można by usłyszeć, puszczając wstecz jawnie satanistyczne utwory (choćby Sympathy for the Devil). ”

    Nie jest satanistyczny. „Sympathy” w tym kontekście oznacza raczej współczucie (zanim nie pojawiło się stosunkowo młode słowo „empatia”, w języku angielskim używano sympatii jako bliskoznacznego).

  35. Delurkując się, grzecznie powiem „dzień dobry”.

    Co zaś do meritum – „sataniczność” „Sympathy for the Devil” jest co najmniej wątpliwa. Już nawet nie chodzi o tytuł, przekładany w latach 90. jako „sympatia”, ale o całą treść. Ten kawałek spokojnie mógłby się pojawić w szkółce niedzielnej, jako pokazanie diabelskich sztuczek (bo diabeł kłamie, grozi, mami i to wyraźnie stoi w tekście), do tego jeszcze wyraźnie są podane diabelskie konotacje Rewolucji Październikowej. Nawet to „współczucie” jest dość przewrotne, co wychodzi w ostatniej zwrotce – więc wszystko jest jak najbardziej po linii antyszatanowskiej.

    Co, przy okazji, przypomina mi, że jestem prawie pewien, iż plotkę o puszczanych od tyłu nagraniach przeczytałem po raz pierwszy w „Świecie Młodych” jakoś na początku lat 90. – to był ten moment, gdy przed upadkiem dość ostro poszedł w dół, co zauważył nawet wczesnonastolatek, a o „Sympatii dla diabła” (tak właśnie: sympatii) czytałem mniej więcej w tym czasie w jakimś piśmie kościelnym, pewnie Niedzieli (bo akurat to kupowali moi dziadkowie, więc to tam musiało być).

    Demoniczne erpegi przyszły dość późno – najpierw był artykuł w Magii i Mieczu, gdzie wspomniano, że w USA organizacje chrześcijańskie mają na ich punkcie fioła (wyjaśnienie, nie wiem na ile prawdziwe, było takie że podobnież nazwy demonów w dedekach miały być zaczerpnięte z demonologii, więc pooo-szło), a potem słynny ksiądz Natanek i jakieś listy demonicznej popkultury, będące pomieszaniem z poplątaniem. Tu chyba było zupełnie wtórnie, bo i erpegi się nie przyjęły jakoś specjalnie w Polsce.

    A – i jeśli jeszcze nie znacie, to koniecznie sobie sprawdźcie „Dark Dungeons”!

    Więc dystrybucją tych miejskich legend zajmowały się różne kanały chyba, nie tylko ŚJ.

  36. „Co zaś do meritum – „sataniczność” „Sympathy for the Devil” jest co najmniej wątpliwa.” Logika świrów, nie zrozumiesz tego. Jak była masakra w columbine to wszyscy oskarżali Mansona, a nikt nie podjął tematu KMFDM, którzy byli maniakalnie słuchani przez sprawców. Oczywiście nie twierdzę, że jakikolwiek zespół był za to odpowiedzialny, ale chrześcijańskie świry szukają kozła ofiarnego wbrew jakimkolwiek faktom i myśleniu.
    „Więc dystrybucją tych miejskich legend zajmowały się różne kanały chyba, nie tylko ŚJ.” Może też zielonoświątkowcy? Jak poznaje memy naszej prawicy to mam wrażenie, że ich źródłemm jest jakaś Alabama albo inne zadupie w Teksasie. W latach 90 mogli zrobić jakieś wykłady z gośćmi że Stanów, wielu poszukujących życiowej prawdy nie porzuciło katolicyzmu, ale zapamiętali, że lochy i smoki, heavy metal i spłuczka do kibla to dzieło szatana. Przy okazji uznali, że mają święte prawo mieć M-16 pod poduszką.

  37. Tu akurat ta logika wydaje mi się dość prosta, przynajmniej w przypadku „Sympatii dla diabła”. Wiadomo, Rolling Stones to rozpustnicy i co tam jeszcze, plus jakieś tam echa z Zachodu, plus słaba znajomość – to początek lat 90. – języka (czyli raz, że pomyłka w tłumaczeniu, dwa, że nie ma opcji zrozumienia podtekstu), no i mamy materiał na alarmistyczną notkę z cyklu „na Zachodzie jest szatanizm”. Co zresztą ładnie korespondowało z satanistyczną paniką moralną w Polsce na przełomie lat 80. i 90.; znowuż, polegam na pamięci, ale wydaje mi się, że artykuły o tym były WSZĘDZIE, z zabawnym finałem w postaci – już w latach 90. – fotostory w Bravo o „szatanowcach”, przypomnianej z dekadę temu w internetach, już bekowo.

    A co do dystrybucji – pewnie było wiele kanałów, ale naprawdę byłoby ciekawie dowiedzieć się, skąd opowieść o piosenkach słuchanych od tyłu wylądowała w ŚM. Bo banalne pytanie „czy autor to w ogóle sprawdził i dlaczego nie” jest w roku 2019, cóż, banalne.

  38. To nie jest kwestia nieznajomości języka. O satanizm był oskarżany zespół Turbo za nazwanie płyty „Kawaleria Szatana”, pomimo tego, że znalazła się tam piosenka „Wybacz wszystkim wrogom”, a sam utwór tytułowy ukazywał szatana jako niszczyciela. No, ale kto by się tam wczytywał w teksty.

    Mało tego, pamiętam jakiś katolicki periodyk, w którym pojawiło się pytanie od czytelnika: „pisaliście, że rock to muzyka diabła, ale przecież są chrześcijańskie zespoły takie jak 2TM2,3, czy one też są złe?”. Odpowiedź mniej więcej była taka, że owszem, te zespoły też są złe, bo chociaż teksty mają słuszne, to poruszają się w estetyce z piekła rodem.

    To jest tak samo głupie, jak słynna teoria spiskowa na temat strojenia instrumentów, wg której „naturalny” strój to 432 Hz, a obecny standard strojenia do 440 Hz powoduje, że ludzie słuchając takiej muzyki stają się bardziej agresywni.

  39. @grinning
    „Więc dystrybucją tych miejskich legend zajmowały się różne kanały chyba, nie tylko ŚJ.”

    To jasne, ja tylko opisywałem Osobiste Doświadczenie.

  40. @Grinning_Somnambulist
    „(wyjaśnienie, nie wiem na ile prawdziwe, było takie że podobnież nazwy demonów w dedekach miały być zaczerpnięte z demonologii, więc pooo-szło)”

    Nawet nie aż tyle. Telewizyjni kaznodzieje zwiedzieli się, że występują tam diabły i demony (jako złe istoty i przeciwnicy dla graczy, ale, oj tam, oj tam, kto by wnikał) i podnieśli panikę. Dlatego w podręczniku do drugiej edycji D&D nie ma diabłów i demonów – są baatezu i tanar’ri. Dopiero w trzeciej edycji, na początku lat zerowych, przywrócili oryginalne nazwy.

  41. @krystyna

    Ciekawi mnie zatem, czy są teraz miłośnicy baatezu i tanar’ri, którzy nie lubią diabłów i demonów z powodów formalnych niezwiązanych z religijnością? To by był dość ciekawy efekt uboczny.

  42. @rozowyguzik

    W nowszych edycjach nie wymazano baatezu i tanar’ri, tylko po prostu obu określeń używa się zamiennie.

  43. Fun fact. Na zeszłorocznym koncercie Rolling Stones w Warszawie, na początku „Sympathy for the Devil” M.Jaggerowi zaniemógł się mikrofon.

  44. @ausir

    Dzięki. W końcu miałem chwilę poguglać i widzę, że to nie był czysto dupochronny zabieg, bo jeszcze w trakcie pierwszej edycji mieli to całkiem mocno nazewniczo ogarnięte, a jak panika opadła to jeszcze głębiej to zlorebuildowali, jeno przywracając parasolkowe diabły i demony jako określenie potoczne.

    A tak a propos katolickiej paniki moralnej (pewnie wszyscy zainteresowani znają, ale jakby się ktoś uchował):

    [www.theguardian.com/books/2019/jun/20/petition-netflix-cancel-amazon-prime-good-omens-christian-neil-gaiman-terry-pratchett]

    Genialne.

  45. Mam nowy trop w sprawie amerykańskich memów u polskich konserwatystów. Słynny skandal o homoseksualnych teletubisiach, też miał amerykańskie źródło. Zapoczątkował to niesławny Jerry Falwell https://www.nytimes.com/1999/02/15/business/media-talk-falwell-takes-on-the-teletubbies.html poza tym, parodiowano to także w jednym odcinku Drawn together.
    Na miejscu kościoła, bardziej niż marszami równości przejmowałbym się swoimi owieczkami. Bo wychodzi na to, że spora część z nich to zielonoświątkowcy uznający papieża.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.