My dzieci sieci 2019

Najpierw krótki rys historyczny. W 2011 roku w USA podjęto próbę uregulowania działalności cyberkorpów w postaci ustaw antypirackich SOPA i PIPA.

Firmy zarabiające na wyświetlaniu reklam przy pirackich materiałach poczuły się zagrożone. 9 listopada 2011 w siedzibie jednej z nich (Google’a) spotkali się jej pracownicy razem z przedstawicielami sponsorowanymi przez Google’a organizacji zajmujących się tzw. „obroną wolności w internecie”.

Na tym spotkaniu obmyślono wspólną strategię protestu, w tym słynny „strajk Internetu”. Było to na tyle spektakularne, że zrobiło furorę w mediach.

W Polsce tymczasem doszło do zbiegu kilku okoliczności. Rząd Tuska wszedł w samobójczy konflikt ze środowiskami kibolskimi – którego nie mógł wygrać, bo jak mieliby szalikowców pokonać politycy, którzy sami fotografowali się w szalikach.

Trwała polska prezydencja w Unii Europejskiej, którą ekipa Tuska chciała wykorzystać do pokazywania światu swojej dyplomatycznej sprawności. Jednym z przykładów miała być sprawna ratyfikacja międzynarodowego paktu o ochronie własności intelektualnej ACTA.

Robili to pośpiesznie, a więc niechlujnie. Polski przekład traktatu odbiegał treścią od angielskiego. Konsultacje społeczne niedbale odfajkowano.

W tamtych czasach praktycznie wszystkie instytucje zajmujące się „obroną praw internautów”, były sponsorowane przez Google’a, Yahoo, Facebooka (itd) albo bezpośrednio, albo przez jakieś ogniwo (Google -> Mozilla -> Kolejny Beneficjent). Tym kolejnym beneficjentem były m.in. polskie organizacje zajmujące się Internetem, które rzecz jasna podczepiły się entuzjastycznie pod googlowską kampanię.

Dziś to zdumiewające, ale wtedy tylko nieliczni malkontenci tacy jak Jors Truli wyrażali publicznie nieufność wobec cyberkorpów. Krytyka Polityczna kochała Google’a, Facebooka i Twittera, publikując głupkowate teksty Paula Masona czy Jana Kapeli. Szydziłem z nich na blogu już w 2010.

Polscy „obrońcy internautów” podczepili się pod protesty kiboli. Rząd się wycofał, ACTA upadło. Kij mu w ucho.

Ubocznym skutkiem protestów przeciw ACTA była erupcja w 2012 afektowanej publicystyki, pełnej zachwytów nad rzekomą „wolnością w internecie”. Najgłupszym z najgłupszych był wówczas manifest „My, dzieci sieci”, opublikowany przez poetę Piotra Czerskiego 12 lutego 2012 m.in. w ówczesnej gazecie „Polska The Times” (z licznymi przedrukami).

Czerski wrzucił tam wszystkie ówczesne mity cyberoptymizmu. Pisał, jak to nasze pokolenie w internecie „jest u siebie”. Ma tam wolność, której nikt już nie może nam odebrać – itd.

Szydziłem z tego na blogu już wtedy, wynikały z tego dyskusje na setki komciów. Przepadły razem z migracją.

I oto niedawno poeta Czerski dostał bana na fejsie i z tej okazji opublikował kolejny manifest, który można by zatytułować „My, dzieci sieci 2019”. A jaki po tym banie się nagle zrobił mądry:

„Podobnie [do facebooka] monopolistyczną dla różnych wymiarów funkcjonowania informacyjnego społeczeństwa rolę odgrywają inne firmy, w szczególności Google z jego 94-procentowym zasięgiem na polskim rynku, przekładającym się na średnio 15 milionów osób każdego dnia. (Obie firmy nie płacą przy tym w Polsce podatków). Być może więc czas, żeby przy okazji Święta Niepodległości nieco mniej rozmawiać o znanej już historii, a więcej — o niejasnej przyszłości, w tym: o roli cyfrowych platform w naszym życiu społecznym i sposobie, w jaki ich działalność powinna być regulowana przez organizacyjną ramę społeczeństwa, czyli państwo. I może czas zauważyć, że Europa — głosem np. Ursuli van der Leyen — mówi o rosnącej potrzebie zapewnienia sobie cyfrowej suwerenności póki to jeszcze możliwe”

No cóż, lepiej późno niż wcale. Wystarczyła niespełna dekada, by optymiści z 2012 zrobili się pesymistami w 2019.

Przyznam, że brakuje mi tu „closure”. Żeby tak ci, którzy WTEDY pisali pierdolety o „wolności w internecie”, napisali DZISIAJ, że byli w mylnym błędzie…

Wtedy pisali „politycy, ręce precz od naszego ukochanego internetu!”, a dziś są, lajk, „Ursulo van der Leyen, na pomoc!”. Mogliby tę przemianę jakoś skomentować. Albo cuś. Ale mniejsza.

Ja w każdym razie mam dziś takie same zdanie na temat Google’a, Facebooka, Amazona (itd.), jakie miałem w 2010. Przypomnijmy:

Każda korporacja zrobi tyle zła, na ile państwo jej pozwoli i tyle dobra, ile państwo z niej wymusi. Dobra korporacja, to uregulowana korporacja.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

131 komentarzy

  1. „Każda korporacja zrobi tyle zła, na ile państwo jej pozwoli i tyle dobra, ile państwo z niej wymusi. Dobra korporacja, to uregulowana korporacja.”

    Pamiętam spotkanie z Marcinem Święcickim w warszawskiej siedzibie Razem. Opowiadał, że korporacje to dobro, bo one tworzą standardy, bo dbają o bezpieczeństwo, że gdyby nie one to cywilizacja. A dziś proszę, został rzecznikiem praw przedsiębiorców na Ukrainie. Pewnie Ci optymiście mieli, pewne nawet pośrednio-pośrednie, benefity z tytułu swoich przekonań.

  2. Ja tylko w kwestii formalnej, Google Poland Sp. z o.o. zapłaciło w 2017 roku 12 mln zł podatku dochodowego. Wiem że to bez znaczenia w kontekście dyskusji, po prostu taka moja prywatna heurystyka że jak ktoś mówi że „xx nie płaci podatków” to z reguły nie o czym mówi.

  3. Nie płaci to taki zwrot, żeby napisać, że płaci tak mało w stosunku do zysków, że dla korpo to tak jakby nic nie płaciło.

  4. To raczej oczywiste tutaj dla wszytkich, ale chciałbym zwrócić uwagę że w Państwach które nie są „kamieni kupą” to amerykańskie korpo też tak średnio te podatki płacą i szanowny poprzednik Pani Urszuli się swoimi 3 euro centami do tego przyczynił.

  5. „Przyznam, że brakuje mi tu „closure”. Żeby tak ci, którzy WTEDY pisali pierdolety o „wolności w internecie”, napisali DZISIAJ, że byli w mylnym błędzie…”

    proszę: byłem w mylnym błędzie (tak, w 2012 łaziłem na te antyACTA protesty)

  6. „Polscy „obrońcy internautów” podczepili się pod protesty kiboli.” Nawet w wyborczej były głupie teksty o „buncie młodych”. Ci ludzie byli tak zaślepieni, że nie widzieli kiboli i kuców?

  7. @wo

    Wszystko dobrze, ale pisząc „poeta Piotr Czerski”, jednak obrażasz poetów sensu largo.

  8. @m.bied

    Nie żebym się palił do obrony Czerskiego, ale technicznie IMO jest (był?) całkiem dobry. Te konkursy w młodości też chyba nie przez przypadek wygrał?

  9. @wo
    „Mam nadzieję, że widać, że to cytat z poety Czerskiego?”

    Tak, oczywiście.

  10. @nankin
    „Nawet w wyborczej były głupie teksty o „buncie młodych”. Ci ludzie byli tak zaślepieni, że nie widzieli kiboli i kuców?”

    Adam Leszczyński pisał o tym wtedy całkiem sensownie (podobnie Bendyk). Przeważał jednak klasyczny błąd poznawczy: media liberalne widziały to, co bardzo chciały zobaczyć. Naiwny cyberoptymizm wpisywał się w taką wizję, że „po co biblioteki, wystarczy wikipedia – po co publiczne szkoły, wystarczy Khan Academy” itd. Liberalni dziennikarze widzieli wymarzoną młodzież, która odrzuca socjalistyczną edukację w imię Wolności w Internecie. Do licha, przecież wtedy Kultura Liberalna zaprosiła mnie (!!!!) na Kongres Wolności W Internecie (!!!!!!). Czego im do dziś nie umiem wybaczyć.

  11. Ja bym bardzo chciał, żeby Trump urządził Facebookowi pokazowy proces antymonopolowy. Może nawet tylnymi drzwiami lub innym otworem zaaplikował im pierwszą poprawkę do regulaminu.

    Ale nadal nie chcę, żeby UE regulowała Internet. Nie widzę tutaj sprzeczności, ani nawet zmiany od 2012, kiedy już nie używałem Faceboola na długo zanim to było modne.

    Problem z korporacjami tkwi w ich skali. I skala Facebooka jest kompletnie nieakceptowalna. Tutaj najlepszy rząd nie wyciśnie żadnego dobra.

  12. Nawet nowy system komentarzy zjadł mi zamknięcie tagu smug po drugim akapicie i sprawił, że zabrzmiało to rzeczywiście smug.

  13. Czerski jednak jest też informatykiem. Prawie podobały mi się wiersze z „Pospieszne, osobowe”, potem już nic.

    Moja prywatna heurystyka jak ktoś mówi o braku pojęcia wyciągając przy tym z gazet (2017 Cię zdradza kolego) bezkontekstowe liczby o których nie mają pojęcia, jest taka, że mają pojęcie głównie o swoim pojęciu i do niego dopasowują postrzeganie świata, a nie odwrotnie.

    Ze strony Dudę ćwiczymy to za każdym razem kiedy mu się coś przypomni z faktoidów i myli to ze zdolnościami poznawczymi (tę świetną pamięć naprawdę można lepiej wykorzystać).

    Cytat zaczyna się od konkretnego rynku na którym Google ma wspomniany zasięg. Google Polska sp. z o.o. nie świadczy na tym rynku, jej obroty wynikają z rozliczeń – co od razu widać po kwotach względem wielkości rynku. Żeby to były chociaż powiedzmy punkty styku których nie może uniknąć – z podmiotami takimi jak operatorzy za rzeczy takie jak Sklep Play, czy serwery appliance i content delivery network. Nic z tych rzeczy.

    Podobną sytuację mamy np. z Lidlem. Największy konkurent Biedronki, a nie pojawia się w statystykach płatników CIT (jawne nie tylko za 2017) link to gov.pl . Jest wiele form działalności Lidla, dwie z jego spółek pojawiają się czasem z wynikami podobnego rzędu co Google, czy cała litania podobnych, kwoty są zbliżone niezależnie od wielkości rynku i w nim udziału.

    Oczywiście żaden kuc sam z siebie nie zrozumie dlaczego. W ostateczności spuści nuklearne „ale zatrudniają pracowników którzy płacą podatki”.

    I tylko w takim sensie Google płaci w Polsce podatki od np. sprzedawanych reklam – utrzymując pracowników sprzedażowych we Wrocławiu. Facebook nawet tego nie.

    Gdy wprowadzono jawność w 2017 gazety rychle poinformowały, że klęska rządu PiS, chciał zawstydzić a się ośmieszył, bo przecież wszyscy płacą (jakieś) podatki. Udowadniano że podatek handlowy nie ma sensu, bo przecież płacą (Carrefour całe 10 mln).

    Ja tymczasem do dziś zachodzę w głowę kto im pisze te dobrze napisane ustawy. Ministrowie przecież nie (ówczesny wiceminister Banaś jak się okazało również stanowcze nie). Kolejna ustawa z 2018 wprowadziła powszechną dostępność sprawozdań finansowych na stronie KRS.

    W sprawozdaniu Google Polska Sp. z o.o. czytamy „Struktura terytorialna przychodów ze sprzedaży w 2018 i 2017 roku była następująca:” USA i Irlandia. „Spółka 100% przychodów operacyjnych uzyskuje ze świadczenia usług z zakresu reklamy i marketingu, badań i rozwoju na rzecz spółek z grupy. Sytuacja rynkowa Spółki jest w niskim stopniu zależna od bieżącej sytuacji makroekonomicznej w Polsce”. W Polsce Google Polska sp. z o.o. odnotowała 0,0 przychodów z działalności.

  14. nadal nie chcę, żeby UE regulowała Internet

    Brak związku UE ze sprawą.

    ACTA to nie była inicjatywa unijną. Podobnie jak inna amerykańska inicjatywa – FACTA przeciw unikaniu opodatkowania, chodziło o unikanie przed Amerykanami.

  15. @Orbifold: większość tych ustaw jest napisana, ujmijmy to, średnio poprawnie (choćby śp. zniesienie 30-krotności było w wariancie iście kretyńskim, tj. poboru składek, a nie, jak proponują siły ZUS-owe: podatku dochodowego lub innej daniny podatkowej). Jednocześnie, materiał ludzko-specjalistyczny w ministerstwach nie jest tak podatny na wahania politycznego wahadełka, jakby się wydawało.

  16. @wo

    …Szydziłem z tego…

    Może dlatego, że wcześnie zacząłeś, wcześnie wpadłeś w nałóg, to i wcześnie zacząłeś trzeźwieć.Nawiązuję oczywiście do twojego, niedawno przypomnianego felietonu, chyba z roku 1999. No tam to raczej pełen entuzjazm. Trochę jak nastolatek po pierwszych przygodach z alkoholem. No, ale to czasy jeszcze sprzed FB czy google.
    A na marginesie. Jak siebie widzisz po latach? Uśmieszek pobłażania czy może zazdrość, że taki może i trochę naiwny, ale za to jaki młody.

  17. @rozowyguzik

    Nie no, wszystko w porządku. Pisał, publikował, nie ma problemu. Takie tam przekomarzanki.

  18. @mw
    „No, ale to czasy jeszcze sprzed FB czy google.”

    Co więcej, jeszcze sprzed przyjętych ostatecznie regulacji (jak safe harbor/UŚUDE).

    „A na marginesie. Jak siebie widzisz po latach? Uśmieszek pobłażania czy może zazdrość, że taki może i trochę naiwny, ale za to jaki młody.”

    No przecież choćby w biografii Lema przyznaję mu rację – on był cyberpesymistą już wtedy, ja jeszcze nie, i przepraszam za to, że wtedy z nim o tym polemizowałem (to było w 2000). Więc bardzo się wstydzę i w ramach pokuty przepraszam za tamten optymizm na każdym publicznym spotkaniu, w którym pojawia się temat „kto mógł przewidzieć” (a takie spotkania mam relatywnie często).

  19. @tymczasowe
    „Ja bym bardzo chciał, żeby Trump urządził Facebookowi pokazowy proces antymonopolowy”

    Nigdy tego nie zrobi Trump ani Clinton ani Biden. Warren tak, Sanders tak, ale jakie mają szanse.

    „Problem z korporacjami tkwi w ich skali. I skala Facebooka jest kompletnie nieakceptowalna. Tutaj najlepszy rząd nie wyciśnie żadnego dobra.”

    To nieprawda, dla mnie pozytywnym wzorcem są tolerowane i regulowane monopole, jak AT&T przed podziałem. Zło nie bierze się z rozmiaru, tylko z braku regulacji. Korporacja to z definicja instytucja nastawiona WYŁĄCZNIE na zysk akcjonariuszy i premię dla zarządu. Nie ma znaczenia, czy założyło ją kilku sympatycznych studentów informatyki czy grono jeszcze sympatyczniejszych intelektualistów z opozycji demokratycznej, od kiedy wejdzie na giełdę, jest już machiną do pomnażania zysku akcjonariuszy. Tylko państwo może wydusić z niej teraz cokolwiek dobrego.

  20. @tymczasowekontonagazecie
    „Ja bym bardzo chciał, żeby Trump urządził Facebookowi pokazowy proces antymonopolowy. Może nawet tylnymi drzwiami lub innym otworem zaaplikował im pierwszą poprawkę do regulaminu.”

    Dlaczego miałby ugryźć rękę, która go wykarmiła?

  21. @tymczasowekonto
    „Problem z korporacjami tkwi w ich skali. I skala Facebooka jest kompletnie nieakceptowalna. Tutaj najlepszy rząd nie wyciśnie żadnego dobra.”

    Dokładnie tak, że pozwolę sobie nie zgodzić się z gospodarzem. Żadna korporacja/firma/biznes w historii nie miała dostępu do miliardów użytkowników, kliento-towarów naraz. Dyskutowałbym, czy Zuckerberg zrobił genialny produkt i dlatego ma przełożenie, czy jako jeden z pierwszych w historii miał po prostu dostęp do milardowej bazy i zrobił moc samą skalą. Optuję za pkt. 2.

    Bez podziału, który również można przecież nazwać regulacją i takoż wyegzekwować, zawsze będzie miał więcej władzy niż wszyscy inni.

  22. Najbardziej podoba mi się w tym poście-skardze Czerskiego 2019 fragment, że jak FB zablokował mi dostęp, to sprawdził co może bezpowrotnie stracić i okazało się, że stracił m.in. „Cykl tekstów dotyczących zagrożeń związanych z rozwojem technologii”. (śmiech z taśmy).

  23. Sam pomysł że coś mającego niezerową wartość, nawet jesli tylko niematerialną, koleś trzyma tylko na fejsie nie mając żadnej innej kopii powoduje u mnie taki opad szczęki że więcej informacji na temat jego ogarnięcia technologicznego nie potrzebuję.

  24. @naturalucka

    Facebook chyba jednak bardziej boi się regulacji niż podziału. Podział może zrobic od razu: Messenger.com, Instagram, WhatsApp do osobnych spółek. Zresztą WhatsApp Pay ma większe szanse stać się platformą płatności (konkurujacą z interesami chińskimi w Brazylii i Indiach, czy z M-Pesa) niż Facebook Libra która najbardziej chyba jest balonem próbnym (ktoś w poprzednim wątku fantazjował, że chińczycy to poprą mimo sprzeczności interesów z Whatsappem; albo Awal, że banki centralne… po pierwsze nigdy nie mają takiej roli obsługiwania płatności, po drugie są na etapie zabawy w LAN party link to boj.or.jp). Natomiast gdyby zakazać im wchodzenia w rynek, tak jak AT&T zakazano w komputerowy, to by ich bardziej zmartwiło.

  25. @orbifold

    „albo Awal, że banki centralne… po pierwsze nigdy nie mają takiej roli obsługiwania płatności, po drugie są na etapie zabawy w LAN party”

    Banki centralne obsługiwały płatności indywidualne przez większość swej historii, konkretnie od kiedy założony w Amsterdamie w 1609 r. Amsterdamsche Wisselbank rozpoczął obsługę rachunków kupieckich. Owszem, w ostatnim półwieczu większość z nich wycofała się z tej działalności, pozostawiając ją bankom komercyjnym, stad obecnie w systemach płatniczych operowanych przez banki centralne (w Polsce: SORBNET2, w strefie euro: TARGET2) prowadzi się głównie rozrachunki międzybankowe. Niektóre banki centralne współpracują jednak z operatorami płatniczymi w oferowaniu klientom indywidualnym obsługi ich płatności na rachunku banku centralnego („in central bank money”). Tak działa np. platforma TIPS oferowana przez banki centralne Eurosystemu [1]. Na podobnej zasadzie banki centralne oferują również platformy rozrachunku transakcji na instrumentach finansowych (cash vs. security) – w takim wypadku rozrachunek indywidualnych transakcji jest outsourcowany przez komercyjnych operatorów (CSDs) do banku centralnego prowadzącego platformę, gdzie odpowiednie rachunki papierów wartościowych są uzgadniane z rachunkami gotówkowymi. W ramach strefy euro platformą taką jest TARGET2-Securities, mający dziennie ok. 900 miliardów EUR obrotu (spore LAN party).

    W oparciu o powyższe doświadczenia jest technologicznie do wyobrażenia ewentualna emisja przez bank centralny pieniądza w formie kryptowaluty (tj. jako instrumentu wykorzystującego distributed ledger). W krajach, gdzie obrót gotówkowy w formie pieniądza papierowego w praktyce wymiera, banki centralne podjęły już odpowiednie prace przygotowawcze (np. projekt E-krona w Szwecji [2]). Jednak dalsze kroki w tym zakresie zależą od decyzji politycznej, tj. oceny czy jest społecznie akceptowalne, aby bank centralny za pomocą dedykowanej infrastruktury umożliwiał pełną anonimowość elektronicznych płatności detalicznych. Oczywiście anonimowość taką zapewnia gotówka emitowana przez banki centralne w formie papierowej, lecz jest to artefakt historyczny mający negatywne skutki społeczne, takie jak ułatwianie finansowania zorganizowanej przestępczości. Jeżeli decyzja polityczna wykluczy odtwarzanie cechy pełnej anonimowości stron dla elektronicznego odpowiednika gotówki, wówczas banki centralne nie staną się emitentem kryptowalut, lecz raczej powrócą do źródeł i zorganizują detaliczny obrót gotówkowy w formie zapisów na rachunkach w banku centralnym [3]. Osobiście przewiduję, że większość zrobi to drugie, jednak znajdzie się jakiś publicznoprawny aktor, być może Szwajcaria, którego bank centralny spróbuje stać się emitentem „państwowej kryptowaluty” (być może pod presją międzynarodową będzie ona „półkrypto”).

    [1] link to europeanpaymentscouncil.eu

    [2] https://www.riksbank.se/en-gb/payments–cash/e-krona/e-krona-reports/e-krona-project-report-2/

    [3] link to bis.org

  26. @awal

    Anonimowość kryptowaluty, tak jak znamy je dziś jest ograniczona. Można ją uzyskać (do pewnego stopnia) unikając wymiany na tradycyjne waluty.

  27. @awal
    Dla mnie to jest wciąż „solution in need of a problem”. Jaką wartość dodaną daje nam „zdecentralizowany rejestr z relatywną anonimowością”, poza płaceniem w ten sposób za narkotyki (itd)? Jakie są potrzeby, których nie mogą zaspokoić scentralizowane elektroniczne systemy płatności (typu SWIFT)? W większości typowych zastosowań CHCEMY mieć centralę, w końcu dlatego powołano banki centralne, nadzór finansowy i różne instytucje regulatorskie, w tym międzynarodowe.

  28. Najśmieszniejsze jest to, że to, co Czerski pod koniec swojego tekstu udostępnia jako obejście problemu (czyli opcja „pobierz wszystkie swoje dane”) też nigdy by nie powstała, gdyby Facebook nie musiał się dostosować do strrrrasznego biurokratycznego wynalazku UE, jakim jest RODO. To jest dobry przykład na to, że nawet te namiastki rozwiązań, które mamy, zawdzięczamy wyłącznie regulacjom.

  29. @WO
    To jest naprawdę dość różnie w różnych krajach – Nordycy nie mają problemu ani z rezygnacją z pieniądza papierowego ani z przechodzeniem na kolejne generacje płatności elektronicznych: w Oslo kartą płatniczą możesz zapłacić za absolutnie wszystko, łącznie z pieczoną rybą na streetfoodowym jarmarku (terminal podłączony do telefonu komórkowego). Ale już Niemcy są przywiązani do papierowej gotówki, płatność zwykłą kartą płatniczą nie jest powszechnie akceptowana, a wszelkie propozycje ograniczania wolumenu banknotów w obiegu wywołują libertariańskie opory, może nie powszechne ale słyszalne: rząd chce ograniczać nasze konstytucyjne prawa, to wstęp do inwigilacji i konfiskat, itd. Dlatego kwestia wyjścia przez banki centralne z publicznym odpowiednikiem kryptowaluty (bądź alternatywnie ze scentralizowanym modelem elektronicznej gotówki) to nie tyle problem techniczny, co decyzja polityczna.

  30. @Awal & DE
    Wraz z wejściem płatności zbliżeniowych a zwłaszcza Apple Pay w Niemczech bardzo się zmieniło. Nadal jest sporo (w porównaniu z innymi krajami) przybytków z regułą nur bar ist wahr, ale ofensywa jest widoczna gołym okiem.

  31. @awal
    „w Oslo kartą płatniczą możesz zapłacić za absolutnie wszystko, łącznie z pieczoną rybą na streetfoodowym jarmarku (terminal podłączony do telefonu komórkowego)”

    Ale poza Oslo nie jest tak różowo. Akurat w te wakacje trochę jeździłem po Skandynawii i nieopatrznie uwierzyłem w pierdolety o „bezgotówkowej Szwecji”. W skrócie: poza miastem nadal trzeba mieć konkretny cash w banknotach (i to nawet w turystycznych miejscach). Są nawet automaty na monety (!).

  32. @Piotr Wilkin
    To chyba nie jest do końca prawda. Pamiętam z czasów, gdy jeszcze korzystałem z Facebooka, że zdarzyło mi się użyć opcji „pobierz swoje dane”. I to było gdzieś w 2014, czyli parę lat przed RODO. Choć być może teraz opcja ta działa jakoś inaczej.

  33. Awal, pomieszanie z poplątaniem. Banki centralne nie udostepniały rechunków bieżących, to działało tak link to bankunderground.co.uk (jak mozna się domyślić z punktu widzenia przedsiębiorcy i gwarancji kupieckich) i podobnie jak NBP kiedy w połowie lat 90 zbierał nadmiar pieniędzy z rynku konsumenckiego – niby lokata, a jednak konto dostępne raz w roku w zasadzie w formie obligacji. Nawet gdyby te propozycje technicznie były kryptowalutami, a nie są (nawet Facebook Libra nie jest) to nie anonimowymi. Nie może być anonimowo ze względu na regulacje KYC/AML. W Skandynawii już mają swój Blik na targu rybnym, to rozwiązuje palące problemy (a kryptografia jest staroświecka i nudna).

    Executives są podnieceni blockchainem tak jak młodzi programiści podniecają się nowymi językami gdzie można się wykazać – stąd whitepaper Libra zawiera wszystkie możliwe kombinacje fantazji, a kod napisany jest w języku Rust co kieruje go do ludzi którzy mają małe pojęcie (niespodzianka, w kodzie jest zupełnie co innego niż zapowiadano). Te papiery z banków centralnych nie mają gravitas, widać że to takie manewry dla rozrywki, podobnie jak drugie tyle papierów opisujące nowinki „fintech” (gdy cały rynek ma mniejszy wolumen niż typowa pojedyńcza operacja międzybankowa).

    Awalu, kiedy ostatnio i dlaczego wykonywałeś przelew SORBNET? Jaki jest wolumin tych rozliczeń RTGS (nie płatności)? To jest system używany dla choćby płacenia faktur między przedsiębiorcami? Podobnie jak z bankami centralnymi nazywanie systemu settlement systemem płatności jest gospodarowaniem informacją tak subtelnym jak red. Gadomski nazywający limit świadczeń podatkiem. Oczywiście teretycznie-sofistycznie można to tak porównywać – w jakimś teoretycznym wszechświecie fałszywych równoważności.

  34. @koala.bear
    „I to było gdzieś w 2014, czyli parę lat przed RODO.”

    Nie z RODO, ale z poprzednich regulacji unijnych. Trzeba było to na Facebooku wymusić drogą prawną, nie dał tego po dobroci, opisuję tę historię m.in. w swojej książce „Internet. Czas się bać”.

  35. @wo
    „Nigdy tego nie zrobi Trump ani Clinton ani Biden. Warren tak, Sanders tak, ale jakie mają szanse.”

    Demokraci tego nie zrobią, bo Krzemowa Dolina to ich bastion. W szczególności nie zrobi tego Sanders, bo 1. nie będzie prezydentem, 2. już raz zgiął kolano przed establishmentem i 3. w swoim wieku po operacji serca nie będzie miał sił na na taką walkę z internetowymi gigantami.

    Trump, a raczej jego stronnicy jak Barr czy Parscale mają means (DoJ), motive (cenzura ich zwolenników), a w przypadku wygranej w 2020 będą mieli też opportunity. Wpływy Chamber of Commerce slabną w partii republikańskiej z dnia na dzień.

    Prawdopodobieństwo nie jest bardzo wysokie, ale tylko w tym scenariuszu istotnie różne od 0.

  36. „gdyby Facebook nie musiał się dostosować do strrrrasznego biurokratycznego wynalazku UE, jakim jest RODO”

    Ale to wynika bardziej z tego, że Facebook to śmieciowa platforma, niż z jakiejś logiki systemu korporacyjnego, bo mega monopolista Google miał Takeout, a wcześniej Data Liberation Front, od lat.

  37. Cheney kierował wojną w Iraku po kilku zawałach. Breżniemw na akumulatorze, a Roosevelt na wózku inwalidzkim. Nie wiem jak zdrowie kolan Sandersa, ta klasa argumentów nie wydaje się interesująca.

    Google Data Liberation powstało w związku z wyjściem Google Docs ze statusu beta w 2009 i, poza wymaganiami przedsiębiorców, wystawianiem go przetargach rządowych.

    RODO i regulacje wymusiły co innego: nie dane, a metadane plus wewnętrzne zbiory danych, takie jak konstruowany profil reklamowy, czy zbieraną geolokalizacje.

  38. @orbifold

    „Banki centralne nie udostepniały rechunków bieżących”

    Cóż poradzę na to, że udostępniały np. tu jest pierwszy statut Banque de France, który mówi o tym wprost w artykule 5(3): [1], a tu to samo opisowo mówi się o oddziałach szwedzkiego Riksbanku: [2]. Mówimy o pierwszej połowie XIX wieku, później się z tego – jak wspomniałem – wycofywano. Na tle jednak całego biegu historii banków centralnych (którą należy liczyć od 1408 r. – założenie Banco di San Giorgio w Genui), ich funkcja jako dostarczyciela rozwiązań płatniczych (przede wszystkim w formie zapisów księgowych – ledger-money) trwała o wiele dłużej niż funkcje uwypuklane współcześnie: sterowanie woulmenem pieniądza, dostarczanie płynności ratunkowej (LOLR). Przegląd tego historycznego rozwoju jako artykuł tutaj: [3] a tu jako świeża książka: [4]. Współcześnie, od wystąpienia Tobina w Jacson Hole w 1987 r. [5], a ostatnio z rosnącym natężeniem u innych autorów [6] [7] powtarzają się głosy postulujące powrót do oferowania przez banki centralne rachunków bieżących klientom indywidualnym – uzasadnieniem jest m.in. usprawnienie transmisji polityki pieniężnej oraz inkluzywność finansowa.

    „Awalu, kiedy ostatnio i dlaczego wykonywałeś przelew SORBNET?”

    RTGSy oczywiście nie służą – jak wspomniałem – klientom detalicznym, jednak wspomniana powyżej Eurosystemowa platforma TIPS pokazuje jak aktualnie udostępnia się takim klientom zalety płatności RTGS w dedykowanej „nakładce” detalicznej [8].

    „Podobnie jak z bankami centralnymi nazywanie systemu settlement systemem…”

    Staram się wyłowić istotę Twoich obiekcji do mojej tezy, iż banki centralne powrócą do oferowania gotówki jako ledger-money (w formie elektronicznej) i zdaje mi się że istota ta brzmi: nie zrobią tego bo nie mają dosyć fajoskiej technologii (white papers rozrywkowe, gdzie przykłady dobrych kodów…). Podobnymi argumentami już ze mną tu polemizowano na inne tematy i choć nie umiem wypowiedzieć się co do fajoskości technolgii, to z doświadczenia sądzę, że nie będzie ona czynnikiem decydującym. Decydują czynniki polityczne (tj. jak zapewnić publiczną kontrolę nad pewną formą istotnej gospodarczo aktywności) – których to czynników, wydaje mi się, nie doceniasz.

    Mój przykład TARGET2-Securities to nie tylko uwidocznienie pewnego kroku technologicznego. Owszem, integrated settlement systems (a na taki model realizuje platforma T2S) obejmują oczywiście funkcję płatniczą (payment leg) i w tym sensie postawienie przez Eurosystem sprawnej platformy uzgadniającej rachunki pieniężne i rachunki papierów wartościowych dla całości obrotu na rynku kapitałowym w strefie euro oznacza jednocześnie przeniesienie na tą platformę – czyli na rachunki banku centralnego – dużej części płatności detalicznych (tych, gdzie płaci się za nabycie instrumentu finansowego). Jednocześnie jednak manewr ten obrazuje pewne rozstrzygnięcie polityczne – banki centralne Eurosystemu insourcowały settlement leg bo uznały że to konieczna „ucieczka do przodu” wobec postępu technologicznego wymuszającego na nich outsourcowanie – a zatem osłabienie kontroli – cash leg operacji rozrachunkowych na rynku kapitałowym (kto chce o tym przeczytać beznamiętnym technokratycznym językiem: tu, str. 218: [9]). Podobnego rodzaju czynniki zadecydują o krokach podejmowanych w odniesieniu do ewolucji pieniądza gotówkowego. A technologia się znajdzie.

    [1] [www.banque-france.fr/sites/default/files/arrete.pdf#page=2]
    [2] [www.riksbank.se/en-gb/about-the-riksbank/history/1800-1899/the-first-local-office-opens]
    [3] [www.chicagofed.org/publications/working-papers/2014/wp-03]
    [4] [global.oup.com/academic/product/central-banking-before-1800-9780198849995?cc=de&lang=en&#]
    [5] Proceedings of the Economic Policy Symposium, Federal Reserve Bank of Kansas City, 1987
    [6] [evonomics.com/central-banks-for-everyone-nicholas-gruen]
    [7] [greatdemocracyinitiative.org/wp-content/uploads/2018/06/FedAccountsGDI.pdf]
    [8] [www.ecb.europa.eu/paym/target/tips/html/index.en.html]
    [9] [publications.banque-france.fr/sites/default/files/media/2019/06/28/819029_livre_chapitre_13_en.pdf]

  39. @orbifold
    „Cheney kierował wojną w Iraku po kilku zawałach.”

    Amerykańskie korporacje nie były jej przeciwne. Płynąć z prądem jest o wiele łatwiej.

  40. Przecież jak byk napisane w Twoich pierwszych odnośnikach, że funkcjonowały jako banki kredytowe. Nie wiem, w tej dyskusji jest mnóstwo konfuzji z Twojej strony zasadzających się najpewniej na rozróżnieniu między wszystkimi różnymi funkcjami banków, jak i waluty (w końcu kiedyś każdy bank emitował własną: zbiega się tu kilka nie do końca komplementarnych rzeczy: płatności ale i wartość).

    To było już wcześniej:

    kryptowaluty … to nie tyle problem techniczny, co decyzja polityczna.
    obrót gotówkowy w formie zapisów na rachunkach w banku centralnym
    „państwowej kryptowaluty” (być może pod presją międzynarodową będzie ona „półkrypto”)

    Kryptografia to problem techniczny, bazy danych to inny problem techniczny, systemy rozproszone jeszcze inny. A waluta to zupełnie inny typ problemu. Problem mechanizmu wartości wydaje się czysto polityczny, ale jest to skomplikowany taniec ogranicznoy równiez technicznie – logiką księgowości. Double entry bookkeeping wymusza pewne mechanizmy i jest polityczne w takim sensie jak pojęcie długu jest polityczne.

    W kryptowalucie zacierają się róznice między pojęciami, co zresztą ilustrują wszystkie ich pokręcone implementacje i generalna konfuzja o czym w ogóle w danym momencie jest mowa. Nie ma czegoś takiego jak „półkrypto”, po prostu staje się wtedy bazą danych. Nie ma też „waluty” w „kryptowalucie” bez polityki – brednie o watrości przechowywanej w bitcoinach ilustrują to w takim stopniu, że trochę żenujące to tłumaczyć, podobnie z nadawaniem się się jako system płatności. W Librze analizowano te sprzeczności w zaprezentowanym kodzie czyniące go po prostu bardzo pokręconą bazą danych.

    Libra przeszła symboliczną stypę w prezentowanym kształcie kiedy dyrektor programu David Marcus dziękuje PayPalowi, MasterCard i Visa za „sticking it out until 11th hour” z zadaniem śmiertelnego ciosu mechanizmowi włączenia w obieg i nadawania wartości będącego przedszkolną inscenizacją Bertton Woods. Jedyne co mu pozostało to obietnica/groźba zmiany koncepcji „I would caution against reading the fate of Libra into this update. Of course, it’s not great news in the short term, but in a way it’s liberating.” Facebook już raz się tak liberated z poprzedniej inicjatywy Facebook Credits, której nie udało się rozwinąć ponad tokeny na stronie.

    Problem jak być systemem płatności dla pozabankowego drugiego (Ant financial w Indiach, Brazylii) i trzeciego świata (Afryka, m-pesa) to nie jest ten sam problem jak pełnić rolę dolara w tych płatnościach, a jednak jednego bez drugiego się nie da.

    Wbrew pozorom problem jest nie mniej namacalnie techniczny niż polityczny. Gdyby było inaczej FB czy Twój wyimaginowany bank centralny po prostu mógłby sobie skopiować pierwsze z brzegu Ripple czy inne Ethereum, przybić pieczątkę że umawiamy się że nazywamy to walutą i cześć.

    Ten Twój patchwork który eseizujesz sobie z referencji in lieu zrozumienia prosi się o potraktowanie Miltonem Friedmanem który w ramach skrajnego monetaryzmu fantazjował o świecie w którym wielki komputer pełni rolę automatic central banker – sam reguluje podaż pieniądza, rozlicza wszystkie transakcje – jest po prostu większa wersją tabelki zeszytu w sklepiku osiedlowym.

    Powiedz mi dlaczego w ogóle istnieją banki? Dlaczego w PRL był PKO, skoro nawet za II RP NBP prowadził jakies konta dla ludności (podobnie jak w połowie lat 90, jak pisałem).

    Zważ, że gdy banki centralne z Twojej wyobraźni wprowadzą dodatkowe (bo byłby to równoległy obieg) waluty, Libra będzie trywialna, Facebook czy kto inny po prostu stworzy metawalutę i bez całej kwadratury koła wyjmie pieniądze z obiegu gospodarczego na swoją platformę.

  41. Wystarczyłoby ten bełkot ograniczyć do tego jednego zdania z tą trafną konfuzją na końcu: „W kryptowalucie zacierają się róznice między pojęciami, co zresztą ilustrują wszystkie ich pokręcone implementacje i generalna konfuzja o czym w ogóle w danym momencie jest mowa”.

  42. Tak, zastanawiałem się co ze słowotoku wyrzucić, ale sam się poddałem. Wygodnie to sobie usprawiedliwiam że klasa społeczna nie predystynuje mnie do takich narracji jak Awal czy stereotypowi oksfordczycy. Akcentowałbym jednak kolejność i nieprzypadkowe umieszczenie Friedmana.

    Cytowany np. artykuł australijskiego ekonomisty dlaczego banki centralne powinny wyręczyć banki w ogóle zaczyna się od cytatu z Glapińskiego Banku Angli – Mervyna Kinga (którego zdezorientowana odpowiedź zaważyła na kryzysie, później brexitera), i w całości zasadza się na teorii idealnie sferycznego systemu bankowego gdyby rzeczywiście był oparty na zasadzie frational reserve. Ale jest tylko w wyobraźni monetarystów. W szczególności nieprawda, że banki rozliczają wzajemne transakcje konsumentów na zbiorczych kontach prowadzonych w banku centralnym.

  43. @orbifold
    „Tak, zastanawiałem się co ze słowotoku wyrzucić…”

    Właśnie. Bardzo lubię Twoje komentarze za zawartość merytoryczną, zwłaszcza, że Twój nick i treść komciów sugerują kompetencje ścisłe, co zawsze cenię. Mam jednak delikatną sugestię, że jakbyś redagował je nieco staranniej, uzyskałbyś wyraźny efekt „podkręcenia jasności”, bo czasem ciężko się nadąża za myślą przewodnią.
    To tak na marginesie, nie żebym sam uważał się za jakikolwiek wzór, zwłaszcza jako komentator nowy i akcydentalny.

  44. „Ale poza Oslo nie jest tak różowo. Akurat w te wakacje trochę jeździłem po Skandynawii i nieopatrznie uwierzyłem w pierdolety o „bezgotówkowej Szwecji”. W skrócie: poza miastem nadal trzeba mieć konkretny cash w banknotach (i to nawet w turystycznych miejscach). Są nawet automaty na monety (!).”

    To jeszcze dodajmy że często na szwedzkim zadupiu akceptowanie płatności kartą oznacza akceptowanie płatności szwedzką kartą. Inne nie działają. No chyba że żelazkiem. W ogóle pod tym względem w Szwecji jest najgorzej, w Norwegii niewiele lepiej i tylko u Finów jest jak w Polsce.

  45. @Awal Biały „w Oslo kartą płatniczą możesz zapłacić za absolutnie wszystko, łącznie z pieczoną rybą na streetfoodowym jarmarku”

    Pozwolę sobie wyjść z pozycji obserwatora, żeby zapytać – a co z datkami na mniej lub bardziej szlachetne cele?
    Bo płatność kartą na jarmarku widziałam też w Polsce, ale co niedziela usiłuję znaleźć w portmonetce właściwy nominał, żeby rzucić na tacę. Tak samo z napiwkiem dla szatniarki (kiedyś dałam 1 euro, bo to miałam w bilonie).

  46. @Magdalena: jak najbardziej praktykuje się na świecie dawanie datków w formie elektronicznej(płatności kartą, przelewem): link to businessinsider.com.pl

    Co do napiwków – niekiedy spotyka się z trwałym, 10% napiwkiem doliczanym do rachunku. A tak w ogóle, to osoby wykonujące to najprostsze prace szatniarsko-kelnerskie winny zarabiać tyle, by nie musieć liczyć na napiwki…

  47. Ja pamiętam, że już wtedy mierziło mnie, że lokalne protesty antyACTA organizują po prostu zwykli naziole i przez to na nie nie chodziłem, dziwiąc się entuzjastycznemu udziałowi znajomych.

  48. Ja wiem czy naziole? Ja wtedy chodziłem, i to raczej były kuce takie jak ja, taki klimat libertariańsko-linuksiarski.

  49. @orbifold

    „W kryptowalucie zacierają się róznice między pojęciami…”

    Zatem jeszcze raz precyzuję moją tezę: w przyszłej dekadzie bank centralny gdzieś na świecie wprowadzi formę pieniądza gotówkowego odpowiadającą definicjom „Central Bank Digital Currency” (CBDC) tzn. pieniądza działającego na zasadzie księgowania płatności w centralnej bazie, którego studyjną wersją jest E-krona. Inne banki centralne będą we współdziałaniu z operatorami komercyjnymi wprowadzać rozwiązania zbieżne z tym kierunkiem działania, podobne do działającej od zeszłego roku w strefie euro platformy TIPS, tj. platformy płatności detalicznych oferującej zalety międzybankowych systemów RTGS (natychmiastowość przekazu) – podobieństwo TIPS do CBDC polega tu na zastąpieniu detalicznej płatności gotówkowej (tj. płatności następującej przez przez przeniesienie własności znaków pieniężnych lub przez przeksięgowania na rachunkach bieżących w bankach komercyjnych) płatnością, której wiążący zapis ma formę przeksięgowania na rachunku banku centralnego.

    Powyższe rozwiązania nie są formą kryptowaluty – nie obejmują technologii distributed ledger i nie zapewniają związanej z nią anonimowości stron. Są/ będą one jednak odpowiedzią banków centralnych na zamianę środowiska technologicznego, w której mogą się pojawić krytptowaluty lub podobne prywatne rozwiązania o funkcji i skali pieniądza gotówkowego (czego usiłuje – nieskutecznie – dokonać Libra) [1].

    Przedstawiane uzasadnienia dla powyższych kroków, jakie przywołałem w cytowanych artykułach (typu przyspieszenie transmisji polityki pieniężnej, upłynnienie rynków, inkluzywność finansowa) są w istocie drugorzędne – kluczowy będzie czynnik polityczny: obrona przed realnie rysującą się utratą publicznej kontroli nad bazą monetarną (base money – sumą gotówki w obiegu i rezerw banków komercyjnych na rachunkach w banku centralnym). Do terminów z ostatniego zdania nie podchodzę z jakimś szczególnym nabożeństwem jako do kategorii makroekonomicznych [2], lecz jako do realnie istniejących instrumentów polityki pieniężnej. Banki centralne, i szerzej państwa jakie reprezentują, nie zechcą pozwolić na utratę znaczenia tych instrumentów i za pomocą CBDC i podobnych rozwiązań dokonają polityczno-technologicznej ucieczki do przodu.

    „Zważ, że gdy banki centralne z Twojej wyobraźni wprowadzą dodatkowe (bo byłby to równoległy obieg) waluty, Libra będzie trywialna, Facebook czy kto inny po prostu stworzy metawalutę”

    Zwróć uwagę, że dałem powyżej dość szczegółowy obraz sytuacji, w której banki centralne Eurosystemu zapobiegły „metarachunkom” gotówkowym (zwanym jako „rachunki techniczne”, mirrorujące rachunki banku centralnego), jakie w systemach rozrachunku papierów wartościowych zaczęli wprowadzać operatorzy komercyjni (Euroclear). Oznaczało to w praktyce, że w tym zakresie (rozrachunek papierów wartościowych) następował insourcing przez operatorów komercyjnych księgowania płatności w pieniądzu banku centralnego. Eurosystem odpowiedział na taką „nakładkę” swoją „podkładką” pod systemy komercyjne, wymuszającą na nich outsourcing (w ścisłym kontraktowym sensie – patrz tu, punkt 4 preambuły: [3]) całości operacji rozrachunku (cash and settlement leg) do swojej platformy T2S. „Podkładka” owa, choć motywowana wskazanymi względami politycznymi, miała również odpowiednie uzasadnienie ekonomiczne: rozbicie kartelowej struktury opłat na europejskim rynku rozrachunku papierów wartościowych poprzez wprowadzenie publicznego operatora wymuszającego obniżenie cen (Adrian Zandberg ze swoim publicznym deweloperem byłby dumny).

    Przykład T2S jest – jak wspomniałem – dla mnie istotny, gdyż zakładam, iż podobna logika będzie kierowała działaniami banków centralnych w odniesieniu do kryptowalut i podobnych do nich rozwiązań. W momencie kiedy zagrożenie z ich strony zostanie ocenione jako realne, wykrystalizują się polityczne decyzje i technologiczne implementacje dla działań obronnych.

    Nie opieram się więc na wyobraźni, lecz na pewnych konkretnych doświadczeniach. Przez Twoje uwagi przemawia perspektywa kompetentnego lokatora „maszynowni technologicznej”, którego nie interesuje sposób funkcjonowania i wpływ „maszynowni technokratyczno-politycznej” (czyli m.in. ciał o akronimach CPSS/CPMI, AMI-SeCo itd.). A jest to jednak wpływ realny, staram się go tu streścić, czy będę miał rację, zobaczymy.

    [1] Zakładam ponadto, że jakiś aktor publicznoprawny (umowna Szwajcaria) być może spróbuje wprowadzić publiczne rozwiązanie o cechach kryptowaluty jako bezpośrednią konkurencję dla przyszłych „Libr”. Presja międzynarodowa sprawi jednak, że będzie to próba jedynie częściowo udana (nie umiem powiedzieć, w jakiej części).

    [2] Nie jestem dogmatycznym wyznawcą „fractional reserve banking” – miałem tu kiedyś na poprzedniej wersji bloga WO mały wykładzik ilustrujący ograniczenia tej teorii (używałem przykładu odrodzenia obrotu pieniężnego w w oparciu o kredyt kupiecki po umownej katastrofie nuklearnej). Wykładzik zniknął w armagedonie Bloxa, może uda mi się go odratować.

    [3] link to ecb.europa.eu

  50. @Awal
    „uzasadnienia dla powyższych kroków, jakie przywołałem w cytowanych artykułach (typu przyspieszenie transmisji polityki pieniężnej, upłynnienie rynków, inkluzywność finansowa) są w istocie drugorzędne – kluczowy będzie czynnik polityczny: obrona przed realnie rysującą się utratą publicznej kontroli nad bazą monetarną”

    Ale to chyba i tak sprowadza to pierwszego czynnika z nawiasu, czyli transmisji polityki pieniężnej? W sensie że jeżeli istotna część obrotu będzie poza systemem bankowym to efektywność tej transmisji spadnie, z czym i tak są problemy.

  51. O ile zgadzam się z Awalem, co do naszkicowanych przez niego działań, to mam pytanie do entuzjastów prywatnych kryptopieniędzy: załóżmy, że obrót przeniesie się z banków i państwowych walut i bitcoinów różnej maści, jak będzie się wtedy płacić podatki? I czy nie boicie się, że gdy państwo straci kontrolę nad przepływem gotówki to może, nie daj neoliberalny boże, opodatkować majątki?

  52. @Dude Yamaha
    W jakimś stopniu tak, choć kluczowi technokraci, jacy będą proponować wdrożenie CBDC to nie specjaliści od polityki pieniężnej. Do nich najbardziej przemówi ryzyko utraty kontroli ich instytucji (banków centralnych) nad infrastrukturą płatniczą – sprawowanej obecnie bezpośrednio w odniesieniu do systemów RTGS i pośrednio, w drodze narzędzi oversight, w odniesieniu do płatności detalicznych. Kiedy ryzyko utraty kontroli na rzecz rozproszonych kryptowalut czy globalnych prywatnych operatorów typu Libra wyda się im osiągnąć rozmiary „clear and present danger”, wówczas każdy argument wspierający konieczność zapobiegawczego uruchomienia infrastruktury CBDC będzie dobry. A do ostatecznych decydentów (członków zarządów, aktorów politycznych) przemówi fakt, że rozwiązania podobne do takiej infrastruktury (jak TIPS) już obecnie funkcjonują bez zakłóceń.

  53. @amplat
    „gdy państwo straci kontrolę nad przepływem gotówki”

    Prędzej piekło zamarźnie niż państwo do tego dopuści.

  54. @wo
    Dlatego zgadzam się z Awalem. Zresztą USA pokazują, że państwo nie dopuści do handlu ropą bez dolara.
    Krypto-hajperzy w ogóle ignorują państwo i jego rolę w obrocie pieniędzmi. Ich prorocy głosili, ze pieniądz jest samoistnym bytem istniejącym niezależnie od państwa, społeczeństwa i chyba samej gospodarki. Zapytałem o podatki, bo i ile pamiętam Graeber w „Długu” pokazuje, że gotówka swoją wartość zawdzięcza właśnie państwu, które wymusza jego wartość żądając go jako podatku (w sumie reketu, bo w opisywanych czasach była to opłata za ochronę przed spaleniem, gwałtem i rabunkiem przez aparat władzy).
    No i jeszcze dochodzi ignorowanie faktu, że bilety NBP mają swoją wartość m.in. dlatego, że państwa zmusza sprzedawców do akceptacji zapłaty w złotych.

  55. „Powyższe rozwiązania nie są formą kryptowaluty – nie obejmują technologii distributed ledger i nie zapewniają związanej z nią anonimowości stron.”

    Ale przecież, z tego co rozumiem, distributed ledger sam w sobie nie zapewnia wcale anonimowości, tylko brak możliwości modyfikacji historii rachunku przez centralną instytucję? A pseudo-anonimowość w kryptowalutach jest zapewniana przez zwykłą kryptografię asymetryczną i mechanizm podpisów cyfrowych, gdzie bycie właścicielem rachunku udowadniam przez posiadanie związanego z nim klucza. Da się zrobić zarówno distributed ledger z każdą transakcją podpisywaną choćby i PESEL-em, jak i scentralizowany system zapewniający anonimowość stron transakcji na poziomie kryptowalut.

    Może to szczegół w całym wywodzie, ale jakoś mi nie pasuje.

  56. @crypto

    Niezależnie od mody na kryptowaluty istnieje też wizja dokładnie przeciwna – w przypadku kryzysu zaufania między państwami, przejdą one na rozliczenia w złocie/walucie mającej pokrycie w złocie. Obliczono nawet, że wartość złota musiałaby wzrosnąć 17-krotnie aby zapewnić płynność obiegu. Z jakiegoś powodu banki centralne wciąż skupują złoto, nawet nasz NBP.

  57. @procyon
    „Ja wiem czy naziole? Ja wtedy chodziłem, i to raczej były kuce takie jak ja, taki klimat libertariańsko-linuksiarski.”

    U mnie lokalnie to autentycznie po prostu Ruch Narodowy organizował.

  58. „U mnie lokalnie to autentycznie po prostu Ruch Narodowy organizował.”

    o to przecież była cała burza wtedy, że my lewaki byliśmy sceptyczni co do politycznego potencjału tej akcji (i niechęć do demonstrowania z naziołami wspólnego), a kliktywiści się o ten sceptycyzm rzucali

  59. @procyon
    „Ale przecież, z tego co rozumiem, distributed ledger sam w sobie nie zapewnia wcale anonimowości, tylko brak możliwości modyfikacji historii rachunku przez centralną instytucję? A pseudo-anonimowość w kryptowalutach jest zapewniana przez zwykłą kryptografię asymetryczną i mechanizm podpisów cyfrowych, gdzie bycie właścicielem rachunku udowadniam przez posiadanie związanego z nim klucza. Da się zrobić zarówno distributed ledger z każdą transakcją podpisywaną choćby i PESEL-em, jak i scentralizowany system zapewniający anonimowość stron transakcji na poziomie kryptowalut.”

    Dziękuję za tę korektę. Owszem, anonimowość stron płatności przy użyciu kryptowaluty nie jest konieczną implikacją użytej technologii distributed ledger – można działać system oparty o tę technologię wymagający weryfikacji tożsamości dla obu stron, i zresztą projekty oparte o diustributed ledger w obszarze płatności hurtowych (Jasper w Kanadzie oraz Ubin w Singapurze) tak właśnie działają – co m.in. umożliwia wykonywanie operacji „proof-of-work” (konsumujących ekologicznie nieakceptowalne ilości energii w przypadku Bitcoina) w mniej kosztowny sposób, w oparciu o centralnego „notariusza”.

    Jednak w przypadku płatności detalicznych kluczowe kryptowaluty nie zyskałyby popularności gdyby nie zapewniona możliwość anonimizacji użytkownika. Wydaje się, że sukces tego instrumentu jest oparty na klientach (mniejszościowych w ogólnej populacji) dla których cecha anonimowości jest deklaratywnie ważna.

    Pełna anonimowość w przypadku pieniądza opartego o powszechny dostęp do rachunków w banku centralnym, jakkolwiek teoretycznie możliwa, jest raczej wykluczona jako praktycznie wdrożone rozwiązanie. Taki instrument być może umożliwi „płacenie anonimowo” wobec odbiorcy płatności do pewnego progu kwotowego, jednak centralny operator (oraz inne podmioty np. policja z nakazem sądowym) będą mieć wgląd w rejestr – taki będzie polityczny konsensus co do ram prawnych tego instrumentu.

    Wreszcie autkorekta dotycząca terminu spełnienia moich przewidywań. Po pewnym researchu okazuje się, że one już się spełniają. W marginalnych jurysdykcjach, które najwyraźniej nie zaprzątywały sobie głowy projektami studyjnymi:

    „w przyszłej dekadzie bank centralny gdzieś na świecie wprowadzi formę pieniądza gotówkowego odpowiadającą definicjom „Central Bank Digital Currency” (CBDC) tzn. pieniądza działającego na zasadzie księgowania płatności w centralnej bazie…”

    To już się dzieje w Ekwadorze, gdzie walutą jest dolar amerykański. Precyzyjnie na opisanej powyżej zasadzie działa ich system „Sistema de dinero electrónico” – tu jest specyfikacja [1] a tu filmik pokazujący mobilne interfejsy [2]. Motywacją, można wierzyć że szczerą, jest inkluzywność finansowa (system wprowadzono w 2015 r., gdy rządził lewicowy populista Rafael Correa).

    „Zakładam ponadto, że jakiś aktor publicznoprawny (umowna Szwajcaria) być może spróbuje wprowadzić publiczne rozwiązanie o cechach kryptowaluty…”

    Zrobiła to w 2018 r. Republika Wysp Marshalla (niepodległy kraj stowarzyszony z USA) wprowadzając „Sovereign” jako oficjalną walutę opartą o technologię distributed ledger; funkcjonuje ona równolegle do dolara amerykańskiego [3].

    [1] link to cemla.org

    [2] link to youtube.com

    [3] link to rmiparliament.org

  60. Fajnie, że się uczymy tylu nowych skrótów. RTGS real time gross settlement. Poza doszukiwaniem się detalicznego w tym pojeciu, nadal nie rozróżniasz między payment, settlement i clearance.

    CBCD nie jest pojęciem jednolitym, to co opisujesz, to Wholesale-CBDC. Kowalski nie bedzie miał z WCBDC styczności.

    Tego typu pomysły nie są reformą technologiczną. Benefity komputeryzacji już zostały skonsumowane. Wktórce nordycki Blik będzie transgraniczny w krajach nordyckich w wyniku projektu P27, SEPA SCT-Inst jest w 10 sekund w Europie, SWIFT-GPI w 20 na świecie. Mają za to poważne konsekwencje dla sektora bankowego. Nie życzę dobrze prywatnym bankom, ale sytuacje takie jak kryzys strefy euro dotyka wszystkich. CBDC jako waluta wypłat Kowalskiego ma naturalna ewolucje w kierunku sovereign money (odrzuconej w niedawnym referendum w Szwajcarii) oraz narrow banking. Realizując tym samym plan szkoły chicagowskiej powstały w opozycji do welfare state.

    Nie chce mi się reszty hype i otalnych bzdur komentować. Każdy może zobaczyć jak te projekty wyglądają. Bank Kanady po prostu zatrudnił firme konsultingową R3 i ona mu zrobiła zmodyfikowane Ethereum, pokazał że ma własne WCBDC i zrobili sobie LAN party z Singapurem pokazując działanie transgraniczne.

    E-Krona nie jest „studyjną wersją” nie ma żadnej realizacji, planu, ani nawet brudnopisu do planu. Jest panel dyskusyjny, każdy czytający raport może to zobaczyć.

  61. Ekwador ma taką realizację jak Wenezuela ma „petro”, albo Iran który po niewypale inicjatywy EU Special Payment Vehicle w celu ominiecia sankcji USA ogłosił że uruchamia wlasną kryptowalutę.

    Vapourware.

  62. Special Purpose Vehicle, nie payment, sorry.

    Sprawa poza tym w ogóle nie jest nowa. W latach 90 mielismy eCash, czy e-gold (którego obecnośc na eBay spopularyzowała dodawanie do opisu dopisku „PayPal only”), wg projektu z 1983. Analityk BIS wtedy pisał, w 1996: „central banks to consider issuing e-money value themselves”.

    Takie e-money spotykamy dziś w blietach komunikacji miejskiej kodowanych na karcie. Takim czymś może być e-krona value-based z limitem do bardzo małych kwot.

    I TU MOŻNA SKOŃCZYĆ CZYTANIE, bo nudzę czepiając się raportu.

    Panel dyskusyjny dyskutowanie o account-based, czyli koncie w banku Szwecji, odłożył poza horyzont: „continue to examine … consult … initiate crossagency dialogue”. Nie jest dla mnie jasne czym wizja account-based Awala (której panel nie opisuje) różni się od zwykłej płatności elektronicznej dziś.

    Od strony technicznej e-Krona to albo pozorowanie działania albo grupa rekonstrukcyjna typowej porażki wdrożenia informatycznego. Ocena gotowości technicznej nie opiera się na żadnym przedstawionym rozumowaniu – analizie wymagań i sposobów ich realizacji – a na ankiecie stanowisk/obietnic oferentów:

    After posting an invitation on its website, the Riksbank received forty or so proposals and thoughts about the e-krona concept from suppliers and tech companies. The project chose to invite fourteen of these companies to bilateral meetings. An important conclusion from the meetings with technology suppliers is that there is already technology available that could be used to develop an e-krona and that fulfils the properties initially described.

    Te własciwości wg. sekcji „functions and technical solutions” to na przykład być buzzowrd-compliant, lub mieć najwyżej jeden guzik:

    The e-krona system should be an open, flexible and scalable infrastructure …
    To guarantee the greatest possible flexibility, the solution should consistently apply international standards in addition to an open architecture …
    An e-krona also needs to be designed so that everyone, as far as possible, can use it to manage their payments. This means that the e-krona must be widely available and easy to use and hence have a simple and instructive user interface.

    Konkluzje dają obraz głębokości i szczegółowości namysłu:

    The conclusions drawn after our discussions … it is important to develop a technical user interface that is easy to use. … maximum cybersecurity will be crucial

    Typowe spotkanie zarządu w celu „weźmy się i zróbcie coś”, ale żeby było ładne. I solidne.

    Panel rekomenduje do następnej fazy:


    Develop a value-based e-krona
    It is natural to move on to a more operative phase of the e-krona project. In 2019 and 2020, the Project wishes to draft, test and evaluate

    2019 minął i żaden draft nie powstał. A pod koniec 2019 (jeszcze 2 tygodnie robocze) według grafika miałaby zapaść decyzja czy przejść do fazy budowania demo. W świetle opóźnienia nie ma podstaw do jej podjęcia.

    Tak czy siak byłby to niszowy drugi obieg jak na jakichś wyspach Marshalla. Sądząc po stopniu przygotowania i namysłu wdrożenie będzie wyglądało bardziej jak karta ŚKUP niż Oyster.

  63. SWIFT-GPI w 20 MINUT na świecie.

    Parę lat temu Ripple podpisało listy intencyjne z ponad 100 bankami. Blockchain miał zastapić SWIFT. Połowa tego rozwiązania – sam system komunikacyjny (między bankami-korespondentami, jak SWIFT), bez kryptowaluty – jak na razie ma jedno wdrożenie: Santander OnePay FX. Działa tylko w obrębie banku. Równie dobrze mogą to sobie robić telegramami czy magicznymi gołębiami pocztowymi for all anyone cares.

  64. @orbifold

    Dzięki za inspirujące uwagi, pomimo zgryźliwości są one dla mnie ciekawym punktem widzenia. Na użytek kolegów pozwolę sobie zastosować „efekt podkręcenia jasności” wobec naszej dyskusji.

    Przypomnijmy, spór poszedł o to, iż jak to ująłeś, nie potrzebnie fantazjował „Awal, że banki centralne [wprowadzą konkurujące z projektami Libra lub WhatsApp Pay detaliczne platformy płatnicze, bo] po pierwsze nigdy nie mają takiej roli obsługiwania płatności, po drugie są na etapie zabawy w LAN party”

    Odpowiedziałem, że jednak banki centralne przez dużą część swojej historii obsługiwały płatności detaliczne (przez przeksięgowania na rachunkach klientów) i że mają również współcześnie takie technologiczne możliwości. Podawałem przykłady platform opartych o TARGET2 (system płatności wielkokwotowych (RTGS) Eurosystemu) realizujących określone zadania płatnicze: platforma TIPS umożliwia natychmiastowe przekazy pieniężne, zaś platforma TARGET2-Securities – rozrachunek płatności gotówkowych następujących w obrocie papierami wartościowymi. Bezpośrednimi uczestnikami obu platform są komercyjni operatorzy płatności/ rozrachunku (czyli np. banki, depozyty papierów wartościowych), ich ostatecznymi beneficjentami – klienci indywidualni (posiadacze rachunków gotówkowych/ rachunków papierów wartościowych). SWIFT notabene jest dostarczycielem połączeń sieciowych dla tych platform (connectivity provider), nie – jak sugerujesz – ich konkurentem [1].

    W oparciu o te przesłanki, uważam że skrystalizuje się decyzja polityczna, aby banki centralne we współpracy z operatorami prywatnymi rozwijały podobne platformy również w innych obszarach, typu płatności detaliczne „point-of-sale” (przy terminalu w sklepie) czy też płatności online. Ponadto, wobec trendu zanikania papierowego pieniądza gotówkowego jako środka płatności, spodziewam się od banków centralnych umożliwienia elektronicznych rozliczeń w pieniądzu banku centralnego tj. udostępnienia ludności elektronicznych rachunków prowadzonych przez bank centralny. Jest to jedna z form central bank digital currency (CBDC), określana na tym diargamie [2] jak „CB accounts (general purpose)”, w praktyce wprowadzona w Ekwadorze, a analizowana jako jedna z opcji m.in. w Szwecji.

    Twoje obiekcje do moich uwag są w skrócie następujące:

    – mylę pojęcia i plączę obszary – projekty obejmujące RTGS czy securities settlement nie mają znaczenia dla rozwoju płatności detalicznych

    – podaję przykłady słabe technologicznie – ogólnikowe white papers, vapourware

    – za zainteresowaniem banków centralnych tym obszarem stoi zdyskredytowana teoria fractional-reserve banking

    Otóż uważam, że nie odczytujesz przedkładanego przeze mnie materiału tak jak on na to zasługuje. Teoretyczne plany TARGET2-Securities w 2008 r. były na jeszcze słabszym poziomie zaawansowania niż E-krona, w ciągu dekady z ówczesnych hermetycznych dyskusji o „integrated settlement model” powstała największa globalna platforma rozrachunku (będąca jednocześnie, choć się z tym nie zgadzasz, platformą płatności). Ten technologiczny sukces będzie argumentem, jaki zaważy na decyzjach politycznych w pokrewnych obszarach. Za decyzjami tymi będzie stał europejski establiszment technokratyczny (skoncentrowany wokół głównych banków centralnych Eurosystemu i największych operatorów infrastruktur finansowych), który nie będzie chciał oddać pola Librom i WhatsAppom. O relacji „digital money” do teorii makroekonomicznych nie chcę się rozpisywać – kwestie te nie będą mieć kluczowego znaczenia, kto chce przeczytać przegląd dyskusji w tym zakresie, znajdzie go tu: [3]

    Tu można by zakończyć rytualnym „czas pokaże”, jednak blog WO to blog WO, prestiżowe forum którego nie mogą pominąć kluczowi decydenci. Do naszej dyskusji włączył się wczoraj członek zarządu EBC [4], stwierdzając w skrócie: a) musimy rozwinąć europejską platformę płatności point-of-sale: prywatni operatorzy dostaną wsparcie Eurosystemu w formule TIPS, i b) trzeba pomyśleć o central bank digital currency dla ludności (tu orbifold się mu wciął z trzeciego rzędu: „Ależ mylisz się – nie dla Kowalskiego Wholesale-CBDC!”)

    [1] link to swift.com

    [2] link to finriskalert.it

    [3] link to imf.org

    [4] link to ecb.europa.eu

  65. Wy to jednak optymiści jesteście, z WO na czele. Wydaje wam się, że korpy przyciśnięte państwowymi regulacjami potulnie przestałyby traktować przysłowiowego „szarego człowieka” z buta. A może w którychś oprotestowanych przez pompowanych cyberdolarami nazioli ACTA był ustęp o zakazie banowania bez procedury odwoławczej i niezależnej kontroli? Serio pytam.

  66. @robert osowiecki
    „Wydaje wam się, że korpy przyciśnięte państwowymi regulacjami potulnie przestałyby traktować przysłowiowego „szarego człowieka” z buta”

    Wielokrotnie to przecież się udawało – i nadal się udaje. Firma motoryzacyjna dostosowuje swój samochód do norm emisyjnych czy norm bezpieczeństwa pieszego i kierowcy nie dlatego przecież, że jest taka fajna tylko dlatego, że państwo wymusza.

  67. Być może, ale akurat w ACTA nie dostrzegłem nic z troski o maluczkich albo wspólne dobro: raczej starcie „starych” korpo, dobrze zblatowanych i zlobbowanych z europejskimi układami z „młodymi”, które nie mając na tym polu szans, zaatakowały ze strony „ulicy” i tę rundę wygrały. Takie tam przepychanki o podział tortu, z którego do nas na dół tradycyjnie spadają co najwyżej okruszki. Jak już szukać pozytywnych przykładów państwowego, regulacyjnego nacisku na korporacje to RODO już lepsze, chociaż w tej róży też się by znalazło parę kolców (nie rozwijam, bo to osobny temat).

  68. Dlatego przecież piszę, że nie bronię tego konkretnie traktatu. Argumentem „politycy ręce precz od wolności” lobbyści cyberkorpów się jednak posługują do dzisiaj.

  69. @WO

    Powiedzmy bardziej realistycznie: owszem firma motoryzacyjna dostosowuje swoje praktyki, bo kategorie „piesi” i „kierowcy” są na tyle szerokie, aby objąć politycznie ważący elektorat, który – w miarę swojego samouświadomienia – wymusza wprowadzenie reguł i realny nadzór nad ich przestrzeganiem.

    Jednocześnie firma logistyczna (Amazon) bezczelnie łamie normy bezpieczeństwa pracy (nawet te najbardziej zdroworozsądkowe: ewakuuj się, gdy ulatnia się gaz)[1], bo kategoria „pracownicy centrów logistycznych” nie waży politycznie, m.in. przez jej słabe uzwiązkowienie.

    Niewiele zmieniło się od czasów Sinclaira, który na początku XX w. w „Dżungli” postulował wprowadzenie norm w rzeźniach celem ochrony zdrowia ich pracowników (emigrantów zarobkowych), a doczekał się ich faktycznego wprowadzenia celem ochrony konsumentów (klasy średniej), których wystraszyły opisy szczurów skubiących płaty mięsa… Zatem dopóki w paczkach Amazona odbiorcy nie znajdują obciętych palców, państwowe wymuszanie pozostanie niestety tylko połowicznie efektywne.

    Przy czym nawet słabe lub pozorowane regulacje (często spadek po okresach rządów socjalistycznych/ new dealowych) są lepsze niż żadne – korporacje zupełnie pozbawione kontroli szybko odkrywają możliwości optymalizacji wyników przy zastosowaniu pracy niewolniczej, pracy dzieci, itd. – miało to nieraz miejsce w historii, i ma nadal w jurysdykcjach offshorowych.

    [1] link to wyborcza.pl

  70. @Awal Biały i słabe uzwiązkowienie Amazona

    Gdzie jest słabe, tam jest słabe – w Niemczech pracownicy Amazona strajkują często, zwłaszcza w okresie przedświątecznym. Akurat od dziś (Black Friday) do poniedziałku (Cyber Monday) strajkują wszystkie oddziały w Niemczech.
    Mimo tych akcji, od kilku lat nie udało im się uzyskać przejścia z układów taryfowych branży logistycznej do układów taryfowych branży handlowej.

  71. @cmos

    I dobrze, że się zrzeszają i strajkują. Korporacja zawsze znajdzie sposób, by więcej wycisnąć z niezrzeszonych. Sukces w swoich działaniach odnoszą połowiczny, bo – jak wspomniałem – brak im sojusznika w klasie średniej: podstawowym kliencie koncernu i elektoracie ważącym politycznie dla jego regulacji. Niemiecki wyborca Zielonych korzystający z usługi Amazon nie odczuwa tego samego dyskomfortu, który nauczył się odczuwać zamawiając kawę w jednorazowym kubku czy (rzadziej) kupując ubrania szyte w Bangladeszu. Niemiecki aktor występujący w serialu produkowanym przez Amazon Prime Video nie widzi zagrożenia, że za jakiś czas będzie mu to wytykane na takiej zasadzie jak dawniej wytykana była praca dla faszystowskiego przemysłu filmowego. Zakładają oni racjonalnie, że Amazon nie może w ich kraju dokonywać skrajnych ekscesów typu przerzucanie na ofiarę winy za śmiertelny wypadek przy pracy. A fakt, że ekscesy takie to standardowa praktyka Amazon w USA wypychają poza horyzont uwagi. Niestety dla zglobalizowanych korporacji w pełni równorzędnym partnerem mogłyby być jedynie zglobalizowane związki domagające się równych (choćby równiejszych) w skali globu praw pracowniczych… To obecnie niewykonalne. Osiągnięcie podobnego efektu w skali UE jest bardziej realistycznym celem.

  72. owszem firma motoryzacyjna dostosowuje swoje praktyki, bo kategorie „piesi” i „kierowcy” są na tyle szerokie, aby objąć politycznie ważący elektorat

    To jest była ciekawa teoria na temat różnic regulacyjnych między ruchem drogowym a lotniczym: latają ludzie bogaci, stąd wypadki są badane systemowo. Po rozpasaniu regulacyjnym Boeinga które doprowadziło do katastrofy 737-MAX już nie jest aktualna (a najnowszy przykład to 777 któremu w testach rozlazło się poszycie, FAA powiedziała że stalo się to na tyle blisko specyfikowanego limitu wytrzymałości, że można pospawać bez powtarzania testu).

    Europejskie regulacje emisji do 2030 są fizycznie niemożliwe do spełnienia przez silniki spalinowe. Żadne kategorie polityczne pieszych i kierowców nie mają z tym nic wpólnego. Wyłącznie polityka państwa wymuszania wyższej sprzedaży i promocji samochodów elektrycznych (liczą sie jako bezemisyjne do średniej, mimo że oczywiście elektrownie emitują, a emisje produkcyjne nowego samochodu są większe niż 20 lat użytkowania).

    Jednocześnie firma logistyczna (Amazon) bezczelnie łamie normy bezpieczeństwa pracy (nawet te najbardziej zdroworozsądkowe: ewakuuj się, gdy ulatnia się gaz)

    Przede wszystkim stan Indiana łamie swoje powinności wobec obywateli. But that’s by design. Inne stany Amazonowi płacą za obecność, inne zwalniają z podatków.

    Mówimy więc o dwóch różnych podejściach do regulacji, a nie o efektywności regulacji jako takich.

    @cmos
    i uzwiązkowienie w Niemczech

    Paradoksalnie jest to lepsza ilustracja tezy o skuteczności grup nacisku. O ile regulacje wymuszane przez zwiazki sa pożytkiem dla wszystkich, o tyle Niemiecka polityka nie jest adwokatem mas, a mniejszości: posiadaczy i uzwiązkowionych. Nierówności powiększają się link to imf.org Szeroki konsensus od CDU do SPD nadwyżki w bilansie eksportu przypisuje naturalnym konsekwencjom silnej gospodarki. Powszechnie wiadomo o wpływie tej sytuacji na kryzys strefy euro w wyniku nieprzemyślanych konsekwencji mechanizmu monetarnego. Jednak również większość Niemców nie korzysta na silnej gospodarce poprzez brak polityki w kierunku masowej podwyżki płac, co byłoby również jedynym mechanizmem balansowania importu w strukturze którego konsumpcja gospodarstw domowych ma wiodącą rolę.

  73. @orbifold
    „emisje produkcyjne nowego samochodu są większe niż 20 lat użytkowania”

    Takie teksty często są z sufitu i latają po internetach z reguły bez żadnego uzasadnienia. Masz na to jakieś źródła? Najlepiej takie, które biorą uwagę nie tylko spalanie paliwa przez te 20 lat (diesel? benzyna?), ale wydobycie, transport i przetwarzanie ropy, produkcję i transport części zamiennych, produkcję lakieru, opon, części eksploatacyjnych, regularnie wymienianych płynów.

  74. Zwykle te wyliczenia nie biorą pod uwagę produkcji stali. Tylko emisję (i wodę) zużywaną na dalesze etapy. Jest to różnica rzędów wielkości z emisją powstałą w spalaniu. Nie wydaje mi się, żeby branie pod uwagę emisji powstałej przy wydobyciu było sensowne, ale wtedy po drugiej stronie dochodzi również produkcja stali wraz z wydobyciem. Niezależnie od tego czy więcej stali zużywa przemysł samochodowy, czy wydobywczy ropy, powstaje dość mało odkrywcza teza, że generalnie super holistycznie przemysł wydobywczy emituje. Regularne wymienianie płynów to raczej wskazuje, że nigdy nie czytałeś żadnej analizy które wszędzie krążą w internecie, bo po stronie produkcji większe są rzędy wielkości, ciułanie na cyfry znaczące nie pomoże.

  75. Ale serio pytam skąd akurat wziąłeś te 20 lat, bo jestem ciekawy jakie założenia przyjęto do tych wyliczeń.

  76. @Orbifold

    „To jest była ciekawa teoria na temat różnic regulacyjnych między ruchem drogowym a lotniczym: latają ludzie bogaci, stąd wypadki są badane systemowo.”

    Powiedziałbym, że nie tyle że ludzie bogaci, co raczej widać tu bezpośredni interes państwa. Cała otoczka dookoła lotnictwa to wciąż pokłosie czasów gdy mocarstwa (i nie tylko) potrzebowały setek i tysięcy samolotów wojskowych.

    Stąd też utrzymywane w różnej formie programy selekcji i szkolenia (od modelarstwa poprzez szybownictwo po latanie samolotowe – sportowe czy inne), mające dostarczyć zasób kadr do wykorzystania w czasie wojny. To także zainteresowanie utrzymywaniem narodowych przewoźników (także z powodów politycznych, dyplomatycznych etc).

    Trzeci wreszcie czynnik to presja społeczna związana ze spektakularnością katastrof samolotów pasażerskich. gdy gdzie za jednym zamachem 50-100-200 osób to reakcja państwa jest inna niż przykładowe 3000 w wypadkach w skali roku. To samo działa zresztą np. w przypadku zamachów terrorystycznych – liczy się medialność niż sama liczba ofiar.

    Tylko na szczęście w przypadku lotnictwa dużo łatwiej o wprowadzenie konkretnych rozwiązań wynikających z procesów i zjawisk które mają pokrycie w faktach (choć z wielkimi nieraz oporami – jak kwestie czynnika ludzkiego, dużo do myślenia daje „Pilot – Naga Prawda. Czynnik ludzki w katastrofach lotniczych” autorstwa Davida Beaty’ego).

  77. @emisje przy produkcji auta równe 20 lat użytkowania

    Te proporcje wydają mi się mocno zawyżone, ale nawet pomijając to, to teza ta sama w sobie jest nieistotna w sporze o samochody elektryczne. Znaczenie ma tylko, o ile więcej emisji generuje wyprodukowanie auta elektrycznego od spalinowego (i jak to się będzie zmieniać wraz z rozwojem technologii, zwiększaniem produkcji i zwiększaniem się udziału produkcji energii elektrycznej ze źródeł nieemisyjnych). Przecież ludzie kupować nowe auta będą tak czy inaczej.

    Różnica przy produkcji jest zapewne obecnie na niekorzyść elektryków, ale na przykład Musk chwali się, że nowa fabryka baterii ma być w całości zasilana energią odnawialną. W ogóle z powodu tego rodzaju szczegółów wszystkie pojawiając się tego typu wyliczenia wydają mi się nic nie warte (ale chętnie poznałbym wiarygodne badania).

  78. Elektryczne samochody osobowe nie muszą być efektywniejsze energetycznie od spalinowych w skali życia, bo w ich przypadku z założenia zyskiem jest przede wszystkim czyściejsze powietrze w bezpośrednim otoczeniu – czyli głównie w mieście.

    (Same wyliczenia owej efektywności to już właśnie bardziej kwestia przyjmowanych założeń i co konkretnie się do nich wlicza – np koszt budowy i eksploatacji stacji ładowania z podłączeniem kontra stacja paliw z eksploatacją cystern, itd, itp).

  79. Swoją drogą ciekawy jest temat efektywności baterii do takich samochodów. W czerwcu br. belgijski Imec poinformował [1] o przełomie w upychaniu energii w baterii na elektrolit stały (solid state). I teraz człowiek zastanawia się, czy już blisko jesteśmy przejścia branży automotive w nową erę? Czy to jednak jeszcze niemowlęce podrygi? Czy warto teraz rzucać się na te promocyjne Nissany Leaf za 82 tys. PLN [2]? Pewnie za 30 lat obecna technologia będzie wspominana z sentymentem ale równocześnie jako „trącąca myszką”.

    [1] link to imec-int.com

    [2] link to elektrowoz.pl

  80. @„emisje produkcyjne nowego samochodu są większe niż 20 lat użytkowania”
    Czas życia samochodu raczej odmierza się w km. Tu [1] przykład takich badań, które nie potwierdzają Twojej tezy, chociaż autorzy zarzekają się, że zaczęli liczyć od „raw material extraction”. Możliwe, że się pomylili, nie przesądzam. Chociaż zapas mają duży, bo liczyli dla 150 tys. km.

    A samochody elektryczne są w chwili obecnej promowane zbyt nachalnie. Ogólnie podejście „rozważę zakup PHEV/BEV, jak dostanę bonus” na moje oko należy traktować podobnie do podejścia „rozważę zwolnienie zakładników, jak dostanę okup”. Oczywiście przykład idzie z góry, więc zespoły realizacyjne policji wysłałbym najpierw do działów marketingów tych wszystkich korposów, które szantażują nas tym, że będą bardziej eko pod warunkiem, że będziemy kupować ich produkty. Państwo w zakresie wdrażania elektromobilności powinno działać bardziej makro – w Polsce na początek powinno zdaje się naprawić to, że tramwaje i trajtki nie są uznawane za elektryki, co grozi ich wyparciem przez pojazdy akumulatorowe także na trasach, gdzie potoki są wystarczająco duże, by opłacalniejsza i bardziej eko była trakcja (i szyny).

    [1] link to sciencedirect.com

  81. @orbifold
    „emisje produkcyjne nowego samochodu są większe niż 20 lat użytkowania”

    Sprawdzali. Zakres emisji co2 w cyklu życia różnych pojazdów i rodzajów paliw – zależy z czego ładowane są baterie

    europarl.europa.eu/news/pl/headlines/society/20190313STO31218/emisje-co2-z-samochodow-fakty-i-liczby-infografika
    eea.europa.eu/pl/sygna142y/sygnaly-2017/infografika/zakres-emisji-dwutlenku-wegla-w/view

  82. @samoloty vs samochody

    Nie ma się co tutaj doszukiwać spisku elit. W przeciwieństwie do samochodów, w lotnictwie każdy błąd/awaria powoduje tragiczne skutki. Jeśli w samochodzie zgaśnie silnik, to można zjechać na pobocze i nikt nie ginie. W samolocie jak zgaśnie silnik – wiadomo. Wiele awarii, które w samochodach mogą się zdarzyć i można z nimi kontynuować jazdę (okno się nie domknie, klimatyzacja nie działa), w samolocie oznaczają katastrofę i setki ofiar.
    A latające samochody – dobrze że ich nie ma, bo jeśli miałby być poddane takim regulacjom jak samochody to stałyby się poważnym zagrożeniem dla otoczenia.

  83. @samochody vs samoloty
    Podstawowa różnica to jednak też ta, że samochód w większości wypadków kupowany jest przez konsumenta, który nie jest w stanie zweryfikować przy zakupach poziomu bezpieczeństwa. W razie wypadku będzie też często ofiarą (on i potencjalnie też osoby bliskie).

    Samoloty wręcz odwrotnie – kupowane są przez profesjonalistów, zainteresowanych by mieć opinię bezpiecznych oraz mających środki by to sprawdzić.

    Sprowadzanie tego do spisku elit jest o tyle bezsensowne moim zdaniem, że przecież elity jeśli by były zainteresowane to raczej obniżeniem poziomu zabezpieczeń przy mniejszych samolotach (oraz pewnie też samochodach bo przecież elity też głównie kupują samochody a nie samoloty).

  84. @orbifold
    Zwykle te wyliczenia nie biorą pod uwagę produkcji stali. Tylko emisję (i wodę) zużywaną na dalesze etapy. Jest to różnica rzędów wielkości z emisją powstałą w spalaniu. Nie wydaje mi się, żeby branie pod uwagę emisji powstałej przy wydobyciu było sensowne, ale wtedy po drugiej stronie dochodzi również produkcja stali wraz z wydobyciem.

    Bzdura.
    Emisja ze spalania paliwa do samochodu jest rząd wielkości większe niż zużyte do jego produkcji.
    Orientacyjnie – tona stali – emisja CO2 2.12 t (źródło: raport roczny ArcelorMittal)
    Przejechanie 20 000 km dieslem – emisja 2.64 t CO2 (zużycie 5 l/100 km). Przejechanie dieslem 400 tys. km – 52.8 t CO2 (w miarę rozsądne oszacownie życiowego przebiegu)
    Dla benzyny 20 tys. km – emisja 3.29 t CO2 (zużycie 7 l/100 km), 300 tys. km 49.3 t CO2.

    Rzekoma gigantyczna emisja przy produkcji to jest jeden z wielu mitów w kampanii FUD przeciwko jakimkolwiek działaniom przeciw ograniczeniu produkcji paliw kopalnych.

  85. @Siadczyk

    „że przecież elity jeśli by były zainteresowane to raczej obniżeniem poziomu zabezpieczeń przy mniejszych samolotach”

    Pomijając już to na czym by zależało dużym graczom (a co wyszło na jaw choćby przy aferze z B737MAX) to w przypadku lotnictwa ogólnego w Polsce raporty powypadkowe pokazują trochę zdarzeń z cyklu „janusz biznesu i jego samolot”. Są przypadki gości którzy sobie kupili śmigłowiec i latali bez uprawnień, są inne patologie. Wielu mechanizmów społecznych i psychologicznych można doczytać się między wierszami. Zaletą systemu jest to że raporty – orzekające o przyczynie a nie winie – powstają. Aczkolwiek…mam wrażenie że od paru lat są jakby mniej wnikliwe. Jakby na badania wypadków lotniczych było mniej środków.

  86. Zależnie od jakości stali, i bez energii. Stal wyższej jakości może emitowac nawet dwa razy więcej. Nie tylko CO2. Głównym producentem są Chiny gdzie proces nie jest najnowocześniejszy jak w (mniejszości) instalacji Mittala na czym korzysta przy średniej.

    SUV emisję przy produkcji na poziomie kilkudziesięciu ton CO2 osiąga na luzie.

    Lepiej jest dojechac stare niż szybko wymieniac na nowe. Tak jak się robi w zbiorkomie.

  87. Może przeceniamy znaczenie internetu? Ostatnio sporo o tym myślałem i zauważyłem, że różne bzdury o ufo, Kennedym i masonerii najlepiej funkcjonowały w czasach przed przed rozwiniętą siecią. Teraz to bzdury dla małej grupy sekciarzy. Na dodatek wygląda jakby to była domena boomerów wychowanych na hipisowskich bzdurach.
    W Polsce jest nieco inaczej bo z kongresówką, folwarkiem i krk nie wykształciła się u nas kultura dyskusji, weryfikowania faktów itp.

  88. @Nankin77
    „przeceniamy znaczenie internetu?”

    Głównym problemem nie są spiskowe bzdury, tylko niezdolność do przeczytania tekstu dłuższego niż dwa zdania, kompletna nieumiejętność napisania z sensem trzech zdań oraz przeświadczenie, że w sieci wszystko jest, więc po co coś pamiętać. I to jest raczej wina internetu/telefonów.

  89. @Nankin
    „bzdury o ufo, Kennedym i masonerii najlepiej funkcjonowały w czasach przed przed rozwiniętą siecią”

    To kwestia mody. Co prawda UFO się już wypaliło (choć, OIMW, masoneria i Kennedy wciąż trzymają się nieźle), za to pojawiły się np. zabójcze szczepionki, Reptilianie i moda na egzorcyzmy (zabójcze szczepionki, precyzyjnie mówiąc, nie tyle „pojawiły się”, co w wielkim stylu powróciły po wielu dekadach niebytu). Bez sieci głupoty też znakomicie funkcjonowały na obrzeżach śmietnikowo-klozetowych (te wszystkie gazetki w rodzaju „Skandali” czy niezapomniane wydawnictwo Amber wydawane były przecież w czasach głęboko przedinternetowych). Do dziś zresztą można w kioskach dostać tytuły typu „Tajemnice Świata”, „Przepowiednie na XXI wiek”, „Poznaj Żyda”, „Lekarz ci tego nie powie”, „Poradnik Jasnowidza” czy „Historie o duchach” – do siania bredni nie potrzeba żadnej sieci, choć niewątpliwie zwiększa ona zasięgi (i, podobnie jak z gazetkami porno, dzięki internetowi odpada wstyd związany z poproszeniem kioskarza o „Przepowiednie Jackowskiego” czy książeczkę Daenikena). Ponadto odnoszę wrażenie, że internet sam w sobie niczego nie tworzy, on tylko powiela to, co już dawno temu zostało wymyślone i wydane w jakichś „Skandalach” (np. Reptilianie to właściwie takie UFO w wersji 2.0).

    Dziś na topie są szczepionki, a co wyskoczy jutro? To czysta loteria, ale przewiduję eksplozję jakiegoś rebrandingu NWO.

  90. @Wo
    „@robert osowiecki
    „Wydaje wam się, (…)a”
    Wielokrotnie to przecież się udawało – i nadal się udaje. Firma motoryzacyjna dostosowuje swój samochód (…) nie dlatego przecież, że jest taka fajna tylko dlatego, że państwo wymusza.”

    Potrzymaj mi moje dieselgate. 😀

    Żeby nie było że tym komciem popieram RO i wyśmiewam stanowisko gospodarza, bo w istocie jest mi ono bliższe – doprecyzowuje.

    Czasem regulatorowi udaje się osiągnąć cel/ zmusić do tego do czego chciał te firmy zmusić, a czasem (jak w przytoczonym przeze mnie przykładzie) nie.

    Imo, trzeba na to zawsze patrzeć podpierając się teorią agencji i teorią gier.
    Regulator ma jakąś funkcje celu zależną od działań korporacji. Ustanawia jakąś regulacje mającą zmusić firmy do zrobienia X. Zarządy firm kminią – możemy zrobić X, nie zrobić X i ryzykować karę lub zrobić Y, które z prawnego punktu widzenia wygląda jak X.

    Potem zaczyna się kolejna runda gry – jeśli firmy się nie dostosowały- karać czy nie, a jeśli karać to jak bardzo

    Chciałbym np zwrócić uwagę że spektakularnie duże kary do EC przyznaje raczej amerykańskim korposom, a VW konsekwencje związane z dieselgate poniósł za wielką wodą, raczej niż w domu.

    Inny przykład gdzie to nie wyszło(do końca) to RODO i wcześniejsze rozporządzenie „ciasteczkowe”.

    Wcześniej można było korzystać z przeglądarek w trybie incognito, nie zapisującym rzadnych ciasteczek. Teraz też można, ale ponieważ w przeglądarce nie ma zapisanego ciasteczka że zapoznałeś się z informacją o przetwarzaniu ciasteczek, to przy każdym wejściu na stronę dostaniesz o tym wyskakujące okienko.

    RODO:
    > ekspectations
    – nie będzie domniemanej zgody, na każde przetwarzanie trzea będzie wyraźnie kliknąć

    REALITY:
    >Prawnicy gazeta.pl
    > Pozwolę sobie sparafrazować ten monit, ale z zachowaniem sensu „wszelkie dalsze działania- oddychanie, scrollowanie oznacza wyrażenie zgody (…)”

    @Awal Biały
    „(…) jak wspomniałem – brak im sojusznika w klasie średniej: podstawowym kliencie koncernu i elektoracie ważącym politycznie dla jego regulacji.”

    Co do tego ważenia polityczne – mam pytanie czy dobrze Cię rozumiem.
    Generalnie ludzi wykonujących proste prace jest więcej niż MMC, UMC, ale to przedstawiciele 2 wymienionych przeze mnie są hmm jeden powie krzykliwi i roszczeniowi, druki – publicznie agitujący do swojej agendy #tagdziałademokracja (vide frankowicze, rodzice 6cio latków itp).

    „Niemiecki aktor występujący w serialu produkowanym przez Amazon Prime Video nie widzi zagrożenia, że za jakiś czas będzie mu to wytykane na takiej zasadzie jak dawniej wytykana była praca dla faszystowskiego przemysłu filmowego. ”
    Byłoby to straszne.

    #SPISEG elit ws lotnictwa
    Mam nadzieje że to gasło SPISEG ELIT to był ironicznie, ale „latające MMC, UMC, UC są bardziej świadome i zarazem roszczeniowe -> skuteczniej lobbują” jest całkiem sensowne. Z drugiej strony- #tanie linie i możliwość latania za kilkadziesiąt/ małe kilkaset zł po europie, a interkontynentalnie promocyjne Nissany za 80 k
    To świetna cena, choć jak ktoś chce tylko elektryczne miejskie jeździdełko (mniej samochodu) to skoda city go za 50 k może Jeszce więcej namieszać na rynku.
    2.
    Doprecyzujmy że elektryk raczej nie jest i nie będzie optymalnym wyborem dla każdego. Większość elektryków mogą być ew opłacalne dla osób nie wyjeżdzających poza miasto/ aglomerację, mieszkających w domu z garażem.

    # o cyklu życia produktów w ogólności
    O ile takie hasła jak 0 waste, circular economy, 0 growth economy sa pod wieloma względami hmmm „cute”, to odwołują się jednak do dość oczywistych założeń – zasoby są ograniczone, liczba ludności rośnie, a wytworzenie każdego wytworu Naszej cywilizacji (nieważne czy sojowego latte, smarfona, obrazu czy samochodu niesie za sobą jakiś ślad środowiskowy i coś zużywają. Warto by było nie konsumować zabawek których tak naprawdę nie chcemy, a jeśli już coś kupujemy, to żeby cykl życia tego produktu był długi (było przez długo użyteczne i dało się w razie awarii naprawić).

    Jest taka mądrość ludowa „nie stać mnie na tanie rzeczy”. Terry Pratchett w swym znakomitym stylu odwołał się (sarkastycznie) do tego memu (chyba ustami Kapitana Vimes’a) „klasy posiadające są tak bogate, bo kupują pożądne rzeczy i nie muszą co roku kupować nowych butów …”.

    Można odnieść wrażenie że producenci (także, a może nawet przede wszystkim) premiuj starają się skracać coraz bardziej cykle życia swoich produktów. Weźmy 2 przykłady zabawek elektronicznych:
    a) surface laptop – no bardzo fajny, ale jednorazowy- niemal nic się nie da naprawić,
    b) klejone wyświetlacze w ipadach air 2 i ipadach pro : wymiana wyświetlacza w i air 2 jest droższa niż kosztował sam ipad- w cenie nowego ipada 2018/19 . Ale co trzeba oddać – apple doskonale to rozegrało przedstawiając powyższe jako feature
    (sądzę że zagięte ekrany we flagowych samsungach pełnią w pewnym stopniu podobną funkcję).

    W takich aspektach (stosowanie „naprawialnych ” technologii, dostęp do części i instrukcji serwisowych, standaryzacja, przeciwdziałanie softwareowemu postarzaniu sprzętu) widzę role regulatorów.

    # o cyklu zżycia samochodów

    Co do zasady w powyższej dyskusji zgadzam (ale raczej „czuciem i wiarą” niż posiłkując się jakościowymi danymi) z @orbifold

    „Lepiej jest dojechac stare niż szybko wymieniac na nowe. Tak jak się robi w zbiorkomie.”

    Oczywiście należałoby doprecyzować „dojechać” – ja rozumiem to w wiekowości przypadków jak „popsuło się coś dostateczie drogiego, co można rozumieć jako ekwiwalent kupienia tego produktu na nowo”.

    Swego czasu jakaś gadająca głowa w EKG (nie chcę skłamać ale chyba Rychu Petru, zanim poszedł do polityki) w dłuższej wypowiedzi (chyba właśnie o ekologii) zawarł zdanie „no i Polacy sprowadzają i jeżdżą tymi 10cio letnimi gratami”. Zapamiętałem to jako taką skrajną egzemplifikacje charakterystycznego dla (w jakimś stopniu) mmc, umc i uc patologicznego konsumpcjonizmu w stylu „samochód nowy, max na 5 lat, telefon co roku nowy, min 2x w roku wakacje, najlepiej na innym kontynencie …).
    Wiele można powiedzieć o takim wzorcu konsumpcji, ale na pewno nie to że jest eco-firndly.

    Wracając do elektryków- można mieć obawy czy ich cykl życia będzie tak długi jak samochodów „konwencjonalnych”, co z zamiennikami i recyclingiem zużytych baterii.
    Z jednej strony- taki elektryk to jest dużo prostsza konstrukcja niż dajmy na to diesel, więc poza mieczem demoklesa (zużyciem baterii) można domniemywać że koszty eksploatacji (w znaczeniu ew wymian części, nie źródła energii) będą niższe.

  91. „Kennedym i masonerii najlepiej funkcjonowały w czasach przed przed rozwiniętą siecią.”

    Jednak internet umożliwia znalezienie się w świecie i komunikację ze sobą małym, oproszonym grupom. I o ile ma to swoje pozytywne przejawy jak jacyś hobbyści, kolekcjonerzy, inne niszowe zainteresowania, to takim niszowym zainteresowaniem kiedyś było też flat earth society. XD

    Internet to tylko narzędzie i jego wykorzystanie jest różne, tak jak różni są ludzie.

    „W Polsce jest nieco inaczej bo z kongresówką, folwarkiem i krk nie wykształciła się u nas kultura dyskusji, weryfikowania faktów itp.”

    Chciałbym jednak zwrócić uwagę że wszystkie przytoczone głupoty – płaskoziemcy, antyszczepy, jaszczury i wiele innych homeopatii to import z zachodu.

    „Ponadto odnoszę wrażenie, że internet sam w sobie niczego nie tworzy, on tylko powiela to, co już dawno temu zostało wymyślone ”

    #wsztrkojużbyo – no taki mamy postmodernizm.

  92. @Mistrz Analizy
    „ponieważ w przeglądarce nie ma zapisanego ciasteczka że zapoznałeś się z informacją o przetwarzaniu ciasteczek, to przy każdym wejściu na stronę dostaniesz o tym wyskakujące okienko”

    Przecież istnieje taka opcja jak „czyść cookies po każdym zamknięciu”. Nawet ja to włączyłem, a kolega nie potrafi?

    „wszystkie przytoczone głupoty – płaskoziemcy, antyszczepy, jaszczury i wiele innych homeopatii to import z zachodu”

    No nie – mamy też własną, lokalną twórczość typu „Jasnowidz Jackowski Mówi Jak Jest” czy te wszystkie historie o Piątym Tupolewie. W pewnym okresie spiski smoleńskie były chyba dużo popularniejsze od importu, a Macierewicz cieszył się większym zainteresowaniem niż, dajmy na to, David Icke.

  93. Jaka jest emisja przy przejechaniu 20000 km samochodem elektrycznym? Powiedzmy w Polsce. Sprawność silnika elektrycznego jest wyższa niż wysokoprężnego (ponad 90% do 40%), tyle że sprawność turbiny parowej to tylko 30%. O oszczędności na emisji może mówić chyba tylko Francja. Pamiętajmy jeszcze o stratach na przesyle, chyba że ładowarka będzie wyglądać jak ta: link to pbs.twimg.com. Nie ma strat na przesyle konieczności rozbudowania sieci etc. Czy ktoś w ogóle liczył ile energii trzeba, żeby naładować tyle samochodów, jaki będzie potrzebny prąd i czym się go prześle? Na początku lat 90, gdy ludzie zaczęli kupować nowoczesne elektryczne kuchenki z piekarnikami, mieszkańcy bloków dowiedzieli się ze zdumieniem, że umowa z ze określa maksymalną moc jaką mogą pobrać z sieci, a i tak taką kuchenkę mogą mieć 2 osoby na klatce bo instalacja nie wytrzyma większego obciążenia.
    Co do regulatorów i korpo to chciałbym, żeby ktoś zainteresował się ceną części zamiennych. Jestem tak stary, że pamiętam, że kupienie czegoś w częściach i złożenie samemu było tańsze od kupienia gotowego produktu, co miało sens, bo przecież w cenie produktu obok kosztu części był jeszcze koszt robocizny. Obecnie producenci sprzętu dbają o zachowanie monopolu na produkcję części zamiennych i ustalają na nie zaporowe ceny. To jest główny powód nieopłacalności naprawiania zepsutych sprzętów. Ostatnio przy awarii pieca gazowego c.o. dowiedziałem się, że koszt zakupu nowego zaworu trójdrożnego i czujnika ciśnienia to połowa ceny nowego pieca.

  94. @monday.night.fever
    To się nazywa tryb incognito i dokładnie o tym pisałem. 🙂 Perz nie mam ciastek (których nie chcę mieć, te które chce to mam), a jako gratis od UE za każdym razem mam pop up o polityce cookies (chyba że zachowałem ciasteczko- wtedy strona wie że już ten pop up przeczytałem :P).

    @amplat
    1. Ile energii trzeba, jaka emisja…

    Zwróć uwagę na to, że elektrownie konwencjonalne charakteryzują się duża bezwładnością, małymi możliwościami zwiększania/ zmniejszania produkowanej mocy, zaś popyt na energie mocno fluktuuje. Gdzieś czytałem, że w nocy soro tego paliwa i energii idzie w komin i zakładając że samochody ładowano by tak jak telefony (przed pójściem spać) to krańcowa emisja co2 wcale nie byłaby duża, nawet przy strukturze PL energetyki.

    2. Dostarczanie tego prądu
    Powyższe rozwiązuje trochę problem. Inna sprawa to budowa szybkich ładowarek. Podstawienie i przyłączenie do sieci kilku superchargerów (supercharger v3 – max moc 250 kW na samochód) wydaje się być… nietrywialne. Podłączyć 40 tesli do superchargerów i już zajęta cała produkcja elektrowni w Dębe XD [1]. ale nawet podłączenie czegoś dużo wolniejszego ot „szybkich ładowarek” 50 kW jest jak mniemam logistycznie skomplikowane.

    Ponadto, jak pisałem wcześniej- EV to nie jest optymalny wybór dla każdego, m.in dla osób mieszkających w blokach z opisach powodów „gdzie to ładować”.

    [1] tps://pl.wikipedia.org/wiki/Elektrownia_Wodna_D%C4%99be

    3. ” Jestem tak stary, że pamiętam, że kupienie czegoś w częściach i złożenie samemu było tańsze od kupienia gotowego produktu, co miało sens, bo przecież w cenie produktu obok kosztu części był jeszcze koszt robocizny.”

    Nie no, to nie miało najmniejszego sensu XD

    >drogie części

    I później powstaje ujmijmy to „rynkowy arbitraż” i jeżdżenie w aglomeracji Warszawskiej Mazdą staje się bardzo ryzykownym hobby. 😀

    Drogie części to raz, dwa- sprawianie by proces naprawy był bardzo czasochłonny lub wręcz niemożliwy (2 przykłady elektroniki które opisałem) i w końcu – roboczogodzina specjalisty. M.in. z tego ostatniego powodu sprowadza się do PL samochody po stłuczkach/ zalaniach których w DE czy USA nie opłaca się naprawiać, a w PL już tak.

  95. @Mistrz Analizy

    Ja w kwestii formalnej. Chętnie zapoznawałbym się z Twoimi analizami, ale oprócz tego, że są one rozwlekłe (rozważałeś może niejaką kondensację wypowiedzi na szlaku mózg-palce-klawiatura?), to jeszcze są zapisane w taki sposób, że mnie jako osobę dorabiającą czasem korektą tekstów po prostu fizycznie bolą oczy i głowa przy próbach czytania, i nie jest to przesada retoryczna. Just sayin’.

  96. Mea culpa! 🙁
    Jestem tego niestety świadomy. Nie widać tego, więc zapewne nie uwierzysz, ale:

    (rozważałeś może niejaką kondensację wypowiedzi na szlaku mózg-palce-klawiatura?)
    Owszem. Ten proces ma miejsce i w 1szym wczorajszym komciu skutkował usunięciem 2 akapitów.
    (Poniżej zdanie które uważam za troch nadmiarowe, ale tłumaczy moją pisaninę)
    Jak twierdził Witgenstein, a potem za nim Dukaj- upraszczać i kondensować można tylko do momentu, gdy nie utrudni to zrozumienia przekazu, nie dalej. Rozważałem np powyżej skrócenie kawałka o ciasteczkach i trybie incognito, ale i tak okazał się być nie dość klarowny.

    po prostu fizycznie bolą oczy i głowa przy próbach czytania, i nie jest to przesada retoryczna. Just sayin’.
    Tym bardziej nie uwierzysz, ale jestem tego świadomy, i gdy piszę cokolwiek dłuższego niż 2 zdania sprawdzam błędy w wordzie i z 2x to czytam (dlatego rzadko coś piszę). Najwidoczniej trzeba rzadziej i czytać 4x.

    (Tak – widzę że pozostawiłem niezłe kwiatki. Szkoda że nie ma edycji komentarzy. ;/)

    Zachowanie czystości języka i klarowności wypowiedzi mówiąc, jest jednak dużo prostsze niż pisząc.

  97. @Mistrz Analizy

    Spoks. Nie pisałem swojego dla prostego przyp***dalania się, tylko w intencji dostarczenia tzw. informacji zwrotnej. Ale skoro niezbędna świadomość już jest, to pozostaje mi wewnętrznie wspierać dalsze starania 😉

  98. @”Jaka jest emisja przy przejechaniu 20000 km samochodem elektrycznym? Powiedzmy w Polsce.”
    W przytoczonym przeze mnie wcześniej źródle stwierdzono, że w przypadku miksu energetycznego takiego, jak w Polsce, zawsze (bez względu na przebieg) wyższa.

    @”Zwróć uwagę na to, że elektrownie konwencjonalne charakteryzują się duża bezwładnością, małymi możliwościami zwiększania/ zmniejszania produkowanej mocy, zaś popyt na energie mocno fluktuuje.”
    dlatego wymyślono i wdrożono takie duże akumulatory o nazwie elektrownie szczytowo-pompowe. Nie wiem czy zastąpienie tego dwudziestoma milionami akumulatorów litowo-jonowych jest lepszym wyjściem pod względem emisyjności. Zresztą przy takim masowym wdrożeniu samochodów BEV to może wyjść, że szczytowe zapotrzebowanie na prąd zacznie wypadać w tym samym czasie, w którym większość będzie musiała ładować. No i chcąc załadować do pełna ze standardowego gniazdka czy nawet bardzo wolnej ładowarki praktycznie zawsze będziemy ładować w szczycie wieczornym lub porannym.

  99. @mistrz analizy
    „Rozważałem np powyżej skrócenie kawałka o ciasteczkach i trybie incognito, ale i tak okazał się być nie dość klarowny.”

    Dobry przykład. Niechlujstwo Twojej wypowiedzi bierze się także z tego, że to co chcesz powiedzieć, jest zwyczajnie głupie. Sprowadzenie całego problemu ochrony danych osobowych do ciasteczek i trybu incognito pokazuje, że nie masz o tym pojęcia. Tuż obok z kolei snujesz długie rozważania wynikające z niewiedzy o istnieniu elektrowni szczytowo-pompowych.

    Jeśli nie umiesz czegoś ująć prosto to znak, że to bzdura. Dalsze takie mętne „analizy” będę po prostu wycinać, a w końcu zabanuję.

  100. @loleklolek_pl
    Elektrownia szczytowo-pompowa to doskonałe rozwiązanie. Solina zachwyca mnie od małego. Jej wybudowanie wymaga jednak odpowiedniej rzeki i miejsca na zbiorniki. W dzisiejszych czasach ekolodzy oprotestowywali by jej budowę bardziej niż Bełchatów.
    Ładowanie dużej ilości akumulatorów nocą może spowodować, ze nie będzie nocnego dołka, w którym opłacalne jest pompowanie wody do szczytowego zbiornika. Dlatego brakuje mi w tej całej dyskusji o elektrykach danych technicznych ile prądu będzie trzeba, w jakich porach, czym się go prześle, z czego się go zrobi etc. Bez tych danych rozmowa nie różni się niczym od smoltokowej rozmowy o pogodzie.

  101. @elektrownie szczytowo-pompowe
    Mają sprawność około 60% do 80%, więc są takim sobie rozwiązaniem problemu, który jest zmorą współczesnej energetyki.
    Baterie w samochodach elektrycznych mają sprawność powyżej 90%.
    Co nie zmienia faktu, że obecnie infrastruktura energetyczna nie jest dostosowana do masowej motoryzacji elektrycznej.

  102. @elektrownie szczytowo-pompowe

    Fajna sprawa, super że w Polsce je mamy, ale one nie załatwiają problemu. Wszystkie polskie elektrownie szczytowo-pompowe mają łączną moc w okolicach 1 GW.

    W Stanach mają jakieś propozycje dobudowania przepompowni do Hoover Dam. Inna skala, więc może i ma to większy sens, ale koszty muszą być gigantyczne. No i ogólnie rzecz biorąc elektrownie wodne straszliwie niszczą środowisko.

    Inna sprawa, o której się nie mówi w kontekście aut elektrycznych, to że jazda na prąd jest po prostu tania. A to oznacza znacząco więcej jazdy. Co jest nieekologiczne nawet, gdyby cały prąd był ze źródeł nieodnawialnych.

  103. elektrownie wodne straszliwie niszczą środowisko

    I emitują porównywalnie jak plantacje ryżowe (też przez monokultury, ale alg, nie biomasy rolnej).

  104. @Mistrz Analizy
    „elektrownie konwencjonalne charakteryzują się duża bezwładnością”

    Nie wszystkie. Nowoczesne turbiny gazowe są bardzo elastyczne – można je włączyć i wyłączyć w ciągu paru minut. Coś takiego będzie, zdaje się, budowane w Turku przez Japończyków (ok. 600 MW).

  105. @Mistrz Analizy
    „płaskoziemcy, antyszczepy, jaszczury i wiele innych homeopatii to import z zachodu”

    Homeopatia jest przykładem, który wart jest szczególnej uwagi. Ta pseudonauka w krajach niemieckojęzycznych jest obudowana instytucjonalnie i praktykowana w formach udających standardowe praktyki medyczne – np. w spółdzielni lekarskiej „lekarz homeopatii” może mieć gabinet obok ortopedy lub pediatry. Przy czym spółdzielnia owa nie będzie się mieścić w dzielnicy robotniczej lub imigranckiej, lecz raczej w prestiżowym kwartale zgentryfikowanego starego budownictwa. Wśród klientów homeopatów przeważają bowiem osoby o wyższym wykształceniu i wysokim statusie majątkowym – uznający korzystanie z tej formy „medycyny uzupełniającej” za dopełnienie ich światopoglądu akcentującego werbalny sprzeciw wobec cywilizacji technicznej oraz poszukiwanie alternatywnych dróg „rozwoju osobistego”.

    Sytuacja ta ma swoje wyjaśnienie klasowe. Kompleks ideologiczny slow life/ ekologia/ medycyna naturalna stał się wygodnym markerem tożsamościowego auto-określenia dla pewnego segmentu wyższej klasy średniej – osób o wykształceniu humanistycznym, wykonujących dobrze płatne wolne zawody nie wymagające ściśle weryfikowanych kwalifikacji (tj. np. zawodów psychoterapeutów, coachów, konsultantów biznesowych czy nauczycieli akademickich pewnych specjalizacji). Pozycja społeczna takich osób wynika z nabywanych w młodości networków i miękkich kompetencji społecznych tj. jest skutkiem dziedziczenia statusu klasowego w stopniu wyższym niż jest to wygodnie przyznać we współczesnym demokratycznym społeczeństwie. Dlatego też otwarta, inkluzywna i „łagodna” ideologia jest potrzebna tej grupie dla legitymizacji jej społecznego uprzywilejowania. Pozwala im się czuć „sprawiedliwie” lepszymi niż inni – bo przecież „każdy” może być taki jak oni, jeżeli tylko odrzuci cywilizacyjne zło i nauczy się żyć w lepszym stylu (zakupując porośnięty bluszczem domek za skromne pół miliona euro i samochód elektryczny odpowiedniej marki). Oczywiście inkluzywność i holistyczność tej ideologii jak najbardziej pozwala jej wyznawcom zupełnie naturalnie korzystać z dobrodziejstw cywilizacji, w tym naukowej medycyny, kiedy jest taka potrzeba: nikt na serio nie będzie brał preparatów z cukru, gdy trzeba inwazyjnie leczyć raka.

    O istnieniu takiego niedużego, lecz politycznie ważącego segmentu społecznego należy pamiętać interpretując sytuację w Niemczech i innych krajach zachodniej Europy. Część programu niemieckiej Partii Zielonych kierowana jest do tej grupy, w Szwajcarii ich interesy realizował ruch, który doprowadził do usankcjonowania „Medycyny uzupełniającej” w konstytucji (patrz tzw. „Provisorium II” w sprawie art. 118a konstytucji szwajcarskiej). Patrząc bardziej ogólnie, jest to przykład tego jak irracjonalne ideologie (w tym religie) dostosowują się do potrzeb modernizujących się, technokratycznych społeczeństw. Stają się w ich ramach symbiotyczną naroślą unikającą otwartego konfliktu z racjonalistycznym światopoglądem, jednak użyteczną dla dominujących klas społecznych.

  106. Osobiście uważam religie za ground state racjonalności (niewzbudzony/jałowy). Behawiorysta Robert Sapolsky umieszcza religię nawet biologicznie (a szamaństwo/kapłaństwo jako schorzeń). Ale bardziej z doświadczenia, kiedy próbuje się robić nową naukę, a więc jest się na granicy zrozumienia, mechanizmy socjologiczne nie są tak odmienne jak by się… chciało, wierzyło?

    To tłumaczy też fenomen tzw. racjonalistów (dalekich od racjonalności), nie specjalnie kompetentnych technokratów z dyspozycją do faszyzowania. Na przykład takich eko-faszystów dla których źródłem problemu jest przeludnienie, to że wypada na określone rasy oczywiście po prostu wynika z liczb. Oni też unikaja otwartego konfliktu (są bardzo „racjonalni”). A szkoda. Najlepiej żeby zajęli się sobą nawzajem (jeśli atakują to najczęściej lewicę stąd intelektualne wygibasy przypisujące eko-faszyzm właśnie jej).

  107. @”Mają sprawność około 60% do 80%, więc są takim sobie rozwiązaniem problemu, który jest zmorą współczesnej energetyki.
    Baterie w samochodach elektrycznych mają sprawność powyżej 90%.”
    Ale większe znaczenie ma emisyjność w cyklu życia niż jakiś jeden parametr sprawności. Zresztą tu [1] np. porównują elektrownie szczytowo-pompowe z odpowiednio dużymi bateriami i sprawność całkowita wyszła im trochę lepsza dla szczytowo-pompowych, bo:

    High efficiencies of 90-98 % (e.g. Korthauer, 2013) can be found for lithium-ion batteries as opposed to only around 75-80% for pumped hydropower storage (Beck et al., 2013; Höflich et al., 2010). However, losses for inverters, management system and transformers have to be added, leading to an overall-efficiency of 80-88% for batteries (VISPIRON, 2015). Furthermore, the utility scale battery has very specific requirements regarding its optimal operational conditions. It requires heating, cooling and ventilation (Santhanagopalan et al., 2014, p. 67).

    Akumulatory to trochę coś innego, ale też mogą nie wyglądać tak różowo, gdy weźmie się pod uwagę chociażby to, że trzeba je co jakiś czas wymieniać (czytaj emitować procesami produkcyjnymi).

    @to że jazda na prąd jest po prostu tania. A to oznacza znacząco więcej jazdy.
    Ilość jazdy wydaje się być bardziej uzależniona od gospodarki przestrzennej niż od cen energii. Poza tym prąd aż tak tani nie jest. Już dzisiaj wychodzi drożej przy założeniu ładowania tylko w stacjach ładowarek. a w przyszłości będzie raczej droższy – szczególnie w sytuacjach, gdy prąd będzie z węgla i ropy, a potencjalnych chętnych na doładowanie będzie na tyle dużo, że różnym podmiotom przestanie się opłacać umożliwiać takie doładowanie ze friko lub w niższych taryfach. Ciągle jednak chyba umyka nam w dyskusji to, że zbiorkom, nawet w dieslu, może mieć mniejszą emisyjność per osoba od takiego BEVa.

    [1] link to researchgate.net

  108. Ha! Od dwóch tygodni jestem na dobrowolnym odwyku newsowym (wyjątek zrobiłem wczoraj dla newsów z branży samochodowo-elektrycznej) i jest mi z tym tak dobrze, że będę próbował dalej, choć na urlopie było zdecydowanie łatwiej niż będzie w fabryce. Za to poczytałem sobie właśnie to co tu piszecie i mam kilka uwag natury ogólnej, choć anegdotycznych siłą rzeczy.

    @nienaprawialne Surface’y
    Swojego Surface Pro 4 kupiłem jak się tylko pojawił w Polsce (chyba ze 4 lata temu, już nawet nie pamiętam) i własnie na nim piszę komentarz. Więc działa. Pewnie jak się zepsuje to nie da się naprawić, ale tymczasem nie narzekam. Poza tym te 7 tysi jakie na niego wdałem już się raczej zamortyzowały. Oczywiście mógłbym wysnuć wniosek, że dobrze zrobione rzeczy się nie psują, ale nie jestem naiwny. Swoją drogą ciekawe jaki procent Surface’ów maści wszelakiej się psuje. Żonie kupiłem Surface Go, a nam obojgu po Surface Headphones. Fajny sprzęt swoją drogą.

    @samochód elektryczny i garaż
    No więc nie mam garażu, ale myślę poważnie o elektryku. Co prawda chciałem jeszcze na dwa lata wziąć spaliniaka w najem i potem przesiąść się na elektryka, ale dealer Jeepa chyba zapomniał o moim zamówieniu, więc może uda mi się na dniach wyplątać z umowy najmu (wkrótce mija półroczny termin dostawy) i pomyślę o elektryku wcześniej. Przy rozsądnym zasięgu mogę ładować samochód raz na tydzień pod sklepem przy okazji większych zakupów lub gdzieś w okolicach fabryki gdy jestem w robocie, więc problemu nie ma. Przy dalszych wyjazdach prąd we własnym garażu przydaje się jak kant na rzyci.

    @ładowanie elektryka
    Oczywiście najlepiej mieć chałupę z panelami słonecznymi na dachu i baterią w piwnicy. Ale jakoś nie mam ochoty na własną chałupę.

    @ładowanie elektryka prądem z polskiego węgla
    Nie przytoczę źródła, ale panowie z Fully Charged Show (link to youtube.com), których programy szczerze polecam, powołali się na jakiś raport, że w Polsce lepiej jeździć samochodem elektrycznym na prąd z węgla niż spaliniakiem. Lepiej, czyli ekologiczniej. link to youtu.be

    @te straszne baterie
    Z tego samego źródła (FCS) dowiedziałem się właśnie, że przemysł naftowy zużywa więcej kobaltu (oczywiście wydobywanego rączkami małych dzieci w Afryce tylko na potrzeby samochodów elektrycznych) niż przemysł akumulatorowwy. Co więcej kobaltu używanego do odsiarczania paliwa nie da się odzyskać, a z akumulatorów tak. Lobbyści i naiwni ludzie to zło tego świata.

    @te straszne zużyte baterie
    wykorzystuje się do budowania magazynów prądu, więc nie lądują na śmietnikach. Poza tym Tesla osiągnęła już taki poziom rozwoju, że baterie wytrzymują przebiegi rzędu pół miliona km bez znaczącego spadku wydajności. BTW, historia o Tesli z przebiegiem miliona kilometrów: link to teslarati.com.

    @hybrydy
    to czyste zło, ściema dla naiwnych i powinni ich zabronić, a przynajmniej dowalić solidne podatki, zamiast je obniżać.

    @na koniec
    Na podróż samolotem ściągnąłem sobie trochę podcastów TokFMowych, w tym stare piąteczki. No i ni cholery głos szanownego gospodarza nie pasuje mi do jego wyglądu. Strasznie dziwnie się słucha, acz ciekawe rzeczy są omawiane, więc pewnie posłucham sobie reszty.

  109. @tani prąd
    W gniazdku nie ma akcyzy.

    @hybrydy
    Hybrydy są na benzynę a nie na prąd.

  110. @Mistrz Analizy [przepraszam za podwójny wpis]

    „Co do tego ważenia polityczne – mam pytanie czy dobrze Cię rozumiem.
    Generalnie ludzi wykonujących proste prace jest więcej niż MMC, UMC, ale to przedstawiciele 2 wymienionych przeze mnie są hmm jeden powie krzykliwi i roszczeniowi, druki – publicznie agitujący do swojej agendy #tagdziałademokracja (vide frankowicze, rodzice 6cio latków itp).”

    Frankowicze są zalążkiem segmentu wyższej klasy średniej o jakiej piszę powyżej. Owszem, jako cała grupa są różnorodni klasowo, jednak ich polityczno-sądowa reprezentacja to ci, którzy dysponują dziedzicznymi klasowo zasobami dla maksymalizacji ochrony swoich interesów. Kluczowe orzeczenie TSUE (w sprawie C-260/18) opiera się na interpretacji dyrektywy o sprzedaży konsumenckiej z lat 90-tych, wprowadzonej ówcześnie dla regulacji umów typu telemarketing. Rozłożony na lata koszt pracy prawników zatrudnionych aby wprzęgnąć te przepisy do ochrony frankowiczów przekracza możliwości przeciętnego kredytobiorcy. I to właśnie ci o nieprzeciętnych możliwościach zyskają taką ochronę. Tymczasem gdyby z podobną determinacją i prawniczą inwencją podejść do pożyczek chwilówkowych czy umów sprzedaży ratalnej oferowanych uboższym klientom, oznaczałoby to wynik o rząd wielkości bardziej znaczący ekonomicznie i społecznie. Trudno jednak wskazać kto byłby zainteresowany działaniem w tym kierunku.

    Charakterystyczne, że Adrian Zandberg w publicznych wypowiedziach bez zastrzeżeń zapisuje się do politycznych adwokatów frankowiczów. Obawiam się, że to nie jest dobrze wyważone lewicowe stanowisko. Polityk lewicy w Polsce powinien akcentować ochronę wszystkich kredytobiorców, niezależnie czy mają kłopot ze spłatą 400 tys. kredytu hipotecznego czy 2 tysięcy chwilówki. U Zandberga wyczuwam jednak podwójne skrzywienie:

    a) ideologiczne („Banki są złe” – a powinno być „Dobrze regulowane i nadzorowane banki są niezbędne dla finansowania lewicowych polityk”)

    b) klasowe – wysyp ostatnich prasowych zanberżanów potwierdził, czego spodziewałem się porównując tu niedawno Zandberga do Zawiszy: ten pierwszy nie spowoduje nigdy kompromitującego wypadku samochodowego, bo w ogóle nie jeździ samochodem. Co jest przedstawiane jako „fajnie lewicowe” a powinno być trzeźwo oceniane jako wyraz klasowego przywileju (nawet jeżeli w rodzinie samochodem jeździ żona). Ów klasowy przywilej odcina Zandberga od autopsji w kwestiach związanych z finansowaniem zakupu i konserwacji auta, codzienną rodzinną logistyką rozwozu dzieci, itd. Błogosławiąc Zandbergowi na drodze „subito Cohn-Bendito”, mam nadzieję na szybkie dorastanie w „Razem” liderek i liderów z niższych klas społecznych, dysponujących tego typu autopsjami.

    „Byłoby to straszne.” [wytykanie pracy dla Amazon Prime Video na takiej zasadzie jak wytykana była praca dla faszystowskiego przemysłu filmowego]

    Amazonowi udało się stworzyć sytuację „new normal” gdzie może opłacać gwiazdorskie gaże reżyserów i aktorów z dochodów uzyskiwanych z pacy magazynierów i kurierów, w USA coraz słabiej odróżnialnej od pracy niewolniczej (regulowane co do ułamków sekund limity czasowe zadań, nierealistyczne normy w praktyce zakładające ciężkie obrażenia i wypadki śmiertelne, elektroniczna inwigilacja, dekapitacja instytucji kontrolnych). Wydaje mi się to podobne do kontekstu, w jakim funkcjonował włoski i niemiecki przemysł filmowy okresu rządów faszystowskich/ nazistowskich, finansowany środkami pochodzącymi z grabieży i pracy niewolniczej. Niektórzy z ówczesnych twórców, np. Vittorio De Sica, za czasów reżimu faszystowskiego byli kinowymi celebrytami (nawet jeżeli nie tworzyli „filmów reżimowych”), by po wojnie stać się czołowymi postaciami kina lewicowego neorealizmu. Było to możliwe w kontekście ogólnospołecznego poniechania rozliczeń, choć w późniejszym okresie twórcy ci musieli się mierzyć z oskarżeniami. Współpraca z czempionem pracowniczego wyzysku może być w przyszłości potraktowana podobnie.

  111. O, a własnie było mi przykro, że Amazon skasował Man in the High Castle. Przez skojarzenia? Dlatego Cary-Hiroyuki Tagawa już nie chciał dla nich pracować? W jakim świetle stawia to The Expanse?

    Netflix jak powszechnie wiadomo juz prawie 25 mld USD długu a z zyskami krucho. Czy to oznacza, że jest finansowany z globalnej niedoli/austerity?

    W przypadku Amazona połowę operating income stanowi Amazon Web Services, byt już zupełnie niezależny od hurtowni.

  112. @orbifold
    Czyli model biznesowy amazonowych centrum spełnień nie wynika z potrzeby biznesu ale z charakteru właściciela i jedyne co tam się spełnia to mokre sny właściciela o plantacji?

  113. @amplat
    Nie sądzę. Korporacja to maszyna do przysparzania zysku akcjonariuszom. Osobowość i charakter właściciela ma drugorzędne znaczenie.

  114. AWS to 1/7 obrotów (sporo!), ale aż połowa zysku operacjnego. To nie znaczy zysku, bo amazon to generalnie kijowy biznes, przez 25 lat istnienia nie ma zysku do opodatkowania, w prawdziwym kapitaliźmie zostałby zastapiony czymś efektywniejszym

    Na pewno z punktu widzenia najemców chmury to jest jakaś inna firma. Zresztą wewnętrznie też (organizacja w formie rynku klienta wewnętrznego). A fullfilment niezależnie od niskiej marży w dystrybucji można prowadzić jak Walmart, za pomocą prekariatu – albo jak Costco, ze związkiem, pracownikami na etatach, bez różnic konkurencyjnych. Koncentracja w wielkie centra czyni drugi model jeszcze łatwiejszym do wykonania.

  115. @Awal
    Akurat wymienianie psychoterapeutów jednym tchem z coachami i w kontekście homeopatii jest co najmniej nierozsądne. Tego zawodu nie zdobywa się na bazie „nabywanych w młodości networków i miękkich kompetencji społecznych” w większym stopniu, niż innych. Znaczna część psychoterapeutów to lekarze psychiatrzy.

  116. @bradko

    „Znaczna część psychoterapeutów to lekarze psychiatrzy”

    A druga – wyznawcy homeopatii (new age’u, racjonalności rynków, wstawić odpowiednie).

  117. @mbied
    „A druga – wyznawcy homeopatii (new age’u, racjonalności rynków, wstawić odpowiednie).”

    A druga to głównie psycholodzy i/lub pedagodzy. I wszyscy, z psychiatrami włącznie, muszą przejść kilkuletnie dodatkowe kursy, często kilkustopniowe, by móc starać się o stosowną certyfikację jednego z PTP (Psychiatrycznego lub Psychologicznego). I raczej nie da się pójść na skróty, chyba, że komuś wystarczy TSR (Terapia Skoncentrowana na Rozwiązaniach), to da się zrobić dwa stopnie w rok. Ale nie mają jeszcze certyfikacji żadnego z PTP, choć się starają.

    To, czego wyznawcami są poza tym, to zupełnie inna bajka.

  118. @psychoterapeuci

    No więc nadają sobie wzajemnie Certyfikaty. I?

    (Widzę całkiem ścisły związek z tym, czego wyznawcami są poza tym).

  119. @m.bied
    „No więc nadają sobie wzajemnie Certyfikaty. I?”

    No więc lekarze też nadają sobie wzajemnie certyfikaty (specjalizacje). I?

  120. @bartolpartol

    „I?”

    W tym przypadku chyba to, że samo praktykowanie kultu cargo nie wystarczy, żeby wielki żelazny ptak przyleciał.

  121. A tak z ciekawości, to w Polsce nie można (już) sprzedawać usługi psychoterapii bez certyfikatu? Wydawało mi się, że psychoterapeuci zawsze narzekają, że jest to zawód nieregulowany i w praktyce każdy może to robić bez żadnego przygotowania, ani kontroli.

  122. @Froz
    'w praktyce każdy może to robić bez żadnego przygotowania, ani kontroli.”

    Niestety można. Certyfikacja jest dobrowolna.

  123. @bradko
    „Akurat wymienianie psychoterapeutów jednym tchem z coachami i w kontekście homeopatii jest co najmniej nierozsądne.”

    Coache też się bronią, że złą markę im wyrabiają mówcy motywacyjni, a oni są na serio i mają potwierdzoną skuteczność.

  124. @homeopatia, psychoterapeuci, coaching

    Pisząc o tym jakie klasowe segmenty w krajach niemieckojęzycznych praktykują homeopatię, nie chciałem deprecjonować podawanych przykładów grup zawodowych jako równoznacznych z uprawianiem pseudonauki. Te związki są trochę bardziej subtelne.

    Może zaproponuję pewien obrazek, aby być bardziej precyzyjnym. Zaznaczam, że nie piszę tu w ogóle o Polsce, gdzie stosunki klasowe wyglądają inaczej.

    Wyobraźmy sobie dom w „dobrej” zgentryfikowanej dzielnicy zachodnioniemieckiego miasta (Monachium, Stuttgartu, Hamburga). Kamienicę z końca XIX wieku, która przeszła „Grundsanierung” czyli remont kapitalny i przeróbkę na przestronne nowoczesne mieszkania po jakieś 0.7 – 1M euro sztuka. Na parterze zamieszkuje para gejów z arystokracji pracowników etatowych, powiedzmy pilotów. Na pierwszym piętrze – partnerka międzynarodowej kancelarii prawnej samotnie wychowująca dziecko ze współzamieszkującą polską nianią. Wyżej: korpomandżer z rodziną. Nad nimi coach żonaty z psychoterapeutką, przez co rozumiem dostawców sformatowanych usług zamawianych przez działy kadr korporacji, względnie refundowanych przez kasy chorych, typu szkolenie „Dealing With Change”, terapia „Overcoming Burnout”. Wreszcie na ostatnim piętrze wysoka urzędniczka miejska – jej ojciec był długoletnim referentem kulturalnym za Schmidta i Kohla, organizował pracę głośnego miejskiego teatru, ona dziś jest znaną w lokalnych mediach pełnomocniczką rady miejskiej ds. równego traktowania. Zaś jej partner prowadzi małe ekskluzywne biuro podróży oferujące wyprawy do „ecolodges” w Namibii lub Kostaryce za jedyne 6K euro od osoby.

    Wszyscy mieszkańcy funkcjonują dobrze w swoich niszach zachodniego kapitalizmu, dostarczają pewne usługi, których nie ma potrzeby deprecjonować. Jednakże ci na niższych piętrach będą raczej social climberami (dziećmi prowincjonalnych dentystów lub nauczycieli), których droga ku zawodowemu sukcesowi prowadzi przez rygorystyczną weryfikację kompetencji. Przykładowo: prawniczka-partnerka musiała najpierw zmieścić się w kilku-kilkunastu najlepszych procentach absolwentów szkoły podstawowej, później szkoły średniej, później uzyskać najlepsze (szczytowe 3-5%) noty na wielodniowym egzaminie zawodowym, a następnie rok w rok mieć ponadprzeciętną „bilowalność” w swojej firmie – znów, precyzyjnie wyliczaną przez firmowy HR. Jej sąsiad – korpomandadżer jest być może social climberem, a być może dziedzicem statusu. Mieszkający nad nim – są już raczej tym drugim. Urzędniczka w sposób oczywisty, coach w sposób zapośredniczony przez umiejętności społeczne i kontakty, nabyte w dzieciństwie (spędzonym być może w tej samej lub sąsiedniej kamienicy). To znaczy przez nawyki chodzenia na odpowiednie koncerty (niekoniecznie symfoniczne, być może jazzowe), przynależność do odpowiedniej parafii czy klubu absolwentów, itd.

    Skłonność do wyznawania homeopatii lub podobnej irracjonalnej ideologii będzie również rosła wraz z piętrami tego modelowego domu. Mieszkańcom niższych pięter dla tożsamościowej identyfikacji wystarcza etos korporacyjny lub środowiskowy (tu: gejowski), względnie religia praktykowana jako socjalny rytuał (przypadek polskiej niani). Mieszkańcy wyższych pięter wiarą (bo jest to zjawisko o cechach wiary) w kompleks slow life/ ekologia/ homeopatia budują grupową tożsamość i nadrabiają deficyt statusowej legitymizacji.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.