Reakcyjne korzenie KUL

Pisałem tu kiedyś o swojej prywatnej teorii literatury popularnej, zwanej w skrócie „woda – woda – BUM!”. Popkultura zwykle podlega ścisłym klasyfikacjom gatunkowym, dlatego czasem eufemistycznie mówi się o „literaturze gatunkowej” („genre fiction”).

Gatunek zazwyczaj jest determinowany przez „BUM!”. Dla fantasy, space opera i cyberpunka będzie to odpowiednio: „czarodziej kastnął spella kula ogniowa +3”, „kosmita zrobił psiuu-psiuu z blastera laserowego” oraz „i wtedy hacker skrackował jego nanowszczepkę”.

Choć to właśnie dla „BUM!” sięgamy po te książki, nie mogą się składać tylko z tego. Jedną z charakterystycznych cech grafomanii jest „BUM! BUM! BUM!”, które nie wywołuje u czytelnika napięcia, tylko dezorientację („zaraz, kto do kogo strzela i którzy to nasi?”), a w końcu znudzenie.

Gdy kilkadziesiąt lat temu czytałem wywiad Mistrza Lema z Beresiem, nie mogłem uwierzyć w deklarację, że fabuła jego powieści zaskakiwała jego samego. Że kiedy Snaut się przestraszył Kelvina, to jeszcze sam autor nie wiedział czemu.

Teraz to trochę rozumiem. Po prostu Lem wyczuł, że wody już wystarczy („Kelvin snuje się po pustych korytarzach”), więc czas na „BUM!”, a wyjaśnienie się jakoś dorobi po kolejnej porcyjce łażenia po korytarzach.

W kryminale „BUM!” to te chwile, gdy inspektor Trunkovy odkrywa nowy ślad mordercy. Albo ktoś do niego strzela zza winkla (kto – to się dowiemy po zaliczeniu kolejnej fazy woda-woda. Albo jego szef, tępy biurokrata, odbiera mu broń i odznakę i wydaje nam się, że to koniec śledztwa (ale przecież po kolejnym woda-woda Trunkovy go przechytrzy).

Utrzymanie właściwego rytmu „woda – woda – BUM!” w literaturze gatunkowej jest najważniejsze. To dlatego książki Remigiusza Mroza mimo wszystko wciągają, chociaż „BUM!” u niego to zazwyczaj tandetne „non sequitur” albo „deus ex machina”, a „woda-woda” to byle jaki wypełniacz, że Chyłka jedzie i przeklina, przeklina i jedzie.

Fenomenem popkultury III RP są retrokryminały, współdefiniowane przez wodę. Inspektor Trunkovy wędruje ulicami przedwojennego Wrocławia, Poznania czy Warszawy, a my je zwiedzamy wraz z nim.

Jeśli odpowiednią jakość ma retro-woda, wybaczamy kiepskie „BUM!”. U pioniera gatunku Krajewskiego też często jest „deus ex machina”, punktem zwrotnym w dochodzeniach Eberharda Mocka bywa coś w stylu „i niespodziewanie tajny spisek podrzucił mu dowody”. No ale jak pięknie odmalowane są pejzaże Breslau!

Prywatnie spośród polskich retrokryminałów najbardziej lubię cykl Marcina Wrońskiego o komisarzu Maciejewskim. Napiszę o nim a propos niczego, bo cały urok blogowania polega na tym, że se można pisać o czym się chce bez czekania na „pretekst aktualnościowy”.

Ich akcja dzieje się zasadniczo w przedwojennym Lublinie, ale mamy gościnne wyskoki do Zamościa, Chełma oraz fikcyjnej (?) wsi Szkodyń nad Bugiem. Z tą przedwojennością też bywa różnie, bo specjalnością Wrońskiego są flashbacki i flashforwardy.

Bezspojlerowy przykład: mamy pewną intrygę sensacyjną, której akcja zasadniczo dzieje się w 1954, ale jak się wszystko zakończyło dowiadujemy się z flashforwarda do 1992, gdy pewna postać drugoplanowa czyta o zwłokach odnalezionych podczas przebudowy Lublina, które IPN zidentyfikował jako ofiarę katowni UB na Zamku Królewskim. Postać drugoplanowa wie, że identyfikacja jest błędna, bo – i tutaj flashback do 1975 – jako dziecko spotkał rzekomego nieboszczyka.

Zasadniczą grupę bohaterów tworzą: komisarz Zyga Maciejewski, jego narzeczona/żona pielęgniarka Róża Marczyńska, jego skrupulatny zastępca Eugeniusz Kraft oraz dwaj tajniacy, Zielny i Fałniewicz, ten pierwszy to lowelas, ten drugi z wojny bolszewickiej wyszedł jako impotent, co jest jego bolesną tajemnicą. Jest też trochę regularnie powracających postaci drugoplanowych, jak poeta i dziennikarz Trąbicz (luźno wzorowany na Czechowiczu).

Ze względu na te flashforwardy dostajemy pewien ogólny „story arc”. Niezależnie od tego, jak się skończy konkretne śledztwo w konkretnej książce – jesteśmy ciekawi, jak bohaterowie umrą. Kiedyś przecież i tak muszą!

Mogę chyba zdradzić, że Maciejewski umrze w pierwszych dniach stanu wojennego, jako jeden z ostatnich z tej głównej ekipy. Podczas wojny kolaborował z Niemcami, potajemnie współpracując z AK. Torturowany przez UB na Zamku, w PRL wegetował głównie jako cieć, rencista i alkoholik.

Jako się rzekło, stereotypowy detektyw musi być Trunkowy. W przypadki Maciejewskiego to o tyle bardziej skomplikowane, że pomógł Róży wyjść z morfinizmu.

To ładne z jego strony, ale wprowadziło fatalną dynamikę do ich związku. On ciągle (fałszywie) podejrzewa Różę, że ta potajemnie bierze – a tymczasem około 1938 jego alkoholizm totalnie się już wymknął spod kontroli, chla już autodestrukcyjnie, do urwania filmu.

Więzienie było dla niego o tyle szczęściem w nieszczęściu, że był to jednak rok detoksu. Nabrał też coś w rodzaju wdzięczności za to, że udało mu się wyjść żywcem z tych wszystkich pułapek, które zastawił na niego pisarz. Podobno tej „wdzięczności za życie” uczą na mityngach AA.

Maciejewski oczywiście nie przeszedł żadnej terapii, tak jak całe polskie społeczeństwo, straumatyzowane wojną, okupacją i stalinizmem. Do jakiego stopnia dziedziczymy ich traumę jako ich wnuki?

Zaspojluję, że Maciejewski pod koniec okupacji spłodził syna, a Róży udało się go urodzić i przeżyć. Ten syn zaś z kolei ma dwie córki.
Jestem w wieku tej starszej, a Marcin Wroński w wieku tej młodszej. Flashforwardy z czasów, w których te wnuczki już są dorosłe (najdalszy sięga chyba do roku 2008!) pomagają współczesnemu czytelnikowi zakorzenić siebie w świecie tych powieści.

Z jakością „BUM!” bywa tu różnie. Może nigdy nie jest to aż non sequitur, ale parę razy jesteśmy niepokojąco blisko deus ex machina, gdy Maciejewskiemu w śledztwie pomaga nasz ulubiony Niezwykły Zbieg Okoliczności.

Za to „woda”… mój Boże, jest wspaniała! Wroński pisze bardzo zmysłowo, wprost czujemy smaki i zapachy. Co bywa nieprzyjemne gdy natrafiamy na jakieś zwłoki w gnojówce, ale rekompensuje nam to współodczuwanie przyjemnościom odczuwanym przez Zygę, gdy ten wcina jakieś swoje ulubione zakąski, popijając piwem i/lub monopolką (w pewnym momencie zwykłe jasne pełne jest już dla niego za słabe, zaczyna je sobie wzmacniać wódką).

Historia Lublina pokazana tu jest nie jak owad zamknięty w bursztynie, tylko – dzięki flashforwardom i flashbackom – możemy zobaczyć portrety tej samej ulicy na przestrzeni 100 lat. Ten dzisiejszy Lublin, pełen wspaniałych knajp i odpicowanych zabytków, kryje przecież pod swoim brukiem wspomnienia z czasów, gdy dane miejsce wyglądało inaczej. Czasem lepiej, czasem gorzej.

Wroński nie stroni od polityki. Jego bohater był wychowany w tradycji PPS, wierzy więc w jagiellońskie multi-kulti i jest cięty na bogaczy i arystokratów.

Opowiada się za tolerancją wobec Żydów i Ukraińców i wkurza go to, że sanacyjna Polska ewoluuje w innym kierunku. Oczywiście, jeszcze bardziej nie podoba mu się to, co przyszło w 1945.

Wroński pokazuje nam jego oczami różne kontrowersyjne i czasem makabryczne motywy z historii lubelszczyzny – getto lubelskie z postaciami takimi jak Szama Grajer, burzenie ukraińskich cerkwi przed wojną, żołnierzy wyklętych i ich antysemityzm, reakcyjne korzenie KUL (skądinąd Alma Mater autora), kresowych arystokratów zachowujących się jakby byli ponad prawem. Jego PPS-owski punkt widzenia jest strawny dla współczesnego czytelnika (to byłoby nieznośne, gdyby Maciejewski był endekiem i POPIERAŁ prześladowanie Ukraińców!).

Poza słusznym światopoglądem, komisarz ma jednak spojrzenie na świat nieodwracalnie skażone tym, czego się na służbie naoglądał. Stąd metafory w rodzaju „to była piękna, ciepła, majowa noc – idealna na czyny nierządne albo wymuszenia rozbójnicze”.

I jak tu nie chlać?

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

95 komentarzy

  1. Obawiam się, że teoria woda-woda-BUM omija niezbyt szczęśliwie istotne warunki dobrej lub wręcz znakomitej czytelniczej „pulpy”:
    1. Ciekawe postacie.
    Wymyślić i opisać interesujących bohaterów pierwszo~ a nawet (co zdecydowanie trudniejsze) drugoplanowych nie jest łatwo. Jednocześnie musi być to ktoś którego zachowanie rozumiemy i rozpoznajemy (analogicznie do teorii muzycznej ulubionych piosenek inżyniera Mamonia z „Rejsu”), ale też powinna to być osoba, która potrafi nas zaciekawić a nawet zaskoczyć.

    Przy dobrym opisie bohatera książki mogę wyobrazić go sobie lub znaleźć „analoga” wśród ludzi, których znam.

    2. Język i styl
    Wielu z moich ulubionych autorów literatury popularnej, np.: Terry Pratchett, Edmund Niziurski, Joanna Chmielewska mieli i mają style pisarskie, które rozpoznałbym obudzony w środku nocy. Z drugiej strony kiepska literatura popularna bardzo często kuleje w tych wymiarach. Drętwe dialogi, dłużyzny itp.

    3. Autor jako Storyteller
    Staram się unikać anglicyzmów jeśli to możliwe, ale w tym wypadku polski odpowiednik – „gawędziarz” zwyczajnie nie pasuje. Dobry pisarz jest dla mnie właśnie takim „opowiadaczem historii”.

    Przy dobrej i bardzo dobrej literaturze popularnej zapominam, że czytam. Mam wrażenie, że autor siedzi obok mnie i rozprawia w zajmujący sposób o tym co się zdarzyło. Każda z postaci ma charakterystyczny język i charakter, które zazębiają się z rozwiązaniami fabularnymi.

    Humor, wartka akcja, słowotwórstwo, rozwiązania fabularne, znakomite zwroty akcji, pomysłowość. Za to lubię i powracam do książek napisanych przez najlepszych „storytelerów”.

    Na boku – nie wiem czy Szanowni Czytelnicy mieli okazję znać kogoś takiego, ja miałem przyjemność spotkać znakomitą opowiadaczkę. Ciotka miała niesamowity „słuch” do ciekawych historii talent do zmyślania. Dochodziło do tego, że a) znajomi i rodzina (bezskutecznie) namawiali ją do pisania, b) po pewnym czasie dzięki talentowi Ciotki nikt nie wiedział co z opowieści zostało zmyślone a co zdarzyło się faktycznie, mimo, że mówiła o sprawach znanych w gronie uwiedzionych przez jej opowieści.

    Po lekturze biografii Stanisława Lema i artykułów w Dużym Formacie przypuszczam, że @WO ma spore zadatki na dobrego opowiadacza, skutecznie tłumione przez zlecone tematy i lata dziennikarskiego szuflowania słowem.

  2. Moja ulubiona „woda-woda” jest z „A na imię jej będzie Aniela”: te opisy palenia akt w 1939, ucieczka władzy do Rumuni, ten sanacyjny oficer zgłaszający się na służbę do Gestapo, opisy getta. „Bum” wręcz mogłoby tu nie być.

  3. @obywatel
    Jest to chyba najlepsza część cyklu, zalecałbym wręcz zaczynanie od niej. Przy czym z tego jak to streściłeś, czytelnik może nie zauwazyć, czemu to klasyfikujemy jako „wodę” a nie jako „bum”, ale Wroński po prostu opisuje to wszystko jako tło szarej codzienności (okupacyjnej, sanacyjnej, stalinowskiej itd.). Tam płonie getto, a tu handlują rąbanką.

  4. „fabuła jego powieści zaskakiwała jego samego”

    No, jednak powiedział to autor literatury pięknej. Lema stawiałbym raczej koło Tomasza Manna czy Stendhala niż koło Remigiusza Mroza. Test na rozpoznanie literatury pięknej (która czasem bywa popularną) stosuję prosty: jeżeli po skończeniu czytania mam ochotę tę samą książkę od razu zacząć czytać jeszcze raz, to coś jest na rzeczy. Miałem tak przy „Solaris” (i ze względu na jakość „wody”, i na sposób robienia „BUM”), ale także przy „Głosie Pana”, bardzo swoją drogą „Mannowskim” (a w „Głosie” gdzie okiem sięgnąć woda, „BUM” jest wobec wody wręcz pretekstowe).
    Wracając do cytatu. Książki (takie z Mannowsko-Lemowskiej półki) się pisze, a nie wymyśla. Pisanie to proces nieco inny niż wymyślanie (fabuły, wątków, postaci). Dlatego sugestia „wyjaśnienie się jakoś dorobi” bardzo celna. Wyjaśnienie się jakoś napisze.

  5. Będąc wczesnym nastolatkiem fascynowałem się grą Stunts. Wyścig samochodowy z przeszkodami. Niektóre przeszkadzajki były fajne, niektóre irytujące. Jak tylko odkryłem edytor, zaprojektowałem więc tor marzeń: proste odcinki z fajnymi przeszkodami: … ależ to było nudne 😀 Wtedy odkryłem że zabawa musi zawierać elementy mniej fajne.

    Musi być przeszkoda mniejsza i przeszkoda większa ;-).

    W zakresie retrokryminałów polecam Artura Baniewicza, Pięć dni ze swastyką i Wołyński gambit. Bardzo rzetelna proza rozrywkowa, autora z sercem jednoznacznie po lewej stronie.

  6. Pamiętam, że czytałem coś o jakimś zapijaczonym cieciu chyba lubelskiej stadniny z jednym koniem. I ten cieć coś kombinował, żeby tego konia do rzeźni nie wzięli, ale nie wykombinował i wzięli. O ile dobrze pamiętam. Bardzo smutna lektura to była. To coś Wrońskiego właśnie?

  7. @ergonauta
    ” Lema stawiałbym raczej koło Tomasza Manna czy Stendhala niż koło Remigiusza Mroza.”

    On grał na wielu fortepianach. Przecież „Szpital przemienienia” jest hołdem dla Manna. Ale w „złotej erze” miał kilka powieści, mających kompozycyjną strukturę zwykłej przygodowej fantastyki – „Solaris”, „Eden”, „Powrót z gwiazd” – które zaskakują jakością zapewne dlatego, że zgodnie z hipotezą Gajewskiej naprędce improwizowane „woda” i „bum” były odreagowaniem traum wojennych.

    Wykorzystywanie kompozycji literatury gatunkowej do tworzenia literatury (de facto) pięknej to nie jest wynalazek Lema. Sienkiewicz bezczelnie stosował „woda – woda – BUM!”, bo jego głównym modelem monetyzacji było publikowanie odcinków co tydzień, więc to się prosiło o cliffhangera. I u Sienkiewicza BUM często jest deus ex machina („Kmicic w pułapce, nie wydostanie się! Ale Kiemlicze!”) albo non sequitur („chwila moment, właściwie jak Helenka z Horpyną się przedostały, magia?” „Tak, a co?” „Cholera, nie wierzę że to dalej czytam”).

  8. @WO
    „Wykorzystywanie kompozycji literatury gatunkowej do tworzenia literatury (de facto) pięknej to nie jest wynalazek Lema.”

    Jasne, że nie. W zasadzie już „Iliada” i „Odyseja” to literatura gatunkowa (powieść batalistyczna i powieść drogi), choć ta druga dłużej istniała w obiegu jako opowieść Ciotki, co ma dobry słuch, niż jako książka w dzisiejszym rozumieniu. Z autorów kryminałów za przedstawiciela literatury (de facto) pięknej jest uważany Raymond Chandler – z powodu jego „wody”, nie „BUM-ów”.

    No i właśnie a’propos Chandlera: trochę mi brakuje wyrazistszego stylu (jaki miała Joanna Chmielewska czy Joe Alex – Słomczyński) u autorów polskich kryminałów. Nawet nie chodzi o Mroza, który jest raczej producentem książek niż pisarzem (tym bardziej, jeśli trzymać się definicji Tomasza Manna: „Pisarz jest to człowiek, któremu pisanie przychodzi trudniej niż innym ludziom”), ale o tak solidnych fachmanów od pisania, jak Krajewski, Miłoszewski, momentami Ćwirlej. Co nie zmienia faktu, że do Wrońskiego czuje się szczerze zachęcony. I na pewno zacznę zgodnie z instrukcją – od „Anieli”.

  9. @ergonauta
    „solidnych fachmanów od pisania, jak… Miłoszewski”

    Hesus! Koleś jak nie pisze kompletnych bzdur obrażających ludzką inteligencję, to pławi się w przemocowym porno. Próbowałem go kiedyś czytać, ale szybko dałem sobie spokój, szkoda czasu.

  10. @ergonauta

    Chandler to wprost pisał, że to, co robi kryminał, to ta woda i że wbrew temu, co myślą wydawcy to jest to, czego chcą czytelnicy.

    Iliada nie jest literaturą gatunkową (pomijając już bezsens zastosowania tego pojęcia z zupełnie innej technologii literackiej,) tam wszystko jest na odwrót, względem tego schematu, wydarzenia są co chwilę, ale są mało istotne, istotne są wybory moralne i ich nieprzewidziane skutki. Tematem nie jest bicie się na włócznie i miecze, ale porządek swiata. Nie ma zaciekawiać, a dawać zrozumienie. Odyseja to rzeczywiście przygodówka, popis fantazji, ale nie jest powieścią drogi, bo wiekszość jej akcji rozgrywa się juz po zakończeniu podróży i ta część jest z obu Homerów najbliższa dzisiejszej literaturze gatunkowej – atak kilkuosobowej grupy na wieksze siły zgromadzone w jednym budynku.

    Nie czytałem Miłoszewskiego i Ćwirleja, ale nazywanie Krajewskiego mistrzem, co przeciez nie jest niczym rzadkim, jest dla mnie jednym z najpoważniejszych dowodów na całkloitą degenerację intelektualną tego kraju. Czytałem tylko jedną jego książkę, pierwsza i byłą to zdecydowanie najbardziej odrażająca i debilna rzecz z jaką kiedykolwiek się zetknąłem w druku. W efekcie nie wierzę w ani jedno słowo, które napisał o przedwojennym Wrocławiu.

  11. @”pomijając już bezsens zastosowania tego pojęcia”

    No przecież żartuję – i dlatego w ów bezsens idę aż tak dalece. Mam wręcz ochotę napisać, że „Iliada” to coś z „Rape and revenge”. Proszę o wybaczenie.

    @Miłoszewski, Krajewski

    Chodzi o umiejętność budowy zdań w języku polskim, ustawiania tych zdań jedno po drugim, ciekawych sposobów opisania banalnych detali, budowy dialogów, które brzmią jednocześnie wiarygodnie i frapująco.
    Jerzy Pilch ujął to krótko: „Literatura to sztuka ustawiania słów we właściwej kolejności.” Nie ma do tego ręki ani Mróz, ani Bonda, ani w zasadzie nikt z czołówki sprzedaży w Empiku.

  12. „nazywanie Krajewskiego mistrzem, co przeciez nie jest niczym rzadkim, jest dla mnie jednym z najpoważniejszych dowodów na całkloitą degenerację intelektualną tego kraju. Czytałem tylko jedną jego książkę, pierwsza i byłą to zdecydowanie najbardziej odrażająca i debilna rzecz z jaką kiedykolwiek się zetknąłem w druku”

    Ha, wreszcie nie jestem sam. Książka musi mi dawać jakąś satysfakcję lub przynajmniej przyciągać bohaterami, którym chce się kibicować. Nie muszą być kryształowi i sterylni, literatura zna mnóstwo świetnych postaci negatywnych, „kradnących show”. Po przeczytaniu pierwszego (i ostatniego) Krajewskiego miałem ochotę od razu umyć ręce, jeśli wręcz nie wziąć prysznic. Tam nie było NICZEGO pozytywnego.

  13. AI, napisz konspekt powieści Remigiusza Mroza.
    Ctrl+c, ctrl+v

    Oto konspekt powieści Remigiusza Mroza, którą mógłbym napisać na podstawie jego dotychczasowych dzieł:

    Tytuł: „Złamane lustra”

    I. Wstęp

    przedstawienie głównego bohatera, doświadczonego detektywa, który od pewnego czasu ma problemy z prowadzeniem swojego życia prywatnego
    wprowadzenie w klimat tajemniczego miasta, w którym rozgrywa się akcja powieści
    II. Rozwój wątków

    główny bohater zostaje poproszony o pomoc w sprawie morderstwa, które wydaje się być niemożliwe do rozwiązania
    w miarę postępu śledztwa, detektyw odkrywa zawiłą sieć kłamstw i manipulacji, która prowadzi do wyjątkowo intrygujących odkryć
    jednocześnie pojawiają się inne wątki, np. tajemnicza przeszłość bohatera, której wyjaśnienie zaczyna mieć wpływ na rozwiązanie sprawy
    pojawienie się nowych świadków i podejrzanych, które komplikują sprawę, a jednocześnie ukazują wiele intrygujących faktów
    III. Kulminacja

    w miarę zbliżania się do rozwiązania sprawy, detektyw staje w obliczu coraz większego niebezpieczeństwa i odkrywa intrygujące powiązania między różnymi elementami sprawy
    dochodzi do szokującego zwrotu akcji, który przewraca na drugą stronę całą dotychczasową fabułę
    kulminacja kończy się zakończeniem śledztwa i rozwiązaniem morderstwa
    IV. Epilog

    opis skutków rozwiązania sprawy na życie bohatera i innych osób zaangażowanych w sprawę
    pozostawienie pewnych wątków nierozwiązanych, sugerujących możliwość kontynuacji w kolejnych powieściach
    Podsumowanie: Powieść Remigiusza Mroza „Złamane lustra” to trzymająca w napięciu historia o intrygach i kłamstwach, w której detektyw musi zmierzyć się z wieloma przeciwnościami, by rozwiązać morderstwo. Powieść jest pełna tajemniczych wątków i nieoczekiwanych zwrotów akcji, a jednocześnie ukazuje złożoność ludzkiej natury i wpływ przeszłości na nasze życie.

  14. Na Fejsie nie mogę, to tu się czepnę.

    Radzieckiego nie pamiętam, ale rota to kompania. Trzy roty specnazu to 150-200 ludzi. Nie wszyscy zginęli, bo niedobitki dotarli do swoich. Nie mówią ilu zginęło, ale czarny dzień brzmi nieźle. I raczej samodzielna brygada specnazu, ale to już szczegół.

  15. @amatil
    No dokładnie, przy czym Szokujący Zwrot Akcji polega na tym, że Chyłka jednak znalazła dowód niewinności klienta. Nie wiemy jaki, bo mamy cięcie i skaczemy do epilogu.

  16. Krajewski mnie uderzył strasznie topornym językiem – wchodzi pan komisarz w brązowych spodniach, przybrudzonej kamizelce i szarej marynarce oraz brązowych butach z wołowej skóry – wypisz wymaluj charakterystyka postaci z wypracowania w liceum. To strasznie zgrzyta. Wyłożyłem się na „Eryniach”, nie wiem czy słusznie.
    Natomiast strasznie mnie urzekła woda w kryminałach Przewodasa (cykl o Jerzym Drwęckim)- tam są fenomenalne postaci drugo planowe – Franc Fiszer, Boy Żeleński et consortes. Czytałem te książki dla wody, szkoda, że tylko część serii jest dostępna cyfrowo, na serio rozważam pójście do biblioteki i poszukanie reszty w papierze…

  17. @wo – ja tylko małe słówko odnośnie ostatniej notki na FB. Rota to w ruskiej armii kompania, nie pułk. Tak wew wogóle to bardzo lubię te notki o wojnie na FB z ciekawostkami z ruskich źródeł.

  18. @”AI, napisz konspekt powieści”

    Jeszcze bardziej przemysłowo jest u Cobena. Tyle że Remigiusz- inaczej niż Harlan – od początku był słaby. Albo od początku sfokusowany na celu: byciu autorem bestselerów.

    @Krajewski

    Fabuł nie lubię (u Chandlera zbrodnia zawsze jest banalna, przez to – wiarygodna, zaś Krajewski tabloidowo epatuje), ale te „buty z wołowej skóry”, opisy architektury, postać Mocka (znajomość łaciny vs słabość do prostytutek) jakoś budzą moje czytelnicze zaufanie. Widząc jednak wasz zbiorowy absmak – muszę zweryfikować u źródła. Może tkwię w błędzie młodości (tzn. czytając 15 lat temu Krajewskiego, byłem młodszy, zdrowszy i radośniejszy niż dziś, więc autor wydaje mi się lepszy niż jest).

  19. @ergonauta
    „u Chandlera zbrodnia zawsze jest banalna, przez to – wiarygodna, zaś Krajewski tabloidowo epatuje”

    Otóż to. Nie czytam wielu współczesnych kryminałów, bo odrzuca mnie przemocowe porno (nie wiem jak to lepiej nazwać, określenie „epatowanie przemocą” jest trochę za słabe). I ciągłe puszczanie się poręczy, czego nie cierpię. I to nie dotyczy tylko polskich kryminałów, to jakiś parszywy tręd światowy jest chyba. Niedawno wymiękłem przy jakimś Francuzie, przy którym Miłoszewski to przedszkolak. Generalnie słabo.

    Krajewskiego akurat parę rzeczy przeczytałem. Faktycznie nie ma tam chyba nic pozytywnego i człowiek kończy lekturę ubrudzony. Ale żeby nie było, że tylko hejtuję, to quasi kryminał „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator bardzo mi się podobał.

  20. @ Bastian
    „Tam nie było NICZEGO pozytywnego.”
    Bardzo nie lubię takiego podejścia, ale nie tu jest problem. Nie ma nic sprzecznego w wyobrażeniu dobrej literatury, w której nie ma nic pozytywnego. Może zdarzyć się znakomity tekst, który składa się z samych ciosów pięścią między oczy. Ale to musi być po coś. Po cokolwiek. Tym czasem ten wrocławski opętaniec smaruje nas gównem tylko po to, żeby wszystko zakończyć twistem, co do którego może mieć całkowita pewność, że nikt nie będzie miał szans go przewidzieć – i rzeczywiście nikt nie ma, bo ten twist jego najgłupszą, najnędzniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek wymyślono na naszej planecie. Każda najżałośniejsza klisza jest wielką sztuką w porównaniu z tym, co wykasztanił Krajewski jako rozwiązanie Śmierci w Breslau. I jeśli ktoś ma w nosie czytelnika do tego stopnia jak Krajewski w zakończeniu swojego debiutu, to nie wierzę, że nie miał go w nosie w czasie riserczu, prawdę mówiąc nie wierzę , że był jakikolwiek risercz i nie wierzę w ani jedno słowo, które napisał o przedwojennym Wrocławiu.

  21. @ „to jakiś parszywy tręd światowy jest chyba”

    Ten przymus makabryczności dotyka nawet, pisarsko sprawnych i intelektualnie ciekawych, Skandynawów, jak Jo Nesbø czy Mankell. Gdzie tam u początków zjawiska „kryminału skandynawskiego” jest para Maj Sjöwall i Per Wahlöö, którzy napisali jeden z moich ulubinych kryminałów i w ogóle książek ever – „Śmiejącego się policjanta”. No i tam zbrodnia założycielska (zbiorowe morderstwo w autobusie) też uderza potwornością, ale po pierwsze jest odpowiednio uzasadniona, a po drugie reszta (bohaterowie, śledztwo, tło społeczno-obyczajowe) to dyskretna w budowaniu napięć, zachwycająca subtelnością i detalami literatura. Zaczynam marudzić jak dziaders, zatem opuszczam wątek.

  22. @przemocowe porno

    Jak już dziadersujemy to ja też! Mnie się wydaje że to taki ogólny trend w popkulturze polegający na podkręcaniu kontrastu na maksa i walenia piąchą po oczach tego wiecznie przebodźcowanego odbiorcy, który mając w tv wojnę 24h na dobę po prostu ma mocno wyśrubowany poziom rzeczy wywołujących jakieś emocje. W kinie przerysowana przemoc i fontanny krwi już dawno przestały kogokolwiek ruszać, do tego pokolenie wychowane na grach komputerowych dorosło i rzuca we wszystko swoimi dzwoniącymi w kieszeniach dolarami. Więc w kinie coraz więcej superbohaterskiego cgi a w książkach bezsensownej akcji dla akcji i brutalnej jatki dla jatki. Jak ktoś godzinami siecze toporem albo rozwala czaszki ze snajperki to jest kompletnie przyzwyzajony.
    Mnie trochę martwi to postępujące odrealnienie które za tym idzie. Parę notek wcześniej ktoś żartował gorzko że kierowcy na autostradzie zachowują się jakby grali na konsoli, ja czasem zastanawiam się nad tym czy moje dzieci nie będą miały zaburzonego postrzegania rzeczywistości jeżeli przedawkują netfliksowe bajki gdzie różne mówiące zwierzęta non-stop używają gadżetów które zachowują się zawsze jakby nie miały żadnej masy.

    Ale żeby nie było żem 100% dziaders, to się przyznam że sam lubię czasem odmóżdżyć się przy GTA, szcególnie że ciągła szydera z późnego kapitalizmu w piątce jakoś do mnie przemawia i jest fajnym tłem do tego strzelania w pikselowych ludzi z rakietnicy. Ot, lemowska wyszalnia w czystej postaci.

  23. > gadżetów które zachowują się zawsze jakby nie miały żadnej masy.

    Oglądałem wczoraj bajkę Tom & Jerry z 1947 i już wiem czemu pokolenie wychowane na niej nazywa się BOOMerami. Strach pomyśleć co zrobi generacja Strusia Pędziwiatra!

  24. @unikod

    Yep, też mam świadomość że to są kreskówkowe motywy stare jak Loony Toons, ale wydaje mi się po prostu że po przeniesueniu w świat animacji 3d robi się z nimi coś dziwnego. Pewnie zwyczajnie przesadzam. Inna sprawa że boomerzy mogli zobaczyć te bajki jak akurat leciały w tv a streamingi można do porzygu katować. A znam dzieciaki, które po powrocie ze szkoły dzielą czas na yt, netflix i konsolę. Zero ruchu czy interakcji z rówieśnikami. [dziaders mode: off]

  25. > świat animacji 3d robi się z nimi coś dziwnego

    „Krudowie” to najpiekniejsza bajka jaką oglądalem ostatnio, przypadkiem była w weekend w telewizji. Jest o jaskiniowcach więc nawalanki są in genre, a punktem kulminacyjnym jest ojciec rzucający rodziną jak piłkami.

    Kompletnie nie mogę natomiast zrozumieć, a nawet wczuć sie w kogoś kto hipotetycznie mógłby rozumieć fascynację popkultury kryminałami. Rozmyślaniem o mordowaniu i niedoli w podnieceniu systemowym gwałtem jakim jest polowanie na sprawcę.

  26. Stare kryminały, np. Agathy Christie, takie w klasycznym stylu „whodunit”, były wciągającymi zagadkami, które czytelnik miał szanse rozwiązać przed finałem i mieć z tego satysfakcję (been there done that). We współczesnych raczej nie ma na to szans z powodów, które już zostały wymienione, więc oprócz ewentualnie fascynującego tła obyczajowego to ja też nie rozumiem, co ludzie w nich widzą (przeczytałam jeden kryminał Wrońskiego z powodu miejsca akcji, nie podeszło).

  27. @Havermeyer
    „Jak ktoś godzinami siecze toporem albo rozwala czaszki ze snajperki to jest kompletnie przyzwyzajony.”

    Nie neguję tego, co napisałeś, ale jednak – jako chudy, niski i nadwrażliwy koleś – z dwojga złego wolę przemoc w popkulturze i bezpieczne ulice niż odwrotnie. Mało co mnie cieszy, lecz akurat fakt, że nie musiałem dorastać w takich np. latach 90., owszem – że nawiążę do komciów pod notką o Lombardzie.

    Osobiście wolę SimCity, czyli wodę niż BUM.

  28. @Lurkerka
    Whodunity przecież nigdy tak całkiem nie zniknęły, choć faktycznie nie wiem, czy ktoś to uprawia akurat w Polsce. Może Pasierski? No ale Fenomenem Popkulturowym (TM) jest przecież The Glass Onion.

  29. @ergonauta
    „jeden z moich ulubinych kryminałów i w ogóle książek ever – „Śmiejącego się policjanta””
    Tak, to jeden z najlepszych kryminałów w ogóle.
    @Wbartolpartol
    „I ciągłe puszczanie się poręczy, czego nie cierpię. I to nie dotyczy tylko polskich kryminałów, to jakiś parszywy tręd światowy jest chyba”
    W serialu BBC „Morderstwa w Midsommer” w większości odcinków ofiara jest zabijana w sposób sprzeczny z fizyką, zbyt przekombinowany lub dający niewielkie szanse na faktyczne zabicie.
    Przykład reprezentatywny – preppers siedzi w bunkrze, wypije butelkę whisky zaprawioną marihuaną po czym ktoś przełącza kable od wentylatora bunkra, wentylator zaczyna kręcić się w przeciwną stronę, wysysa ze środka powietrze i i gość się dusi.
    Nie, tak się nie da.

  30. To ja szanownemu koleżeństwu, równie jak ja zdegustowanemu nadmiarem przemocy i niedoborami intelektualnymi współczesnych kryminałów, pozwolę sobie polecić Jeffery’ego Deavera. W zasadzie wszystko, im mniej znane tym często lepsze (najbardziej znany 'Bone collector’ jest moim zdaniem mocno przeciętny – choć i tak książka jest o niebo lepsza od ekranizacji). Zwłaszcza short stories to często perełki.
    Z polskich moim zdaniem da się czytać tylko Twardoch. Choć Wrońskiego przyznaję nie próbowałem

  31. @Tyrystor
    wolę przemoc w popkulturze i bezpieczne ulice niż odwrotnie.

    Tu oczywiście nie mamy o czym dyskutować, sublimacja naszych krwiożerczych instynktów przez popkulturę to dobre rozwiązanie dla wszystkich. Popkultura jednak mieli wszystko w młynku i stara się być coraz bardziej efektowna i przez to, moim zdaniem, traci smak. Treść staje się pełna non sequiturów, język wyprany ze stylu, obraz przesycony a końcowy efekt jest właśnie efektowny, ale to puste kalorie.
    Gospodarz wspomniał wyżej Glass Onion i owszem, jest to świetna rozrywka, ale w zasadzie wygląda jak sfilmowany komiks zawieszony gdzies poza czasem i przestrzenią. Ja zdecydowanie wolę obejrzeć sobie jakiegoś Poirota z Davidem Suchetem, nie tyle dla samej intrygi co dla napawania się tymi wszystkimi rekwizytami, strojami, wnętrzami z epoki. Podobnie smakował mi Wielki Gatsby z Redfordem, przy którym ten nowy wypada jak jakiś absurdalnie długi klip z mtv (zresztą nie dałem rady tego obejrzeć). Trochę drżę na myśl o tym netflixowym Wilczurze, bo film Hoffmanna się świetnie oglądało właśnie dzięki dbałości o detal, ale kto wie, może da się jeszcze dobrze odgrzać tego kotleta.

  32. @janekr
    Whisky z marihuaną to chyba golił scenarzysta 🙂 dawno się tak nie ubawiłam, jak czytając o tym odwróconym wentylatorze. Od razu przypomniał mi się serial BBC o Sherlocku i rzeczy, które tam się wyprawiały (serial był fajny pod wieloma względami, ale nie pod względem pomysłów na przestępstwa).

  33. @havermeyer
    „Ja zdecydowanie wolę obejrzeć sobie jakiegoś Poirota z Davidem Suchetem”

    Zgoda, no jasne, jest nas dwóch takich w tym mieście (Branagh mnie natomiast za bardzo wkurza w tej roli). Tylko że tak ogólnie, Poirot nas niczym nie może zaskoczyć, bo często to już jest trzecia adaptacja tego samego kryminału, który oglądaliśmy. Postmodernistyczny problem „widziałem to w innej wersji” chyba nigdzie nie jest aż takim problemem, jak w kryminałach z serii „zabił brat bliźniak kamerdynera”.

  34. > Poirot nas niczym nie może zaskoczyć

    Otóż wonią. Nie jest zapity jak większość, ale to też zmęczony życiem wrak człowieka z rozbudowaną fasadą która w jego przypadku pokryta jest dodatkową warstwą tynku na wąsach i potężnym odorem całego flakonu perfum wylanym na trzyczęściowy garnitur przepocony w egipskim słońcu.

  35. Czytałem chyba ze dwie części o Eberhardzie Mocku – i zgadzam się z przedpiszcami, że pokazywanie przedwojennego Wrocławia jest cokolwiek mechaniczne – jakby spisywać ogłoszenia drobne, sklepy z książki telefonicznej i stare menu z restauracji. Dość proste zabiegi, których efekty robią na początki wrażenie, ale potem objawia się ich „mechaniczność” i powtarzalność. A same bum – wymyślne zbrodnie i rytuały są jednak pójściem na łatwiznę. O ile trudniej wymyśleć racjonalnego przestępcę niż osobnika z „Siedem”.
    Skoro o kryminałach retro już mowa, to warto wspomnieć o dwóch ciekawych, acz nie końca udanych (acz lepszych od Krajewskiego) podejściach: Mariusz Czubaj „Około północy” – późne lata sześćdziesiąte oraz cykl Tadeusza Cegielskiego (znanego bardziej z bycia profesorem UW i ekspertem od wolnomularstwa albo bycia ojcem Maksa Cegielskiego) o kapitanie Wirskim – lata pięćdziesiąte w Warszawie. Bum moim zdaniem słabsze, ale woda wyższej jakości. Ciekawe, że lata siedemdziesiąte nie są chyba w ogóle eksplorowane przez autorów kryminałów – może dlatego, że jeszcze za dużo ludzi je pamięta.
    A wychodząc poza krajową literaturę – mamy parę znacznie lepszych pozycji w stylu kryminał retro niż Krajewski. Jeden z cyklów zresztą jest trochę podobny do cyklu o Mocku – mówię o cyklu autorstwa Philipa Kerra o inspektorze Bernhardzie Guntherze. W polskim tłumaczeniu jest 5 powieści z tego cyklu (z łącznych czternastu). Z tych wydanych po polsku – dzieją się w Berlinie w latach trzydziestych oraz w czasie wojny. Bernie Gunther, o ile pamiętam, nie pije ale może być jeszcze trudniejszym bohaterem literackim do polubienia – w czasie wojny jest wcielony do SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS – jak jak Bruner). „Miłość i śmierć w Pradze” jest wariacją na temat motywu zamkniętego pokoju – przy czym tym zamknięty pokój jest w rezydencji Heydricha. Inna książka dzieje się w leśnej kwaterze Wehrmachtu pod Smoleńskiem w zimie 1943 r. – a w lesie właśnie odkryto nieoznaczone groby…
    A teraz autorka, dla która wykracza ponad poziom kryminału retro – Sarah Waters. Tu w szczególności polecam „Złodziejkę” – lata 60-te XIX wieku, zabawa motywami z Wilkiego Collinsa (praojca kryminału – choć akurat „Złodziejka” nawiązuje do „Córek niczyich”). W drugiej kolejności „Za ścianą” (przeczytałem dzięki rekomendacji Stephena Kinga) – tu lata dwudzieste, LGBT i trup. Dla Sary Waters zresztą wątek kryminalny jest tylko pretekstem – ale to pretekst napisany niezwykle solidnie. A „Złodziejka” ma plot twist z górnej półki. Jak kogoś wciągnie Sarah Waters – polecam jeszcze „Ktoś we mnie” – tu późne lata czterdzieste, social climber w podupadłym dworze i jednocześnie powieść gotycka, lekko w klimacie „Dokręcania śruby” Henry’ego Jamesa.

  36. Kryminał z humorem
    Proszę o polecenie jakiś kryminałów z dobrym lub bardzo dobrym wskaźnikiem poczucia humoru.

  37. @fieloryb

    Poczucie humoru to rzecz gustu. Ja się śmieję przy klasykach Joanny Chmielewskiej („Całe zdanie nieboszczyka”, „Wszystko czerwone”, „Krokodyl z kraju Karoliny”, „Wszyscy jesteśmy podejrzani”), ale po pierwsze są to trochę książki dla dziadersów, a po drugie ich kryminalność jest specyficzna. Natomiast są one, z dzisiejszej perspektywy, retro: opisują biurowo-miejskie (środowisko architektów znane autorce insajdersko) realia lat 70. ubiegłego wieku.

  38. @Mariusz Czubaj „Około północy” – późne lata sześćdziesiąte

    Ale co konkretnie się Czubajowi nie (do końca) udało? Postaci z okupacyjnego podziemia (współcześnie do akcji i dwadzieścia lat wstecz), jakieś kwestie topograficzne (chyba nie było tego wiele) czy sam jazzowy kontekst. Pamiętam, że łyknąłem to jakoś w podobnym czasie co „Listy w sprawie Komedy” (dali jako dodatek do Jazz Forum) i siadło mi znakomicie, dlatego jestem ciekaw, co wytrawny czytelnik wychwyci jako mniej udaną „wodę” (czy nawet lekkie bum, bo przecież jeden z bohaterów na moment staje się twardy „jak niegdyś” i załatwia sprawę współczesną też odrobinę „jak niegdyś” w jednym z wątków).

  39. @fieloryb
    „Proszę o polecenie jakiś kryminałów z dobrym lub bardzo dobrym wskaźnikiem poczucia humoru”

    Mnie podszedł cykl o profesorowej Szczupaczyńskiej niejakiej Maryli Szymiczkowej. Zwłaszcza tło społeczne i obyczajowe dziewiętnastowiecznego Krakowa, ukazane uszczypliwie i z jakże słusznej perspektywy. Sama kryminalność jest tam raczej pretekstowa.

  40. @kuba_wu
    „niejakiej Maryli Szymiczkowej”

    To akurat pseudonim znanych i lubianych panów Dehnela i Tarczyńskiego.

  41. @ergonauta
    @Chmielewska
    No to jest tak klasyczny klasyk, że nawet chyba była w lekturach szkolnych szkół średnich (na pewno była taka propozycja).
    Niestety a) większość rzeczy mam przeczytanych, b) późniejsze jej książki gorzej się czyta. Autorka napisała też kilka pozycji dla młodzieży i pamiętam (jak przez mgłę), że dobre.

    Czekam na dalsze propozycje humorystycznych kryminałów. Ze swojej strony mogę polecić „Waleta Pikowego” Borysa Akunina. Jest to właściwie humorystyczny kryminał awanturniczy niezłej jakości. Książka jest częścią większej całości, która przedstawia losy Erasta Fandorina. Bohater jest najpierw urzędnikiem carskim a następnie prywatnym detektywem.

    Autor podszedł do sprawy metodycznie – wyodrębnił podgatunki kryminalne i każdą z książek napisał opierając się na innym schemacie fabularnym. Mamy więc serię kryminałów retro połączoną z historią Rosji.

    Na boku – ciekawe jest, że podobnie jak jeden z braci Strugackich Akunin jest z wykształcenia japonistą.

  42. @kryminały z humorem

    Ja dość często śmiałem się przy serii Departament Q, którą napisał Jussi Adler-Olsen. Główny bohater, Carl Morck, marzy tylko o tym by cały dzień zbijać bąki ale nie wychodzi mi to zbyt dobrze. To co bawi, to jego dynamika z postacią Assada, syryjskiego imigranta, który dołączył do Departamentu Q w roli „stażysty”.

  43. @Martin_S
    „Około północy”:
    Książkę poleciła mi moja mama – która żyła w Warszawie w latach 60-tych, właśnie z uwagi na klimat. Obiektywnie to dobra pozycja, wybijająca się na tle polskiego kryminału, zresztą trochę niezauważona. Czubaj w ogóle jest lepszy od Krajewskiego. Autor nie szedł zresztą w wytarte schematy – bohater nie leczył kaca przez całą książkę, nie dobijały się do jego kawalerki (o ile pamiętam) tłumy upadłych, pięknych kobiet (chyba tylko jedna się dobijała – zresztą to był trochę motyw jak z Dziennika 1954 Tyrmanda – tam to była Bogna?), nie był geniuszem jazzu (acz podobno był niezły), zaułków Pragi nie zaludniały hordy zdegenerowanych złoczyńców (acz po gębie chyba dostał). Flashbacki z Powstania Warszawskiego bardzo dobre. Może styl mi trochę nie podszedł? Ale oceniam znacznie wyżej niż Krajewskiego.
    A odnośnie jakości „wody” w polskich kryminałach – tu zdecydowanie dla mnie wygrywa Miłoszewski i pierwsza część trylogii o prokuratorze Szackim – bardzo dobre „mikronarracje” z życia zawodowego prokuratora.
    Chciałbym przeczytać kryminał retro osadzony w Warszawie lat 70-tych – ciekawa epoka społecznej zmiany, gdzie ludzie ukształtowani w II RP ciągle byli w sile wieku, a do gry wchodzili ludzie uformowani przez PRL – a poza tym powstawała przestępczość zorganizowana (często z błogosławieństwem tzw. służb). Gierkowska nowoczesność, social climberzy, badylarze, ostańce II RP (kapelusz, przedniojęzykowe L), esbecy i cinkciarze – co to byłby za tygiel.

  44. @Ponury Bankowiec
    „w Warszawie lat 70-tych – ciekawa epoka społecznej zmiany”
    Znam tę epokę chyba nieźle – moje studia, ślub, pierwsza praca.
    Z bliska raczej parszywie wtedy było, może z daleka to byłoby ciekawe.

  45. @ Ponury Bankowiec
    „Bum moim zdaniem słabsze, ale woda wyższej jakości. Ciekawe, że lata siedemdziesiąte nie są chyba w ogóle eksplorowane przez autorów kryminałów – może dlatego, że jeszcze za dużo ludzi je pamięta.”

    Pozwolę sobie polecić „Złotego Peugeota” pióra Marcina Andrzejewskiego. Bum takie sobie, ale woda bardzo wciąga, zarówno smaczki motoryzacyjne, jak i zakopiańskie. Lata siedemdziesiąte pamiętam słabo, jestem trochę młodszy od Gospodarza, ale lektury dzieciństwa musieliśmy mieć podobne, bo wszyscy (przynajmniej chłopaki) czytali Bahdaja, Niziurskiego i Nienackiego, a magazyn Relax znaliśmy na pamięć. „Kapitan Żbik” też był znany, niezależnie od poglądów rodziców na komiksy milicyjne. I oto proszę, w „Złotym Peugeocie” jest trochę takich nostalgicznych aluzji do książek z dzieciństwa w latach siedemdziesiątych, których teraz może troszkę się wstydzimy. I to pasuje, to wszystko bardzo tam pasuje. A BUM takie sobie, chociaż przyznam, że dałem się koncertowo wyprowadzić w pole.

  46. @Ponury Bankowiec
    „Gierkowska nowoczesność, social climberzy, badylarze, ostańce II RP (kapelusz, przedniojęzykowe L), esbecy i cinkciarze – co to byłby za tygiel.”

    Sceneria i menażeria jak w „07 zgłoś się”…

  47. Ahoj!
    W przypadku Marka Krajewskiego, trochę śmieszy mnie, że prawie wszyscy niegodziwcy grają w szachy i silnie inspirują się w swych niecnych poczynaniach kulturą antyczną.
    W sumie notka o Marcinie Wrońskim, a mało w komentarzach o tym autorze. Moim zdaniem to, jak sam autor się przyznaje czasami nie tylko kryminały retro, ale wręcz powieści historyczne. A jak dobrze Panu Wrońskiemu to wychodzi, widać w ostatnim tomie, gdzie koledzy pisarze wypadają blado przy twórcy postaci Zygi Maciejewskiego.

  48. @Ponury Bankowiec
    „Ciekawe, że lata siedemdziesiąte nie są chyba w ogóle eksplorowane przez autorów kryminałów – może dlatego, że jeszcze za dużo ludzi je pamięta”

    Na marginesie, bo kompletnie nie siedzę w temacie: ciekawi mnie, czy są jakieś *dobre* współczesne kryminały (takie na poziomie i nie obrażające inteligencji czytelnika), których akcja toczy się w ejtisach? Czytałbym (byle nie kolejną pulpę Remigiusza Mroza). Idealny Ejtisowy Kryminał wyobrażam sobie tak, że – zgodnie z duchem tamtej depresyjnej epoki – najważniejsza byłaby sama woda, a raczej breja, spełniająca funkcję opisującego ją wypełniacza; tam nie musi być specjalnie wybuchowego BUM ani nawet rozwiązania zagadki. Coś, powiedzmy, w klimacie „Rojsta”, z ówczesną beznadzieją, cwaniactwem i cinkciarzami w tle. Ktoś, coś?

  49. Kryminały osadzone w latach 80. pisze Anna Kańtoch, ale nie czytałam, więc nie znam poziomu.

  50. Nie lepiej poczytać stare powieści milicyjne? Te Edigeja czy Minkowskiego bywały naprawdę dobre (patrz scenariusze do 07, chyba wszystkie powstały na podstawie ww. powieści)

  51. @przemoc w sztuce
    Estetyka kibla nie sięga? Przepraszam. Przypominam sobie czemu czytamy literaturę popularną. Jako pierwsze nasuwa się słowo „rozrywka” i jest ono właściwe do czasu, kiedy przypomnę sobie ile czasu poświęciłem lekturze. Gdybym za każdą godzinę czytania dostawał złotówkę…
    Jeśli już ktoś musi to od przemocowych historii są filmy i gry, daleko bardziej obrazowe. Literatura jest od tego, żeby nie umrzeć, w szczególności nie umrzeć z nudów. Mam tu na myśli cel zasadniczy czyli stymulację intelektualną. A jeśli jest to ładnie podane to mamy do czynienia z literaturą piękną ;-).

  52. „stare powieści milicyjne? Te Edigeja (…) patrz scenariusze do 07”

    No właśnie z Edigeyem jest ten problem ze scenariusze do 07 (tudzież same odcinki) są lepsze niż powieści.
    Czytywałem Edigeya w moim okresie kryminogennym (na przemian z Zeydlerem-Zborowskim i Heleną Sekułą; młoda licealna głowa pozwalała na pochłanianie kilku książek dziennie, 100 str/h), nie zwracając szczególnej uwagi ani na styl, ani na to, że był wczesny Edigey (lepszy) i środkowo-późny Edigey (taki producent, peerelowski Mróz). Ale byli tacy, którzy się orientowali lepiej niż ja (dam długie cytaty, bo są malownicze)
    Stanisław Barańczak o „Walizce z milionami” pisał tak: „Jego specjalnością jest bezbarwność. Nikt tak jak on nie potrafi krwistemu mięsu kryminalnej intrygi nadać smaku przeżutego papier mâché. Zaczyna się to już od poziomu języka. Narrator Edigeya nie mówi. On skrzypi. Przemawia oschłym i zarazem pretensjonalnym językiem biurokratycznego sprawozdania, pozbawionym jakiejkolwiek ekspresji czy barwności, obojętnie czy chodzi o opis zapalania papierosa czy o zdanie sprawy z wewnętrznych przeżyć mordercy”. Zaś o „Strzale na dancingu” (z tego był scenariusz do bardzo fajnego Borewicza, tego, gdzie kanoniczny motyw Korcza zyskuje postać piosenki, na dancingu właśnie śpiewanej i przerwanej tytułowym strzałem) tak: „musimy przedrzeć się przez dwieście stron prozy Jerzego Edigeya, jak zwykle przypominającej konsystencją mamałygę z dodatkiem kleju stolarskiego. Autor co parę stron kogoś poucza, kierując swoje cenne rady życiowe zwłaszcza ku prostytutkom (nie należy się prostytuować) oraz dziewczętom noszącym zbyt krótkie spódniczki (nie należy nosić zbyt krótkich spódniczek). Milicjanci i prokuratorzy wszystko robią 'z galanterią’ oraz nie wiadomo dlaczego, bez przerwy uśmiechają się i kłaniają, i to wyłącznie lekko”.
    Oczywiście, należy pamiętać o związkach Barańczaka ze środowiskami peerelowskiej opozycji, które znacząco wpływały na jego punkt widzenia galanteryjnych milicjantów. Co nie zmienia faktu, że Edigey jako pisarz był obyczajowo ciekawy, bystry w obserwacjach detali życia, ale językowo drewniany, trzeba sporo siły, by przez niego brnąć. Natomiast koniecznie poczytajcie (jak ktoś nie wie) o Edigeyu w ogóle, fascynująca historia.

  53. @embercadero
    „Nie lepiej poczytać stare powieści milicyjne? Te Edigeja czy Minkowskiego bywały naprawdę dobre (patrz scenariusze do 07, chyba wszystkie powstały na podstawie ww. powieści)”
    Większość to Edigey, ale Kłodzińska i Sekuła też miały swój udział.

  54. @ergonauta
    Przyznaję że również czytałem Edigeja bardzo dawno temu, wtedy wydawał mi się spoko. Mam wrażenie że Barańczaka jednak tak bardzo mierziła wizja grzecznych milicjantów że rzucało mu się to na całokształt oceny. Nie sądzę by literacko Edigej był gorszy od obecnej średniej. Jednak za PRLu taka grafomania jaką dzisiaj łatwo znaleźć (a będzie gorzej, przecież u nas praktycznie wcale jeszcze nie ruszył self publishing w typie amazona) nie przedostawała się zbyt łatwo przez wydawnictwa. Nawet pisząc prawomyślnie o milicji trzeba było umieć pisać by cię w ogóle wydrukowali.

  55. @embercadero

    Na pewno Edigey był spoko, jeżeli chodzi o fabuły (czasem jest współczesny, a czasem się cofa do czasów hitlerowskich i wtedy robi to nie gorzej niż Mankell) i jeżeli chodzi o tło obyczajowe (nie korzysta z wikipedii tylko z własnych oczu i uszu). Natomiast jeden problem jest z moralizatorskim tonem – teraz, po latach, mam wrażenie, że postać porucznika Zubka z serialu to był ten edigeyowski narrator. A drugi problem jest ze stylem – teraz, po latach, i po namyśle przed chwilą, przyszło mi do głowy, że podobnie jest z pisarstwem Simenona, który trochę trzaskał te Maigrety, może Edigey właśnie tak próbował iść, w oschłą zwięzłość, no ale nie skonstruował takiego bohatera. A Barańczak, wiadomo – gdyby Maigret był z komendy głównej MO, to by polski Simenon został podobnie zjechany.
    Jest taka scena w którymś odcinku serialu: adwokat proponuje Borewiczowi wyskoczenie na kielicha, na co porucznik: „Oficer milicji? na wódkę? w godzinach pracy? Z największą przyjemnością.” I tego Edigeyowi brakuje, takiego luzu, zmysłu ironii.

  56. Przeczytałem w życiu dwa perelowskie kryminały. Jeden w 1983 roku. Fragmenty „W pogardzie prawa” Kłodzińskiej zdobyły wtedy pewną sławę jako nieowyobrażalny przykład włazidupstwa. Było to tam jedyną ciekawą rzeczą. Zupełnie innych doświadczeń dostarzył mi „Polujący z brzytwą” Anatola Ulmana. Przeczytałem co najmniej dwa razy. Całkiem udany chandler z marlowem prowadzącym punkt repasacji pończoch.

  57. Do polecanek dorzucę Annę Kańtoch, cykl: „Wiosna…”, „Lato…”, „Jesień…”.

    @monday.night.fever,
    Idealny Ejtisowy Kryminał wyobrażam sobie tak, że – zgodnie z duchem tamtej depresyjnej epoki – najważniejsza byłaby sama woda, a raczej breja, spełniająca funkcję opisującego ją wypełniacza; tam nie musi być specjalnie wybuchowego BUM ani nawet rozwiązania zagadki. Coś, powiedzmy, w klimacie „Rojsta”, z ówczesną beznadzieją, cwaniactwem i cinkciarzami w tle.

    Z tamtych czasów: Andrzej Strzelczyk, „Skok”.

  58. @embercadero
    „Nie lepiej poczytać stare powieści milicyjne?”

    Nie mogą realistycznie oddawać polityki, a przecież w prawdziwe śledztwo w sprawie seryjnego mordercy włączyłaby się SB. Pod tym względem podobał mi się klimat filmu „Operacja Hiacynt”, chciałbym przeczytać podobną powieść, napisaną w skrzypiącym stylu Edigeya.

  59. Lata 80 i „chłopcy z SB” są do znalezienia w kryminałach Anny Kłodzińskiej. Na przykład „Malwina przegrała milion”

  60. Barańczak też zauważył, że Kłodzińska zna się na SB: „Przy okazji pani Kłodzińska, jako osoba świetnie w tym zorientowana, wyjaśnia nam nareszcie, co to takiego Służba Bezpieczeństwa. Okazuje się mianowicie, że można używać wymiennie terminów „Służba Bezpieczeństwa” i „kontrwywiad”, czyli że są to pojęcia równoznaczne. A więc sprawa się wyjaśnia: ci, których śledzi, gnębi, podsłuchuje, rewiduje, zatrzymuje itp. Służba Bezpieczeństwa, to po prostu jeden w drugiego agenci obcego wywiadu”.

  61. @Wojciech Nowakowski
    U Nienackiego odwrotnie – w jednym z Samochodzików polska agentka zatrzymuje zachodniego szpiega, a autor bardzo starannie pomija nazwę służby, dla której pracowała. Zapewne czuł, że ogólne chwalenie ustroju jest w porządku, ORMO jeszcze jakoś ujdzie, ale SB to już by była przesada.

    @Marek Krukowski
    Anatol Ulman – przypomniałeś mi, że czytałem jedną książkę tego autora, nie kryminał: „Potworne poglądy cynicznych krasnoludków”. Nie miałem pojęcia kim jest autor, zainteresował mnie tytuł. Okazało się to kompletnie odjechaną, groteskową historią ze świata naukowego i literackiego. Świetnie się przy tym bawiłem, pomimo wrażenia, że bardzo mi brakuje kontekstów.

  62. @wo
    „Nie mogą realistycznie oddawać polityki, a przecież w prawdziwe śledztwo w sprawie seryjnego mordercy włączyłaby się SB. Pod tym względem podobał mi się klimat filmu „Operacja Hiacynt”, chciałbym przeczytać podobną powieść, napisaną w skrzypiącym stylu Edigeya.”

    Bo to bardzo dobry film jest.

    SB: no nie wiem, czytałem obie książki Semczuka o obu śląskich wampirach i tam SB jednak nie angażowało się jakoś za zbytnio. Partia, MSW – owszem, ale śledztwo to jednak milicja. No chyba że Semczuk nie opisał tego wiernie, nie jestem w stanie stwierdzić. BTW: film na ten sam temat, „Jestem mordercą” – też bardzo dobry i w klimacie. Tyle że to koniec 60’s, nie 80’s

  63. @Wojciech Nowakowski
    Barańczak, „Okazuje się mianowicie, że można używać wymiennie terminów „Służba Bezpieczeństwa” i „kontrwywiad”, czyli że są to pojęcia równoznaczne”

    Tutaj wychodzi że jednak Barańczak się nie znał. SB była (również) kontrwywiadem. Zresztą, taki związek nie jest niczym niezwykłym. ABW przecież ma tak samo – czyli łączy funkcje kontrywywiadowcze i zwalczanie wybranych form przestępczości. Podobnie zresztą jak FBI i wiele innych.

  64. Szczególnie że traktowanie opozycji w 80s jako agentów wrażej zagranicy nie było nawet dalekie od prawdy – byli w końcu wspomagani z zachodu, czy wprost pieniędzmi czy sprzętem. Trudno by w tej sytuacji nie zajmował się tym również kontrwywiad. Zajmował się i jest o tym literatura.

  65. KO do Eastsplainingu: „MANPADS” to nie liczba mnoga, tylko pełen skrót („S” stoi za „system”, a nie robi pluralizację).

  66. @midnight_rambler
    Ale ten skrót funkcjonuje w liczbie mnogiej all over the internet, uzus taki jest, zresztą to różne systemy. Jeśli już, można by mieć uwagę że nie tylko MANPADS tam działały. Zdaje się że Ukraina korzystała ze wszystkich systemów obrony przeciwlotniczej i myśliwców, ale to już byłby niewłaściwy nitpicking, to tekst dla przeciętnego konsumenta mediów a nie dla fascynata rapierów.

  67. @janekr
    „Osoby mające związek z branżą wydawniczą bardzo chwalą to [Milena Wójtowicz, Zaplanuj sobie śmierć].”

    No więc z braku tej pozycji na Legimi zacząłem czytać tejże autorki „Z Tobą będzie inaczej”. Nie wiem na ile autorka jest stabilna, ale ocena tej pozycji na lubimy czytać jest taka sama jak przywołanej przez Ciebie, więc pewnie poziom nie odbiega. Jestem w połowie i nie wiem czy dociągnę do końca, choć to raptem 200 stron. Niestrawne BKŚowe romansidło z trupem w tle. Trup jest tylko po to, żeby główna bohaterka mogła poznać kolejnych super przystojnych, inteligentnych, ociekających seksapilem itp. faciów. Na razie jest podejrzany o morderstwo, którego właśnie zaliczyła i policjant, którego jeszcze nie zaliczyła, pewnie dalej będzie super seksowny prokurator, adwokat i sędzia. Tak czy siak wszystko kręci się wokół ruchania, a bohaterowie poza ruchaniem zajmują się tylko i wyłącznie plotkowaniem. A napisane jest to językiem a’la Chmielewska (tak mi się wydaje, choć poza Wszystko czerwone nic nie kojarzę, żebym przeczytał, ale może wparłem), czyli nieznośnym. Także ten.

  68. Poziom nie odbiega, ale w „Zaplanuj sobie śmierć” zdecydowanie jest mniej romansu.
    Faktycznie na Legimi nie ma, czytałem na Empik-go.
    „Z tobą będzie inaczej” ma jedną zasadniczą wadę – na ostatniej stronie „ciąg dalszy nastąpi”.

    Spróbuj zatem „Nagle trup”

  69. @Igor
    Też mi przypomniałeś (jak tobie Marek) Ulmana „Potworne poglądy cynicznych krasnoludków”. Też nie znałem autora, ale tekst był świetny. Nietypowy, odjechany, cudo.
    Nie wiem, czy dziś bym się też zachwycił. I pewnie nie sprawdzę, bo nie mogę znaleźć (choć miałem – dwie przeprowadzki temu)

  70. @„Nagle trup”
    Jest na Legimi i po 30% czyta się fajnie, ale na razie odłożyłem. Oczywiście nie to ładne co ładne, ale to co się komu podoba.
    @ Igor
    „U Nienackiego odwrotnie – w jednym z Samochodzików polska agentka zatrzymuje zachodniego szpiega”
    Wydaje mi się, że nie ma takiej książki Nienackiego w której występuje agentka. Możesz wskazać tytuł? Poza tym o ile IPN się nie myli to w polskich czynnych służbach wywiadowczych i kontrwywiadowczych pracowali wyłącznie mężczyźni. Pisząc „czynnych” nie mam na myśli osób zza biurek itp. O tym, że kobiet nie szkolono do takiej pracy wspomina doktor Bagieński w długiej (ponad 90 minut) rozmowie pod tytułem „Szkoła szpiegów” na y/t:
    https://www.youtube.com/watch?v=o3hbEileBwo
    Materiał długi, ale ciekawy dla zainteresowanych pracą służb od kuchni.

  71. @fieloryb agentka/oficer nieokreślonego bliżej kontrwywiadu imieniem Zenobia występuje w „Księdze strachów”, jako jedna z głównych bohaterek.

  72. @powieść szpiegowska
    Moim faworytem jest John le Carre i jego „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg”, znany też jako „Szpieg”. Woda w tej książce jest wyjątkowo wysokiej jakości. Jeśli ktoś oczekuje od takiej literatury strzelanin, pościgów i gwałtownych zwrotów akcji to lepiej, żeby sięgnął po książki Iana Fleminga.

    Film „Szpieg”, który powstał na kanwie „Druciarza…” w 2011 roku bardzo wiele bierze z książki. Akcja jest „niemrawa”, ale dla mnie mocno wciągająca. Przy okazji świetna kreacja Garry Oldmana i całej śmietanki aktorskiej. Wizualnie obraz wysmakowany. Film zdobył między innymi kilka nominacji do Oskara.

  73. @fieloryb

    Le Carre powinien dostać moim zdaniem literackiego Nobla, jeśli nawet nie za „tinkera taylora”, to za którąś z mniej szpiegowskich a bardziej autobiograficzno-rodzinnych rzeczy (nie pomnę już teraz tytułów). Oczywiście „akademia” zaliczała go z natury do żenru niepoważnego, więc nagród niegodnego.

    Książki Fleminga też są o wiele mniej strzelaninowo-pościgowe niż filmy. Naprawdę wiele. Z tym że są bardzo nierówne (generalnie im nowsze tym dużo gorsze)

  74. @powieść szpiegowska
    Macie jakieś inne propozycje interesujących powieści szpiegowskich?
    @embercadero
    Jesteś w stanie podać tytułu lepszych pozycji Fleminga?
    @Nobel za literaturę
    Stanisławowi Lemowi też się IMHO należało. Nobel dla Olgi Tokarczuk był strzałem w 10., ale już uzasadnienie Komitetu Noblowskiego ledwie częściowo opisuje zalety jej książek.
    Już ktoś powyżej wspominał, że jednym z chwytów literackich jest skorzystanie z wielokrotnie użytej, popowej formy literackiej do prozy mającej aspiracje do bycia czymś więcej niż tylko czytadłem. Komitet Noblowski dość często kieruje się jak dla mnie zagadkowymi motywacjami. Cóż, jestem tylko miłośnikiem oni są papierowymi specjalistami ;-).

  75. @fieloryb
    „Jesteś w stanie podać tytułu lepszych pozycji Fleminga?”

    Sure. 'Casino Royale’, 'Moonraker’, 'Goldfinger’, 'From Russia with Love’. No i 'Dr. No’ która ma jednak tą wadę że jest praktycznie identyczna z filmem (’From Russia’ też jest b. zbliżona).

  76. @pewuc
    Chciałem podziękować za tłumaczenia serii Pratchetta, czytając ostatnio oryginał „Piątego Elefanta” zauważyłem jak to jest dobrze zrobione po polsku.
    Czy jest jakaś nadzieja na przetłumaczenie kolejnych książek z cyklu Jaspera Fforde?
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Jasper_Fforde#Cykl_Nursery_Crimes
    Pierwsze dwie zostały spolszczone, i wydane przez ZNAK, ale znalazłem w drugiej części tej serii, w raporcie policyjnym takiego kwiatka jak „człowiek rasy kaukaskiej” (kalka językowa z „caucasian race”). Terry Pratchett zacytowany w blurbie tej książki poczuł się „zaniepokojony” co jest najlepszą recenzją.

  77. @pewuc
    Pomyliłem się w linku powyżej. Chodziło mi o książki Jaspera Fforde z serii Thursday Next.

  78. @ „Nagle trup” Marty Kisiel

    Ewidentna imitacja „Wszyscy jesteśmy podejrzani” Joanny Chmielewskiej. Sporo nawiązań, czasem odwróconych: na przykład u Chmielewskiej główna bohaterka zakochuje się w prokuratorze, w „Nagle trup” natomiast prokurator nie jest w stanie dojechać na miejsce zbrodni. No i „Nagle trup” jest dużo lepiej, zabawniej napisany. Chociaż fakt, że tę powieść czyta się lepiej niż dzieło Chmielewskiej może wynikać po prostu z tego, że środowisko małego wydawnictwa jest ciekawsze od środowiska biura projektowego.

    @ Boris Akunin

    Cykl o Eraście Fandorinie lepiej czytać od samego początku, czyli od „Azazela”, jednak zabawniejszy – ale też w pewnym aspekcie straszniejszy – jest cykl „Przygody magistra” opisujący perypetie wnuka Erasta Fandorina, który urodził się wprawdzie w Anglii, powrócił jednak do Rosji. Zabawne jest zderzenie mentalności Anglika z mentalnością rosyjską, ale obraz Rosji widzianej od wewnątrz (zarówno tej współczesnej, jak i dawnej, bo w tomie pierwszym cofamy się do czasów cara Aleksego) jest naprawdę straszny.

    @ Nienacki

    Kobiety w „Samochodzikach” są wprowadzane chyba tylko po to, żeby pokazać mizoginizm autora. Silna kobieta ma tam albo w pewnym momencie nawrócić się i docenić uroki „prawdziwego mężczyzny”/instytucji małżeństwa albo stanowić kontrast dla młodego pokolenia reprezentowanego przez dziewczynkę będącą jej młodszą siostrą lub siostrzenicą/bratanicą, której celem jest wygłaszanie pochwał obyczajowego konserwatyzmu zgodnych z poglądami Nienackiego.

    @ Zabawne kryminały

    Jeżeli nie odrzuca Was od kryminałów fantasy, to polecam cykl Martina Scotta o magicznym detektywie Thraxasie, żyjącym w świecie będącym skrzyżowaniem kraju arabskiego i starożytnego Rzymu. Nie musicie się jednak obawiać, magia odgrywa minimalną rolę w przebiegu akcji (sam Thraxas podkreśla, że praca detektywa polega na podążaniu za śladami, które przestępca zawsze po sobie pozostawia). Jest to też trochę satyra na konwencjonalne wątki i motywy fantasy, ale krzywdę autorowi robi nazywanie go konkurentem Pratchetta. Humor tego cyklu jest jednak innego rodzaju niż humor „Świata Dysku”. W Polsce ukazały się – i to na początku tego tysiąclecia – chyba tylko cztery tomiki. Nie wznawiane, więc dostępne tylko w bibliotekach albo antykwariatach.

  79. @kobiety w Samochodzikach

    Co do zasady racja, ale są wyjątki. Jest nim Zenobia, jest nim Kapitan Nemo, Karen Pedersen z Templariuszy chyba też. Generalnie im później, tym bardziej konserwatyzm i mizoginia Nienackiego mocniej się przebijały.

  80. @Marcin Robert Bigos
    Jeśli jedna książka jest imitacją drugiej to nie może być lepiej napisana.

    Ale dziękuję za propozycje lektur i większe wpisy na temat książek. Nigdy nie myślałem o bohaterach Nienackiego jako o postaciach politycznych (posiadających poglądy polityczne).
    Sporo jest w jego książkach męskości dziecięcej: super auto, tajemice do rozwikłania dla bystrego mężczyzny itp.

  81. @airborell
    „Kapitan Nemo”
    Chyba jednak Miss Kapitan, była żona Winnetou

  82. Kapitan Nemo, czyli Marta z Nowych Przygód. A PS i Winnetou to już był okres nasilającej się mizoginii Nienackiego.

  83. @ airborell

    Ciotka Zenobia z „Księgi Strachów” jest właśnie przykładem silnej kobiety mającej stanowić kontrast dla siostrzenicy/bratanicy wstawionej do książki tylko po to, żeby móc głosić jedynie słuszne poglądy autora. Kapitan Nemo z „Nowych przygód” po przechwyceniu skarbu rezygnuje z dalszej działalności i wraca na studia, skonfrontowana jest zaś z nią dziewczyna wyrwana ze szponów bandy Czarnego Franka, aby zostać obiektem pouczeń pana Tomasza („Jeżeli będziesz się niechlujnie ubierać, to nie znajdziesz sobie męża!”).

    @ fieloryb

    Jeżeli książkę się lepiej czyta, to znaczy, że jest lepiej napisana.

  84. @pewuc
    „Wielkie dzięki”
    Cała przyjemność. I dołączam do podziękowań za Pratchetta. We dwóch sprawiliście (m.in.) że moi synowie (11 i 9 lat) zaczęli chętnie czytać. I przyswajać. Kilka dni temu bawili się w swoim pokoju, bardzo energetycznie. Nagle – bum! Brzdęk! I cisza. Po chwili jeden mówi ponuro: „Jak się kelda dowi…” a drugi: „Łoj, bida bida!” Innym razem wchodzę do nich wieczorem pytając groźnie: „Zęby już umyte?” Na co młodszy: „A chces takie ciut kłamstewko?”

  85. @Marcin
    „Jeżeli nie odrzuca Was od kryminałów fantasy”

    To raczej nie kryminał, ale tak mi się skojarzyło, bo fantazy szalone conieco i trupy też chyba były, więc „Basztę czarownic” niejakiego Krzysztofa Kochańskiego polecam. Swojskie, bo słupskie (i czasoprzestrzennie, i autorsko). Z tego co pamiętam to nieźle się ubawiłem, choć fantazy słabo trawię.

  86. @powieści szpiegowskie
    Fleminga nie polecam, fatalnie napisane w dodatku ocieka mizoginią i rasizmem do obrzydzenia
    To już lepiej np cykl Lena Deightona o Harrym Palmerze

  87. @ Le Carre
    Skoro on, to niech się tu pojawi także Graham Greene; jego gorzko szpiegowskie powieści to też raczej obyczajówka z życia służb niż wymachiwanie waltherem tt, ale napięcie jest (niedawno z zaskoczeniem, jak dobrze wchodzi, choć niby nudne i niemrawe, przeczytałem „Czynnik ludzki”).

  88. „Fleminga nie polecam, fatalnie napisane w dodatku ocieka mizoginią i rasizmem do obrzydzenia”

    Z fatalnie napisane się nie zgadzam, co do reszty – oczywiście, jak wszystko co napisane w tym samych czasie. Taki „urok” czytania literatury sprzed 100 lat. tedy rasizm i mizoginia była normą więc książka ich pozbawiona a dziejąca się w 50’s byłaby ahistoryczna. Poza tym taki Conan Doyle też ocieka tym samym, będziesz cancelował Szerloka?

  89. @pewuc
    Dziękuję za wyautowanie kolegi pewuca ;), a przed Nim samym z szacunkiem schylam głowę, jako przed człowiekiem, który znakomicie potrafi posługiwać się językiem, na który tłumaczy.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.